Motto:
“Zaprawdę powiadam wam: lepiej powiedzieć kurwa mać niż polityka prorodzinna”
– Circ, cytat z wpisu na “Nowym Ekranie” (obecnie neon24.pl)
Szanowni Państwo,
Do napisania niniejszej notki skłoniło mnie to, że jak się okazuje (ilustracja na końcu notki) – ciągle wśród wielu szlachetnych, prawych Polaków – patriotów, mających jak najlepsze intencje wobec Polski, całego świata i każdego człowieka z osobna – pokutuje zabobon opiekuńczego państwa.
Socjalistyczny w swej intelektualnej proweniencji program PiS (“500 zł na dziecko”) okazuje się być niewinny i bardzo umiarkowany, gdyż coraz częściej słyszę pomysł, aby “społeczeństwo wynagradzało (“zawodowe”) matki za trud wychowania dzieci”.
Przypomina mi to jako żywo teorie marksistowskie wykładane przez ks. prof. Tadeusza Guza w audycjach “Rozmowy niedokończone” na antenie Radia Maryja:
Autor “Kapitału” uznawał mianowicie relację pomiędzy mężem a żoną w tradycyjnej rodzinie za formę prostytucji, a jako remedium na to proponował, aby “kobieta prostytuowała się z całym społeczeństwem”, dzięki czemu miało nastąpić jej wyzwolenie od wyzysku i dominacji mężczyzny.
Według mnie, normalną i zdrową, zgodną z prawem naturalnym sytuacją jest, aby mąż pracował na utrzymanie całej rodziny, czyli żony i dzieci, a przy okazji – także własne. Ewentualnie, jeśli małżonkowie tak zadecydują, mogą razem dzielić trud zarobkowania i wychowywania dzieci.
Co w rzeczywistości oznacza postulat, by to państwo utrzymywało kobietę wychowującą dziecko?
Jak wiemy – rząd nie wytwarza żadnych dóbr i jego środki finansowe pochodzą z opodatkowania obywateli.
Rodzina zatem musi być najpierw obrabowana z części dochodów (opodatkowana), aby następnie kobieta wychowująca dziecko otrzymała część tego haraczu jako swoje wynagrodzenie. Oczywiście nie wszyscy zakładają rodziny, a część rodzin nie ma dzieci. Bilansując zatem zbędne przepływy pieniędzy, proponowany przez zwolenników “zawodowego macierzyństwa” system można zredukować do następującej postaci:
Wszyscy pracujący zawodowo będą obciążeni dodatkowym podatkiem, który będzie rozdzielany pomiędzy “zawodowe matki”, a część tych wpływów będzie pokrywać koszty odpowiedniego ułamka “mocy przerobowych” takich organizacji jak urzędy skarbowe, urzędy gminy, GUS i ZUS (ewidencja pracy), urzędy kontrolujące, sądy, organa ścigania.
Zgadzam się, że należy w edukacji, mediach i gdzie się da – sławić i chwalić sytuację, w której rodzina nie rezygnuje z samodzielnego wychowania i edukowania dzieci cedując te zadania na rzecz państwowych lub prywatnych “zakładów”, ale zupełnie czym innym jest promowanie pewnych postaw, a czym innym – ich wymuszanie.
System “zawodowego macierzyństwa” zakłada milcząco zupełnie obcą cywilizacji łacińskiej formę społeczności narodowej, która bardziej przypomina pszczeli ul:
rodzina jako związek kobiety i mężczyzny, którego jednym z głównych celów jest płodzenie i wychowanie potomstwa traci tu swoje centralne znaczenie, pozostaje tworem przypadkowym i nieistotnym. Kobieta – matka staje się “usługodawcą” dla społeczeństwa, które ją utrzymuje. A kto płaci, może także wymagać. I trudno byłoby dziwić się powstaniu obowiązujących oficjalnie wytycznych – jak takie domowe wychowanie ma przebiegać oraz organizacji, których zadaniem byłoby nadzorowanie realizacji misji profesjonalnego macierzyństwa.
Mężczyzna zostaje tu zredukowany – po części do roli trutnia potrzebnego do zapłodnienia, a po części – do roli pszczoły robotnicy (wraz z kobietami podejmującymi pracę zawodową), której główną rolą jest dostarczenie dla społeczeństwa (a nie rodziny) środków do życia, które rząd (“królowa”) będzie zgodnie ze swoim uznaniem rozdzielać. “Ale to można naprawić!” – krzyknie zaraz zwolennik państwa opiekuńczego. “Poza polityką pro-macierzyńską wprowadzimy politykę pro-tacierzyńską: niech społeczeństwo wynagradza ojców, którzy pozostaną przy matkach ich dzieci – i wszystko będzie w jak najlepszym porządku”.
