Myśl dnia
Friedl Beutelrock
PIERWSZE CZYTANIE (Rz 1, 1-7)
Paweł, apostoł Jezusa Chrystusa
Początek Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Jest to Ewangelia o Jego Synu pochodzącym według ciała z rodu Dawida, a ustanowionym według Ducha Świętości przez powstanie z martwych pełnym mocy Synem Bożym, o Jezusie Chrystusie, Panu naszym. Przez Niego otrzymaliśmy łaskę i urząd apostolski, aby ku chwale Jego imienia pozyskiwać wszystkich pogan dla posłuszeństwa wierze. Wśród nich jesteście i wy powołani przez Jezusa Chrystusa.
Do wszystkich przez Boga umiłowanych, powołanych świętych, którzy mieszkają w Rzymie: łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 98 (97),1. 2-3ab. 3cd-4)
Refren: Pan Bóg okazał ludom swe zbawienie.
Śpiewajcie Panu pieśń nową, *
albowiem uczynił cuda.
Zwycięstwo Mu zgotowała Jego prawica *
i święte ramię Jego.
Pan okazał swoje zbawienie, *
na oczach pogan objawił swoja sprawiedliwość.
Wspomniał na dobroć i na wierność swoją *
dla domu Izraela.
Ujrzały wszystkie krańce ziemi *
zbawienie Boga naszego.
Wołaj z radości na cześć Pana, cała ziemio, *
cieszcie się, weselcie i grajcie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 95, 8ab)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych,
lecz słuchajcie głosu Pańskiego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 11, 29-32)
Znak Jonasza
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Wsłuchać się w głos Pana
Nie oczekujmy, że zawsze będzie działo się coś niezwykłego. Bywa, że Bóg daje nam szczególne łaski i pozwala w nadzwyczajny sposób doświadczyć swojej obecności. Ale po tym przychodzi czas zwykłego wędrowania, czasem pośród urodzajnych pól, a czasem przez pustynię. Wiara wymaga od nas cierpliwości i wytrwałości. Nie zniechęcajmy się, gdy będzie nam się wydawać, że ze strony Boga trwa cisza. On nigdy nie milczy. Bardziej to my jesteśmy niewrażliwi na Jego głos. Wykrzykujemy, kręcimy się wokół własnej osi i biegamy w kółko, mając przy tym swoje własne oczekiwania. Wyciszmy się i wsłuchajmy, co On ma nam do powiedzenia.
Panie, przepraszam Cię za moje gadulstwo na modlitwie i za to, że nie potrafię wytrwać dłużej w ciszy.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Nie dajmy się rozczarować Miłości
Mieczysław Łusiak SJ
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: “To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia.
Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.
Łk 11, 29-32
Komentarz do Ewangelii:
To dziwne, że Miłość tak słabo przemawia do ludzi. Wydawałoby się, że co jak co, ale taka Miłość, jaką pokazał Jezus powinna wręcz porwać ludzkie serca. Ale nic z tego! Dlaczego? Może dlatego, że ludzie już nie wierzą w Miłość, może zbyt często rozczarowujemy się miłością, która okazuje się jej imitacją.
A tymczasem kto nie uwierzy w Miłość będzie miał ciężko na sądzie ostatecznym. Bo jak tu przejść pozytywnie egzamin z Miłości, jeśli się w nią nie wierzy?
Nie dajmy się oszukać: Miłość jest i ma na imię “Jezus Chrystus”, albo “Bóg”. Nie pozwalajmy sobie na rozczarowanie Miłością tylko dlatego, że doświadczamy jej imitacji, a nie oryginału.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2601,ewangelia-nie-dajmy-sie-rozczarowac-milosci.html
************
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 11, 29-32
Mariusz Han SJ
Plemię przewrotne…
Znak Jonasza
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem przewrotnym, żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia.
Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon.
Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Opowiadanie pt. “O białej róży w klasztorze”
W pewnym klasztorze – tak chce legenda – pani śmierć miała zwyczaj zapowiadać swoje wizyty. Mianowicie: zawsze kiedy zbliżał się czas śmierci kolejnego mnicha, zjawiała się wieczorem na jego miejscu w chórze biała róża. Ten znak traktowali wszyscy jako łaskę z nieba: ostatni dzień życia był bowiem czasem do końcowych obrachunków i zerwania ostatnich więzów z tym, co ziemskie.
I tak pewnego wieczoru młody zakonnik znalazł na swoim miejscu wiadomy znak – białą różę. Wystraszył się nieborak; ciarki przeszły mu po plecach. Zareagował natychmiast: biały kwiat podłożył dyskretnie sąsiadowi. Ten też przeraził się przeznaczenia, więc ukrył różę pod habit. Następnego dnia umarł – otoczony współbraćmi.
Od tego czasu pokój w klasztorze został zakłócony. I nikt już nie widział nigdy białej róży.
Refleksja
Przewrotność wcześniej czy później zostanie zdemaskowana. Wprowadza ona bowiem ogólne zamieszanie w ludzkich sercach. Wielu z nas spodziewa się bowiem znaków od Boga w ich życiu, tymczasem przechodzimy obok tych sytuacji, za które powinniśmy być wdzięczni. Przewrotność polega na tym, że wciąż skarżymy się na to, czego nie ma, nie robiąc nic z tym, co już jest, a za co jest Komu dziękować…
Jezus uczy nas, że powinniśmy wdzięczni za wszystko, wszystkich i wszędzie, gdzie los nas postawił nas na drodze życia. Zobaczenie w drugim człowieku znaku obecności Boga jest tym na czym Jezusowi zależy najbardziej. Ten element dostrzeżenia człowieczeństwa w każdym z nas daje gwarancję na pokój, którego nam dziś tak bardzo brakuje…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy ludzi przewrotnych?
2. Czy skarżysz się wciąż na swoje życie?
3. Jak zagwarantować pokój?
I tak na koniec…
Człowieka sprawiedliwego poznaje się z czasem, przewrotnego w ciągu jednego dnia (Sofokles)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,414,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-11-29-32.html
**********
Jak BOGA traktujemy?
12 października 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Należy być codziennie gotowym do zastanowienia się nad sobą i szczerego uznania, że po jakimś dłuższym czy krótszym okresie miłosnego zwracania się do Boga – znowu, często niepostrzeżenie, porzuciliśmy serdeczne przestawanie z Panem, a popadliśmy w ów dziwnie pociągający nas egocentryzm, samowystarczalność i samouwielbienie! A przecież prawda naszego bytu jaśnieje, gdy uznajemy i radośnie przeżywamy naszą zależność i zawdzięczanie siebie Wszechmocnemu i Dobremu Stwórcy!
Mt 12,38-42: Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon.
Łk 11,29-32: Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Trudno wobec mocnych zarzutów czynionych przez Jezusa tamtemu pokoleniu nie zadać pytania: A jak ja, jak my traktujemy Jezusa, a w Nim Ojca, który Go do nas posłał? Czy wspólnota, w której żyję, odnosi się do Boga z należytą powagą i starannością? Czy żywimy do Boga miłość, o której mówi najważniejsze przykazanie:
Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22, 37)?
Jest niemal pewne, że wobec takiej miary miłości wszyscy nie dociągamy…, ponieważ nasza miłość – nawet gdy już nam na niej bardzo zależy – bywa często podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika, jak poetycko określił to duchowe „zjawisko” prorok Ozeasz (6,4).
Szczerze powiedziawszy, zagadnienie naszej relacji z Bogiem można podjąć najwłaściwiej, udzielając (sobie i innym) poważnej odpowiedzi na pytanie: Jak Bóg traktuje nas i jaka jest Jego Miłość do nas?!
- Na nasze szczęście w miłości Boga do nas nie ma żadnych punktów słabych ani niczego, co mogłoby rodzić w nas wątpliwości i niepewność…
- Bóg daje nam ogrom „dowodów” na to, że traktuje nas z najwyższą powagą i Boską Miłością! On wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4).
- Czytając Ewangelie i patrząc na Jezusa Chrystusa oczyma pierwszych świadków, a także (i to szczególnie) św. Pawła, jesteśmy pewni, że Bóg angażuje się w człowieka w sposób, tak naprawdę, dla nas niewyobrażalny (por Ef 3, 17-19)! O czterowymiarowej (Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość) Miłości Boga Ojca, objawionej w Jezusie Chrystusie, słusznie mówimy, że jest Miłością bez miary!
- Najdobitniej potwierdza to Wcielenie Syna Bożego, Wieczernik z umyciem nóg i darem Eucharystii, Męka Krzyża i Zmartwychwstanie Jezusa (i nasze w Nim) oraz różne sposoby pozostawania z nami Zbawiciela aż do skończenia świata (Mt 28, 20).
