Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz (J 8,1-11).
* * *
Co łączy dzisiejsze czytania? Przyjrzyjmy się im dokładniej. Księga Izajasza mówi o wyprowadzeniu Izraelitów z niewoli egipskiej, która przypomnijmy trwała… 430 lat! O ile jesteśmy świadomi 123 lat naszej niewoli w czasach rozbiorów, o tyle trudno jest nam to sobie wyobrazić w odniesieniu do Izraelitów, których niewola trwała ponad trzykrotnie dłużej!
Św. Paweł w drugim czytaniu mówi o swoim nawróceniu. Było nim przejście od samousprawiedliwienia, które daje spełnianie uczynków przewidzianych przez Prawo Mojżesza, aż po usprawiedliwienie płynące z serca Boga: oparte nie na ludzkiej zasłudze czy doskonałości w wypełnianiu przykazań, ale na całkowitym powierzeniu się Bogu i porzucenia mrzonki, a nawet przekleństwa o życiu w sposób doskonały. To częsta choroba wielu chrześcijan zwana fałszywą pokorą. Przypomina trochę mechanizm pułapki jaką zastawia się na małpy. Wystawia się duże, szklane naczynie z wąską szyjką u góry. Na dnie kładzie się cukierki. Małpa widząc świecący się cukierek sięga przez szyjkę na dno, łapie cukierek, próbuje go wyciągnąć i… nie może, bo zaciśnięta dłoń nie chce przejść przez wąską szyjkę. Taką pułapką, w którą dał się złapać Szaweł była pułapka walki o własną doskonałość. Gdy wypuścił ją z ręki mógł poznać Chrystusa i za Nim pójść.
Zaś Ewangelia opowiada o wyzwoleniu, które ofiaruje Chrystus. Udziela go grzesznej kobiecie. Nie potępia jej, nie osądza, nie przekreśla, ale też nie bagatelizuje jej grzechu – choć sami, gdy przyłapiemy się na czymś złym, w taki właśnie sposób próbujemy poradzić sobie z grzechem. Wybieramy jedną ze skrajności: odrzucamy siebie lub umniejszamy popełnione zło: „Przecież nic złego się nie stało!”. Jezus przychodzi z darem wyzwolenia także do tych, którzy wydają się być sprawiedliwi. Do tych, którzy przecież „tylko” przyprowadzili kobietę do Jezusa, ale którzy także, a może przede wszystkim dyszą żądzą zabicia jej w imię… Boga! I dla nich jest lekarstwo: uznanie własnej grzeszności. Nie wiemy czy zrozumieli to, co Jezus im pokazał o nich samych.
Wszystkie trzy czytania mówią o jednym: o wyjściu z niewoli grzechu. Pierwszym i najważniejszym krokiem do tego jest uznanie niewystarczalności własnej… samowystarczalności. Izraelitom skończyły się sposoby na poradzenie sobie z niewolą egipską. Szaweł czuł obrzydzenie do siebie, bo mimo wysiłków nie mógł się stać doskonały. Cudzołożna kobieta pogubiła się w swoim życiu próbują w jakiś sposób ułożyć je sobie bez Boga. Zaś jej oskarżyciele utonęli w żądzy osądzania, karania i bezdusznej surowości.
I najtrudniejsze na koniec. Jeśli uczciwie przeżywasz czas Wielkiego Postu to jest tylko jedna odpowiedź na pytanie: „W którym z wymienionych bohaterów się odnajdujesz?”. Prawdziwą odpowiedzią jest: w każdym!
Gdy grzech opanowuje nasze serce, wtedy rozlewa się na wszystkie nasze myśli, słowa i czyny. Bo nigdy nie służy nam, ale zawsze to my służymy jemu. Owszem, możemy się oszukiwać: „Przecież nie jest ze mną tak źle!”. I wtedy niespodziewanie grzech wyłazi z zakamarków naszej duszy i zaskakuje nas swą obecnością, gdy najmniej się tego spodziewamy.
