Myśl dnia
Daniel Defoe
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 17,15.22-18,1)
Paweł w Atenach
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
W owych dniach ci, którzy towarzyszyli Pawłowi, zaprowadzili go aż do Aten i powrócili, otrzymawszy polecenie dla Sylasa i Tymoteusza, aby czym prędzej przyszli do niego.
Stanąwszy w środku Areopagu Paweł przemówił: „Mężowie ateńscy, widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości jedną po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: «Nieznanemu Bogu». Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. On z jednego człowieka wyprowadził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwe czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: „Jesteśmy bowiem z Jego rodu”. Będąc więc z rodu Bożego, nie powinniśmy sądzić, że bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka. Nie zważając na czasy nieświadomości, wzywa Bóg teraz wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia, dlatego że wyznaczył dzień, w którym sprawiedliwie będzie sądzić świat przez Człowieka, którego na to przeznaczył, po uwierzytelnieniu Go wobec wszystkich przez wskrzeszenie Go z martwych”.
Gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: „Posłuchamy cię o tym innym razem”. Tak Paweł ich opuścił. Niektórzy jednak przyłączyli się do niego i uwierzyli. Wśród nich Dionizy Areopagita i kobieta imieniem Damaris, a z nimi inni.
Potem opuścił Ateny i przybył do Koryntu.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 148,1-2.11-12.13-14a)
Refren: Niebo i ziemia pełne chwały Twojej.
Chwalcie Pana z niebios, *
chwalcie Go na wysokościach.
Chwalcie Go wszyscy Jego aniołowie, *
chwalcie Go wszystkie Jego zastępy.
Królowie ziemscy i wszystkie narody, *
władcy i wszyscy sędziowie tej ziemi,
młodzieńcy i dziewice, *
starcy i dzieci.
Niech imię Pana wychwalają, *
bo tylko Jego imię jest wzniosłe,
majestat Jego ponad ziemią i niebem. *
I On pomnaża potęgę swego ludu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,16)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Ja będę prosił Ojca, a da wam innego Pocieszyciela,
aby z wami pozostał na zawsze.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 16,12-15)
Duch Prawdy doprowadzi was do całej prawdy
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi.
Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Cierpliwość i wytrwałość
W życiu duchowym nie wszystko od razu dane jest nam poznać. Bóg często prowadzi nas powoli, odkrywając pewne tajemnice stopniowo. Natychmiastowe odsłonięcie wszystkiego mogłoby nas przytłoczyć i nie bylibyśmy w stanie wszystkiego zrozumieć. Bądźmy cierpliwi. Idźmy z pokorą przez życie. Dojrzewajmy w sprawach duchowych. Nieustannie prośmy też o Ducha Świętego, o Jego dary. To one pozwolą nam zrozumieć całą prawdę o nas samych i mieć dostęp do wielu tajemnic wiary. Nie zniechęcajmy się, że musimy czekać. Poprzez cierpliwe czekanie i wytrwałość Bóg uczy nas zaufania i pomnaża naszą wiarę.
Panie, tak często brakuje mi cierpliwości i wytrwałości. Nieraz chciałbym Cię przymusić do prawie natychmiastowego działania. Ale to Ty jesteś wszechwiedzący i wiesz, co dla mnie jest lepsze. Jezu, ufam Tobie!
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Apostołowie nie mieli lepiej
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”. (J 16, 12-15)
Rozważanie do Ewangelii
Może mamy ochotę zazdrościć Apostołom, że słuchali Jezusa “na żywo”, a my znamy Go tylko jakby z drugiej ręki. Tymczasem okazuje się, że choć Jezus mówił do Apostołów osobiście i zwykłym ludzkim głosem, to jednak oni i tak Go nie rozumieli. Było bowiem na to za wcześnie. Nie było możliwe rozumienie Jezusa przed Jego śmiercią i zmartwychwstaniem. Można więc powiedzieć, że wprawdzie Apostołowie słuchali Jezusa “na żywo”, ale i tak Jego mowa zaczęła do nich docierać podobnie jak do nas, dopiero po Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.
Na dobranoc i dzień dobry – J 16, 12-15
Mariusz Han SJ
Duch Prawdy doprowadzi was do całej prawdy…
Sąd Ducha Świętego
Jezus powiedział swoim uczniom: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe.
On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi.
Opowiadanie pt. “Portret nawróconego”
Dublin. 7 czerwca 1925 roku, niedziela Świętej Trójcy. Starszy człowiek szedł do Kościoła Świętego Zbawiciela. Już prawie osiągnął cel. Nagle krok przechodnia załamał się, dotknięty atakiem serca pada na ulicy. Idąca obok kobieta biegnie z synem, aby pomóc, unosi mu głowę, aby wlać łyk wody, widzi jednak przed sobą twarz umierającego. – Biedny człowiek, odchodzi do wieczności. Nieznajomy otworzył oczy, patrząc uważnie na kobietę. Może chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale już nie zdołał. Skłonił głowę na bok i zmarł.
O. Walsh, dominikanin, przybiegł z pobliskiego kościoła. Klęka i odmawia modlitwy za zmarłych. Tymczasem powiadomiono szpital, który wkrótce przysłał karetkę. Zmarłego przewieziono do kostnicy szpitalnej, gdzie podczas przygotowań ciała do pogrzebu, odkryto ciężki żelazny łańcuch, który zmarły musiał nosić wiele lat pod ubraniem. Chciano poznać tajemniczą sytuację zmarłego. Odkryto, że nazywa się Mateusz Talbot.
Urodził się 2 maja 1856 roku w Dublinie. Pochodził z wielodzietnej rodziny, która przez długie lata cierpiała biedę, częściowo spowodowaną niezdrowymi stosunkami politycznymi owych czasów. Kiedy Mateusz się urodził, właśnie zakończyła się wojna krymska. Dublin, stolica należącej do Anglii Irlandii, boleśnie odczuł skutki tej wojny. Powracająca flota wojenna wyładowywała w miastach garnizonowych, do których i Dublin się zaliczał, tysiące zdemoralizowanych żołnierzy. Koszary stanowiły bezpośrednie sąsiedztwo Mateusza i jego młodocianych towarzyszy. Bieda w rodzinie Talbotów miała jednak jeszcze inne przyczyny.
Ojciec, Karol Talbot, robotnik portowy, popadł w alkoholizm. Z wyjątkiem najstarszego, wszyscy pozostali synowie byli znanymi w dzielnicy pijakami. Ten stan rzeczy prowadził naturalnie do stałych napięć, powodował również postępujące ubożenie rodziny.
Zarówno ojciec, jak i synowie, wydawali lwią część swych zarobków na alkohol. Właściciele domów, w których mieszkała rodzina nie tolerowali długo niespokojnych lokatorów. W ciągu 20 lat małżeństwa rodzina Talbotów przeprowadzała się 11 razy.
Matka Elżbieta, głęboko pobożna kobieta, bardzo cierpiała w takiej sytuacji. Mimo wszystko jej cierpliwość i dobroć były siłą, która stale gromadziła rozpraszających się członków rodziny. Do ósmego roku życia Mateusz był typowym ulicznikiem, zaczepnym i skorym do wszelkiej zwady. W krótkim okresie szkoły katolickiej jego młodociane życie zostało nieco uporządkowane, ale o tym, że mu jeszcze wiele brakowało, świadczy zapis w dzienniku szkolnym, gdzie został nazwany “wagarowiczem”. Nie zauważono wówczas żadnych oznak jego późniejszej pobożności i ducha ascezy.
W wieku 12 lat Mateusz pożegnał szkołę. Przyjął pracę chłopca na posyłki w piwiarni. Część zarobku otrzymywał w bonach, które wolno było wykupić w barze własnego sklepu, w formie napojów alkoholowych. Tak właśnie, przez brak sumienia i chęć zysku pracodawcy, stał się w 13 roku życia ofiarą nałogu. Ojciec prośbą i groźbą usiłował zawrócić go ze zgubnej drogi. Nie pomagało bicie. Wszystko na próżno tym bardziej, że sam nie dawał dobrego przykładu synowi.
Po czterech latach ojciec zabrał go z piwiarni i postarał się o pracę gońca w porcie, aby mieć syna na oku. Matt nie poprawił się wcale na nowym miejscu. Amator mocnego piwa, stał się namiętnym wielbicielem whisky.
Po kolejnych dwóch latach ojciec zmusił go do ponownej zmiany miejsca pracy. Zaczął pracować jako murarz w firmie budowlanej . Z tygodniowych zarobków nic prawie nie odda- ” wał na utrzymanie domowe. Wracając w nocy do domu, wręczał matce szylinga. Było to wszystko, co pozostało z tygodniowej pensji. Wtedy pytał zazwyczaj:- Mamo, wystarczy ci to?- Niech ci Bóg przebaczy, Matt. Czy tak się traktuje własną matkę?
Naturalnie nie brakowało mu kompanów, którzy razem z nim przepijali pieniądze w licznych knajpach Dublina.
Często sprzedawał buty, aby kupić whisky. Nie mając zaś więcej pieniędzy do przepicia, brał w gospodzie na kredyt.
Ze starego nawyku uczestniczył w niedzielnym nabożeństwie. Było to uczestnictwo symboliczne – nie przystępował do Komunii. Wychodząc do pracy wykonywał znak krzyża. Dorywczo odmawiał “Zdrowaś Maryjo…” W okresie swego duchowego kryzysu pozostał wierny Bogu.
Mateusz miał już 28 lat. Pewnej soboty 1884 roku czekał na rogu ulicy na powracających z pracy kolegów. Z pewnością zabiorą go ze sobą do knajpy i postawią kolejkę na ugaszenie strasznego pragnienia. Przyjaciele pozdrowili go, jednak, ku jego ogromnemu rozczarowaniu, żaden nie zapytał, czy nie poszedłby z nimi do gospody. Wiedzieli, że nie ma pieniędzy, więc zaproszenie wydało im się zbyt kosztowne. To niekoleżeńskie zachowanie okazało się dla Mateusza prawdziwym wstrząsem. Zgnębiony wrócił do domu. Nic się nie odzywał. Matka powitała go zdumiona: – Wracasz tak wcześnie i do tego trzeźwy!
Matt przytaknął milcząco, a po obiedzie powiedział do niej nieoczekiwanie:- Pójdę teraz do księdza złożyć ślubowanie abstynencji. Uśmiechnęła się niedowierzająco:- Idź w imię Boże, ale ślubowanie trzeźwości złóż wtedy, gdy jesteś gotowy je wypełnić!
Matt udał się do kościoła Św. Krzyża, tam odszukał księdza, aby się u niego wyspowiadać po raz pierwszy od trzech lat. Po spowiedzi złożył ślubowanie całkowitego unikania alkoholu w ciągu następnych trzech miesięcy. Nazajutrz, w niedzielę przyjął Komunię św.
Dotrzymanie przyrzeczenia abstynencji okazało się niesłychanie trudne. Pragnienie dręczyło go niewypowiedzianie. Powiedział do matki:- Nie zostanę abstynentem, jak tylko miną trzy miesiące, zacznę pić z powrotem.
Ona jednak doradzała mu przedłużenie ślubowania na dłuższy czas.
Po trzymiesięcznym okresie próby… przedłużył przyrzeczenie na dalsze trzy miesiące, potem na rok, a z końcem roku przyrzekł nie pić alkoholu do końca swego życia.
Krótko po swym nawróceniu przechodził koło gospody. Nagle poczuł nieprzepartą pokusę złamania przyrzeczenia trzeźwości. Trzy razy odchodził od drzwi i wracał sięgając do pieniędzy, które miał przy sobie. W końcu wszedł do środka. Nie spotkał tam nikogo znajomego. Personel obsługujący również nie był mu znany. Nikt nie zapytał go o życzenie, choć długo czekał. Ta zwłoka miała się stać jego ratunkiem. Zastanowił się nad swym zobowiązaniem abstynencji. Podjął decyzję. Postanowił nigdy nie nosić przy sobie pieniędzy, aby nie narażać się na podobnie ciężką pokusę…
41 lat wytrwał ten dawny alkoholik przy swoim przyrzeczeniu. Opuszczał kolejkę, która wypadała na niego przy wspólnym przepijaniu z flaszki. Wiedział, jak każdy pijący, któremu udało się wyzwolić z nałogu, że każde najmniejsze ustępstwo na nowo roznieci dawne skłonności. W późniejszych latach w rozmowie z pewnym człowiekiem zrobił wiele mówiącą uwagę: – W młodości, z powodu nałogu, niewiele sobie robiłem z religii i to złamało prawie serce mojej matki.
Jak wszyscy ludzie pokorni, wielkiego formatu Mateusz Talbot usiłował ukryć swoje życie duchowe przed ciekawością otoczenia. Mimo to dysponujemy kluczem, który otwiera drzwi do jego wnętrza. Jest to zbiór licznych książek religijnych i broszur, które umożliwiają wgląd w jego duchowy rozwój.Na pierwszym miejscu stoi Biblia, którą posiadał w wielu wydaniach. Swemu koledze z pracy wyznał, że często prosi Ducha Św. o światło dla lepszego rozumienia Słowa Bożego. W Starym Testamencie szczególnie kochał psalm “Miserere” i psalmy pokutne. W Nowym podkreślił sobie błogosławieństwa Chrystusa z kazania na górze. Obyczajem codziennego czytania Biblii wyprzedził swoje czasy o pół wieku.
W jego bibliotece znalazło się 90 (!) religijnych książek. Dla robotnika, który w krótkim okresie zdobył zaledwie podstawowe wiadomości, była to zdumiewająco duża liczba. Jego zbiór gromadził m.in. dzieła teologiczne kardynała Newmana, Św. Franciszka Salezego. Duch Św. udzielił mu szczególnego daru rozumienia trudnych problemów religijnych stosownie do słów Chrystusa: “Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś się prostaczkom” (Mt 11,25).
W bibliotece Matta znajdowało się również 30 życiorysów świętych. To był świat, w którym najchętniej przebywał. Wzór świętych był ulubionym tematem jego rozmów. Swoim życiem zaświadczył jak ważną jest zasada: Dna poprawę nigdy nie jest za późno. Nawet po 16 latach alkoholizmu nie było za późno na nawrócenie się i rozpoczęcie nowego życia z Bogiem.
Matt Talbot nigdy nie opuszczał Dublina. Mieszkał razem z rodzicami. Prosty pokój, z oknami na główną ulicę, został zachowany do dziś.
W 1932 roku mieszkanie Talbota odwiedził biskup Paryża, kard. Verdier. Świadomość, że znajduje się w miejscu, w którym ten wielki człowiek prowadził z Bogiem intymny dialog przez tyle lat, poruszyła kardynała tak bardzo, że uklęknął i modląc się, ucałował uświęconą ziemię.
Refleksja
Dochodzenie do prawdy o Bogu, sobie, innych ludziach i ogólne o życiu nie odbywa się tak od razu. Potrzebny jest nam czas i doświadczenie, które zbieramy przez całe nasze życie. Mądrość nabywa się bowiem przez całe lata naszej egzystencji, która na tyle jest stabilna, na ile potrafimy wyciągnąć wnioski z każdej zaistniałej sytuacji w życiu…
Jezus zsyła na apostołów Ducha św., który ma doprowadzić i prowadzić stale w “duchu prawdy”. Siedem darów Ducha św. to mądrość, rozum, rada, męstwo, umiejętność, pobożność oraz bojaźń boża. My też, jako uczniowie Chrystusa, tych darów wciąż pragniemy, ale także wciąż poszukujemy wśród zawiłych sytuacji dnia powszedniego. Nie jest to łatwe, bo świat podpowiada zupełnie co innego. Co nie oznacza, ze mamy “spocząć na laurach”, tłumacząc to tym, że tak robi przecież wielu wokoło nas…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak szukać prawdy w codziennym życiu?
2. Widza a mądrość – czy jest tym samym?
3. Nad którym darem Ducha św. musisz jeszcze “trochę” popracować?
I tak na koniec…
Prawda zawsze wychodzi na wierzch, dlatego zaraz musi dawać nura (Stanisław Jerzy Lec)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,271,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-16-12-15.html
******
Bł. John Henry Newman (1801-1890), kardynał, teolog, założyciel Oratorium w Anglii
Kazanie „Christ Manifested in Remembrance”, PPS t. 4, n°17
W chwili, kiedy miał pożegnać zmartwionych apostołów, Pan pocieszył ich obietnicą posłania innego przewodnika i nauczyciela, któremu mogliby zaufać i który miał być czymś więcej dla nich niż sam Jezus… Ale ten nowy Pocieszyciel miłosierny, choć przynosił większą łaskę, nie mógł ukryć lub zasłonić tego, co poprzedzało… Objawiając się, nie mógł przecież czynić inaczej jak objawić Syna, bo jest jedno z Synem. Jest Duchem, który pochodzi od Syna. Jakże nie mógł rzucić nowego światła na współczucie i doskonałości Tego, którego śmierć na krzyżu otwierała Duchowi Świętemu miłosierny dostęp do serca człowieka?…
Chrystus powiedział wyraźnie swoim apostołom: „On Mnie otoczy chwałą”… W jaki sposób Duch otacza chwałą Syna Bożego? Objawiając, że Ten, który nazywał się Synem człowieczym, jest Jednorodzonym Synem Ojca (J 1,18)… Nasz Zbawiciel oznajmił, że jest Synem Bożym… i powiedział wszystko, co miał do powiedzenia, ale apostołowie Go nie zrozumieli. Nawet wyznając wiarę z przekonaniem, dzięki ukrytemu wpływowi łaski Bożej, nie rozumieli jeszcze tego, co twierdzili…
Słowa naszego Zbawiciela trwają, ale przez pewien czas oczekują na wyjaśnienie: to właśnie ma się stać w godzinie przyjścia Tego, którego miał posłać. To Duch jasno objawi osobę Jezusa i Jego słowa. Najwidoczniej dopiero po Jego zmartwychwstaniu. a szczególnie po Wniebowstąpieniu, kiedy zstąpił Duch Święty, apostołowie pojęli, kto przebywał z nimi…
*******
Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca.
Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”.
Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję.
Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie.
Benedykt XVI
Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata
Msza św. na placu przed sanktuarium maryjnym 13 maja 2010 — Fatima
Drodzy pielgrzymi!
«Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9). Tak zaczyna się pierwsze czytanie tej Eucharystii, a jego słowa w zadziwiający sposób urzeczywistniają się w tym pobożnym zgromadzeniu wiernych u stóp Matki Boskiej Fatimskiej. Wielce umiłowani bracia i siostry, ja też przybyłem jako pielgrzym do Fatimy, do tego «domu», który Maryja wybrała, aby do nas przemówić we współczesnych czasach. Przybyłem do Fatimy, by radować się obecnością Maryi i Jej macierzyńską opieką. Przybyłem do Fatimy, bo do niej zdąża dzisiaj Kościół pielgrzymujący, który z woli Jej Syna jest narzędziem ewangelizacji i sakramentem zbawienia. Przybyłem do Fatimy, żeby się modlić z Maryją i tak licznymi pielgrzymami za współczesną ludzkość, udręczoną nędzą i cierpieniami. I wreszcie, przybyłem do Fatimy z tymi samymi uczuciami, jakie żywili błogosławieni Franciszek i Hiacynta oraz służebnica Boża Łucja, by z głębi serca wyznać Matce Bożej, że «miłuję», że Kościół i kapłani «miłują» Jezusa i w Niego pragną się wpatrywać, gdy dobiega końca ten Rok Kapłański, a także aby polecić macierzyńskiej opiece Maryi kapłanów, osoby konsekrowane, misjonarzy i wszystkich czyniących dobro, dzięki którym Dom Boży staje się gościnny i dobroczynny.
Oni są błogosławionym szczepem Pana… Błogosławionym szczepem Pana jesteś ty, umiłowana diecezjo Leirii-Fatimy, z twoim pasterzem biskupem Antoniem Marto, któremu dziękuję za pozdrowienia skierowane do mnie na początku i za wszelką opiekę, jaką mnie otoczył, także za pośrednictwem swoich współpracowników w tym sanktuarium. Witam pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, służących temu chlubnemu narodowi. Myślą obejmuję wszystkie diecezje Portugalii, reprezentowane tutaj przez swoich biskupów, i polecam niebiosom wszystkie ludy i narody ziemi. W Bogu przygarniam do serca wszystkich Jego synów i córki, zwłaszcza tych, którzy cierpią lub żyją w opuszczeniu; pragnę przekazać im tę wielką nadzieję, która płonie w moim sercu, a którą tutaj, w Fatimie odczuwa się w sposób bardziej wyraźny. Niech nasza wielka nadzieja zapuści korzenie w życiu każdego z was, umiłowani pielgrzymi tutaj obecni, oraz wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem środków społecznego przekazu.
Tak! Pan, nasza wielka nadzieja, jest z nami; w swej miłosiernej miłości obdarza swój lud przyszłością, przyszłością w jedności z Nim. Lud Boży, doświadczywszy miłosierdzia i pociechy od Boga, który nie opuścił go podczas uciążliwego powrotu z wygnania w Babilonii, woła: «Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim» (Iz 61, 10). Najznamienitszą córką tego ludu jest Dziewica Matka z Nazaretu, która napełniona łaską i mile zaskoczona poczęciem Boga, które dokonało się w Jej łonie — również wyraża tę swoją radość i nadzieję w hymnie Magnificat: «Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy». Jednocześnie nie uważa się za uprzywilejowaną wśród bezpłodnego ludu, a wręcz przepowiada mu słodkie radości cudownego macierzyństwa Bożego, albowiem «miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją» (Łk 1, 47. 50).
Dowodem tego jest to błogosławione miejsce. Za siedem lat wrócicie tutaj, żeby świętować setną rocznicę pierwszych odwiedzin Pani «przybyłej z nieba» jako Nauczycielka, która wdraża małych widzących do głębokiego poznania Miłości trynitarnej i prowadzi ich do zakosztowania samego Boga — jako tego, co najpiękniejsze w życiu ludzkim. To doświadczenie łaski sprawiło, że w Jezusie zakochali się w Bogu tak bardzo, że Hiacynta zawołała: «Tak bardzo chcę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham. Kiedy Mu to mówię wiele razy, czuję ogień w piersi, ale mnie nie pali». Franciszek zaś mówił: «Najbardziej mnie ucieszyło zobaczenie Naszego Pana w tym świetle, które mamy w piersi, bo dała nam je Nasza Pani. Tak bardzo kocham Boga!» (Wspomnienia siostry Łucji, I, 40 i 127).
Bracia, słuchając tych szczerych i głębokich mistycznych wyznań pastuszków, ktoś mógłby trochę pozazdrościć im ich wizji albo poczuć rozczarowanie i rezygnację, że nie było mu to dane, a bardzo pragnął zobaczyć. Takim osobom Papież mówi słowami Jezusa: «Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?» (Mk 12, 24). Pismo Święte zachęca nas do wiary: «Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29), ale Bóg, bliższy mi niż ja sam sobie jestem (por. św. Augustyn, Wyznania, III, 6, 11), ma możliwość dotarcia do nas, zwłaszcza poprzez wewnętrzne odczucia, tak że dusza odczuwa łagodny dotyk czegoś rzeczywistego, co jest poza zasięgiem zmysłów, i dzięki temu staje się zdolna do postrzegania tego, co niewyczuwalne, niewidoczne dla zmysłów. Do tego potrzebna jest wewnętrzna czujność serca, której zwykle brakuje, bo zbyt silna jest presja zewnętrznej rzeczywistości, obrazów i trosk wypełniających duszę (por. kard. Joseph Ratzinger, Komentarz teologiczny do Orędzia fatimskiego, 2000 r.). Tak! Bóg może do nas dotrzeć, dając się nam w naszym wewnętrznym widzeniu.
Co więcej, owo światło w sercach pastuszków, pochodzące z Bożej przyszłości, jest tym samym, które objawiło się w pełni czasów i przyszło do wszystkich: to jest Syn Boga, który stał się człowiekiem. To, że może On rozpalać najzimniejsze i najsmutniejsze serca, widzimy na przykładzie uczniów z Emaus (por. Łk 24, 32). Dlatego nasza nadzieja ma realne podstawy, opiera się na wydarzeniu, które umiejscowione jest w historii, a jednocześnie wykracza poza nią — to Jezus z Nazaretu. Entuzjazm, jaki budziła Jego mądrość i zbawcza moc w ówczesnych ludziach, był tak wielki, że — jak słyszeliśmy w Ewangelii — pewna kobieta z tłumu zawołała do Niego: «Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». Jednakże Jezus powiedział na to: «Tak, błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i [go] przestrzegają» (Łk 11, 27, 28). Ale kto ma czas, żeby słuchać Jego słów, kto może pozwolić się porwać Jego miłości? Kto czuwa w noc zwątpienia i niepewności z sercem rozbudzonym w modlitwie? Kto czeka na świt nowego dnia z zapalonym płomieniem wiary? Wiara w Boga otwiera przed człowiekiem horyzont pewnej nadziei, która nie zawodzi; wskazuje trwały fundament, na którym można bez obaw oprzeć własne życie; wymaga ufnego oddania się w ręce Miłości, która podtrzymuje świat.
«Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9), dzięki niezachwianej nadziei, która wydaje owoce w postaci miłości poświęcającej się dla innych, ale nie poświęcającej innych; przeciwnie — jak słyszeliśmy w drugim czytaniu — ta miłość «wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma» (1 Kor 13, 7). Przykładem tego i zachętą są pastuszkowie, którzy swoje życie ofiarowali Bogu i dzielili się nim z innymi z miłości do Boga. Matka Boża pomogła im otworzyć serca na uniwersalność miłości. Szczególnie bł. Hiacynta okazała się niestrudzona w dzieleniu się z ubogimi i ofiarowywaniu za nawrócenie grzeszników. Tylko dzięki takiej braterskiej i wielkodusznej miłości zbudujemy cywilizację miłości i pokoju.
Łudzi się ten, kto sądzi, że prorocka misja Fatimy się zakończyła. Tutaj odżywa plan Boga, który zadaje ludzkości od zarania jej dziejów pytanie: «Gdzie jest brat twój, Abel? (…) Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!» (Rdz 4, 9). Człowiek potrafił zapoczątkować cykl śmierci i terroru, ale nie jest w stanie go przerwać… W Piśmie Świętym Bóg często jest opisywany jako Ten, który poszukuje sprawiedliwych, by ocalić miasto ludzkie, i to samo czyni tutaj, w Fatimie, kiedy Matka Boża pyta: «Czy chcecie ofiarować się Bogu i znosić wszelkie cierpienia, jakie zechce na was zesłać, w akcie wynagrodzenia za grzechy, które Go obrażają, i jako przebłaganie za nawrócenie grzeszników? (Wspomnienia siostry Łucji, I, 162).
Do rodziny ludzkiej, gotowej poświęcić swoje najświętsze więzi na ołtarzu małostkowych egoizmów narodowych, rasowych, ideologicznych, grupowych i jednostkowych, przybyła z niebios nasza błogosławiona Matka, proponując, że zaszczepi w sercach tych, którzy Jej się zawierzą, miłość Bożą, płonącą w Jej sercu. Wtedy było ich tylko troje, ale przykład ich życia promieniował na całą ziemię i szerzył się, zwłaszcza w wyniku peregrynacji Pielgrzymującej Pani Fatimskiej, w niezliczonych grupach, poświęcających się sprawie braterskiej solidarności. Oby te siedem lat, które dzielą nas od setnej rocznicy objawień, przyspieszyło zapowiedziany triumf Niepokalanego Serca Maryi na chwałę Najświętszej Trójcy.
Pozdrowienia skierowane do pielgrzymów po Mszy św.
po francusku:
Drodzy pielgrzymi francuskojęzyczni, którzy przybyliście tutaj, do Fatimy, by tutaj, blisko serca Maryi, Matki Jezusa, szukać dodatkowej nadziei, która będzie dla was i dla waszego otoczenia źródłem pociechy i pokrzepienia na drogach świata: niech Matka Boża opiekuje się wami i wstawia się za tymi, których kochacie! Niech będzie z wami moje błogosławieństwo!
po angielsku:
Witam pielgrzymów angielskojęzycznych, którzy tu przybyli z bliska i z daleka. Zachęcam was, byście modląc się tutaj gorąco do Matki Bożej Fatimskiej, prosili Ją o wstawianie się za Kościołem i jego potrzebami na całym świecie. Z całego serca proszę Boga, by błogosławił wam, a szczególnie młodzieży i chorym.
po niemiecku:
Z całego serca pozdrawiam pielgrzymów niemieckojęzycznych. Dziś również tu, w Fatimie, Matka Boża wzywa nas do modlitwy o nawrócenie grzeszników i o pokój na świecie. Was i wasze rodziny zawierzam Jej Niepokalanemu Sercu. Niech Maryja prowadzi was do swego Syna, Jezusa Chrystusa.
po hiszpańsku:
Drodzy pielgrzymi hiszpańskojęzyczni, którzy z entuzjazmem wzięliście udział w tym spotkaniu przed obliczem Dziewicy z Fatimy, by dzielić się z innymi wiernymi zaufaniem i nabożeństwem do naszej niebieskiej Matki, Najświętszej Maryi Panny, niech Ona was prowadzi z miłością i pewną ręką do Chrystusa, swojego Syna, i będzie źródłem radosnej nadziei i wytrwałej wiary. Dziękuję.
po włosku:
Z gorącymi uczuciami zwracam się teraz do pielgrzymów włoskich i do osób, które we Włoszech duchowo łączą się z nami. Drodzy bracia i siostry, w Fatimie, gdzie Dziewica Maryja pozostawiła niezatarty znak swojej macierzyńskiej miłości, proszę Ją o opiekę nad wami, nad waszymi rodzinami, a zwłaszcza nad tymi, którzy przechodzą trudne próby. Z serca was błogosławię!
po polsku:
Pozdrawiam polskich pielgrzymów. Gromadzi nas tu Niepokalana Matka Boga, która w tym miejscu zechciała pozostawić ludzkości przesłanie pokoju. Wiąże się ono z wezwaniem do zawierzenia i pełnej nadziei modlitwy, abyśmy mogli przyjąć łaskę miłosierdzia, którą Ona nieustannie wyprasza u swego Syna dla kolejnych pokoleń. W tym duchu polecam Jej opiece was, wasze rodziny i wspólnoty i z serca wam błogosławię.
po portugalsku:
Drodzy pielgrzymi portugalskojęzyczni, pod macierzyńskim spojrzeniem Matki Bożej z Fatimy pozdrawiam was wszystkich, przybyłych tutaj w poszukiwaniu pokrzepienia i nadziei z różnych krajów, gdzie mówi się po portugalsku. Maryja dała nam Jezusa, jest więc dla nas prawdziwym źródłem nadziei. Jej was zawierzam i niech z wami będzie moje błogosławieństwo.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (7/2010) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/homilie/portugalia_fatima_13052010.html#
******
Jan Paweł II
WYJAŚNIENIE «TAJEMNICY»
List Jana Pawła II do Siostry Łucji
Czcigodna Siostra
Maria Łucja
Klasztor w Coimbrze
W radości świąt paschalnych pozdrawiam Siostrę słowami, jakie Chrystus zmartwychwstały skierował do uczniów: «Pokój z tobą!»
Z radością spotkam się z Siostrą w dniu oczekiwanej od dawna beatyfikacji Franciszka i Hiacynty, których — jeśli Bóg pozwoli — ogłoszę błogosławionymi 13 maja tego roku.
Zważywszy jednak, że nie będzie wówczas czasu na rozmowę, a jedynie na krótkie spotkanie, zleciłem Jego Ekscelencji abpowi Tarcisio Bertone, Sekretarzowi Kongregacji Nauki Wiary, aby odbył rozmowę z Siostrą. Kongregacja najściślej współdziała z Papieżem w obronie prawdziwej wiary katolickiej i — jak Siostrze wiadomo — przechowywała od 1957 r. rękopis listu Siostry, zawierający trzecią część tajemnicy, objawionej 13 lipca 1917 r. w Cova da Iria w Fatimie.
Abp Bertone przybędzie wraz z ordynariuszem Leirii, Jego Ekscelencją bpem Serafimem de Sousa Ferreira e Silva, aby w moim imieniu zadać Siostrze kilka pytań dotyczących interpretacji «trzeciej części tajemnicy».
Proszę czcigodną Siostrę, aby zechciała rozmawiać otwarcie i szczerze z abpem Bertone, który przekaże Siostry odpowiedzi mnie osobiście.
Modlę się gorąco do Matki Zmartwychwstałego w intencji czcigodnej Siostry, Wspólnoty w Coimbrze i całego Kościoła.
Maryja, Matka pielgrzymującej ludzkości, niech zachowa nas zawsze w jedności z Jezusem, swoim umiłowanym Synem i naszym Bratem, Panem życia i chwały.
Ze specjalnym Błogosławieństwem Apostolskim.
Watykan, 19 kwietnia 2000 r.
JAN PAWEŁ II
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (9/2000) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/listy/s_lucja_19042000.html#
******
Jan Paweł II
Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia
13 maja — Fatima. Msza św. i beatyfikacja Franciszka i Hiacynty
W sobotę 13 maja, w 83. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie, Jan Paweł II na rozległym placu przed sanktuarium przewodniczył Mszy św., podczas której wyniósł do chwały ołtarzy dwoje dzieci — Franciszka i Hiacyntę — świadków wydarzeń z 1917 r. W homilii podziękował Matce Bożej za orędzie fatimskie oraz za opiekę, jaką otoczyła go 13 maja 1981 r., w dniu zamachu na jego życie na placu św. Piotra. Ojciec Święty wyraził również życzenie, aby orędzie przekazane światu przez nowych błogosławionych oświecało drogi ludzkości.
1. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom» (Mt 11, 25).
Drodzy Bracia i Siostry, tymi słowami Jezus wysławia zamysły niebieskiego Ojca; wie, że nikt nie może przyjść do Niego, jeśli go nie pociągnie Ojciec (por. J 6, 44), i dlatego wielbi Go za ten zamysł i po synowsku go przyjmuje: «Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie» (Mt 11, 26). Zechciałeś otworzyć królestwo maluczkim.
Na mocy Bożego zamysłu zstąpiła z nieba na ziemię, poszukując maluczkich wybranych przez Ojca, «Niewiasta obleczona w słońce» (Ap 12, 1). Przemawia do nich matczynym głosem i sercem: wzywa ich, aby złożyli samych siebie w ofierze zadośćuczynienia, sama zaś obiecuje doprowadzić ich bezpiecznie do Boga. Z Jej macierzyńskich dłoni promieniuje światłość, która przenika ich do głębi, tak że czują się zanurzeni w Bogu, niczym człowiek, który — jak sami powiedzą — przegląda się w lustrze.
