Myśl dnia
Prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie niczego już w zamian nie oczekuje.
A. de Saint-Exupery
Kiedy otwieramy nasze serca, to zgadzamy się na to, aby ktoś miał do niego dostęp.
W ten sposób zawierzamy nasze życie drugiej osobie, która ma nieograniczone możliwości.
Mariusz Han SJ
II NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU, ROK B
PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 22,1-2.9-13.15-18)
Ofiara Abrahama
Czytanie z Księgi Rodzaju.
A gdy przyszedł na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie, Abrahamie!”
A on rzekł: „Oto jestem”.
Powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”.
Abraham obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przy sięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to i nie szczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie twych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 116,10 i 15.16-17.18-19)
Refren: W krainie życia będę widział Boga.
Nawet wtedy ufałem, gdy mówiłem: *
„Jestem w wielkim ucisku”.
Cenna jest w oczach Pana *
śmierć świętych Jego.
O Panie, jestem Twoim sługą, *
jam sługa Twój, syn Twej służebnicy.
Ty rozerwałeś moje kajdany, +
Tobie złożę ofiarę pochwalną *
i wezwę imienia Pana.
Wypełnię me śluby dla Pana *
przed całym Jego ludem.
W dziedzińcach Pańskiego domu, *
pośrodku ciebie, Jeruzalem.
DRUGIE CZYTANIE (Rz 8, 31b-34)
Bóg nie oszczędził dla nas własnego Syna
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 17,7)
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Z obłoku świetlanego odezwał się głos Ojca:
„To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”.
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
EWANGELIA (Mk 9,2-10)
Przemienienie Pańskie
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa.
A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Oto słowo Pańskie.
**************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Dać się poprowadzić
To, czego doświadczyli apostołowie na Górze Przemienienia, wzmocniło ich wiarę. Nawet jeśli w pierwszym odruchu czuli się tym wszystkim zaskoczeni i wydarzenia przerastały ich sposób pojmowania. Bóg czasem objawia się w naszym życiu w jakiś szczególny sposób. Może się to dokonać poprzez przeżyte wydarzenia, spotkanych ludzi albo otrzymane charyzmaty. Początkowo w takich sytuacjach czujemy się po prostu zakłopotani. Nie wiemy, co o tym myśleć i jak dalej postępować. Ważne jest, aby się nie przestraszyć się i nie zwątpić. Mamy po prostu przyjąć dary oraz dać się poprowadzić przez Pana. A On już o wszystko inne zadba.
Jezu, dziękuję Ci za to, że tak często zabierasz mnie ze sobą na Górę Przemienienia i dajesz odczuć tam Twoją obecność. Proszę Cię, Panie, o siłę i wytrwałość w codziennym naśladowaniu Ciebie.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-3-1
********
Wprowadzenie do liturgii
MIŁOŚĆ ABSOLUTNA
Pan Bóg zabronił Abrahamowi zabicia Izaaka. Sam jednak „własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał” (II czytanie). Tak szalone, wręcz gorszące postępowanie Boga tłumaczy tylko jedno: miłość do każdego z nas. Jego miłość do Jezusa była największa. I jednocześnie Jego miłość do Jezusa nie była większa niż Jego miłość do każdego z nas. Ponieważ Jego miłość wobec nas jest tak samo wielka jak Jego miłość do Jezusa. Jest absolutna, bo On sam jest Absolutem.
Śpiewamy: „Zbawienie przyszło przez krzyż”, ale to zbyt duże uproszczenie. Krzyż to w starożytności tylko narzędzie śmierci. Zbawienie przyszło przez miłość Boga, która objawiła się najpełniej na drzewie krzyża i w pustym grobie Jezusa. Chwałę zmartwychwstania zapowiada wydarzenie na górze Tabor. Piotr, Jan i Jakub byli nie tylko świadkami Przemienienia. To ich wybrał Jezus, by widzieli Jego władzę nad śmiercią, gdy wskrzeszał córkę Jaira. Na górze Tabor dostrzegli blask Chrystusa, który rozbłyśnie po Jego powstaniu z martwych. A później dokładnie ci sami uczniowie towarzyszyli Mistrzowi w Ogrodzie Oliwnym, gdzie rozpoczynała się Jego męka, prowadząca do zwycięstwa.
Piotr, Jakub i Jan poznali Jezusową władzę nad śmiercią, widzieli chwałę Zmartwychwstałego i byli przy Nim, gdy z miłości do nas rozpoczynał swą mękę. To oni najpełniej byli przygotowani na zgorszenie krzyża i szok pustego grobu. To oni pierwsi doświadczyli prawdy, którą niedługo później odkrył największy z misjonarzy starożytności, Święty Paweł. A prawda ta brzmi: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (II czytanie).
ks. Mariusz Rosik
Liturgia słowa
Sam Bóg Ojciec wzywa nas dzisiaj, abyśmy wpatrując się w Chrystusa przemienionego, uwierzyli w Niego i przyjęli Go jako naszego Pana i Zbawcę. Posłuszeństwo Bogu jest źródłem przemiany ludzkiego serca, źródłem błogosławieństwa i łaski. Ponieważ nie zawsze umiemy przedłożyć wolę Bożą nad naszą własną, prośmy o autentyczną wierność i posłuszeństwo Bożemu słowu.
PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 22,1-2.9-13.15-18)
Pan Bóg poddał Abrahama próbie, oczekując największej ofiary – jego syna. Tak ciężka próba mogła załamać wiarę Abrahama. Ten jednak nie poddał się, zawierzył Bogu do końca. Przyjmijmy wezwanie do bezgranicznego zaufania Bogu. Za swoje heroiczne zawierzenie Abraham otrzymał wielką obietnicę, a my jesteśmy jej spadkobiercami.
Czytanie z Księgi Rodzaju
Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!». A gdy on odpowiedział: «Oto jestem», powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę».
A gdy przyszedł na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka, położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie, Abrahamie!».
A on rzekł: «Oto jestem».
Powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna».
Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: «Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to i nie szczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne, jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie twych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu».
PSALM (Ps 116B,10 i 15.16-17.18-19)
Słowa psalmisty na wskroś przenikają skarga i cierpienie. Nie brak jednak w tym wyznaniu pełnej ufności Bogu, który go nie opuścił. Dlatego gotów jest złożyć Panu najbardziej uroczystą ofiarę pochwalną.
Refren: W krainie życia będę widział Boga.
Nawet wtedy ufałem, gdy mówiłem: *
«Jestem w wielkim ucisku».
Cenna jest w oczach Pana *
śmierć świętych Jego. Ref.
O Panie, jestem Twoim sługą, *
jam sługa Twój, syn Twej służebnicy.
Ty rozerwałeś moje kajdany, †
Tobie złożę ofiarę pochwalną *
i wezwę imienia Pana. Ref.
Wypełnię me śluby dla Pana *
przed całym Jego ludem.
W dziedzińcach Pańskiego domu, *
pośrodku ciebie, Jeruzalem. Ref.
DRUGIE CZYTANIE (Rz 8,31b-34)
Syn Abrahama, Izaak, nie został ofiarowany. Bóg przyjął tylko bezgraniczne zawierzenie jego ojca. Stwórca nie oszczędził natomiast swego własnego Syna i wydał Go „na śmierć za nas wszystkich”. Jak niepojęta jest Boża miłość do całej ludzkości.
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian
Bracia:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Por. Mt 17,7)
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Z obłoku świetlanego
odezwał się głos Ojca:
«To jest mój Syn umiłowany,
Jego słuchajcie».
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
EWANGELIA (Mk 9,2-10)
Przemieniony na górze Tabor, w otoczeniu Mojżesza, prawodawcy Starego Przymierza, i proroka Eliasza, Jezus ukazuje uczniom swój Boski majestat i chwałę. Sam Bóg Ojciec objawia Boże Synostwo Jezusa, co nabiera szczególnej wymowy w perspektywie męki, odrzucenia, pogardy i śmierci krzyżowej.
Słowa Ewangelii według świętego Marka
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem.
Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie». I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa.
A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/907/part/2
Katecheza
Ewangeliczne szaleństwo – powołanie misyjne
Do głoszenia Ewangelii we wspólnocie Kościoła w sposób szczególny są posłani biskupi i kapłani. Jednocześnie jednak cały Lud Boży, czyli wszyscy ochrzczeni są zaproszeni do dawania świadectwa swojej wiary i czynienia własnego życia „piątą Ewangelią”.
Są jednak tacy ludzie pośród nas, czy to kapłani, osoby konsekrowane czy świeccy, którzy czują w sobie nieodparte pragnienie pozostawienia tego, co własne, co daje poczucie bezpieczeństwa i wyruszenie do krajów, gdzie Chrystus i Ewangelia są jeszcze nieznane.
Powołanie misjonarza ma w sobie szczyptę ewangelicznego szaleństwa. Misjonarz jest tym, który służy Panu „na pierwszej linii”. Tam, gdzie bardzo często jeszcze niczego nie ma: ani wiary w Boga, ani poznania Ewangelii, ani minimalnych warunków do godnego rozwoju człowieka. Pozostawia on własny kraj, język, kulturę, obyczaje, aby przyjąć kulturę, język i obyczaje ludu, do którego jest posłany. Wyrusza, by głosić Ewangelię, przygotowywać do życia sakramentalnego, wspierać rozwój zarówno poszczególnych osób, jak i całych społeczności.
Jakże mało mówi się o wielkim dobru czynionym przez misjonarzy. Bardzo często oprócz Ewangelii niosą oni konkretne działanie na rzecz obrony godności i wartości każdego człowieka, szczególnie najbiedniejszego. Wraz z nauczaniem prawd wiary uczą pisać i czytać, budować domy i studnie, dbać o higienę i zdrowie.
Ilu z nich w ostatnich dziesięcioleciach nie tylko poświęciło swoje życie, ale i oddało życie za lud, który przez Boga został im powierzony, a którego w chwilach wojen czy walk bratobójczych lub prześladowań nie chcieli zostawić samym sobie? Ile potem potrzeba było także cierpliwego i delikatnego wspierania procesów przebaczenia i pojednania?!
Misjonarz i misjonarka to osoby o tak szerokim sercu, że jest ono zdolne pokochać wszystkich! To ludzie decydujący się na ubóstwo, ciągłe zmiany, trudy i niebezpieczeństwa, na wszelkie braki, aby pośród tego doświadczać radości głoszenia miłości Boga.
Pomyślę, co mogę uczynić przez modlitwę, ofiarę, materialne wsparcie, aby dzieło nowej ewangelizacji rozszerzało się aż na krańce świata.
s. Anna Maria Pudełko – apostolinka
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/907/part/3
Rozważanie
To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie (Mk 9, 7).
Bóg Ojciec w momencie przemienienia Jezusa na górze Tabor nie tylko potwierdza boskość swojego Syna, ale także w Jego osobie wskazuje ludziom jedynego Nauczyciela: „Jego słuchajcie!”. Słowa Chrystusa są pewnym drogowskazem. Głos Syna Bożego nie zamilkł wraz z Jego przejściem do chwały niebieskiej – Jego przesłanie jest aktualne na wieki. Jezus nie przestaje mówić do człowieka: komunikuje mu swoją wolę, podpowiada, tłumaczy, prowadzi. Środki Bożego przekazu są przeróżne. Jezus mówi poprzez swoich świadków, poprzez swoich kapłanów, poprzez swoich uczniów. Przede wszystkim jednak Bóg mówi do człowieka w ciszy jego serca. Mówi do ciebie, gdy w chwilach modlitewnej zadumy spotyka się z tobą w sanktuarium twojego sumienia. Jego łagodny głos łatwo jednak zagłuszyć, łatwo Jezusa nie zauważyć, zlekceważyć. Szukaj więc momentów osobistego spotkania z Nim, wsłuchaj się w ciszę swego serca, a na pewno usłyszysz głos Boży. Siądź u stóp Jezusa i słuchaj, On ma ci wiele do powiedzenia.
Rozważania zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
wydawanego przez Edycję Świętego Pawła
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/907/part/4
********
Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
II NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU B
1 marca 2015 r.
I. Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.
Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: “Abrahamie!” A gdy on odpowiedział: “Oto jestem”, powiedział: “Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”. A gdy przyszedł na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: “Abrahamie, Abrahamie!” A on rzekł: “Oto jestem”. Powiedział mu: “Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”. Abraham obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: “Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to i nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie twych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”. (Rdz 22,1-2.9-13.15-18)
II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.
Najpierw była Boża obietnica licznego potomstwa, później długie czekanie na męskiego potomka, który by przedłużył ród, a kiedy się wydawało, że wszystko zmierza do szczęśliwego końca Pan Bóg, jakby wbrew sobie, zażądał od Abrahama krwawej ofiary z jedynego, umiłowanego syna, Izaaka. Abraham przyzwyczajony już do Bożych zaskoczeń nie dyskutuje, nie podważa Bożej decyzji, nie uważa, że Pan Bóg się pomylił. On bierze syna, którego miłował, potrzebne akcesoria do złożenia ofiary i idzie w miejsce wskazane przez Boga. Na miejscu dopełnił wszystkich przygotowań i przystąpił do aktu ofiarniczego, który powstrzymała Boża interwencja. Ostatecznie zamiast Izaaka w ofierze został złożony uwikłany w zaroślach baran.
Jakim próbom w swoim życiu zostałem poddany przez Pana? Czy podszedłem do nich jak Abraham? Abraham nie dyskutował. On wykonał Boże polecenia. Ile ja się z Panem Bogiem na dyskutuję, ile na przekonuję Pana Boga, że to chyba pomyłka, jakieś nieporozumienie, że “w niebie pomylili dokumenty”, nim wreszcie ustąpię, posłucham i wykonam Jego polecenie. Za Izaaka w ofierze został złożony baran. Czy pamiętam, że w ofierze zamiast mnie został złożony Pan Jezus uwikłany w zarośla moich grzechów? Czy jestem gotów ofiarować Panu to, co najbardziej miłuję?
Niejako w nagrodę za okazane posłuszeństwo Abraham otrzymuje potwierdzenie Bożej obietnicy. Zawiera ona w sobie zapewnienie błogosławieństwa Bożego, licznego potomstwa jak ziarnka piasku i gwiazd na niebie, potomstwa, które będzie odważne i bitne tak, że zdobędzie warownie swych nieprzyjaciół. Szczęście Abrahamowego potomstwa będzie wzorem i pragnieniem szczęścia dla wszystkich ludów.
Trzeba mi pamiętać, że posłuszeństwo Panu Bogu zawsze skutkuje Jego obfitym błogosławieństwem, Jego wsparciem w trudach codzienności, gdyż być posłusznym Panu to z Nim owocnie współpracować a nie rywalizować, być z Jego drużyny a nie przeciwnej. Ja w porządku wiary i Bożej łaski też należę do potomstwa, które Pan przyobiecał Abrahamowi. Jestem jedną z tych gwiazd na niebie i ziarenek piasku znad morskiego brzegu. Może nie muszę zdobywać warowni nieprzyjaciół jak średniowieczny rycerz, ale serca innych dla Pana to, co innego. Sam też muszę czuwać, aby moje serce nie zostało zdobyte i wzięte w niewolę przez grzech i jego “sojuszników”. Czy inni przypatrując się memu życiu, także w odniesieniu, w relacji do Pana Boga, życzą sobie tego samego? Czy widzą we mnie człowieka spełnionego i szczęśliwego?
Przyjrzę się temu jak realizuję wielkopostne postanowienia. Jeżeli będzie taka potrzeba dokonam w nich korekt. W modlitwie poproszę o dar wytrwałości i wierności, o dar posłuszeństwa głosowi Pana. Pomodlę się za rekolekcjonistów, spowiedników, rekolektantów, penitentów.
III Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:
Wypełnię me śluby dla Pana
przed całym Jego ludem.
W dziedzińcach Pańskiego domu,
pośrodku ciebie, Jeruzalem…
(Ps 116,18-19)
IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:
O Panie, jestem Twoim sługą
*****
opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/
********
Na dobranoc i dzień dobry – Mk 9, 2-10
Mariusz Han SJ
Przemieniamy się każdego dnia…
Przemienienie Jezusa
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem.
Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie». I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa.
A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Opowiadanie pt. “Poszukujący ateista”
Starszy człowiek, który był ateistą, udał się do pewnego znanego księdza. Miał nadzieje, że w ten sposób rozwiąże problemy swojej wiary. Nie był w stanie uwierzyć, że Jezus z Nazaretu naprawdę zmartwychwstał. Szukał dowodów, które pozwoliłyby mu uwierzyć w zmartwychwstanie…
Kiedy dotarł do domu parafialnego, w którym mieszkał ksiądz, znajdował się już u niego jakiś gość. Ksiądz dostrzegłszy przez uchylone drzwi czekającego starca, wyszedł z kancelarii i z uśmiechem podał mu krzesło. Pożegnawszy się z przebywającym u niego gościem, zaprosił starca do siebie. Wysłuchał uważnie jego wątpliwości, a potem przez długi czas rozmawiali.
Po burzliwej dyskusji, ateista stał się wierzącym. Powrócił do przyjmowania sakramentów, wypełniania Słowa Bożego i uwierzył w Matkę Bożą. Szczęśliwy i trochę zdziwiony kapłan, zapytał go kiedyś:
– Niech mi pan powie, co w tej długiej rozmowie stało się dowodem, przekonującym pana, że Chrystus naprawdę zmartwychwstał, że Bóg rzeczywiście istnieje?
– Sposób w jaki podał mi ksiądz krzesło, abym nie zmęczył się oczekiwaniem – odpowiedział starzec.
Refleksja
Kiedy otwieramy nasze serca, to zgadzamy się na to, aby ktoś miał do niego dostęp. W ten sposób zawierzamy nasze życie drugiej osobie, która ma nieograniczone możliwości.
Stajemy się w ten sposób w jakiś sposób bezbronni wobec rzeczywistości, która może nam pomóc, ale też i zranić. Warto jednak zaufać, bo bez tego nasze życie staje się bezsensowne, skazane tylko na siebie, skazane na egoizm. W ten sposób, nawet jeśli pojawiają się rany, przemienia się wewnętrzne “ja” – stary człowiek, a przemieniamy się w nowego…
Jezus przemieniał życie ludzi, których skupiał przy sobie, gdy do nich przemawiał, leczył, dawał życiowe porady. Przykład Jego życia porywał wielu, ale autentyczna przemiana dokonała się w niewielu. Ci, którzy poszli za nim, musieli cierpieć, bo przemiana wpierw myślenia sercem, umysłem, a potem i postępowaniem, nie przychodzi nikomu łatwo. Jest to droga okupiona wewnętrznymi i zewnętrznymi ranami, które otwierają nowe pokłady energii miłości, która w każdym z nas ciągle istnieje…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego warto otwierać nasze serca na drugą osobę?
2. Dlaczego nie możemy żyć tylko dla siebie?
3. Co nam potrzeba, aby się wewnętrznie przemienić?
I tak na koniec…
“Prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie niczego już w zamian nie oczekuje” (A. de Saint-Exupery)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,748,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-9-2-10.html
**********
Św. Leon Wielki (? – ok. 461), papież i doktor Kościoła
Homilia 51 o Przemienieniu; SC 74 bis
Jezus pragnął uzbroić apostołów wielką siłą duszy i stałością, które pozwoliłyby im wziąć bez obawy ich własny krzyż, pomimo jego trudu. Pragnął także, żeby nie wstydzili się Jego cierpienia i cierpliwości z jaką miał znieść tak okrutną Mękę, nie tracąc przy tym chwały swojej mocy. Jezus zatem „wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką” i tam objawił im blask swojej chwały. Nawet jeśli pojęli, że majestat boski był w Nim, nie znali jeszcze mocy zawartej w tym ciele, które zakrywało boskość…
Pan zatem odkrywa swoją chwałę w obecności wybranych świadków i na swoim ciele, podobnym do innych, rozlewa taki blask, że „twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło”. Bez wątpienia to przemienienie miało na celu przede wszystkim usunięcie skandalu krzyża z serc uczniów, utrzymanie wiary pomimo uniżenia dobrowolnej Męki…, ale to objawienie ustanawiało w Kościele nadzieję, która miała go podtrzymywać. Wszyscy członkowie Kościoła, Jego Ciała, mogli by zrozumieć w jaki sposób pewnego dnia przemienienie powinno się dokonać w nich, skoro jest im obiecane uczestnictwo w czci, jaka zajaśniała w Głowie. Sam Pan powiedział, wspominając o majestacie swego przyjścia: „Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego” (Mt 13,43). A apostoł Paweł potwierdza ze swojej strony: „Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8,18)… Pisze także: „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,3-4).
********
#Ewangelia: Metoda poznania siebie
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła.
I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: “Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: “To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Komentarz do Ewangelii:
Kiedy patrzymy na siebie w lustrze, nie jesteśmy w stanie rozpoznać swojej tożsamości. Aby ją rozpoznać, musimy wznieść się na swoistą “górę” – tam, gdzie można doświadczyć czegoś duchowego, a nie tylko fizycznego. Skoro Jezus uznał za stosowne przemienić się wobec swych uczniów, by mogli poznać kim On jest, tak jak to opisuje dzisiejsza Ewangelia, to tym bardziej my musimy wznieść się ponad naszą cielesność, abyśmy zrozumieli kim jesteśmy. Innymi słowy: nie da się poznać swojej prawdziwej tożsamości bez autentycznego rozwoju duchowego, którego istotnym elementem jest modlitwa umożliwiająca kontemplatywne poznanie rzeczywistości.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2353,ewangelia-metoda-poznania-siebie.html
********
90 sekund z Ewangelią – Mk 9, 2-10
s. Emanuela Gemza ZMBM
90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.
Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotowała s. Emanuela Gemza ZMBM, która pracuje w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, w ramach przygotowań do ŚDM 2016 współtworzy na Facebooku profil Faustyna 2016
**********
Trzeba czasu, by poznać Boga
Zdzisław Wojciechowski SJ
W naszym postrzeganiu Boga tkwi zawsze niebezpieczeństwo, by dopasować Go do naszych potrzeb i wyobrażeń o Nim. W przeszłości pojawiło się wiele prób wytłumaczenia tajemnicy Boga bądź Jego obecności w trudnych wydarzeniach historycznych, które bardziej Go zaciemniały niż wyjaśniały, bardziej pokazywały Go jako nieczułego tyrana niż kochającego Ojca.
II Niedziela Wielkiego Postu (Rdz 22,1-2.9-13.15-18; Rz 8,31b-34; Mk 9,2-10)
**************************************************************************************************************************************
Wielki Post – Gorzkie Żale
Zachęta
Część I (I i IV Niedziela Wielkiego Postu)
Część II (II i V Niedziela Wielkiego Postu)
Część III (III Niedziela Wielkiego Postu i Niedziela Palmowa)
Zachęta
- Gorzkie żale przybywajcie, *
Serca nasze przenikajcie. - Rozpłyńcie się, me źrenice, *
Toczcie smutnych łez krynice. - Słońce, gwiazdy omdlewają, *
Żałobą się pokrywają. - Płaczą rzewnie Aniołowie, *
A któż żałość ich wypowie? - Opoki się twarde krają, *
Z grobów umarli powstają. - Cóż jest, pytam, co się dzieje? *
Wszystko stworzenie truchleje! - Na ból męki Chrystusowej *
Żal przejmuje bez wymowy. - Uderz, Jezu, bez odwłoki *
W twarde serc naszych opoki! - Jezu mój, we krwi ran swoich *
Obmyj duszę z grzechów moich! - Upał serca swego chłodzę, *
Gdy w przepaść męki Twej wchodzę.
Część I
Tę część Gorzkich Żali odprawia się w I i IV Niedzielę Wielkiego Postu.
Część I rozpoczyna się od Zachęty.
- Żal duszę ściska, serce boleść czuje, *
Gdy słodki Jezus na śmierć się gotuje; *
Klęczy w Ogrójcu, gdy krwawy pot leje, *
Me serce mdleje. - Pana świętości uczeń zły całuje, *
Żołnierz okrutny powrozmi krępuje! *
Jezus tym więzom dla nas się poddaje, *
Na śmierć wydaje. - Bije, popycha tłum nieposkromiony, *
Nielitościwie z tej i owej strony, *
Za włosy targa: znosi w cierpliwości *
Król z wysokości. - Zsiniałe przedtem krwią zachodzą usta, *
Gdy zbrojną żołnierz rękawicą chlusta; *
Wnet się zmieniło w płaczliwe wzdychanie *
Serca kochanie. - Oby się serce we łzy rozpływało, *
Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! *
Żal mi, ach, żal mi ciężkich moich złości *
Dla Twej miłości!
- Jezu, na zabicie okrutne, *
Cichy Baranku od wrogów szukany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, za trzydzieści srebrników *
Od niewdzięcznego ucznia zaprzedany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, w ciężkim smutku żałością, *
Jakoś sam wyznał, przed śmiercią nękany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, na modlitwie w Ogrójcu *
Strumieniem potu krwawego zalany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, całowaniem zdradliwym *
Od niegodnego Judasza wydany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, powrozami grubymi *
Od swawolnego żołdactwa związany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od pospólstwa zelżywie *
Przed Annaszowym sądem znieważany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, przez ulice sromotnie *
Przed sąd Kajfasza za włosy targany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od Malchusa srogiego *
Ręką zbrodniczą wypoliczkowany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od fałszywych dwóch świadków *
Za zwodziciela niesłusznie podany, *
Jezu mój kochany!
Dla nas zelżony i pohańbiony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!
- Ach! Ja Matka tak żałosna! *
Boleść mnie ściska nieznośna. *
Miecz me serce przenika. - Czemuś, Matko ukochana, *
Ciężko na sercu stroskana? *
Czemu wszystka truchlejesz? - Co mię pytasz? Wszystkam w mdłości, *
Mówić nie mogę z żałości, *
Krew mi serce zalewa. - Powiedz mi, o Panno moja, *
Czemu blednieje twarz Twoja? *
Czemu gorzkie łzy lejesz? - Widzę, że Syn ukochany *
W Ogrójcu cały zalany *
Potu krwawym potokiem. - O Matko, źródło miłości, *
Niech czuję gwałt Twej żałości! *
Dozwól mi z sobą płakać.
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Gorzkie Żale
dodane 2003-03-16 10:47
II Niedziela Wielkiego Postu
Kazanie pasyjne 2002
Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my podążać za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań jest opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.
Zniewolić Boga
„Za wolność waszą i naszą”. Tak bardzo polskie zawołanie. Ale nie tylko Polacy uważają, że wolność jest tak wielkim dobrem, iż warto za nią oddać życie. I rzeczywiście, wielu w dziejach ludzkości oddało życie broniąc wolności własnej lub cudzej.
Chrystusowi w czasie Jego publicznej działalności zapewne wiele razy groziło aresztowanie. Dlatego niejednokrotnie się ukrywał. Chronił swoją wolność osobistą.
Nadszedł jednak moment, w którym trzeba było pozwolić się zniewolić, pochwycić, związać. Po modlitwie w ogrodzie Getsemani, po podjęciu decyzji przyjęcia cierpienia, Jezus powiedział do uczniów po prostu: „Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca.
Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!”(Mt 26,46-48).
Zaczyna się kolejny etap cierpienia – utrata wolności.
Dlaczego w ogóle człowiek jest wolny? Ponieważ Bóg stworzył go jako istotę rozumną, dając mu godność osoby obdarzonej możliwością decydowania i panowaniem nad swoimi czynami. „Bóg bowiem zechciał człowieka pozostawić w ręku rady jego, żeby Stworzyciela swego szukał z własnej ochoty i Jego się trzymając, dobrowolnie dochodził do pełnej i błogosławionej doskonałości” – tak ten problem wyjaśnia Sobór Watykański II w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym. A przed wiekami św. Ireneusz tłumaczył: „Człowiek jest istotą rozumną, a przez to podobną do Boga; został stworzony jako wolny i mający panowanie nad swoimi czynami”.
Jesteśmy wolni, bo sam Bóg tak zdecydował. Czy jednak zawsze wiemy na czym polega ten wyjątkowy dar, wyróżniający nas spośród wszystkich stworzeń zamieszkujących ziemię?
Potoczne pojęcie wolności ludzkiej jest bardzo niedoskonałe. Złośliwi teolodzy moraliści naśmiewają się, że człowiek współczesny pomylił wolność z samowolą i jako sztandarowy przykład takiej pomyłki podają chwytliwe hasło, wylansowane przed laty przez pewnego witrażystę: „Róbta co chceta”.
Niektórzy przypominają, że podobne w brzmieniu hasło już bardzo dawno lansował człowiek, który mimo bujnego i skomplikowanego życiorysu nie tylko został biskupem Kościoła, ale nawet uważany jest za jednego z najważniejszych świętych doktorów Kościoła. To przecież święty Augustyn, o nawrócenie którego tak długo i uporczywie modliła się matka, św. Monika, głosił hasło: „Kochaj i rób coc chcesz”. Różnica polega tylko na jednym słowie. Wydaje się, że jest tak niewielka. A przecież w rzeczywistości to jedno słowo zmienia cały sens zdania.
Człowiek wolny może robić, co chce. Jedna z najkrótszych definicji wolności, jakie można usłyszeć. I bardzo, bardzo niepełna.
Wolność jest możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Ta właściwa na ziemi tylko ludziom możliwość jest zakorzeniona jakby w dwóch miejscach ludzkiej osoby – w rozumie i woli. Bóg obdarzył człowieka wolną wolą. Dzięki niej każdy decyduje o sobie. Dzięki wolności człowiek może się samookreślać. Może coś zrobić, ale może też zrezygnować ze zrobienia czegoś albo zrobić to zupełnie inaczej. Może decydować i wybierać, może kogoś posłuchać lub uczynić po swojemu. Wolność daje nam moc oparcia się nawet bardzo silnym naciskom z zewnątrz. Często ludzi, których wolność w sensie fizycznym jest ograniczona (bo na przykład siedzą w więzieniu albo żyją w państwie o takim ustroju, w którym władza chce decydować niemal o wszystkim w życiu człowieka) mówią, że i tak czują się wewnętrznie wolni.
Jeśli przyjrzymy się uważnie ludzkiej wolności, odkryjemy, że jest ona w swej istocie naturalna dążnością do dobra. Jednak Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „Wolność, dopóki nie utwierdzi się w pełni w swoim najwyższym dobru, jakim jest Bóg, zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem, a więc albo wzrastania w doskonałości, albo upadania i grzeszenia. Charakteryzuje ona czyny właściwe człowiekowi.
Często można usłyszeć pytanie poszukiwaczy wolności: „Skoro jestem wolny, to znaczy że mogę wybrać zło?”. Niejednokrotnie buntują się słysząc odpowiedź: „Możesz, ale wtedy tracisz wolność”. Wielu nie rozumie, że zło zniewala. Wielu nie pojmuje, że im więcej człowiek czyni dobra, tym bardziej staje się wolnym. Ponieważ prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbie dobra i sprawiedliwości. Wybór nieposłuszeństwa i zła jest nadużyciem wolności i prowadzi do „niewoli grzechu”. O prawdziwości tych słów przekonuje się każdy, kto postanawia popełnić zło. Szybko odkrywa, że już nie jest panem samego siebie.
Po ludzku nie da się obronić wolności. Przekonał się o tym święty Piotr, który mieczem starał się ochronić wolność Jezusa. Po ludzku praktycznie nie da się uniknąć cierpienia, jakim jest utrata wolności, zarówno tej fizycznej, ziemskiej, jak i tej najgłębszej, będącej istotą człowieczeństwa. Polacy przekonali się wielokrotnie, że o wiele łatwiej jest wywalczyć sobie wolność, niż potem rzeczywiście w niej żyć. Ponieważ dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa walka, w której ludzkie siły okazują się za małe.
Nie zważając jednak na to, próbujemy raz po raz zniewolić samego Boga. Scena pojmania Jezusa jest wielkim symbolem nieustannych prób podejmowanych przez rodzaj ludzki, aby podporządkować sobie Bożą wolę, aby Stwórcę świata zmusić do tego, by postępował według naszego widzimisię.
