Myśl dnia
św. Jan Paweł II
PIERWSZE CZYTANIE (Kpł 19,1-2.11-18)
Prawo świętości
Czytanie z Księgi Kapłańskiej.
„Mów do całej społeczności synów Izraela i powiedz im:
«Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz.
Nie będziecie kraść, nie będziecie kłamać, nie będziecie oszukiwać jeden drugiego. Nie będziecie przysięgać fałszywie na moje imię. Byłoby to zbezczeszczeniem imienia Boga twego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz uciskał bliźniego, nie będziesz go wyzyskiwał. Zapłata najemnika nie będzie pozostawać w twoim domu przez noc aż do poranka. Nie będziesz złorzeczył głuchemu. Nie będziesz kładł przeszkody przed niewidomym, ale będziesz się bał Boga twego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz wydawać niesprawiedliwych wyroków. Nie będziesz stronniczym na korzyść ubogiego ani nie będziesz miał względów dla bogatego, sprawiedliwie będziesz sądził bliźniego. Nie będziesz szerzył oszczerstw między krewnymi, nie będziesz czyhał na życie bliźniego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu. Nie będziesz mściwy, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz kochał bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan»”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19,8.9.10.15)
Refren: Słowa Twe, Panie, dają życie wieczne.
Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, *
świadectwo Pana niezawodne, uczy prostaczka mądrości.
Jego słuszne nakazy radują serce, *
jaśnieje przykazanie Pana i olśniewa oczy.
Bojaźń Pana jest szczera i trwa na wieki, *
sądy Pana prawdziwe, a wszystkie razem słuszne.
Niech znajdą uznanie przed Tobą słowa ust moich i myśli mego serca, *
Panie, moja Opoko i mój Zbawicielu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 6,2b)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Oto teraz czas upragniony,
oto teraz dzień zbawienia.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Mt 25,31-46)
Chrystus będzie nas sądził z uczynków miłości
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
„Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie».
Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? »
A Król im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili».
Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie».
Wówczas zapytają i ci: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?»
Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili».
I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego”.
Oto słowo Pańskie.
***************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Co dobrego uczyniliśmy
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Dobro mamy czynić nie tyle Jezusa, ile dla człowieka. Nie ze względu na Boga, lecz ze względu na bliźniego, który potrzebuje pomocy. Obraz Sądu Ostatecznego zaskakuje tym właśnie, że jego uczestnicy rozliczani są z miłości do słabych i tych, którzy źle się mają. Okazuje się, że wrażliwość na drugiego może otwierać nas na świętość samego Boga.
O. Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009, s. 23
NIE SAMYM CHLEBEM
Słowa Twoje, o Panie, są duchem i życiem (J 6, 63)
Jezus odrzucając Szatana powiedział: „Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 4). Upomnienie to szczególnie jest odpowiednie na czas Wielkiego Postu, gdy chrześcijanin, umartwiając ciało wstrzemięźliwością i postem, winien zarazem starać się o posilanie swego ducha słowem Bożym. Kto żyje Słowem i wprowadza je w życie, stosując do niego myśli, pragnienia i czynności, nie zginie wskutek napaści Złego.
Uważne słuchanie i zgłębianie Słowa oświeca drogę zbawienia i świętości. „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz” (Kpł 19, 1). Nie człowiek — nawet nie święci — nakreślili ideał świętości, lecz Bóg przedstawił go człowiekowi jako wezwanie, a nawet jako obowiązek. Kiedy grzech zniekształcił stworzenie utworzone na obraz Boży, Bóg nie zrzekł się odnowienia swego dzieła, chcąc aby mogło być tym, czym On chciał je mieć: odblaskiem Jego świętości. Dlatego poczynając od Starego Testamentu nadaje ludziom swoje prawo; w tymże prawie przykazaniom dotyczącym obowiązków względem Boga odpowiadają te, które odnoszą się do bliźniego; jedne i drugie streszczają się w najwyższym przykazaniu miłości. Zakaz szkodzenia bratu — jego osobie, sławie, rzeczom — ma tylko jeden cel: chronić miłość braterską. Jest to naprawdę bardzo piękne, że dawne prawo wchodzi w szczegóły, nacechowane humanitaryzmem: „Nie będziesz zbierał tego, co spadło na ziemię z winnicy. Nie będziesz ogołacać winnicy, lecz zostawisz to dla ubogiego i dla przybysza… zapłata najemnika nie będzie pozostawać w twoim domu przez noc, aż do poranka… nie będziesz złorzeczył głuchemu. Nie będziesz kładł przeszkody przed niewidomym… nie będziesz wydawać niesprawiedliwych wyroków… nie będziesz szerzył oszczerstw wśród synów twego ludu ani nie będziesz przysięgał fałszywie” (Kpł 19, 10-16). Wszystko zaś kończy się nakazem pozytywnym: „Będziesz kochał bliźniego jak siebie samego” (tamże 18). Każdemu poleceniu towarzyszy refren: „Ja jestem Pan”, czyli Ja, Pan wasz, Bóg, daję wam te przykazania, bo Ja jestem święty i chcę was mieć świętymi, Ja jestem miłością i chcę, abyście i wy byli miłością.
- Prawo Twoje, o Panie, jest doskonale — krzepi ducha; świadectwo Twoje jest niezawodne — poucza prostaczka. Twoje nakazy są słuszne, radują serce. Przykazanie Twoje jaśnieje i oświeca oczy. Bojaźń Twoja szczera, trwa na wieki. Sądy Twoje prawdziwe, wszystkie razem są słuszne, cenniejsze niż złoto, niż złoto najczystsze… Twój sługa na nic uważa; w ich przestrzeganiu zysk jest wielki…
Niech znajdą uznanie słowa ust moich i myśli mego serca przed Tobą, o Panie, moja skało i mój Odkupicielu (Psalm 19, 8-12. 15).
- O miłości, jak jesteś dobra, bogata i potężna! Nie posiada nic ten, kto ciebie nie posiada…
Ty, aby okryć nagiego, zgadzasz się być ogołoconą. Dla ciebie głód jest sytością, jeśli ubogi zgłodniały spożywa twój chleb; twoje bogactwo polega na tym, aby przeznaczyć na miłosierdzie wszystko, co masz. Ty jedna nie wiesz, co to znaczy dać się prosić. Ty nawet z własną szkodą przychodzisz bezzwłocznie z pomocą uciśnionym, w jakiejkolwiek potrzebie się znajdują. Ty jesteś okiem dla ślepych, jesteś nogą dla chromych i najwierniejszą tarczą obrony dla wdów. Ty względem sierot spełniasz obowiązek rodziców, i to o wiele lepiej niż oni. Nie masz nigdy oczu suchych, bo miłosierdzie czy radość na to ci nie pozwalają. Kochasz swoich nieprzyjaciół miłością tak wielką, że nikt nie mógłby poznać różnicy między nimi a tymi, którzy ci są drodzy (ś. Zenon z Werony).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 252
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150223.htm
*********
Św. Grzegorz z Nazjanzu (330 – 390), biskup i doktor Kościoła
Kazanie 14, o miłości ubogich, 27, 28, 39-40
Wyobrażasz sobie, że przykazanie miłości nie jest nakazem, ale zaleceniem? Że nie jest prawem, ale zwyczajną radą? Też bym tego chciał i sobie życzył. Ale lewa dłoń Boga napawa mnie przerażeniem, bo tam umieścił kozły i nie zarzuca im kradzieży, plądrowania, cudzołóstwa czy innych wykroczeń, ale że nie uczcili Chrystusa w osobie ubogich.
Dlatego jeśli sądzicie, że należy mnie choć trochę posłuchać, słudzy Chrystusa, bracia i Jego spadkobiercy, to odwiedzajmy Pana póki czas, pielęgnujmy Go i nakarmijmy, odziejmy Go i przygarnijmy do siebie, uczcijmy Go nie tylko stołem, jak niektórzy, czy olejkami, jak Maria, nie grobem, jak Józef z Arymatei, ani tym, co związane jest z pogrzebem, jak Nikodem, który tylko połowicznie kochał Chrystusa, nie złotem wreszcie, kadzidłem i mirrą, jak to uczynili Magowie przed tymi wszystkimi, których wymieniliśmy.
Pan bowiem wszechrzeczy pragnie miłosierdzia, a nie ofiary, gdyż współczujące miłosierdzie przewyższa wszelkie mnóstwo tłustych jagniąt. Takie właśnie miłosierdzie okażmy Chrystusowi w ubogich, którzy leżą dziś rozciągnięci na ziemi, aby nas przyjęli, gdy stąd odejdziemy, do wiecznych przybytków, w samym Chrystusie, Panu naszym, któremu chwała na wieki. Amen.
*******
Kilka słów o Słowie 23 II 2015
90 sekund z Ewangelią – Mt 25, 31-46
90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.
Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotował o. Mariusz Kiełbasa LC kapłan Zgromadzenia Legionistów Chrystusa, kurator wystawy o Całunie Turyńskim w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie-Łagiewnikach, opiekun młodzieżowego Klubu Horyzont.
********
#Ewangelia: Recepta na wieczne szczęście
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie».
Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?» A Król im odpowie: «Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili».
Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie».
Wówczas zapytają i ci: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?» Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego”.
Komentarz do Ewangelii:
Oto otrzymujemy jasne pouczenie co trzeba zrobić, aby dostać się do Nieba: trzeba być sprawiedliwym, to znaczy dobrym dla ludzi, zawsze gotowym pomóc komuś potrzebującemu, życzliwym, usłużnym, wrażliwym na cudzą krzywdę i cierpienie, itd. I wcale nie trzeba nic robić dla Pana Boga, bo ci ludzie z przypowieści, których Król zaprosił do swego królestwa byli zdziwieni, kiedy usłyszeli, że robili coś dla niego. Oni po prostu byli dobrzy. Nasza więź z Chrystusem nie jest więc po to, abyśmy coś dla Niego robili, ale abyśmy uczyli się od Niego dobroci i miłości.
Uczyńmy więc przemianę swego serca celem życia na ziemi. Przy okazji osiągniemy wiele innych celów, bo człowiek dobry dużo w życiu osiąga. No i unikniemy niepotrzebnego wysiłku wkładanego w realizację celów w gruncie rzeczy nieużytecznych.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2347,ewangelia-recepta-na-wieczne-szczescie.html
********
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 25, 31-46
Mariusz Han SJ
To na końcu…
Sąd ostateczny
Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.
Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?
A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.
Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.
Opowiadanie pt. “Labirynt”
Na międzynarodowym Zjeździe Socjologów przemawiał polityk znany ze swojej wrogości wobec Kościoła i wiary. Zakończył swoje płomienne przemówienie słowami: – Wszyscy żyjemy w labiryncie! Chcemy z niego wyjść!
Zgromadzeni podjęli okrzyk mówcy i rytmicznie skandowali: – Chcemy wyjść z labiryntu! Chcemy wyjść z labiryntu! Wtedy jakiś niepozorny mężczyzna podszedł do mównicy, rozłożył ręce i powiedział: – Dobrze… Ale po co i dokąd?
Refleksja
Cokolwiek robimy powinniśmy wpierw patrzeć jaki będzie tego koniec. Powinniśmy zawsze wypatrywać do czego doprowadzi nas taka, a nie inna decyzja. Wszystko bowiem co robimy będzie miało zawsze jakieś konsekwencje. Wiele oczywiście zależy – jak to często mówimy – nie od nas, bo “takie jest życie”, ale to my powinniśmy zawsze dawać z siebie wszystko, aby mieć pewność pełnego zaangażowania się w to, co daje “tu i teraz” sam Bóg…
Jezus wykorzystywał każdy moment swojego życia, aby czynić dobro. Wszystko wobec zasady, że dobro rozwija dobro, a zło może uczynić tylko zło. Stąd każdy czyn Jezusa był przemyślany i wynikał z dobra, które w sobie miał. To dawało pewność, że wszystko co robi i daje innym ludziom będzie zawsze dobre. Nie może bowiem powstać zło tam, gdzie nie było miejsca, aby się rozwijało…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego warto patrzeć końca?
2. Dlaczego warto angażować się w “tu i teraz”?
3. Dlaczego nasze czyny powinny wynikać i prowadzić do dobra?
I tak na koniec…
W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca (Paulo Coelho)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,561,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-25-31-46.html
*********
Wiara i życie wieczne (02) Czym są dla siebie sąd szczegółowy i sąd powszechny?
**********
W Chrystusie została odnowiona żywa więź człowieka z Bogiem (23 lutego 2015)
Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! (Kpł 19,2).
Tym zdaniem rozpoczyna się tak zwany „kodeks świętości”. Jest to bardzo głębokie wezwanie, sięgające samego źródła naszego życia.
Przede wszystkim zakorzenienia nas w tajemnicy stworzenia na „obraz i podobieństwo Boga”: bądźcie wy… bo Ja jestem”. Okazuje się, że normą dla człowieka nie jest żaden ideał brany z refleksji nad istotą człowieka, z zasad życia, czy porównania z czymś innym , ani żaden człowiek, nawet „doskonały”, ale Bóg. On jest punktem odniesienia. Gdzie zatem mamy szukać wzoru? Nie w człowieku, nie w porównywaniu się z innymi, ale w Bogu, co konkretnie wyraża istniejące w nas sumienie, czyli tajemnica Jego głosu wewnątrz nas.
Drugim ważnym wnioskiem, jaki wynika z owego kodeksu, jest zrozumienie, na czym polega świętość. Kodeks mówi:
Nie będziecie kraść, nie będziecie kłamać, nie będziecie oszukiwać jeden drugiego (…) Nie będziesz uciskał bliźniego, nie będziesz go wyzyskiwał (…) Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata (Kpł 19,11.13.17).
Przypomina się tutaj „złota zasada” mówiąca: „nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe” (por. Mt 7,12). Wymienione nakazy są eksplikacją tej zasady. Chodzi o pewną wrażliwość na drugiego, wynikającą ze współodczuwania, solidarności. Można by powiedzieć, że człowiek nie może stawać się podobny do Boga, jeżeli nie jest wrażliwy na potrzeby bliźniego, jeżeli nie ma w sobie właściwej wrażliwości w konkretnych sytuacjach, jeżeli nie otwiera się na głos sumienia, aby pójść za nim.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Kpł 19, 1-2. 11-18; Mt 25, 31-46
Ewangelia odsłania jeszcze głębszą perspektywę naszej wrażliwości na bliźniego. Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40). Można by powiedzieć – analogicznie do „złotej zasady” – „Nie czyń drugiemu, co krzywdzi Chrystusa!”. I takie sformułowanie zasady jest poprawniejsze, niż klasyczne. Każdy z nas może mieć w pewnych dziedzinach złe ukierunkowania, upodobania i dlatego nieczynienie czegoś, co dla nas niemiłe, wcale nie musi oznaczać, że wówczas nie czynimy zła. Wobec Chrystusa, który jest prawdą i dobrem, ta zasada jest jednoznaczna: chodzi o dobro i zło prawdziwe, obiektywne, a nie o nasze subiektywne odczucia.
Nie to jednak wydaje mi się najważniejsze z zacytowanego fragmentu Ewangelii. Istotniejsze jest to, że Bóg solidaryzuje się z człowiekiem i to człowiekiem potrzebującym i cierpiącym. Na pytanie o postawę Boga wobec cierpienia człowieka odpowiedzią jest przyjęcie przez Niego krzyża i przez to solidarność z cierpiącym. Krzyż dał Chrystusowi prawo do pełnej solidarności z cierpiącym i do powiedzenia: coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili.
Dotykamy tutaj ponadto tajemnicy początku: stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Z jednej strony prawdziwym i doskonałym obrazem Boga jest Chrystus – Bóg i Człowiek, a z drugiej strony wyżej wspomniane utożsamienie wskazuje na konkretność tego obrazu: czyn dobry lub zły wobec człowieka staje się czynem wobec Boga, bo człowiek nie tylko jest Jego obrazem, ale w Chrystusie stał się Jego bratem. W Chrystusie została odnowiona żywa więź człowieka z Bogiem, więź, którą utraciliśmy przez grzech.
Otwarcie się na sumienie, do czego wzywa nas pierwsze czytanie, prowadzi do rozpoznania Chrystusa w sobie, do wrażliwości na Jego realną obecność. Eucharystia jest tego misterium i szkołą.
http://ps-po.pl/w-chrystusie-zostala-odnowiona-zywa-wiez-czlowieka-z-bogiem-23-lutego-2015/
**********
Komentarz liturgiczny
Chrystus będzie nas sądził z uczynków miłości
(Mt 25, 31-46)
Refleksja katolika
Nie przpadkiem (i uważam, że całkiem trafnie) już na początku Wielkiego Postu Liturgia Kościoła daje wiernym pod rozwagę obraz Sądu Ostatecznego. Obraz wyjątkowo gruntownie i zarazem poetycko narysowany przez św. Mateusza, Apostoła. Sąd ten nikogo nie ominie. Każdy człowiek, bez względu na wyznanie, i tak mu podlega. Bowiem Jezus (zstępając z nieba) pragnie zbawić wszystkich ludzi. Chce odkupić wszystkie nasze grzechy. Inaugurując opis sceny Sądu, Ewangelista nie ukazuje Cierpiącego Sługi Jahwe z proroctwa Izajasza (chociaż w tamtym czasie nie dokonało się jeszcze najważniejsze wydarzenie zbawcze, jakim jest męka śmierć i zmartwychwstanie), lecz Króla – Zwycięzcę: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich (Mt 25, 31-32ab). Będzie to bowiem już Paruzja. Drugie i ostateczne przyjście Zbawiciela na ziemię.
Wszyscy, każdy z osobna, będziemy zdawali przed Chrystusem swój egzamin z ziemskiego życia. Przede wszystkim z miłości, którą każdy miał od Boga daną i zadaną. Z miłości, którą otrzymał od Stwórcy, jako Jego największy dar, i którą rozwinąwszy w sobie, powinien był świadczyć – rozdawać bliźnim. Rozdawać, niosąc pomoc potrzebującym „braciom” w Chrystusie. Zresztą, nie tylko z miłości, ale także i z wiary w Jezusa Chrystusa, w Jego zbawcze dzieło. Kiedy więc przyjdzie dzień Sądu, Król Wszechświata ustawi razem przed Sobą całą ludzkość – z wszystkich narodów. A potem ich oddzieli. Tych, którzy przez całe swe życie na ziemi stali wiernie przy Nim, wypełniając wolę Bożą, między innymi poprzez uczynki miłosierdzia – po prawej stronie tronu. Tych zaś, co za nic Go mieli, „używając życia” według własnych zamierzeń, tak jakby Boga nie było – po lewej. Tym z prawej odda w posiadanie królestwo przygotowane przez Ojca od założenia świata (zob. Mt 25, 34-40). Natomiast tych z lewej wyklnie i na potępienie w ogień piekielny precz od Siebie odrzuci (zob. Mt 25, 41-45). Ponieważ ofiarowana lub odmówiona pomoc potrzebującym, których (solidaryzując się z najsłabszymi), uznaje Chrystus za swoich „braci”, staje się darem lub odmową wobec Niego. Ostatnią odsłonę Sądu stanowią słowa wyroku: I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego (Mt 25,46). I od tego wyroku nie ma już czyśćcowej apelacji. Nie ma odwołania.
Obecny papież Franciszek w swoim Orędziu na Wielki Post 2015 r. pisze do nas między innymi:
Chciałbym was wszystkich prosić, abyśmy dla przezwyciężenia obojętności i naszych pretensji do wszechmocy przeżywali ten czas Wielkiego Postu jako drogę formacji serca, jak wyraził się Benedykt XVI (por. enc. Deus caritas est, 31). Mieć serce miłosierne to nie znaczy mieć serce słabe. Kto chce być miłosierny, musi mieć serce mocne, stałe, niedostępne dla kusiciela, a otwarte na Boga. Serce, które pozwala przeniknąć się Duchowi i daje się prowadzić na drogi miłości, które wiodą do braci i sióstr. W gruncie rzeczy serce ubogie, czyli takie, które zna swoje ubóstwo i poświęca się dla drugiego.
A jego poprzednik, Benedykt XVI, na którego powołuje się też Franciszek, w swoim „Orędziu na Wielki Post 2009 r.” czas Wielkiego Postu określił drogą intensywnego przygotowania duchowego.
Myślę, że oba papieskie wskazania winny być zachętą dla nas. Przypomnieniem, abyśmy korzystając z rad biblijnych, zaczęli stosować w swoim życiu trzy bardzo ważne praktyki pokutne, jakimi są: modlitwa, jałmużna i post. Ofiarowując bowiem ich działania i skutki będącym w potrzebie, gromadzimy sobie skarby w niebie, których nic, ani nikt nie zniszczy (por. Mt 6,20). Spełniamy zarazem uczynki miłosierdzia względem duszy i ciała, bardzo wysoko cenione przez Chrystusa.
Bóg, składając w ręce Mojżesza Dekalog (zbiór wskazań jak żyć, aby dojść do Królestwa Niebieskiego) wyraźnie mówi czego od nas oczekuje: Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! (Kpł 19,1) Wzywa nas też do życia w zgodzie i miłości braterskiej. Do zachowania przyjaźni międzyludzkiej: Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu. Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! (Kpł 19, 17-18) Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko zatrzymać się nad dzisiejszym Słowem, przemyśleć je. Zadać sobie pytania: Ku której stronie zmierzam? Jakie jest to moje życie na ziemi? Czy oddaję innym miłość otrzymaną od Boga? A także posłuchać pouczających i podnoszących na duchu słów płynących prosto z serca króla Dawida:
Prawo Pana doskonałe – krzepi ducha;
świadectwo Pana niezawodne – poucza prostaczka;
nakazy Pana słuszne – radują serce;
przykazanie Pana jaśnieje i oświeca oczy;
bojaźń Pańska szczera, trwająca na wieki;
sądy Pańskie prawdziwe, wszystkie razem są słuszne
(Ps 19, 8-10)
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl
***
Biblia pyta:
Mądrość ukryta i skarb niewidoczny, jakiż pożytek z obojga?
Syr 21,30
***
KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział X, O TYM, ŻE NIE NALEŻY OPUSZCZAĆ KOMUNII ŚWIĘTEJ Z BŁAHEGO POWODU
1. Często wracaj do źródła łaski i Bożego miłosierdzia, do źródła dobroci i czystości, abyś mógł się uleczyć ze swoich wad i pożądań i stał się dzięki temu mocniejszy i czujniejszy w walce z pokusami i podstępami szatana.
Nieprzyjaciel nasz wie dobrze, jaki owoc i lek cudowny ukryty jest w Komunii świętej, używa więc wszelkich sposobów i okazji, aby przeszkadzać i odciągać od niej wedle sił wiernych i pobożnych.
2. Dlatego niektórych bardziej dręczą szatańskie podszepty i wyobrażenia Ps 78(77),49 właśnie wtedy, kiedy przygotowują się do Komunii.
Ten duch nieprawości, jak mówi Księga Hioba, schodzi pomiędzy synów Bożych Hi 1,6; 2,1, aby siać wśród nich zło i niepokój 1 Sm 16,14, czynić ich tchórzliwymi i ociężałymi, chcąc zmniejszyć ich zapał, a nawet wydrzeć im wiarę, bo a nuż przypadkiem wyrzekną się zupełnie Komunii świętej albo będą przyjmować ja obojętnie.
Nie należy więc zważać na te chytrości i pokusy, jakkolwiek byłyby ohydne i straszne, ale wszystkie te ułudy wyobraźni obrócić przeciwko niemu.
Nędznik to godny wzgardy i szyderstwa i nie należy opuszczać Komunii świętej z powodu jego napaści i niepokoju, jaki w nas wzbudza.
3. Często tez przeszkadza nam nadmiar skrupułów, a także rodzaj leku przed spowiedzią, którą trzeba uczynić. Postępuj według rad mądrych, odłóż lęk i skrupuły, bo one są tylko zawadą do łaski i zamącają pobożny stan ducha.
Nie opuszczaj Komunii świętej z powodu jakiejś drobnej rozterki czy trudności, ale idź tym bardziej wyspowiadać się i chętnie wybacz innym wszystkie urazy. Jeśli zaś ty sam kogo obraziłeś, proś z pokorą o przebaczenie, a wtedy i Bóg chętnie ci przebaczy.
4. Na cóż zda się odkładać na później i wyrzekać się Komunii świętej? Oczyść się jak najprędzej, wypluj natychmiast truciznę, przyjmij prędko lekarstwo, a poczujesz się lepiej, niż gdybyś zwlekał jeszcze dłużej.
Jeżeli dziś z błahego powodu opuszczasz Komunię, jutro może się znaleźć powód ważniejszy, i w ten sposób na długo pozbawisz się Komunii i coraz trudniej będzie ci wrócić.
Jak najprędzej otrząśnij się z tej ociężałości i bierności, bo nic ci nie przyjdzie z tego, że będziesz dłużej wlec z sobą lęk i niepokój i z błahych powodów odcinać się od spraw Bożych. O tak, to bardzo niebezpieczne odkładać ciągle Komunię świętą, bo zwykle pociąga to za sobą ciężkie zobojętnienie.
Niestety, są ludzie tak oziębli i lekkomyślni, ze chętnie widzą odwlekanie się spowiedzi, a także ciągle pragną odkładać Komunię świętą, aby nie być zmuszonymi do większej czujności wobec siebie.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’
***
CZAS
Czas jako powróz wiąże ducha do natury;
Póty męczyć się musim, aż zużyjem sznury.
Adam Mickiewicz
***
Żyj poniżej swych możliwości.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html
Refleksja maryjna
Sanktuaria maryjne
Sanktuaria maryjne są widzialnymi znakami niewidzialnej obecności Matki naszego Pana pośród wiernego ludu. W nich Błogosławiona Dziewica zaprasza wiernych, by wyśpiewywali, jak Ona, moc i miłosierdzie Boga i brali udział w oddawaniu czci Panu w duchu i prawdzie. Sanktuaria maryjne powinny nam przypominać, że Najświętsza Dziewica jest pierwszym i głównym sanktuarium Boga.
Starożytni uczeni Kościoła, medytując nad faktem, że Maryja z Nazaretu nosiła pod sercem Syna Boga, nazwali Ją: Arką Przymierza, ponieważ nosiła w sobie nie tylko tablicę przykazań i urnę z manną jak starożytna arka, ale samego Stworzyciela Ewangelii i Chleb prawdziwy, który przyszedł z nieba.
Jan Paweł II
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
**************
Dobro bliźniego
Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». Mt 25
Codzienność stwarza wiele okazji do czynienia dobra. Bóg stawia na mojej drodze tych najmniejszych – spragnionych, głodnych, nagich, czy chorych. On jest obecny w każdym z nich. Czy o tym pamiętam? Jakie myśli budzą się we mnie, kiedy ich spotykam, kiedy proszą o chleb, czy coś do ubrania? Brak ufności w szczerość ich próśb? Bo przecież tyle razy już ktoś mnie nabrał, wyrzucił to, co mu dałam. Jak wtedy reaguję? Odchodzę lub zamykam drzwi? Co czuję? Że jestem lepsza od nich, gardzę nimi, złoszczę się za to, że w ogóle są i przychodzą?
