Od lat publicyści, psychologowie i socjologowie zajmują się kryzysem męskości, a każda z nas, szczególnie starszych kobiet zadaje sobie ze zdumieniem tytułowe pytanie.
Pozwolę sobie opisać w jaki sposób pewna znana mi młoda dziewczyna pozbyła się adoratora. Wiem, że adorator to staroświeckie określenie, tak mówił mój ojciec, używał również zabawnego terminu absztyfikant. Kiedyś te określenia mnie drażniły ze względu na swój potoczny- nazwijmy to- nienaukowy charakter, ale nie ma moim zdaniem nic gorszego niż obowiązujące obecnie określenie „partner”. Partnerem może być przecież kolega z pracy, partnerem może być osoba z którą gramy w tenisa, według nowych standardów partnerem jest każdy z kim dzielimy chwilowo życie, a może raczej łóżko niż życie. Może to być osoba pozostająca w innym, nawet formalnym związku albo osoba tej samej płci. Ale wracając do rzeczy- opisywana młoda energiczna osóbka pracuje w stajni wyścigowej. W jej stajni był niezbyt miły ogier, który miał zwyczaj straszyć obsługujących go wspinając się i szczerząc zęby. Otóż pewnego dnia absztyfikant odwiedził dziewczynę w stajni i pomagał jej nosić owies dla koni. Przyniósł wiadro pod drzwi boksu awanturnika, postał chwilę obserwując jego skoki po czym oznajmił: „ sorry, ale ja tam nie wejdę” i na tym skończyła się jego kariera adoratora. „Po co mi facet, który gdy mnie ktoś napadnie schowa się za moją spódnicę?”- powiedziała dziewczyna, która oczywiście bez najmniejszych problemów obsłużyła konia.
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji za moich czasów, a wiele lat jeździłam na wyścigach jako amator. Jeżdżące na wyścigach amazonki były chronione przez pracujących tu mężczyzn. Nie pozwalano nam nosić worków z owsem, zawsze mogłyśmy liczyć na pomoc przy trudnych koniach, chłopcy uciszali się nawzajem gdy wyrwało się im przy nas brzydkie słowo. Było dla mnie oczywiste, że gdy nie radziłam sobie z koniem ktoś przyjdzie mi bez słowa pomóc. Dodam, że chłopcy pracujący na wyścigach wywodzili się często z niezamożnych wiejskich rodzin, z oddalonych od centrów kulturalnych regionów. Bezbłędne wzorce męskości mieli jednak wyniesione z domu.
Sygnały zmian kulturowych w postrzeganiu wzorców męskości były początkowo mało wyraźne. Oto ktoś ze znajomych wysłał żonę do pracy a sam zdecydował się zajmować dziećmi. Na pozór wydawało się to racjonalne – jeżeli żona jest w stanie lepiej zarabiać niż mąż, wydaje się rozsądne żeby pozostał on w domu i zajmował się garami. Jednak taki matriarchalny wzorzec silnej kobiety i słabego, niezaradnego mężczyzny zostanie wdrukowany dzieciom i prawdopodobnie powtórzony w następnym pokoleniu.
Niezbyt przekonujące dla mnie wydawały mi się zawsze zachwyty moich koleżanek nad ich chłopcami i mężami, którzy wspaniale zajmują się noworodkiem, sprawnie przecierają zupki i piorą pieluszki. Wolałam żeby mój mąż zajmował się zarabianiem pieniędzy , żeby umiał zrobić to czego ja nie potrafię, żeby służył mi opieką i obroną niż żeby prał pieluszki. Nie zgodziłabym się również, żeby mój mąż uczestniczył w porodzie. Masowe uczestniczenie obecnie mężów i kochanków w porodach wydaje mi się być całkowicie niedocenianym przez socjologów „ signum temporis”. Nie przekonują mnie mężczyźni, którzy podejmują dobrowolnie rolę cioci , babci czy przyjaciółki i chcą obserwować swoją kobietę w bardzo niekomfortowej sytuacji. Nie upieram się przy swoim zdaniu, masowość tego obyczaju może świadczyć o tym że zaspakaja on jakieś istotne potrzeby. Wiąże się to jednak z pewnym aspektem relacji męsko damskich, którego chyba kobiety zachwycające się mężczyzną przyciskającym po porodzie dziecko do nagiej wydepilowanej piersi nie przewidziały. Otóż facet, który zachowuje się jak baba, w przypadku konfliktu będzie również walczył jak baba.