Pojmanie w Ogrójcu z pewnością sprawiło Jezusowi wielkie cierpienie. Wie, że mógłby do niego nie dopuścić. Wie tez coś jeszcze. Wie, że ci, którzy porywają się na cudza wolność, nie tylko na wolność ludzką, ale na wolność samego Boga, są w głębi serca wielkimi tchórzami. Dlatego „w owej chwili Jezus rzekł do tłumów: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę, żeby Mnie pojmać. Codziennie zasiadałem w świątyni i nauczałem, a nie pochwyciliście Mnie”. (Mt 26,55)
Nie ominęło Jezusa jeszcze jedno bolesne doświadczenie, które znają wszyscy, którzy kiedykolwiek utracili wolność. Człowieka zniewolonego zwykle wszyscy ludzie opuszczają. Zostaje sam na sam albo ze swoją niewolą albo… z Bogiem. Ale w tym drugim przypadku odkrywa na nowo swoją wolność.
Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY.
http://liturgia.wiara.pl/doc/418999.Gorzkie-Zale/2
Część II rozpoczyna się od Zachęty.
- Przypatrz się, duszo, jak cię Bóg miłuje, *
Jako dla ciebie sobie nie folguje. *
Przecież Go bardziej, niż katowska, dręczy, *
Złość twoja męczy. - Stoi przed sędzią Pan wszego stworzenia, *
Cichy Baranek, z wielkiego wzgardzenia; *
Dla białej szaty, którą jest odziany, *
Głupim nazwany. - Za moje złości grzbiet srodze biczują; *
Pójdźmy, grzesznicy, oto nam gotują *
Ze Krwi Jezusa dla serca ochłody *
Zdrój żywej wody. - Pycha światowa niechaj, co chce, wróży, *
Co na swe skronie wije wieniec z róży, *
W szkarłat na pośmiech, cierniem Król zraniony, *
Jest ozdobiony! - Oby się serce we łzy rozpływało, *
Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! *
Żal mi, ach, żal mi ciężkich moich złości, *
Dla Twej miłości!
- Jezu, od pospólstwa niewinnie *
Jako łotr godzien śmierci obwołany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od złośliwych morderców *
Po ślicznej twarzy tak sprośnie zeplwany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, pod przysięgą od Piotra *
Po trzykroć z wielkiej bojaźni zaprzany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od okrutnych oprawców *
Na sąd Piłata, jak zabójca szarpany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od Heroda i dworzan, *
Królu niebieski, zelżywie wyśmiany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, w białą szatę szydersko *
Na większy pośmiech i hańbę ubrany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, u kamiennego słupa *
Niemiłosiernie biczmi wysmagany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, przez szyderstwo okrutne *
Cierniowym wieńcem ukoronowany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, od żołnierzy niegodnie *
Na pośmiewisko purpurą odziany, *
Jezu mój kochany! - Jezu, trzciną po głowie bity, *
Królu boleści, przez lud wyszydzany, *
Jezu mój kochany!
Dla nas zelżony, wszystek wykrwawiony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!
- Ach, widzę Syna mojego *
Przy słupie obnażonego, *
Rózgami zsieczonego! - Święta Panno, uproś dla mnie, *
Bym ran Syna Twego znamię *
Miał na sercu wyryte! - Ach, widzę jako niezmiernie *
Ostre głowę rani ciernie! *
Dusza moja ustaje! - O Maryjo, Syna swego, *
Ostrym cierniem zranionego, *
Podzielże ze mną mękę! - Obym ja, Matka strapiona, *
Mogła na swoje ramiona *
Złożyć krzyż Twój, Synu mój! - Proszę, o Panno jedyna, *
Niechaj krzyż Twojego Syna *
Zawsze w sercu swym noszę!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!
Medytacja 2011
Modlitwa Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym
Potem wyszedł i udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną: towarzyszyli Mu także uczniowie. Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: «Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. Rzekł do nich: «Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». (Łk 22,39-46)
Jezus mówi: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” – a udręka przy tej modlitwie jest tak wielka, że aż gęste krople krwi spływają z Jego czoła.
Co tak bardzo dręczyło Jezusa? Przyjęliśmy sądzić, że przyczyną udręki była świadomość cierpienia, jakiego Jezus miał doświadczyć. I niewątpliwie jest to prawda.
Ale słowa: „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” prowadzą nas jeszcze głębiej: w Getsemani widzimy Jezusa w chwili, gdy ma wypowiedzieć swoje „tak” w odpowiedzi na wolę Ojca. To właśnie tu dokonała się prawdziwa „agonia” Chrystusa.
Jezus modlący się w Ogrodzie Oliwnym uczy nas posłuszeństwa woli Bożej i pokazuje, że to posłuszeństwo nie jest wcale czymś łatwym. Przyjęcie woli Bożej wiąże się czasem ze stoczeniem dramatycznych godzin na mocowaniu się z samym sobą.
Czy my tak kiedykolwiek się modliliśmy? Kiedy człowiek staje w swoim „Ogrodzie Oliwnym”?
W Ogrójcu jest kobieta w ciąży, gdy dowiaduje się, że jej nienarodzone jeszcze dziecko będzie bardzo chore, że może nie będzie zdolne do życia poza organizmem matki. Ta kobieta staje przed pokusą zabicia własnego dziecka i uczy się posłuszeństwa przykazaniu: „Nie zabijaj”.
W Ogrójcu modli się i boryka ze sobą mężczyzna, gdy dowiaduje się, że podczas porodu nastąpiło niedotlenienie, w związku z czym będzie miał syna, ale upośledzonego umysłowo i fizycznie. Nierzadko mężczyzna ten walczy z pokusą odejścia od żony, od dziecka, wybrania łatwiejszego życia, wbrew słowom Jezusa: „kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,5)
W Ogrójcu modlą się rodzice, gdy widzą, że ich dziecko cierpi w swoim małżeństwie z powodu złego zachowania współmałżonka, jego nieodpowiedzialności, jego słabości. I ci rodzice stają przed pokusą namawiania dziecka do rozwodu, wbrew słowom Jezusa: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.
W Ogrójcu modlą się przyjaciele, by osobie opuszczonej przez współmałżonka nie doradzać: „ułóż sobie życie, poszukaj kogoś, nie marnuj siebie” – wbrew słowom Dekalogu: „nie cudzołóż”.
W Ogrójcu staje człowiek bezrobotny, gdy otrzymuje propozycję pracy, w której będzie łamane jego sumienie.
Takich przykładów z życia, w którym człowiek jak Jezus w Ogrójcu, wybiera wolę Boga, a nie swoją, każdy z nas mógłby wiele jeszcze opisać.
Wszystkie one wskazują jedno: Trudno jest być posłusznym Bogu. Czasami trzeba opierać się podszeptom szatana i jego namawianiom do nieposłuszeństwa aż do przelewu krwi – dosłownie i w przenośni. Ale czemu złemu duchowi tak bardzo zależy na naszym nieposłuszeństwie?
Bo on doskonale wie to, co nam ciągle umyka i w co trudno nam uwierzyć – zbawienie człowieka wypływa z wypełniania woli Pana Boga.
Żaden dobry uczynek, żadna modlitwa, chociażby najdłuższa, nic nie da człowiekowi, jeśli nie będzie on kształtował w sobie ducha posłuszeństwa Bogu. Pan Jezus mówi: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.” (Mt 7,21)
To o Jezusie mówi Pismo, że „nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5,8) Ten fragment Pisma poucza nas, że miarą i kryterium posłuszeństwa Bogu jest cierpienie. A my najchętniej od cierpienia uciekamy – i wpadamy w jeszcze większe cierpienia i bóle.
Nie jest łatwo być posłusznym Bogu. Dużo łatwiejsze jest posłuszeństwo ludziom, gdyż oni proszą jedynie o rzeczy ludzkie, takie, które mieszczą się w ramach ludzkiego rozumu. Nam jednak trudno być posłusznym również innym ludziom. Posłuszeństwo jest niemodne. Dzieci nie są uczone posłuszeństwa rodzicom, żony buntują się przeciwko posłuszeństwu mężom, mężowie buntują się przeciwko obowiązkom swego stanu. Pracownicy buntują się przeciwko pracodawcom, a pracodawcy przeciwko sprawiedliwemu i uczciwemu prowadzeniu działalności.
Nie zwracamy uwagi na jedną prostą zależność – jeśli ktoś nie umie być posłuszny człowiekowi, nie będzie umiał być posłuszny Bogu.
Zanim Jezus pokazał w swoim publicznym życiu, jak wypełniać posłusznie wolę Ojca, jako 12-letni chłopiec wrócił do Nazaretu z rodzicami i był im poddany, czyli posłuszny. A przecież w tej scenie widać Jezusa, którego mądrość przewyższała wiedzę i mądrość wielu uczonych w Piśmie. Przewyższała więc i ona wielokrotnie wiedzę i mądrość Jego ziemskich rodziców. A jednak nie mądrość i wiedza były ważne, ale posłuszeństwo.
Pamiętajmy jednak, że bycie posłusznym drugiemu człowiekowi nie oznacza jakiegoś automatyzmu w zachowaniu, bezmyślności, nie oznacza bycia biernym zwłaszcza wtedy, gdy człowiek styka się ze złem i przemocą. Bycie posłusznym musi również kierować się najważniejszymi przykazaniami, które wskazał Jezus: miłość do Boga, miłość do siebie i do drugiego człowieka. Posłuszni drugiemu człowiekowi mamy być jedynie w sprawach dobrych i zgodnych z Bożymi nakazami i Bożym prawem.
Dlatego gdy rodzice np. namawiają do wyjścia w niedzielę do sklepu, dziecko powinno odmówić.
Gdy mąż namawia żonę np. do wykonania aborcji, ona nie powinna się zgodzić.
Gdy żona namawia męża np. do oddania starych i schorowanych rodziców do domu opieki, mimo że można by się było nimi zająć, nie można być posłusznym; nie można zgodzić się na to w imię spokoju – na pewno nie świętego.
Posłuszeństwo w różnych sytuacjach życiowych musi być wyrazem naszej wiary, że Bóg wie lepiej, że chce dla mnie dobrze, że mnie kocha. Że trudne sytuacje, w których czasem się znajduję, nie oznaczają, że zostaję sam, opuszczony przez Boga, przez ludzi.
Ale ważne, by obok byli ludzie, którzy nie śpią… którzy się za nas i z nami modlą… tylko takich znajdziemy obok siebie na Drodze Krzyżowej – inni pouciekają i nas opuszczą…
Posłuszeństwo nie jest łatwą sprawą – Jezus ociekał krwią, gdy się modlił i wyrażał zgodę na wolę Ojca. Nie jest łatwo pełnić wolę Boga, ale gdy raz się zacznie, gdy raz poprosi się Pana o łaskę bycia posłusznym, wtedy da On wiele okazji do tego, by być posłusznym. Dla Niego to najpiękniejszy dar, jaki może nam dać – ten sam, którym obdarował swego jedynego Syna Jezusa Chrystusa.
Pamiętajmy też, że przyjmując Ciało i Krew Chrystusa, karmimy się także Jego posłuszeństwem (R. Cantalamessa). To najlepsza droga dla tych, którzy chcą być posłuszni.
Bóg nas kocha – i nawet męką swojego Syna w Ogrójcu uczy nas tego, co jest dla nas najlepsze. Jezus modlący się w Ogrójcu przybliża nam wielką prawdę: naprawdę być posłusznym oznacza umierać.
Obyśmy chcieli być Mu posłuszni. Obyśmy chcieli uwierzyć w Jego miłość i w to, że w tej trudnej drodze nie zostawia nas samych i daje nam wszystkiego pod dostatkiem, byśmy doszli do Niego. On na nas czeka – z niecierpliwością… A czy my równie niecierpliwie tego Spotkania z Nim wyglądamy?
http://liturgia.wiara.pl/doc/418999.Gorzkie-Zale/10
************
Świadkowie męki Pańskiej
oprac. ks. Mateusz Pietruszka
Maryja
Kolejne spotkanie ze świadkiem męki Jezusa Chrystusa. Dziś zatrzymajmy się przy IV stacji Drogi Krzyżowej: spotkanie Jezusa z Matką. Choć Ewangelie milczą na temat tego spotkania, Tradycja przekazała, że miało ono miejsce. W Jerozolimie znajduje się nawet kapliczka upamiętniająca to wydarzenie. Bo czy Matka mogła opuścić Syna w tak dramatycznym momencie Jego życia?
Spotkanie to najprawdopodobniej przebiegło bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyło, aby wzrok Matki Bolesnej i cierpiącego Chrystusa się spotkał. Matka przecież jak nikt inny zna swoje dziecko. Te dwa serca nie potrzebują słów, by się zrozumieć. Dlaczego?
Bo już wcześniej, w Betlejem, podczas ucieczki do Egiptu oraz w czasie młodzieńczych lat Jezusa w Nazarecie Maryja budowała więź z swym Synem, aby teraz, w tej trudnej dla nich chwili być dla siebie nawzajem oparciem. Wcześniej rozwijana miłość jest teraz ich siłą. Bez tej miłości droga krzyżowa byłaby bardziej bolesna.
Maryja jest w tej scenie uczy nas, jak nieustannie budować naszą relację z Jezusem. Po to, aby nasze krzyże, których przecież nie brakuje w życiu, były mocno osadzone w miłości do Boga na wzór Maryi. W jaki sposób to zrobić? Na modlitwie.
Na co dzień przeżywamy przecież wiele, jesteśmy uczestnikami różnych rozmów, świadkami wydarzeń, rodzi się w nas wiele uczuć. Jednak nie wszystkie jesteśmy w stanie zapamiętać. Nie wszystkie też służą naszemu dobru, rozwojowi. Na drodze krzyżowej też wiele się dzieje. Hałas ulicy, wołanie tłumu, rozkazy żołnierzy. Obok Jezusa przechodziło wielu ludzi, jednak niewielu było blisko niego sercem. Tak bardzo byli pochłonięci sobą, że zatracili obraz Boga utworzony w nich w chwili narodzin i nie rozpoznali Go. Nie możemy zatracić Chrystusa.
Aby odkryć to, co w nas dobre – Boże, na co powinniśmy zwrócić uwagę, musimy za św. Pawłem prosić o światłe oczy naszego serca, tak byśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania. Nadzieja, czyli to, dzięki czemu mam siłę do wzięcia swego krzyża, aby pójść za Chrystusem. Musimy szukać w naszym życiu obecności Boga na modlitwie.
Ona jest jednak sprawą tak bardzo delikatną, że łatwo ją można zniszczyć, łatwo można porzucić modlitwę, pośród różnych codziennych zajęć nawet tego nie zauważając. Przyczyną tego jest ludzka pycha, która kusi nas, że ze wszystkim poradzimy sobie sami. Często konsekwencji nie widać od razu. Najpierw nic się nie zmienia, wszystko jest w porządku. Dopiero, gdy nadejdą dni trudnych doświadczeń, niepowodzeń. Jesteśmy bezradni. A wtedy nie ma nikogo, kto by mógł rozproszyć te ciemności, bo sami zniszczyliśmy drabinę prowadzącą nas do Światła – do Boga.
Wielu młodych mówi: Ja się kiedyś modliłem, ale to nie dawało skutku. Ja się nie zmieniłem, a i ludzie wokół mnie nie stali się lepsi, wiec po co tracić czas na modlitwę? Czy jednak ludzie, którzy tak twierdzą naprawdę się modlili? Bo nawet najpiękniejsze teksty modlitw, jeśli nie są wypowiadane z głębi serca, niczego nie zmienią. Mogą jedynie przynieść chwilowy zachwyt nad pięknem tekstu.