Ile już zmarnowałam okazji do tego, by wbrew swoim negatywnym uczuciom komuś pomóc. Przecież nie wiem, w jakiej naprawdę sytuacji jest ten, kto prosi. Niedobre wcześniejsze doświadczenia zamykają mnie na prawdziwie potrzebujących. Zakładając, że każdy proszący jest nieuczciwy mogę zaprzepaścić okazję do tego, by odrobiną dobrej woli, szczerego serca wlać w drugiego człowieka nadzieję i poczucie bycia kochanym.
Wartość życia mierzy się uczynionym dobrem, a nie zamiarem bycia dobrym, pustą deklaracją miłości bliźniego. Jałmużna to jedna z dróg nawrócenia. Kiedyś stanę przed Bogiem, a On osądzi mnie z miłości. Może warto w tym czasie Wielkiego Postu przyjrzeć się lepiej, jak to naprawdę z moją miłością bliźniego jest i coś w tej kwestii zmienić?
Rachunek sumienia:
- Czy moje wielkopostne postanowienia dotyczą tylko moich spraw, czy też są okazją do okazania dobra drugiemu człowiekowi?
- Jak traktuję tych, co proszą o jedzenie, ubranie, czy też pomoc finansową?
- Kiedy ostatni raz pomogłam w sposób zupełnie bezinteresowny drugiemu człowiekowi? I jakie uczucia mi wówczas towarzyszyły?
Czytania mszalne rozważa Aleksandra Kozak
http://liturgia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2015-02-23
Według relacji pierwszego historyka Kościoła, Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej, Polikarp miał rządzić Kościołem w Smyrnie przez około 60 lat i ukoronować życie śmiercią męczeńską. Miał ponad 86 lat, kiedy oskarżono go o lekceważenie pogańskiej religii i jej obrzędów, jak też zwyczajów. Oskarżono go przed namiestnikiem (prokonsulem) rzymskim, Stacjuszem Kodratosem. Na oskarżenia Polikarp odpowiedział: “Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?” Kiedy zaś sędzia groził Świętemu, że go każe spalić żywcem, Polikarp odparł: “Ogniem grozisz, który płonie przez chwilę i wkrótce zgaśnie, bo nie znasz ognia sądu, który przyjdzie, i kary wiecznej”. Stacjusz skazał Polikarpa na śmierć przez spalenie na stosie. Gdy zaś płomienie nie chciały się imać męczennika, zginął od pchnięcia puginałem. Działo się to na stadionie w Smyrnie 22 lutego, najprawdopodobniej w 156 r., choć podaje się okres pomiędzy rokiem 155 a 169. Polikarp pozostawił po sobie cenny list do Filipian – świadectwo tradycji apostolskiej. Innym ważnym pomnikiem literatury starochrześcijańskiej jest opis jego męki (Martyrium Policarpi).W ikonografii św. Polikarp przedstawiany jest jako męczennik lub jako biskup. Wzywany do obrony przed czerwonką i bólem ucha.
Św. Polikarp ze Smyrny
Święty biskup i męczennik (II w.)
Urodził się w greckiej rodzinie około roku 69 w Smyrnie. Święty Jan Apostoł miał go oddać biskupowi w Smyrnie na wychowanie, a odkrywszy później, że uczeń stał się hersztem rozbójników otoczył go swoją opieką. Z jego rąk otrzymał św. Polikarp święcenia kapłańskie mając zaledwie 30 lat. Żyjąc w pierwszym wieku chrześcijaństwa znał osobiście kilku uczniów Zbawiciela. Spierał się z papieżem Anicetem w kwestii ustalenia daty Wielkanocy.
Na swym urzędzie wiernie opierał się herezji i umacniał wiernych w wierze.
Gdy prokonsul Stacjusz Kwadratus zażądał, aby Polikarp złorzeczył Chrystusowi, jeśli chce uniknąć kaźni, Święty odpowiedział: “86 lat służę Mu, a żadnej mi krzywdy nie uczynił, jakże więc mogę złorzeczyć memu królowi, który mnie odkupił”. Skazany na spalenie na stosie, został w końcu ścięty, ponieważ płomienie nie wyrządziły mu żadnej krzywdy. Ciało spalono, mimo próśb chrześcijan, chcących go godnie pochować. Hagiografowie podają różne daty śmierci, 155 lub 167 rok. Jego ocalałe z płomieni kości pochowano w kościele w Smyrnie, na stoku góry. Relikwie św. Polikarpa znalazły się na Malcie, w Paryżu i w trzech kościołach w Rzymie.
Akta jego męczeńskiej śmierci są najwcześniej zachowanymi aktami chrześcijańskiego męczeństwa.
Z wielu listów Polikarpa zachował się tylko jeden “List do Filipian” (Epistola ad Philippenses).
O św. Polikarpie wspominają św. Hieronim, św. Ireneusz, św. Maksym oraz Euzebiusz z Cezarei.
Patron:
Wzywany do obrony przed czerwonką i bólem ucha.
Ikonografia:
Przedstawiany w stroju biskupa, obok stosu drzewa.
Varia:
Św. Polikarp użył po raz pierwszy greckiej nazwy paroikia, od czasownika znaczącego mieszkanie wśród obcych, na określenie mniejszej wspólnoty chrześcijańskiej. Od tego wyrazu pochodzi nazwa parafia.
.
Święty Polikarp: O świętym, który śpiewał na stosie
dodane 2008-12-08 11:29
Marcin Jakimowicz
Gdy zabijano na arenie pierwszych świadków, Koloseum nie pękało w szwach. Pękało ze śmiechu.
Na stos go! Szybciej! – krzyknął legionista. Środkiem stadionu między dwoma rosłymi żołnierzami szedł pochylony staruszek. Wokół kłębił się tłum. Płacz mieszał się z szyderstwem. Niektórzy przyszli, by zobaczyć krwawe widowisko, inni dotknąć szat człowieka, którego uważali za świętego. Na środku stał stos. Polikarp, biskup Smyrny, podszedł do niego, zrzucił szaty i rozwiązał przepaskę. Gdy schylił się, by zdjąć obuwie, żołnierze zaczęli układać wokół niego stos.
Był uczniem Jana Ewangelisty. Właśnie oskarżono go o lekceważenie pogańskiego zwyczaju. Sam prokonsul Stacjusz Kodrados nakłaniał go przed chwilą do zaparcia się wiary. Mógł ocalić głowę. A jednak uśmiechnął się: „Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?”.
Ktoś chwycił dłonie starca, by przybić je do drzewa. Polikarp odwrócił głowę: – Pozostawcie mnie tak. Ten, który mi daje siłę do zniesienia ognia, sprawi też, że nawet i bez waszych gwoździ wytrwam nieruchomo na stosie.
Żołnierz wyrzucił gwoździe. Wykręcił jedynie do tyłu ręce biskupa i związał je mocnym sznurem. I wtedy Polikarp zaczął śpiewać. Tłum zamarł. Starzec wzniósł oczy ku niebu i wołał: „Ojcze błogosławionego i ukochanego Syna Twojego, Jezusa Chrystusa, wysławiam Cię, żeś mnie raczył w tym dniu i w tej godzinie zaliczyć w poczet Twoich męczenników i wraz z nimi dałeś mi udział w kielichu Twego Pomazańca! Wielbię Cię, błogosławię i chwalę przez ukochanego Syna Twego, Jezusa Chrystusa, przez którego niech Ci będzie chwała wraz z Nim i Duchem Świętym, teraz i przez przyszłe wieki. Amen”.
Legionista sprawnym ruchem podpalił stos. Buchnął płomień. I wtedy stadion zdumiał się ponownie. Świadkowie opowiadali: „Ujrzeliśmy wtedy rzecz niezwykłą. Albowiem ogień utworzył jak gdyby sklepienie, na wzór żagla wydętego wiatrem, i otoczył zewsząd postać męczennika; on sam zaś był nie jak palone ciało, lecz jak chleb, który się wypieka, lub jak złoto i srebro wytapiane w ogniu. I uczuliśmy również woń, jakby powiew kadzidła czy też cennych pachnideł. A bezbożni widząc, że ogień nie może strawić ciała, rozkazali katowi przebić go mieczem. Gdy to uczynił, wytrysnęło tyle krwi, że zagasł ogień i cały tłum zdumiał się, widząc tak wielką różnicę pomiędzy niewiernymi a wybranymi”.
Polikarp zginął 1850 lat temu. Biskup, którego święty Ireneusz nazwał „mężnym atletą Chrystusa”, ze środka płomieni wysławiał Najwyższego. To nie były „rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią”. To była rozmowa ze źródłem życia.
Dziwny to Kościół. To, co jest jego największą słabością, okazuje się największą siłą. Gdy zabijano na arenie pierwszych świadków, Koloseum nie pękało w szwach. Pękało ze śmiechu. Słabi i głupi są ci chrześcijanie, skoro poddają się bez walki. Jakiż słaby musi być ich Bóg? To nie filmowy Maximus. To jakiś Minimus. Kto to widział przebaczać oprawcom? Kto to widział śpiewać na stosie?
„Na początku było Słowo…” Tak rozpoczyna się Ewangelia wg św. Jana o Słowie, czyli o Bogu, który przyjął ludzką naturę i zamieszkał wśród nas. Początkowo owo słowo o Słowie było przekazywane z ust do ust, a kto to Słowo przyjmował poprzez chrzest był włączany do wspólnoty Kościoła zbudowanego na fundamencie Apostołów.
Ci którzy je przyjmowali, przekazywali je dalej. W ten sposób „Słowo Pańskie rozszerzało się i rosło”. Wielu też dawało świadectwo Słowu poprzez męczeńską śmierć.
Św. Polikarp, którego wspomnienie obchodzimy 23 lutego, był biskupem Smyrny (dziś Izmir w Turcji). Św. Ireneusz, który przyjął święcenia w Smyrnie i w swej młodości poznał Polikarpa, podaje, iż jest on uczniem św. Jana Apostoła, który go wyświęcił na biskupa. Wiemy o nim, iż udał się około roku 160 do Rzymu, by wyjaśnić z papieżem Anicetem kwestię daty świętowania Wielkanocy. Nieco wcześniej napisał list do chrześcijan w Filipii. Interweniuje on w sprawie Walentego wyświęconego w Smyrnie (prawdopodobnie biskupa), który dopuścił się wykroczeń. Z jednej strony napomina by odstąpić od niegodnego postępowania, a z drugiej nawołuje do miłości swego pasterza i jego rodziny. List ten jest też świadectwem wiary w boską naturę Jezusa, a także w zmartwychwstanie ciał oraz sąd ostateczny, któremu każdy będzie podlegał.
Około roku 167 wybuchły w Smyrnie prześladowania. Polikarp początkowo ukrywał się poza miastem, ale jeden ze sług pod wpływem tortur wskazał miejsce jego kryjówki. Biskupa oskarżono o lekceważenie pogańskiego zwyczaju. Prokonsul Stacjusz Kodrados nakłaniał go do zaparcia się wiary na co Polikarp odpowiedział: “Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządzi mi krzywdy jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?” Został skazany na śmierć przez spalenie. Gdy na stadionie wykonywano na nim wyrok, płomienie się go nie imały i został przebity mieczem. Poniósł śmierć w dniu „wielkiego szabatu”, jak podaje opis jego męczeństwa. Rzeczywiście w dniu 23 lutego 167 przypadła niedziela. Do dziś w Izmir można oglądać miejsce jego męczeństwa oraz grób. Kiedyś stała tam bazylika, która doszczętnie spłonęła podczas I wojny światowej.
Imię Polikarp pochodzi z języka greckiego i oznacza „obfity owoc”. Jego życie stało się żywą Ewangelią. Wypełniły się w nim słowa Jezusa, iż ten przynosi obfity owoc, kto trwa w Nim.
http://kosciol.wiara.pl/doc/490559.Swiety-Polikarp-O-swietym-ktory-spiewal-na-stosie/2
Ks. Waldemar Turek
MOCNI W WIERZE
Refleksje patrystyczne o duchowości kapłańskiej
ISBN: 978-83-7505-508-5
wyd.: WAM 2010
„MOCNI W WIERZE”
(Polikarp ze Smyrny)
1. Lektura
Kapłani również niechaj będą pełni współczucia, miłosierni dla wszystkich. Niechaj sprowadzają na dobrą drogę zabłąkanych i odwiedzają wszystkich chorych, nie zaniedbując ani wdowy, ani sieroty, ani biedaka, lecz „starając się czynić zawsze dobrze wobec Boga i wobec ludzi”. Niech powstrzymują się od wszelkiego gniewu i sądów niesprawiedliwych, bez względu na osobę. Niech unikają wszelkiej zachłanności na pieniądze i nie wierzą łatwo oskarżeniom ani nie osądzają nazbyt surowo, pamiętając, że wszyscy jesteśmy dłużnikami grzechu. Jeśli więc prosimy Pana, by nam przebaczył, powinniśmy i sami przebaczać. Jesteśmy bowiem przed oczami Pana i Boga i „wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, a każdy z nas zda sprawę o sobie”. Tak więc służmy Mu z czcią wszelką i bojaźnią, jak polecił nam to On sam, głoszący nam Ewangelię Apostołowie i Prorocy, którzy zapowiedzieli przyjście Pana naszego. Zabiegajmy gorliwie o dobro, unikajmy zgorszenia, fałszywych braci i tych, co noszą obłudnie imię Pana, a wprowadzają w błąd puste głowy1.
2. Niektóre wyjaśnienia
Autor tekstu, Polikarp, urodził się w rodzinie chrześcijańskiej około 65 roku po Chr. Ireneusz stwierdza, że poznał go w swoim dzieciństwie i informuje, że Polikarp znał nawet tych, którzy bezpośrednio widzieli Pana i Jego cuda i że był wybrany przez samych Apostołów na biskupa Kościoła w Smyrnie w Azji (dzisiejsza Turcja). Tradycja Kościoła w Smyrnie, przekazana przez Tertuliana i Hieronima, precyzuje, że Polikarp został wyświęcony na biskupa przez Apostoła Jana.
W roku 154 Polikarp był w Rzymie, by podejmować z papieżem kwestię daty obchodu Wielkanocy. Powróciwszy do Smyrny, poniósł męczeństwo 23 lutego 155 roku. Napisał prawdopodobnie wiele listów różnej treści. Spośród nich, niestety, zachował się tylko jeden, wysłany do Filipian w tym samym roku (107-108), w którym inny wielki świadek Kościoła starożytnego, Ignacy, przebywał w Smyrnie.
Kim byli Filipianie, do których Polikarp ze Smyrny napisał list?
Miasto Filippi, które znajduje się dziś na terytorium Grecji, bierze imię od Filipa Macedońskiego, który je ufortyfi kował w IV wieku przed Chr. Miasto dostało się pod panowanie Rzymu w 68 roku przed Chr. i w 42 roku było świadkiem decydującej bitwy Oktawiana i Antoniusza przeciwko Brutusowi i Kasjuszowi. Było zatem miejscem ważnych wydarzeń antycznej historii pogańskiej. Dla chrześcijan Filippi łączyło się często z imieniem Apostoła Pawła, który miał tu swoje pierwsze centrum europejskie ewangelizacji i który przebywał tu dwa razy (por. Dz 16, 2; 20, 6). Do wspólnoty chrześcijan w Filippi Paweł wysłał jeden List.
Z treści Listu Polikarpa do Filipian wynika, że mieszkańcy Filippi prosili go o kopię Listów Ignacego przez niego posiadanych. Polikarp wysłał je dołączając swój List. Prawdziwie bogata jest treść teologiczno-duchowa Listu Polikarpa, który przede wszystkim chwali Filipian dlatego, że mocny korzeń ich wiary, sławiony już od czasów starożytnych, nadal trwa i wydaje owoce w Panu naszym Jezusie Chrystusie, który zgodził się pójść na śmierć za nasze grzechy (por. 1, 2). Następnie zachęca Filipian, by byli mocni w wierze i odwołuje się do postaci i działalności Pawła: „Ani bowiem ja, ani nikt inny podobny do mnie nie może dorównać mądrością błogosławionemu i chwalebnemu Pawłowi, który będąc u was rozmawiał z ludźmi owych czasów. Wyłożył im wtedy dokładnie i z mocą słowo prawdy, jak również po swoim wyjeździe napisał list do was. Jeśli wczytacie się weń uważnie, możecie zbudować się w wierze, która została wam dana. Wiara jest matką was wszystkich, za nią idzie nadzieja, a poprzedza ją miłość do Boga, do Chrystusa i do bliźniego” (3, 2).
Polikarp mówi o wcieleniu i o śmierci Chrystusa, które są głównymi motywami całego Listu. „Każdy bowiem, kto nie uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest antychrystem, kto nie uznaje świadectwa krzyża, ten jest z diabła” (7, 1). Do tego tematu dołącza się mocna zachęta do naśladowania cierpliwości Chrystusa, ze względu na to, że „gdy cierpimy dla imienia Jego, wtedy właśnie Go chwalmy. Taki bowiem wzór dał nam w samym sobie i w to też uwierzyliśmy” (8, 2).
Polikarp wyraża i komentuje w swoim Liście także niektóre przepisy odnośnie do postu, modlitwy, cierpliwości, czystości oraz niebezpieczeństw skąpstwa i bałwochwalstwa.
3. Kilka refleksji
Rozważmy fragmenty bardziej znaczące wyżej przytoczonego tekstu Polikarpa, dotyczące w sposób bezpośredni czy pośredni duchowości kapłańskiej.
Biskup Smyrny zwraca się do prezbiterów wspólnoty w Smyrnie, zachęcając ich do trzech postaw dokładnie określonych:
Niechaj będą pełni współczucia, miłosierni dla wszystkich. Jest to złota reguła rad biskupa Smyrny danych kapłanom. Powinni oni — zgodnie z nią — okazywać współczucie i miłosierdzie wszystkim, których spotykają na codziennej drodze. Jest to reguła zaproponowana prezbiterom wszystkich czasów, pracującym wśród ludzi dźwigających często olbrzymi ciężar grzechów, ale także rozczarowań, smutku i niezrozumienia. Polikarp sugeruje, by okazywać im wielkie zrozumienie i miłosierdzie, ponieważ ludzie nade wszystko tego właśnie potrzebują. Niechaj sprowadzają na dobrą drogę zabłąkanych.
Druga rada Polikarpa jest bardziej precyzyjna i odnosi się do wszystkich tych, którzy z tego czy innego powodu porzucili drogę Pana. Prawdę mówiąc, trudno jest ustalić dokładnie, do kogo czynił aluzje autor Listu. Mowa jest prawdopodobnie o tych, którzy niegdyś należeli do wspólnoty chrześcijańskiej, a obecnie są od niej oddaleni. Niektórzy dostrzegają w wypowiedzi Polikarpa echo słów proroka Ezechiela: „Słabej nie wzmacnialiście, o zdrowie chorej nie dbaliście, skaleczonej nie opatrywaliście, zabłąkanej nie sprowadziliście z powrotem” (34, 4). Nawet jeśli nie wiemy, czy rzeczywiście Polikarp, w tym tekście, odnosi się do słów inspirowanych przez proroka Ezechiela, jego rada odpowiada dobrze myśli tego wielkiego proroka Starego Testamentu, że zadaniem kapłana jest szukanie osób oddalonych od Boga. Nie wystarczy więc zajmować się wiernymi, którzy znajdują się wokół kapłana.
Niechaj […] odwiedzają wszystkich chorych, nie zaniedbując ani wdowy, ani sieroty, ani biedaka, lecz starając się czynić zawsze dobrze wobec Boga i wobec ludzi.
Oto inna misja prezbitera, która odnosi się do kategorii dokładnie wyszczególnionych: wdowy, sieroty, ubodzy. Widać jasno, jak Kościół od początku podkreślał ważność posługi kapłanów względem osób najbardziej potrzebujących. Argumentacja Polikarpa mogła mieć inspirację w Księdze Przysłów, w której czytamy: „Znajdziesz uznanie i łaskę w oczach Boga i ludzi” (3, 4). Łatwo dostrzegamy wyjątkową aktualność słów Polikarpa napisanych do prezbiterów Filippi, które mogą być odniesione, w jakiś sposób, do wszystkich chrześcijan.
W następnej kolejności pojawiają się rady Polikarpa dotyczące postaw, jakich prezbiterzy Filippi powinni unikać w swej posłudze kapłańskiej.
Niech powstrzymują się od wszelkiego gniewu i sądów niesprawiedliwych, bez względu na osobę.
Rozpatrzmy pierwsze dwa niebezpieczeństwa, to jest gniew i stronniczość. Jeśli chodzi o gniew, jest pożyteczne zauważyć, że czasami Biblia ukazuje świętość Bożą, jaka się objawia w miłosierdziu, które przebacza, podczas gdy człowiek zazwyczaj daje wolny upust złości: „Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu i Efraima już więcej nie zniszczę, albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem; pośrodku ciebie jestem Ja — Święty, i nie przychodzę, żeby zatracać” (Oz 11, 9). W przeszłości Mojżesz mówił, że Pan jest Bogiem, który przebacza i jest nieskory do gniewu:
„Przeszedł Pan przed jego oczyma i wołał: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność»” (Wj 34, 6).
Może wydawać się zaskakujące, że Polikarp stawia na pierwszym miejscu, wśród zachowań, jakich należy unikać w posłudze kapłańskiej, właśnie gniew. W rzeczywistości jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę słowa Jezusa:
„A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi” (Mt 5, 22), łatwo zauważyć powagę tej wady, która w rzeczywistości jest pragnieniem zemsty. Pisząc o sądach niesprawiedliwych, Polikarp prawdopodobnie czyni aluzję do tendencji, jakie istniały wśród prezbiterów wspólnoty w Filippi, ujawniających stronniczość w sposobie myślenia i działania. W gruncie rzeczy chodzi o stałe niebezpieczeństwo w posłudze pasterskiej polegające na faworyzowaniu niektórych grup i lekceważeniu innych.
Niech […] nie osądzają nazbyt surowo, pamiętając, że wszyscy jesteśmy dłużnikami grzechu. W Liście Polikarpa dosyć często spotykamy terminy: sąd, sprawiedliwy, niesprawiedliwy, trybunał Chrystusa. Na pierwszym miejscu biskup zachęca adresatów, aby powstrzymywali się od sądów niesprawiedliwych. Odnosi się więc znowu do pewnej tendencji w życiu codziennym prezbiterów, a mianowicie do wyrażania sądów powierzchownych i bezpodstawnych. W następnych wiekach niektórzy autorzy chrześcijańscy okresu patrystycznego będą rozwijać ten temat, zajmując się problemami sprawiedliwości społecznej, stosunkami między różnymi grupami i wspólnotami. Biskup pisze w gruncie rzeczy do prezbiterów małej wspólnoty i prosi ich, aby byli sprawiedliwi w swym sposobie myślenia, mówienia i działania, to jest aby starali się widzieć rzeczy, jak widzi je Bóg.
4. Dla modlitwy i dla życia
Możemy zakończyć refl eksje, dotyczące Listu Polikarpa do Filipian, modlitwą opartą na jego słowach (por. 6, 2; 10, 1).
Panie, pomóż nam służyć z bojaźnią i wszelką czcią, jak poleciłeś nam Ty sam, Apostołowie, którzy głosili Ewangelię, i Prorocy, którzy zapowiedzieli Twoje przyjście. Daj nam łaskę bycia gorliwymi w trosce o dobro, byśmy unikali zgorszenia, fałszywych braci i tych, co noszą obłudnie imię Pana, wprowadzając w błąd ludzi nieroztropnych. Pragniemy trwać przy tych zasadach, naśladując Twój przykład, mocni i niezachwiani w wierze, pełni miłości wobec braci, kochając się wzajemnie, a zjednoczeni w prawdzie, chcemy uprzedzać jedni drugich w Twojej łagodności, nikim nie pogardzając2.
1 Polikarp ze Smyrny, List do Kościoła w Filippi 6, tłum. A. Świderkówna, Biblioteka Ojców Kościoła (odtąd: BOK) 10, Kraków-Sandomierz 1998, s. 158.
2 Por. tamże 6, 2; 10, 1, s. 158-160.
opr. aw/aw
Copyright © by Wydawnictwo WAM
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THP/wam_2010_mocni_00.html#
Żywot świętego Polikarpa,
biskupa i Męczennika
(żył około roku Pańskiego 160)
Kiedy i gdzie się święty Polikarp urodził, nie wiadomo. Ma on być owym uzdolnionym młodzieńcem, którego święty Jan, apostoł i ewangelista, oddał biskupowi w Smyrnie na wychowanie, a znalazłszy go później hersztem rozbójników, zabrał w swoją opiekę (zobacz 27 grudnia). Był przeto uczniem świętego Jana i z jego rąk otrzymał święcenia na biskupa smyrneńskiego. Żył w pierwszym wieku chrześcijaństwa, znał więc osobiście kilku uczniów Zbawiciela i utrzymywał z nimi bliskie stosunki. Jak mistrz jego, święty Jan, tak i on gromadził około siebie uczniów i wpajał w nich cnotę i pobożność. Między wielu innymi był jego uczniem święty Ireneusz.
Na swym urzędzie z wielkim zapałem opierał się herezji, a wiernych umacniał w wierze. Panowały zaś herezje już od samego początku chrześcijaństwa, gdyż już święty Paweł wyraźnie ostrzega przed nimi Tytusa: “Heretyka po pierwszym i wtórym upomnieniu unikaj, wiedząc, że taki jest wywrócony i grzeszy, potępiony swym własnym sądem” (Tyt. 3,10-11). Polikarp tak brzydził się heretykami, że zabraniał ich nawet pozdrawiać. Mimo to jednak wielkie miał poszanowanie tak u innowierców jak i pogan.
Kiedy prześladowanie za cesarza Marka Aureliusza dosięgło także Smyrny, chrześcijanie tamtejsi wraz z swym pasterzem byli na nie jak najzupełniej przygotowani. Polikarp liczył wonczas może przeszło 100 lat i pragnął gorąco iść pierwszy na męki, aby dać przykład swym owieczkom. Nie przyszło jednak do tego, albowiem wielu przed nim wzięto na męki, a wszyscy okazali stałość, z wyjątkiem jednego, imieniem Kwintus, który na widok dzikich bestii stracił serce i zaparł się Chrystusa. Widocznie dał się dobrowolnie ująć, nie zbadawszy się, czy potrafi wytrwać do końca.
