Motto: Ludzie są różne, kwadratowe i podłużne, a my nie tacy, okrąglacy.
Wszyscy rejestrujemy obniżenie poziomu matematyki w szkołach. Często ubolewamy, że ludzie źle rozumieją rzeczywistość polityczną, że nie widzą zagrożeń, że kierują się fałszywymi przesłankami przy swoich wyborach.
Spróbuję opisać jak kształtowany jest leming. Temat jest mi znany mi z autopsji. Mam pięcioro dorosłych dzieci i wszystkie przeszły przez to samo formatowanie umysłu przypominające mi jako żywo praktyki pewnego plemienia, które zamienia czaszkę dziecka w walec.
1) Lekcja pierwsza – szkoła podstawowa: Córka zamiast z zadań rozliczana jest z marginesów w zeszycie, które obsesyjnie wykonuje kolorowymi pisakami. Bo marginesy muszą mieć odpowiednie kolory. Ja się złoszczę- ona się denerwuje.
Jej pani to urodziwa osoba, która do każdej sukienki nosi buty w tym samym co sukienka kolorze i zegarek z dobranym kolorem paskiem. O matematyce nie ma pojęcia.
Dyktuje dzieciom do zeszytu prawidło: „liczność sumy zbiorów równa jest sumie liczności tych zbiorów”.
Idę na rozmowę choć córka błaga mnie, żeby się nie wtrącać. Zadaję pani praktyczne pytanie.
„Jeżeli na wycieczkę do Anglii jedzie cała pani klasa licząca 35 osób ( zbiór A) oraz osoby znające angielski ze szkoły ( zbiór B) w liczbie 20 osób, w tym 10 z pani klasy, to ile pani kupi biletów? Czy będzie pani liczyła osoby znające angielski z pani klasy (czyli zbiór A∩B) dwa razy?”
Pani po długich wahaniach podaje liczbę 45 (różną od sumy liczności, która wynosi 55).
Odnotowuję swój wielki sukces dydaktyczny. Obawiałam się, że będzie jeszcze gorzej.
„Po co pani wchodzi w teorię mnogości jeżeli pani tego nie umie?”- pytam szczerze.
„ Przecież jest to bez znaczenia. Oni i tak wszystko zapominają.”- odpowiada równie szczerze pani.
To nie jest prawda. Każdy instruktor jeździectwa czy narciarstwa to powie. O wiele łatwiej jest uczyć osobę zupełnie surową, niż taką, która nabrała złych odruchów.
Powierzamy dzieci osobom , o których kwalifikacjach merytorycznych nic nie wiemy. Kwalifikacje formalne nie maja tu nic do rzeczy. Jeszcze gorsze jest to, że małe dziecko boi się konfrontacji z systemem. Woli nauczyć się głupot, żeby tylko pani się nie obraziła. I zapamięta na całe życie fałszywe twierdzenie. To pierwsza lekcja konformizmu.
2) Lekcja druga – szkoła średnia.
Córka pisząc wypracowanie ( próbna matura) ma ustosunkować się do słynnej rozmowy księcia Bogusława z Kmicicem ( Rzeczpospolita to postaw sukna) . Tyle, że ma wyrazić swoją opinię na podstawie wydrukowanego fragmentu tekstu, bez identyfikacji osób, autora i okoliczności.
Odruchowo nazywa jednego z rozmówców Bogusławem. Okazuje się, że nie wolno.
„Nie wolno popisywać się wiedzą dodatkową, spoza tej kartki” -drze się pani. „ Takie są wymagania, a ja was muszę przygotować do wymagań maturalnych, nic mnie nie obchodzi co wy wiecie i umiecie”
Córka broni się niemrawo, że wymagania są bezsensowne, ale ostatecznie poddaje się.
Nie ma o co kruszyć kopii. To następna lekcja konformizmu.
„ Masz zdać maturę , a nie poprawiać świat”- tłumaczą jej koledzy.