Chciałbym zakończy tę homilię opowiadaniem Sławomira Mrożka pt. Koegzystencja:
Żył sobie gorliwy proboszcz, który cały swój czas poświęcał parafii: pracował od świtu do nocy. I oto pewnego razu wróciwszy do domu, zastał przy stole diabła w czerwonej, dżokejskiej czapeczce. Zmęczony staruszek zapytał krótko i niegościnnie:
– Czego?!
– Właściwie to niczego, po prostu jestem. Ale nie obawiaj się. Posiedzę sobie, to wszystko – odpowiedział diabeł.
Ksiądz zdając sobie sprawę z natury diabelskiej, obiecał sobie, że rozprawi się z szatanem zaraz potem, gdy tylko zdejmie buty… gdy zaparzy herbatę… gdy odmówi brewiarz… gdy poczyta książkę… gdy się zdrzemnie…. gdy nieco odpocznie…
I tak spokojny, grzeczny diabeł uśpił czujność duszpasterza, który w końcu – jako praktyk – wykonkludował: Niech sobie siedzi, mnie on nie przeszkadza, tu go mam na oku i dopóki tu jest, nie może szkodzić innym.
I tak pleban spędził pierwszą noc razem z diabłem. Dziwił się tylko potem rano, że mimo obecności diabła, spał jak zazwyczaj głęboko i bez złych snów.
Kiedy opuszczał plebanię, aby udać się do swych codziennych obowiązków parafialnych, diabeł odprowadził go do drzwi spojrzeniem. Tym samym spojrzeniem przywitał go na wieczór. Był jak wierny, dobrze wychowany pies, a nie kosztował nic. Ksiądz przypomniał sobie wczorajsze postanowienie przepędzenia nieproszonego gościa, ale znowu wzięły górę praktyczne argumenty: On mi nic nie robi, ja mu nic nie robię; u mnie jest nieszkodliwy, a jak spróbuje coś robić, to mam egzorcyzmy.
Ale diabeł nie próbował nic robić. I ksiądz nie pytał o nic. Po prostu nie odzywali się do siebie. Ksiądz wracał zmęczony i szedł spać, a diabeł czuwał. I tak się między nimi jakoś ułożyło.
Spokój zakłócił biskup, który przybył na wizytację. Kościół i parafię znalazł w doskonałym stanie: duszpasterstwo wzorowe.
Na koniec chciał jeszcze zobaczyć plebanię. Proboszcz przeraził się, ale odmówić nie mógł, przekonany, że teraz wybuchnie skandal i kompromitacja na całego, otworzył drzwi do swego mieszkania.
A tu – ku zaskoczeniu duchownego – pokój pusty, diabeł zniknął. Biskup rozejrzał się i już miał pochwalić skromne mieszkanie, gdy dostrzegł czerwoną czapeczkę, którą diabeł zostawił na stole. Z niemym zapytaniem przeniósł wzrok na proboszcza, bo wydało mu się to dziwne, aby tak dostojna osoba używała takiego nakrycia głowy.
– To… to mój siostrzeniec… odwiedza mnie czasami – skłamał proboszcz.
Biskup pokiwał głową ze zrozumieniem i wyraził zadowolenie z ogólnego stanu parafii. Kiedy proboszcz został sam w mieszkaniu, diabeł wyszedł z szafy, w której się ukrył. Zbliżył się do proboszcza i z ohydnym uśmiechem triumfu, wykrzywiając paszczę i rozkładając ręce do objęcia zawołał radośnie:
– Wuju!
http://www.chwila.jezuici.pl/v-niedziela-wielkiego-postu-od-tej-chwili-juz-nie-grzesz-j-81-11
No cóż. Złoiłaś nam tyłki.
Biorąc wszelako pod uwagę pytanie numer czterdzieści z ankiety Ks. Wacława było to zaiste niezbędne. Popatrz, jak bardzo niezbędne – masz zero komentarzy pod notką o znaczeniu wręcz fundamentalnym. Ale jest taki fajny pan F., który nami tak potrząśnie, że się wreszcie obudzimy. Ufam :)
Takie ćwiczenie: wyobraź sobie, że za 2 minuty zginiesz.