Strzegąc powyższej Prawdy jak oka w głowie, strzeżmy się jednak łatwego pobłażania sobie, jakoby wszystko i zawsze było z nami (i w nas) w porządku, bo przecież ponad wszystkim i ponad wszystko jest Boża Miłość i Miłosierdzie! To prawda! Winniśmy jednak – przynajmniej od czasu do czasu – przyjąć wezwanie Pana Jezusa do uważnego badania sumienia i zdania sobie sprawy z tego, co tak naprawdę dzieje się w sanktuarium osoby, wezwanej do intensywnego dialogu miłości, która znajduje swe potwierdzenie w pełnieniu Przykazań Pana.
Tak, należy być codziennie gotowym do zastanowienia się nad sobą i szczerego uznania (z żalem i skruchą), że po jakimś dłuższym czy krótszym okresie miłosnego zwracania się do Boga – znowu, często niepostrzeżenie, porzuciliśmy serdeczne przestawanie z Panem, a popadliśmy w ów dziwnie pociągający nas (i smakowity?) egocentryzm, samowystarczalność i samouwielbienie! A przecież prawda naszego bytu (że istniejemy i tacy jesteśmy) jaśnieje, gdy uznajemy i radośnie przeżywamy naszą zależność i zawdzięczanie siebie Wszechmocnemu i Dobremu Stwórcy!
Praktycznie mówiąc, chodzi o to, żeby często – np. w pierwszym punkcie ignacjańskiego rachunku sumienia – uświadamiać sobie i dziękować Bogu za Jego dobrodziejstwa. Ich lista jest codziennie bardzo długa…, właściwie nieskończona, jeśli zauważyć (a i na czułej wadze … ważyć) to, co już od Boga otrzymaliśmy…, i co jeszcze stanie się naszym udziałem w życiu wiecznym! Ogrom i różnorodność Bożych darów winny nas co dzień od nowa zdumiewać i jak najczęściej, a nawet nieustannie, skierowywać do Dawcy, aby Mu dziękować, przyjaźnie z Nim rozmawiać… Przyjaźnić się z Nim. Do Niego lgnąć całym swym umysłem i sercem… Płonąć!
Tymczasem z różnych powodów najbardziej zagraża nam dzisiaj zobojętnienie na „szaloną” Miłość Boga oraz bezczelne czy pewno najczęściej bezrefleksyjne lekceważenie jej! Trafnie wskazał to zagrożenie św. Jan Paweł II, zadając na przełomie tysiącleci niezwykle ważne pytanie:
„Czy można przemilczeć zjawisko obojętności religijnej, która sprawia, że wielu współczesnych ludzi żyje dziś tak, jakby Bóg nie istniał, albo zadowala się mglistą religijnością” (TMA 36).
Papieską diagnozę trafnie rozwija i dopełnia kilka przejmujących stwierdzeń kard. Carlo M. Martiniego:
„Jest to dziwne, ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności.(…) Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów. Obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności”.
Pytających o sposoby pokonywania dzisiejszego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień, Kardynał odsyła do liturgii pokutnej. Ojciec C. M. Martini znał też bezcenną wartość rekolekcji ignacjańskich. Udzielał ich dość często, a ich zapisy w postaci licznych książek wciąż oddają nieocenione usługi.
Na tym blogu nie muszę (kolejny raz) przypominać, że bardzo skutecznie można się o-bronić przed „obojętnością religijną” i „zjawiskami degradacji ludzkości”, samemu odprawiając rekolekcje ignacjańskie w warunkach domu rekolekcyjnego; w ciszy, spokoju, z pomocą osoby towarzyszącej. (Polecam. Zapraszam).
Z komentarza Ojca Krzysztofa:
Nasze o Bogu rozważania czy także „pierwsze” z Nim rozmowy mają najpierw jakiś poziom podstawowy, ale zawsze otwarte są one na takie subtelności i „wyżyny”, do jakich zaprasza sam JEZUS, np. w ON i ja…
Akurat wczoraj i dzisiaj przyswajałem sobie (modlitewnie) ten fragment:
„Dziękujesz Mi za wiosnę i za wszystkie kwiaty, za ptaki, które śpiewają w lipach, za pierwsze motyle, za wszystkie moje piękności i masz rację: Piękno to Ja.
Ale za wiosny, jakie przynoszę do dusz przez Łaskę, trzeba Mi bardziej dziękować. Te wiosny pełne soków wieczności pochodzą z ceny mojej przelanej Krwi i tworzą wspaniałości, jakich nie dostrzegacie. Ale kontemplują je aniołowie i święci. Jest to podwójna praca Boga-Ducha i duszy-ducha: siły i dobrej woli. Jedna bez drugiej jest bezsilna wobec sprawiedliwości. A gdy działają razem, jakże szybko się postępuje! Pragnij. Pragnij iść naprzód… Pragnij świętości. Błagaj o nią jak biedaczka. Codziennie w tym miesiącu proś moją Matkę, aby cię prowadziła i doprowadziła do mego serca. To taka dobra Matka!… Dlaczego wątpisz? Twoje nędze?… Ona weźmie je na siebie. Ona im zaradzi. Przypomnij sobie, jak mama przygotowuje toaletę swej córeczki, zanim ją zaprezentuje w salonie. Ona… czy zrobi to mniej dobrze, gdy będzie was Mnie przedstawiać? Proś Ją o wybaczenie twych uchybień i zaufaj Jej całkowicie! A to sprawi Mi wielką przyjemność!… Powierzyłem Jej Magdalenę, Jana, wszystkich tych, których kochałem… Jako mały chłopiec byłem Jej oddany… Jej ramiona nie opuszczały Mnie: pozwól się w nich zamknąć na ten miesiąc… Patrzyłem na Nią często. Patrz na Nią: zrozumiesz swój obowiązek. I dokądże prowadziłaby Ona, jeżeli nie do Mnie, do Mnie, który zawsze czekam, który o tobie myślę, kiedy ty nie myślisz o Mnie… Ja, który myślałem o tobie, zanim się stałaś… Czy wiesz? W Ogrójcu… Czy wiesz? Z wysokości Krzyża… O, moje tak bardzo umiłowane stworzenia!… Co sprawia ból, to miłość, kiedy nie jest kochana. Znam ten ból!… Pocieszaj. Dawaj odpoczynek, pomagaj Miłości. Dawaj wszystko Miłości, jak nędzną byś nie była, pomagaj! Wesprzyj się na moim sercu, a twój ciężar będzie je radował i przejdę w ciebie jak sok ze szczepu winnego w gałązkę. I twoje życie będzie moim życiem: sama jesteś niczym, moja biedna córeczko” (On i ja. Rozmowy…, t.2, nr 37; 1941 – 1 maja).
http://osuch.sj.deon.pl/2015/10/12/jak-boga-traktuje/
*********
ZNAK „J”
by Grzegorz Kramer SJ
Bóg wyrwał Jonasza z jego bezpiecznego i poukładanego świata człowieka religijnego, w którym jasno wiedział, kto zasługuje na Boże przebaczenie, a kto nie. Później okazało się, że była to raczej wizja samego Jonasza niż Boga, ale to inna historia. W kontekście tej Ewangelii ważne jest to, że „znak Jonasza” polegał na wezwaniu do nawrócenia. Znak Jezusa jest większy, bo On nie przyszedł tylko wezwać do nawrócenia, ale dać nadzieję. Jego znak to krzyż, a więc Miłosierdzie Boga dane ludziom darmo. Krzyż, nie w sensie dwóch belek, ale Jego rany i śmierć. Nie da się wymyślić niczego bardziej genialnego jak śmierć Syna Bożego.
Jest przewrotnością ludzkiego serca fakt, że ciągle nie starcza nam ten Znak, że ciągle domagamy się innych cudowności. Jezus doskonale wiedział, że im (mi) nie chodzi o Boga. Chodzi o cudowności, te wszystkie rzeczy, które mają dać nam chwilową możliwość zapomnienia o codziennym bólu. Co to oznacza w praktyce? Prostą rzecz. Weź to, co jest dla ciebie trudne; to, w czym wymagasz od Boga cudownego znaku. I popatrz na to przez znak Jezusa. Jego Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie.
Nie ma innej Ewangelii niż ta, którą głosił Jezus, opowieści o Dobrym i Miłosiernym Ojcu, który wchodząc w nasz świat czyni sprawiedliwość polegającą na sprzątaniu po naszych błędach, przywracając wszystko (ciągle od nowa) do pierwotnego Porządku.
Tak jak Jonasz oburzał się na Boga, kiedy zobaczył Jego dobroć wobec pogan i grzeszników, tak wielu z nas się gorszy, kiedy widzi dobroć Boga. To jest niesamowite, że kiedy w przestrzeni wirtualnej napiszę coś o miłosierdziu i dobroci Boga, zawsze znajdzie się ktoś, kto MUSI dopisać o warunkach jego dostąpienia. Kimże ty jesteś, człowieku, który w imię swojego ograniczonego myślenia chcesz powiedzieć Bogu i człowiekowi, że wiesz lepiej, na czym polega Miłosierdzie Boga?