Stałość chrześcijan poganie słusznie przypisywali biskupowi Polikarpowi, wołali przeto na sędziego: “Szukaj Polikarpa!” Święty słyszał owo wołanie, mimo to jednak chodził od domu do domu, umacniając i ustalając wiernych. Chrześcijanie zaczęli nalegać na niego aby się schronił. Polikarp, pragnąc korony męczeńskiej, długo nie chciał tego uczynić, ale w końcu uległ powszechnemu życzeniu i ukrył się w pobliskiej wiosce, gdzie ustawicznie modlił się za całe chrześcijaństwo. Trzy dni przed śmiercią miał widzenie, jakoby mu się poduszka pod głową paliła. Ucieszony zawołał: “Najmilsi, mam być spalony za Chrystusa!” Zaniepokojeni chrześcijanie zmusili go aby zmienił kryjówkę, ale jego widzenie miało się mimo to ziścić, gdyż poganie wymogli przez męki na jakimś małym dziecięciu wyjawienie jego kryjówki. Biskup, usłyszawszy że przyszli siepacze, sam wyszedł naprzeciw nich, kazał ich suto ugościć, a dla siebie prosił o godzinę czasu, aby się mógł przygotować na drogę do wieczności na co żołnierze przystali. Ukląkłszy głośno zaczął się modlić, i to tak rzewnie, że nawet oprawcy byli wzruszeni i żałowali, że musie] ująć tego starca. Po blisko dwugodzinnej modlitwie wsadzono go na osła i powieziono do Smyrny. Kiedy wjechali do miasta, zastąpili mu drogę dwaj senatorowie, imieniem Herod i Nicetas, i wziąwszy go do pojazdu, zaczęli łagodnie namawiać, żeby choćby tylko pozornie odstąpił od wiary i powiedział: “Cesarzu, gotów jestem bogom ofiarować”. – a ujdzie śmierci, po czym będzie mógł robić, co mu się podoba. Gdy im Polikarp stanowczo odmówił, a nawet ich samych próbował nawrócić, poczęli go lżyć, a w końcu zrzucili z wozu tak gwałtownie, że starzec ciężko zranił sobie nogę. Gdy stanął na miejscu sądu, tłum pogański zaczął krzyczeć z radości, że go wreszcie pojmano, ale równocześnie dał się słyszeć jakiś inny głos, mówiący: “Bądź mężny, Polikarpie, i wielkim sercem konaj!” Mimo że ten głos wszyscy słyszeli, nikt nie wiedział skąd pochodził.
Sędzia, ujęty wspaniałością postaci starca, począł go namawiać, aby uczynił zadość woli cesarskiej i pokłonił się bogom a wyrzekł się Chrystusa. Polikarp odpowiedział: “Służę mu już 86 lat, a nic mi złego nie uczynił, owszem dobrodziejstwami obsypywał, a ty chcesz, abym lżył i znieważał tego Pana i Boga mojego?” Sędzia surowiej powtórzył swój rozkaz, ale Polikarp odpowiedział łagodnie: “Udajesz, jakobyś mnie nie znał i nie wiedział, kim jestem. Jestem chrześcijaninem!” Wtedy kazał sędzia ogłosić, że Polikarp wyznał się chrześcijaninem. Tłum odpowiedział szalonym wrzaskiem i zaczął wołać, aby go rzucono dzikim zwierzętom na pożarcie, ponieważ jednak było już po igrzyskach, sędzia kazał go natychmiast spalić żywcem.
Święty Polikarp
Chciwe widoku męki pospólstwo, zwłaszcza żydowskie, zaczęło znosić drzewo i wnet był stos z wysokim palem gotowy. Oprawcy przygotowali tym czasem łańcuchy i gwoździe, aby skazanego przybić do pala, ale Polikarp rzekł: “Zaniechajcie tego, albowiem kto mi udzielił łaski, że za niego mogę śmierć ponieść, ten mi udzieli też łaski, że w ogniu sam stać będę”. Nie przybito go więc, lecz przywiązano. Gdy stos podpalono, płomienie za wolą Bożą rozbiegły się na boki i nie dotykając Świętego splotły się ponad jego głową, jak żagiel wiatrem wydęty, a zarazem rozeszła się wokoło prześliczna woń. Zdumienie ogarnęło wszystkich i głuchy szmer rozległ się między tłumem. Wtedy rozkazano jednemu z oprawców, aby przystąpił do Świętego i przebił go mieczem. Gdy to uczynił, z piersi Świętego trysnął strumień krwi i natychmiast zagasił płomienie. Stało się to 23 lutego roku 166. Chrześcijanie prosili urzędnika o wydanie drogich zwłok, ale żydzi wymogli na nim, że kazał je spalić. Wierni zebrali przeto pozostałe cząstki kości, które jako nieoszacowany skarb umieszczone zostały w kościele w Smyrnie.
Nauka moralna
Rozważmy piękne, pamięci godne słowa św. Polikarpa, które powiedział pogańskiemu sędziemu, gdy ów żądał od niego zaparcia się Chrystusa: “Służę Mu już 86 lat, a nic złego mi nie uczynił, owszem dobrodziejstwami obsypywał, a ty chcesz abym lżył i znieważał tego Pana i Boga mojego?” I nam od samego początku życia aż dotąd Chrystus nic złego nie uczynił, lecz obsypywał nas dobrodziejstwami i zlewał na nas łaski dla ciała i duszy. Każda godzina życia naszego jest dowodem Jego łaski, a nawet godzina utrapienia i cierpienia, gdyż i to czyni Bóg tylko z miłości do nas. Kogo Bóg kocha, na tego zsyła krzyżyki, a jeśli je zniesiemy w pokorze i uległości, to za to tym większa będzie nasza zapłata w Niebie. Ale co myśmy dla Boga uczynili? Czy możemy z dobrym, czystym sumieniem powiedzieć wraz z św. Polikarpem, żeśmy stale, przez całe życie wiernie Bogu służyli? Przeciwnie, obrażaliśmy Go nieraz i to nawet ciężkimi grzechami i często przestępowaliśmy Jego przykazania. Za Jego dobrodziejstwa odpłacaliśmy Mu czarną niewdzięcznością. Opłakujmy przeto niewdzięczność naszą, wierniej służąc Panu i Dobroczyńcy naszemu i odpłacając Mu miłością za miłość. “Wysławiajcie Pana, bo dobry jest, bo na wieki miłosierdzie Jego” (Psalm 106,1).
Modlitwa
Najmilszy Boże, Tyś mnie od wieków ukochał, wyświadczając mi co dziennie i co godzinę niezliczone dobrodziejstwa i okazując swą miłość, bo chcesz, abym był wiecznie szczęśliwy. Ja zaś niewdzięczny nie miłowałem Cię ani Ci nie służyłem. Przepuść w czym zbłądziłem, i przyjmij zaręczenie mojej wierności, że Ci odtąd chcę być uległym i takim pozostać aż do śmierci. Amen.
św. Polikarp, biskup i Męczennik
urodzony dla nieba 23.02.166 roku
wspomnienie 23 lutego
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/p/polikarp.htm
Wywiad tygodnia
Azja Mniejsza – starożytna ziemia chrześcijańska
Z o. Egidiem Picuccim OFMCap – dyrektorem misyjnego czasopisma włoskich kapucynów „Continenti”, znawcą Turcji i jej historii – rozmawia Włodzimierz Rędzioch
W związku z obchodami święta św. Andrzeja Apostoła Benedykt XVI udaje się do Turcji, tzn. odbywa swą pierwszą podróż do Azji. Większość terytorium tego kraju znajduje się w Azji Mniejszej – to olbrzymi półwysep między Morzem Czarnym a Morzem Śródziemnym, oddzielony od Europy cieśninami Bosfor i Dardanele. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że ten islamski obecnie kraj to dawne ziemie chrześcijańskie, gdzie zrodził się Kościół i nauczali Apostołowie, gdzie po raz pierwszy uczniów Chrystusa nazwano chrześcijanami, gdzie odbyły się pierwsze sobory powszechne, gdzie przez wieki istniało chrześcijańskie cesarstwo bizantyńskie.
Włodzimierz Rędzioch: – Euzebiusz z Cezarei, pisarz i historyk Kościoła, w swym słynnym dziele „Historia kościelna” (Historia ecclesiastica) napisał, że Apostołowie zanieśli Dobrą Nowinę Chrystusa do wszystkich zakątków ziemi. Który z Apostołów ewangelizował Azję Mniejszą, tzn. tereny dzisiejszej Turcji?
O. Egidio Picucci OFMCap: – Do Azji Mniejszej udało się trzech apostołów: Piotr, Barnaba i Jan. Ale jeszcze przed nimi pojawili się tam judeochrześcijanie, którzy schronili się w Antiochii w okresie prześladowań, podczas których zginął św. Szczepan (Szczepan poniósł męczeńską śmierć w 35 r. – przyp. W. R.). Gdy Apostołowie dowiedzieli się, że w Antiochii znajduje się jakaś grupa wierzących, wysłali tam Barnabę. Barnaba zastał dużą liczebnie i dobrze przygotowaną wspólnotę, uznał jednak, że należy ją lepiej zorganizować. Dlatego pojechał do Tarsu, by prosić o pomoc Pawła (wówczas Szawła). Następnie razem wrócili do Antiochii, gdzie nauczając spędzili dwa lata.
– Jaką rolę odegrał Paweł w chrystianizacji Azji Mniejszej?
– Rola Pawła w ewangelizacji tych ziem była fundamentalna. Po pobycie w Antiochii Paweł wraz z Barnabą rozpoczął następną podróż: wypłynął z portu w Seleucji, dotarł na Cypr, gdzie ewangelizował miejscową ludność, począwszy od cesarskiego prokonsula, a następnie odbył – wraz z Sylasem – długą podróż po Azji Mniejszej (przebył ok. 1000 km).
– Możemy więc śmiało stwierdzić, że działalność św. Pawła miała decydujące znaczenie dla powstania Kościoła w Azji Mniejszej.
– Niewątpliwie tak. Zachowała się katecheza, którą św. Paweł wygłosił w Antiochii Pizydyjskiej (miasto to istnieje po dziś i nazywa się Alvash) – jest to przykład katechezy przeznaczonej dla wspólnot powstających w Azji Mniejszej. Paweł przywołuje historię Starego Testamentu, udowadniając, że przepowiednie proroków spełniły się w osobie Chrystusa. Styl i treść nauczania zmieni się, gdy Paweł dotrze do Grecji (Filippi, Aten, Koryntu).
– Ewangelista Jan nauczał i zmarł w Efezie…
– Jan był założycielem Kościoła w Efezie i jego pierwszym biskupem i stąd wysłano go na wygnanie na wyspę Patmos, gdzie napisał Apokalipsę. Następnie powrócił do miasta i tam zmarł. Zachowały się jeszcze ruiny kościoła wzniesionego przez cesarza Justyniana, w którym znajduje się grobowiec św. Jana. Najnowsze badania archeologiczne zdają się potwierdzać przypuszczenie, że właśnie w tym miejscu znajduje się grób Apostoła i Ewangelisty. Starożytna tradycje podaje, że z grobowca wydobywał się biały pył, który nazywano manną. Wierni zbierali go i dawali chorym, których miał uzdrawiać. Przez wiele wieków w pierwszą niedzielę maja obchodzono uroczyście „święto manny”.
– Jeden z listów Jana Apostoła skierowany jest do wiernych w Smyrnie. Benedykt XVI ma na trasie swojej pielgrzymki zarówno Efez, jak i Smyrnę. Co wiemy o Kościele w tym starożytnym mieście?
– Miasto Smyrna miało wielkie znaczenie zarówno w okresie greckim, jak i rzymskim. Nazywano je „piękna Smyrna”. Była to ojczyzna wielu filozofów i poetów; istniała tutaj duża wspólnota chrześcijańska, do której Jan Ewangelista skierował jeden ze swych słynnych listów. Trzeba podkreślić, że jest to jedyna wspólnota, której Jan nie udziela upomnień. Smyrna stała się ważnym centrum chrześcijaństwa w II wieku, gdy jej Kościołowi przewodził następca Jana – Polikarp.
– W Apokalipsie Jan wspomina również „siedem Kościołów”…
– „Siedem Kościołów” to siedem miejscowości wokół Smyrny, w których istniały wspólnoty chrześcijańskie kierowane przez biskupa. Jan wysyła do nich listy z upomnieniami, czasami z wyrzutami, w związku z pewnymi zachowaniami, które zapowiadają pojawienie się herezji.
– Jaki wpływ na życie chrześcijan w Azji Mniejszej miał edykt Konstantyna (313 r.), na mocy którego Kościół uzyskał wolność?
– Po wydaniu edyktu Konstantyna nastąpiły wielkie zmiany w życiu chrześcijan. Zaczęto wznosić kościoły i wielkie bazyliki, których ruiny rozsiane są po całej Turcji. W Efezie znajdują się np. pozostałości po bazylice poświęconej Matce Bożej – tutaj odbywał się sobór, podczas którego proklamowano Najświętszą Dziewicę Matką Boga – „Theotókos”. Z Syrii do Azji Mniejszej przywędrowali mnisi, dzięki którym nastąpił rozkwit życia monastycznego. Największe wspólnoty mnichów powstały w Kapadocji. Stąd wywodzą się wybitni przedstawiciele monastycyzmu, tacy jak św. Grzegorz z Nyssy, św. Grzegorz z Nazjanzu czy św. Bazyli Wielki.
– Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że Nicea, Efez i Chalcedon, gdzie odbyły się pierwsze sobory powszechne Kościoła, znajdują się w Azji Mniejszej…
– To prawda, dlatego warto przypominać, że pierwsze sobory powszechne, które ustanowiły podstawowe prawdy naszej wiary i w których uczestniczyli wszyscy biskupi Kościoła, odbyły się na ziemiach dzisiejszej Turcji.
– Czy można więc stwierdzić, że Kościół „instytucjonalny” powstał właśnie tam?
– Oczywiście. Wystarczy przypomnieć, że pierwsza stolica papieska Piotra została ustanowiona w Antiochii (do Rzymu przeniesiono ją później).
– Również w Antiochii po raz pierwszy zaczęto używać słowa „chrześcijanie” na określenie uczniów Jezusa…
– To prawda, mieszkańcy Antiochii zaczęli nazywać uczniów Jezusa chrześcijanami. Ale trzeba wyjaśnić, że na początku określenie to miało raczej negatywny wydźwięk, gdyż Antiocheńczycy traktowali chrześcijan jako członków jednej z licznych sekt, które działały w tym tolerancyjnym mieście.
– W Azji Mniejszej powstało następnie chrześcijańskie cesarstwo bizantyńskie ze stolicą w Konstantynopolu…
– Konstantyn kazał wybudować w strategicznym punkcie nad Bosforem miasto, które przyjęło jego imię i stało się stolicą cesarstwa bizantyńskiego. W Konstantynopolu wzniesiono wspaniałe świątynie – najwspanialszą z nich był kościół pw. św. Zofii (dziś jest to muzeum). Cesarze bizantyńscy byli obrońcami chrześcijaństwa, ale gdy w 1453 r. wojska muzułmańskie zdobyły miasto, zaczął się zmierzch chrześcijaństwa.
– Od dramatu, jakim był dla świata chrześcijańskiego upadek Konstantynopola, minęło ponad pięć wieków. Co w dzisiejszej Turcji pozostało po wspaniałej cywilizacji chrześcijańskiej?
– Trzeba podkreślić fakt, że sułtani imperium osmańskiego byli tolerancyjni i chrześcijanie cieszyli się wolnością. Co więcej, sułtani zaakceptowali również misjonarzy, którzy mogli prowadzić działalność duszpasterską (kapucyni przybyli tam w 1628 r.). Sytuacja pogorszyła się, gdy na początku XX wieku powstała świecka republika – Turcja. Liczba chrześcijan zaczęła powoli spadać i dziś są oni ograniczoną do minimum mniejszością.
Z wielkiej cywilizacji chrześcijańskiej pierwszych wieków pozostały jedynie zabytki archeologiczne i kościoły zamienione na meczety.
http://www.niedziela.pl/artykul/1167/Azja-Mniejsza-8211-starozytna-ziemia
Stefan Wincenty Frelichwski,
prezbiter i męczennik
W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”.
W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, w przeddzień wyzwolenia obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
Ostatni list bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego z 14 stycznia 1945 r.
“Ściskam Was z oddali i pamiętam”
Waldemar Rozynkowski
Kolejna rocznica śmierci bł. ks. Stefana Frelichowskiego skłania nas do głębszego odkrywania jego postaci. Jak każda osoba wyniesiona na ołtarze, jest on darem dla całego Kościoła. Na nas jednak, którzy niemalże kroczymy jego śladami, przyjęcie tego daru staje się swoistym obowiązkiem. Postaci Księdza Stefana można przyglądać się na różne sposoby. Podstawowy polega na lekturze pozostawionych przez niego tekstów. Niestety, poza dostępnym Pamiętnikiem, w oryginale mamy ich niewiele. A szkoda. Wydaje się, że słowo pisane to ważna spuścizna po Błogosławionym, która umożliwia jego głębsze poznanie.
W tym roku, przywołując na myśl 57. rocznicę śmierci Księdza Stefana, a może lepiej narodzin dla nieba, jesteśmy zaproszeni do lektury ostatniego z jego zachowanych listów obozowych. Został on napisany pięć tygodni przed śmiercią. Jego adresatką jest mama Księdza Stefana, jednak jak w każdym z zachowanych listów obozowych wymienia on wiele innych osób, które niejako powiększają grono adresatów. W ten sposób lektura listu staje się dla nas bliższa i być może w tej sporej grupie osób odnajdziemy także siebie.
Pamięć o licznych osobach w liście może nasuwać następujące skojarzenie: bł. Ksiądz Stefan w każdym z listów dziękuje wielu osobom za otrzymaną pomoc, co oznacza, że o nim myślały i bardzo konkretnie mu pomagały. Było ich tak wiele, że niektórych z nich nie potrafimy do dzisiaj zidentyfikować i pozostają anonimowe. Ciekawe byłoby porównanie tej liczby z zainteresowanymi współcześnie postacią naszego Błogosławionego. Która byłaby większa?
Życzmy sobie uważnej i owocnej lektury.
* * *
Kochana Matko!
W dniu Twoich urodzin byliśmy razem z Alosiem, Bernardem i Zygmusiem. W tym dniu minęła piąta rocznica naszego wyjazdu z Torunia do Stutthofu. W dniu Twoich urodzin byliśmy przez cały czas myślami przy Tobie. Wasze dary zjedliśmy wieczorem, a nie zabrakło także kubka dobrej kawy – Twojego, droga Matko, lekarstwa. O ileż bylibyśmy szczęśliwsi, gdybyś Ty, kochana Matuś, była pośród nas. Drogi Twój list z 17 grudnia nadszedł w samą Wigilię i właśnie dzięki Twoim pozdrowieniom – “dla Ciebie i Twoich kolegów” – byłaś wśród nas. Dziękuję Ci, droga Matko, i Tobie, Ojcze, za piękne życzenia na święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok.
Dziękuję za wyczerpujące wiadomości z Chełmży i od cioci Marii. Już teraz cieszę się z waszego opisu, jak przeżyjecie święta. O Steni i Kazi nie potrzebujecie mi więcej pisać, bo już za późno. Może w najbliższych dniach będę miał w ręku Wasz list. Dziękuję serdecznie za pozdrowienia krewnych, Tereni i jej matki i wszystkich znajomych. Dziękuję też za wiadomości o śmierci ojca p. Wardalińskiego oraz Karszuckiego i tych trzech, którzy zginęli na wojnie. Gdybyś, droga Matko, spotkała kogoś z ich rodzin, zapewnij ich o moich modlitwach.
Czy rozmawialiście z Mroczkowskimi? Moim dobrodziejom w Zap-ceniu prześlij, kochana Matko, moje najserdeczniejsze podziękowania. 5 stycznia otrzymałem paczki od Heleny Skiba i od Elżbiety Kleinst z Zapcenia, pow. Chojnice. 4 stycznia od pań M. i O. Kied-rowskich z Szlacheckiego Brzeźna, pow. Chojnice. Pani Lewandowskiej, Ostrowskiej, Hapkowej i wszystkim, którzy tam o mnie myślą i mnie wspierają swoimi modlitwami, proszę przesłać moje życzenia noworoczne, a kochanej Staśce z Chełmży i jej Apolonii 9 lutego. Do Danuty już kiedyś pisałem.
Najserdeczniej, moi najdrożsi, Was pozdrawiam.
Wasz Stefan
PS Jaki jest wynik egzaminu Maryli? Panią Lis z dziećmi, Zadrzewską i wszystkie dzieci, które jeszcze o mnie pamiętają, ściskam z oddali i pamiętam o nich.
Adres: ul. Łazienna 18, 87-100 Toruń
Tel.: (56) 622-35-30 w. 39, fax (56) 621-09-02http://www.niedziela.pl/artykul/12500/nd/Sciskam-Was-z-oddali-i-pamietam
Wspomnienie błogosławionego ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego
Bł. ks. Stefan W. Frelichowski
O śmierci, dobry jest sąd twój. Patrząc na śmierć, nie tylko spostrzegamy to, co przeminie; to, do czego ona ma prawo, ale i to, do czego prawa nie ma, i to pielęgnujmy w życiu i o to się starajmy. Nie przeminie życie Boże, jakie w nas jest, a my w nim. Życie, to jest piękne i dusza w łasce jest piękniejsza od pierwszej piękności świata. I ta piękność duszy pozostanie zawsze.
Adres: ul. Łazienna 18, 87-100 Toruń
Tel.: (56) 622-35-30 w. 39, fax (56) 621-09-02http://www.niedziela.pl/artykul/25174/nd/Wspomnienie-blogoslawionego-ks-Stefana
#MwD: Poruszenie do działania
Przemysław Mąka SJ
Zanim usłyszysz słowa dzisiejszej Ewangelii, wyobraź sobie, że są to jedyne słowa Pisma, które otrzymałeś w życiu. Że słyszysz je po raz pierwszy i ostatni.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 25, 31-46
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. Wówczas zapytają sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?” A Król im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie”. Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?” Wtedy im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego».
Jezus w dzisiejszej przypowieści opowiada apostołom o końcu czasów, o momencie, do którego wszyscy zmierzamy i niejako zdradza zakończenie. Mówi wprost, co jest kluczem do życia wiecznego. Mówi, jaką miarą będzie sądził. O co ciebie zapyta?
Wielki Post jest czasem zmiany. Chcemy w nim zakończyć to, co złe i rozpocząć coś dobrego. Kościół, ucząc się z tego fragmentu, daje nam wskazówki: uczynki miłosierdzia. Te względem ciała i względem duszy. Wiemy jednak, jak trudno w rzeczywistości się nam zmienić: zerwać ze starym nałogiem, który rani bliskich, przekroczyć swoje ograniczenia i wyjść do drugiej osoby. Potrzebujemy wewnętrznego ognia, iskry, czegoś, co poruszy do działania. Potrzebujemy Jezusa, bez którego nic nie możemy uczynić, aby żył w nas. Poproś Go o to. Zobacz, jak On wypełnia przykazanie miłości.
Słuchając powtórnie fragmentu Ewangelii, spróbuj odkryć w sobie obecność Chrystusa, zwróć uwagę na dobre inspiracje i pragnienia. Spójrz także na innych. Czy widzisz w nich Dobrego Pasterza?
Proś Boga, aby udzielił ci miłości. On jest jej dawcą i źródłem. Proś, aby dał ci jej na miarę Jezusa Chrystusa.
Mleko i miód. Odcinek 2: Chłopiec z kosza
Adam Szustak OP
Biblia bardzo lubi anonimowe opowieści anonimowych ludzi bo w ten sposób próbuje opowiedzieć historie każdego…
Drugi odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP.
Namrqcenie, odc. 6: Wielkopostna odznaka
Leszek Łuczkanin OFMConv
Dużo mówimy w tym Wielkim Poście o wyrzeczeniu, wspinaczce. Po co to wszystko? Czy trud się opłaci?
Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.
Papież Franciszek: “Uczmy się żyć Ewangelią”
CTV / KAI / pk
Do pogłębienia w okresie Wielkiego Postu znajomości Pisma Świętego jako skutecznego narzędzia walki ze złym duchem oraz do umocnienia solidarności z potrzebującymi zachęcił papież w rozważaniach przed modlitwą “Anioł Pański” 22 lutego w Watykanie. Po jej odmówieniu i udzieleniu zebranym na Placu św. Piotra błogosławieństwa apostolskiego obdarzył ich małą książeczką “Custodisci il cuore” (Strzeż serca), zawierającą najistotniejsze prawdy wiary.
Przeczytaj pełen tekst papieskiego przemówienia.
Oto polski tekst rozważań papieskich:
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry
W minioną środę, wraz z obrzędem posypania głów popiołem, rozpoczął się Wielki Post, a dziś obchodzimy pierwszą niedzielę tego okresu liturgicznego, który odwołuje się do czterdziestu dni, które Jezus spędził na pustyni, po chrzcie w Jordanie. Święty Marek pisze w dzisiejszej Ewangelii: “Duch wyprowadził Go [Jezusa] na pustynię. Czterdzieści dni przebywał na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu” (1, 12-13). Tymi zwięzłymi słowami ewangelista opisuje próbę, jaką Jezus przeszedł dobrowolnie, zanim rozpoczął swoją misję mesjańską. Jest to próba, z której Pan wychodzi zwycięsko i która przygotowuje Go do głoszenia Ewangelii o Królestwie Bożym. W ciągu tych czterdziestu dni samotności stanął On do konfrontacji z szatanem “twarzą w twarz”, zdemaskował jego pokusy i pokonał go. A w Nim zwyciężyliśmy wszyscy, ale naszym zadaniem jest chronienie w życiu codziennym tego zwycięstwa.
Kościół przypomina nam tę tajemnicę na początku Wielkiego Postu, ponieważ daje nam ona perspektywę i sens tego okresu, będącego czasem walki – w Wielkim Poście trzeba walczyć – jest on czasem duchowej walki ze złym duchem (por. modlitwa kolekty Środy Popielcowej). I kiedy przechodzimy przez wielkopostną “pustynię”, kierujemy wzrok na Zmartwychwstanie Pańskie, będące ostatecznym zwycięstwem Jezusa nad Złym, nad grzechem i śmiercią. Oto zatem znaczenie tej pierwszej niedzieli Wielkiego Postu: stanowcze wprowadzenie nas na drogę Jezusa, drogę, która nas prowadzi do życia. Spoglądać na Jezusa, na to, co Jezus uczynił, i podążać wraz z Nim.
A ta droga Jezusowa przechodzi przez pustynię. Pustynia jest miejscem, gdzie można usłyszeć głos Boga i głos kusiciela. W hałasie, w zamieszaniu nie można tego uczynić; słyszymy jedynie głosy powierzchowne. Tymczasem na pustyni możemy zejść w głąb, gdzie naprawdę rozgrywa się nasz los, życie lub śmierć. A jak usłyszeć głos Boga? Słyszymy go w Jego Słowie. Dlatego ważna jest znajomość Pisma Świętego, ponieważ w przeciwnym razie nie potrafimy odpowiedzieć na pułapki Złego. I w tym miejscu chciałbym powrócić do mojej rady, aby codziennie czytać Ewangelię, czytać Ewangelię, rozważać ją choćby krótko, przez 10 minut, a także mieć ją zawsze przy sobie, w teczce, torbie, zawsze mieć Ewangelię w ręku. Pustynia Wielkiego Postu pomaga nam powiedzieć “nie” doczesności, powiedzieć “nie” bożkom, pomaga nam podejmować odważne decyzje, zgodne z Ewangelią i umocnić solidarność z braćmi.
Wejdźmy więc bez lęku na pustynię, bo nie jesteśmy sami, jesteśmy z Jezusem, z Ojcem i Duchem Świętym. Co więcej, to właśnie Duch Święty, jak to się działo z Jezusem, prowadzi nas na drodze wielkopostnej, ten sam Duch, który zstąpił na Jezusa, a który został nam dany w sakramencie chrztu. Wielki Post jest zatem odpowiednim czasem, który powinien nas doprowadzić do uświadamiania sobie coraz bardziej, jak wiele Duch Święty, którego otrzymaliśmy na chrzcie, dokonał i może w nas dokonać. A na koniec drogi wielkopostnej, podczas Wigilii Paschalnej, będziemy mogli z większą świadomością ponowić przymierze chrztu i wynikających z niego zobowiązań.
