Słowo Boże na dziś – 30 marca 2015r. – WIELKI PONIEDZIAŁEK

Myśl dnia

Dobre życie przypada w udziale tym, którzy się o nie starają.

Lew Tołstoj

„Upomnieniem Pańskim nie gardź, mój synu, nie odrzucaj ze wstrętem strofowań” (Mdr 3,11).

„Nie strofuj szydercy, by cię nie znienawidził, strofuj mądrego, a będzie cię kochał” (Mdr 9,8).

„Kto napomnienie lubi, kocha mądrość, kto nagan nie znosi, jest głupi” (Mdr 12,1).

*******

WIELKI PONIEDZIAŁEK
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 42,1-7)
Sługa Boży ofiarowany za zbawienie świataCzytanie z Księgi proroka Izajasza.To mówi Pan:

„Oto mój sługa, którego podtrzymuję, wybrany mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na nim spoczął; on przyniesie narodom Prawo. Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku. On z mocą ogłosi Prawo, nie zniechęci się ani nie załamie, aż utrwali Prawo na ziemi, a Jego pouczenia wyczekują wyspy”.
Tak mówi Pan Bóg, który stworzył i rozpiął niebo, rozpostarł ziemię wraz z jej plonami, dał ludziom na niej dech ożywczy i tchnienie tym, co po niej chodzą:
„Ja, Pan, powołałem cię słusznie, ująłem cię za rękę i ukształtowałem, ustanowiłem cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów, abyś otworzył oczy niewidomym, ażebyś z zamknięcia wypuścił jeńców, z więzienia tych, co mieszkają w ciemności”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 27,1.2.3.13-14)

Refren: Pan moim światłem i zbawieniem moim.

Pan moim światłem i zbawieniem moim, *
kogo miałbym się lękać?
Pan obrońcą mego życia, *
przed kim miałbym czuć trwogę?

Gdy mnie osaczają złoczyńcy, *
którzy chcą mnie pożreć,
oni sami, moi wrogowie i nieprzyjaciele *
chwieją się i padają.

Nawet gdy wrogowie staną przeciw mnie obozem, *
moje serce nie poczuje strachu.
Choćby napadnięto mnie zbrojnie, *
nawet wtedy zachowam swą ufność.

Wierzę, że będę oglądał dobra Pana *
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny, *
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Witaj nasz Królu i Zbawicielu,
Ty sam zlitowałeś się nad grzesznymi.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA (J 12,1-11)

Namaszczenie w Betanii

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku.
Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który Go miał wydać: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano.
Na to Jezus powiedział: „Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”.
Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.

Oto słowo Pańskie.

*************************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

Efektywność działania

Bywa, że w ciągu dnia trudno jest nam wygospodarować czas dla Boga. Natłok obowiązków czy tempo życia sprawiają, że ani się nie oglądniemy, a dzień mamy już za sobą i niestety nie znaleźliśmy ani chwili dla Boga. Czy jednak takie podejście jest właściwe i czy można usprawiedliwiać brak czasu dla Boga natłokiem obowiązków? Jezus przyjmuje „ofiarę” Marii. Odpiera też zarzuty Judasza, jakoby szkoda było pieniędzy na drogocenny olejek, gdy wokół są ubodzy. Czasem wydaje się nam, że jak czegoś nie zrobimy, to świat się zawali. Ale tak nie jest, zwłaszcza że to nicnierobienie, przemienimy w modlitwę. Nie ulegajmy pokusie, że czas spędzony na modlitwie, jest mniej efektywny, od „robienia czegoś”.

Panie, przepraszam, że często brakuje mi równowagi pomiędzy działaniem a modlitwą. Proszę, daj mi zdolność dobrego wykorzystania czasu, jaki mi dajesz, aby moje życie przynosiło właściwe owoce.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********
Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazania do Ewangelii św. Jana, nr 50, 6-7
 
„Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”

„Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku”. Oto fakt historyczny, szukajmy teraz symboliki. Kim byś nie był, jeśli pragniesz być wierną duszą, namaść z Marią stopy Pana cennym olejkiem. Tym olejkiem jest prawość… Namaść olejkiem stopy Jezusa, idź śladami Pana po drodze świętego życia. Wytrzyj Mu stopy włosami: to znaczy, jeśli ci na czymś zbywa, daj to ubogim. Być może stopy Pana na ziemi są w potrzebie. Czy nie powie bowiem o jednym ze swoich członków (Ef 5,30): „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).

„A dom napełnił się wonią olejku”. To znaczy, świat napełnił się sławą tek kobiety, ponieważ miła woń to dobra sława. Ci, którzy łączą imię chrześcijanina z życiem nieuczciwym, obrażają Chrystusa…; jeśli źli chrześcijanie bluźnią imieniu Chrystusa, dobrzy je wielbią i czczą, ponieważ „jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa” (2Kor 2,14-15). Jest także powiedziane w Pieśni nad Pieśniami: „Olejek rozlany – imię twe” (1,3).

********

*******

Ukrywanie swych błędów – zgubny stereotyp

30 marca 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

  • Obecny okres liturgiczny ma różne cele… Jednym z nich jest głębsze poznanie siebie w „ostrym” i przyjaznym świetle słowa Bożego. Codziennie otrzymujemy je w dawce aż nadto dużej; byle tylko udawało się nam zatrzymać i poddać zbawczemu działaniu Słowa! – Poniższa refleksja, znów przypomniana, chce pomóc w zmierzeniu się z stereotypem, który chyba nikogo nie omija…

Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami.

Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty.

Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa;
kto je wyznaje, porzuca
– ten miłosierdzia dostąpi (Prz 28, 13).

Znamienna łatwość

 Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie.

  • Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)?
  • Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów?
  • – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych.

 Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść [1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego [2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia:

Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz 3.

 Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6, 37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16, 8).

Znamienna trudność

 Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy.

Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36).

Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga:

Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19).

  • Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).

Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?

 Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.

  •  Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu.
  • Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia.

 Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii:

nie słuchałem Boga,
nie byłem Mu posłuszny,
nudziłem się Nim (a dokładniej:moim biednym obrazem Boga);
nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie,
lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice…

 Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.

Błędne i naiwne mniemanie

 Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni.

  • W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki? 
  • A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum?
  • A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości.

Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.

Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.

Nie – „światu”

 Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości.

Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata (1J 2, 16).

Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa:

sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki (J 3,19).

  • Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2). 
  • Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem.

„Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. […] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”

 Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.

Wbrew wszystkiemu

 Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.

 Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:

 „Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie…
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.

 Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.