Podstawowym błędem, z jakiego wywodzą się tego typu potworki jest chyba przyjmowanie za dogmat, że państwo musi pobierać haracz i rozważanie ustroju ekonomicznego dopiero od tego momentu, czyli stawianie sobie pytania, jak najsprawiedliwiej i najkorzystniej dla społeczeństwa zagospodarować te środki. Widzieliśmy już w działaniu państwo (PRL), które miało dbać o szczęście i dobrobyt obywateli, a jednak nie opuszcza nas pokusa, by wykorzystać państwowy monopol przemocy w celu wymuszenia od ludzi zachowań, które uważamy za właściwe i pożyteczne dla nich samych.
A gdyby nie próbować uszczęśliwiać po swojemu więźniów, tylko wypuścić ich z klatki?
Jeśli ktoś chce przyczynić się do szczęścia ludzkości, to zdecydowanie namawiałbym by zacząć od zrozumienia, że jedynym prawnym (uprawnionym) zastosowaniem państwowego monopolu na przemoc jest ochrona wolności narodu i bronienie jego obywateli przed przemocą. Wszystko, co ponad to – pochodzi od Złego.
Ja widzę raczej konsekwencję myśli politycznej J. Kaczyńskiego, który od samego początku III RP mówił o dekomunizacji, czyli wyrównaniu szans wszystkich obywateli, poprzez likwidację przywilejów “nomenklatury”. Komuniści weszli w “nowy system” na nieporównanie lepszych warunkach, niż reszta ludzi i przez ostatnie 25 lat ten stan rzeczy się tylko utrwalał. Co dziś można zrobić, poza stworzeniem mechanizmu transferu kapitału z rąk posiadaczy w ręce spauperyzowanej reszty? Najwyraźniej nie ma realnych szans na “terapię szokową” i uwolnienie rynku, stworzenie mechanizmów bogacenia się dla każdego chętnego, bo system jest zakonserwowany i zabetonowany przez te 25 lat, w trakcie których nie zrobiono praktycznie nic, aby odwrócić trend zadekretowany na samym początku. “Nomenklatura” przekazuje dziś paleczkę kolejnemu pokoleniu, zaniedbań z początku lat ’90 nie da się teraz odkręcić, jest za późno. PiS musiałby rządzić jeszcze ze 3 kadencje, żeby przeorać to bagno i to przy założeniu bezwzględnej konsekwencji całego aparatu państwowego. Trzeba niestety stosować metody “socjalistyczne”, na inne był czas 25-30 lat temu.
Takie są intencje, ale jest to całkowicie błędną drogą.
Właśnie o to chodzi, że metody socjalistyczne nie tworzą takiego mechanizmu, bo główny wkład do budżetu państwa mają drobni, uczciwi ciułacze; pretendujący do klasy średniej i ona sama stanowią już raczej mało znaczącą część podatników. Klasa “kapitalistów” z powodzeniem unika płacenia podatków.
Jedyne, co mogą przynieść metody socjalistyczne to zubożenie Narodu oraz rozszerzenie i pogłębienie socjalizmu, w którym przepływ kapitału jest taki sam jak w “kapitalizmie” – do grupy posiadaczy.
W moim przekonaniu realny dystrybucjonizm jest tak delikatnym tworem, że nie może się on udać “przy okazji”, jako skutek uboczny.
Musiałaby go konsekwentnie pragnąć większość Narodu. Aby się to stało potrzebna jest bardzo dobra edukacja ekonomiczna, obok wysokiej jakości nauczania dziedzin podstawowych – logiki, matematyki, historii itd. Na rządy nie możemy liczyć w tym zakresie, dlatego Ci, którzy wiedzą – muszą jak najgłośniej wykrzykiwać prawdę, co właśnie staram się czynić.
To, że wolność ekonomiczna wymaga naprawienia krzywd i odebrania nieprawnie zagrabionego mienia jest moim zdaniem mitem. Jest to tak trudne, że zawsze przyniesie więcej szkody niż pożytku.
W warunkach naprawdę wolnej konkurencji wygrywają zdolniejsi. Gdyby rząd skupił się na wprowadzeniu wolności i uczciwości w sferze gospodarki, fortuny wyrosłe na oszustwie i korupcji z czasem zwiędłyby jak niepodlewane rośliny.