Bo modlitwa to nie magiczne zaklęcia z natychmiastowym efektem, objęte gwarancją powodzenia. Potrzeba jeszcze naszej dobrej woli i wysiłku. Modlitwa to spotkanie dwóch serc: Twojego i Boga, który wziął twoje grzechy. Często to spotkanie w ciszy, takie jak Maryi i umęczonego Chrystusa. Dlatego nie jest rzeczą łatwą. Wymaga od nas, byśmy pozwolili Słowu Boga wejść w samo wnętrze naszej osoby. Więc często zasłaniamy się wypowiadaniem tekstów modlitw, ale serce zostawiamy zamknięte. Dzieje się tak nie z powodu braku wiary, ale dlatego, że nie zakochaliśmy się w Bogu. Zabrakło chwili, w której spojrzelibyśmy Mu prosto w oczy i zobaczyli w nich to wszystko, co On dla nas robi, dla każdego z nas bez wyjątku, bo każdego kocha… Musimy zobaczyć krzyż Chrystusa, nie tylko spojrzeć na niego, ale mu się przyjrzeć. Nie może być dla nas czymś obcym, bo to właśnie w krzyżu kryje się tajemnica naszego życia. W tym krzyżu, który Jezus niósł na swych ramionach, gdy spotkał się z Matką. Za przykładem Maryi nie bójmy się spotkania z krzyżem, również w naszym życiu: krzyżem choroby, samotności, braku zrozumienia, utraty bliskiej osoby.
Musimy dziś wszyscy uczyć się obcowania z cierpieniem: własnym i naszych bliskich. Bądźmy obecni przy cierpiących, tych którzy się źle mają. Dzisiejszy świat uczy, że cierpienie trzeba wyrzucić z życia człowieka, nie ma na nie miejsca. Ale Jezus i Maryja uczą nas czegoś innego: nie ma innej drogi do zmartwychwstania jak przez cierpienie. Cierpienie, które nas oczyszcza z pychy i pokładania nadziei tylko w ludzkich siłach.
Starajmy się, aby nasza modlitwa była podobna do spotkania Jezusa z Matką w czasie drogi krzyżowej – prosta i przeniknięta miłością, a wtedy męka Chrystusa nie będzie bezowocna w naszym życiu. Jezus umęczony, dźwigający krzyż jest obecny na naszych drogach, ale to od nas zależy, czy spotkamy go jak Maryja i będziemy czerpali siły z tego spotkania, by pójść za Nim – drogą krzyżową, ale prowadząca do Zmartwychwstania.
http://liturgia.wiara.pl/doc/418999.Gorzkie-Zale/11
Sytuacja polityczna papieża była bardzo skomplikowana i trudna. Włochy opanował wódz Gotów, Odoaker. Jeszcze większe przykrości spotkały papieża ze strony Kościoła wschodniego. Kiedy bowiem wybuchła herezja monofizytów, głosząca, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę – Boską, która wchłonęła w siebie naturę ludzką, patriarcha Konstantynopola, Akacjusz, wypracował “formułę zgody”, tzw. Henotikon. Według niego nie należy mówić w ogóle o naturach w Jezusie Chrystusie. Formuła ta nie zadowoliła ani monofizytów, gdyż nie potwierdzała ich nauki, ani katolików, gdyż zakazywała głosić naukę o dwóch naturach w Jezusie Chrystusie – Boskiej i ludzkiej. Papież musiał potępić Akacjusza. Poparł go za to cesarz Zenon. Rozzuchwalony patriarcha Konstantynopola, mając poparcie władcy, zerwał z papieżem i nakazał wykreślić jego imię z Mszy świętej. Tak powstała schizma akacjańska, pierwsze oderwanie się Kościoła wschodniego od zachodniego, trwające przez ponad 30 lat, aż do czasów cesarza Justyna I (517-527), który ponownie nawiązał stosunki ze Stolicą Apostolską (519). Po rychłej śmierci Akacjusza (489) papież polecił biskupom i kapłanom Kościoła wschodniego wykreślić ze Mszy świętej wspomnienie Akacjusza.
Dotkliwy cios spotkał także Kościół w Afryce Północnej, na terenach dzisiejszego Maroka, Algierii i Tunisu, które zajęli wtedy ariańscy Wandalowie. Ich król, Henryk, pod groźbą śmierci nakazał wszystkim katolikom przyjąć ponownie chrzest z rąk ariańskich kapłanów. Wielu załamało się i uległo, przechodząc w ten sposób automatycznie na arianizm. Feliks polecił udzielać im rozgrzeszenia dopiero w niebezpieczeństwie śmierci.
Po 9 latach trudnej posługi pasterskiej Feliks III zmarł 1 marca 492 roku. Pochowano go w bazylice św. Pawła za Murami w grobowcu rodzinnym.
W roku 529 zmarł biskup miasta Angers. Ówczesnym zwyczajem zgromadzeni przy metropolicie biskupi, kapłani i wierni na następcę upatrzyli Albina. Wybór okazał się dla diecezji nader szczęśliwy. Albin oddał się z całą żarliwością swojej diecezji. Przewodniczył synodom, które miały za cel przywrócić pierwotną karność kościelną (w latach 538 i 541). Piętnował małżeństwa kazirodcze, które w owym czasie we Francji stały się zwyczajem wśród rodzin arystokratycznych. Jego gorliwość zyskała mu wielu wielbicieli. Należał do nich św. Cezary, biskup Arles. Nie brakowało jednak i wrogów. Doszło do tego, że na Albina urządzano nawet zasadzki i zamachy na jego życie.
Pan Bóg dał mu dar czynienia cudów. Albin uzdrowił pewnego paralityka, wskrzesił dziecko rodzicom, kilku niewidomym przywrócił wzrok. Jednało mu to wśród ludu powszechną cześć i miłość.
Po 21 latach utrudzonego pasterzowania zmarł 1 marca 550 roku. Jego śmiertelne szczątki pochowano ze czcią w kościele św. Piotra w Angers. Już w roku 556 ku jego czci wystawiono nowy kościół i tam przeniesiono jego relikwie. Przy tym kościele z biegiem lat powstało opactwo.
Urodził się w 470 roku w szlacheckiej rodzinie w bretońskim Vannes, od dziecka bardzo pobożny. Zdecydował się zostać mnichem w wieku dwudziestu lat, a następnie w 504 roku mianowany opatem w Tincilloc (później przemianowane na Saint-Aubin). Był wzorem cnót znanym ze skromności, odważnym w obronie i głoszeniu wiary.
W 529 roku został jednomyślnie wybrany i wyświęcony na biskupa Angers (Andegavum). Troszczył się o biednych, wdowy i sieroty, miał dar czynienia cudów. Starał się o wykup niewolników i jeńców, często pokrywając koszty wykupu. Legenda głosi, że pewnego razu modlił się tak żarliwie o pomoc w uwolnieniu więźniów, że duża część kamiennych murów wieży w Angers upadła, umożliwiając im ucieczkę.
Św. Albin całą swoją energię poświęcał na walkę o prowadzenie religijnego życia opartego na Bożych przykazaniach przez wszystkie warstwy społeczne. Występował przeciw kazirodczym małżeństwom, co budziło sprzeciw możnowładców, wśród których najczęściej się zdarzały. Zwołał synody w Orleanie w 538, 541 i 549 roku, potępiające te praktyki.
Jego długoletnim przyjacielem i doradcą był św. Cezary z Arles.
Zmarł 1 marca 550 roku w Angers, został pochowany w kościele p.w. św. Piotra. W 556 roku wzniesiono kościół jemu poświęcony i złożono doczesne szczątki w krypcie. W pobliżu kościoła założono opactwo, również nazwane imieniem św. Albina.
Jego kult rozpowszechnił się w średniowieczu na terenie Niemiec, Anglii i Polski. Św. Wenancjusz Fortunat, biskup Poitiers, napisał jego żywot.
Relikwie św. Albina znajdują się również w katedrze p.w. św. Germana w Paryżu oraz w kościele p.w. św. Pantaleona w Kolonii.
Patron:
Wzywany w obronie przed piratami i gdy dziecku zagraża śmierć.
Ikonografia:
Przedstawiany w habicie zakonnym lub w stroju biskupim, z paralitykiem lub ślepcem, któremu przywraca wzrok.
Przysłowia:
Na św. Albina rzadka mina, bo post się zaczyna.
Wszakże i w życiu Eudoksyi miało się okazać, że miłosierdzie Boże większe jest od złości ludzkiej: Pan Bóg dał przesznicy sposobność do poprawy.
Zdarzyło się, że święty zakonnik German przybył w celach misyjnych do Heliopolis. Zagościł u krewnego swego tuż obok domu, w którym mieszkała Eudoksya. Cienka tylko ściana przedzielała komnatę Germana od komnaty Eudoksyi.
Kiedy w nocy wstał pobożny zakonnik, by według swego zwyczaju śpiewać pieśni, a potem odmawiał głośno swe pacierze i czytał rozmyślanie o chwale niebieskiej i potępieniu w piekle, Eudoksya, która nie spała tej nocy, usłyszała śpiew pobożny, z ciekawości zwróciła uwagę na słowa rozważania; przejęta słowami, pilniej wsłuchiwała się w prawdy o mękach piekielnych, dotąd zupełnie sobie obcych.
Strachem i bojaźnią poruszona, poprosiła nazajutrz rano Germana, aby jej wytłumaczył poraz wtóry istotę mąk piekielnych. Słysząc nauki zakonnika, jawnogrzesznica zwątpiła o swem zbawieniu i oddała się rozpaczy. Lecz święty pocieszał ją i zapewniał, że jeśli życie zmieni i pokutować zechce, Pan Bóg jej nie odrzuci, przeciwnie nawet swiętą jeszcze być może. Wskazywał na życie św. Maryi Magdaleny, łotra dobrego i inne dowody litości Bożej. Cóż mam czynić, pytała się Eudoksya, aby być świętą? Przyjmij chrzest, pokutuj za grzechy, wytrwaj w dobrem, była odpowiedź św. Germana.
Eudoksya tak uczyniła. W szacie pokutnicy przyjęła w krótkim czasie chrzest z rąk biskupa Teodota i zmieniła zupełnie swe życie. Opuściwszy Heliopolis, które dla niej było najbliższą okazyą do grzechu, udała się do Samaryi, do swego rodzinnego miasta. Tam pozyskała całą swą służbę do wiary świętej, prawdziwej, obdarzyła ją bogato i rozpuściła. Dostatki swe i klejnoty, które były okupem grzesznego życia, rozdała między ubogich. Zaczęła życie pokutnicy, pełne skruchy i umartwienia. Kiedy św. German przybył później do Samaryi, radził jej, aby opuściła gwar miasta i udała się na puszczę, na samotność, by tem więcej utrwalić się w dobrem. Usłuchała Eudoksya rady; na odosobnieniu zamieszkała w pobliżu św. Germana, by pod jego kierownictwem pokutować dalej za grzechy.
Gdy pewien bogaty młodzieniec, wspólnik jej dawnych grzechów, przybył w szacie pokutnika, by ją kusić do złego, napotkał niespodziewany opór w cnocie, która była zapuściła już w sercu Eudoksyi głębokie korzenie. Długie lata żyła święta pokutnica w swem zaciszu, wśród ostrych umartwień, codzień dziękowała Panu Bogu, za owe pierwsze natchnienie, które był jej zesłał Bóg. Pan zaś niebieski wsławił życie pokutnicze licznymi cudami, któremi Eudoksya nawróciła wielu pogan.
Z tego to powodu prefekt Wincencyusz, nieprzyjaciel chrześcijan, kazał ją wrzucić do więzienia. Zmuszana do składania pogańskich ofiar, skutecznie się żądaniom oparła; wtedy to Wincencyusz kazał ją potajemnie ściąć w więzieniu. Było to roku 114, kiedy święta pokutnica w koronie męczeństwa poszła po wieczną chwałę do przybytku szczęśliwości. Nauka
Eudoksya słuchała czytania pobożnego pilnie; uwaga ta chwilowa była pobudką jej nawrócenia, źródłem jej cnoty i świętości. Gdyby nie była słuchała rozmyślań świętego zakonnika, może nie byłaby się nigdy nawróciła, i byłaby może została w grzechach swych i nałogach. Stąd dla nas nauka, że odwrócenie się od złego zależy nieraz od jednego na pozór bardzo małego uczynku, który sam nie wielką zdaje się mieć wartość. A jednak do niego to Przywiązuje Pan Bóg różne i liczne łaski, które wiodą do pokuty, bronią w pokusach i prowadzą do wytrwania w dobrem. Takimi na pozór małymi uczynkami, które mogą być i są nieraz przyczyną nawrócenia, jest wysłuchanie jednej Mszy świętej, jednego kazania, przeczytanie jednego ustępu w jakiejś pobożnej książce, jedna chwila uczciwej modlitwy. Chcesz więc samego siebie, lub kogo innego na dobrą wprowadzić drogę, nie zaniedbaj takich na pozór małych uczynków. Przedewszystkiem pamiętaj o tem, że modlitwa grzesznika, aczkolwiek bez zasługi do życia wiecznego, jedna mu miłosierdzie Boże. Grzesznik może więc sobie modlitwą swoją zdobyć łaskę nawrócenia, również i my modlitwami swemi możemy uprosić u Boga nawrócenie tych, co zbłądzili z drogi cnoty i nurzają się w błotach występku.
http://siomi1.w.interia.pl/1.marca.html
Święty Albin, biskup z Angers. (+ roku 549.)
Św. Albin urodził się pod koniec piątego wieku we Francyi, w prowincyi Bretońskiej. Miał zamożnych rodziców, którzy dali mu wykwintne wykształcenie. W chłopięcym już wieku okazywał Albin zamiłowanie cnoty, mianowicie pokory i łagodności. Rodzice pragnęli widzieć go na wysokich stanowiskach świeckich. Sam Pan Bóg inną zakreślił drogę życia Albinowi. Wzgardziwszy bowiem światem, wstąpił do klasztoru reguły św.Augustyna w Cincilac pod Angers. Jako nowicyusz zdobył sobie serca wszystkich. Mając 25 lat, został r. 504 opatem. Na tym stanowisku wytrwał 25 lat.
Po śmierci biskupa w Angers zajął tamtejszą stolicę. Był prawdziwie dobrym “pasterzem” wegług wzoru Chrystusa Pana. Gdziekolwiek okazała się potrzeba, tam święty biskup służył radą i pomocą. Głosząc słowo Boże docierał mimo rozległości dyecezyi do najdalszych jej zakątków. Odwiedzał chowych, godził powaśnionych, biednym dawał jałmużnę, grzeszników nawracał, nieszczęśliwym pomagał. Pan Bóg wsławił życie jego bardzo licznemi cudami.
Razu pewnego uwięziono pobożną i znakomitego rodu kobietę za rzekome zobowiązania pieniężne; draźniona podszeptami sprośnemi pilnujących żołnierzy, zwróciła się do świętego z prośbą o pomoc, który nietylko uporał się z jej obowiązaniami, ale nadto przez pewien czas osobiście wziął ją w obronę w więzieniu przeciw napastniczej straży. Gdy mimo obecności biskupa jeden z dozorców znowu rozpoczął niecne zaczepki, skarcony przez Albina, padł wedle podania trupem na miejscu.
Znakiem krzyża świętego przywracał Albin zdrowie, przywołał nawet do życia martwe dziecko.
Sława biskupa rozszerzała się po całym kraju. Król francuski, Childebert, czcił w nim świętego i przyjaciela. W ważnych sprawach, tyczących dobra państwowego, udawał się do niego po radę. Święty korzystając z przychylności króla, wyjednał dla Kościoła w Francyi wiele dobrego. Spowodował więc zjazd biskupów francuskich na synodzie w Orleans r. 538, na którym poruszono i załatwiono wiele ustaw co do karności duchowieństwa i wiernych. Ustanowiono n. p. karę klątwy na tych, którzy bez względu na bliskie pokrewieństwo zawierali związki małżeńskie.
Kiedy biskupi odstępując od świeżo ustanowionego prawa, żądali, by Albin zniósł klątwę rzuconą na jednego z najznakomitszych rodów młodzieńca, który krewną bliską pojął za żonę, święty opierał się słusznie żądaniu. Zmuszony do ustępstwa, w Bogu znalazł usprawiedliwienie swego oporu. Jeszcze bowiem nie otrzymał młodzieniec pisma zwalniającego go z klątwy kościelnej, gdy ruszony paraliżem nagle życie zakończył.