Syn podczas matury miał przeprowadzić egzegezę tekstu Kołakowskiego. „Pisałem to co ci idioci uważają za słuszne” – powiedział. Ale sam stwierdził, że czuł się zgwałcony intelektualnie.
Klucz do testu jest ustalany arbitralnie. Znajoma polonistka mówiła mi, że ku jej rozpaczy wybitni uczniowie nie mieszczą się w kluczu i dostają słabe oceny, natomiast najlepiej wypadają sprytni konformiści. Oni też zajmują miejsca na uczelniach.
3) Lekcja trzecia – uczelnia.
Jako pracę zaliczeniową córka opracowuje projekt naprawy Wyścigów czyli przedsiębiorstwa, w którym naprawdę pracuje i któremu poświęciła 7 lat życia. Zna realia firmy od podszewki.
W przeciwieństwie do kolegów nie pisze pracy metodą „ wytnij – wklej”, ani nie przepisuje bełkotliwych podręczników z dziedziny zarządzania.
Pani profesor nie chce pracy przyjąć. Upiera się, że po śródtytule stawia się kropkę i że coś tam powinno być napisane wersalikami. Meritum tekstu zupełnie jej nie interesuje.
Córki z kolei zupełnie nie interesują kropki i wersaliki. Jest oczywiście skłonna się dostosować do wszelkich wymagań formalnych. Natomiast mniej się jej podoba wymóg podania w bibliografii co najmniej 15 pozycji. Przecież ich nie przeczyta i wszyscy o tym wiedzą. Zresztą gdyby nawet ktoś przeczytał te 15 książek w charakterze pokuty wielkopostnej- niczego by się z nich nie dowiedział. To książki zupełnie oderwane od rzeczywistości, zawierające rozwodniony stek banałów. Dziewczyna idzie jednak na kompromis. Zaliczenie jest jej potrzebne. „Masz skończyć studia a nie naprawiać świat” – mówią jej wszyscy. To następna lekcja konformizmu.
Syn miał napisać pracę zaliczeniową na zajęciach z aksjologii prowadzonych przez nieżyjąca już znaną panią profesor. Napisał ciekawy tekst na temat wartości dzieł sztuki. Pani profesor nie chciała nawet na pracę spojrzeć.
„To ma być tekst o pana prywatnym systemie wartości”- orzekła.
Koledzy wyjaśnili mu jaki jest wzorzec ( format). Religijność bez ortodoksji. Seks bez zobowiązań. Koniecznie jakiś sport ekstremalny. Cyniczne rozdzielili pomiędzy sobą alpinizm, szybownictwo i skoki spadochronowe. Dla syna została paralotnia. Nie miał wyboru. Musiał zaliczyć. Był świadom, że na podstawie tych bzdurnych i skłamanych wyznań pani profesor opublikuje następną pracę na temat postaw młodzieży. Ale nie miał ochoty umierać za socjologię polską.
Na temat pracy licencjackiej wybrał sobie tak zwany rachunek ciągniony medialnych akcji charytatywnych. Między innymi Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Doskonale potrafi korzystać ze stron rządowych i analizować dane finansowe . Promotor był początkowo zachwycony. Po kilku dniach wezwał go na rozmowę. „Nie będziemy nikogo rozliczać i podliczać”- powiedział. „Zrobi pan zestawienie wszystkich akcji charytatywnych z ostatnich kilku lat, bez żadnego oceniania”. Syn powiedział, że go to nie interesuje i zmienił temat.
Następny promotor objaśnił jak praca ma wyglądać. „No wie pan, strona tytułowa, spis treści, bibliografia, odnośniki. Żadnych esejów na temat. Własne poglądy to pan sformułuje dla wnuków w pamiętniku. Przede wszystkim przegląd literatury czyli zbiór cytatów. Cel pracy. Podlać trochę socjologicznym sosem. I będzie”
Syn jeszcze raz zmienił temat.
