Słowo Boże na dziś – 25 Maja 2015r. – poniedziałek – Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła, święto

Myśl dnia

Mędrcami są ci, którzy dochodzą do prawdy przez błędy.

Friedrich Rückert

nmpmk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Madonno, wstaw się u Boga
I błagaj Go,
Aby nas przemienił.
R. Brandstaetter

*******

NMP MATKI KOŚCIOŁA – ŚWIĘTO

Obchodzone jest w poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego. W diecezji szczecińsko-kamieńskiej jako Uroczystość głównej patronki diecezji. W innych diecezjach jako Święto.

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 3,9-15.20)

Matka żyjących

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego, Pan Bóg zawołał na niego i zapytał go: „Gdzie jesteś?”
On odpowiedział: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się”.
Rzekł Bóg: „Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?”
Mężczyzna odpowiedział: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa, i zjadłem”.
Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: „Dlaczego to uczyniłaś?”
Niewiasta odpowiedziała: „Wąż mnie zwiódł, i zjadłam”.
Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: „Ponieważ to uczyniłeś, będziesz przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych, na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej; ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę”.
Mężczyzna dał swojej żonie imię Ewa, bo ona stała się matką wszystkich żyjących.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 87,1-3.5-6)

Refren: 1. Kościół nie zginie, Bóg jest w jego wnętrzu.
2. Tyś wielką chlubą Kościoła świętego.

Gród Jego wznosi się na świętych górach: *
umiłował Pan bramy Syjonu
bardziej niż wszystkie namioty Jakuba. *
Wspaniałe rzeczy głoszą o tobie, miasto Boże.

O Syjonie powiedzą: „Każdy człowiek narodził się na nim, *
a Najwyższy sam go umacnia”.
Pan zapisuje w księdze ludów: *
„Oni się tam narodzili”.

DRUGIE CZYTANIE (Dz 1,12-14)

Uczniowie trwali na modlitwie z Maryją, Matką Jezusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy Jezus został wzięty do nieba, Apostołowie wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną, która leży blisko Jerozolimy, w odległości drogi szabatowej. Przybywszy tam, weszli do sali na górze i przebywali w niej: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda, brat Jakuba.
Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i Jego braćmi.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 1,28)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą,
błogosławionaś Ty między niewiastami.

Albo:

Szczęśliwa Dziewico, która porodziłaś Pana,
błogosławiona Matko Kościoła,
Ty strzeżesz w nas Ducha Twojego Syna, Jezusa Chrystusa.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 2,1-11)

Wesele w Kanie Galilejskiej

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów.
A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina”. Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”.
Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: „Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu”. Ci zaś zanieśli.
A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, i nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”.
Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

Oto słowo Pańskie.

albo:

EWANGELIA (J 19,25-27)

Oto Matka twoja

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena.
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”.
I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Oto słowo Pańskie.

albo:

EWANGELIA (Łk 1,26-38)

Maryja pocznie i porodzi Syna

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.
Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”.
Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie.
Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”.
Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?”
Anioł jej odpowiedział: „Duch święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna, i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.
Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł.

Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ
Opieka naszej Matki

Rola Maryi w życiu Kościoła jest szczególna. Towarzyszy ona wspólnocie uczniów Chrystusa od samego początku. To Ona wyprosiła u swojego Syna pierwszy cud, jaki dokonał się w trakcie wesela w Kanie Galilejskiej. Matka Boża jest przy nas w naszej codziennej pielgrzymce przez życie. To do niej zwracają się ludzie o pomoc w trudnych życiowych sytuacjach i jak mówi św. Bernard: „nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka”. Dziś, gdy oddajemy cześć Maryi jako Matce Kościoła, powierzmy jej nasze życie. Wszystkie jego radości i cierpienia. Maryja na pewno przedstawi je swojemu Synowi.

Maryjo, Matko Kościoła, powierzamy Tobie nasze rodziny, wspólnoty, parafie i naszą Ojczyznę. Bądź dla nas matką i pomimo naszych niedoskonałości, wysłuchaj modlitwy, jakie Tobie przedstawiamy.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
*******

#Ewangelia: Być mądrym jak Maryja

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi da Niego: “Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: “Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?” Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”.

 

Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: “Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: “Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu”. Oni zaś zanieśli.

 

A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: “Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”.

 

Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Zauważmy, że Maryja o nic nie prosi Jezusa. Po prostu mówi do Niego: “Nie mają już wina”. Jezus odpowiada: “To nie nasza sprawa”. I ma rację. Nie był ani gospodarzem wesela, ani hurtownikiem win. Wszystko wskazuje na to, iż po tej wymianie zdań Maryja zrozumiała, że Jezus jednak coś chce zrobić, bo ten brak wina mimo wszystko zaintrygował Go. Nie wiedziała co zrobi, dlatego powiedziała do sług: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Zapewne sama była zaskoczona dalszym tokiem wydarzeń.

 

Niestety, nie jesteśmy podobni do Maryi. My na ogół wiemy, co Bóg ma robić. Nie idziemy do Niego z naszymi problemami, tylko z gotowymi rozwiązaniami problemów. Czy to jest mądre? Maryja jest mądrzejsza od nas. Nic więc dziwnego, że jest Matką Kościoła.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2439,ewangelia-byc-madrym-jak-maryja.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 2, 1-11

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. rogersmj / flickr.com / CC BY-NC 2.0)

Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie…

 

Pierwszy znak w Kanie Galilejskiej
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?

 

Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi.

 

Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory.

 

Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

 

Opowiadanie pt. “O winie i św. Hieronimie”
Święty Hieronim (347-419), wielki pisarz i egzegeta starożytnego Kościoła, głosił pewnego razu kazanie na temat wesela w Kanie Galilejskiej.

 

Po kazaniu podszedł do niego jeden ze słuchaczy i zauważył złośliwie, że te 500-700 litrów wina, które Jezus uczynił z wody, to przesadna ilość jak na jedno wesele. – Ciekawym, jak to ludzie potrafili wypić? – zapytał ironicznie.

 

– Z tego wina, mój drogi, pijemy wszyscy do tej pory miał odpowiedzieć święty Hieronim.

 

Refleksja
Słyszymy: – “Zrób to, albo tamto…” i często buntujemy się przed takim traktowaniem naszej osoby. Wystarczy jednak przed ty zdaniem wstawić słowo “proszę”, a już inaczej reagujemy i się zachowujemy. Wtedy – przeważnie – jesteśmy chętni do współpracy i pomocy drugiemu człowiekowi. Każdy rozkaz zamieniony na prośbę ma inny wymiar naszego bycia z drugim człowiekiem…

 

Matka Jezusa, Maryja prosi swojego syna, aby Ten objawił swoja chwałę i aby ci, którzy są wokół Niego, uwierzyli w Jego nauczanie. Jezus na prośbę swojej matki robi to o co Jej chodziło. W ten sposób uczy nas, że tylko życzliwością, otwartością i posłuszeństwem jesteśmy zdziałać wielkie cuda w naszej codzienności wśród zwykłych ludzi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy lubisz jak ktoś Ci rozkazuje?
2. Czy słowo “proszę” jest obecne w Twoim słowniku?
3. Czy wykonujesz czyjeś prośby z radością?

 

I tak na koniec…
Gdy ktoś prosi o miłość – już jej niewart (Władysław Grzeszczyk)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,265,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-2-1-11.html

*******

NMP Matki Kościoła

0,14 / 10,06
Wczoraj świętowaliśmy dzień Zesłania Ducha Świętego. Dzisiaj, za chwilę, usłyszysz o tym, jak i co robić, gdy zabraknie wina – symbolu radości i szczęścia.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 2, 1-11
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina». Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą». I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu». Ci zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, i nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

Małe dziecko, gdy się skaleczy, podchodzi do mamy i płacząc, pokazuje „tu mnie boli”. Maryja mówiąc „nie mają już wina”, wskazała problem młodej pary, dla nich trudny do rozwiązania. Bóg zna nasze problemy, ale chce, byśmy się do Niego zwracali, pokazując Mu je. Chce, byśmy zwrócili się do Niego z ufnością, że On się wszystkim zajmie.

Maryja nie wie, co Jezus zrobi, ale zachęca nas do zaufania Jemu. Nic Jezusowi nie podpowiada. A ja? A Ty? My zwykle mamy gotowy plan na to, co Bóg ma zrobić w naszym życiu. Zastanów się chwilę nad swoimi pomysłami na życie, czy jest w nich miejsce na działanie Boga? Czy pytasz Go, co masz zrobić, zanim zaczniesz działać?

Czy nie jest trochę tak, że twoja relacja z Jezusem opiera się na oczekiwaniach – by wszystko było dobrze, spokojnie, by życie się jakoś układało? Daj Jezusowi zmienić wodę twojej codzienności w wino – wino radości, wino bycia świętym. Niby takie proste, a jak trudno to zrobić. Co ci w tym przeszkadza?

Gdy już wiesz co oddziela cię od radości bycia dzieckiem, które ufa bezgranicznie Ojcu, oddaj to w krótkiej modlitwie Temu, Który może zrobić w twoim życiu wszystko, o co Go poprosisz.

O muzyce

Utwór: Maryjo Matko mojego wezwania, Duch i Oblubienica mówią przyjdź
Wykonanie: Mocni w Duchu
Utwór: Dehors Lonc Pre , Star of County
Wykonanie: Healing Muses

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3700

*******

Refleksja katolika

Dzisiaj, w następnym dniu po uroczystości Zesłania Ducha Świętego w doniosły sposób czcimy Najświętszą Maryję Pannę – Matkę Kościoła. Matkę wszystkich ludzi. Swoim Testamentem z Krzyża „Syn Jej, a nasz Brat” czyni Ją naszą Matką (zob. J 19, 25-27). Pod krzyżem kształtuje się nowa rzeczywistość – wspólnota wiary i zbawienia – Kościół Chrystusowy. Maryja staje się jego reprezentantką. Więcej, zostaje jego Matką i Opiekunką. A św. Jan Apostoł (umiłowany uczeń Jezusa) przedstawicielem nas – wszystkich wyznawców Chrystusa. Zresztą Ona sama chce być Matką dla każdego z nas. Matką troszczącą się o potrzeby wszystkich swoich dzieci. Matką przytulającą do swego serca zagubione sieroty. Ocierającą ich łzy. Pragnie abyśmy do Niej się uciekali. Ona wszystkie nasze sprawy przed niebieski tron swego Syna zanosi i wstawia się za nami u Boga, bo jest naszą Orędowniczką u Niego.

Już od początku tak jest. Maryja cicha, milcząca, przeniknięta na wskroś Bożą mądrością, zachowująca i rozważająca wszystko głęboko w swoim macierzyńskim sercu (zob. Łk 2,19), w odpowiednim czasie realizowała i dalej realizuje potrzeby dzieci oddanych Jej pieczy. Stale była i jest z nami, tak, jak zawsze i wszędzie towarzyszyła swemu Synowi – aż po sam Krzyż. Była też przy Nim, kiedy zaczynał swoją publiczną trzyletnią działalność. Kiedy dokonał pierwszego cudu na weselu w Kanie Galilejskiej, zamieniając tam wodę w wino. I jak się okazuje, nie był to żaden cienkusz, lecz najprzedniejszej jakości wino. Maryja poprosiła tylko sługi, aby uczynili wszystko cokolwiek im poleci Jej Syn. Zadośćuczynili Jej prośbie owi słudzy, skrzętnie wykonując to wszystko, czego zażądał od nich Jezus. Tajemnicę pochodzenia tego wybornego napoju, rozweselającego zaproszonych gości, znali wówczas tylko oni, a także Maryja i Jezus oraz towarzyszący Mu uczniowie. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2,11). Maryja będąc już Matką Kościoła czuwa także w Wieczerniku i trwa na modlitwie razem z innymi niewiastami i Apostołami (por. Dz 1, 13-14), kiedy Duch Święty na nich zstępuje w dniu Pięćdziesiątnicy, aby umacniać dopiero co rodzący się Kościół Chrystusowy.

Maryja, Matka naszego Pana, jako jedyny człowiek zostaje zachowana przez Boga od zmazy grzechu pierworodnego, który prarodzice przekazali wszystkim następnym pokoleniom. Grzechu, który odsunął ludzkość od stanu naturalnej szczęśliwości w towarzystwie Boga. Bo kiedy Adam i Ewa sprzeciwili się Jego zakazowi, spostrzegli, że coś się zachwiało w tej rajskiej idylli. Inaczej niż dotychczas zaczynają postępować wobec Stwórcy. Odczuwaja i widzą, że nie jest już tak, jak wcześniej było. Zniknął stan czystości i poczucie nadprzyrodzonego, wiecznego szczęścia. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś? On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się. Rzekł Bóg: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść? Mężczyzna odpowiedział: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem. Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: Dlaczego to uczyniłaś? Niewiasta odpowiedziała: Wąż mnie zwiódł i zjadłam. Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia (Rdz 3, 9-14).

Od czasu tamtego nieposłuszeństwa człowiek nie potrafi, a często i nie chce wystarczająco rozeznawać tego, co jest dobre, a co złe. Ale Bóg mimo to nie zostawia go w stanie tej skrajnej nędzy i upadku. Bo już wtedy, kiedy wypędzał z Edenu Adama i Ewę, powiedział do szatana: Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę (Rdz 3,15). Słowa te stanowią Protoewangelię. Pierwszą obietnicę zbawienia i roli jaką odegra w niej Matka Boża. Jest to już zwiastowanie Dobrej Nowiny o Jezusie, Boskim Odkupicielu naszych grzechów. Jednakże Bóg jako człowiek nie mógł ani począć się, ani zrodzić w skażonym ciele. Wybrał więc i zachował od wszelkiego skażenia Maryję, którą uczynił Matką Swojego Syna. Ten zaś uczynił Ją naszą Matką – Matką całego Kościoła. Przez wieki ludzie czekali, aby dopełnił Bóg danej obietnicy i zesłał Zbawiciela. I dotrzymał jej – Bóg zawsze i do końca spełnia swoje obietnice i nie łamie swego Przymierza zawartego z człowiekiem, którego “do końca umiłował” (zob. J 13,1).

Bogumiła Lech-Pallach
, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Bóg pyta:

Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza.
Mt 8,26

***

Wielka troska człowieka, Syr 40

1 Wielka udręka stała się udziałem każdego człowieka i ciężkie jarzmo spoczęło na synach Adama, od dnia wyjścia z łona matki, aż do dnia powrotu do matki wszystkich.
2 Przedmiotem ich rozmyślań i obawą serca jest myśl o tym, co ich czeka, jest dzień śmierci.
3 Poczynając od tego, który siedzi na wspaniałym tronie, aż do tego, który siedzi na ziemi i w popiele,
4 od tego, który nosi fioletową purpurę i wieniec, do tego, który się okrywa zgrzebnym płótnem: [wciąż] gniew, zazdrość, przerażenie i niepokój, bojaźń śmierci, nienawiść i kłótnia.
5 Nawet w czasie odpoczynku na łóżku sen nocny zmienia mu wyobrażenia:
6 zaznaje mało spoczynku, jakby nic, a już w snach [ma takie wrażenie], jakby w dzień stał na czatach, jest przerażony widzeniem swego serca, jakby uciekał przed bitwą –
7 budzi się w chwili swego ocalenia i dziwi się, że strach ten był niczym.
8 Dla każdego stworzenia, od człowieka do zwierzęcia, a dla grzeszników siedem razy więcej:
9 śmierć, krew, kłótnia i miecz, klęski, głód, ucisk i cięgi.
10 Przeciw bezbożnym to wszystko zostało stworzone i przez nich przyszło całkowite zniszczenie.
11 Wszystko, co jest z ziemi, do ziemi się wróci, a co z wody, powróci do morza.
12 Każde przekupstwo i niesprawiedliwość zostaną starte, a uczciwość na wieki trwać będzie.
13 Bogactwa niesprawiedliwych wyschną jak potok i przeminą jak wielki grzmot, co się rozlega w czasie ulewy.
14 Jak [sprawiedliwy] raduje się, gdy otwiera ręce, tak grzesznicy ulegną zatraceniu.
15 Potomkowie bezbożnych nie wypuszczą latorośli, bo ich nieczyste korzenie są na urwistej skale,
16 jak trzcina rosnąca nad każdą wodą i brzegiem rzeki przed każdą inną trawą będą zerwani.
17 Dobroczynność jest jak raj we wszystko obfitujący, a jałmużna – trwa na wieki.

Najwyższym dobrem bojaźń Boża, Syr 40

18 Człowiek samowystarczalny i pracujący – wiodą życie przyjemne, ale wyżej od obydwóch [stoi] ten, co skarb znajduje.
19 Dzieci i zbudowanie miasta uwieczniają imię, ale wyżej od tych obu rzeczy [stoi] kobieta nienaganna.
20 Wino i muzyka rozweselają serce, ale wyżej od tych obu rzeczy [stoi] umiłowanie mądrości.
21 Flet i cytra umilają śpiewy, a bardziej niż jedno i drugie – mowa przyjemna.
22 Wdzięk i piękność pociągają oko, a bardziej niż jedno i drugie – świeża zieleń zasiewów.
23 Przyjaciel i towarzysz spotykają się w chwili stosownej, a częściej niż obaj – żona z mężem.
24 Bracia i opiekunowie [są pomocą] w czasie utrapienia, a bardziej niż jedni i drudzy wybawia jałmużna.
25 Złoto i srebro umacniają stopę, a bardziej niż jedni i drudzy cenna jest rada.
26 Bogactwo i siła podnoszą na duchu, a bardziej niż jedno i drugie – bojaźń Pana. Przy bojaźni Pańskiej nie ma niedostatku, a [żyjąc] w niej nie potrzeba szukać pomocy.
27 Bojaźń Pana jest jak raj błogosławieństwa, a jej osłona przewyższa wszelką sławę.

Żebractwo, Syr 40

28 Synu, nie prowadź życia żebraczego, lepiej umrzeć, niż żebrać.
29 Gdy człowiek musi patrzeć na stół drugiego, jego istnienia nie uważa się za życie, zbrudzi duszę swoją potrawami obcych: człowiek więc rozumny i dobrze wychowany tego się ustrzeże.
30 Żebractwo jest słodkie na ustach człowieka bezwstydnego, ale we wnętrzu jego płonie [ono jak] ogień.

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

Maryja “matką chrzestną” Kościoła

Maryja w Wieczerniku i na Górze Kalwarii jest wymieniana w towarzystwie innych kobiet. Można się więc pokusić o stwierdzenie, że jest taką samą kobietą jak inne. Status “Matki Jezusa” zmienia wszystko i stawia Maryję na zupełnie innym poziomie, przewyższającym nie tylko pozycję kobiet, ale i Apostołów. Co oznacza stwierdzenie, że Maryja była tam jako Matka Jezusa? Oznacza, że Duch Święty, który miał przybyć, był “Duchem Świętym Jej Syna”. Pomiędzy Nią a Duchem Świętym zaistniała niezniszczalna relacja w osobie samego Jezusa, który został zrodzony za Ich wspólną przyczyną. W modlitwie Wierzę w Boga mówi się, że Jezus został poczęty “z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny”. Maryja zatem nie przybyła do Wieczernika jako zwykła kobieta, choć zewnętrznie nie odróżniała się od nich i nie czyniła nic, żeby tak się stało. Maryja, która objawiła się nam pod krzyżem jako Matka Kościoła, w Wieczerniku przedstawiła się jako Jego silna i odpowiedzialna Matka chrzestna. Matka chrzestna, aby móc sprawować ten urząd powinna najpierw sama otrzymać chrzest. Tak stało się z Maryją, która przyjąwszy chrzest od Ducha Świętego trzyma do chrztu przed Duchem Świętym Kościół. Jeśli przyjmującymi chrzest są dorośli, matka chrzestna towarzyszy im w przygotowaniu. Maryja czyniła tak z apostołami i czyni z nami.

R. Cantalamessa


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

*********

Św. Efrem Syryjczyk (ok. 306-373), diakon w Syrii, doktor Kościoła
Komentarz z Diatessaronu, 5

 

“Taki to początek znaków uczynił Jezus”

 

     Dlaczego, jako pierwszy znak, Pan zamienił wodę w wino? Aby nam pokazać, że Bóg, który zmienia naturę w bukłakach, dokonuje także przekształceń w łonie Dziewicy. W ten sam sposób, aby zwieńczyć swoje cuda, Jezus otworzył grób, żeby objawić swoją niezależność wobec śmierci, pragnącej wszystko pochłonąć.

W celu wierzytelnienia i potwierdzenia podwójnego przewrotu natury, jakie niosą ze sobą Jego narodziny i zmartwychwstanie, Jezus zmienia wodę w wino, niczego nie modyfikując w stągwiach z kamienia. Był to symbol Jego własnego ciała, cudownie poczętego i wspaniale stworzonego w Dziewicy, bez działania człowieka… Przeciwnie do zwyczaju, stągwie… wydały na świat nowe wino, nie ponawiając następnie tego cudu. W ten sposób Dziewica poczęła i wydała na świat Emmanuela (Iz 7,14) i już nigdy więcej nie poczęła. Cud kamiennych stągwi, to niskość zamieniona w wielkość, oszczędność zamieniona w obfitość, woda ze źródła w słodkie wino… Przeciwnie w Maryi, potęga i chwała boskości zmieniają wygląd, aby przybrać  postać słabości i wstydu.

Te kadzie służyły do oczyszczania Żydów, nasz Pan wlewa tam swoją naukę: objawia, że przybył według Prawa i proroków, ale w celu przemienienia wszystkiego swoją nauką, tak, jak woda stała sią winem… „Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa” (J 1,17). Oblubieniec zamieszkujący Kanę zaprosił Oblubieńca z nieba; a oto Pan, gotów na zaślubiny, odpowiedział na jego zaproszenie. Siedzący za stołem zaprosili Tego, który umieszcza światy w swoim Królestwie i wysłał im prezent ślubny, który mógł ich rozradować… Nie mieli już wina, nawet zwyczajnego; On im dał nieco ze swego bogactwa. W zamian za ich zaproszenie, On sam zaprosił ich na swoje gody.

*******

*******

Matka Jezusa mówi…

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

To Maryja zauważyła problem w czasie wesela, nie młodzi. Ona zwraca ich uwagę na zaistniałą sytuację, która może zakończyć się skandalem. Jej rolą jest uwrażliwienie człowieka na to, co ważne. Maryja budzi wewnętrznie młodych w ich radości i beztrosce. Przeżywając radość i wesele, nie można zapominać o potrzebach tych, którzy są obok. Żyjemy o tyle, o ile nie tracimy pamięci i dobrej, głębokiej wrażliwości na to, co ważne. A ważny jest Bóg i człowiek. Istotne jest to, aby w czasie radości i wesela umieć się napełniać, gdyż po nim może nastać smutek i zniechęcenie. Przeżywając to, co jest „teraz”, umacniamy się na to, co będzie „później”. Wewnętrzny klimat, jaki towarzyszy naszym przeżyciom, nie zawsze musi być przez nas postrzegany czy też rozumiany, jako korzystny. Rozwijamy się zarówno w smutku, jak i w radości. Idziemy w stronę Boga zarówno wtedy, gdy panujemy nad problemami, w znaczeniu rozumienia ich i rozwiązywania, jak i wtedy, gdy wszystko w nas i wokół nas, gmatwając się, wprowadza nas w poczucie całkowitego chaosu.

Człowiek potrzebuje, co jakiś czas, wewnętrznego budzenia, którego celem jest pozyskanie świadomości o rzeczywistości, jaka go teraz otacza. Gdy pojawia się świadomość czegoś, przychodzi też troska o coś lub o kogoś. Być nieświadomym, to być oderwanym od rzeczywistości. Nie przeżywając życia świadomie, nie możemy o nim mądrze decydować. To, co będzie się dokonywało w nas i przez nas będzie aktem pozbawionym wolności. Bez niej trudno człowiekowi przeżywać radość, która niesie spełnienie, wprowadza na głębię. Jeśli jesteśmy świadomi błędów, jakie popełniamy, możemy poczuć się wezwani do ich naprawienia. Zatem, brak świadomości to brak odpowiedzialnego myślenia o sobie, o innych, o tym, co w tym życiu jest ważne.Urzeka Maryja myśląca o innych, a równocześnie ucząca myślenia w taki sposób. To była Jej radość, sposób na godne życie. Myślenie o innych było Jej codziennością pasją, którą zrodziła bezinteresowna miłość. Tym, co ochroniło wesele, a tym samym młodą parę przed kompromitacją nie było wino, lecz Jezus i Maryja, wrażliwe serce Matki Jezusa, zaufanie do Syna. Maryja jest Pośredniczką w tym, by chronić i podtrzymać ludzką radość. Bogu zależy na ludzkiej radości, na śmiechu człowieka, na jego poczuciu humoru. Spoglądała tam, gdzie patrzył Jej Syn. Podążała za Jego myślą i słowami. Była i jest czułą Matką. Uczyła swojego Syna chodzić i mówić; słuchała Jego śmiechu i płaczu. Była bardzo szczęśliwa, obserwując, jak z dziecka staje się pięknym młodzieńcem, a potem mężczyzną o przejmującym spojrzeniu, łagodnym słowie i czułych wobec Niej gestach.
Musiało zabraknąć wina, byśmy mogli zrozumieć, że przychodzi czas, kiedy radość ludzka powinna przemienić się w radość większą głębszą odnoszącą się do Pana. Jeśli radość ma człowieka czynić dojrzałym, rozsądnym, mądrym, winna być przeżywana z Bogiem. Radość ludzka jest wstępem do odczuwania niedosytu w radowaniu się, a tym samym – prowadzi do szukania jej więcej. Kończy się wino uczynione przez człowieka, kończy się tym samym radość pochodząca od niego. Czasowa, ograniczona, uzależniona od kogoś albo od własnego dobrego samopoczucia – ludzka radość.

Niezwykle istotne jest to, aby wiedzieć, z kim rozmawiać w sytuacjach dla nas trudnych. Matka staje przed Synem. Nie namawia do tego młodych, nie posyła któregokolwiek z uczniów Jezusa, aby Mu powiedział o problemie. To Jej życie: stawać przed Synem i mówić, prosić, oczekiwać, aż nadejdzie „Jego godzina”. Osobiście angażuje się w rozwiązanie problemu. A potem dyskretnie odchodzi na bok, bo czas nie ten, który przewidział Jezus na objawienie swojej mocy i miłości. Bez pośpiechu, bez zbędnych emocji, bez niepokoju, któremu mogłyby towarzyszyć wypieki na twarzy, nerwowe zachowania, gorączkowo wypowiadane słowa. Niezwykle dyskretna, pośrednicząca w rozmowach między Synem a sługami. Jacy piękni są razem w tym zatroskaniu o doczesność dwojga młodych ludzi. Każdy, kto się troszczy, pomaga, współpracuje – jest piękny. Uczestniczymy wszyscy w zatroskaniu Syna i Matki aż do skończenia świata. Zatroskani o radość i wesele tam, gdzie żyjemy.

http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=00&id=00-03

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

25 mAJA

*****

 

Święto
Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła
Święto Maryi, Matki Kościoła, obchodzone w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, zostało wprowadzone do polskiego kalendarza liturgicznego 4 maja 1971 r. przez Episkopat Polski – za zgodą Pawła VI. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha Świętego było początkiem działalności Kościoła. Jak podają Dzieje Apostolskie, w momencie Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku obecni byli wszyscy Apostołowie, którzy “trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1, 14). Matka Najświętsza, Oblubienica Ducha Świętego, mocą którego w dniu Zwiastowania poczęła Jezusa Chrystusa, przeżyła w Wieczerniku wraz z Apostołami zstąpienie Ducha Miłości na Kościół. Od tej chwili Maryja, Wspomożycielka Wiernych i Matka Kościoła, towarzyszy Kościołowi w świecie.
Maryja jest Matką Kościoła. Tytuł ten dawali Matce Najświętszej teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże: Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI. Biskupi polscy złożyli Pawłowi VI Memoriał z gorącą prośbą o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła i oddanie ponowne Jej macierzyńskiemu Sercu całej rodziny ludzkiej. Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński, w imieniu 70 biskupów polskich w dniu 16 września 1964 roku, podczas trzeciej sesji soborowej, wygłosił przemówienie, uzasadniając konieczność ogłoszenia Maryi Matką Kościoła. Powoływał się na doświadczenia naszego Narodu, dla którego Matka Chrystusowa, obecna w naszych dziejach, i zawsze przez nas wzywana, była ratunkiem, pomocą i zwycięstwem. Biskupi polscy zabiegali również bardzo o to, aby nauka o Matce Najświętszej została włączona do Konstytucji o Kościele, gdyż to podkreśla godność Maryi jako Matki Kościoła i Jej czynną obecność w misterium Chrystusa i Kościoła.
W 1968 r. Paweł VI potwierdził swoje orzeczenie o Matce Kościoła w Wyznaniu Wiary, w tzw. Credo Pawłowym. Episkopat Polski włączył wówczas do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie: “Matko Kościoła, módl się za nami”. Wniósł równocześnie prośbę do Stolicy Świętej, aby wezwanie to znalazło się w Litanii odmawianej w Kościele Powszechnym, i aby papież ustanowił Święto Matki Kościoła również dla całego Kościoła Powszechnego.

BISKUPI POLSCY OGŁASZAJĄ W POLSCE ŚWIĘTO MARYI MATKI KOŚCIOŁA
(4 V 1971)

Umiłowane Dzieci Boże !

Episkopat polski z dniem dzisiejszym ogłasza wiernym święto Maryi, Matki Kościoła, które ma być w diecezjach Polski obchodzone co roku, w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha świętego było początkiem działalności Kościoła.
Jak podają Dzieje Apostolskie, w momencie Zesłania Ducha Świętego, w Wieczerniku obecni byli wszyscy Apostołowie, którzy “trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1,14). Matka Najświętsza, Oblubienica Ducha Świętego, mocą którego w dniu Zwiastowania poczęła Jezusa Chrystusa, przeżyła w Wieczerniku wraz z Apostołami zstąpienie Ducha Miłości na Kościół. Od tej chwili Maryja, Wspomożycielka Wiernych i Matka Kościoła, towarzyszy Kościołowi, Słuszną jest więc rzeczą, aby każdego roku, zaraz po uroczystościach Zielonych Świątek, przypominać związek Kościoła z Matką Chrystusową.
W soborowej Konstytucji o Kościele czytamy: W swojej apostolskiej działalności Kościół słusznie ogląda się na Tę, co zrodziła Chrystusa, który po to począł się z Ducha Świętego i narodził się z Dziewicy, aby przez Kościół także w sercach wiernych rodził się i wzrastał (KK nr 65).

Starania Biskupów polskich o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła

Maryja jest Matką Kościoła. Tytuł ten dawali Matce Najświętszej teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże : Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI.
Biskupi polscy złożyli Ojcu świętemu, Pawłowi VI Memoriał, z gorącą prośbą o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła i oddanie ponowne Jej macierzyńskiemu Sercu całej Rodziny ludzkiej. Prymas Polski imieniem 70 Biskupów polskich w dniu 16 września 1964 roku, podczas trzeciej sesji soborowej, wygłosił przemówienie, uzasadniając konieczność ogłoszenia Maryi Matką Kościoła, szczególnie w chwili obecnej, w której dręczona i zagrożona ludzkość tak bardzo potrzebuje Matki. Powoływał się na doświadczenia naszego Narodu, dla którego Matka Chrystusowa, obecna w naszych dziejach, i zawsze przez nas wzywana, była ratunkiem, pomocą i zwycięstwem. Biskupi polscy zabiegali również bardzo o to, aby nauka o Matce Najświętszej została włączona do Konstytucji o Kościele, gdyż to podkreśla godność Maryi, jako Matki Kościoła i Jej czynną obecność w misterium Chrystusa i Kościoła.

Tak się też stało. Nauka o Matce Najświętszej weszła do Konstytucji Dogmatycznej o Kościele, a Ojciec Święty przychylając się do próśb Biskupów polskich, ogłosił Maryję Matką Kościoła. Uczynił to w Bazylice Watykańskiej, dnia 21 listopada 1964 roku, na zakończenie III Sesji Soboru i powierzył Jej cały rodzaj ludzki. Oto Jego słowa: Ku chwale więc Najświętszej Maryi Panny, oraz ku naszej radości, ogłaszamy Najświętszą Maryję Pannę Matką Kościoła, czyli całego Ludu chrześcijańskiego, zarówno wiernych, jak i pasterzy, którzy wszyscy zwą Ją swą Matką najmilszą. Ustanawiamy również, aby odtąd cały lud chrześcijański oddawał Matce Boga pod tym właśnie najmilszym Imieniem jeszcze większą cześć i do Niej zanosił swe prośby… Twemu Niepokalanemu Sercu powierzamy, o Bogurodzico Dziewico, całą ludzkość! Padło oficjalne oświadczenie: Kościół ma Matkę! Matka Chrystusowa jest Matką naszą. Radość Ojców Soboru była nieopisana. Można ją porównać tylko z radością, jaką wywołało na Soborze Efeskim w roku 431 ogłoszenie dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi.

Na zakończenie Roku Wiary (w czerwcu 1968 roku), Ojciec Święty potwierdził swoje orzeczenie o Matce Kościoła w Wyznaniu Wiary, w tzw. Credo Pawłowym które w Polsce wielokrotnie było później powtarzane.
Episkopat Polski włączył nowe wezwanie do Litanii Loretańskiej : “Matko Kościoła, módl się za nami”. wniósł równocześnie prośbę do Stolicy Świętej, aby wezwanie to znalazło się w Litanii odmawianej w Kościele Powszechnym, i aby Papież ustanowił Święto Matki Kościoła również dla całego Kościoła Powszechnego. Na razie Stolica Święta zezwoliła na wprowadzenie Święta Matki Kościoła w Polsce, które z radością będziemy jutro po raz pierwszy obchodzili, Ufamy, że w niedługim czasie, będzie ono rozszerzone na cały Kościół powszechny.

Wdzięcznym sercem zwracamy się ku Ojcu Świętemu Pawłowi VI, ale z największą wdzięcznością musimy się dzisiaj zwrócić ku samemu Chrystusowi, który Matkę swoją uczynił Matką naszą i Matką całego Kościoła. Wszak jest faktem, że Zbawiciel świata ogłosił Maryję Matką Kościoła, gdy z Krzyża Kalwaryjskiego skierował do Jana słowa, których treść ma za sobą na wieki powagę Konającego Jezusa Chrystusa: “Oto Matka twoja”. Jeśli więc biskupi polscy zabiegali podczas Soboru i zabiegają obecnie o kult Maryi jako Matki Kościoła, to spełniają wolę Chrystusa wyrażoną Przezeń w chwili, gdy przez krwawą ofiarę na Krzyżu zbawiał świat.

Co stało się na Kalwarii ?

Przenieśmy się teraz myślą na wzgórze Kalwaryjskie. Zbawiciel oddaje swego Ducha Ojcu. Ale umierając, zaczyna żyć we wszystkich, którzy patrzą z ufnością ku Jego Krzyżowi. Z otwartego boku Zbawcy wychodzi Kościół, który ogarnia całą Rodzinę człowieczą. Gdy umiera fizycznie ciało Chrystusa, zrodzone z Maryi Dziewicy, rodzi się wielkie, Mistyczne Ciało, wyprowadzone z Jego boku, Kościół święty. Chrystus stoi odtąd na czele wielkiej rzeszy Dzieci Bożych Pierworodny wszelkiego stworzenia. “A pod Krzyżem Jezusowym stała Matka Jego…” Ona rozumie dzieło, które się dokonuje. Wie, po co stoi Krzyż i dlatego Ona trwa pod Krzyżem. Wie, że Jej Macierzyństwo wobec Chrystusa nie kończy się z chwilą śmierci Zbawiciela, ale rozszerza się na wszystkie członki Jego Mistycznego Ciała, na wszystkie odkupione Dzieci Boże. Matka Jezusa z Nazaretu staje się Matką Wielkiego Chrystusa, Matką Kościoła, Matką odkupionej Rodziny człowieczej.