Nasza rola polega na tym, że mamy ludziom pomóc, a nie utrudniać dojście do Niego. Nie ma w tym być naszych lęków i projekcji. Nawet jeśli zrobimy to w sposób naiwny, to Bóg sobie z tym poradzi. Naprawdę. To też jest kwestia naszej wiary i zaufania Bogu.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/12/znak-j/
************
Bł. Jana Beyzyma
Łk 11, 29-32
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: «To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz».Ludzie często żądają znaku od Boga. Dowodu, że On istnieje lub po prostu spełnienia jakieś prośby. Jednak w dzisiejszej Ewangelii Jezus nie pochwala takiej postawy. Dlaczego Jezus sprzeciwia się wystawianiu Boga na próbę?
Pan Jezus ukazuje nam dzisiaj dwie postacie jako znaki od Boga. Stawia nam za przykład Jonasza oraz Królową z Południa. Słowa Jonasza były znakiem dla ludzi z Niniwy. Dzięki niemu mieszkańcy miasta zawrócili ze złej drogi. Natomiast Królowa Saby dała świadectwo o Bogu, przybywając do króla Salomona, by słuchać słów jego mądrości. Jakim znakiem Bożym jest Jezus dla ciebie?
W Piśmie Świętym, jak również w historii Kościoła, znajdujemy wielu ludzi będących znakiem Boga. Znajdujemy wielu ludzi, którzy życiem dawali świadectwo o Bożej dobroci. Jakie świadectwo dajesz w swoim życiu? Jakim jesteś znakiem Boga w świecie?
Na koniec możesz poprosić Jezusa, aby pomógł ci być widzialnym znakiem Boga w tym świecie. Poprzez czyny i słowa, byś świadczył o Jego miłości do ludzi.
Dialog z Tryfonem
Pozwólcie mi zacytować psalm, podyktowany Dawidowi przez Ducha Świętego. Powiecie, że odnosi się do Salomona, waszego króla, ale to lepiej odnosi się do Chrystusa…; „Boże, przekaż Twój sąd królowi” (Ps 72, 1). Ponieważ Salomon został królem twierdzicie, że to o nim mówi psalm, podczas gdy słowa psalmu jasno wskazują na króla wiecznego, to znaczy Chrystusa. Bo Chrystus nam został oznajmiony jako król, kapłan, Bóg, Pan, anioł, człowiek, najwyższy władca, kamień, dziecko przez swe narodzenie, jako byt bolesny najpierw, a potem, wstępując do nieba, powracający w chwale z wiecznym królowaniem…
„Boże, przekaż Twój sąd królowi i Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu. Niech sądzi sprawiedliwie Twój lud i ubogich Twoich – zgodnie z prawem!… I oddadzą mu pokłon wszyscy królowie; wszystkie narody będą mu służyły”… Salomon był królem potężnym i sławnym; to pod jego panowaniem został zbudowany dom, zwany Świątynią Jeruzalem, ale jest oczywiste, że nic, o czym mówi psalm, mu się nie przydarzyło. Wszyscy królowie mu nie oddali pokłonu, nie władał aż po krańce ziemi, a jego wrogowie nie lizali pyłu…
Salomon nie jest „Królem zastępów” (Ps 24, 10), to Chrystus nim jest. Kiedy powstał z martwych i wstąpił do nieba, rozkazano książętom ustanowionym w niebie przez Boga „otworzyć podwoje” niebios, aby „ten, który jest Królem chwały wszedł” (Ps 24) i zasiadł po prawicy Ojca, aż Jego wrogów położy jako podnóżek pod Jego stopy” (Ps 110). Ale kiedy książęta niebios ujrzeli Go bez wdzięku, czci i chwały w Jego wyglądzie (Iz 53, 2), nie rozpoznali Go i pytali się „Któż jest tym Królem chwały?” (Ps 24, 8). Wtedy Duch Święty im odpowiedział: „ To Pan zastępów: On sam Królem chwały”. Bo nie o Salomonie, choćby nie wiem jak chwalebne było jego królowanie, można by powiedzieć: „Któż jest tym Królem chwały?”
**********
Trzeba mieć odwagę umrzeć (12 października 2015)
- przez PSPO
- 11 października 2015
To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku (Łk 11,29). Pan Jezus wiele razy ujawnia głęboką pretensję do ludzi o to, że nie potrafili Go przyjąć we właściwy sposób. Izrael przez całe wieki był przygotowywany na przyjście mesjasza, a w końcu gdy On przyszedł, nie potrafił Go przyjąć. Stąd wielki żal do ludzi. Problem jednak nie ogranicza się do Żydów za czasów Pana Jezusa. Jest to problem uniwersalny. Dostojewski w „Braciach Karamazow” opisuje fikcyjne spotkanie Wielkiego Inkwizytora z Jezusem, który po wiekach przyszedł ponownie do swojego ludu, aby zobaczyć, jak żyje. Inkwizytor, rozpoznawszy, skazał Go jednak na śmierć, bo uznał Jego metody działania za „nieskuteczne”. Sam lepiej wiedział, co należy ludziom dać i jak ich wychowywać do zbawienia.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 1, 1-7; Łk 11, 29-32
Ta literacka fikcja chyba trafnie oddaje uniwersalny problem wiary. Żydzi żądali znaku, ale przecież Pan Jezus dokonywał wielu znaków. Były pośród nich cuda wskrzeszenia, rozmnożenia chleba… Czego zatem żądali? Jakiegoś znaku według swojego wyobrażenia. Tym znakiem według Pana Jezusa będzie ostatecznie zmartwychwstanie, ale znowu nie będzie ono znakiem według ich wyobrażenia. Właśnie nasze wyobrażenia są największymi wrogami naszego zawierzenia Bogu, który zawsze zaskakuje, gdy przychodzi. To dotyczy zarówno przyjścia w historii, jak i indywidualnego przychodzenia do każdego z nas.
Święty Paweł na początku Listu do Rzymian określa cel własnego powołania:
Z powołania apostoł, przeznaczony do głoszenia Ewangelii Bożej … o Jezusie Chrystusie, Panu naszym. Przez Niego otrzymaliśmy łaskę i urząd apostolski, aby ku chwale Jego imienia pozyskiwać wszystkich pogan dla posłuszeństwa wierze (Rz 1,1.4n).
Posłuszeństwo wiary jest naszą właściwą odpowiedzią na słowa i czyny Pana Jezusa. Oznacza ono wpierw wsłuchanie się w orędzie Jezusa bez uprzednich wyobrażeń na temat tego, co i jak powinien On mówić i co powinien robić. A następnie zawierzenie Jego słowu traktowanemu z całą powagą i odpowiedzialnością. To jest zadanie dla nas do dzisiaj. Niestety, także dzisiaj istnieje wiele uproszczonych mniemań na temat sensu i znaczenia Jego słowa. Często przyjmujemy je zgodnie z wcześniej przyjętym schematem. Nie jest ono wówczas słowem żywym. Aby je przyjąć prawdziwie, trzeba porzucić stare schematy, autentycznie wsłuchać się w brzmienie orędzia Pana Jezusa i pozwolić się Jego słowu zadziwić. Najbardziej jednak boimy się, że to słowo odsłoni mieszkającą w naszym sercu nieprawość. Ten strach jest paraliżujący jak lęk przed śmiercią. I rzeczywiście trzeba mieć odwagę umrzeć, aby prawdziwie z Nim żyć.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/10/11/trzeba-miec-odwage-umrzec-12-pazdziernika-2015/
*********
**********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
12 PAŹDZIERNIKA
*********
Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiterJan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie. W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana: Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś. Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników. Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.: Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert. http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-12a.php3 |
|
Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik | |
Święty Edwin, król | |
Bazylika metropolitalna w Poznaniu |
św. Domniny, męczennicy (+ koniec III w.); świętych męczenników i biskupów Feliksa i Cypriana (+ ok. 484); św. Monasa, biskupa (+ ok. 300); św. Walfryda, biskupa (+ 709)
Jan Paweł II
Homilia podczas Mszy św. i beatyfikacji
Kraków – Błonia, 18.08.2002
1. “To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15, 12).
Drodzy bracia i siostry! Te słowa Pana Jezusa, które słyszeliśmy przed chwilą, wpisują się w szczególny sposób w temat dzisiejszego liturgicznego spotkania na krakowskich Błoniach: “Bóg bogaty w miłosierdzie“. To hasło jest niejako streszczeniem całej prawdy o tej miłości Boga do człowieka, która przyniosła ludzkości odkupienie. “Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia” (Ef 2, 4-5). Pełnia tej miłości objawiła się w ofierze krzyża. Nikt bowiem “nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Taka jest miara miłosiernej miłości! Taka jest miara miłosierdzia Boga!