Niby to wszystko nieistotne ale niespostrzeżenie mózg zwija się. Szlifowane są wszelkie kanty. I tak powstaje idealny okrąglak. Czyli leming.
Tak, tak, tak.
Dlatego – i to nie jest frazes – musimy zbudować nareszcie nowe państwo polskie.
Bowiem to co jest, jest nam kulturowo, ideowo, bilogicznie wręcz obce i nam przeciwne.
Pozwoli Pani…
Ja też się pochwalę anegdotką edukacyjną.
Dawno, dawno temu, tzw. dziekan elyyytarnego kierunku zadał studentom zadanie.
Po namyśle, poszedłem do niego i przedstawiłem swoją propozycję rozwiązania. Nie chwaląc się, było bardzo piękne i w formie i w treści.
Człowiek ten odparł, że faktycznie, mój pomysł bardzo fajny jest ale niestety – i tu uwaga!:
– Nie może Pan go zrealizować w takiej postaci, nie pozwalam Panu, po jeden ze studentów już kiedyś próbował w podobny sposób i mu nie wyszło. Szkoda więc pańskiego i naszego czasu.
Nie wiem jak Państwo, ale ja uważam, że taki x* za taką gadkę, na takim stanowisku powinien dostać kulkę na miejscu. No, może ostatecznie trybunał stanu.
Miałem jeszcze nie jedną podobną przygodę z tym typem.
Skończyło się tak, że po prostu kiedyś sobie z tamtego burdelu wyszedłem i już więcej nie wróciłem, nawet odebrać papiery. Nawt gdy mnie ten x* prosił przez moich kumpli bym to zrobił. Miał w tym korzyść, i smaki na mnie miał, bo chwilę wcześniej przyjął mnie z pierwszym miejscem na liście.
No nic.
Takie smuty z mojej strony.
Dodać muszę, że happy end tej historyjki był wielki, bowiem dzięki temu, że obróciłem się na pięcie jak stałem i wyszedłem to trafiłem do miejsca, w którym nauczyłem się tego, czego nauczyć się chciałem.
_________
* pod “x” kryją się wszyskie, przepełnione bogactwem treści wyrazy powszechnie znane, i moje autorskie neologizmy
nie mogę ich zacytować, bo mi się już raz tutaj dostało, że używam wyrazów…także niestety
Ta…
13 zasad Sun Tzu
@karljozef,
Problem polega na tym, że buntować się można gdy jest wielki ucisk, albo niesprawiedliwość ocen. Ale jeżeli promotor pilnuje, żeby nic własnego nie umieścić w pracy- z życzliwości, dla własnego dobra studenta. Recenzent może mieć jakieś “ale”, a tak wszystko pójdzie gładko jak po wazelinie i nikt się do niczego nie przyczepi. Uczeń czy student chciałby w promotorze znaleźć partnera do wymiany poglądów. A tu okazuje się, że promotor się troszczy, żeby student nie przemęczył się intelektualnie. I dyskutuje o kropkach i czcionce. Każda praca jest puszczana przez specjalny program eliminujący plagiaty. A jednocześnie forsuje się przepisywanie tylko z odnośnikiem i w cudzysłowie. Do każdego sformułowanego poglądu recenzent zamieszcza dymek z poleceniem- “podać źródło”. A swoją drogą specjalny program anty-plagiatowy podobno bardzo łatwo oszukać. Nie będę cytować co na ten temat powiedział mi syn, ale dla informatyków to banał. Syn też nie jest tym zainteresowany- on chce forsować swoje poglądy i nie potrzebuje ściągać.
Proszę Pani.
Oczym my tu w ogóle dyskutujemy.
Jeśli ktoś się chce czegoś nauczyć to szuka źródeł wiedzy, szuka nauczycieli.
Jeśli znajdzie instytucje, która mu w tym pomoże, to trzeba się bardzo ale to bardzo cieszyć i wykorzystać taką okazję.