Św. Albin umarł dnia 1. marca r. 549.
http://siomi1.w.interia.pl/1.marca.html
oraz:
św. Antoniny, męczennicy (+ ok. 306); św. Eudocji, męczennicy (+ ok. 152); św. Herkulana, biskupa i męczennika (+ ok. 552); św. Sywiarda, opata (+ ok. 680)
#MwD: Nasze przyzwyczajenia w myśleniu
Przemysław Mąka SJ
Dzisiejsze słowa Jezusa wytyczają kierunek twojej drogi w Wielkim Poście. Wsłuchaj się więc w nie uważnie.
Druga Niedziela Wielkiego Postu
Mk 9, 2-10 ściągnij plik MP3
Góry w Biblii są symbolem majestatu i potęgi – miejsca, w którym ukazuje się Bóg. W dzisiejszej Ewangelii Jezus zabiera ze sobą dwóch uczniów na górę, żeby mogli doświadczyć szczególnego wydarzenia. Wyobraź sobie trud towarzyszenia Jezusowi w podróży na szczyt Góry Przemienienia.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 9, 2-10
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie». I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Droga na szczyt góry jest wymagająca. Nawet przy dobrej kondycji podążanie naprzód wymaga samozaparcia. Przypomnij sobie coś, czego bardzo chciałeś, a co skłoniło cię do podjęcia wzmożonego wysiłku. Spróbuj odczuć radość, która pojawiła się, po osiągnięciu twojego celu.
Życie duchowe, towarzyszenie Jezusowi w codzienności też wymaga wysiłku. Poprzez stałość swojej modlitwy, usuwanie złych nawyków, ciągłe otwieranie się na innych ludzi, przygotowujesz w swoim wnętrzu przestrzeń na doświadczenie obecności Boga. Co mógłbyś w sobie zmienić, żeby bardziej żyć Ewangelią?
Wierność w chodzeniu za Jezusem w przypadku Piotra i Jana owocuje oglądaniem Przemienionego Mistrza. Jednak cudowna wizja znika – pozostaje Jezus mówiący o zmartwychwstaniu. Nagrodą za wierność nie są bowiem niesamowite doświadczenia – one zdarzają się przy okazji. Tylko Jezus może być przyczyną i celem nawrócenia.
Podziękuj Bogu za wszystkie chwile, w których doświadczyłeś Jego obecności! Proś o pragnienie podjęcia trudu nieustannego nawracania się tylko ze względu na Jezusa!
http://www.modlitwawdrodze.pl/home/
Mleko i miód. Odcinek 6: Krzew
Wiemy, że mamy być wierzący i praktykujący, wiemy, że wiara to góra, na którą mamy się wspinać…
Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.
Niedziela “Ad Gentes” – Dzień solidarności, modlitwy, postu i ofiar dla misjonarek i misjonarzy z Polski – o misjonarzach, naszym wsparciu modlitewnym, nie tylko w Niedzielę “Ad Gentes” – Joanna Kuczborska, Radio Podlasie z Siedlec – Magazyn RV.
http://www.deon.pl/religia/radio-watykanskie/magazyn-radia-watykanskiego/art,1667,niedziela-ad-gentes-magazyn-rv.html
***********
Gdzie ci mężczyźni?!
Jacek Pulikowski / slo
Gdyby mnie spytano, dlaczego tak źle się dzieje w świecie, odpowiedziałbym bez wahania: ludzie odeszli od Boga i świata Jego wartości. To oczywistość! Tak, ale to odejście od Boga ma swoje ludzkie korzenie, konkretne przyczyny. Tu wskazałbym na zachwianie się tradycyjnej rodziny i jej podstawowej funkcji: przekazywania życia w miłości i wychowania do miłości.
Kryzys
Gdzie ci mężczyźni?
Ideał i rzeczywistość
“Bóg – najgorszy rodzic świata?”
Adam Szustak OP
Czy zgadzamy się z tym jakim Ojcem jest dla nas Bóg? Czy rozumiemy na czym polega Jego sposób wychowania? O tym między innymi o. Adam Szustak – dominikanin, duszpasterz.
Druga konferencja z cyklu “Credo: o religijnym wychowaniu dzieci”.
*******
Dlaczego wyklęci?
Jacek Siepsiak SJ
Dlaczego powojenni partyzanci są nazywani “żołnierzami wyklętymi”? Skąd takie miano?
Przecież to, że byli opluwani przez propagandę komunistyczną oraz ruską w oczach Polaków jest raczej powodem do chluby. Nawet obecnie, gdy aparatczycy putinowscy odgrzebują zgrane już karty stalinowskiej propagandy skierowane przeciwko polskiemu podziemiu, w naszych uszach brzmi to jak potwierdzenie tego, że rzeczywiście dali się we znaki ruskiemu okupantowi. To jest lepsze niż wszystkie medale.
Nauczyliśmy się w Polsce, że jak Urban na kogoś napada, to musi to być bardzo przyzwoity człowiek. Podobnie podchodzimy do “rewelacji” Ławrowa. No, może za Jelcyna chcieliśmy trochę inaczej reagować na oficjalny język Kremla. Ale to nie trwało zbyt długo.
Nie, zdecydowanie w Polsce za “wyklętego” nie uważamy kogoś, kto oficjalnie jest “zaszczuwany”. Nawet powiedziałbym, że mamy tendencje do patrzenia na hołubionych przez reżim jako na karierowiczów lub wręcz zdrajców.
A może chodzi o ich tragiczny los?
Ale przecież i powstańcy styczniowi też byli wieszani i zsyłani za Sybir, a jednak są czczeni przez Polaków. Gdy przegrywali, wielu rodaków ich przeklinało, zwłaszcza gdy lud dotykały masowe represje. Nie nazywamy jednak tych powstańców wyklętymi.
O jaki więc tragizm chodzi?
Mój “wuj”, a w zasadzie brat mojej babci, ps. Uskok był jednym z dowódców WIN-u. Zginął w 1949 r. na lubelszczyźnie już wtedy otoczony legendą. Prowadził pamiętnik wydany kilka lat temu przez IPN (Zdzisław Broński “Uskok”, Pamiętnik, IPN Warszawa 2004). Gdy się w niego wczytałem, aż się przestraszyłem wagą dylematów moralnych przed jakimi stanął on i jego ludzie. To naprawdę była sytuacja tragiczna i mogła dawać poczucie “wyklęcia”.
Zaczęło się od zwykłej samoobrony. Po wejściu sowietów, Uskok – jako oficer AK rozwiązał swój oddział. Ale gdy zobaczył, że jego ludzi są zabijani lub więzieni i zsyłani, to niejako musiał ich na nowo powołać pod broń. Potem zaczął chronić ludność. Na tamtym terenie w pierwszych latach po wojnie wszyscy, którzy kolaborowali z tzw. “władzą ludową” w bardzo czynnym prześladowaniu mieszkańców, mogli spodziewać się skutecznej kary z rąk chłopców z lasu. To nie były żarty. I za tę rolę organu sprawiedliwości bardzo ucierpiała jego rodzina.
Potem jednak rozwiały się wszelkie złudzenia, co do zagranicznej pomocy w walce z ruską okupacją. Stawało się jasnym, że ofiara życia nie przyniesie zwycięstwa. W zasadzie należało zaprzestać walki. I tu pojawił się tragiczny dylemat. Jaki?
Po dogłębnym rozważeniu okazało się, że jedynym wyjściem jest śmierć. I nie chodziło tu o honor pojmowany jakoś abstrakcyjnie. Raczej chodziło o honor kogoś, kto odpowiadał za ludzi, za przyjaciół, za tych którzy go wspierali. Aby ratować ludzi musiał zginąć.
Uskok wiedział, że kto dostanie się z ręce bezpieki prędzej czy później zacznie sypać. To było doświadczenie wielu jego towarzyszy broni. A “sypanie” oznaczało wyrok na przyjaciół i ich rodziny. Co robić?
Niektórzy próbowali uciekać na zachód. Ale szybko okazało się, że najczęściej takie próby kończyły się aresztowaniem lub zastrzeleniem. Ujawnienie się, mimo zapewnień oficjalnej propagandy, oznaczało wtedy to samo: aresztowanie, tortury i sypanie swoich, a potem okrutną śmierć.
Najlepiej było zginąć w akcji. Lecz “niestety” nie każda kula zabija, nieraz tylko rani. I co wtedy?
“Wuj” Uskok nakazywał swoim żołnierzom samobójstwo, aby nie dopuścić do schwytania, torturowania i wydania przyjaciół. Sam je najprawdopodobniej popełnił, otoczony w bunkrze, bez szans na ucieczkę. Jak się potem okazało, wydał go partyzant, który takiego samobójstwa nie popełnił.
Jestem księdzem i uczono mnie, że samobójstwo to grzech. (Co innego poświęcenie życia, a co innego odebranie go sobie.) Tym mocniej chyba czuję, przed jakimi dylematami stawali owi żołnierze. Naprawdę mogli czuć się “wyklęci”. (Nie tylko dlatego, że opuszczeni przez zachodnich aliantów, a nawet odtrąceni jako niewygodni.) Wyklęci – bo samobójstwo – to grzech śmiertelny, a jednocześnie jedyna droga ocalenia dla tych, którzy im pomagali. Sytuacja bez wyjścia?
Nigdy nie pochwalałem, z całym szacunkiem, postawy oficerów, którzy popełniali samobójstwo wobec konieczności poddania jakiejś pozycji obronnej. Honor i jego obrona jakoś mnie nie przekonywały jako argument usprawiedliwiający samobójstwo. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie motywów Pana Wołodyjowskiego (miał obudzić sumienia).
Jednak obrona ludzkiego życia, to argument coraz droższy wspólnocie Kościoła.
http://www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,801,dlaczego-wykleci.html
*********
Idź i nie grzesz więcej
Małgorzata Szewczyk / Przewodnik kATOLICKI
Sakrament pokuty jest krępujący. Nikt z nas nie lubi obnażać swoich słabości i niegodziwości. Oby było łatwo, szybko i bezboleśnie – myślimy. Zapominamy, że spowiedź ma być wyznaniem naszych grzechów, a nie rozliczeniem z win.
Surowy, niepobłażliwy, wręcz ascetyczny. Bywało, że spowiadał przez kilkanaście godzin dziennie, a nawet nocą. Nazywano go nawet “niewolnikiem konfesjonału”. Ludzie przyjeżdżali do niego z całej Francji i ustawiali się w długie kolejki. Dla niektórych była to niemal kilkudniowa wyprawa. Proboszcz z Ars nie był łatwym spowiednikiem. Nie uznawał półśrodków, półsłów, częściowego nawrócenia. Wymagał radykalnego zerwania z grzechem i pełnego pojednania. Zdarzało się, że odsyłał kogoś na koniec kolejki albo wymieniał niewypowiedziane przez penitenta grzechy. Mimo surowości i bezkompromisowości w sprawach grzechu Jan Vianney nie odstraszał przystępujących do spowiedzi. Ludzie do niego lgnęli, choć dziś uchodziłby raczej za fanatyka. Nie mniejsze kolejki ustawiały się niemal sto lat później do konfesjonału zakonnika we włoskim San Giovanni Rotondo. O. Pio był równie przenikliwy i nieprzejednany wobec braku chęci zmiany życia. Ci, którzy się u niego spowiadali, powtarzali, że okłamywanie kapucyna w konfesjonale było niemożliwe. Przenikał on ludzkie wnętrze. A kiedy udzielał rozgrzeszenia, to czuło się, że zdejmował z człowieka ciężar grzechu. Zapraszał do przystępowania do spowiedzi przynajmniej raz na tydzień, mówiąc: “Nawet jeśli pokój był zamknięty, po upływie tygodnia konieczne jest jego odkurzenie”. Dla obu wielkich spowiedników sakrament pokuty był tym, czym rzeczywiście być powinien: celebrowaniem pojednania człowieka z Bogiem, czyli dziełem wyzwolenia z niszczącej mocy grzechu i manifestowaniem Bożej mocy przebaczenia.
Na kolanach jesteś wielki
No trudno, skoro już Pan Bóg wie, co zrobiłem, to się przyznam. Analizujemy wykroczenia przeciwko przykazaniom, konfrontujemy je z Dekalogiem, czasem przypominamy sobie apele Kościoła w aktualnie palącej kwestii moralnej, odwołujące się do naszego sumienia, i z ciężkim sercem, może nawet nieco nerwowo, stajemy w kolejce do konfesjonału. Spowiedź budzi wiele emocji, no bo przecież nikt nie lubi przyznawać się do popełnionego zła. Najbardziej nie lubię spowiedzi okołoświątecznych, tych przed Bożym Narodzeniem, przed Triduum Paschalnym czy Wszystkimi Świętymi. Oczekiwanie na to, by uklęknąć przed kratkami konfesjonału w tych okresach jest często niewspółmiernie długie niż sama spowiedź. Nierzadko wyczuwa się wówczas niemałe podenerwowanie zarówno ze strony stojących w długich kolejkach, jak i samego kapłana. Taka spowiedź przypomina bardziej punkt usługowy, w którym “otrzepujemy” pył z zakamarków duszy, recytując katalog grzechów i… do następnego razu. Tymczasem, jak pisał Jan Paweł II w Znaku sprzeciwu: “Człowiek, który klęka przy konfesjonale, aby wyznać swoje winy, ukazuje się w szczególnym momencie swojego człowieczeństwa, swojej godności. Bez względu na to, jak bardzo winy obciążałyby jego sumienie, jak bardzo poniżyłyby jego godność, sam ów akt wyznania w prawdzie, akt nawrócenia się sercem do Boga, ujawnia szczególną wielkość człowieka. Jego duchową wielkość. Poprzez ten moment wewnętrznej prawdy o sobie człowiek w szczególny sposób nawiązuje kontakt z samym Bogiem”.
Nie tylko raz w życiu
Zapominamy, że spowiedź nie jest żadnym procesem sądowym, a jednym z sakramentów uzdrowienia (obok sakramentu chorych), “odrestaurowaniem” dzieła chrztu św. W pierwszych wiekach podstawowym sakramentem odpuszczania grzechów był chrzest, poprzedzony okresem przygotowania, czyli katechumenatem. Szybko jednak zwrócono uwagę, że ochrzczeni nadal ulegają pokusom. Ostatecznie – czego dowodzi Pasterz, dzieło Hermasa z przełomu I i II w., przyjęto, że nie tylko chrzest gładzi grzechy, ale możliwe jest ponowne oczyszczenie przez sakrament pojednania. Nazywano go więc “drugą deską ratunku”. W tym sakramencie otrzymujemy pokutę, która ma nam pomóc zmienić swoje dotychczasowe życie. Prawdą jest, że dziś pokuta zmalała niemal do symbolicznych rozmiarów, ale nie zawsze tak było.
Początkowo, w IV w., pokuta była publiczna i odprawiana tylko raz w roku. Grzesznik wyznawał swoje winy przed biskupem, a ten nakładał na niego pokutę. Stanowiła ona podstawową drogę do pojednania z Bogiem. Poprzedzało ją wyznanie win, zakończone powrotem do wspólnoty wierzących. Trzy stulecia później rozwinęła się pokuta prywatna, odprawiana wielokrotnie. Każdemu konkretnemu grzechowi przypisana była stosowna kara, w myśl zasady: “Klin klinem się wbija. Kto bowiem swawolnie dopuszczał się rzeczy niedozwolonych, powinien się wstrzymać nawet od rzeczy dozwolonych”. Ponieważ zanikało publiczne przyjmowanie grzesznika do grona pokutników, spowiednicy w celu nadania pokuty zaczęli korzystać z tzw. ksiąg pokutnych, które podawały rodzaj pokuty za popełniony grzech. Obowiązek dorocznej spowiedzi został wprowadzony dopiero pięć wieków później, na Soborze Laterańskim IV w 1215 r. Sobór Trydencki (1545-1563) potwierdził tę praktykę, przypominając, że pokuta nie jest ludzkim wymysłem, a sakramentem ustanowionym przez Jezusa Chrystusa, a Kościół ma władzę “wiązania i rozwiązywania”. Wypływa ona z prawa ustanowionego przez Boga. Sobór orzekł też, że wyznanie dotyczy grzechów ciężkich.