Matka Kościoła w Misterium Chrystusa i Kościoła

Umiłowane Dzieci Boże ! Teraz lepiej rozumiemy, dlaczego Sobór naukę o Matce Najświętszej umieścił w konstytucji Dogmatycznej o Kościele. Nie da się bowiem oddzielić Matki od Syna, nie tylko w dziejach życia Chrystusa na ziemi, ale także w dziejach Jego Kościoła. Oni zawsze są razem od momentu Zwiastowania i Wcielenia, poprzez Kalwarię i Wieczernik Zielonych Świąt, po wszystkie czasy. Dlatego nauka o Bogurodzicy została włączona do nauki o Kościele.

Sobór Watykański II wyjaśnia w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele zadanie Maryi w misterium Chrystusa i Jego Kościoła. Maryja jest związana z Chrystusem, a równocześnie z Jego Kościołem. Związana jest z Kościołem przez swoje Boskie Macierzyństwo, jest bowiem Matką Boga-Człowieka, Założyciela Kościoła. Związana jest z Kościołem również przez to, że Chrystus, umierając oddał Jej odkupioną ludzkość. Rodzący się na Krzyżu Kościół święty, w swym niemowlęcym okresie potrzebował Matki. Od razu Ją też otrzymał : “Oto Matka twoja”. Jak Słowo Wcielone potrzebowało Matki, tak i Chrystus, żyjący w Kościele musi być związany z Matką swego człowieczeństwa. Taka prawda o Kościele jest dopiero w pełni teologiczna ! Zmysł katolicki Soboru doprowadził do tego, że nauka o Maryi została włączona do nauki o Kościele tak że nie można nawet myśleć o Kościele bez Matki Kościoła. Kościół Chrystusowy jest zarazem Maryjny. Dzieje Kościoła są dziejami Boga Człowieka i Jego Matki, pełniących razem każde w swoim zakresie niezbędne zadanie zbawcze wobec ludzkości.

Świat współczesny zapragnął na nowo zobaczyć Kościół. Sobór Watykański II przypomniał ludzkości, że Kościół to żyjący i działający Chrystus, z którym z woli Ojca od początku współdziałała Matka Boga-Człowieka, Maryja. W ramionach Tych Dwojga Jezusa i Maryi znajduje się Lud Boży: papież, biskupi, kapłani, zakony, cała Hierarchia i świeccy rodzice, młodzież, dziatwa. Maryja nie jest tylko postacią historyczną, która wypełniła już swoje zadanie. Ona żyje w Kościele działa z Chrystusem w dziele Odkupienia Rodziny ludzkiej.
Kiedyś, gdy podważana była Boskość Jezusa Chrystusa, został ogłoszony na Soborze w Efezie dogmat o Boskim Macierzyństwie Maryi. Matka przypomniała Boską Osobę Syna, Jezusa Chrystusa. Obecnie Maryja ogłoszona Matką Kościoła, wskazuje również na żyjącego w Kościele Chrystusa. Pomaga nam zrozumieć że Kościół, którego jest Matką, to żyjący na ziemi Jezus, w Głowie i w członkach. Ułatwia nam zrozumienie tajemnicy Kościoła, jako wielkiego Mistycznego Ciała Jej Syna, którego jesteśmy członkami.

Matka Kościoła Matką moją !

Będziemy teraz snuli dalej myśli, w wymiarze osobistym. Matka Kościoła jest w szczególny sposób Matką moją. Bo przecież ja jestem cząstką Chrystusowego Ciała, jestem Kościołem Bożym. Ogłoszenie święta Matki Kościoła, to ogłoszenie święta mojej Matki i przypomnienie, ja mam taką Matkę. Już nie jestem sam. Czy moja ziemska matka żyje, czy nie, mam Matkę, która nie umiera, zawsze jest przy mnie obecna, czujna, służąca mi całą mocą swego Macierzyńskiego Serca, jednocząca mnie z Boskim swym Synem, a moim Bratem, Jezusem Chrystusem.

Z masztu Krzyża powiedział do Niej Jezus, pokazując na Jana, na Kościół, na całą ludzkość, na mnie… “Oto syn Twój”. Przecież to Matka Jezusowa, a teraz Matka Kościoła i całego Ludu Bożego i Matka moja. Zostaje oddana rzeszy, wszystkim ludziom i… mnie. Już nie będzie miała spokojnej chwili. Ludzie będą się do Niej zwracać w swych potrzebach, we wszystkich chwilach życia. Sam Bóg wskazuje nam: Patrzcie na Nią. Idźcie do Niej ! Ona wam pomoże ! Ona wszystkiemu zaradzi. Ona da wam Jezusa błogosławiony Owoc żywota swojego.

Taka Matka jest potrzebna współczesnemu światu, do Niej ludzie zwracają swoje oczy i serca, za taką tęsknię i ja. Taka Matka trwać będzie w Kościele Chrystusowym zawsze wrażliwa na innych, oddana całkowicie służbie w miłości. Taka trwać będzie pod krzyżem każdego dziecka Bożego, odkupionego Krwią Chrystusa.

Tęsknota ludzkości za Matką

wiatu współczesnemu potrzeba matki. Ludzkość dzisiejsza tęskni da matki bardziej niż kiedykolwiek. W epoce “cudów” techniki, podróży kosmicznych i księżycowych wypraw potrzebny jest cud serca. Żywym ludziom nie wystarczą stalowe maszyny: żywi ludzie mają dość zaciśniętych pięści, nienawiści i wojen tęsknią do macierzyńskiego serca, do miłości, dobroci, życzliwości i szacunku jednych dla drugich. Wszyscy zaczynamy tęsknić do “ludzkiego” człowieka i “ludzkiej” kultury. Pragniemy, aby człowiek liczył się więcej niż maszyna i produkcja, aby wszyscy uznali, że najważniejszy jest człowiek. Jak dla prawdziwej matki najważniejsze jest jej dziecko, a tym bardziej jest kochane, im bardziej jest upośledzone, tak Rodzina ludzka musi nauczyć się szanować, kochać i ochraniać najbiedniejsze swe dzieci.
Gdzież szkoła takiej miłości? W macierzyńskich ramionach Matki Jezusowej, Matki Kościoła, Matki Rodziny człowieczej. Ona czuwa nad naszą wiarą i życiem z wiary, którego prawem naczelnym jest miłość, wymagająca nieraz ofiary z siebie na rzecz innych.

Przykładem takiej miłości jest życie i śmierć Ojca Maksymiliana Kolbe, jednego z największych czcicieli Maryi. Ten “szaleniec Niepokalanej”, wychowany w Maryjnej “szkole” miłości ku braciom, oddał życie za drugiego człowieka w obozie Oświęcimskim. Oto jak wielki jest macierzyński wpływ Matki Chrystusowej i Matki naszej na kształcenie takich stosunków między ludźmi, które są przedmiotem największych tęsknot współczesnej ludzkości.
Aby kultura była ludzka, nie może w niej zabraknąć elementu macierzyńskiego. “Mężczyzną i niewiastą” stworzył Bóg człowieka i do obojga powiedział : “Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Gdy zabraknie wartości ducha kobiecego w rodzinie, w narodzie, w świecie, “ludzkość” staje się “nieludzka. ”
Poganiejący świat współczesny rzuca cienie swego myślenia także na kobietę. Nie chce w niej widzieć matki życia, wystarcza mu, że jest kobietą, Nawet lęka się tego, aby kobieta została matką. Rodzi się groza wynaturzenia kobiety. Obok awansu społecznego, obserwujemy równocześnie poniżenie współczesnej kobiety.

Skutki tego są aż nazbyt widoczne u nas w Polsce, kraju, gdzie dotychczas kobietę-matkę otaczano wielką czcią. Wmówiono w kobietę, że jej szczęściem jest uwolnienie się od macierzyństwa. Doszło do tego, że musimy organizować specjalną “Krucjatę miłości” w obronie zagrożonego już dziś życia Narodu.
Trzeba więc dzisiaj przywrócić godność matki i macierzyństwa. Idzie o to, aby kobieta wszędzie, na każdym odcinku życia w rodzinie, w pracy zawodowej, społecznej, publicznej działała na sposób właściwy, po macierzyńsku. Trzeba dziecku, które ma prawo do istnienia, do domu, do miłości przywrócić matkę. Trzeba przywrócić świadomość posiadania Matki naszemu Narodowi, Kościołowi, Rodzinie ludzkiej . Może wtedy nieludzki świat stalowych potęg, zamieni się w świat prawdziwie ludzki, którego prawem będzie miłość, nie groza i lęk !
W takim czasie Ojciec święty z natchnienia Ducha Świętego ogłasza Maryję Matką Kościoła, a Episkopat Polski ustanawia obecnie jej święto, przypominając wszystkim Chrystusowe słowa: “Oto Matka twoja”. Dzięki temu cześć Maryi, jako Matki Chrystusa historycznego i eucharystycznego, opatrznościowo wzrasta: oto czcimy Maryję również jako Matkę Chrystusa Mistycznego, Matkę Kościoła, ustanowionego również przez Boga dla zbawienia całej ludzkości. Kościół od dawna ukazywał Maryję, jako Matkę z Dziecięciem w ramionach, Matkę karmiącą. Obraz Matki Bożej z Dziecięciem na ręku, obraz Boga-Człowieka przy piersi macierzyńskiej, zawsze był znakiem kultury chrześcijańskiej i chrześcijańskiego humanizmu. Ale teraz Kościół całą Rodzinę ludzką przygarnął do macierzyńskiego serca Matki Boga Człowieka, ogłaszając Ją Matką Kościoła. w ten sposób spełniają się tęsknoty ludzkie za Matką, za macierzyńskim sercem, za dobrocią i miłością.

Zakończenie

Niech więc wdzięczność i radość przepełnia nasze serca, że obchodzimy dziś święto Matki Kościoła. Polska czyni to jedna z pierwszych wśród narodów chrześcijańskich. To pierwszeństwo przyjmijmy jako szczególną łaskę i nagrodę za wierność i miłość Narodu do Maryi. Oddani w niewolę Jej macierzyńskiej miłości, za wolność Kościoła, mając poprzez całe dzieje tak liczne dowody Jej opieki i pomocy z ufnością przedstawiamy Matce Kościoła wszystkie jego potrzeby.
W ogniach miłości Ducha Świętego, rządzącego Kościołem, głosimy Wam, Bracia i Siostry, radość bardzo wielką : Kościół ma Matkę ! Dzieci Kościoła mają Matkę! Wołajmy więc do Maryi: Okaż się nam Matką Okaż się Matką Kościoła w Ojczyźnie naszej i w całym świecie ! Amen.

Jasna Góra, dnia 4 maja 1971 r.
125 Konferencja Episkopatu Polski

+ Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski
i wszyscy Biskupi obecni na Konferencji

http://www.kkbids.episkopat.pl/index.php?Wybr=_&NrM=8#id=174

 

Benedykt XVI

Paweł VI ogłosił Matkę Bożą Matką Kościoła

8 XI 2009 — Rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański» w Brescii

Na zakończenie tej uroczystej Mszy św. pragnę serdecznie podziękować osobom, które zadbały o jej oprawę liturgiczną, oraz tym, którzy na różne sposoby współpracowali przy przygotowaniu mojej wizyty pasterskiej tu w Brescii i w czasie jej trwania. Dziękuję wszystkim! Pozdrawiam również tych, którzy nas słuchają za pośrednictwem radia i telewizji, a także na placu św. Piotra, w szczególności licznych wolontariuszy z Unione Nazionale Pro Loco d’Italia (Włoskiego Stowarzyszenia Biur Informacji Turystycznej). W tej porze modlitwy Anioł Pański pragnę wspomnieć o głębokim nabożeństwie sługi Bożego Giovanniego Battisty Montiniego do Maryi Dziewicy. Swoją pierwszą Mszę św. odprawił on w sanktuarium Santa Maria delle Grazie (Matki Bożej Łaskawej), które jest maryjnym sercem waszego miasta i znajduje się niedaleko tego placu. W ten sposób powierzył swoje kapłaństwo matczynej opiece Matki Jezusa, i był z Nią związany przez całe życie.

W miarę jak zwiększała się jego odpowiedzialność w Kościele, kształtowała się jego coraz pełniejsza i coraz bardziej organiczna koncepcja związku między Błogosławioną Maryją Dziewicą a tajemnicą Kościoła. W tej perspektywie pamiętne jest przemówienie na zakończenie 3. sesji Soboru Watykańskiego II, wygłoszone 21 listopada 1964 r. Na tej sesji została ogłoszona Konstytucja o Kościele Lumen gentium, której — jak powiedział Paweł VI — «szczytem i ukoronowaniem jest cały rozdział poświęcony Matce Bożej». Papież podkreślił, że jest to najobszerniejsza synteza doktryny maryjnej, jaką kiedykolwiek opracował sobór powszechny, a jej celem jest «ukazanie oblicza Kościoła świętego, z którym Maryja jest ściśle związana» (Enchiridion Vaticanum, Bologna 1979, s. [185], nn. 300-302). Dlatego też, gdy ogłosił Najświętszą Maryję Matką Kościoła (por. tamże, n. 306), zaznaczył, z wielkim wyczuciem ekumenicznym, że «nabożeństwo do Maryi (…) jest środkiem z istoty swej podporządkowanym kierowaniu dusz do Chrystusa i tym samym łączeniu ich z Ojcem, w miłości Ducha Świętego» (tamże, n. 315).

Zainspirowani słowami Pawła VI, także my módlmy się dziś: O Maryjo Dziewico, Matko Kościoła, Tobie polecamy ten Kościół Brescii i wszystkich mieszkańców tego regionu. Pamiętaj o wszystkich Twoich dzieciach; przyczyń się przed Bogiem za ich prośbami; zachowaj w nich silną wiarę; umocnij nadzieję; pomnażaj miłość. O łaskawa, o miłosierna, o słodka Panno Maryjo (por. tamże, nn. 317.320.325).

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (1/2010) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/modlitwy/ap_brescia_08112009.html#

 

Teologiczne podstawy tytułu Maryi Matki Kościoła

Artykuł ks. Józefa Michalika opublikowany w 1976 r. w „Rozporządzeniach Urzędowych Łomżyńskiej Kurii Diecezjalnej” (R. 38 (1976), nr 6-7).

Tekst litanii Loretańskiej do NMP wzbogacony został ostatnio nowym wezwaniem „Matki Kościoła”, a dawny drugi dzień świąt Zesłania Ducha Św. poświęcono w Polsce również liturgicznej czci NMP Matki Kościoła [1]. W ten sposób teologiczna prawda o Matce Pana naszego została na zawsze poszerzona o nową treść  Jej Matczynej relacji do Kościoła. Niniejsze krótkie opracowanie pragnie ukazać, skąd czerpie swe teologiczne uzasadnienie nowy tytuł Maryjny.

Komisja przygotowująca Sobór Watykański II postanowiła zorientować się, jakie prawdy i problemy teologiczne znajdują się w centrum zainteresowań dzisiejszego chrześcijaństwa. Dlatego rozesłano do biskupów, przełożonych zakonnych, uniwersytetów katolickich ankietę z prośbą o przedstawianie tematów do ewentualnej dyskusji soborowej. Ankieta ta, a jeszcze bardziej dyskusja na samym soborze dowiodły wielkiej aktualności problematyki mariologicznej w dzisiejszej teologii.

Długa, bo trwająca przez trzy pierwsze sesje, dyskusja, na samym soborze wykazała, że niektóre prawdy mariologiczne stanowią prawdziwy kontrowersyjny temat, a tym samym znajdują się w samym centrum zainteresowań doktrynalnych. Odnosi się to szczególnie do dwóch tytułów: Maryi jako Pośredniczki i Maryi jako Matki Kościoła. Obie te prawdy były dyskutowane w czasie trwania soboru Watykańskiego, ale żadna z nich nie została formalnie sprecyzowana w oficjalnej nauce soboru. Jednakże tytuł Maryi Matki Kościoła nabrał szczególnej aktualności z powodu decyzji Pawła VI, który na zakończenie III sesji, w dniu 21 XI 1964 r. ogłosił Maryję Matką Kościoła [2].

Określenie stosunku Maryi do Kościoła przez relację Jej macierzyństwa było śmiałą decyzją papieża. Tytuł ten bowiem w nauce teologicznej jest względnie nowy. Nie istnieje też starożytny tekst patrystyczny o macierzyństwie Maryi względem Ciała Mistycznego w sensie, który wystąpi potem u św. Ludwika Marii Grignon de Montfort [3].

Sformułowanie „Matka Kościoła” znajduje się u niektórych tylko teologów średniowiecza i dlatego nie może być nazwane tradycyjnym. Jest też zawsze uzupełniane przez dodanie takich tytułów jak „córka”, „siostra” Kościoła. Z czego wynika, że autorom chodzi raczej o porównania niż o wyrażenia ścisłe. Samo zestawienie Maryja-Kościół jest w starożytnej nauce teologicznej rzadkie  [4].

Jakkolwiek tytuł Maryi Matki Kościoła jest tytułem nowym, to jednak bardzo ściśle łączy się z nauką o duchowym macierzyństwie Maryi i z tej nauki wyrasta. W relacji do Chrystusa, głowy mistycznego ciała, Maryja jest Matką fizycznie i duchowo; względem zaś członków tegoż ciała jest Matką duchową. Zgodnie z tym, co mówi św. Tomasz, że poczęcie i narodzenie przypisujemy osobie posiadającej tę naturę, w której ona poczyna i rodzi  [5].

1. Podstawy biblijne

Spośród tekstów Pisma św. szczególnie dwa stanowią objawioną podstawę do rozważań w naszym przedmiocie: Łk 1,38 oraz J 19,26n.

Powszechne, duchowe macierzyństwo Maryi zostało zapoczątkowane przez tajemnicę wcielenia Syna Bożego: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Już od chwili swego wcielenia Chrystus stał się nie tylko Bogiem-Człowiekiem, ale także głową mistycznego ciała: „Jego samego ustanowił Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem” (Ef 1,22n). Maryja przez swoje fiat stała się matką całego Chrystusa, głowy i członków Jego Mistycznego Ciała  [6]. Nierozerwalny związek głowy i członków jednego ciała sprawia, że matka głowy wchodzi w ścisłą relację macierzyństwa względem członków tegoż ciała.

Maryja w czasie wcielenia, stając się fizycznie matką Chrystusa, wykazuje jednocześnie wiarę w Jezusa jako Boga i jako Boga-Zbawiciela, będącego głową nowej społeczności wierzących. Dzięki swej wierze Maryja formalnie godzi się być matką całego Chrystusa, a więc staje się matką wszystkich związanych z Nim węzłem wiary. Przez wiarę Maryja duchowo poczyna Chrystusa mistycznego, czyli staje się duchową matką wierzących. Dzięki wierze Maryja wchodzi w relację macierzyństwa względem członków Mistycznego Ciała.

Myśl patrystyczna pierwszych wieków chrześcijaństwa podejmuje niekiedy temat Maryi i da się tu zauważyć trzy stwierdzenia, zawsze w jakiś sposób nawiązujące do nowego życia zapoczątkowanego przez Chrystusa.

a)    Paralela między Ewą i Maryją. Co przez jedną niewiastę zostało stracone, jest odnowione przez drugą. Np św. Ireneusz mówi o Maryi jako o „nowej Ewie, która odrodzi ludzi Bożych” [8]; przez posłuszeństwo Maryja „i dla siebie i dla całego rodzaju ludzkiego stała się przyczyną zbawienia” [9].

b)    Od Maryi przechodzi się do Kościoła, jak przechodzi się od Chrystusa do jego członków. Maryja dzięki swej wierze poczęła Chrystusa. Wiara (i woda chrzcielna) włącza nowych członków do Kościoła. Maryja i Kościół są używane zamiennie jedno za drugie, ze względu na wykazywaną wiarę. Charakterystyczna jest tu wypowiedź św. Klemensa Aleksandryjskiego: „O cudzie tajemnicy! Jeden jest Ojciec wszystkich, jedno jest również Słowo wszystkich i także Duch św. jest jeden i wszędzie. I także jedna jest matka dziewica, a ja chcę ją nazwać Kościołem” [10].

c)    Maryja jest równocześnie dziewicą i matką. Kościół także jest Oblubienicą Chrystusa i dziewiczą matką. Maryja jest więc typem Kościoła [11].

Idea duchowego macierzyństwa Maryi zawarta jest także w słowach Chrystusa wypowiedzianych z krzyża do matki i ucznia: „Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka Twoja” (J 19,26n).

Tekst ten można tłumaczyć w sensie literalnym i wtedy jesteśmy pod krzyżem świadkami troski umierającego syna o swą matkę; natomiast w sensie typicznym Jan jest przedstawicielem całej ludzkości [12]. Jezus, dając Maryję za matkę Janowi, ogłasza ją duchową matką wszystkich ludzi. Na to drugie znaczenie tekstu wskazuje wyjątkowe publiczne miejsce i chwila bardzo uroczysta przed samą śmiercią, w momencie składania ofiary, a także forma słowna Jezusowego zwrotu raz do „niewiasty” [13], w której macierzyńskie uczucia włącza umiłowanego ucznia, a drugi raz do „syna”, który otrzymuje Maryję za matkę.

Taką interpretację przyjmuje nowa egzegeza zgodnie z ówczesnymi zasadami stylistyki. Egzegeci podkreślają też, że gdyby słowa Jezusa świadczyły tylko o synowskiej trosce o matkę, Jezus zwróciłby się najpierw do ucznia, powierzając mu matkę. Tymczasem jest odwrotnie. Najpierw Maryja otrzymuje Jana za syna, a przecież w płaszczyźnie doczesnej Jan takiej opieki nie potrzebował. W scenie pod krzyżem Jan jest przedstawicielem pewnej zbiorowości i to w znaczeniu jak najszerszym. Wskazują na to inne teksty tejże ewangelii, zapowiadające mękę Zbawiciela na krzyżu. Np.: „A ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” J 12, 32 oraz: „…Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno” J 11, 51n. Na krzyżu zrodził się więc Kościół, a Maryja z ust twórcy Kościoła otrzymuje tytuł jego matki [14].

2. Świadectwa Tradycji

W tekście J, 19,26 Orygenes widział także zgłoszenie duchowego macierzyństwa Maryi [15].

Z późniejszych wieków pozostało również kilka świadectw Tradycji o duchowym macierzyństwie Maryi.

Jerzy biskup Nikomedii wkłada w usta Chrystusa na krzyżu słowa: „Ustanawiam Ją Matką i przewodniczką nie tylko dla ciebie (Janie), ale i dla wszystkich innych uczniów i chcę, aby była czczona jako Matka… chcę, abyście Ją czcili i wielbili jak Matkę Tę, która była dla mnie przybytkiem wyższym od nieba” [16].

Jan Geometra, duchowny autor z X wieku w swej homilii na Zaśnięcie NMP nazwie Maryję naszą matką, bo „dałam życie pierwszemu (tj. Jezusowi) i wszystkim tym, którzy mają w Tobie nadzieję” [17].

W naszym przedmiocie szczególnie znamienne są dwa świadectwa Tradycji teologicznej, gdzie Maryja jest formalnie nazwana Matką Kościoła  [18].

Berengariusz († 1125) w komentarzu na Apok. 12,1 pisze, że przez niewiastę może tu być rozumiana i Maryja, bo jest ona matką Kościoła, ponieważ jest najważniejszym członkiem Kościoła [19].  Autor podaje też i rację, dla której Maryja jest Matką Kościoła: Maryja rodzi Głowę – Chrystusa, a Chrystus z wszystkimi swymi członkami jest jednym Mistycznym organizmem.

Anonimowy autor, cysters angielski z początków wieku XIII, w swoich „Distinctiones monasticae” zestawia Maryję jako matkę Kościoła i Kościół, jako matkę Maryi: „Matką powszechną Kościoła jest łaska Ducha Św., macierzyństwo przypisuje się Kościołowi, matką nazywa się Maryję, ona również jest matką Kościoła, bo jest matką głowy, a więc jest też i matką ciała. Kościół jest matką Maryi, a Maryja jest matką Kościoła” [20] .

W długim okresie od XIII do XX wieku powoli zanikać będzie w teologii zainteresowanie związkiem Maryi z Kościołem. Tajemnice maryjne badane są wprawdzie nadal bardzo wnikliwie, ale z coraz częstszym pomijaniem ich eklezjologicznego aspektu. Teologowie niemieccy jako pierwsi zaproponują zestawienie Maryi z Kościołem np. Laurent, a spekulatywnie problem ten przedstawi Scheeben [21]. Zacznie się znowu, nieco antropomorfizująca i dziś zarzucona, dążność do sprecyzowania miejsca Maryi w Kościele jako mistycznym ciele Chrystusa. Niektórzy teologowie określą ją jako głowę (drugorzędną i podporządkowaną Chrystusowi) bądź jako szyję Kościoła [22], bądź jako serce Kościoła (tak widzi Maryję ks. Journet w swej książce L Eglise du Verbe Incarné [23].

3. Prawda o duchowym macierzyństwie Maryi w nauczaniu papieży

Osobne miejsce w określaniu stosunku Maryi wobec Kościoła zajmują wypowiedzi papieży, jako świadectwa zwyczajnego magisterium, szczególnie zgrupowane wokół nauki o duchowym macierzyństwie Maryi.

Benedykt XIV jako pierwszy z papieży oficjalnie uczy o macierzyństwie duchowym Maryi. Wyprowadza tę prawdę ze sceny pod krzyżem, a stosunek Maryi do Kościoła określa przez macierzyństwo: „Kościół katolicki zawsze uznawał najgoręcej synowskim uczuciem, pouczony nauką Ducha św. za najukochańszą matkę daną sobie przez ostatni głos umierającego oblubieńca” [24]. Papież wprawdzie nie nazywa formalnie Maryi matką Kościoła (użyłby wtedy terminu „matkę swoją”), ale posługuje się sformułowaniem „uczucie synowskie”, jakie Kościół żywi wobec Maryi, co sugeruje równocześnie jej rolę macierzyńską wobec tegoż Kościoła.

Pius IX pisze: „Matka Boga i Matka nasza, najukochańsza Matka nas wszystkich” [25].

Szczególnie ważne są liczne wypowiedzi papieża Leona XIII. Bez zastrzeżeń nazywa Maryję naszą matką. Za podstawę tej prawdy uważa Boże macierzyństwo Dziewicy [26]. Macierzyństwo powszechne uważa za macierzyństwo przybrane, pochodzące z woli Chrystusa i z woli Maryi. Umierając, Chrystus dał nam Ją za matkę. Maryja zasłużyła sobie na tytuł Matki naszej, współcierpiąc pod krzyżem, gdzie zrodziła wszystkich chrześcijan [27].

Leon XIII podaje racje, dla których Maryja jest naszą matką; widzi bowiem przyczynowy związek między obecnością Maryi pod krzyżem a jej duchowym macierzyństwem. Dokonało się ono w momencie wypowiedzianych słów „oto syn Twój” [28].

Wreszcie w encyklice „Adiutricem populi” z 5 IX 1895 r., jako pierwszy z papieży nazywa Leon XIII formalnie Maryję „najprawdziwszą Matką Kościoła” [29].

Pius X jako podstawę do nauki o macierzyństwie duchowym Maryi uważa wcielenie i prawdę o jedności głowy i członków mistycznego ciała. Maryja, nosząc w łonie Zbawiciela, nosiła w nim i tych wszystkich, których życie zależało od życia Zbawiciela. Stąd też w znaczeniu duchowym i mistycznym zwiemy się i my synami Maryi, a ona wszystkich nas jest matką [30].

Następni papieże: Benedykt XV [31]  i Pius XI, który wydał encyklikę poświęconą temu tematowi [32], powtarzają i utrwalają naukę swych ostatnich poprzedników w sprawie duchowego macierzyństwa Maryi.

Z analizy wypowiedzi papieskich wynika, że za podstawowe źródło, w którym objawiona jest prawda o duchowym macierzyństwie Maryi uważają tajemnicę Bożego macierzyństwa. Przypomnijmy raz jeszcze główne przesłanki: przez wcielenie Chrystus stał się nie tylko Bogiern-Człowiekiem, ale i głową ciała mistycznego, a przez to Zbawicielem ludzi. Wybrana przez Boga na matkę Jezusa, Maryja uczestniczy więc w zbawieniu tych ludzi jako ich duchowa matka.

Jeśli papieże powołują się na J 19,26n, to na krzyżu widzą nie tylko objawienie prawdy o duchowym macierzyństwie Maryi, ale także jej uroczyste ogłoszenie.

Pius XII dzięki encyklice Mystici Corporis ma szczególne miejsce w rozszerzaniu nauki o duchowym macierzyństwie Maryi: Maryja brała udział we wszystkich ważniejszych momentach budowy Kościoła i stąd jej wyjątkowy stosunek do Kościoła. Będąc już matką cielesną naszej głowy, stała się również z tytułu cierpień i chwały duchową matką wszystkich jego członków [33].

Źródłem objawionym dla nauki o duchowym macierzyństwie Maryi i podstawą dla teologicznego określenia natury tej tajemnicy maryjnej są według papieża tajemnice wcielenia, odkupienia i mistycznego ciała, powiązane z tajemnicą macierzyństwa Bożego. Maryja rodzi, a nawet już poczyna w swoim dziewiczym łonie Chrystusa jako głowę Kościoła. Tu ma miejsce początek odkupienia i początek istnienia Kościoła, społeczności wiernych, a odbywa się to przy aktywnym uczestnictwie Maryi.

Maryja jest też obecna pod krzyżem, a więc w momencie gdy Boski Odkupiciel dokończył budowy Kościoła. Wtedy jako matka głowy ludzkości stała się z nowego tytułu boleści duchową matką wszystkich jego członków. Zatem obecność pod krzyżem jest według papieża nowym tytułem duchowego macierzyństwa Maryi.

W dniu Zielonych Świąt, kiedy Chrystus publicznie ogłosił istnienie i zapoczątkował działanie swej nowej społeczności – Kościoła, Maryja matka stała obok swego dziecka – Kościoła w istotnym dla niego momencie przyjścia Ducha Św. [34].

Boże macierzyństwo złączyło Maryję wprost i bezpośrednio nie tylko z osobą Syna, ale wprost i wewnętrznie z jego zbawczym dziełem (u ludzi matka z dziełem dziecka zazwyczaj jest związana pośrednio). Dlatego dopuszczona jest do bezpośredniego współdziałania z nim w dokonaniu dzieła zbawienia  [35].

Jakkolwiek Pius XII wniósł liczne racje dla teologicznego uzasadnienia duchowego macierzyństwa Maryi i wielokrotnie nazywał NMP matką członków ciała mistycznego, to jednakże nigdy formalnie nie nazwał Jej Matką Kościoła. Uczyni to kilkakrotnie i wyraźnie dopiero jego następca.

Jan XXIII w dniu 13 1X 1959 r., w przemówieniu do uczestników Kongresu Eucharystycznego w Katanii mówi o Maryi jako „Matce Ciała Mistycznego, którego symbolem i centrum życiowym jest Eucharystia” [36]. W innym przemówieniu – z okazji poświęcenia kamienia węgielnego kościoła NMP Matki i Królowej w dniu 19 IX 1959 roku, nazywa Maryję matką członków Chrystusa. Tą matką jest dlatego, ponieważ cieleśnie zrodziła głowę ciała mistycznego, a duchowo członki tego ciała  [37].

W radiowym przemówieniu z 13 XII 1960 r. formalnie nazywa Maryję matką Kościoła: „Jest Matką Boga i Matką naszą… jest Matką Kościoła” [38]. Podobnie czyni 13 XI 1960 r. w przemówieniu radiowym na pierwszy Kongres Mariologiczny międzyamerykański, gdy Maryję nazwał wyraźnie Matką Kościoła  [39].

W dniu 9 VII 1961 r. w przemówieniu do Kongresu Maryjnego w Lisieux, którego tematem było macierzyństwo duchowe NMP, Jan XXIII mówi o powszechnym macierzyństwie Maryi wobec wszystkich stworzeń i nawiązuje do prawdy o jej cielesnym macierzyństwie wobec Chrystusa, a duchowym wobec Kościoła. Prawdziwie matkę Boga jest matką naszą: Mater Dei est mater nostra  [40].

Jan XXIII nie podaje nowych racji teologicznych dla uzasadnienia duchowego powszechnego macierzyństwa Maryi. Raczej wprost głosi jako przyjętą w Kościele naukę swych poprzedników o fizycznym macierzyństwie Maryi wobec Chrystusa, a duchowym wobec wiernych. Zaś sam stosunek Maryi do Kościoła określa przez Macierzyństwo.

W głoszeniu nauki o macierzyństwie Maryi wobec Kościoła papież nie był osamotniony. Już w czasie pierwszej sesji Soboru z podobnym zdaniem wystąpił kard. Montini późniejszy p. Paweł VI, który dał wyraz swej radości, płynącej z nadziei, że Sobór uczci Maryję nowym tytułem Matki świętego Kościoła [41]. Wielkimi i niestrudzonymi promotorami włączenia schematu maryjnego do Konst. dogmatycznej o Kościele oraz ogłoszenia Maryi Matką Kościoła byli podczas Soboru biskupi polscy.

Soborowa dyskusja mariologiczna zasługuje na oddzielne opracowanie. Na tym miejscu wspomnieć należy, że konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen Gentium już przez sam fakt włączenia rozdziału mariologicznego do doktrynalnego wykładu o Kościele ukazała nierozerwalny związek Maryi z Chrystusem i Kościołem, a przez to samo przygotowała i w najlepszy sposób przybliżyła samą uroczystą proklamację Ojca św. Pawła VI z dn. 21 X 1964 r., że Maryja jest Matką Kościoła.

Dekrety, w których papieże zabierają głos na temat jakiejś prawdy, należy traktować z wielką powagą, podobnie jak dekrety soborów powszechnych. Towarzyszy im bowiem szczególna opieka Boża, kierująca aktami Kościoła nauczającego. Ponadto dokument papieski jest ogłaszany po gruntownym studium. Wszystkich katolików obowiązuje subordynacja wobec autorytetu autentycznego magisterium odpowiedzialnego za depozyt w materii wiary i obyczajów. To dopiero utrwala w nas przekonanie, że jesteśmy w posiadaniu prawdziwej nauki Chrystusa. Aby wyszukać z dekretów papieskich te twierdzenia, które są teologicznie pewne, należy stwierdzić na podstawie samego tekstu oraz okoliczności, w których został wydany, czy daną prawdę papież chce nałożyć Kościołowi jako katolicką i obowiązującą naukę, chociaż nie ostateczną i nie definitywną. Rozróżnić też trzeba przedmiot wyłożonej nauki od jej uzasadnienia  [42].

Ogłosiwszy Maryję Matką Kościoła papież jednocześnie wyjaśnił jak rozumie te słowa: Kościoła, to jest całego ludu chrześcijańskiego, tak wiernych, jak i pasterzy. Podaje też szereg racji, dla których zdecydował się na ogłoszenie prawdy (związek Maryi z Kościołem, prośby biskupów, osobiste przekonanie i pobożność papieża). Głównym uzasadnieniem tytułu jest Boskie macierzyństwo i prawda o Kościele jako Mistycznym Ciele Chrystusa [43].

Przeto twierdzenie: Maryja jest Matką Kościoła i to zarówno wiernych, jak i pasterzy, należy uznać za naukę autorytatywną, teologicznie pewną, stanowiącą akt papieski zwyczajnego i powszechnego Urzędu Nauczycielskiego [44].

PRZYPISY:

[1] Por. pismo Kongregacji d/s Kultu Bożego do Prymasa Polski z dn. 17 IV 1971.