Kiedy uświadamiamy sobie tę prawdę, zdajemy sobie sprawę, że Chrystusowe wezwanie do miłości wzajemnej na wzór Jego miłości, wyznacza nam wszystkim tę samą miarę. Doznajemy niejako przynaglenia, abyśmy korzystając z daru miłosiernej miłości Boga, sami z dnia na dzień oddawali życie, czyniąc miłosierdzie wobec braci. Uświadamiamy sobie, że Bóg, okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie.
2. Wezwanie do dawania świadectwa miłosierdziu brzmi szczególnie wymownie tu, w umiłowanym Krakowie, nad którym góruje sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach i nowa świątynia, jaką wczoraj było mi dane konsekrować. Tu brzmi to wezwanie znajomo, bo odwołuje się do wielowiekowej tradycji tego miasta, której szczególnym znamieniem była zawsze gotowość do niesienia pomocy potrzebującym. Nie można zapomnieć, że z tej tradycji wyrosło wielu świętych, błogosławionych – kapłanów, osób konsekrowanych i wiernych świeckich – którzy poświęcili swe życie posłudze miłosierdzia. Od biskupa Stanisława, Jadwigi Królowej, Jana Kantego, Piotra Skargi, aż do Brata Alberta, Anieli Salawy i kardynała Sapiehy, kolejne pokolenia wiernych mieszkańców tego miasta podejmowały dziedzictwo miłosierdzia. Dziś to dziedzictwo zostało przekazane w nasze ręce i nie może pójść w zapomnienie.
Dziękuję kardynałowi Franciszkowi, że zechciał nam przypomnieć o tej tradycji w skierowanych do mnie słowach pozdrowienia. Jestem wdzięczny za zaproszenie do mojego Krakowa i za gościnę. Pozdrawiam wszystkich tu zebranych z Kardynałami i Biskupami na czele, jak też tych, którzy uczestniczą w tej Eucharystii za pośrednictwem radia i telewizji.
Pozdrawiam całą Polskę. W myślach przemierzam ten świetlisty szlak, na którym św. Faustyna Kowalska przygotowywała się do przyjęcia orędzia o miłosierdziu – od Warszawy, przez Płock, Wilno, po Kraków – wspominając również tych, którzy na tym szlaku służyli Apostołce miłosierdzia pomocą. Sercem obejmuję wszystkich moich rodaków, a szczególnie dotkniętych cierpieniem i chorobą. O mej duchowej bliskości i o stałym towarzyszeniu w modlitwie pragnę zapewnić wszystkich doświadczanych wielorakimi trudnościami, zwłaszcza bezrobotnych, bezdomnych, ludzi w podeszłym wieku, samotnych i rodziny wielodzietne. Pozdrowieniem obejmuję naszych rodaków rozsianych po całym świecie. Serdecznie pozdrawiam również pielgrzymów, którzy przybyli tu z różnych krajów Europy i świata.
3. Kościół od początku swego istnienia, odwołując się do tajemnicy Krzyża i zmartwychwstania, naucza o Bożym miłosierdziu, które jest rękojmią nadziei i źródłem zbawienia człowieka. Wydaje się jednak, że dzisiaj jest szczególnie wezwany, by głosić światu to orędzie. Nie może zaniedbać tej misji, skoro wzywa go do tego sam Bóg przez świadectwo św. Faustyny.
A wybrał do tego nasze czasy. Może dlatego, że wiek dwudziesty, mimo niewątpliwych osiągnięć w wielu dziedzinach, naznaczony był w szczególny sposób “misterium nieprawości“. Z tym dziedzictwem dobra, ale też i zła weszliśmy w nowe tysiąclecie. Przed ludzkością jawią się nowe perspektywy rozwoju, a równocześnie nowe, niespotykane dotąd zagrożenia. Człowiek nierzadko żyje tak, jakby Boga nie było, a nawet stawia samego siebie na Jego miejscu. Uzurpuje sobie prawo Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia ludzkiego. Usiłuje decydować o jego zaistnieniu, wyznaczać jego kształt przez manipulacje genetyczne i w końcu określać granicę śmierci. Odrzucając Boże prawa i zasady moralne, otwarcie występuje się przeciw rodzinie. Na wiele sposobów usiłuje się zagłuszyć głos Boga w ludzkich sercach, a Jego samego uczynić “wielkim nieobecnym” w kulturze i społecznej świadomości narodów. “Tajemnica nieprawości” wciąż wpisuje się w rzeczywistość świata.
Doświadczając tej tajemnicy człowiek przeżywa lęk przed przyszłością, przed pustką, przed cierpieniem, przed unicestwieniem. Może właśnie dlatego, przez świadectwo skromnej zakonnicy, Chrystus niejako wchodzi w nasze czasy, aby wyraźnie wskazać na to źródło ukojenia i nadziei, jakie jest w odwiecznym miłosierdziu Boga.
Trzeba, aby Jego orędzie o miłosiernej miłości zabrzmiało z nową mocą. Świat potrzebuje tej miłości. Nadszedł czas, żeby Chrystusowe przesłanie dotarło do wszystkich, zwłaszcza do tych, których człowieczeństwo i godność zdaje się zatracać w mysterium iniquitatis. Nadszedł czas, aby orędzie o Bożym miłosierdziu wlało w ludzkie serca nadzieję i stało się zarzewiem nowej cywilizacji – cywilizacji miłości.
4. To orędzie Kościół pragnie niestrudzenie głosić nie tylko żarliwym słowem, ale także gorliwą praktyką miłosierdzia. Dlatego też nieustannie wskazuje na wspaniałe przykłady tych, którzy w imię miłości Boga i człowieka „szli i owoc przynosili”. Dziś dołącza do nich czworo nowych błogosławionych. Różne były czasy, w których żyli, różne były ich osobiste dzieje. Jednak jednoczy ich ten szczególny rys świętości, jakim jest oddanie sprawie miłosierdzia.
Błogosławiony Zygmunt Szczęsny Feliński, arcybiskup Warszawy w trudnym czasie niewoli narodowej, wytrwale wzywał do ofiarności na rzecz ubogich, do otwierania instytucji wychowawczych i zakładów dobroczynnych. Sam założył sierociniec i szkołę i sprowadził do stolicy Siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Po upadku powstania styczniowego, wiedziony miłosierdziem wobec braci, otwarcie wystąpił w obronie prześladowanych. Ceną za tę wierność miłości było zesłanie w głąb Rosji, które trwało dwadzieścia lat. Również tam pamiętał o ludziach biednych i zagubionych, okazując im wielką miłość, cierpliwość i wyrozumiałość. Napisano o nim, że “w czasie swego wygnania, w ucisku wszechstronnym, w ubóstwie modlitwy, trzymał się tylko ciągle u stóp krzyża i oddawał się miłosierdziu Bożemu”.
Oto przykład duszpasterskiej posługi, który dziś w szczególny sposób pragnę powierzyć moim braciom w biskupstwie. Umiłowani, niech arcybiskup Feliński patronuje waszym wysiłkom mającym na celu tworzenie i realizację duszpasterskiego programu miłosierdzia. Ten program niech kształtuje wasze zaangażowanie wpierw w życie Kościoła, a potem – jeśli to słuszne i konieczne – w życie społeczno-polityczne na arenie narodowej, europejskiej i światowej.
W duchu tak pojmowanej miłości społecznej arcybiskup Feliński głęboko angażował się w obronę wolności narodowej. Potrzeba tego i dzisiaj, kiedy różne siły – często kierujące się fałszywą ideologią wolności – starają się ten teren zagospodarować. Kiedy hałaśliwa propaganda liberalizmu, wolności bez prawdy i odpowiedzialności nasila się również w naszym kraju, pasterze Kościoła nie mogą nie głosić jednej i niezawodnej filozofii wolności, jaką jest prawda krzyża Chrystusowego. Taka filozofia wolności ta jest istotowo związana z dziejami naszego narodu.
5. Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
Cieszę się, że ten duch solidarności w miłosierdziu wciąż panuje w polskim Kościele, czego dowodem jest wiele dzieł pomocy społecznościom dotkniętym przez klęski żywiołowe w różnych regionach świata, czy też niedawna inicjatywa skupu nadwyżek zboża, aby można było przekazać je głodującym w Afryce. Mam nadzieję, że ta szlachetna idea doczeka się realizacji.
Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
6. Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu Moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu Swoim” (Dzienniczek, 1521).
7. Dzieło miłosierdzia wyznaczało również drogę powołania zakonnego błogosławionej Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia.
Pozdrawiając zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej – serafitek, zwracam się do wszystkich sióstr zakonnych i osób konsekrowanych: Niech błogosławiona Sancja będzie wam patronką. Przyjmijcie za swój jej duchowy testament, który zawarła w jednym prostym zdaniu: “Jak się oddać Bogu, to oddać się na przepadłe“.