Czy samolot spadnie na dom, wybuchnie gaz w piwnicy – cokolwiek. Przyczyna nie ważna.
Czy te dwie minuty wystarczą, by się zbawić?
Bez księdza, sakramentów, lat ciężkiej pracy nad sobą?
Od nagłej i niespodziewanej śmierci ustrzeż nas Panie. Dlaczego tak się modlimy? Bo na co dzień jesteśmy na niebo zwyczajnie niegodni.
http://mateusz.pl/pow/011206.htm
Słowa Pana Jezusa do św. Faustyny:
„Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję [się] w tętno ich
serca, kiedy uderzy dla Mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty
sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam
przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski Moje, poczynam się
gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daję im czego pragną.”(Dz1728).
Tak, tam było kilka takich niezbędnych pytań, dodam, że podchwytliwych, musiałam się nad niektórymi mocno zastanowić, bo każde słowo było ważne.To też pokazuje z jaką uważnością czytamy.
Tak, Franciszek potrząśnie. Myślę, że sprowadzi Ducha św.
A notka fundamentalna i właśnie klapa, wszyscy siedzą na “Odbanowałem Circ”. To ich rajcuje. Taki mamy teraz świat, że woła się na pustyni.
A oni chcieliby bez bólu, by ich ”nie ranić”. Uciekają przed krzyżykami, oby nie dostali Krzyża. Bóg i tak łagodnie nas dotyka. Niech mu będzie Chwała za wszystkie krzyże, po latach widać jak były konieczne.
Tam było napisane: 20 sekund na każde pytanie. Czyli sprawdzian, jaka jest naprawdę ta nasza wiara. Zachowanie tej wskazówki daje prawdziwą odpowiedź o sobie samym. Wskazuje nasze słabe punkty i konieczny zamysł: skąd ten błąd? dlaczego tego nie wiedziałem/łam? Z czego to wynika?
Takie podejście do tego testu pozwala zamknąć pierwszy etap na drodze nawrócenia: umiłowanie człowieka i prawdy.
Drugi etap nawrócenia: zrozumienie, że do innych ludzi dociera się w prostocie i pokorze.
Trzeci etap: każdego dnia swego życia prosimy Boga o przebaczenie (rzetelny rachunek sumienia), wielbimy Pana za Jego obecność i dziękujemy za wszystko co od Niego otrzymaliśmy. “Do końca naszych dni potrzebujemy tej pokory, z którą uznajemy, że jesteśmy grzesznikami w drodze dopóty, dopóki Pan nie poda nam ręki i na zawsze nie wprowadzi nas do życia wiecznego.”
na podst. audiencji generalnej Papieża Benedykta XVI z 27 lutego 2008r.
Ale po co to napisałaś? Przecież skoro było napisane, to każdy widział i się zastosował. Ja potrzebowałam na jedne 3 sek. na inne może 25.
A pokora to prawda.
I tak w kółko, i w kółko, aż dotrze.
http://www.bopos.pl/index.php?sp=890&pp=705&lp=15000
/pogrubienie własne.
A mnie się wydaje, że pokora to pokora a prawda to prawda.
Pokora i miłość są niezbędne w drodze do prawdy.
Gdyby pokora i prawda były tym samym, stałoby by się to tautologią.
Przeczytaj zapodany powyżej artykuł, trochę długi, ale warto.
Mróczkiem pojechała? Nieraz, watro coś dosłownie se “pobrać”(auTorko!): i ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz (“wujenko”!żesz!)
No, jesteś jak WOJNA! Tak nadal myślę, tylko PRAWDZIWA wojna się kończy, pokój nastaje, i to jest jej WIELKOŚCIĄ.
U ciebie “końca” niewidać, to cię różni od normalności, jesteś NIEustANna !
/wiem, wiem zaraz coś nam poDeslEsz/