Podobne rozważanie jest w mojej książce:

powiększ okładkęhttp://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=57530

——————————————————-

PRZYPISY:

[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://osuch.sj.deon.pl/2012/11/28/k-osuch-sj-rachunek-sumienia-codziennym-przygotowaniem-do-sakramentu-pokuty-i-pojednania/

[2] Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004

powiększ okładkę

http://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=28474
2 Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
3 Ćwiczenia duchowne, nr 43 – http://www.madel.jezuici.pl/inigo/ignacy_cd.htm

http://osuch.sj.deon.pl/2015/03/30/ukrywanie-swych-bledow-zgubny-stereotyp/

Pokrewne myśli:

o. Michał Zioło OCSO
O jedynym pragnieniu Boga
Kłopoty ze starym człowiekiem
(za: http://www.katolik.pl/o-jedynym-pragnieniu-boga,24492,416,cz.html?s=2 )

Wydaje się jednak, że prawie wszystkie kłopoty z „wejściem na ścieżkę Bożej woli”, ze szczerym i odważnym zadaniem pytania: „Panie, co mam czynić?”, wiążą się z obecnością w nas starego człowieka. To on jest głównym konkurentem Bożej miłości i to właśnie on bardzo efektywnie zagłusza nasz dialog z Bogiem, stawiając na Jego miejsce kamiennego, drewnianego czy złotego bożka, który milczy lub tajemniczo się uśmiecha. Ba, potrafi nam wmówić, że tylko takie milczenie ze strony „Boga” jest gwarantem naszej wolności i godnie podjętej decyzji. Stary człowiek wyśmieje wszystkie głosy Boga, sformułowania: „Bóg dał mi znak”, „ostrzegł mnie”, „poprowadził mnie” – podsuwając nam obrazy różnych nawiedzonych ludzi, wspólnot, które rozpoczęły od widzeń i słyszeń, a skończyły w schludnym, własnymi rękoma skonstruowanym wspólnotowym więzieniu, w którym autorytet Boga służy wzajemnemu szpiegowaniu, rywalizacji o władzę i defraudacji wspólnego dobra.

Stary człowiek wciąż jest zagrożony ze strony Chrystusa i dlatego stawia tak wielki opór. Posługuje się argumentami, które na pierwszy rzut oka wydają się słuszne – czy nie mam prawa do szczęścia, czy właśnie mnie zabroniona jest radość z przyjaźni, czy nie mam prawa do chwili spokoju, prywatnego czasu, chwili na modlitwę, rozwijanie zainteresowań, pracę naukową, czy nie mogę wypowiadać niezależnych sądów, czy nie mam prawa do ludzkiego traktowania mnie ze strony przełożonego, czy muszę uczestniczyć w nudnych nasiadówkach wspólnoty, kiedy na stole czeka ciekawa książka, a piękne, jesienne słońce zaprasza na potrzebny zdrowiu spacer?

Oczywiście, masz prawo. I tego prawa nikt nie może ci odebrać. Tylko czy rzeczywiście np. prawo do przyjaźni realizuje się w lepkich związkach kończących się zdradą lub głębokim zranieniem, a chwila na modlitwę w systemie luster sławiących moje duchowe piękno i odbijających twarz „sympatycznego i równego gościa” lub „cichej domowej męczennicy”? Czy rzeczywiście praca naukowa to przegadane przy kawie, piwie i ciastkach godziny, a intelektualna niezależność koniecznie musi się objawiać popisami cynicznego pajaca, który potrafi zgrabnie udowodnić wszystko?

ks. prof. Bogdan Poniży
Usta kłamliwe zabijają duszę (Mdr 1, 11d)

Człowiek, który kłamie przestaje być wiarygodny. Trudno z nim przebywać. Jest dwoisty, fałszywy, obłudny, bo co innego mówi, a co innego myśli czy robi. Ktoś, kto wchodzi na drogę kłamstwa, zaczyna się poruszać jak gdyby w innym wymiarze.

W pierwszym wersecie biblijnej Księgi Mądrości znajduje się wskazanie, aby Boga szukać w prostocie serca. „Prostota serca” jest rozumiana w Biblii zawsze jako: czystość duchowa, przejrzyste postępowanie, prostolinijność, wewnętrzna uczciwość. Następnie autor wymienia to, co się jej sprzeciwia. A są to: „przewrotne myśli”, „niemądre myśli”, „ciało zaprzedane grzechowi”, „obłuda”, nieprawość, „próżne szemranie”, zła mowa i kłamstwo.

Zdjąć maskę

Bóg słyszy wszystko, co człowiek mówi i widzi wszystkie jego czyny. Ale mamy strzec się też próżnego szemrania. Izraelici lubili szemrać. Szemranie Izraelitów na pustyni opisuje Księga Wyjścia. Jest ono synonimem bluźnierstwa, stanowi wyraz nieposłuszeństwa wobec Stwórcy. Bóg wyprowadza swój lud z niewoli, a Izraelici narzekają po cichu. Taka postawa jest całkowitym przeciwieństwem tej „prostoty serca”, jakiej od człowieka oczekuje Bóg. Izraelici mogli przedstawić Bogu swoje prośby w sposób otwarty, a nie wydziwiać skrycie. To jak obgadywanie za plecami. Nikt nie lubi zdrady, obmowy, obłudy. Fałsz, kłamstwo wydają się czasem drobnym grzechem, jednak mają groźne następstwa.

Autor Księgi Mądrości ujmuje to bardzo bezkompromisowo, mówiąc wprost, że „usta kłamliwe zabijają duszę” (1, 11d). Niektórzy egzegeci traktują te słowa w odniesieniu do przyszłych losów człowieka po śmierci. Jednak można ten wers odczytać dosłownie w odniesieniu do teraźniejszości. Człowiek, który kłamie przestaje być wiarygodny. Staje się jakąś marionetką. Po co słuchać kogoś, kto nie mówi prawdy? Trudno z nim przebywać. Jest dwoisty, fałszywy, obłudny, bo co innego mówi, a co innego myśli czy robi. Ktoś, kto wchodzi na drogę kłamstwa, zaczyna się poruszać jak gdyby w innym wymiarze. Każde kłamstwo pociąga za sobą następne. Zaczynamy żyć w świecie iluzji. Odsuwamy się od ludzi. Gubimy się wewnętrznie, przestajemy wiedzieć, kim jesteśmy. Dlatego ważne, aby często przystępować do spowiedzi. Nie wolno wtedy kłamać, inaczej spowiedź nie ma sensu, jest nieważna. I jeśli w miarę często uczciwie odpowiadamy na zadawane przez kapłana pytania, prostujemy nasze ścieżki. A to już jest bardzo dużo. Tak samo kiedyś staniemy przed Bogiem. W prawdzie. Kłamstwo natomiast to taki makijaż, który trzeba zmyć. Maska, którą trzeba zdjąć, bo stale w masce nie da się żyć. Nie możemy odgrywać swojego życia, musimy żyć naprawdę. Kłamstwo daje tylko doraźne korzyści.