Zdrada jako zjawisko jest stara jak świat, ale w pokoleniu moich rodziców zdradzającemu mężczyźnie nie przyszłoby do głowy żądać szacunku dla jakiejś fordanserki z Adrii, nie wprowadzałby jej do domu, chroniłby przed nią swoją rodzinę, a przede wszystkim dzieci. Obecnie jest jednak na porządku dziennym, że zdradzający mąż usiłuje odebrać żonie dzieci, prowadzi z nią wyniszczająca batalię w sądach, a co gorsza posługuje się typowo babskimi metodami tej walki, kłamstwem, oszustwem pomówieniem pod dyktando kolejnej partnerki. Takiemu metro-seksualnemu mężczyźnie bez problemów przychodzi żądać od zdradzonej kobiety alimentów, opróżnić jej konto, nie wstydzi się być na utrzymaniu kobiety czyli robi rzeczy, których by nigdy nie zrobiła opisywana przez feministki „ szowinistyczna męska świnia”.
Wychowanie młodzieży sprzyja tym wdrukowanym nieprawidłowym wzorcom. Pomijam już takie chore pomysły jak przebieranie w przedszkolu chłopców w różowe sukienki, czy indoktrynacja w ramach źle pojętej edukacji seksualnej. Jak słusznie zauważył publicysta Warszawskiej Gazety typowy chłopiec łobuziak, który psuje wszystko czego się dotknie, który nie płacze z powodu rozbitego kolana i ciąga dziewczynki za warkocze jest obecnie traktowany jako osobnik chory, dotknięty syndromem ADHD i leczony silnymi psychotropami. Nauczyciele są zadowoleni z takiej kuracji bo otępiały malec nie przeszkadza w lekcjach, rodzice są zadowoleni bo nauczyciele się do nich nie czepiają i nie przychodzi im do głowy, że hodują nieudacznika, który potem nie będzie chciał pracować, a za najlepszy sposób na życie będzie uważał pozostawanie na utrzymaniu kobiety. Nie będzie się również wstydził prześladować jednej kobiety pod dyktando następnej. Przecież- jak twierdzą postępowcy- płeć to kwestia nastawienia, płeć kryje się w mózgu.
Może jestem niesprawiedliwa, ale podejrzewam, że kiedy ktoś się będzie topił taki nowoczesny mężczyzna odwróci głowę. Tak jak wynajęty sternik, który w czasie białego szkwału na Mazurach pozwolił się utopić w kabinie kobiecie i jej wnukom, a sam spokojnie czekał na pomoc siedząc na wywróconym jachcie.
To ja już wolę mieć do czynienia z szowinistyczną męską świnią.
Piosenka Danuty Rinn (słowa Jan Pietrzak) w miarę upływu czasu zyskuje na aktualności.
A gdzie kobiety, które teraz mężczyzny nie potrzebują? Nie ma juz prawdziwych kobiet, są klnące, palące, wulgarne, niezależne. Nie ma też wojny by robić z nas siłaczy. Większość ludzi mieszka w miastach, gdzie nie trzeba być nie wiadomo kim. Poza tym kiedyś słabsi od razu ginęli, a teraz mogą się spełniać.
Pominę to że nie warto dla kobiet sie starać, bo same nie reprezentują tak wiele jak wymagają od innych. Tyle ode mnie
Są. I kobiety i mężczyźni. Znajdziemy ich w Kościele, we wspólnotach, aktywnych, odważnych, pięknych, gotowych do służby. Mało ich, niełatwo ich znaleźć, ale co piękne, jest trudne i niepospolite.