Niech Maryja Panna – wzór uległości Duchowi – pomoże nam dać się prowadzić przez Niego, który chce uczynić z każdego z nas “nowe stworzenie”. Jej powierzam zwłaszcza ten tydzień rekolekcji, który zacznie się dziś po południu i w których wezmę udział wraz z moimi współpracownikami z Kurii Rzymskiej. Módlcie się, abyśmy na tej “pustyni”, jaką są rekolekcje, mogli usłyszeć głos Jezusa a także naprawić wiele wad, jakie wszyscy mamy, a także stawić czoło pokusom, które atakują nas każdego dnia. Dlatego proszę was, abyście nam towarzyszyli swoją modlitwą.
Ojciec Święty odmówił następnie po łacinie modlitwę “Anioł Pański” i udzielił wszystkim błogosławieństwa apostolskiego, po czym raz jeszcze zwrócił się do wiernych:
Drodzy bracia i siostry,
Kieruję serdeczne pozdrowienia do rodzin, grup parafialnych, stowarzyszeń i wszystkich pielgrzymów z Rzymu, Włoch i z różnych krajów.
Pozdrawiam wiernych z Neapolu, Cosenzy i Werony oraz młodzież z Seregno przybyłą, by wyznać swą wiarę.
Wielki Post jest pielgrzymką nawrócenia, które skupia się w sercu. Nasze serce powinno się nawrócić do Pana. Dlatego, w tę pierwszą niedzielę, postanowiłem podarować wam tutaj, obecnym na placu, małą książeczkę zatytułowaną “Custodisci il cuore” (Strzeż serca). Zawiera ona niektóre nauki Jezusa i istotne treści naszej wiary, jak na przykład siedem sakramentów, dary Ducha Świętego, Dekalog, cnoty, dzieła miłosierdzia … Teraz rozprowadzą ją wolontariusze, wśród których jest wielu bezdomnych, przybyłych z pielgrzymką. I tak jak zawsze, tutaj na placu to właśnie potrzebujący przynoszą nam wielkie bogactwo, bogactwo naszej doktryny, aby strzec serc.
Niech każdy z was weźmie książeczkę i zabierze ją ze sobą, jako pomoc w nawróceniu i we wzroście duchowym, który zawsze zaczyna się od serca: to tam rozgrywa się mecz codziennych wyborów między dobrem a złem, między światowością a Ewangelią, między obojętnością a dzieleniem się z innymi. Ludzkość potrzebuje sprawiedliwości, pokoju, miłości a może je mieć jedynie powracając całym sercem do Boga, który jest źródłem tego wszystkiego. Weźcie książeczkę i wszyscy ją czytajcie.
Życzę wszystkim dobrej niedzieli. Proszę, zwłaszcza podczas tego tygodnia rekolekcji: nie zapominajcie modlić się za mnie. Smacznego obiadu i do zobaczenia!
_________________________
Nawiązując do fragmentu dzisiejszej Ewangelii (Mk 1, 12-15), zwięźle opisującego kuszenie Pana Jezusa na pustyni, Ojciec Święty zaznaczył, że ukazuje nam on perspektywę i sens Wielkiego Postu, będącego czasem duchowej walki ze złym duchem. Kierując wzrok ku Zmartwychwstaniu Pańskiemu, mamy “stanowczo wejść na drogę Jezusa, drogę, która nas prowadzi do życia” – stwierdził Franciszek.
Analizując sens pustyni zauważył, że pozwała nam ona zejść w głębię, gdzie naprawdę rozgrywa się nasz los, życie lub śmierć. Dodał, że głos Boga słyszymy w Jego Słowie i stąd “ważna jest znajomość Pisma Świętego, ponieważ w przeciwnym razie nie potrafimy odpowiedzieć na ataki Złego”.
– Pustynia Wielkiego Postu pomaga nam powiedzieć «nie» doczesności, powiedzieć «nie» bożkom, pomaga nam podejmować odważne decyzje, zgodne z Ewangelią i umocnić solidarność z braćmi – zaznaczył Ojciec Święty. Podkreślając, że w tym pielgrzymowaniu towarzyszy nam Duch Święty, zachęcił do pełniejszego uświadomienia sobie, jak wiele dokonuje On w naszym życiu. Pozwoli to nam podczas Wigilii Paschalnej z większą świadomością ponowić przymierze chrztu i wynikających z niego zobowiązań.
Papież poprosił też wiernych o towarzyszenie modlitwą jemu i pracownikom Kurii Rzymskiej podczas rozpoczynających się dziś po południu rekolekcji w Aricci pod Rzymem, w których sam także weźmie udział.
Po modlitwie maryjnej i błogosławieństwie oraz po papieskich pozdrowieniach dla różnych grup pielgrzymów wierni zgromadzeni na Placu św. Piotra otrzymali z rąk wolontariuszy małą książeczkę zatytułowaną “Custodisci il cuore” (Strzeż serca), zawierającej podstawowe prawdy wiary. Ojciec Święty poprosił wiernych, aby pomogła im w nawróceniu i rozwoju duchowym, gdyż – jak zaznaczył – właśnie w sercu człowieka “rozgrywa się mecz codziennych wyborów między dobrem a złem, światowością a Ewangelią, obojętnością a dzieleniem się z innymi. Ludzkość potrzebuje sprawiedliwości, pokoju, a może je mieć jedynie powracając z całego serca do Boga, który jest ich źródłem” – stwierdził Franciszek.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2788,papiez-franciszek-uczmy-sie-zyc-ewangelia.html
Abp Gądecki: akceptacja niemoralnego ustawodawstwa grzechem społecznym
2015-02-22 12:48
ms / Poznań / KAI
Z apelem o nawrócenie i zerwanie z grzechami osobistymi i społecznymi zwrócił się w wielkopostnym liście pasterskim abp Stanisław Gądecki. – Do aktualnych grzechów społecznych należy nasze ustawodawstwo przeciwne życiu i obyczajom, akceptacja in vitro, pigułka „dzień po”, konsekwencje moralne ustawy o tzw. przemocy – zauważył przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
List pasterski został odczytany we wszystkich kościołach archidiecezji poznańskiej w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Jego tematem są słowa „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, stanowiące hasło programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce w kolejnym roku przygotowania do świętowania jubileuszu 1050. rocznicy chrztu naszego narodu.
„Mamy się z czego nawracać, a dotyczy to najpierw grzechów osobistych. We właściwym znaczeniu grzech jest zawsze aktem osobistym, jest dziełem konkretnej osoby, jest aktem wolności poszczególnego człowieka” – pisze abp Gądecki.
Zdaniem metropolity poznańskiego grzechy społeczne pojawiają się tam, gdzie człowiek postępuje przeciw zamysłowi Boga, który pragnie, by na świecie panowała sprawiedliwość, wolność i pokój wśród jednostek, grup i narodów. „Tego rodzaju grzechy przez swoje upowszechnienie, jako fakty społeczne, prawie zawsze stają się anonimowe, podobnie jak złożone i nie zawsze możliwe do rozpoznania są ich przyczyny” – zauważył abp Gądecki.
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podkreślił w liście pasterskim, że nawrócenie powinno polegać na osobistym spotkaniu z Chrystusem. „Podczas takiego spotkania tylko Jezus potrafi czytać w głębi naszego serca i objawić nam prawdę o nas samych” – pisze abp Gądecki.
„Nawrócenie to zejście ze złej drogi, to odwrócenie się od bożków i zwrócenie się ku Bogu. Dzięki temu świat przestaje się kręcić wokół mnie, a zaczyna krążyć wokół Boga i bliźniego. Tak więc prawdziwe nawrócenie musi mieć wymiar osobisty, ale również wymiar społeczny” – zauważył metropolita poznański.
Zdaniem abp. Gądeckiego osobisty wymiar sakramentu pokuty opiera się na zmianie sposobu myślenia. „W osądach nie kierować się już rozpowszechnionymi opiniami. Nie postępować tak jak wszyscy. Nie usprawiedliwiać własnych dwuznacznych albo niegodziwych działań tym, że inni postępują tak samo. Zacząć patrzeć na własne życie oczyma Boga, a więc szukać dobra, nawet jeśli jest to niewygodne. Innymi słowy: szukać nowego stylu życia, poszukiwać nowego życia” – pisze abp Gądecki.
Zachęcając wiernych do podjęcia trudu nawrócenia, abp Gądecki zwrócił szczególną uwagę na konieczność przystępowania do spowiedzi św. Metropolita poznański nawiązał też do osób, które żyjąc w niesakramentalnych związkach małżeńskich, nie mogą przystąpić do sakramentu pokuty. „Tym wszystkim osobom chcę powiedzieć, że miłość Pana nikogo nie opuszcza, że Kościół je kocha i jest domem otwartym dla wszystkich, że pozostają członkami Kościoła, nawet jeżeli nie mogą otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia i Eucharystii” – zauważył abp Gądecki.
„Obok wymiaru indywidualnego, nasze nawrócenie winno posiadać również wymiar społeczny. Mamy przestać myśleć tylko o samych sobie. Trzeba otworzyć się na drugich” – stwierdził metropolita poznański. W tym kontekście abp Gądecki wymienił konieczność podejmowania umartwień dla ulżenia losowi ludzi potrzebujących, by np. zaoszczędzone przez post pieniądze ofiarować biednym.
„Dzisiaj często większą ofiarą od darowanych pieniędzy staje się czas poświęcony drugiemu człowiekowi. Poświęcenie czasu współmałżonkowi, dzieciom, chorym, cierpliwe wysłuchanie ludzi samotnych, zaangażowanie się w apostolat parafialny” – podkreślił abp Gądecki.
Działy: Polska,
Tagi: Abp Gądecki Stanisław,
http://www.niedziela.pl/artykul/14241/Abp-Gadecki-akceptacja-niemoralnego
Post? I to jeszcze Wielki?
Zdaję sobie sprawę z pluralizmu postaw reprezentowanych przez nasze społeczeństwo. I dlatego nie dziwię się wcale, że ponad połowa, przynajmniej tych, którzy nie mają zwyczaju brać udziału we Mszy niedzielnej, nie zwróciła uwagi na to, że miniona środa różniła się zasadniczo od poprzednich.
Zresztą nawet oficjalne media wśród wielości informacji, okraszonych niekiedy suto wizerunkami niedoubranych pań i panów, wspomniały o Środzie Popielcowej i rozpoczynającym się dla katolików Wielkim Poście gdzieś tam z boku. Nie chcę dzielić naszych Czytelników i Czytelniczki (teraz już można nie tylko mężczyzn, ale i kobiety umieszczać na drugim miejscu, jak równość, to równość!) na wierzących i niewierzących i dlatego wszystkim daję pod rozwagę trzy wartości, na które ludzie wierzący kładą nacisk szczególnie w tym okresie.
Są nimi: modlitwa, post i jałmużna. Modlitwa przyda się każdemu jako głębsza refleksja nad własnym życiem, nawet w perspektywie tylko doczesnej. Jaki sens ma wszystko, czy czuję się spełniony, czy komuś się na coś przydaję? Czy udaje mi się osiągnąć pewien poziom wewnętrznej wolności? A wierzący doda do tego relację z Absolutem ucieleśnionym w Jezusie.
A post to nie tylko nie jedzenie kiełbasy w piątek, zwłaszcza w Wielki Piątek, ale dążenie do osiągnięcia możliwie pełnej wolności wewnętrznej.
Nie robię tego, co muszę, ale to, czego chcę, a chcę tylko dobra. I wreszcie jałmużna, z którą łączą się zwykle negatywne odczucia. A tu chodzi przede wszystkim o rozbicie grubszej lub cieńszej skorupy egoizmu i zauważenie drugiego człowieka. Może on czegoś potrzebować. Nie tylko pieniędzy, ale zainteresowania, podtrzymania na duchu, telefonu, czy życzliwego gestu.
Może się przyczyniać do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, humanistycznego, solidarnego, nie podatnego na manipulację. Nie taki straszny ten Kościół z całym swoim postem, choćby nawet wielkim. Prawda?
Leon Knabit OSB | Dziennik PoLSKI
Z grzechem bowiem nie ma żartów
Marta Jacukiewicz
Spowiedź z poczucia obowiązku sama w sobie nie jest czymś złym, nawet jeśli nasze postanowienie poprawy jest bardzo niedoskonałe – mówi Dariusz Kowalczyk SJ.
Ojcze Profesorze, zdajemy sobie sprawę, że Pan Bóg jest miłosierny i w swojej miłości przebaczy nam grzechy, które szczerze wyznamy, ale jak wyznać szczerze grzechy, kiedy “boimy się” reakcji księdza?
Jeśli odczuwamy coś, co nazywamy strachem przed spowiednikiem, to warto się nad tym dłużej zastanowić. Na czym ten “strach” właściwie polega i jakie są jego przyczyny? Jest rzeczą naturalną, iż wyznawanie grzechów, szczególnie niektórych, nie przychodzi nam łatwo. Odczuwamy wstyd, zażenowanie. Boimy się, że usłyszymy od spowiednika coś, co będzie dla nas trudne. W tej sytuacji trzeba sobie uświadomić, że tego rodzaju emocje są częścią pokuty. Wyznawanie grzechów nie jest błahostką, ale sakramentem właśnie pokuty. Bóg jest miłosierny, lecz to nie znaczy, że mamy “bezstresowo” podchodzić do naszych grzechów, bo przecież i tak nam przebaczy… Może być też tak, że mieliśmy jakieś niedobre doświadczenie w konfesjonale, które rzutuje na teraźniejszość. W takiej sytuacji pomódlmy się za spowiednika, który nas zranił. Może zabrakło mu kompetencji, może miał zły dzień, może jest cukrzykiem i miał trudny moment właśnie, kiedy mnie spowiadał… I powierzmy nasze zranienie Bogu. Warto w tym kontekście wspomnieć tutaj o tym, co opowiedział mi pewien współbrat. Poszedł kiedyś do spowiedzi do jednej z rzymskich bazylik. Spowiednik w pewnym momencie zaczął na niego krzyczeć, ale współbrat nie miał pojęcia, z jakiego powodu. Sytuacja zrobił się na tyle absurdalna, iż współbrat oznajmił spowiednikowi, że chyba zaszło jakieś nieporozumienie i wstał od konfesjonału. Wyspowiadał się u innego spowiednika.
“Przecież nikogo nie zabiłem, nie mam grzechu ciężkiego, po co mam iść do spowiedzi?” – nie raz słyszę od znajomych. Grzech ciężki to przecież nie tylko zabójstwo?
Warto tutaj zauważyć, że przez wiele wieków sakramentalna pokuta odnosiła się jedynie do grzechów ciężkich. Nieznana była w Kościele spowiedź sakramentalna z grzechów lekkich, które ze swej natury mogą zostać odpuszczone na wiele innych sposobów. Dość powiedzieć, że taki na przykład św. Augustyn po swoim nawróceniu i przyjęciu chrztu nigdy nie musiał przystępować do kanonicznej pokuty. Na przestrzeni wieków praktyka się zmieniła, choć istota pozostała ta sama. Obecnie drugie przykazanie kościelne mówi, że każdy wierny jest zobowiązany przynajmniej raz w roku spowiadać się ze swoich grzechów. Ponadto jesteśmy zachęcani do tzw. spowiedzi z pobożności, czyli z grzechów lekkich, które jako takie nie są przeszkodą, by przyjąć Komunię świętą. Dlaczego zatem się spowiadać, skoro sumienie nie wyrzuca nam żadnego grzechu ciężkiego? Sądzę, że wiele osób mogłoby w oparciu o własne doświadczenie odpowiedzieć, że praktykują regularną spowiedź, bo czują się do niej zaproszeni przez Chrystusa, który jest obecny i działa w swoim Kościele. Nie powinniśmy ograniczać swego religijnego życia tylko do tego, co konieczne, co nas obowiązuje pod sankcja grzechu ciężkiego. Warto rozwijać się, otwierać się na działanie Boga we własnym życiu, nieustannie nawracać… Regularna spowiedź może nam w tym pomóc. Bywa też tak, że przekonywanie siebie i innych, że nie ma się żadnej potrzeby, by pójść do spowiedzi, wskazuje na jakiś ukryty problem. Może czujemy, że spowiedź sakramentalna coś w nas odkryje, do czego sami przed sobą nie chcemy się przyznać tkwiąc w pewnym zakłamaniu.
Po szczerej spowiedzi, po odejściu od kratek konfesjonału – w oczach mamy łzy… I znowu jesteśmy blisko Pana Boga, pewni, że chcemy skończyć z grzechem… Dlaczego niekiedy aż tak trudno porzucić to, co niszczy miłość i wiarę a często prowadzi donikąd?
To jest pytanie: Czy rzeczywiście chcemy skończyć z grzechem? Innymi słowy: Czy chcemy się nawracać? Niekiedy traktujemy spowiedź nie jako element rzeczywistego nawrócenia, ale jako jedynie obowiązek albo ryt, który pozwala nam poczuć się lepiej. Można by rozróżnić pomiędzy chrześcijańskim i pogańskim traktowaniem spowiedzi. W postawie chrześcijańskiej chodzi o nawracanie serca ku Bogu w Kościele i konkretne szukanie woli Bożej. Pogańskie (magiczne) traktowanie spowiedzi polega natomiast na odbyciu rytu, który daje mi na moment poczucie czystości, aby móc przyjąć Komunię, przez co mogę zapewnić sobie przychylność Boga. Tymczasem trzeba pamiętać, że uzyskanie sakramentalnego odpuszczenia grzechów, to nie jednorazowe wydarzenie, ale element drogi. Potrzebny jest ciąg dalszy. Trzeba prosić Boga, abym ujrzał brzydotę grzechu, abym nie dawał się oszukiwać po raz kolejny pokusom przedstawiającym grzech jako coś dla mnie przyjemnego, dobrego. Są grzechy, które bywają swego rodzaju nałogiem. Ich popełnianie przynosi nam chwilową ulgę. Grzeszymy też niekiedy z lęku… Krzywdzimy innych, bo się boimy, że inni skrzywdzą nas, że coś stracimy. Nie wystarczy zatem krótki rachunek sumienia przed traktowaną rytualnie spowiedzią. Warto regularnie podejmować na modlitwie refleksję nad swymi postawami i czynami. Taka refleksja to nic innego, jak rachunek sumienia. Mistrzem może być tutaj św. Ignacy Loyola, który dał nam wiele wskazówek na temat, jak robić regularny, codzienny rachunek sumienia. (zobacz rownież: Rachunek sumienia w codziennej modlitwie)
Co w momencie, kiedy spowiedź traktujemy jako obowiązek? Czy taka spowiedź jest ważna? Wyznajemy grzech, ale i tak wiemy, że jeszcze z nim nie skończymy…
Spowiedź z poczucia obowiązku sama w sobie nie jest czymś złym, nawet jeśli nasze postanowienie poprawy jest bardzo niedoskonałe. Wręcz przeciwnie, pozwala nam nie zagubić się zupełnie. Ale jesteśmy wezwani do czegoś więcej. Bo przecież Bóg chce wejść z nami w osobistą relację, a nie być jedynie jakimś Policjantem patrzącym, czy wypełniamy obowiązki. Weźmy przykład. Ktoś spowiada się od lat, że opuszcza niedzielną Mszę świętą. Spowiada się i znowu opuszcza. Nie ma żadnej poprawy. I prawdopodobnie nie będzie, jeśli niedzielna Msza jest traktowana jedynie jako w gruncie rzeczy niezrozumiały, formalny obowiązek. Sytuacja może zacząć się zmieniać, kiedy doświadczymy Jezusa osobiście, kiedy w spowiedzi spotkamy Jezusa, który mówi mi: Kocham Cię, pragnę, abyś był blisko Mnie, bo to dla Ciebie dobre; nie odchodź ode mnie w grzech. Wówczas Msza staje się spotkaniem z żywym Bogiem, który nas zaprasza do stołu Słowa, Ciała i Krwi Pańskiej. Wówczas tak zaplanujemy niedzielę, aby być na Mszy, bo będziemy czuli się zaproszeni przez samego Boga. Może nie wszystko od razu będzie idealnie, ale coś drgnie i spowiedź przestanie być swoistym wahadłem: grzech, przebaczenie, ten sam grzech itd. Poczujemy, że nie kręcimy się w kółko, ale idziemy naprzód.
Jeśli będziemy mieć w sercu obraz kochającego i wybaczającego Boga, nie będzie wiązało się to z przyzwoleniem na “małe grzeszki”? Przecież wiemy, że Pan Bóg i tak nam wybaczy…
Wyobraźmy sobie syna, który rani matkę, ale matka mu zawsze przebacza, z czego syn wyciąga wniosek, że może matkę zranić kolejny raz, bo i tak mu przebaczy. Powiemy, i będziemy mieli rację, że to chora sytuacja, a nie doświadczenie miłosierdzia. Bóg robi wszystko, aby ocalić grzesznika, ale brzydzi się grzechem. Kategoria “gniewu Bożego” wciąż jest aktualna. W Bogu gniew jest wyrazem miłości, która cierpi, kiedy grzech niszczy człowieka. Jezus modli się z krzyża za swoich prześladowców, ale wcześniej wypowiada wiele mocnych słów chłoszcząc zakłamanie, obłudę, niesprawiedliwość. Nie róbmy z orędzia o miłosierdziu usprawiedliwienia dla naszego zakłamania i przywiązania do grzechu. Pamiętajmy też o słowach Jezusa: “Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie!», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7,21). W życiu chrześcijańskim chodzi o rozeznawanie i pełnienie woli Ojca. Przystępując do spowiedzi, trzeba mieć w sercu prawdziwy, ewangeliczny obraz Boga. A Bóg Jezusa Chrystusa, to Bóg miłosierny, który jednak wypali każdy grzech, bo w Bożym Królestwie nie ma miejsca dla grzechu. Z grzechem bowiem nie ma żartów. Jego owocem ostatecznie jest śmierć. Grzech nas oblepia i może sprawić, że już nie będziemy zdolni otworzyć się na Boże miłosierdzie. Zauważmy, że postawa: “Mogę trochę pogrzeszyć, bo Bóg i tak mi wybaczy”, znajduje się blisko tego, co Pismo święte nazywa “grzechem przeciwko Duchowi Świętemu”. Grzech ten nie może zostać przebaczony, ale nie dlatego, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, lecz dlatego, że człowiek lekceważąc działanie Ducha staje się zamknięty na Boga i przebaczenia po prostu nie przyjmuje.
A co z grzechami, które wstydzimy się wyznać?
O tym już trochę mówiliśmy, wstyd łączy się bowiem z lękiem. Wstyd może być zdrową reakcją na nasze czyny. Wstydzimy się, bo jest czego się wstydzić. Nie jesteśmy bezwstydni, i dobrze. Ale istnieje też wstyd nieadekwatny do sytuacji, który wcale nie pomaga nam w nawróceniu, ale sprawia, że zamykamy się sami w sobie. Dobry, zdrowy wstyd idzie w parze z pokorą. Zły, chory wstyd jest natomiast przejawem pychy, często ukrytej. Poczucie wstydu może stać punktem wyjścia do refleksji nad sobą, do rachunku sumienia. Możemy sobie zadać sobie pytania: Jakich uczynków i myśli się wstydzę? Dlaczego właśnie tych? Najbardziej wstydliwe wydają się grzechy dotyczące seksualności, na przykład masturbacja. Być może jednak powinniśmy odczuwać większy wstyd z powodu innych grzechów, takich jak na przykład złe mówienie o innych, bezsensowne kłótnie, chciwość, egoizm. Niekiedy sądzimy, że grzechy, których najbardziej się wstydzimy, są najcięższe, i w konsekwencji koncentrujemy się na nich. Ale to może być błędem, który sprawia, że przez całe lata nie dostrzegamy tego, co najważniejsze w duchowym, moralnym wymiarze naszego życia. Prośmy Boga o zdrowe poczucie wstydu, które, nawet jeśli jest przykre, stanowi swoistą busolę w rozeznawaniu między dobrem i złem. Przychodzi mi jeszcze jeden konkretny aspekt poruszanej sprawy. Niekiedy jest tak, że wstydzimy się, bo znamy osobiście księdza, który siedzi w konfesjonale. Można to zrozumieć. Dlatego nie ma niczego złego w tym, by – o ile to możliwe – wybrać sobie spowiedź o księdza, który nas nie zna. Trzeba jednak uważać, by tak postępując nie wejść w jakąś nieszczerość przed Bogiem i przed samym sobą. Wstyd przed znajomym księdzem może bowiem brać się m.in. z tego, że nie chcemy poprawiać się z popełnianych grzechów.
Mimo, że postanawiamy poprawę poprawy – do konfesjonałów są długie kolejki… Czy jesteśmy zbyt słabi? Czy zbyt często nie potrafimy “odciąć się” od grzechu?
Jan Paweł II też często się spowiadał, chociaż w kolejce do konfesjonału nie stał. Spowiednicy przychodzili do niego. Z tego jednak nie wynika, że nie potrafił odcinać się od grzechu. W tzw. spowiedzi z pobożności, kiedy penitentowi sumienie nie wyrzuca żadnych grzechów ciężkich, chodzi nie tyle o odcinanie się od poważnych grzechów, do których ciągle powracamy, ale o realizowanie coraz większego dobra. Kiedy skonfrontujemy nasze codzienne życie z przykazaniem miłości Boga i bliźniego, to zawsze dostrzeżemy niedostatki, czy też zaniedbania. Jesteśmy słabi, ale nie na tym polega nasz główny problem. Św. Paweł, Apostoł narodów, też doświadczał słabości. Ale kiedy prosił, by Pan odjął od niego tę słabość, to usłyszał: “Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Z czego Apostoł wyciąga konkluzję: “Będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa” (2 Kor 12,9). Właśnie! Spowiedź może nam pomóc w zobaczeniu swoich słabości i w otworzeniu się na Chrystusową moc. Nie martwiłbym się zatem długimi kolejkami do spowiedzi. One mnie cieszą. Oby tylko te spowiedzi przynosiły większy, chciany przez Boga, owoc. W wymiarze indywidualnym, ale także społecznym. Dlatego tak ważne jest, byśmy w sakramencie pokuty widzieli żywego Boga, który nas kocha i mówi nam prawdę, a nie “magiczny” ryt oczyszczenia.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1731,z-grzechem-bowiem-nie-ma-zartow.html
**********
Rachunek sumienia w codziennej modlitwie
Georges A. Aschenbrenner SJ
Zwykle codzienny rachunek sumienia jest pierwszą praktyką, która znika z życia modlitwy człowieka wierzącego. Często nie określa się jasno przyczyn porzucenia praktyki codziennej analizy dnia wobec Boga. Często myśli się, że rachunek sumienia nie posiada praktycznej wartości w codziennym życiu przeciążonym zajęciami. Często też nie widząc natychmiastowych efektów ulega się łatwo zniechęceniu.
Rozumienie wagi rachunku sumienia zależy od dostrzeżenia jego roli w sztuce rozeznawania duchowego, tzn. w umiejętności rozeznawania działania duchów na co dzień.