Franciszek, jeden z trojga wybranych, opowiadał później: «Płonęliśmy w tej światłości, którą jest Bóg, ale nie spalaliśmy się. Jaki jest Bóg? Nie można tego powiedzieć. Tego naprawdę ludzie nigdy nie mogą powiedzieć». Bóg: światłość, która płonie, ale nie spala. Tego samego doświadczył Mojżesz, gdy ujrzał Boga w krzewie gorejącym; Bóg powiedział mu wtedy, że boleje nad zniewoleniem swojego ludu i postanowił go wyzwolić za pośrednictwem Mojżesza: «Ja będę z tobą» (por. Wj 3, 2-12). Ci, którzy przyjmują tę obecność, stają się przybytkiem, a w konsekwencji «krzewem gorejącym» Najwyższego.
2. Tym, co najbardziej zdumiewało bł. Franciszka i co pochłaniało jego uwagę, był Bóg, ukryty w owej niezmiernej światłości, która przeniknęła do głębi ich troje. Ale tylko jemu Bóg objawił się «bardzo smutny», jak opowiadał sam Franciszek. Którejś nocy jego ojciec usłyszał szloch chłopca i zapytał go, dlaczego płacze. Syn odpowiedział: «Myślałem o Jezusie, który jest bardzo smutny z powodu grzechów popełnianych przeciw Niemu». Ożywiało go jedno pragnienie, bardzo znamienne dla dziecięcego sposobu myślenia: chciał «pocieszyć i rozweselić Jezusa».
W jegu życiu dokonuje się przemiana, którą moglibyśmy nazwać radykalną; przemiana z pewnością niezwykła u dziecka w jego wieku. Franciszek podejmuje głębokie życie duchowe, które wyraża się w wytrwałej i żarliwej modlitwie, osiągającej szczyt prawdziwego zjednoczenia mistycznego z Bogiem. To ona też prowadzi go do stopniowego oczyszczenia duchowego poprzez wyrzekanie się przyjemności, a nawet niewinnych zabaw dziecięcych.
Zniósł bez jednej skargi dotkliwe cierpienia spowodowane przez chorobę, która doprowadziła go do śmierci. Zdawało mu się, że to wszystko za mało, aby pocieszyć Jezusa; umarł z uśmiechem na ustach. W małym Franciszku wielkie było pragnienie wynagrodzenia za winy grzeszników, dlatego starał się być dobry i ofiarowywał swoje wyrzeczenia i modlitwy. Również jego siostra Hiacynta, prawie dwa lata młodsza od niego, żywiła takie same pragnienia.
3. «I inny znak się ukazał na niebie: (…) wielki Smok» (Ap 12, 3).
Te słowa z pierwszego czytania mszalnego przywodzą nam na myśl wielki bój, jaki toczy się między dobrem a złem, a jednocześnie uświadamiają, że spychając Boga na ubocze, człowiek nie może osiągnąć szczęścia, ale przeciwnie — zmierza do samozniszczenia.
Ileż ofiar przyniósł ostatni wiek drugiego tysiąclecia! Przychodzą na myśl okropności obydwu wojen światowych i innych konfliktów w wielu częściach świata, obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gułagi, czystki etniczne i prześladowania, terroryzm, uprowadzenia osób, narkomania, zamachy na życie nie narodzonych i na rodzinę.
Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd niebieskich i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12, 4). Ostatecznym celem człowieka jest niebo, jego prawdziwy dom, gdzie Ojciec niebieski oczekuje wszystkich z miłosierną miłością.
Bóg nie chce, aby ktokolwiek zaginął; dlatego dwa tysiące lat temu posłał na ziemię swojego Syna, aby «szukał i zbawił to, co zginęło» (por. Łk 19, 10). On zbawił nas przez swoją śmierć na krzyżu. Niech nikt nie udaremnia tego krzyża! Jezus umarł i zmartwychwstał, aby być «pierworodnym między wielu braćmi» (Rz 8, 29).
Powodowana macierzyńską troską, Najświętsza Panna przybyła tutaj, do Fatimy, ażeby zażądać od ludzi, by «nie znieważali więcej Boga, naszego Pana, który dosyć już został znieważony». Przemawia, bo jako Matka boleje, kiedy zagrożony jest los Jej dzieci. Dlatego wzywa pastuszków: «Módlcie się, wiele się módlcie i umartwiajcie się w intencji grzeszników; wiele dusz idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nie ani nie umartwia».
4. Mała Hiacynta głęboko odczuwała i przeżywała tę boleść Matki Bożej, heroicznie składając samą siebie w ofierze za grzeszników. Pewnego dnia, kiedy zapadła już razem z Franciszkiem na chorobę, która przykuła ich do łóżka, Maryja Panna odwiedziła ich w domu, jak opowiada sama Hiacynta: «Matka Boża przyszła nas odwiedzić i powiedziała, że już wkrótce wróci, aby zabrać Franciszka do nieba. Mnie zaś zapytała, czy chcę nawrócić jeszcze więcej grzeszników. Odpowiedziałam, że tak». A gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleca mu: «Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników». Hiacynta była tak głęboko poruszona wizją piekła, jaką ujrzała podczas objawienia 13 lipca, że żadne umartwienie ani pokuta nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.
Słusznie mogła wołać razem ze św. Pawłem: «Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1, 24).
W ubiegłą niedzielę przy rzymskim Koloseum sprawowaliśmy ekumeniczne wspomnienie licznych świadków wiary XX w., wspominając prześladowania, jakich zaznali, o których mówią pozostawione przez nich przejmujące świadectwa. Niezliczona rzesza mężnych świadków wiary przekazała nam cenne dziedzictwo, które musi pozostać żywe w trzecim tysiącleciu. Tutaj, w Fatimie, gdzie Maryja zapowiedziała nadejście tych czasów próby, prosząc o modlitwę i pokutę, aby je skrócić, pragnę dziś złożyć dzięki Niebu za moc świadectwa, jaka objawiła się w życiu ich wszystkich. Raz jeszcze pragnę też uwielbić Boga za dobroć, jaką okazał mi 13 maja 1981 r., gdy zostałem poważnie raniony, ale ocalony od śmierci. Wyrażam wdzięczność także bł. Hiacyncie za umartwienia i modlitwy w intencji Ojca Świętego, którego wielkie cierpienie widziała.
5. «Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom». Wysławianie Jezusa przybiera dziś uroczystą formę beatyfikacji dwojga pastuszków — Franciszka i Hiacynty. Przez ten obrzęd Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju. Niech rozjaśniają one drogę tej niezmierzonej rzeszy pielgrzymów i wszystkich, którzy towarzyszą nam za pośrednictwem radia i telewizji. Niech tych dwoje będzie przyjaznym światłem, oświetlającym całą Portugalię, a w szczególny sposób tutejszą diecezję Leiria-Fatima.
Dziękuję bpowi Serafimowi, ordynariuszowi tego czcigodnego Kościoła partykularnego, za słowa powitania, i z wielką radością pozdrawiam wszystkich biskupów Portugalii i ich wspólnoty, które darzę wielką miłością i zachęcam, aby naśladowały swoich świętych. Braterskie pozdrowienie kieruję do obecnych tu kardynałów i biskupów, wspominając w szczególny sposób pasterzy wspólnot w krajach języka portugalskiego: Maryja Panna niech wyjedna pojednanie narodowi angolańskiemu; niech pocieszy ofiary powodzi w Mozambiku; niech czuwa nad losem Timoru Lorosae [Wschodniego], Gwinei Bissau, Republiki Zielonego Przylądka i Wysp św. Tomasza i Książęcej; niech zachowa w jedności wiary swoich synów i córki w Brazylii.
Pozdrawiam z szacunkiem pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, którzy zechcieli uczestniczyć w tej liturgii. Korzystam ze sposobności, aby za jego pośrednictwem wyrazić wszystkim wdzięczność za współpracę, dzięki której moja obecna pielgrzymka stała się możliwa. Serdeczne pozdrowienie i szczególne błogosławieństwo przekazuję parafii i miastu Fatimie, która raduje się z wyniesienia swoich dzieci do chwały ołtarzy.
6. Ostatnie słowo kieruję do dzieci. Drodzy chłopcy i dziewczęta, widzę, że wielu z was ma na sobie podobne stroje jak Franciszek i Hiacynta. Bardzo ładnie w nich wyglądacie! Ale już dzisiaj albo jutro zdejmiecie je i pastuszkowie nagle znikną. Czy nie sądzicie, że nie powinni zniknąć? Matka Boża bardzo was potrzebuje, aby pocieszać Jezusa, który jest smutny z powodu wyrządzanych Mu zniewag; potrzebuje waszych modlitw i ofiar za grzeszników.
Poproście swoich rodziców i wychowawców, aby oddali was do «szkoły» Matki Bożej, aby nauczyła was być takimi, jak pastuszkowie, którzy starali się czynić wszystko, czego Ona od nich żądała. Zapewniam was, że «większy czyni się postęp przez krótki czas posłuszeństwa i uległości wobec Maryi, niż przez całe lata osobistych wysiłków, podejmowanych wyłącznie własnymi siłami» (św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, n. 155). Właśnie w taki sposób pastuszkowie rychło stali się świętymi. Pewna kobieta, która gościła Hiacyntę w Lizbonie, słysząc dobre i roztropne rady, jakich udzielała jej dziewczynka, zapytała, kto ją tego nauczył. «Matka Boża» — odparła Hiacynta. Poddając się wielkodusznie kierownictwu tak dobrej Nauczycielki, Hiacynta i Franciszek rychło osiągnęli szczyty doskonałości.
7. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom».
Wysławiam Cię, Ojcze, za wszystkich twoich maluczkich, poczynając od Maryi Panny, Twojej pokornej Służebnicy, aż po pastuszków Franciszka i Hiacyntę.
Niech orędzie ich życia pozostanie na zawsze żywe, aby oświecać drogę ludzkości!
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (7-8/2000) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/fatima_13052000.html
*****
Jan Paweł II
ORĘDZIE GŁĘBOKO WPISANE W DZIEJE LUDZKOŚCI
17 maja 2000 — Watykan. Audiencja generalna po podróży
1. Pragnę dzisiaj podzielić się z wami refleksją nad pielgrzymką do Fatimy, którą Bóg pozwolił mi odbyć w piątek i sobotę ubiegłego tygodnia. Głęboko odczuwam jeszcze wzruszenia, jakich tam doznałem. Mam w oczach niezliczone rzesze ludzi, zgromadzone na placu przed sanktuarium w piątek wieczorem, gdy tam przybyłem, a zwłaszcza w sobotę przed południem, gdy odbyła się beatyfikacja dwojga pastuszków, Franciszka i Hiacynty. Była to rzesza pełna radości, ale zarazem zdolna zachować absolutną ciszę i głębokie skupienie.
Moje serce przepełnia wdzięczność: już po raz trzeci w dniu 13 maja, w rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Cova da Iria, Opatrzność pozwoliła mi udać się w pielgrzymce do stóp Maryi Panny, do miejsca, gdzie od maja do października 1917 r. ukazywała się Ona trojgu pastuszkom — Łucji, Franciszkowi i Hiacyncie. Łucja żyje do dzisiaj i także tym razem dane mi było ją spotkać.
Serdecznie dziękuję biskupowi Fatimy i całemu Episkopatowi portugalskiemu za przygotowanie tej wizyty i za gościnne przyjęcie. Słowa pozdrowienia i wdzięczności kieruję raz jeszcze do prezydenta, premiera i innych przedstawicieli władz portugalskich za okazaną mi życzliwość oraz za wysiłki, jakie podjęli w trosce o pomyślny przebieg tej apostolskiej pielgrzymki.
2. Podobnie jak w Lourdes, także w Fatimie Maryja postanowiła powierzyć swoje orędzie dzieciom — Franciszkowi, Hiacyncie i Łucji. One przyjęły je tak wiernie, że nie tylko zasłużyły na uznanie jako wiarygodni świadkowie objawień, ale same stały się wzorem ewangelicznego życia.
Łucja, kuzynka dwojga nowych błogosławionych, niewiele od nich starsza, przekazała nam ich znamienne wizerunki. Franciszek był dzieckiem dobrym, myślącym, skłonnym do kontemplacji, natomiast Hiacynta była ruchliwa, dość porywcza, ale bardzo łagodna i miła. Rodzice wychowali ich w duchu modlitwy, a Bóg sam przyciągnął ich bliżej do siebie, kiedy ukazał im się anioł, który trzymając w dłoniach kielich i hostię nauczył ich jednoczyć się z eucharystyczną ofiarą dla wynagrodzenia za grzechy.
To doświadczenie przygotowało ich na późniejsze spotkania z Matką Bożą, która wezwała ich do usilnej modlitwy i do wyrzeczeń w intencji nawrócenia grzeszników. W osobach pastuszków z Fatimy Kościół beatyfikował dwoje małych dzieci, choć nie były męczennikami, ponieważ dowiodły, że mimo młodego wieku potrafią praktykować chrześcijańskie cnoty w stopniu heroicznym. Był to heroizm dziecięcy, ale heroizm prawdziwy.
Ich świętość nie jest owocem objawień, ale wierności i zaangażowania, jakie okazały, odpowiadając na szczególny dar otrzymany od Boga i od Najświętszej Panny. Po spotkaniu z Aniołem i z piękną Panią odmawiały różaniec kilka razy dziennie, często czyniły pokutę w intencji zakończenia wojny oraz za dusze najbardziej potrzebujące Bożego miłosierdzia; bardzo mocno pragnęły też «pocieszyć» Serce Jezusa i Serce Maryi. Dwoje pastuszków musiało również znieść silne naciski ze strony tych, którzy przemocą lub groźbami próbowali ich zmusić do odwołania wszystkiego lub do ujawnienia powierzonych im tajemnic. Nawzajem dodawali sobie odwagi, pokładając ufność w Bogu i w pomocy «tej Pani», o której Franciszek mówił, że «jest naszą przyjaciółką». Ze względu na swoją wierność Bogu stali się dla dzieci i dorosłych świetlanym wzorem poddania się, z prostotą i ofiarną uległością, przemieniającemu działaniu łaski Bożej.
3. Moja pielgrzymka do Fatimy była zatem aktem dziękczynienia Maryi za wszystko, co zechciała przekazać Kościołowi za pośrednictwem tych dzieci, oraz za opiekę, jaką otacza mnie podczas mego pontyfikatu: to dziękczynienie pragnąłem symbolicznie odnowić, składając Jej w darze cenny pierścień biskupi, ofiarowany mi przez kard. Wyszyńskiego kilka dni po moim wyborze na Stolicę Piotrową.
Uznałem też, że czas już dojrzał, aby ujawnić treść tzw. trzeciej części tajemnicy fatimskiej.
Cieszę się, że mogłem się modlić w Kaplicy Objawień, wzniesionej w miejscu, gdzie «Pani jaśniejąca światłem» ukazała się kilkakrotnie trojgu dzieciom i rozmawiała z nimi. Dziękowałem tam za wszystko, czego Boża Opatrzność dokonała w dwudziestym wieku dzięki macierzyńskiemu wstawiennictwu Maryi. W świetle objawień fatimskich wydarzenia tego bardzo burzliwego okresu dziejów zyskują szczególną wymowę. Nietrudno zatem dostrzec, jak wiele miłosierdzia Bóg wylał na Kościół i na ludzkość za pośrednictwem Maryi. Musimy Mu dziękować za odważne świadectwo licznych głosicieli Chrystusa, którzy dochowali Mu wierności aż po ofiarę z życia. Pragnę też wspomnieć w tym miejscu o dzieciach i dorosłych, mężczyznach i kobietach, którzy zgodnie z poleceniem Najświętszej Panny z Fatimy codziennie ofiarowują modlitwy i wyrzeczenia, zwłaszcza przez odmawianie różańca i przez praktyki pokutne. Ich wszystkich pragnę raz jeszcze wspomnieć i dziękować za nich Bogu.
4. Z Fatimy rozpowszechnia się na cały świat orędzie nawrócenia i nadziei, które zgodnie z chrześcijańskim objawieniem jest głęboko wpisane w dzieje. Odwołując się do życiowych doświadczeń, wzywa ono wierzących, aby modlili się usilnie o pokój na świecie i aby przez pokutę otwierali serca na nawrócenie. Jest to najprawdziwsza Ewangelia Chrystusa, przypomniana naszemu pokoleniu, szczególnie dotkliwie doświadczonemu przez dziejowe wydarzenia. Wezwanie, jakie Bóg skierował do nas za pośrednictwem Najświętszej Panny, w pełni zachowuje do dziś swą aktualność.
Drodzy bracia i siostry, przyjmijmy światło płynące z Fatimy: poddajmy się przewodnictwu Maryi. Jej Niepokalane Serce niech będzie naszą ucieczką i drogą wiodącą do Chrystusa. Niech błogosławieni pastuszkowie orędują za Kościołem, aby odważnie podążał naprzód w swojej ziemskiej pielgrzymce i z niezłomną wiernością głosił Ewangelię zbawienia wszystkim ludziom!