Jeśli ktoś marzy o papierku to lepiej se go kupić.
Szybciej, taniej, ekonomiczniej. Ekonomiczniej przede wszystkim dla społeczeństwa. Nie musi płacić pięć lat na utrzymanie “studenta” i “uczelni”.
@Argonauta,
Ten wysoki odsetek studiujących, którym szczycą się rządzący to ukryte bezrobocie. Podwyższa się wymagania formalne. Listonosz musi mieć co najmniej maturę. Nauczycielka w szkole podstawowej co chwila robi jakieś studia podyplomowe kosztem rodziny i uczniów. Te studia na ogół płatne napędzają kasę organizatorom, a nauczycielce dają świstek. Im więcej wymagań formalnych tym mniej ma czasu na rozwój własny, przygotowywanie lekcji. Tym mniej ma cierpliwości do uczniów. Gdyby te wszystkie osoby, które za swoje pieniądze kończą jakieś wyższe szkoły gotowania na gazie weszły na rynek pracy okazałoby się jaka jest prawdziwa stopa bezrobocia.
Od dawna nazywam, obowiązujący w Polsce system edukacji, szkołą niewolników, bo skutecznie oducza stosowania prawidłowych procedur poznawczych i zabija przyrodzoną zdolność samodzielnego, krytycznego myślenia, kształtując tym samym, jak Pani trafnie zauważyła, konformistów. Ponad to, zabija w uczniach, również przyrodzoną, dociekliwość. Małe dzieci, nim wpadną w tryby systemu edukacji, uporczywie zadają mnóstwo pytań. W ten sposób powstaje doskonały niewolnik, który nie analizuje rzeczywistości, nie formułuje samodzielnych poglądów i opinii,ani nie odróżnia prawdy od fałszu, uznając za prawdziwe poglądy popularne.
@Piotr Marzec
Najgorsze jest to, że upieranie się studenta przy swoim odbierane jest jako awanturnictwo i pieniactwo. Wszyscy ( no – prawie wszyscy) studenci przepisują opracowania od poprzedników. Sprzyja temu powszechny obyczaj oceniania prac “na wagę”, bez czytania. Widziałam pracę koleżanki córki, w której obciążenie jakiejś maszyny wynosiło 317, kiedy z definicji tego parametru wynikało, że nie może on przekroczyć 1. Koleżanka dostała ocenę dobrą, co dowodziło, że osoba sprawdzająca nie czytała jej pracy. Widziałam również zeszyty mojej byłej uczennicy, która jest w Anglii w szkole przygotowującej do uniwersytetu.Matematykę ma podzieloną na trzy przedmioty: analizę , algebrę i rachunek prawdopodobieństwa ze statystyką. Kurs nazywa się GCE Mathematicks. Osoba sprawdzająca prace domowe robi szczegółową recenzję. Odnajduje nawet i wskazuje błędy rachunkowe. U nas nauczyciel stawia znak zapytania i tyle. Martw się ośle sam. Nauczyciel nie odpowiada w żaden sposób za efekt nauczania. Zdarza się, ze 20 osób na 30 ma pałę na semestr.Chyba powinien kłaniać się nauczycielowi pan Gauss. Eh – dużo by pisać. Pozdrawiam serdecznie.
Jeszcze jest inne formatowanie, które nakłada się na to, które opisałaś. Mój syn doznaje tego właśnie “formatowania” na UG, na dziennikarstwie. To jest powszechny klangor nauczycieli akademickich w takt GieWu. Naprawdę. Młody się wqurza i twierdzi, że ze swoimi poglądami pracy w zawodzie nie znajdzie. GieWu służy wykładowcom do wielu analiz, zarówno formalnych, jak i merytorycznych. Dobro na takich zajęciach jest natomiast takie, że natychmiast rozpoznają się porządni studenci :) Zwłaszcza jeden chłopak z serca Kaszub: na dźwięk nazwy GieWu i widok tej gazety robi się czerwony jak barszcz ze złości :))) Bardzo się z młodym lubią, naturalnie :) A na UG klną.