Dzisiaj dla wielu ludzi tylko życie spontaniczne ma swój sens. Uważają oni często, że bez spontaniczności nie ma życia. Myślą, że ograniczając tę spontaniczność, zubożamy życie, nie pozwalamy na jego rozwój. Patrząc w ten sposób, przyjmuje się łatwo, że rachunek sumienia obdziera życie z jego uroków, prowadząc do wymazania zeń wszelkiej spontaniczności. Ludzie, którzy tak sądzą, nie uznają głębi myśli Sokratesa, że życie pozbawione refleksji nad samym sobą nie zasługuje na to, by je przeżyć. Dla nich Duch Święty przebywa w człowieku spontanicznym, a to wszystko, co przeciwstawia się rozkwitowi nieuporządkowanej spontaniczności jest obce temu Duchowi. Rozumując w ten sposób zapominają, że istnieją dwa rodzaje spontaniczności, które pochodzą z różnych źródeł.
Istnieje spontaniczność dobra skierowana ku Bogu i ludziom, płynąca z autentycznego przeżywania chrześcijaństwa, w którym słucha się uważnie słów Pana i w dojrzały sposób wciela się je w życie oraz spontaniczność niezdrowa, oparta na instynktach, pochodzących z niedojrzałości człowieka, czy też z działania złego ducha, spontaniczność rozbijająca, utrudniająca słuchanie i odpowiadanie na wezwanie Pana. Każdy człowiek doświadcza tak jednej, jak i drugiej spontaniczności.
Człowiek jako istota myśląca, kierująca się nie tylko instynktami może rozeznawać i poprzez rozeznawanie poznać, skąd pochodzi jego spontaniczność, które duchy są jej przyczyną i świadomie, z pomocą łaski Bożej, zmierzać ku temu, by cała jego osoba była włączona w służbę Bogu i ludziom, by nic w nich nie zubożało pragnienia pełnienia w życiu woli Boga Ojca, pragnienia, które staje się powoli rzeczywistością przeżywaną na co dzień z Chrystusem. Aby to osiągnąć, musimy nauczyć się kształtować i podtrzymywać spontaniczność płynącą z Ducha Świętego. Centralną rolę w tej sztuce ma właśnie codzienny rachunek sumienia.
Kiedy rachunek sumienia łączy się z rozeznawaniem, nie jest on tylko rachowaniem się, nie ma on tylko wydźwięku moralnego, ale staje się szkołą otwierania całej osobowości na Boga i drugiego człowieka. Tak często, choć może już mówiono nam inaczej, nasz rachunek sumienia sprowadzał się do pewnej formy przygotowania się do spowiedzi. Jego głównym aspektem było zorientowanie się co do wartości naszych czynów, czy były one dobre czy złe. W nabywaniu umiejętności rozeznawania, zasadniczą treską nie jest moralna wartość naszych czynów, lecz dostrzeganie, jak Pan nas dotyka i wprowadza w nasze serca, często bez naszej wiedzy, różne poruszenia i jak je odczuwamy, czy umiemy je odczytać i przyjąć.
Owocem wytrwałej pracy, owocem codziennego rozeznawania będzie coraz większa wrażliwość naszej świadomości duchowej, naszego sumienia na działanie Boga. Będziemy poznawać nasze odpowiedzi na to działanie, będziemy poznawać naszą zgodę i nasze pomyłki, aby następnie, móc je jasno ocenić. W codziennym życiu staniemy się bardziej świadomi naszej drogi do Ojca (J 6, 44), dostrzeżemy, że jesteśmy kuszeni przez naturę skażoną grzechem, która nas odciąga od Ojca poprzez grę naszych skłonności i usposobień. Takie poznawanie siebie i takie poznawanie Boga żyjącego w nas jest ważniejsze w codziennym rachunku sumienia od samej odpowiedzi, jaką daliśmy przez nasze czyny. Spójrzmy więc na codzienny rachunek sumienia mając na uwadze nasze wewnętrzne skłonności i usposobienia, by podjąć pełniejszą współpracę z działającym w nas Bogiem i powierzyć Mu nasze serca w autentycznej spontaniczności, która jest wywołana dotykiem Ojca i porywem Ducha.
Rachunek sumienia a droga powołania
Rachunek sumienia jest spotkaniem, w którym nasze codzienne życie jest przez nas odczytywane w Chrystusie i z Chrystusem. Jest to więc doświadczenie Boga w wierze. Rachunek sumienia nie jest sposobem na uzdrowienie siebie, nie jest metodą samodoskonalenia się. Rachunek sumienia uwrażliwia nas na bardzo osobiste poruszenia, którymi posługuje się Duch Święty, by nas zbliżyć do Chrystusa, by każdego z nas bardziej uczynić podobnym do Niego.
Oczywiście wzrost tej wrażliwości trwa i wymaga cierpliwości wobec siebie i zaufania do prowadzącego nas Ducha, abyśmy coraz bardziej żyli prawdą i miłością Chrystusa, dążąc do tożsamości z żyjącym w nas Chrystusem. Ta tożsamość w Nim zakorzeniona poprzez Ducha doprowadza nas do tożsamości naszej drogi życia, naszego powołania chrześcijańskiego, w którym żyjemy, pragnąc służyć Bogu i ludziom.
Bóg powołał mnie do życia, bo mnie umiłował. Żyję tu i teraz dzięki Miłości Boga. On pragnie, abym tu i teraz stawał się coraz bardziej podobny w swoim człowieczeństwie do Chrystusa ubogiego, czystego i posłusznego, który we mnie żyje, którego Duch mnie umacnia, gdy idę drogą swego życia, na którą On mnie wprowadził.
Rachunek sumienia nabiera prawdziwej wartości dopiero wtedy, gdy staje się doświadczeniem codziennej konfrontacji i miejscem odnawiania się na drodze naszego powołania, a przez to prowadzi do pogłębienia i rozwoju własnej tożsamości na wybranej drodze. Nasz codzienny rachunek sumienia w żadnym razie nie może pominąć powołania, do którego zostaliśmy wezwani. Wtedy nabiera ono jasności i staje się w naszej świadomości szczególną łaską Bożą daną nam dla pożytku duchowego drugich i nas samych.
Rachunek sumienia a modlitwa
Rachunek sumienia to czas modlitwy. Brak rachunku sumienia lub robienie go bez codziennego wysiłku i pracy całkowicie nas spłyca i czyni niewrażliwymi na delikatne, a zarazem silne działanie Chrystusa mieszkającego w naszych sercach. Natomiast pusta psychologiczna refleksja nad sobą lub niezdrowa introspekcja nie otwierają, co więcej rodzą realne niebezpieczeństwo zagrzebania się w sobie.
Rachunek sumienia staje się modlitwą i ma duchową skuteczność tylko wtedy, gdy jest kontynuacją modlitwy osobistej. Bez tego czynnika modlitwy rachunek sumienia upływa na jałowej refleksji nad sobą, a jego celem staje się doskonalenie osobiste, podsycające ambicje. W modlitwie Bóg Ojciec objawia nam swą Wolę i to w sposób, jaki On uważa za najlepszy. Uczy nas widzieć wszystko w Chrystusie. Mówi o tym św. Paweł: “Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan” (Kol 1, 27). Modlący się doświadcza tego odsłaniania się Tajemnicy Ojca w Chrystusie na różne sposoby, które często nie dają się zwerbalizować. Duch Jezusa Zmartwychwstałego czyni człowieka zdolnym do odczuwania i poznania Jego wezwania, abyśmy upodobnili się do Tego, który nam się objawia.
Modlitwa staje się czymś pustym, jeśli nie jest odpowiedzią na wezwanie Chrystusa. Otwarcie się pełne szacunku i uległości wobec Pana, bez moralizatorstwa i osądzania siebie, pełne “posłuszeństwa w wierze”, o którym wspomina św. Paweł (Rz 16, 26), jest postawą, o jaką chodzi w codziennym rachunku sumienia, aby móc wyczuć i zidentyfikować osobiste zaproszenie Pana, który nas pociąga ku sobie i wzywa, by nie ulegać subtelnym podszeptom i sugestiom, które są Mu przeciwne. Bez takiej postawy wobec Boga codzienna praktyka rachunku sumienia spłyca się, wysycha i zamiera. Bez wsłuchiwania się w objawianie nam przez Ojca JEGO Dróg, tak różnych od naszych (Iz 55, 8-9), rachunek sumienia staje się jakąś bardzo formalną praktyką ubiegania się o osobistą doskonałość w znaczeniu tylko ludzkim i naturalnym, lub co gorsza okazją pójścia własnymi naznaczonymi egoizmem drogami. Bez modlitwy rachunek sumienia jest czymś ubogim, nieoddającym tego wspaniałego doświadczenia, poprzez które Pan zaprasza nas nieustannie do odpowiedzi, porządkując nasze życie. Z drugiej strony prawdą jest, że modlitwa kontemplacyjna uprawiana bez systematycznego rachunku sumienia wyobcowuje nas z życia stając się czymś sztucznym. Czas formalnej modlitwy może stać się bowiem w czyjejś codzienności okresem arcyświętym, nietykalnym, lecz zupełnie wyizolowanym z reszty życia, które może być oddzielone od modlitwy. Prawdziwa modlitwa winna prowadzić do odnajdywania Boga we wszystkich rzeczach na płaszczyźnie realnego życia.
Codzienny rachunek sumienia pozwala pełniej i bardziej realnie widzieć w naszym życiu Boga, Jego prowadzenie nas i odczytywać Jego plany względem nas w szarzyźnie dnia codziennego, tak abyśmy mogli odnajdywać Boga we wszystkim i wszędzie, nie tylko w czasie wydzielonym specjalnie na modlitwę.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,153,rachunek-sumienia-w-codziennej-modlitwie.html
**********
Czy piekło może być puste?
abp Marek Jędraszewski
Czy apokatastaza – czyli puste piekło – jest realną wizją życia wiecznego? Czy możliwe jest, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni? Na czym miałoby to polegać?
Co to znaczy, że piekło jest puste? Wchodzimy tutaj w zagadnienia niezwykle trudne związane z pytaniem bardzo ogólnym – czy możemy z całą pewnością powiedzieć, że jakiś człowiek jest na pewno potępiony? – mówi abp Marek Jędraszewski.
“Dialogi w katedrze” to comiesięczne spotkania abpa Marka Jędraszewskiego z wiernymi. Metropolita łódzki odpowiada na pytania, przesłane poprzez internet oraz te zadawane w czasie trwania spotkania.
Abp Marek Jędraszewski przez 2 godziny odpowiadał 8 listopada na pytania internautów i zebranych w katedrze. Listopadowe “Dialogi w katedrze” dotyczyły pojęcia “Wiara i życie wieczne”.
Pytanie 4 – Czy apokatastaza jest realna?
*******
Panowie! Trochę dystansu
Andreas Malessa / slo
“Udaje nie wiadomo kogo!” – mawialiśmy w uczniowskich czasach o zarozumiałych kolegach, którzy zachwyceni sami sobą chodzili niczym koguty, przekonani o swoim nieodpartym uroku, lecz przez innych byli traktowani z lekką kpiną.
“On taki silny, że ledwo może iść” – żartowaliśmy jako studenci, kiedy kontuzjowany w wypadku Sylvester Stallone pojawiał się w uniwersyteckiej stołówce, demonstrując przy tym swoje muskuły.
Dzisiaj właściciele umięśnionych ciał mają zapewnione pełne zachwytu spojrzenia dam i zazdrosne zerkanie mężczyzn. Tyle czasu spędzonego na siłowni, tyle dyscypliny w jedzeniu! Co dopiero mówić o płaskim jak deska brzuchu!
Panuje dość powszechny przesąd, że mężczyźni mający figurę boksera, zapaśnika czy ciężarowca są z zasady głupi. To przeważnie nieprawda. Że jednak najchętniej mówią o sobie, o własnym ciele i metodach treningu, szybko się męcząc przy tematach abstrakcyjnych, to najczęściej prawda.
“Spójrz na tego starego lubieżnika” – tak kpiliśmy sobie czasem jako młodzi żonkosie, będąc na urlopie w którejś z nadmorskich miejscowości, na widok mężczyzny w wieku emerytalnym sunącego promenadą, któremu spod barwnej przyciasnej hawajskiej koszuli wylewał się tłusty brzuch pokryty siwym zarostem, a obok niego kroczyła, dzielnie zaciskając pośladki, znacznie młodsza kobieta. Dzisiaj nasi zaawansowani wiekiem towarzysze gry w skata siedzą w bardzo skąpych spodenkach przy stolikach ulicznych kawiarni, demonstracyjnie udowadniając kolegom w tym samym wieku, ale mającym więcej skrupułów, że wciąż można publicznie odsłaniać swoje ciało i że również jesień życia ma swoje przyjemności.
Nie jestem przeciwnikiem erotycznej fotografii artystycznej, nie mam też nic przeciwko duchowi sportu, a już na pewno nie gorszę się, gdy starsi mężczyźni czują w sobie autentyczną radość życia! Czekam jedynie na to, że wreszcie ktoś oficjalnie się zaśmieje. Że nie tylko twórcy kabaretowi, ale również ważne osoby publiczne zaczną się śmiać i kpić z obłędnego przymusu bycia pięknym pod hasłem: “Teraz my też”. Że ktoś ośmieszy kult ciała, kult zabiegów upiększających i biegów maratońskich jako symbolu statusu. Na to właśnie czekam. Jak dotąd – nadaremnie. Bo jeśli wśród aktualnych tematów pojawia się problem męskiego ciała, wszyscy od razu przybierają ton pełen powagi, koncentracji i rzeczowości pozbawionej poczucia humoru.
Przez setki lat obowiązywała zasada: “Mężczyźni nie wiedzą, że mają ciało”. A jeśli nawet wiedzą, to nie poświęcają mu uwagi. Najlepsze ciało to ciało, którego się nie czuje. A jeśli coś się czuje, to tylko głód.
Wiele kobiet nie potrafi sobie wyobrazić, że dla mężczyzny ciało nie jest przejawem jego indywidualności ani integralną częścią osobowości, lecz po prostu narzędziem.
Moje ciało? Gdzie? Jak?
Mężczyzna swoje ciało traktuje jak urządzenie. Takie, przy pomocy którego można wiele rzeczy “załatwić”. I jeśli ta maszyna w jednym czy drugim miejscu się zepsuje, nie ma jeszcze powodów do rozpaczy. Rozpacz może być wywołana tylko przez myśl, że teraz nie uda się “załatwić” albo “osiągnąć” tego, co przedtem.
Dawniej, jeśli mężczyzna nie poświęcił swego zdrowia w służbie królowi lub pod sztandarami na polach chwały, zwyczajne choroby starości nie przykuwały jego nadmiernej uwagi: większość mężczyzn, których życie upływało na ciężkiej pracy, umierała stosunkowo młodo.
“Również na moim ciele życie odcisnęło swoje ślady” – tak elegancko zastępowano w pierwszej połowie XX wieku konstatację typu: “Straciłem na wojnie nogę”. W drugiej połowie stulecia zmieniło się to na stwierdzenie: “Straciłem w restauracji talię”, co oczywiście jest znacznie przyjemniejsze. W okresie cudu gospodarczego mężczyźni w Europie Zachodniej zaczęli wprawdzie, oprócz zwykłego mydła, używać wody po goleniu, jednak o dobrowolnym pójściu do lekarza nie było jeszcze mowy.
To wszystko teraz radykalnie się zmieniło. Tak radykalnie, że mężczyźni popadają dziś w drugą skrajność, usiłując dotrzymać kroku dyktatowi mody i konieczności bycia pięknym, od czego kobiety właśnie nie bez trudu zaczęły się uwalniać.
Sport to zdrowie, zdrowie jest ważne, dbanie o wygląd to sprawa naturalna. Jeśli jednak te trzy sprawy stają się najważniejszym kryterium oceny osoby, jeśli wygląd zbliżony do wizerunku bohaterów oper mydlanych i reklam telewizyjnych ma decydować o sukcesie w pracy i prywatnym szczęściu, to fitness i szczupła sylwetka stają się dla mężczyzn tym, czym właśnie przestały być dla kobiet: rodzajem religii. Ideologią. Nakazem moralnym.
Wysoki, szczupły mężczyzna otrzymuje przy zawieraniu kontraktu wyższe wynagrodzenie niż mężczyzna mały i gruby. Tak twierdzą specjaliści od gospodarki i socjologowie. Kobieta z pełnym biustem łatwiej znajdzie posadę niż jej koleżanka z biustem skromnym. Tak mówią menedżerowie (również płci żeńskiej) od kadr.
Jeśli to prawda, sytuacja nie jest wesoła. Jedno i drugie to głupota wołająca o pomstę do nieba, a przy tym seksizm dyskryminujący także mężczyzn. Czy naprawdę musiało do tego dojść?
Mężczyźni lubią odkrywać wszystko sami. Również to, co kobiety wiedzą od dawna. Na przykład, że wyścigu zająca z jeżem nie można rozstrzygnąć. Pomimo to i z tym – większą zawziętością mężczyźni “świadomi ciała” zaprzeczają udowodnionym faktom. Że kuracje odchudzające wywołują efekt jo-jo, że budowa ciała od mężczyzn jest w 90 procentach dziedziczna i tylko w niewielkim stopniu poddaje się zmianom. Że ciężar radykalnej zmiany diety mężczyzny, który pracuje zawodowo, w pierwszym rzędzie spada na jego żonę. Że zmiana stylu życia dla osiągnięcia szczupłej sylwetki dokona się najprawdopodobniej kosztem czasu spędzonego z dziećmi i będzie wymagała jeszcze więcej czasu poświęconego samemu sobie. Że Joschka Fischer wygląda dokładnie tak samo, jak przed swoim “biegiem w głąb siebie”*. To wszystko przecież bardzo dobrze znamy! Ale ze wszystkich stron płyną uparte zaprzeczenia.
Demografowie przeprowadzający badania na zlecenie Instytutu Roberta Kocha mówią, że 67 procent wszystkich żonatych mężczyzn ma nadwagę. “Jedzą jak u mamy” również jako młodzi małżonkowie. Czy wina leży po stronie kobiet? Nie. Nie trzeba być prorokiem, by mieć pewność, obserwując sposób odżywiania się samotnych mężczyzn przed czterdziestką (pizza na telefon, hamburgery na stojąco, gotowe potrawy w pojemnikach ze sklepu i makarony, makarony, makarony), że oni też wkrótce będą mieć nadwagę.
Może więc przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w pracy zawodowej? Tak. Od kiedy sukcesów nie odnosi się na wojnach, lecz w biurze, zwycięża nie ten, kto jest najszybszy czy najsilniejszy, lecz ten, który najwytrwalej potrafi siedzieć przy biurku. Istnieje przyzwolenie społeczne na słuszny brzuch kierowcy tira; konstruktor sprzętu komputerowego takiego brzucha mieć jednak nie powinien, chociaż praca w obydwu zawodach wymaga mniej więcej tyle samo siedzenia (zwłaszcza nocą). Współczesny rynek pracy nie zna samotnych myśliwych, traperów ani pojedynczych rolników orzących swoje pole – czasy wymagają pracy zespołowej, współdziałania, sieci wzajemnych kontaktów. Pięknie.
Gdzież dochodzi do połowy męskich kontaktów zawodowych i trzech czwartych kontaktów prywatnych? Przy jedzeniu! Modne jest umawianie się na lunch, zapraszanie partnera w interesach do restauracji na “małe co nieco”. Jest to zresztą obyczaj sensowny, patrząc pod kątem budowania atmosfery, umożliwia on też lepsze poznanie się, co nie pozostaje bez wpływu na łagodniejszy przebieg negocjacji. Propozycje “małych przekąsek” nie są jednak w niemieckich restauracjach tak atrakcyjne, jak w Hiszpanii czy we Włoszech, ostatecznie więc wybór pada najczęściej na przysłowiowego schabowego z kapustą albo golonkę.
A propos wszelakich pieczeni. Mężczyźni jedzą dwa razy tyle mięsa, co kobiety. Kucharze w stołówkach zakładowych, znając proporcje płci wśród stołujących się pracowników, orientują się natychmiast, czy potrawy wegetariańskie będą miały powodzenie, czy też nie. Letni grill w ogrodzie obsługują prawie wyłącznie mężczyźni, nawet tacy, którzy poza tym umieją zagotować tylko wodę. “Mieć ochotę na mięso to rzecz typowo męska”, mówi Til Schweiger, aktor hollywodzki, szczupły idol kobiet. Jednak 99 procent wszystkich normalnych mężczyzn nie wygląda jak Til Schweiger. Pozostaje im przynajmniej podobnie się ubierać, to znaczy – mówiąc językiem współczesnym – ubierać się sexy.
I tutaj tkwi jeden z problemów wiążący się z “nowym ciałem” mężczyzny, o którym tak wiele się mówi: niech mi będzie wolno zapytać, czy dwieście milionów zysków uzyskiwanych rocznie ze sprzedaży męskich kosmetyków i miliardowe inwestycje w ośrodki SPA i wellness rzeczywiście mogą zmniejszyć rozziew pomiędzy faktycznym wyglądem mężczyzny a jego pragnieniem, by być zauważonym? Oczekiwanie mężczyzn, by być podziwianym i szanowanym, istnieje – rzecz zadziwiająca – zawsze, niezależnie od tego, czy są zaniedbani, czy przeciwnie – są niewolnikami mody. Mężczyźnie wszystko może się zdarzyć, ale nie zniesie jednego: bycia ignorowanym.
Zdanie, które niegdyś brzmiało ironicznie – “Sukces jest sexy”, obecnie, w ustach nieatrakcyjnych, zaniedbanych mężczyzn z nadwagą, zupełnie straciło taki swój wydźwięk. Są przecież kobiety, które kochają mężczyznę za to, że ma pieniądze, władzę i wysoki status społeczny. A może udają, że kochają…
Czy może więc być tak, że zarówno postawa zadowolonego z siebie, gruboskórnego lekceważenia własnego ciała, jak i nowa “świadomość ciała” to dwie strony jednego medalu? Mianowicie – wypierania? Niektórzy mężczyźni są mistrzami świata w wypieraniu! Sądzą nawet, że są akceptowani, kiedy zachowują się w sposób nieakceptowalny. Albo że stają się od razu bardziej atrakcyjni, jeśli udało im się zrzucić dwa kilogramy. Winę za to ich przecenianie się w sferze erotycznej ponoszą też częściowo kobiety. Te mianowicie, na pytanie – czy to w ankietach socjologicznych, czy w kobiecych czasopismach – “Co znaczy dla ciebie «piękny mężczyzna»?”, odpowiadają wprawdzie absolutnie szczerze, ale w sposób na tyle dla mężczyzn niejasny i rozwlekły, że w pewnym sensie uspokajający: “Ach, to trudno ująć, on musi mieć w sobie to coś”. Albo: “Twarz pełna wyrazu, kulturalny sposób bycia, wdzięk i humor są dla mnie ważniejsze niż bujna czupryna”. “Świetnie!” – myśli męski czytelnik takiej ankiety i głaszcze się zadowolony po mocno łysiejącej głowie i brzuszku piwosza – “Mam jeszcze szanse”.
Z popularnych dziś badań naukowych prowadzonych przez antropologów, socjologów i psychologów wyziera jednak inna prawda, która jest jak zimny prysznic: intuicyjno-archaiczne predylekcje seksualne kobiet, ich, by tak rzec, “praideały męskiej urody” funkcjonują ciągle jeszcze tak samo, jak przed wiekami w epoce kamiennej; o wyborze stanowi kryterium przeżycia i zdolność zapewnienia ciągłości populacji. Zatem rosły mężczyzna o szerokich ramionach, mocnej klatce piersiowej i imponującym umięśnieniu daje gwarancję większego bezpieczeństwa, większej siły i dłuższego życia niż mężczyzna o skromnej posturze. Wąskie biodra i zwarte pośladki tego pierwszego oraz solidna muskulatura pleców świadczą o potencjale rozrodczym, którzy zapewni wystarczający przychówek w jaskini. Oto cała tajemnica.
Również w wypadku mężczyzn niewiele zmieniły się najmocniej działające na nich kobiece bodźce erotyczne: szerokie biodra, okrągłe pośladki i duży biust to walory bardziej pociągające, zapowiadające też zdrowsze potomstwo niż to, które może wydać na świat kobieta o parametrach suchej tyczki. Brzmi to wszystko okropnie biologicznie i jest, niestety, w gruncie rzeczy dokładnie tak samo prymitywne, jak brzmi.
Naukowcy badający ludzkie zachowania mówią jednak, że nie wszyscy mężczyźni żyjący w jednej wielkiej populacji odpowiadają temu powyżej opisanemu, jednemu ideałowi męskiej płodności, choćby nawet wykorzystać do tego celu sport i osiągnięcia całego przemysłu służącego wspieraniu zdrowia. Oprócz natury istnieje bowiem jeszcze kultura. Kobiece ideały piękności nieustannie się zmieniały z punktu widzenia historii kultury i nigdy nie stanowiły w dłuższym czasie jednego obowiązującego kanonu. Gdy natomiast chodzi o mężczyzn, to w ciągu 2500 lat dziejów naszej kultury ustaliły się trzy stałe, powszechnie przyjęte warianty męskiego ideału piękności: efeb, mężczyzna w rodzaju Apolla oraz bohater w typie Herkulesa. Delikatność, piękno proporcji i siła. Niefrasobliwość, rozwaga, waleczność.
Podczas gdy damski ideał piękności wahał się na przestrzeni wieków pomiędzy bujnymi kształtami kobiet Rubensa a anorektycznymi kobietami współczesnego świata mody, idealne ciało męskie było zawsze albo młode, albo szlachetne, albo silne. Efebyjskie, apollińskie lub herkulejskie. I gdy budziło u kobiety uczucia macierzyńskie, dawało jej poczucie bezpieczeństwa albo przynajmniej miłe doznania estetyczne.
Profesor Gunther Heinz, historyk sztuki z Wiednia, poszedł krok dalej i stwierdził filozoficznie: “Kobiety mają formę. Mężczyźni strukturę”. A jego kolega Otmar Rychlik skomentował to następująco: “Struktura nie jest nigdy indywidualna, forma natomiast zawsze. Ciało kobiece tylko w sobie może być zawsze idealne, harmonijne, kompletne, proporcjonalne. Właściwie zaprzecza to pojęciu ideału, ponieważ ciała jednaj kobiety nie można pomylić z innym, jest jedyne, nieporównywalne w najgłębszym sensie tego słowa. Męskie ciało natomiast albo odpowiada, albo nie odpowiada tej jednej, ogólnie panującej i obowiązującej strukturze, co odzwierciedla się w opisie ciała konkretnego mężczyzny, który jest «atrakcyjny» albo «pociągający», a nie «piękny» czy «brzydki», jak to jest określane w wypadku kobiet”.
I wszystko to ma sprawić jedzenie z puszek? Czekam, aż ktoś zacznie się śmiać.
Trochę więcej skromności!
To prawie tak, jak w baśni Andersena Nowe szaty cesarza: władca paradował na golasa po ulicach, oczekując od wszystkich podziwu dla swoich wspaniałych szat. I tylko małe dziecko odważyło się powiedzieć głośno, co widzieli wszyscy: “Król jest nagi!”.