Apel o pokój w Afryce
W ostatnich dniach wybuchły znów walki między Etiopią a Erytreą, zaś mieszkańcy Sierra Leone nadal cierpią z powodu przemocy. Jak zwykle ofiarą tej fali niesłychanych okrucieństw pada ludność cywilna i osoby bezbronne. Wzywam was do modlitwy do Pana pokoju, aby usłyszał wołanie cierpiących i odmienił serca i umysły osób odpowiedzialnych za te bezsensowne konflikty. Szczególnym słowem zachęty i żarliwą modlitwą powinniśmy też wesprzeć ludzi dobrej woli, którzy poświęcili życie sprawie solidarności z cierpiącymi, a także organizacje, które nie szczędzą wysiłków, aby wyzyskać wszelkie możliwości przywrócenia pokoju.
Słowo Ojca Świętego do Polaków
W środę 17 maja podczas audiencji generalnej na placu św. Piotra Jan Paweł II powiedział do rodaków:
Pragnę teraz pozdrowić obecnych na audiencji dzisiejszej pielgrzymów z Polski. Pozdrawiam abpa Muszyńskiego z Gniezna.
Witam pielgrzymkę reprezentującą środowisko Uniwersytetu Opolskiego wraz z dziekanem Wydziału Teologicznego i innymi przedstawicielami władz wydziałowych i uczelnianych. Życzę, aby z tej młodej polskiej uczelni wychodzili ludzie rozmiłowani w prawdziwej kulturze i czystej wolności, zdolni do postępowania w świetle prawdy, zaangażowani w spełnianie tego wszystkiego, co jest prawdziwe, dobre i słuszne.
Są tu również obecni pielgrzymi z Wadowic. Wasza obecność przypomina mi miasto rodzinne, zwłaszcza ludzi, z którymi czuję się ciągle związany, pomimo że wielu z nich już odeszło od nas. Bóg wam zapłać za te odwiedziny!
Dzisiaj myślą i sercem obejmuję wszystkich moich rodaków w całej Polsce i na świecie. Wszystkim dziękuję, wszystkim i każdemu z osobna za modlitwy, za duchowe ofiary, solidarność, którymi mnie nieustannie wspieracie. Staram się odwdzięczyć również codzienną pamięcią w modlitwie.
Serdecznie pozdrawiam również kapłanów, którzy przybyli do Rzymu, aby uczestniczyć jutro w eucharystycznym spotkaniu w ramach Wielkiego Jubileuszu Roku 2000.
Niech wszystkim Bóg błogosławi!
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (7-8/2000) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/audiencje/ag_fatima_17052000.html
*******
Jan Paweł II
DOZNAŁEM OPIEKI MARYI
Rozważanie przed modlitwą “Anioł Pański” – 13 maja 2001
1. Wraz z wami pragnę dziękować Bogu i Najświętszej Pannie za pielgrzymkę śladami św. Pawła, którą z radością odbyłem w ostatnich dniach. Ateny, Damaszek, Malta: noszę w sercu obrazy tych miejsc, które misja Apostoła Narodów związała nierozerwalnie z dziejami chrześcijaństwa. W najbliższą środę podczas audiencji generalnej omówię szerzej tę niezapomnianą podróż, która miała wielkie znaczenie dla dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego.
Niestety zasmucały nas w tym czasie bolesne wieści napływające nieustannie z Ziemi Świętej. Jesteśmy tam bowiem świadkami absurdalnej eskalacji przemocy! Każdego dnia śmierć zbiera tam swoje żniwo, a to jeszcze bardziej rozjątrza umysły i opóźnia nadejście błogosławionego dnia, gdy wszyscy będą mogli patrzeć sobie w oczy i żyć razem jak bracia! Wszyscy, a zwłaszcza przywódcy społeczności międzynarodowej mają obowiązek dopomóc zwaśnionym stronom w przerwaniu tej niemoralnej spirali prowokacji i represji. Trzeba też przypomnieć, jak już wielokrotnie powtarzałem, że język i kultura pokoju muszą okazać się silniejsze niż głosy wzywające do nienawiści i dyskryminacji.
2. Święcenia kapłańskie, których udzieliłem dzisiaj rano w Bazylice św. Piotra, są dla nas źródłem radości i skłaniają nas do wielbienia Boga. 34 diakonów diecezji rzymskiej, pochodzących z różnych seminariów, zostało kapłanami, aby służyć Kościołowi przez głoszenie Ewangelii, sprawowanie sakramentów i duszpasterską opiekę nad Ludem Bożym.
Każdego z nich raz jeszcze pozdrawiam pocałunkiem pokoju i zapewniam, że będę wspomagał modlitwą ich nową posługę. Dziękuję wszystkim, którzy zadbali o ich formację, i serdecznie pozdrawiam ich rodziny i przyjaciół.
3. Dla tych nowych kapłanów diecezji rzymskiej prośmy teraz o macierzyńską opiekę Najświętszej Panny w tym dniu, gdy wspominamy Jej objawienia w Fatimie. Ja sam doznałem Jej opieki 13 maja przed dwudziestu laty. Do Niej raz jeszcze zanosimy modlitwy w intencji Ziemi Świętej, aby oczyszczone zostały serca i intencje wszystkich, ażeby dzięki temu ustały masakry, a siły obu stron zostały wreszcie wprzęgnięte w budowę autentycznego i trwałego pokoju.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (7-8/2001) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/modlitwy/ap_13052001.html
******
Ks. Roman Kempny
POZNAĆ TO WZIĄĆ ODPOWIEDZIALNOŚĆ
„Ten, kto oczekuje jakichś rewelacji lub sensacji od trzeciej tajemnicy fatimskiej, będzie czuł się zawiedziony, gdyż nie ma tam niczego, czego nie nauczałby od wieków Kościół” — powiedział prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Joseph Ratzinger 26 czerwca podczas konferencji prasowej w Watykanie, na której przedstawiono oficjalnie tekst trzeciej tajemnicy z Fatimy. Jednocześnie oświadczył, że chodzi w niej o wyrażony w sposób symboliczny obraz Kościoła wieku męczenników, nie zawiera ona natomiast żadnej nowej tajemnicy wiary ani przepowiedni o losach świata.
W drodze krzyżowej Kościoła w XX wieku osoba Ojca Świętego ma znaczenie specjalne. Począwszy od Piusa X aż do Jana Pawła II papieże dzielili cierpienia tego wieku. Wiara i modlitwa są siłami mogącymi wpływać na historię, a w ostateczności modlitwa jest silniejsza od broni palnej, a wiara silniejsza od dywizji wojskowych. Przesłanie fatimskie stanowi więc zaproszenie dla nas wszystkich do ufności, iż ostatecznie Chrystus zwyciężył świat i jest Panem historii. Siostra Łucja Dos Santos — ostatnia żyjąca z trojga pastuszków, świadków objawień w 1917 roku — powiedziała kard. Ratzingerowi, iż coraz jaśniej dostrzega, że jedynym celem wszystkich wizji Matki Bożej było przyczynienie się do wzrostu wiary, nadziei i miłości. Objawienia Maryjne są potwierdzeniem tego, że Bóg w swoją ekonomię zbawczą wkalkulował macierzyńskie posługiwanie Maryi. Bóg jeszcze raz potwierdza prawdę, że Maryja jest Matką Kościoła. Przedstawiony przez siostrę Łucję obraz Najświętszej Matki, gaszącej „płomienie, które jakby miały podpalić świat”, zawiera prawdę obecną w Kościele od wieków, a nawet materializowaną w sztuce kościelnej. Prawdę, której, niestety, wciąż jakby nie chcemy przyjąć do wiadomości, mimo że jest oczywista. Przecież wezwanie do pokuty to w najgłębszej istocie wezwanie, żebyśmy zaczęli wreszcie naprawdę kochać Boga i siebie wzajemnie.
Nie spełniło się więc oczekiwanie wielu ludzi, również katolików, na sensację. Ostateczne opublikowanie trzeciej tajemnicy fatimskiej to wezwanie do odpowiedzialności za ewangeliczne przesłanie realizowane dziś.
Komentarz teologiczny
(fragmenty)
(…) W Drodze Krzyżowej tego minionego stulecia postać Papieża odgrywa szczególną rolę. W obrazie uciążliwego wchodzenia na szczyt góry można z pewnością dostrzec jednoczesne odwołanie do różnych papieży, którzy poczynając od Piusa X aż do obecnego Papieża mieli udział w cierpieniach swojego stulecia i starali się iść przez nie drogą wiodącą ku krzyżowi. W wizji również Papież zostaje zabity na drodze męczenników. Czyż Ojciec Święty, kiedy po zamachu z 13 maja 1981 r. polecił przynieść sobie tekst trzeciej tajemnicy, mógł nie rozpoznać w nim własnego przeznaczenia? Tamtego dnia znalazł się bardzo blisko granicy śmierci i sam tak wyjaśniał potem swoje ocalenie: „Macierzyńska dłoń kierowała biegiem tej kuli i Papież (…) w agonii (…) zatrzymał się na progu śmierci” (13 maja 1994 r.). Fakt, iż „macierzyńska dłoń” zmieniła bieg śmiercionośnego pocisku, jest tylko jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię, i że ostatecznie modlitwa okazuje się potężniejsza od pocisków, a wiara od dywizji.
Zakończenie „tajemnicy” przywodzi na myśl obrazy, które Łucja mogła widzieć w książkach do nabożeństwa, a których treść nawiązuje do odwiecznych intuicji wiary. Jest to wizja krzepiąca, w której historia pełna krwi i łez zostaje jak gdyby poddana uzdrawiającej mocy Boga. Aniołowie stający pod ramionami krzyża gromadzą krew męczenników i „skrapiają” nią dusze, które zbliżają się do Boga. Krew Chrystusa i krew męczenników są tu ukazane razem: krew męczenników wypływa z ramion krzyża. Ich męczeństwo połączone jest więzią solidarności z męką Chrystusa, stanowi z nią jedno. Męczennicy dopełniają braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała (por. Kol 1,24). Samo ich życie stało się Eucharystią, wpisaną w tajemnicę ziarna, które obumiera i przynosi owoc. Tertulian powiedział, że krew męczenników jest zasiewem chrześcijan. Podobnie jak ze śmierci Chrystusa, z jego otwartego boku narodził się Kościół, tak też śmierć świadków wydaje owoce dla przyszłego życia Kościoła. Wizja z trzeciej części „tajemnicy”, na początku tak wstrząsająca, kończy się zatem obrazem pełnym nadziei: żadne cierpienie nie jest daremne i właśnie Kościół cierpiący, Kościół męczenników staje się drogowskazem dla człowieka poszukującego Boga.
(…) Przede wszystkim musimy stwierdzić za kardynałem Sodano, że „wydarzenia, do których odnosi się trzecia część »tajemnicy« fatimskiej, zdają się już należeć do przeszłości”. (…) Kto się spodziewał sensacyjnych przepowiedni apokaliptycznych o końcu świata lub o przyszłych wydarzeniach historycznych, z pewnością dozna zawodu. Fatima nie pozwoli nam zaspokoić tego rodzaju ciekawości, podobnie zresztą jak cała wiara chrześcijańska nie chce i nie może być pożywką dla naszej ciekawości. To, co pozostaje, mogliśmy dostrzec od razu na początku naszych rozważań nad zapisem „tajemnicy”: jest to zachęta do modlitwy, ukazanej jako droga do „zbawienia dusz”, a zarazem wezwanie do pokuty i nawrócenia.
Chciałbym na koniec powrócić jeszcze do kluczowych słów „tajemnicy” fatimskiej, które słusznie zyskały wielki rozgłos: Moje Niepokalane Serce zwycięży. Co to oznacza? Serce otwarte na Boga i oczyszczone przez kontemplację Boga jest silniejsze niż karabiny i oręż wszelkiego rodzaju. „Fiat” wypowiedziane przez Maryję, to słowo Jej serca, zmieniło bieg dziejów świata, ponieważ Ona wydała na ten świat Zbawiciela — ponieważ dzięki Jej „tak” Bóg mógł się stać człowiekiem w naszym świecie i pozostaje nim na zawsze. (…) Od tamtej pory nabiera mocy słowo: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). Orędzie z Fatimy wzywa nas, byśmy zaufali tej obietnicy.
Joseph kard. Ratzinger
Prefekt Kongregacji Nauki Wiary
opr. mg/mg
Copyright © by Gość Niedzielny (28/2000)
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZW/3tajemnica-gn.html
*******
FATIMA
-
Orędzie fatimskie – coraz bardziej pilne i aktualne! na podst. “Do Kapłanów…”
-
Kilka słów o życiu bł. Franciszka
-
Kilka słów o życiu bł. Hiacynty
-
Ofiara, która przynosi obfity owoc – wspomnienie s. Łucji o pastuszkach z Fatimy
-
Cud, który przyczynił się do ogłoszenia błogosławionymi dzieci fatimskich
-
Homilia Jana Pawła w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej (13 maja 2000)
-
Kard. Sodano o III tajemnicy fatimskiej
-
Ks. Skwarczyński O Tajemnicy
-
Rok Fatimy. Cierpienie w służbie tryumfu Niepokalanego Serca
-
Tajemnica Trzeciej Tajemnicy – nasza publikacja
ZNAK PRZESTROGI I NADZIEI DLA ŚWIATA
Kilka słów o historii
Któż znał dolinę Cova da Iria przed rokiem 1917? A jednak w planach Bożych to niepozorne miejsce w dalekiej i ubogiej Portugalii stanęło nagle pod koniec I wojny światowej w centrum uwagi wielu ludzi na świecie. Zaledwie po kilku miesiącach, w dniu ostatniego objawienia, za sprawą trójki dzieci mówiących o zjawieniach się Pani, zgromadziło się na tym miejscu przeszło 70 tys. osób. Niektórzy twierdzą, że mogło ich być nawet 100 tysięcy. Dziś Fatima coraz bardziej przyciąga wzrok tych, którzy spragnieni są odnowy świata i Kościoła: zapowiedzianego w Fatimie tryumfu Niepokalanego Serca Maryi i Najświętszego Serca Jezusa. Z Fatimy – dzięki trwającemu od lat pielgrzymowaniu figury Matki Bożej – rozbłyska i rozszerza się światło matczynej obecności Maryi docierającej do najdalszych zakątków świata. Po 80 latach pokonała nawet niedostępne granice Rosji, nawiedzając łaskawie udręczone dzieci, niosąc im pociechę Swej miłości i nadzieję na lepsze życie w jedności z Bogiem. Łucja, Hiacynta i Franciszek doświadczyli sześciu objawień Matki Bożej od maja do października 1917 r. Otrzymali w czasie ich trwania pouczenia, które przekazali światu, doświadczyli wizji, które – lękając się je ujawnić i chcąc uniknąć wypytywania – nazwali tajemnicą. Ujawnili dwie części, trzecią przekazując jedynie Papieżowi. Ponieważ poznało ją jak dotąd zaledwie kilka osób, nie słabną spekulacje na temat jej treści. Tymczasem każde słowo Matki Bożej ujawnione przez troje małych pastuszków jest ważne, bo ukazuje nam drogę uniknięcia cierpienia i Bożej kary, ku której świat zmierza konsekwentnie w swym zaślepieniu. Jak czytamy w orędziach otrzymywanych przez ks. Gobbiego to właśnie ogromnego cierpienia, którego ludzkość już doświadcza i przed którym jeszcze stoi, dotyczy trzecia część tajemnicy fatimskiej.
O czym powiadomiła nas Matka Boża w Fatimie?
Orędzie fatimskie wezwało i nadal wzywa nas do nawrócenia, modlitwy, pokuty i ofiarowania się Niepokalanemu Sercu Maryi oraz otaczania miłością Ojca Świętego. To jest prosta droga prowadząca do spotkania w wieczności z Bogiem i uniknięcia kary już za życia, tu na ziemi, bo ludzkość – jak wielokrotnie powtórzyła Maryja – już zbyt mocno obraziła Boga.
«Pierwsza tajemnica» – to wizja piekła…
Dlaczego Matka Boża ukazała małym dzieciom tak straszną wizję? Dlaczego widziały piekło dzieci w Medziugorju? Dlaczego dało o nim świadectwo tak wielu mistyków na przestrzeni wszystkich wieków chrześcijaństwa? Dlatego, że brak nawrócenia, o które prosiła świat Matka Boża w Fatimie, powtarzając jedynie ewangeliczne nawoływanie Jezusa, stawia człowieka w sytuacji zagrożenia wiecznym potępieniem, przed którym Bóg i Maryja pragną nas obronić. Maryja chciała nas ostrzec przed tymi, którzy mówią nam dziś: “Piekła nie ma” lub, “Piekło nie jest wieczne”. W człowieku bowiem istnieje odwieczna przekora, każąca mu żywić bezsensowną nadzieję pierwszych rodziców, że przeciwstawienie się Bogu i przekroczenie Jego nakazów, doprowadzi do bycia równym Bogu (por. Rdz 3,5). Tymczasem droga taka prowadzi zawsze do upadku, nigdy – do wyniesienia. S. Łucja tak pisze w swoich wspomnieniach: «A więc tajemnica składa się z trzech odmiennych części. Z tych dwie teraz wyjawię.