[2] Por. Allocutio in Basilica Vaticana, AAS 56(1964)1015

[3] “Jeżeli Jezus Chrystus Głowa ludzkości z Niej się narodził, to konieczną jest rzeczą, by predestynowani, którzy przecież są członkami tej Głowy, także z niej się rodzili”. LUDWIK M. GRIGNION DE MONFORT, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do NMP, Niepokalanów 1948, 31

[4] Por. KOEHLER Th., Le chapitre VIII dans la Constitution dogmatique De Ecclesia, Etudes Mariales 22(1965), 25-53

[5] S. Th. III q 35 art 4 concl.

[6] “Bez tej zgody Maryi w ogóle nie zaistniałby Kościół” H. KÜNG, L’Eglise Desclée De B., 1968, 182. Por. też.: F. GRYGLEWICZ, Ewangelia według św. Łukasza (Komentarz KUL), Poznań 1974,91n oraz R. LAURENTIN, Maria come prototipo e modello della Chiesa, w: Mysterium Salutis IV/2, Brescia 1975, 394 nn.

[7] „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią ci się słowa powiedziane od Pana” Łk 1,45

[8] Adversus haereses 4, 33 PG 7, 1080

[9] Tamże 3, 22 PG 7, 959

[10] Pedagogus 1,6 PG 8,299

[11] Np. wypowiedź św. AMBROŻEGO: “Zaślubiona, lecz dziewica, ponieważ jest typem Kościoła, który jest nieskalany, lecz zaślubiony. Poczęliśmy się z ducha, rodzi nas jako dziewica bez bólu”. Expos. Ev. Luc. 2,7 PL 15, 1555.

Św. EPIFANIUSZ: “Maryja rodząc Życie stała się matką żyjących”. Adv. Haer. 78,18 PG 42, 729. Szczególnie wymowne jest świadectwo św. AUGUSTYNA, który uważa Maryję za „typ” Kościoła, a nawet wyraźnie matkę Jezusa nazywa duchową matką wiernych. Por. De s. Virgin. 5 PL 40,399; Podkreśla też wiarę Maryi w zwiastowaniu, kiedy to „wcześniej poczęła Jezusa w sercu niż w łonie”. Sermo 215,4 PL 38, 1074

[12] Taką interpretację daje np. PAWEŁ VI w swej adhortacji De BMV Matre Ecclesiae omnimque virtutum exemplari, veneranda atque imitanda. 13 V 1967 w: AAS 49 (1967) 267n.

Por. też bardzo interesującą interpretację sceny spod krzyża wg M. Thuriana wiceprzeora protestanckiej wspólnoty w Taizé, wg którego „Maryja… jest rzeczywiście figurą Kościoła, matką wierzących”. M. THURIAN, Maria Madre del Signore immagine della Chiesa, Brescie 1969(3), 174; albo: „Maryja odegra wobec ucznia i wobec wszystkich uczniów rolę wybitną w przekazywaniu prawdy wiary, ona będzie miała rzeczywistą funkcję matki duchowej w pierwotnym Kościele”. M. THURIAN, dz.cyt. 181n

[13] Samo użycie terminu „niewiasto”, podobnie jak na godach w Kanie uwydatnia posłannictwo Maryi różne od prostej relacji fizycznego macierzyństwa wobec Jezusa, jest przesunięciem na macierzyństwo wobec Kościoła, Por. A. JANKOWSKI, Mater Ecclesiae. Podstawy biblijne ostatnio ogłoszonego tytułu Maryi, Ruch Biblijny i Liturgiczny 4 (1965),203

[14] Por. BRAUN P., Marie et l’Eglise, Etudes Mariales 10(1952), 19n. Por. też: JANKOWSKI A., art. cyt. 200; a także por. L. STACHOWIAK, Ewangelia według św. Jana (komentarz KUL), Poznań 1975, 374-379, gdzie podana jest relacja o możliwych interpretacjach tekstu J 19,26. Jednakże wykład mariologiczny należy uznać za najbardziej przekonywujący.

[15] Por. Commentarium in Evangelium Joannis 1, Praefatio 6 PG 14,32

[16] In SS. Mariam assistenten cruci, PG 100, 1477

[17] Cyt. za WENGER A., Vatican II chronique de la 3 session, 124

[18] Występujący u Ruperta z Deutz w liczbie mn. zwrot „mater Ecclesiarum”, jako komentarz do Pieśni nad Pieśniami na zwrot „źródło ogrodów” nie może być brany pod uwagę. Por. PL 168, 896; por. też KOEHLER Th., Maria Mater Ecclesiae, Etudes Mariales 1 (1953) 135

[19] Por. “Per mulierem possumus in hoc loco et beatam Mariam intelligere, eo quod ipsa mater sit Ecclesiae, quia eum peperit, qui caput est Ecclesiae, et filia sit Ecclesiae, quia maximum membrum est Ecclesiae” PL 17,876

[20] Por. BARBE H., Marie et l’Eglise, Etudes Mariales 9(1951) 78

[21] Por. Nuntia Periodica, Roma 1959; por. też: PRZYBYLSKI B., Macierzyństwo Maryi i Kościoła, Czestochowa 1958 (maszynopis), 2

[22] Por. PRZYBYLSKI B., Pozycja Matki Bożej w Kościele, Ruch Bibl. Lit. 13 (1960), 51

[23] Por. JOURNET C., L’Eglise du Verbe Incarné t. II rozdz.3: La Vierge est au coeur de l’Eglise, Paris 1951, 382-453

[24] Bulla Gloriosae Domine 27 IX 1748 r., Doctrina Pontificia IV; Documentos Marianos ed. H. Marin S. J, Madrid 1954

[25] Encyklika Quanta cura 8 XII 1864 r. ASS 3 (1867) 68j

[26] Por. Encyklika Quamquam pluries 15 VIII 1889, ASS 22, 67

[27] Por. tamże

[28] Octobri mense 22 IX 1891, ASS 24, 193-203, por. też: Augustissimae Virginis 12 IX 1897. ASS 30, 129-133

[29] Christiane gentis primitias, iam tum sanctimonia exempli, auctoritate concilii, solatii suavitate, efficacitate sanctarum precum admirabiliter fovit: verissime quidem Mater Ecclesiae atque magistra et regina Apostolorum, quibos largita etiam est de divinis oraculis quae conservabat in corde suo. ASS 28 (1895-1896), 130

[30] Por. Ad diem illum 2 II 1904, ASS 36, 449-462

[31] Por. List apostolski Inter sodalicia 22 III 1918, AAs 10 (1918), 182-184

[32] Por. Lux veritatis 25 XII 1931, AAS 23, 511-514; Por. też Rerum Ecclesiae 28 II 1926, AAS 18 (1926), 83

[33] Por. Mystici Corporis, AAS 35 (1943), 277

[34] tamże

[35] Por. A. KRUPA, Nauka Piusa XII o duchowym macierzyństwie Maryi, Poczn. Teol. Kan. 11,115

[36] AAS 51 (1959), 713

[37] Por. Osservatore Rom. 21-22 IX 1959

[38] AAS 52 (1960), 52

[39] Por. AAS 52 (1960) 980n

[40] Tamże 505

[41] Wystąpienie z 5 XII 1962 r., cyt. za LAURENTIN R., La Vierge au concile, Paris 1965, 11. Podobnym zwolennikiem tegoż tytułu był kard. Suenes

[42] Por. I. RÓŻYCKI, Metodologia Teologii Dogmatycznej, w: Dogmatyka 1, Kraków 1947, 333

[43] Na temat wkładu Pawła VI w rozszerzanie kultu Maryi Matki Kościoła por. J. MICHALIK, Maryja Matka Kościoła w nauczaniu Pawła VI, Rozporz. Urzęd.  Łomż. Kurii Diec. 5/1976, 31-42

[44] Prawdę o duchowym macierzyństwie wobec wszystkich wierzących kultywują także bracia odłączeni. Typowym a wymownym przykładem może tu być Luter, który w homilii na Boże Narodzenie r. 1523 mówił: „Wierzę, że wśród nas nie ma nikogo, kto nie opuściłby własnej matki, aby być synem Maryi. A ty możesz to osiągnąć: więcej nawet – jest ci to ofiarowane i stanowi większą radość niż gdybyś twą matkę uszanował rzeczywistym pocałunkiem”. Swoje przekonanie potwierdza Luter też i w roku 1528 oraz 1529, kiedy również w Boże Narodzenie w homilii nauczał, że „Maryja jest matką Jezusa i matką nas wszystkich”. Cyt. za M. THURIAN, Maria madre del Signore immagine della Chiesa, Brescia 1969 (3), 184n.

http://jmichalik.episkopat.pl/wypowiedzi/3801.1,Teologiczne_podstawy_tytulu_Maryi_Matki_Kosciola.html

********

Stefan Wyszyński (ks. kard., sł. Boży): Matka Kościoła

Byłaś w Wieczerniku Zielonych Świąt wśród Apostołów, jak byłaś w Betlejem wśród pasterzy. Bo w Wieczerniku rodził się Kościół – Chrystus, jak w Betlejem rodził się Chrystus – Człowiek. Niemowlęcemu Kościołowi tak potrzebna była Matka, zdolna go wypielęgnować! I dlatego byłaś w Wieczerniku Zielonych Świątek, w tym Betlejem Kościoła Powszechnego.

Jak wielką łaską dla Kościoła było Twoje macierzyństwo, od początków narodzenia Kościoła! Jak Bóg jest delikatny, że ani na chwilę nie pozostawia nas bez Matki…

(Notatki duchowe, Stoczek, 5.V.1954, ks. Kard. Stefan Wyszyński)

http://www.skarbykosciola.pl/xx-wiek/stefan-wyszynski-maryja-matka-kosciola/

********

 

Matka Kościoła

dodane 2007-05-27 21:46

Święto Maryi, Matki Kościoła, obchodzone w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, zostało wprowadzone do polskiego kalendarza liturgicznego 4 maja 1971 r. przez Episkopat Polski – za zgodą Pawła VI. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha Świętego było początkiem działalności Kościoła.

Matka Kościoła   Matka Kościoła
  • Biskupi polscy ogłaszają święto Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła :.

 

Ks. Józef Kudasiewicz

Matka błagająca

Maryja nie tylko była obecna w sposób czynny przy poczęciu, narodzinach i dzieciństwie Jezusa. Jawi się również na początku Jego działalności mesjańskiej. Jan, który bardzo dyskretnie zaakcentował dziewicze poczęcie i narodziny Mesjasza (J 1,13), wyraźnie też mówi o Jej czynnej obecności w momencie pierwszego znaku Jezusa (J 2,1-12). Według Janowej teologii, Maryja jest obecna na początku historycznej egzystencji Jezusa, jak również na początku Jego działalności mesjańskiej. Uzupełnia on w ten sposób wizję synoptyków.

Matka Jezusa

Opis wesela w Kanie Galilejskiej (J 2,1-12) znamy bardzo dobrze. Ten krótki fragment Ewangelii św. Jana jest zaludniony różnymi postaciami, można by nawet powiedzieć, że jest przeludniony. Wylicz-my bohaterów tego opowiadania: Jezus, Matka Jezusa, uczniowie Jezusa, słudzy, pan młody, starosta weselny. O każdej z tych postaci można by powiedzieć coś ciekawego: o ich czynach, słowach, po-stawach. Główną postacią jest Jezus, który dokonuje nadzwyczajnego znaku, objawia w ten sposób swoją chwałę, swoją Boską moc; uczniowie widząc znak uwierzyli. Obok Jezusa jest jego Matka; Ona pośredniczy między Synem a pozostałymi uczestnikami wesela. Tylko Ona ma odwagę zwrócić się do Niego z prośbą. Tylko Ona dostrzegła zakłopotanie nowożeńców.

Co możemy powiedzieć o Niej na podstawie tego epizodu ewangelicznego? Św. Jan w sposób szczególny chce podkreślić Jej godność Matki Jezusa. Aż cztery razy w tym krótkim epizodzie nazwana została wprost lub pośrednio Matką Jezusa (w. 1.3.5.12). Opis wesela rozpoczyna się wzmianką o Matce Jezusa (w. 1). Kończy się również przypomnieniem o Niej (w. 12). Dzięki temu cały fragment został pięknie obramowany: wzmianka o Matce Jezusa otwiera go i zamyka. Ewangelista podkreśla w ten sposób Jej znaczenie. Gdy na ten tytuł “Matka Jezusa” spojrzymy w kontekście całej czwartej Ewangelii, dopiero wtedy w pełni odczytamy jego głęboki sens. Jeżeli Maryja jest Matką Jezusa, to równocześnie jest Matką Słowa Wcielonego (J 1,14); Jeżeli jest Matką Jezusa, to również jest Matką Dawcy łaski i prawdy (J 1,17); jeżeli jest Matką Jezusa, to równocześnie jest Matką Zbawiciela (J 4,42); jeżeli jest Matką Jezusa, to jest także Matką Jednorodzonego Syna Bożego (J 1,18; 3,14). I wreszcie, jeżeli jest Matką Jezusa – Głowy odrodzonej ludzkości, to jest również Matką członków. Jest rzeczywiście Matką Pana. Ona w sposób szczególny uczestniczy w czynie zbawczym Jezusa; czyn ten zawiera trzy momenty: znak Jezusa, objawienie Jego chwały, początek wiary Jego uczniów. Wszystkie te wydarzenia związane są z Jej prośbą, z Jej wiarą w moc Syna, z Jej interwencją. Owocem Jej prośby nie tylko było dobre wino, które chwalił starosta weselny, ale również objawienie chwały Jezusa i wiara uczniów (w. 11).

Rysy Matki

Jan nie tylko uczy, że Maryja jest Matką Jezusa, ale również maluje niektóre rysy Jej osobowości. Jest obecna w Kanie na weselu; uczestniczy w ludzkiej radości; przyszła jednak nie tylko radować się, ale również służyć i pomagać. Jest uważna i dyskretna. Wrażliwym i dobrym okiem Matki i kobiety dostrzegła brak wina, może i zakłopotanie młodych. Na Wschodzie w tamtych czasach brak wina na weselu byłby prawdziwym skandalem. Miała dobre oczy, wrażliwe serce. Jakże podobna jest tu do swojego Syna. Ewangelie często mówią o dobrych oczach i wrażliwym sercu Jezusa: zobaczył, ulitował się, pomógł, nawet nie proszony (Mt 9,36; 14,14; 15,32; Mk 1,41; 6,34; 9,22; Łk 7,13). Z wielkim zaufaniem mówi o swoim spostrzeżeniu Synowi: “Nie mają już wina” (J 2,3). Wino w języku biblijnym nie tylko oznacza codzienny napój, ale miało również głęboką symbolikę, którą tu trzeba przypomnieć. Wino oznacza ludzką radość. Zachariasz, malując wyzwolenie i powrót Izraela, pisze: “Efraim będzie podobny do mocarza, serce się w nim rozweseli, jak gdyby od wina – ich synowie będą ich oglądać z radością i serce ich rozraduje się w Panu” (Za 10,7). W pouczeniu Syracha (31,27-28) o sposobie korzystania z wina znajduje się taki fragment:

 

“Wino dla ludzi jest życiem,
jeżeli pić je będziesz w miarę.
Jakież ma życie ten, który jest pozbawiony wina?
Stworzone jest ono bowiem dla rozweselania ludzi.
Zadowolenie serca i radość duszy
daje wino pite w swoim czasie i z umiarkowaniem.”
I jeszcze jeden tekst poetycki:
“Każesz rosnąć trawie dla bydła
i roślinom, by człowiekowi służyły,
aby z roli dobywał chleb i wino,
co rozwesela serce ludzkie,
by rozpogadzać twarze oliwą,
by serce ludzkie chleb krzepił.”
(Ps 104,14-15)

 

Według nauki Starego Testamentu, wino jest darem Boga, podobnie jak chleb i oliwa. Zostało stworzone dla rozweselania ludzi. Radość daje jednak wtedy, gdy pite jest z umiarkowaniem. W tym kontekście biblijnym prośba Maryi nabiera głębszego sensu. “Wina nie mają” – oznacza: “Nie mają radości”. Prośba o wino jest równocześnie prośbą o zwykłą radość, poezję, przyjaźń. Piękny komentarz do prośby Maryi daje Dostojewski w Braciach Karamazow: Alosza, czuwając u zwłok ojca Zozimy, przypomina sobie Kanę Galilejską: “Nie cierpienie, lecz radość ludzką odwiedził Chrystus, po raz pierwszy czyniąc cud, radości ludziom przysporzył… Kto kocha ludzi, ten kocha również radość… I wiedziało inne wielkie serce wielkiej istoty, będącej z Nim razem, serce Jego Matki, że zstąpił na ziemię nie tylko gwoli swej straszliwej i wielkiej ofiary, że do serca Jego znajdzie dostęp również prosta, niewymyślna radość”. Lud chrześcijański dawno odczytał ten rys Matki Jezusa, nazywając Ją “Pocieszycielką strapionych” i “Przyczyną naszej radości”. Modląc się do Niej:

 

“Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia,
życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj…
Przeto Orędowniczko nasza,
One miłosierne oczy Twoje
na nas zwróć…” –

uprzedził w ten sposób teologów. Mimo zagadkowej, i na pierwszy rzut oka twardej, odpowiedzi Jezusa (w. 4), nie traci nadziei. Zwraca się do sług: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (w. 5). Rzekła to z taką wiarą, że ich zachęciła. Uwierzyła, zanim Jezus dokonał znaku. Wierząca bez znaku. “Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29). “W Kanie Maryja jawi się jako wierząca w Jezusa; Jej wiara sprowadza pierwszy znak i przyczynia się do wzbudzenia wiary w uczniach” (RM 21). Pierwszy autentyczny uczeń Jezusa. Uczniowie obecni na weselu uwierzą dopiero po znaku (w. 11).

Po interwencji u Syna znika. Nikt Jej nie dziękuje, nikt o Niej nie pamięta. Od tego momentu cała uwaga skierowana jest na Jezusa, który nakazuje napełnić stągwie wodą: dokonuje znaku. Starosta chwali dobre wino, młodzi i ich rodzice – uratowani od kompromitacji, Jezus objawił swoją chwałę, uczniowie uwierzyli w Niego. To wszystko zapoczątkowała Jej ufna i pokorna prośba, Jej wrażliwość i dobroć. Nic z tego nie wzięła dla siebie. Jako Matka jest dla innych: dla swego Syna i jego chwały; dla uczniów i ich wiary, dla biednych, zakłopotanych ludzi. Jej egzystencja, podobnie jak Jej Syna, jest proegzystencją.

Tę interwencję Maryi tak komentuje Jan Paweł II: “Jest to więc pośrednictwo: Maryja staje pomiędzy swym Synem a ludźmi w sytuacji ich braków, niedostatków i cierpień. Staje czyli pośredniczy, nie jako obca, lecz ze stanowiska Matki, świadoma, że jako Matka może – lub nawet więcej: prawo – powiedzieć Synowi o potrzebach ludzi. Jej pośrednictwo ma więc charakter wstawienniczy: Maryja się za ludźmi” (RM 21). Pośrednictwo Maryi nie umniejsza jednak “tego jedynego pośrednictwa Chrystusa, lecz ukazuje Jego moc, ponieważ Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi (1 Tm 2,5-6). Od tego jedynego pośrednictwa całkowicie jest zależne pośrednictwo Maryi” (KK 60). Właśnie w takim znaczeniu wydarzenie w Kanie Galilejskiej jest jakby zapowiedzią pośrednictwa Maryi, które skierowane jest do Chrystusa, a zarazem zmierza do objawienia Jego zbawczej mocy.
Ojciec Święty podkreśla, że Maryja pośredniczy jako Matka; Jej pośrednictwo ma charakter wstawienniczy, tj. modlitewny, błagalny. Jej pośrednictwo nie umniejsza jedynego pośrednictwa Jezusa, ponieważ jest od Niego całkowicie zależne. W wołaniu wiernych, zanoszonym do Matki Jezusa: “Módl się za nami” – wyraża się wiara w takie właśnie pośrednictwo.

Kerygmat Kany

Wydarzenie w Kanie Galilejskiej napełnia radością i nadzieją, ale również stawia wymagania.
Najpierw napełnia radością i nadzieją. Obraz Kany – to obraz Kościoła; w centrum tego Kościoła jest Jezus dokonujący znaku, wokół Niego są uczniowie – pierwociny i filary Kościoła. Uczta weselna jest obrazem eklezjalnym. W tym Kościele blisko Jezusa i Jego uczniów jest Maryja – Matka prosząca. Uczestniczy Ona w zwykłej ludzkiej radości i przyczynia się do niej. Wstawia się do swego Syna za wszystkich uczestników wesela, dla wszystkich bowiem brakło wina. Chrystus nie odmawia prośbie swej Matki. Ile w tym obrazie nadziei! Mamy Matkę, która ma czujne i dobre oczy, jak Jej Syn; złote i wrażliwe serce jak On: ręce skłonne do pomocy, jak Jego ręce łamiące chleb głodnym, dotykające chorych. Jest się więc z czego cieszyć. Ale nie wystarczy się tylko cieszyć. Tu bardziej niż gdzie indziej należy z naciskiem przypomnieć złotą regułę kultu maryjnego: prawdziwa pobożność maryjna nie polega na przemijającym uczuciu, lecz na wierze, synowskiej miłości i na naśladowaniu.

Naśladowanie… Pewien misjonarz pracujący w Afryce Południowej opowiada: jechał kiedyś pociągiem i odmawiał brewiarz, w brewiarzu miał kolorowy obrazek Matki Bożej. Murzyn przyglądał się od pewnego czasu temu obrazkowi. Zaciekawiony obrazkiem, przerwał misjonarzowi modlitwę i zapytał: “Kto to jest? Twoja siostra?” – Nie “Narzeczona?” – Nie. “Któż to więc jest?” – Moja Matka – odparł misjonarz. Czarny popatrzył na obrazek, na misjonarza i z przekonaniem powiedział: “Toś ty nic do Niej nie podobny”. Na najbliższym przystanku Murzyn wysiadł; misjonarz zaczął się zastanawiać, w czym nie jest do Niej podobny. Zróbmy rachunek sumienia. Moje oczy- czy mają w sobie coś z dobrych oczu Maryi i Jej miłosiernego Syna? Moje serce – czy ma coś z wrażliwości serca Maryi i Jej Syna? Moje ręce – czy potrafią trudzić się dla innych? Czy potrafię dojrzeć najdrobniejsze potrzeby braci, współczuć im i pomagać? Czy potrafię to czynić dyskretnie, nie czekając na oklaski? Jaka jest moja obecność wśród ludzi? Konsumpcyjna, czy służebna? Czy mam w sobie coś z maryjnej proegzystencji?

Poznaliśmy tu szczególny rys Maryi: sprawiać innym zwykłą, prostą radość: być dla innych przyczyną radości, pocieszycielką w strapieniu. Jest to rys bardzo Boży i bardzo Chrystusowy. Św. Paweł w pozdrowieniu Drugiego Listu do Koryntian pisze: “Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy. Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce pociechą, której doznajemy od Boga. Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy” (2 Kor 1,3-5). Bóg jest tym, który nas pociesza; od Chrystusa również doznajemy pociechy. Ewangelie nas uczą, że narodziny Jezusa, Jego słowa i czyny sprawiły ludziom radość (Mt 2,10; 13,20; Łk 2, 10); Słusznie Erazm z Rotterdamu powiedział o Jezusie: “Chrystus – ten uweselający wszystkich”. W tej wielkiej Bożej tradycji pocieszania trzeba umieścić również Maryję, Pocieszycielkę strapionych. Bóg pocieszający… Chrystus rozdający radość… Matka Jezusa, Przyczyna naszej radości… Dojrzeć smutek drugiego człowieka, odczytać z jego oczu i dzielić się tą bardzo zwykłą codzienną radością – to czyn Boży, Chrystusowy, maryjny, ewangeliczny. A może to nawet szczyt subtelności chrześcijańskiej. Czy mam coś z tej subtelności maryjnej? Czy się nauczyłem tego w Jej szkole? Są takie dni i czasy w ciągu roku, gdy Kościół nam przypomina o tej zwykłej dobroci: św. Mikołaj, gwiazdka, imieniny, narodziny, jubileusze… Tak niewiele kosztuje, a tyle daje radości.

 

“Madonno, wstaw się u Boga
I błagaj Go,
Aby nas przemienił.”
(R. Brandstaetter)

http://liturgia.wiara.pl/doc/419322.Matka-Kosciola/3

******

Jan Paweł II. Rozmowy z Matką Bożą

Jan Paweł II. Rozmowy z Matką Bożą

autor: Henryk Bejda

Czy Jan Paweł II był maryjnym mistykiem? Czy z Matką Bożą łączyło go coś więcej niż tylko zwykła modlitwa? A może miewał wizje, objawienia i ekstazy? Jakim maryjnym “piętnem” naznaczony został mały Karol w chwili swoich narodzin? Czy prawdą było, że Maryja przemawiała do Papieża a on “słyszał Ją” i posłusznie wypełniał Jej polecenia?

Dlaczego stojąc lub klęcząc przed maryjnymi wizerunkami Ojciec Święty “mówił tak, jakby rozmawiał ze stojącym przed nim człowiekiem”? Czy w uchronieniu Papieża przed śmiercią od kul wystrzelonych przez tureckiego zamachowca kryło się jakieś drugie dno? Jak rozwikłać tajemnicę wzajemnych relacji Papieża i Maryi oraz przeniknąć sekret ich niezwykłych “rozmów”?

Autor książki zaprasza Czytelnika, by wraz z nim poszukał odpowiedzi na te niezwykle frapujące pytania, wyruszając w fascynującą podróż śladami przedziwnej “mistycznej przyjaźni” łączącej Papieża-Polaka z Matką Chrystusa, z Tą, której Karol Wojtyła już w dzieciństwie zawierzył całe swoje życie.

Wydanie albumowe, bogato ilustrowane.

04.06.79 – Jan Paweł II w Częstochowie PDF Drukuj Email

W czasie I-szej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II nawiedził jasnogórskie Sanktuarium 04.06.79. Dokonał wówczas Aktu Oddania Matce Bożej i wygłosił homilię do wiernych zgromadzonych pod wałami jasnogórskimi pocdczas Mszy Św.

Poniżej pełne teksty Aktu Oddania Matce Bożej i Homilii z 04.06.70:

Akt Oddania Matce Bożej

Częstochowa, 4 czerwca 1979 r.

Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico i Pani Jasnogórska…

Tymi słowami wielekroć razy biskupi polscy na Jasnej Górze przemawiali do Ciebie, przynosząc w sercach doświadczenia i troski, radości i bóle, a nade wszystko wiarę, nadzieję i miłość swych rodaków.

Niech mi wolno będzie dzisiaj od tych samych słów rozpocząć nowy jasnogórski Akt Oddania, który rodzi się z tej samej wiary, nadziei i miłości, z tradycji ojczystej, w której przez tyle lat uczestniczyłem, a równocześnie z nowych zadań, które za Twoją sprawą, o Maryjo, zostały powierzone mnie, niegodnemu człowiekowi, a równocześnie Twemu przybranemu synowi. Zawsze tak wiele mówiły mi te słowa, które Twój jedyny, rodzony Syn, Jezus Chrystus, Odkupiciel człowieka, wypowiedział z wysokości krzyża do Jana – apostoła i ewangelisty: “Oto Matka twoja”. Zawsze w słowach tych znajdowałem miejsce każdego człowieka – i moje własne miejsce.

Dzisiaj obecny tu za przedziwnym zrządzeniem Bożej Opatrzności, pragnę na tej Jasnej Górze mej ziemskiej Ojczyzny, Polski, przede wszystkim potwierdzić to wielorakie i wielokrotne oddanie i zawierzenie, które było wyrażone przez Prymasa i Episkopat Polski w różnych momentach. W sposób szczególny pragnę potwierdzić i ponowić milenijny Akt jasnogórski z dnia 3 maja 1966, w którym oddając się Tobie, Bogurodzico, w macierzyńską niewolę miłości, biskupi polscy pragnęli przez to służyć wielkiej sprawie wolności Kościoła nie tylko we własnej Ojczyźnie, ale i w całym świecie. W kilka zaś lat później, w dniu 5 września 1971, oddali Ci, jako Matce Kościoła, ludzkość całą, wszystkie narody i ludy współczesnego świata, swoich pobratymców w wierze, języku, we wspólnocie dziejowych losów, rozszerzając swe polskie zawierzenie do owych najdalszych granic miłości, jak tego domaga się Twoje Serce: Serce Matki, które ogarnia każdego i wszystkich, wszędzie i zawsze.

Pragnę w dniu dzisiejszym, przybywając na Jasną Górę jako pierwszy papież-pielgrzym, odnowić całe to dziedzictwo zawierzenia, oddania i nadziei, które tu tak wielkodusznie zostało nagromadzone przez moich braci w biskupstwie i rodaków. I dlatego zawierzam Ci, o Matko Kościoła, wszystkie sprawy tego Kościoła, całą jego misję i całą jego służbę w perspektywie kończącego się drugiego tysiąclecia dziejów chrześcijaństwa na ziemi.

Oblubienico Ducha Świętego i Stolico Mądrości! Twojemu pośrednictwu zawierzamy wspaniałą wizję i program odnowy Kościoła w naszej epoce, która wyraziła się w nauce Soboru Watykańskiego II. Spraw, abyśmy tę wizję i ten program w całej autentycznej prawdzie – tak jak za naszą nieudolną posługą dał nam ją poznać Duch Święty – w tejże samej prawdzie, prostocie i mocy czynili przedmiotem naszego postępowania, posługiwania, nauczania, pasterzowania, apostolatu. Żeby cały Kościół odradzał się w tym nowym źródle poznania swej własnej istoty i misji, nie czerpiąc z żadnych obcych ani zatrutych “cystern” (por. Jr 8,14).

Obyśmy w tym wielkim dziele coraz dojrzalej spotykali się z naszymi braćmi w wierze, ze Wschodu i z Zachodu, z którymi łączy nas tak wiele, choć jeszcze niejedno dzieli. Obyśmy, poprzez wszystkie środki poznania, wzajemnego poszanowania, miłości, wspólnego działania na wielu polach, mogli stopniowo odnaleźć boski zarys tej jedności, w którą mamy sami wejść i wszystkich wprowadzić, aby jedna owczarnia Chrystusa rozpoznała i przeżyła z radością swoją jedność na ziemi. O Matko zjednoczenia, ucz nas stale tych dróg, które do zjednoczenia prowadzą!

Pozwól nam nadal wychodzić na spotkanie wszystkich ludzi i wszystkich ludów, które na drogach różnych religii szukają Boga i pragną Mu służyć. Pomóż nam wszystkim objawiać Chrystusa i okazywać “moc Bożą i mądrość Bożą” (por. l Kor l, 24), która ukryta jest w Jego Krzyżu -Ty, która pierwsza ukazałaś Go w Betlejem nie tylko prostym i wiernym pasterzom, ale też mędrcom z obcych krain.

Matko Dobrej Rady! Wskazuj nam zawsze, jak mamy służyć człowiekowi i ludzkości w każdym narodzie, jak prowadzić go na drogi zbawienia. Jak zabezpieczyć sprawiedliwość i pokój w świecie wciąż od wielu stron straszliwie zagrożonym. Jakże bardzo pragnę przy dzisiejszym spotkaniu zawierzyć Ci, o Matko, te wszystkie trudne sprawy społeczeństw, ustrojów i państw, które nie mogą być rozwiązane na drodze nienawiści, wojny i samozniszczenia, ale tylko na drodze pokoju, sprawiedliwości, poszanowania praw ludzi i narodów.

O Matko Kościoła! Spraw, ażeby Kościół ten cieszył się wolnością i pokojem w spełnianiu swojej zbawczej misji! Niech staje się w tym celu dojrzały nową dojrzałością wiary i wewnętrznej jedności. Pomóż nam przemóc opory, trudności i słabości! Pomóż nam ujrzeć na nowo całą prostotę i godność chrześcijańskiego powołania! Spraw, aby nie brakowało “robotników w winnicy Pańskiej”. Uświęcaj rodziny. Czuwaj nad duszą młodzieży i sercem dzieci. Pomóż w przezwyciężeniu wielkich zagrożeń moralnych, które w różnych narodach godzą w podstawowe środowiska życia i miłości. Daj nam odradzać się wciąż całym pięknem świadectwa dawanego Krzyżowi i Zmartwychwstaniu Twojego Syna.

O jakże wiele byłoby spraw, które przy tym spotkaniu powinien bym wyrazić, nazwać po imieniu. O jakżeż wiele byłoby ludów i narodów, o których chciałbym Ci tu powiedzieć, Matko, po imieniu! Zawierzam Ci je wszystkie w milczeniu. Zawierzam Ci je wszystkie, o Matko, tak jak Ty sama najlepiej je znasz i odczuwasz.

Czynię to na miejscu wielkiego zawierzania, skąd widać nie tylko Polskę, ale także Kościół cały w wymiarach krajów i kontynentów: cały w Twoim macierzyńskim Sercu.

Ten Kościół cały, w świecie współczesnym i przyszłym, Kościół postawiony na drogach ludzi, ludów, narodów i ludzkości, ja, Jan Paweł II, jego pierwszy sługa, oddaję tutaj Tobie, Matce, i zawierzam z bezgraniczną ufnością. Amen.

 


Jan Paweł II

Pielgrzymka do Ojczyzny 1979

Homilia w czasie mszy św. odprawionej pod szczytem Jasnej Góry

Częstochowa, 4 czerwca 1979

1. “Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy…”

Przychodzą na myśl te słowa poety, wieszcza, który w inwokacji Pana Tadeusza wyraził to, co znajdowało się w jego sercu i znajduje we wszystkich chyba polskich sercach. “…Co Jasnej bronisz Częstochowy…” – pisał Mickiewicz, przemawiając językiem wiary, a zarazem językiem tradycji narodowej. Tradycja ta sięga już prawie sześciuset lat, czyli czasów królowej Jadwigi, błogosławionej Pani Wawelskiej, początków dynastii jagiellońskiej. Obraz jasnogórski stał się jednak wyrazem dawniejszej jeszcze tradycji, starszego jeszcze języka wiary w naszych dziejach. Odzwierciedliła się w nim cała treść Bogurodzicy, którą wczoraj rozważaliśmy w Gnieźnie, wspominając misję św. Wojciecha i sięgając do samego początku Ewangelii na polskiej ziemi.

Ta, która przemawiała pieśnią na ustach praojców, przemówiła w swoim czasie tym Wizerunkiem, poprzez który wyraziła się Jej macierzyńska obecność w życiu Kościoła i Ojczyzny. Jej macierzyńska troska o każdą duszę, o każde dziecko, o każdą rodzinę, o każdego człowieka, który żyje na tej ziemi, który pracuje, walczy, ginie na polach bitew, zostaje skazany na zagładę, który zmaga się z sobą, zwycięża, a czasem przegrywa, któremu wypada nieraz opuścić ojczysty zagon, idąc na obczyznę, na emigrację, który… który… każdy…

Przyzwyczaili się Polacy wszystkie niezliczone sprawy swojego życia, różne jego momenty ważne, rozstrzygające, chwile odpowiedzialne, jak wybór drogi życiowej czy powołania, jak narodziny dziecka, jak matura, czyli egzamin dojrzałości, jak tyle innych… wiązać z tym miejscem, z tym sanktuarium. Przyzwyczaili się ze wszystkim przychodzić na Jasną Górę, aby mówić o wszystkim swojej Matce – Tej, która tutaj nie tylko ma swój Obraz, swój Wizerunek, jeden z najbardziej znanych i najbardziej czczonych na całym świecie – ale która tutaj w jakiś szczególny sposób jest. Jest obecna. Jest obecna w tajemnicy Chrystusa i Kościoła – uczy Sobór. Jest obecna dla każdego i dla wszystkich, którzy do Niej pielgrzymują… choćby tylko duszą i sercem, choćby tylko ostatnim tchnieniem życia, jeśli inaczej nie mogą.