Ojciec kłamstwa i Ojciec Prawdy

Kłamstwo pojawiło się na świecie przez diabła, który okłamał Adama i Ewę w raju. Skusił, zwiódł, namówił. To on pierwszy złamanie Bożego nakazu – a więc grzech – przedstawił jako dobro. I czyni tak stale. Powoduje zamęt, zamieszanie, nieład w sercu człowieka. Dlatego św. Jan przedstawia szatana, jako ojca kłamstwa (J 8, 44). Prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa (J 8, 44). Ta sytuacja z raju ciągle powtarza się w naszym życiu. Schemat jest taki sam. Rzecz zła ukazana jest jako dobra. A taka nie jest.

Aby „usta kłamliwe nie zabiły naszej duszy” autor Księgi Mądrości zaleca wsłuchiwanie się w Bożą Mądrość. A więc chodzi o obecność Boga w naszym życiu. Bóg postawiony na pierwszym miejscu – i nasze życie prostuje się samo. To w Bogu jest Prawda. Dlatego zawsze mamy prosić Boga o Mądrość, aby przeniknął nas duch Jego Mądrości.

W pierwszym wersecie Księgi Mądrości autor zaleca, aby Boga szukać w prostocie serca. W Starym Testamencie takie sformułowanie „szukać Jahwe” oznaczało przede wszystkim szczerze zwracać się do Boga o radę przed podjęciem jakiejś ważnej decyzji, aby to On wskazał drogę. I my dzisiaj podobnie „szukamy Boga”, kiedy wstępujemy do kościoła, by pomodlić się przed jakimś życiowym wyzwaniem, gdy nie wiemy, jak sobie poradzić. Nie prosimy wtedy o coś konkretnego, ale z ufnością prosimy o obecność Boga. Człowiek, który żyje w obłudzie, podstępny, kłamliwy nie będzie tak postępował. Nie będzie szukał Boga, tylko się przed nim chował, jak Adam i Ewa w raju.

Szukać Boga w prostocie serca

Życie w zakłamanym świecie jest bardzo trudne, frustrujące, odbija się na zdrowiu. Czasem w pracy jesteśmy zmuszani do oszustwa: udajemy gesty życzliwości, sympatii, zainteresowania, bo opłaca się być właśnie takim. A to powinno wypływać z wnętrza człowieka, z tej „prostoty serca”, której nie można się nauczyć, wyćwiczyć, bo ona musi być prawdziwa. Nikt nie chce być okłamany, zdradzony, oszukany, czy choćby tylko obmówiony za plecami. Nikt nie lubi nawet fałszywego uśmiechu. Autor Księgi Mądrości wielokrotnie piętnuje takie zachowania. Przykładem jest opis pracy garncarza, który lepi z gliny figurki bożków, sprzedaje je dla zysku i śmieje się z naiwności kupujących je ludzi. Wielu z nas postępuje dziś tak samo. Kult władców też oparty był na kłamstwie. Chodziło o to, aby podlizać się panującym. Dziś wcale nie jesteśmy lepsi. Ale chyba zawsze tak było, bo podobny opis znajduje się już w Psalmach: Każdy mówi kłamliwie do bliźniego swego, podstępnymi wargami mówi i sercem dwoistym (Ps 11, 3). Dlatego tak ważne jest, aby szukać Boga w prostocie serca.

Warto żyć w łączności z Bogiem. A wtedy – jak zapewnia autor Księgi – zstąpi na nas duch Mądrości. On nas odnowi, da nam serce czyste, wyprostuje nasze ścieżki. Całym sercem, całą duszą odczujemy, że znów jesteśmy dziećmi Bożymi. Powróci do nas radość życia, pogoda ducha, Boże światło.

ks. prof. Bogdan Poniży
Z Przewodnika Katolickiego za: http://www.katolik.pl/usta-klamliwe-zabijaja-dusze–mdr-1–11d-,24380,416,cz.html

A oto (możliwy i chyba nie tak rzadki) błąd teologów / filozofów. Mówił dziś o tym Ojciec św. do profesorów i studentów jezuickich uczelni papieskich w Rzymie:

„Filozofia i teologia pozwalają na zdobycie przekonań, które kształtują i umacniają inteligencję, jak też oświecają wolę – kontynuował Franciszek. – To wszystko jednak jest owocne tylko wówczas, kiedy uprawia się je z otwartym umysłem i na kolanach. Teolog zadowolony ze swojego kompletnego, wykończonego myślenia jest mierny. Myślenie dobrego teologa i filozofa jest otwarte, to znaczy niekompletne. Jest zawsze otwarte na to, że Bóg jest większy, oraz na prawdę, i zawsze się rozwija. Umacnia się z latami, rozszerza się z czasem, pogłębia się z wiekiem. A teolog, który nie modli się i nie adoruje Boga, zatopi się na koniec w niesmacznym narcyzmie. I to jest jedna z kościelnych chorób. Czyni wiele złego narcyzm teologów, myślicieli. Jest niesmaczny”.

Tekst pochodzi ze strony http://pl.radiovaticana.va/news/2014/04/10/spotkanie_franciszka_z_profesorami_i_studentami_jezuickich_uczelni/pol-789667
strony Radia Watykańskiego

 

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

30 MARCA

Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę

Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki Amadeusz urodził się w 1435 r. w Thonon-les-Bains w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja). Był synem Ludwika I, księcia Sabaudii, i Anny z Lusignan – córki króla Cypru Jana II. Pragnął zostać duchownym, ale poddając się woli ojca poślubił Joannę, córkę Karola VII, króla Francji. Został ojcem dziesięciorga dzieci. Jedna z jego córek, Ludwika, została błogosławioną. Jako książę rządził sprawiedliwie, troszcząc się o poddanych. Jednak epilepsja, na którą cierpiał od dzieciństwa, uniemożliwiła mu pełnienie obowiązków. W roku 1471 musiał przekazać władzę w ręce małżonki, a sam usunął się na bok. Amadeusz zdawał się cieszyć z tego, że teraz będzie miał więcej czasu na działalność charytatywną. Tak się w nią zaangażował, że jego rodzinny region zaczęto nazywać nawet “rajem ubogich”.
Alpejski książę żył bardzo skromnie, a wielką wagę przywiązywał do życia duchowego. Regularnie modlił się i prowadził życie sakramentalne.
Zmarł 30 marca 1472 roku, mając 37 lat. Na łożu śmierci powiedział do swoich dzieci i służby: “Bądźcie sprawiedliwi, kochajcie potrzebujących i biednych, a Pan da pokój waszemu krajowi”. Pochowano go w katedrze w Vercelli (Piemont we Włoszech), gdzie do dziś znajdują się jego relikwie. Został beatyfikowany przez Innocentego XI w 1677 r. Jest patronem panujących oraz rodzin.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-30a.php3

*******

Święty Leonard Murialdo, prezbiter

Święty Leonard Murialdo Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.

Święty Leonard Murialdo Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-30b.php3

*********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
Na Synaju – św. Jana Klimaka, zwanego także Synaitą. Czterdzieści lat przeżył jako mnich, eremita i igumen. Zmarł około roku 650, pozostawiając po sobie spuściznę, która na rozwój duchowości chrześcijańskiej miała wpływ niemały. Na wymienienie zasługuje zarówno Pouczenie dla pasterzy, jak i Klimaks – Drabina do raju. Oparł się na doświadczeniach własnych, tradycjach mniszych oraz na pismach Ewagriusza z Pontu. Na Zachodzie dzieło jego pojawiło się dopiero w w. XIII.oraz:św. Kliniusza (+ V w.); św. Piotra Regalada, prezbitera i zakonnika (+ 1456); św. Zozyma, biskupa w Syrakuzach (+ ok. 662)

***************

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE

*******

Mleko i miód. Odcinek 16: Bóg jest dobry

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

(fot. shutterstock.com)

Kiedy człowiek idzie takim monotonnym normalnym torem, takim życiem bez fajerwerków, to zły nieustannie przychodzi i podrzuca nie wiadomo jakie marzenia…

 

Szesnasty odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

*******

#MwD: Ze spokojem i wdzięcznością

Wojciech Ziółek SJ

(fot. Chris Guillebeau / Foter / CC BY-NC)

Pośród smutku i goryczy ostatnich dni przed Męką naznaczonych zdradą i opuszczeniem przez uczniów namaszczenie w Betanii jest dla Jezusa kojącym doświadczeniem wiernej przyjaźni i czułej miłości. Patrz na Jezusa w tej scenie. Patrz, jak On patrzy. Słuchaj, co i jak mówi.

Wielki Poniedziałek

J 12,1-11 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Pośród smutku i goryczy ostatnich dni przed Męką naznaczonych zdradą i opuszczeniem przez uczniów namaszczenie w Betanii jest dla Jezusa kojącym doświadczeniem wiernej przyjaźni i czułej miłości. Patrz na Jezusa w tej scenie. Patrz, jak On patrzy. Słuchaj, co i jak mówi.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 12,1-11
Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który miał Go wydać: «Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?» Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: «Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie». Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.

Betania to miejsce szczególne, to dom przyjaciół Jezusa i Jego uczniów. Tu zawsze był przyjmowany serdecznie. Dzisiaj też, ale na przyjaznej serdeczności kładzie się cień śmierci. Wszyscy to czują, choć każdy reaguje inaczej… Zobacz to! Przyjrzyj się każdej z tych osób, z Jezusem włącznie… Co się dzieje w ich sercach? Dlaczego tak reagują?

Spójrz na Marię. Patrz, z jaką czułością namaszcza nogi Jezusa…, jak je ociera swoimi włosami… Patrz na jej twarz… Ucz się kochać… Poczuj, jak zapach drogocennego olejku rozchodzi się po całym domu… Poczuj jego woń… Spójrz na Jezusa. On nic nie mówi… Ze spokojem i wdzięcznością przyjmuje miłość Marii… Bóg, który pozwala się kochać… A ty? Co czujesz, patrząc na Marię?

Spójrz na Judasza… Słuchaj tego, co mówi… Nie potępiaj! Staraj się wczuć w nędzę i biedę Judaszowego serca… Czy zgadzasz się z komentarzem Ewangelisty tłumaczącym postępowanie Judasza? Zobacz, jak reaguje Jezus. Słuchaj tego, co mówi do Judasza i tego, jak On to mówi. Słuchaj tonu Jezusowego głosu. Patrz na Jego twarz. Co on czuje do Judasza? A ty, co czujesz?

Co chcesz powiedzieć Jezusowi, opuszczając Betanię? Co chcesz zrobić? Niech serce ci podpowiada… Nie bój się… Kochaj! Proś!

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/

*******

Namrqcenie, odc. 41: Kamień, nożyczki, papier

franciszkanie.tv

Leszek Łuczkanin OFMConv

Wszyscy znamy zasadę gry w kamień, nożyce, papier…

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana

************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

Pokusa zazdrości

Przewodnik Katolicki

Stanisław Morgalla SJ

(fot. shutterstock.com)

Kto z nas nie zna słodko-kwaśnego smaku zazdrości? Słodkiego, bo objawia upragniony przedmiot lub stan rzeczy i kwaśny, bo nie my jesteśmy jego posiadaczami czy uczestnikami.

 

Pośród tej dwuznaczności rodzi się pokusa, pokusa zazdrości, otwarte drzwi do wszelkiej niegodziwości lub… cnoty. Gdybyśmy tylko mieli trochę więcej cierpliwości, gdybyśmy tylko trochę dłużej wytrwali w tym niewygodnym napięciu, gdybyśmy zachowali równowagę między tym atrakcyjnym “już” a bolesnym “jeszcze nie”, to być może otwarłyby się nam oczy i dostrzeglibyśmy szansę na rozwój, a nie tylko śmiertelne zagrożenie. Trzeba tak niewiele, tylko… nawrócić się.

 

Nie zazdrość! – łatwo powiedzieć

 

Będę szczery, zawsze mnie denerwowały mądrościowe zalecenia w rodzaju “nie zazdrość”. Wydają mi się równie skuteczne, co lekarskie porady w anegdotach pt. “Przychodzi baba do lekarza”. No bo jak można nie zazdrościć? To tak, jakby przestać oddychać tylko dlatego, że coś nas boli w środku w trakcie tej czynności. Zazdrość jest jedną z pierwszych i podstawowych emocji, które pojawiają się u każdego z nas zaraz na początku życia. Jeszcze nie potrafimy mówić, a już jesteśmy zdolni kłócić się z rodzeństwem o ulubioną zabawkę. Owszem, to właśnie w tamtym kontekście zrodziły się polecenia w rodzaju “nie zazdrość”. Jednak to, co było skuteczną metodą na Jasia (rzecz jasna popartą argumentem siły), dla dorastającego Janka będzie tylko przysłowiową płachtą na byka, a dla Jana już tylko pobożnym życzeniem. Czy tego chcemy, czy nie będziemy odczuwać ukłucia zazdrości, bo jest niczym odruch bezwarunkowy. Tego żywiołu nie można stłumić.

 

Generalnie negatywnych uczuć – i chodzi tu nie tylko o zazdrość – nie warto tłumić czy wypierać ze świadomości, bo zachowają się niczym duch nieczysty z Jezusowej przypowieści (por. Łk 11, 24-26): raz wyrzucony błąka się po pustkowiu, szuka i znajduje siedem gorszych od siebie złych duchów, wraca i z powrotem bierze “mieszkanie” w posiadanie, a stan osoby staje się znacznie gorszy od początkowego. Powstaje błędne koło albo jeszcze gorzej – spirala zła. Dobitnie mówi o tym św. Jakub w swoim liście: “Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć” (Jk 4,1-2). Zazdrość, pożądanie jeśli nie zostaną na czas rozpoznane i rozmontowane, dają początek reakcji łańcuchowej, która ostatecznie prowadzi do eskalacji przemocy i wojny. By jednak przerwać ten łańcuch zła, trzeba się dobrze wsłuchać w to, co pojawiająca się zazdrość ma do powiedzenia. Ale by ją usłyszeć, przekonują specjaliści od komunikacji, trzeba pozytywnie się nastawić: odrobina sympatii czy szczypta humoru może bardzo pomóc, bo ten diabeł nie taki straszny jak go malują. Dlatego zamiast powtarzać pełną uprzedzenia mantrę: “Nie zazdrość!”, spróbujmy tym razem powiedzieć coś pozytywnego, np. “Mów do mnie jeszcze!” lub “Zazdrości, dodaj mi skrzydła!”.

 

Między “już” a “jeszcze nie”

 

Pamiętajmy, że pokusa jest nie tylko zagrożeniem, ale także okazją do większego dobra. Gdyby nie było pokusy, nie byłoby też i cnoty. Przecież nawet nasz Pan, Jezus Chrystus, był kuszony. Idąc więc Jego śladem, spróbujmy “porozmawiać” z zazdrością, by odkryć to większe dobro, które właśnie pojawia się na horyzoncie. Zło zawsze żeruje na dobru, bo samo z siebie nie ma istnienia. Co jest tym dobrem? Przekonamy się o tym za chwilę. Na razie zajrzyjmy zazdrości głęboko w oczy i spróbujmy usłyszeć to, co próbuje nam powiedzieć.

 

A zazdrość ma nam do powiedzenia przynajmniej trzy rzeczy. Po pierwsze, przypomina nam o tym, że jeszcze żyjemy, istniejemy! Nasza krucha, ludzka natura daje o sobie znać pewnym brakiem czy frustracją z powodu jakiejś potrzeby. Po drugie, najlepsze jeszcze przed nami! Jeszcze nie dotarliśmy do celu, przeciwnie, otwierają się przed nami nowe horyzonty i jeszcze coś w życiu możemy osiągnąć. Po trzecie, od nas zależy, jaką drogę obierzemy. I to jest najważniejsze, bo jeśli nie weźmiemy spraw w swoje ręce, to zazdrość urządzi nam prawdziwe piekło na ziemi. Wtrąca nas ona bowiem w sytuację, w której stajemy na rozdrożu z tysiącem otwartych możliwości – najgorzej jest nie wybrać żadnej, bo wtedy szarpać nas będzie jak wilki rannego niedźwiedzia: nie zabije, ale też żyć nie pozwoli. Wybór zaś tego, co nam się najbardziej narzuca, zwykle też nie jest dobrym rozwiązaniem. Przykładowo, zazdrość może nas dopaść wszędzie, nawet na niedzielnej Mszy św., powiedzmy między czytaniami mszalnymi. Wystarczy banalny powód, ot choćby to, że dostrzeżemy u sąsiada z boku lepszy model komórki lub że jego dziewczyna (może żona), piękna jak marzenie, jest lepiej ubrana niż nasza ślubna połowa. To wystarczy, by zaczęła się pogoń myśli, uczuć i gotowych scenariuszy działania, które – jeśli ich nie zatrzymamy – na pewno doprowadzą mózg do temperatury wrzenia. Zazdrość bowiem od razu przywoła na pomoc wspomnianych siedem gorszych od siebie złych uczuć-duchów. I tak zaczniemy użalać się nad sobą (“ja zawsze miałem\mam gorzej od innych”), złościć i gniewać (“dlaczego nawet w kościele ludzie muszą obnosić się swoim bogactwem”), odczuwać resentyment (“dziewczyna piękna, ale pewnie głupia”), lękać (“a jeśli stracę pracę lub żonę”), wstydzić lub odczuwać poczucie winy (“znowu jestem do niczego”, “nie potrafię zadbać o nas”). Jedyny sposób, by nie zwariować, to przerwać tę gonitwę myśli i uczuć. Tylko jak?

 

Nawrócenie potrzebne na już

 

Negatywną spiralę zazdrosnego narzekania czy biadolenia najlepiej przerwać radykalnie. W świecie emocji taką radykalną odpowiedzią na zazdrość i jej pochodne są emocje i uczucia pozytywne. Dlatego przede wszystkim trzeba się ucieszyć, choćby z tego, że ukłucie zazdrości przypomniało nam, że żyjemy i wiele jeszcze mamy przed sobą w drodze do świętości. A kto potrafi ucieszyć się sobą, to łatwiej też ucieszy się kimś innym, tym że dobrze mu się powodzi, że ma taką fajną komórkę, no i żonę, więc pewnie jest inteligentny i odnosi spore sukcesy. Brzmi jak w bajce? Jeśli tak, to brzmieć tak musi, bo przecież nikt nas jeszcze nie nakłonił, by taką strategię zastosować w życiu. I choć pierwsze kroki będą wyglądać śmiesznie i infantylnie, to warto przyłożyć się do tej lekcji, bo z czasem nabierzemy wprawy i finezji. Nie wolno też zapominać o modlitwie – Jezus w czasie kuszenia na pustyni modlił się i to aż dni czterdzieści. Dzięki modlitwie łatwiej przyjdzie nam wzbudzać pozytywne postawy w momencie pokusy. Wystarczy choćby akt strzelisty: “Jezu, cichy i pokorny, uczyń serce według Serca twego”.

 

Jedyną słuszną odpowiedzią na zazdrość jest wdzięczność, bo to ona jest tym pozytywnym uczuciem/stanem, na którym zazdrość żeruje. Zazdrość jest wypaczonym przez krzywe zwierciadło ludzkiej duszy obrazem wdzięczności: w podobny sposób jest bezinteresowna i zapatrzona w nieskończoność. Z doświadczenia bowiem wiemy, że rozbudzone gwałtownie przez zazdrość potrzeby, nawet jeśli zostaną zaspokojone, to odezwą się znowu po jakimś czasie, i to gwałtowniej niż za pierwszym razem. Jak w naszym przykładzie: nawet gdybyśmy mogli legalnie wziąć w posiadanie aparat komórkowy naszego sąsiada (że o dziewczynie czy też żonie nie wspomnę), to bardzo szybko okaże się, że ten model jest już przestarzały i na dodatek nie wszystko w nim działa (co również odnosi się do “pięknej jak marzenie” dziewczyny czy żony, choć mieliśmy już o tym nie wspominać). W zazdrości jak nigdzie indziej sprawdza się powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego potrzebne jest nawrócenie i to nawet kilkustopniowe.

 

“Nie samym chlebem żyje człowiek…” – powiedział Jezus do kuszącego go wizją chrupiącego pieczywa diabła. I na tym polega pierwsze możliwe nawrócenie: na odkryciu, że choć jesteśmy materią (i to ożywioną!), to samą materią nie da się nas zaspokoić. Do życia konieczne jest coś więcej niż materia. I o tym traktuje druga część wypowiedzi Jezusa: “ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 4). Odkrycie rzeczywistości duchowej (niematerialnej) nie wystarcza – potrzebna jest też dobra orientacja w tym świecie ducha, a ta dotyczy prawdy i dobra. I to jest drugie nawrócenie. Zazdrość w tej sferze nie jest dobrym przewodnikiem – jej pojęcia prawdy czy dobra zawsze są wypaczone. Mordercza zazdrość nie opuściłaby nas nawet wtedy, gdybyśmy mieli w posiadaniu świat cały. Można ją pokonać jedynie uznaniem tego prostego faktu, że to nie my jesteśmy panami świata. I o tym jest ostatnia pokusa Jezusa: Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4, 10). I to jest ostatnie nawrócenie: odkrycie, że istnieje Bóg, który wszystko ma pod swoją władzą.

 

Dziękczynienie, czyli Eucharystia

 

Zazdrość to podziw dla czegoś lub kogoś, po co – niczym w raju – od razu wyciąga się pazernie rękę. Wdzięczność to podobny podziw, który jednak potrafi “karmić się swoim głodem” i wytrzymując pokusę wyciągnięcia ręki przemienia się w kontemplację rzeczywistości. Dzięki wytrwaniu w tym napięciu zazdrośnik może przemienić się w człowieka wdzięczności, który ceni sobie to, co ma, kim jest i kim może się stać, bo wszystko dla niego staje się darem pochodzącym od Boga. Nawet rzeczy trudne – niepowodzenia czy przeciwności – bo przecież jeśli wszystko jest w ręku Boga, to i one są dane, by wypełniła się wola Boża.

 

Nieprzypadkowo Eucharystia oznacza dziękczynienie. W tym sakramencie dokonuje się bowiem przedziwna przemiana: ofiarujemy Bogu odrobinę chleba i kilka kropel wina zmieszanego z wodą, a w odpowiedzi otrzymujemy Ciało i Krew Jego Syna, nasze zbawienie. Może warto zacząć dodawać do tej odrobiny nasze ukłucia zazdrości, nasze braki, trudności i kłopoty, wiedząc, że On odpowie nam całym sobą i przemieni nasze serca według Serca Swego. Czy można sobie wyobrazić korzystniejszą wymianę? Oddaj Bogu wszystko, a wszystko stanie się darem od Niego.

 

Pytania:

Czy potrafisz przyjmować ukłucia zazdrości jako zachętę do odkrywania nowych możliwości i horyzontów?

Czy też raczej zamykasz się w uczuciach negatywnych: odgrywasz rolę ofiary i złościsz się na Boga, ludzi i cały świat, że nie jest taki, jak sobie wymarzyłeś?

Czy jesteś wdzięczny Bogu za wszystko, co przynosi ci życie?

Czy cenisz sobie Eucharystię, sakrament przedziwnej wymiany?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1776,pokusa-zazdrosci.html

********

Zazdrość ponad wszystko!

Marta Jacukiewicz

(fot. shutterstock.com)

O początkach zazdrości, potrzebie kontrolowania partnera, braku zaufania i problemach w relacji opowiada psychoterapeuta Andrzej Plewa.

 

Marta Jacukiewicz: Z czego wynika zazdrość?

 

Andrzej Plewa: To zależy na jakim poziomie, ponieważ czymś innym jest zazdrość na poziomie relacyjnym,  ale jeśli mówimy o zazdrości w związku – zazwyczaj jest ona wtórna. Najczęściej wynika z czegoś – może być to konflikt w związku – jest to typowe. Oczywiście konflikt nie jest na poziomie otwartym, jest utajony.

 

Kiedy zaczynamy zazdrościć?

 

Zazdrościmy kiedy mamy poczucie, że czegoś nam brakuje. Jeśli natomiast towarzyszy nam poczucie, że mamy wszystkie rzeczy, które potrzebujemy – to, że dziewczyna popatrzy na jakiegoś chłopaka na ulicy – może wynikać z wielu rzeczy, np. podoba jej się, ale może to być także kolega ze studiów. Reakcja drugiej strony jest automatyczna. Ta reakcja z czegoś wynika. Najczęściej – ten ktoś czuje się niefajnie sam ze sobą. Nie czuje się pewnie sam ze sobą. Przez spojrzenie swojej kobiety weryfikuje – “OK., ona coś od niego chce”. Głębsza myśl może być – “OK. nie zasługuję na nią, zostawi mnie, ten ktoś jest fajniejszy ode mnie”. Takie podejrzenia często korelują z poczuciem wartości tej osoby, która zazdrości czegoś.

 

Z czego mogą wynikać problemy w relacji?

