Właśnie dziś, 27.05. 2018, zakończyła się 101 edycja 21- etapowego wyścigu kolarskiego Giro d’Italia. O ile w zeszłym roku cieniem na Giro położyła się tragiczna śmierć włoskiego kolarza Michele Scarponiego, to obecnie tematem numer jeden była sprawa Christophera Froome’a.
Przypomnę o co chodzi. Jesienią zeszłego roku podczas wyścigu dookoła Hiszpanii, Froome został przyłapany na zażyciu dwukrotnie większej niż dozwolona dawki leku przeciw astmie [na którą jakoby choruje]. Dla zwykłego, szeregowego kolarza oznaczałoby to natychmiastowe zawieszenie, utratę zwycięstwa w hiszpańskim wyścigu oraz co najmniej kilkumiesięczną dyskwalifikację. Nie byłoby mowy aby wziął on udział w Giro. Froome to jednak wielka gwiazda i władze UCI zaczęły dziwne manewry. Od ponad pół roku nie są w stanie wydać żadnej decyzji w sprawie słynnego kolarza. Jeździ wiec on w w kolejnych wyścigach, choć nie powinien mieć do tego prawa.
Froome ze swojej strony wynajął znanych adwokatów, którzy usiłują udowodnić, że to przekroczenie norm to przypadek. Teraz sytuacja stała się podbramkowa, bo Froome tegoroczne Giro d’Italia wygrał. Uczynił to w stylu, który budzi we mnie dalsze wątpliwości. Widziałam jego dwa wygrane etapy na podjeździe pod Zoncolan i na Finestre. Zwłaszcza jego 80-kilometrowy rajd na tym drugim etapie był niesamowity. Nie jestem w stanie uwierzyć, że kolarz mógł tego dokonać bez dodatkowego wspomagania [dopingu]. Podobne odczucia musieli mieć prowadzący telewizyjną relację Adam Probosz i Tomasz Jaroński. Przypomnieli oni, że podobnymi cudami popisywał się przedtem Marco Pantani. Był on znany z licznych afer dopingowych, popadł w narkomanię i w końcu zaćpał się w hotelu w Rimini mając tylko 34 lata [Froome ma obecnie 33]
Skłonność Froome’a do otaczania się adwokatami przypomina innego “króla dopingu”, Lance’a Armstronga. Ten też zapierał się wszystkiego, aż prawda wyszła na jaw. Został dożywotnio zdyskwalifikowany, a wszystkie zwycięstwa zostały mu odebrane. Te analogie powodują, iż nie dałabym złamanego grosza za uczciwość Froome’a. Oczywiście mogę się mylić – twardych dowodów nie ma.
Mnie najbardziej podobał się Simon Yates. Wygrał on trzy etapy i przez trzynaście etapów jechał w koszulce lidera wyścigu. Osłabł na podjeździe na Finestre i stracił swą pozycję, ale dowodzi to, że nie był maszyną napędzaną koksem. Na uznanie zasługuje też Elia Viviani – świetny sprinter. Wygrał on cztery etapy oraz klasyfikację punktową. Dwa etapy wygrał Sam Bennett, a dwie czasówki – Rohan Dennis. Drugie miejsce w klasyfikacji generalnej zajął Tom Dumoulin, zwycięzca zeszłorocznego Giro. Stracił do Froome’a tylko 46 sekund. Trzeci był Miguel Lopez.
Na koksie czy nie, ta akcja Frooma z piątkowego etapu była epicka. Oglądam kolarstwo od kilku lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Astma w sporcie coraz częściej staje się drogą do sukcesu. Choroba zawodowa sportowców.