Przyzwyczaili się do tego Polacy.

Przyzwyczaili się ich pobratymcy, sąsiedzi z różnych narodów. Coraz więcej przybywa tu ludzi z całej Europy i spoza Europy. Kardynał Prymas w takich oto słowach mówił w czasie Wielkiej Nowenny o znaczeniu częstochowskiego sanktuarium w życiu Kościoła. Pytał: “Co się stało na Jasnej Górze? Dotąd nie jesteśmy w stanie dobrze na to odpowiedzieć. Stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy (O tak, stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy!)… Okazało się, że Jasna Góra jest wewnętrznym spoidłem życia narodu, jest siłą, która chwyta głęboko za serce i trzyma naród cały w pokornej a mocnej postawie wierności Bogu, Kościołowi i jego hierarchii. Dla wszystkich nas była to wielka niespodzianka, że potęga Królowej Polski jest w narodzie aż tak wspaniała”.

Cóż więc dziwnego, że i ja tu dziś przybywam. Przecież zabrałem z sobą z Polski na stolicę św. Piotra w Rzymie ten polski nawyk, ten “święty nawyk” Polaków, wypracowany wiarą całych pokoleń, potwierdzony doświadczeniem chrześcijańskim tylu stuleci, ugruntowany w mojej własnej duszy.

2. Bywał tutaj wielokrotnie papież Pius XI – oczywiście nie jako papież, ale jeszcze jako Achilles Ratti, pierwszy nuncjusz w Polsce po odzyskaniu niepodległości, któremu tak wiele zawdzięczamy.

Kiedy po śmierci Piusa XII został wybrany na Stolicę Piotrową papież Jan XXIII, pierwsze słowa, jakie po konklawe skierował do Prymasa Polski, były związane z Jasną Górą. Wspominał swoją tutaj dawniejszą obecność jako delegat apostolski w Bułgarii, a nade wszystko prosił o stałą modlitwę do Matki Bożej w intencji swoich nowych zadań. Prośba ta była codziennie spełniana na Jasnej Górze, nie tylko w czasie pontyfikatu Jana XXIII, ale także jego następców.

Wszyscy wiemy, jak bardzo pragnął tutaj przybyć w pielgrzymce papież Paweł VI, tak bardzo związany z Polską początkami swojej pracy w warszawskiej nuncjaturze. Papież, który tak wiele uczynił dla unormowania życia kościelnego w Polsce, zwłaszcza gdy chodzi o jej obecne ziemie zachodnie i północne. Papież naszego milenium. Właśnie na milenium chciał tutaj stanąć jako pielgrzym obok wszystkich synów i córek narodu.

I darujcie, że dołączę wspomnienie. Nigdy nie zapomnę tego dnia 3 maja roku milenijnego na Jasnej Górze, kiedy pod portretem nieobecnego Pawła VI wypadło mi, jako metropolicie krakowskiemu, celebrować milenijną Eucharystię jasnogórską, nigdy tego nie zapomnę!

Kiedy Bóg odwołał do siebie papieża Pawła VI w uroczystość Przemienienia Pańskiego w roku ubiegłym, kardynałowie ustalili konklawe na dzień 26 sierpnia – czyli właśnie wtedy, gdy w Polsce, a przede wszystkim na Jasnej Górze obchodzono uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Wiadomość o wyborze nowego papieża Jana Pawła I mógł biskup częstochowski podać już w czasie wieczornej Mszy św. związanej z tą uroczystością na Jasnej Górze.

A cóż mam o sobie powiedzieć ja, któremu po trzydziestotrzydniowym pontyfikacie Jana Pawła I wypadło z niezbadanych wyroków Bożej Opatrzności przejąć po nim dziedzictwo i sukcesję apostolską na stolicy św. Piotra w dniu 16 października 1978 roku? Cóż mam powiedzieć ja, pierwszy po 455. latach papież wezwany na stolicę rzymską spoza Włoch? Cóż mam powiedzieć ja, Jan Paweł II, pierwszy w dziejach Kościoła i Ojczyzny papież-Polak, papież-Słowianin? Powiem więc, że w owym dniu 16 października, który kalendarz liturgiczny Kościoła w Polsce wiąże ze św. Jadwigą, myślałem przede wszystkim o dniu 26 sierpnia: o poprzednim konklawe i poprzednim wyborze, dokonanym w uroczystość Matki Bożej Jasnogórskiej.

Nie muszę już nawet mówić, że tak jak Jan XXIII, Paweł VI, Jan Paweł I liczę na modlitwę u stóp Jasnogórskiego Wizerunku. Powołanie syna polskiego narodu na Stolicę Piotrową zawiera w sobie oczywistą więź z tym świętym miejscem. Z tym sanktuarium wielkiej nadziei – że mogę powtórzyć tylko: Totus Tuus…

3. I oto dzisiaj znowu tutaj jestem z wami wszystkimi, drodzy bracia i siostry. Z wami, umiłowani rodacy. Z tobą, Księże Prymasie Polski, z tobą, niezłomny orędowniku, z tobą, rzeczniku wielkiej, niezłomnej nadziei, która wytryska z dziejów tej doświadczonej Ojczyzny, z wami, bracia arcybiskupi i biskupi, z całym Episkopatem, do którego przynależałem przez pełnych dwadzieścia lat jako wasz brat, biskup, arcybiskup i metropolita krakowski, jako kardynał. Tyle razy tutaj przybywaliśmy razem! Jakże się cieszę, drodzy bracia, że dzisiaj znowu jesteśmy tutaj razem! Że jesteśmy tutaj razem, drogi metropolito krakowski, mój następco, metropolito wrocławski, metropolito poznański, drodzy moi bracia biskupi, wszyscy po kolei, jak was pamiętam po imieniu, tak jak was codziennie wymieniam w modlitwie po Komunii św. Wszyscy i każdy! Jakaż to radość, że dzisiaj znowu jestem z wami: bracia, bracia!

I jeszcze pozwólcie mi wyrazić i tę radość, że są tutaj i goście nasi, goście tegorocznej uroczystości. Przybyli z różnych stron świata, nawet z bardzo daleka. Najdalsi chyba z Japonii, tak bliskiej nam przez błogosławionego Maksymiliana. Ale także i z Ameryki Łacińskiej, z wyspy świętego Dominika. Z Brazylii biskupi, nasi rodacy!

Ale i z bliska, z Europy, z sąsiedztwa, od zachodu i od południa: i z Niemiec, i z Jugosławii. To tyle, co mogę rozpoznać pod tymi parasolami, a kogo nie rozpoznałem, to dodamy później!

A teraz pozwólcie, że jeszcze jedną radość wyrażę. Cieszę się z tego, że może mi w tej podróży towarzyszyć i tu, na Jasnej Górze, być z nami, prosekretarz stanu, arcybiskup Agostino Casaroli, który dobrze zna to miejsce i dobrze zna tę drogę do Polski. I drogę z Rzymu ku Wschodowi, ku całemu Wschodowi! Przecież był wyrazem tej niestrudzonej troski papieża Pawła VI o cały europejski Wschód i cały Wschód!

I raduję się również z tego, że jest tutaj dzisiaj w moim towarzystwie inny wytrwały podróżnik i pielgrzym do naszej ziemi ojczystej i na Jasną Górę, arcybiskup Luigi Poggi. Wiem, że Matka Najświętsza była dla niego również natchnieniem w tej samej wielkiej i trudnej sprawie, której służył i służy z woli Stolicy Apostolskiej.

Są tu jeszcze, moi drodzy, inni goście z Rzymu, którzy przybyli ze mną: powiem wam ich nazwiska, żebyście sobie zapamiętali, bo są tu pierwszy raz: arcybiskup Martínez i biskup Martin.

Musi wszystkich biskupów świata urzec Jasna Góra!

Moi drodzy, i tak mi się powiedziała znowu taka niekrótka wstawka i już widzę, jak będą na mnie krzyczeć, że znowu dzisiaj przedłużyłem kazanie… No, cóż zrobić z tym polskim, słowiańskim papieżem, co zrobić?

Kochany Księże Prymasie!

Wprowadziłeś, ty, niestrudzony sługo Ludu Bożego, ty, niestrudzony, niezmordowany miłośniku i służebniku Pani Jasnogórskiej, wprowadziłeś w program swojego prymasowskiego pasterzowania odwiedziny papieża w Polsce.

Księże Prymasie! Pozwól mi tylko to jedno jeszcze powiedzieć, że ci się spełnia – i ja za to Bogu dziękuję – że ci się spełnia ten punkt twego odważnego, bohaterskiego programu, duszpasterzowania w Polsce i w świecie współczesnym!

Bóg zapłać! Bóg zapłać! Będziemy powoli wracać do toku naszych rozważań, ale trudno nie podziękować Matce Bożej za te chwile serdecznej, szczerej radości, która jest udziałem całego Ludu Bożego, która jest wyrazem jego proroczej misji. To jest profetyczna radość! Bóg wam zapłać!

Drodzy Bracia i Siostry, umiłowany Episkopacie Polski, z naszym wspaniałym Prymasem na czele!

Tyle razy przybywaliśmy tutaj!

Stawaliśmy na tym świętym miejscu, przykładaliśmy niejako czujne pasterskie ucho, aby usłyszeć, jak bije serce Kościoła i serce Ojczyzny w Sercu Matki. Jasna Góra jest przecież nie tylko miejscem pielgrzymek Polaków z Polski i całego świata. Jasna Góra jest sanktuarium narodu. Trzeba przykładać ucho do tego świętego miejsca, aby czuć, jak bije serce narodu w Sercu Matki. Bije zaś ono, jak wiemy, wszystkimi tonami dziejów, wszystkimi odgłosami życia. Ileż razy biło jękiem polskich cierpień dziejowych! Ale również okrzykami radości i zwycięstwa! Można na różne sposoby pisać dzieje Polski, zwłaszcza ostatnich stuleci, można je interpretować wedle wielorakiego klucza. Jeśli jednakże chcemy dowiedzieć się, jak płyną te dzieje w sercach Polaków, trzeba przyjść tutaj. Trzeba przyłożyć ucho do tego miejsca. Trzeba usłyszeć echo życia całego narodu w Sercu jego Matki i Królowej! A jeśli bije ono tonem niepokoju, jeśli odzywa się w nim troska i wołanie o nawrócenie, o umocnienie sumień, o uporządkowanie życia rodzin, jednostek, środowisk, trzeba przyjąć to wołanie. Rodzi się ono z miłości matczynej, która po swojemu kształtuje dziejowe procesy na polskiej ziemi.

Jeszcze jedno słowo do was, drodzy ojcowie paulini, stróże Jasnej Góry! Niech dzień dzisiejszy jeszcze raz wam ukaże, jakiego strzeżecie skarbu! Jak go macie strzec! Niech wam Maryja pomaga w tym wielkim posługiwaniu!

Powiedziałem o procesie dziejowym, który toczy się w sercach Polaków. Ostatnie dziesięciolecia potwierdziły ten dziejowy proces i wzmogły go. W tym czasie dokonało się tutaj oddanie Polski Niepokalanemu Sercu Maryi 8 września 1946 roku. Prowadzili wtedy Lud Boży nasi wielcy poprzednicy: kardynał August Hlond i kardynał Adam Stefan Sapieha. W dziesięć lat później odnowione zostały na Jasnej Górze śluby Jana Kazimierza (1656 – 1956) w 300 lat od chwili, kiedy ten król po okresie “potopu” ogłosił Bogarodzicę Królową Polskiej Korony. Równocześnie zaś prawie, w 1656, w katedrze lwowskiej Maryja została nazwana uroczyście przez monarchę, przez władcę tej ziemi Królową Korony Polskiej. Jesteśmy dziedzicami tego tytułu i wielkich ślubów! Od 1956 rozpoczęła się Wielka Nowenna przed tysiącleciem chrztu Polski. I oto w roku polskiego milenium, 3 maja 1966 roku, tutaj, na tym miejscu zostaje wypowiedziany ustami Prymasa Polski jasnogórski Akt Oddania w macierzyńską niewolę Bogarodzicy za wolność Kościoła w Polsce i świecie współczesnym. Ten historyczny Akt zostaje wypowiedziany wobec nieobecnego tutaj ciałem, ale obecnego duchem papieża Pawła VI, jako szczególne świadectwo wiary żywej i mężnej, takiej, jakiej oczekują i jakiej potrzebują nasze czasy. Jest to Akt Oddania w macierzyńską niewolę.

Mówi on o niewoli. Znaczenie słowa “niewola” tak dotkliwe dla nas, Polaków, kryje w sobie podobny paradoks, jak słowa Ewangelii o własnym życiu, które trzeba stracić, ażeby je zyskać (por. Mt 10,39).

Wolność jest wielkim darem Bożym. Trzeba go dobrze używać.

Miłość stanowi spełnienie wolności, a równocześnie do jej istoty należy przynależeć – czyli nie być wolnym, albo raczej być wolnym w sposób dojrzały! Jednakże tego “nie-bycia-wolnym” w miłości nigdy nie odczuwa się jako niewoli, nie odczuwa jako niewoli matka, że jest uwiązana przy chorym dziecku, lecz jako afirmację swojej wolności, jako jej spełnienie. Wtedy jest najbardziej wolna! Oddanie w niewolę wskazuje więc na “szczególną zależność”, na świętą zależność i na “bezwzględną ufność”. Bez tej zależności świętej, bez tej ufności heroicznej, życie ludzkie jest nijakie! Tak więc słowo “niewola”, które nas zawsze boli, w tym jednym miejscu nas nie boli. W tym jednym odniesieniu napełnia nas ufnością, radością posiadania wolności! Tutaj zawsze byliśmy wolni!

Jeszcze o tym Akcie jasnogórskim:

Słowa tego Aktu, wypowiedziane językiem polskich dziejowych doświadczeń, polskich cierpień, ale i polskich zwycięstw, miały swój profetyczny wydźwięk właśnie w owym momencie dziejów Kościoła i świata. Właśnie po zakończeniu Soboru II Watykańskiego, który – jak słusznie uważamy – otworzył nowy okres tych dziejów. Zapoczątkował nową epokę, nowe, pogłębione rozumienie człowieka, jego “radości i nadziei, ale równocześnie jego smutku i trwogi”, jego zagrożeń, jak głoszą pierwsze słowa konstytucji pastoralnej Soboru Gaudium et spes. Kościół pragnie wychodzić na spotkanie człowieka współczesności i przyszłości, świadomy jego wielkiej godności, jego wspaniałego powołania w Chrystusie… Kościół pragnie odpowiadać na odwieczne i współczesne zarazem pytania ludzkich serc i ludzkich dziejów – i w tym celu dokonał na Soborze dzieła gruntownego poznania siebie, swojej natury, swojej misji, swoich zadań.

W dniu 3 maja 1966 roku Episkopat Polski dodaje do tego fundamentalnego dzieła Soboru swój Akt jasnogórski: oddanie w macierzyńską niewolę Bogarodzicy za wolność Kościoła w świecie i w Polsce. Jest on wołaniem serca i woli, wołaniem całego chrześcijańskiego jestestwa osoby i wspólnoty o pełne prawo do głoszenia zbawczej misji, o misji tej wszechstronną skuteczność, o jej nowe zakorzenienie w idącej (i już obecnej) epoce dziejów świata – przez Maryję! Jest to zarazem jakieś na wskroś oryginalne odczytanie tej prawdy o obecności Bogarodzicy w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, jak głosi VIII rozdział konstytucji Lumen gentium. Odczytanie na wielką miarę wedle tradycji świętych – takich jak Bernard z Clairvaux, jak Grignon de Montfort, jak Maksymilian Kolbe.

4. Papież Paweł VI przyjął owoc polskiego milenium z Jasnej Góry. Świadczy o tym jego bulla znajdująca się przy wizerunku Czarnej Madonny, a dzisiaj tutaj złożona, przy ołtarzu eucharystycznym. Dzisiaj jego niegodny następca pragnie dokonać tego ponownie, pragnie ponownie przyjąć ten Akt Oddania, przybywając na Jasną Górę nazajutrz po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, kiedy w całej Polsce obchodzi się święto Matki Kościoła. Wiele razy Paweł VI posługiwał się tym wezwaniem. Ale dzisiaj po raz pierwszy papież obchodzi to święto, wyrażając wraz z wami, czcigodni i drodzy bracia, wdzięczność dla swego wielkiego poprzednika, który od czasów Soboru zaczął Maryję wzywać tym tytułem: Matka Kościoła. I tak Ją też nazwał w swoim Credo Ludu Bożego.

Ten tytuł pozwala nam wniknąć w całą tajemnicę Maryi, od chwili Niepokalanego Poczęcia poprzez Zwiastowanie, Nawiedzenie i Betlejem aż do Kalwarii. Ten tytuł pozwala nam wszystkim odnaleźć się – tak jak to przypomina dzisiejsza liturgia – w wieczerniku, gdzie apostołowie wspólnie z Maryją, Matką Chrystusa, trwają na modlitwie, oczekując po wniebowstąpieniu Pana na spełnienie się obietnicy: na przyjście Ducha Świętego, ażeby mógł narodzić się Kościół! W narodzinach Kościoła uczestniczy w sposób szczególny Ta, której zawdzięczamy narodzenie Chrystusa.

Kościół raz narodzony w wieczerniku Zielonych Świąt, stale się rodzi w tym wieczerniku. Rodzi się, aby stawać się naszą duchową matką na podobieństwo Matki Słowa Przedwiecznego. Rodzi się, ażeby znaleźć w sobie, wciąż znajdować w sobie znamiona i moc tego macierzyństwa – macierzyństwa Bogarodzicy – któremu zawdzięczamy, że “zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3,1). Przenajświętsze bowiem ojcostwo Boga samego posłużyło się w swej zbawczej ekonomii tym dziewiczym macierzyństwem swojej pokornej Służebnicy, aby dokonać w synach ludzkich dzieła boskiej wolności.

Kiedy więc – drodzy rodacy, czcigodni i umiłowani bracia w biskupstwie, pasterze Kościoła w Polsce oraz wy, dostojni goście – jestem z wami tutaj, w dniu dzisiejszym, pozwólcie, że jako następca św. Piotra zawierzę z tą samą żywą wiarą, z tą samą heroiczną nadzieją, z jaką czyniliśmy to w pamiętnym dniu 3 maja polskiego milenium, Kościół cały Matce Chrystusa. Pozwólcie, że przyniosę tutaj to, co niedawno czyniłem w rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore, a potem w Meksyku w sanktuarium w Guadalupe – te same tajemnice serc, te same bóle i cierpienia epoki kończącego się drugiego tysiąclecia od narodzenia Chrystusa, te same wreszcie nadzieje i oczekiwania…

Pozwólcie, że wszystko to tutaj zawierzę! Pozwólcie, że wszystko to zawierzę w nowy sposób! Jestem człowiekiem zawierzenia. Nauczyłem się nim być tutaj! Amen.

Jan Paweł II

http://totustuus.net.pl/index.php/sanktuaria/czstochowa/311-040679-jan-pawe-ii-w-czstochowie

************

Święty Grzegorz VII, papież
Święty Grzegorz VII Urodził się w 1020 r. w Toskanii, w niezamożnej rodzinie. Miał na imię Hildebrand. Wykształcenie i formację duchową zdobył w klasztorze benedyktyńskim na Awentynie, związanym z opactwem w Cluny. W roku 1046 towarzyszył dobrowolnie na wygnaniu w Kolonii, w Niemczech, papieżowi Grzegorzowi VI. Po jego śmierci wrócił do Rzymu (1047) i był prawą ręką papieża św. Leona IX i współautorem jego wielkich planów reformistycznych. Papież mianował go kardynałem i skarbnikiem. Być może przedtem był mnichem u benedyktynów w Cluny. Był wysyłany przez papieży (Grzegorza VI, Leona IX, Mikołaja II) z misjami do różnych krajów. W latach 1054-1056 był legatem papieskim we Francji, a w 1057 r. – w Niemczech. Później zarządzał bazyliką św. Pawła za Murami. Miał poważny wpływ na politykę papieży XI wieku. Aleksander II mianował go kardynałem-archidiakonem, czyli pierwszym godnością duchownym (po papieżu). Po śmierci tego papieża Hildebrand został wybrany na stolicę Piotrową 22 kwietnia 1073 r. Przyjął wtedy święcenia kapłańskie i biskupie.

Święty Grzegorz VII Podjął głęboką reformę Kościoła, pragnąc uniezależnić go od władzy świeckiej. Zaraz na początku swoich rządów zajął się uporządkowaniem spraw państwa kościelnego. Ponowił z Normanami układ oddania im w lenno południowych Włoch i Sycylii w zamian za obietnicę opieki, a w razie potrzeby – obrony Kościoła. Na obszarach, które pozostały pod ścisłą administracją papieża, uporządkował sprawy kościelne. Wypowiedział walkę symonii (kupowaniu urzędów kościelnych), inwestyturze (wybieraniu przez panujących na stanowiska kościelne m.in. biskupów i opatów) oraz niezachowywaniu celibatu przez duchownych. W roku 1074 zwołał do Rzymu synod, na którym uchwalono prawa głoszące, że kto przyjął urząd kościelny za pieniądze, tym samym zostaje automatycznie tego urzędu pozbawiony. Kapłanom żonatym zabroniono sprawować funkcje święte. Gdyby zaś chcieli stawiać opór, sam lud miał im odmówić posłuszeństwa i składania jakichkolwiek danin. Po tym synodzie papież rozesłał swoich legatów po wszystkich krajach Europy, by ogłosili powyższe uchwały i by przypilnowali ich stosowania. Zaczęto rzucać na papieża oszczerstwa, że sprzyja manicheizmowi oraz potępia małżeństwo. Zaczęły się nawet pojawiać karykatury papieskie. Jedynie król angielski, Wilhelm Zdobywca, poparł papieża. Otrzymał za to przydomek “perły monarchów”.
W roku 1075 papież zwołał do Rzymu drugi synod, na którym wobec świeckich panów ogłoszono dekrety przeciwko inwestyturze. Pod groźbą ekskomuniki, czyli wyłączenia z Kościoła, nie wolno było odtąd przyjmować od świeckich godności kościelnych. Otrzymane zaś tą drogą urzędy synod czynił nieważnymi. Tym postanowieniem Grzegorz VII naraził się władcom świeckim. Na czele opozycji stanął cesarz niemiecki, Henryk IV. Doszło do tego, że zaczął on publicznie lżyć “mnicha Hildebranda”, nadal też szafował godnościami i urzędami kościelnymi według swej woli. Po jego stronie stanęli nie tylko panowie świeccy, ale także wyżsi duchowni, którzy otrzymali od nich urzędy. Cesarz posunął się nawet do tego, że do Rzymu posłał spiskowców, którzy w samo Boże Narodzenie w czasie odprawiania Mszy świętej rzucili się na papieża, uprowadzili go z kościoła, poranili go i chcieli zamordować. Papieża ocalił lud, który rzucił się na oprawców i zmusił ich do ucieczki. Cesarz zwołał kontrsynod do Niemiec i zmusił biskupów, by wypowiedzieli posłuszeństwo papieżowi. Cesarz wysłał także do papieża bardzo obelżywy list.
W odpowiedzi na te wydarzenia na synodzie rzymskim w lutym 1076 r. papież ekskomunikował Henryka IV. To poskutkowało. Wielu dygnitarzy kościelnych złożyło akt uległości wobec papieża i prośbę o zdjęcie z nich kar kościelnych. Henryk IV, widząc, że sprawę przegrał, zareagował pokorą. Natychmiast udał się do Włoch, by przed mającym rozpocząć się sejmem Rzeszy Niemieckiej w Augsburgu, który miał ogłosić jego detronizację, mieć czyste ręce. Na ten sejm został zaproszony także papież, który już wyruszył w drogę. Kiedy papież znalazł się w Canossie, przybył tam także cesarz. W szatach pokutnika zjawił się na zamku księżnej Matyldy. Papież, znając obłudę Henryka, nie chciał się z nim widzieć. Cesarz uparcie stał u bram zamku przez trzy dni. Dopiero na usilne prośby Matyldy, teściowej Henryka, i opata Cluny, Hugona, który był ojcem chrzestnym Henryka, Grzegorz ustąpił i zdjął karę z cesarza.
Konflikt jednak nie ustał. W 1084 r. Henryk IV postanowił zemścić się na papieżu, zdobył Rzym i osadził w nim antypapieża Klemensa III. Grzegorz VII podczas najazdu schronił się w Zamku Anioła. W kilka tygodni później z odsieczą przyszły wojska normańskie i przymusiły do odwrotu króla niemieckiego oraz antypapieża. Grzegorza uwolniono. Wezwani przez niego sprzymierzeńcy zachowali się jednak jak wrogowie – rabując, niszcząc i paląc. To wywołało wśród ludności taki gniew, że Normanowie musieli Rzym opuścić, ale z nimi także musiał odejść papież, gdyż ludność była oburzona, że sprowadził na Rzym takich “obrońców”. Grzegorz VII udał się najpierw na Monte Cassino, następnie do Benewentu, wreszcie owacyjnie został powitany w Salerno. Pod koniec roku 1084 zwołał do Salerno synod, na którym powtórnie rzucił klątwę na cesarza i na narzuconego przez cesarza antypapieża, Wilberta.
Złamany wreszcie trudami i wiekiem papież zmarł w Salerno 25 maja 1085 r. Na łożu śmierci wypowiedział słowa, które umieszczono w katedrze przy ołtarzu, gdzie spoczywa: “Umiłowałem sprawiedliwość, a znienawidziłem nieprawość, dlatego umieram na wygnaniu”. Papież Grzegorz XIII (1572-1585) wpisał imię Grzegorza VII do Martyrologium Rzymskiego. Papież Paweł V w roku 1606 oficjalnie zaliczył go w poczet świętych. Papież Benedykt XIII w roku 1728 jego kult rozszerzył na cały Kościół. W roku 1961 przywieziono trumnę z relikwiami św. Grzegorza do Rzymu w specjalnym wagonie-kaplicy, aby Wieczne Miasto mogło im złożyć hołd, a potem przewieziono je z powrotem do Salerno.
Św. Jan Paweł II, który przybył do Salerno 25 maja 1985 r. w 900-lecie śmierci swego poprzednika, powiedział o nim: “Święty Grzegorz VII nieskończenie miłował Kościół, Oblubienicę Chrystusa, którą pragnął widzieć czystą, niewinną, świętą i wolną. Dla Kościoła tak bardzo wiele wycierpiał”.

W ikonografii Grzegorz VII przedstawiany jest w papieskim stroju, często w tiarze. Jego atrybutami są: gołąb, księga, łzy (z powodu doświadczanych prześladowań), obraz Matki Bożej, do której miał szczególne nabożeństwo.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-25b.php3

Burzliwy pontyfikat

dodane 2008-12-12 10:20

Ks. Józef Grzywaczewski

25 maja Kościół katolicki obchodzi wspomnienie św. Grzegorza VII, papieża. Wypada z tej racji przypomnieć niektóre fakty z jego życia i służby Kościołowi, tym bardziej że był to pontyfikat niezwykły.

Burzliwy pontyfikat   www.santiebeati.it Św. Grzegorz VII, papież

Grzegorz, znany później jako papież, urodził się ok. 1020 roku w Italii. W młodym wieku wstąpił do klasztoru Benedyktynów w Rzymie, gdzie otrzymał wykształcenie typowo monastyczne. Wkrótce przyjął niższe święcenia i został sekretarzem papieża Grzegorza VI, któremu towarzyszył na wygnaniu do Kolonii. Po jego śmierci udał się do słynnego opactwa w Cluny. Papież Leon IX wezwał go do Rzymu, udzielił mu święceń subdiakonatu i powierzył opiekę nad majątkiem Kościoła rzymskiego. Po śmierci papieża Aleksandra II został wybrany na jego następcę. 30 czerwca 1073 roku odbył się uroczysty ingres do Bazyliki św. Piotra, gdzie miała miejsce konsekracja. Hildebrand przybrał imię Grzegorz VII.

Charakterystyczne rysy pontyfikatu
W swoim nauczaniu Grzegorz podkreślał, że Kościół katolicki został założony przez Chrystusa, a każdy papież jako następca św. Piotra pełni w nim funkcję zasadniczą – tylko on ma prawo ustanawiania biskupów w całym Kościele, on też może rozstrzygać sporne kwestie. Swą władzę rozumiał jednak dość szeroko: jego zdaniem, dotyczyła ona również spraw świeckich w aspekcie ich zgodności z nauką Bożą.

Papież Grzegorz VII znany był z rygorystycznej postawy w kwestii celibatu. Apelował do wiernych, by nie przyjmowali sakramentów od księży żonatych, oraz od tych, którzy splamili się jakimkolwiek występkiem.

Burzliwe lata konfliktu
Postawa Grzegorza wobec władzy świeckiej w kwestii tzw. inwestytury musiała doprowadzić do konfliktu z władcami świeckimi, a nawet z wieloma biskupami, którzy byli przez nich mianowani. Szczególnie silna opozycja powstała we Francji i w Niemczech. Sytuację zaostrzył dekret papieża, nakazujący świeżo mianowanym biskupom udanie się do Rzymu i złożenie przysięgi na wierność papieżowi. Wprowadzenie w życie tego postulatu oznaczałoby ograniczenie władzy króla. Henryk IV – który zabiegał o tytuł cesarza – nie miał zamiaru zastosować się do żądań papieża; w 1075 roku mianował kilku biskupów i opatów. Papież zaprotestował, grożąc ekskomuniką mianowanym duchownym. W odpowiedzi król zwołał synod do Wormacji (1076), na którym ogłoszono depozycję Grzegorza VII.

Papież zwołał synod w Rzymie (14 lutego 1076) i rzucił klątwę na króla, a mianowanym przez niego dostojnikom kościelnym zabronił wykonywania ich funkcji. W 1076 roku w Trebur książęta niemieccy orzekli, że nie będą uznawać Henryka za swego zwierzchnika, jeśli nie uwolni się od klątwy. Postanowiono też nad królem urządzić sąd, na który zaproszono papieża. Grzegorz ruszył w podróż do Niemiec.

Henryk IV nie miał wyboru. Postanowił spotkać się z papieżem. Do spotkania doszło w zamku margrabiny Matyldy Toskańskiej pod Kanossą, gdzie Henryk IV przez trzy dni błagał o zdjęcie klątwy. Zrehabilitowany przez papieża Henryk IV, uzyskawszy poparcie wielu biskupów, pokonał opozycję i na synodzie w Brixen (1080) ogłosił depozycję Grzegorza VII, a jego następcą mianował antypapieża Klemensa III. Grzegorz nałożył na króla powtórną ekskomunikę.

Henryk IV udał się do Italii, w marcu 1084 roku zajął Rzym, a Grzegorz VII zbiegł do zamku św. Anioła. Król wprowadził na tron papieski Klemensa III, który przyznał mu koronę cesarską. W majestacie upragnionego tytułu rozpoczął Henryk IV szturm na zamek, ale oto niespodziewanie na pomoc papieżowi przybył książę normański Guiscard z licznymi wojownikami. Wojsko niemieckie zostało rozgromione, cesarz Henryk zdołał uciec z Rzymu, zbiegł także Klemens III. Papież Grzegorz VII mógł wyjść z zamku, ale… oto żołnierze normańscy z saracenami zniszczyli Rzym i wymordowali wielu ludzi, to zaś wzbudziło wrogość wobec papieża zwycięzcy, który musiał uchodzić z obawy przed zemstą ze strony tych, którzy ocaleli. Udał się do Salerno, gdzie zmarł w 1085 roku. W Niemczech nie udało się wprowadzić reform, jakich domagał się Grzegorz, wchodziły one stopniowo we Francji i w Hiszpanii.

Związki z Polską, i nie tylko…
Ten jakże burzliwy pontyfikat był niezwykle ważny dla Polski, gdzie kiełkowało dopiero ziarno Ewangelii. Grzegorz VII w 1075 roku erygował ponownie metropolię gnieźnieńską, a królowi Bolesławowi udzielił zgody na koronację. Bolesław podczas konfliktu z królem niemieckim stanął po stronie papieża. Jednakże po zabójstwie biskupa Stanisława (1079), król Bolesław utracił władzę, a jego następca Władysław Herman opowiedział się po stronie Henryka IV, co nie oznacza akceptacji antypapieża Klemensa III przez Kościół w Polsce.

Sprawa: Grzegorz VII-Henryk IV od tysiąca lat jest przedmiotem refleksji i kontrowersji. Jest rzeczą zrozumiałą, że papież mógł domagać się niezależności od władzy świeckiej. Trudno nie zgodzić się z ogólnym założeniem, że każdy władca powinien respektować Prawo Boże. Zagadnienie było trudne: relacja pomiędzy religią a społecznością (państwem). Wiele na tym tle rozegrało się dramatów w ciągu wieków. I chyba nie przypadkiem podobna kwestia pojawia się u progu XXI wieku, np. sprawa religii w szkole, obecności Kościoła w mediach, wartości moralna filmów czy książek, lub też invocatio Dei w Konstytucji Europejskiej. Ale my, dzięki Bogu, potrafimy rozwiązywać tego rodzaju problemy w łagodniejszy sposób…

http://kosciol.wiara.pl/doc/490621.Swiety-Grzegorz-VII-i-jego-burzliwy-pontyfikat/2

Grzegorz VII – rycerz wolnego Kościoła

dodane 2011-06-03 09:56

Franciszek Kucharczak

Oglądał największy triumf papiestwa nad władzą świecką i przez tę władzę zmarł na wygnaniu. Żadna klęska nigdy go nie złamała.

Grzegorz VII - rycerz wolnego Kościoła   fot. WIKIPEDIA CC 3.0/ FRANZ XAVER Ruiny zamku w Canossie w północnych Włoszech. To tu ukorzył się przed papieżem król Henryk IV. Papież był wtedy gościem Matyldy, hrabiny Toskanii, właścicielki zamku

Przed bramą zamku w Canos sie, narażony na kaprysy surowej, styczniowej pogody, stał bosy mężczyzna ze zmierzwioną brodą. Ubrany był w szorstką tkaninę przypominającą worek. Przychodził tam uparcie przez trzy dni. Do pomieszczeń zamkowych dobiegało jego płaczliwe błaganie o litość. Gdyby był żebrakiem, dawno by się ktoś nad nim zlitował. Ale to był… król niemiecki i przyszły cesarz, Henryk IV.

KRÓL W WORKU
To wydarzenie z 1077 roku, rozegrane pod murami północnowłoskiego zamku, na zawsze przeszło do historii. Do dziś, gdy ktoś mówi: „muszę udać się do Canossy”, chce przez to powiedzieć, że uznaje się za pokonanego i pokornie prosi o przebaczenie. Król niemiecki Henryk IV udał się do Canossy, żeby prosić o przebaczenie papieża Grzegorza VII, który przebywał wtedy w zamku. A dokładnie chodziło mu o zdjęcie klątwy, jaką papież na niego rzucił. Jednak nie robił tego z powodu wyłączenia z Kościoła – takimi rzeczami się nie przejmował. Był przerażony, bo przekonał się, że jako człowiek wyklęty nie będzie mógł rządzić. Widział to już wyraźnie. Ledwie wieść o klątwie się rozeszła, zaczęli się od niego odwracać poddani. Opuścili go biskupi, nie chcieli go słuchać książęta, bo klątwa zwalniała ich z posłuszeństwa władcy. Zjechali się nawet książęta, żeby debatować nad złożeniem króla z tronu. A jeszcze niedawno to Henryk chciał rządzić wszystkim – również Kościołem. Sam wybierał biskupów i nadawał urzędy kościelne, a gdy papież się sprzeciwił, ogłosił, że Grzegorz VII nie jest papieżem, a nawet nazwał go „fałszywym mnichem” i wezwał Rzymian, żeby wybrali nowego papieża. Dlatego papież wyłączył króla z Kościoła. Ponieważ to podziałało, Henryk IV tak się upokorzył.