Pierwszą więc była wizja piekła. Pani nasza pokazała nam morze ognia, które wydawało się znajdować w głębi ziemi, widzieliśmy w tym morzu demony i dusze jakby były przezroczystymi czartami lub brunatnymi żarzącymi się węgielkami w ludzkiej postaci. Unosiły się w pożarze, unoszone przez płomienie, które z nich wydobywały się wraz z kłębami dymu. Padały na wszystkie strony jak iskry w czasie wielkich pożarów, bez wagi, w stanie nieważkości, wśród bolesnego wycia i rozpaczliwego krzyku. Na ich widok można by ogłupieć i umrzeć ze strachu. Demony miały straszne i obrzydliwe kształty wstrętnych, nieznanych zwierząt. Lecz i one były przejrzyste i czarne. Ten widok trwał tylko chwilę. Dzięki niech będą Matce Najświętszej, która nas przedtem uspokoiła obietnicą, że nas zabierze do nieba (w pierwszym widzeniu). Bo gdyby tak nie było, sądzę, że bylibyśmy umarli z lęku i przerażenia. Następnie podnieśliśmy oczy ku naszej Pani, która nam powiedziała z dobrocią i ze smutkiem: «Widzieliście piekło, dokąd idą dusze biednych grzeszników. Aby ich ratować, Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeśli zrobi się to, co ja wam mówię, wiele dusz zostanie uratowanych, nastanie pokój na świecie. Wojna się skończy. Ale jeżeli się nie przestanie obrażać Boga, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się druga, gorsza. Kiedy ujrzycie noc oświetloną przez nieznane światło, wiedzcie, że to jest wielki znak, który wam Bóg daje, że ukarze świat za jego zbrodnie przez wojnę, głód i prześladowania Kościoła i Ojca św. Żeby temu zapobiec, przyjdę, by żądać poświęcenia Rosji memu Niepokalanemu Sercu i ofiarowania Komunii św. w pierwsze soboty na zadośćuczynienie. Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Sprawiedliwi będą męczeni, Ojciec św. będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatryumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec św. poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju.»
«Druga tajemnica»: Niepokalane Serce Maryi
Ukazując się w Fatimie Matka Boża wskazała na Swe Niepokalane Serce jako na pewną drogę ocalenia i uniknięcia zapowiedzianej kary. We wspomnieniach s. Łucji czytamy: «Druga tajemnica odnosi się o nabożeństwa Niepokalanego Serca Maryi. Jak już poprzednio mówiłam, Nasza Pani 13 czerwca 1917 r. zapewniła mnie, że nigdy mnie nie opuści i że Jej Niepokalane Serce będzie zawsze moją ucieczką i drogą, która mnie będzie prowadziła do Boga. Mówiąc te słowa, rozłożyła swe ręce i przeszyła nasze serca światłością, która z nich płynęła. Wydaje mi się, że tego dnia to światło miało przede wszystkim utwierdzić w nas poznanie i miłość szczególną do Niepokalanego Serca Maryi, tak jak to było w dwóch innych wypadkach odnośnie do Boga i do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Od tego dnia odczuliśmy w sercu bardziej płomienną miłość do Niepokalanego Serca Maryi. Hiacynta mówiła mi nieraz: «Ta Pani powiedziała, że jej Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która cię zaprowadzi do Boga. Kochasz ją bardzo? Ja kocham jej Serce bardzo. Ono jest tak dobre!» Po 10 latach Maryja, objawiając się przebywającej już w klasztorze s. Łucji, powróciła do prośby o rozpowszechnienie nabożeństwa do Swego Niepokalanego Serca. Prosiła o czczenie Go szczególnie w pierwsze soboty miesiąca i obiecała specjalne łaski tym, którzy będą mu wierni (zob. Vox Domini nr 13, str. 1). Poza dwoma tajemnicami troje pastuszków otrzymało jeszcze trzecią tajemnicę, którą poznał Ojciec Święty. Hiacynta zaś otrzymywała szczególne wizje odnoszące się do jego osoby.
Wizje Ojca Świętego
Oprócz danej dzieciom zapowiedzi cierpienia Papieża – o ile ludzkość nie przyjmie i nie zrealizuje próśb Matki Bożej zawartych w Jej orędziu fatimskim – szczególnie Hiacynta otrzymała kilka dodatkowych wizji, mówiących o przyszłości. «Pewnego dnia – wspomina Łucja – w czasie godzin odpoczynku, gdy byliśmy koło studni moich rodziców, Hiacynta usiadła na kamieniach przy studni, a Franciszek poszedł ze mną szukać w pobliskich zaroślach dzikiego miodu na tamtejszym zboczu. Po chwili Hiacynta woła: “Widzieliście Ojca św.?” “Nie”. “Nie wiem, jak to było. Ja zobaczyłam Ojca św. w bardzo dużym domu. Klęczał przy stoliku, miał twarz ukrytą w dłoniach i płakał. Na zewnątrz było dużo ludzi, niektórzy rzucali nań kamieniami, inni wykrzykiwali i wymawiali brzydkie słowa. biedny Ojciec św., musimy się bardzo za niego modlić.” Przy innej okazji poszliśmy do groty przy Cabeço. Przyszedłszy uklękliśmy i pochyliliśmy się do samej ziemi, powtarzając modlitwę anioła. Trochę później Hiacynta podniosła się i zawołała do mnie: “Czy nie widzisz dróg, ścieżek i pól, pełnych ludzi, którzy płaczą z głodu, nie mając nic do jedzenia. A Ojciec św. modli się w kościele przed Niepokalanym Sercem Maryi, i razem z nim bardzo dużo ludzi się modli”.»
Niewątpliwie w sposób szczególny związany jest z orędziem fatimskim, a przede wszystkim z zapowiedziami cierpienia i tragicznymi wizjami Hiacynty – Jan Paweł II. To papież, któremu u progu pontyfikatu chciano odebrać życie. Zawdzięcza je z pewnością szczególnej opiece Maryi, która ocaliła go cudownie z zamachu w rocznicę Swego pierwszego objawienia w Fatimie: 13 maja 1981.
Czy świat zna trzecią tajemnicę fatimską?
Co jakiś czas obiegają świat artykuły, rozpowszechnia się ulotki, których treść ma przedstawiać trzecią tajemnicę fatimską. W orędziach danych ks. Gobbiemu – założycielowi Ruchu mającemu źródło w orędziu fatimskim i swój początek właśnie w tym miejscu, cechującemu się doskonałą realizacją orędzia fatimskiego przez jego członków – otrzymujemy jedną odpowiedź: Świat przeżywa właśnie realizację trzeciej tajemnicy. Nie trzeba jej już ujawniać, bo same wydarzenia ukazują jej treść. Maryja nawiązuje do niej przy wielu okazjach, wyjaśniając jej znaczenie i wskazując, jak powinniśmy się zachować w tych czasach.
Temu poświęcamy odrębny artykuł, dostępny w archiwum “Vox Domini”.
Ze wspomnień Siostry Łucji spisanych na prośbę Biskupa Leirii:
«Ofiara, która przynosi obfity owoc»
Nawrócenie grzeszników
Hiacynta tak wzięła sobie do serca ofiary za nawrócenie grzeszników, że nie opuszczała żadnej okazji, jaka się nadarzała. Były dzieci dwóch rodzin mieszkających w Moita, które chodziły po prośbie. Spotkaliśmy je kiedyś idąc na pastwisko z naszą trzodą. Hiacynta spostrzegłszy je powiedziała: “Dajmy tym biedakom nasz posiłek za nawrócenie grzeszników”. I pobiegła im go zanieść. Po południu powiedziała mi, że jest głodna. Było tam kilka drzew oliwkowych i dęby. Oliwki były jeszcze niedojrzałe. Mimo to powiedziałam jej, że możemy je jeść. Franciszek wspiął się na drzewo, aby napełnić kieszenie, ale Hiacyncie przyszło do głowy, że moglibyśmy jeść żołędzie dębowe i aby ponieść ofiary, jeść je gorzkie. I tak skosztowaliśmy tego popołudnia tej smacznej potrawy. Hiacynta uważała to za jedną ze swych normalnych ofiar. Zbierała żołędzie dębowe lub oliwki. Powiedziałam jej któregoś dnia: “Hiacynta, nie jedz tego, to bardzo gorzkie”. “Jem właśnie dlatego, że gorzkie. A tę ofiarę ponoszę za nawrócenie grzeszników”. To nie były nasze jedyne ofiary postne. Umówiliśmy się, że ile razy spotkamy te biedne dzieci, damy im nasze jedzenie. A biedne dzieci, zadowolone z naszej jałmużny, starały się spotkać nas i czekały na nas na drodze. Skoro je tylko zobaczyliśmy, Hiacynta biegła zanieść im nasz cały posiłek dzienny. I to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku.
W te dni naszym pokarmem były orzeszki pinii, korzonki z kwiatów dzwonkowych, mające w korzeniu małą cebulkę wielkości oliwki, morwy, grzyby i coś, co zrywaliśmy z korzeni, nie pamiętam, jak to się nazywa, lub owoce, jeżeli były w pobliżu na polach naszych rodziców. Hiacynta była niestrudzona w wynajdywaniu ofiar. Któregoś dnia sąsiad nasz zaofiarował mojej matce pastwisko dla naszej trzody. Ale było to daleko i byliśmy w pełni lata. Moja matka tę hojną ofertę przyjęła i posłała mnie tam. Ponieważ był tam niedaleko staw, gdzie trzoda mogła się napić, więc powiedziała, że byłoby dobrze, abyśmy tam w cieniu drzew spędzili naszą przerwę obiadową. Po drodze spotkaliśmy naszych kochanych biedaków. Hiacynta pobiegła, aby dać jałmużnę. Dzień był piękny, ale słońce bardzo prażyło i wydawało się, że na tej wyschniętej ziemi wszystko się spali. Pragnienie dawało się we znaki, a nie było ani kropelki wody do picia. Początkowo ponosiliśmy wspaniałomyślnie tę ofiarę za nawrócenie grzeszników. Ale jak minęło południe, nie mogliśmy więcej wytrzymać. Zaproponowałam wtedy moim towarzyszom, aby pójść do pobliskiej miejscowości i poprosić o trochę wody. Zgodzili się na moją propozycję i poszłam zastukać do drzwi pewnej staruszki, która mi wręczyła dzbanek wody, a także kawałek chleba, który przyjęłam z wdzięcznością i pobiegłam podzielić się z moimi towarzyszami. Dałam od razu dzbanek Franciszkowi i powiedziałam, żeby się napił. “Nie chcę”, odpowiedział. “Dlaczego?” “Chcę cierpieć za nawrócenie grzeszników”. “Hiacynta, napij się ty”. “Ja też chcę złożyć ofiarę za nawrócenie grzeszników”.
Uwięzienie w Ourém
Tymczasem zaświtał poranek 13 sierpnia. Już poprzedniego wieczora przychodzili ludzie ze wszystkich stron. Wszyscy chcieli nas zobaczyć, wypytać i powierzyć nam swe prośby, abyśmy je przekazali Najświętszej Panience. Byliśmy w rękach tych ludzi jak piłka w rękach dzieci. Każdy ciągnął nas w swoją stronę i stawiał pytania, nie pozostawiając czasu na jakąkolwiek odpowiedź. W tym tłoku otrzymał mój ojciec rozkaz, aby mnie przyprowadził do mojej ciotki, gdzie na mnie czekał naczelnik. Mój ojciec zaprowadził mnie tam. Gdy przyszłam, naczelnik znajdował się w izbie razem z Hiacyntą i Franciszkiem. Tam nas przesłuchiwał i robił nowe wysiłki, aby nas zmusić do zdradzenia tajemnicy oraz wymusić obietnicę, że już więcej nie pójdziemy do Cova da Iria. Skoro nic nie wskórał, polecił memu ojcu i memu wujowi zaprowadzić nas na plebanię. Nie zatrzymuję się tu więcej, aby opowiedzieć, co się działo w tym więzieniu, ponieważ Ekscelencja wszystko to już zna. Jak już mówiłam Ekscelencji, co mnie najbardziej dotknęło i nad czym najbardziej cierpiałam, jak i moi kuzyni, to całkowite opuszczenie nas przez rodzinę. Po powrocie z tej podróży czy z tego więzienia, nie wiem, jak to mam nazywać (było to, o ile się nie mylę, 15 VIII), kazano mi – z radości z powodu mego powrotu do domu – zaraz wypuścić trzodę i iść z nią na pastwisko. Moi wujostwo chcieli zostać w domu ze swymi dziećmi i dlatego na ich miejsce posłali ich brata Jana. Ponieważ było już późno, zatrzymaliśmy się w pobliżu naszej małej wioski w Valinhos. Jaki przebieg miało następne wydarzenie, Ekscelencja też już wie. Więc i nad tym nie będę się zatrzymywała. Najświętsza Panienka poleciła nam znowu praktykować umartwienia i na koniec powiedziała: “Módlcie się, módlcie się bardzo i ponoście ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie do piekła, gdyż nie ma nikogo, kto by się poświęcał za nie i modlił się”.
Męczarnie i cierpienia
Po kilku dniach szliśmy z naszymi owieczkami po drodze, na której znalazłam kawałek sznura od wozu. Podniosłam go i dla żartu owinęłam sobie ramię. Zauważyłam, że ten sznur sprawia mi dotkliwy ból. Powiedziałam wtedy do moich kuzynów: “Słuchajcie, to boli, moglibyśmy się nim wiązać i nosić na sobie jako umartwienie z miłości do Jezusa”. Biedne dzieci przytaknęły memu pomysłowi i każdy z nas po przecięciu na trzy części owiązał go sobie wokół bioder. Czy to grubość i szorstkość sznura była temu winna, a może dlatego, że za mocno go związaliśmy, w każdym razie ten rodzaj pokuty sprawiał nam okropny ból. Hiacynta często nie mogła się powstrzymać od łez. Gdy mówiłam, by go zdjęła, odpowiadała przecząco: “Nie, ja nie chcę go zdjąć. Ja chcę złożyć tę ofiarę Panu Jezusowi na zadośćuczynienie i za nawrócenie grzeszników”.
Innym razem bawiliśmy się zbierając po murach chwasty, które gdy się je ściska w rękach, wydają trzask. Hiacynta zbierając te chwasty, urwała niechcąco kilka pokrzyw, którymi się poparzyła, czując ból ścisnęła je jeszcze bardziej w rękach i powiedziała do nas: “Patrzcie, znowu coś, aby czynić pokutę”. Od tej pory przyzwyczajaliśmy się do tego, by chłostać się czasem po nogach pokrzywami, aby Bogu jeszcze jedną złożyć ofiarę. Jeżeli się nie mylę, w czasie tego miesiąca rozpoczęliśmy oddawać nasz posiłek naszym małym biedakom. O czym już opowiedziałam Ekscelencji we wspomnieniach o Hiacyncie. Moja matka też się w ciągu tego miesiąca nieco uspokoiła. Częściej mawiała: “Gdyby była choć jeszcze jedna osoba, która też coś widziała, to może bym i ja uwierzyła. Ale między tyloma ludźmi tylko oni widzieli”. W tym miesiącu różni ludzie mówili mi, że widzieli rozmaite rzeczy. Jedni, że widzieli Matkę Boską, inni dziwne znaki na słońcu itd. Moja matka mówiła wtedy: “Przedtem wydawało mi się, że gdyby była jeszcze jakaś osoba, co widziała, to bym uwierzyła, a teraz tyle ich mówi, że widziało, a ja mimo to nie mogę uwierzyć”. Mój ojciec w tym czasie też zaczął stawać w mojej obronie nakazując milczenie, jak tylko ktoś zaczął na mnie krzyczeć. Mawiał zwykle: “Nie wiem, czy to prawda, ale także nie wiem, czy to kłamstwo”.
W tym czasie mój wujek zmęczony natręctwem obcych ludzi, którzy nieustannie przychodzili, aby nas zobaczyć i rozmawiać z nami, począł wysyłać swego syna Jana, aby pasł trzodę, a Hiacyntę i Franciszka zostawiał w domu. Wkrótce potem sprzedał trzodę, a ja, ponieważ nie lubiłam innego towarzystwa, zaczęłam chodzić sama z moją trzodą. Jak już opowiadałam Ekscelencji, Hiacynta i jej braciszek szli ze mną, gdy pasłam blisko, a jeżeli pastwisko było oddalone, czekali na mnie na drodze. Muszę przyznać, że te dni były dla mnie naprawdę szczęśliwe, kiedy sama wśród mych owieczek ze szczytu góry czy z głębin doliny mogłam podziwiać piękno nieba i dziękować Bogu za łaski, jakie mi zsyłał. Kiedy głos jednej z moich sióstr przerwał moją samotność wołając mnie, abym przyszła do domu porozmawiać z tą lub ową osobą, która mnie szukała, czułam głęboką niechęć i pocieszałam się tylko tym, że mogę i z tego złożyć ofiarę Bogu. Pewnego dnia przyszło trzech panów rozmawiać z nami. Po bardzo nieprzyjemnym przesłuchaniu żegnając się powiedzieli: “Naradźcie się, w jaki sposób powinniście tę tajemnicę wyjawić, bo jeżeli nie, to starosta jest zdecydowany was zlikwidować”. Hiacynta z rozpromienioną twarzą powiedziała: “Ach, jak to dobrze. Ja tak kocham Pana Jezusa i Matkę Boską, a wtedy wkrótce Ich ujrzymy”. Chodziły pogłoski, że starosta istotnie chciał nas zabić. Jedna z moich ciotek, zamężna i mieszkająca w Casais, przyszła z zamiarem zabrania nas do siebie. Mówiła: “Mieszkam w innym powiecie, ten starosta nie może was stamtąd zabrać”. Ale jej zamiar nie został urzeczywistniony, bo myśmy nie chcieli pójść i odpowiedzieliśmy: “Jeżeli nas zabiją, nie szkodzi, pójdziemy do nieba”.