Myślę, że po pierwsze poszedł Pan za daleko w interpretacjach w swoim tekście, a po drugie sądzę, że przecenia Pan “mechanizmy rynkowe” – z takim twierdzeniem, że
raczej się nie zgodzę, bo to jest oderwane od konkretnych realiów III RP. Przecież “grzechem pierworodnym” całego systemu jest nierówny start uczestników “gry rynkowej”, bo z jednej strony była wąska grupka “nomenklatury”, ludzi uprzywilejowanych ekonomicznie i w każdy inny możliwy sposób, a z drugiej – “masa” spauperyzowanego i zdezorganizowanego społeczeństwa. Jak tu więc można mówić w ogóle o “wprowadzeniu wolności i uczciwości w sferze gospodarki”?
Nie rozumiem problemu.
“III RP” od początku opierała się na niesprawiedliwości, przywilejach dla nomenklatury i braku równych szans, ale jak mamy to naprawić “nie mówiąc o wprowadzeniu wolności i uczciwości w sferze gospodarki”?
Czy uważa Pan, że jeśli zaczęło się coś budować w oparciu o zło, to już nigdy nie można zwrócić się w stronę dobra? Czy zawsze mamy być skazani na socjalizm czy jakąś inną formę zniewolenia ekonomicznego?
Niesłusznie podejrzewa mnie Pan o wiarę w zbawienne działanie mechanizmów rynkowych.
Wolałbym uniknąć zaszufladkowania w oparciu o powszechne stereotypy – “jeśli przeciwnik socjalizmu, to liberał”. Na wszelki wypadek – kilka wyjaśnień.
Nie ma lepszej podstawy dobrego funkcjonowania gospodarki Narodowej niż realizacja powołania do wolności i kreatywności przez każdego człowieka (a nie “niewidzialna ręka rynku”). Wolny rynek w rozumieniu dystrybucjonizmu i katolickiego nauczania społecznego (KNS), to taki, na którym wszelkie transakcje opierają się na zasadzie dobrowolności. Jest on czymś zgoła odmiennym od postulowanej przez liberalizm “wolnej amerykanki ekonomicznej”, którą powinno się nazywać “rynkiem bez zasad”. W szczególności – wolny rynek musi być z definicji rynkiem regulowanym, a dokładniej – chronionym. Mam tu na myśli zapobieganie i przeciwdziałanie wszelkim formom oszustwa, wywierania nacisku, stawiania potencjalnych kontrahentów w niekorzystnej dla nich sytuacji lub wykorzystywania ich słabości.
Ważne jest jednak, a nawet – kluczowe – aby te działania ochronne nie przekształcały się w działania prewencyjne, ograniczające wolność ludzką, tak, jak to ma miejsce w systemach redystrybucyjnych z socjalizmem na czele. Dobro jest wyłączną domeną wolnej osoby ludzkiej. Nie da się go wpisać w jakiś system, gdyż oznaczać to będzie odebranie wolności człowiekowi.
Szanowny Marku
Przecież nawet liberalny gospodarczo ekonomista Krzysztof Rybiński, który swego czasu doradzał PiS-owi, przyznawał, że w tak dramatycznej sytuacji demograficznej, jak nasza, “wolny rynek” nic nie zdziała i potrzebujemy czegoś nieschematycznego, programu, który wychodzi poza przyjęte doktryny. To on kilka lat temu jako pierwszy rzucił pomysł “1000 zł na dziecko”, co wyśmiały wszystkie autorytety oralne, nazywając Rybińskiego wariatem. Dziś, w nieco okrojonej formie, ten program jest coraz bliżej realizacji, co niedawno wydawało się fantasmagorią.
Krytykujesz takie podejście ale jeśli nie poprzez “walnięcie młotem”, to jak? Nie wiem czy to zda egzamin, ale dlaczego nie ocenić efektów tej reformy po, zamiast przed?
Nieschematyczne, to by było odejście od rąbania w lud pracujący miast i wsi 70% podatkiem.
Nieschematyczne, to by było, jakby rząd zabrał się za to, co rozum i przyzwoitość nakazuje – obronę przed wrogami i pożarami, a przestał finansować fundacje, muzea i teatry. Jakby prezydent bronił suwerenności, a nie sprzedawał Polaków w niewolę międzynarodówki socjalistycznej.
Nieschematyczne byłoby odejście od socjalizmu, czyli uszczęśliwiania ludzi po swojemu, za pomocą oszustwa, rabunku, manipulacji i ogłupiania – co robią wszystkie lub prawie wszystkie rządy na świecie.