FAŁSZYWA SKRUCHA
Grzegorz VII, jako mnich benedyktyński znany pod imieniem Hildebrand, dobrze wiedział, że król pokutuje ze względu na zagrożony tron ziemski, a nie życie wieczne. To, co się potem stało, sam tak opisał w liście do biskupów i książąt niemieckich: „Król nie pierwej przestał błagać z wielkim płaczem zmiłowania apostolskiego i przebaczenia, aż u wszystkich, którzy tam przybyli i do których uszu owe jęki doszły wzbudził taką litość i takie współczucie, że wstawiając się za nim z wielu prośbami i łzami, wszyscy dziwili się niezwykłej zatwardziałości mego serca. A niektórzy nawet wołali, że jest w nas nie surowość apostolska, ale tyrańska srogość”. Papież, choć był znakomitym dyplomatą, był jeszcze lepszym kapłanem. Jako kapłan musiał wybaczyć. Na trzeci dzień ugiął się więc i zdjął z króla klątwę. Henryk IV odetchnął z ulgą i zaczął odbudowywać swoją władzę. Wcale nie zamierzał zrezygnować z decydowania o obsadzaniu biskupstw i mieszania się w każdy inny sposób w sprawy Kościoła. Trzy lata po Canossie zagroził papieżowi, że wybierze własnego antypapieża. Grzegorz VII znów rzucił na króla klątwę, ale tym razem już nie zrobiła takiego wrażenia. Henryk IV zwołał więc biskupów niemieckich na synod, a ci posłusznie zebrali się, gdzie kazał. W dodatku na jego żądanie zupełnie bezprawnie uchwalili, że Grzegorz VII nie jest papieżem i wybrali swojego „papieża”. Antypapież przyjął imię Klemens III i wraz z wojskiem królewskim udał się do Rzymu. Tam koronował Henryka na cesarza.

MIŁOWAŁEM SPRAWIEDLIWOŚĆ
Prawdziwy papież musiał uciekać. Schronił się w potężnym Zamku Anioła, nieopodal Watykanu. Przyszła mu na pomoc armia 30 tysięcy Normanów, którzy budowali swoje państwo na południu Włoch. Normanie uwolnili papieża, ale że sami byli niezłymi zbójami, Rzymianie zbuntowali się przeciwko nim. W odwecie Normanie splądrowali miasto i tym sposobem do reszty zniechęcili do siebie jego mieszkańców. W tej sytuacji również papież nie chciał pozostać w Rzymie. Normanie poprowadzili go na południe, do Salerno. Grzegorz VII był wyczerpany ciężkimi przejściami, ale ani na chwilę nie stracił przekonania, że walczy o słuszną sprawę.

Grzegorz VII
Wiedział, że Kościół nie może zależeć od władców świeckich i był gotów dalej walczyć o tę niezależność. Ciało jednak odmówiło mu posłuszeństwa. 25 maja 1085 roku zmarł. Kronikarz zapisał jego ostatnie słowa: „Miłowałem sprawiedliwość i nienawidziłem bezbożności. Dlatego umieram na wygnaniu”. Mówił prawdę – był człowiekiem Jezusa. Nigdy nie chodziło mu o nic innego jak tylko o chwałę Boga. Mimo porażki, jaką poniósł u końcu życia, umocnił Kościół. W rzeczywistości był zwycięzcą, o czym najlepiej świadczy fakt, że Kościół ogłosił go świętym.

Św. Grzegorz VII (1073–1085)
Mnich benedyktyński o imieniu Hildebrand. Współpracownik kolejnych papieży. Po śmierci papieża Aleksandra II tłum wzniósł okrzyk: „Hildebrand papieżem!”. Wybrano go jednogłośnie. Miał jasny umysł, potężną siłę woli i temperament. Z tego powodu bywał czasem „szorstki jak wiatr północny”. Chciał, żeby papież był zwierzchnikiem chrześcijańskich władców i ludów.

Miał nadzieję stworzyć „Państwo Boże”, w którym ludzie kierowaliby się nauką Jezusa Chrystusa. Dlatego postanowił usunąć z Kościoła wszelki brud. Wypowiedział wojnę handlowaniu urzędami kościelnymi, zażądał od kapłanów życia zgodnego z powołaniem. Zabronił też duchownym przyjmowania urzędów kościelnych z rąk świeckich władców. To wywołało ich sprzeciw, a szczególnie króla niemieckiego Henryka IV. Papież zwyciężył, ale na krótko. Później musiał udać się do Salerno, gdzie zmarł. Ogłoszony świętym w roku 1606.

http://malygosc.pl/doc/957987.Grzegorz-VII-rycerz-wolnego-Kosciola

***

Św. Grzegorz VII nieugięty obrońca Kościoła

We współczesnym Kościele często można usłyszeć o potrzebie reform, które Mistycznemu Ciału Chrystusa są niezbędne. Często jednak pod pojęciem owych “reform” kryją się destrukcyjne pomysły, jak “kapłaństwo kobiet” czy “zniesienie celibatu”, by wymienić te najczęściej powtarzane. Owe pomysły mają wydać “Chrystusową Owczarnię” na pastwę wilków. Dlatego wielu katolików boi się w ogóle pojęcia “reforma”. Fakt, reformy w Kościele są potrzebne, a za przykład niech posłuży nam pontyfikat św. Grzegorza VII, którego wspomnienie liturgiczne przypada na 25 maja. Całe życie i działalność wielkiego i świętego papieża można określić słowem: “reforma”. To był program i treść jego papieskich rządów.

W drodze na stolicę Piotrową

Hildebrand, bo tak brzmiało imię przed wyborem Grzegorza na Stolicę Świętą, pochodził z Toskanii. Nauki pobierał w klasztorze Najświętszej Maryi Panny w Rzymie i w Pałacu Laterańskim. Od papieża Grzegorza VI otrzymał niższe święcenia, został jego kapelanem, a później towarzyszył mu na wygnaniu w Kolonii. W 1047 r., po śmierci swego protektora, papież Leon IX wezwał Hildebranda do Rzymu, powierzając mu stanowisko skarbnika Kościoła oraz funkcję przeora klasztoru św. Pawła. Już wtedy dał się poznać, jako oddany idei reformowania Kościoła. Za panowania papieży Mikołaja II i Aleksandra II, Hildebrand był głównym twórcą polityki Stolicy Apostolskiej. Jako duchowy syn św. Benedykta, czuł się odpowiedzialny za Kościół. Uważał, że działalność kapłańska jest wyższa rangą niż działalność monarsza. Mówił także, iż “władza papieska i władza cesarska są jak dwoje oczu”, muszą być więc zgodne i działać w jedności. Całe jego życie i wszystkie działania przepojone były duchem religijnym. Przeświadczony o swoim obowiązku, kierował się głosem swego katolickiego sumienia. To wykluczało jakikolwiek kompromis w sprawach doktrynalnych czy kościelnych. Hildebrand został wybrany na papieża w 1073 roku. Swój pontyfikat rozpoczął od wprowadzania reform. Najpierw zaczął zwalczać symonię, czyli kupowanie i sprzedawanie godności kościelnych, a następnie sprzeciwił się małżeństwom duchownych. Reformy zostały wprowadzone, choć w kilku krajach napotkały na spory opór duchownych.

Spór z Berengariuszem

W dziedzinie doktrynalnej Grzegorz VII także był bardzo aktywny. W 1079 r. udało mu się nakłonić Berengariusza z Tours, archidiakona tamtejszego Kościoła do przyjęcia Prawdy, iż w Eucharystii konsekrowane wino i chleb podlegają substancjalnej przemianie. Wcześniej Berengariusz uczył, iż chleb i wino w trakcie Mszy pozostają w zasadzie tym, czym były, nie ulegają żadnej istotnej przemianie, a tylko stają się szczególnymi symbolami Ciała i Krwi Chrystusa.

“Dictatus papae”

Problem stosunków władzy kościelnej i świeckiej Grzegorz VII zawarł w dokumencie z 1075 roku “Dictatus papae”. Papież podkreślił monarsze atrybuty następcy św. Piotra, a także wyłączność władzy papieskiej nad biskupami, biskupstwami i w sprawie ustanawiania praw dla całego Kościoła. Zgodnie z jednym z punktów papież miał prawo zwalniania poddanych od przysięgi względem cesarzy i królów, w razie gdyby ci postępowali niegodziwie. W roku 1075 papież zwołał do Rzymu synod drugi, na którym ogłoszono dekrety przeciwko inwestyturze. Pod groźbą ekskomuniki nie wolno było odtąd przyjmować od świeckich godności kościelnych. Otrzymane zaś tą drogą urzędy synod czynił nieważnymi. Tym postanowieniem Grzegorz VII naraził się m.in. cesarzowi niemieckiemu, Henrykowi IV. Ten nadal szafował godnościami i urzędami kościelnymi. Cesarz podjął nawet próbę zabicia papieża, jednak Grzegorza ocalił rzymski lud, który rzucił się na oprawców i zmusił ich do ucieczki. Cesarz zwołał kontrsynod do Niemiec i zmusił biskupów, by wypowiedzieli posłuszeństwo papieżowi. W odpowiedzi na te wydarzenia na synodzie rzymskim w lutym 1076 r. papież ekskomunikował Henryka IV. Wówczas wielu dygnitarzy kościelnych złożyło akt uległości wobec papieża i prośbę o zdjęcie z nich kar kościelnych. Henryk IV, widząc, że sprawę przegrał, zareagował pokorą. Natychmiast udał się do Włoch, by przed mającym rozpocząć się sejmem Niemieckiej Rzeszy w Augsburgu, który miał ogłosić jego detronizację mieć czyste ręce. Na ten sejm został zaproszony także papież. Kiedy Grzegorz VII znalazł się w Canossie, przybył tam także cesarz. W szatach pokutnika zjawił się na zamku księżnej Matyldy. Papież, znając obłudę Henryka, nie chciał się z nim widzieć. Cesarz uparcie stał u bram zamku trzy dni. Dopiero na usilne prośby Matyldy, teściowej Henryka, i opata Cluny, Hugona, który był ojcem chrzestnym Henryka, Grzegorz ustąpił i zdjął karę z cesarza. Konflikt jednak nie ustał. W 1084 r. Henryk IV postanowił zemścić się na papieżu, zdobył Rzym i osadził w nim antypapieża Klemensa III. Grzegorz VII podczas najazdu schronił się w Zamku Anioła. Kilka tygodni później z odsieczą przyszły wojska normańskie i przymusiły do odwrotu króla niemieckiego oraz antypapieża. Grzegorza uwolniono. Wezwani przez niego sprzymierzeńcy zachowali się jednak jak wrogowie – rabując, niszcząc i paląc. To wywołało wśród ludności taki gniew, że Normanowie musieli Rzym opuścić, ale z nimi także musiał odejść papież, gdyż ludność była oburzona, że takich “obrońców” sprowadził na Rzym. Grzegorz VII musiał opuścić miasto i osiadł w Saleno, gdzie zmarł 25 maja 1085 roku. Według tradycji jego ostatnie słowa brzmiały: “Ukochałem sprawiedliwość, nienawidziłem niegodziwców i dlatego umieram na wygnaniu”.
Papież Paweł V ogłosił Grzegorza VII świętym w 1606 r., a w 1728 roku Benedykt XIII rozszerzył jego kult na cały Kościół.

http://www.przymierzezmaryja.pl/Sw–Grzegorz-VII-nieugiety-obronca-Kosciola,665,a.html

******

Święty Beda Czcigodny,
prezbiter i doktor Kościoła
Święty Beda Czcigodny Beda urodził się w 673 r. w Anglii, w hrabstwie Northumbria. Kiedy miał 7 lat, powierzono jego wychowanie i wykształcenie opactwu benedyktyńskiemu św. Piotra w Weartmouth. Był bowiem wówczas zwyczaj, że rodzice chętnie posyłali swoje dzieci do klasztoru na naukę i na wychowanie w charakterze oblatów, czyli przyszłych kandydatów. Dwa lata później Beda przeniósł się do nowo powstałego opactwa św. Pawła w Jarrow. Z biegiem lat oba opactwa zasłynęły nie tylko w Anglii, ale nawet daleko poza jej granicami jako niezwykle ważne ośrodki życia kulturalnego i religijnego. O założeniu tych dwóch opactw Beda napisał osobną historię, w której przekazał garść wiadomości również o sobie. W Jarrow Beda wstąpił do klasztoru i jako mnich spędził tu ponad 50 lat.
W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie (703). Odtąd swoje życie dzielił między modlitwę i studia. Znał język łaciński, grecki i hebrajski, co ułatwiało mu studia nad Pismem świętym i dziełami ojców Kościoła. Słusznie nazwano go najbardziej uczonym wśród świętych i najświętszym wśród uczonych Kościoła w Anglii, co kiedyś powtórzą o św. Tomaszu z Akwinu w skali całego Kościoła. Beda zostawił po sobie wiele pism. Wśród nich na pierwszym miejscu stawia się napisaną przez niego historię Anglii. Zostawił także żywot św. Kutberta (+ 678), św. Feliksa z Noli (+ ok. 260) i św. Atanazego (+ 373). Dziełem wyjątkowej wagi jest Martyrologium Bedy, które posłużyło później do przygotowania wykazów świętych Kościoła.
Zdumiewają wszechstronne zainteresowania Bedy. Pisał bowiem również o poezji, o gramatyce, ortografii, o naturze rzeczy, o czasie itp. Swoje dzieła i rozprawy ilustrował często odpowiednimi rysunkami. Był także uzdolnionym poetą. Zostawił hymny i pieśni poetyckie. Komentarze do ksiąg Starego i Nowego Testamentu czynią św. Bedę największym egzegetą średniowiecza. Ciekawe są jego homilie, których ocalało 50, i bardzo obfita korespondencja, która rzuca światło nie tylko na osobisty charakter Świętego, ale także na stosunki polityczne i religijne, jakie za jego czasów panowały w Anglii.
Zmarł 26 maja 735 r. Jego ciało złożono w Jarrow, w kościele opackim. W roku 1030 przeniesiono je jednak wraz z relikwiami św. Kutberta do katedry w Durham. W roku 1155 wydzielono je i relikwie św. Bedy złożono w nowym relikwiarzu wysadzanym drogimi kamieniami, a w roku 1373, w 700-lecie jego urodzin, wystawiono mu wspaniały grobowiec w katedrze w Durham. W czasie odstępstwa od wiary króla Henryka VIII sprofanowano śmiertelne szczątki św. Bedy i rozsypano je. Udało się jednak ich część uratować.
“Zachód mądrością swoją oświecił” – powiedział o nim św. Robert Bellarmin. U współczesnych i potomnych Beda zażywał takiej sławy, że porównywano go do świętych Ambrożego, Augustyna, Hieronima i Izydora z Sewilii. Synod w Akwizgranie (836) nadał mu przydomek Venerabilis – Czcigodny. Leon XIII ogłosił go w 1899 roku doktorem Kościoła. Jest patronem lektorów, angielskich pisarzy i historyków oraz miasta Jarrow.
Warto wiedzieć, że papież Franciszek po wyborze zachował swoje biskupie zawołanie Miserando atque eligendo, które zaczerpnął z 21. Homilii św. Bedy Czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza.W ikonografii św. Beda występuje rzadko. Jest przedstawiany w benedyktyńskim habicie. Atrybutami Świętego są: księga, pióro, zwój pergaminu.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-25a.php3
*******
Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica
Święta Maria Magdalena de Pazzi Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny.
W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni.
Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu.
W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej.
Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu.W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-25c.php3

Maria Magdalena de’Pazzi (św.): Nie przestawaj zachęcać i nakłaniać…

Nie przestawaj zachęcać i nakłaniać wszystkich twoich pozostałych Matek i Sióstr, by rozpaliły w sobie nowy ogień miłości do Boga, tak by ich pierś aż parzyła; i żeby tak wielki stał się płomień wychodzący z waszego klasztoru, żeby mogły tym sposobem rozgrzać wiele serc zamrożonych w miłości własnej, we własnej woli i w pożądaniu rzeczy tej ziemi. (…)

Nie zaczynając wymieniać wszystkich Bożych przymiotów, przejdę do tego jednego, który jest tak przeze mnie pożądany. Mam na myśli to, że jeśli Bóg jest komunikatywny, my również musimy być takimi, w opowiadaniu o światłach, które Bóg nam komunikuje. Szczególnie o tych światłach, które mogą pomóc sprowadzić do Niego na powrót Jego stworzenia.

(List do św. Katarzyny de Ricci, 5.08.1586, św. Maria Magdalena de’Pazzi)

http://www.skarbykosciola.pl/mysli-i-slowa/maria-magdalena-depazzi-nie-przestawaj-zachecac-i-naklaniac/

ks. Janusz Aptacy
Św. Maria Magdalena de’ Pazzi (1566-1607)
– życie i doktryna (format PDF)

***************

Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica
Święta Magdalena Zofia Barat Magdalena Zofia Barat urodziła się 13 grudnia 1779 roku w Joigny, w diecezji Sens, we Francji. Mimo że w tych stronach był jeszcze silnie zakorzeniony jansenizm, Magdalena została dopuszczona do pierwszej Komunii świętej jak na owe czasy bardzo wcześnie, bo w dziesiątym roku życia. W roku 1795 udała się wraz ze swym bratem do Paryża, gdzie jako kapłanowi pomagała mu w ukryciu przy sprawowaniu sakramentów i w posłudze duszpasterskiej. Kapłan bowiem, który nie złożył przysięgi na wierność rewolucji i jej haseł, był ścigany przez władze i w każdej chwili groziła mu śmierć. Magdalena ponadto potajemnie uczyła dzieci prawd wiary.
W roku 1800 przybyli do Paryża księża ze zgromadzenia Serca Pana Jezusa z Tournely, zwani paccanarystami. Brat Zofii, Alojzy, wstąpił natychmiast do nich. Stało się to dla Zofii natchnieniem, by założyć podobne dzieło żeńskie, które pod opieką Serca Jezusowego zajęłoby się chrześcijańską nauką i wychowaniem dziewcząt. Pierwszy dom otworzyła w Amiens, tam bowiem mieli swoje kolegium paccanaryści. Zebrała wokół siebie podobnie nastawione apostolsko kobiety, a w roku 1817 napisała dla nowej, żeńskiej rodziny zakonnej, konstytucję. Kiedy otworzyła nowe domy w Grenoble i w Belley, została wybrana główną przełożoną zgromadzenia. Jej pierwszym aktem było uroczyste oddanie Sercu Jezusa zgromadzenia, wszystkich trzech domów, sióstr i dziewcząt podopiecznych.
Pod jej mądrymi rządami dzieło szybko rozszerzyło się: po Francji, Italii, Anglii, Belgii i Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Konstytucje zgromadzenia zatwierdził papież Leon XII w roku 1826. Kiedy Magdalena żegnała ziemię dla nieba, jej zgromadzenie liczyło 89 placówek i 3500 sióstr.
Magdalena Zofia Barat zmarła 25 maja 1865 roku, doczekawszy wieku 86 lat. Założonym przez siebie zgromadzeniem rządziła przez 59 lat. Siostry Sacre Coeur św. Magdaleny Zofii Barat są obecne także w Polsce. Pozostawiła po sobie sporo pism, które wydano drukiem w czterech opasłych tomach. Wśród nich najwięcej miejsca zajmują zarządzenia, okólniki, konferencje i listy, których zebrano wprost rekordowo dużo, bo ok. 14 tysięcy! Jest to prawdziwy skarbiec duchowy, jaki dobra matka zostawiła w spuściźnie swoim duchowym córkom.
Jej ciało spoczywa w kościele przy domu generalnym w Rzymie, gdzie dokonała dni swojej pielgrzymki na ziemi. Do chwały ołtarzy wyniósł ją papież św. Pius X w roku 1908; do katalogu świętych wpisał ją uroczyście papież Pius XI w roku świętym, jubileuszowym, 1925, wraz ze św. Marią Magdaleną Postel.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-25d.php3

Owoce modlitwy św. Magdaleny Zofii Barat

Święta Matka Magdalena mówi: „Zakosztuj wreszcie słodkich uczuć wywołanych Jego dobrocią. Nasz Pan jest twoim Oblubieńcem, nieprawdaż?”. A dalej formuje słowa zachęty: „Żyj w pokoju, bardzo radosna, oddychając jedynie powietrzem słodkiej ufności”. Wydaje się, że to są podstawowe owoce odsłaniające serce człowieka modlącego się. Uznawała ona, że nikt i nic nie może przeszkodzić siostrom być szczęśliwymi. Bowiem, źródłem szczęścia, jest „spoczywanie w ramionach krzyża”. Owocem jej modlitwy są fundacje, które zakłada. Owocem jej modlitwy jest odwaga w przemierzaniu dróg Francji. Doświadcza wielu niebezpieczeństw. Można i do niej odnieść słowa św. Pawła: „W niebezpieczeństwie na rzekach, w niebezpieczeństwie w miastach, w pracy i umęczeniu”. Nie rezygnuje z wysiłku na rzecz realizacji misji, pomimo choroby i sytuacji, w której inni dokonują niszczenia tego, co ona z trudem tworzyła. Dlaczego była w stanie znieść bóle oczu uniemożliwiające czytanie i pisanie, niekończącą się gorączkę, dolegliwości różnego rodzaju? Wiele razu siostry uważały, że Matka stoi już na progu wieczności. Dojrzewała przez te doświadczenia, które były dla niej przedłużeniem modlitwy, a zarazem jej owocem. Niezwykłe rozumienie cierpienia upoważnia ją do stwierdzenia: „Uważaj za stracony ten dzień, w którym nie cierpiałaś dla Jezusa”. Cierpienie było przeżywane przez Matkę codziennie, jak modlitwa.

Przeciwności wzmacniają w niej potrzebę usilnej modlitwy. Doświadczając niezrozumienia ze strony tych, którzy powinni ją podtrzymywać na duchu, upokorzenia, uszczypliwe uwagi i to, co było najtrudniejsze, odczucie bycia opuszczoną przez Boga, Matka Magdalena Zofia modli się usilnie. Modlitwa i cierpienia przez które przechodzi sprawiły, że stała się „jasna i pogodna, zawierzywszy zdumiewającej Bożej Opatrzności”.

Matka Założycielka jest cierpliwa również wtedy, kiedy Serce Jezusa nie jest już ośrodkiem życia jej sióstr. Wprowadzono zmiany bez jej zgody. Magdalena Zofia idzie drogą cichości i pokory. Nie chce doprowadzić do rozłamu. Podtrzymuje w jedności wspólnoty, które powstają. Pojawia się zło, doprowadzające do oddzielenia się jednego z domów Zgromadzenia. Święta Matka zachęca siostry do postawy głębokiego zawierzenia Jezusowi. Kolejny owoc modlitwy. Umiejętność zachowania pokoju dla miłowania Boga doskonalej. Matka wzrasta w ufności pamiętając, że „każde dzieło powinni, jak ziarno gorczycy, rozpaść się w ziemi, zanim wyda swój owoc”. Jej cierpliwa i pokorna uległość Bogu odnosi zwycięstwo. Przez cały czas wierzyła, iż Bóg uratuje swoje dzieło, którego jest jedynym założycielem.

Im więcej problemów od ludzi i od złego ducha, tym intensywniejsza i wydłużona w czasie modlitwa Matki. Odnajdywano ją często w mroku kościoła, pogrążoną w adoracji. Całkowicie otwarta na działanie Ducha Świętego. Z tego modlitewnego zanurzenia odczyta w Sercu Jezusa podwójny rytm dla Zgromadzenia: wezwania i daru. To jest droga do świętości przyjęta przez Kościół dla tych dziewcząt, które przyjdą, pociągnięte Miłością.

Matka przyjmuje wielu ludzi, rozmawia z nimi. Wychodzący od niej są szczęśliwi, bo zostali zrozumiani. Posiada dar umiejętności nawiązywania kontaktu i otwarcia się na to, co w człowieku jest niepowtarzalne. Wczuwała się w człowieka i słuchając, traktowała jego sprawy, jak własne. Kolejne owoce modlitwy Matki Barat.

Powstają nowe domy, przy równoczesnej biedzie w Zgromadzeniu. Matka Magdalena Zofia odpowiedzialnie myśli o przygotowaniu kolejnych kadr wychowawczych dla instytucji szkolnych. Przyjmuje siostry z Włoch, skąd zostały wyrzucone. Zatrzymuje je na krótki czas, aby odpoczęły, a potem posyła na kolejne placówki apostolskie. Skąd te siły, zapał, duchowa waleczność, wiara? Matka w raz z Chrystusem i Kościołem, doświadczając w jednym miejscu prześladowania, idzie z siostrami tam, gdzie jest to możliwe. Udziela wskazówek, prostuje myślenie sióstr w sprawach Zgromadzenia, nadaje kierunek poszczególnym wspólnotom i siostrom, przystosowując je do nowych potrzeb wynikających ze „znaków czasu”. Niezwykłe są jej słowa będące ideą, którą siostry powinny się kierować, słowa mające wręcz znamię jej testamentu: „Przystosowujcie się i idźcie naprzód”. To wszystko jest przeniknięte głęboką kontemplacją Boga. Jest zapatrzona i zasłuchana w Serce Jezusa.

Była osobą wykształconą i inteligentną. Emanowała niezwykłym stylem prowadzenia rozmów. Posiadała wyjątkowy dar wczuwania się w człowieka. Miała wielu przyjaciół i ludzi do końca jej oddanych i darzących ją głębokimi uczuciami. Była osobą bardzo szeroko patrzącą na życie Kościoła, świata, a przede wszystkim Zgromadzenia. Była wielką wychowawczynią i wielką świętą.

ks. Józef Pierzchalski SAC

strona autorska: http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=11&id=11-01&t=108

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Świat potrzebuje ludzi napełnionych Duchem Świętym

KAI / kn

(fot. EPA/ALESSANDRO DI MEO)

Świat potrzebuje mężczyzn i kobiet nie zamkniętych, lecz napełnionych Duchem Świętym. Zamknięcie na Ducha Świętego jest nie tylko brakiem wolności, ale także grzechem – powiedział Franciszek w homilii podczas Mszy św., jaką odprawił w bazylice św. Piotra w Watykanie w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

 

Działa On w wypełnionych Nim ludziach i wspólnotach: prowadzi do całej prawdy, odnawia ziemię oraz obdarza swymi owocami – tłumaczył papież.

 

Dzięki Niemu wierzący “już się nie wstydzą, że są uczniami Chrystusa, już nie drżą przed trybunałami ludzkimi”. – Dzięki Duchowi Świętemu, którym są napełnieni rozumieją “całą prawdę”, to znaczy, że śmierć Jezusa nie jest Jego porażką, ale ostatecznym wyrazem miłości Boga, miłości, która w zmartwychwstaniu zwycięża śmierć i wywyższa Jezusa jako Żyjącego, Pana i Odkupiciela człowieka, historii i świata. A ta rzeczywistość, której są oni świadkami, staje się Dobrą Nowiną, którą trzeba głosić wszystkim – mówił Franciszek.

 

Wskazał, że “Duch Święty, którego Chrystus posłał od Ojca i Duch Stworzyciel, który dał życie wszystkiemu, jest jednym i tym samym”. – Dlatego poszanowanie stworzenia jest wymogiem naszej wiary: “ogród”, w którym żyjemy nie jest nam powierzony, byśmy go eksploatowali, ale abyśmy go pielęgnowali i strzegli z szacunkiem. Ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy Adam – człowiek utworzony z ziemi – pozwoli się ze swej strony odnowić przez Ducha Świętego, jeśli da się ukształtować Ojcu na nowo na wzór Chrystusa, nowego Adama. Wówczas odnowieni przez Ducha Bożego, możemy żyć w wolności dzieci, w harmonii z całym stworzeniem, a w każdej istocie możemy rozpoznać odbicie chwały Stwórcy – przekonywał Ojciec Święty.

 

Mówiąc o owocach Ducha, zaznaczył, że dzisiejszy świat “potrzebuje mężczyzn i kobiet nie są zamkniętych, lecz napełnionych Duchem Świętym”. – Zamknięcie na Ducha Świętego jest nie tylko brakiem wolności, ale także grzechem. Jest wiele sposobów zamknięcia się na Ducha Świętego: w egoizmie własnej korzyści, w surowym legalizmie, jak postawa uczonych w Prawie, których Jezus nazywał obłudnikami, zamknięcie w niepamięci o tym, czego nauczał Jezus, w przeżywaniu życia chrześcijańskiego nie jako służby, ale osobistego interesu, i tak dalej – wyjaśnił Franciszek.

 

Wyraził przekonanie, że świat “potrzebuje odwagi, nadziei, wiary i wytrwałości uczniów Chrystusa”, potrzebuje owoców Ducha Świętego: “miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności, opanowania”. – Dar Ducha Świętego został udzielony obficie Kościołowi i każdemu z nas, abyśmy mogli żyć z prawdziwą wiarą, działającą przez miłość, abyśmy mogli rozsiewać ziarna pojednania i pokoju. Umocnieni Duchem i jego wielorakimi darami stajemy się zdolni do bezkompromisowej walki z grzechem i zepsuciem, aby z cierpliwą wytrwałością poświęcić się dziełom sprawiedliwości i pokoju – zakończył papież.

 

W modlitwie wiernych po arabsku modlono się za Kościół, aby Duch mądrości obdarzał go coraz żywszym poznaniem Pana Jezusa oraz by jaśniał on prawdą i miłością.

 

Po francusku modlono się za osoby konsekrowane, aby Duch świętości przemienił je w Boży list do współczesnego człowieka i odnowił w nich radość powołania.

 

Trzecią intencję – za rządzących – wzniesiono po chińsku. Proszono, aby Duch rady kierował ich decyzjami na drodze dobra oraz umocnił ich dzieła sprawiedliwości i pokoju.

 

W używanym w Indiach języku malajalam modlono się za grzeszników i niewierzących, aby Duch miłosierdzia objął ich swoim światłem, które jaśnieje w ciemnościach grzechu i śmierci, czyniąc ich życie nowymi bukłakami, napełnionymi Jego obecnością.

 

Ostatnią intencję – za chrześcijan prześladowanych – wzniesiono po chorwacku. Modlono się, aby Duch męstwa ukazał w nich piękno przynależności do Pana Jezusa i uświęcił ich cierpienia.

Publikujemy polskie tłumaczenie papieskiej homilii:

 

“Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam… Weźmijcie Ducha Świętego!” (J 20,21.22). Tak mówi do nas Jezus. Poruszenie, które miało miejsce w wieczór Zmartwychwstania powtarza się w dniu Pięćdziesiątnicy, zintensyfikowane niezwykłymi przejawami zewnętrznymi. W wieczór wielkanocny Jezus ukazał się Apostołom i tchnął na nich swego Ducha (J 20,22); w poranek Pięćdziesiątnicy zesłanie ma miejsce hucznie, jak wiatr, który uderza z mocą w dom i wdziera się do umysłów i serc apostołów. W związku z tym otrzymują oni taką energię, która pobudza ich do głoszenia w różnych językach wydarzenia zmartwychwstania Chrystusa: “I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami” (Dz 2,4). Była wraz z nimi Maryja, Matka Jezusa, pierwsza uczennica, Matka rodzącego się Kościoła. Swoim pokojem, swoim uśmiechem, swoim macierzyństwem towarzyszyła radości młodej oblubienicy, Jezusowego Kościoła.

 

Słowo Boże, zwłaszcza dzisiaj, mówi nam, że Duch Święty działa w wypełnionych Nim ludziach i wspólnotach: prowadzi do całej prawdy (J 16,13), odnawia ziemię (Ps 103) oraz obdarza swymi owocami (Ga 5, 22-23).

 

W Ewangelii Jezus obiecał swoim uczniom, że gdy odejdzie do Ojca, to przyjdzie Duch Święty, który doprowadzi ich “do całej prawdy” (J 16,13). Nazywa Go wprost “Duchem Prawdy” i wyjaśnia, że Duch wprowadzi ich w coraz większe zrozumienie tego, co On, Mesjasz, powiedział i uczynił, a zwłaszcza w Jego śmierć i zmartwychwstanie. Apostołom, nie mogącym znieść zgorszenia męki swego Mistrza, Duch da nowy klucz do interpretacji, aby ich wprowadzić w prawdę i piękno wydarzenia zbawczego. Ci ludzie, początkowo przerażeni i zablokowani, zamknięci w Wieczerniku, aby uniknąć reperkusji Wielkiego Piątku, już się nie wstydzą, że są uczniami Chrystusa, już nie drżą przed trybunałami ludzkimi. Dzięki Duchowi Świętemu, którym są napełnieni rozumieją “całą prawdę”, to znaczy, że śmierć Jezusa nie jest Jego porażką, ale ostatecznym wyrazem miłości Boga, miłości, która w zmartwychwstaniu zwycięża śmierć i wywyższa Jezusa jako Żyjącego, Pana i Odkupiciela człowieka, historii i świata. A ta rzeczywistość, której są oni świadkami, staje się Dobrą Nowiną, którą trzeba głosić wszystkim.

 

Dar Ducha Świętego odnawia ziemię. Psalm mówi: “Posyłasz swego ducha… i odnawiasz oblicze ziemi” (Ps 103,30). Relacja Dziejów Apostolskich o narodzinach Kościoła odnajduje znaczącą zbieżność w tym psalmie, który jest wielkim uwielbieniem Boga Stwórcy. Duch Święty, którego Chrystus posłał od Ojca i Duch Stworzyciel, który dał życie wszystkiemu, jest jednym i tym samym. Dlatego poszanowanie stworzenia jest wymogiem naszej wiary: “ogród”, w którym żyjemy nie jest nam powierzony, byśmy go eksploatowali, ale abyśmy go pielęgnowali i strzegli z szacunkiem (por. Rdz 2,15). Ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy Adam – człowiek utworzony z ziemi – pozwoli się ze swej strony odnowić przez Ducha Świętego, jeśli da się ukształtować Ojcu na nowo na wzór Chrystusa, nowego Adama. Wówczas odnowieni przez Ducha Bożego, możemy żyć w wolności dzieci, w harmonii z całym stworzeniem, a w każdej istocie możemy rozpoznać odbicie chwały Stwórcy, jak stwierdza inny psalm: “O Panie, nasz Boże, jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!” (8,2.10).

 

W Liście do Galatów Paweł chce pokazać, co jest “owocem”, przejawiającym się w życiu tych, którzy postępują według Ducha (por. 5,22). Z jednej strony jest “ciało” z orszakiem wymienionych przez apostoła wad, będących dziełami człowieka samolubnego, zamkniętego na działanie łaski Bożej. Natomiast w człowieku, który z wiarą pozwala, by wtargnął w jego życie Boży Duch, rozkwitają Boże dary, streszczające się w dziewięciu radosnych cnotach, które Paweł nazywa “owocami Ducha”. Stąd wezwanie powtórzone na początku i na końcu, jako program życia: “postępujcie według ducha” (Ga 5,16.25).

 

Świat potrzebuje mężczyzn i kobiet nie są zamkniętych, lecz napełnionych Duchem Świętym. Zamknięcie na Ducha Świętego jest nie tylko brakiem wolności, ale także grzechem. Jest wiele sposobów zamknięcia się na Ducha Świętego: w egoizmie własnej korzyści, w surowym legalizmie, jak postawa uczonych w Prawie, których Jezus nazywał obłudnikami, zamknięcie w niepamięci o tym, czego nauczał Jezus, w przeżywaniu życia chrześcijańskiego nie jako służby, ale osobistego interesu, i tak dalej. Świat potrzebuje odwagi, nadziei, wiary i wytrwałości uczniów Chrystusa. Świat potrzebuje owoców Ducha Świętego: “miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności, opanowania” (Ga 5,22). Dar Ducha Świętego został udzielony obficie Kościołowi i każdemu z nas, abyśmy mogli żyć z prawdziwą wiarą, działającą przez miłość, abyśmy mogli rozsiewać ziarna pojednania i pokoju. Umocnieni Duchem i jego wielorakimi darami stajemy się zdolni do bezkompromisowej walki z grzechem i zepsuciem, aby z cierpliwą wytrwałością poświęcić się dziełom sprawiedliwości i pokoju.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/homilie-papiez-franciszek/art,67,franciszek-swiat-potrzebuje-ludzi-napelnionych-duchem-swietym.html

********

Bartłomiej Szkudlarek

Jak pokonać złodzieja łaski?