13 września 1917
I tak zbliżył się dzień 13 września. Tego dnia Najświętsza Panna, po tym, co już opowiedziałam, rzekła nam: “Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, abyście spali z powrozem na biodrach. Noście go jedynie podczas dnia”. Posłuchaliśmy dokładnie jej rozkazów. A że jak w ubiegłym miesiącu Bóg chciał, jak się zdaje, objawić coś specjalnego, moja matka żyła nadzieją, że tego dnia niejedno się wyjaśni. Ponieważ dobry Bóg, może dla dania nam okazji złożenia Mu jakiejś nowej ofiary, nie uczynił nic nadzwyczajnego, moja matka zniechęciła się i prześladowanie w domu rozpoczęło się od nowa. Miała dużo powodów do zmartwień. Do całkowitej straty w Cova da Iria, gdzie znajdowało się dobre pastwisko dla naszej trzody i gdzie zmarnowaliśmy nasze produkty rolne, dołączyły się pewne przekonania, że te wydarzenia nie były niczym innym jak chimerami i wymysłem dziecięcej wyobraźni.
Współuczestnictwo w cierpieniu
Hiacynta i Franciszek rzadko kiedy doznawali tych “pieszczot”, których niebo mi nie skąpiło, ponieważ rodzice ich nie pozwalali, aby ktokolwiek ich dotknął. Ale oni cierpieli ze mną, płakali widząc mnie załamaną i upokorzoną. Pewnego dnia powiedziała mi Hiacynta: “Jakby to było dobrze, gdyby moi rodzice byli tacy jak twoi, aby ludzie mogli mnie też bić, gdyż wtedy mogłabym więcej ofiar Bogu złożyć”. Niemniej jednak potrafiła doskonale wykorzystać każdą okazję do umartwienia. Mieliśmy również zwyczaj od czasu do czasu nic nie pić przez 9 dni albo nawet przez cały miesiąc. Zrobiliśmy te ofiary w pełni sierpnia, kiedy upał był niemożliwy. Wracaliśmy któregoś dnia z modlitwy różańcowej z Cova da Iria i zbliżywszy się do stawu, który znajdował się przy drodze, Hiacynta rzekła: “Słuchaj, tak mi się chce pić i tak bardzo boli mnie głowa. Napiję się troszeczkę tej wody”. “Tej nie” – odpowiedziałam. “Moja matka nie chce, abyśmy stąd pili wodę, bo ona może nam zaszkodzić. Poprosimy o wodę u Marii dos Anjos” (była to nasza sąsiadka, która niedawno wyszła za mąż i mieszkała tam w chałupce). “Nie, tej dobrej wody nie chcę. Napiję się tej. Bo zamiast złożyć Bogu ofiarę z pragnienia, złożę Mu ją z napicia się tej brudnej wody”. W rzeczywistości woda z tego stawu była bardzo brudna. Różni ludzie prali tam swą bieliznę i zwierzęta tam piły i kąpały się. Dlatego moja matka zwracała bardzo uwagę na to, aby jej dzieci nie piły tej wody. Innym razem mówiła Hiacynta: “Pan Bóg musi być zadowolony z naszych ofiar, ponieważ mnie się chce tak strasznie pić, ale nie będę pić. Chcę cierpieć z miłości dla Niego”.
Któregoś dnia siedzimy na progu domu mojego wujka i widzimy, że jacyś ludzie do nas się zbliżają. Franciszek i ja uciekliśmy zaraz do pokoju, aby się schować pod łóżkiem. Hiacynta powiedziała: “Ja się nie skryję, złożę tę ofiarę Panu Bogu” i ci ludzie zbliżyli się, rozmawiali z nią, czekali przez dłuższy czas, gdy mnie szukano, wreszcie poszli sobie. Wyszłam wtedy z mej kryjówki i zapytałam Hiacyntę: “Coś odpowiedziała, gdy cię pytali, gdzie jesteśmy?” “Nic nie odpowiedziałam. Spuściłam głowę, wbiłam wzrok w ziemię i nic nie mówiłam. Zawsze tak robię, gdy nie chcę powiedzieć prawdy, a kłamać również nie chcę, bo kłamać to grzech”.
Choroba Hiacynty i Franciszka
W tym okresie Hiacyncie i Franciszkowi pogorszyło się również. Hiacynta mówiła mi czasem: “Czuję tak wielki ból w piersiach, ale nie mówię nic mojej matce, chcę cierpieć dla Pana Jezusa na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, za Ojca św. i za nawrócenie grzeszników”. Gdy któregoś dnia z rana przyszłam do niej, zapytała mnie: “Ile ofiar złożyłaś tej nocy Panu Jezusowi”. “Trzy. Wstałam 3 razy odmówić modlitwę Anioła”. “Ja Mu ofiarowałam bardzo dużo, nie wiem, ile tych ofiar było, ponieważ miałam silne bóle, ale nie skarżyłam się”. Franciszek był spokojniejszy. Czynił zwykle to, co my robimy. Rzadko kiedy sam coś proponował. W swej chorobie cierpiał z bohaterską cierpliwością. Bez jęku i bez najmniejszej skargi. Zapytałam go pewnego dnia na krótko przed śmiercią: “Franciszku, czy bardzo cierpisz?” “Tak, ale znoszę wszystko z miłości do Pana Jezusa i Matki Boskiej”. Któregoś dnia dał mi powróz, o którym już opowiadałam, i powiedział: “Weź, zabierz go, zanim go moja matka zobaczy. Nie jestem już w stanie wkładać go na siebie”. Jadał wszystko, co mu matka przyniosła, i nie zauważyłam, żeby kiedyś grymasił. I nadszedł dzień jego odejścia do nieba. W poprzedni wieczór powiedział do mnie i swej siostrzyczki: “Idę do nieba, ale tam będę bardzo prosił Pana Jezusa i Matkę Boską, aby was też prędko zabrali”. Zdaje mi się, że już wspomniałam we wspomnieniach o Hiacyncie, jak ciężkie było dla mnie to rozstanie. Dlatego nie będę już powtarzała.
Hiacynta była wtedy już chora i jej stan pogarszał się z dnia na dzień. Również i tego nie będę już opisywała, bo zrobiłam to już. Opowiem jedynie o niektórych heroicznych cnotach, które ona praktykowała i o których, zdaje się, jeszcze nie wspomniałam. Jej matka wiedziała, jak bardzo nie lubiła mleka. Pewnego dnia przyniosła jej wraz z filiżanką mleka piękną wiązkę winogron. “Hiacynto – rzekła – zjedz to. Jeżeli nie możesz wypić mleka, zostaw. A zjedz te winogrona”. “Nie, moja mamo, nie chcę winogron, zabierz je. Daj mi raczej mleka, wypiję je”. I nie okazując najmniejszej niechęci, wypiła je. Moja ciotka oddaliła się zadowolona, sądząc, że niechęć jej córeczki do mleka zanika. Potem zwróciła się Hiacynta do mnie i powiedziała: “Miałam taką ochotę na te winogrona i tak mi było ciężko wypić to mleko, ale chciałam złożyć Panu Jezusowi tę ofiarę”. Innego dnia z rana znalazłam ją bardzo zmienioną i zapytałam, czy się czuje gorzej. “Tej nocy – odpowiedziała – miałam wielkie bóle i chciałam złożyć ofiarę Panu Jezusowi przez nieprzewracanie się w łóżku, i dlatego wcale nie spałam”. Innym razem powiedziała: “Gdy jestem sama, wychodzę z łóżka, aby zmówić modlitwę Anioła. Ale teraz nie jestem już w stanie schylić głowy do ziemi, bo upadam. Modlę się jedynie na klęczkach”.
Pewnego dnia miałam okazję rozmawiać z księdzem dziekanem. Pytał mnie o Hiacyntę i jak się czuje. Powiedziałam mu to, co wiedziałam o jej stanie zdrowia, a potem opowiedziałam mu to, co ona mi powiedziała, że nie była już w stanie pochylić się aż do ziemi, gdy się modliła. Wtedy ksiądz dziekan kazał mi jej powiedzieć, że nie chce, aby ona wychodziła z łóżka do modlitwy. Ma zostać w łóżku i modlić się, jak może, bez przemęczania się. Przekazałam jej to polecenie przy pierwszej okazji, a ona zapytała: “A Pan Jezus będzie zadowolony?” “Będzie”, odpowiedziałam. “Pan Jezus chce, żebyśmy robiły to, co ksiądz dziekan nam każe”. “No dobrze, nie będę już więcej wstawała”. Kiedy tylko mogłam, lubiłam chodzić do Cabeço do naszej ulubionej groty, aby się tam modlić. Ponieważ Hiacynta bardzo lubiła kwiaty, w drodze powrotnej zrywałam lilie i piwonie, gdy były, i zanosiłam jej mówiąc: “Masz, są z Cabeço”. Ona biorąc je ze łzami w oczach mówiła: “Nigdy już tam nie pójdę! Ani do Valinhos, ani do Cova da Iria! A tak bym chciała”. “Ale co ci na tym zależy. Jeżeli pójdziesz do nieba, zobaczysz Pana Jezusa i Matkę Najświętszą”. “Tak, to prawda”, odpowiadała i była zadowolona. Obrywała płatki z kwiatków i liczyła je wszystkie. W kilka dni po zachorowaniu dała mi powróz, którego używała: “Przechowaj mi go, obawiam się, że moja matka go zobaczy. Jeżeli mi się polepszy, znów go chcę używać”. Ten powróz miał trzy węzły i był splamiony krwią. Zachowałam go w ukryciu aż do chwili, kiedy definitywnie opuściłam dom rodzinny. Potem nie wiedząc, co mam z nim zrobić, spaliłam go wraz z powrozem jej braciszka…
Fragmenty wspomnień o ofiarach ponoszonych przez dzieci z Fatimy pochodzą z książki opublikowanej w Portugalii “Siostra Łucja opowiada o Fatimie”.
PAPIEŻ W FATIMIE: Nawet dwoje dzieci może być świętymi
Jan Paweł II udał się po południu 12 maja do Fatimy. 13 maja beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto, dwoje pastuszków, którym objawiała się w 1917 roku Najświętsza Maryja Panna. Spotkał się na prywatnej rozmowie z trzecią widzącą, siostrą Łucją. Nowa podróż Jana Pawła II to 92 pielgrzymka poza Włochy. Przypomniał w czasie homilii o heroicznym życiu dzieci, ofiarowanym za grzeszników dla pocieszenia cierpiącego Serca Maryi i Jej Syna Jezusa Chrystusa. Tłum wiernych, który zebrał się w Sanktuarium obliczano na 500 tys. ludzi.
Wiele osób zadaje sobie pytanie, czy świętość była możliwa w tak młodym wieku. Franciszek zmarł w wieku 10 lat i 9 miesięcy (w 1919 r.), a Hiacynta zmarła mając 9 lat i 11 miesięcy. O. Molinari w artykule zatytułowanym „Dzieci Fatimy” przypomina etapy życia dwojga dzieci, ich cierpienia, niezrozumienie, groźby i prześladowania przez osoby starające się zniszczyć ich reputację, z którymi musiały się zmagać, ich przyjęcie choroby i niezwykłą chrześcijańską śmierć. Franciszek i Hiacynta, zauważa ojciec Molinari, „to dzieci, które zgodnie z możliwościami swego wieku, wiernie i w sposób wolny odpowiedziały na zetknięcie się z tajemnicą Boga i konsekwentnie żyły autentycznym, chrześcijańskim życiem, które szło inną drogą niż ta, którą normalnie spotykamy u dobrych dzieci w ich wieku, mających edukację chrześcijańską.”
Ich aresztowanie, groźby, którym się opierały „również to, że odmówiły odkrycia tajemnicy i wiernie spełniły obietnicę daną Pani, ukazuje, że nawet dzieci, poruszane i wspierane Bożą łaską, były zdolne udźwignąć tę nadzwyczajność wydarzeń i przyjąć – mimo młodego wieku – zachowanie heroiczne, w ścisłym znaczeniu tego słowa”. Trzecia widząca, s. Łucja dos Santos, ma obecnie 92 lata. Żyje w klasztorze karmelitańskim Coimbra, od 1948 r., otrzymawszy zgodę Papieża Piusa XII, aby przenieść się tam po uroczystej profesji, 3 października 1934 roku, jako siostra Dorota. (Za agencją informacyjną Vidimus Dominum)
O TRZECIEJ TAJEMNICY FATIMSKIEJ
W dniu 13 maja o 13.15 – na zakończenie Mszy św. beatyfikacyjnej – Sekretarz Stanu ks. kard. Angelo Sodano ogłosił – w obecności Jana Pawła II – iż Papież przekazał III tajemnicę Fatimską Kongregacji Nauki Wiary do opatrzenia komentarzem i opublikowania. Stwierdził również iż – opierając się na słowach Pisma Świętego – dotyczy ona zarówno przeszłości, jak i przyszłości oraz cierpienia Papieży i ludzkości, a w szczególności – Jana Pawła II i jego ocalenia. Wzywa ona także do nieustannego nawrócenia, aby ludzkość mogła żyć w pokoju.Całe przemówienie kard. Sodano: tutaj
Dla zainteresowanych: Komentarz do Tajemnicy zawarty w pismach ks. Gobbiego, podyktowanych mu przez Matkę Bożą w latach 1990-97. Pojedyncze Orędzia dotyczące III Tajemnicy, których treść zgodna jest z komentarzem ogłoszonym już przez Sekretarza Stanu: 425; 435; 437; 449; 489; 495; 498; 520; 539; 545
O FATIMIE NA NASZEJ STRONIE
-
Orędzie fatimskie – coraz bardziej pilne i aktualne! na podst. “Do Kapłanów…”
-
Kilka słów o życiu bł. Franciszka
-
Kilka słów o życiu bł. Hiacynty
-
Ofiara, która przynosi obfity owoc – wspomnienie s. Łucji o pastuszkach z Fatimy
-
Cud, który przyczynił się do ogłoszenia błogosławionymi dzieci fatimskich
-
Homilia Jana Pawła w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej (13 maja 2000)
-
Kard. Sodano o III tajemnicy fatimskiej
-
Ks. Skwarczyński O Tajemnicy
-
Nasze publikacje: “Tajemnica trzeciej tajemnicy”; “Orędzie przestrogi i nadziei dla świata”
-
Ali Agca, po śmierci s. Łucji, opublikował na łamach La Repubblica list otwarty, domagając się ujawnienia nazwiska Antychrysta. Kard. Martins odpowiedział mu, iż Antychryst nie istnieje, jest wyłącznie wytworem wyobraźni. O Antychryście na naszej stronie.
http://www.voxdomini.com.pl/roz/fat_or.html
***********************
Święty Serwacy, biskup
Serwacy po 345 r. był biskupem w Tongres (Tongeren, najstarsze miasto Belgii). Pełnił ten urząd przez 37 lat. Pochodził prawdopodobnie z Armenii. Bywa utożsamiany z Sarbatiosem, jednym z biskupów pozostających w ostrej opozycji wobec arian na synodzie w Rimini (359), który poparł uchwały Soboru Nicejskiego I (325), potępiające błędy Ariusza. Miał gościć św. Atanazego wygnanego ze swej biskupiej stolicy przez arian. Razem z nim uczestniczył w synodzie w Trierze w 346 r.
Według świadectwa św. Grzegorza z Tours, Serwacy wiele podróżował. Dwukrotnie miał odwiedzać Rzym (w 366 i 384 r.). Był szczególnym czcicielem Najświętszej Maryi Panny. Dlatego ku Jej czci ufundował i poświęcił dwa kościoły: w Tongres i w Maastricht. Zmarł w Maastricht prawdopodobnie 13 maja 384 r., choć hagiografowie nie są w tej sprawie zgodni; przypuszcza się, że mógł umrzeć w Tongeren, a relikwie znacznie później zostały przeniesione do Maastricht, gdzie znajdują się do dzisiaj. Zaraz po śmierci Serwacy zaczął odbierać cześć od wiernych. Wystawiono także niebawem na jego grobie najpierw kaplicę, a potem kościół. Kiedy zniszczyli go Normanowie w 881 roku, został jeszcze piękniej odbudowany w 1039 roku. Wśród znakomitych osób, które pielgrzymowały do grobu św. Serwacego, byli cesarze Karol Wielki, Henryk III i Maksymilian, a także św. Bernard, św. Norbert i inni.
Św. Serwacego obrali za swojego patrona hutnicy, stolarze oraz uprawiający winorośl. Wzywano go także jako patrona od urodzajów, patrona od gorączki (febry) i reumatyzmu. Orędownik podczas przymrozków. Patron diecezji w Worms (Wormacja w południowo-zachodnich Niemczech) i miasta Maastricht w Holandii.
W ludowej tradycji św. Serwacy jest jednym z “zimnych ogrodników”, razem ze św. Pankracym (12 maja) i św. Bonifacym (14 maja). Zimni ogrodnicy i św. Zofia (15 maja) – to ostatnie dni wiosennych przymrozków, które grożą roślinom.