Popatrz – toż to taki sam stosunek do Alma Mater jaki mieliśmy za komuny na naukach humanistycznych…
@KOSSOBOR
I ci , którzy nas usiłowali formatować w duchu demokracji socjalistycznej i internacjonalizmu ,albo ich dzieci, formatują nasze dzieci w duchu europejskości.Ale w naukach przyrodniczych sytuacja była lepsza. Teraz równamy w dół.Czcionka w zadaniach (ilustracja)jest trochę za mała. Jutro je puszczę powiększone. Przysłała mi je wnuczka z podpisem “babciu, przeczytaj koniecznie”:)
Dlatego tak ważne jest zaangażowanie rodziców w edukację i wychowanie dzieci, a nie zostawianie tego wyłącznie państwu, które, w naszych warunkach ustrojowych, jest nam wrogie. Przyznam nieskromnie, że ja taką pracę względem mojej córki wykonałem i to chyba z całkiem niezłym skutkiem, bo udało mi się wychować nonkonformistycznego odmieńca o silnym poczyciu tożsamości i równie silnym systemie wartości.
Potrzebna jest baza dydaktyczna dająca wsparcie dla takiej edukacji i muszę nadmienić, że trwają prace nad taką bazą. Inicjatorem tego przedsięwzięcia jest Andrzej Madej, którego powinna Pani kojarzyć jeszcze z NE. Pewnie w najbliższym czasie on sam, jak i inni blogerzy zaangażowani w to przedsięwzięcie (także ja) będą o tym pisać. Może to Panią zaineresuje i zechce Pani ten projekt jakoś wesprzeć?
Serdecznie pozdrawiam.
Taż mówiłam młodemu, by poszedł na geografię! Ale on mnie nigdy nie słucha w sprawach zasadniczych,dopiero wtedy, gdy sam obrywa.
[ PS. Moja mama była znacznie, znacznie starszą babcią od Ciebie, ale jakoś jej nie leżała ta “babcia”. Więc ze swoim wnukiem byli na “per ty”. Mały do niej mówił “Funiu”, bo taki sobie wymyślił skrót od “Stefuni” :))) Szybko i my zaczęliśmy tak do mamy mówić i to było bardzo sympatyczne. Polecam!]
Pani Izo, uczyłam w szkole trzy lata – ta cała biurokracja wymierzona w nauczycielskie ciało ma moc ogłupiającą… NIE TYLKO UCZNIOWIE I ICH RODZICE doświadczają absurdów oświaty, dotkliwie doznają jej też nauczyciele – z tym ciągłym, nieustannym awansem zawodowym (sam w sobie dobry, ale te cyryle całkiem są do d….).
Wielu moich znajomych rodziców dzieci narzeka, ględzi już dłuższy czas, że 90 procent awantur domowych wynika ze szkoły, z nauki, z prac domowych – sama tego u siebie doświadczam, zmęczenia dziecka przeładowanego absurdami dydaktycznymi… I ten ogrom materiału i brak powtórek – przeraża!!!
Długo by gadać…
Pozdrawiam serdecznie
@Piotr Marzec
Odmieńcy – to bardzo dobre słowo. Gdy syn ma referat na wydziale, robi się jatka. Ludzie tak zażarcie dyskutują, że woźny musi wypraszać ich z sali, bo chce już iść do domu. Wykładowca pytał nawet syna jak on to robi.Po wykładach prowadzonych przez profesora nie ma dyskusji, bo są konwencjonalne. Syn po prostu referuje niepopularne poglądy w sposób wyważony ale jednoznaczny.Pamiętam pana Madeja i będę obserwować i wspierać Wasze działania.
@KOSSOBOR
Wyobraź sobie, ze oni nawet do psa mówili: ” proś babcię, niech ona z tobą wyjdzie”. Ja sama zaczęłam mówić do psa: ” zaraz babcia da ci miseczkę”
@Polonia
Kto nie uczył w szkole tego nie zrozumie. Moja córka uczy w szkole katolickiej. Atmosfera jest tam wspaniała. Ale minimum programowe obowiązuje. Teraz robi z dziećmi idiotyczne testy, bo przecież muszą pozdawać co trzeba. Poza studiami dziennymi ukończyła już kilka wydziałów. Teraz będzie bronić pracy na filozofii. To nie hobby. Żeby uczyć etyki musi mieć studia filozoficzne. Musiała zrobić uprawnienia pedagogiczne. Jeżeli chce uczyć angielskiego też musi dostać certyfikat ( to akurat słuszne)niezależnie od jej poziomu. Pozdrawiam serdecznie.
Noż pogoniłabym! A z psem przeszłabym na per pan;)
Lecę do zajęć!
Moje trzy twierdzenia w tej kwestii:
1. Każdy regularny kształt jest formatem.
2. Człowiek sformatowany nie ma świadomości własnego sformatowania.
3. Kontakt umysłu niesformatowanego ze sformatowaną czachą z reguły prowadzi do defragmentaryzacji tego pierwszego.
Gwoli szczegółów:
Akurat dla mnie umysł sformatowany nie ma kształtu okrągłego (to umysł geniusza), lecz kształt tępego trójkąta (format katolicko-powszechny), kwadratu (format katolicko-aspirujący, a więc tępy-obrotowy, pisz wymaluj PO), a u mniej podatnych na format – pięciokąta, niekiedy z naciągniętymi rogami, co daje efekt gwiazdy (GieWu). Sześciokątny format (Gwiazda Dawida) jest już cechą nieco bardziej wyrobionych i świadczyć może o tęsknocie za okręgiem.
Im bardziej umysł człowieka przypomina nieregularną plamę, tym lepiej. Tym elastyczniej reaguje na zmieniające się warunki geopolityczne i realia materialne. Tym mniej przywiązany jest do konkretu, a tym bardziej skłonny do abstrakcji.
Ważne jednak, by ta plama umysłowa, którą każdy z nas ma pod czachą, nie ulegała fragmentaryzacji. By charakteryzowała się silną zwartością i potrafiła w kontakcie ze sformatowanym kantem ustąpić, cofnąć się, obejść go z drugiej strony.
Szkoda bowiem poświęcać diament na szlifowanie tępej stali. Niech się szlifuje z inną stalą (odmiennie sformatowanymi umysłami).
Gdy niewyrobiony umysł niesformatowany, ale nieprzygotowany do kontaktu z kantem, trafia na umysł po obróbce dydaktycznej (np. nauczyciela po szkole PRL-u), z reguły ulega fragmentaryzacji. To dlatego wiedza przeciętnego ucznia po LO jest taka niespójna, cząstkowa i oderwana od życia.
Tylko geniusze z tych rozdrobnionych części, czy to dzięki własnemu doświadczeniu, czy też bliżej niezidentyfikowanym właściwościom umysłu, potrafią na powrót połączyć te fragmenty jaźni w jedną zwartą całość. Z reguły potrzeba do tego czasu. Ich umysł charakteryzuje się silnymi wiązaniami pomiędzy poszczególnymi fragmentami mózgu. O takich mówi się, że mają precyzyjny sposób myślenia. Że ich sposób rozumowania przyciąga, jak magnes.
Paradoks:
Nacisk na rozwinięcie silnych więzi pomiędzy poszczególnymi sferami życia (wiedzy) i więzi międzyludzkich najbardziej rozwijany jest w tradycyjnych szkołach katolickich, ceniących tzw. kindersztubę, stawiających mimo wszystko raczej na zbudowanie oryginalności na solidnym fundamencie, niż na urawniłowkę.
Najbardziej tępe trójkątne kształty rozwijane są w masowych szkołach państwowych, gdzie nie ma obecnie niemal żadnych kanonów wychowawczych.
Format przekazywany jest dalej na zasadzie samoczynnej: kanty umysłu (typowa cecha nauczycieli) ciosają umysły uczniów, bo selekcja do szkół prowadzona jest na zasadzie selekcji negatywnej. Nie dziwota, że trafia tam z reguły miernota.
Nie ma co walczyć z formatowaniem. Ono jest wszędzie: w miejscu pracy, w rodzinie, w kontaktach międzyludzkich, w mediach, w kulturze.
Trzeba jedynie nauczyć ludzi sobie z tym radzić.
Paradoksalnie to właśnie w PRL-u było na uczelniach i w szkołach średnich nieco wybitnych nauczycieli, bo oni musieli WBREW systemowi wykształcić w sobie elementarną wiedzę, uniwersalną, znajdującą zastosowanie w niestabilnych i politycznie chybotliwych realiach. Uczelnie były swoistym skansenem, gdzie różne indywidua mogły przezimować.
Takich nauczycieli było niewielu (rodzynki w zakalcu), ale oni byli. Kogoś takiego wyczuwało się po jednej lekcji – umysł takiego belfra nie był zgnuśniały, rzucał nawiązaniami na prawo i lewo, prowokował do myślenia, nie kategoryzował, bawił się samym procesem analizy, rzucał dowcipami, widział rzeczy trój- lub czterowymiarowo, stawiał na nieszablonowość. Z reguły taki belfer nie potrzebował żadnego planu, żadnych konspektów, by przeprowadzić fascynującą lekcję. Nauczanie u kogoś takiego kierowało się natchnieniem, inspiracją.
Obecnie obawiam się, że jest ich na uczelniach mniej, niż dawniej, bo biznes oferuje nie tylko porównywalne, ale znacznie lepsze warunki.
Natomiast bujanie się z nauczycielem nielubiącym swego fachu jest zajęciem równie beznadziejnym, co (zmieniam perspektywę) zmuszanie idiotów do nauki.
Bo faktem jest, że wielu młodych ludzi jest tak zblazowanych, że nie chcą się w ogóle niczego dowiedzieć. Duża w tym wina pierwszych lat szkoły, ze w nich elementarną ciekawość świata zabiła.
Istnieją dwa rodzaje lemingozy: pierwotna (niekwalifikowana) i wtórna (nabyta, zakonserwowana).
Lemingoza niekwalifikowana jest stanem umysłu sprzed fragmentaryzacji.
Z co dziesiątego leminga da się jeszcze coś zrobić.
Lemingoza kwalifikowana z kolei to stan wtórny, w którym poszatkowana jaźń istnieje tylko dzięki zewnętrznym protezom. Pozbawienie takiego osobnika tych wdrukowanych weń protez powoduje, że staje się znacznie bardziej bezbronny, niż ruchliwy leming.
Leming powinien być przedmiotem zainteresowania prawdziwego belfra, bo to żywe zwierzątko, reagujące szybko na bodźce zewnętrzne. Gdy mu się da kilka wielokierunkowych i sprzecznych ze sobą bodźców, zdrowy leming bardzo szybko zaktualizuje swój stan niewiedzy i wydobędzie się z lemingozy i pojmie w mig, jak ten świat się kręci.
Dlatego znacznie gorszym zjawiskiem niż młody leming są tzw. zakute łby. Są to często osobniki, przed których nazwiskami często figurują liczne drony, habity i profy. Ich bezgraniczna wiara w wartość tego, co poprzedza ich nazwisko, prowadzi do zakleszczenia się w świecie ich własnych przekonań. Oni nawet nie podnoszą przyłbicy, by spojrzeć na przeciwnika, tak pewni są własnej racji.