Szum z Nieba
Bóg składa we mnie całą pełnię łaski, gdy przyjmuję Komunię świętą. Przychodzę na spotkanie modlitewne i jest rewelacyjnie. Przeżywam w tej łasce kilka dni, ale potem mam wrażenie, że trochę mi jej wyleciało. Którędy nam ona ucieka? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że przeważnie przez głowę – przez nasz sposób myślenia, ale także przez postawę serca…
Ja – złodziej
Kiedyś św. Faustyna zapytała: „Jezu, dlaczego Ty mnie tak obdarowujesz? Tyle łask od Ciebie otrzymuję”. Rzeczywiście, mało który święty tyle otrzymał, a ona była tego świadoma. Pan Jezus odpowiedział jej wprost: „Ponieważ nie kradniesz moich łask, nie przywłaszczasz ich sobie” – czyli po ignacjańsku mówiąc: nie gnieździsz się w cudzym gnieździe. W czym to przywłaszczanie się przejawia? W tym, że gdy stanie się coś dobrego, to właśnie sobie przypiszę autorstwo tego sukcesu. Gdy ktoś mnie pochwali, że dobrze zagrałem na gitarze – uznam, że to zasługa mojego talentu. Albo jeśli ty w posłudze wstawienniczej pomodlisz się za kogoś, a on za jakiś czas ci powie: „Wiesz, aż mi się ciepło wtedy zrobiło, zostałem uzdrowiony” – niepostrzeżenie zacznie ci chodzić po głowie: „Super byłem na tej modlitwie”. Gdy pójdziesz za tą myślą, wpuścisz złodzieja, który odbierze ci radość z bycia sługą Pana. Efektem będzie smutek.
“Porównywalka.pl”
Ojciec Józef Kozłowski SJ, założyciel wspólnoty „Mocni w Duchu” powiedział, że chrześcijanin robi w życiu dwa największe błędy, które przekładają się potem na jego przywary: zazdrość i porównywanie się. Taka „porównywarka.pl” wie wszystko: kto jakim samochodem jeździ, jaką ma żonę, gdzie pracuje, ile zarabia i jakie ma perspektywy. Jadę więc sobie po spotkaniu modlitewnym do domu i myślę: „Ten Maciek to ma dobrą pracę. Awansuje, zarabia trochę więcej ode mnie…”. Zaczynam się z nim porównywać – a radość z tego, że ja i moja rodzina mamy co jeść, ucieka w siną dal. Mój uśmiech gaśnie. A nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że im więcej Maciek zarabia, tym bardziej mi ten uśmiech z twarzy schodzi. I chociaż Bóg nadal się o mnie troszczy, ja tego nie dostrzegam, bo cały czas myślę, że tamten ma więcej. Wyobraź sobie, że przychodzisz do wspólnoty, modlisz się pięknie przez całe spotkanie. A potem wracasz do domu i myślisz sobie: „Jak ten fajnie mówił. A jak ta super wygląda (z roku na rok coraz młodziej, jak ona to robi?). No i tamta znalazła już sobie narzeczonego (razem startowałyśmy w poszukiwaniach, a ja dalej jestem sama!)”. Za takimi myślami stoi diabeł, który chce ci odebrać radość z bycia dzieckiem Bożym i z posiadania całej pełni łaski.
Dyktator
Dyktator to ktoś, kto dyktuje innym, co mają robić. Ja na przykład bardzo często dyktuję Bogu, co On ma zrobić, gdy modlę się za kogoś. Przykład? Przedwczoraj poszedłem do kaplicy, siedział tam młody chłopak i minę miał nietęgą. Przyszła mi konkretna myśl o tym, co mu dolega (mogło to być wewnętrzne poznanie). A co ja z nim zrobiłem? Wychodząc z kaplicy, modliłem się: „Panie Boże, zrób to i to, żeby on był szczęśliwy”. Ale gdy przechodziłem przez przejście dla pieszych, oświeciło mnie: „Co ja w ogóle gadam? Ja dyktuję Bogu, co On ma zrobić?!”. Nawet jeśli miałem dobre poznanie, że temu chłopakowi właśnie to dolega – to czy ja będę Jezusowi mówił,w jaki sposób On ma działać? Dlatego warto na modlitwie wyłączyć swojego dyktatora i po prostu opowiedzieć Jezusowi o osobie, za którą chcę się modlić. A Pan Jezus już będzie wiedział, jak rozwiązać jej problem.
Człowiek kompromisu
Brzmi pięknie, bo człowiek kompromisu to ktoś fajny. A jednak kryje się za tym coś, co pozbawia nas łaski Bożej, radości i szczęścia. Gdy anioł przyszedł do Maryi, powiedział do Niej: „Bądź pozdrowiona” i zaraz dodał: „Raduj się, pełna łaski”. Gdy ktoś jest pełen łaski, to naprawdę nie ma nic innego do roboty niż się radować, taki jest szczęśliwy. My też do tego jesteśmy powołani i mamy takie możliwości, ponieważ mamy Boga. Mamy Jego Ciało, Jego Ducha, Jego Kościół – całą pełnię. Niczego nam nie brakuje, a jednak czasami chodzimy smutni. Człowiek kompromisu to ktoś, kto wchodzi w kompromis z diabłem. Jak to się odbywa? Diabeł podsuwa mu jakąś myśl, aby go zasmucić. Tego, kto już idzie za Jezusem, trudno jest skusić pokusami oczywistymi – gołej baby już mu nie postawi, bo ten się na to nie nabierze. Dlatego diabeł wobec takich ludzi używa subtelniejszych pokus. Nie będzie to więc goła baba, ale np. myśl: „Koleżanka z pracy czegoś potrzebuje, a taka ładna jest”. Pomyślisz więc sobie o niej jeszcze przez chwilę: „Włosy ma ładne. I dobrze się ubrała”. A gdy jakiś czas potrwasz w tej myśli, to diabeł odstępuje i zapominasz o niej. Jednak już mu rękę podałeś, już ci trochę od niego zaśmierdła, już trochę ścieżki sobie wydeptał… Następnego dnia spotkasz w pracy tę koleżankę i inaczej na nią spojrzysz. Ale tylko troszeczkę, więc nadal nic cię nie niepokoi. Jednak za rok, po trzystu dniach takiego spotykania się i takich myśli – już jesteś dużo bliżej tej kobiety. A za dwa lata może zdarzyć się o wiele więcej. Gdy wchodzimy w jeden choćby kompromis ze złym – mnóstwo łask nam przez niego ucieka. Masz żonę, jest piękna, zakochałeś się w niej kiedyś, ale… koleżanka jest o dziesięć lat młodsza. Twoja żona ciężko pracuje, macie dzieci, a tamta nie. Wiesz, do czego zmierzam? Generalnie nam, facetom, takie myśli przychodzą nieświadomie. Walka zaczyna się dopiero od momentu, kiedy uświadomisz sobie, że masz taką myśl i trzeba zdecydować, czy ona ma prawo być w twojej głowie, czy nie. Jeśli świadomie zaczynasz smakować tę myśl: „Niesamowicie podobają mi się włosy tej dziewczyny!” – to właśnie się sprzedałeś. Wszedłeś w kompromis z diabłem i podałeś mu rękę. A potem wracasz do domu, żona obiad zdążyła ci zrobić, więc siadasz do stołu i patrzysz. Żona akurat tego dnia jest trochę nieuczesana, niezbyt ciekawie ubrana, więc myślisz: „Jednak ta koleżanka z pracy jest ładniejsza”. To tylko taka krótka myśl, ale wystarczy. Jeśli jej nie odrzucisz, ale pozwolisz powracać – zrobi się z tego tysiąc myśli i już nie będziesz się zachwycał swoją żoną.
Walka duchowa zaczyna się od myśli…
Napisałem o facetach, a przecież dziewczyny też takim kompromisom ulegają. Siedzicie sobie w domu, gdy nagle przychodzi myśl o jakimś mężczyźnie z pracy, ze wspólnoty, może o sąsiedzie. „Jest taki zaradny. Męski i twardy, a jednocześnie ciepły i wrażliwy – dzieci kocha, psy kocha. I kurs masażu podobno zrobił! A przy tym dobrze tańczy. I w dodatku inteligentny…” A mąż siedzi w pokoju obok, ogląda mecz i jakoś tak wygląda na mało rozgarniętego. I chociaż ten mąż jest świadomie wybrany i ogólnie fajny, to sąsiad wydaje się fajniejszy. Pokazuję tutaj pewien mechanizm, jak zły duch do każdego z nas – do mnie i do ciebie, bez żadnego wyjątku – udeptuje sobie ścieżki. A później wierci nam dziury w duszy, żeby tylko wysysać łaskę, którą Bóg w nas złożył. Jeśli będziemy w te kompromisy częściej wchodzić, to na każdym polu – finansowym, osobistym, moralnym – będziemy w końcu tak słabi, że ulegniemy pokusie. A wtedy albo zginiemy, albo zagubimy się na długie lata. Musimy więc mieć świadomość, że walka o nasze myśli to podstawowy mechanizm działania złego ducha. Wystarczy nie myśleć o tym, o czym myśleć nie powinniśmy – bo ulatuje nam wówczas ta upragniona łaska.
Kontrofensywa
Kiedy nie możesz poradzić sobie z pokusami, to jest czas na poważne rekolekcje, na głęboką spowiedź i wzięcie się za siebie, bo mowa tu o niebłahym zniewoleniu. Jeżeli jednak masz możliwość walczyć, to nie składaj broni. Walka toczy się na etapie kompromisu – dużo wcześniej niż przychodzi pokusa do konkretnego czynu – kiedy zły duch dopiero wydeptuje sobie ścieżkę. Pierwszy ślad zrobił, potem drugi, a teraz, gdy ma już autostradę, tak łatwo go nie zatrzymasz! Natomiast masz siłę i możliwość zatrzymać go wcześniej, gdy dopiero szykuje sobie przedpole: „Nie idę na kompromis z myślą o tej dziewczynie z pracy!”. I będzie musiał odejść, ponieważ diabeł zawsze przegrywa, gdy człowiek mu się sprzeciwia. Walkę przegrywamy w momencie pójścia na kompromis, czyli: jeśli negocjujesz z terrorystą, to już przegrałeś! Często mówimy, żeby nie żywić urazy, żeby nie żywić czegoś negatywnego – zwróćmy uwagę na to słowo żywić. Jeśli ja żywię pokusę, czyli karmię ją, dostarczam jej pożywienia w postaci myśli o kimś, to trudno, żeby ta pokusa była słaba, skoro ona jest tak obżarta we mnie! Jeśli mam urazę do kogoś i myślę o tej urazie – to ja ją żywię! I sam karmię potwora, który się we mnie panoszy, a on mnie zżera i zabiera mi łaskę Bożą. Żeby zacząć wygrywać – wystarczy ruszyć głową!
Bartłomiej Szkudlarek
Szum z Nieba nr  128/2015
http://www.katolik.pl/jak-pokonac-zlodzieja-laski-,24809,416,cz.html
*******
Iain Matthew OCD

Modlitwa namaszczenie umysłu

Głos Karmelu

Ucząc modlitwy, Jan od Krzyża doprowadził nas do miejsca, w którym kryje się nasza potrzeba, i podzielił się swoim zachwytem nad ukrytym tam darem Bożym. W modlitwie, która wypływa z tej potrzeby, spotkanie – czyli Bóg ofiarowujący się ludzkiemu duchowi – jest miejscem uzdrowienia i odnowy. Jan wyraża to na wiele sposobów. Spróbujmy teraz dostrzec jeden z przejawów tego uzdrawiającego spotkania. Naszą podstawą będzie druga księga Drogi na Górę Karmel. Znajdujemy w niej zaproszenie Jana: Niech twój umysł zanurzy się w świetle.
Wyjść poza status quo

Droga na Górę Karmel jest skonstruowana metodycznie, celowo zawiera powtórzenia. Jest jak Bolero Ravela, które nie przestaje pulsować, aż jego rytm przeniknie nas i sprawi, że przyjmiemy go jako coś właściwego. Księga I mówi głośno: Musimy zostać uwolnieni. Księgi II i III wyznaczają ścieżkę do wolności. Są niejako operacją przeprowadzaną na duchu, otwierającą wnętrze człowieka po to, by je namaścić.
Aby ułatwić diagnozę, Jan postrzega owo wnętrze jako trzy władze: rozum, pamięć i wolę. Nie mówi o trzech „rzeczach”, jak o trzech narządach ciała, lecz o osobie jako całości, z jej rozumieniem i wiedzą, jej świadomością teraźniejszości i przeszłości, jej miłowaniem i wybieraniem. Taka analiza może wyglądać dość statycznie, ale warto zwrócić na nią uwagę, bo za jej pośrednictwem Jan ofiarowuje nam prawdziwie dobrą nowinę. W ten sposób proponuje on przemianę ludzkiego wnętrza. Rozkopuje ziemię i otwiera ją na przyjęcie wody, tak, aby mogła naprawdę sączyć się do wewnątrz, a nie tylko spływać po powierzchni. Jan analizuje wnętrze człowieka, bo to ono ma być uzdrowione:
„Musimy zatem powiedzieć o tym, jak trzy władze duszy (rozum, pamięć i wola) są wprowadzane w tę duchową noc, w której i przez którą może mieć miejsce zjednoczenie z Bogiem […]. Następnie przyjrzymy się, jak rozum musi zostać udoskonalony w ciemności wiary, pamięć w próżni nadziei – a także jak wola ma zostać scalona przez ogołocenie jej z wszelkich pragnień, tak aby na swojej drodze do Boga nie była niczym obarczona” (DGK II, 6, 1).
Wiara udoskonalająca rozum; nadzieja odnawiająca pamięć; miłość scalająca wolę, serce. Jan odpowiada tu na wezwanie ewangeliczne, jakim jest metánoia, nawrócenie, przemiana umysłu (nous). Pozwól na przewrót ducha. Zmień myślenie. Niech inne światło namaści twój umysł.
W Drodze na Górę Karmel Jan podejmuje wielki trud konfrontacji z oporem, jaki stawia rozum, i otwiera go na owo „inne” światło. W niniejszym tekście chcemy dotrzeć do takiego właśnie rozumienia modlitwy: jako przyjęcia światła, które uzdrawia.
Umysł ludzki jako gościnne miejsce
Wiara, nadzieja i miłość „łączą się ściśle ze sobą” (DGK II, 24, 8). Zatem to, co Jan mówi o wierze, można odnieść do pojętej całościowo odpowiedzi człowieka skierowanej do Boga. Wśród poszczególnych elementów omawianych w nauce Jana to właśnie wiara i rozum są traktowane w księgach Drogi na Górę Karmel w sposób najbardziej dogłębny.
Wiara charakteryzuje się piękną przestronnością. Jest jak światło słoneczne rozświetlające wiosenny dzień niczym błogosławieństwo. Z kolei umysł cechuje ufna wrażliwość, jak oczy, które otwierają się na światło. Mimo całej „stanowczości” Drogi na Górę Karmel głównym zamysłem tego dzieła jest doprowadzenie do modlitwy, która jest pełna dziecięcej ufności i zadziwienia.
W dobie technokracji umysł może być postrzegany głównie przez pryzmat jego osiągnięć: jako środek służący ludzkości do odkrywania tajemnic kosmosu i kontrolowania go. Wiedza jest równoznaczna z siłą, oznacza klucz do dominacji. Umysł czyni człowieka królem i pozwala mu plądrować ziemię.
Jan inaczej pojmuje umysł – entendimiento. Owszem, jest on narzędziem wiedzy. (Biegłość Jana w sferze filozofii, poezji i jego obeznanie z różnymi metodami transportu wody świadczą o jego gotowości do rozwiązywania problemów przez ciężką pracę). Osiągnięcia umysłu są zatem ważne. Dla Jana jednak najistotniejszą cechą charakterystyczną umysłu jest jego zdolność do otrzymywania, przyjmowania, wpuszczania. Podobnie jak czysta strona, która przyjmuje druk, umysł jest osobą, którą można uformować, ukształtować, przystosować do tego, co widzi wokół siebie.
Oko jest delikatne; może boleć, jeśli będzie pozbawione ochrony. George Herbert w swoim wierszu Virtue [Cnota] doskonale to ujmuje: „Urocza różo, której barwa gniewna i śmiała / łzą mąci oko temu, kto spojrzał nieostrożnie…”. Piękno nie jest statyczne: promieniuje. Pulsuje światłem. Zastanów się, czy na pewno chcesz na nie patrzeć – bo nieuważne spojrzenie może sprawić, że jego błysk cię oślepi!
Wzrokiem duszy jest rozum (por. DGK II, 23, 2). Rozumienie to widzenie. Owszem, rozumieć znaczy działać, badać – ale jeszcze bardziej: otrzymywać światło.
Rozumieć znaczy słyszeć. Umysł to człowiek otwarty na słowo. Umysł jest najbardziej sobą, kiedy może słuchać. Kiedy słuchamy, sięgamy najgłębiej. Heraklit określał kontemplację jako „wsłuchiwanie się w sedno rzeczy”. Zdrowie umysłu nie zależy od ilości przyswajanych idei, lecz od tego, w jakim stopniu jest on wolny, aby słuchać.

Na ile jestem wolny, aby słyszeć to, co mówisz? Na ile jestem wolny, aby słyszeć to, czego nie mówisz? W jakiej mierze mój umysł przyzwala na to, aby zanurzyć się w świetle kogoś innego? Aby wzrastać w rozumieniu, trzeba dokonać tej trudnej rzeczy: „zachować umysł większy niż jego własne idee”.
Jeśli umysł jest bardziej nastawiony na otrzymywanie niż na osiąganie, kluczowe pytanie brzmi: Co otrzymuję? Czemu powierzam władzę nad moim umysłem? Jakim sprawom pozwalam pozostawić na mnie piętno? Jakim troskom czy celom pozwalam się kształtować?
W miarę jak Jan prowadzi nas swoją Drogą na Górę Karmel, nieustannie zadaje to właśnie pytanie: Co lub kto kształtuje twój umysł? Kto ma nad nim władzę? Jego propozycja uzdrowienia jest następująca: Pozwól, aby twój umysł kształtował się w wierze. Zapal w jego wnętrzu świecę wiary (por. DGK II, 16, 15). Niech słowo Boże wyciśnie na tobie swoją pieczęć. Pozwól, aby światło Ewangelii namaściło twój umysł.

Jak daleko sięga twoja gościnność?
Kiedy Jan mówi o wierze, nasuwają się dwa pytania. Jedno dotyczy tego, co zawiera w sobie wiara: Jakie światło ma nas namaścić? Dojdziemy do tego. Drugie dotyczy naszej otwartości na to światło: Jak głęboko je przyjmujemy? Wiara działa tam, gdzie nasze przyjęcie jest najgłębsze. W całej księdze II Drogi na Górę Karmel Jan mówi: Nie zamykaj się zbyt wcześnie.
Chociaż zadziwienie ma miejsce w ulotnej chwili, nie lubi pośpiechu. W świecie, który szuka niezbitych dowodów, szybkich sensacji i superbohaterów, trudno przyjąć nieco łagodniejsze światło. Wezwanie Jana do oderwania się od tego, co nas otacza, ma na celu ponowne przeszkolenie naszego wzroku i słuchu. Jan przeciwstawia się temu, co nas przytłacza (embarazar), powstrzymuje (impedir), przekarmia (cebar) (DGK II, 16, 6; 15, 3). Ostrzega nas przed korzystaniem z pokarmu typu fast food, który utrudnia kosztowanie manny (por. DGK I, 5, 3).
Tym, co blokuje otwartość umysłu, nie jest podejmowanie działań czy pomysłowość, lecz własne „ja”: dominacja osobistych kryteriów w postrzeganiu świata. Tym, co zaciemnia moje spojrzenie i ogranicza pole widzenia, jest moje pragnienie, by mnie zauważono, uznano, zaakceptowano, postawiono w centrum uwagi. Zakorzeniona w nas miłość własna powoduje zaćmienie umysłu i sprawia, że słońce nie może przebić się przez mgłę:
„Rozum nie jest w stanie przyjąć oświecenia przez Bożą mądrość, podobnie jak światło słoneczne nie przeniknie chmur w ponury dzień; wola również nie może ogarnąć w sobie Boga w czystej miłości, tak jak zamglone lustro nie pokaże wyraźnego odbicia twarzy patrzącego. Tym bardziej też pamięć, którą przesłaniają nasze dezorientujące pragnienia, nie może przyjąć spokojnie obrazu Bożego w jego kształcie” (DGK I, 8, 2).
W księdze II Drogi na Górę Karmel Jan próbuje poprowadzić nas dalej: Jesteś wart więcej, jest ci przeznaczona większa miłość. Nie to, nie tamto, ani tamto – idź tylko naprzód, z wiarą.
To skłonne do otwarcia miejsce, gdzie wiara jest swobodna, Jan nazywa „duchem”. Duch to osoba na płaszczyźnie największego otwarcia. Gdyby było nieco mniejsze, nie przyjęłoby tego wszystkiego, co niesie ze sobą wiara. Wyjdź więc poza uciążliwość znaczeń – przestań polegać jedynie na tym, czego możesz dotknąć myślami, zbadać z ich pomocą; otwórz się na przestrzeń ducha, gdzie możesz otrzymać w całości to, co jest ci ofiarowane, bez dzielenia daru na kawałki, gdy tylko się pojawi. Dusza powinna zawsze zamykać oczy na wszystko, co może dostrzec i zrozumieć […]. Niech raczej polega na tym, czego nie widzi, co dotyczy ducha […]. To bowiem jedynie podnosi ją do zjednoczenia w wierze (DGK II, 16, 12).
W księdze II Drogi na Górę Karmel słowo Jana odpowiada zatem na pytanie: Jak głęboka jest twoja otwartość na przyjmowanie – w jakiej mierze jesteś otwarty? Jego odpowiedź brzmi: Wyjdź poza jaskrawe światła i trendy, wejdź w „głębiny wiary” (DGK II, 18, 2), obszar przyjmowania, gdzie człowiek patrzy i widzi.
„Wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1, 17) 
Ciemność i odosobnienie to warunki, w których stabilność umysłu jest wystawiona na ciężką próbę; umysł mógłby się poddać. Terry Waite spędził wiele lat uwięziony w samotnej celi; walcząc o przetrwanie, wiedział, że musi coś robić. Pozostał przy zdrowych zmysłach dzięki temu, że w myślach opowiadał sobie całą historię swojego życia.
W odosobnieniu więzienia w Toledo stabilność umysłu Jana także wisiała na włosku. Musiał coś zrobić. To, co zrobił, najlepiej wyraża jego poezja. W ciemności swojego lochu Jan otworzył swój umysł na światło. Każdy z wierszy ułożonych w Toledo – Pieśń duchowa, Znam dobrze źródło, romance – przekazuje to światło. Pieśń duchowa jest najbarwniejsza, ale też najbardziej ulotna. Źródłem światła jest w niej „Umiłowany”, postać główna z punktu widzenia Jana, której jednak nigdy nie określa. Natomiast inne wiersze więzienne nadają Umiłowanemu imię.
„Znam dobrze źródło co tryska i płynie, choć się dobywa wśród nocy” (Znam dobrze źródło). Dzięki wierze, pomimo ciemności, Jan je zna. Siłą swojego pragnienia wkomponowuje w noc inny krajobraz: obfite źródło, ukryte „w Chlebie Żywota, aby dać nam życie” (tamże, 9): w Chrystusie, obecnym w Eucharystii i w Kościele.
Romanca Nad rzekami Babilonii (R 10; por. Ps 137 [136]) jednoczy smutek Jana z bólem Izraela na wygnaniu. Psalmista kończy jednak, wyrażając pragnienie, aby dzieci jego ciemiężycieli rozbito o skałę, natomiast Jan w ostatnich słowach chroni się na skale. Wraz z maluczkimi Pana zbliża się do skały, „którą jest sam Chrystus”.
Romance O Trójcy Przenajświętszej – oparte na Prologu czwartej Ewangelii – stanowią Janową lectio divina historii zbawienia. Poeta cierpiał z powodu wykluczenia i represji, ale w swoich strofach postrzega całą historię w perspektywie tajemnicy nieskończonego przyjęcia: miłość Ojca do Syna, Syna do Ojca – miłość, która jest Duchem i dzieleniem się radością ze stwarzania świata (R 1–4). Ludzkość jest stworzona dla miłości, która leży całkowicie poza jej zasięgiem (R 5–6), lecz stała się osiągalna dzięki Wcieleniu Syna (R 7). Historia realizuje się w Maryi, w Nazarecie i Betlejem (R 8–9), kiedy zgadza się Ona przyjąć Boga „w żłóbeczku” (R 9).
Ludzkość odnajduje Bożą radość, Dzieciątko płacze ludzkimi łzami – tak wygląda wymiana prezentów ślubnych, która daje Kościołowi jego godność, ale pieczętuje los Dziecka. Wydaje się, że wśród radosnego świętowania Maryja jako jedyna rozumie te wydarzenia. W ostatnim obrazie wiersza patrzy pełna zadziwienia – en pasmo – na to, co się dzieje. Chłonie to, przyjmuje w siebie i pozwala, aby kształtowało Jej ducha. Jej postawa była wzorem dla samego Jana: pozwalał, aby światło wcielonego Chrystusa oświetlało jego umysł.

Jezus, światło wiary
Chrystus-Eucharystia, Chrystus-Skała, Chrystus-Dziecię: kiedy Jan musiał coś robić, żeby zachować trzeźwość umysłu, patrzył na wcielonego Syna. Światłem, które musi dawać namaszczenie, jest Chrystus.
Wypływają z tego dwa wnioski. Po pierwsze – dla Jana Chrystus jest miejscem modlitwy. Po drugie – tylko Chrystus nie zdradzi wolności słuchającego umysłu. Tylko On może wypełnić całe oczekiwanie wiary.
W księdze II Drogi na Górę Karmel Jan próbuje sprawić, aby bramy naszego umysłu pozostawały otwarte. Popularne i budzące zachwyt przeżycia, pokusy nowych odkryć i doświadczeń wciskają się w nasze życie i mówią: Możesz już zamknąć bramy, jestem w tobie. Jan natomiast wciąż powtarza: Bardzo dobrze, ale to nie wystarczy – nie zamykaj bram.
Na co mamy się otworzyć? Co zatem wystarczy? Odpowiedź otrzymujemy w rozdziale 22. Sfrustrowany czytelnik pyta: Dlaczego Bóg w ogóle obdarza nadzwyczajnymi doświadczeniami, skoro nie mamy się na nich zatrzymywać? Dlaczego w Biblii aż roi się od informacji przekazywanych w sposób nadprzyrodzony, skoro nie powinniśmy ich szukać? Jeśli ty, Janie, powtarzasz wciąż, że trzeba je pozostawić i iść naprzód w wierze, czym jest ta „wiara”, dla której warto stracić wszystko inne? Odpowiedź Jana: To Chrystus. Słowo wcielone. Bóg, który stał się człowiekiem.
On wszystkim wystarczy i jest dostępny dla wszystkich. Żadne inne światło poza Nim nie ma znaczenia. Ojciec dał nam „swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem, i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia” (DGK II, 22, 3).
Bóg nie ma już innego słowa – nie dlatego, żeby je wyczerpał, ale dlatego, że Chrystus jest całym Bożym umysłem, nieustannie przed nami odkrywanym. „Bóg jakby już zamilknął i nie ma już nic więcej do powiedzenia. To bowiem, o czym częściowo mówił dawniej przez proroków, wypowiedział już całkowicie, dając nam Wszystko, to jest swego Syna” (DGK II, 22, 4).
Chrystus wystarcza, bo dociera do nas wszystkich, do każdego z nas – obejmuje w swoje posiadanie najbardziej zagubione i mroczne zakątki. Przychodzi humanado, „w ludzkiej postaci”, „Chrystus-Człowiek” (DGK II, 22, 6.7). Chrystus Jana jest wszystkim, czym jest Bóg, we wszystkim, czym jesteśmy my: Bóg „w żłóbeczku” (R 9); „nasz Bóg, tak wielki, a tak pokorny i ukrzyżowany” (por. JKL 25). Jego odpowiedź przychodzi do nas nawet wtedy, gdy źle funkcjonujemy i nie potrafimy sobie poradzić. „Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spójrz na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (DGK II, 22, 6).
Chrystus wystarczy, bo Słowo, wypowiedziane raz w ciele, zmartwychwstało i jest ważne na wieki. Ojciec przekazuje nam Go jako dar. „On jest całą moją mową, odpowiedzią, całym widzeniem i objawieniem. To objawienie wam wypowiedziałem, dałem i ukazałem, przez nie odpowiedziałem, dając wam Syna mego za brata, mistrza, przyjaciela, za cenę i nagrodę” (DGK II, 22, 5).
Zachowaj umysł otwarty, gotowy na przyjmowanie, słuchający, ukierunkowany na wiarę. Wiara sama w sobie jest wystarczająco szeroka, aby przyjąć zjednoczenie z Bogiem (por. DGK II, 9, 1). Wiara ta ma twarz i imię. „Jego słuchajcie, bo Ja już nie mam do objawienia więcej wiary” (DGK II, 22, 5). Tylko Chrystus nie oszuka umysłu w odpowiedzi na jego najgłębsze zaproszenie.
Jezus, światło modlitwy
Jeśli dla Jana Chrystus jest doświadczeniem, którego nigdy nie musimy się wyrzekać, jest On drogą modlitwy. Tak jest od początku. Księga I Drogi na Górę Karmel przedstawia fascynującą moc, jaką mogą mieć nasze pragnienia. Rozdział 13 podpowiada nam wstępne rozwiązanie. Wzywa nas, abyśmy odważnie zerwali nasze przywiązanie do tego, co jest poniżej naszej godności: „Usiłuj zawsze skłaniać się nie ku temu…, lecz ku temu…” (DGK I, 13, 6). Jednak to wymagające zaproszenie jest zakorzenione w miłości i obecności: „Po pierwsze: trzeba mieć ciągłe pragnienie naśladowania we wszystkim Chrystusa, starając się upodobnić życie swoje do Jego życia, nad którym często trzeba rozmyślać (considerar), by je umieć naśladować i zachowywać się we wszystkich okolicznościach tak, jak On by się zachowywał” (DGK I, 13, 3).
Jan proponuje tu modlitwę, która opiera się na lekturze Ewangelii, na przebywaniu w towarzystwie Jezusa, a za przestrzeń życiową bierze Jego życie. Poznaj Go, a może zaczniesz żyć jak On. Poznaj Go, ale jako „brata i przyjaciela” (por. DGK II, 22, 5); szukaj Go jako Oblubieńca. Na początku Pieśni duchowej Jan radzi, aby tajemnice Chrystusa brać w siebie i rozważać je; aby przyglądać się im w głębi swojego serca, tak aby miłość mogła odkryć to, co zawiera w sobie wiara: „swego Oblubieńca” (PD 1, 11). Jan mówi o naśladowaniu, ale jego pragnienie dotyczy obecności. Ojciec mówi: „Na [Chrystusa] więc zwróć swoje oczy, gdyż w Nim złożyłem wszystkie słowa i objawienia. Odnajdziesz w Nim o wiele więcej niż to, czego pragniesz i o co prosisz” (DGK II, 22, 5).
Jeśli zatem Jan kieruje nas do słowa Ewangelii jako do miejsca obecności i uzdrowienia, nie zamyka nas w wąskiej przestrzeni. Prosi raczej, abyśmy stanęli tam, gdzie Syn Boży może ogarnąć nas swoim światłem. Wiara oznacza ogarnięcie całej chłonności umysłu i przedstawienie jej Chrystusowi, aby odcisnął na niej swój ślad.
Zatem w miarę rozwoju relacji przyjaźń będzie angażować większą część nas samych. To, co kiedyś wymagało wielu słów, może teraz stać się całkowite, pełne miłości, pokoju i uciszenia (por. DGK II, 14, 2). „W tym stanie Bóg udziela się duszy biernie, podobnie jak udziela się światło temu, co nic nie czyni, tylko ma oczy otwarte” (DGK II, 15, 2). Kontemplacja to światło Ewangelii, ale teraz nierozszczepione; zmartwychwstały Chrystus, który przychodzi cały i czyni całością osobę, którą nawiedza: dusza „prosta już i czysta przeobraża się w prostą i czystą Mądrość, którą jest Syn Boży” (DGK II, 15, 4). Naga prawda, białe światło, to Chrystus wypełniający obietnicę z Ostatniej Wieczerzy: „Ja będę go miłował i objawię mu samego siebie” (DGK II, 26, 10; por. J 14, 21).
Jan zaprasza nas więc, abyśmy odważnie poddali się ogarniającej nas całkowicie obecności (DGK II, 29, 6). W zestawieniu z naszymi odkryciami i inspiracjami to, co Duch przekazuje nam w wierze, „różni się [od nich] tak jak czyste złoto od najlichszego metalu. Co zaś do jego obfitości, jest większe o tyle, o ile większe jest morze od kropli wody. W pierwszym sposobie oświecenia otrzymuje dusza poznanie: jednej, dwu czy trzech prawd, w drugim zaś udziela się jej ogólnie cała Mądrość Boża, tj. udziela się jej przez wiarę Syn Boży” (DGK II, 29, 6).
Powtórzmy pytanie: Co otrzymywałem – czemu dałem władzę nad moim umysłem? Ewangelia nie ogranicza. Inne światła ograniczają. Jan prosi nas, abyśmy nie bali się otwierać szeroko bram. Chrystus nie wykorzysta tej ufności w zły sposób. Pozwól Mu namaścić twój umysł.
Iain Matthew OCD
Głos Karmelu (63) 3/2015fot. José Manuel Ríos Valiente Faith or the March of the Little Candles 

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/modlitwa-namaszczenie-umyslu,24799,416,cz.html?s=4

 

Dziś Dzień Modlitw za Kościół w Chinach

KAI / kn 24.05.2015 13:36

(fot. Surfing The Nations / Foter / CC BY-NC-ND)

Zgodnie z postanowieniem Benedykta XVI z 2007 r. liturgiczne święto Matki Bożej z Szeszanu – narodowego sanktuarium maryjnego w Chinach – jest światowym Dniem Modlitwy za Kościół w tym kraju. W tym roku dzień ten wypada w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego.

 

Z tej okazji podajemy kilka najnowszych (za rok 2014) danych o Kościele katolickim i o chrześcijaństwie w tym najludniejszym państwie świata.

 

Ustalenie dokładnej liczby wyznawców Chrystusa w Chińskiej Republice Ludowej (ChRL) jest bardzo trudne, i to z kilku powodów. Przede wszystkim nie ma tam oficjalnych i w pełni wiarygodnych statystyk dotyczących życia religijnego, nie tylko zresztą chrześcijaństwa. Liczby, jakie są dostępne, zwykle różnią się między sobą, niekiedy dość znacznie, zależnie od tego, czy pochodzą ze źródeł rządowych i partyjnych, czy od samych wspólnot wyznaniowych, czy wreszcie od jeszcze innych ośrodków, niezależnych od władz.

 

Najbardziej rzetelne wiadomości na ten temat zawiera niemieckojęzyczny kwartalnik “China heute”, wydawany od 1982 r. przez werbistów w Niemczech (Sankt Augustin). Zamieszczane tam materiały uwzględniają dane zarówno oficjalne, podawane przez placówki rządowe, jak i pochodzące ze struktur podziemnych, nielegalnych z punktu widzenia władz, za to bliższych stanowi rzeczywistemu.