 

Jeśli są w ogóle problemy w relacji czy w związku, może być konflikt chociażby na najprostszym poziomie seksu, różnych potrzeb. Jeśli ludzie nie potrafią o tym rozmawiać – często szukają tego na zewnątrz. W momencie kiedy zaczynają szukać tego na zewnątrz, a nie w związku – zaczyna się kłopot. Wtedy każde spojrzenie na kogokolwiek może być traktowane jako potencjalna zdrada. Kiedy przychodzą do mnie pacjenci, po kilku sesjach okazuje się, że problem był w zupełnie innym miejscu. Problem może się manifestować w pewien sposób. Jeśli ludzie są blisko siebie, jeśli sobie ufają – jeśli poziom zaufania jest duży, głęboki – jest również poczucie bezpieczeństwa. A jeśli jest poczucie bezpieczeństwa – postrzeganie tego, co się dzieje w związku i tego, co się dzieje obok związku – jest bardziej realne. Jeśli jednak zabraknie zaufania – jakby nagle włączają się nasze osobiste bajki, np. kompleksy, lęki…

 

Zazdrość może także doprowadzić do kontroli partnera…

 

Często zazdrość może pójść w próbę kontroli drugiej osoby – co niczego nie rozwiązuje. Jeśli kobieta jest bardziej kontrolowana przez swojego mężczyznę – są większe szanse, że go zdradzi. Kontrola nie ma nic wspólnego z byciem blisko. Im większy poziom lęku – tym większa potrzeba kontroli, która może być posunięta bardzo daleko. Może to być foch, ale może być także sprawdzanie telefonów, poczty mailowej, facebooka. To jest trochę tak jak kula śnieżna, w pewnym momencie zaczyna to lecieć. Może dochodzić do śledzenia, agresji fizycznej partnera, który jest podejrzewany o zdradę. Często może być autoagresja – poziom natężenia jest tak duży, że ludzie nie radzą sobie z nim.

 

Skąd się bierze chęć kontrolowania?

 

Ze strachu, z lęku. Poczucie kontroli to ciekawa rzecz. Nasze poczucie kontroli to nie jest nic innego, jak złudzenie –  w sensie nasz organizm, nasze ciało potrzebuje komfortu psychicznego i poczucia, że mamy wpływ na to, co nas otacza, a to jest często złudzenie. Dzieje się jakaś sytuacja – mamy wrażenie, że nic nie kontrolujemy. Natomiast, potrzeba kontroli wynika najczęściej z lęku. Często nie chodzi też o tę drugą stronę, która jest w związku. Podam przykład: Trzydziestoparoletnia kobieta, ma dobrą pracę, rozwija się zawodowo, jest w związku, ma jakoś poukładane życie, i w pewnym momencie zaczyna kontrolować swojego partnera. Często nawet nie ma powodu ku kontroli, jest to subiektywne odczucie. Okazuje się, że w wieku trzech lat została zostawiona przez ojca. Ważna osoba w przeszłości odeszła, porzuciła, zdradziła – na wielu poziomach. I później jest próba przeniesienia tych emocji na partnera. Często dzieje się to na poziomie nieświadomym. Zaczyna się błędne koło. Ten kłopot dotyczy obydwóch osób w związku. Ta kobieta, o której mówię – przeżywa katuszę. Jej realne doświadczenie jest takie, że się po prostu boi. Niezależnie od tego, co się dzieje na zewnątrz. W momencie kiedy zaczyna się bać – zaczyna kontrolować. Ten mężczyzna jest zdenerwowany takim zachowaniem – kobieta mu nie ufa, a to już de facto rozwala związek.

 

Jeśli zabraknie zaufania …

 

Brak zaufania jest dobrym sposobem na to, aby rozwalić relację. Nikt nie lubi być kontrolowany, zwłaszcza, że jesteśmy dorosłymi ludźmi.

 

O jakich jeszcze formach zazdrości możemy mówić?

 

W skrajnych przypadkach może dojść do szantażu – “Jeśli będziesz się zachowywał w taki sposób to od Ciebie odejdę”, “Jeśli wyjdziesz z tą koleżanką to koniec z nami” itd… I nagle ludzie zaczynają się dusić, bo nie ma przestrzeni w związku. A jeśli nie ma przestrzeni – to co? Jest jakaś impreza… Ciężko też mówić o zazdrości w związkach, które trwają chwilkę. Jest to inny poziom relacji i natężenia emocji.

 

Oczywiście, ważny jest poziom relacji, ale weźmy na przykład związek z kilkuletnim stażem…

 

Jeśli związek trwa kilka lat i dzieją się takie rzeczy, potencjał zdrady jest większy. Znam przypadki ze swojej pracy terapeutycznej, że była tak duża próba kontroli moich pacjentek, iż dochodziło do śledzenia. Do tego wszystkiego należy jeszcze dołączyć sprawdzenie telefonu, facebooka, poczty.

 

Co przyczynia się do jeszcze większej chęci kontrolowania partnera?

 

W pewnym momencie ten strach jest już tak ogromny przed zdradą, że osoba, która podejrzewa, że partner ją zdradza, jest w stanie organizować nie tylko swoje życie, ale też życie partnera, żeby nic się nie wydarzyło. Paradoks polega na tym, że czasem są w stanie dojść wewnętrznie do takiego miejsca – mówię o końcowym etapie – że w pewnym momencie sami mogą prowokować to – żeby partner ich zdradził. To wydaje się nierealne i nielogiczne, natomiast jest troszkę na takiej zasadzie, jak np. prowadzą więźnia na ścięcie. Oczekiwanie, że za chwilę stanie się ta tragedia jest tak ogromne, że ktoś już chce, aby to się stało. Paradoksalnie – sam fakt wydarzenia się jest mniej obciążający emocjonalnie, niż to czekanie. Czekanie na to, co się wydarzy.

 

Czy można żyć z osobą, która ma obsesję na punkcie zdrady?

 

Życie z osobą, która tak bardzo boi się zdrady – jest strasznie ciężkie, strasznie raniące. Lęk w związku nie buduje – lęk niszczy. Zaufanie i miłość budują związek. Związek jest takim trochę dzieckiem między ludźmi, którym trzeba się opiekować. Relacja z osobą, która tak bardzo boi się zdrady – na dłuższą metę niszczy związek, niszczy relację.

 

Obydwoje zapewne znamy przypadki, że w związkach pojawiają się zakazy rozmawiania z kimkolwiek… Takie zachowanie chyba nie ma za wiele wspólnego
z miłością?

 

Takie zakazy nie mają nic wspólnego z prawdziwą relacją, z prawdziwym uczuciem. To jest tylko i wyłączenie zaspokajanie potrzeb ego. I traktowanie kogoś jako nie człowieka a bardziej jako obiekt do spełniania moich oczekiwań, potrzeb. Zazdrość w skrajnych przypadkach może doprowadzić do bardzo mocnych rzeczy.

 

Czy wobec tego zazdrość jest chorobą?

 

Rodzi się pytanie jak definiujemy chorobę. Wszystko w świecie dąży do równowagi, tam gdzie nie ma równowagi, mogą się zdarzać niefajne rzeczy. Jeśli więc definiujemy chorobę jako brak równowagi – wtedy możemy mówić, że zazdrość jest chorobą. Chociaż choroba moim zdaniem to za mocne określenie. Można szukać zaburzeń psychicznych, ale nazywanie procesów w gruncie rzeczy niewiele zmienia. Istotniejsze jest to aby przyjrzeć się głębiej o co w tym wszystkim chodzi.

 

Czyli w osobach, które zazdroszczą nie ma równowagi?

 

Najczęściej ta osoba, która zazdrości z jednej strony jest ofiarą, ale z drugiej – jest katem. Taka osoba funkcjonuje na dwóch poziomach. Nie ma równowagi. Pozycja ofiary: coś mi się stanie/ktoś mnie skrzywdzi. Z tej pozycji pojawia się lęk. Jest to wejście w pozycję kata, który krzywdzi. W takim związku obydwie osoby są w pewnym sensie ofiarami. Jeśli między ludźmi są mocne emocje, najczęściej są to dobre emocje, ale i trudne, dużo zależy od partnera. Kiedy spotykamy dobrego, mądrego człowieka, to jest opcja, że ten człowiek jakkolwiek może pomóc osobie, która przeżywa tego typu stany. Najczęściej jednak najlepszą drogą jest skorzystanie z pomocy terapeutycznej i zobaczenie o co w tym wszystkim chodzi.

 

Gdzie należy szukać źródeł zazdrości?

 

Przesłanek może być dużo. Naszą teraźniejszość bardzo mocno kreuje nasza przeszłość. Często jest to na poziomie nieświadomym, mamy wrażenie, że podejmujemy decyzje, które w jakiś sposób są autonomiczne. Jednak te decyzje też skądś  wynikają. Im większa świadomość tego kim jesteśmy i co czujemy, świadomość tego, co nami kieruje – daje ogólny ogląd. Świadomość nie załatwia problemu, ono daje jakkolwiek oparcie, zrozumienie tego, co się w nas dzieje. Pochodzenie zazdrości może być różne. Może wynikać z naszej relacji z rodzicami, z osobami ważnymi w naszym dzieciństwie. Psychologicznie jest tak – im wcześniej wydarza się uraz psychiczny – tym trudniej pracować i zmieniać to. W czasie naszego dorastania tworzą się w nas mechanizmy obronne. Jeśli te mechanizmy są zdrowe – pozwalają nam fajnie funkcjonować w życiu. Dziecko ma trochę mniejsze mechanizmy obronne, jest trochę jak gąbka – więc jeśli coś niefajnego dzieje się wcześnie – pozostawia głęboki ślad. Ten ślad pracuje w nas.

 

Relacje, w których zawiedliśmy się na przyjaźni – też nie są nam obojętne… Coś jednak w nas zostaje. Jakiś ból, smutek, żal?

 

Często jest tak, że zazdrość i tego typu rzeczy mogą mieć korzenie w dzieciństwie, albo w okresie dorastania. Żyjemy w związkach, rzadko jest, że ludzie tworzą jeden związek na całe życie, jest zmienność relacyjna. To może być prosta rzecz – żyliśmy z osobą, która była dla nas ważna. Ta osoba zdradziła nas, zawiodła zaufanie, i to zostawiło ślad. Nie jesteśmy z tym do końca pogodzeni, to nas w pewien sposób zmieniło. Z tym całym bagażem wchodzimy w drugi związek i często jest tak, że boimy się, że stanie się dokładnie to samo. To jest paradoks – takie osoby jakby kreują trochę, aby to się wydarzyło. I to w tym wszystkim jest najbardziej smutne. Z jednej strony te osoby boją się zdrady, ale z drugiej – jest opcja, że same do niej dążą.

 

I nagle nie ma czasu na rozmowę, pozostają tylko podejrzenia. To normalne?

 

Bardzo mocno żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie, w którym rola zarówno kobiety jak i mężczyzny jest bardzo mocno zdefiniowana. Mężczyzna identyfikowany jest z siłą, natomiast kobieta – z delikatnością, czułością. Jeśli więc mężczyzna ma próg na bycie słabym, sytuacja, w której musi on pokazać swoją słabość, jest dla niego cholernie trudna. Mimo, że coś go dotknęło – nie powie o tym. Może swoje niezadowolenie okazać w formie focha czy rewanżu, ale takie zachowanie do niczego dobrego  nie prowadzi, a wręcz przeciwnie – przyczynia się do jeszcze większego konfliktu.

 

A jednak… foch?

 

Często ludzie mylą dumę z prawdziwością, w sensie – jeśli dorośli ludzie bawią się w obrażanie, fochy – pokazuje to, że funkcjonują trochę z pozycji dziecka – małego, roszczeniowego, egocentrycznego dziecka, któremu ktoś zabrał zabawkę. Fajnie jest budować relację z pozycji osoby dorosłej. Mam tutaj na myśli to, że ktoś w jasny sposób mówi o swoich uczuciach, potrzebach. Nie ma miejsca na zabawę w ping-ponga. Takie zachowanie niczego nie załatwi. Może ono być fajne, ale na chwilę.

 

Chyba dość trudne uszczęśliwiać się na siłę. Co zrobić kiedy znajdziemy się w takiej sytuacji?

 

Trzeba jak najszybciej o tym pogadać. Im wcześniej zacznie się o tym rozmawiać tym większe prawdopodobieństwo, że jakkolwiek można na tym panować, próbować z tym pracować.  Myślę, że w naszym społeczeństwie ludzie coraz chętniej korzystają z pomocy terapeutycznej – to jest fajna rzecz. Rozumiem też obawy aby dzielić się przeżyciami intymnymi z zupełnie obcą osobą, ale paradoksalnie – czasem właśnie łatwiej podzielić się swoimi przeżyciami z obcą osobą, niż z kimś z kim się jest związanym. Przecież wizyta u terapeuty nie polega na tym, żeby na pierwszym czy drugim spotkaniu opowiedzieć całe swoje życie. Praca terapeutyczna przebiega również w taki sposób, aby pacjent czuł się bezpiecznie. Dobrze zadać sobie pytanie: Co mogę wygrać a co mogę przegrać? Jeśli mam poczucie, że dzieje się coś niedobrego w związku i nie radzimy sobie z tym – myślę, że fajnie jest poszukać pomocy.

 

***

 

Andrzej Plewa – psychoterapeuta z reeMind Centrum Psychoterapii i Pracowni Psychologicznej “Ul”.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,381,zazdrosc-ponad-wszystko.html

********

Czy zazdrość jest grzechem?

ks. Jacek WIOSNA Stryczek

Czy zazdrość, która zamienia się w czyn jest grzechem? Na pytanie odpowiada znany duszpasterz.

 

Ks. Jacek Stryczek, duszpasterz akademicki, duszpasterz ludzi biznesu, pomysłodawca, współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia WIOSNA, znany z nowatorskich (w tym multimedialnych) kazań, PR-owiec, promotor społecznej odpowiedzialności biznesu.

********

 

 

O autorze: Judyta