O obowiązku przystąpienia przynajmniej raz w roku do sakramentu pokuty przypominają obowiązujące dziś dokumenty Kościoła. Czy to wystarczy – każdy powinien na to pytanie odpowiedzieć sobie sam.
Czy konfesjonały będą puste?
Spowiednicy alarmują, że polski katolicyzm może dotknąć syndrom zlaicyzowanego Zachodu, gdzie konfesjonały stały się praktycznie zbędne, świecą pustkami.
Nasza epoka rozbiła wszelką intymność i zniosła tabu, stąd też, od czasu do czasu, pojawiają się postulaty dotyczące zmian w formie spowiedzi. Jednym z nich jest pomysł odprawiania spowiedzi przez internet. Nie jest to jednak możliwe z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Rozmowa ze spowiednikiem uniemożliwia ucieczkę od obiektywnej prawdy o sobie. Wyznając grzechy na spowiedzi, utożsamia się z nimi, a zarazem uznaje siebie za grzesznika. “Tak, jestem grzesznikiem, zrobiłem wiele złych rzeczy”, postawa ta jest powierzeniem siebie Bogu. Grzech to nie tylko przekroczenie określonych przykazań czy zasad moralnych, ale zerwanie więzi z samym sobą, z innymi ludźmi, a przede wszystkim z Bogiem. Bóg nie proponuje katalogu grzechów, ale mówi: będziesz miłował… Nie oczekuje bylejakości, pragnie tylko, byśmy stanęli w prawdzie i by On nas mógł ocalić. Każdy grzech tak naprawdę jest zwróceniem przeciwko sobie samemu, powiedzeniem miłości “nie”. A z tego stanu poranienia tylko Bóg może nas uleczyć.
Spowiedź jest doświadczeniem przebaczającej miłości, celebracją miłosierdzia, którego można doświadczyć tylko w osobistym spotkaniu ze spowiednikiem. Nie można zapominać, że potrzebne jest jeszcze zadośćuczynienie, czyli gotowość naprawienie zła, które się wyrządziło.
Z sakramentem pokuty wiążemy różne “ludzkie” oczekiwania. Przychodzimy, oczekując od kapłana pocieszenia, umocnienia, czasem chcemy po prostu wyrzucić z siebie jakieś problemy. Niektórzy mają kłopoty ze spowiedzią, bo albo pokonało ich lenistwo, albo zostali zranieni, poniżeni czy nawet upokorzeni przez spowiednika. Czy Jezus stawiałby dzisiaj konfesjonały? Czy “motywowałby” dzieci czy narzeczonych, wręczając im kartki do spowiedzi? Nie wiem. Najważniejsze, że dziś również mówi: i Ja cię nie potępiam. Idź i nie grzesz więcej.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,876,idz-i-nie-grzesz-wiecej.html
**********
Benedyktyńska recepta na udane życie
Wolf Notker / slo
Czego ludzie współcześni mogą się nauczyć od benedyktyńskich mnichów? Milczenia, słuchania, skupienia, bycia wśród ludzi, pracy nad sobą, mądrego kierowania własnym życiem…
Najlepsze odpowiedzi na niektóre nasze pytania udzielone zostały 1500 lat temu.
Świat zbyt wielu możliwości
W ostatnich dziesięciu latach pojawiły się dwa produkty, które bardzo wyprowadzają mnie z równowagi. Pierwszym jest plastikowy kubek do kawy, za sprawą którego każdego ranka na dworcach całego świata tysiące ludzi parzy najpierw ręce, a następnie usta, biegając z kubkiem w tę i z powrotem, prowadząc rozmowy telefoniczne i starając się sprawić wrażenie, jak gdyby był to dla nich wyjątkowo udany początek dnia. Drugi wynalazek zobaczyłem niedawno w pewnej reklamie. Zachwalano tam urządzenie, które umożliwia nabranie masy mięśniowej bez konieczności poruszania się. Korzystając z niego, przykłada się do odpowiedniego miejsca dwa czujniki, dzięki czemu za sprawą impulsów elektrycznych nasze mięśnie wprawiane są w ruch. W reklamie zobaczyć można oglądających telewizję mężczyzn i rozmawiające przez telefon kobiety.
Niepokojące w obu wynalazkach jest dla mnie nie tyle niebezpieczeństwo dla ciała – poparzony język czy zakwasy – ile fakt, że zmuszają one do robienia wszystkiego naraz: “delektowania się” kawą, biegania, telefonowania; uprawiania sportu, oglądania telewizji, rozmawiania przez telefon. Można podać jeszcze tysiące innych, w tym wiele lepszych, przykładów na to, w jaki sposób reklama wmawia nam lub wmawiamy sami sobie, że musimy osiągnąć wszystko – najlepiej naraz. Presję taką wywierają już rodzice na swoje dzieci, którzy z troską zastanawiają się, czy nie powinni ich wysłać do anglojęzycznego przedszkola, bo cóż, przecież trzeba myśleć o tym, co wpiszą sobie kiedyś w CV. Już od dawna nie istnieje tylko jeden “kraj nieograniczonych możliwości” – my sami tworzymy świat nieograniczonych możliwości, który na każdym kroku wydaje się krzyczeć do nas: musisz lub możesz zrobić to, tamto czy owo, by stać się lepszym, piękniejszym, mądrzejszym i szczęśliwszym – kiedy wreszcie się tym zajmiesz? Obłęd wynikający z faktu, że wszystko stało się możliwe, wpędza nas w szaleństwo.
Oczywiście tendencja ta już od dawna wywołuje reakcję. Rynek posiadania i osiągania wszystkiego stworzył rynek relaksu i odnajdywania siebie. Pijemy przerażająco drogie jogurty, która mają nam zapewnić równowagę wewnętrzną; jeździmy na kurację do spa, gdzie chcemy po prostu “wyłączyć się”, “wyluzować” i “odnaleźć na nowo”; batoniki müsli, kąpiele z pianą oraz figurki Buddy na stadionie Bayernu Monachium odprężają nas i koją nasze zmysły. Ale i ciągłe poszukiwanie możliwości odprężenia się, którego nie jesteśmy w stanie znaleźć, może stać się nałogiem; język niemiecki określa to słowem Freizeitstress, oznaczającym stres związany z przeżywaniem czasu wolnego. Ktoś, kogo stres taki dotyka, także swe życie po godzinach pracy, czas rozrywki czy leniuchowania, odczuwa wyłącznie jako ciężar. Jak ktoś taki może w ogóle zaznać wewnętrznego spokoju?
Niestety, przesadny stres i odprężenie na żądanie nie są w stanie wzajemnie się równoważyć – jedno nie znosi drugiego, a zatem wciąż poszukujemy “złotego środka”. Nie zaskoczy Cię, drogi Czytelniku, jeżeli jako mnich i kapłan powiem, że jestem przekonany, iż w celu znalezienia owego środka musimy spojrzeć poza samych siebie, spojrzeć z naszej codzienności ku Bogu. Zrozumiawszy, że nie jesteśmy w stanie osiągnąć wszystkiego i zadowalając się tym, czym obdarowuje nas życie, znajdziemy się najbliżej wytęsknionej “równowagi wewnętrznej”. Parafrazując tytuł pewnej książki, musi istnieć coś więcej niż to wszystko.
Prawie zawsze, gdy odwiedzam mój macierzysty klasztor w Sankt Ottilien w Górnej Bawarii czy inne klasztory na całym świecie, wśród mnichów spotykam świeckich mężczyzn, a wśród mniszek świeckie kobiety, bez naszego czarnego habitu. Mówią mi, że chcieli na pewien czas wyrwać się z codzienności, zostawić na jakiś czas swe dotychczasowe życie, odnaleźć samego siebie. Są wśród nich menedżerowie, studentki, rzemieślnicy, artyści. Świat stał się dla nich za szybki, stres zbyt duży, nie wiedzieli już w ogóle – jak mówią – jak sobie z tym wszystkim poradzić. A im większy czuli smutek i złość, tym bardziej rzucali się w wir pracy.
Teraz siedzą w chórze w kościele lub w refektarzu, żyją naszym rytmem życia i odkrywają, że w tych ciasnych murach nie tęsknią za niczym, co istniało w porzuconym przez nich wielkim świecie nieograniczonych możliwości – a wręcz przeciwnie. Rzekoma ciasnota klasztoru stała się dla nich bezkresem, w którym wreszcie mogą poszukiwać tego, co stanowi tajemnicę życia, a nie tylko zajmować się tylko jutrzejszym stresem związanym z pracą i spędzaniem czasu wolnego.
Na początku jest poszukiwanie
Szukając czegoś w Internecie, używamy wyszukiwarki. Gdy jesteśmy w górach i szukamy drogi na drugą stronę zbocza, używamy lornetki. Jakiego urządzenia należałoby zatem użyć, by odnaleźć w swym życiu sens?
Kiedyś się nad tym nie zastanawiano – religia, w moim przypadku katolicyzm, stanowiła po prostu nieodłączny element życia. Rolnicy pracowali na polach, a o dwunastej, gdy dało się słyszeć bicie dzwonów, odkładali swe narzędzia i odmawiali Anioł Pański. Wiara ogarniała wszystkie aspekty życia. Z tego też względu mój krok, polegający na tym, że po odebraniu porządnego katolickiego wychowania w domu i w szkole z internatem postanowiłem wstąpić do klasztoru i zostać zakonnikiem, nie był szczególnie rewolucyjny. Oczywiście także mną targały pewne wątpliwości; klasztor nie stanowił jednak wówczas zupełnie innego świata, lecz jedynie miejsce, w którym poszukiwano wiary i sensu życia nieco intensywniej niż poza jego murami.
W klasztorze znalazłem się w wyniku pewnego zdarzenia, do którego doszło na strychu domu moich rodziców – miałem wówczas czternaście i pół roku. W ręce wpadł mi numer “Katholische Missionen” (“Misje katolickie”), czasopisma poświęconemu szerzeniu wiary na świecie. Zacząłem je przeglądać, a potem czytać artykuł zatytułowany “Życie Pierre’a Chanela”. Mowa w nim była o wyspie Futuna, położonej tysiące kilometrów na północ od Nowej Zelandii i tysiące na wschód od Australii, na dalekich morzach południowych – jednym słowem na końcu świata. Czytałem o tym, jak Pierre Chanel próbował nawrócić mieszkańców wyspy, ale wódz o imieniu Niuliki kazał go zabić. Po zamordowaniu Chanela tubylcy przyjęli jednak chrzest – śmierć misjonarza okazała się dla nich światłem. “Chrystus mnie potrzebuje” – pomyślałem – “to jest właśnie sensem mojego życia. Pracując dla Boga, nie muszę martwić się o szczęście na ziemi”.
Przez tydzień ukrywałem czasopismo pod poduszką, wciąż powracając do historii Chanela. Po tygodniu powiedziałem o moim postanowieniu mamie, a po kilku kolejnych dniach mojemu proboszczowi. “Dokąd mam się udać?” – zapytałem, myśląc o podróży do dalekich krajów. Ksiądz obejrzał mnie od góry do dołu, po czym powiedział: “Na tyle, na ile cię znam, twoje miejsce jest w Sankt Ottilien, u benedyktynów misjonarzy”.
Miał rację. Klasztor na Przedgórzu Alp Bawarskich stanowił odpowiedź na moje poszukiwania, moje umiłowanie liturgii, muzyki i życia we wspólnocie. Oczywiście jeszcze wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście powinienem uczynić ten krok. Ostatecznie jednak cieszę się, że tak wcześnie dokonałem wyboru.
Dziś widzę, jak ludzie usiłują zmieniać swe życie w dużo bardziej drastyczny sposób, często – po nagłym zakwestionowaniu jego sensu – udając się na ezoteryczne seminaria weekendowe. Niedawno znajomy opowiedział mi o tym, jak chłopak jego córki zapragnął po wyjeździe na takie seminarium radykalnie odmienić swe życie i bez zastanowienia zerwał z nią. Wspólnoty zielonoświątkowców w Ameryce Południowej głoszą nawrócenie i dokonują wypędzeń złych duchów, wskutek czego wielu alkoholików popada w drugą skrajność – stają się świętoszkowatymi abstynentami.
Wydaje mi się, że takie propozycje sensu życia przemawiają przede wszystkim do tych, którzy przez długi czas żyli pozbawieni busoli wiary, którzy nigdy nie wierzyli w nic, być może dlatego, że ich rodzice uważali, iż dziecko powinno “samo później wybrać”. Jak wiele “bezwyznaniowych” dzieci zasiada dziś w ławkach szkolnych, dorastając bez więzi duchowych i wzorców moralnych? Wydaje mi się, że nasz świat był zdrowszy wówczas, gdy wiara była czymś bardziej oczywistym i mniej przeintelektualizowanym.
Wiara jest trwającym przez całe życie poszukiwaniem, które należy rozpocząć, będąc uzbrojonym w cierpliwość – nie w grupie seminaryjnej, lecz w samotności. Mojżesz wędrował po pustyni przez czterdzieści lat w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej; Jezus, “wyprowadzony przez Ducha”, przebywał przez czterdzieści dni na pustyni; drogę przez pustynię odbył nawet Mahomet, gdy podążał z Mekki do Medyny. Pustynia, nicość, pozostawienie więzi i wpływów, samotność, to warunek odnalezienia samego siebie. Pierwsi mnisi, którzy udawali się na pustynię, pragnęli poprzez samotność i milczenie uwolnić się od grzechów, aby – jak to napisał w pewnym miejscu św. Mateusz – “znaleźć ukojenie dla swej duszy”. Również abba Arseniusz był jako urzędnik cesarski z pewnością bardzo zajętym człowiekiem, gdy pewnego dnia, jak mówi Tradycja, usłyszał głos wołający: “Arseniuszu, ucieknij od ludzi! Zamilknij! Uspokój swą duszę!”. Spokój zewnętrzny miał mu umożliwić wzrost wewnętrzny.
W roku 495 pokoju serca poszukiwał w Rzymie również pewien człowiek o imieniu Benedykt, pochodzący z oddalonej o 200 kilometrów od Wiecznego Miasta Nursji. Gdy w wieku 18 lat – jak podaje papież Grzegorz Wielki – porzucił on niepozbawione z pewnością przyjemności życie studenckie na rzecz samotności, nikt nie przypuszczał, że ów młody człowiek będzie nazwany kiedyś “patronem Europy”, “ojcem Zachodu”, “świętym Benedyktem z Nurski”. Jednak wyruszył on w drogę, udał się na wschód, wybierając sobie na mieszkanie grotę w górskim wąwozie w okolicy obecnego Subiaco. Pragnął przebywać w samotności i wyrzec się świata poprzez praktykowanie surowej ascezy, by poszukiwać tego, kto był dla niego naprawdę ważny – Boga.
Była to decyzja oryginalna, ale bynajmniej niejednostkowa – gdy świat zbytnio przyspiesza, zawsze wywołuje to reakcję. Jeszcze dziś przypominają o tym nazwy naszych wspólnot zakonnych: sylwestryni byli niegdyś “ludźmi lasu” , zaś walomrozjanie wybrali życie w “cienistej dolinie” , z dala od otaczającego ich świata.
W to, że wyższe zrozumienie może osiągnąć tylko ktoś, kto poszukuje samotności, wierzą również przedstawiciele innych kultur. Niezależnie od tego, czy przebywałem w Indiach, Tajlandii, Chinach czy Japonii, klasztory i mnisi, których odwiedzałem, żyli podobnie jak mnisi na Zachodzie, odcięci od świata zewnętrznego. Jainowie, chcąc wejść na ścieżkę doskonałości, wycofują się w lasy północno-zachodnich Indii. Tam nadzy odbywają nocne wędrówki, uciekając zupełnie od świata zewnętrznego i jego rozproszeń. Aby wewnętrznie i zewnętrznie uwolnić się od żądz, pozbawiają się dosłownie wszystkiego.