Pamiętając o tych uwarunkowaniach można przyjąć, że katolików w ChRL jest od 9 do 12 mln, przy czym według danych oficjalnych liczba ta nie przekracza 6 mln (rządowe Biuro Spraw Religijnych mówi o 5,7 mln). Z kolei azjatycka katolicka agencja prasowa UCANews wymienia liczbę ok. 13 mln katolików, co stanowiłoby 1 proc. ogółu mieszkańców Państwa Środka.

 

Rozbieżności w liczbach dotyczą też innych stron życia Kościoła: według bardzo wiarygodnego Ośrodka Badań pw. Ducha Świętego w Hongkongu (HSSC) w Chinach jest 138 diecezji katolickich, w tym 116 “czynnych”, czyli takich, które przejawiają jakąś działalność i 22 “bierne”, o których nic nie wiadomo. Tymczasem kontrolowane przez władze Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich (PSKCh) i oficjalna, również kontrolowana, Chińska Konferencja Biskupia (ChKB) podają, że w kraju tym jest 97 diecezji. Według HSSC tamtejszy Kościół ma 67 biskupów w Kościele oficjalnym (“patriotycznym”) i 37 w Kościele “podziemnym”, podczas gdy dane oficjalne mówią o ok. 60 biskupach diecezjalnych i pomocniczych (oczywiście wyłącznie w Kościele “patriotycznym”).

 

Ocenia się, że w Chinach jest ok. 2,6 tys. księży należących do PSKCh i ponad 1,4 tys. “podziemnych”, co dawałoby razem mniej więcej 4 tys. duchownych katolickich w tym kraju. HSSC podaje, że istnieje tam 10 wyższych seminariów duchownych (z których jednak dwa są tymczasowo zamknięte) z 560 seminarzystami i 9 seminariów niższych z 400 alumnami oraz 12 seminariów “podziemnych”, w których do kapłaństwa przygotowuje się ok. 300 kandydatów. Święcenia kapłańskie w ub.r. przyjęło 78 diakonów w całym kraju, w tym 10 w diecezji Handan w najbardziej “katolickiej” prowincji tego kraju – Hebei.

 

Według tego samego źródła Kościół “patriotyczny” ma 3250 sióstr zakonnych, należących do ok. 87 zgromadzeń, podczas gdy w podziemiu działa 1530 zakonnic z ok. 37 zgromadzeń. Nowicjat i formację przechodzi obecnie 137 dziewcząt w PSKCh i 37 w “podziemiu”.

 

W 2014 r. w Kościele w Chinach odnotowano nieco ponad 20 tys. chrztów, przy czym najwięcej udzielono ich w Hebei: prawie 4 tys., następnie w prowincji Shanxi: ok. 1,7 tys. i w Szantungu – ponad 1,4 tys. Diecezjami, w których było najwięcej chrztów, były Xingtai – prawie 1,5 tys. i Handan – 947 (obie w prowincji Hebei) oraz Anyang (w prowincji Henan) – 659. Według danych oficjalnych w ChRL działa obecnie ok. 6 tys. kościołów i domów modlitwy.

 

Na zakończenie dodajmy jeszcze, że w ub.r. zmarło 4 chińskich biskupów katolickich, z których najstarszym był jezuita Joseph Fan Zhongliang z Szanghaju, który odszedł do wieczności w wieku 96 lat. Sakrę przyjął natomiast jeden biskup – Johannes Peng Weizhao, który w kwietniu ub.r. został biskupem diecezji Yujiang w południowo-wschodniej prowincji kraju Jiangxi.

 

Światowy Dzień Modlitw za Kościół z Chinach ustanowił Benedykt XVI w swym liście “do biskupów, kapłanów, osób konsekrowanych, do wiernych Kościoła katolickiego w Chińskiej Republice Ludowej” z 27 maja 2007 r. Papież wyraził w nim uznanie i wdzięczność za mężne trwanie w wierze, mimo wielu trudności i podziałów, stwarzanych w większości przez władze.

 

Przedstawił również stanowisko Kościoła katolickiego wob3ec tych spraw i sposoby uregulowania spornych zagadnień. Dokument ten spotkał się z dużym odzewem ze strony wiernych i władz, zarówno życzliwym, jak i bardzo krytycznym, jak na razie jednak nie wpłynął w istotnym stopniu na sytuację katolików w tym wielkim kraju.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22270,dzis-dzien-modlitw-za-kosciol-w-chinach.html

********

Papieskie orędzie na Światowy Dzień Misyjny

KAI / kn

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Misje to nie prozelityzm, ale dzielenie się naszą miłością do Chrystusa, człowieka i Ewangelii. Papież Franciszek pisze o tym orędziu na 89. Światowy Dzień Misyjny. Obchodzony on jest w Kościele 19 października, a ustanowił go w 1926 r. Pius XI.

 

W przesłaniu opublikowanym w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, które naznacza początek misyjnego Kościoła, Ojciec Święty wskazuje na potrzebę większego zaangażowania ludzi świeckich w misyjne dzieło, a osoby konsekrowane wzywa do odważniejszego pójścia na misyjne peryferie, wszędzie tam gdzie Ewangelia wciąż jeszcze nie dotarła.

 

W swym przesłaniu, które wpisuje się w obchody Roku Życia Konsekrowanego, Ojciec Święty wskazuje na ścisły związek między misją, a konsekracją zakonną przypominając, że “kto naprawdę idzie za Jezusem musi stać się misjonarzem”. Zarazem zachęca do dobrego rozeznania misyjnego powołania przypominając, że “nie ma w nim miejsca na żadne kompromisy”. Franciszek zwraca się też bezpośrednio do młodzieży i ludzi świeckich. Wskazując, że są oni zdolni do odważnego świadectwa i mężnych wyborów prosi, by nie pozwolili ukraść sobie marzeń. Marzeń pójścia pod prąd, pójścia za Jezusem. Te marzenia, jak podkreśla Franciszek, zakładają totalny dar z siebie.

 

Ojciec Święty wzywa też osoby konsekrowane do otwarcia się na większą obecność świeckich na misjach, także na tych, którzy mogą temu zaangażowaniu poświęcić niewiele czasu. “Powołanie misyjne wypływa z Chrztu i dotyczy wszystkich” – zaznacza Franciszek. W swym przesłaniu wskazuje również na konieczność respektowania potrzeb ludów do których jesteśmy posłani. Przypomina, że każda kultura ma prawo wspomagać się własną tradycją w rozumieniu tajemnicy Boga i przyjęciu Ewangelii. Zachęca zarazem misjonarzy, by nie zapominali o ubogich, chorych, najsłabszych i odrzuconych.

 

Jako warunek jedności Kościoła wskazuje ścisłą współpracę między Biskupem Rzymu, a instytucjami i dziełami misyjnymi. Uwypukla powszechny charakter misyjnego zaangażowania, które, jak pisze, zarówno u Papieża, biskupów, kapłanów, zakonnic i świeckich musi wynikać z osobistego spotkania z Jezusem.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3055,papieskie-oredzie-na-swiatowy-dzien-misyjny.html

******

Antyklerykalizm i rozczarowanie

ks. Artur Stopka

Antyklerykalizm w Polsce zagościł na dobre. Byłoby dziwne, gdyby go nie było. Dziwi natomiast fakt, że można godzinami szukać w Internecie i nie znaleźć żadnych dowodów zainteresowania tym zjawiskiem ani jego badaniem ze strony Kościoła katolickiego. Będę wdzięczny za linka do strony, gdzie natrafię na jakiekolwiek dane opracowane przez instytucję, którą ten fenomen najbardziej dotyka.

Z moich internetowych poszukiwań wynika również, że sami antyklerykałowie nie za bardzo wiedzą, ilu ich jest, ani nawet jak się mogliby policzyć. Na jednym z antyreligijnych blogów natknąłem się na interpretację badań TNS OBOP w sprawie zaufania do Kościoła. Dane były sprzed roku i pokazywały, że to zaufanie w ciągu kilku lat spadło o kilkanaście procent. I że “nigdy jeszcze Kościół nie miał tak niekorzystnych dla siebie ocen”. Badanie zawierało też pytanie o udział Kościoła w życiu politycznym. Autor bloga zaliczył do antyklerykałów wszystkich, którzy uznali, że udział ten jest za duży. Wyszły mu naprawdę spore liczby.
Nie ma też pełnej jednoznaczności przy definiowaniu antyklerykalizmu. Moim zdaniem, traktowanie go jako prostego przeciwstawienia wobec klerykalizmu jest mylącym uproszczeniem. Podobnie jak twierdzenie, że jest to po prostu postawa krytyczna wobec działań duchownych. Przy takim podejściu skrytykowanie nieprzygotowanego kaznodziei albo księdza, który po chamsku zachował się w kancelarii parafialnej, byłoby przejawem antyklerykalizmu. Bez sensu.
Nonsensem jest także, według mnie, ograniczanie definicji postaw antyklerykalnych jedynie do odrzucania obecności Kościoła, a zwłaszcza duchownych, w sferze politycznej. W czasie zeszłorocznych wakacji spotkałem wielu ludzi, którzy w moim odczuciu byli bardzo zdecydowanymi antyklerykałami, a pojęcia o tym, na ile hierarchia Kościoła katolickiego jest zaangażowana w polskie życie polityczne, praktycznie nie mieli.
Z pewnością nie brak w Polsce antyklerykałów, którzy traktują to zjawisko w kategoriach ideologicznych. Ja jednak coraz częściej spotykam ludzi, których postawę, trochę na podobieństwo ateizmu praktycznego, nazwałbym antyklerykalizmem praktycznym. Ateizm praktyczny to pewien styl życia. Prawie dziesięć lat temu, podsekretarz Papieskiej Rady ds. Kultury twierdził, że na całym świecie wzrasta ateizm praktyczny, czyli obojętność wobec kwestii Boga, a maleje ateizm walczący, który już wówczas w jego ocenie nie miał większego znaczenia.
Czy podobną diagnozę można postawić wobec antyklerykalizmu w Polsce? Myślę, że tak. Uważam tak wbrew modnym dzisiaj alarmistycznym interpretacjom wyników ostatnich wyborów do parlamentu.
Antyklerykalizm praktyczny to postawa, która często jest wynikiem zawodu i rozczarowania. Rozczarowania nie działaniem episkopatu czy całego duchowieństwa, ale niejednokrotnie pojedynczego księdza. Osobistym odkryciem, że konkretny proboszcz albo wikary nie spełnia oczekiwań, jakie w przekazywanym z pokolenia na pokolenie (dziś skutecznie spłaszczanym i odczłowieczanym przez polityków i media) szablonie myślowym, są mu stawiane. Jeszcze szybciej to działa, jeśli mamy do czynienia z rzeczywistym antyświadectwem ze strony duchownego, a nie tylko z niedorastaniem do pewnego utrwalonego wizerunku księdza.
Skutkiem takiej konfrontacji jest niezgoda na to, aby ten, kto sam nie realizuje oczekiwań innych w tak ważnej sferze jak religia, w jakikolwiek sposób ingerował w życie innych ludzi, dyktując im, jak mają żyć. Tacy praktyczni antyklerykałowie chcą po prostu prawa do obojętności działającej w obie strony.
Na koniec dygresja, ale jednak w temacie. Przed laty włoski ksiądz podczas wizyty w Polsce, widząc grupę duchownych zdejmujących koloratki przed wejściem do knajpy na kufel piwa, powiedział mi zszokowany: “Nie wiedziałem, że u was jest taki antyklerykalizm”. Na moje żądanie uzasadnienia takiego wniosku, stwierdził z powagą: “Kraj, w którym ksiądz nie może się w koloratce napić piwa, musi być bardzo antyklerykalny”. Przypomniały mi się jego słowa, gdy kilka dni temu jedna z bulwarówek zamieściła kilkanaście fotografii biskupich samochodów z jednoznacznym, negatywnym komentarzem. Co ciekawe, prawa do korzystania przez hierarchów z przyzwoitych samochodów dzień później bronił w radiu przedstawiciel ugrupowania uchodzącego za skrajnie antyklerykalne. “A co, na krowie mają jeździć?” – zacytował słowa jednego z duchownych.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,655,antyklerykalizm-i-rozczarowanie.html
********

Ocalić małżeństwo mimo wszystko?

Przewodnik Katolicki

Monika Białkowska

(fot. shutterstock.com)

Dekalog jest po to, żeby go przestrzegać, a nie żeby mierzyć nim innych. Rozsądzać o tym, komu się udało go przestrzegać według Bożego zamysłu, będzie On sam – z o. Mieczysławem Łusiakiem SJ, duszpasterzem małżeństw niesakramentalnych oraz duszpasterzem małżeństw w kryzysie “Sychar” w Bydgoszczy, rozmawia Monika Białkowska.*

 

 

Monika Białkowska: Jest ojciec duszpasterzem małżeństw niesakramentalnych, ale również małżeństw w kryzysie i osób porzuconych. Czy to nie jest dwulicowość? Jak można jednocześnie wspierać porzuconych i porzucających, którzy weszli w nowe związki?

 

Mieczysław Łusiak SJ: Jest taki stereotyp, według którego duszpasterstwo osób niesakramentalnych zrzesza ludzi, którzy porzucili swoich małżonków. Ktoś na nich czeka i nie ma racjonalnych powodów, dla których nie mogliby wrócić do sakramentalnego małżeństwa. W moim duszpasterstwie takich osób nie ma. Nawet, jeśli przychodzili ludzie, którzy mieli na sumieniu swoje sakramentalne małżeństwo, to po dwóch czy trzech spotkaniach znikali. Treści, które słyszeli i adoracja Najświętszego Sakramentu sprawiały, że sami zaczynali rozumieć, że to nie jest miejsce dla nich. Bo to nie jest miejsce dla tych, którzy mogą coś jeszcze odbudować, których sakramentalny związek ma szansę funkcjonować. Są tu ludzie autentycznie skrzywdzeni, którym mimo prób nie udało się małżeństwa uratować, a potem nie umieli żyć samotnie – być może nie mieli wsparcia w postaci duszpasterstwa osób porzuconych… Mógłbym naciskać, żeby żyli samotnie – ale staję wobec tego, co ich łączy, wobec ich pięknej więzi na kształt małżeńskiej i wiem, że nieludzkie byłoby, a nawet nieboskie, nazwać to złem.

 

Ale to, co ojciec nazywa “piękną więzią na kształt małżeńskiej”, inni nazwą wprost cudzołóstwem. Powiedzą, że takie duszpasterstwo dla grzeszników wspiera ich w czynieniu zła, więc równie dobrze można by założyć duszpasterstwo dla złodziei, żeby kradli dalej…

 

Zrównywanie osób żyjących w związkach niesakramentalnych z ludźmi, którzy kradną czy mordują, jest absolutnie niedopuszczalne. Kościół tak nie myśli. Bł. Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio wezwał duszpasterzy, by zaopiekowali się ludźmi, żyjącymi w ponownych związkach i ani słowem nie wspomniał, że celem takiego duszpasterstwa ma być doprowadzenie do tego, by owe ponowne związki się rozpadły. Przeciwnie – pisał, że należy ich wspierać, by pomimo swej sytuacji oboje żyli po katolicku. Potem papieże Benedykt XVI i Franciszek zachęcali, by ludzie ci dbali o komunię duchową z Chrystusem.

 

Rozmawiałem kiedyś z bp. Dzięgą, członkiem Rady ds. Rodziny przy polskim episkopacie. Zapytałem, czy jako duszpasterz, w polskich warunkach, gdzie istnieje instytucja separacji sądowej, mam prawo w określonej sytuacji powiedzieć, że bardziej wskazany jest rozwód, niż separacja. W odpowiedzi usłyszałem, że nie ma generalnej zasady, że każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie, tak są czasem skomplikowane. Znam sytuacje, gdzie odmowa rozwodu oznaczałaby dla kobiety zemstę, upokorzenia i znęcanie się psychiczne ze strony sakramentalnego męża. Dla niej zgoda na rozwód jest formą obrony koniecznej, którą zakłada kodeks prawa kanonicznego. Dla nas, katolików, rozwód jest właśnie formą separacji i tak tłumaczę to tym, którzy się z konieczności rozwodzą.

 

Jak zatem rozumieć jezusowe słowa “Idź i nie grzesz więcej”? Niesakramentalni nie zmieniają swojego życia, trwają w grzechu. Czy te słowa ich nie dotyczą? A może przestajemy uznawać cudzołóstwo za grzech?

 

Kościół w odniesieniu do pewnej kategorii małżeństw niesakramentalnych nie mówi o “trwaniu w grzechu”, ale o “nieprawidłowej sytuacji”, która uniemożliwia rozgrzeszenie i przystępowanie do sakramentów. To jest terminologia używana zarówno w dokumentach, jak i w wypowiedziach papieży. Owszem, z formalnego punktu widzenia oznacza ona trwanie w grzechu. Natomiast czy Bóg oceni to jako klasyczne cudzołóstwo – to już nie nam rozstrzygać. Dekalogiem nie da się skodyfikować całej ludzkiej rzeczywistości. Kościół widzi złożoność problemu i jego niejednoznaczność, dlatego nie potępia i unika takich określeń, jak “życie w grzechu”. Czasem pojawiają się one gdzieś na forach, w prywatnych rozmowach osób skrzywdzonych czy w wypowiedziach księży, którzy nigdy nie prowadzili duszpasterstwa niesakramentalnych i nie znają tych ludzi. A papież Benedykt mówił do nich w Mediolanie, że są piękni i że Kościół ich kocha.

 

Czy nie jest więc tak, że niesakramentalni dostają Kościół w wersji light? Po co człowiek ma walczyć o swoją świętość, skoro można iść do niej opłotkami, nie spowiadać się, przyjmować tylko komunię duchową i żyć? Czy to nie jest tworzenie takiego ciepełka, w którym niesakramentalni adorują sobie Jezusa i jest im fajnie, jakby nic się nie stało?

 

Ależ się stało! Nie są dopuszczeni do sakramentów, a to jest świadectwem dla Kościoła o wielkiej wadze sakramentu małżeństwa!

 

Kilka osób z mojego duszpasterstwa odważyło się podchodzić na Mszy św. parafialnej do komunii razem ze wszystkimi, oczywiście tylko po błogosławieństwo. Po Mszy św. pytano ich: “Dlaczego tylko błogosławieństwo?” Tłumaczyli, że żyją w ponownym związku i do komunii przystąpić nie mogą, ale chcą być jak najbliżej Boga. Reakcje ludzi były zwykle takie same: “Jak to dobrze, że mnie się tak życie nie skomplikowało!” A oni mogli tylko przytaknąć: “Dziękuj za to Panu Bogu”. Nie było reakcji typu: “Jakże to, to już Kościół nie widzi problemu?” Kościół widzi problem! Właśnie widzi problem, więc nie podaje komunii! To jest dla tych ludzi bardzo bolesne, a komfortem czy ciepełkiem może to nazwać tylko ktoś, kto nigdy nie był ich duszpasterzem. Ja jestem z nimi na co dzień i wiem, że żadna adoracja czy błogosławieństwo nie zastąpią im Komunii. I oni mają w sobie wielkie pragnienie Komunii i wielką tęsknotę. Ona w nich nie wygasa, ona ich do kościoła prowadzi, ona ich trzyma w duszpasterstwie, choć nigdy się nie spełnia. Nikt w moim duszpasterstwie nie ma poczucia, że żyje normalnie w Kościele, że nie ma problemu, że nic się nie stało!

 

Czyli powiedzmy wyraźnie: Kościół przez duszpasterstwo niesakramentalnych nie otwiera żadnej furtki dla rozwodów, ale raczej ratuje ze zgliszczy to, co jeszcze da się uratować?

 

Zdecydowanie tak. Ci ludzie mają za sobą długą i bolesną historię, często długie lata formalnego życia w Kościele, ale bez ugruntowanej wiary. W nowy związek wchodzili dlatego, że ślub kościelny był dla nich tylko zewnętrznym obrzędem. Potem – może po jakimś kazaniu, rekolekcjach albo książce – postanowili zbliżyć się do Boga. Nowy związek jest dla nich miejscem duchowego rozwoju. Przychodzą na rekolekcje, modlą się, regularnie chodzą do kościoła, dzieci mają w nich przykład chrześcijańskiego życia. Nawet gdyby pomyśleli o powrocie do małżeństwa sakramentalnego, wróciliby do tych, którzy do kościoła nie chodzą, którzy kpią z wiary, którzy zabraniają do kościoła chodzić dzieciom… To nie jest teoria, to są sytuacje wzięte z życia!

 

Przychodzi do mnie kobieta, która uciekła od męża, ratując swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. On po latach chce wrócić, ale ona mówi: “Nie mogę na niego patrzeć. Wybaczyłam mu, nie chcę się mścić, życzę mu jak najlepiej, ale nie umiem go pokochać!” Mam jej powiedzieć: “Pani musi! To nieważne, co pani czuje. Ma pani z nim jeść śniadania, obiady i kolacje, przyjaźnić się z nim, spędzać wolny czas, współżyć”? Czy sakrament zastępuje wszystko? Czy automatycznie uwalnia ludzi od tego, co czują, co myślą, co mają w pamięci? Nie znam przypadku, żeby ktoś zapomniał wyrządzane mu przez lata zło tylko dlatego, że zawarł sakramentalny związek. Modlą się o to, pragną tego, ale to nie przychodzi… Ludziom wyraźnie brakuje empatii, jeśli tego nie rozumieją.

 

Może to po prostu syndrom starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym? My jesteśmy porządni, staramy się – a tamci zgarniają całą miłość i uwagę?

 

Dokładnie tak jest. Ale proszę zwrócić uwagę: ojciec nie pyta marnotrawnego syna, czy już nigdy więcej sobie nie pójdzie. Nie stawia żadnych warunków. Jezus mówi kobiecie cudzołożnej “idź i nie grzesz”, ale nie mówi: “obiecaj, że nigdy już tego nie zrobisz”. Popełniamy w duszpasterstwie błąd nie ucząc ludzi, że czym innym jest przebaczenie, a czym innym pojednanie. Niektórzy oburzają się na mnie, gdy mówię do niesakramentalnych “Bóg wam przebaczył”. Przebaczenie jest warunkiem pojednania, ale nie jest jeszcze pojednaniem! Kobieta cudzołożna została przez Jezusa rozgrzeszona, ale czy się z nim pojednała? Czy zmieniła swoje życie? Może nie miała siły? A może chciała przez tydzień, a potem stwierdziła, że jednak nie umie żyć inaczej? Czy Jezus odwołał to, co zrobił? Żałował, że nie została ukamienowana? Mam wrażenie, że niektórzy ludzie żałują…

 

Dekalog jest po to, żeby go przestrzegać, a nie żeby mierzyć nim innych. Rozsądzać o tym, komu się udało go przestrzegać według Bożego zamysłu, będzie On sam.

 

Mówimy wciąż o szóstym przykazaniu. Może problem w postrzeganiu małżeństw niesakramentalnych polega na tym, że widzimy tylko ten jeden grzech? Jest przecież jeszcze dziewięć innych…

 

Likwidacja duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych sprawiłaby, że ludzie mogliby zacząć się staczać po równi pochyłej. Ktoś żyje w takim związku, więc przestaje chodzić do kościoła i do złamanego szóstego przykazania dorzuca regularnie łamane drugie. Zaczyna szukać alternatywnych duchowości, więc łamie pierwsze przykazanie. Oddala się od chrześcijańskich wartości, przestaje dbać o więź małżeńską, dochodzi do kolejnego rozwodu, i kolejnego, i łamie szóste przykazanie po raz trzeci, po raz piąty… Sumienie się rozluźnia, jeśli chodzi o oszustwa, o kradzieże… Czy naprawdę o to właśnie nam chodzi? Bo Kościołowi o to nie chodzi. Kościół chce mimo wszystko tych ludzi ocalić, bo życie nie sprowadza się tylko do małżeństwa i seksu.

 

Niektórzy mówią, że ich chodzenie do takiego duszpasterstwa byłoby nieuczciwe – skoro odeszli od Boga, to nic im się nie należy, i dzielnie ponoszą tego konsekwencje. Czy to rzeczywiście nieuczciwość? A może tylko alternatywa między “żyję jako grzesznik, ale przed Bogiem”, a “żyję, jakby Boga nie było?”

 

Na podstawie moich wieloletnich doświadczeń, w oparciu o praktykę, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że przed przyjściem do duszpasterstwa blokuje ludzi ucieczka przed świadomością, że żyją w ponownym związku. Mogą mówić, że to nieuczciwe, ale tak naprawdę nie chcą zbliżyć się do Boga, bo przed Nim musieliby stanąć w prawdzie. W świetle wszystko widać, a bez Boga mogą żyć sobie błogo, ich winę widać niewyraźnie. To właśnie w duszpasterstwie ludzie bardzo mocno przeżywają świadomość, jak bolesna jest ich sytuacja – ale jednocześnie odnajdują miłość Boga i nadzieję.

 

 

* Poszerzona wersja wywiadu, który ukazał się w “Przewodniku Katolickim”.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,776,ocalic-mimo-wszystko.html

********

Szukasz wielkiej miłości, wielkiego szczęścia?

Eduard Martin / slo

(fot. shutterstock.com)

W siedemnastym roku życia zaczęłam nosić okulary – wspominała pani J.L. – moim zdaniem to najgorszy czas na to, żeby zaczynać je nosić. Siedemnastka… i okulary? Myślę, że młodsza dziewczyna całkiem łatwo się z tym pogodzi, a później z kolei, gdy już zmądrzeje, wie, że od okularów tak wiele nie zależy, i potrafi je zaakceptować…

Ale w siedemnastym…
Ileż ja się z powodu tych okularów – nawiasem mówiąc bardzo ładnych – napłakałam… Na potańcówki brałam je szczególnie niechętnie, ale ponieważ chciałam sobie porządnie obejrzeć tancerzy, nie mogłam się bez nich obejść. Wtedy jeszcze – przynajmniej w naszym miasteczku – nie znano szkieł kontaktowych. Z czasem do okularów przywykłam.
Kiedyś byłam u swojej kumci, jak mówi się u nas na Morawach, bardzo mądrej i dobrej staruszki. Wieczorem miałam iść w jej wiosce na tańce. Jak bardzo się na ten wieczór cieszyłam. Miał tam przyjść pewien młodzieniec, który podobał mi się najbardziej ze wszystkich mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziałam, po prostu najbardziej… Uczesałam się. Włożyłam najpiękniejszą suknię, którą właśnie z tej okazji przywiozłam. Powdzięczyłam się trochę przed lustrem. Jeśli mnie dziś ten chłopak nie zauważy, to znaczy, że jest nic nie wart i nie będę musiała żałować, że się mną nie zainteresował – mówiłam do siebie dumnie.

Wreszcie nadszedł czas, żeby iść. A ja… Ja nie miałam okularów. Biegałam po domku kumci tam i z powrotem i szukałam, szukałam… I szukałam…
– Co robisz? – spytała zdumiona kumcia.
– Szukam okularów – wrzasnęłam z rozpaczą. Kumcia patrzyła na mnie, nie rozumiejąc. A ja na nią. Jak czegoś tak prostego może kumcia nie rozumieć?
– Przecież masz je na nosie – zaśmiała się kumcia. Dotknęłam swojej twarzy…

I spojrzałam w lustro… Rzeczywiście. Okulary, moje zgubione okulary przez cały ten czas, gdy ich szukałam, były na moim nosie. Zresztą dlaczego miałoby ich nie być, skoro gdy się czesałam, chciałam się oczywiście widzieć jak najlepiej i dlatego je sobie nałożyłam. I w tym zdenerwowaniu nie zdawałam sobie sprawy, że ich szukam – już je mając. Kumcia uśmiechała się.
– Dziewczyno, zapamiętaj tę chwilę – powiedziała łagodnie.
– Dlaczego?
– Wiesz, tak bywa z wieloma rzeczami.
– Z jakimi? – szczęśliwa poprawiałam okulary przed lustrem.
– Tak właśnie bywa z tymi najważniejszymi rzeczami…
– Z najważniejszymi?
– Ileż to razy człowiek szuka miłości – powiedziała kumcia – i nawet nie zauważa, że ją ma tuż przed sobą.
Wtedy nie przywiązywałam wagi do tego zdania. Ale później… Później, kiedy tańczyłam z tym najlepszym tancerzem w całej okolicy… Wówczas uświadomiłam sobie, jak wielka jest to prawda. Ja z tym dawnym tancerzem żyję już pięćdziesiąt lat.
Ludzie często szukają czegoś wielkiego, czegoś pięknego; i nie zauważają, że właśnie to znaleźli…  Szukają wielkiej miłości, wielkiego szczęścia; i nie wiedzą nawet, że mają je właśnie przed oczyma…
Więcej w książce: SCHODY DO RAJU – Eduard Martin

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,507,szukasz-wielkiej-milosci-wielkiego-szczescia.html

*******

Nie zgodziła się na aborcję. Urodziła… Papieża

dr inż. Antoni Zięba

“Nie przeżyje pani tego porodu, proszę dokonać aborcji” – te słowa usłyszała od swego lekarza, gdy się okazało, że spodziewa się dziecka.

 

To się wydarzyło jesienią 1919 roku. Emilia z mężem Karolem i 13-letnim synem Edmundem mieszkali w Wadowicach w wynajętym mieszkaniu przy ulicy Kościelnej. Trzy lata wcześniej straciła córkę Olgę, która zmarła po 16 godzinach od porodu. Miała ponad 35 lat i obawiała się, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci.

 

Dlatego była w siódmym niebie, gdy się dowiedziała, że spodziewają się kolejnego dziecka. Jednak znany wadowicki ginekolog i położnik stwierdził, że ciąża jest zagrożona, matka jej nie donosi i nie ma szans na urodzenie żywego dziecka. A jeśli urodzi, to kosztem własnego życia. “Nie przeżyje pani tego porodu, proszę dokonać aborcji” – oświadczył. Kobieta odmówiła. Potem urodził się Karol, przyszły Jan Paweł II. Emilia Wojtyła żyła jeszcze 9 lat.

http://www.deon.pl/pro-life/inspiracje/art,7,nie-zgodzila-sie-na-aborcje-urodzila-papieza.html

******

Oddech miłosierdzia

Joyce Rupp OSM

(fot. lauren rushing/flickr.com/CC)

Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowy, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych.

Jack Kornfield pisze, że “osoba, która naprawdę kocha, wdycha ból świata, a wydycha miłosierdzie”. Kiedy dzięki modlitwie stajemy się bardziej kochający, zaczynamy oddychać tak, jak sugeruje Kornfield. Pewna historia opowiada o tym, jak Mahatma Gandhi wsiadał do ruszającego pociągu. Kiedy wskakiwał do wagonu, jeden z sandałów spadł mu na tory. Gandhi szybko zsunął drugi sandał i pozwolił, by ten też spadł na ziemię. Ktoś w pobliżu zapytał: “Dlaczego to zrobiłeś?”. Gandhi odparł: “Teraz ktoś będzie miał parę butów do noszenia”.
Jakże chciałabym mieć tyle miłosierdzia. Moja pierwsza myśl w powyżej opisanej sytuacji dotyczyłaby własnej bosej stopy. Gandhi skierował się do szerszego świata, do tych, których nie stać było na parę butów. Był on wewnętrznie powiązany ze światem tych, którzy potrzebowali podstawowych artykułów do życia. Nie był chrześcijaninem, choć żywił wielki szacunek dla chrześcijaństwa. Dochowywał wierności własnej, codziennej medytacji hinduskiej, co przejawiało się w jego pełnej miłosierdzia postawie. Modlitwa Gandhiego owocowała miłosierną postawą wobec świata. My możemy to samo zrobić ze swoją. Jezus pokazał nam drogę.
Do fundamentów miłosierdzia należy wymaganie, by mieć otwarte, nieosądzające serce. (Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone — Łk 6, 37). Nieosądzanie to cnota trudna do nabycia i praktykowania. Marc Ian Barasch, autor Field Notes on the Compassionate Life, zauważa, jak łatwo umysł przejmuje stereotypowe oceny, nawet kiedy robimy coś tak pospolitego, jak przechodzenie przez centrum handlowe: Moje wybredne reakcje na towary na wystawach zlewają się z reakcjami na ludzi, których mijam — drobne ukłucia zazdrości, subtelne drganie postawy, mało ważne ocenianie, jak ludzie chodzą, mówią, ubierają się i żują gumę.
Jeśli ciągle porównuję innych ze swoimi normami życia i zachowania oraz oczekuję, że będą postępować zgodnie z nimi, to nie zareaguję z miłosierdziem. Będę zaprzeczać duchowej wzajemnej zależności między nami i działać na podstawie przekonania, że nasze życie nie ma z sobą żadnego powiązania. W większości sytuacji będą użalać się nad sobą, co stanowi formę widzenia siebie jako odrębnego i wyższego od drugiego człowieka. Jeśli moja codzienna modlitwa dopuszcza stałe oczyszczanie mych fałszywych ocen i egocentryzmu, to dobroć, którą Boży Duch porusza w moim sercu, będzie przepływać do moich codziennych działań. Będę przesuwać się w kierunku tych, którzy błagają o dotyk zrozumienia i pocieszenia, a nie oddalać od nich. Wtedy Chrystusowa cnota miłosierdzia będzie ogarniać wszystko, kim jestem i co robię.

 

Życie i działanie Jezusa pokazuje, że miłosierdzie wymaga czegoś więcej niż miłego uczucia empatii i troski, że stanowi ono coś więcej niż przyjemny wybór dobrej woli wobec kogoś potrzebującego. Wiem, że sama mam przed sobą jeszcze wiele modlitw, zanim wyjdę poza naturalne skłonności do osądzania innych zgodnie z moimi normami i preferencjami. Nadal trudno mi wychodzić poza swoje uprzedzenia i skupienie na sobie, być szczodrą w dobroci i akceptacji. Często w tym zawodzę, gdy nie podobają mi się niektórzy ludzie czy sytuacje.
Tak właśnie było kiedy, jadąc samochodem po liturgii Eucharystii, zatrzymałam się, żeby kupić pocztówkę w miejscowym sklepie. Idąc alejką sklepową, zobaczyłam przed sobą pochylonego, zaniedbanego mężczyznę, prawdopodobnie bezdomnego. Dochodzący od niego zapach był straszny. Zamiast iść dalej w jego kierunku, odwróciłam się i pospieszyłam inną alejką, za wszelką cenę starając się go uniknąć. Zupełnie zapomniałam nauki o Ciele Chrystusa — to, co robiłam wobec tego mężczyzny, robiłam wobec Świętego. Więcej jeszcze, straciłam całe poczucie niedawnego przyjęcia Eucharystii, dzięki której Chrystusowa miłość ma przyciągać mnie do innych, a nie od nich odpychać.
Kiedy doświadczam akceptacji mnie samej w modlitwie, jestem wezwana, by przekazywać innym te same uczucia miłosierdzia. Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowa, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych. Im bardziej poznaję własną potrzebę doświadczenia miłosierdzia przebaczającego Boga, tym bardziej potrafię przebaczać i okazywać litość tym, którzy mnie ranią. Im bardziej prawdziwie wierzę, że Święty kocha mnie i akceptuje taką, jaką jestem, pragnąc jednocześnie, bym była wszystkim, kim mogę być, tym bardziej przygarniam do serca wszystkich, którzy stanowią część tego rozległego świata.
Święty Paweł rozpoznawał tę zdolność dzielenia się miłosierdziem, pisząc do Koryntian: Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga (2 Kor 1, 3-4). Kiedy cierpimy i przyjmujemy troskliwą miłość Boga poprzez innych, nasze własne miłosierdzie zostaje ożywione i przygotowane do okazywania go innym.
Do najbardziej współczujących i troskliwych ludzi należą ci, których życie chwiało się wskutek trudności podobnych do wydarzeń z życia Hioba. Pośród tych nieszczęść ludzie cierpiący uczą się zakresu własnej wytrzymałości i zasięgu swojej odwagi. Odkrywają też moc modlitwy i niezawodną siłę Bożej łaski. Ci, którzy cierpieli, po wyjściu z bólu i walki często okazują innym tę samą, wielką miłość, jaka ich wydobyła ze strapienia.
Po przejściu przez czas cierpienia w końcu zaczynamy poznawać i rozumieć, jak miłosierdzie narodziło się w naszych okresach modlitwy. Mogliśmy myśleć, że “nic się nie dzieje”, ponieważ tak całkowicie ogarniało nas cierpienie. Lecz łaska działała, poczynając w nas dobroć pełną miłości. Kiedy pojawia się okazja, to miłosierdzie uobecnia się i odbija w naszych myślach, słowach i czynach.