W ikonografii św. Serwacy przedstawiany jest w biskupich szatach pontyfikalnych. Czasami razem ze św. Piotrem, który według legendy podaje mu srebrny klucz do bram nieba. Święty może tam wprowadzić każdego, kogo chce. Atrybutami są: chodaki i smok.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-13b.php3
******
Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica
Maria Dominika przyszła na świat w Mornese, w Piemoncie, 9 maja 1837 r. Była najstarszą wśród siedmiorga dzieci rolników Józefa i Marii Magdaleny Calcagno. Kiedy miała 6 lat, w dniu 24 maja 1843 roku w pobliżu jej domu poświęcono kaplicę pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych i św. Wawrzyńca. Jako dziecko wiele razy tam podążała, aby stroić ołtarz i spędzać na modlitwie wolny czas z Tą, która miała ją w przyszłości powołać na współzałożycielkę zgromadzenia zakonnego pod wezwaniem Córek Maryi Wspomożenia Wiernych.
W domu panował klimat głębokiej pobożności. Jednak we znaki dawała się bieda. Z tej przyczyny ojciec był zmuszony przenieść się do majątku markizów d’Oria i wynająć winnicę. W roku 1863 cholera zdziesiątkowała ludność. Zmarł na nią starszy brat Marii Dominiki wraz z żoną, pozostawiając osierocone dwie dziewczynki. Józef Mazzarello przyjął jedną, a stryj – drugą sierotę. Tak więc już i tak liczna rodzina Marii Dominiki powiększyła się jeszcze o jedną osobę.
Pobożna matka pilnie przestrzegała, żeby wszyscy uczestniczyli w niedziele i w święta we Mszy świętej. Odpytywała dzieci, co kapłan mówił na kazaniu, by skłonić je do uwagi. Zaszczepiła w dzieciach serdeczne nabożeństwo do Matki Bożej. Nie pozwalała im oddalać się zbytnio od domu, aby ktoś nie zgorszył ich niewinnych dusz. Podobnie religijny był ojciec. Dzieci zaprawiano także do pracy, która była podstawą utrzymania rodziny.
W dziesiątym lub jedenastym roku życia Marii Dominiki miejscowy proboszcz, a w przyszłości jej kierownik duchowy, Dominik Pestarino, dopuścił ją do pierwszej Komunii świętej. W 1849 r. otrzymała sakrament bierzmowania. Już w czasie pierwszej Komunii świętej Maria Dominika złożyła ślub dozgonnej czystości. Za pozwoleniem matki, w towarzystwie ciotecznej siostry, Petroneli, codziennie rano udawała się do miejscowego kościoła na Mszę świętą. W domu nie było zegara. Budziła się więc na wyczucie, często bardzo wcześnie. Kiedy zastawała kościół zamknięty, klękała przed bramą i modliła się. Bywały deszcze i śnieżyce, ale to nie zniechęcało dzielnej dziewczyny. Pokrzepiona Mszą świętą i codzienną Komunią świętą, z całym zapałem oddawała się ciężkiej, fizycznej pracy.
W roku 1858, kiedy rodzina Mazzarello była zajęta pracą w winnicy, złodzieje okradli cały dom. Ojciec, nie czując się bezpieczny na odludziu, powrócił do Mornese, gdzie zakupił skromny domek. Maria Dominika miała wówczas 21 lat. W tym czasie za zgodą proboszcza zostało założone w wiosce przez miejscową nauczycielkę stowarzyszenie Córek Niepokalanej. Maria należała do pierwszych członkiń.
W roku 1860 wybuchła epidemia tyfusu, zabierając liczne ofiary. Została nią dotknięta również rodzina stryja. Za zezwoleniem rodziców Maria Dominika udała się tam, by ich pielęgnować. Wyzdrowieli na szczęście wszyscy, ale zachorowała Maria. Jej stan był już tak dalece beznadziejny, że myślano o jej pogrzebie. Wbrew jednak wszelkim przewidywaniom wyzdrowiała, choć przez całe życie pozostała kaleką. Była tak osłabiona, że męczył ją najmniejszy wysiłek. O ciężkiej pracy w polu nie mogła już marzyć. Miała wówczas 23 lata. By nie być ciężarem dla rodziny, codziennie chodziła do miejscowego krawca, uczyła się u niego i zarabiała. Zaczęła z czasem przyjmować do swego domu ubogie dziewczyny i uczyć je krawiectwa. Niedługo jej mieszkanie okazało się za małe; dzięki pomocy proboszcza wynajęła większe. Swoje podopieczne uczyła nie tylko zawodu, ale także życia chrześcijańskiego.
W 1860 r. na rejonowym zjeździe kapłanów w Acqui ks. Pestarino zetknął się ze św. Janem Bosko. Kiedy opowiedział mu o stowarzyszeniu Córek Niepokalanej w swojej parafii, Jan Bosko wyznał, że od dawna już nosił się z myślą o założeniu żeńskiego zgromadzenia zakonnego do pracy nad dziewczętami. Na zaproszenie proboszcza w 1864 r. przybył do Mornese. Rozpoznał, że tu właśnie powinna rozpocząć się historia nowej rodziny zakonnej. Proboszcz zakupił odpowiedni plac i wybudował na nim domek o 7 pokojach. Tam przeniosła się Maria Dominika wraz ze swoimi dziewczętami. Część pomieszczenia zajmowały dziewczęta bezdomne, część stanowiły pracownie krawieckie, a część – świetlica, w której gromadziły się dziewczęta z całej wioski na rozrywkę i pobożne ćwiczenia.
Tymczasem wystawiono kolegium dla chłopców św. Jana Bosko, który oddał je w 1872 r. dla Marii Mazzarello i jej podopiecznych. W tym samym roku odbyły się pierwsze obłóczyny zakonne, których dokonał sam św. Jan Bosko. W roku 1878 r. ułożył on regułę i dał nowej rodzinie zakonnej nazwę Córek Maryi Wspomożenia Wiernych (siostry są zwane powszechnie salezjankami).
Po śmierci ks. Pestarino w 1874 r. opiekę nad nowym dziełem powierzono ks. Cagliero, przyszłemu kardynałowi. W roku 1873 r. Rzym oddał siostry pod kanoniczną opiekę zgromadzenia salezjańskiego. Trzy lata później zgromadzenie zatwierdził miejscowy biskup. Zaczęły powstawać nowe placówki. W roku 1879 salezjanki przeniosły się z Mornese do Monferrato, gdzie mogły rozwinąć szerszą działalność. Odtąd dom ten zaczęto uważać za macierzysty.
Maria zmarła 14 maja 1881 r. Jej beatyfikacji dokonał Pius XI w 1938 r., a kanonizował ją Pius XII w 1951 r. Zgromadzenie salezjanek należy dziś do najprężniej działających zgromadzeń żeńskich.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-13c.php3
********
W La Puye, we Francji – św. Andrzeja Huberta Fournet. Pochodził spod Poitiers, z rodziny, która wydała wielu księży. Sam był gorliwym duszpasterzem, ale gdy odmówił przysięgi konstytucyjnej, został aresztowany. Potem duszpasterzował z ukrycia, a przez jakiś czas przebywał na terenie Hiszpanii. Po konkordacie z 1801 r. był proboszczem w Maille. Ze stanowiska tego zrezygnował w 19 lat później. Zajął się wówczas zgromadzeniem Córek Krzyża, które założył razem ze św. Joanną Franciszką Bichier des Ages. Zmarł w roku 1834. Kanonizował go w roku 1933 Pius XI.
oraz:
bł. Gerarda z Villamagna, giermka (+ 1245); św. Glicerii, męczennicy (+ 177); św. Jana Milczącego, biskupa i mnicha (+ 558); św. Mucjusza, prezbitera i męczennika (+ ok. 305)
Przykazanie miłości nieprzyjaciół Mt 5, 43-48
43 Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził20. 44 A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; 45 tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. 46 Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? 47 I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? 48 Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
Myślący człowiek nie postanawia w jednym momencie, że zdradzi współmałżonka. Odejście od wierności jest procesem, podobnie jak procesem jest budowanie wierności w stosunku do swojego współmałżonka.
Jakiś czas temu zapytałem swoich studentów na wykładzie z psychologii, czym jest zdrada. Przeważająca część grupy stwierdziła, że zdrada polega na współżyciu seksualnym poza małżeństwem. Mniejsza część grupy próbowała temat bardziej zgłębić i stwierdziła, że zgadza się z większością swoich kolegów i koleżanek, ale uważa, że zdradzić małżonka można również w inny sposób. Podawali różne przykłady z życia swoich znajomych i przyjaciół. Większość odpowiedzi skupiała się na tematyce pornografii oraz niezamkniętych związków uczuciowych z przeszłości.
A jak jest naprawdę? Można powiedzieć, że wierność nie jest nakazem, ale zawieraną w wolności umową pomiędzy małżonkami, że świadomi wielu niebezpieczeństw i zagrożeń swej miłości chcą być razem na dobre i na złe. Wierność to także pełne zaangażowanie w rozwój tylko tej jednej miłości. Będąc świadom wierności, chcę zrezygnować z innych relacji, szczególnie relacji uczuciowych. Zdrowo myślący człowiek nie postanawia w jednym momencie, że zdradzi współmałżonka. Można powiedzieć, że odejście od wierności jest procesem, podobnie jak procesem jest budowanie wierności w stosunku do swojego współmałżonka. Pojęcie wierności jest określeniem złożonym. Można mówić o wierności w płaszczyźnie fizycznej, psychicznej i duchowej. Wszystkie te sfery tworzą pewną całość, tzn. jeżeli jedna z tych sfer jest zaburzona, to pozostałe także nie funkcjonują prawidłowo.
Płaszczyzna fizyczna wierności przejawia się tym, że małżonkowie przejawiają namiętność tylko w sakramentalnym związku, który został pobłogosławiony przez Kościół. Sfera intymna żony należy tylko i wyłącznie do męża, a sfera intymna męża tylko do żony. Łoże małżeńskie powinno być ołtarzem, na którym dokonuje się sakramentalny akt współżycia, a przez ten akt ma się jeszcze bardziej umacniać relacja małżeńska. Wierność w płaszczyźnie psychicznej polega ma na zamykaniu sobie dróg do wszystkiego, co może zapanować nad myślami, które powinny koncentrować się przede wszystkim na współmałżonku. Dlatego bardzo destrukcyjnie na tę płaszczyznę oddziałuje pornografia, która sprowadza drugą osobę do roli przedmiotu.
Osoba korzystająca z pornografii pomału traci zdolność patrzenia w sposób racjonalny na swojego małżonka. Często sprowadza małżonka do roli narzędzia, które ma służyć tylko i wyłącznie do zaspokajania pożądliwości ciała. I ostatnia płaszczyzna wierności to płaszczyzna duchowa. Wierność duchowa to oddanie się współmałżonkowi całkowicie. Można powiedzieć, że ta płaszczyzna wierności jest najtrudniejsza do wypełnienia, gdyż wymaga działania wbrew nierzadko nieuporządkowanym emocjom i uczuciom. Aby lepiej wytłumaczyć wierność w aspekcie duchowym, posłużę się przykładem.
Otóż jakiś czas temu spotkałem mężczyznę, który mówił mi o problemach w relacji ze swoją żoną. Wszystko zaczęło się psuć w jego małżeństwie, od kiedy żona zaczęła kilka razy dziennie rozmawiać ze swoją matką. Teściowa mojego rozmówcy daje swojej córce wciąż nowe rady, jak żyć w małżeństwie, które nie do końca są akceptowane przez męża owej młodej kobiety. Niezwykle ważne jest, aby być wiernym swojemu współmałżonkowi w sferze duchowej. Bóg i małżonek powinni być centrum życia nawet wtedy, gdy kochający rodzice mają inne plany na życie swojej córki czy swojego syna. Płaszczyzna duchowa wierności to także praca nad swoją afektywnością względem innych osób, które stają się ważniejsze od małżonka – także swojego dziecka. Odejście od wierności jest procesem długotrwałym. Zdrada małżeńska bywa wyrazem kryzysu, który miał miejsce już od jakiegoś czasu.
Nierzadko wyjście na jaw zdrady staje się szczytowym momentem tego kryzysu, sytuacją, w której małżeństwo musi stawić czoło trudnościom, które przez wiele lat odkładali na późniejszy czas. Niewierność w małżeństwie potrafi zniszczyć całą rodzinę. Jedynym sposobem zachowania wierności jest kryształowa uczciwość w małżeństwie. Aby umocnić wierność w małżeństwie, warto mówić swojemu małżonkowi o swoim wewnętrznym nieidealnym świecie. Małżonkowie, którzy rozmawiają ze sobą szczerze, przejawiają w tym wierność małżeńską, gdyż wierność jest prawdą, a przeciwieństwo wierności, czyli zdrada, jest kłamstwem.
Ludzie, którzy budują na kłamstwie, na zakładaniu masek, nie mogą komfortowo czuć się w relacji, szczególnie w relacji małżeńskiej trwającej aż do śmierci. Praca nad sobą, unikanie sytuacji, które mogą powodować zachwianie wierności w małżeństwie, są oprócz szczerej rozmowy podstawowymi narzędziami mogącymi zapewnić małżeństwu jedność. Niezwykle istotne w małżeństwie, szczególnie w małżeństwie chrześcijańskim, jest budowanie relacji na Ewangelii. Obraz Chrystusa do końca wiernemu swojemu Ojcu jest najlepszym przykładem dla ludzi, którzy przejawiają trudności w aspekcie wierności. Aby być sobie wiernym, warto o tę wierność prosić Boga we wspólnej modlitwie małżeńskiej. Wspólna modlitwa jest miejscem spotkania małżonków nie tylko z sobą nawzajem, ale także z Bogiem. Szczera modlitwa potrafi ze słabych ludzi uczynić mocnych, z ludzi niewiernych uczynić oddanych, a miłość ludzką – często niedoskonałą i pełną afektów – przemienić na wzór miłości Chrystusa do Kościoła.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,392,wiernosc-jest-cool.html
********
Najpowszechniejszym powołaniem mężczyzny i kobiety jest małżeństwo. Poprzez zawarcie sakramentu dwie osoby mają stworzyć nową, wspólną jakość życia, w której będą zdolni do poczęcia i następnie wychowania potomstwa. Moment “przekazania życia” czyni z mężczyzny ojca, z kobiety zaś matkę dziecka.
Dopiero wówczas rodzi się trzeci rodzaj wzajemnego odniesienia, to znaczy związek pomiędzy ojcem a synem lub córką.
Prawidłowa relacja z ojcem oddziałuje na człowieka już od najmłodszych lat, modeluje dziecięce zachowania, światopogląd, poziom społecznego funkcjonowania. Znacząco obecny i zaangażowany w proces wychowawczy ojciec kształtuje sposób komunikacji międzyludzkiej, stany emocjonalne, poczucie akceptacji i bezpieczeństwa, doznanie własnej mocy sprawczej oraz wiele innych pozytywnych i ważnych tendencji rozwojowych dziecka. Pragnienie ojcowskiej miłości jest głęboką potrzebą, dotyczącą każdej jednostki ludzkiej.
Dojrzały, dobry, pełen miłości ojciec jest skarbem. Nie każdy jednak może mieć z takim “brylantem” do czynienia. Mówi się, że ojcostwo pogrążone jest w kryzysie. Kłótnie, rozwody, nieporozumienia czy niedomówienia powodują, że współcześnie wiele dzieci dorasta w obecności tylko jednego z rodziców. W socjologii, psychologii czy pedagogice rozważania nad wychowawczą rolą mężczyzny były zazwyczaj dodatkowym uzupełnieniem badań nad rodziną. W dyskusjach publicznych usuwano w cień mężczyznę (jako ojca i męża), podnosząc rangę kobiet – żon i matek. “Jeżeli już ujawniło się temat ojca, to formułowany on był najczęściej w opozycji do tematu matki, jakby rodzina działała w kręgu wyłącznego oddziaływania kobiet.
Reszta ojca znikała w ogólnym pojęciu “rodzice” (…). Ojciec po prostu rozpłynął się w rodzinie, przestał istnieć jako jeden z dwu odwiecznych filarów, na których opierała się konstrukcja domu rodzinnego. Matka z dzieckiem królowała niepodzielnie: w życiu, w badaniach naukowych, w literaturze, na ekranie i tak dalej”. Dopiero w czasie transformacji ustrojowej, gdy runął porządek pojałtański (a wraz z nim zbiorowe ideologie i wartości), zmienił się również sposób rozumienia znaczenia ojca w rodzinie. Rozpoczął się proces kształtowania nowego oblicza ojcostwa. Odtąd mężczyzna jest jedynym żywicielem rodziny, ale podejmuje również obowiązki wychowawcze i czynności opiekuńcze względem dzieci. Ojciec to cenny podmiot działań wychowawczych, którego nikt i nic nie może zastąpić.
Fenomen ojcostwa
Fenomen ten zawiera się w dobroci, miłości, poświęceniu, przywiązaniu i cierpliwości. Ojciec staje się bogactwem cnót i skarbnicą zasad, które nie mogą być przypisane wyłącznie kobiecie. Ale najistotniejszą cechą ojca jest dobroć.
Portret ojca powinien być rzeczywistym obrazem “normalnego” mężczyzny, który świadomy swoich nowych życiowych zadań, w sposób dojrzały i odpowiedzialny (mimo słabości, wątpliwości i lęków), bierze na barki ciężar opiekuna i stara się pełnić nadaną rolę rodzicielską najlepiej, jak potrafi. Dobroć jest podstawową cechą ojca realnie obecnego w życiu dziecka. Dobry ojciec jest pracowity, uczciwy, kochający, wymagający (względem siebie i względem dzieci), pomocny, troskliwy, komunikatywny, cierpliwy, radosny, współczujący oraz przede wszystkim szczęśliwy i zintegrowany wewnętrznie. I choć mówi się, że ideały nie istnieją, to jednak ten, który kocha swoje dzieci bezgranicznie, stara się im “przychylić nieba”, a przy tym nie urządza nikomu życia na siłę, staje się ojcem nadzwyczajnym. Co więcej, dobry tato czasami potrafi być ojcem i matką jednocześnie, to znaczy w sposób naturalny łączy czułość z surowością czy opiekuńczość ze sprawiedliwością.