Również hinduistyczni guru prowadzą życie wędrownych mnichów, z wyjątkiem sytuacji, kiedy to osiedlają się w celu założenia aśramy i przyjęcia do niej uczniów. W Japonii mnisi zen, których poznałem szczególnie dobrze, wznoszą klasztory, a wiele ich zwyczajów przypomina mi nasze życie zakonne. Także i oni wychodzą w odległe miejsca, gdyż do praktykowania zazen, medytacyjnego skupienia, potrzebują całkowitego spokoju. I oni wierzą, że dopiero radykalna odmiana życia może przybliżyć nas do jego centrum.
“Szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą” – tych słów Jezusa Chrystusa niemal nie sposób pojąć, a jednak w moim życiu doświadczam wciąż tego, jak bardzo są one prawdziwe. Niedawno pewien glazurnik z Bawarii napisał do mnie, że zmęczony pracą i ciągłym życiem w biegu udał się na kilka dni do klasztoru. Tam udało mu się spojrzeć na Boga i świat, ale także na codzienne problemy, w zupełnie nowy sposób.
Poszukiwanie otwiera nas na Boga i świat. Z tego też powodu święty Benedykt w swej regule określił zdolność do poszukiwania jako najważniejsze kryterium przyjęcia do wspólnoty: “Trzeba badać troskliwie, czy nowicjusz prawdziwie szuka Boga” – napisał. O to właśnie bowiem mu chodziło – nie zamierzał zakładać elitarnych klasztorów i skupiać wokół siebie obiecujących młodych ludzi ani też tworzyć miejsca, w którym dobrze czuliby się lenie, którzy nie radzą sobie w zwykłym świecie. Jedynym kryterium była dla niego gotowość do poszukiwania Boga.
Proces ten może trwać przez całe życie. Nigdy nie należy mówić nigdy, bo przecież – jak pisze św. Benedykt – Bóg, “chcąc, byśmy zdążyli poprawić się z grzechów, przedłuża nam dni tego życia”. Taka przemiana może przyjść bardzo późno, ale zawsze się opłaca. Choć zostawienie środowiska, do którego przywykliśmy, innych ludzi oraz swego rytmu dnia może być bardzo bolesne, to będziemy sowicie wynagrodzeni. Jeśli chodzi bowiem o spotkanie z Bogiem, to prawdą jest przede wszystkim to, że, jak pisał Hermann Hesse, każdy początek – a może lepiej: każdy nowy początek – kryje w sobie czar.
Podjąć wyrzeczenia i zarzucić kotwicę u Boga
Wydaje mi się, że zgodzisz się ze mną, drogi Czytelniku, jeśli wyrażę powątpiewanie co do moralnej wartości organizowanego w Stanach Zjednoczonych dorocznego konkursu, w którym zwycięzca musi zjeść jak najwięcej hot dogów. Muszę co prawda wyznać, że i ja jako dziecko sprawdzałem granice wytrzymałości mojego żołądka. W internacie urządzaliśmy czasem zawody w jedzeniu. Kiedyś wygrałem, pochłaniając dwadzieścia trzy pomidory, innym razem – jedenaście knedli. Na moje usprawiedliwienie muszę jednak dodać, że byłem wówczas tylko dorastającym chłopcem.
Nawet gdy z oburzeniem potępimy jednak konkurs jedzenia hot dogów, sami nie potrafimy się niekiedy zadowolić tym, co mamy. Czyż i my sami nie jemy, nie pijemy i nie cieszymy się życiem do chwili, aż będziemy “syci”? Gdy przyglądam się na lotnisku, co też ludzie wpychają w siebie w barach, nie mogę się nadziwić! Niedawno przede mną siedział pewien człowiek, który – był to przerażający widok – pochłaniał pizze, kilka naraz, bez umiaru i zastanowienia nad tym, co właściwie je.
Klasztor to miejsce zupełnie inne – wielu rzeczy wyrzekamy się dobrowolnie, oczekując czegoś więcej, niż tylko możliwości napełnienia swego żołądka. Jako młody nowicjusz nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę – przede wszystkim w okresie Bożego Narodzenia, gdy zmagałem się ze sobą, aby dobrowolnie zrezygnować z przebywania z rodzicami i siostrą, ze wspólnych posiłków, gier i śpiewania kolęd. Dziś z przyjemnością odmawiam sobie świątecznego zgiełku i wigilię Bożego Narodzenia aż do pasterki spędzam samotnie. Wyrzekam się tego, a jednak w tym najpiękniejszym w roku czasie otrzymuję o wiele więcej.
Zrozumienie, że wyrzeczenie może być wartością, to pierwsze wielkie wyzwanie związane ze wstąpieniem do klasztoru. Każdy mnich ślubuje trzy rzeczy, które już w czasach świętego Benedykta dla “normalnych” ludzi mało zrozumiałe: “stałość”, wierność “obyczajom monastycznym” oraz “posłuszeństwo”, nie wspominając już o “czystości” i “ubóstwie”, które w sposób oczywisty są częścią naszych ślubów. Czyż posłuszeństwo nie kojarzy się z podporządkowaniem, rezygnacją z bycia panem samego siebie, rezygnacją z wolności? Nie, uważam, że prawidłowo rozumiane i praktykowane posłuszeństwo wyzwala nas z narcystycznego skupiania się na sobie.
Czyż ubóstwo nie jest godne podziwu, ale zarazem całkowicie nieżyciowe? Nie, gdyż także ono uwalnia nas od zachłanności i pośpiechu. We wczesnym okresie mojego pobytu w klasztorze ubóstwo miało tak radykalną postać, że o wszystkim wolno nam było mówić wyłącznie “nasze”. Stan ten zmienił się dopiero w latach sześćdziesiątych. Gdy pewnego razu nasz arcyopat Suso leżał w łóżku chory na grypę, chciałem zapytać go, czy wraz z dwoma przyjaciółmi mogę przejechać się “naszym” samochodem. Odpowiedział, uśmiechając się: “Hm, o wszystkim mówicie teraz ‘moje’. Tylko mój samochód nazywacie ‘naszym’!”
A co z “czystością”? Czy ciągłe hamowanie swych popędów nie wywołuje choroby psychicznej? A ja zapytam: czy seks już dawno nas nie zniewolił? Za przejawy wolności uważamy dziś możliwość uprawiania go bez ograniczeń, ustawianie w szkołach automatów z prezerwatywami, stosowanie pigułek antykoncepcyjnych i dokonywanie aborcji. A przecież jesteśmy już tak uzależnieni, że epatujące seksem bilbordy, sprawiające, że kierowcy przestają patrzeć przed siebie, stają się przyczyną wypadków samochodowych.
My, mnisi, wyrzekamy się tego, co jest tak ludzkie, że przeszkadza nam być w pełni ludźmi, i zdobywamy największą nagrodę. Rezygnujemy z rzekomej wolności, wyznaczanej przez zasadę “Wszystko jest możliwe”, i za wysokimi murami odnajdujemy prawdziwą wolność. Mnisi nie są jednak bohaterami i masochistami. Niedawno przeczytałem gdzieś słowa pewnego zakonnika, który powiedział: “Pragniemy uratować nasze dusze – nie więcej i nie mniej”.
Śluby wiążą nas przez całe życie i nie podlegają “negocjacjom”, natomiast wielkie przykazanie pokory wymaga od nas – w szczególny sposób ode mnie, jeżdżącego po całym świecie i wszędzie z honorami podejmowanego jako opat prymas – codziennej walki. A święty Benedykt traktował pokorę bardzo poważnie – kotwicę u Boga będziemy mogli zarzucić tylko wówczas, gdy przestaniemy przeceniać samych siebie. Pokora oznacza ograniczenie się do tego, czym się jest, a nie do tego, co się ma – oznacza zaprzestanie ciągłej walki oraz szemrania i gotowość do przyjmowania; zaprzestanie wysuwania żądań i gotowość do dawania. Pokora to akceptacja faktu, że stworzył nas Bóg. W końcu to nie my ustaliliśmy chwilę, w której przyjdziemy na świat. Człowiek pokorny oddaje swe życie przede wszystkim na służbę Bogu i cieszy się tym, czym On nas obdarowuje.
Święty Benedykt określił pokorę jako drabinę prowadzącą do nieba, czyli do doskonałego szczęścia; ten, kto postępuje w pokorze, wstępuje po niej ku górze; komu jej brak, zstępuje w dół. Do góry prowadzi nas “bojaźń Boża”, o którą wydaje się jeszcze łatwo; trudniej pogodzić się nam z żądaniem świętego Benedykta, aby znosić “fałszywych braci”, a nawet ich “błogosławić”. A czy niemal nie do osiągnięcia wydaje się siódmy szczebel drabiny: “Mnich nie tylko ustami wyznaje, że jest najpodlejszy i najsłabszy ze wszystkich, lecz jest o tym również najgłębiej przekonany”? Czy to nie dokładne przeciwieństwo tego, co myślą o sobie piękni i wielcy tego świata? Wydaje mi się, że pokory brak nam do tego stopnia, że stopień po stopniu schodzimy po drabinie w dół. Któż jeszcze chce dziś słuchać katolickich smutasów, głoszących, że wyrzeczenia są czymś pożytecznym?
Przypomina mi się pewna reklama lodów, która wykorzystuje napomnienia naszej religii, by kusić za pomocą tego, przed czym Kościoła przestrzega. Ukazuje ona – z atrakcyjnymi dziewczynami w tle – siedem gatunków lodów, nazwanych od siedmiu grzechów głównych, określanych potocznie mianem śmiertelnych, takich jak “nieczystość” czy “nieumiarkowanie”. Grzechy, których niegdyś usiłowano szczególnie unikać, bo pociągają one za sobą inne – w przypadku nieczystości jest to na pewno egoizm – dziś przedstawiane są jako coś, do czego warto dążyć. Skierowane do mnichów zalecenie św. Benedykta, by unikać grzechu, zastąpione zostało przez hasło “róbta, co chceta”. Czy może zatem dziwić, że młodzi mężczyźni pragną robić wszystko, z wyjątkiem przestrzegania oderwanych od rzeczywistości zasad Kościoła?
Każdy mnich zastanawia się w pewnym momencie, czy starczy mu sił. Znane są pokusy, których doświadczył święty Antoni. Na ołtarzu kościoła w Isenheim Matthias Grünewald przedstawił je jako atakujące świętego ze wszystkich stron zwierzęta. Najróżniejsze bestie szarpią i kąsają Antoniego, a jego twarz odzwierciedla wielkie cierpienie.
Wielu świętych, którzy z dzisiejszej perspektywy wydają się nadludźmi, musiało walczyć z bardzo ludzkimi pokusami. Młodemu Benedyktowi w grocie pod Subiaco ukazała się w wyobraźni postać pięknej dziewczyny. Tak bardzo zaczął jej pożądać, że z rozpaczy rzucił się w ciernie. Dziś moglibyśmy to czynić co chwila. Nawet gdy chcemy sprawdzić, jaka jest pogoda w Rzymie czy w innym miejscu na świecie, na ekranie pojawiają się od razu dwuznaczne reklamy. Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni od zalewu pornografii, opium dla poszukujących tego, co w życiu istotne. Nie wydaje mi się, by sens tak zwanej rewolucji seksualnej mógł polegać na zredukowaniu nas do zwierzęcych istot o rozbuchanym, zagłuszającym wszystko inne popędzie seksualnym. Brak zakazów prezentowany jest nam jako wielka wolność – on nas jednak ogranicza, upodabnia w dużym stopniu do zwierząt i zniewala.
Hasło przeciwników globalizacji brzmi: “Możliwy jest inny świat”; niektórzy marzą już o powrocie do komunizmu. My, benedyktyni, od 1500 lat pokazujemy, że inny świat jest możliwy, wymaga to jednak przede wszystkim podjęcia wyrzeczeń. Ktoś, kto odwiedzi nas w klasztorze lub spróbuje na co dzień na nowo zarzucać kotwicę u Boga i poszukiwać w swym życiu tego, co najważniejsze, będzie mógł uwolnić się od wszystkich potrzeb, których posiadanie wmawia nam reklama.
Więcej w książce: Uczyć się od mnichów. Benedyktyńska recepta na udane życie – Wolf Notker
Wydawnictwo Św.Wojciech
Poznań 2009
Chore dziecko dla wielu jest tylko chorym dzieckiem, ale dla rodziców – całym światem…
Danielek
Dom rodzinny małego Danielka tętni życiem. Już od wczesnego rana zaczyna się w nim ruch. Tata wychodzi do pracy, starsze dzieci do szkoły. Maluchy urzędują w kuchni. Tylko Danielek i jego młodsza siostrzyczka zostają w łóżeczkach. Za kilka miesięcy Ola zacznie siedzieć, potem stawać, biegać…
Danielek, chociaż starszy od niej, potrafi tylko patrzeć, słuchać i uśmiechać się. Rodzina czekała na niego podwójnie – dziewięć miesięcy ciąży i dziewięć miesięcy, które spędził na różnych oddziałach szpitalnych zaraz po urodzeniu. – Kilka razy życie naszego synka wisiało na włosku – wspominają rodzice – drżeliśmy wtedy z trwogi i błagaliśmy Boga, aby nam go nie zabierał. Danielek chyba czuł, jak bardzo jest kochany, bo walczył o życie ile sił.
Kiedy okazało się, że dopadła go groźna bakteria i wylądował na intensywnej terapii, mama zawiesiła mu nad łóżeczkiem obrazek Matki Bożej Różańcowej.
– To Ona czuwała nad nim, kiedy ja musiałam wracać do domu – opowiada – czekało na mnie sześcioro dzieci, a ja nie potrafiłam przestać myśleć o tym jednym. Tak bardzo za nim tęskniłam. Teraz nareszcie jesteśmy razem.
Co prawda Danielek wciąż wymaga intensywnej opieki: karmienia za pomocą specjalnej sondy, przewijania, odsysania, ale jest w domu i widać, że wśród swoich czuje się jak rybka w wodzie. Starsza siostrzyczka Kinga gramoli się na stołek, żeby puścić mu pozytywkę, mama przemawia czule i przytula, tata bierze na ręce…
– Dom działa terapeutycznie – przekonuje psycholog Grażyna Wójcik-Olszewska. – W otoczeniu bliskich osób i znanych przedmiotów dziecko czuje się bezpieczne. Jest włączone w życie rodzinne. Jest dla wszystkich ważne. Jest ukochanym maluszkiem, a nie przypadkiem klinicznym.
Gabrysia
Kiedy Gabrysia miała cztery latka, wszędzie jej było pełno. Wychowywana z chłopakami łobuzowała jak chłopak, “rządząc” starszymi braćmi. Tak było do momentu, w którym pękł tętniak w jej główce, uszkadzając mózg. Przez dwa miesiące trwała dramatyczna walka o jej uratowanie.
– To były najdłuższe dwa miesiące w naszym życiu – wspominają jej rodzice. Tak bardzo pragnęli, by ich mała iskierka wróciła do domu. Gdy sytuację udało się opanować, usłyszeli, że Gabrysia nigdy nie odzyska pełnej sprawności. Przyjęli werdykt spokojnie. Najważniejsze dla nich było to, że ich dziecko żyło.
Dziś ich córeczka nie chodzi, nie mówi, trzeba ją karmić, inhalować, przewijać… Mimo to jest najpogodniejszym członkiem rodziny, który swą radość manifestuje na tysiąc różnych sposobów. Kiedy się śmieje, jej mama jest szczęśliwa. – Boże, jak ja ją kocham – powtarza.
Rodzice ciężko chorych maluchów koczujący miesiącami na oddziałach szpitalnych marzą o tym, by zabrać swoje dziecko do domu, a jednocześnie drżą na samą myśl o rezygnacji z natychmiastowej pomocy lekarskiej, jaką gwarantuje szpital. Nawet jeśli mały pacjent osiąga stan stabilny, są pełni obaw. – A jeśli sobie nie poradzimy? – zastanawiają się, dzieląc się niepokojem z lekarzami.