8. Bracia i siostry! Wpatrując się w postaci tych błogosławionych, pragnę przypomnieć raz jeszcze słowa, które napisałem w encyklice o Bożym miłosierdziu: „Człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich” (n. 14). Obyśmy na tej drodze odkrywali coraz pełniej tajemnicę miłosierdzia Bożego i żyli nią na co dzień!
W obliczu współczesnych form ubóstwa, których jak wiem nie brakuje w naszym kraju, potrzebna jest dziś – jak to określiłem w liście Novo millennio ineunte – „wyobraźnia miłosierdzia” w duchu solidarności z bliźnimi, dzięki której pomoc będzie “świadectwem braterskiej wspólnoty dóbr” (por. nr 50). Niech tej “wyobraźni” nie zabraknie mieszkańcom Krakowa i całej naszej Ojczyzny. Niech wyznacza duszpasterski program Kościoła w Polsce. Niech orędzie o Bożym miłosierdziu zawsze znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi.
Trzeba spojrzenia miłości, aby dostrzec obok siebie brata, który wraz z utratą pracy, dachu nad głową, możliwości godnego utrzymania rodziny i wykształcenia dzieci doznaje poczucia opuszczenia, zagubienia i beznadziei. Potrzeba “wyobraźni miłosierdzia”, aby przyjść z pomocą dziecku zaniedbanemu duchowo i materialnie; aby nie odwracać się od chłopca czy dziewczyny, którzy zagubili się w świecie różnorakich uzależnień lub przestępstwa; aby nieść radę, pocieszenie, duchowe i moralne wsparcie tym, którzy podejmują wewnętrzną walkę ze złem. Potrzeba tej wyobraźni wszędzie tam, gdzie ludzie w potrzebie wołają do Ojca miłosierdzia: “Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Oby dzięki bratniej miłości tego chleba nikomu nie brakowało! “Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).
9. Podczas mojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny w 1979 roku, tu na Błoniach mówiłem, że „gdy jesteśmy mocni Duchem Boga, jesteśmy także mocni wiarą w człowieka – wiarą, nadzieją i miłością: są one nierozerwalne i jesteśmy gotowi świadczyć sprawie człowieka wobec każdego, któremu ta sprawa prawdziwie leży na sercu”. Dlatego prosiłem was, „abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest ‘największa’, która się wyraziła przez krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu” (10 czerwca 1979).
Bracia i siostry! Dziś powtarzam to wezwanie: otwórzcie się na największy dar Boga, na Jego miłość, która przez Krzyż Chrystusa objawiła się światu jako miłość miłosierna. Dzisiaj – już w innych czasach, na progu nowego wieku i tysiąclecia – nadal bądźcie “gotowi świadczyć sprawie człowieka”. Dziś z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi dobrej woli, aby „sprawa człowieka” nie była nigdy, przenigdy odłączona od miłości Boga. Pomóżcie współczesnemu człowiekowi zaznawać miłosiernej miłości Boga! Niech w jej blasku i cieple ocala swoje człowieczeństwo!
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/podroze/pl2002-08-18-jp2-hom.html#
**********
Nowi błogosławieni: Ojciec Jan Beyzym
„Jaki w tym heroizm?”
Fragmenty listów o. Jana Beyzyma
„Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało.
Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc »gałgana«, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki”.
List do generała zakonu Ludwika Martin,
Chyrów, 23 października 1897 r.
„Niech nikt nie myśli, że pielęgnować trędowatych to bardzo łatwo albo przyjemnie. Czytać opisy w »Misjach [Katolickich]« lub gdzie indziej i przepatrywać rysunki, to łatwo się robi, a może i z przyjemnością, ale między opisem lub rysunkiem a rzeczywistością gruba różnica. O sobie trzeba zupełnie zapomnieć, tj. uważać na siebie tylko tyle, ile trzeba, żeby nierozważnie życia nie narażać bez potrzeby, co zresztą piąte przykazanie nakazuje, ale oddać się trzeba zupełnie obowiązkowi i być gotowym na śmierć z trądu, jeżeli się chce z pożytkiem tych nieszczęśliwych pracować. Wielkim panem tu być także nie można. Wielkim panem, to np. tak: zostawić chorych, żeby się przewietrzyć samemu; albo nie zważać na to, co choremu potrzebne, tylko robić to, co u mnie ulgę sprawia w czymkolwiek itp. Takich wygodnisiów tu nie trzeba”.
List do redakcji „Misji Katolickich”,
Tananariwa, 14 sierpnia 1899 r.
„Niech Ojciec z łaski swojej powie mi, czy wypada czy nie tak zrobić. Ja chciałbym napisać do cesarza austriackiego z prośbą o wsparcie. On miłosierny, ks. Wehingerowi zafundował kilka łóżek. Ja nie mogę sam żebrać osobiście, więc bym listownie to zrobił, może by on i mnie co dał. Gdyby Ojciec to uznał za stosowne, to niech Ojciec będzie łaskaw przysłać mi jego adres i formę listu, bo ja o tych tytułach i formalnościach pojęcia nie mam. Jak przy tym napisać, czy koniecznie trzeba po niemiecku, czy można i po francusku? Gdyby trzeba było koniecznie po niemiecku, to kłopot w tym, że ja nic nie umiem niemieckiego. Choćby nawet Ojciec list napisał po niemiecku, żebym ja go przerysował (pisać nie umiem), to co zrobić, gdyby cesarz przysyłając mi co, dajmy na to, zapytał o co lub coś w tym rodzaju. Tutaj żaden z Francuzów nawet tyle nie umie co ja po niemiecku (ja może jakie 10 czy 15 słów rozumiem, ale nie więcej). Jeżeliby zaś można było po francusku, to czy mu napisać, że nie piszę po niemiecku, bo nie rozumiem, i czy mu napisać, żeby pieniądze wysłał do Paryża, a nie do mnie? (…) Gdyby można było po francusku napisać, to w każdym razie o jego adres proszę, bo nie wiem, jak się nazywa i gdzie mieszka, a Wiedeń przecież trochę większy od Chyrowa przypuśćmy, więc trzeba koniecznie ulicę i dom wymienić na kopercie”.
List do ks. Marcina Czermińskiego TJ,
Tananariwa, 28 grudnia 1899 r.
„Chorzy w ogóle są dla mnie ulegli, chętnie robią wszystko, co im powiem, ale na pytanie Przewielebnej Matki, czy mnie kochają i czy są wdzięczni, odpowiedzieć nie mogę – bo skąd ja mam wiedzieć o tym? Gdyby tak było, tobym się bardzo dziwił, bo jak można kochać takie drańcie. A wdzięcznymi za co mają mi być? Chyba za to, że pełnię swój obowiązek. Obowiązek to obowiązek, ale za to przecież żadna wdzięczność nie należy się od nikogo”.
List do przełożonej sióstr karmelitanek w krakowskiej dzielnicy Wesoła,
Tananariwa, 28 kwietnia 1900 r.
„Ot, niedawno zdarzyła się mi rzecz następująca: zamówiłem lekarstwo dla kilku moich chorych; to lekarstwo nie przyszło na czas, co mnie wprawiło w porządnie kwaskowaty humor. Spotyka mnie ktoś i pyta, czego jestem skwaszony; odpowiedziałem, że nie jestem skwaszony, ale zły na dobre, bo lekarstwa nie przysłano mi. Ten facet mi mówi, że nie ma czego być złym, bo nic jeszcze wielkiego się nie stało; nie nadeszło lekarstwo dziś, nadejdzie za parę dni, chorzy poczekają, na Madagaskarze wszystko tak powoli idzie. – Ale, czy rozumiesz, waszeć – zapytałem – że choroba nie czeka i idzie szybko, a chory przez to cierpi gorzej. – On mi bardzo łagodnie i grzecznie zaczyna przemawiać do rozumu, serca i woli: »Ojciec zanadto pieści swoich trędowatych (nie mówił mi to Malgasz, ale Europejczyk), to wszystko przyciśnięte i przygnębione teraz chorobą, przedtem każdy z nich to był łajdak, co się zowie; trzeba im dać trochę pocierpieć, niech pokutują za dawne grzechy«. Chciał dalej coś jeszcze majaczyć, ale przerwałem mu, bo już nie mogłem wytrzymać, kipiało we mnie na dobre: – Dość tego, mój panie. Jakim kto jest, łajdak czy poczciwy – to niech sądzi Pan Bóg, a nie my; jest to chory, któremu pomóc trzeba, i po sprawie. To, co nagadałeś, zapamiętam dobrze i jak zachorujesz, to przyjdę ci dosłownie powtórzyć to samo, to jest, że w młodości byłeś łajdak, teraz pokutuj za grzechy, itd. Poczerwieniał po same uszy i zamilkł. Może być łatwo, że nie mówił z przekonania, że z jego strony miał to być żart taki, mniejsza o to. Przyciąłem mu ostro, bo nie godzi się żartować z niedoli bliźnich. Może też stać się i to, że będą o mnie gadali, żem nieokrzesany, bez wychowania itp. – pal licho, niech gadają, tak mnie to obchodzi, jak zeszłoroczny śnieg. Oberwał, bo zasłużył; będzie na później pamiętał, że jak sobie kto pościele, tak spać będzie”.
List do redakcji „Misji Katolickich”,
Tananariwa, 28 marca 1901 r.
„W »Misjach« ze stycznia stoi: »Polska wydała dzielnego misjonarza ojca Beyzyma…«. Jak Ojciec mógł to puścić (może być, że Ojciec prześlepił, a to przepraszam) w korekcie, kiedy to kłamstwo? Może Ojciec nie wie, co, ile i jak inni robią, ale ja wiem dobrze, ile Ojciec np. ma do roboty, i dlatego może mi Ojciec wierzyć, ja ani jednej tysięcznej nie robię tego, co Ojciec. Spowiadać jeszcze nie mogę, a tu raptem zostałem dzielnym misjonarzem – ot masz tobie! Jeżeli ja przykład daję ludziom, to cóż dopiero mówić o szarytkach, które mają prawdziwe zaparcie się dla dobra drugich”.
Fragment listu do ks. M. Czermińskiego TJ, Tananariwa, 28 marca 1901 r.
„Czarni z heroicznym prawdziwie zaparciem się siebie garną się do Boga, a ilu to Europejczyków, co ani na brak księży, ani na odległość kościoła użalać się nie mogą, bo go nieraz mają o parę kroków zaledwie, a mimo to albo wcale ich nie widać w kościele, albo jak kiedy niby zajdą na mszę, to raczej, żeby siebie pokazać i ludzi zobaczyć, niż żeby uczcić Pana Boga. Dzikiego Malgasza martwi, że nie może się co miesiąc albo i częściej spowiadać, a naszym białym raz na rok aż zanadto wystarcza, a dla bardzo wielu i raz na rok to się wydaje za często i dlatego wcale się nie spowiadają”.
List do redakcji „Misji Katolickich”,
Fianarantsoa, 26 czerwca 1904 r.
„Na trąd ja tak samo zapatruję się jak i Ojciec – ani mnie on przestrasza, ani też wiele obchodzi, owszem, proszę o niego Matkę Najświętszą, i żeby raczyła, dotknąwszy mnie porządnym trądem, przyjąć łaskawie tę drobną ofiarę na uproszenie zbawienia jak największej ilości biednych trędowatych. Raz rodyła maty, raz treba umyraty, bylebym tylko nie był potępionym – o to mi chodzi, a czy trąd mnie sprzątnie z tej ziemi, czy inna choroba, to na jedno wychodzi. Żebym zaś widział w tym choć odrobinę heroizmu, jak Ojciec się wyraża, to otwarcie Ojcu mówię, że nie. Jaki w tym heroizm? Odkomenderowała Najświętsza Pani do obsługi trędowatych, to i jestem, ot i cała parada”.
List do ks. M. Czermińskiego TJ,
Fianarantsoa, 11 marca 1906 r.
Fragmenty listów pochodzą z książki „Apostoł Madagaskaru. Wybór listów”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2002.
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 r. w majątku Beyzymy Wielkie na Wołyniu. Miał czworo rodzeństwa. Już jako dziecko chciał zostać księdzem. W wieku 22 lat wstąpił do zakonu jezuitów w Starej Wsi koło Brzozowa. 26 lipca 1881 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa krakowskiego Albina Dunajewskiego. Od 1887 r. pracował w jezuickim konwikcie w Chyrowie, jednym z najlepszych gimnazjów w zaborze austriackim. Najchętniej opiekował się chorymi, umieszczonymi w tamtejszej infirmerii. Decyzję o wyjeździe do schroniska trędowatych na Madagaskarze podjął w ponad ćwierć wieku od wstąpienia do zakonu. Na wyspę dotarł w grudniu 1898 r. Przez pierwsze trzy lata opiekował się trędowatymi w schronisku w Ambahiwuraku. Zamieszkał wspólnie z chorymi Malgaszami: opatrywał im rozkładające się rany, mył i karmił, robił zastrzyki. Upowszechnił wśród nich kult Matki Boskiej Częstochowskiej: „Brązowa jak my i poraniona jak my” – mówili jego podopieczni, których nazywał w listach „czarnymi pisklętami”. W 1902 r. postanowił wybudować na Madagaskarze nowoczesny ośrodek dla trędowatych – po dziewięciu latach w Maranie otwarto szpital pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, działający tam do dziś. Jezuita chciał jeszcze wyjechać do pracy na Sachalin, gdzie zsyłano polskich działaczy niepodległościowych, ale także zwykłych kryminalistów. Jednak 2 października 1912 r., o. Beyzym zmarł z niedożywienia i wyczerpania organizmu powracającymi atakami febry. Po jego śmierci madagaskarska prasa pisała: „Najpiękniejszą pochwałą tego człowieka jest to, że z miłości do Jezusa Chrystusa zabiegał, by zawsze być posługaczem trędowatych, i otrzymał na to pozwolenie. Są takie przymusowe prace, na jakie nawet zbrodniarzy się nie skazuje, a o. Beyzym pokochał je całym sercem”.
W grudniu 1992 r. watykańska Kongregacja do Spraw Kanonizacyjnych wydała dekret o heroiczności jego cnót. W 1997 r. młody mieszkaniec Krakowa uległ ciężkiemu wypadkowi: miał uszkodzone niemal wszystkie narządy wewnętrzne, przez osiem miesięcy leżał nieprzytomny w szpitalu. Cudowne uzdrowienie zawdzięcza wstawiennictwu o. Beyzyma.
MZ
http://www.tygodnik.com.pl/pielgrzymka%20I/beyzym.html
**********
KS. WITOLD JÓZEF KOWALÓW
Zapomniany syn ziemi wołyńskiej
Sługa Boży O. Jan Beyzym SI (1850-1912)
Wśród książek, które od czasu do czasu, podsyła mi p. Maria Jędo z Krakowa, w ubiegłym roku otrzymałem biografię Sługi Bożego O. Jana Beyzyma pt. „Posługacz trędowatych” (Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków 1977) autorstwa ks. Czesława Drążka SI oraz broszurę i obrazek z modlitwą o beatyfikację Sługi Bożego. Pani Maria nie omieszkała mi zaznaczyć, że „O. Jan Beyzym urodził się na Wołyniu nad rzeką Chomorem”. Po otrzymaniu przesyłki z Krakowa umieściłem w nr 1(44) z 2002 r. „Wołania z Wołynia” krótki biogram Sługi Bożego i modlitwę o jego beatyfikację.
Po naszej publikacji otrzymałem kilka zapytań: gdzie leżą Beyzymy? Czy istnieje miejscowość o tej nazwie? Jeśli zmieniono jej nazwę, to jak się dziś nazywa? – Beyzymy są na mapie Ukrainy – znajdują się w południowej części Wołynia na terenie obwodu chmielnickiego, nad rzeką Chomorą, mniej więcej w połowie drogi między Zasławiem a Antoninami. Niedaleko Beyzym jest też stacja kolejowa o nazwie Stare Beyzymy na trasie kolejowej z Szepetówki do Starego Konstantynowa. W najbliższym czasie, chociaż między Zasławiem a Antoninami są bezdroża, postaram się tam udać z osobistą pielgrzymką do miejsca urodzenia Sługi Bożego!
W felietonie Józefy Hennelowej pt. „Same herezje” w „Tygodniku Powszechnym” – nr 5 (2743) z 3 lutego 2002 r. – przeczytałem słowa, które mnie zastanowiły: „Kto na przykład pamięta jeszcze ojca Beyzyma, apostoła trędowatych, nawet chyba nie kandydata na ołtarze?”. Istotnie, Sługa Boży O. Jan Beyzym rzeczywiście jest trochę zapomniany, skoro znana felietonistka nie ma pewności czy jest on kandydatem na ołtarze!?
W niedługim czasie p. Krystyna Dalczewska z Zielonej Góry w liście do redakcji „TP” – nr 7 (2745) z 17 lutego 2002 r. – pt. „Potrzeba jednego cudu” napisała m.in.: „Red. Hennelowa dodała słówko „chyba” i znak zapytania zastanawiając się, czy o. Beyzym jest kandydatem na ołtarze. Tego uznania dostąpił, jednak to prawda, że prawie nikt o nim nie pamięta. Istnieje książka o o. Beyzymie «Ojczyzna z wyboru» Teresy Weyssenhoff, której drugie wydanie ukazało się w 1974 r. W innej, «Polscy kandydaci do chwały ołtarzy» (Wydawnictwo Wrocławskiej Księgami Archidiecezjalnej, 1987), autor ks. Jerzy Mrówczyński CR pisze o o. Beyzymie: «Po długich staraniach (!) podjęto jego proces diecezjalny. Dnia 20.06.1986 wszystkie pisma tego procesu zostały złożone w Kongregacji do Spraw Świętych». W „Słowniku polskich świętych” (Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 1995), którego autorem jest ks. Kazimierz Bukowski, przeczytałam, że 2.10.1994 relikwie prawej ręki o. Beyzyma umieszczono w krakowskim kościele jezuitów. Heroiczność cnót Sługi Bożego stwierdzono już w Rzymie, ale do beatyfikacji trzeba jeszcze choć jednego cudu dokonanego za jego wstawiennictwem. Jeśli jest zapomniany, nikt o jego wstawiennictwo się nie modli i cudu w najbliższym czasie prawdopodobnie nie będzie”.