Usta tego dziecka wypowiedziałyby słowa prawdy, gdyby powiedziały współczesnemu mężczyźnie, rozdartemu pomiędzy wymogami fittnessu a mniemaniem o swych wielkich możliwościach w dziedzinie erotyki: “trochę więcej skromności!”. Zwłaszcza gdy chodzi o przekonanie mężczyzn, że potrafią robić wielkie wrażenie na kobietach. Z dala od inscenizowanych przez media obrazów pobudzających erotyczne pragnienia i iluzje, poza arsenałem środków podkreślającym seksowność ciała, którymi dysponuje współczesna “kultura ciała”, przeciętny mężczyzna mógłby oto zdobyć się najpierw na refleksję, potem nabrać dystansu, a na końcu poczuć się nawet całkiem zadowolony. Z żoną u boku, nawet jeśli jej ciało nie ma parametrów modelek z reklam. Ciesząc się otrzymywaną miłością i wsparciem, choć sam nie zawsze przyciąga spojrzenia wszystkich kobiet wokoło. I smakując szczęście intymnej bliskości, którego doświadcza się wtedy, gdy porzuca się egoistyczne szukanie samego siebie, a oddaje się kochanej kobiecie, zapominając o sobie.
“Trzy razy w tygodniu włączam w domu automatyczną bieżnię, a potem idę do sauny. Na koniec biorę masaż. Kiedy jestem w podróży, korzystam z hotelowego basenu, przepływając kilka okrążeń i relaksuję się w gorącej kąpieli” – opowiada Peter Schilling, pięćdziesięcioletni muzyk z Monachium. “Po wyczerpującym koncercie biorę pełny zestaw zabiegów w studiu kosmetycznym: maseczkę na twarz, manicure, pedicure. Rozluźniam się przy tym, medytując”.
Wypada się tylko cieszyć, że ktoś dla siebie i swego ciała ma tyle czasu… Przykład ten pokazuje, że kult męskiego ciała trzeba traktować jako element historii idei XX i XXI wieku. A nawet jako jeden z wielu małych przejawów ponowoczesnej religijności: w wyniku sekularyzacji ludzie zapominają o Zbawcy człowieka, Jezusie Chrystusie. Również w ezoteryce nie liczy się Bóg-Stwórca żydów i chrześcijan. Teraz człowiek, radykalnie zredukowany, lecz w istocie przerażająco konsekwentny, jest ze sobą i swoim ciałem wreszcie sam. Ma jeszcze tylko fizycznie kwitnąć i być seksowny. Nic ponadto.
Jeśli sens życia i godność człowieka ma polegać na zachowaniu zdrowia i sprawności, to logiczną konsekwencją jest podniesienie zdrowia i zabiegów pielęgnacyjnych do rangi religii i nadanie im niemal statusu boskiego. Dlatego wizyta ordynatora kroczącego z asystą przez szpitalne korytarze wygląda jak uroczysta procesja kapłanów, a debaty firm rozpowszechniających idee zdrowego trybu życia oraz sprzedających żywność ekologiczną stają się kwestią wiary. O tym, kto należy do grona wybranych, a kto będzie ekskomunikowany, decyduje wskazanie wagi w łazience. Albo szef od kadr, o czym było wyżej. Mężczyźni nie zdają sobie jeszcze sprawy, ponieważ od niedawna dopiero są wyznawcami w tej świątyni kultu ciała, że jest to w gruncie rzeczy rodzaj ukrytej, fanatycznej religii, obwarowanej ściśle przepisami. Nikt nie zauważa, a zwłaszcza kobiety, że w tym cyrku zdrowia, podszytego zmysłowym dogadzaniem sobie i swobodną erotyką, rządzi rygoryzm, który po cichu gardzi niezdrowymi, grubymi i brzydkimi jako “niewtajemniczonymi”.
* Aluzja do książki popularnego niemieckiego polityka (Mein langer Lauf zu mir selbst), który w rok po objęciu stanowiska wicekanclerza i ministra spraw zagranicznych (1998) miał rozpocząć zdrowy tryb życia i dzięki temu schudnąć około 40 kilogramów w stosunkowo krótkim czasie [przyp. red.].
Więcej w książce: Mężczyźni nie są skomplikowani – Andreas Malessa
Ewolucja zatroszczyła się o jasny podział ról. Każdy biolog wie, co mężczyznę czyni mężczyzną: muskuły, dominacja zachowań i meandry mózgu. Te ostatnie sprawiają, że mężczyzna wprawdzie nie bardzo umie słuchać, ale lepiej parkuje auto. Mózg mężczyzny zaprogramowany jest na walkę i polowanie. Mężczyźni inaczej nie potrafią.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,379,panowie-troche-dystansu.html
******
Ks. Pawlukiewicz: Bycie samotnym to dla faceta dramat
Ks. Piotr Pawlukiewicz
Tak się zastanawiałem, co ja wiem o singlach, co wiem o ich życiu. Nagle mnie olśniło: człowieku, przecież ty jesteś singlem…
Wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1730,ks-pawlukiewicz-bycie-samotnym-to-dla-faceta-dramat.html
******
Nawet dźwięk Jego słowa jest ważny
dodane 2015-02-23 06:00
O Bożych „strzałach” i świętej dociekliwości z s. Judytą Pudełko PDDM, doktorem biblistyki i wykładowcą Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, rozmawia Joanna Jureczko-Wilk.
Joanna Jureczko-Wilk: Łatwo powiedzieć: czytajcie Biblię codziennie! Dlaczego studiowanie tej księgi sprawia nam problemy?
S. Judyta Pudełko: – Lektura jest dla nas trudna, gdyż od autorów, którzy usłyszeli Boży głos i go spisali, dzielą nas wieki i różnice kulturowe. Na dodatek to, co spisali w hebrajskim, aramejskim i greckim, dziś czytamy w różnych tłumaczeniach. „Przedzieranie” się najpierw przez warstwę literacką i czysto ludzką Pisma Świętego, ustalenie, co dany tekst mówi sam w sobie, a dopiero potem dotarcie, do tego, co Bóg chce nam przez niego powiedzieć w naszych konkretnych sytuacjach, wymaga nie lada wysiłku.
Naprawdę pokolenie internetu może odnaleźć siebie w historiach patriarchów i proroków?
– Stary Testament bywa nazywany księgą doświadczenia. Opisuje ludzi, którzy w swoim życiu spotkali Boga i potem wzrastali w wierze. To przykład Abrahama, który przebywał w środowisku, gdzie wyznawano wielobóstwo i który w tym zgiełku idei, poglądów, idoli usłyszał i rozpoznał głos Boga Jedynego. Odpowiedział na Boże zaproszenie i pozwolił się prowadzić. Kiedy teraz otwieramy księgi Starego Testamentu, rodzą się w nas te same pytanie, które stawiali sobie Mojżesz czy Abraham: jak mamy rozpoznać głos Boga, jak rozeznać Jego wolę, odpowiedzieć na nią?
Czytać Pismo Święte od deski do deski?
Można. Dzięki temu łatwiej dostrzeżemy Boży plan w historii świata. Ten sposób poleciłabym osobom już z pewnym biblijnym przygotowaniem. Pozostałym radziłabym rozpocząć czytanie od Nowego Testamentu: od czterech Ewangelii, Dziejów Apostolskich, listów apostołów aż po bogatą w różne odniesienia Apokalipsę św. Jana. Przy jej lekturze należałoby sięgnąć po dodatkowe pomoce. Warto wybrać wydanie Pisma Świętego z przypisami, wprowadzeniami do poszczególnych ksiąg, tabelami historycznymi, które pomogą nam umiejscowić wydarzenia biblijne w historii świata. Bez takiego szerszego kontekstu historycznego trudno będzie nam zrozumieć chociażby starotestamentowe księgi. Żeby przebrnąć przez warstwę tekstową i dotrzeć do sedna Słowa, trzeba być dociekliwym, zadawać tekstowi pytania: czemu służyło rytualne obmycie u żydów, jak praktykowali szabat, czym były chleby pokładne w prawie mojżeszowym, itp. itd.? Przydaje się też ogólna znajomość Biblii, bo często jedne fragmenty znajdują wytłumaczenie w innych.
Cytaty do rozważań mogą codziennie przychodzić do nas SMS-em, na komórkę. To dobre rozwiązanie?
Podobają mi się te esemesowe Boże „strzały” i zastrzyki mocy, które dostajemy w naszej codzienności. Przecież słowo Boże samo w sobie jest egzorcyzmem i ma olbrzymią moc. Jeszcze innym sposobem lektury, który do mnie osobiście bardzo przemawia, jest droga roku liturgicznego. Każdego dnia liturgia proponuje nam czytania ze Starego i Nowego Testamentu, które bardzo często się ze sobą łączą, pokazując, jak Jezus Chrystus wypełnia to, co zostało zapowiedziane w Starym Testamencie. Tych czytań słuchamy w kościele, ale lepiej, kiedy najpierw sami przeczytamy je i przemyślimy.
Papież Franciszek zachęca: „…spróbujcie przez 10–15 minut, nie więcej – czytać Ewangelię, uruchomcie wyobraźnię i powiedzcie coś Jezusowi”. Tyle wystarczy?
Codzienna lektura Pisma Świętego nie musi być długa, ważne żeby to słowo potem w nas pracowało. Jeżeli chcemy każdy dzień przeżywać z Panem w Jego słowie, czytajmy Ewangelię na dany dzień rano albo poprzedniego dnia wieczorem. Czytajmy ją na głos! Śledzenie tekstu wzrokiem nie było praktykowane w starożytnej tradycji biblijnej. Bo słowo przez uszy wchodzi do serca i nawet jego dźwięk jest ważny. Zdarza się, że podczas lektury jakieś wyrażenie zwróci naszą uwagę, poruszy, a może zasmuci, zdenerwuje albo wręcz oburzy. Wspaniale! To znaczy, że Duch Święty aktualizuje tekst do naszego życia, że to słowo jest skierowane właśnie do nas.
Modlitwa Pismem Świętym niekiedy sprawia trudności, na przykład, gdy czytamy tzw. psalmy złorzeczące….
… niektóre z nich nie są nawet obecne w brewiarzu kapłańskim.
Bo jak modlić się, życząc wrogom wszystkiego co najgorsze?
Psalmy są księgą modlitwy Izraela, wypowiadaną spontanicznie, pod wpływem różnych wydarzeń. Kiedy król Dawid i inni członkowie Izraela cieszą się – uwielbiają Boga, kiedy doświadczają łaski, zwycięstwa w walce – dziękują Mu, gdy widzą, że grzeszą – przepraszają i błagają Go o miłosierdzie, a kiedy doświadczają udręki, choroby, prześladowań – krzyczą, wołają o pomoc i właśnie w tym ostatnim kontekście pojawiają się psalmy złorzeczące (Ps 58; 83; 109). Nie należy ich traktować dosłownie. Semicki sposób wyrażania się posiadał silny ładunek emocjonalny, zwłaszcza wtedy, gdy chciano okazać sprzeciw wobec zła, przemocy, krzywdy. Musimy pamiętać o tym, że Izraelici czuli się własnością swojego Boga Jedynego, identyfikowali się z nim, oczekiwali od Niego ochrony i uważali, że jeżeli ktoś występuje przeciwko nim, uderza w samego Boga. Na przykład w Ps 137,8–9 czytamy: „Córo Babilonu, niszczycielko, szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś! Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci”. Słowa te wyrażają sprzeciw i pragnienie pomsty za krzywdy, których lud Boga doznał od Babilończyków. A Bóg miał być ich Mścicielem. Oni nie oddzielali zła od tego, kto je czynił. Chrześcijanin, czytając ten tekst, dostrzega w „dzieciach Babilonii” skutki swojego grzechu, który należy zniszczyć o Skałę – Chrystusa. W ten sposób możemy wyrazić cały ból, sprzeciw wobec zła, nie kierując go do jakiejś konkretnej osoby.
Prowadzi Siostra spotkania biblijne w kilku miejscach Warszawy. Lepiej czytać Pismo Święte samemu czy we wspólnocie?
Bez wątpienia wspólnota jest wielką pomocą. Na nasze wieczorne spotkania często wbiegają ludzie po pracy, zdyszani, zmęczeni, zestresowani. Wchodzą w inną, Bożą rzeczywistość i widać, że jest to dla nich „duchowym spa”. Doświadczają niezwykle mocnego działania Ducha Świętego, który ożywia słowo, kieruje je do konkretnego człowieka, do jego osobistej sytuacji. Każdy z nich w głoszonym słowie odkrywa coś innego.
Otwieramy Pismo Święte i mówimy: tyle razy to czytałem, słuchałem na Mszy św.…
Święty Grzegorz Wielki powiedział, że Pismo Święte wzrasta z czytającym. Inni ojcowie Kościoła zaznaczali, że to księga, która otwiera się przed nami stopniowo. Przyrównywali ją do manny, która w tradycji żydowskiej była tym, czego każdy potrzebował: mlekiem dla niemowląt, dla ludzi dojrzałych stałym pokarmem, a dla starców była jak miód. To znaczy czytając ten sam fragment Biblii, każdy zrozumie go na swoim poziomie. Ja, po ponad dziesięciu latach intensywnych studiów nad Biblią, codziennie odkrywam w niej coś nowego. I końca nie widać….
Gdzie wspólnie rozważać Biblię?
- Spotkania z Ewangelią św. Jana – środy o 19.30 w Domu Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza, ul. Żytnia 11; prowadzi s. Judyta Pudełko (wykładów można odsłuchać na: www.pddm.pl)
- Ignacjańskie Spotkania Biblijne – czwartki o godz. 18.30 w podziemiach sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, ul. Świętojańska 10
- Kursy biblijne – poniedziałki o 19.30 w kościele św. Kazimierza, przy Rynku Nowego Miasta; prowadzą s. Judyta Pudełko, ks. Andrzej Tulej, ks. prof. Krzysztof Bardski
- Biblijne wykłady „Chrystologia w Starym Testamencie” – raz w miesiącu (najbliższy 16 lutego o 19.15) w kościele Zwiastowania Pańskiego, ul. Gorlicka 5/5, prowadzi ks. prof. Waldemar Chrostowski (nagrania poprzednich cykli na: www.opatrznoscboza.waw.pl)
- „Zakochaj się w Biblii” – raz w miesiącu w kościele akademickim św. Anny, ul. Krakowskie Przedmieście 68, prowadzi s. Judyta Pudełko
- Lectio Divina – trzecia środa miesiąca o 19.15 w kościele Zesłania Ducha Świętego, ul. Broniewskiego 44, prowadzi ks. Jarosław Mrówczyński
- Przed Eucharystią – w każdą niedzielę o 9.15 w kościele Matki Bożej Jerozolimskiej, ul. Łazienkowska 14.
http://biblia.wiara.pl/doc/2356497.Nawet-dzwiek-Jego-slowa-jest-wazny/2
***********
Face to face z Arcybiskupem II – prolog
Kolejny rozdział księgi spotkań w ramach projektu studia NIEDZIELA.TV, zatytułowany „Face to face z Arcybiskupem II”, został zarejestrowany w Duszpasterstwie Akademickim „Emaus” w Częstochowie. Abp Wacław Depo tym razem odpowiadał na pytania młodzieży akademickiej. Moderatorem spotkania był Paweł Bilski- student częstochowskiej Akademii Jana Długosza.
Face to face z Arcybiskupem II 1
Face to face z Arcybiskupem II 2
Face to face Z Arcybiskupem II 3
Rozpoczął się prawosławny post
dodane 2015-02-23 09:11
PAP |
Prawosławni, których największe w kraju skupiska są w województwie podlaskim, rozpoczęli w poniedziałek post poprzedzający Wielkanoc. W tym roku święta wielkanocne wypadają w Cerkwi 12 kwietnia, czyli tydzień po Wielkiej Nocy u katolików.
Okres wstrzemięźliwości i zadumy inauguruje w poniedziałek wielkopostny czytanie w cerkwiach kanonu pokutnego św. Andrzeja z Krety, który żył na przełomie VII i VIII wieku. Pierwszym dniem prawosławnego Wielkiego Postu jest zawsze poniedziałek, a poprzedza go niedziela wzajemnego wybaczania win. Wtedy, podczas wieczornych nabożeństw, po raz pierwszy odbywały się też wielkopostne modlitwy.
Duchowni podkreślają, że Wielki Post to duchowa droga do wyrzeczenia się własnych słabości. “To czas gorliwej modlitwy, wstrzemięźliwości i duchowych starań” – napisał w liście wielkopostnym do wiernych i duchowieństwa zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa. Nazywając okres Wielkiego Postu “wiosną duchową” hierarcha podkreślił, że bez odnowy życia duchowego nie jest możliwy “spokój sumienia”.
“Człowiek, który jest oczyszczony modlitwą i owocami pokajania, nabiera sensu życia i otrzymuje spokój wewnętrzny. Jest w stanie wybaczyć wszystko, bowiem jego sumienie staje się czyste i spokojne” – napisał metropolita Sawa. “Wkraczając w dni Wielkiego Postu, dni pokajania i koncentracji duchowej, postarajmy się pogodzić się ze swymi braćmi i siostrami, z którymi, być może, pozostajemy we wrogości i złości, aby, zgodnie z modlitwą pańską, oni +odpuścili nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom+” – dodał hierarcha.
Prawosławni duchowni przypominają, że post przed Wielkanocą jest najbardziej surowy ze wszystkich postów. Szczególnie ściśle przestrzega się go podczas pierwszego tygodnia oraz w Wielkim Tygodniu. W niektórych rodzinach oznacza to rezygnację z jedzenia w poście nie tylko mięsa, ale nawet ryb i nabiału.
Wielki Post rozpoczęli w poniedziałek, zwany u nich Czystym Poniedziałkiem, także grekokatolicy, mieszkający m.in. na Podkarpaciu. “W tym dniu nie ma jednak, jak to dzieje się w kościele łacińskim, obrzędu posypania głów popiołem” – powiedział PAP dziekan sanocki i proboszcz greckokatolicki w Komańczy w Bieszczadach ks. Andrzej Żuraw.
Dodał, że zgodnie z tradycją, na tydzień przed rozpoczęciem przestaje się jeść mięso, a w ostatnią niedzielę – również sery i nabiał. W niedzielę przed Czystym Poniedziałkiem w cerkwiach greckokatolickich odprawiane są nieszpory połączone z obrzędem przebaczania sobie win.
Data Wielkiej Nocy w obu chrześcijańskich obrządkach, katolickim i prawosławnym, liczona jest nieco inaczej, dlatego tylko raz na jakiś czas święto przypada w tym samym terminie. Przeważnie prawosławni i wierni innych obrządków wschodnich świętują Wielkanoc po katolikach, a różnica może być nawet pięciotygodniowa. Tak było np. dwa lata temu. W ubiegłym roku Wielkanoc katolików i prawosławnych wypadła w tym samym terminie.
Różnica w ustalaniu daty tego święta wynika z tego, że katolicy świętują Wielkanoc zawsze w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Cerkiew dodaje do tego jeszcze jeden warunek: niedziela wielkanocna musi przypadać po zakończeniu Paschy żydowskiej (to także święto ruchome), bo dla wyznawców prawosławia oba święta są silnie ze sobą związane.
Dokładnych danych co do liczby osób prawosławnych w kraju nie ma. Przedstawiciele polskiej Cerkwi szacują, że wiernych jest 450-500 tys. Według danych GUS, w ostatnim spisie powszechnym przynależność do Kościoła prawosławnego w Polsce zadeklarowało 156 tys. osób. Dane te uznawane są jednak przez hierarchów za niemiarodajne.
Grekokatolików, według spisu GUS, jest w Polsce ok. 33 tys. Mieszkają m.in. w województwach: podkarpackim, małopolskim, warmińsko-mazurskim, zachodniopomorskim, lubuskim i dolnośląskim.
http://info.wiara.pl/doc/2365959.Rozpoczal-sie-prawoslawny-post
Zamordowani Koptowie uznani za świętych
KAI / pk
Koptyjski patriarcha Tawadros (Teodor) II zapowiedział wpisanie 21 egipskich koptów, zamordowanych niedawno w Libii przez dżihadystów, do synaksarium, czyli odpowiednika Martyrologium Rzymskiego. Oznacza to uznanie ich za świętych.
Nowi męczennicy będą czczeni w koptyjskim kalendarzu liturgicznym jako męczennicy 8. dnia koptyjskiego miesiąca amszir, czyli 15 lutego w kalendarzu gregoriańskim. Jest to wspomnienie dnia, w którym islamiści rozpowszechnili wideo z ich egzekucji na plaży w Trypolisie. Wtedy też Kościół koptyjski obchodzi święto Ofiarowania Pańskiego.
Rząd Egiptu ogłosił już decyzję o budowie kościoła ku ich czci w wiosce Samalut w prowincji Al-Minja, skąd pochodzili. Władze obiecały również wypłacać rodzinom ofiar miesięczną pensję w wysokości 1,5 tys. funtów egipskich (nieco ponad 172 euro), podczas gdy płaca minimalna w Egipcie wynosi 1,2 tys. funtów miesięcznie.
Wydawany w tym kraju tygodnik koptyjski “Watani” podał nazwiska 20 spośród 21 egipskich robotników chrześcijańskich, zamordowanych przez islamskich dżihadystów w Libii. Większość z nich pochodziła z Samalutu. Nie udało się natomiast dotychczas ustalić nazwiska jednego pracownika, pochodzącego z wioski al-Ur.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21371,zamordowani-koptowie-uznani-za-swietych.html
*******
Po egzekucji Koptów Egipt bombardował cele IS
PAP / kn
Egipt poinformował w poniedziałek o przeprowadzeniu ataków z powietrza na cele Państwa Islamskiego (IS) w Libii. Kilka godzin wcześniej dżihadyści powiadomili o egzekucji 21 egipskich chrześcijan, czyli Koptów, w Libii. Egipt zapowiadał “adekwatną” odpowiedź.
Kard. Schönborn stawia 21 Koptów za wzór
KAI / pk
Wspólnota koptyjska jest “wielkim przykładem i wzbogaceniem dla całej Austrii” – stwierdził arcybiskup Wiednia kard. Christoph Schönborn w cotygodniowym felietonie na łamach wielkonakładowej, bezpłatnej gazety “Heute”. Podkreślił, że koptowie tworzą żywe wspólnoty, które również w cierpieniu i prześladowaniu pozostają “wierne swojej wierze”. W Wiedniu żyje 6 tysięcy członków tej wspólnoty wyznaniowej.
W swoim felietonie kardynał nawiązał też do bulwersującego opinię światową brutalnego ścięcia 21 koptów przez terrorystów z libijskiej gałęzi “Państwa Islamskiego”. “Niech krew koptyjskich męczenników pobudzi zaślepionych morderców do zastanowienia, a nas do większej odwagi wyznawania wiary chrześcijańskiej” – napisał przewodniczący episkopatu Austrii. W jego ocenie “mętne” przesłanie, przekazane w nagraniu wideo przez terrorystów, stanowi “wyraźną zapowiedź” , że są oni przeciw Europie, a zwłaszcza przeciw Rzymowi.
O tym, że zamordowanie egipskich chrześcijan zespoliło ich współwyznawców, mówił w Radiu Watykańskim rzecznik katolickiego episkopatu Egiptu ks. Rafik Greiche. – Wszyscy Egipcjanie, chrześcijanie i muzułmanie, uważają, że tych 21 ofiar to męczennicy za wiarę, gdyż na wideo widać, jak się modlą przed egzekucją – powiedział kapłan. Zapowiedział, że niebawem w wiosce Samalut, z której pochodzą prawie wszyscy zamordowani, stanie kościół poświęcony męczennikom. Wszyscy mężczyźni pochodzili ze skromnych rodzin i wyjechali do Libii, aby pracując tam, pomagać swoim bliskim. – Byli to ubodzy ludzie, ale za to blisko Boga – dodał ks. rzecznik.
Według protestanckiego dzieła pomocy Open Doors, na kilka dni przed egzekucją porywacze sprawdzali jeszcze dokumenty swoich ofiar, aby upewnić się, czy naprawdę są oni chrześcijanami. Również członkowie rodzin uważają, że ich bliscy zostali zabici tylko dlatego, że byli chrześcijanami, a umierali ze słowami “Jezus Chrystus” na ustach.
Open Doors wyraził uznanie dla prezydenta Egiptu Abd al-Fattah al-Sisiego, który ogłosił siedmiodniową żałobę narodową w kraju. – Chrześcijanie są pełnowartościowymi obywatelami, a ziarno nienawiści i podziału zasiane w społeczeństwie Egiptu między chrześcijanami a muzułmanami nie powinno wzejść – stwierdził szef państwa w swoim orędziu, dodając, że dla Egipcjan “jest to sprawą oczywistą”.
Jednocześnie organizacja zwraca uwagę, że obywatele Egiptu coraz częściej otwarcie krytykują skrajną, wahabistyczną i salaficką teologię islamską, wykładaną m.in. na głównym uniwersytecie muzułmańskim Al-Azhar w Kairze. Mimo iż uczelnia ta szybko potępiła morderstwo w Libii, nazywając je “barbarzyńskim”, to jednak krytycy wskazują choćby na fakt, że na konferencji międzynarodowej w grudniu ub. roku przedstawiciele Al-Azharu odmówili określenia bojowników “Państwa Islamskiego” jako “niewiernych”.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21367,kard-schnborn-stawia-21-koptow-za-wzor.html
*********
Bp Sobiło: to jest utopia
RADIO WATYKAŃSKIE
Na Ukrainie trwa utopijna wojna o Związek Radziecki – powiedział Radiu Watykańskiemu goszczący w tych dniach w Watykanie bp Jan Sobiło, biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej.
To właśnie na tych terenach toczą się dzisiaj walki.
Wyjaśniając genezę wojny, bp Sobiło przypomina, że Związek Radziecki rozpadł się tylko na papierze. Po 1991 r. Moskwa nadal kontrolowała sytuację na Ukrainie, Białorusi, a nawet w państwach bałtyckich. Majdan natomiast był protestem ludzi, którzy nie chcieli by Rosja nada decydowała o rozwoju Ukrainy i jej kontaktach na zewnątrz. „Wtedy to agresor postanowił jeszcze bardziej zmobilizować swoje siły i wzmocnić swą kontrolę nad wszystkimi strukturami państwa ukraińskiego. Agresja militarna została jednak poprzedzona wojną propagandową” – podkreśla bp Sobiło.
„Atak został poprzedzony ogromną wojną informacyjną Moskwy, która pogrzała tendencje imperialistyczne – powiedział Radiu Watykańskiemu bp Sobiło. – Zostało to także przyjęte przez Kościół prawosławny Moskiewskiego Patriarchatu, który włączył się w całą propagandę. Wróg przygotował sobie ideologicznie mózgi ludzi, którzy żyjąc na Ukrainie, jednocześnie wspierają tendencje Moskwy do pełnej kontroli. Myślą, że wrócą te czasy Związku Radzieckiego. Jak rozmawiam z ludźmi, to widzę czasami, że jest nostalgia za czasami sowieckimi. Myślą, że jak wrócą czasy sowieckie, to jak za Breżniewa wszyscy będą mieć pracę, będą żłóbki i przedszkola, szkoły, porządek będzie. Zapomnieli, że świat jest inny. I nawet, gdyby był Związek Radziecki, to już byłby inny. Dlatego to jest utopia. Ludzie tą utopią żyją i Putin w sposób bardzo sprytny argumentuje, że on jest w stanie przywrócić atmosferę, którą pamiętają ludzie mojego pokolenia. Oni za Breżniewa przeżywali swoją młodość. Stąd to pragnienie, by powróciły tamte czasy i to nawet za cenę tego, że będziemy całkowicie kontrolowani przez Moskwę”.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2365618.Bp-Sobilo-to-jest-utopia
***********
Skomplikowana sprawa
ks. Tomasz Horak
Dzisiejsze dzieciaki są inne. Gotowe wszystkiego dotknąć, wszędzie swoje łapki wsadzić. Pewne są dwóch rzeczy: bezpieczeństwa i bezkarności.