Kluczowymi pojęciami w dobrym ojcostwie są miłość i odpowiedzialność. Mężczyzna zdolny do prawdziwej miłości kocha swoją rodzinę miłością altruistyczną. Autentyczna miłość dobrego ojca przejawia się również w posiadaniu spójnej i stabilnej hierarchii wartości, którą przekazuje potomstwu zarówno słowami, jak i postawami w codzienności. “Jeżeli człowiek potrafi bez względu na pobudzenia, emocje i uczucia, w każdej sytuacji wybrać to, co stoi wyżej w jego hierarchii wartości, jest po prostu człowiekiem całkowicie wolnym – zawsze może zrobić to, co uważa za dobre”. Wreszcie, kochający ojciec jest zdolny do wyrzeczeń, a nawet ofiary w obronie bliskich czy w imię zasad życia rodzinnego. W małżeństwie odpowiedzialność mężczyzny obejmuje nie tylko ponoszenie konsekwencji za własne postępowanie, ale również za postępowanie żony i dzieci. Dojrzały, dobry i odpowiedzialny ojciec wie, co robi i po co to robi. Znając cel działania, potrafi przewidzieć jego skutki i świadomie ponieść ewentualne straty. “Poczucie poszerzonej odpowiedzialności jest ważnym elementem prawdziwego (dobrego) ojcostwa i zarazem powinno być siłą napędową działań na rzecz rodziny”.
Dobrzy ojcowie nie należą do rzadkości. Obok pesymistycznych portretów ojcostwa istnieje znaczny odsetek mężczyzn kochających swoje dzieci żywą miłością. Więcej, każdy mężczyzna, który ofiarowuje swoim bliski bezinteresowny dar z siebie, może być nazwany ojcem dobrym i dojrzałym. Psychoterapeuta Damian Zdrada stworzył listę “rzeczy”, które powinni ofiarować swoim dzieciom dobrzy i kochający rodzice. Na jej szczycie umieścił czas (wolny, spędzany z dziećmi i żoną), a następnie w kolejności: czułość (bliskość i aprobatę), otwartość (rozumianą jako potrzebę wiarygodnego autorytetu) oraz słuchanie (zakładające, że najlepiej słyszą się osoby, które znajdują się blisko siebie).
Psycholog Czesław Walesa pisze: “W dobrym ojcostwie uderza równowaga pomiędzy dostarczaniem a troską, autorytetem a wycofaniem swojej władzy czy kompetencji, przewodzeniem a służbą, odpowiedzialnością za swoje dzieci a uszanowaniem ich wolności osobistej, wiernością wobec zasad a demokratycznym sposobem komunikowania się, walką społeczną ojców o równość w prawach do opieki nad swym dzieckiem a jednoczesnym przyznaniem matce specyficznych przywilejów”.
Tylko siła i bezwarunkowa ufność w słuszność zamierzonego celu pozwala ojcu równocześnie kochać dziecko i nie oszczędzać go w próbach, które przejść powinno, aby w przyszłości czynić swoje życie lepszym. Podstawową funkcją miłości rodzica jest wprowadzenie dziecka na najważniejszy etap rozwoju – drogę społecznego dojrzewania6. Wysokie wymagania pozwalają dziecku przekroczyć próg dotychczasowego egoizmu “bycia tylko i wyłącznie kochanym” (6-8 rok życia) na rzecz naśladownictwa zachowań i postaw dorosłych. Ojciec jest dla potomka pierwszym przedstawicielem społeczeństwa, reprezentantem pozarodzinnych autorytetów, domową instytucją określającą zasady oraz konsekwencje ich nieprzestrzegania czy też przywileje.
Dojrzała miłość rodzicielska łączy w myśleniu i działaniu takie postawy, jak:
- akceptacja, czyli przyjęcie dziecka takim, jakie ono jest;
- czułość, serdeczność, przytulanie wpisane w naturalne potrzeby dziecka;
- współpraca z dziećmi zarówno w zabawie, jak i w obowiązkach;
- szacunek względem aktywności dziecka;
- uznanie praw dziecka w rodzinie na równi z prawami innych jej członków.
Tylko zainteresowanie dzieckiem, przebywanie, rozmowa i zabawa z nim rodzi silną więź uczuciową – ona nigdy nie kształtuje się samoistnie. Rodzicielska miłość (w tym relacje w rodzinie, postępowanie dorosłych, rodzaj domowej atmosfery) tworzy wzorce osobowe, które dziecko obserwuje i od których bardzo często zależy, na jakiego człowieka wyrośnie. “Mądre kochanie” jest fundamentem wychowania.
Ojciec z miłości i za jej przyczyną przygotowuje dziecko do codziennej walki z zaskakującą rzeczywistością. Kształtuje w nim odważnego wojownika i lepszego człowieka, co jest równoznaczne z prawidłowym społecznym przystosowaniem. W tak pojmowanej miłości ojcowskiej rola matki sprowadza się do okazywania wsparcia mężowi i towarzyszenia potomkowi w poznawaniu trudnych i często niejasnych tajemnic życia. Żadna nauka, wpływ, modelowanie nie byłyby jednak możliwe, gdyby zabrakło podstawowego elementu międzyludzkiego kontaktu czyli komunikacji. Jakość relacji ojca z synem sprzyja nie tylko temu, że chłopcy czują się bardziej męscy – oni czują się przede wszystkim bardziej kochani. Dostępność, wspólne spędzanie wolnego czasu, dialogi, podobne zainteresowania, a nawet zwykły uśmiech budują więzi splecione z wielu nici – wyjątkową relację ojca z synem.
Komunikacja dziecka z ojcem w życiu obydwu podmiotów ma ważne, choć różnorakie znaczenie. Trzeba tylko spełnienia jednego warunku: realnej obecności dorosłego. Wszystkie wskazane skutki zależności pomiędzy mężczyzną a jego potomstwem są możliwe jedynie wówczas, jeżeli ojciec bezpośrednio i aktywnie uczestniczy w wychowaniu swego dziecka.
Ojcowski styl wychowawczy
Styl wychowania jest wypadkową sposobów i metod oddziaływania na dziecko wszystkich członków rodziny. Istnieją trzy główne sposoby wychowawcze:
- autokratyczny, przeważający w rodzinach patriarchalnych (decyzje w sprawach dzieci podejmują wyłącznie rodzice, od potomstwa wymaga się posłuszeństwa i podporządkowania),
- demokratyczny, najbardziej powszechny – dziecko współuczestniczy w życiu rodziny, zna swój zakres obowiązków oraz zasady przestrzegane przez wszystkich domowników,
- liberalny, zakładający i urzeczywistniający wolność dziecka od najmłodszych lat (rodzice ingerują w sprawy dzieci od przypadku do przypadku).
Ojcowski sposób wychowania obszernie przedstawił Osvaldo Poli:
- Ojciec jest bardziej bezpośredni i szczery w dialogu z dziećmi – łatwiej niż matka nazywa rzeczy po imieniu, a w dialogu z potomstwem szybciej przechodzi do konkluzji i zachowuje trzeźwość myślenia (matka stosuje mechanizm “filtrowania ochronnego”, pozostawiając dziecko w bezproblemowym świecie iluzji).
- Ojciec nie boi się powiedzieć: “Radź sobie sam” – nie waha się poprosić dziecko, aby samodzielnie próbowało zatroszczyć się o swoje sprawy, używając nabytych zdolności.
- Ojciec nie jest skłonny do obniżania poprzeczki – męski instynkt wychowawczy pozwalający stawiać dziecku wysokie wymagania jest koniecznym warunkiem formowania silnych osobowości, zdolnych do zmagania się z życiowymi trudnościami.
- Ojciec nie boi się poszanowania własnych wymagań. Ojciec potrafi powiedzieć dziecku: “Nie jesteś sam, nie tylko twoje potrzeby się liczą”. Poprzez wymaganie wzajemności, która niewątpliwie sprawia dziecku kłopot, ojciec rozwija w nim zdolność zwracania uwagi na innych, co jest warunkiem jakiejkolwiek interakcji.
- Ojciec traktuje dziecko jako zdolne do rozumienia. Kobieta intuicyjnie troszczy się o dziecko, nieustannie sprawdzając, czego mu potrzeba. Ojciec traktuje dziecko jako osobę niezależną. Taka sytuacja zmusza potomstwo, by jasno wyrażać, czego potrzebuje.
- Ojciec pomaga w podejmowaniu odpowiedzialności. Ojciec nie próbuje chronić dziecka przed konsekwencjami, lecz pomaga mu znieść je z godnością. “W próbie stopniowego wdrażania dziecka w to, żeby wolało prawdę od kłamstwa, a szczerość od gotowych usprawiedliwień, ojciec zadaje dziecku nieprzyjemną, ale konieczną ranę, uderzającą w jego narcyzm”8. Pomagać dziecku w uznawaniu własnej winy oznacza uczynić je zdolnym do rozpoznania i rozumienia egoistycznych przejawów swojego postępowania i do ponoszenia za nie konsekwencji.
- Ojciec łatwiej dostrzega w dzieciach wady. Kobiety robią wszystko, aby nie widzieć wad, jakie posiada ich “cudowne dziecko”. Jest im znacznie trudniej niż mężczyznom zdać sobie sprawę z niedoskonałości własnego potomstwa. Ojciec natomiast potrafi przyznać, że jego dziecko bywa leniwe i samolubne. Okazywanie rozczarowania postępowaniem dzieci świadczy o autentyczności, nie zaś o słabości rodzica. Ojcowie szybciej pozbywają się obrazu “dziecka upragnionego” (takiego, jakim chcieliby je widzieć) na rzecz akceptowania “dziecka rzeczywistego” (takiego, jakim ono jest). To zdroworozsądkowe zderzenie pragnień z faktami odciąża dziecko od presji spełnienia oczekiwań dorosłych.
- Ojciec konfrontuje dziecko z rzeczywistością. Nauczyć dziecko, jak radzić sobie z codziennymi trudnościami, oznacza wystawiać je na cierpienie i rozczarowania samym sobą. Nie jest to proste. Specjaliści podkreślają, że należy jak najwcześniej konfrontować swoje dziecko z możliwymi niebezpieczeństwami, niż nieustannie osłaniać i chronić je przed nimi. Ojciec powinien porównywać zachowanie dziecka z przyjętymi pojęciami wartościującymi. Sprawiedliwy, wyważony osąd może być dla dziecka czymś wyzwalającym i niezbędnym w samorozwoju i pracy nad sobą.
Powyższe zasady charakteryzują sens ojcowskiego stylu wychowawczego, należy jednak pamiętać, że żaden ojciec nie reprezentuje wskazanych reguł w sposób perfekcyjny. Więcej, postawy wpisane w kodeks ojcowski są (a nawet powinny być) obecne także w stylu wychowawczym znacznej części matek. Z drugiej strony, rozpowszechniane predyspozycje przypisywane wyłącznie kobietom wywołują u ojców nieuzasadnione poczucie niższości. Tracą oni wiarę we własne możliwości, zapominając, że ich wkład w rozwój potomstwa jest równie ważny, jak zaangażowanie matki.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,72,wszystko-co-powienien-wiedziec-ojciec.html
*******
“Posłaniec” Zbigniewa Herbarta
andrzejkrempel
W wielkiej sali pałacu zgromadziło się wielu ludzi. Jest król, dworzanie, dostojnicy. Wszyscy, ze zwiększającym się z każdą minutą napięciem, czekają na posłańca.
Zbigniew Herbert
Posłaniec
Posłaniec na którego czekano rozpaczliwie długo
upragniony zwiastun zwycięstwa lub zagłady
ociągał się z przybyciem – tragedia była bez dna
W głębi chór skandował ciemne proroctwa i klątwy
król – dynastyczna ryba – miotał się w niepojętej sieci
brak było drugiej koniecznej osoby – losu
Epilog pewnie znał orzeł wiatr morska fala
widzowie na poły martwi oddychali płytko jak kamień
Bogowie spali Noc cicha bez błyskawic
Na koniec przybył ów goniec w masce z krwi błota lamentu
wydawał niezrozumiałe okrzyki pokazywał ręką na Wschód
to było gorsze niż śmierć bo ani litości ni trwogi
a każdy w ostatniej chwili pragnie oczyszczenia
Gdzieś w dali toczy się okrutna bitwa, a tu, w stolicy, nikt nie zna jej przebiegu. Minęło już tak dużo czasu… Pewnie już się skończyła… Ale kto wygrał? Nie ma posłańca! Nie ma objawiciela prawdy! Narasta rozpacz. Król miota się niczym ryba w sieci. Niepewność jest nie do zniesienia. Kto zna przebieg wydarzeń? Ptaki? Wiatr? Morskie fale? Bogowie milczą, noc jest spokojna.
Dzieje się to wszystko w pałacu, ale pałac ów jakiś dziwny. Mamy tu chór i widzów. A może to scena teatralna? Co grają? Może “Króla Edypa” Sofoklesa? Nie ma więc żadnej bitwy. Jest za to tajemnica ludzkiego losu. Do króla przybył gość z Koryntu. Jego słowa wzbudziły niepokój i teraz wszyscy czekają, co powie starzec – sługa zmarłego króla Lajosa. Czy uspokoi króla, czy też potwierdzi słowa Koryntyjczyka, a jeśli tak, to co one tak naprawdę oznaczają? Czy nad głową Edypa nie pojawi się znów widmo dawnej przepowiedni, że zabije swego ojca i ożeni się z własną matką? Czy zebrani usłyszą wreszcie głos Losu, który zapisano dla każdego już w dniu jego urodzin?
Lecz stary nie nadchodzi. Nie pojawia się grający go aktor. Jak grać w takiej sytuacji? Niepewność Edypa łączy się z niepewnością aktorów i widzów. Czy władca Teb pozna wreszcie prawdę? Czy uda się dobrnąć do końca spektaklu? Chór wygraża i przeklina. Widzowie oniemieli. Wreszcie przybył. Lecz jego słów nikt nie rozumie. Wydaje z siebie jakieś okrzyki i pokazuje na wschód. Czegoś się boi? Jego twarz jest zakrwawiona i ubłocona.
W tragedii antycznej widzowie patrzyli na bohatera, którego losy były z góry określone przez wolę bogów. Podejmował on działanie, dokonywał wyborów, próbował wywalczyć choćby namiastkę wolności, ale na końcu i tak musiał wypełnić swoje przeznaczenie, wszechpotężne Fatum zawsze brało górę. Ostateczna klęska była zarazem klęską pewną i nieuchronną. Patrząc na nią z widowni, człowiek miał litować się nad dolą postaci i odczuwać trwogę przed wolą bogów. Tym sposobem miał się oczyścić, dostąpić katharsis. Tak było w starożytności. Dzisiaj widzimy wystraszonego króla, złowrogie słowa chóru, brudnego szaleńca i zagubionych widzów. Miejsce antycznej tragedii zajęła żałosna farsa. Kpina z człowieka, który utracił coś ważnego i nie potrafi tego odnaleźć.
http://www.deon.pl/spolecznosc/artykuly-uzytkownikow/styl-zycia/art,194,poslaniec-zbigniewa-herbarta.html
******
Bóg zapłać za Twój trud, Judyto. Zebrałaś dobre teksty ws. Fatimy. To jest jedno z kilku najważniejszych wydarzeń w dziejach ludzkości i Bożym planie zbawienia, mogące odmienić losy świata. Niepojęte jest dla mnie dlaczego Jan Paweł II wysłał do s. Łucji w 2000 r. w tak ważnej sprawie krętacza Bertone.
W dossier Fatimy w Watykanie znajduje się sprawozdanie z tego spotkania, które zawiera tylko kilka zdań wypowiedzianych przez Łucję, podczas gdy rozmowa Bertone z Łucją trwała kilka godzin. Nie ma w nim żadnych odpowiedzi na kontrowersje, jakie były podnoszone ws niespełnienia żądania Maryi o poświęcenie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi. Mury jakie w tej sprawie zostały wybudowane okazały się nie do pokonania przez kilku kolejnych papieży. Modlimy się wszyscy “Bądź wola Twoja”, a gdy mamy Jego prośbę przekazaną przez Maryję na piśmie, zawalamy sprawę. Nie można potem się dziwić, że szatan po świecie się panoszy.
Pozostaje nam jeszcze różaniec.
@Judyta
Jakbyś chciała wykorzystać w swoich wpisach stronę
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,72,wszystko-co-powienien-wiedziec-ojciec.html
Pogrzebałam w googlach za żródłami z których korzystała Pani mgr. Borowiec tworząc ten artykuł, bo to podejście do ojcostwa jest przesiąknięte protestantyzmem, psychologizmami i wszelką ideologią.
I nie pomyliłam się, pomieszanie teologii z psychoterapią i psychologią, a u żródeł psycholog i psychoterapeuta Osvaldo Poli, na którego powołuje się z kolei ks. Jerzy Witczak, na którym buduje P. Marta Borowiec.
Psychologii i jej języka nie da się ochrzcić.