Nie minął miesiąc czasu i sława Bogu, że p. Krystyna Dalczewska myliła się… Bardzo ucieszyłem się z wiadomości, która nadeszła do nas z Krakowa. Otóż w dniu 13 marca 2002 roku Metropolita Krakowski Ks. Kard. Franciszek Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem sługi Bożego O. Jana Beyzyma SJ.
W 1997 roku młody mieszkaniec Krakowa uległ poważnemu wypadkowi drogowemu. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. „Osiem miesięcy leżałem nieprzytomny w szpitalu. Uszkodzone były niemal wszystkie narządy wewnętrzne. Życie zawdzięczam wstawiennictwu o. Beyzyma” – powiedział dla KAI mężczyzna.
Jego zeznania, zeznania innych świadków oraz opinie lekarzy zostały podpisane i zapieczętowane w kaplicy Arcybiskupów Krakowskich. W dniu następnym zgromadzona w archidiecezji krakowskiej dokumentacja procesowa została przekazana Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie, gdzie zostanie poddana ponownej analizie i ocenie lekarzy i teologów. Potwierdzenie cudowności uzdrowienia – jak podała KAI – spodziewane jest w ciągu najbliższych miesięcy. Niewykluczone, że Jan Paweł II ogłosi opiekuna trędowatych błogosławionym podczas sierpniowej pielgrzymki do Polski.
* * *
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w posiadłości Beyzymy Wielkie, jako syn Jan i Olgi Stadnickiej. Nad jego życiem zaciążyłą katastrofa Powstania Styczniowego. Gdy miał 13 lat, w wyniku upadku Powstania Styczniowego jego ojciec został zaocznie skazany na karę śmierci. Należący do Beyzymów dwór w Onackowcach spalili Kozacy. Wówczas matka razem z dziećmi przeniosła się do Kijowa. Tutaj w latach 1864-1871 ukończył II Gimnazjum. W 1872 roku przedostał się do Galicji, gdzie dojrzało jego powołanie, i wstapił do nowicjatu OO. Jezuitów w Starej Wsi.
Sługa Boży O. Jan Beyzym związany jest z Ukrainą nie tylko przez miejsce swego urodzenia. W latach 1877-1879 był wychowawcą młodzieży w Tarnopolu, gdzie wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami pedagogicznymi i skończył studium filozofii. Po studiach teologicznych w Krakowie (1879-1881), uwieńczonymi święcenia kapłańskimi z rąk biskupa Albina Dunajewskiego (26 lipca 1881 r.), powrócił do Tarnopola, gdzie był znów wychowawcą, aż do zamknięcia tutejszego konwiktu (1881-1887). Po złożeniu ostatnich ślubów zakonnych (2 lutego 1886), jesienią 1886 roku przybył do Chyrowa by przez 10 lat w słynnym Zakładzie naukowo-wychowawczym Ojców Jezuitów być wychowawcą młodzieży.
Tak o nim pisze na łamach swej monografii pt. „Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów w Chyrowie 1886-1939” ks. Jan Niemiec: „(…) Przez dłuższy czas był prefektem infirmerii, opiekując się chorymi konwiktorami i przejściowo uczył języka francuskiego i rosyjskiego. Sam nazywał siebie Tatarem, po trosze ze względu na pochodzenie, po trosze z powodu wybitnie mongolskich rysów twarzy oraz zewnętrznie surowego wyglądu, i znany był pod tym mianem wśród konwiktorów. Posiadając dar barwnego opowiadania «o rycerzach i bohaterach stepowych, o legendach i gadkach ludu polskiego i ukraińskiego», używał go jako zasadniczego środka wychowawczego. Imponował, «gdy pokazywał swą siłę, krusząc orzechy laskowe, położone między zgięte palce i uderzając nimi o stół». Gorąco kochany jako infirmarz, wychowawca i przyjaciel «drapichrustów i zbereźników», miał niezwykle czułe na cierpienia serce, dlatego bez wahania spełniał nawet najniższe posługi wobec powierzonej mu młodzieży. W wolnych chwilach parał się hodowlą kwiatów oraz rzeźbą w drewnie i to on pierwszy zainteresował tą dziedziną sztuki późniejszego twórcę «Pomnika Grunwaldzkiego», Antoniego Wiwulskiego” (s. 143-144).
Wielkim marzeniem Sługi Bożego O. Jan Beyzyma był wyjazd do pracy wśród zesłańców na Sachalinie, który wówczas nazywano „prawdziwym piekłem na ziemi”. Tak o swoim gorącym pragnieniu pracy na Sachalinie pisał do Prowincjała OO. Jezuitów: „(…) Jeszcze zostaje mi wiele i wiele do zrobienia, ale też i na ułożenie sprawy co do misji na Sachalinie trzeba niemało czasu, zatem byłbym gotów w porę albo i wcześniej jeszcze. (…) Prawdopodobnie już na pewno jestem trędowaty, bo plama na pulsie prawej ręki zwiększa się, bardzo powoli wprawdzie, ale się powiększa – to też jednak niewiele znaczy, boć nie od parady tylko Kościół święty tytułuje Najświętszą Matkę «Uzdrowieniem chorych». Jeśli Ona zechce mieć mnie na Sachalinie, to mnie z trądu oczyści, żebym go nie zaniósł do tych i bez tego już tak nieszczęśliwych ludzi. (…) Proszę mnie nie posądzać o to, żebym miał utracić powołanie do trędowatych, bo tak źle jeszcze, dzięki Bogu, nie jest. Czuję się w mym powołaniu mocny i najchętniej pozostanę do śmierci na tym posterunku, jeśli taka będzie wola Matki Najśw. Gdyby zaś Ona zechciała mnie mieć na Sachalinie, najchętniej także tam pośpieszę. Chodzi mi o to, żebym mógł choć coś przynajmniej zrobić dla większej chwały Bożej i nie stawać po śmierci z próżnymi rękoma przed Panem Jezusem, że zaś na Sachalinie można się spodziewać dobrego zarobku na życie wieczne, dlatego proszę o tę łaskę codziennie Matkę Najśw., nigdy jednak nie proszę inaczej, jak tylko pod warunkiem, jeżeli taką Jej wola i łaska” (Czesław Drążek, „Posługacz trędowatych”, Kraków 1977, s. 278-279).
Wyjazdowi na Sachalin przeszkodziła jednak choroba – O. Jan Beyzym zachorował na febrę, a zaraziwszy się wcześniej trądem, zmarł 1 października 1912 r. w Fianarantsoa na Madagaskarze. Dziś zapewne pokornie wstawia się za wszystkimi duszpasterzami od Bugu po Sachalin. W Jużno-Sachalińsku od kilku lat duszpasterzuje polski kapłan, ks. Jarosław Wiśniewski…
Sługa Boży O. Jan Beyzym – jak Dobry Pasterz – nie porzucił swoich wiernych na Madagaskarze – podobnie jak o. Serafin Kaszuba na Wołyniu czy ks. Władysław Bukowiński w Kazachstanie. Wielu męczenników XX wieku zostało wyniesionych na ołtarze. Ufamy, iż również Ci Świadkowie Chrystusa dostąpią chwały ołtarzy.
Kończąc te krótkie rozważania nad postacią O. Jana Beyzyma przywołajmy słowa Ks. Kard. Karola Wołtyły, który w „Słowie wprowadzającym” do biografii Sługi Bożego autorstwa ks. Czesława Drążka SI tak napisał: „To, co słusznie uznajemy za heroizm, jeszcze jaśniej staje przed naszymi oczyma, gdy w życiu konkretnego człowieka występuje w kontekście wielkiej prostoty i «zwyczajności». Właśnie tak jest u o. Beyzyma…”
Ks. Witold Józef Kowalów
http://www.mateusz.pl/ludzie/wjk-zszw.htm
**********
Litania do świętych i błogosławionych kapucynów i kapucynek |
Wpisany przez Lidia Sysak |
poniedziałek, 31 stycznia 2011 12:28 |
Panie zmiłuj się nad nami.- Panie zmiłuj się nad nami Chryste zmiłuj się nad nami.- Chryste zmiłuj się nad nami Panie zmiłuj się nad nami.- Panie zmiłuj się nad nami Ojcze z nieba, Boże, – zmiłuj się nad nami Synu Odkupicielu świata, Boże, Duchu Święty, Boże, Święta Trójco, Jedyny Boże, Święta Maryjo, módl się za nami Święta Boża Rodzicielko, Święta Panno nad pannami, Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta, Królowo Zakonu serafickiego, Święty Józefie, przeczysty stróżu Dziewicy, módl się za nami My grzeszni Ciebie prosimy – wysłuchaj nas, Panie(…) Abyś Kościołowi przez ofiarę i apostolstwo tych Twoich sług obfitsze życie dać raczył źródło : http://www.kapucyni.pl
|
*********
**********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ, POSŁUCHAĆ, OBEJRZEĆ
**********
Jak pokochać własne życie? – Calość 2h.