Miałem we czwartek katechezę komunijną. Katechetka w szkole realizuje program – ten urzędowy i kościelny. Szkoła – wiadomo, wiedza, umiejętności, kontrola tychże. Tu muszę uspokoić nadgorliwych wyznawców teorii wolnościowych – na szkolnej nauce religii nie oceniałem nigdy (zgodnie z obowiązującymi zasadami i moim sumieniem) wiary, tylko wiadomości. A wiary nie ośmielam się oceniać nawet na katechezie sakramentalnej przy kościele. W ogóle nie ośmielam się oceniać wiary kogokolwiek. To poza moją kompetencją i poza moimi metafizycznymi możliwościami.
Otóż mam z dzieciakami tę parafialną, sakramentalną katechezę. Co jest jej treścią? A, tam od razu treścią. Najpierw muszę je oswoić z przestrzenią kościoła i z sakralnością tej przestrzeni. Już nie te czasy, kiedy dzieci „w kościoła drzwiach uchylonych milkną jak gawrony, bo ich kościół przejmuje powagą” . Tak mógł pisać ks. Twardowski w roku 1957. Od lat jest inaczej. Z wielu względów, nie z lekceważenia, nie „dla obrazy boskiej” – jak powiadają co niektórzy. Raczej z inności tego pokolenia. Wystarczy jeden bardziej inny niż pozostałych ośmioro (tyle mam tych dzieci) – i wszystkich trzeba oswajać z sakralnością kościoła. Oj, potrwa to czas jakiś. Ale bez obaw.
To pokolenie dzieci jest inne także w przeżywaniu spotkania z czymś nowym i nieznanym. Większość mojego pokolenia reagowała ciekawością ostrożną, z domieszką niepewności. Dzisiejsze dzieciaki są inne. Gotowe wszystkiego dotknąć, wszędzie swoje łapki wsadzić. Pewne są dwóch rzeczy: bezpieczeństwa i bezkarności. Nie można im dać po tych łapkach – choćby i wolno było, to nic nie da. Trzeba po prostu ich ciekawość rozładować. A więc na czas przewidzieć, by one szybsze nie były.
A gdzie budzenie i rozwój wiary? Wiarę rodzice i otoczenie obudziło. Wiem, że różna jest tego intensywność i głębia. Ale jest. Patrzę na niedzielnych Mszach, także na popielcowej onegdaj. Są dzieci, a z nimi rodzice. Nie zawsze dwoje – tyle, że nie zawsze to jest sprawa wiary. Niektórych z nich nie widywałem przedtem. Daleki jestem od zeszycików z podpisami i sprawdzania „sakramentalnej obecności”. A oni przychodzą. Czują się w obowiązku. Czy to nie z wiary płynie? Głębszej, płytszej – niech to osądza Wszechwiedzący. Tyle, że On się ze swoich dzieci cieszy, nie osądza. Czy sługa miałby być dociekliwszy od Pana?
Jedno co mnie boli, to fakt, że prawie połowa tych dzieciaków rośnie w rodzinach o statusie nie sakramentalnym. I nie da się tego nadrobić ani naprawić. Boli mnie choćby dlatego, że kilka lat temu wypłakała się na kolędzie jedna z tych mam, dobry człowiek i parafianka. Jak małe dziecko przytuliła się do proboszcza… Innych też boli, choć nie każdy potrafi zapłakać. Boli mnie także sytuacja dzieci. Jedne wiedzą „co jest grane”, inne nie – ale się dowiedzą. Zabolało mnie i to, co musiałem na zebraniu powiedzieć: wytłumaczcie dzieciom, dlaczego wy nie możecie do komunii przystąpić. Taka to skomplikowana sprawa ta pierwszokomunijna katecheza, a i tak nie opowiedziałem wszystkiego. Bo tak naprawdę to wszystkiego nie wiem. I niech tak zostanie.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2363845.Skomplikowana-sprawa
********
Jasna Góra błaga o pokój
dodane 2015-02-22 18:22
RADIO WATYKAŃSKIE |
Wobec zaostrzającego się konfliktu we wschodniej Ukrainie i w innych miejscach na świecie paulini z Jasnej Góry wzywają wiernych do szczególnej modlitwy o pokój i zaprzestanie prześladowania chrześcijan.
Od I Niedzieli Wielkiego Postu każdego dnia po Mszy św. za Ojczyznę o godz. 15.30 w kaplicy Matki Bożej śpiewne będą suplikacje.
Jak podkreślił o. Marian Waligóra, przeor Jasnej Góry wobec eskalacji konfliktów we wszystkich zapalnych miejscach świata potrzebne jest szczególne wołanie do Boga: „ta modlitwa suplikacjami będzie naszym wyrazem solidarności z tymi, którzy doświadczają tego nieszczęścia jakim jest wojna, jakim jest ból, cierpienie związane z zagrożeniem życia”.
Ta modlitwa jest dla nas bardzo ważna i bardzo nam potrzebna – przyznają Ukraińcy, którzy nawiedzają Jasną Górę. Ks. Rusłan Demczuk za wszelkie wsparcie dziękuje Polakom: „Ta modlitwa i wsparcie dla nas jest bardzo potrzebna. To problem i tragedia całego narodu ukraińskiego nie tylko Donbasu i Ugańska. jesteśmy wdzięczni braciom paulinom i za każdą modlitwę, za każdy gest jedności i współpracy z nami wam wszystkim dziękujemy”.
Paulini szczególną modlitwą otaczają także swych współbraci posługujących na Ukrainie a zwłaszcza o. Pawła, który jak wielu kapłanów pozostaje wierny tradycji nieopuszczania klasztoru i parafii w chwilach zagrożenia i nadal pozostaje w Mariupolu.
Mszę św. i suplikacje o pokój dla świata transmituje Radio „Jasna Góra”, także w Internecie.
*********
To budowanie pogańskiego ładu
dodane 2015-02-22 16:10
KAI |
Z udziałem ponad 100 dam i kawalerów Zakonu Rycerskiego Świętego Grobu Bożego w Jerozolimie odprawiona została Msza św., która zakończyła jasnogórskie rekolekcje Bożogrobców. W homilii bp Kazimierz Ryczan wskazując na przyjętą konwencję o przemocy wobec kobiet, kielecki biskup senior podkreślał, że jest to kolejna próba budowania „pogańskiego ładu” opartego o ideologię lewicowo-liberalną, która dąży do zniszczenia społeczeństwa.
– Przez tegoroczny post i modlitwę stańmy w obronie chrześcijańskiej kultury, w obronie polskiej szkoły, w obronie wnuków i dzieci, wołajmy o Boże miłosierdzie dla Polski. Niech próg chrześcijańskiej rodziny stanie się szańcem, którego nie przekroczy uzbrojony w pieniądze europejski ateizm. Wołajmy bracia do Boga słowami proroka Joela ‘Przepuść, Panie, ludowi Twojemu i nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami’” – zachęcał w homilii bp Ryczan.
Aby nie dać się zniewolić przez zagrażający nam pogański ład i jego liberalne ustawy, niezbędne jest prawdziwe i głębokie nawrócenie ludzi wierzących budujących silny fundament społeczny na Bożych Przykazaniach – apelował kaznodzieja.
„Aby nie zapanowali nad nami poganie rodzimi spod czerwonego sztandaru, ani poganie Europejczycy spod godła trójkąta i cyrkla, ani gorliwi wyznawcy genderyzmu, który stał się objawieniem dla świata liberalnego pozostającego bez wartości. Wezwanie – nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię – skierowane jest do Polaków dnia dzisiejszego, bo zagraża nam pogański ład” – przestrzegł bp Ryczan.
Trzydniowym wielkopostnym rekolekcjom członków Zakonu Rycerskiego Świętego Grobu Bożego w Jerozolimie towarzyszyła refleksja nad historią Zakonu, jego odnową i reformą w XIX i XX w.
Kawalerowie i Damy Zakonu służą Stolicy Apostolskiej, pomagają chrześcijanom w Jerozolimie, a także najbardziej potrzebującym, chronią miejsca święte i opiekują się nimi, działają na rzecz pokoju między narodami.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2365529.To-budowanie-poganskiego-ladu
***********
Droga do wiary
dodane 2015-02-23 05:00
Piotr Rostworowski OSB
Droga do wiary nie jest trudna, jak się wydaje. My mamy pewność, że łaska Boża działa także i w sercach niewierzących i współpraca z nią jest możliwa.
W dzisiejszych czasach ogólnego chaosu i braku pewności co do rzeczy najbardziej dla człowieka zasadniczych – powinniśmy sobie jak najbardziej wzajemnie pomagać, by ratować się przed nicością.
Mówi się, że katolicy są szczególnie niesympatyczni z powodu pewności, którą okazują w swych poglądach. Ale my przecież naprawdę Boga znamy i nie ma w tym nic dziwnego, jeżeli się zważy, że sam Chrystus to uczniom swoim przyobiecał:
Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie widział. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie (J 14,19).
Czy to jest naprawdę takie ważne, kto ma pewność, a kto jej nie ma? Ważne dla całej ludzkości jest natomiast, że ta pewność jest, że są tacy, którzy ją naprawdę mają. Nie jest ważne, że przypadkowo ja to mam dla ciebie albo ty masz dla mnie, i tak to, co mam, nie jest moje, ani nie mogę go dla siebie zachować. W nocy Zmartwychwstania ciemno jest w całym kościele, a tylko paschał płonie. Po chwili cały kościół jarzy się tysiącem świateł i nie poznasz, która świeca od której zapożyczyła płomienia, bo nieraz ta, co otrzymała, jaśniej płonie od tej, co dała. Musimy się po bratersku dzielić tym, co mamy, i nie myśleć, że jest jakimś upokorzeniem otrzymać przez pośrednictwo brata to, co jest darem Bożym dla wszystkich.
Droga do wiary nie jest trudna, jak się wydaje. My mamy pewność, że łaska Boża działa także i w sercach niewierzących i współpraca z nią jest możliwa dla każdego człowieka od zaraz i w miejscu, w którym stoi. Żeby niewierzący mógł współpracować z łaską – paru bardzo prostych rzeczy potrzeba:
1 – aby zawsze wolał poznać prawdę niż mieć rację, i unikał wszelkiego zacietrzewienia;
2 – aby nigdy nie mówił, że jest pewien, kiedy w rzeczywistości nie ma pewności;
3 – aby się nigdy nie wyśmiewał z rzeczy, których dobrze nie rozumie, zwłaszcza jeżeli one dla innych są święte;
4 – aby miał do prawdy podejście łaknące i głęboko poważne;
5 – aby starał się być możliwie jak najwierniejszy temu, co w nim jest najczystsze i najlepsze;
6 – aby był świadom, że jest bardzo nędznym i grzesznym człowiekiem i pragnął się przemienić.
Mam głębokie przekonanie, że taka bardzo realna współpraca z działającym Bogiem doprowadzi stosunkowo prędko do tego pierwszego etapu, na którym człowiek rozumie, że wiarę i Kościół katolicki należy traktować bardzo poważnie. Z tego punktu już nie tak daleko…
Na zakończenie przychodzi mi na myśl pewna zasada, która może nie jest tak bardzo głupia, bo tak bardzo odpowiada sercu ludzkiemu. A ta zasada brzmi: credendum est amanti, zaufać należy przede wszystkim temu, który kocha.
Dziecko zna tę zasadę i zawsze ją w życiu stosuje; czy jednak ona dla ludzi dorosłych jest tak zupełnie niesłuszna i nieodpowiednia? Miałbym pewne wątpliwości co do tego. A czy w obecnym chaosie, gdy grunt się nam spod nóg usuwa, ta zasada nie staje się dziś dla nas jeszcze pilniejsza. Czyż do wszystkiego mamy dojść sami? Czy naprawdę tak bardzo trudno uwierzyć, że my, którzy jesteśmy wprawdzie bardzo kiepskimi uczniami Chrystusa, ale jednak nimi jesteśmy, prawdziwie kochamy naszych braci ludzi? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że rozumiemy, jaką straszną zbrodnią jest nauczanie brata swego błędu lub rzeczy, których nie jesteśmy zupełnie pewni?
Ale trudno, jeżeli pewni jesteśmy, ukrywać tego przez pokorę nie możemy. Gdyby świat przyjął zasadę, że nauczać swych braci mogą ci tylko, którzy są zupełnie pewni, że nauczają prawdy, rychło stałby się chrześcijański. Ileż by głosów wówczas zamilkło! Oto więc myśl ostatnia dla czytelnika (…), bo świadectwo chrześcijan dzisiejszych jest tylko przedłużeniem tego świadectwa apostolskiego:
cośmy ujrzeli i usłyszeli,
oznajmiamy także wam,
abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami.
A mieć z nami współuczestnictwo, znaczy:
mieć je z Ojcem i z Jego Synem
Jezusem Chrystusem.
Piszemy to w tym celu,
aby nasza radość była pełna (1 J 1,3-4).
***
Piotr Rostworowski OSB, Świadectwo Boga, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
http://kosciol.wiara.pl/doc/2359010.Droga-do-wiary
*********
Przed synodem w 2015 r.
dodane 2015-01-15 06:00
George Weigel
Dyskusja na synodzie w 2014 r. pokazała, że większość biskupów opowiada się za klasycznym nauczaniem Kościoła o małżeństwie. Ujawniła się siła Kościoła w Afryce. Przed synodem w 2015 r. czeka nas sporo pracy, o którą prosi papież.
Pełna wersja tekstu opublikowanego w skrócie w bieżącym numerze “Gościa Niedzielnego”.
19 listopada 1964 r. projekt „Deklaracji o wolności religijnej” został nagle wyjęty spod głosowania Soboru Watykańskiego II i na rok odłożony. Ogłoszenie tej niespodziewanej decyzji, wystosowanej na prośbę włoskich i hiszpańskich biskupów uważanych za przeciwników deklaracji, doprowadziło do sytuacji graniczącej z chaosem. Naprędce sklecono petycję do papieża Pawła VI, którą podpisały setki ojców soborowych. Prosili oni, żeby głosowanie nad deklaracją przeprowadzić jeszcze przed końcem trzeciej sesji soboru, do którego pozostały wtedy dwa dni. Mimo narzekań większości Paweł VI stwierdził, że procedury nie zostały naruszone i głosowanie zostało odroczone do czwartej sesji soboru na jesieni 1965 r. Papież zapewnił jednocześnie, że deklaracja będzie wówczas priorytetem w porządku obrad.
Przewrót: 16 października 2014 r.
Nic takiego jak ten legendarny Czarny Czwartek (czy jak to wolał nazwać John Courtney Murray: dies irae, dzień gniewu) nie wydarzyło się w Kościele katolickim przez następnych 50 lat. Aż do następnego czwartku, 16 października 2014 r. Było to blisko zakończenia Nadzwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów o rodzinie zwołanego przez papieża Franciszka jako przygotowanie do zgromadzenia zwyczajnego wyznaczonego na październik 2015 r. (Przyszłoroczny synod jest „zwyczajny”, bo będzie to jedno z regularnie zwoływanych zgromadzeń, które mają miejsce co 3–4 lata). Październikowe zebranie, w którym wzięli udział przewodniczący krajowych konferencji biskupów całego świata i inni wyżsi urzędnicy katoliccy, było rzeczywiście nadzwyczajne. I to nawet nie dlatego, że 16 października ojcowie synodalni wszczęli gremialny przewrót na sali obrad. Wówczas – podczas kolejnej dramatycznej sceny, w której nie brakowało podniesionych i wzburzonych głosów – ojcowie zmusili przywódców synodu do wydania pełnej treści sprawozdań z ich grup językowych, z których wiele było wielce krytycznych wobec relatio, dokumentu podsumowującego pierwszy tydzień obrad. Ten masowy sprzeciw zaś wprawił w ruch proces, który doprowadził do stworzenia dalece zmodyfikowanej i znacząco ulepszonej relacji końcowej z synodu.
W obu tych przypadkach wybuch takich emocji zwiastował coś znamiennego; coś, co miało związek z samorozumieniem się Kościoła katolickiego. Oficjalnym tematem w 1964 roku była wolność religijna, ale w szerszej perspektywie zajęto się także naturą człowieka, relacją między prawami sumienia a roszczeniami prawdy, historycznym stosunkiem Kościoła do władzy państwowej i rosnącą tendencją katolicyzmu do nowoczesności politycznej. W 2014 r. tematami były rodzina i duszpasterska odpowiedź Kościoła na rewolucję seksualną, ale fundamentalne zagadnienia, które poruszano w dyskusjach, były w zasadzie te same co pół wieku wcześniej. Choć tym razem dotyczyły one bardziej odniesienia Kościoła do kultury postmodernistycznej niż jego stosunku do demokracji czy rozdzielenia państwa i Kościoła.
Niestety, niewiele z tej głębi było widać w relacjach i komentarzach na temat synodu, które zbyt często sprowadzały się do gawędy o „ludzkim, postępowym papieżu i jego sprzymierzeńcach, którzy muszą się mierzyć z nieprzejednanymi echami Vaticanum II”. Taka narracja bierze się jednak z niezrozumienia papieża Franciszka, błędnego wyobrażenia o podnoszonych kwestiach, fałszywego obrazu większości soborowej, głuchoty na manipulacje, które popsuły przebieg zgromadzenia, i karykaturalnego obrazu tych, których obsadzono w rolach Czarnych Charakterów. Co gorsza, to odwraca uwagę od poważnych kwestii, które papież Franciszek słusznie życzył sobie poruszyć na forum: kryzysu małżeństwa i rodziny na Zachodzie oraz konieczności pogodzenia prawdy z miłosierdziem w pasterskiej trosce o osoby poszkodowane przez ten kryzys.
Dzięki emocjom rozbudzonym przez nadzwyczajny synod oraz bezładnym i zniekształconym doniesieniom o nim w nadchodzącym roku można się spodziewać niezłych turbulencji w Kościele katolickim. Można je jednak złagodzić i zrobić postęp w duszpasterstwie, jeśli nazwie się po imieniu przeszkody, które leżą u podstaw prób mocowania się Kościoła katolickiego z kulturą postmodernistyczną, zwłaszcza jej standaryzowaniem i ideologicznym usprawiedliwianiem rewolucji seksualnej. Tylko kiedy dostrzeże się prawdziwą naturę tych problemów, można poddać je dyskusji w łagodniejszych nastrojach niż te, które zapanowały w Rzymie i na całym świecie w połowie października 2014 r. oraz następujących tygodniach.
Sprawa niemiecka
Papież Franciszek zdaje sobie sprawę z globalnego kryzysu małżeństwa. Powiedział to jasno tydzień po zakończeniu obrad synodu w pełnym emocji przemówieniu do Rodziny Szensztackiej. Zwrócił wtedy uwagę, że małżeństwo i rodzina nigdy nie były tak atakowane, jak są dzisiaj przez „kulturę odrzucenia”, która redukuje przymierze małżeńskie do poziomu zwykłej „asocjacji”. I na przekór tej kulturze Kościół musi wyjść z „dobitną” wykładnią prawdy o małżeństwie. Papież od samego początku chciał, żeby nadzwyczajny synod biskupów w 2014 r. był wszechstronną i kompleksową dyskusją nad kryzysem małżeństwa i rodziny. Ojciec święty jest przekonany, że bez zgłębienia natury tego kryzysu Kościół nie będzie mógł zastanawiać się dalej nad tym, jak sprawić, by jego rozumienie małżeństwa zostało chętniej słuchane i wcielone w życie w dzisiejszym świecie, opanowanym przez neognostycką kulturę.
Ale ani gruntowna analiza kryzysu, ani celebracja chrześcijańskiego małżeństwa jako odpowiedź na kryzys, nie zostały na synodzie przeanalizowane na takim poziomie, jakiego można było oczekiwać. Stało się tak w znaczny stopniu za sprawą biskupów niemieckich, z emerytowanym kard. Walterem Kasperem na czele, w porozumieniu z sekretarzem generalnym synodu kard. Lorenzo Baldisserim. Najwyraźniej uparli się oni, aby wysunąć na czoło obrad synodalnych kwestię Komunii świętej dla osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach. Zafiksowanie Niemców w tej kwestii świadczyło z jednej strony o zapatrzeniu się sklerotycznego niemieckiego Kościoła we własne problemy duszpasterskie, które są oczywiście spore. Z drugiej strony sprawa „zakazu Komunii” (jak to banalnie nazywały gazety) to tylko zasłona dymna dla poważniejszej dyskusji nad rozwojem doktryny. A to z kolei powtórka ze starej debaty o znaczeniu Soboru Watykańskiego II i jego relacji do tradycji katolickiej. Tę debatę kard. Kasper i jego sprzymierzeńcy najwyraźniej uparli się ponownie podjąć.
Dziesięć miesięcy przed synodem zapytałem osobę dobrze zorientowaną w sprawach niemieckiego katolicyzmu, czemu niemieccy hierarchowie nalegają na powrót do sprawy Komunii świętej dla rozwodników będących w cywilnych związkach. Sprawy, którą znaczna większość środowiska kościelnego uznała za wystarczająco nagłośnioną na synodzie o rodzinie w 1980 r. Sprawy, która wydawała się już rozstrzygnięta, gdy tradycyjna nauka i praktyka Kościoła w tej kwestii zostały potwierdzone w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio (Rodzina chrześcijańska w świecie współczesnym) św. Jana Pawła II z 1981 r. i kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r. Na moje pytanie dostałem krótką odpowiedź: „Pieniądze”.
Kościół niemiecki jest finansowany z Kirchensteuer, podatku kościelnego ściąganego przez państwo od każdego obywatela, który się z niego nie wycofał. Mowa tu o sporych pieniądzach; w 2011 r. Kościół katolicki w Niemczech otrzymał z tej racji 6,3 mld dolarów. Jednak ostatnio coraz więcej niemieckich katolików unika płacenia Kirchensteuer. W niezdarnej próbie zatrzymania wycieku niemieccy biskupi wydali w 2012 r. dekret głoszący, że każdy, kto się wycofa z uiszczenia podatku, „opuścił Kościół” i de facto jest wykluczony z życia sakramentalnego Kościoła (z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia). Dekret został powszechnie obśmiany i niemieccy specjaliści od prawa kanonicznego ogłosili, że nie ma szans na przetrwanie. Bo żeby „opuścić Kościół”, trzeba czegoś więcej niż podpisu pod urzędowym oświadczeniem. Tak czy siak, wpływy z Kirchensteuer wciąż maleją.
Wielu niemieckich biskupów najwyraźniej zinterpretowało tę sytuację jako efekt negatywnego postrzegania Kościoła; jako złośliwego, ograniczonego i bezdusznego propagatora wartości (jak np. nierozerwalność małżeństwa), których żaden szanujący się Europejczyk XXI w. zaakceptować nie może. Właściwszym wytłumaczeniem zdawałoby się to, że ludzie przestali płacić Kirchensteuer, bo przestali wierzyć, że Jezus jest Panem, a Kościół katolicki jego Ciałem. Ale zaakceptowanie tej interpretacji wymagałoby przyznania, że za kryzys wiary i spadek praktyk w Niemczech odpowiadają druzgocące porażki tamtejszych teologów i katechetów w skutecznym głoszeniu słowa Bożego w świecie postmodernizmu i płynnej współczesności. A to już pewnie byłoby za wiele.
Przed synodem w teologicznym kwartalniku „Nova et Vetera” i zbiorze esejów „Remaining in the Truth of Christ. Marriage and Communion in Catholic Church” (wśród którego autorów było pięciu uczonych kardynałów) mocno skrytykowano propozycję kard. Kaspera, by pozwolić rozwiedzionym katolikom, którzy żyją w cywilnych związkach, na pełne uczestnictwo w sakramentach Kościoła. Obie publikacje były napisane w tonie szacunku i naukowej powagi. Jednak kard. Kasper odpowiadając na tę krytykę (głównie w wywiadach prasowych), nie zdołał utrzymać dyskusji na poziomie, na jaki zasługiwała. Tych, którzy mieli do jego postulatów poważne zarzuty natury biblijnej, patrystycznej, teologicznej, kanonicznej i duszpasterskiej, wyzwał od doktrynalnych i biblijnych fundamentalistów.
Podczas synodu kard. Kasper wygłosił w Wiedniu wykład, w którym wyjaśnił swoje stanowisko na temat małżeństwa i rodziny w świetle własnej interpretacji Vaticanum II. Jego zdaniem sobór rozpoczął nową erę katolicyzmu, gdzie wszystkie stare prawdy podlegają teraz ponownemu zbadaniu, być może nawet zrewidowaniu. Nie sposób się w tym miejscu nie zastanowić, jakież to informacje docierały do Niemiec w ostatnich dekadach… W rozwiniętym świecie żywotne obszary katolicyzmu to te, które kierowały się dynamiczną ortodoksją widoczną w nauczaniu Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wykruszające się obszary europejskiego katolicyzmu – tj. w zasadzie większość katolicyzmu zachodnioeuropejskiego – to te, które poddały się naporowi ducha czasu i zaczęły naginać doktrynalne oraz moralne normy Kościoła, wyobrażając sobie, że to jest właśnie „duch Soboru Watykańskiego II”. Ale oto kard. Kasper, w porozumieniu z sekretarzem generalnym synodu kard. Baldisserim, propagował dalsze naginanie norm. I to w taki sposób, który wydał się większości ojców synodalnych (bez względu na medialne zamieszanie) całkowicie sprzeczny z nauczaniem samego Pana.
13 lat temu kard. Joachim Meisner (wówczas arcybiskup Kolonii) powiedział mi, że największą szansą na odbudowę katolicyzmu niemieckiego w XXI w. jest świadectwo jego XX-wiecznych męczenników. W miesiącach poprzedzających synod w 2015 r. niemieccy teologowie, biskupi i ich sprzymierzeńcy mogliby się pogłowić nad mocą duchową, jaka bierze się z uzasadnionego oporu. Kiedy w połowie XX w. Kościół rozprawiał się z systemami totalitarnymi w Niemczech i Włoszech oraz ich sojusznikami we Francji, zbyt wielu europejskich katolików przyjęło niepokojącą postawę, która polegała najpierw na przyzwoleniu, potem na złożeniu broni i wreszcie na kolaboracji. Męczennicy wybrali odmienną drogę. W zaproponowanym przez nich kierunku na pewno warto udać się teraz, gdy katolicyzm stara się wprowadzić w życie wizję papieża Franciszka o „Kościele w nieustannej misji” i stawić czoła agresywnemu sekularyzmowi oraz rozkładowi małżeństwa i rodziny.