Takich to ja w ogóle nie żałuję. Ich dopiero cios z kopii i nagły upadek z konia są w stanie wyrwać ze stanu zakutej lemingozy (tzw. lemingozy kwalifikowanej).
Obecnie, przy nadmiarze bzdurnych wymogów formalnych, dobrego belfra poznać po tym, że olewa ten cały paradydaktyczny badziew towarzyszący procesowi nauczania, a naucza po prostu tego, w co sam święcie wierzy.
Albo – jeśli naucza przedmiotu maturalnego – po tym, że na minimum programowe poświęca absolutne minimum czasu (wszak uczniowie chcą zdać maturę), by przez resztę czasu realizować swą pasję.
@Paweł
Efektem rozważania której Tajemnicy są Pańskie tutaj refleksje, pragnę wiedzieć?
“Moja mama była znacznie, znacznie starszą babcią od Ciebie, ale jakoś jej nie leżała ta “babcia”. Więc ze swoim wnukiem byli na “per ty”.”
Oczywiście indywidualne rozwiązania zawsze górą przed szablonowymi – każdy robi, jak chce. Ale czy strach przed używaniem przez wnuka słowa “babcia” nie jest wyrazem wszędobylskiej i lansowanej w mediach na siłę chęci pozostania za wszelką cenę młodym?
Babcią można być, mając także lat 36 (znałem taką jedną laskę przed czterdziechą – miała rocznego wnuka).
Czasami moje dzieci w ferworze towarzyskiej atmosfery (np. gdy mamy gości) zwracają się do mnie po imieniu, tak jak znajomi. A więc, nie “tato”, “tatusiu” czy tam “tatko”, jak zwykle, lecz tak jak moi kumple, czyli “Paweł”. Nie robię oczywiście z tego żadnego problemu. Urocze to nawet jest, jako odmiana.
Ale jednak na codzień wolę, gdy mnie nazywają “tatą”.
Chyba jednak zbyt staroświecki jestem w porównaniu z babciami, które wolą być z wnukiem “po imieniu”.
A może to tylko taka babska przypadłość, że zawsze walczą z upływającym czasem…?
@Paweł
Czy w swych refleksjach rozważał Pan dogłębnie pojęcie szacunku?
Pawle, nie wiem! Mama miała 75 lat, gdy urodził się mój synek. Bardzo się oboje kochali i dużo przebywali razem, bo mój dom był normalnym domem wielopokoleniowym. I to jest najważniejsze, a “Funia” to przecież ciepła i miła anegdota, bez zadęcia niepedagogicznego.
Wyluzujcie, chłopaki /@ Delfinn/.
Roz*******ć ten cały system !!! Na szczęście w naukach technicznych nieco mniej przykładam łapę do jego utrwalania, a nawet udaje mi się obnażać jego bezsens – z czysto inżynierskiego, praktycznego punktu widzenia.
Moje refleksje są wynikiem li tylko niezrealizowanej potrzeby ekspresji (tudzież wodolejstwa, jak kto woli).
Żadnej tajemnicy się w tym proszę nie dopatrywać.
Jednak zaznaczam na marginesie, że gdyby Sienkiewicz, miast pisać, kontemplował godzinami różaniec, nigdy nie mielibyśmy Kmicica jako wzoru do naśladowania.
no jeśli miała 75 lat, to sprawy inaczej się przedstawiają….
To już nie jest chorobliwa ucieczka przed wiekiem mocno średnim.
Tu indywidualne ujęcie już wszystko wyjaśnia.
Ja nie obrażam się za babcię. To reguluje się samo. Moje rozpuszczone dzieci mówiły do wszystkich per ty. Spotykały ich jednak na przykład w bacówce, gdzie nie ma światła, w zimie zamarza woda w miednicy i jest śpiworowa koedukacja.Trudno odróżnić profesora od drwala. A do mnie wnuczka mówi babciu i tyz piknie.