Czy da się kochać własne życie? Czy rany i cierpienia mają jakiś sens? Słowo Boże daje nadzieję, że życie nieudane na ziemi, może być udane w niebie. Jezus jako miłosierny samarytanin nigdy nas nie zostawia, ale wyrywa z ciemności. Wchodzi w najtrudniejsze doświadczenia życia, aby uczynić z nich najpiękniejsze.
Nieraz chcesz być kimś, jednakże gdy będziesz kimś, to kto będzie Tobą? Większość ludzi mówi, że ich życie jest bez sensu. Ile warte jest moje życie? Tyle ile zapłacił za mnie Jezus. Dla Boga jestem skarbem!
Rekolekcje adwentowe o. Agustyna Pelanowskiego.
Więcej konferencji o. Augustyna Pelanowskiego znajdziesz
http://archiwum.voxdomini.pl/mp3/pela…
http://www.seminarium.paulini.pl/konf…
****************
o. Augustyn Pelanowski – Mówić prawdę
***********
Chichot Lutra (Judyta)
Abp Koch stanowczo o komunii dla rozwodników
KAI / kw
Abp Heiner Koch ostro podsumował rozważania na temat komunii dla rozwodników: “takie pytanie podważa Kościół i miłosierdzie”. Abp Berlina oczekuje, że problem rozwiąże Papież: “jego zdanie jest wiążące”.
Arcybiskup Berlina Heiner Koch oczekuje, że po zakończeniu trwającego obecnie Synodu Biskupów nt. rodziny Franciszek ogłosi wypowie się w sprawie postępowania Kościoła wobec rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach. W tej sprawie potrzebne jest “zdanie wiążące”, podkreślił niemiecki hierarcha w Rzymie w rozmowie z agencją katolicką KNA.
Słowo papieża w tej sprawie jest istotne, ponieważ Synod Biskupów pełni tylko rolę doradczą – wyjaśnił metropolita berliński, który w episkopacie Niemiec odpowiada za sprawy rodziny. Liczy on na to, że dokument postsynodalny odpowie na pytanie, “czy to możliwe, aby człowiek, którego życie nieodwracalnie załamało się na przykład z powodu nieudanego małżeństwa, do końca swych dni nie mógł przystępować do komunii świętej”. “Na ile trzeba być bezbłędnym i świętym, aby zostać zaproszonym do Stołu Pańskiego?” – zapytał retorycznie.
Jego zdaniem, dla niektórych osób “takie pytanie podważa Kościół i miłosierdzie”. Co pewien czas osoby, które dotyka ten problem, “odchodzą wraz ze swoimi dziećmi od Kościoła, czując się przez niego odsunięte”. W tej sprawie wielu wiernym chodzi o “wiarę chrześcijańską, o Boga i Jego miłosierdzie”, a przez odmawianie im dostępu do Eucharystii “dla wielu problem Boga zaczyna być problematyczny”.
Według arcybiskupa, który opowiedział się za “miłosiernym podejściem Kościoła” do tych osób, dotychczasowa argumentacja teologiczna Kościoła, dlaczego nie dopuszcza on osób rozwiedzionych do Komunii, “nie pozwala zamilknąć tej kwestii w głębi ich serc”.
Tekst jego wystąpienia na Synodzie ogłosił 11 października episkopat niemiecki w Bonn.
Jednocześnie w rozmowie z KNA hierarcha opowiedział się za przyznaniem krajowym konferencjom biskupim większych kompetencji decyzyjnych. “Nie mogę sobie wyobrazić, aby w obliczu rozmaitych różnic poglądów, jakie przeżywam na miejscu, o wszystkim miał rozstrzygać Rzym” – stwierdził 61-letni arcybiskup. Jego zdaniem Watykan nie jest urzędem duszpasterskim i dlatego byłoby dobrze “w niektórych sprawach pozostawić decyzje w rękach poszczególnych episkopatów”.
W swojej wypowiedzi na Synodzie Biskupów 5 października arcybiskup stolicy Niemiec odniósł się też do problemu uchodźców. Zachęcił, aby napływającą do Europy falę rodzin uchodźców traktować jako błogosławieństwo. Kościół jest rodziną Jezusa i nie może budować murów ani zasieków z drutu kolczastego – powiedział abp Koch. “Rodziny uchodźców należą do nas, a my do nich; dla siebie nawzajem jesteśmy błogosławieństwem” – dodał.
Zaapelował ponadto, aby Kościół bardziej wspierał rodziców samotnie wychowujących dzieci, rodziny wielodzietne i liczne małżeństwa, w których tylko jedna ze stron należy do Kościoła katolickiego.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23782,abp-koch-stanowczo-o-komunii-dla-rozwodnikow.html
***********
O. Lombardi o papieskiej adhortacji posynodalnej
KAI / kw
O. Lombardi oświadczył na zakończenie briefingu, w odpowiedzi na jedno z pytań, że na razie nie wiadomo, czy na zakończenie Synodu zostanie ogłoszony jakiś dokument końcowy. Ostateczną decyzję w tej sprawie podejmie Ojciec Święty – oznajmił dyrektor Biura Prasowego.
Pierwszy tydzień Synodu podsumowano na briefingu 10 października w watykańskim Biurze Prasowym Stolicy Apostolskiej.
Prowadzący to spotkanie ks. Federico Lombardi oznajmił, że w czasie 4., 5. i 6. kongregacji generalnej, czyli 9 i 10 bm., przemawiało łącznie 75 osób – ojców synodalnych, audytorów i innych uczestników Synodu.
Poruszano takie sprawy, jak rodzina jako konkretna droga obecności Kościoła w historii, jako szkoła człowieczeństwa, uspołecznienia i ewangelizacji. Wiele mówiono nt. duchowości w rodzinie, zwracając uwagę na ważność modlitwy i Słowa Bożego w rodzinie, a zwłaszcza Eucharystii.
W tym kontekście dużo uwagi poświęcono też powołaniu do małżeństwa, które – zdaniem dyrektora Biura Prasowego – nie może być postrzegane jako coś gorszego w stosunku do kapłaństwa.
Ojcowie synodalni mówili również o misyjności rodziny, bez której nie ma, według nich, prawdziwego duszpasterstwa rodzinnego. Wiele miejsca zajęły też różne wymiary miłosierdzia, które przejawia się w bliskości, czułości, w różnych sytuacjach, także w tych trudnych, jakie przeżywają pary małżeńskie i rodziny. Mówiono o wzajemnych relacjach między miłosierdziem a prawdą i sprawiedliwością, podkreślając, że nie można przeciwstawiać sobie tych pojęć.
Uczestniczący w briefingu arcybiskup większy Trivandrum z Kościoła syromalankarskiego i przewodniczący episkopatu Indii kard. Baselios Cleemis Thottunkal podzielił się doświadczeniem Kościoła w tym kraju. Podkreślił, że sprzyja się tam więziom rodzinnym i wielodzietności, a jedna osoba więcej w rodzinie nie jest problemem.
Zaznaczył ponadto, że na Synodzie nie ma już czasu na zajmowanie się wyłącznie kłopotami rodzin i małżeństw, ale trzeba wsłuchiwać się w głosy różnych Kościołów lokalnych, które strzegą i pielęgnują głębię, piękno i bogactwa rodzin. To one dają bowiem wiele z tego bogactwa całemu Kościołowi – stwierdził kardynał. Dodał, że siłą rodzin nie jest to, że stanowią jednostkę społeczną, ale ich duchowość.
Inny uczestnik spotkania z mediami – przełożony generalny Zgromadzenia Najświętszych Serc o. Javier Álvarez Osorio zwrócił uwagę na dynamizm, jaki Synod daje całej wspólnocie kościelnej. Jest to “uruchomienie” dynamizmu w Kościele, w którym można podejmować inne decyzje stosownie do konkretnej rzeczywistości. “Dla mnie osobiście jest to wspaniały owoc tego zgromadzenia, nawet jeśli nie będzie żadnego dokumentu na ten temat” – dodał zakonnik.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23780,o-lombardi-o-papieskiej-adhortacji-posynodalnej.html
*********
Dodaj komentarz