Poradzimy sobie razem
W takich sytuacjach doktor Małgorzata Musiałowicz, prezes fundacji ALMA SPEI, prowadzącej domowe hospicjum dla dzieci, mówi, że spróbujemy sobie razem jakoś poradzić. – O konieczny sprzęt proszę się nie martwić – uspokaja – zainstalujemy wszystko, co będzie potrzebne: specjalne łóżko, koncentrator tlenu, pulsoksymetr, inhalator, ssak… Obsługi tych urządzeń naprawdę można się nauczyć. Nie ma się czego bać. Wszystko dokładnie wytłumaczymy, przećwiczymy. I będziemy was odwiedzać regularnie.
Takie zapewnienie dodaje odwagi. Rodzice łapią drugi oddech, uspokajają się i nabierają wiary we własne siły. Wiedzą, że ich życie ulegnie generalnej reorganizacji, ale są gotowi zmierzyć się z tym wyzwaniem. Czują, że nie są sami – razem z nimi będą czuwać ludzie, którzy wiedzą jak pomóc: lekarz, pielęgniarka, rehabilitant.
– Te odwiedziny naprawdę dodają sił i nadziei – twierdzą rodzice, których pociechy objęte są hospicyjną opieką. Nie na darmo mama chorej Ani zaproponowała właśnie taką nazwę fundacji. ALMA SPEI to po łacinie – karmiąca nadzieją. Pasuje jak ulał. Fundacja działa dopiero dwa lata, a już opiekuje się ponad trzydzieściorgiem dzieci.
– Rozsądek podpowiada, aby nie przyjmować następnych, bo dzień pracy nie może trwać do nocy – zwierza się doktor Gosia – ale jeśli w telefonie słyszy się dramatyczne wołanie o pomoc, serce mięknie. Do naszej listy dopisujemy następną rodzinę, a wtedy “jakimś cudem” znajdują się pieniądze na to, czego jej potrzeba. To tak, jak w słynnym powiedzeniu, że Pan Bóg daje dzieci i… na dzieci. Kiedy najpilniejsze potrzeby są już zaspokojone, zastanawiamy się, co jeszcze dałoby się zrobić, aby nasze dzieciaki mogły rozwijać swoje zdolności, bawić się i poznawać świat, którego tak są ciekawe. W tym celu organizujemy różne spotkania, wycieczki, pielgrzymki.
– Tu jedziemy zabytkowym tramwajem, tu oglądamy zwierzaki w ZOO, a tu szopki krakowskie – opowiada mama Karolka, patrząc na kolejne zdjęcia zamieszczone na hospicyjnej stronie internetowej. Jej synek spędził w szpitalu niemal połowę życia, więc teraz nadrabia zaległości. Jako jedyny nie opuścił dotąd żadnej hospicyjnej imprezy.
– Te spotkania są ważne nie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców, którzy poznając się, tworzą prawdziwą grupę wsparcia – zauważa Barbara Jabłońska, pielęgniarka i socjolog w jednej osobie. – Już nieraz zdarzało się, że służyli sobie nawzajem nie tylko radą, ale i konkretną pomocą. Jak w rodzinie.
Kolejną grupą niezwykle ważną dla całej hospicyjnej wspólnoty są wolontariusze – zarówno ci dorośli, jak i bardzo młodzi. Co robią? Odwiedzają dzieci, bawią się z nimi, pomagają w organizowaniu imprez, rozwożą paczki, potrząsają puszką przed kościołem… Raz są aktorami w teatrzyku kukiełkowym, innym razem kierowcami czy fotografami – zawsze przynoszą uśmiech i dobrą energię.
Nieuleczalna choroba dziecka to rzeczywistość, która przerasta każdego. Aby się z nią zmierzyć, człowiek potrzebuje wsparcia. Dzięki niemu czas spędzony z chorym dzieckiem może być spokojny i owocny. Jak napisała mama chorej Asi:
To jest czas
Czas na miłość
Póki tu, póki teraz
Jesteśmy jeszcze ze sobą.
To jest czas
Czas na miłość
Mogę cieszyć się nią razem z Tobą…
Ewa Stadtmuller – absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, dziennikarka, autorka książek dla dzieci, współpracownik Fundacji “Alma Spei”.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,449,czas-na-milosc.html
*********
Od dziś patrzymy w niebo!
Ewelina Krajczyńska / PAP / pk
W pierwszy dzień wiosny częściowe zaćmienie Słońca, we wrześniu całkowite zaćmienie Księżyca, a przede wszystkim wielki “powrót” zakryć Aldebarana – to wydarzenia, na które w najbliższych miesiącach czekają miłośnicy astronomicznych obserwacji.
– W roku 2014 trochę brakowało nam ciekawych zjawisk na niebie, a nawet jeśli były, to z reguły pogoda utrudniała nam ich obserwację. Za to w tym roku będziemy mogli oglądać m.in. częściowe zaćmienie Słońca, całkowite zaćmienie Księżyca, powrót bardzo rzadkiego zjawiska, jakim jest zakrycie Aldebarana oraz tradycyjnie noc spadających gwiazd, choć w tym roku w naprawdę świetnych warunkach – wylicza w rozmowie z PAP Karol Wójcicki z Centrum Nauki Kopernik.
Pierwsza okazja do oglądania ciekawego ustawienia planet na nocnym niebie nadarzy się jeszcze na przełomie lutego i marca. Tuż po zachodzie Słońca – nisko nad zachodnim horyzontem – można wtedy oglądać zbliżenie dwóch planet: jaśniejszą z nich będzie Wenus, do której zbliża się Mars. – Choć te dwie planety dzieli olbrzymia odległość, to ze względu na perspektywę i ustawienie w Układzie Słonecznym wydają się być bardzo blisko siebie. To zresztą symboliczne zbliżenie, bo przecież niedawno mieliśmy Walentynki, a mówi się, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus – opisuje rozmówca PAP.
W tym samym czasie – na wschodnim horyzoncie – znajdziemy inny bardzo jasny punkt. Jest to wschodzący Jowisz – największa planeta Układu Słonecznego. – Choć Jowisza widać gołym okiem, to jednak idąc na obserwacje warto wyposażyć się w lornetkę. Dzięki niej będziemy mogli zobaczyć cztery największe księżyce Jowisza, odkryte jeszcze przez Galileusza – podkreśla popularyzator astronomii.
Do Ziemi po 17 latach przerwy powraca też niezwykłe zjawisko: zakrycie Aldebarana przez Księżyc. Aldebaran to najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Byka i jedna z najjaśniejszych gwiazd na niebie, świecąca charakterystycznym czerwonym blaskiem. – Księżyc przemieszczający się dookoła Ziemi co jakiś czas przysłania różne gwiazdy. To się zdarza każdej nocy. Z reguły są to jednak gwiazdy dosyć słabe, których zakrycia można obserwować przez teleskop czy lornetkę. Są jednak cztery jasne gwiazdy, które mogą być zakryte przez Księżyc i ich zakrycia są widoczne gołym okiem. Jedną z nich jest właśnie Aldebaran – mówi Wójcicki.
W 2015 roku dojdzie do serii zakryć Aldebarana. Pierwsze nastąpi już 26 lutego, ale zobaczą je tylko mieszkańcy skrawka centralnej Polski, okolic Szczecina i Świnoujścia. To będzie jednak dopiero rozgrzewka przed kolejnymi zakryciami. To najbardziej efektowne nastąpi pod koniec roku: 23 grudnia. – Wtedy do zakrycia dojdzie wysoko nad naszymi głowami. Każdy będzie mógł zobaczyć, jak Księżyc ciemnym brzegiem swojej tarczy zbliża się do jasnej, czerwonej gwiazdy, aż znika ona za jego krawędzią, by po godzinie pojawić się po drugiej stronie. Zjawisko zobaczymy nawet w centrum miasta, jednak aby było lepiej widoczne, warto użyć lornetki czy teleskopu – radzi rozmówca PAP.
Astronomowie najbardziej czekają jednak na pewną odmianę tego zjawiska, czyli tzw. zakrycie brzegowe Aldebarana. Takie zakrycie nastąpi w kwietniu. Mieszkańcy północno-wschodniej Polski będą mogli zobaczyć, jak Księżyc jest bardzo blisko Aldebarana, nie zakrywa go całkowicie, a jedynie muska swoją krawędzią. Efekt będzie taki, jakby gwiazda pojawiała się i znikała, mrugając przy krawędzi Księżyca.
– Aldebaran będzie znikał za pojedynczymi pagórkami na Księżycu, a pojawiał się w księżycowych dolinach. Astronomowie ustawiając się w pewnej linii, rejestrując czasy pojawiania się gwiazdy i znikania, będą wtedy mogli dokładnie wyznaczyć profil gór księżycowych. Dzisiaj to w zasadzie zabawa dla sportu, bo dzięki wykorzystaniu zaawansowanych sond kosmicznych doskonale znamy topografię Księżyca. Jednak kiedyś to była jedyna szansa na poznanie wysokości i kształtu gór księżycowych – przyznaje Wójcicki.
Jedną z największych atrakcji miłośnicy astronomii będą mogli cieszyć się w pierwszy dzień wiosny: 20 marca. Po czterech latach przerwy czeka nas wtedy częściowe zaćmienie Słońca. – W skali kuli ziemskiej jedynym skrawkiem lądu, z którego będzie można zobaczyć całkowite zaćmienie, będą Wyspy Owcze. Jednak statystyki pogodowe pokazują, że i tym razem akurat tam nie będzie to możliwe. Dlatego warto zostać w Polsce i obserwować zaćmienie o dość dużej fazie od 0,6 w okolicach Bieszczad, do 0,8 w okolicach Szczecina czy Świnoujścia. Pojawi się ono w godzinach porannych i przed południem będzie można zobaczyć jego największą fazę – zapowiada Wójcicki. W Polsce ostatnie takie duże zaćmienie częściowe widoczne było w styczniu 2011 roku.
Teoretycznie w ciągu roku – tłumaczy Wójcicki – w skali całej planety można zobaczyć od dwóch do pięciu zaćmień Słońca, z czego maksymalnie trzy mogą być zaćmieniami całkowitymi. W Polsce ostatnie zaćmienie całkowite można było obserwować w 1954 roku, ale tylko z małego skrawka lądu w okolicach Suwałk. Kolejne nastąpi dopiero za jakieś 120 lat.
We wrześniu, również po czterech latach przerwy, będzie można zobaczyć całkowite zaćmienie Księżyca. – Widoczne będzie ono w nocy z 27/28 września, a konkretnie rano około godz. 2. na terenie całego kraju. Do maksymalnej fazy zaćmienia, kiedy Księżyc praktycznie zniknie, a właściwie zrobi się krwiście czerwony, dojdzie nisko nad południowo-zachodnim horyzontem około godz. 3. Widok będzie niezwykły, bo Księżyc będzie dosłownie wisiał nad drzewami, domami – opisuje rozmówca PAP. W ubiegłym roku można było obserwować aż dwa całkowite zaćmienia Księżyca, ale niestety nie były widoczne z terytorium Polski.
Tradycyjnie – w pierwszej połowie sierpnia – będzie można obserwować deszcz spadających gwiazd, czyli maksimum roju Perseidów. – To zdarzenie miłośnicy astronomii śledzą co roku, ale tym razem będzie ono wyjątkowo dobrze widoczne. Im Księżyc bliżej pełni, tym niebo jest jaśniejsze, a w jego blasku nikną słabsze zjawiska. Tym razem będzie on wtedy w okolicach nowiu i nie będzie nam przeszkadzał w obserwacjach spadających gwiazd – wyjaśnia Wójcicki.
PAP – Nauka w Polsce
http://www.deon.pl/po-godzinach/nauka–technologia/art,764,od-dzis-patrzymy-w-niebo.html
Czytaj dziecku przed snem! To bardzo ważne
Gianni i Antonella Astrei, Pierluigi Diano / slo
Moment, kiedy dziecko idzie do łóżka, jest dla niego szczególnie delikatny. Przerwanie zabawy, którą jest zajęte, sprawia mu przykrość, a poza tym dziecko widzi, że wieczorem wszyscy są w domu, i nie rozumie, dlaczego ma się odłączyć od pozostałych członków rodziny.
“Dlaczego teraz, kiedy tata wrócił z pracy, muszę iść spać?” – prawdopodobnie właśnie to pytanie kołacze mu się w głowie. Dlatego warto towarzyszyć dziecku w tej sytuacji.
Trzeba postarać się przekształcić moment rozłąki z wydarzenia problematycznego w chwilę naznaczoną pozytywnymi emocjami.
Sposób, w jaki się zasypia, jest kwestią indywidualną, jeśli chodzi o czas i formę, i stanowi dla człowieka przejście ze stanu czuwania w stan snu. Niektóre dzieci zasypiają z niesłychaną łatwością, innym potrzeba na to sporo czasu i jest to dla nich skomplikowany proces. Są również dzieci, które nawet odmawiają snu, po to aby móc spędzić czas z tatą albo dlatego, że podświadomie boją się, iż rodzice mogą zniknąć.
Dziecko do wieku ośmiu, dziewięciu lat pragnie mieć przy sobie tatę lub mamę, kiedy zasypia. Tata nie powinien przepuszczać takiej okazji! Posługując się własną wyobraźnią lub wspomnieniami z dzieciństwa, może opowiedzieć dziecku jakąś historię, ewentualnie poczytać, choć traci się wtedy na spontaniczności. Pierwsza opcja jest zasadniczo bardziej pożądana, ponieważ umożliwia tacie, który zna już daną historię, odpowiednie modulowanie głosu i kontrolowanie mimiki lub nawet, jeśli jest to konieczne, modyfikowanie fabuły.
Zachęcamy was, abyście zaobserwowali, jak zmienia się twarz dziecka, gdy opowiadacie mu zajmującą historię. Dziecko jest maksymalnie skoncentrowane, pochłania wasze słowa. Pozostaje niemal nieruchome, wpatruje się w waszą skupioną twarz i nie przegapi nic z tego, co mówicie. Jeśli wasze umiejętności aktorskie będą w stanie je zafascynować lub zainteresować, osiągniecie wspaniałe efekty.
Umysł dziecka “szybuje” w owym fantastycznym świecie, który należy wyłącznie do niego i w którym dziecko świetnie się czuje. Jeśli jakaś bajka lub historia szczególnie mu się spodoba, bardzo pragnie, aby mu ją ponownie opowiadać.
Trzeba wiedzieć, że jeśli zmienimy niektóre słowa lub obrazy w opowieści, dziecko natychmiast się w tym zorientuje i dostrzeże, że pojawiło się coś nowego. Często dla nas, dorosłych, są to szczegóły, ale zapisują się one wyraźnie w pamięci dziecka. Dobrze jest zatem dostosować się do jego sugestii, ponieważ dla niego historia jest właśnie ta jedna i żadna inna, opowiedziana tymi samymi słowami, z zachowaniem tej samej intonacji, akcentów itp.
Bajka jest formą fantastycznej, wymyślonej opowieści, w której zaczyna się zazwyczaj od nieposłuszeństwa lub zakazu rodziców, szybko dochodzi do katastrofalnych skutków, ale, równie szybko, do rozwiązania pozytywnego, optymistycznego, pocieszającego. (Giovanni Bollea)
Opowiadanie lub czytanie bajek z pewnością zaowocuje pokrzepiającym snem. Wszyscy wiemy, jakie to ważne. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że sen nie jest stanem stabilności, w który jedynie wchodzimy i kończymy w momencie przebudzenia. Sen jest przeniknięty odczuciami i emocjami. Od ich jakości i typu zależy, czy dziecko nagromadzi w sobie energię pozytywną czy negatywną, potrzebną do jego rozwoju.
Jeśli będziecie czytać waszym dzieciom opowiadania przed snem, szybko się zorientujecie, że wybierają one wieczór po wieczorze tę samą historię lub te same piosenki raczej niż coś nowego i nieznanego.
(Hilary Page)
Więcej w książce: Błędy mamy i taty. Praktyczny poradnik dla rodziców – Gianni i Antonella Astrei, Pierluigi Diano
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,398,czytaj-dziecku-przed-snem-to-bardzo-wazne.html
ks. Michał Olszewski SCJ w konferencji: O darze proroctwa i innych darach nadzwyczajnych. Ostrołęckie Spotkanie Charyzmatyczne – niedziela 1.02.2015.