Pięć minut Afryki
Trudno się dziwić, że propozycje forsowane przez Niemców i ich sprzymierzeńców na tegorocznym synodzie w mainstreamowych mediach były przedstawiane jako śmiałe, nieszablonowe i nowatorskie. W rzeczywistości były to dość przebrzmiałe i zleżałe pozostałości wizji tzw. postępowego katolicyzmu, które – według wszelkich kryteriów ewangelicznych – poniosły sromotną klęskę w Europie i poza nią. To, co było nowością podczas synodu – i co uczyniło go „nadzwyczajnym” w pospolitym znaczeniu tego słowa – to objawienie się katolicyzmu afrykańskiego jako zasadniczego czynnika w kształtowaniu przyszłości katolicyzmu powszechnego. Ojcowie synodalni z Afryki znaleźli się w czołówce osób, które przeciwstawiły się propozycjom kard. Kaspera. Mocno podkreślali, że przyjęcie chrześcijańskiego modelu małżeństwa przez ich kultury miało moc wyzwoleńczą, zwłaszcza dla kobiet. Między wierszami zasugerowali także, żeby biskupi reprezentujący umierające Kościoły lokalne powstrzymali się od eksportowania zachodniego fermentu do krajów globalnego Południa, bo tam katolicyzm rozwija się prężnie dzięki głoszeniu prawd Ewangelii w duchu miłosierdzia, ale bez kompromisów.
Trzeba było odwagi, żeby zająć takie stanowisko. I to nie tylko dlatego, że Afrykanie narazili się w ten sposób na zarzuty o kulturalne zacofanie (czy, jak to bezceremonialnie ujął kard. Kasper, „zniewolenie przez tabu”). Trzeba było odwagi także dlatego, że Kościół w Afryce jest w dużej części opłacany przez katolickie agencje rozwoju w Niemczech, które są nadzwyczaj dobrze sytuowane i całkiem hojne dzięki Kirchensteuer. Jednak widocznie dla osób takich jak kard. Wilfrid Fox Napier, franciszkański arcybiskup Durbanu, który długo był uważany za sympatyka katolickiej lewicy, synodalna dyskusja o małżeństwie i duszpasterskiej trosce o osoby ze skłonnościami homoseksualnymi przybrała zbyt niepokojący obrót. I dlatego razem z innymi w samą porę postanowił on uderzyć na alarm. I kard. Napier zrobił to, odważnie i zdecydowanie potępiając relację z półmetka synodu (i jej przeciek do prasy). To było zielone światło dla innych, by powiedzieli, co naprawdę myślą o manipulacjach, które wyszły na jaw w tym raporcie.
Przebieg synodu Niepokoje, że zgromadzenie było sterowane przez kard. Baldisseriego w porozumieniu z abp. Brunonem Forte, włoskim teologiem i sekretarzem specjalnym tegorocznego synodu, były permanentnie zbywane jako teorie spiskowe konserwatystów, i to nawet przez zazwyczaj rozsądnych dyplomatów watykańskich (a jest ich kilku). Nie były to jednak żadne bajki, tylko dowody na sfrustrowanie ojców synodalnych przebiegiem synodu. I to sfrustrowanie znalazło ujście 16 października, co z kolei doprowadziło do wypuszczenia raportów z dyskusji w grupach językowych, które ujawniły, z jak różnym odbiorem spotkała się przygotowana przez abp. Forte relacja z pierwszego tygodnia obrad.
Co było nie tak z przebiegiem synodu? Wiele rzeczy. Papież słusznie zaapelował o otwartą i swobodną dyskusję, co nie do końca zgadzało się ze zwyczajowym katolickim postrzeganiem synodu od powołania tej instytucji podczas Soboru Watykańskiego II. Mimo to sekretariat odmówił upublicznienia treści interwencji ojców synodalnych z pierwszego tygodnia obrad, kiedy ojcowie, audytorzy świeccy i obserwatorzy przemawiali przed całym zgromadzeniem. Streszczenia dyskusji wypuszczone przez serwis informacyjny Stolicy Apostolskiej (prawdopodobnie pod kierownictwem sekretariatu synodu) i duża część synodalnych konferencji prasowych zostało skrytykowanych za powierzchowne potraktowanie tematów poruszonych na sali obrad. Jeśli ktoś zasugerował, że przydało by się rzetelniejsze sprawozdanie, dostawał po nosie. Stąd sporo ojców synodalnych uznało, że – jak to ujęto – manipulacja obradami była „jawna i nieudolna”. Czyli nie tyle oczywista, co wręcz niedorzecznie oczywista.
Ale o przepełnieniu szali goryczy zadecydowała relacja z półmetka przygotowana przez abp. Forte. Dokument ten miał być szybkim przeglądem głównych tematów poruszonych podczas pierwszego tygodnia obrad, które należało rozwinąć podczas dyskusji w grupach językowych w tygodniu drugim. Ale abp. Forte sporządził go jak roboczą wersję relacji końcowej z synodu, naświetlając kwestie, które powinny się cieszyć największym zainteresowaniem międzynarodowych mediów, niecierpliwie oczekujących Wielkiej Katolickiej Zapaści w czeluść rewolucji seksualnej. To sprawiło, że podczas konferencji prasowej, na której prezentowano relację z półmetka, kard. Péter Erdő, relator generalny synodu (oficjalnie odpowiedzialny za podsumowanie) praktycznie wyparł się i jego, i tegoż dokumentu.
Gdy rozpoczęły się dyskusje w grupach językowych, jedni pytali drugich: „Słyszałeś coś z tego w zeszłym tygodniu?”, mając na myśli wyrażenia z relacji użyte przez abp. Forte na temat duszpasterskiego podejścia do osób o skłonnościach homoseksualnych. Każdy odpowiadał przecząco. Ze sporą krytyką spotkało się także przejęcie przez półmetkowy dokument buntowniczego języka środowisk LGBT. Ojcowie synodalni podkreślali, że Kościół katolicki nie opisuje ludzi podług ich pragnień, jakie by one nie były. Uznali, że taka praktyka przeczy temu, co o człowieku mówi bogata antropologia katolicka – wspomniana choćby przez Jana Pawła II w jego inauguracyjnej encyklice Redemptor hominis i jego katechezach o teologii ciała.
To sprowokowało kolejne pytanie co do przebiegu synodu: dlaczego nie zaproszono na niego w charakterze audytorów bądź obserwatorów członków Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną? Jest on częścią Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego, ma wydziały na całym świecie. Stanisław Grygiel, współzałożyciel instytutu, i jego żona Ludmiła wygłosili doskonałe referaty o chrześcijańskim pojmowaniu małżeństwa podczas europejskiej konferencji o rodzinie, która odbyła się na krótko przed synodem. Ale ani Gryglów, ani ks. prof. Livia Meliny, wybitnego teologa moralnego i rektora papieskiego instytutu, nie było wśród zaproszonych na synod. Biorąc pod uwagę zwyczaje Watykanu, to nie mogło być przypadkowe pominięcie. Wydaje się o wiele bardziej prawdopodobne, że była to umyślna decyzja sekretarza generalnego synodu kard. Baldisseriego, któremu pewnie nie pasowało, by magisterium Jana Pawła II kwestionowało podejście kard. Kaspera i jego propozycje. Nawet jeśli wiadomo, że to magisterium przed ostatnie dwie dekady było najskuteczniejszą odpowiedzią Kościoła na rewolucję seksualną i poważne szkody, jakie wyrządziła ona małżeństwu i rodzinie.
Ten błąd można łatwo naprawić podczas przygotowań do zwyczajnego synodu biskupów w 2015 r. Obrady tego pokaźniejszego gremium (biskupów będzie więcej niż na nadzwyczajnym synodzie) mogą bardzo skorzystać na doświadczeniu wykładowców instytutu Jana Pawła II. Bo ci (i inni, którzy nie zostali zaproszeni na tegoroczny synod) wiedzą wszystko, co trzeba wiedzieć o katolickiej antropologii, zmierzyć się z naciskami rewolucji seksualnej. Nie poprzez przyklaśnięcie jej, ale wezwanie do dyskusji nad tym, kto traktuje ludzką seksualność poważniej: ci, którzy widzą w wiernej i owocnej miłości małżeńskiej symbol wewnętrznego życia Trójcy; czy ci, którzy sprowadzają seks do jeszcze jednego sportu kontaktowego.
Co będzie trudniejsze do naprawienia (lub wręcz, jak twierdzi kadr. Napier, „nie do naprawienia”) to szkody wyrządzone przez relację po pierwszym tygodniu obrad. Próby usprawiedliwienia dokumentu przez kard. Baldisseriego i innych jako zwykłego wykazu tematów poddanych dyskusji podważają dwa fakty. Po pierwsze, dokument został ostro skrytykowany w co najmniej siedmiu z dziesięciu grup językowych odbywających się w drugim tygodniu synodu, które zarzuciły mu nieprecyzyjną interpretację dyskusji synodalnych. Po drugie, wiele z tego, co katolicka lewica i światowe media uznały za rewolucyjne i godne uznania w półmetkowej relacji, nie pojawiło się ani w dokumencie końcowym synodu, który papież Franciszek określił jako wiążący dla zgromadzenia zwyczajnego w 2015 r., ani w orędziu do świata – doskonale skrojonym dokumencie celebrującym małżeństwo i rodzinę.
Jednak biorąc pod uwagę to, że treść relacji z półmetka wyciekła zanim została ogłoszona formalnie (przypuszczalnie nieprzypadkowo) i media z miejsca wyrobiły sobie zdanie na jej temat („Nareszcie! Kościół się zmienia!”), to, co świat wie o synodzie 2014 r., to w większej części dokument po pierwszym tygodniu obrad. To oznacza, że oklepana „narracyjka” – życzliwy papież i postępowcy walczą z zacofanymi wstręciuchami – będzie ciągnięta przez wielu dziennikarzy. Przez to istotny dialog, który Kościół zgodnie z intencją papieża powinien przeprowadzić między jednym a drugim synodem, może zostać wypaczony i spowolniony.
Sukces synodu?
W swoim wystąpieniu na zakończenie synodu papież Franciszek uznał go za sukces – co było prawdą, ale nie z tych powodów, które wskazywała synodalna mniejszość, czyli zwolennicy propozycji kard. Kaspera, oraz relacji na półmetku obrad opracowanych przez abp. Bruno Forte.
Dyskusja była solidna mimo trudności stwarzanych przez sekretariat generalny synodu. Wyłonił się z niej jasny konsensus na korzyść klasycznego nauczania Kościoła katolickiego co do ludzkiej natury, moralności miłości, istoty małżeństwa i potrzeby połączenia prawdy i miłosierdzia w głoszeniu tego, co Jan Paweł II nazwał Ewangelią życia.
Duszpasterzom, którzy byli nieporadni lub niewyrozumiali w kontaktach z parami w związkach niesakramentalnych czy osobami o skłonnościach homoseksualnych – według mojego doświadczenia jest ich zdecydowana mniejszość, ale na pewno tacy istnieją – przypomniano, że Dobry Pasterz pozostaje wzorem miłości bliźniego w Kościele.
Afryka była żywotnym ośrodkiem katolickiego życia i katolickiego świadectwa przez dziesięciolecia, i ta żywotność i to świadectwo są teraz przedmiotami obrad na najwyższych szczeblach w Kościele. Wezwanie papieża do otwartości oraz pewność, jaką mają afrykańscy biskupi w prawdę ich własnego doświadczenia Kościoła, dała im moc przeciwstawienia się sugestiom, że są gorsi od hierarchów Europejskich.
I choć duża część doniesień i komentarzy o synodzie była powrotem do fatalnego zwyczaju opisywania wszystkich katolickich debat w archaicznych kategoriach: „dobrzy postępowcy kontra źli konserwatyści”, to gdy przyjrzeć się bliżej debatom, widać jak na dłoni, że koleje Kościoła katolickiego w XXI w. nie toczą się po torach wytyczonych 50 lat temu przez Xaviera Rynne’a. W pisanych pod tym pseudonimem artykułach w „New Yorkerze” pojawiła się banalna metafora o Indianach i kowbojach, którą nawet dziś posługuje się o wiele za dużo mainstreamowych mediów komentujących sprawy Kościoła katolickiego. Dynamiczni i ortodoksyjni przywódcy współczesnego Kościoła – ludzie, którzy nie dopuścili, żeby synod poszedł w kierunku wyznaczonym przez półmetkową relację i przyczynili się do powstania lepszych wersji dokumentu końcowego i orędzia synodu do świata – to wszystko ludzie Soboru Watykańskiego II, a nie jego przeciwnicy. Oni odczytują synod przez pryzmat nauczania Jana Pawła II i Benedykta XVI, które uważają za jego właściwą wykładnię. I chcą, żeby ta miarodajna interpretacja służyła temu, co Jan Paweł II nazywał nową ewangelizacją, a którą papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium z 2013 r. uczynił główną strategią swojego pontyfikatu. Oni wiedzą, że nowa ewangelizacja nie nabierze rozmachu poprzez taktyczne (a przecież mało strategiczne) kompromisy z duchem czasu na temat nierozerwalności małżeństwa i moralności ludzkiej miłości. I nie zamierzają brać wskazówek, jak przeprowadzać nową ewangelizację, od katolickich przywódców z Niemiec, Włoch, Anglii czy żadnych innych, którzy wyraźnie zawiedli w swojej misji ewangelicznej.
Więcej twardych danych
Jednak wciąż jest sporo do zrobienia w odpowiedzi na apel Franciszka do całego Kościoła o kontynuowanie dyskusji rozpoczętych w październiku tego roku. Kluczowe kwestie, którymi trzeba się zająć w nadchodzących miesiącach, podczas których Kościół będzie się przygotowywał do synodu 2015 r., są takie:
1/ Kościelna dyskusja na temat małżeństwa i rodziny w kontekście współczesnej kultury powinna się oprzeć bardziej na twardych faktach niż na anegdotach. Powinno się przedstawić więcej sprawdzonych danych – a jest ich zatrzęsienie – by pokazać, że kościelne pojęcie trwałego i owocnego małżeństwa oraz nauczanie Kościoła o regulacji płodności przyczyniają się do szczęśliwszych małżeństw, szczęśliwszych rodzin, szczęśliwszych dzieci i dobroczynnych społeczeństw. Odwrotnie niż dekonstrukcja małżeństwa i rodziny, która zalewa Zachód jak tsunami. Ucząc prawdy o małżeństwie, miłości i komplementarności płci, Kościół katolicki proponuje drogę ku szczęściu i ludzkiemu rozwojowi, a nie ku uciskowi i nędzy. Trzeba tę tezę umieć obronić wyrazistymi danymi. Broniąc prawdy o małżeństwie, bronimy godności człowieka.
2/ Jednocześnie Kościół powinien zaangażować się w o wiele poważniejszą dyskusję na temat „drabiny miłości”, pojęcia opisującego życie duchowe, które św. Augustyn zapożyczył z „Uczty” Platona. Podczas synodu zasugerowano, że w ramach strategii duszpasterskiej Kościół powinien wyjść do ludzi, bez względu na to, na którym szczeblu drabiny się znajdują. To z pewnością prawda, i w rzeczy samej to zawsze była prawda. Ale Kościół idzie do ludzi „na każdym poziomie” drabiny miłości, żeby ich zachęcić do wspięcia się po niej wyżej z pomocą Bożej łaski poprzez sakramenty Kościoła. Znajdywanie wartościowych elementów w nieregularnych związkach małżeńskich i nieregularnych relacjach seksualnych nie może służyć lansowaniu tych „nieregularności”, ale zaproszeniu ludzi do wspinania się na wyższe szczeble drabiny. Chodzi o pomaganie im w zrozumieniu pełni dobra i zachęceniu do jego poszukiwania z pomocą Bożej łaski. Wyzwanie to jest stare jak doświadczenie św. Pawła na Areopagu i się nie zdezaktualizuje. Jednak dyskusja o tym, jak zapraszać mężczyzn i kobiety do pięcia się w górę po drabinie miłości, utknie w martwym punkcie, jeśli stanie się tylko nawoływaniom do współczucia oddzielającego miłosierdzie od prawdy albo wzywaniem do dostosowania się do wszelkich współczesnych zachowań seksualnych.
Błędne teorie okazją do katechezy 3/ Jednym ze standardowych wątków w medialnych relacjach z synodu, zbyt często opartych na niefortunnych komentarzach ojców synodalnych, była różnica między doktryną a praktyką duszpasterską. To oczywiste, że są to dwie różne rzeczy. Ale równie oczywiste jest, że pewne praktyki kościelne, jak te określające warunki do godnego przyjęcia Komunii świętej, są mocno związane z określoną doktryną. Z doktryną pochodzącą od samego Pana, że małżeństwo jest nierozerwalne. Konsekwentnie, zgodnie ze zdaniem św. Pawła: „kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winnym staje się Ciała i Krwi Pańskiej” (1 Kor 11,27). Teraz stało się wystarczająco jasne (dla każdego z wyjątkiem kard. Kaspera, jak się wydaje), że nie jest możliwy taki konsensus, który pozwalałby na zmianę praktyki kościelnej zgodnie z propozycjami kard. Kaspera (bo to wymuszałoby niedopuszczalną zmianę doktryny). Dlatego dyskusja w nadchodzącym roku powinna skupić się na dwóch sprawach: na dopracowaniu kanonicznych procesów badających nieważność małżeństwa oraz na ukazaniu prawdy o Komunii świętej i sakramencie pokuty, z których wynika nauczanie i praktyka Kościoła odnośnie do dopuszczania do Komunii świętej. Dzięki błędom zawartym w propozycjach kard. Kaspera i zainteresowaniu, jakie wzbudziły jego postulaty w mediach, księża i biskupi dostali niesłychaną okazję do powtórkowej (w wielu przypadkach pierwszej) katechezy na temat małżeństwa, Eucharystii i pokuty. Listy duszpasterskie na te tematy będą pomocne, ale nic nie zastąpi skutecznego kaznodziejstwa.
4/ W relacji końcowej z synodu znalazł się stanowczy protest przeciwko naciskom wywieranym na pasterzy Kościoła ze strony kulturowych, politycznych i prawniczych sił forsujących interesy środowisk LGBT. Dokument odrzucił jako „absolutnie nie do przyjęcia” machinacje „międzynarodowych organizacji, które uzależniają pomoc finansową dla biedniejszych krajów od wprowadzenia prawa zezwalającego na »małżeństwa« między osobami tej samej płci”. To był bardzo stanowczy głos m.in. przeciwko planom Agencji Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego i Departamentowi Stanu Baracka Obamy. Dyskusja nad tymi naciskami przed synodem w 2015 r. daje duszpasterzom kolejną szansę na wyjaśnienie wiernym podstawowej różnicy między sakramentalnym małżeństwem a cywilnym kontraktem sankcjonującym prywatną relację seksualną. To wyjaśnienie powinno zaś doprowadzić do ponownego całościowego rozpatrzenia stosunku Kościoła do małżeństw cywilnych, przy skupieniu się na pytaniu: jak Kościół mógłby uniknąć współudziału w oszustwie, jakim jest „małżeństwo osób tej samej płci”. Czy Kościół nie niweczy wiarygodności swojego nauczania we własnym domu i nie osłabia świadectwa w przestrzeni publicznej, kiedy katoliccy diakoni, księża czy biskupi podpisują państwowe dokumenty o małżeństwie, na których widnieją rubryki „małżonek 1” i „małżonek 2”? Takie eufemizmy sygnalizują rozumienie małżeństwa, które nie tylko różni się od jego kościelnej definicji, ale wręcz jej zaprzecza. Nadchodząca dyskusja może zyskać, jeśli będzie prowadzona w ramach bogatszej eklezjologii niż ta, która była widoczna podczas debat synodu. Chodzi o dowartościowanie starożytnego pojęcia rodziny jako eklezjoli (małego Kościoła) znajdującego się w centrum refleksji nad relacją między domowym Kościołem a mistycznym ciałem Chrystusa.
Ojcowie synodu wypełnili prośbę papieża
5/ Każdy, kto przecierpiał nudę poprzednich synodów, nie mógł się nie zgodzić z determinacją papieża Franciszka, by ożywić przebieg tego zgromadzenia i rozpocząć otwartą, szczerą dyskusję na najistotniejsze tematy. Ta szlachetna intencja się powiedzie, jeśli synod w 2015 r. zostanie przeprowadzony zupełnie inaczej niż tegoroczny. To może wymagać pewnych zmian wśród wyższych członków Sekretariatu Generalnego Synodu, ale przede wszystkim musi się zmienić jego podejście. Sekretariat synodu musi pojąć, że jego zadaniem jest służba ojcom synodalnym, a nie manipulowanie przebiegiem dyskusji i narzucanie z góry ustalonych wniosków. To, że 16 października 2014 r. ojcowie synodalni masowo sprzeciwili się takim manipulacjom, było w gruncie rzeczy całkiem zdrową reakcją (zwłaszcza że tradycja regularnych synodów jest wciąż młoda), ponieważ pokazało, że biskupi wzięli sobie do serca apel ojca świętego o odzyskanie synodalności i kolegialności. Innymi słowy, uczciwy przebieg synodu to temat, który warto poddać pod dyskusję przed synodem w 2015 r. I ta dyskusja w żadnym razie nie zakłada krytyki papieża Franciszka. Przeciwnie, ma służyć jego wizji synodu, tego, czym może i powinien on być.
6/ Wreszcie cała dyskusja na temat kryzysu małżeństwa i rodziny w XXI w. powinna być bliżej i wyraźniej powiązana z nową ewangelizacją. Na synod w 2015 r. powinno się zaprosić w charakterze audytorów i obserwatorów mężczyzn i kobiety, działających w różnych poradniach małżeńskich i duszpasterstwach akademickich, którzy z powodzeniem wdrożyli „teologię ciała” i inne posoborowe ustalenia w niesprzyjających im środowiskach. Ich praktyczne doświadczenie w duszpasterstwie byłoby uzupełnieniem dociekań teoretycznych, które na synodzie w 2015 r. mogłaby przedstawić kadra Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną.
Innymi słowy, synod zwyczajny biskupów w 2015 r. powinien odzwierciedlić wyraźniej trzy troski papieża Franciszka, widoczne w jego przemówieniu na zamknięcie synodu: pełne pasji zainteresowanie misją, pełne miłosierdzia zainteresowanie ludźmi w trudnych sytuacjach życiowych i pełna oddania troska o utwierdzone prawdy wiary katolickiej. Udźwignięcie wszystkich tych trosk jednocześnie może być wyzwaniem. Ale takie jest właśnie zadanie w tym wyjątkowym momencie dla katolików. Podjęcie tego zadania będzie niczym innym jak służbą ewangelizacji świata, złamanego i cierpiącego. A to jest pierwsza misja Kościoła.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie.
Tekst oryginalny z „First Things” (www.firstthings.com.) Tytuł, lead, śródtytuły od redakcji. Tłum. Katarzyna Grygierczyk
http://kosciol.wiara.pl/doc/2300484.Przed-synodem-w-2015-r/5
*******
Świadectwo z Aleppo
Beata Zajączkowska
„Błagam, nie zapominajcie o cierpiących chrześcijanach Syrii, których Wielki Piątek trwa już czwarty rok”.
Te słowa wybrzmiały we włoskiej Izbie Deputowanych, gdzie katolicki arcybiskup obrządku ormiańskiego Boutros Marayati dał przejmujące świadectwo: „Przybywam z Aleppo, ziemi na której zrodziło się chrześcijaństwo. W Damaszku św. Paweł zmienił swe życie i zaczął swoją misję, docierając aż do Rzymu. To zaledwie 40 km od Aleppo pierwsi uczniowie Chrystusa zostali nazwani chrześcijanami. Dziś nasza sytuacja jest tragiczna. Przez ponad trzy lata, jako pasterze, prosiliśmy naszych wiernych: zostańcie, nie emigrujcie, pokój wkrótce nadejdzie. Dziś, nikt już im tak nie mówi, ponieważ są naprawdę w wielkim niebezpieczeństwie”.
Ormiański arcybiskup Aleppo nie epatował przemocą, przedstawił suche fakty: dwie trzecie miasta znajduje się w rękach islamskich dżihadystów, resztę kontrolują syryjskie siły rządowe; bojownicy tzw. Państwa Islamskiego stacjonują 30 km od Aleppo; non stop trwa ostrzał, spadają kolejne bomby; brakuje opału, a przecież jest sroga zima; woda i prąd są maksymalnie przez godzinę dziennie, a i to, zależy od dobrej woli islamistów, którzy kontrolują teren na którym znajduje się elektrownia i zbiorniki z wodą; brakuje żywności i podstawowych lekarstw. „Ostatnio w wyniku ostrzału poważnie zniszczono ormiańsko-katolicką katedrę. Nie możemy się już w niej modlić. Podobny los spotkał ponad 110 chrześcijańskich świątyń, z wielu nie został kamień na kamieniu. Jednak nie to jest najważniejsze, ale ofiara życia ponad 220 tys. Syryjczyków, którzy zginęli w tym coraz bardziej zapomnianym konflikcie” – mówił abp Marayati. „Potrzebujemy wsparcia, potrzebujemy konkretnej pomocy, świat nie może dalej biernie przypatrywać się naszej agonii” – apelował.
Ormiański hierarcha wyznał, że chrześcijanie Aleppo wiedzą doskonale o tym, co się wydarzyło w Mosulu, gdzie nie ma już ani jednego wyznawcy Chrystusa. „Ten sam scenariusz niedługo powtórzy się w Aleppo” – mówił abp Marayati błagając wspólnotę międzynarodową o otwarcie korytarzy humanitarnych z najpilniejszą pomocą, która pomoże przetrwać mieszkańcom Aleppo najtrudniejszy czas. „Potrzeba międzynarodowej polityki dostoswanej do obecnej sytuacji. Jedną z odpowiedzi na zaistniałą sytuację musi być wydawanie wiz humanitarnych i przyznawanie statusu uchodźcy prześladowanym chrześcijanom, tak by uciekając przed wojną i cierpieniem nie wpadli w ręce handlarzy ludźmi” – apelował we włoskiej Izbie Deputowanych ormiański hierarcha.
„Błagam, nie zapominajcie o cierpiących chrześcijanach Syrii, których Wielki Piątek trwa już czwarty rok – prosił. – Każdy z was może ich otoczyć przynajmniej swą modlitwą. Potrzebujemy waszej pamięci!”.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2363514.Swiadectwo-z-Aleppo
********
W Wielkim Poście pogódźmy się z sumieniem
dodane 2015-02-21 22:18
RADIO WATYKAŃSKIE |
Do „przemiany serca” i „pojednania się z własnym sumieniem” zachęca prawosławnych całego świata patriarcha Konstantynopola.
W specjalnym przesłaniu na początek Wielkiego Postu, który w Kościele prawosławnym zaczyna się 23 lutego, Patriarcha Bartłomiej zwraca uwagę na kwestię świętości, podkreślając, że wielkanocne obchody powinny być „smakowane wraz ze wszystkimi świętymi”.
Bartłomiej I zaznacza, że owa świętość to osiągnięcie tego podobieństwa do Boga, z którym stworzył On na początku człowieka. Jest to możliwe dzięki nawróceniu wobec Boga i ludzi, wyznaniu własnej niedoskonałości i słabości oraz przemianie życia. Tu patriarcha dostrzega ważną rolę sumienia, czyli wewnętrznego głosu upominającego nas, gdy błądzimy. Tylko godząc się z głosem sumienia możemy „żyć jak ludzie, we wzajemnym szacunku i miłości, z dala od straszliwych zbrodni, których jesteśmy dzisiaj świadkami na świecie” – pisze patriarcha Bartłomiej na rozpoczęcie Wielkiego Postu.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2365049.W-Wielkim-Poscie-pogodzmy-sie-z-sumieniem
********
http://kosciol.wiara.pl/doc/2365621.Jasna-Gora-blaga-o-pokoj
Dodaj komentarz