 


 

Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista

 

Czy dobrze się modlę? Jak właściwie odpowiedzieć na powyższe pytanie, które przecież zadaje sobie chyba każdy wierzący człowiek?
Autorka pomaga zrozumieć doświadczenie modlitwy – jako rozwijającej się wciąż więzi jednoczącej człowieka z Bogiem. Dla każdego, kto pragnie w modlitwie pogłębiać swą przyjaźń z Bogiem, uniknąć pomylenia dobrych uczuć z modlitwą, stale wzrastać duchowo i osiągnąć właściwy cel modlitwy – miłość Boga i bliźniego – książka Joyce Rupp może stać się zbiorem wyjątkowo cennych i niezastąpionych wskazówek, że to Bóg pragnie wkroczyć w moje życie.

Joyce Ruppe OSM, międzynarodowej sławy pisarka, prelegentka i rekolekcjonistka. Specjalizuje się m.in. w pedagogice religijnej oraz psychologii transpersonalnej. Pracuje w hospicjum. Autorka licznych artykułów i publikacji książkowych.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1490,oddech-milosierdzia.html

*******

Samotny chrześcijanin

John W. O`Malley SJ

(fot. theG™/flickr.com/CC)

Samotny chrześcijanin to sprzeczność. Niewątpliwie Jezus nie tylko zgromadził grupę uczniów, ale także wysyłał ich, by gromadzili innych (m.in.: Mt 24,14; 28,19; Mk 11,17; 13,10; Łk 14,23; 24,47). Bycie chrześcijaninem, według intencji założyciela tej wspólnoty, to bycie zarówno członkiem wspólnoty, jak i apostołem. Kto by to odrzucał, sam pozbawiałby się prawa nazywania siebie chrześcijaninem.

Nawet odizolowani od otoczenia kontemplatycy stanowią część zdolnego do współuczestnictwa, misyjnego Kościoła. Św. Teresa z Lisieux, klauzurowa zakonnica, jest współpatronką misjonarzy udających się do innych krajów, wraz ze św. Franciszkiem Ksawerym, który podróżował po całym świecie począwszy od Europy po Daleki Wschód.
Te dwa zasadnicze pytania człowieka, mianowicie: Kim jestem? oraz: Jakie jest moje miejsce? — istniały od epoki jaskiniowej. Chcemy być niezależni, ale nie zbyt niezależni. Nie chcemy zmagać się z życiem całkiem sami czy nawet jedynie z kilkoma sprawdzonymi przyjaciółmi. Możemy dokonać o wiele więcej i z o wiele większą łatwością tworząc zespół całkowicie różnych talentów i możliwości.
Akceptacja angażującego, służebnego wymiaru przesłania Chrystusa zależy od indywidualnej woli uczestnictwa pojedynczej osoby we wspólnym przedsięwzięciu — kosztem oddania całej swojej niezależności. Akceptacja ta zależy też od stopnia rozwoju wyobraźni prowadzących wspólnotę, którzy mają poszczególnym osobom wskazać najlepsze dla nich miejsce. Gdyby, na przykład, parafia postanowiła zakupić i odnowić dom dla ubogiej rodziny, mogłoby to w sposób godny podziwu urzeczywistnić wspólnotową tożsamość: prawników, bankierów, projektantów wnętrz, szwaczki. Nawet małe dzieci mogłyby sprzątać śmieci.
Wiele parafii oferuje możliwości w zakresie posługi wspólnocie małżeńskiej i spotkań narzeczeńskich, grup wspólnotowych dla rozwiedzionych i owdowiałych, odwiedzin chorych czy w więzieniach. Te możliwości są na tyle otwarte, na ile otwarta jest nasza wyobraźnia.
Co do modlitwy, jeśli poświęcę czas na rozmyślanie (na przykład w trakcie nudnej Mszy św.), to okaże się, że wiele mnie łączy z pozostałymi ludźmi. Przypuszczam, że byliby wdzięczni za dar życia, swoich małżonków, dzieci. Mogę sobie wyobrażać, że tak jak ja czasami dziwią się temu wszystkiemu. Mogę przynajmniej upewnić się, że nie jestem jedyny, który jeszcze ryzykuje wiarę w Coś, co wykracza poza moje ja i moją najbliższą rodzinę. Co do szczerości innych podczas przekazywania znaku pokoju, to każdy robi to, na co go stać. Jedyną motywacją, którą możemy ocenić i zmienić jest ta, którą sami posiadamy — nasza własna.

DLACZEGO KATOLICKI?

Inne tradycje chrześcijańskie z pewnością łączą swoich członków z Bogiem, co jest zasadniczym zadaniem religii. Mówienie, że ich relacje z Bogiem są mniej autentyczne, intensywne czy skuteczne jest czymś obraźliwym i aroganckim. Jest bezzasadnym osądzaniem i powinno być zarezerwowane jedynie dla Boga.
Wielu katolików wydaje się zbyt protekcjonalnych, zbyt ostro drwiących sobie z “mniejszych kościołów”, przybierając dumną pozę w cieniu Jednej Prawdy Kościoła. Jeszcze inni zaczynają się zastanawiać, czy nie zostali przez swoich rodziców pozostawieni samymi sobie w tym szczególnym (i snobistycznym) chrześcijaństwie, którego nigdy nie akceptowali, a teraz mają przeczucie, że może ono być im zupełnie niewystarczające. Dlaczegóżby więc nie rozważyć uczciwie tej kwestii z innych punktów widzenia? Istnieje mnóstwo encyklopedii i stron internetowych na ten temat. Można nawet pójść na jedno czy drugie nabożeństwo, spotkać się z praktykującymi katolikami i porozmawiać z nimi. (Cóż mogłoby być bardziej badawczym narzędziem niż najszczerzej przekazany katolicyzm). Pewnie znajdą się i tacy, jak w bajce O Złotowłosej i trzech niedźwiadkach, którzy są zbyt twardzi, także tacy, którzy są zbyt pobłażliwi i mało zdecydowani, a jeden czy dwóch okażą się “w sam raz” (choć z trudem) pasujący do Królestwa Bożego, o którym mówił Jezus. Można być pewnym, że nawet najbardziej wzniosły ideał nie uniknie niedoskonałości, jeśli zostanie zinstytucjonalizowany przez ludzi, którzy już ze swej natury nie są bez skazy. Ideały są jak Gwiazda Polarna — przewodnikami, nieosiągalnymi celami.
Prawosławne, protestanckie i anglikańskie tradycje, wszystkie one są święte i mają swoje początki w Kościele Apostołów. Tylko fanatyk lub dzielący włos na czworo mógłby z tym się nie zgodzić. Jednakże prawosławni, uważam, są zbyt podzieleni etnicznie i, prawdę mówiąc, ich liturgie są przynajmniej dwa razy za długie jak dla mnie. Również doktryna luterańska o całkowitym ludzkim zepsuciu pomimo ofiary Jezusa, jest mi obca. To twierdzenie jest oczywiście prawdziwe. Rozważmy Władcę much (Lord of the Flies) Williama Goldinga, który ukazuje bestialstwo czające się za uprzejmą maską grupy porzuconych i pozostawionych samym sobie na bezludnej wyspie brytyjskich chłopców, pragnących wreszcie uwolnić z siebie tkwiące w nich głęboko pierwotne zepsucie. Zbyt długo uczę chłopców w szkole średniej, by zaprzeczać tej prawdzie. Jednocześnie, to samo doświadczenie każe mi stanowczo zaprotestować przeciw takiemu stanowisku. To zbyt duże uproszczenie. Nie odzwierciedla dobroci, życzliwości, zadośćuczynienia, które są głębiej zakorzenione niż podłość. Co więcej, protestantyzm to nie jeden Kościół, ale wiele Kościołów podzielonych między sobą z powodu (według mnie) mało istotnych kwestii. I, co za chwilę omówię, większość z tych obrządków nawet nie domaga się przemiany głębi naszych dusz, lecz tylko “przypomina” o tym. Anglikanie wydają się być bardziej tolerancyjni, lecz ich elastyczność, moim zdaniem, jest zbyt szeroka i zbyt plastyczna.
W gruncie rzeczy każdy musi uznać historyczny fakt, że katolicyzm nie “odszedł” od prawosławia w 1054 roku ani od Lutra w 1517 roku, ani nie pozostawił Henryka VIII w roku 1534. Niezależnie od tego, pod jakim kątem oceniamy te kwestie, to Kościół rzymskokatolicki wydaje się być tym pierwotnym i autentycznym.
Skaz w Kościele katolickim jest tyle, że nie sposób je wszystkie wyszczególnić. Dotyczy to również ostatnich 250 lat instytucjonali-zowania się amerykańskiego marzenia o konstytucji. Ale żadna z tych skaz, pojedyncza lub razem wzięte, nie mogą zniszczyć wszystkiego, nie są w stanie wyrwać moich korzeni i zapuścić ich gdzieś indziej. W sumie, moje osobiste powody trwania w katolicyzmie (pomimo wszystkich tych skaz), są następujące:
• Wygląda na to, że Kościół rzymskokatolicki jest tym, z którego wyrastają pozostałe odłamy. To, czy skrupulatni historycy mogą znaleźć bezsporne dowody legalnego przekazania władzy jednego papieża następnemu, jest mało istotne dla kogoś, kto jest w dużym stopniu przekonany, że tak jest. Odtwarzanie oryginału, choć brzmi to zniechęcająco, wydaje się bardziej obiecujące niż odejście i ponowne zaczynanie. Jak wiemy, Bóg tak uczynił w czasach Noego, a jednak rzeczy z powrotem zaczęły układać się bardzo szybko w ten sam sposób.
• Papież jest dla mnie ojcem, który spokojnym i krzepiącym głosem jednoczy wszystkie odmienne punkty widzenia. Przyznaję, że nie zgadzam się z papieżami w niektórych sprawach, lecz jestem przekonany, że wszyscy znajdujemy się w jednej łodzi z jedną ręką na sterze. Jeśli czasami narzekam na kapitana, to jest to zarówno naturalne jak i zdrowe, ponieważ zarządzający potrzebują opinii stanowiących wyzwanie dla nich samych, a ja nadal jestem skłonny zmywać pokład czy wspinać się po linach wraz z moimi kolegami, członkami załogi. Nie mam zaufania do nikogo, kto kieruje się nieugiętą pewnością. Wydaje mi się to niezdrową i bluźnierczą postawą w przypadku każdego człowieka. Jeśli to czyni mnie “katolikiem kawiarnianym” (zamawiam, co mi opowiada — przyp. tłum.), to niech i tak będzie.
• Decydującą kwestią (dla mnie) jest Rzeczywista Obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Również Marcin Luter i Henryk VIII kurczowo trzymali się tej prawdy pomimo różnic dzielących ich od Kościoła rzymskokatolickiego oraz pomimo odrzucenia przez wielu ich zwolenników w ciągu wieków. Ja po prostu w to wierzę, opierając się na tych samych dowodach, na których opieram moje pięćdziesiąt pięć lat posługi jezuity, tj. na tym, co kardynał Newman nazywał “wnioskowaniem bezpośrednim”, zbieżnością tak wielu odczuwanych doznań, które opierają się logicznemu wyjaśnieniu. W jaki sposób Wszechmogący Wieczny Wszechobecny Syn Boży może mieścić się w odrobinie chleba i wina? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale akceptuję to tak samo, jak akceptuję to, że On umniejszył się do dziecięcia w żłóbku. Wielka powieściopisarka Flannery O’Connor przemawia do mnie mówiąc o Przeistoczeniu: Pięć lub sześć lat temu uczestniczyłam wraz z kilkorgiem moich przyjaciół w obiedzie z Mary McCarthy i jej mężem, panem Broadwaterem. (Właśnie napisała książkę A CharmedLife (Szczęście w życiu)). Odeszła od Kościoła mając 15 lat i jest Wielką Intelektualistką… tak więc nad ranem rozmowa zeszła na temat Eucharystii, której ja, będąc katoliczką, powinnam, oczywiście, bronić. Pani Broadwater powiedziała, że jako dziecko otrzymała ducha i uważała Go za Ducha Świętego, najbardziej aktywną osobę Trójcy Świętej; teraz myśli o Nim jako o symbolu i sugerowała, że jest to bardzo dobry symbol. Wówczas ja odezwałam się bardzo drżącym głosem: “No dobrze, jeśli to jest symbol, to do diabła z nim”.

• Szczerze mówiąc, jestem nadal katolikiem z tego samego powodu, dla którego nadal jestem Irlandczykiem, mężczyzną rasy białej, Amerykaninem — żadnej z tych opcji pierwotnie nie wybierałem, tak jak nie wybierałem chrztu czy mojego wczesnego katolickiego wychowania. Jestem także przekonany, że nie wybrałem katolicyzmu z własnej woli nawet przyjmując bierzmowanie; byłem wtedy mniej więcej siedmioletnim dzieckiem, którego rady sam pewnie bym nie posłuchał dzisiaj. Istniało jeszcze jedno “skojarzone małżeństwo”. Moje pójście do seminarium było wyborem moich rodziców, nie od razu przeze mnie zaakceptowanym. Dopiero stopniowo wiara oraz osobowa relacja z Bogiem ukorzeniały się w głębiach mojej duszy. Zaprzyjaźniłem się z wiarą i nieważne, jak bardzo mój Przyjaciel mógłby zawieść moje zaufanie, to jak Hiob nie odwrócę się od Niego, ponieważ jestem pewien, że On nigdy nie spisze mnie na straty. Bez tego obustronnego przekonania wątpię, bym był zdolny pójść dalej.

 

 

Więcej w książce: Zaradź memu niedowiarstwu

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,679,samotny-chrzescijanin.html

*******

Swojska twarz dżihadu

Przewodnik Katolicki

Łukasz Kaźmierczak / pk

(fot. shutterstock.com)

Fascynacja radykalnym islamem dotyczy coraz częściej rodowitych Europejczyków: młodych, wykształconych, z wielkich miast.

 

Za taki stan rzeczy odpowiadają w głównej mierze salafici – najbardziej radykalny odłam islamu, nawołujący do powrotu do korzeni religii proroka Mahometa i postulujący ustanowienie prawa szariatu w jego najostrzejszej odmianie. Najlepiej pod każdą szerokością geograficzną. To ci, którzy interpretują Koran przede wszystkim jako nakaz bezwzględnej wojny z niewiernymi. Co gorsza, są oni dziś obecni właściwie w każdym państwie zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Skuteczni, dobrze zorganizowani i na tyle przekonujący, że coraz częściej wygrywają walkę o rząd dusz młodych, gniewnych Europejczyków. A dalej jest już tylko bilet na Bilski Wschód albo “święta wojna” tutaj, na Starym Kontynencie.

 

Przyciąganie odrzuconych
Wszelkie dostępne statystyki pokazują wyraźnie, że liczba salafitów w Europie rośnie w zaskakująco szybkim tempie. Naturalną bazą i terenem łowieckim dla islamskich radykalnych agitatorów są skupiska ludności muzułmańskiej bądź też osób pochodzenia muzułmańskiego, którzy w większości żyją cały czas wyobcowani z zachodnich społeczeństw, izolujący się, niepotrafiący albo wręcz nie chcący zadzierzgnąć z “miejscowymi” więzi kulturowych i społecznych.
Ale to tylko jedna strona medalu. Bo w szeregach salafitów coraz więcej jest także rodowitych Europejczyków, czyli, mówiąc niepoprawnie politycznie, po prostu białych.
Cóż takiego pociąga ich w radykalnym islamie? Przyczyn jest wiele – poczynając od powszechnego kryzysu wartości w dzisiejszym zachodnim świecie, braku jasnych i stałych zasad, deficytu prawdziwych autorytetów, zbyt dużego zakresu wolności  – czyli słynnej “wolność od”, z którą człowiek nie zawsze umie sobie radzić, miałkości propozycji, jaką oferuje zachodnia cywilizacja – powody można byłoby mnożyć.
Do tego dochodzi element odrzucenia, dotykający osób, które z różnych względów są słabiej wykształcone, wynagradzane, mniej docenianie, niemające perspektyw rozwoju, za to silne poczucie wykluczenia. O tych właśnie ludziach wspominał kilka miesięcy temu dr Kacper Rękawek, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych ds. bezpieczeństwa europejskiego, wskazując, że w zachodniej Europie istnieje klisza określająca je jako osoby mające jakieś problemy, prawne, rodzinne, finansowe. “Pewnego rodzaju osłabienie, poczucie krzywdy czy odrzucenia jest potencjalnie dobrym momentem dla różnego rodzaju ugrupowań skrajnych, by taką osobę przechwycić w swoją orbitę” – stwierdził Rękawek. Bardzo podobną opinię wyraził także Florian Enders z niemieckiego Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców, cytowany przez niemiecką stację radiowo-telewizyjną Deutsche Welle: “Niejednokrotnie poszukiwanie sensu życia lub kryzys życiowy stają się pożywką dla radykalnej ideologii islamskiej”.
Dla dżihadystów owi odrzuceni to właśnie idealna grupa docelowa, do której najczęściej adresują swój radykalny przekaz. Salafici podpowiadają im proste i jasne rozwiązania: oferują świat na swój surowy sposób uporządkowany, zerojedynkowy, pozbawiony prawie zupełni odcieni szarości – to jest dobre, a tamto złe, ten jest wierny, tamten niewierny – jasne odpowiedzi, jasny cel plus poczucie wspólnoty, którego tak bardzo brakuje współczesnemu światu – to są namacalne atrybuty islamu w wersji “hard”.
Na dodatek islamski radykalizm współgra z typową dla młodości radykalizacją postaw, poglądów i zachowań. Bywa nawet, że przynależność do salafitów traktowana jest jako coś modnego, swoisty atrakcyjny wyróżnik: “Można wręcz powiedzieć, że jest to pewien rodzaj kultury młodzieżowej” – stwierdził niedawno szef niemieckiego Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Hans-Georg Maaßen.

 

Mówca, strażak i raper
Nadzwyczajna aktywność i rosnące wpływy salafitów w minimalnym stopniu dotyczą jak na razie Polski i innych wschodnioeuropejskich państw, co wynika oczywiście głównie z przyczyn ekonomicznych i historycznych (choćby z braku tradycji kolonialnych). Ofensywa islamskich radykałów w Europie skupia się na razie głównie na Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, krajach Beneluksu i państwach skandynawskich. Szczególnie ciekawy jest przypadek naszych zachodnich sąsiadów, ponieważ to właśnie tam coraz większe znaczenie wśród salafitów zyskują rodowici Niemcy, którzy konwertowali na islam. Redakcja polska Deutsche Welle w specjalnym raporcie przedstawiła sylwetki kilku takich postaci. Wśród nich jest m.in. Pierre Vogel, wyznawca islamu od 2006 r., którego radykalne wystąpienia są bardzo popularne w internecie, Sven Lau, syn katolickich rodziców, były komendant Straży Pożarnej w Mönchengladbach, który w wywiadzie zapowiedział, że salafici przyniosą niedługo szariat do Polski, czy wreszcie były muzyk i raper Denis Cuspert, noszący dziś nazwisko Abou Maleek. O tym ostatnim wiadomo, że walczył w Syrii po stronie dżihadystów i  uważany jest za jednego z ważniejszych propagandystów działających na rzecz Państwa Islamskiego.
I niech nikogo nie zwiedzie relatywnie nikła liczba salafitów – z danych Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji wynika, że w czteromilionowej społeczności muzułmańskiej w Niemczech stanowią oni obecnie ledwie 7-10 tys. osób. Ale to tylko pozory. Radyklani islamiści są bowiem niebywale aktywni i na tyle prężni, że w bardzo krótkim czasie niemal podwoili swoją liczebność. Nie o liczby tu zresztą chodzi, tylko o realne wpływy, a to właśnie salafici nadają dziś dynamikę całemu ruchowi islamistycznemu w Niemczech. Są najgłośniejsi, najbardziej widoczni i najlepiej zorganizowani.

 

Allah w sieci
Niemieckie służby specjalne od dawna zwracają uwagę na niezwykle skuteczną działalność propagandową salafitów, stwierdzając, że stanowią oni najbardziej dynamicznie rosnące, ekstremistyczne ugrupowanie w Niemczech. Najprostszą i najczęstszą formą ich agitacji jest rozdawanie bezpłatnych egzemplarzy Koranu na ulicach niemieckich miast w ramach kampanii Lies! (Czytaj!), wymyślonej przez wspomnianego Svena Laua. Z danych szacunkowych wynika, że w ten sposób rozdano już ponad półtora miliona egzemplarzy świętej księgi islamu. Oprócz tego salafici prowadzą “Mobilne Akademie Islamskie”, przemieszczając się po terytorium całego kraju oraz niezliczone stacjonarne seminaria, konferencje, warsztaty i spotkania edukacyjne na temat własnej interpretacji islamu. Z informacji zebranych przez niemieckie specsłużby wynika, że takie organizacje jak “Prawdziwa Religia”, “Tauhid Germany” czy “Islamska Wspólnota – Narodowa Perspektywa” pod płaszczykiem działalności edukacyjnej i humanitarnej prezentują islam wojujący, stojący w opozycji do demokratycznych wartości i nawołujący do walki z “bezbożnym Zachodem”.
Główną tubą propagandową islamistów są jednak media społecznościowe: Facebook, YouTube, Twitter, na których zamieszczają pogadanki radykalnych imamów, a także prowadzą zakamuflowany werbunek. Dżihad, wojna na Bliskim Wschodzie, a także pokazowe egzekucje “niewiernych” przedstawiane są za pośrednictwem perfekcyjnie zmontowanych filmach propagandowych, jakich nie powstydziliby się najwybitniejsi spece od reklamy. Niemiecki kontrwywiad mówi wprost o “wysoce profesjonalnej aktywności w mediach” Państwa Islamskiego. “Bestialskie obrazy wykorzystuje się jako element wojny psychologicznej. Walka z cyberdżihadem należy do głównych obowiązków BfV” – oświadczył Hans-Georg Maaßen, dodając, że internet stał się dla radykalnych islamistów przedłużeniem “walki z niewiernymi”.

 

Stacja końcowa: zamach
Prędzej czy później nastroje wśród świeżo upieczonych salafitów zaczynają ulegać stopniowej radykalizacji. Część z nich chwyta za broń. Jak podał niemiecki tygodnik “Welt am Sonntag”, powołując się na rządowych ekspertów, przynajmniej co piąty Niemiec, który zdecydował się na wyjazd na Bliski Wschód, aby tam prowadzić dżihad, miał kontakty właśnie z salafitami, które rozpoczęły się od otrzymania bezpłatnego egzemplarza Koranu. Natomiast Federalny Urząd Ochrony Konstytucji szacuje, że na ogarnięte walkami terytoria Syrii i Iraku wyjechało z Niemiec co najmniej 680 osób, z czego około 85 poniosło śmierć. Wśród nich był m.in. Philip Bergner student z Dinslaken w Nadrenii-Westfalii, który dokonał samobójczego zamachu w pobliżu Mosulu, zabijając 20 ludzi.
BFV podaje także, że statystycznie co trzeci z dżihadystów wraca do Niemiec. Część z nich rozczarowana wojennymi przeżyciami odsuwa się od dżihadu, a niekiedy w ogóle od islamu, zamiary reszty pozostają jednak nieznane. “Jest możliwe, że są też gotowi, by tu, w Niemczech, dokonywać ciężkich, wręcz najcięższych przestępstw” – ostrzegł szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maaßen. Zdaniem BFV istnieją zresztą uzasadnione obawy, że radykalni islamiści chcą założyć własne państwo na terytorium Niemiec. Ich celem ma być – jak podaje Deutsche Welle – “całkowite przekształcenie państwa, porządku prawnego i społecznego w RFN i wprowadzenie na to miejsce «Państwa Bożego», w którym konstytucja by nie obowiązywała”.
W ciągu kilku miesięcy tego roku w Niemczech zanotowano co najmniej kilkanaście sygnałów o możliwych zamachach terrorystycznych. Część z nich udaremniono dosłownie w ostatnim momencie. Tak było m.in. kilkanaście dni temu w Oberursel pod Frankfurtem, gdzie policja aresztowała 35-letniego Niemca pochodzącego z Turcji oraz jego żonę – Turczynkę. Mężczyzna od dawna był podejrzewany o związki ze środowiskiem niemieckich salafitów. W ich domu znaleziono uzbrojoną bombę oraz broń i amunicję. Z tego powodu władze kraju związkowego Hesja odwołały nawet wyścig kolarzy we Frankfurcie nad Menem.
Sen z powiek niemieckim służbom specjalnym spędza również działalność rozmaitych antyislamskich ruchów, w rodzaju saksońskiej  PEGIDY, które rosną w siłę niemal tak samo szybko jak szeregi islamistów. To zaś stwarza pole całkiem realnego otwartego konfliktu i eskalacji napięć, a przecież tak naprawdę dokładnie właśnie o to chodzi dżihadystom: doprowadzić do polaryzacji nastrojów w społeczeństwie, wzajemnej nieufności, a w końcu do wybuchu otwartej nienawiści.
Niemieccy eksperci wskazują, ze jedynym sposobem zapobiegania temu zjawisku – oprócz prewencyjnych działań policyjnych – jest solidna edukacja w szkołach i w społeczeństwie na temat tego, czym tak naprawdę jest islam, na czym polega jego salaficka radykalna odmiana i do jakich aberracji może ona prowadzić. Zdaniem Floriana Endersa z Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców, coraz częściej można bowiem stwierdzić, że “osoby, które skłaniają się ku salafizmowi, mają niewielką wiedzę i doświadczenie w tym zakresie”. Jest to droga żmudna, niełatwa, niedająca bynajmniej żadnych gwarancji skuteczności, ale na dłuższą metę chyba naprawdę jedyna. 

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,208,swojska-twarz-dzihadu.html

********

Krzysztof Wons SDS

O milcząca Hostio biała…

Magazyn Salwator

“Bóg z nami” cichy i pokorny

Pewnego wieczoru zapukałem do klasztornych drzwi Małych Sióstr Jezusa. “Przyszliśmy poadorować Pana Jezusa” – “Proszę wejść” – odpowiedziała życzliwie nowicjuszka. Weszliśmy do kaplicy. Była pusta. Urzekała ciszą i prostotą. W kącie kaplicy, na macie, klęczała siostra z Pismem Świętym na kolanach. Otwarte tabernakulum, wewnątrz skromna monstrancja w kształcie kielicha a w niej biała Hostia.

W wigilię swego nawrócenia Charles de Foucauld modlił się przed tabernakulum: “Mój Boże, jeśli istniejesz, daj mi się poznać”. Po czasie napisał w swoim dzienniku: “Poprzez obecność naszego Pana w świętej Hostii, ludzie którzy nas otaczają zostają w sposób cudowny uświęceni”….W kilka dni po jego śmierci w Algierii, w tym samym miejscu gdzie znaleziono jego ciało, znaleziono także naczyńko z Hostią – Ciałem Boga. Nosił je zawieszone na swojej piersi.

Uderzająca jest cichość i pokora “Boga z nami”. Ileż jest takich miejsc, w których adoruje Go jeden samotny człowiek, jak Ch. de Foucauld, jak klęcząca w kaplicy siostra. Zawsze tak samo obecny, niezależnie od tego czy kościoły są pełne czy puste. Każde tabernakulum, każda Hostia na ołtarzu, każde wystawienie Najświętszego Sakramentu jest wystarczającym świadectwem, że umiłował nas “aż do końca” (J 13, 1). Świat, od dnia Wielkiego Czwartku, stał się “monstrancją” Boga ukrytego w białym Chlebie. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że w Eucharystii Jezus “pozostaje w tajemniczy sposób pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas siebie samego” (n. 1380) . Jest dla nas tajemnicą nie tylko to, że ukrył się się w kruchej Hostii, ale również to, że zgodził się pozostać milczący i ukryty dla świata. Jest nieustannie obecny w świecie, choć często nie zauważany i nie odwiedzany.

Zatrzymać się, zamilknąć i adorować…

Karl Rahner SJ, znany współczesny teolog, w rozważaniu “Adoracja Eucharystyczna”, zauważa: “Jeśli bez uprzedzeń obserwujemy dzisiejsze życie Kościoła w naszych krajach, nie możemy zaprzeczyć, że pobożność eucharystyczna przeżywa wśród wiernych pewien zanik. Czy adoracja w ciszy przed tabernakulum z wieczną lampką jest jeszcze tak samo praktykowana jak kiedyś?” Rahner dodaje: “Trwać na klęczkach i adorować Pana obecnego w Eucharystii, jest czymś, co wielu osobom nawet przez myśl nie przechodzi – zwyczaj dziękczynienia po Komunii i po zakończeniu Mszy wydaje się mniej lub bardziej zapomniany”. Obserwacja zdaje się pokrywać z rzeczywistością. Chociaż w wielu wspólnotach odnowy wierni ponownie odkrywają Eucharystię i adorację, to jednak faktem pozostaje, że Bóg ukryty w białej Hostii jest dzisiaj coraz rzadziej adorowany. Tak jakby w człowieku słabły oczy wiary i już nie potrafił dostrzec rzeczywistej obecności Boga w białej Hostii.

Przypomina mi się scena z Ewangelii św. Jana, w której Chrystus wskazując na siebie powiedział ludziom, że jest Chlebem żywym. Nie wierzyli. Zbyt prosty i zbyt “widzialny” wydawał się im Bóg w Jezusie Chrystusie. Był dla nich “zanadto bliski”. Żyli z Nim przecież na co dzień i dotykali Go. W ludzkim ciele, nie potrafili dostrzec Osoby Boga. Dlatego odchodzili. “Czy i wy chcecie odejść?”, zapytał pozostałych…

Należymy do owych “pozostałych”, którzy wierzą, że Bóg stał się Chleben żywym. A jednak adoracja Najświętszego Sakramentu wydaje się sprawiać nam trudności. Dlaczego? Często zbyt szybko rezygnujemy z adoracji, ponieważ nasz codzienny styl życia oduczył nas cierpliwego i spokojnego trwania “przy jednym”. Żyjemy bardzo roztargnieni. Na co dzień nie jesteśmy przyzwyczajeni do zatrzymania się, do ciszy i skupienia. I dlatego mamy często kłopoty z trwaniem przed tabernakulum. Kiedy idziemy na adorację dostrzegamy, że niełatwo jest pozostać w “ukryciu”, skupić uwagę serca na Jedynym najważniejszym. Trudno jest trwać przed milczącym Bogiem “bez działania”, gdy tyle jest “do zrobienia”. Trudno jest wyciszyć się wewnętrznie, gdy mnóstwo w nas niepokoju z powodu nie załatwionych spraw, wiele negatywnych uczuć czy hałasu. Tymczasem właśnie adorowanie cichego i pokornego Boga w białej Hostii może przywrócić nam powoli upragniony spokój serca. Świadomość żywej obecności Boga i Jego bliskości może stać się “lekarstwem” na nasze lęki i niepokoje. Wystarczy niewiele. Wystarczy ofiarować Mu swoje trwanie, swój trud skupienia, swoje roztargnione myśli. Próbować oddać Mu siebie całego takim, jakim jestem w danej chwili. Bóg nie tylko jest obecny przy adorującym, ale przenika Go całego, jego życie, spotkania z ludźmi, pracę. Przenika i uświęca. Z pewnością kiedyś w wieczności dowiemy się, ile znaczyła dla świata i każdego pojedyńczego człowieka adoracja klęczącej Siostry w nieznanej kaplicy; dowiemy się ile dla naszych rodzin znaczyły wieczne adoracje w klauzurowych klasztorach, w naszych kościołach parafialnych, ile wreszcie znaczą dla świata i dla nas samych nasze osobiste adoracje.

Świat potrzebuje adoracji Boga Eucharystycznego

Papież Jan Paweł II przekonuje nas: “Kościół i świat bardzo potrzebują kultu eucharystycznego. Jezus czeka na nas w tym sakramencie miłości. Nie odmawiajmy Mu naszego czasu, aby pójść spotkać Go w adoracji, w kontemplacji pełnej wiary, otwartej na wynagrodzenie za ciężkie winy i występki świata. Niech nigdy nie ustanie nasza adoracja” (List Dominicae cenae, n. 3).

Spróbujmy w ostatniej części naszej refleksji przypomnieć sobie te wszystkie okazje do adoracji Najświętszego Sakramentu, które przynosi nam codzienność.

Zwróćmy najpierw uwagę na te okazje, które pojawiają się jakby “niezaplanowane”. Często są zaledwie małą chwilą, którą możemy jednak wypełnić adorowaniem Sakramentu Miłości. Jakie są to okazje?

Gdy przejeżdżamy tramwajem czy autobusem obok kościoła: możemy wtedy ze czcią przeżegnać się, zdjąć czapkę i zmówić w sercu kilka słów modlitwy, np. werset z dowolnej pieśni eucharystycznej.

Gdy mijamy księdza idącego z Komunią Świętą do chorego, godzi się przystanąć, oddać pokłon, uczynić znak krzyża świętego i jeśli to możliwe przyklęknąć.

Przechodząc obok kościoła, możemy wejść na chwilę adoracji. Wystarczy być i milczeć, wystarczy kilka aktów strzelistych oddania, wdzięczności i pamięci.

Gdy idziemy w niedzielę na Mszę Świętą starać się przyjść parę minut wcześniej i w chwili ciszy porozmawiać z Jezusem w Sakramencie Ołtarza. Podobnie po Mszy Świętej, nie wychodzić od razu, lecz pozostać małą chwilę i ofiarować ją Jezusowi w cichej adoracji. Najpiękniejszą zaś postawą adoracji jest przyjmowanie Jezusa w Komunii Świętej Przez nią stajemy się “żywą monstrancją Boga”. Pozostając w skupieniu po przyjęciu Komunii Świętej, zwłaszcza, gdy jeszcze trwa “komunikowanie”, dobrze jest adorować Jezusa w sercu.

Aktem publicznej adoracji, której oczekuje od nas Bóg, są także procesje Najświętszego Sakramentu z okazji Bożego Ciała i Kongresu Eucharystycznego.

I wreszcie osobiste zaplanowanie sobie czasu na adorację eucharystyczną w kościele czy kaplicy, gdy np. duszpasterz zaprasza na Godzinę Świętą albo na inne czuwanie eucharystyczne. Każdy z tych momentów, choćby krótki, może stać się gestem miłości, adoracją milczącej obecności Boga. Dzieje się wtedy coś bardzo ważnego: Ilekroć adorujemy Boga w sakramencie miłosierdzia tylekroć przypominamy sobie i światu, że On JEST, że chce wypełniać swoją obecnością każdy brak miłości, chce być obecny w każdej “tkance” świata, zdrowej i chorej. Chce byśmy przyzywali Go modlitwą jak bł. S. Faustyna : “Hostio żywa, Siło jedyna moja, Zdroju miłości i miłosierdzia ogarnij świat cały…”

Krzysztof Wons SDS

http://www.katolik.pl/o-milczaca-hostio-biala—,22927,416,cz.html

***************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta