Myśl dnia
SOBOTA PO POPIELCU
PIERWSZE CZYTANIE (Iz 58,9b-14)
Obietnice dla sprawiedliwych
Czytanie z Księgi proroka Izajasza.
„Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości tak, że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie.
Twoi ludzie zabudują prastare zwaliska, wzniesiesz budowle z odwiecznych fundamentów. I będą cię nazywać Naprawcą wyłomów, Odnowicielem rumowisk na zamieszkanie.
Jeśli powściągniesz twe nogi od przekraczania szabatu, żeby w dzień mój święty spraw swych nie załatwiać, jeśli nazwiesz szabat rozkoszą, a dzień święty Pana czcigodnym, jeśli go uszanujesz przez unikanie podróży, tak by nie przeprowadzać swej woli ani nie omawiać spraw swoich, wtedy znajdziesz twą rozkosz w Panu. Ja cię powiodę w triumfie przez wyżyny kraju, karmić cię będę dziedzictwem Jakuba, twojego ojca.
Albowiem usta Pana to wyrzekły”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 86,1-2.3-4.5-6)
Refren: Naucz mnie chodzić drogą Twojej prawdy.
Nakłoń swe ucho i wysłuchaj mnie, Panie, *
bo biedny jestem i ubogi.
Strzeż mojej duszy, bo jestem pobożny, *
zbaw sługę Twego, który Tobie ufa, Ty jesteś moim Bogiem.
Panie, zmiłuj się nade mną, *
bo nieustannie wołam do Ciebie.
Rozraduj życie swego sługi, *
bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę.
Tyś bowiem, Panie, dobry i łaskawy, *
pełen łaski dla wszystkich, którzy Cię wzywają.
Wysłuchaj, Panie, modlitwę moją *
i zważ na głos mojej prośby.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ez 33,11)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Pan mówi: Nie chcę śmierci grzesznika,
lecz aby się nawrócił i miał życie.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Łk 5,27-32)
Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Potem Lewi sprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: „Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami ?”
Lecz Jezus im odpowiedział: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników”.
Oto słowo Pańskie.
***********************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Wyjść z odwagą
Panie, jestem człowiekiem grzesznym i słabym, ale wiem, że do takich jak ja posłałeś swojego Syna, aby ich wyzwolił z grzechu i uleczył. Proszę Cię o odwagę pójścia za Tobą, gdy już usłyszę Twój głos.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Dla Boga nie ma nic niemożliwego. On jest mistrzem naprawy prastarych „rumowisk” – dobrze w nas zakorzenionych wad i grzechów. On potrafi wejść w ten zrujnowany świat, aby „nakarmić duszę przygnębioną”. Aby jedząc i pijąc z grzesznikami i celnikami, uzdrawiać ich swoją bliskością. Celnik i grzesznik we mnie może wołać do Niego: „Rozraduj życie swego sługi, bo ku Tobie (…) wznoszę moją duszę!”.
O. Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009, s. 15
WEZWANIE DO POKUTY
„Ty, Panie, jesteś dobry i pełen przebaczenia, pełen łaskawości dla wszystkich, którzy Cię wzywają” (Ps 86, 5)
Jezus „zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzeki do niego: Pójdź ze mną (Łk 5,27). Jezus jest prawdziwym Panem: wzywa, kogo chce, a Jego wezwanie jest tak mocne, że odrywa poborcę od jego interesów, może nie zawsze czystych, aby uczynić go uczniem, a nawet apostołem, jednym z dwunastu: Mateuszem. A człowiek ten, czując się powołanym, nie waha się ani chwili, lecz „zostawia wszystko, wstaje i idzie za Nim” (tamże 25). Celnicy, z powodu chciwości i nakładania nadmiernych podatków, byli uważani przez lud za publicznych grzeszników, których wszyscy unikali. Lecz Jezus inaczej postępuje: jest Zbawicielem, dlatego szuka tych, którzy potrzebują zbawienia, i ofiaruje im je, co więcej, właśnie jednemu z celników ofiarowuje uprzywilejowane powołanie. Temu zaś, co się gorszy, widząc Pana przy stole w domu Mateusza w pośrodku wielu innych celników, Jezus odpowiada: „Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników” (tamże 32). Można by powiedzieć, że podstawowym warunkiem, by zostać powołanym przez Jezusa, jest grzeszność. Istotnie, po grzechu Adama wszyscy ludzie są grzesznikami, lecz tylko ten, kto z pokorą uznaje to i odczuwa potrzebę zbawienia, jest w stanie odpowiedzieć, jak Mateusz na wezwanie Pana. Pan rzeczywiście powołuje w ściśle określonym celu: do pokuty, do nawrócenia. Kto uważa się za sprawiedliwego, jak to czynili faryzeusze, i nie odczuwa potrzeby nawrócenia, zamyka serce swoje łasce zbawienia. Oto najbardziej zdradliwy z grzechów, grzech pychy duchowej, która może niekiedy zakorzenić się również u „osób pobożnych”. Lecz gdy człowiek w szczerej pokorze jest świadom, że należy do liczby chorych grzeszników, może być pewny, że nie oddali się od Chrystusa, przeciwnie, Chrystus szuka go by go uzdrowić, nawrócić i uwolnić od grzechu. Przyszedł właśnie na to. Lekarza nie interesują zdrowi, lecz chorzy. Zbawiciela nie interesują sprawiedliwi — a któż jest sprawiedliwym wobec Boga? — lecz grzesznicy.
- Nakłoń, o Panie, swe ucho, „wysłuchaj mnie, bo jestem nędzny i ubogi. Strzeż duszy mojej, bo jestem pobożny, zbaw sługi; Twego, który ufa Tobie.
Panie, zmiłuj się nade mną, bo nieustannie wołam do Ciebie. Rozraduj duszę swego sługi, bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę. Ty bowiem, Panie, jesteś dobry i skory do przebaczenia, pełen łaskawości dla wszystkich, którzy. Cię wzywają. Wysłuchaj, Panie, modlitwę moją i zważ na głos mojej prośby (Psalm 86, 1-6).
- O Panie duszy mojej, jedyne Dobro moje! Czemu nie chcesz, by dusza, skoro postanawia miłować Cię i jest gotowa oderwać się od wszystkiego aby Ci służyć, nie od razu zdoła się wznieść do doskonałej miłości i posiadaniem jej się cieszyć? Źle powiedziałam; raczej powinnam powiedzieć i żalić się: dlaczego my sami nic chcemy? Tak, wina jest nasza, że nie dochodzimy zaraz do tak wysokiej godności!… Gdybyśmy posiedli doskonale Twoją miłość, osiągnęlibyśmy razem wszystkie dobra. Lecz my, o Panie, tak jesteśmy chciwi i leniwi w oddaniu się Tobie, że wahamy się stale i nie przygotowujemy należycie, by ją otrzymać… jeśli ten skarb nie zostaje nam dany od razu, to dlatego, że również my, o Panie, nie oddajemy Ci się całkowicie…
O Boże mój, okaż mi wielkie miłosierdzie i pomóż mi, bym zdobyła się na to; uczyń mnie mężną, abym dążyła do tego dobra ze wszystkich moich sił. Jeśli zdobędę się na to, wówczas Ty, który nie odmawiasz nikomu swojej pomocy, będziesz mi dodawał odwagi, aż w końcu dojdę do zwycięstwa… Jestem przekonana, że jeśli przy łasce Bożej usiłuję piąć się na szczyt doskonałości, wejdę do nieba już nie sama jedna, lecz pociągając za sobą wielu, jak dobry wódz, któremu przydałeś mężne wojsko… Lecz aby się nie cofnąć, potrzebuję niemałej odwagi i wielkiej Twojej łaski (św. Teresa od Jezusa: Życie 11, 1-4).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 240
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150221.htm
*******
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 5, 27-32
Mariusz Han SJ
Nawrócenie grzeszników…
Powołanie Lewiego
Jezus zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: Pójdź za Mną. On zostawił wszystko, wstał i chodził za Nim. Potem Lewi wyprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu.
Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników.
Opowiadanie pt. “O jedzeniu w seminarium”
2 czerwca 1987 roku arcybiskup Kinszasy w Zairze, kard. Malina (ur. 1917), wystosował w związku z reorganizacją seminarium duchownego posłanie do kapłanów, seminarzystów i wiernych na temat: “Profil kapłana w Zairze w roku 2000”.
W tym obszernym dokumencie mówił m. in. n blaskach kapłańskiego powołania i o zagrożeniach w życiu młodych kapłanów.
Jednym z cieniów – zdaniem kardynała – jest “nadmierne poszukiwanie pieniądza, wygód i łatwego życia”. Już seminarzyści skarżą się najedzenie seminaryjne. Bardzo źle znoszą trudności, braki, niedobór, niewygody – pisze zatroskany ordynariusz.
Posłanie widać niewiele pomógło, bo wkrótce po jego opublikowaniu alumni w Kinszasie zbuntowali się znowu przeciw jedzeniu seminaryjnemu. Kardynał miał dosyć: 27 lipca 1988 roku usunął wszystkich kleryków.
Refleksja
W naszym codziennym powołaniu powinniśmy zwracać szczególnie uwagę na sprawy ważne, które przybliżają nas do Jezusa. Zatrzymywanie się nad pseudo problemach i błahostkach dnia codziennego oddala nas od Jezusa i koncentruje na obrzeża życia duchowego. Poświęcamy bowiem nasz czas na samo myślenie, a nie działanie. A przecież wiara bez uczynków jest martwa…
Jezus ma świadomość, że życie ludzi, to nie życie “bezgrzesznych aniołów”. On widział i pomagał tym, którzy upadali i to często bardzo nisko. Grzech obecny w życiu człowieka zawsze sprowadza go do tzw. “parteru”. Jezus mimo drzwi zamkniętych, pojawia się i daje siłę w wypełnianiu każdego ludzkiego powołania w naszym codziennym życiu, a nie śmierci. Jesteśmy bowiem wezwani przez Niego do życia w pełni…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak przybliżać się do Jezusa?
2. Dlaczego wiara bez uczynków jest martwa?
3. Dlaczego grzech oddala od Jezusa?
I tak na koniec…
“Łatwo jest nawracać innych, lecz bardzo trudno nawrócić samego siebie” (Oscar Wilde)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,170,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-5-27-32.html
************
Nie lubię poprawności politycznej :)
Powołanie Lewiego
Mateusz był celnikiem. W czasach Jezusa ta profesja cieszyła się złą sławą. Żydzi zajmujący się tym byli uważani za wielkich grzeszników i kolaborantów. Zajmowali się ściąganiem podatków i opłat celnych. Najpierw brali udział w przetargu przeprowadzanym przez państwo rzymskie: uiszczali zobowiązania podatkowe na rzecz Rzymu za wszystkich mieszkańców z jakiegoś obszaru. W zamian za to zyskiwali prawo do ściągania podatków od ludzi. System ten sprzyjał różnym nadużyciom, a celnicy nie cieszyli się dobrą opinią. A mimo to Jezus powołał Mateusza do grona uczniów. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Bardzo ciekawe jest porównanie tej sceny w różnych ewangeliach. Marek i Łukasz piszą o powołaniu Lewiego. Ze względu na szacunek jaki żywią dla Mateusza używają jego drugiego imienia. Chronią przed innymi wiedzę, że był celnikiem. A jak pisze sam bohater?
„Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» On wstał i poszedł za Nim.” (Mt 9, 9)
Mateusz nie stara się chronić swojej przeszłości. To już stało się. Teraz jest jednym z apostołów, nawrócił się. Każdy może zmienić swoje życie , jeżeli zaufa Chrystusowi. Nawet celnik. Mateusz i Dobry Łotr, dwie postacie ze świata nieprawości, które poprzez relacje osobiste z Chrystusem nawróciły się. Więź z Bogiem daje siłę i oczyszcza. Każdy człowiek, nawet największy zbrodniarz, ma prawo do nawrócenia. To jedna z tajemnic Bożego Miłosierdzia.
http://drabiniasty.blog.deon.pl/2013/09/06/powolanie-lewiego/
*********
Powołanie Lewiego
27 Potem wyszedł i zobaczył celnika imieniem Lewi’’, pobierającego cło. I powiedział do niego: „Pójdź za Mną!”.
28 On zostawił wszystko, wstał i poszedł za Nim.
29 Lewi też w swoim domu urządził dla Niego wielkie przyjęcie. Było tam wielu celników i innych, którzy razem z nimi zasiedli do stołu”.
30 A faryzeusze oraz Icki nauczyciele Pisma szemrali, mówiąc do Jego uczniów: „Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?”.
31 Jezus im odpowiedział: „Lekarz nie jest potrzebny zdrowym, lecz chorym.
32 Nie przyszedłem wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników”.
Lewi – Jest to drugie imię Mateusza (Mt 9,9).
5, 29 – Dosłownie leżeli przy stole jole. W starożytności ucztowano w pozycji półleżącej.
Ucztowanie Jezusa z grzesznikami jest symbolem ich zbawienia. Grzesznicy, przychodząc do Jezusa, okazują się lepsi od tych, którzy sami siebie uważali za sprawiedliwych, a zarazem byli niechętni Jezusowi.
Powołanie Lewiego. Wydarzenie to zawiera polemikę między Jezusem a faryzeuszami i nauczycielami Pisma, którzy tak są skoncentrowani na czyichś grzechach, że nawet nie dostrzegają, jak w człowieku dokonuje się przemiana. Tymczasem Jezus mocą swojego słowa nie tylko wyprowadza Lewiego z komory celnej i z jego dawnego sposobu życia. Ale sprawia, że zaczyna on towarzyszyć Jezusowi w Jego misji. Lewi otrzymuje od Boga wielki dar – łaskę nawrócenia, nowe życie. Jego stosunek do Boga i ludzi ulega przemianie. Stało się to całkowicie z inicjatywy Jezusa. Morał poziom życia Lewiego nie stanowił dla Jezusa przeszkody, aby go powołać. Powołanie jest więc darem, łaską, na którą można odpowiedzieć jedynie przez całkowite posłuszeństwo. Tak właśnie czyni Lewi. Powołanie Lewiego a także uczestnictwo w uczcie z celnikami, nie jest oznaką tego, że Jezus akceptuje ich postawy. Czyni to, ponieważ zna niszczącą siłę grzechu i dlatego chce im pomóc. Lewi po to dostępuje miłosierdzia, aby jako uczeń Jezusa mógł naśladować Mistrza w Jego miłosierdziu.
Komentarz historyczno-kulturowy: Powołanie Lewiego
Zob. komentarz do Mk 2,13-17, gdzie znaleźć można więcej szczegółów. Bóg pouczał w taki sposób „grzeszników”, tj. pokornych, którzy wiedzieli, że są w potrzebie (Ps 25,8-9).
Łk 5, 27-28. Celnicy byli cywilnymi urzędnikami Heroda. Osiągali znaczne dochody i zwykle nie mogliby uzyskać tej pracy, gdyby raz ją porzucili, szczególnie dla człowieka, którego zwykle wykluczano z kręgów religijnych. Nie jest więc zaskakujące, że Lewi zareagował na to, wydając ucztę na cześć Jezusa. Odpłacenie za okazany zaszczyt było jednym z ważnych elementów życia społecznego w starożytności. Wspólnota stołu prowadziła do powstania intymnej więzi pomiędzy jej uczestnikami. Zważywszy na charakter starożytnych uczt, było naturalne, że człowiek zamożny zapraszał na nią swych (dawnych) kolegów a także podwładnych.
Łk 5,30. Faryzeusze przywiązywali wielką wagę do swoich przepisów dotyczących pokarmów: nie lubili też siadać do stołu z ludźmi nie przestrzegającymi tych zasad, szczególnie z takimi jak celnicy i grzesznicy. Większość Żydów uważała celników za kolaborantów współpracujących z Rzymianami, zaś ludzie o poglądach nacjonalistycznych gardzili nimi. Ponieważ faryzeusze atakują tutaj jedynie to, z kim Jezus jada, możemy być pewni, że Jezus i Jego uczniowie zachowywali się właściwie, tj. jedli i pili jak należy (tj. nie upijając się), niezależnie od tego, czy inni goście Lewiego postępowali podobnie.
Powołanie Lewiego: Mk 2, 13-17
… Powiedział do niego: „Pójdź za Mną!”. … mówili do Jego uczniów: „Dlaczego On je z celnikami i grzesznikami?”. … Powiedział do nich: „Lekarz nie jest potrzebny zdrowym, lecz chorym. Nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”.
Lewi – utożsamiany z Mateuszem Ewangelistą (Mt 9, 9+)
Ucztowanie Jezusa z grzesznikami jest symbolem ich zbawienia. Grzesznicy, przychodząc do Jezusa, okazują się lepsi od tych, którzy sami siebie uważali za sprawiedliwych, a zarazem byli niechętni Jezusowi.
Faryzeusze gardzili grzesznikami i celnikami i trzymali się od nich z daleka. Jezus swoim postępowaniem daje do zrozumienia, że ci ludzie najbardziej potrzebują Bożej pomocy. Jest z nimi, aby im ukazać drogę zbawienia. W ten sposób poucza, że nie można gardzić żadnym człowiekiem, bo nie wiadomo, co naprawdę kryje się w jego sercu.
Komentarz Historyczo-Kulturowy
Podobnie jak w Mk 2, 1-12, postępowanie Jezusa sprzeciwia się tradycyjnemu pojmowaniu pobożności przez ówczesnych Żydów.
Mk 2, 13. Wielu wybitnych nauczycieli, których działalność miała charakter lokalny, regularnie nauczało grupę uczniów i wykonywało inne usługi dla miejscowej społeczności. Jednak wędrowni nauczyciele, którzy mieli licznych zwolenników, mogli zagrażać przywódcom jako potencjalni wywrotowcy.
Mk 2, 14. Lewi mógł być poborcą podatku rolnego, pracującym dla Heroda Antypasa. Skoro działał w Kafarnaum, wydaje się, że był raczej celnikiem pobierającym opłaty od towarów, które przewożono szlakami handlowymi przebiegającymi w pobliżu. Jego zajęcie było jeszcze bardziej stabilne i dochodowe od zajęcia rybaków, porzuca je jednak i idzie za powołaniem Jezusa.
Niektóre podatki wpływały bezpośrednio do kasy rzymskiej władzy, lecz różne lokalne opłaty i cła (zwykle wynoszące od 2 do 3 procent) zasilały kasy miast, w których były pobierane. Nawet jeśli Lewi był urzędnikiem celnym zatrudnionym przez miejscowe władze, w narracji Markowej został ukazany jako człowiek grzeszny. Arystokracja miejska wspierała interesy Rzymu ze szkodą dla żydowskiej biedoty.
Mk 2, 15. Celnicy, których uważano za kolaborantów współpracujących z Rzymianami, byli w pogardzeniu ludzi religijnych. Niektórzy egzegeci wykazywali, że słowo „grzesznicy” może odnosić się szczególnie do ludzi, którzy nie spożywali posiłków zgodnie z rytualnymi przepisami dotyczącymi czystości; wydaje się jednak, że termin ten oznacza każdego, kto prowadzi grzeszne życie (w przeciwieństwie do religijnego stylu życia) i nie troszczy się o opinię miejscowej wspólnoty.
Mk 2, 16. Wspólnota stołu oznaczała powstanie bliskiej więzi pomiędzy tymi, którzy brali udział w spożywaniu posiłku. Faryzeusze przywiązywali wielką wagę do przepisów dotyczących pokarmów i nie lubili spożywać posiłków z ludźmi mniej od nich skrupulatnymi, szczególnie z celnikami i grzesznikami. Zakładają tutaj, że Jezus, będąc mądrym nauczycielem, powinien podzielać ich przekonania religijne.
Mk 2, 17. W odpowiedzi Jezus nawiązuje do sytuacji częstej w tamtych czasach i porównuje nauczycieli do lekarzy, by przekazać swoją myśl.
http://www.biblista.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1921&catid=753&Itemid=458
************
Ikona wpisu: Powołanie św. Mateusza – Caravaggio – Kościół św. Ludwika Króla Francji w Rzymie
Treścią dzieła jest scena, w której Chrystus powołuje do służby Mateusza (Mat 9, 9). Artysta umiejscawia ją w ciemnym pomieszczeniu, którym jest zapewne komora celna. Całość oświetlona jest strumieniem ostrego światła, wpadającym przez niewidoczny otwór z prawej strony.
Obraz podzielony jest na dwie części. Celnik Mateusz siedzi przy stole z czterema współpracownikami zajętymi liczeniem pieniędzy. Są to mężczyźni w różnym wieku, dostatnio i jaskrawo ubrani, dwóch z nich ma kapelusze z piórami na głowach, u boku mają szpady. W pewnym oddaleniu, z prawej strony Caravaggio namalował Chrystusa, który właśnie wszedł do środka ze św. Piotrem. Jezus wyciągniętą ręką wskazuje na Mateusza, jego twarz wyraża zdecydowanie, zapewne przed chwilą padły słowa Pójdź za Mną!. Mateusz siedzący w środku grupy przy stole, jest zaskoczony, niezdarnie naśladuje gest Chrystusa i kieruje rękę na własną pierś, jakby upewniał się czy to o niego chodzi. Dwaj starsi celnicy nie dostrzegają przybyszów i nadal zajęci są liczeniem pieniędzy. Młodsi, siedzący bliżej drzwi ze zdumieniem, ale i pewnym zrozumieniem patrzą w stronę Jezusa.
Caravaggio posługujący się światłocieniem wykorzystał wszystkie walory ostrego i ukośnego oświetlenia sceny. Światło wyodrębnia jedynie fragmenty twarzy i postaci podkreślając ich emocje, zdziwienie Mateusza, zachłanność starych celników i zuchwałość młodych. W oknie przedstawionym nad sceną dominuje ciemny znak Krzyża, również układ postaci układa się w ten znak zapowiadający męczeńską śmierć Zbawiciela i trud czekający wybranego Mateusza.
Obrazy Caravaggia z kaplicy Contarellich rzymskiego kościoła San Luigi dei Francesi przyniosły malarzowi uznanie i sławę. Doceniano mistrzowskie przedstawianie dramatyzmu i uczuć, lecz krytykowano dosłowny realizm. Odbiorcom nie podobały się bose nogi Jezusa i św. Piotra i nadawanie świętym rysów pospolitych ludzi. Jeden z obrazów przeznaczonych do kaplicy Contarellich został odrzucony właśnie z powodu niestosowności (Święty Mateusz i anioł) i zastąpiony innym, bardzo klasycznym w formie.
Obraz często mylnie interpretowano – sądzono, że scena ma miejsce w karczmie, a Mateusz został przyłapany na pijaństwie z łotrzykami liczącymi pieniądze. Za rozpowszechnienie się tego błędnego przekonania odpowiedzialny jest malarz i historyk sztuki Sandrart (1606–1688), którego zapewne zmylił realizm przedstawienia grupy celników.
Gest Chrystusa wskazującego Mateusza jest porównywany do gestu Boga Ojca z fresku Michała Anioła w kaplicy Sykstyńskiej.
Dzieło Caravaggia często inspirowało następców Caravaggia; scenę Powołania św. Mateusza malowali m.in. Hendrick ter Brugghen i Bernardo Strozzi.
Hendrick ter Brugghen, Powołanie św. Mateusza, 1629, Musée des Beaux-Arts, Le Havre
za wikipedia.org.
Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Ottona III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem.
Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia.
Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny.
Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską.
W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy.
Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy.W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks.
Liber qui appellatur Dominus vobiscum
Wprowadzenie
Tekst Opusculum XI
I. O wyższości świętej prostoty nad filozofią świata
II. Dlaczego mówi się „Niech mnie ojciec raczy pobłogosławić”
III. O pochodzeniu pozdrowienia „ Pan z wami”
IV. O tym, że jak inne słowa Pisma Świętego nie mogą być zmieniane, tak i formuła „Pan z wami” nie podlega zmianie
V. O tym, że Kościół jest jeden w wielu i w pełni obecny w każdym ze swoich członków
VI. Dalej o jedności Kościoła powszechnego
VII. O tym, że skoro formuła „Pan z wami” nie może być wypowiadana w samotności, wiele innych wezwań także należałoby opuścić
VIII. O tym, że to, co jest ofiarowane na ołtarzu, składane jest zarówno przez mężczyzn jak i przez kobiety
IX. O tym, że zadanie któregokolwiek członka jest wspólnym zadaniem całego ciała
X. O tym, że kapłan, członek ciała Kościoła, słusznie używa słów całego Kościoła
XI. O zbudowaniu przez lud Izraela ołtarza na znak jedności
XII. Dlaczego mężczyźni, którzy powtórnie się ożenili, nie mogą być dopuszczeni do kapłaństwa, podczas gdy ten, który popadł w rozpustę, zwykle jest do niego dopuszczany
XIII. O tym, że jeśli dwie osoby mogą mówić „Pan z wami”, to można też tak powiedzieć będąc samemu
XIV. O tym, że już lud Izraela zachował regułę jedności Kościoła między swymi pokoleniami
XV. O tym, że niektóre święta nie są obchodzone w ich właściwym czasie
XVI. O tym, że w Kościele jeden może uzupełniać słowa drugiego
XVII. O tym, że prawie wszystko, co się czyni w świętych oficjach ma sens mistyczny
XVIII. Krótkie zakończenie dzieła
XIX. Pochwała życia pustelniczego
XX. Zakończenie wywodu, aby zwrócić się z powrotem do Leona Pustelnika
- 1.
- Ad perennis vitae fontem mens sitivit arida.
- Claustra carnis praesto frangi clausa quaerit anima,
- Gliscit, ambit, eluctatur exsul frui patria.
- 2.
- Dum pressuris ac aerumnis se gemit obnoxiam,
- Quam amisit, cum deliquit, contemplatur gloriam,
- Praesens malum auget boni perditi memoria.
- 3.
- Nam quis promat, summae pacis quanta sit laetitia,
- Ubi vivis margaritis surgunt aedificia,
- Auro celsa micant tecta, radiant triclinia?
- 4.
- Solis gemmis pretiosis haec structura nectitur;
- Auro mundo tamquam vitro urbis via sternitur;
- Abest limus, deest fimus, lues nulla teritur.
- 5.
- Hiems horrens, aestas torrens illic numquam saeviunt;
- Flos purpureus rosarum ver agit perpetuum;
- Candent lilia, rubescit crocus, sudat balsamum.
- 6.
- Virent prata, vernant sata, rivi mellis influunt;
- Pigmentorum spirat odor liquor et aromatum;
- Pendent poma floridorum non lapsura nemorum.
- 7.
- Non alternat luna vices, sol vel cursus siderum;
- Agnus est felicis urbis lumen inocciduum;
- Nox et tempus desunt, aevum diem fert continuum.
- 8.
- Nam et sancti quique velut sol praeclarus rutilant,
- Post triumphum coronati mutuo coniubilant
- Et prostrati pugnas hostis iam securi numerant.
- 9.
- Omni labe defaecati carnis bella nesciunt;
- Caro facta spiritalis et mens unum sentiunt;
- Pace multa perfruentes scandala non perferunt.
- 10.
- Mutabilibus exuti repetunt originem
- Et praesentem veritatis contemplantur speciem;
- Hinc vitalem vivi fontis hauriunt dulcedinem.
- 11.
- Inde statum semper idem exsistendi capiunt:
- Clari, vividi, iucundi nullis patent casibus;
- Absunt morbi semper sanis, senectus iuvenibus.
- 12.
- Hinc perenne tenent esse, nam transire transiit;
- Inde virent, vigent, florent; corruptela corruit;
- Immortalitatis vigor mortis ius absorbuit.
- 13.
- Qui scientem cuncta sciunt, quid nescire nequeunt,
- Nam et pectoris arcana penetrant alterutrum;
- Unum volunt, unum nolunt, unitas est mentium.
- 14.
- Licet cuique sit diversum pro labore meritum,
- Caritas hoc suum facit, quod amat in altero;
- Proprium sic singulorum commune fit omnium.
- 15.
- Ubi corpus, illic iure congregantur aquilae.
- Quo cum angelis et sanctae recreantur animae,
- Uno pane vivunt cives utriusque patriae.
- 16.
- Avidi semper et pleni, quod habent, desiderant.
- Non satietas fastidit, neque fames cruciat;
- Inhiantes semper edunt et edentes inhiant.
- 17.
- Novas semper harmonias vox meloda concrepat,
- Et in iubilum prolata mulcent aures organa;
- Digna, per quem sunt victores, regi dant praeconia.
- 18.
- Felix, caeli quae praesentem regem cernit, anima
- Et sub sede spectat alta orbis volvi machinam,
- Solem, lunam et globosa bini cursus sidera.
- 19.
- Christe, palma bellatorum, hoc in municipium
- Introduc me post solutum militare cingulum;
- Fac consortem donativi beatorum civium.
- 20.
- Praebe vires inexhausto laboranti proelio,
- Ut quietem post procinctum debeas emerito,
- Teque merear potiri sine fine praemio.
- Amen.
1. Wiecznego źródeł życia pożąda dusza usychając. Pragnie zamknięta już teraz wyłamać rygle ciała, dusza-wygnaniec płonie zapałem, zabiega i walczy o to, by cieszyć się ojczyzną.
2. Gdy nad sobą płacze podległą uciskowi i zgryzotom, rozmyśla nad chwałą, którą straciła, bo zgrzeszyła, a obecną niedolę potęguje pamięć o utraconym szczęściu.
3. Bo któż oddać zdoła, jaka radość będzie z największego spokoju, gdzie z żywych pereł stoją budowle, złotem szczerym mienią się dachy, komnaty promienieją?
4. Z drogocennych samych klejnotów są złożone te budowle; z czystego jak szkło złota ściele się droga miasta tego; błota nie ma, gnoju nie ma, nie grozi żadna zaraza.
5. Zimy ziąb, spiekota lata tam się nigdy nie srożą; purpurowy kwiat róży wieczną wiosnę wznieca; bieli się lilia, krokus czerwieni, sączy się suto balsam.
6. Łąki zielenieją, wschodzą zasiewy, wpływają miodu potoki; w powietrzu unosi się zapach wonności i płynnych pachnideł; wiszą nie spadające nigdy owoce kwitnących ustawicznie gajów.
7. Nie podlega tam zmianom księżyc, słońce ani bieg gwiazd. Baranek jest nigdy nie zachodzącym światłem tego miasta szczęśliwego. Nie ma nocy ani czasu, wieczność sprawia, że jest stale dzień.
8. Bo i wszyscy święci świecą niby słońce jasne; po zwycięstwie uwieńczeni wespół się weselą, męczennicy – już teraz bezpieczni – wyliczają walki z pokonanym wrogiem swoje.
9. Tu wolni od wszelkiej zmazy – wojowania z ciałem nie znają. Ciało, które stało się duchowe, i dusza jednako czują. Błogiego zażywając spokoju, zgorszenia znosić nie muszą.
10. Wyzwoleni od tego, co zmienne, przypominają sobie swój początek i z bliska oglądają kształt prawdy. Stąd czerpią życiodajną słodycz wody żywej.
11. Stąd biorą istnienia sposób, zawsze tacy sami: wspaniali, werwy pełni, mili nie podlegli żadnym złym przypadkom; nie ma chorób dla zdrowych, nie ma starości dla zawsze młodych.
12. Stąd uzyskują wieczny byt, gdyż przeminęło przemijanie; przeto bujnie się rozwijają, są pełni sił, kwitną; zepsucie znikło. Potęga nieśmiertelności zniosła prawo śmierci.
13. Ci, którzy znają Wszechwiedzącego, nie mogą czegokolwiek nie wiedzieć, bo też każdy zna zamysły serca bliźniego. Tego samego chcą i nie chcą, panuje jedność dusz.
14. Chociaż każdy ma inną zapłatę za pracę, miłość sprawia, że jego własnością się staje to, co kocha w innym. W ten sposób to, co należy do każdego z osobna, wszystkim wspólne się staje.
15. Gdzie ścierwo, tam słusznie się orły zlatują. Jednym chlebem, którym wraz z aniołami pokrzepiają się też święte dusze, żywią się obywatele obu ojczyzn.
16. Zachłanni zarazem zawsze i syci, pragną znowu tego, co już mają. Sytość nie powoduje niesmaku, a głód nie doskwiera. Pożądają ciągle jedząc, a jedząc pożądają.
17. Głos melodyjny dźwięczy coraz nowymi harmoniami, organy, przyniesione dla wyrażenia radości, pieszczą uszy. Godną królowi oddają chwałę, dzięki któremu zwyciężyli.
18. Szczęśliwa ta dusza, co króla niebios ogląda z bliska i patrzy, jak pod wysokim tronem się kręci machina świata: słońce, księżyc i okrągłe gwiazdy o podwójnym biegu.
19. Chrystusie, palmo zwycięstwa twoich żołnierzy, do tego miasta mnie wprowadź, gdy mnie już zwolnisz ze służby żołnierskiej; uczyń mnie uczestnikiem hojnej odprawy świętych mieszkańców.
20. Dodaj sił walczącemu w niekończącej się wojnie, żebyś po walkach weteranowi mógł dać odpoczywanie; żebym osiągnął to jako nagrodę – bez końca ciebie posiadanie. Amen.
Przekład: Zbigniew Kadłubek
Podstawą powyższej edycji hymnu oraz jego przekładu jest wydanie Margarety Lokrantz, L’opera poetica de S. Per Damiani, Uppsala 1964, s. 80-83. Ostateczny swój kształt edycja zawdzięcza emendacjom Mikołaja Szymańskiego, a także moim – na podstawie wersji Drevesa: Hymnographi Latini. Leteinische Hymnendichter des Mittelalters, hrsg. von Guido Maria Dreves SJ, Leipzig 1905; unveränderter Nachdruck Frankfurt/Main 1961, s. 66-67. (Z.K.)
Piotra Damianiego pochwała życia pustelniczego
Życie pustelnicze jest zaiste szkołą duchowej doktryny i nauką duchowych umiejętności. Tu bowiem Bóg jest wszystkim, czego człowiek się uczy. Jest drogą, którą się podąża, przez którą dochodzi się do poznania najwyższej prawdy. Erem jest bowiem rajem rozkoszy, gdzie na wzór różnych rodzajów rozchodzących się pachnideł lub zapachów lśniących kwiatów roztaczają woń aromaty cnót. Tam róże miłości płoną ognistą czerwienią. Tam śnieżnobiałym pięknem jaśnieją lilie czystości, a wraz z nimi także fiołki pokory, które dopóki zadowalają się tym, co najpokorniejsze, nie są niepokojone żadnymi zawieruchami. Tam wydziela się mirra doskonałego umartwienia i wznosi się nieprzerwanie kadzidło gorliwej modlitwy. Lecz na cóż nam przywoływać każdą cnotę z osobna, skoro tutaj wszystkie zalążki świętych cnót, pełne wdzięku, jaśnieją różnymi kolorami i nieporównanie z niczym zielenią się pięknem wiecznej wiosny? O eremie! Rozkoszy świętych umysłów i niewyczerpana słodyczy najgłębszych smaków!
Fragment żywotu św. Romualda
wg. Piotra Damianiego
Św. Romuald był znanym reformatorem zakonu benedyktynów i twórcą ascetycznych eremów. W ciągu swojego długiego życia założył wiele klasztorów i wychował dużą liczbę uczniów dając im surowszą, przez siebie praktykowaną regułę i nazwę Kamedułów. Jednym z jego uczniów był św. Bruno Bonifacy. Około roku 1040 wybitny teolog, pisarz i eremita Piotr Damiani napisał “Żywot św. Romualda” . Jeden z rozdziałów poświęcony jest św. Brunonowi Bonifacemu i jego męczeńskiej śmierci.
TEKST POLSKI
/przekład Andrzej Obrębski/
Romuald przeto wraz ze wspomnianym Tammusem [1] i z bardzo sławnym mężem Bonifacym, którym jako swoim najszczęśliwszym męczennikiem szczyci się kościół, oraz innymi nawróconymi Teutonami przybył z Tivoli do położonego na górze Cassino klasztoru świętego Benedykta. Tam ciężko zachorował, ale szybko wyzdrowiał dzięki boskiemu miłosierdziu. Miał zaś od syna Bolesława , króla słowiańskiego [2] , gdy uczynił go mnichem, dość znamienitego konia. Tego mąż święty z gorliwego dążenia do pokory zamienił i jako godny pochwały handlowiec wziął w ramach zyskownej wymiany osła. Z powodu niezmiernej tęsknoty za naszym Odkupicielem , który dosiadał grzbietu oślicy, mąż czcigodny chętniej jeździł na tym właśnie zwierzęciu. Tak więc ze wszystkimi wymienionymi wyżej Romuald wrócił do Pereum, gdzie dawniej mieszkał. Tam wreszcie zebrawszy tych i wielu innych braci oraz rozmieściwszy ich w pojedynczych celach podtrzymywał w sobie i w innych surowość dzięki tak wielkiej żarliwości w prowadzeniu pustelniczego trybu życia, iż bytowanie ich zadziwiało tych wszystkich, do których tylko wieść o nich mogła dotrzeć. Któż bowiem nie osłupiałby ze zdumienia, któż nie mówiłby o palcu Bożym, gdyby widział wcześniej ludzi odzianych w jedwabie, w szaty różnorako ozdobione złotem, ciasno otoczonych licznym orszakiem sług, nawykłych do nadmiaru wszelkich przyjemności, a obecnie rozpoznawałby ich jako zadowalających się jedną opończą, w ograniczonej przestrzeni, bosych, niewypielęgnowanych, wyniszczonych tak ogromną wstrzemięźliwością. Wszystko robili ręcznie. Jedni mianowicie łyżki, inni przędli, a jeszcze inni pletli sieci.
Poza bytowanie tych wszystkich znacznie dalej wykraczał sposób życia błogosławionego Bonifacego. Był on bądź co bądź krewnym króla i to tak drogim, że król nie zwracał się do niego inaczej jak “duszo moja”. Był bardzo wykształcony w zakresie sztuk wyzwolonych, a w szczególności był uznanym śpiewakiem. On to, gdy był w kaplicy królewskiej, widząc kościół poświęcony starożytnemu męczennikowi Bonifacemu, zaraz przykładem swego imiennika powołany do pragnienia pozostania męczennikiem, powiada: I ja nazywam się Bonifacy; Dlaczego również nie powinienem być męczennikiem za Chrystusa. Następnie już wtedy, gdy został mnichem, tak bardzo ograniczył przyjmowanie pokarmów, że często jadł w ciągu tygodnia tylko w niedziele i jedynie w czwartek. Niekiedy zaś spostrzegłszy czy to gęstwinę pokrzyw, czy też krzewów ciernistych, rzucał się w nią i tarzał. Stąd, gdy pewien brat przyłapał go kiedyś mówiąc: obłudniku, dlaczego czynisz to publicznie dla zyskiwania rozgłosu to tylko odpowiedział: Twoim wzorem niech będą wyznawcy, moim niech będą męczennicy. Gdy zaś w trakcie długiego okresu życia pustelniczego przygotował się do głoszenie słowa Bożego, podążył do Rzymu i przyjął sakrę arcybiskupią od Stolicy Apostolskiej. Opowiedział mi pewien stary mnich, który mu towarzyszył w drodze z Rawenny, że mąż czcigodny wraz z towarzyszami odbył całą podróż pieszo. Ustawicznie śpiewał. Szedł zawsze boso i znacznie pozostałych wyprzedzał. Ze względu na trud związany z podróżą jadł codziennie, lecz w poszczególne dni korzystał z połowy racji pożywienia i wody. W dni świąteczne pozostając bez pokarmu płynnego,dodawał do codziennej strawy jakiekolwiek owoce lub korzonki traw. Gdy zaś został wyświęcony, codziennie zachowywał w liturgii godzin kanonicznych na równi porządek mniszy i kanoniczny. Gdy zaś wyruszał na tereny pozaitalskie, używał konia. Jednakowoż czcigodny kapłan, jak mówi się, zawsze z odsłoniętymi goleniami i boso tak dalece znosił trudny do wytrzymania ziąb bardzo chłodnej krainy, iż przy zsiadaniu z konia prawie nie mógł uwolnić nogi przymarzniętej do strzemienia, o ile nie użyto ciepłej wody. Przybywszy na koniec do pogan zaczął z tak wielką wytrwałością, pochodzącą z pałającego serca, głosić Słowo Boże, iż nikt nie miał wątpliwości, że święty mąż pragnie męczeństwa. Owi zaś z obawy by również im nie przydarzyło się podobnie jak po męczeńskiej śmierci błogosławionego Wojciecha, gdy z powodu sławnych cudownych znaków nawróciło się wielu Sklawonów, przez długi czas, powodowani chytrą przebiegłością, nie tykają go. Pragnącego umrzeć, okrutnie oszczędzają bez chęci zabijania. Gdy mąż czcigodny zjawił się u króla Russów i odważnie przykładał się do głoszenia słowa Bożego, król widząc go odzianego w brudne szaty, pokazującego się boso, sądził, że święty mąż głosi takie rzeczy nie z powodu uczucia religijnego, lecz raczej dla zgromadzenia pieniędzy. Przyrzekł więc mu, że jeśli odstąpiłby od tego rodzaju próżności, on sam ubóstwo jego wzbogaci wszelkimi dobrami. Bonifacy zaraz przeto bezzwłocznie wraca do kwatery, odziewa się stosownie najcenniejszymi biskupimi ozdobami i tak powtórnie stawia się w pałacu królewskim. Król widząc go strojonego w tego rodzaju wspaniałe szaty rzecze: Teraz wiemy, że do czczej wiedzy przywiodła cię nie potrzeba płynąca z ubóstwa, ale nieznajomość prawdy. Wszelako jeśli chcesz by uznawano za prawdziwe to co głosisz, niech zostaną wzniesione bardzo blisko siebie dwa wysokie stosy drewna. Gdy one będą płonąć od podłożonego ognia tak, że tworzyć będą jakby jeden stos, przejdź przez środek. Jeżeli poniesiesz jakąkolwiek szkodę, oddamy cię płomieniom. Jeżeli zaś, co jest nie do wiary, nie poniesiesz uszczerbku, wszyscy uwierzymy twemu Bogu bez jakiejkolwiek trudności. Gdy taki układ spodobał się nie tylko Bonifacemu, lecz także wszystkim obecnym poganom, tenże Bonifacy ubrany tak, jakby zamierzał odprawiać uroczystą liturgię mszy św., po okadzeniu i pokropieniu ognia ze wszystkich stron święconą wodą, wszedł w syczące kule płomieni i wyszedł nienaruszony, bez spalonego bodaj najmniejszego włosa na głowie. Wtedy król i pozostali uczestnicy widowiska gromadnie rzucają się do stóp czcigodnego męża, proszą ze łzami o łaskawość, bardzo natarczywie domagają się chrztu. Zaczęło się zbiegać do chrztu tak wielkie mnóstwo pogan, iż skutkiem tego święty mąż udał się nad pewne rozległe jezioro i tu korzystając z obfitości wody chrzcił lud. Władca zaś postanowił, iż pozostawiając królestwo synowi, w żaden sposób nie odstąpi od Bonifacego do końca swego życia. Mieszkającego zaś wspólnie z nim brata, odmawiającego przyjęcia wiary, osobiście zgładził w czasie nieobecności Bonifacego. Inny zaś brat, który mieszkał gdzie indziej, nie chciał wnet słuchać tego, co mówił mąż czcigodny, gdy do niego przybył. Pałając wszelako do niego ogromnym gniewem, po nawróceniu się brata, od razu go pojmał. Następnie z obawy by mu go żywego władca z rąk nie wyrwał, polecił go ściąć w obecności swojej i niemałej gromady ludzi. Zaiste natychmiast oślepł i takiego wraz z obecnymi doznał odrętwienia, iż nie tylko zaniemówił, nie tylko stracił czucie, nie tylko możność jakiegokolwiek poniekąd działania człowieczego, lecz zastygł ze wszystkimi jak nieruchome, stężałe kamienie. Król słysząc o tym, powalony ogromnym smutkiem, postanawia zgoła nie tylko zabić brata, lecz także wytracić mieczem wszystkich, którzy byli zwolennikami tak wielkiego grzechu. Lecz gdy tam natychmiast przybył, zobaczył ciało męczennika niepogrzebane oraz brata z pozostałymi ludźmi, stojących bez świadomości w osłupieniu. Wówczas wydało się słuszne jemu oraz jego towarzyszom najpierw pomodlić się, by boskie miłosierdzie zechciało przywrócić im utraconą świadomość. Jeśli zgodziliby się przyjąć wiarę, niechby żyli z darowaną winą za zbrodnię. Gdyby było przeciwnie, niechby zginęli od mieczy mścicieli. Gdy król wraz z innymi chrześcijanami przez dłuższy czas modlił się, nie tylko przytomność odzyskali, lecz nadto wzrosła w nich chęć do natarczywego zabiegania o prawdziwe zbawienie. Natychmiast bowiem z płaczem domagają się pokuty za swą zbrodnię, z wielką żwawością przyjmują chrzest, także nad ciałem błogosławionego męczennika wznoszą świątynię. Doprawdy, gdybym usiłował przedstawić wszystkie wynikłe z cnót tego zadziwiającego człowieka dary, o których można opowiadać zgodnie z prawdą, być może zabrakłoby daru opowiadania, choć starczyłoby treści.W sytuacji, gdy przymioty Bonifacego wymagałyby osobnego odnotowania, staramy się jednak tutaj o nim i innych uczniach Romualda opowiadać jak najchlubniej, abyśmy mogli wykazać, jak wielkiego, jak sławnego mieli nauczyciela. Ponieważ wtedy, gdy wspaniałość uczniów staje się wiadoma wiernym, o wielkości nauczyciela świadczy szkoła, którą kierował.
Tymczasem, gdy Romuald przebywał w Pereum, król Bolesław poprosił cesarza, by ten przysłał mu duchownych do nawracania jego ludu. Niebawem cesarz przybywa do Romualda i prosi by spośród swoich mnichów wyznaczył nadających się do tej misji. Ów zaś nie chciał im tego polecać na mocy swej godności przełożonego, lecz pozostawił wszystkim prawo wyboru, czy mają zostać, czy odejść. Wobec tak niepokojącego przedsięwzięcia nie miał obrazu woli Bożej i dlatego zostawiał to raczej ocenie braci niż swojej. Zatem wedle pytań i pokornych próśb królewskich znalazło się spośród wszystkich jedynie dwóch, którzy dobrowolnie i chętnie ofiarowali swoje usługi. Jeden z nich miał na imię Jan, a drugi Benedykt [3]. W drodze do Bolesława zatrzymali się w eremie, jako miejscu sprzyjającym, i by móc głosić słowo Boże, zaczęli uczyć się intensywnie języka słowiańskiego. Po siedmiu latach, opanowawszy dokładnie język kraju, do którego mieli się udać, wysyłają do Rzymu jednego mnicha i za jego pośrednictwem zwracają się do papieża o zezwolenie na prowadzenie misji apostolskiej. Zlecają też, by ów posłaniec przyprowadził ze sobą jakichś wdrożonych do życia mniszego braci błogosławionego Romualda, którzy mieszkaliby razem z nimi na ziemi słowiańskiej. Bolesław zaś, chcący otrzymać koronę królewską z rąk papieża, wystąpił do wspomnianych mężów czcigodnych z usilną prośbą, aby przekazali oni Ojcu św. jego liczne dary i przywieźli mu ze Stolicy Apostolskiej koronę. Oni w całej rozciągłości odmawiając życzeniu króla powiedzieli: My jesteśmy zakonnikami, absolutnie nie godzi się nam zajmować sprawami świeckimi. I tak pozostawiwszy króla wrócili do celi. Pewni zaś ludzie, znający zamiary królewskie, lecz nie wiedzący, co odpowiedzieli święci mężowie, uroili sobie, że znaczną ilość złota, które miało być dostarczona papieżowi, owi zabrali ze sobą do celki, w której mieszkali. Zmówiwszy się następnie postanawiają dokonać skrycie nocnego napadu na pustelnię, zabić zakonników i ukraść pieniądze. Gdy czcigodni mężowie spostrzegli, że owi próbuję wedrzeć się do pustelni, wyspowiadali się wzajemnie i z krzyżem świętym jako sztandarem przystąpili do obrony. Byli tam dwaj chłopcy przekazani im przez dwór królewski do posługi. Oni to, na ile siły pozwalały, dawali odpór napastnikom, stojąc przy świętych. Zaś złodzieje, nie kryjąc w końcu swego najścia, wszystkich zabili nagimi mieczami. Przekopując wszystko w trakcie uważnego poszukiwania skarbu, niczego nie znaleźli. Starali się podpalić celę, a same ciała męczenników spalić, aby ukryć tak wielką grzeszną zbrodnię, by ludzie uważali, że wszystko stało się za sprawą płomieni, a nie miecza. Lecz podłożony ogień, jakby wbrew naturze bezsilny, mimo wszelakich usiłowań ludzkich, niczego nie chciał strawić. W taki sam sposób dawał im odpór budulec ścian, jakby zamiast drewna stanowiły go najtwardsze kamienie. Zawiedzeni złodzieje usiłują rzucić się do ucieczki. Lecz ona za zrządzeniem Boskiej opatrzności zostaje im uniemożliwiona. Jako że przez całą noc w gęstwinie gajów, na szerokich polach i w mrocznych lasach szukali drogi, której jednak z powodu mylnych śladów w żaden sposób nie mogli znaleźć. Nawet sztyletów nie mogli schować do pochew, ponieważ uschły im ręce. Nad leżącymi zaś ciałami świętych do nadejścia dnia świeciło intensywne światło i brzmiał najsłodszy anielski śpiew. Wraz z nadejściem dnia król dowiedział się o wydarzeniu. Natychmiast przybył z pośpiechem do eremu z wieloma ludźmi. Cały las otoczył kordonem ludzi. by złodzieje nie zbiegli. Ci w końcu, winni jawnej zbrodni, zostali odnalezieni i z bożego pokarania zostali przywiązani do własnych mieczów. Król zaś rozważając, co z nimi uczynić, to postanowił w końcu, by bynajmniej nie wydawać polecenia zgładzenia ich, jak na to zasłużyli, lecz by byli przywiązani żelaznymi łańcuchami do grobów męczenników. Aby tam, już to żyli nędznie w więzach aż do śmierci, już to, jeżeli wydawałoby się inaczej świętym, by ich sami uwolnili wedle swego miłosierdzia. Gdy owi byli z rozkazu królewskiego przyprowadzeni do mogiły świętych, niebawem, gdy spadły z nich więzy, zostali uwolnieni za sprawą niewysłowionej boskiej wszechmocy. Następnie została wybudowana nad ciałami bazylika. Nie tylko wtedy, ale i teraz zdarzają się tam z mocy Bożej niezliczone cuda.
Cesarz zaś Henryk, znając dobrze plan Bolesława, rozkazał pilnie strzec wszystkich dróg, by natychmiast wpadli w jego ręce posłowie Bolesława, jeżeli wysłałby ich do Rzymu. Mnicha zaś, którego niedawno wysłali święci męczennicy, ujęto i natychmiast osadzono w więzieniu. W nocy odwiedził go anioł Pański i zawiadomił, że nie żyją ci, z ramienia których sprawował poselstwo. Wyjaśnił, po natychmiastowym z łaski Boga otwarciu bram więzienia, że na rzece, przez którą zamierzał się przeprawić, czeka przygotowana dla niego łódź. Mnich śpiesznie podróżując nią chwalił prawdziwość anielskiego przyrzeczenie.
W trakcie pobytu Romualda w Pereum za jego radą cesarz Otton wzniósł tam klasztor ku czci świętego Wojciecha. Uposażył go dobrami przylegającymi do klasseńskiej wspólnoty zakonnej [4]. Ich ubytek wyrównał jej tym, co pochodziło z poboru podatkowego z okolic Fermo. Ustanowiwszy więc tam opata spośród uczniów Romualda, po zgromadzeniu braci, zaczął ich bardzo pilnować. Uczył ich żyć zgodnie z wymogami reguły zakonnej. Polecił też opatowi by oddalił się na pustelnię i przez tydzień pozostawał w pustelni, zaś braci odwiedzał w niedziele. Ten nie zważając na zarządzenia męża świętego zaczął żyć na sposób świecki i raz zgrzeszywszy zbaczać coraz dalej z właściwej drogi. Romuald widząc więc, że nie może żarliwie realizować swego zamysłu, zaraz przybył do króla i jako czuwający nad wykonaniem otrzymanego przyrzeczenia zaczął bardzo gwałtownie nalegać by król został mnichem. Tymczasem ów stwierdził, że uczyni to, co zostało ustalone, ale dopiero po wyprawie na buntujący się Rzym i po zwycięskim powrocie do Rawenny. Romuald powiedział mu: Jeżeli pójdziesz do Rzymu, więcej już Rawenny nie ujrzysz. Przepowiadając mu w najoczywistszy sposób rychłą śmierć i pewny jego zagłady, Romuald wsiada na statek. Płynie do miasta Parentium [5], ponieważ nie mógł odwołać zmierzającego do Rzymu króla. Król takoż wedle przepowiedni czcigodnego męża, ledwie rozpoczął powrót z Rzymu, zachorowawszy umarł koło Paternum [6].
Romuald tymczasem słysząc, że mąż najczcigodniejszy Bonifacy został męczennikiem, pałając wielkim pragnieniem przelania krwi za Chrystusa, postanowił udać się niebawem na Węgry. Tymczasem jednak, pozostając w samym zamiarze, założył w krótkim czasie trzy klasztory. Jeden mianowicie w Val di Castro, gdzie obecnie znajduje się jego najświętsze ciało, drugi blisko rzeki Esino, trzeci zbudował koło miasta Ascoli. Otrzymawszy następnie pozwolenie od Stolicy Apostolskiej i wyświęciwszy dwóch uczniów na arcybiskupów [7] ruszył w drogę z dwudziestoma czterema braćmi. Tak wielka żądza umierania za Chrystusa płonęła we wszystkich, iż trudno było mężowi świętemu dążyć do tego rodzaju przedsięwzięcia z niewieloma. Gdy znaleźli się na terenie Węgier, Romuald zachorowawszy nagle nie mógł dalej iść. W trakcie dłuższej choroby natychmiast zdrowiał, o ile tylko podejmował decyzję powrotu. Jeżeli zaś usiłował iść dalej, cała jego twarz natychmiast puchła. Z powodu choroby żołądka nie zatrzymywał pokarmów. Przywoławszy więc braci mówi: Sądzę – rzecze – że nie ma woli Bożej w tym bym szedł dalej. Tymczasem, ponieważ znam dobrze żar waszego dążenia, nikogo z was nie nakłaniam do powrotu. Wielu zaiste przed nami z całych sił starało się dotknąć szczytu męczeństwa, lecz musieli oni zatrzymać swój marsz, ponieważ Boska opatrzność uważała inaczej. Chociaż więc dobrze wiem, że posiądziecie męczeństwo, niech pozostanie do waszego osądu decyzja, czy iść, czy wrócić ze mną. Ledwie siedmiu uczniów zostało z nauczycielem, ponieważ piętnastu poszło na Węgry, dwóch wreszcie zostało wysłanych gdzie indziej. Niektórzy z tych, którzy poszli, są biczowani, liczni są sprzedawani, popadają w niewolę. Męczeństwa jednak, które przepowiadał święty mąż, nie osiągają. Romuald zaś, po nawróceniu pewnego człowieka, mianowicie krewnego księcia Adelberona, który potem zostawszy mnichem pozostał przy świętym sposobie życia aż do śmierci oraz po nawróceniu innych Teutonów, wrócił do klasztoru wzniesionego przez siebie w Urbs vetus [8]. Koniecznie trzeba zwrócić uwagę na to, że święty mąż nie kierujący się lekkomyślnością, może doznać daremności wobec tego co sobie wyobraża, który wedle swego życzenia otrzymał męczeństwo, jako wysłany zgodnie z wolą Bożą do tych, których nawrócił. We wspomnianym klasztorze doznał wielu trudności związanych z tępieniem nadużyć. Chciał bowiem, by opat, jak prawdziwy mnich, kochał skrajność, by nie pragnął zajmowania się rzeczami świeckimi, by nie trwonił w imię próżnej chwały tego, co należało do klasztoru, by dbał o rzeczy niezbędne dla braci. Gdy ów pogardliwie zamknął uszy na te kwestie, Romuald opuszczając z braćmi opactwo, zamieszkał nieopodal warownej posiadłości Rajnera, późniejszego hrabiego Toskanii.
[1] Bliżej o Tammusie (czy też Tamusie) w 25 rozdziale Żywotu.
[2] Bolesław Chrobry
[3] Ponieśli oni śmierć męczeńską 12 XI 1003 r.
[4] Dobra Valli di Commacchio należące do benedyktyńskiego klasztoru św. Apolianarego w Classe, miejscowości opodal Rawenny.
[5] Parenzo na Istrii. W okolicy tego miasta Romuald wzniósł prawdopodobnie opactwo św. Michała de Lemno.
[6] Stało się 23 II 1002
[7] Byli to prawdopodobnie Grzegorz i Ingelbert.
[8] Orvieto
http://w.kki.com.pl/pioinf/przemysl/dzieje/bruno/damiani.html
*******
Benedykt XVI
Św. Piotr Damiani
Audiencja generalna 9 września 2009
Drodzy bracia i siostry!
Podczas katechez środowych omawiam obecnie niektóre wielkie postaci z życia Kościoła od samych jego początków. Dzisiaj chciałbym zająć się jedną z najbardziej znaczących osobowości xi w., św. Piotrem Damianim, mnichem, miłośnikiem samotności, a jednocześnie nieustraszonym mężem Kościoła, zaangażowanym bezpośrednio w reformę podjętą przez papieży w tamtych czasach. Urodził się w Rawennie w 1007 r. w rodzinie szlacheckiej, ale niezamożnej. Osierocony przez obydwoje rodziców, doświadczył w dzieciństwie niedostatku i cierpienia, choć jego siostra Roselinda starała się zastąpić mu mamę, a starszy brat Damian przygarnął go jak syna. Dlatego nazwano go potem Piotr od Damiana — Piotr Damiani. Kształcił się najpierw w Faenzie, a następnie w Parmie, gdzie w wieku 25 lat był już nauczycielem. Zdobył solidne przygotowanie w dziedzinie prawa, nabrał biegłości w wyrafinowanej sztuce pisania — ars scribendi — a dzięki znajomości wielkich klasyków łacińskich stał się «jednym z najlepszych łacinników swoich czasów, jednym z największych pisarzy łacińskiego Średniowiecza» (J. Leclercq, Pierre Damien, ermite et homme d’Église, Roma 1960, p. 172).
Wybił się w różnych gatunkach literackich: od listów po kazania, od hagiografii po modlitwy, od poematów po epigramy. Jego wrażliwość na piękno sprawiła, że patrzył na świat oczami poety. Piotr Damiani pojmował wszechświat jako niekończącą się «przypowieść», przestrzeń złożoną z symboli, będących kluczami do interpretacji życia wewnętrznego oraz Bożej i nadprzyrodzonej rzeczywistości. Z tego względu ok. 1034 r., za sprawą kontemplacji absolutu Boga, zaczął stopniowo odrywać się od świata i jego przemijającej rzeczywistości i zamknął się w klasztorze w Fonte Avellana, który został założony parę zaledwie dziesiątków lat wcześniej, ale już zasłynął z surowości. Dla zbudowania mnichów napisał Żywot założyciela, św. Romualda z Rawenny, i starając się jednocześnie pogłębić jego duchowość, ukazał jego ideał monastycyzmu eremickiego.
Należy od razu podkreślić jeden szczegół: erem w Fonte Avellana poświęcony był Świętemu Krzyżowi, i właśnie Krzyż jest tajemnicą chrześcijańską, która najbardziej ze wszystkich fascynowała Piotra Damianiego. «Nie miłuje Chrystusa ten, kto nie miłuje Chrystusowego krzyża» (Sermo XVIII, p. 117), powiada, nazywając siebie «Petrus crucis Christi servorum famulus — Piotrem sługą sług krzyża Chrystusowego» (Ep. 9, 1). Do Krzyża Piotr Damiani układa piękne modlitwy, w których wizja tej tajemnicy ma wymiary kosmiczne, ponieważ obejmuje całe dzieje zbawienia: «O błogosławiony Krzyżu — woła — wielbią cię, głoszą i cześć oddają wiara patriarchów, przepowiednie proroków, sędziowska rada apostołów, zwycięska armia męczenników oraz zastępy wszystkich świętych» (Sermo XLVIII, 14, p. 304). Drodzy bracia i siostry, niech przykład św. Piotra Damianiego będzie zachętą również dla nas, byśmy zawsze patrzyli na Krzyż jako na najwyższy akt miłości Boga do człowieka, ten, który dał nam zbawienie.
Z myślą o życiu eremickim ten wielki mnich napisał Regułę, w której mocno uwydatnił «rygor eremu»: w klasztornej ciszy mnich ma prowadzić życie modlitwy, dziennej i nocnej, stosować długie i surowe posty; powinien się zaprawiać w ofiarnej miłości braterskiej oraz w natychmiastowym i zawsze ochoczym posłuszeństwie przeorowi. Studiując i codziennie rozważając Pismo Święte, Piotr Damiani odkrywa mistyczne znaczenie Słowa Bożego i w nim znajduje pożywkę dla swego życia duchowego. Z tego względu nazywa on celę eremu «rozmównicą, w której Bóg dialoguje z ludźmi». Życie pustelnicze jest dla niego szczytem życia chrześcijańskiego, jest «najwyższym ze stanów życia», ponieważ po uwolnieniu się od więzi ze światem i z własnym ja mnich otrzymuje «zadatek Ducha Świętego, a jego szczęśliwa dusza jednoczy się z niebieskim Oblubieńcem» (Ep. 18, 17; por. Ep. 28, 43 nn.). Również dla nas dzisiaj, choć nie jesteśmy mnichami, są to rzeczy ważne: wyciszyć się wewnętrznie, by usłyszeć głos Boga; szukać — że tak powiem — «rozmównicy», w której Bóg do nas mówi: uczenie się Słowa Bożego przez modlitwę i medytację stanowi drogę życia.
Św. Piotr Damiani, który był zasadniczo człowiekiem modlitwy, medytacji i kontemplacji, był również wyrafinowanym teologiem: refleksja nad różnymi kwestiami doktrynalnymi doprowadziła go do wniosków o istotnym znaczeniu dla życia. Na przykład, w żywy i jasny sposób wyłożył naukę o Trójcy Świętej, posługując się — w nawiązaniu do tekstów biblijnych i patrystycznych — trzema fundamentalnymi pojęciami, które później odegrały decydującą rolę w filozofii Zachodu: processio, relatio i persona (por. Opusc. XXXVIII: PL CXLV, 633-642; oraz Opusc. II i III: tamże, 41 nn. i 58 nn.). Teologiczna analiza tajemnicy prowadzi go do kontemplacji wewnętrznego życia Boga i dialogu niewymownej miłości między trzema Boskimi Osobami, toteż wyciąga on na tej podstawie wnioski natury ascetycznej w odniesieniu do życia we wspólnocie oraz stosunków między chrześcijanami tradycji łacińskiej i greckiej, których kwestie te dzieliły. Również medytacja nad postacią Chrystusa ma istotne odniesienia praktyczne, ponieważ całe Pismo skupia się na Nim. Sam «naród żydowski — zauważa Piotr Damiani — poprzez karty Pisma Świętego niejako niósł Chrystusa na swoich barkach» (Sermo xlvi, 15). Dlatego Chrystus — dodaje on — powinien być w centrum życia mnicha: «Niech będzie słychać Chrystusa w naszym języku, niech będzie widać Chrystusa w naszym życiu, niech będzie wyczuwalny w naszym sercu» (Sermo viii, 5). Do głębokiego zjednoczenia z Chrystusem powinni dążyć nie tylko mnisi, lecz wszyscy ochrzczeni. Jest to stanowcze wezwanie, skierowane również do nas, byśmy nie dali się pochłonąć całkowicie zajęciom, codziennym problemom i troskom, zapominając, że Chrystus powinien być naprawdę osią naszego życia.
Komunia z Chrystusem tworzy między chrześcijanami jedność w miłości. W 28. Liście, który jest genialnym traktatem eklezjologicznym, Piotr Damiani wykłada głęboką teologię Kościoła jako komunii. «Więź miłości łączy Kościół Chrystusowy — pisze — tak dalece, że tak jak jest jeden w wielu członkach, cały jest też mistycznie w każdym członku; dlatego cały Kościół powszechny słusznie nazywa się w liczbie pojedynczej jedyną Oblubienicą Chrystusa, a każda wybrana dusza ze względu na tajemnicę sakramentalną uważana jest w pełni za Kościół». To jest ważne: nie tylko cały Kościół powszechny musi być zjednoczony, ale w każdym z nas powinien być w pełni obecny Kościół. W ten sposób posługa jednostki staje się «wyrazem powszechności» (Ep. 28, 9. 23). Idealny obraz «świętego Kościoła», przedstawiony przez Piotra Damianiego, nie odpowiadał jednak — o czym dobrze wiedział — rzeczywistości w jego czasach. Dlatego nie bał się głośno mówić o zepsuciu panującym w klasztorach i pośród duchowieństwa, przede wszystkim z powodu praktyki, jaką było obsadzanie przez władze świeckie urzędów kościelnych: liczni biskupi i opaci zachowywali się bardziej jak zarządcy w odniesieniu do poddanych niż jak duszpasterze. Nierzadko ich życie moralne pozostawiało wiele do życzenia. Z tego powodu Piotr Damiani, z wielkim bólem i smutkiem, opuścił w 1057 r. klasztor i z oporami przyjął nominację na kardynała biskupa Ostii, przystępując tym samym do pełnej współpracy z papieżami w niełatwym przedsięwzięciu zreformowania Kościoła. Zobaczył, że kontemplacja nie wystarcza, i musiał wyrzec się jej piękna, by wesprzeć na swój sposób dzieło odnowy Kościoła. I tak zrezygnował z piękna eremu i odważnie podjął się licznych podróży i misji.
Jego umiłowanie życia monastycznego sprawiło, że dziesięć lat później, w 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana, i zrzekł się diecezji Ostii. Ale wymarzony spokój potrwał niedługo: już dwa lata później został wysłany do Frankfurtu, by spróbować zapobiec rozwodowi Henryka iv z żoną Bertą. Następnie po dwóch latach, w 1071 r., udał się na Monte Cassino na konsekrację kościoła opackiego, a na początku 1072 r. do Rawenny, by przywrócić pokój z miejscowym arcybiskupem, który poparł antypapieża, ściągając na miasto interdykt. W drodze powrotnej do swego eremu z powodu nagłej choroby musiał się zatrzymać w Faenzie w benedyktyńskim klasztorze Santa Maria Vecchia za bramą i tam zmarł w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r.
Drodzy bracia i siostry, to wielka łaska, że w życiu Kościoła Pan wzbudził osobowość tak bujną, bogatą i złożoną jak ta, którą był obdarzony Piotr Damiani, i niełatwo znaleźć dzieła poświęcone teologii i duchowości tak przenikliwe i żywe, jak pisma eremity z Fonte Avellana. Był bez reszty mnichem, praktykował formy wstrzemięźliwości, które dzisiaj mogłyby się nam wydawać wręcz przesadne. Jednakże w ten sposób uczynił on z życia monastycznego wymowne świadectwo prymatu Boga oraz wezwanie do wszystkich, by dążyli do świętości, wolni od wszelkiego kompromisu ze złem. Konsekwentnie, świadomie i z wielką surowością wprowadzał reformę Kościoła swojej epoki. Wszystkie swoje energie duchowe i fizyczne oddał Chrystusowi i Kościołowi, pozostając jednak zawsze — jak mawiał o sobie — Petrus ultimus monachorum servus: Piotrem, ostatnim sługą mnichów.
Do Polaków:
Drodzy pielgrzymi polscy, siostry i bracia, bardzo serdecznie was pozdrawiam! Wczoraj obchodziliśmy święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Jej narodzenie było dla świata zapowiedzią zbawienia, które jest celem życia każdego z nas. Niech Maryja wyjedna wam łaskę wiary, pokój ducha i nadzieję na życie wieczne. Wam, tu obecnym, i waszym bliskim z serca błogosławię.
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (11-12/2009) and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_09092009.html#
*******
Wstęp
Kongregacja Kamedulska z Fonte Avellana
O. LANFRANCO LONGHI (FRASCATI)
Założycielem tej Kongregacji był św. Piotr Damiani (1007-1072), biskup i doktor Kościoła, przeor eremu w Fonte Avellana, założonego pod koniec X w., możliwe, że przez św. Romualda. W eremie tym od początku istniała tradycja eremicka typowo romualdowa. Około 1049 roku św. Piotr Damiani przyłączył do eremu w Fonte Avellana (k. Pergola, Marche) erem z Monte Ocri i potem inne eremy i klasztory założone przez siebie co dało początek Kongregacji. Następcy powiększyli zaczęte dzieło dołączając inne klasztory i posiadłości na terenach w Marche, Umbrii, Romanii, Abruzach, tzn. w Italii centralno-wschodniej. Nie posiadamy wielu informacji o tej Kongregacji. Od początku odznaczała się wzorową
obserwacją i wiernością dziedzictwu św. Romualda i jego spadkobiercy św. Piotra Damiani. Od XIII w. słabnie ideał pustelniczy, eremy przekształcają się w klasztory z licznymi posiadłościami będącymi coraz bardziej uciążliwymi. W 1325 r. erem w Fonte Avellana razem z klasztorem został ustanowiony opactwem, co oznaczało w praktyce oficjalne i definitywne zerwanie z życiem pustelniczym. Pod rządami komendatariuszy Kongregacja coraz bardziej słabnie i w końcu w 1569 roku zostaje rozwiązana przez św. Piusa V, a istniejące jeszcze posiadłości są przekazane Kongregacji z Camaldoli. Ze stu mnichów avellanitów połowa przechodzi do Kongregacji z Camaldoli. Od XI w. do kasacji w 1569 Kongregacja z Fonte Avellana posiadała 8 eremów i około 30 klasztorów z licznymi posiadłościami.
http://www.kamedulki.eu/xhtml/kameduli/szkic/informacje/avellana/
ŻYĆ SAM NA SAM Z BOGIEM I DLA BOGA SAMEGO
Z O. Benedyktem Jerzym Paczuskim EC rozmawia Kajetan Rajski
Ojcze Benedykcie, zacznijmy naszą rozmowę od postaci św. Romualda. Święty ten, urodzony w 907 roku w Rawennie, pochodził z książęcego włoskiego rodu Honesti. Pomimo, że wiódł życie dostatnie i pełne zabaw i beztroski, mając 20 lat postanowił poświęcić się Bogu i wstąpił do Zakonu Benedyktynów. Jaką rolę w jego dalszym życiu odegrał mieszkający w pobliżu Wenecji pustelnik św. Maryn?
Św. Romuald po trzech latach życia w klasztorze benedyktyńskim postanawia rozpocząć życie pustelnicze w towarzystwie św. Maryna.
Wydaje się, że św. Maryn był pustelnikiem w pewnym sensie niezależnym od zakonu, ale miał zapewne jakiegoś przełożonego w postaci biskupa najbliższego miejsca, który najprawdopodobniej znał dokładnie jego pustelniczy styl życia i aprobował go.
Św. Maryn był starszym pustelnikiem, ascetą, który umacniał i korygował św. Romualda w jego powołaniu. Każdy, kto rozpoczynał życie pustelnicze, samotne, musiał mieć takiego przewodnika. Św. Romuald bardzo cenił św. Maryna i traktował go jako nieodzownego przewodnika duchowego. Przy jego boku poznawał życie eremickie, a gdy już zahartował się jako pustelnik, Romuald z ucznia stał się mistrzem dla starszego Maryna. Udali się do Katalonii w Hiszpanii, gdzie prowadzili życie pustelnicze. Później przybyli do Francji i pozostali tam około dziesięciu lat.
Czy dobrze się domyślam, że św. Romuald znalazł pierwowzór życia pustelniczego w Świętych Ojcach Pustyni pierwszych wieków chrześcijaństwa?
Na pewno tak. Ale my tu mamy jeszcze drugi ślad. Bardzo często to podkreślam, że przede wszystkim św. Benedykt z Nursji był dla św. Romualda wzorem życia pustelniczego. Św. Benedykt zanim rozpoczął swoje życie zakonne we wspólnocie jako młodzieniec, był przez trzy lata właśnie pustelnikiem. Dopiero gdy osiągnął dojrzałość w życiu pustelniczym rozpoczął życie we wspólnocie, ustanawiając dla niej Regułę.
Św. Benedykt nie był oczywiście pierwszym pustelnikiem, jednakże czerpał z doświadczenia Ojców Pustyni, a w swej Regule przywołuje św. Antoniego Wielkiego i św. Bazylego.
Eremitarum Camaldulensium — EC — Eremici Kameduli. Skąd ta nazwa?
Św. Romuald założył jeden z pierwszych większych klasztorów w Campo di Maldoli — pole Maldolego — czyli Camaldoli. Tamtejszych zakonników nazwano Camaldulenses, czyli właśnie Kamedułami. Klasztor ten był zbudowany z dwóch części. W pierwszej części, wyżej położonej była pustelnia, czyli erem. Tam żyli pustelnicy św. Romualda. Natomiast poniżej tej pustelni był klasztor, który był przeznaczony dla mnichów, czyli zakonników żyjących we wspólnocie. Do tej części mieli dostęp ludzie świeccy.
Ci, którzy żyli w eremie, szli za św. Romualdem, ponieważ widzieli w nim ojca pustelników i właśnie oni nazywali się Eremitami Kamedulskimi.
Św. Romuald postanowił zmienić Wasze habity z benedyktyńskich na białe jako znak, że dzień jest jasny, więc i życie Wasze powinno być jasne i czyste. Czy może Ojciec opisać habit Kamedulski?
Mam wrażenie, że w pierwszym okresie to był habit raczej szary, gdyż był kolorem bardziej praktycznym dla pustelnika. Prawdopodobnie św. Romuald gdy już odszedł od Benedyktynów rzeczywiście zmienił habit, tylko nie na biały, czyściutki — jak widzimy u dzisiejszych Kamedułów, lecz na szary, pustelniczy.
Habit nasz składa się z tuniki, ze szkaplerza i z paska. Do tego dochodzi jeszcze płaszcz chórowy.
Czy płaszcz chórowy jest nadal używany?
Tak, używamy go w czasie modlitwy chórowej i innych zgromadzeń liturgicznych wspólnotowych, także podczas ważnych oficjalnych spotkań: Kapituły Generalnej czy Wizytacji Kanonicznej. Wtedy zakonnicy mają obowiązek ubierania płaszcza chórowego.
Św. Romuald wybrał także godło zakonu — dwa gołębie pijące z jednego kielicha. Co to symbolizuje?
Jest to symbol wspólnoty jaka istnieje pomiędzy charyzmatem pustelniczym i charyzmatem mniszym wewnątrz rodziny kamedulskiej. Jeden gołąb oznacza mnichów, drugi gołąb symbolizuje pustelników. Te dwa gołąbki piją z kielicha. Kielich oznacza Eucharystię; gwiazda nad kielichem, oznacza Ducha Świętego, albo Opatrzność Bożą.
Ojcze, z tego co wiem, Kameduli w pierwszych wiekach swej historii posługiwali się Regułą św. Benedykta, znacznie zaostrzoną. Kto napisał dla Was oddzielną Regułę?
Św. Romuald nie napisał sam Reguły, tylko zalecił zachowanie Reguły św. Benedykta, akcentując potrzebę większej samotności, milczenia, postu i surowszego życia.
„Z pośród różnych eremów fundowanych przez św. Romualda tylko erem w Camaldoli, położony w Apeninach Toskańskich, przetrwał i stał się kolebką oraz centrum Zakonu Kamedulskiego. Czwarty przeor tego eremu, bł. Rudolf zredagował w formie Konstytucji wskazówki i pouczenia przekazane przez naszego Świętego Ojca Romualda, tworząc w ten sposób pierwszy dokument prawodawstwa kamedulskiego” — jest to cytat z czwartego artykułu naszych Konstytucji Kongregacji Pustelników Kamedułów Góry Koronnej.
Dodam, że bł. Rudolf żył w XI wieku — zmarł 12 października 1089 roku.
Ojcze Benedykcie, obecnie istnieją dwie kongregacje kamedulskie: Kongregacja Kamedulska Zakonu św. Benedykta oraz Kongregacja Eremitów Kamedułów z Monte Corona, do której należą polskie klasztory kamedulskie. Jakie są różnice pomiędzy tymi Kongregacjami?
Doprowadził do tego spór pomiędzy następcami św. Romualda dotyczący oceny charyzmatu. Jedni powiedzieli, że św. Romuald był pustelnikiem i zostali pustelnikami. Drudzy powiedzieli, że był on również duszpasterzem, politykiem, człowiekiem działającym w świecie, dlatego zaczęli prowadzić działalność duszpastersko-charytatywną. Pustelnicy dali początek naszej Kongregacji Pustelników Kamedułów z Monte Corona, z Góry Koronnej. Różnica pomiędzy dwiema aktualnie istniejącymi Kongregacjami jest taka, że nasza Kongregacja ma tylko pustelników, eremitów, a druga Kongregacja ma zarówno pustelników jak i mnichów.
Eremici naszej Kongregacji z Monte Corona prowadzą życie wewnątrz klasztoru jako pustelnicy. Nie wychodzą na zewnątrz w celach duszpasterskich.
W ciągu wieków swojej historii Zakon Kamedułów dał Kościołowi 18 świętych, 41 błogosławionych oraz liczne grono Sług Bożych, w tym męczenników II wojny światowej — Ojca Cherubina Walentego Kozika oraz Ojca Alojzego Macieja Poprawę. Ja chciałbym zapytać tutaj o postać św. Piotra Damiani, kardynała i Doktora Kościoła.
Św. Piotr Damiani urodził się w 1007 roku w Rawennie. Jest jednym z pierwszych Kamedułów, który napisał „Żywot św. Romualda” w piętnaście lat po jego śmierci, tzn. w roku 1042.
Czy znał św. Romualda?
Trudno sobie wyobrazić, że św. Piotr Damiani nie znał osobiście św. Romualda, który również urodził się w Rawennie, a umarł, gdy Piotr miał 20 lat.
Oczywiście, pisząc życiorys św. Romualda w roku 1042, czyli piętnaście lat po jego śmierci, czerpał informacje od ludzi znających osobiście Zakonodawcę.
Św. Piotr Damiani już w młodości dał się poznać światu jako wykształcony, zdolny młodzieniec, robiący szybko karierę naukową, a potem po wstąpieniu do klasztoru w Fonte Avellana stał się wybitnym i solidnym zakonnikiem, coraz głębiej wchodząc w życie nie tylko Zakonu, ale i Kościoła. Papież Stefan II mianował go w roku 1057 kardynałem i biskupem Ostii.
Św. Piotr Damiani studiował w Parmie i Faenzie. Wstąpił do zakonu Kamedułów w klasztorze w Fonte Avellana w 1035 roku. W 1043 wybrano go na urząd przeora. Był zachwycony życiem w tym klasztorze, a przede wszystkim tradycją i osobą św. Romualda.
Ma on bardzo duży dorobek pisarski — 170 listów, 2 traktaty, 53 kazania, 7 życiorysów świętych, około 240 utworów poetyckich i kilka rozpraw.
Jako biskup i kardynał prowadził działalność teologiczną, misyjną i dyplomatyczną, wizytował diecezje i klasztory z polecenia Watykanu. Słynął jako poważany kaznodzieja pokutny, był znakomitym prawnikiem i kanonistą, żarliwym obrońcą prawa kościelnego. Był całkowicie oddany ideałowi życia zakonnego. Sam prowadził życie pełne surowej ascezy.
Zmarł 22/23 lutego 1072 roku w Faenzie. Pochowany został w tej miejscowości w katedrze Najświętszej Maryi Panny.
Istnieje obecnie wiele monografii św. Piotra Damiani, ogłoszonego w 1828 roku przez papieża Leona XII Doktorem Kościoła.
Artykuł trzeci naszych Konstytucji mówi o św. Piotrze Damiani: „Nie zachował się po św. Romualdzie żaden pisany dokument, ale jego biograf św. Piotr Damiani odda w swoim dziele obraz doktryny i duchowości eremityzmu Romualdowego. Chodzi o sposób życia mniszego różny od życia mniszego benedyktyńskiego, tradycyjnego, chociaż Reguła św. Benedykta stanowiła i do dziś stanowi fundamentalny kodeks dla wszystkich uczniów św. Romualda. Ponadto św. Piotr Damiani z mocą i precyzją wskazał na miejsce i funkcje pustelnika w Kościele. <Samotność materialna nie neguje, a raczej tajemniczo wzmacnia obecność duchową pustelnika we wspólnocie wierzących. Jeżeli pustelnik się modli, modli się w nim Kościół, w takiej mierze, w jakiej jest żywym członkiem Kościoła by pełnił obowiązek całej Jego uniwersalności.> (św. Piotr Damiani, Opus 11, 10)”.
Jaką rolę w Kościele katolickim pełni Zakon Kamedułów?
Zakon Kamedułów jest jak Chrystus modlący się w samotności na górze.
Ojcze Benedykcie, jeśli Ojciec pozwoli, to chciałbym zapytać ile to już lat jest Ojciec Kamedułą?
Jestem w Zakonie 28 rok.
W jaki sposób kształtowała się u Ojca decyzja pójścia właśnie do Zakonu Kamedułów?
Byłem pewny od początku, że moje życie ma być służeniem Panu Bogu. Tylko potem w miarę dojrzewania musiałem wciąż pytać, w jaki sposób, w jaki sposób, w jaki sposób… i gdzie. No i rzeczywiście miałem różne propozycje, różne możliwości, ale w sumie spróbowałem pokierować się wiarą. Właśnie w atmosferze wiary spróbowałem poszukać jakiegoś znaku, który mi wskaże konkretne miejsce, konkretny kierunek. Idąc za tym znakiem, jaki otrzymałem, trafiłem ostatecznie do Kamedułów.
Jak przebiega formacja w Zakonie Kamedulskim?
Życie wewnątrz wspólnoty jest pierwszym elementem formacyjnym. Człowiek, który przychodzi z zewnątrz jest przyjmowany przez przełożonego i później wchodzi w całokształt życia wspólnoty.
Kandydat, który chce do nas wstąpić, musi mieć odpowiedni wiek. Jeśli czuje powołanie kamedulskie, nie mając jeszcze ukończonych 20 lat, potrzebnych do rozpoczęcia nowicjatu, to próbujemy utrzymywać z nim kontakt listowny. Czasami może także przyjechać do nas na rozmowę, może także pobyć w klasztorze kilka dni jako rekolektant. Kandydat poznaje coraz bardziej wspólnotę i wchodzi coraz głębiej w tajniki życia kamedulskiego. Gdy osiągnie odpowiedni wiek — 20 lat — może rozpocząć nowicjat. Warunkiem jest tutaj jeszcze zaakceptowanie przez przełożonego i przez wspólnotę.
Ile lat trwa nowicjat?
Nowicjat trwa dwa lata.
Co było dla Ojca największym odkryciem w życiu eremity?
Przede wszystkim eremita jako znak, jako znak skuteczny.
W Polsce jesteście wśród zakonów męskich zakonem o najsurowszej Regule. Czy w ciągu ostatnich lat, wraz z rozwojem różnych środków technicznych, Reguła ta staje się może mniej surowsza i podporządkowuje się nowym czasom?
W tradycji kamedulskiej mieliśmy tendencje, żeby ograniczać nasze potrzeby do minimum. Posługiwać się rzeczami, które są absolutnie niezbędne. Tak więc nie korzystamy z radia, telewizji czy internetu.
Historia klasztoru na Bielanach, gdzie rozmawiamy, sięga początków XVII wieku. Czy mógłby ją Ojciec przedstawić?
Kamedułów na Bielany sprowadził Marszałek Wielki Koronny Mikołaj Wolski. Po pozytywnym rozpatrzeniu propozycji Wolskiego przez Kapitułę Generalną Kongregacji Pustelników Kamedułów z Góry Koronnej, rozpoczęły się przygotowania. W 1603 roku przyjechał do Krakowa przeor klasztoru Monte Cucco Pascelupo, ojciec Hieronim z Perugii, któremu spodobała się góra bielańska, należąca wówczas do kasztelana Sebastiana Lubomirskiego. Góra ta z okolicznymi terenami została przekazana Zakonowi i przeznaczona do zagospodarowania przez Zakon Kamedułów.
Klasztor nasz, zwany Eremem Srebrnej Góry — Eremus Montis Argentini — z kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP fundował 22 lutego 1604 Mikołaj Wolski. W ciągu minionych wieków był odwiedzany przez polskich królów i licznych gości, a 19 sierpnia 2002 roku z pielgrzymką przybył Ojciec Święty Jan Paweł II.
Na przestrzeni czterystu lat klasztor nasz przeżywał różne trudne sytuacje. Był m.in. rabowany przez wojska szwedzkie w 1656, rosyjskie w latach 1769-1771, przez władze komunistyczne w 1950 roku. Przeżył pożary, np. w 1814 i w 1961 roku.
Jednak zawsze, nieprzerwanie w tym miejscu modlili się i czuwali Kameduli.
Jeśli chodzi zaś o historię Kamedułów w Polsce, to nie zapominajmy o tym, że już w 1001 roku na zaproszenie Bolesława Chrobrego przybyli do Polski uczniowie św. Romualda — Jan i Benedykt, do których przyłączyli się bracia Izaak i Mateusz oraz sługa Krystyn, późniejszych Pięciu Braci Męczenników.
Erem bialański był drugim eremem kamedulskim w Polsce. Dopiero po nim przybyły inne w następujących miejscowościach: Rytwiany — Pustelnia Złotego Lasu (fundowana w 1621); Bielany warszawskie — Erem Góry Królewskiej (1639); Pożajście na Litwie — Erem Góry Pokoju (1661); Bieniszew — Erem Pięciu Braci Męczenników (1663); Wigry — Erem Wyspy Wigierskiej (1667); Szaniec — Erem Margrabski (1722); Milatyn koło Lwowa — Erem Św. Krzyża (1738).
Jak wygląda kamedulska codzienność na Bielanach?
Kamedulską codzienność można ująć w słowach: Ora et labora — módl się i pracuj. Staramy się być wierni temu od początku dnia, który zaczyna się u nas o godzinie 3.30. O 3.45 jest pierwsza modlitwa w kościele — Godzina czytań — pierwsza nasza modlitwa chórowa, wspólnotowa, nasz brewiarz kamedulski, który trwa 45 minut do godziny. Zależy to od tego, czy jest uroczystość, czy święto, czy wspomnienie. Odmawiamy wtedy też Anioł Pański. Później jest „Lectio Divina”, czyli czytanie duchowne w celi — od 4.30 do 5.30. Potem Jutrznia. O 6.00 jest Msza św. konwentualna koncelebrowana, w której bierze udział cała wspólnota i wszyscy obecni kapłani, także goście. Po Mszy św. chwila dziękczynienia i Modlitwa Przedpołudniowa. Od 7.15 jest czas na śniadanie. Później następuje czas pracy od 8.30 do 11.15. O godzinie 11.25 odmawiamy Różaniec, o 12.00 Anioł Pański i Modlitwa Południowa. O 12.15 spożywamy obiad i mamy czas wolny do 14.30. O tej godzinie odmawiamy Modlitwę Popołudniową, modlitwy do Matki Bożej, Litanie okolicznościowe do św. Romualda itp. Od godziny 15.00 do 16.15 kolejny czas pracy. O 16.45 jemy kolację, o 17.30 są Nieszpory i Anioł Pański. Od godziny 18.00 do 19.00 mamy czas czytania duchownego w celach. O 19.10 Kompleta i Psalm 130 za zmarłych — De profundis. Od 21.00 jest cisza nocna.
W sumie nasz dzień zawiera w sobie po kilka godzin modlitwy, pracy, odpoczynku. Czasami mamy jakieś wyjście na zewnątrz eremu w celach rekreacyjnych, wypoczynkowych. Wychodzimy także w sprawach urzędowych i oczywiście do lekarza, czy czasem kogoś odwiedzić, np. brata w szpitalu.
Czy jest jakaś różnica pomiędzy dniem powszednim a dniem świątecznym?
Dzień świąteczny jest przede wszystkim dniem większego milczenia, większego skupienia, większej samotności. W dniu świątecznym nie ma dyspens od obowiązku zachowania milczenia, za wyjątkiem dwóch razy, gdy wypada wtedy rekreacja. W dzień powszedni jest więcej pracy. Oczywiście w niedzielę też musimy wykonywać konieczne prace, czy to na furcie, czy wśród ludzi przychodzących, czy w kościele, czy w kuchni. Jeżeli są zwierzęta w gospodarstwie, to też trzeba coś przy nich zrobić. Tak więc w niedzielę nie wszyscy mogą się obyć bez pracy fizycznej.
Z biegiem czasu może się nawet zacierać podział między pracą a modlitwą, bo jedno i drugie wciąż się przeplata. Modląc się pracujemy, pracując modlimy. Życie Kameduły jest niejako ciągła modlitwa we wszelkiej działalności, jaką wykonuje.
Ojcze Benedykcie, jak obecnie wygląda sytuacja Kamedułów w Polsce?
Obecnie w Polsce mamy dwa eremy — erem na Bielanach w Krakowie i erem w Bieniszewie. Oba eremy mają możliwość przyjmowania kandydatów do Zakonu Kamedułów.
Na Bielanach jest nas dziewięciu, w Bieniszewie ośmiu.
Ojcze Benedykcie, w słownictwie zakonnym istnieje słowo „Rekluz”. Czy może nam Ojciec wyjaśnić, co to słowo oznacza?
Rekluz, czyli człowiek zamknięty. Recluso — zamknięty, w języku włoskim znaczy dosłownie więzień.
W istocie rekluz jest to człowiek przede wszystkim oddany głębszej intymności z Panem Bogiem, głębszej modlitwie, w absolutnej samotności z której nie wychodzi, za wyjątkiem liturgii Wielkiego Tygodnia i na dwóch wspólnych posiłkach w refektarzu. W Wielkim Tygodniu rekluz musi wziąć udział w liturgii całego Triduum Paschalnego i uczestniczyć w posiłku Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek. W Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego je obiad świąteczny w refektarzu razem ze wspólnotą.
Jak wygląda taki erem rekluza?
Może to być „pusta pustelnia” albo to prosta pustelnia z przyległym ogródkiem, najczęściej na skraju zabudowań eremickich.
Chciałbym jeszcze zapytać Ojca o postać nieżyjącego już Ojca Piotra Rostworowskiego, Benedyktyna, Kamedułę, a wreszcie rekluza.
Ojca Piotra Rostworowskiego poznałem, gdy przyjechałem pierwszy raz do Bieniszewa jako kandydat do nowicjatu. Ojciec Piotr przyjął mnie z wielką serdecznością i wprowadził w sposób życia kamedulskiego. Był człowiekiem bardzo wszechstronnym, niejako uniwersalnym, otwartym na potrzeby każdego człowieka. W tym świecie był autentycznym świadkiem Chrystusa. Ojciec Piotr to taki świadek, którego obecność pozostała na pewno w pamięci wielu osób. Był bardzo życzliwy, otwarty, miał dobre poczucie humoru, ale był też pokorny, posłuszny przełożonym i posiadał wiarę jako mocny fundament całego życia.
Spotkań z Ojcem Piotrem miałem bardzo wiele. Spędziliśmy razem tysiące godzin. Opowiem pewną historię. Kiedyś w klasztorze kamedulskim w Kolumbii idę do kościoła na modlitwę na godzinę 3.45 i widzę, że jest włączone światło w celi Ojca Piotra. Poszedłem do kościoła, a Ojciec Piotr nie przyszedł wtedy do kościoła na tą Godzinę czytań. Dlatego też po skończonej modlitwie idę zobaczyć, co się dzieje, dlaczego nie przyszedł na tą modlitwę. Pukam, wychodzi Ojciec Piotr ubrany w habit, w okularach, trochę zamyślony i pyta, o co chodzi. Ja mu mówię: „Dlaczego Ojciec nie przyszedł, czy zaspał, czy zachorował…?”. Oburzony moim pytaniem odpowiedział: „…Zaspałem!? Ja tu już od drugiej pracuję…!”. Śmialiśmy się później z podobnych sytuacji. Była to sytuacja bardzo komiczna, taka rekreacyjna. Ojciec Piotr działał prawie na każdego w sposób taki rozbrajający. Z niego biła swoista słodycz, taki niezwykły pokój. Czasem jednak poważnie się zdenerwował…
Ojciec Piotr Rostworowski ma bogatą historię życia, która zainteresowała wiele osób.
Czy Wasz klasztor stwarza jakąś szansę dla ludzi świeckich na doświadczenie życia kamedulskiego?
Zawsze w naszej tradycji kamedulskiej była praktyka udzielania gościny różnym osobom, które chciały pobyć u nas jakiś czas, wewnątrz naszego klasztoru. Obecnie też każdy nasz erem ma pokoje gościnne i możliwość przyjmowania określonej liczby osób na kilkudniowe skupienie.
Bł. Paweł Justiniani w „Regule życia pustelniczego” napisał: „Błogosławiona ta dusza, która osiąga pokój, który nie przychodzi, jak tylko przez umiłowanie Boga ze względu na Niego samego”. Czy może nam Ojciec podpowiedzieć, w jaki sposób możemy osiągnąć pokój, w jaki sposób możemy umiłować Pana Boga „ze względu na Niego samego”?
W dzisiejszym brewiarzu liturgicznym na środę VIII tygodnia zwykłego, w drugim nokturnie mamy czytanie z „Wyznań” św. Augustyna. Św. Augustyn wyznaje, że szukał Pana Boga jakby po omacku, w rzeczach, które nie są Bogiem. Dopiero później zrozumiał „że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie”, w Panu Bogu.
Tymczasem błogosławiony Paweł Justiniani był człowiekiem, który poszukiwał pokoju, prawdy i walczył o nią całe życie. prawdopodobnie uświadomił sobie, że człowiek musi przede wszystkim szukać Pana Boga dla Niego samego.
Pytałeś, w jaki sposób możemy osiągnąć pokój. Myślę, że nie jest to możliwe bez osiągnięcia pojednania. Pełnego pojednania z własnym sumieniem, pojednania z bliźnimi, pojednania z Panem Bogiem. To pojednanie, które jest w życiu człowieka grzesznego czymś nieodzownym, musi być pierwszym stopniem w drodze do pokoju. To pojednanie musi być realizowane i jak najczęściej praktykowane, prawie że na co dzień, prawie że nieustannie. Dopiero zgodność z wolą Bożą da pokój. Dopóki człowiek nie pełni woli Bożej w sposób doskonały, to do tego czasu jego pokój na pewno będzie cząstkowy, niepełny, czegoś będzie brakowało. Dopiero pełne zjednoczenie się z wolą Bożą da pełnię pokoju.
Ojcze, co takiego podpowiedziałby Ojciec Czytelnikom, aby potrafili się lepiej modlić?
Przede wszystkim trzeba znaleźć czas na modlitwę. Musimy uwierzyć, że każdy z nas otrzymał łaskę modlitwy. Na pewno — ja w to wierzę — każdy ma możliwość intymnego zjednoczenia z Panem Bogiem. Tylko chodzi o to, żebyśmy potrafili otworzyć się na ten głos Boży, na głos Ducha Świętego, na światło Ducha Świętego, na dobre natchnienia i chcieli współpracować z tą łaską, którą nam Pan Bóg daje. Te wymagania głosu wewnętrznego będą coraz bardziej radykalne. Zrealizowanie ich w życiu praktycznym będzie coraz trudniejsze, ale owoce będziemy mieli bardziej jasne, bardziej oczywiste. Będzie większy pokój, będzie większe skupienie, będzie większa, intymna zażyłość z Panem Bogiem.
Modlitwa to jest przede wszystkim nasze wewnętrzne zjednoczenie z Panem Bogiem. To są nie tyle słowa, nie tyle są gesty, postawy, miejsca. To jest moja relacja z drugą Osobą, z Osobą, która mnie zna, która mnie kocha. I ja tej Osobie muszę tak samo odpowiedzieć — miłością, posłuszeństwem. Gdy jest ta odpowiedź wzajemna, to wtedy jest pełnia życia chrześcijańskiego a człowiek rzeczywiście zaczyna poznawać i rozumieć prawdy wiary coraz głębiej i powstaje w nim coraz większa harmonia wewnętrzna. Widzi wielką logikę naszego chrześcijaństwa, wielką harmonię wewnątrz chrześcijaństwa, wewnątrz naszej wiary.
Serdeczne Bóg zapłać Ojcu za rozmowę!
opr. mg/mg
Copyright © by Kajetan Rajski
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/D/DZ/kr_kameduli.html
Modlitwa św. Piotra Damianiego
O Maryjo Najukochańsza Orędowniczko, ponieważ masz serce tak litościwe, że nie możesz nawet spojrzeć na nieszczęśliwego człowieka, żeby się nad nim nie ulitować, a zarazem tak jesteś przed Bogiem potężna, że możesz zbawić wszystkich, których bierzesz w obronę, nie wzbraniaj się wziąć na swe ręce sprawy nas biednych, którzy w Tobie pokładamy całą naszą nadzieję. Jeśli Cię nie wzruszają nasze prośby, to niech Cię wzruszy twe Serce litościwe, daj się wzruszyć Swej potędze, bo Bóg Cię nią w tym celu wyposażył, ażebyś im potężniejszą jesteś wspomaganiu nas tym litościwszą była i skłonniejszą do niesienia nam ratunku. Tobie dana jest o Matko Boża wszelka władza w niebie i na ziemi. Nie masz nic niemożliwego Tobie. Nawet zrozpaczonych grzeszników pocieszasz, obudzając w nich nadzieję zbawienia…
Idziesz do Syna Swego, który zasiada po prawicy Ojca Przedwiecznego, przystępujesz do Niego, jakby do ołtarza naszego przymierza z Bogiem, przystępujesz z powagą jako Matka. A Syn Twój pragnie spełnić wszelkie Twe życzenia i zdaje się wtedy, jakbyś raczej rozkazywała, a nie prosiła, jakbyś była nie poddaną, lecz Królową. Albowiem Zbawiciel chce uczcić Swą Matkę w niebie, spełniając ja najspieszniej wszelkie Jej życzenia, bo Ona czciła Go na ziemi.
Najświętsza Dziewico, Matko Słowa Wcielonego, Skarbnico Łaski i Ucieczko nas grzesznych nędzników, z żywą wiarą uciekamy się do Twej macierzyńskiej miłości i prosimy Cię o łaskę, byśmy zawsze pełnili wolę Bożą. Serca nasze składamy w Twe najświętsze ręce i prosimy Cię o zdrowie duszy i ciała.
http://maryjni.pl/modlitwa-sw-piotra-damianiego,59
Żywot świętego Piotra Damiana,
Nauczyciela Kościoła
(Żył około roku Pańskiego 1070)
Kościół święty znajdował się w jedenastym wieku w opłakanym stanie. Wielu książąt świeckich otwarcie szkodziło Kościołowi, a co gorsza, znaleźli się niegodni kapłani, którzy chcąc się przychlebić możnowładcom, siali w Kościele niezgodę. Wtedy to wzbudził Bóg męża, który odważnie walcząc mową i piórem dopomógł do przywrócenia porządku. Mężem tym jest Piotr Damian, urodzony w Rawennie roku Pańskiego 988. Rodzice jego byli ubodzy i mieli wiele dzieci, z których Piotr był najmłodszym. Nieczuła matka całkiem zaniedbała dziecko, tak że byłoby umarło, gdyby nie jedna z sąsiadek, która zaopiekowała się nim i skłoniła rodziców do większej troski o nie. Po śmierci rodziców dostał się Damian, liczący wówczas lat czternaście, do domu swego żonatego brata. Był to człowiek bez serca, nie dał też chłopcu żadnego wykształcenia, lecz kazał mu paść wieprze. Piotr mimo braku wszelkiej nauki był bardzo pobożny i bez ustanku modlił się do Boga i Najświętszej Panny. Dowodem jego pobożności jest następujące zdarzenie: Pewnego razu znalazł jakiś pieniądz znacznej wartości. Nie mogąc się dopytać właściciela, zaczął go uważać za swą własność, ale choć był bardzo głodny, nie kupił sobie nic do jedzenia, lecz zakupił zań Mszę świętą za zmarłych rodziców. Pan Bóg nagrodził mu tę pobożność, bo zwrócił uwagę pewnego duchownego, imieniem Damian, na niezwykłe zdolności chłopca, co go skłoniło do oddania biednego pastuszka do szkół.
Piotr, który z wdzięczności dla swego dobroczyńcy przybrał imię “Damiana”, prześcignął w naukach swych towarzyszy, a gdy skończył szkoły, wystąpił publicznie jako nauczyciel. Wnet sława jego rozeszła się daleko i zgromadziła wokół niego liczny poczet słuchaczy. Wskutek tego wzrastały również jego dochody, ale to nie zdołało jego pokornego serca napełnić pychą, ani przytłumić w nim pragnienia wiecznej szczęśliwości. Pod świeckimi szatami nosił pas żelazny, surowo pościł i modlił się całymi nocami, aby się wzmocnić przeciw pokusom, od których nie był wolnym. Nie chcąc zapomnieć o swym niskim pochodzeniu, żywił ubogich przy własnym stole i dawał im zawsze lepsze jadło aniżeli sobie, albowiem uważał za słuszne, aby Jezus, którego widział w ubogich, dostawał coś lepszego, aniżeli on sam.
Powoli zaczął też w nim dojrzewać zamiar wstąpienia do klasztoru. Aby jednakże wprzód wypróbować swe siły, czy będzie zdolnym poddać się surowej regule benedyktynów-pustelników w klasztorze Fonte Avellana, zamknął się na czterdzieści dni w celi na modlitwie i umartwieniu. W klasztorze tym mieszkali zakonnicy po dwu w osobnych celach i spędzali czas na śpiewaniu psalmów, modlitwie, czytaniu i pracy ręcznej; sypiali krótko na twardym łożu, żywili się przez cztery dni w tygodniu chlebem, przez dwa dni jarzyną, a pijali jedynie wodę. Piotr, wstąpiwszy do zakonu, obostrzył jeszcze te umartwienia, a przy tym z całą pilnością gromadził skarb mądrości kościelnej. Opat polecił mu nauczać braci klasztornych; skutek jego nauk był tak korzystny, że zaczęto go powoływać do innych klasztorów i zakładów duchownych na kaznodzieję i reformatora. Przeznaczenie życia klasztornego w Kościele katolickim widział Piotr słusznie w tym, że zakonnicy powinni dawać żywy przykład nauki Chrystusa: “Kto Mnie chce naśladować, niech się zaprze sam siebie i wziąwszy krzyż swój niech idzie za Mną”. Każdy przeto winien poskramiać swe namiętności, aby móc Chrystusa naśladować. Jako gorliwy czciciel Matki Boskiej ułożył “Godzinki o Najświętszej Pannie” i wszędzie zaprowadzał ich odprawianie.
Święty Piotr Damian
Znaczenie jego coraz więcej wzrastało. Z biegiem czasu wszedł w styczność z książętami tak duchownymi jaki świeckimi, co znowu sprawiło, że nabrał jasnego poglądu na stosunki społeczne. Wszędzie też z całą surowością występował przeciw nadużyciom. Papież Stefan IX uznał w nim narzędzie od Boga wybrane do naprawy kościelnego życia, dlatego mianował go kardynałem-biskupem i pod groźbą, klątwy skłonił do opuszczenia klasztornego zacisza. Pierwszymi słowami, jakie Piotr wyrzekł do kardynałów, było napomnienie, że ich godność nie polega na paradnych szatach i złocistych pojazdach lub na trzymaniu sług, lecz na pełnieniu cnót. Według tej zasady urządził też swoje życie. Po śmierci papieża Stefana obrano papieżem Mikołaja II, lecz książę toskański chciał mieć papieżem Benedykta X, którego wybór był nieprawny. Piotr wystąpił przeciw temu nadużyciu, za co został wraz z innymi kardynałami wypędzony z Rzymu. W roku 1059 zebrał się sobór, tak zwany lateraneński. Piotr odegrał na nim rolę niezmiernie doniosłą, a jeszcze w tym samym roku jeździł jako poseł papieski do Mediolanu, aby uśmierzyć burzę, jaka się tam zbierała. Arcybiskup tamtejszy Gwinon groził rewolucją i ludność była wielce wzburzona; lecz Piotr wszedł śmiało na ambonę i mocą swej wymowy zdołał lud uspokoić. Po papieżu Mikołaju nastał Aleksander II, ale stronnictwo cesarskie chciało mieć papieżem Honoriusza. Znowu Piotr był tym, który prawego papieża Aleksandra utrzymał przy władzy i rządowi cesarskiemu zakreślił granice w mieszaniu się do spraw kościelnych.
Na usilne prośby Piotra pozwolił mu papież wrócić do zacisza klasztornego, z którego po kilku miesiącach został wezwany na synod do Rzymu. Stamtąd wysłano go do Francji, aby zapobiegł rozwodowi króla Henryka z prawowitą małżonką. Z wielką odwagą wystąpił Piotr przeciw temu bezprawiu i udało mu się króla nakłonić do zaniechania bezbożnego zamiaru. Następnie posłał go papież do miasta Rawenny, które znajdowało się pod klątwą, aby je pogodził z Kościołem. Piotr dopiął swego celu, ale wracając umarł w klasztorze Faenca dnia 23 lutego 1072 roku, licząc 83 lata. Zaraz zaczęto go uważać za Świętego, a papież Leon XII przydał mu zaszczytny tytuł “Nauczyciela Kościoła”.
Nauka moralna
Święty Piotr Damian, który z niskiego stanu pochodząc do wielkiej doszedł godności, bardzo się troszczył o zbawienie swej duszy, obawiał się bowiem niebezpieczeństw, które zagrażały mu wśród zgiełku wielkiego świata. Pewnego razu rzekł sam do siebie: “Cóż to znaczy, że człowieka szanują, czczą i poważają? Może cię to uszczęśliwić? Czemuż głębiej nie pomyślisz o swym zbawieniu? Czy chcesz tę sprawę na przyszły rok odłożyć? Kto wie, czy tak długo będziesz żył i czy będziesz mógł dogonić, coś zaniedbał! Czy nie lepiej zaraz zacząć czynić, co się chce czynić?” Przyswójmy sobie również te zbawienne myśli, rozważajmy je pilnie, przedsięweźmy dobre postanowienia i zastosujmy się do nich. Zaiste, nie wiemy ani dnia, ani godziny, więc powinniśmy tak żyć, abyśmy każdej chwili gotowi byli stanąć przed sądem Bożym. Będziemy mogli tego dopiąć, jeśli zawsze będziemy myśleć o zbawieniu naszym. “Bracia, prosimy was i błagamy w Panu Jezusie, żebyście tak postępowali, jak przyjęliście od nas sposób postępowania i podobania się Bogu, abyście jeszcze bardziej obfitowali” (1 Tes. 4,1).
Modlitwa
Racz sprawić, wszechmogący Boże, abyśmy powodując się zbawienną nauką pozostawioną w pismach świętego Piotra, Wyznawcy Twojego i biskupa, idąc za jego przykładem, gardzili rzeczami doczesnymi i dostąpili wiecznych radości. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
św. Piotr Damian
urodzony dla świata 988 roku
urodzony dla nieba 23.02.1072 roku,
wspomnienie 23 lutego
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/p/piotrda.htm
W Londynie – św. Roberta Southwella, męczennika. Pochodził ze szlacheckiej rodziny Norfolków. Rychło wyjechał na kontynent, aby przygotować się do kapłaństwa. Wstąpiwszy do Towarzystwa Jezusowego, przez jakiś czas nauczał w kolegium angielskim. Wysłany na Wyspę, przez sześć lat potajemnie duszpasterzował. Zadenuncjowany i uwięziony, zginął w roku 1595, mając zaledwie 34 lata.
oraz:
bł. Marii Henryki Dominici, zakonnicy (+ 1894); św. Pateriusza, biskupa (+ ok. 604); św. Piotra z Majumy, męczennika (+ 743); św. Sewerlana, biskupa i męczennika (+ 452)
Nazwa „Wielki Post” nie oddaje w pełni specyfiki tego ważnego okresu liturgicznego. Łacińska nazwa Quadragesima oznacza po prostu „40 dni” i wskazuje na źródło oraz wzory tego okresu: pierwszym z nich jest post samego Chrystusa trwający 40 dni.
Liczba 40 w Biblii ma znaczenie symboliczne. 40 dni trwał potop oczyszczający ziemię ze skutków grzechu. Naród wybrany musiał wędrować aż przez 40 lat po pustyni, aby przygotować się do wejścia do Ziemi Obiecanej, odrzucając stary sposób myślenia i postępowania, do którego nawykł w Egipcie. Mojżesz spędził 40 dni na górze w obecności Boga, od którego otrzymał Prawo (Wj 24,18). Po grzechu Izraelitów ponownie wszedł na górę i spędził 40 dni poszcząc (Pwt 9,18). Później prorok Ezechiel również otrzymał nakaz czterdziestodniowej pokuty za grzechy Judy (Ez 4,6). Prorok Eliasz wędruje 40 dni na górę Horeb, by spotkać Boga (1Krl 19,8). Tak więc sens tego okresu, wynikający z łacińskiej nazwy, jest jasny: jest to czas pokuty i odwrócenia się od zła, który ma nas przygotować na najważniejsze święta: święta Paschy (pamiątka Wyjścia z Egiptu), które w Nowym Testamencie stały się świętami Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.
Tradycja publicznego obchodzenia czterdziestodniowego postu w Kościele sięga Soboru Nicejskiego (325) – wcześniej nie było to możliwe ze względu na pogański charakter cesarstwa rzymskiego i prześladowanie chrześcijan. Trzy najważniejsze formy pokuty to modlitwa, post i jałmużna, ale nie oznacza to, że są to jedyne środki służące nawróceniu. Usunięcie ze swego życia tego, co skłania do zła, wyciszenie, naprawa wyrządzonego zła – na przykład poprzez pojednanie i naprawę popsutych relacji z bliskimi – to również konkretne kroki do nawrócenia.
Skoro motywem przewodnim Wielkiego Postu jest nawrócenie i pokuta, to logiczne, iż grzechem jest „nie-pokuta”. Dopiero w takim kontekście można zrozumieć IV przykazanie kościelne, mówiące: „Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach”. Rozumiejąc, czym jest pokuta – drogą do nawrócenia, nietrudno przyjąć nakaz powstrzymania się od zabaw. Nie da się jednocześnie bawić i podejmować poważnej refleksji zmierzającej do przemiany własnego życia na lepsze.
Trzy główne tematy Wielkiego Postu:
Maciej Górnicki
Wielki Post
to coś więcej
niż popiół w Środę Popielcową
Dlaczego co roku Kościół każe nam pościć? Dlaczego przez ponad 40 dni mamy sobie odmawiać tego, co przyjemne, rezygnować z zabaw, umartwiać się? Jeśli wydaje ci się to nie do końca zrozumiałe, czy wręcz dziwne, jesteś na właściwym tropie! Polskie określenie „Wielki Post” nie całkiem bowiem odpowiada temu, czym w istocie jest okres czterdziestodniowego przygotowania do Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. W języku łacińskim okres ten określany jest po prostu mianem „quadragesima”, czyli „czterdzieści dni”, a chodzi przede wszystkim o przygotowanie, przemianę w życiu, tak aby móc całym sobą uczestniczyć w Świętach Paschalnych. Post jest ważnym środkiem, umożliwiającym przemianę (obok modlitwy i jałmużny), ale nie jest sam w sobie istotą tego okresu.
Forma i treść
Przeważnie to, co zewnętrzne, łatwiejsze jest do dostrzeżenia i łatwiej też to wypełnić. Świątynie w Polsce wypełniają się w Środę Popielcową wiernymi, którzy pragną posypać głowę popiołem. Łatwo też zauważyć zmianę nastroju liturgicznego: pokutny kolor fioletowy, brak „Alleluja”, śpiewy pobudzające do żalu i refleksji. Nabożeństwa — takie, jak Gorzkie Żale czy Droga Krzyżowa, rekolekcje wielkopostne — to wszystko w sposób oczywisty kojarzy się z tym okresem. I wszystko to może być pomocą w dobrym jego przeżyciu, jednak może być i tak, że wszystkie te pomoce zostaną niejako „na zewnątrz nas”. Może się tak stać, jeśli nie zrozumiemy, jaka jest istota Wielkiego Postu i nie nastawimy się na trwałą przemianę w życiu. To, czego powinna dotyczyć ta przemiana, każdy musi odkryć osobiście. Być może powinna ona dotyczyć zerwania z uzależnieniami czy nałogami. Być może — odkrycia głębi Słowa Bożego. Może relacji z innymi ludźmi — często zbyt szorstkich, naznaczonych urazą, zawiścią czy gniewem.
Zrozumienie tego, na co zwraca uwagę Kościół w okresie Wielkiego Postu wymaga trochę wysiłku. Trzeba nieraz zerwać z „tradycyjnymi” wyobrażeniami, które przykrywają tę istotę. Nie chodzi o to, by w ogóle porzucić wielkopostne tradycje, ale, aby popatrzeć na nie z refleksją i odnieść do swojego życia. Co naprawdę oznacza dla mnie znak posypania głowy popiołem? Czy jest to wyraz tego, że świadomie wchodzę w okres pokuty, że chcę przez cały ten czas podejmować wysiłek przemiany? Czy jest to tylko jeszcze jeden obrzęd, któremu poddaję się, licząc, że w jakiś cudowny sposób sam w sobie przemieni moje życie? Zwyczaj posypania głowy popiołem sięga wczesnego średniowiecza: wtedy dotyczył on grzeszników, którzy zdecydowali się podjąć publiczną pokutę. Nie był to obrzęd masowy, a podjęcie pokuty wiązało się z bardzo poważnym podejściem do swojego wcześniejszego życia, ze zdecydowanym pragnieniem zerwania z grzechami, które wyrażało się w konkretnych uczynkach i praktykach pokutnych. Później obrzęd ten upowszechnił się, ale tak czy inaczej zawsze powinien być on znakiem świadomie podejmowanej pokuty, a nie zastępować tę pokutę!
Dlaczego ktoś zakazuje mi się bawić?
Podobnie jest z kwestią rezygnacji z zabaw. Kiedyś przykazanie kościelne mówiło o „zabawach hucznych”. Dziś mówi ono po prostu o „powstrzymaniu się od udziału w zabawach”. O co właściwie chodzi? Atmosfera zabawy, czy jak dzisiaj powiedzielibyśmy „imprezy” nie sprzyja refleksji. W takiej atmosferze można miło spędzić czas, prześlizgując się po powierzchni życia. Wiele osób żyje od weekendu do weekendu: w ciągu tygodnia pracują, w weekend imprezują. W ten sposób nigdy nie mają czasu na wyciszenie się, zastanowienie, po co to wszystko. Po co żyję? Jaki jest pożytek z mojej pracy? Czy naprawdę potrzebuję tego wszystkiego, co mam i za co oddaję swój czas i zdrowie w pracy? Zamiast więc odbierać przykazanie kościelne jako jakiś bezsensowny zakaz (dlaczego właściwie mam się nie bawić? Kto mi zabroni?), spróbuj popatrzeć na nie jak na szansę dla siebie. Dzięki rezygnacji z imprez możesz znaleźć czas na modlitwę, czytanie Słowa Bożego, lekturę innych mądrych książek, spotkanie z wartościowymi ludźmi, czy też zwrócenie uwagi na potrzeby tych, którzy żyją wokół ciebie.
Post — otwarcie na innych
Tak, to także jest ważny wymiar pokuty: post nie dotyczy tylko mojej relacji do Boga. Ważnym aspektem postu jest jego wymiar społeczny. Nie jest to jakaś nowoczesna interpretacja postu, ale tak właśnie rozumiano post już w starożytności i średniowieczu. Odmawiając sobie pokarmu (a także innych dóbr doczesnych, które nie są niezbędne do życia), po pierwsze staję się bardziej wrażliwy na potrzeby innych, po drugie zaś — z pieniędzy, których nie wydam na te dobra, mogę te potrzeby drugich zaspokoić. Jeśli nawet nie mam pieniędzy, mogę poświęcić innym czas. Zamiast skupiać się na zaspokajaniu swoich własnych potrzeb, powinienem dostrzec potrzeby tych, którzy są wokół mnie. Chodzi zarówno o osoby z najbliższego kręgu — moją rodzinę i znajomych, jak i o te, których może na co dzień nie dostrzegam. Może są to osoby ubogie, potrzebujące bezpośredniej pomocy materialnej? Może są to osoby chore, którym potrzebna jest pomoc i opieka? Często niedostrzeganym problemem jest „zwykła” samotność. Tak wiele osób nie ma nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o swoich sprawach — mogą to być osoby starsze, opuszczone przez rodzinę, ale także osoby w każdym wieku, których więzi społeczne zostały z jakichś względów zerwane. „Uczynki miłosierdzia względem duszy i ciała”, których uczymy się na pamięć podczas lekcji religii mogą brzmieć staromodnie, jednak ludzkie potrzeby, kryjące się za tymi „uczynkami” bynajmniej staromodne nie są. Głód, pomimo awansu cywilizacyjnego, jest nadal w Polsce olbrzymim problemem. Raport firmy MillwardBrown z 2009 r. wskazywał, że codziennie 120 tysięcy dzieci w Polsce przychodzi do szkoły głodnych, a dla ponad 70 tys. jedynym posiłkiem jest obiad ze stołówki. Raport GUS z 2013 r. wskazuje, że niedożywionych dzieci w naszym kraju jest nawet pół miliona! To samo można powiedzieć o innych problemach wymienionych w katechizmowych „uczynkach”. Być może trzeba by im nadać nowe nazwy: brak środków do życia, marginalizacja społeczna, bezrobocie, krzywda społeczna, porzucenie przez najbliższych, nieprzebaczenie (i nieumiejętność przebaczania), duchowa dezorientacja, poczucie egzystencjalnej pustki. Może dlatego Jan Paweł II na krakowskich Błoniach w 2002 r. mówił o potrzebie „wyobraźni miłosierdzia” wobec współczesnych form ubóstwa.
Po co rezygnować?
Oczywiście wymiar „ascetyczny” postu jest równie ważny, jak wymiar społeczny. Chodzi o to, aby nie skupić się za bardzo na tym aspekcie „odmawiania sobie” czegoś — jeśli bowiem odmawiam sobie czegoś, to robię to w jakimś celu. I ważniejsze jest skoncentrowanie się na celu, na tym po co to robię, niż na samym fakcie umartwienia czy odmawiania sobie czegoś. Jaki jest cel rezygnacji z niektórych pokarmów (choćby słodyczy), alkoholu, przyjemności, luksusów? Nie może nim być udowodnienie sobie samemu, że „taki jestem silny”, że „potrafię”. W ten sposób słabość (upodobanie do jedzenia czy przyjemności) zamienialibyśmy na samouwielbienie, które jest jedną z odmian pychy. Czyli słabość, która może nas doprowadzić do grzechu, zamienialibyśmy na coś, co jest najgorszym grzechem! Odmawiając sobie czegoś, co jest wartością niższą w hierarchii wartości mamy się skupić na tym, co jest wyższe. Jedzenie ma służyć podtrzymaniu życia, a życie potrzebuje ukierunkowania na to, co nadaje mu sens. Ostatecznie więc post i każde umartwienie ma służyć lepszemu ukierunkowaniu na to, co jest sensem życia, a być może wręcz odkryciu tego sensu. Czy żyję po to, by jeść, czy też odwrotnie — jem po to, by żyć? Jest takie łacińskie powiedzenie: „plenus venter not studet libenter” (czyli z pełnym żołądkiem trudno myśleć). Post ma ułatwić refleksję, skłonić człowieka do zastanawiania się nad tym, co tak naprawdę kieruje jego życiem. Czy jest to pragnienie własnej chwały? Czy jest to poszukiwanie przyjemności? Czy głód wrażeń? Czy to, że „gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu” nie jest przypadkiem dla mnie tylko pustym hasłem? Czy faktycznie widać to na co dzień? Czy szukam Boga, słucham Jego Słowa i staram się zrozumieć, co znaczy ono w odniesieniu do mojego życia? Dobrze jest na początku, gdy podejmujemy decyzję o poście (lub rezygnacji z czegoś) wyraźnie określić sobie, jaka jest intencja tego postu, np. „abym mógł lepiej rozumieć Słowo Boże”, „abym uwolnił się od uzależnień”.
Wielki Post podejmuje trzy istotne tematy: pokuta (której praktycznym wyrazem jest post), chrzest (który jest podstawą naszej relacji z Jezusem) oraz męka i śmierć Jezusa (prowadząca do centralnego dla naszej wiary faktu odkupienia i zwycięstwa nad grzechem). W tym artykule skupiliśmy się przede wszystkim na pierwszym temacie. W kolejnych — podejmiemy pozostałe dwa. Ważne jednak, by dostrzec, że nie są to tematy rozłączne, ale blisko związane ze sobą: pokuta ma prowadzić mnie do odnowienia mojej relacji z Jezusem, a podstawą tej relacji jest udział w „misterium paschalnym”, czyli tajemnicy odkupienia, dokonanego na Krzyżu, prowadzącego mnie do doświadczenia pełni życia z Bogiem.
Zobacz cały cykl wprowadzenia do Wielkiego Postu:
- Wielki Post to coś więcej niż popiół w Środę Popielcową
- Chrzest – moja więź z Bogiem, III niedziela
- IV niedziela: uznać swoją ślepotę i przejrzeć na oczy
- V niedziela: Bóg bliski
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/mg_wpost2014.html
Maciej Górnicki
Chrzest — moja więź z Bogiem
Z cyklu: Wielki Post to coś więcej niż popiół w Środę Popielcową
Katechumeni, skrutinia, wiara na poważnie
Przez pierwsze wieki Wielki Post był czasem przygotowania kandydatów do chrztu. Były to osoby dorosłe, które wcześniej już czasem przez kilka lat formowały się w środowisku chrześcijan — zwane katechumenami. Ten okres, zwany katechumenatem miał przygotować kandydatów do chrztu, a jednocześnie był czasem próby. Katechumenat nie był tylko uczeniem się na pamięć jakichś katechizmowych prawd wiary, ale przede wszystkim miał uczyć stosowania wiary w codziennym życiu. Pamięciowe uczenie się prawd wiary było oczywiście istotne — zwłaszcza w czasie, gdy Kościół był prześladowany i nie można było liczyć na dostęp do materiałów pisanych. Inicjację chrześcijańską rozumiano wtedy dosłownie jako „wtajemniczenie” — prawdy wiary to nie jakieś regułki, które można zapamiętać, ale istotne treści, wprowadzające w nowe życie, związane z Chrystusem i wspólnotą Kościoła. Katechumeni traktowani byli już jako członkowie wspólnoty. Nieraz zdarzało się, że byli aresztowani przez władze rzymskie razem z ochrzczonymi chrześcijanami i razem z nimi stawali się męczennikami. Wejście we wspólnotę chrześcijan nie było łatwym wyborem. Oznaczało wykluczenie z „dobrego towarzystwa” i narażenie się na gniew władz, aż do śmierci męczeńskiej włącznie. Co ciekawe, ówczesne religie pogańskie nie stawiały swoim adeptom wysokich wymagań moralnych, ani nie przewidywały jakiegoś okresu „wtajemniczenia”. Dużo łatwiej było pozostać przy starej religii Rzymian, czy którejś z religii misteryjnych, niż stać się chrześcijaninem. Pierwotna chrześcijańska katecheza (np. jeden z najstarszych chrześcijańskich tekstów: Didache) wyraźnie mówiła o dwóch drogach: jednej, wiodącej ku Chrystusowi, drodze wąskiej i trudnej oraz szerokiej i łatwej drodze płynięcia z prądem tego świata. Wielki Post był ukoronowaniem tego okresu przygotowania — był to czas szczególnie intensywnego nauczania oraz skrutiniów. Były to uroczyste obrzędy, w których uczestniczyła cała chrześcijańska gmina, modląc się za katechumenów oraz przeprowadzając swego rodzaju „egzaminy wiary”. Sam termin „scrutinium” oznacza „próbę”, „egzamin”. Te pokutne nabożeństwa odbywały się w III, IV i V niedzielę Wielkiego Postu. Do dzisiaj tematyka tej części Wielkiego Postu nawiązuje do tych pierwotnych obrzędów i zwraca naszą uwagę na chrzest oraz naszą relację z Jezusem. Oczywiście dla zdecydowanej większości współczesnych chrześcijan nie jest to przygotowanie do chrztu mającego dopiero nastąpić, ale podjęcie na nowo swego „wtajemniczenia” w chrześcijaństwo, odnowienie swej więzi z Chrystusem.
Tematy trzech wielkopostnych niedziel zmuszają nas do porzucenia minimalistycznego przekonania „jestem chrześcijaninem, więc jakoś to będzie, jakoś się zbawię”. Wskazują na pełną perspektywę wzrostu ucznia Chrystusa, wiązaną w tradycji chrześcijańskiej duchowości z trzema etapami: oczyszczenie (III niedziela), oświecenie (IV) oraz zjednoczenie z Bogiem (V). Dla chrześcijanina — ucznia Chrystusa, kroczenie za Chrystusem w taki sposób, aby coraz bardziej oddawać Mu swoje życie, nie jest jakąś opcją, ale koniecznością. W życiu duchowym nie ma innej alternatywy: albo wzrastam, aktywnie idąc do przodu, albo zamieram. Stagnacja, bierność nie jest żadną alternatywą. Stagnacja oznacza duchową śmierć. Jezus mówi o tym bardzo wyraźnie: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,38-39). Nie pozostawia też złudzeń co do tego, jak na nasze chodzenie za Nim zareaguje świat: „Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.” (Mt 10, 22). Słowa te brzmią dramatycznie. Może więc lepiej wyluzować i iść szeroką drogą, płynąć razem z prądem? To kwestia jasnego wyboru: „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,13-14). Być może to pierwsze, kluczowe wielkopostne spostrzeżenie: w życiu muszę dokonywać wyborów. Jeśli nie dokonuję wyborów, życie wybiera samo za mnie — płynę wtedy z prądem, przestaję być odpowiedzialny za swoje życie. Ale słowa Jezusa są jasne: ta droga prowadzi do zguby. Płynięcie z prądem to nie życie, to wegetacja. Nawet, jeśli życiowy prąd pozwoli mi chwilowo „ustawić się” w trochę lepszej pozycji niż inni, co z tego? Trochę więcej wygody? Trochę więcej środków materialnych dla hołdowania zachciankom?
III Niedziela: oczyścić się, aby odnaleźć prawdziwą wolność
Przeciw takiemu myśleniu III niedziela Wielkiego Postu pokazuje nam perspektywę oczyszczenia, czyli uwolnienia od bycia niewolnikiem zachcianek, od bycia przytłoczonym troskami materialnymi, od bycia zależnym od opinii otoczenia i tego wszystkiego, co nie pozwala nam odkryć głębi naszego własnego serca. Zabieganie, troski, złe nawyki czy też po prostu codzienność — sprawiają, że nie mamy czasu ani siły szukać tego, co naprawdę przyniesie nam szczęście i zaspokojenie najgłębszych, duchowych pragnień. Nie mamy już nawet siły wierzyć w miłość, która dodaje skrzydeł, która przemienia i daje doświadczenie szczęścia, którego nigdy nie da bogactwo ani chwilowe przyjemności. Nie mamy czasu, aby dostrzec piękno, które porywa duszę — zamiast tego zagłuszamy nasze pragnienie piękna mnóstwem obrazów i dźwięków, zalewających nas codziennie z wszechobecnych ekranów i głośników.
W Roku A ewangelia tej niedzieli ukazuje nam rozmowę Jezusa z Samarytanką. To osoba, która zaskakująco pasuje do naszej epoki: kobieta pracująca, przekonana o swojej wartości, patrząca z góry na wędrownego „obcego”, wielokrotna rozwódka, mająca stosunkowo dobrą orientację w tematach religijnych. Żaden ciemnogród, postępowe poglądy! Co sprawia, że nagle dokonuje się w jej życiu zmiana? Dlaczego nagle decyduje się iść i opowiadać innym: „spotkałam Mesjasza!” To fakt spotkania z żywą osobą Jezusa, który przemawia wprost do Samarytanki. Mówi on nie językiem „wysokiej teologii”, ale mówi wprost do jej życia. Mówi, jak jest: że jej życie jest pełne sprzeczności, że choć ciągle się stara zaspokoić swe pragnienia, ciągle nie może tego zrobić. Choć miała już pięciu mężów, ciągle nie znajduje spełnienia w tej dziedzinie — ten, którego ma obecnie nie jest nawet jej mężem (jakże przypomina to współczesną postawę „po co nam papierek? Nam ślub niepotrzebny”). Tymczasem Jezus widzi całe jej życie, jej wewnętrzny niepokój, poczucie braku bezpieczeństwa, poczucie pustki życiowej. I dlatego słowa, które mówi jej o życiu wiecznym, życiu spełnionym, tak mocno trafiają do jej serca.
Spotkanie z Jezusem, który interesuje się moim życiem, który mówi wprost do mojego serca to podstawa, pierwszy punkt w życiu wiary. Bez tego spotkania chrzest będzie tylko formalnym znakiem wiary, której w istocie nie mam. Nie ma sensu wierzyć w katechizmowe formuły, jeśli wiara ta nie dotyczy osoby Jezusa, któremu ufam. To zaufanie oznacza, że mam odwagę porzucić swoje życiowe schematy i przyzwyczajenia i zacząć szukać tego, co jest wolą Boga dla mnie. Abym mógł w końcu, jak Jezus powiedzieć: „mam w swoim życiu pokarm. Moje serce nie jest wiecznie głodne. Nie muszę tego głodu zabijać ciągle nowymi namiastkami, nowymi wrażeniami. Odkryłem, że tym, co naprawdę syci duszę, jest odkrywanie i realizowanie woli Ojca. To on wie lepiej ode mnie, czego mi potrzeba w życiu. Nie muszę już szukać po omacku. Mogę przyjmować dobro z ręki Boga, który zna moje życie i troszczy się o mnie”. Ci, którzy tak zdecydowali się zaufać Bogu, odkrywają, że w posłuszeństwie woli Bożej jest prawdziwa wolność. Jest w tym pewien paradoks: spełnianie własnych zachcianek, poszukiwanie bogactwa czy wrażeń zniewala i zaślepia — bo zamyka w egocentrycznej postawie. Otwarcie się na obiektywne, prawdziwe dobro — płynące od Dawcy wszelkiego dobra — wyzwala i przynosi trwałe poczucie spełnienia.
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/mg_wpost2014-chrzest1.html
Maciej Górnicki
Męka Pańska — więcej niż cierpienie
Wielki Post to coś więcej niż popiół w Środę Popielcową
Trzecim tematem, na który Kościół kieruje naszą uwagę w Wielkim Poście (po nawróceniu i pogłębieniu misterium chrztu) jest Męka Pańska. Ściśle biorąc, tematowi temu poświęcony jest tylko Wielki Tydzień, jednak cały Wielki Post wiedzie ku temu momentowi kulminacyjnemu i dlatego nabożeństwa związane z Męką Pańską (Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa) odprawiane są przez cały okres wielkopostny.
Elementem podkreślającym dramaturgię jest m.in. zasłanianie krzyży: od V niedzieli do Wielkiego Piątku pozostają one przysłonięte fioletowym materiałem. Zwyczaj ten jest sięga początków średniowiecza — wówczas krzyże (typu crux gemmata, później — crux romanum) symbolizowały tryumf Chrystusa — nierzadko przedstawianego w koronie królewskiej. Dopiero ok. XI wieku na Wschodzie i znacznie później na Zachodzie pojawiły się realistyczne przedstawienia Chrystusa cierpiącego na krzyżu. Obydwa sposoby ukazania Chrystusa są jak najbardziej poprawne: Jego śmierć na krzyżu to czas niewypowiedzianego cierpienia, poniżenia ze strony prześladowców, a jednocześnie — moment wywyższenia Chrystusa, w którym zwycięża on śmierć i przyciąga do siebie całą ludzkość. Jezus, mówiąc do Apostołów, w ten właśnie sposób przepowiadał swoją śmierć: „Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie.” (J 12,31-32). Odsłonięcie Krzyża w Wielki Piątek to niejako odsłonięcie tej tajemnicy: moment największego cierpienia i hańby (patrząc według kryteriów ludzkich) stał się momentem największego tryumfu.
Jeszcze jaśniej tajemnicę tę rozświetla św. Paweł, pisząc o Chrystusie: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem (…), uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.” Męka Pańska to coś więcej niż cierpienie. To tajemnica uniżenia Boga, posłuszeństwa i przyjęcia na siebie konsekwencji zła, niezawinionego przez siebie, aż do śmierci – po to, by to zło zwyciężyć, by wyrwać nas z jego niewoli.
Właśnie przez to posłuszeństwo Bogu – aż do granic ludzkich możliwości – Chrystus odkupił ludzkość. To nie samo cierpienie ma moc zbawczą. Można cierpieć, złorzecząc losowi czy prześladowcom. Można cierpieć i zamknąć się w swoim bólu. Można cierpieć i załamać się, nie umieć znieść cierpienia. Chrystus przewartościował cierpienie — pokazał, jak w cierpieniu człowiek może przerosnąć samego siebie. Cierpienie Chrystusa budzi w nas współczucie, pobudza do żalu za grzechy — i słusznie. Powinno jednak wzbudzić jeszcze więcej — pragnienie współuczestniczenia w tym cierpieniu, tak jak pisze św. Piotr: „cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały” (1P 4,13). Jak można pragnąć cierpienia? Większość ludzi żachnie się, powie — to coś nienaturalnego, niemożliwego. Owszem, dopóki człowiek cierpi sam, nie widząc ostatecznego sensu tego cierpienia, jest to coś odczłowieczającego. Nie należy pragnąć cierpienia dla samego bólu, wręcz przeciwnie, należy usuwać ból, tam gdzie to możliwe. Jednak można też znosić cierpienie, którego nie da się usunąć — w tym samym duchu, jak Chrystus, zwracając się całym sercem ku Bogu, przekraczając swoją cielesną słabość. Takie podejście do cierpienia nie odczłowiecza, ale wręcz przeciwnie — nadaje człowiekowi nową godność, pokazuje go jako istotę większą od samej siebie. To samo-przekroczenie człowieczeństwa potrafią dostrzec nie tylko chrześcijanie. Świecka literatura — od starożytności aż do czasów współczesnych — pełna jest postaci bohaterów mężnie znoszących cierpienie i dzięki temu ostatecznie zwyciężających. Także pod krzyżem Chrystusa pogański setnik, widząc, jak Chrystus zniósł ukrzyżowanie i dostrzegając niezwykłe zjawiska towarzyszące Jego śmierci, wypowiedział słowa: „prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym” (Mk 15,39). A jako żołnierz — widział pewnie w życiu niejedno i niełatwo się wzruszał.
Zapewne setnik, mówiąc o „Synu Bożym”, nie rozumiał całej głębi tego terminu. W jego ustach oznaczał on przypuszczalnie tyle, co „ktoś większy niż zwykły człowiek”. Jednak wypowiadając te słowa, nieświadomie powiedział właśnie to, czego bali się uznać faryzeusze, uczeni w Piśmie, arcykapłani: że Jezus jest prawdziwie Synem Bożym. Fakt synostwa Bożego, paradoksalnie, nie ujawnił się w żadnym momencie w tak jasny sposób — jak w chwili śmierci Jezusa. I — co jest jeszcze większym paradoksem — dostrzegła to najpierw przyroda, następnie zaś — poganin! Gdzie byli wtedy mędrcy i teologowie? Co się stało z ich zrozumieniem? To ważna przestroga dla nas: zbyt wiele mądrych słów, zbyt skomplikowane koncepcje mogą łatwo przesłonić Boga, mogą niejako zagadać tajemnicę. A Kościół w Wielkim Poście, a zwłaszcza — w Wielkim Tygodniu i w czasie Triduum Paschalnego — chce zwrócić nasze oczy i serca właśnie na tajemnicę. Tajemnica nie jest czymś, co można wyjaśnić. Wtedy nie byłaby tajemnicą. A tajemnica Męki i Zmartwychwstania Chrystusa jest największą z tajemnic. Można ją zrozumieć tylko sercem, tylko — tak jak Maryja i Jan stojący pod krzyżem, wpatrując się w Jezusa i słuchając tego, co mówi prosto do nas. Ale żeby tak się stało, trzeba podejść blisko. Jezus nie krzyczy do człowieka. On mówi cichym, lecz dotykającym serca, głosem. Posłuszeństwo Bogu, wejście w tajemnicę zbawienia, rozpoczyna się od usłyszenia tego głosu z Krzyża! Oby ten głos poruszył Twoje serce w tych świętych dniach, prowadzących od wielkopostnego wyciszenia ku radości Nocy Paschalnej!
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/mg_wpost2014-pascha.html
Papież Franciszek
Umacniajcie serca wasze (Jk 5, 8)
Orędzie Ojca Świętego Franciszka na Wielki Post 2015 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
Wielki Post jest czasem odnowy dla Kościoła, wspólnot i poszczególnych wiernych. Przede wszystkim jednak jest „czasem łaski” (por. 2 Kor 6, 2). Bóg nie prosi nas o nic, czego by nam wcześniej nie dał: „My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19). Nie jesteśmy Mu obojętni. Zależy Mu na każdym z nas, zna nas po imieniu, troszczy się o nas i nas szuka, kiedy Go opuszczamy. Interesuje się każdym z nas; Jego miłość nie pozwala Mu być obojętnym na to, co nam się przydarza. Jednak bywa tak, że kiedy my mamy się dobrze i żyje się nam wygodnie, oczywiście zapominamy o innych (Bogu nie zdarza się to nigdy), nie obchodzą nas ich problemy, ich cierpienia i krzywdy, jakich zaznają…, wtedy nasze serce popada w obojętność — gdy ja mam się względnie dobrze i żyję wygodnie, zapominam o ludziach, którzy nie mają się dobrze. Ta egoistyczna postawa obojętności przybrała dziś rozmiary światowe, tak iż możemy mówić o globalizacji obojętności. Jest to problem, któremu jako chrześcijanie musimy stawić czoło.
Kiedy lud Boży nawraca się na Jego miłość, znajduje odpowiedzi na te pytania, które nieustannie stawia mu historia. Jednym z najpilniejszych wyzwań, któremu chcę poświęcić uwagę w tym Orędziu, jest globalizacja obojętności.
Obojętność wobec bliźniego i wobec Boga jest realną pokusą także dla nas, chrześcijan. Dlatego potrzebujemy słuchać w każdym Wielkim Poście nawoływania proroków, którzy podnoszą głos i nas przebudzają.
Bóg nie jest obojętny na świat — kocha go do tego stopnia, że daje swojego Syna dla zbawienia każdego człowieka. Przez wcielenie, życie ziemskie, śmierć i zmartwychwstanie Syna Bożego otwiera się definitywnie brama między Bogiem a człowiekiem, między niebem a ziemią. A Kościół jest niczym ręka, która trzyma tę bramę otwartą poprzez głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów, dawanie świadectwa wiary, która działa przez miłość (por. Ga 5, 6). Jednakże świat ma tendencję do zamykania się w sobie i zamykania tej bramy, przez którą Bóg wchodzi w świat, a świat w Niego. Dlatego ręka, którą jest Kościół, nie powinna nigdy się dziwić, że jest odpychana, miażdżona i raniona.
A zatem lud Boży potrzebuje odnowy, aby nie zobojętniał i nie zamknął się w sobie. Chciałbym wam zaproponować do rozważenia pod kątem tej odnowy trzy passusy.
1. „Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki” (1 Kor 12, 26) — Kościół
Miłość Boża, która przełamuje to śmiertelne zamknięcie w sobie, jakim jest obojętność, jest nam ukazywana przez Kościół poprzez jego nauczanie, a przede wszystkim poprzez jego świadectwo. Można jednak dawać świadectwo jedynie o czymś, czego wcześniej doświadczyliśmy. Chrześcijanin to człowiek, który pozwala Bogu, aby go przyoblókł w swoją dobroć i swoje miłosierdzie, aby go przyoblókł w Chrystusa, żeby stał się tak jak On sługą Boga i ludzi. Przypomina nam o tym dobrze liturgia Wielkiego Czwartku przez obrzęd umywania nóg. Piotr nie chciał, żeby Jezus umył mu nogi, potem jednak zrozumiał, że Jezus nie chce jedynie dać przykładu, jak powinniśmy umywać sobie nawzajem nogi. Tę posługę może pełnić tylko ktoś, kto wcześniej pozwolił, by Chrystus umył mu nogi. Jedynie ten ma z Nim „udział” (J 13, 8) i dzięki temu może służyć człowiekowi.
Wielki Post jest czasem sprzyjającym temu, aby pozwolić Chrystusowi, by nam usłużył, a przez to stać się takim jak On. Dzieje się to, kiedy słuchamy Słowa Bożego i kiedy przyjmujemy sakramenty, w szczególności Eucharystię. W niej stajemy się tym, co przyjmujemy: ciałem Chrystusa. W tym ciele nie ma miejsca na obojętność, która jakże często zdaje się opanowywać nasze serca. Bowiem człowiek, który jest Chrystusowy, należy do jednego ciała, a w Nim nie jest się obojętnym jedni wobec drugich. „Tak więc gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współradują się wszystkie członki (1 Kor 12, 26).
Kościół jest communio sanctorum, ponieważ mają w nim udział święci, ale także dlatego, że jest komunią rzeczy świętych: miłości Bożej, objawionej nam w Chrystusie, i wszystkich Jego darów. Wśród nich jest także odpowiedź tych, kórzy pozwalają, aby ich dosięgnęła ta miłość. W tym świętych obcowaniu i w tym uczestnictwie w rzeczach świętych nikt nie posiada tylko dla siebie, lecz to, co ma, jest dla wszystkich. A ponieważ jesteśmy złączeni w Bogu, możemy zrobić coś także dla tych, którzy są daleko, dla tych, do których o własnych tylko siłach nie moglibyśmy nigdy dotrzeć, bowiem z nimi i za nich modlimy się do Boga, abyśmy wszyscy otworzyli się na Jego zbawcze dzieło.
2. „Gdzie jest brat twój?” (Rdz 4, 9) — Parafie i wspólnoty
To co zostało powiedziane odnośnie do Kościoła powszechnego, trzeba zastosować w życiu parafii i wspólnot. Czy w tych rzeczywistościach kościelnych daje się doświadczyć przynależności do jednego ciała? Ciała, które zarazem otrzymuje i dzieli się tym, co Bóg pragnie ofiarować? Ciała, które zna i troszczy się o swoje najsłabsze członki, ubogie i małe? Czy też chronimy się w miłość uniwersalną, która angażuje się daleko w świecie, zapominając o Łazarzu, który siedzi przed naszymi zamkniętymi drzwiami? (por. Łk 16, 19-31).
Aby przyjąć i w pełni owocnie wykorzystać to, co Bóg nam daje, trzeba pokonać granice Kościoła widzialnego w dwóch kierunkach.
Po pierwsze, jednocząc się w modlitwie z Kościołem w niebie. Kiedy ziemski Kościół się modli, powstaje wspólnota wzajemnej służby i dobra, która dociera aż przed oblicze Boga. Ze świętymi, którzy znaleźli swoją pełnię w Bogu, stanowimy część tej wspólnoty, w której obojętność zostaje przezwyciężona przez miłość. Kościół niebieski nie jest tryumfujący dlatego, że odwrócił się plecami do cierpień świata i sam zaznaje radości. Raczej święci mogą już kontemplować i radować się z faktu, że dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa pokonali ostatecznie obojętność, zatwardziałość serca i nienawiść. Dopóki to zwycięstwo miłości nie ogarnie całego świata, święci wędrują z nami jeszcze jako pielgrzymi. Św. Teresa z Lisieux, doktor Kościoła, przekonana, że radość w niebie ze zwycięstwa miłości ukrzyżowanej nie jest pełna, dopóki choćby tylko jeden człowiek na ziemi cierpi i się skarży, pisała: „Bardzo liczę na to, że nie będę bezczynna w niebie, moim pragnieniem jest nadal pracować dla Kościoła i dla dusz” (List 254 z 14 lipca 1897 r.).
My również mamy udział w zasługach i radości świętych, a oni uczestniczą w naszej walce i w naszym pragnieniu pokoju i pojednania. Ich radość ze zwycięstwa zmartwychwstałego Chrystusa jest dla nas źródłem siły, aby przezwyciężyć liczne formy obojętności i zatwardziałości serca.
Z drugiej strony, każda wspólnota chrześcijańska jest powołana do przekraczania progu, który pozwala jej wejść w relację z otaczającym ją społeczeństwem, z ubogimi i dalekimi. Kościół ze swej natury jest misyjny, nie zasklepiony na samym sobie, ale posłany do wszystkich ludzi.
Tą misją jest cierpliwe dawanie świadectwa o Tym, który chce doprowadzić do Ojca całą rzeczywistość i każdego człowieka. Misja jest tym, czego miłość nie może przemilczeć. Kościół idzie za Jezusem Chrystusem drogą, która go prowadzi do każdego człowieka, aż po krańce ziemi (por. Dz 1, 8). W ten sposób możemy zobaczyć w naszym bliźnim brata i siostrę, za których Chrystus umarł i zmartwychwstał. Wszystko, co otrzymaliśmy, otrzymaliśmy także dla nich. I podobnie, to co ci bracia posiadają, jest darem dla Kościoła i dla całej ludzkości.
Drodzy bracia i siostry, jakże pragnę, aby miejsca, w których wyraża się Kościół, w szczególności nasze parafie i nasze wspólnoty, stały się wyspami miłosierdzia na morzu obojętności!
3. „Umacniajcie serca wasze!” (Jk 5, 3) — Poszczególny wierny
Również jako pojedyncze osoby mamy pokusę obojętności. Mamy przesyt wstrząsających wiadomości i obrazów, które nam opowiadają o ludzkim cierpieniu, i zarazem czujemy całą naszą niemożność działania. Co zrobić, aby nie dać się wciągnąć w tę spiralę przerażenia i bezsilności?
Po pierwsze, możemy modlić się we wspólnocie Kościoła ziemskiego i niebieskiego. Nie lekceważmy siły modlitwy wielu! Inicjatywa 24 ore per il Signore — „24 godziny dla Pana” — która, jak ufam, będzie podjęta w całym Kościele, także na szczeblu diecezjalnym, w dniach 13 i 14 marca, ma być wyrazem tej potrzeby modlitwy.
Po drugie, możemy pomagać poprzez gesty miłosierdzia, docierając zarówno do bliskich, jak i dalekich dzięki licznym organizacjom charytatywnym Kościoła. Wielki Post jest czasem sprzyjającym temu, aby okazać to zainteresowanie drugiemu, poprzez znak, choćby mały, ale konkretny, naszego udziału w powszechnym człowieczeństwie.
I po trzecie, cierpienie drugiego stanowi wezwanie do nawrócenia, bowiem potrzeba, w jakiej znajduje się brat, przypomina mi o słabości mojego życia, o mojej zależności od Boga i od braci. Jeżeli pokornie będziemy prosić o łaskę Bożą i pogodzimy się z tym, że nasze możliwości są ograniczone, wówczas zaufamy w nieskończone możliwości, jakie kryją się w miłości Bożej. I będziemy mogli oprzeć się diabelskiej pokusie, która skłania nas do wierzenia, że sami możemy się zbawić i zbawić świat.
Chciałbym was wszystkich prosić, abyśmy dla przezwyciężenia obojętności i naszych pretensji do wszechmocy przeżywali ten czas Wielkiego Postu jako drogę formacji serca, jak wyraził się Benedykt XVI (por. enc. Deus caritas est, 31). Mieć serce miłosierne to nie znaczy mieć serce słabe. Kto chce być miłosierny, musi mieć serce mocne, stałe, niedostępne dla kusiciela, a otwarte na Boga. Serce, które pozwala przeniknąć się Duchowi i daje się prowadzić na drogi miłości, które wiodą do braci i sióstr. W gruncie rzeczy serce ubogie, czyli takie, które zna swoje ubóstwo i poświęca się dla drugiego.
Dlatego, drodzy bracia i siostry, pragnę modlić się razem z wami do Chrystusa w tym Wielkim Poście: „Fac cor nostrum secundum cor tuum” — „Uczyń serca nasze według serca Twego” (Suplikacja z Litanii do Najświętszego Serca Jezusa). Wówczas będziemy mieli serce mocne i miłosierne, czujne i szczodre, które nie daje się zamknąć w sobie i nie wpada w wir globalizacji obojętności.
Wyrażając to pragnienie, zapewniam o mojej modlitwie o to, aby każdy człowiek wierzący i każda wspólnota kościelna owocnie przebyli tę drogę wielkopostną, i proszę was o modlitwę za mnie. Niech Pan wam błogosławi, a Matka Boża niech was otacza opieką.
Watykan, 4 października 2014 r.
Święto św. Franciszka z Asyżu
opr. mg/mg
Copyright © by Libreria Editrice Vaticana and Polish Bishops Conference
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/franciszek_i/przemowienia/wpost2015-lev_04102014.html
Ignacjańskie spotkania ze Słowem Mk 1, 12-15
Jacek Siepsiak SJ
Słowa Ewangelii według świętego Marka (Mk 1, 12-15)
Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Czterdzieści dni przebywał na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś Mu usługiwali.
Po uwięzieniu Jana przyszedł Jezus do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: “Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
Medytację prowadzi o. Jacek Siepsiak SJ
*************************
JEZUICI
#Mwd: Wyjątkowość Chrystusa
Mateusz Basiejko SJ
Na początku wyobraź sobie postać Jezusa. Dostrzeż w Nim szczególnie ten sposób zachowania czy cechy charakteru, które dla ciebie są najważniejsze. Zobacz i nazwij to, co cię w Nim najbardziej pociąga, inspiruje i zachwyca.
http://www.modlitwawdrodze.pl/home/
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 5, 27-32
Jezus zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On zostawił wszystko, wstał i poszedł za Nim. Potem Lewi sprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: «Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników».
Bóg to dobry Ojciec, który jest inspiracją. Tajemnicą i miłością swojej osoby potrafi porwać człowieka w jednej chwili. Taki sam jest Jezus – Odwieczne Słowo Ojca. Na Jego zawołanie celnik Lewi wstaje bez wahania. Mało tego – przygotowuje dla swojego nowego Mistrza wielkie przyjęcie.
Przypomnij sobie wydarzenie, które wywołało w tobie podobny zachwyt nad osobą Jezusa do tego, który poczuł Lewi z dzisiejszej Ewangelii. Kiedy to się działo i co wyjątkowego zobaczyłeś wtedy w Chrystusie? Czy ten zachwyt trwa do dziś, czy może coś go przygasiło? Czy chcesz, aby na nowo zapłonął?
Wróć jeszcze raz do tych cech Jezusa, które dla ciebie są najważniejsze i spróbuj je przymierzyć na siebie tak, jak nowe ubranie w galerii handlowej. Nie patrz na metkę, ile kosztują i czy cię na nie stać. Zobacz, czy pasują, czy dobrze leżą, jak w nich wyglądasz. Podobasz się sobie taki?
Jezus chce dla ciebie tego, co najlepsze. Pragnie twojego rozwoju i wzrostu w mądrości i w cnotach. Poproś Go na koniec, aby dawał ci potrzebne łaski na drodze stawania się tak dobrym i kochającym jak On.
***********************
DOMINIKANIE
Mleko i miód – Odcinek 1: Błogosławiona pokusa
Adam Szustak OP
Izrael trafia do Egiptu bo szuka szczęścia – dobrego, dostatniego życia. Jednak miejsce, które znajduje, to jedna wielka “wtopa” – bo okaże się, że to tam doświadczy cierpień, niewoli i ucisku.
Pierwszy odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl
**********************
FRANCISZKANIE
Namrqcenie, odc. 4: Czas do nawrócenia
Leszek Łuczkanin OFMConv
Co może szatan
Sławomir Rusin
Tam gdzie zanika głęboka religijność, pojawia się zabobon. Tak jest między innymi w Europie – religia ma coraz mniejszy wpływ na nasze życie- mówi księdz doktor Grzegorz Strzelczyk, teolog dogmatyczny.
Sławomir Rusin: Proszę Księdza, co teologia mówi nam o szatanie?
ks. Grzegorz Strzelczyk: Jedyny dogmat, który w pewien sposób odnosi się do szatana, mówi, że jest to stworzenie Boże, dobre z natury, które odwróciło się od swego Stwórcy.
Dlaczego? Przecież oglądało Go twarzą w twarz. A dlaczego Adam z Ewą zgrzeszyli?
Oni też rozmawiali z Bogiem twarzą w twarz. Po prostu my – ludzie i aniołowie – mamy taką możliwość; jesteśmy wolni.
Oczywiście teologia próbowała wyjaśniać, dlaczego niektórzy aniołowie się zbuntowali. Jedna z teorii mówi, że Bóg w momencie stwarzania świata ujawnił aniołom, że ich przeznaczeniem jest służyć człowiekowi. Część aniołów uniosła się pychą: “Jak to? Mam służyć komuś tak niedoskonałemu, gorszemu ode mnie? Non serviaml”. Słowa: “Nie będę służył!”, odnosiły się właśnie do człowieka. Kiedy Bóg chciał, aby aniołowie służyli człowiekowi, miał na myśli swego Syna, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, Jezusa Chrystusa.
Niektórzy teologowie zwracają uwagę na opisany na kartach Biblii swoisty szał aniołów w chwili Narodzenia Jezusa. Aniołowie wszędzie się pojawiają, śpiewają, rozmawiają z ludźmi, budzą ich w nocy. W tym bowiem momencie w pełni realizuje się ich powołanie, wreszcie mogą służyć temu człowieczeństwu, do którego służby zostali wezwani. Zapewne wśród upadłych aniołów też mamy do czynienia z szałem, tyle że nie jest to szał radości. Przedstawiam tu jednak wyłącznie hipotezy teologiczne, spekulacje. To nie jest oficjalne nauczanie Kościoła wynikające z Bożego Objawienia.
A w jaki sposób działa szatan? Co tak naprawdę może? Wiemy, że może nas kusić, chociaż ponoć nie ma dostępu do naszych myśli.
Na pewno istnieje jakiś rodzaj interakcji, sprzężenia ducha z materią, bo jeżeli coś może się pojawić w naszych myślach, to znaczy, że byty duchowe mogą oddziaływać na materię. Nie wiemy jak dalece.
Mogą wywoływać wizje?
Tak, aczkolwiek zdaje się, że władza szatana jest w tym zakresie dość ograniczona. Gdyby tak nie było, Zły nie dawałby nam spokoju, a przecież nękanie, czyli bardzo intensywna pokusa, nie zdarza się często. Takie kuszenia, jeżeli nie są oczywiście nerwicą natręctw – bo to jest zupełnie inna historia – bywają raczej czymś rzadkim. Oznacza to, że diabeł nie ma do nas swobodnego przystępu. A gdy dochodzi do tego łaska, czyli jesteśmy wyspowiadani, w bliskiej relacji z Bogiem, przyjmujemy sakramenty, to tak naprawdę nie mamy się co martwić szatanem. Mogę przejmować się pokusą, ponieważ jednak może być ona endogenna, moja własna, nie musi mieć pochodzenia szatańskiego. Część pokus jest bowiem po prostu związana z materią, z naszym ciałem. Przykładem jest popęd seksualny. On może stać się wielką pokusą na przykład dla osób żyjących w celibacie, ale nie pochodzi od szatana, tylko z ciała. Sam popęd seksualny nie jest zły – jest moralnie obojętny. Przecież dzięki niemu mamy szansę na podtrzymanie gatunku, na małżeństwo. Dopiero w określonym kontekście staje się on pokusą.
Również w małżeństwie…
Tak. Dopóki męża pociąga jego żona, jest dobrze. Jeśli jednak obiekt zainteresowania się zmieni, to pojawia się problem.
Powtarzam: zasięg działania Złego jest niewielki. Święty Ignacy Loyola bardzo ciekawie to ujął, choć powiedzielibyśmy dzisiaj, że politycznie niepoprawnie: “Szatan w swoim działaniu podobny jest do kobiety, chęć szkodzenia ma bowiem wielką, a moc minimalną”.
Takie jest właśnie rozeznanie Kościoła w tej kwestii: nie zajmujmy się diabłem, bo on nie ma siły. Lepiej się w tym czasie pomodlić.
Jest takie stwierdzenie: “Są dwa największe zwycięstwa szatana. Jedno to przekonanie, że go nie ma, drugie to przypisywanie mu zbyt dużej mocy”.
To prawda. Szatan albo zupełnie się chowa i zwycięża przez to, że nie mówi się o pokusach, o realnym zagrożeniu grzechem, o istniejącym złu – wtedy wszystko jest miłe i fajne – albo staje się drugim bogiem i to również jest jego zwycięstwo.
Wydaje mi się, że ostatnio mamy do czynienia z tym drugim wariantem. Rzeczywiście, w latach siedemdziesiątych XX wieku, w okresie rozwoju teologii postliberalnej, zwłaszcza na Zachodzie, pojawiły się tendencje, żeby szatana jako osobowe zło wyrugować z teologii i patrzeć na rzeczywistość tylko od strony pozytywnej: wszystko wokół nas i w nas jest dobre, różny jest tylko stopień tego dobra. Może więc pominąć kwestię grzechu? I ludzie przestali się spowiadać. Przestali nie dlatego, że nie mówiono im o szatanie, ale dlatego, że nie mówiono im o grzechu i o przebaczeniu, czyli nie głoszono Dobrej Nowiny. Trudno się dziwić, że chrześcijaństwo tam umiera, bo skoro nie ma grzechu, to nie ma też Dobrej Nowiny o przebaczeniu.
W tę pustkę na Zachodzie wszedł ezoteryzm, New Age. Dziś ta fala przychodzi i do nas. Rzeczywiście ezoteryzmu jest wokół pełno, nie wiem jednak, czy dobrze definiujemy zagrożenia, które on ze sobą niesie.
W Biblii, a potem podczas niektórych synodów kościelnych potępiano magię, wróżbiarstwo i tym podobne praktyki.
Magii nie potępiano, bo ona nie działa. Potępiano tych, którzy się nią zajmują.
Skoro magia nie działa, to po co potępienia?
Ponieważ ten, który się nią trudni, grzeszy. Myślenie Kościoła było i jest takie: jeżeli, dajmy na to, próbujesz za pomocą zaklęć sprowadzić deszcz na swoje pole, to grzeszysz, bo odwracasz się od Boga. To jest czyste bałwochwalstwo. Natomiast jeżeli to robi ktoś inny i bez twojego przyzwolenia, twojemu polu nic się nie stanie. Deszcz spadnie albo nie spadnie, ale nie będzie to zależeć od tego, co ten ktoś tam wyprawia, lecz od naturalnego biegu rzeczy, ewentualnie od boskiej interwencji, jeśli Bóg zechce w ten sposób zadziałać. Dziś często myślimy: “Zagraża mi coś z zewnątrz, jakieś czary, uroki”. Nie. Jestem zagrożony dopiero wtedy, kiedy realnie się w zło angażuję. Przestrzeganie przed podobnymi praktykami ma sens, o ile brzmi następująco: “Człowieku, nie rób tego. Nie baw się magią, nie dlatego że cię kopnie, że zrobisz coś, nad czym nie zapanujesz, ale dlatego że w ten sposób grzeszysz. Odwracasz się od Boga”.
Nie dlatego, że burzy to jakiś boski porządek?
Niczego nie burzy. Przecież gdyby magia działała, wszystko inne przestałoby działać. Gdyby była skuteczna, Ziemi już by nie było, bo dawno obrócilibyśmy ją w perzynę. Powtórzę: magia nie działa.
Ale – jak Ksiądz powiedział – istnieje jakieś sprzężenie między światem ducha i materii, które upadłe anioły mogą wykorzystywać. Nie można skłonić demona do działania, do wykorzystania tego sprzężenia?
On sam chce działać, więc pytanie brzmi raczej, czy można mu to działanie ułatwić. Odpowiedź jest następująca: można – grzechem. Jeśli więc magia ułatwia życie, to tylko Złemu i to dlatego, że ten, kto ją uprawia, odwraca się od Boga (grzeszy) i jest to taki sam grzech jak każdy inny.
Szatan działa więc w wolności. My możemy się łudzić, że będzie nas słuchał, a tymczasem odwróceniem się od Boga przestrzeń diabelskiego działania tylko poszerzamy.
Dokładnie.
Szatan może zsyłać cierpienie, choroby?
Teoretycznie tak. Kościół jednak nigdy nie zatrzymywał się nad tym problemem, nie uważał go za ważny.
Kiedy czyta się niektóre fragmenty Biblii, można odnieść wrażenie, że jest jakaś łączność między chorobą, grzechem i działaniem złego ducha.
Wedle tekstów Starego Testamentu szczęście i nieszczęście człowieka sterowane było niejako ręcznie, najpierw przez samego Boga, a potem przez Boga (szczęście) i szatana (nieszczęście). Bóg oddawał człowieka w ręce szatana, ewentualnie anioła nieszczęścia, i ten był bezpośrednim sprawcą niedoli lub choroby. To bardzo ciekawe, że Bóg zsyłał nieszczęścia za pośrednictwem aniołów, sam bezpośrednio tego nie robił.
W Księdze Izajasza znajdziemy jednak fragment, w którym czytamy: “światło i ciemność stwarza, dolę i niedolę…”
Tak, ale ta teologia bezpośredniości, ręcznego sterowania, zostaje w Nowym Testamencie zminimalizowana. Nie ma tam już bezpośredniego związku między grzechem a brakiem pomyślności w życiu, między chorobą a szatanem. Dlatego w sakramencie namaszczenia chorych nie ma egzorcyzmu i nigdy nie było. Nie modlimy się wtedy o uwolnienie, ale o uzdrowienie. Nie obchodzi nas przyczyna choroby. Dla nas ważne jest to, żeby człowiek, który jest chory, jakoś poradził sobie z bólem, jeśli taka jest wola Boga.
Egzorcyzm jest za to przy chrzcie. Dlaczego? Bo wtedy wychodzimy z grzechu i to w tym najbardziej podstawowym znaczeniu. Potem nie ma już potrzeby stosowania egzor-cyzmów przy udzielaniu sakramentów, nawet przy rozgrzeszeniu, bo nie wpadamy z powrotem do otchłani grzechu.
Niektórzy uważają, że przyczyną cierpienia, a nawet opętania jakiejś osoby, może być klątwa.
Jeżeli założymy, że klątwa działa, to znaczy, że musi istnieć coś pośredniczącego między wyklinającym a wyklinanym. Aby moje słowo mogło komuś w ten sposób zaszkodzić – bo samo nie ma takiej mocy sprawczej – musi istnieć jakiś pośrednik, który nada mu moc. W przypadku modlitwy, jak wierzymy, zwracamy się do Boga. On odpowiada sprawczo, jeżeli taka jest Jego wola, wysyłając dobro do tej osoby, za którą się modlimy. Aby skuteczna była modlitwa negatywna, czyli ściąganie na kogoś zła, musiałaby również zawierać element pośredniczący. I tu pojawia się teologiczne niebezpieczeństwo, bo albo powiemy, że to Bóg przenosi tę złą modlitwę, a wtedy mamy do czynienia z dużym zniekształceniem obrazu Boga, albo że jest jakiś zły bóg, który ma moc podobną do Boga dobrego.
Anioł nie może być takim pośrednikiem?
Nie ma takiej siły. Do końca nie wiemy, jaki jest zasięg możliwości swobodnego działania aniołów w świecie, ale zakładamy, że mają one moc partycypowaną, czyli uczestniczącą w mocy Bożej, nie są autonomiczne. Anioły upadłe mają w stosunku do aniołów Bożych moc jeszcze bardziej ograniczoną, ponieważ zerwanie łączności z Bogiem osłabia zakres i moc ich działania, zwłaszcza w świecie dotkniętym łaską. Zakładanie, że jeśli w zdenerwowaniu ktoś powie coś głupiego przeciwko komuś, a to zadziała na zasadzie automatu, jest wiarą w to, że istnieje jakaś struktura rzeczywistości, która przenosi te negatywne skutki, czyli de facto jakiś zły bóg.
I mamy dualizm.
Tak. Choć żaden chrześcijanin nie podpisze się pod tą doktryną, to wielu na co dzień tak właśnie myśli. Jeżeli bowiem uważamy, że za sporym odsetkiem opętań stoi jakaś klątwa, to zakładamy, że taki mechanizm istnieje.
We Włoszech istnieje cały “przemysł” związany z rzucaniem klątw i uroków. Określa się go mianem fattura.
Tam gdzie zanika głęboka religijność, pojawia się zabobon. Tak jest między innymi w Europie – religia ma coraz mniejszy wpływ na nasze życie. Ludzie kiepsko radzą sobie ze zrozumieniem otaczającej ich rzeczywistości. Wraz z rozwojem nauki świat miał stać się coraz lepiej opisany i oswojony, ale wiedzy nagromadziło się tyle, że teraz jeszcze łatwiej się w nim pogubić. Ludzie szukają więc jakiegoś sposobu ogarnięcia tego wszystkiego. Czegoś, co sprawi, że życie stanie się prostsze i będzie można nad nim zapanować. Wśród różnych metod, które w ich mniemaniu mają to ułatwić, są również klątwy i uroki.
Chrześcijaństwo nie daje łatwych rozwiązań. Głosi, że nie ma żadnego pewnego sposobu zapanowania nad rzeczywistością. Wierzymy – i to jest fundamentalne przekonanie w naszej religii – że Bóg wolności pozwolił nam stanowić o sobie, a i sam nie daje sobą manipulować.
Nie można Go do niczego przymusić.
Kiedy modlimy się o zdrowie, to prosimy, ale nie wiemy, czy ta prośba zostanie wysłuchana. Nie ma żadnego rytu, którego dokładne powtórzenie sprawi, że ta prośba będzie skuteczna. A my tego właśnie byśmy chcieli; domaga się tego nasza prymitywna religijność. Podobnie – bardzo byśmy chcieli, żeby za sprawą jakiegoś rytu zło zostało z nas wyciągnięte raz na zawsze. Wtedy nie musielibyśmy się już nawracać. Doskwiera nam, że każdy musi wziąć się za siebie i nad sobą pracować.
Zafascynowanie egzorcyzmami, modlitwami o uwolnienie, walką z siłami zła sprawia, że zapominam, że to ja jestem odpowiedzialny za zło, które wyrządzam, ja muszę się nawrócić, wyznać swoje grzechy i próbować ich więcej nie popełniać. To nie diabeł popełnia grzechy, on może mnie kusić. Pokusy są częścią naszej rzeczywistości, nawet Jezus je miał, ale to ja odpowiadam za swoje wybory. Uleganie bądź nieuleganie pokusie nie jest kwestią Złego. To jest kwestia mojej wolności, mojej odpowiedzialności i mojego nawrócenia, a nie określonego rytuału. Problem w tym, że nawrócenie i wysiłek związany z poprawą życia to coś znacznie trudniejszego, niż udanie się do specjalisty, żeby dokonał konkretnego rytuału.
KOGO BOI SIĘ DIABEŁ?
Sławomir Rusin
Opętania i egzorcyzmy – ten temat wzbudza mnóstwo emocji. Niestety, w wielu mediach, a niejednokrotnie i w książkach zamiast rzetelnej wiedzy otrzymujemy informacje sensacyjne, budujące fałszywy obraz relacji między Bogiem, szatanem a człowiekiem. W tej publikacji wybitni specjaliści pomogą nam odkryć prawdziwy obraz Boga, miejsce szatana w porządku stworzenia i wyjątkową pozycję człowieka w dziele zbawienia.
*************
Kochanie, potrzebuję wolności dla siebie!
Sylvia Schneider / slo
Czy miłość i wolność osobista to dwa buty nie od pary? Tak myśli dziś wiele osób. Dziś ważniejsza staje się często przestrzeń własnej wolności, niż pragnienie dzielenia życia z drugim człowiekiem. Żądanie “Potrzebuję wolności dla siebie” zaszkodziło, a nawet uśmierciło już wiele związków.
Każda niemal para przechodzi typową dyskusję wokół miłości i wolności w jakiejś fazie swego rozwoju – mianowicie wtedy, kiedy jedno z partnerów ma poczucie, że straciło wolność: jest “ściśnięty”, brakuje mu “oddechu” i na myśl o tym, że teraz wszystko jest “my”, robi mu się niedobrze. Drugi z partnerów, czując się tym urażony, próbuje wtedy najczęściej “ratować” związek, czyniąc drugiej stronie zarzuty albo dając do zrozumienia, że nie wyobraża sobie bez niej życia, a także kontrolując “buntownika” oraz próbując go zatrzymać wiążąc z sobą różnymi sposobami. Zamiast zaufać, że każdy związek ma potencjał, który daje mu szansę wyjścia z problemów obronną ręką, większość stawia na metodę przymusu i sznura. Tego nie wytrzyma żadna miłość.
Zatrzymać miłość, dając partnerowi wolność, jest wielką sztuką, którą musi się wykazać każdy związek, kiedy opada poziom zakochania i dotychczasowa para nierozłączek staje się na powrót dwojgiem ludzi o różnych osobowościach. Z romantycznej symbiozy zaczynają wyłaniać się różnice i cechy, które teraz dopiero nadadzą związkowi prawdziwy charakter. W żywym, dynamicznym związku oboje partnerzy muszą mieć możliwość zmieniania swoich zapatrywań i sposobu zachowania. Nie wszystko trzeba dzielić z partnerem. Jest rzeczą zrozumiałą, że człowiek ma potrzebę posiadania i jest czujny wobec tego, co robi jego partner, jednak musimy umieć pozostawiać w naszych związkach przestrzeń dla potrzeb drugiej osoby, które niekoniecznie muszą być takie, jak nasze. Inaczej związkowi grozi usztywnienie, zastygnięcie. Miłość może być żywa tylko tam, gdzie akceptujemy całą osobowość drugiego człowieka, z jej stronami mocnymi i słabymi, jej indywidualnymi cechami i przejawami.
Z lęku przed utratą wolności, z niemożności dokonania wyboru spośród wielu różnych możliwości albo z niemożności dokonania wyboru najlepszego, wiele kobiet i mężczyzn cofa się dzisiaj przed pełnym zaangażowaniem się w bliski związek. Łączą się więc bez przekonania, mając w zapasie jakieś wyjścia awaryjne, jakieś ukryte tylne furtki, na wypadek, gdyby znaleźli dla siebie lepszą opcję. Taka postawa jest więcej niż przeszkodą na drodze ku życiu i miłości spełnionej. Ludzi, którzy ciągle poszukują czegoś bardziej interesującego, bardziej frapującego, lepszego i którzy całą swą energię inwestują w to poszukiwanie, amerykański profesor psychologii, Barry Schwartz, nazywa maksymalistami. Uważa on, że przyczyną istnienia we współczesnym społeczeństwie tylu osób z wyboru samotnych albo osób niezadowolonych ze związków, w których żyją, jest współczesna cywilizacja, która proponuje człowiekowi tak wiele wersji życia do wyboru, że człowiek czuj e się w nich zagubiony i zdezorientowany. W istocie, możemy dziś wybierać pośród wielu możliwości (multiple choice). Wystarczy pomyśleć o zwykłym supermarkecie. Istnieje tam wybór – mówiąc z pewną przesadą- tysiąca żeli pod prysznic, a ty potrzebujesz przecież tylko jednego. Podobnie ma się sytuacja z nawiązywaniem znajomości. Inaczej niż dawniej, dziś rozstania i rozwody sana porządku dziennym.
Jeśli dawniej małżeństwo było w dużej mierze oparte na wspólnocie majątkowej, to dzisiaj ma ono już niemal charakter wyłącznie romantyczny. Oboje partnerzy są pod względem finansowym najczęściej samodzielni -zapewnienie więc egzystencji przestało być zasadniczym powodem zawierania małżeństw. Powszechna dawniej postawa akceptacji -w sytuacji, gdy trzeba było myśleć o przeżyciu i zapewnieniu rodzinie najważniejszych potrzeb – wzlotów i upadków małżeńskich ustąpiła dziś na rzecz oczekiwań nieustannego i stupięćdziesięcioprocentowego szczęścia, jakie powinien dawać związek.
Dziś porzuca się bez litości partnera, gdy tylko przeszkadza nam w nim jakiś drobiazg i szuka się nowego. We współczesnym społeczeństwie, gdzie rządzi dyktat nowości i zazdrość, mało co jest w stanie zaspokoić ludzkie oczekiwania. Dotyczy to również związku dwojga ludzi. Dający się odczuć we wszystkich dziedzinach głód przeżyć i przymus konsumpcji powoduje lęk przed tym, żeby czegoś nie stracić. Z tej perspektywy życie wydaje się łańcuszkiem okazji, z których za każdym razem trzeba wybrać najlepszą. Większość ludzi przestaje dostrzegać przy tym prawdę najistotniejszą: że tylko w relacjach z innymi ludźmi człowiek może znaleźć prawdziwe szczęście. I że nie mamy czasu do stracenia, bo mamy tylko jedno życie – ty, ja, my wszyscy.
“Maksymaliści” wykazują pewne podobieństwo do ludzi, którzy poluj ą w sklepach na tanie okazje. Zamiast pytania “Czy są tu dziś jakieś atrakcyjne promocje?” pytają: “Może trafi mi się coś lepszego?” Myślą: “Gdzieś przecież musi istnieć mężczyzna/kobieta, lepszy/a, niż mój/moja obecny/a”. Hodują w sobie oczekiwania, które spełnić się nie mogą. Jeśli znajdują partnera, stale wątpią, czy jest to rzeczywiście najlepszy wybór.
Każda decyzja w przekonaniu “maksymalistów” jest decyzją wątpliwą, bo przecież mogłoby być jeszcze lepiej. Wcześniej czy później będą żałować każdego swego kroku, nawet jeśli był obiektywnie dobry i okazał się sukcesem. W taki oto sposób może się zdarzyć, że znaleźli miłość swego życia, lecz tego… nie zauważyli. Dlatego tacy ludzie nigdy nie będą szczęśliwi. A tym bardziej, kiedy efekt nie zadowoli ich oczekiwań.
Więcej w książce: Kochać szczęśliwie – Sylvia Schneider
*************
Ks. Dominik Poczekaj
Jak usprawnić sobie życie
Niekiedy siedząc w towarzystwie, widzę osoby, które często wyjmują telefon komórkowy i przez jakiś czas coś na nim robią. Pomyślałem sobie i zadałem pytanie: „ile czasu codziennie spędzamy, robiąc coś w telefonie?”
Jesteś w stanie ocenić?
Nie myśl sobie, że teraz wydam opinię o tobie i napiszę coś negatywnego. Nie ważne w sumie, ile czasu spędza się, trzymając w ręku telefon, ale ważne jest to, do czego on ci służy.
W sumie takim szczególnym momentem, uświadomienia sobie, czym dla mnie jest telefon, było kiedyś spotkanie z pewnym księdzem, który też chciał sobie sprawić taki telefon, jak ja i wypytywał mnie o to, jakie aplikacje mam, jak on funkcjonuje i sprawdza się w różnych opcjach itd. Wówczas opowiadając o zaletach i ewentualnych wadach, uświadomiłem sobie, że te kilka stron z aplikacjami w moim telefonie, to w zasadzie kontynuacja mojego życia. Telefon, jako przedłużenie ręki… Cała organizacja zawarta jest właśnie w nim i trudno by mi było funkcjonować bez tego urządzenia. Ktoś powie – uzależniony… Hmmm – a można być uzależnionym od życia? W końcu telefon ma mi służyć, a nie na odwrót. Kontroluje i organizuje swoje życie, w różnych aspektach właśnie za pomocą tego przedmiotu.
Dla wielu osób, smartphone wciąż pozostaje zabawką, dzięki której można wejść na FB, albo pograć sobie, w chwili nudy i wolnego. Jednak wiele osób to urządzenie traktuje jako przyrząd pracy i nie jest wówczas dla nich zabawką, gadżetem, ale „techniczną częścią życia”.
Mądre korzystanie z tego typu przedmiotów, może znacznie ułatwiać nam funkcjonowanie w naszej codzienności. To nie tylko kwestia terminarza, poczty, kontaktów, ale może dotyczyć również wielu innych, ważnych sfer naszego życia.
Do czego zatem wykorzystuję telefon?
– jest dla mnie narzędziem organizującym:
– kwestie zakupów, wydatków, planowanych zajęć i obowiązków, przypomnień i celów do realizacji
– jest dla mnie pomocą w realizowaniu pasji:
– mam wiele aplikacji służących do fotografii, tworzenia filmów
– jest przechowalnią przeróżnych myśli:
– czytając, zawsze wykorzystuje różne aplikacje do przechowywania cytatów, mądrych myśli, czy skrawków różnych artykułów
– jest pomocny w życiu duchowym:
– mam aplikacje do modlitwy osobistej, do rozważań fragmentów biblijnych, modlitwa za Papieża; Pismo Święte; Brewiarz
– przypomina mi o kwestiach zdrowia:
– sport, organizacja tras rowerowych itd.
– umilacz…
– mogę zawsze coś ciekawego poczytać, mając zawsze przy sobie telefon wiele czasu wykorzystuje na czytanie książek, słuchanie podcastów, muzyki itd.
– pomoc w rozwoju…
– intelekt jest ważną rzeczą, dlatego programy do nauki języka, czy materiały z różnych dziedzin związanych z coachingiem, czy innymi dziedzinami, są zawsze pod ręką
– komunikacja…
– oczywiście dzisiejsze środki począwszy od telefonu, sms’ów, maili nie są już jedynymi środkami, dlatego zawsze można jeszcze skomunikować się przez FB, czy twitter’a, lub faceTime
To oczywiście nie wszystko, ale to najważniejsze rzeczy do których wykorzystuję telefon. I wy również możecie wykorzystać to narzędzie. Współczesność charakteryzuje się szeroko rozwiniętą techniką, która ma ułatwić życie człowieka. Oczywiście zawsze istnieje pułapka, w tym uzależnienie od tego przedmiotu. Warto, by organizując swoje życie, mieć jednak czujność nad wszystkim. Mądre kierowanie się w życiu, również różnymi urządzeniami, wymaga jednak mądrości ludzkiej, której nic nie zastąpi. Pomyślcie, jak w osobistym rozwoju – duchowym, czy fizycznym, lub intelektualnym, lepiej możecie posłużyć się różnymi narzędziami. Czy pomogą one rzeczywiście ułatwić wam życie?
opr. aś/aś
Copyright © by Dominik Poczekaj
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PS/dp_zycie_usprawnic.html
*********
UWAGA POZNAŃ
V Akademickie Gorzkie Żale
Przyjdź i po raz kolejny odkryj Gorzkie Żale na nowo! Nietypowy sposób na jeszcze lepsze przeżycie wielkopostnego nabożeństwa. Ciekawe aranżacje muzyczne na każda niedziele Wielkiego Postu.
AGŻ czyli Gorzkie Żale po Akademicku!
Wielki Post, to czas przygotowujący na pełne przeżywanie radości płynącej
ze Zmartwychwstania Jezusa. Jednym ze sposobów pomagających jak najlepiej przygotować
się do nadchodzących Świąt są nabożeństwa, przywołujące tematykę Męki Pańskiej. Oprócz Drogi Krzyżowej mamy również Gorzkie Żale, które obfitują w piękne, staropolskie teksty Pieśni Pasyjnych. Dzięki plastycznym obrazom, w nich zawartym, można lepiej zrozumieć ogrom Bożej Miłości
do człowieka. Jest tylko jeden problem często są one niezrozumiale i podane w nieciekawej formie. Dlatego zachęcamy do uczestnictwa w V już edycji Akademickich Gorzkich Żali, dających wspaniałą oprawę temu niezwykłemu nabożeństwu! W każdą niedzielę Wielkiego Postu, o godzinie 20:00
w kościele Franciszkanów przy placu Bernardyńskim w Poznaniu, będzie można odkryć na nowo piękno Gorzkich Żali w zupełnie innych, zachwycających aranżacjach muzycznych.
Harmonogram
22.02.2015
Kazanie: o. dr Franciszek Chodkowski OFM Rozjaśnij ciemności mojego serca
Śpiew: Zebrani w dnia połowie Wykonanie: Dariusz Marciniec saksofon i aranżacja, Paweł Gzella – pianino, Dominik Tuchołka – gitara basowa, Dawid Wirmański – perkusja, Mikołaj Kostka skrzypce
01.03.2015
Kazanie: o. Sylwester Brzeziński OFM W sprawy te pragną wniknąć aniołowie
Śpiew: Agata Jastrzębska, Tomasz Łozowicki Wykonanie: Łukasz Magdziak – fortepian i aranżacja, Magdalena Lubocka – skrzypce, Anna Papierz – wiolonczela
08.03.2015
Kazanie: o. dr Hipolit Lipiński OFM O tych, których nie ma
Śpiew: BeFour (B4) Wykonanie: TrombQuartet w składzie Wojciech Jeliński, Marek Kaczor, Mateusz Wesołowski, Tomasz Kaczor Opracowanie: Ewa Fabiańska-Jelińska
15.03.2015
Kazanie: J. E. ks. bp dr Damian Bryl Kościół stojący pod krzyżem
Śpiew: Chór Kameralny UAM Wykonanie: Stand-by Orchestra
22.03.2015
Kazanie: o. dr Kamil Paczkowski OFM Krew, która dała odkupienie
Śpiew: Anna Alexandrowicz, Barbara Walczak, Marek Kraśkiewicz, Tomasz Cofta Wykonanie: Dagmara Winnowicz – obój, Szymon Gramacki – altówka, Piotr Białas – pianino, Wojtek Judkowiak gitara basowa, Piotr Szulc – perkusja
29.03.2015
Kazanie: o. Leonard Bielecki OFM Chwałą ukoronowany
Śpiew: Katarzyna Stroińska-Sierant Wykonanie: Katarzyna Stroińska-Sierant – fortepian, Jarosław Wachowiak – saksofon sopranowy
Typ wiadomości: Zapowiedź
Rozpoczęcie: 2015-02-22 20:00
Zakończenie: 2015-03-29 20:00
Miejsce: 61-867 Poznań ul. Garbary 22
Więcej Informacji: Ewelina Trębicka
E-mail: ewelinatrebicka@gmail.com
Gdzie te kobiety?
Jacek Pulikowski | Elementarz Mamy i Taty | 2013-02-01
Lista autorstwa Jacka Pulikowskiego zawierająca typowe błędy popełniane przez uczciwe, dobre kobiety i porządne matki.
Trochę mi niezręcznie pisać o błędach kobiet. Nie chciałbym, by było to odczytane: „Facet się czepia”. Znacznie łatwiej byłoby mi pisać o błędach mężczyzn, które mógłbym wymienić jednym tchem. Są to:
- nieobecność i brak zaangażowania w wychowanie dzieci;
- nieklarowny i niepociągający przykład dla dzieci, zwłaszcza w dziedzinie seksualności i wolności od uzależnień;
- niewłaściwa (zwykle zawyżona) ocena aktualnych możliwości dziecka na aktualnym etapie rozwoju;
- odsunięcie na „bezpieczną” odległość dojrzewających córek;
- zerwanie więzi z dojrzewającymi (krnąbrnymi) synami;
- brak dojrzałości w ogóle, a dojrzałości w wierze w szczególności.
Listę można by wydłużać. W końcu w kwestii błędów mężczyzn jestem (jako ojciec trójki dzieci) praktykiem, a w kwestii błędów kobiet jedynie teoretykiem i obserwatorem.
Największym błędem i zarazem tragedią „nowoczesnych” kobiet jest ucieczka od macierzyństwa. Te jednak nie zostają matkami i nie wyrządzają bezpośrednich krzywd dzieciom. Nie chcę pisać o patologii i zdarzających się przypadkach całkowitego zaniedbania dzieci, ale o typowych błędach uczciwych i dobrych kobiet, porządnych matek.
Pierwszym błędem jest niewycofywanie troskliwej opiekuńczości wraz z rozwojem dzieci. Ostatnio była w poradni mama w sprawie „synka, który się trochę pogubił przez złych kolegów. Ale to dobry chłopak, on tu do poradni przy kościele nie przyjdzie, ale gdyby pan przyszedł do nas do domu i mu powiedział, to on na pewno by się zmienił, bo to dobry chłopak”. „A ile synek ma lat?” – zapytałem. „Czterdzieści sześć” – padła odpowiedź. I ani roku nie dodałem!
Błędem drugim jest pewna zachłanność i niedopuszczanie męża do wychowania dzieci. „Serce matki najlepiej podpowiada, czego dziecko potrzebuje”. Przy małym dziecku zdanie to jest niepodważalne, natomiast przy dorastającym staje się wątpliwe, a przy dorosłym – niebezpieczne i szkodliwe.
Trzecim błędem jest narzekanie na męża i krytykowanie go (nawet słuszne) przy dzieciach i tym samym podważanie jego autorytetu. Zwykle towarzyszy temu brak wspólnego frontu mamy i taty wobec dzieci, co te ostatnie potrafią po mistrzowsku wykorzystać i wprost genialnie manipulować rodzicami.
Kolejnym błędem jest nadmierna ilość wydawanych dzieciom poleceń. Efektem jest niekonsekwencja i brak możliwości ich wyegzekwowania, a nawet zapamiętania.
Piątym jest brak zgody na to, żeby dziecko mogło uczyć się na własnych błędach i nabitych guzach. Taka postawa nie pozwala dzieciom osiągnąć samodzielności i odpowiedzialności za własne czyny.
Największym i najtragiczniejszym w skutkach błędem żon jest rezygnacja z budowania pięknej, choć trudnej, komunii w małżeństwie. To właśnie przykład pięknej i wiernej miłości dawany dzieciom przez rodziców jest najskuteczniejszą metodą wychowania.
Copyright © by Tak rodzinie
http://rodzina.opoka.org.pl/dwaplus/elementarz/5833.1,Gdzie_te_kobiety.html
*******
Modlitwy do świętego Józefa, patrona ojców i życia rodzinnego
Gabriela Pindur | Kościół rodzinom | 2010-12-09
Modlitwy do św. Józefa, oblubieńca Maryi, opiekuna Jezusa, patrona życia rodzinnego i ojców.
Modlitwa męża i ojca do św. Józefa
Święty Józefie, którego troskliwej opiece Bóg powierzył swego Syna Jednorodzonego i Jego przeczystą Matkę, Maryję, Tobie zawierzam swoje powołanie jako męża i ojca rodziny. Bądź moim przewodnikiem na trudnych ścieżkach życia i prowadź mnie oraz tych, za których jest odpowiedzialny, prostą drogą do Jezusa i Maryi. Uproś mi łaskę czystej, bezinteresownej miłości do tych, których Bóg powierzył mojej pieczy i do wszystkich, których stawia na mych życiowych drogach, abym – zapatrzony w przykład Twego świętego życia – zawsze był szlachetny, prawy i zdolny do poświęceń. Wyproś mi łaskę silnej, niezachwianej wiary, abym we wszystkim pełnił świętą wolę Ojca Niebieskiego i był przykładem wierności i służby dla moich najbliższych. Pomóż mi walczyć z pokusami, jakie podsuwa mi świat, i znosić cierpliwie każdy krzyż, jaki mnie w życiu spotyka. Naucz mnie pokory i posłuszeństwa. Czuwaj nade mną i nad całą moją rodziną, tak jak czuwałeś wiernie nad Jezusem i Maryją. I wybłagaj dla nas zbawienie wieczne, abyśmy wszyscy mogli kiedyś spotkać się w chwale wiekuistej. Amen.
(GP)
Modlitwa papieża Leona XIII do św. Józefa
Do Ciebie, święty Józefie, uciekamy się w naszej niedoli. Wezwawszy pomocy Twej Najświętszej Oblubienicy, z ufnością również błagamy o Twoją opiekę. Przez miłość, która Cię łączyła z Niepokalaną Dziewicą Bogarodzicą i przez ojcowską Twą troskliwość, którą otaczałeś Dziecię Jezus, pokornie błagamy: wejrzyj łaskawie na dziedzictwo, które Jezus Chrystus nabył Krwią swoją i swoim potężnym wstawiennictwem dopomóż nam w naszych potrzebach. Opatrznościowy stróżu Bożej Rodziny, czuwaj nad wybranym potomstwem Jezusa Chrystusa. Oddal od nas, ukochany ojcze, wszelką zarazę błędów i zepsucia. Potężny nasz wybawco, przybądź nam łaskawie z niebiańską pomocą w tej walce z mocami ciemności. A jak niegdyś uratowałeś Dziecię Jezus z niebezpieczeństwa, które groziło Jego życiu, tak teraz broń świętego Kościoła Bożego od wrogich zasadzek i od wszelkich przeciwności. Otaczaj każdego z nas nieustanną opieką, abyśmy za Twoim przykładem i Twoją pomocą wsparci mogli żyć świątobliwie, umrzeć pobożnie i osiągnąć wieczną szczęśliwość w niebie. Amen.
Litania do św. Józefa
Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże,
zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, Jedyny Boże,
Święta Maryjo,
módl się za nami.
Święty Józefie,
módl się za nami.
Przesławny potomku Dawida,
Światło patriarchów,
Oblubieńcze Bogarodzicy,
Przeczysty stróżu Dziewicy,
Żywicielu Syna Bożego,
Troskliwy obrońco Chrystusa,
Głowo Najświętszej Rodziny,
Józefie najsprawiedliwszy,
Józefie najczystszy,
Józefie najroztropniejszy,
Józefie najmężniejszy,
Józefie najposłuszniejszy,
Józefie najwierniejszy,
Zwierciadło cierpliwości,
Miłośniku ubóstwa,
Wzorze pracujących,
módl się za nami.
Ozdobo życia rodzinnego,
Opiekunie dziewic,
Podporo rodzin,
Pociecho nieszczęśliwych,
Nadziejo chorych,
Patronie umierających,
Postrachu duchów piekielnych,
Opiekunie Kościoła świętego,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
zmiłuj się nad nami.
P: Ustanowił go panem domu swego.
W: I zarządcą wszystkich posiadłości swoich.
Módlmy się: Boże, Ty w niewysłowionej Opatrzności wybrałeś św. Józefa na oblubieńca Najświętszej Rodzicielki Twojego Syna, spraw, abyśmy oddając mu na ziemi cześć jako opiekunowi, zasłużyli na jego orędownictwo w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Źródło: „Wszystkie nasze dzienne sprawy. Modlitewnik dla rodzin”
Copyright © by Księgarnia św. Jacka
http://rodzina.opoka.org.pl/kosciol/rodzinom/3727.1,index.html
**********
Poradnik dla singielek. Prawdziwe piękno
Rebecca St. James | Bez cenzury | 2014-05-15
Odpowiedzi mężczyzn na pytanie, czym jest dla nich prawdziwe kobiece piękno i na czym polega bycie kobietą.
Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno:
chwalić należy niewiastę, co boi się Pana.
(Prz 31,30)
Pewnego razu poszłam na randkę w ciemno, a którą umówił mnie dawny gitarzysta z mojego zespołu; w pełni ufałam jego opinii, więc szłam do kawiarni bez większych nerwów. Myślałam sobie, że niezależnie od przebiegu randki dzięki tej małej przygodzie zyskam historyjkę do opowiedzenia. Z początku było trochę niezręcznie, lecz szybko przełamaliśmy lody. Chłopak był uprzejmy, serdeczny, atrakcyjny i bez wątpienia kochał Jezusa. Dopiliśmy kawę, a rozmowa płynęła wartko, bo mieliśmy ze sobą tyle wspólnego… To właśnie przesądziło sprawę. Czułam się, jakbym poszła na randkę ze sobą! Choć bardzo miło spędziliśmy czas, pod koniec spotkania nie czułam się zaintrygowana, nie pragnęłam poznać tego chłopaka bliżej. Byliśmy do siebie zbyt podobni! Umówiliśmy się jeszcze raz, zabrał mnie na uroczą kolację, dostałam kwiaty, misia i kartkę na Walentynki, a jednak rachunek wciąż wychodził ten sam.
Dziś patrzę na tamtą historię obiektywnie i szczerze współczuję mężczyznom… Niełatwo jest rozgryźć kobietę! Przeczytajcie, jakie doświadczenia z płcią piękną zdobyli moi przyjaciele – mają bardzo ciekawe spostrzeżenia.
Prawdziwe piękno
Zapytałam kilku mężczyzn, czym jest dla nich prawdziwe piękno i bycie kobietą.
Nathan odpowiedział: „Kobieta, która jest córką w Bogu i nosi welon oblubienicy Chrystusa, kobieta, w której oczach i uśmiechu lśni łaska – to kobieta oczarowana swoją postacią otrzymaną od Boga. Nie musi i nie pragnie nikogo zmieniać, żeby sama mogła poczuć się lepiej. Jest łagodna i pełna rozkoszy. Cieszy się własną kobiecością, akceptuje siebie. Żyje w zgodzie ze sobą”.
Po chwili dodał: „Twoja kobiecość to dar, część Bożego planu wobec ciebie, więc należy ją pielęgnować poprzez rozwijanie więzi ze Stwórcą. Nie oceniaj siebie przez pryzmat kariery, opinii świata, telewizji czy serwisów społecznościowych”.
Ken, mój trener rozwoju osobistego, poradził mi: „Dopóki nie przyznasz się przed sobą do własnej urody, dopóty nie będziesz w stanie podarować jej innym”. To bardzo biblijna idea: kochaj bliźniego swego, jak siebie samego. Doceniaj i kochaj siebie taką, jaką Bóg cię stworzył. Przesłanie brzmi prosto, a jednak mnóstwo kobiet boryka się z własną tożsamością, urodą, kobiecością. Czy możemy oczekiwać zrozumienia od mężczyzn, skoro same siebie nie rozumiemy?
Nie pamiętam już, gdzie przeczytałam te słowa: „Gdy kobieta jest łagodna i kobieca, mężczyzna instynktownie chce ją chronić; gdy jest agresywna, budzi w nim instynkt rywalizacji”.
Z męskiego punktu widzenia kobieta jest najbardziej atrakcyjna wtedy, gdy zna swoje potrzeby i przeczuwa, że zostaną zaspokojone [John Gray, Marsjanie i Wenusjanki na randce. Przewodnik po pięciu fazach chodzenia na randki w celu stworzenia trwałego, opartego na miłości związku, tłum. Bogusław Solecki, Poznań 2000, s. 291].
Lubię, gdy dziewczyna jest sobą i robi z innymi kobietami babskie rzeczy – jak malowanie paznokci i wszystkie te tajemnicze sprawki, które odbywają się tylko w ich gronie. Przebywanie w kobiecej wspólnocie – zgodnie z Bożym projektem – zdaje się je pokrzepiać i odświeżać.
– Brendon
Kobieta to nie kawałek mięsa, kobieta to kwiat!
– Jon
Przeczytałam te wypowiedzi mojemu przyjacielowi. Stein przytaknął i dodał: „Chcemy być silniejsi. Chcemy, żeby kobieta zachowywała się bardziej po kobiecemu. Zgodnie z planem Boga”.
Zapytany o wartości wnoszone do związku tylko i wyłącznie przez kobietę, Andrew odparł: „Piękno, współczucie, troska. Trzeba uwydatniać różnice między kobietami a mężczyznami”.
Pragnę uszczęśliwiać mężczyznę ciepłem i delikatnością, które ze mnie płyną. Współczesna kultura próbuje pozbawić kobiety miękkości, lecz twardość odpycha mężczyzn. W pewnych sytuacjach chodzi jedynie o to, żebyśmy były obecne – nie musimy działać.
Ja sama wyrywam się do działania, lubię zadowalać innych. Pewnego razu opowiadałam tacie o chłopaku, z którym chodziłam. Ojciec skwitował moją historię słowami: „Wygląda na to, że on po prostu chce z tobą być. Nie musisz nic robić ani być bez przerwy «aktywna», on cię lubi taką, jaka jesteś!”. Wtedy sobie uzmysłowiłam, że za pośrednictwem tego chłopaka została mi objawiona wielka łaska. Robić wiele dla swojego mężczyzny: to łatwo przychodzi kobietom. Nie ma w tym nic złego, póki nie chcemy tym sposobem uzyskać aprobaty. Na randce jednak nie chodzi o to, żeby dobrze wypaść. Chodzi o to, żeby być sobą.
Znów zacytuję Johna Graya: „Nie ma nic złego w tym, że daje się coś mężczyźnie, ale prawdziwą przyjemnością jest przyjmowanie. Tajemnica sukcesu fazy trzeciej polega na tym, by kobieta nadal przyjmowała. W tym czasie kobieta nie powinna koncentrować się na robieniu różnych rzeczy dla mężczyzny. Powinna skupić się na umiejętnym przyjmowaniu. Jeśli będzie wrażliwa na to, co oferuje jej mężczyzna, przyczyni się do rozwoju związku” [Tamże, s. 89].
Justin twierdzi: „Dziewczyny powinny być pewne siebie i delikatne jednocześnie. Mam wrażenie, że zbyt często uzależniają swoją wartość od partnera, z którym akurat są w związku (jakby zawsze musiały mieć chłopaka). Nie dowiesz się, kim jesteś ani czego chcesz, jeśli zawsze będziesz patrzeć na siebie przez pryzmat związku. Musisz wiedzieć, jaka jesteś, kiedy żyjesz sama. Wiele kobiet potrzebuje ciągle z kimś być, lecz drugiego człowieka nie powinno się potrzebować do zapełnienia pustki”.
Przekonana o swoim wewnętrznym pięknie kobieta promieniuje śmiałością. Julian uważa, że „pewność siebie jest pociągająca. Wyraża się na przykład w skromnym stroju dziewczyny, w inteligentnej rozmowie. Podoba mi się, kiedy kobieta potrafi zakwestionować mój punkt widzenia, ale nie lubię, jeśli musi mieć zawsze rację i ciągle dyskutuje. Bądź pewna siebie, lecz skromna”.
Nathan uważa, że kobieca śmiałość i znajomość siebie przejawiają się w określonych zachowaniach. „Kobieta tryska pewnością siebie, gdy potrafi przyjąć komplement, kiedy jest skromna i nie zmienia zachowania, gdy pojawiasz się w pokoju. Jest zawsze taka sama”.
http://rodzina.opoka.org.pl/przyjaznkochanie/bezcenzury/7725.1,Poradnik_dla_singielek_Prawdziwe_piekno.html
********
Człowiek dla człowieka. Całodobowo.
Przemysław Radzyński
Bycie katechetą to nie tylko odpracowanie “etatu” w szkole. To przede wszystkim bycie dla tych młodych, którzy w natłoku codziennych swoich problemów na różne sposoby szukają Boga – o wierze w młodzież i jej wierze opowiada Michał Niemiec, młody krakowski katecheta.
Kim jest katecheta?
Widzę, że zaczynamy od niełatwych pytań (śmiech). Zapewne w różny sposób można zdefiniować kogoś, kogo określamy mianem katechety. Moją pierwszą myślą jest to, że katecheta to ktoś, kto towarzyszy drugiej osobie na krótkim odcinku drogi poznawania Boga. Jako świadek Tego, którego głosi, ale i jako starszy brat (w przypadku katechetek – starsza siostra:). To człowiek dla człowieka. Nie tylko w czasie 45-minutowej lekcji, ale również (a może przede wszystkim) poza zajęciami katechezy. W klasie, na szkolnym korytarzu, poza szkołą…
Poza szkołą?
Ostatnio papież Franciszek zwrócił uwagę na różnicę między “być katechetą” a “pracować jako katecheta”. Nie ukrywam, że dopiero wówczas uświadomiłem sobie różnicę. Bycie katechetą to nie tylko odpracowanie “etatu” w szkole. To przede wszystkim bycie dla tych młodych, którzy w natłoku codziennych swoich problemów na różne sposoby szukają Boga. Czasem niektórym wystarcza to, co jest na lekcji katechezy, inni sami coś doczytają – potem się pochwalą i nieraz mile zaskakują swoją wiedzą i zaangażowaniem. Ale są i tacy, którzy potrzebują po prostu “pogadać”. Staram się wtedy znaleźć czas na jakiś spacer i rozmowę. Niektórzy oczywiście nie mają na tyle odwagi lub problemy są na tyle trudne, że wolą rozmawiać przez “bezpieczny kanał” – wtedy rozmawiamy na Facebooku, nieraz do późnych godzin nocnych.
Może to brzmi, jakby katecheta nie miał już życia prywatnego – spokojnie, tak nie jest. Wszystko ma swój czas i miejsce. Niemniej jednak uważam, że bycie katechetą to całodobowa gotowość bycia człowiekiem dla człowieka. Nie da się na pół gwizdka. Ale zapewniam, że ta posługa daje naprawdę dużo prawdziwej radości.
Czyli nie jesteś katechetą dla swoich uczniów tylko w szkole? Jak reagują na Ciebie np. na ulicy?
Zawsze, jak tylko ktoś przechodzi, z uśmiechem mówi “dzień dobry” lub “szczęść Boże”. I ja staram się ich zauważać i z uśmiechem odpowiadać na pozdrowienie. Niejednokrotnie miałem przypadki, że mijała mnie grupka uczniów z radosnym okrzykiem: “dzień dobry!”. Jednego razu wchodzę do tramwaju, a ze środka pojazdu słyszę głos dwudziestu kilku chłopców wracających ze szkoły, którzy wykrzykują szczerze: “szczęść Boże!”. A za chwilę któryś dodaje: “panie profesorze, czy to w tę środę jest kartkówka z religii”? (śmiech).
Jaka jest młodzież, którą uczysz?
Bardzo dobra – inaczej bym nie uczył (śmiech). A mówiąc poważnie jestem jeszcze początkującym katechetą. Pracowałem w Zespole Szkół Techniczno-Ekonomicznych w Myślenicach – tam miałem pod opieką ponad 360 uczniów (z 12 klas zawodowych i technikum), teraz pracuję drugi rok w IV Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie – do tej pory zdążyłem poznać podobną liczbę uczniów, co w poprzedniej szkole. Tych, których spotkałem, szczerze cenię, podziwiam i szanuję. Naprawdę trafiłem na dobrych ludzi. Dużo się od każdego i każdej z nich uczę. Sądzę, że ogólnie młodzież jest dobra, tylko czasem któraś “owca” jest po prostu pogubiona czy poraniona i głośno próbuje ten ból wypowiedzieć swoim sposobem bycia.
Jesteś młodym katechetą. Pracujesz w liceum, więc z uczniami dzieli Cię niewielka różnica wieku. To atut czy przeszkoda?
To zależy, ale generalnie raczej atut. Wśród pracowników szkoły nieraz byłem mylony z uczniem. Nawet moja pani dyrektor, przedstawiając nowego katechetę Radzie Pedagogicznej poprosiła mnie: “panie profesorze, proszę się przedstawić czy jest pan uczniem czy nauczycielem…” (śmiech). Zazwyczaj takie sytuacje są bardzo pozytywne. Jeśli chodzi o relację z uczniami uważam, że młody wiek jest atutem. Uczniowie mają świadomość, że i ja niedawno przechodziłem podobne problemy, które oni przeżywają w obecnym czasie i przez to łatwiej ich zrozumiem niż ktoś starszy. Poza tym, to że ktoś młody, prawie w ich wieku, zgadza się z nauką Kościoła i stara się żyć wiarą w Trójjedynego (wbrew temu, co czasem lansują media) jest dla nich argumentem za tym, że Kościół jest nie tylko dla tych, którzy ukończyli “dziesiąt” lat i są na emeryturze, ale i dla nich, dla młodych. Jasne, że na początku zawsze uczniowie “wypróbowują” nauczyciela, na ile sobie mogą pozwolić. Ale jeśli zobaczą, że katecheta ich szanuje, to i oni wtedy szanują katechetę, niezależnie od tego ile ma lat.
Jaka jest wiara, relacja z Bogiem i Kościołem tych młodych, których spotykasz na co dzień?
W mniejszych, lokalnych środowiskach wiara ma mocne fundamenty zakorzenione w tradycji rodzinnej. W Myślenicach nie było w klasie osoby, która nie chodziłaby na lekcję katechezy. Tam to naturalne, że na religii trzeba być. Nawet największe łobuzy, z którymi po kilku tygodniach również udało się zaprzyjaźnić, przychodziły na każde zajęcia. To mnie motywowało. Przykładem takiej “tradycyjnej” wiary może być fakt, który miał miejsce w okolicach świąt Wielkiej Nocy. Pracując wówczas w Myślenicach, przeprowadziłem katechezę o zmartwychwstaniu Chrystusa. Chciałem uczniów pobudzić do myślenia i celowo zacząłem kontrargumentować prawdę o zmartwychwstaniu (mając w zanadrzu odpowiedź na przytaczane zarzuty). Kilkoro z nich stwierdziło, że “ateisty nie potrzebują w klasie”, a jeden zażartował, pokazując pięść: “my tu z panem zaraz zrobimy porządek”. Inny dodał: ” i po co pan to wszystko mówi, jak i tak wiadomo, że zmartwychwstał!”. To mnie bardzo cieszyło.
W Krakowie natomiast jest trochę inaczej. Dziesięć procent uczniów nie przychodzi na lekcje katechezy. Są różne powody. Do wiary podchodzi się bardziej intelektualnie – to też jest dobre. Uczniowie oczekują, że ktoś im pokaże inny lepszy świat, że nie będzie żył sprzecznie z wartościami, które wyznaje, po prostu potrzebują człowieka, autorytetu i przyjaciela, który im może towarzyszyć w poszukiwaniu Prawdy.
Z jakimi prawdami wiary uczniowie mają najwięcej problemów?
Z prawdami wiary generalnie nie mają problemów. Ufają i przyjmują je tak, jak podaje Kościół. Choć czasem zdarza się, że na zadane pytanie: “Czy Duch Święty jest Bogiem i czy Jezus jest Bogiem?” ktoś odpowie: “Nie, bo Bóg jest tylko jeden…” Ale zaraz kilka osób z klasy poprawia błąd kolegi/koleżanki, odwołując się do “sześciu prawd wiary” i już jest wszystko dobrze.
Jednego razu uczeń przyniósł Biblię i mówi do mnie: “proszę pana, udowodnię panu, że Jezus nie jest Bogiem”. Z zaciekawieniem zacząłem słuchać. Zaczął wymieniać fragmenty Biblii mówiące o tym, że Syn jest zależny od Ojca (co wg niego świadczyło o Jego niższości). Odwoływał się przy tym również do różnych źródeł, jak np. Encyklopedia Teologii Katolickiej, co mnie bardzo cieszyło, że tak dzielnie poszukuje. Po chwili inny uczeń z klasy wyjaśnił koledze, że trzeba brać pod uwagę wszystkie fragmenty Biblii dotyczące tego zagadnienia – zacytował hymn o kenozie z Listu do Filipian i problem się rozwiązał.
Katecheta może nauczyć się czegoś od młodzieży?
Oczywiście, że i ja ciągle się uczę. Jestem wiecznym studentem (śmiech). Katechizując sam jestem katechizowany. Przygotowując katechezę, niejednokrotnie dowiaduję się czegoś nowego – np. z okazji lekcji o objawieniach maryjnych odkryłem, że rok mojego urodzenia był rokiem maryjnym ogłoszonym przez Jana Pawła II. To nie musi, ale może być budujące dla mojej osobistej pobożności i duchowości. Takie ciągłe odnajdywanie czegoś nowego jest fascynujące w pracy katechetycznej. Dlatego m.in. że ma się świadomość prawdziwości i niezwykłości wszystkiego, co związane z tematyką Boga.
Czasem młodzi ludzie zadają pytania, na które nie znam odpowiedzi. Wówczas mówię im uczciwie, że poszukam, dowiem się od bardziej doświadczonych – oni to rozumieją. Wówczas szukam i też się uczę.
Poza tym od młodzieży każdego dnia uczę się czegoś nowego. Szczególnie w rozmowach, które dzieją się poza lekcjami. Uczę się życia, ich dzielności w walce o Dobro i Prawdę.
Co jest owocem pracy katechety?
Moim zdaniem owocem pracy katechety powinna być lepsza jakość relacji (to jest owoc dotyczący zarówno katechety jak i uczniów) z Tym, którego się głosi; świadomość pewnych niewidocznych dla oczu, ale istniejących rzeczywistości, których odkrycie na nowo pomaga w różnych sferach życia człowieka, szczególnie człowieka młodego. Owoce nie zawsze widać od razu. Czasem są szybko (np. po katechezie o Duchu Świętym i Jego działaniu uczeń zapytał o możliwość przystąpienia do sakramentu bierzmowania), ale czasem ich wcale nie widać, nie ma nawet logicznych przesłanek, że takowe będą. Można wtedy pomyśleć: “i po co ten mój trud?”. Ale skoro Pan Bóg przemówił nawet przez oślicę Balaama, jak podaje Księga Liczb, to i w żadnym innym przypadku nie powinien mieć problemów z dotarciem do drugiego człowieka. Czasem owoc może się “wykluć” za kilka lat, czasem “po sześćdziesiątce”, a czasem ktoś sobie przypomni coś z lekcji katechezy na łożu śmierci i będzie jednak chciał wybrać Boga. Zawsze warto walczyć, nawet gdyby miała z tego skorzystać choćby tylko jedna osoba.
Jakieś wskazówki od młodego katechety dla przyszłych katechetów?
Jestem za młody, żeby móc głosić jakieś mądrości życiowe. Mam niewiele doświadczenia i ciągle się uczę. Ale z tego co widzę i co do tej pory jeszcze nie zawiodło to: więcej słuchać niż mówić i mieć do uczniów szacunek. Być dla nich, po prostu. Oczywiście to nie znaczy, że mogą wejść człowiekowi na głowę – nie. Trzeba zachować zdrowy dystans, pewne zasady muszą być, ale wszystko ma być “ludzkie”. Niech to będzie wg biblijnej zasady – tak jakby katecheta chciał być traktowany, niech tak traktuje swoich podopiecznych, pamiętając, że są to jego młodsi bracia i siostry.
Artykuł pochodzi z Kwartalnika eSPe nr 103/2013 – Wiara czyni cuda http://www.mojepowolanie.pl/2014,a,espe-103-wiara-czyni-cuda.htm
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,900,czlowiek-dla-czlowieka-calodobowo-.html
Podjeżdżam po południu samochodem pod jedną z krakowskich szkół. W godzinach nauki tętni życiem, teraz powoli się wyludnia. Jestem belfrem od etyki, do dyspozycji mam rzutniki, ekrany, pomoce naukowe i… dwóch uczniów. A przecież w tym roku miało być inaczej!!!
Promyczek nadziei na lepszą przyszłość daje niedawno wprowadzone rozporządzenie MEN, które zmienia zasady organizacji lekcji etyki od nowego roku szkolnego.
Nieetyczna szkoła
Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Etyka płaci słoną cenę za rozporządzenie MEN z 1992 roku, które potraktowało zajęcia z tego przedmiotu jako alternatywę dla zajęć z religii. To od razu ustawiło pozycję etyki jako przedmiotu przeciwstawianego religii, czegoś w rodzaju “antykatechezy”. Lekcje od samego początku były traktowane z dystansem, podejrzliwością, nieufnością czy wręcz lekceważeniem. Żeby wybrnąć z problemu, w szkołach sprytnie organizowano religię i etykę na ostatniej godzinie lekcyjnej.
Konia z rzędem temu, kto rozszyfruje intencje pomysłodawcy, który zestawił obok siebie etykę i religię jako propozycje zajęć fakultatywnych. Czym się kierował? Zapewne miały to być zajęcia dla uczniów, którzy z powodu przekonań nie chcą uczęszczać na religię w szkole. Praktyka pokazała, że władze oświatowe tym posunięciem podcięły skrzydła samej etyce. Na dzień dobry uczniowie wierzący zostali praktycznie pozbawieni szansy na udział w zajęciach filozoficznych.
Nikomu nie zależy
Podstawowe pytanie, jakie nasuwa się po ponad dwudziestu latach (nie)obecności etyki w polskiej szkole, brzmi: “Dlaczego jest ona dziś zepchnięta do roli zajęć kółka szachowego?”. Najprostsza odpowiedź jest taka, że dziś specjalnie nikomu nie zależy na tym, aby poważnie ją potraktować. Każdy ma swoje powody.
Władza nie jest zainteresowana propagowaniem zajęć filozoficznych, bo wygodniej sterować masą ludzką, a nie jednostkami samodzielnie myślącymi. Etyka jako jedna z dyscyplin filozoficznych jest szkołą krytycznego spojrzenia na świat, uczy dyskutować, ale też pokazuje, jak nie ulegać wpływom i bronić się przed manipulacją. Dla sprawujących władzę uczeń, który zetknie się z lekcjami etyki, jest bardziej niewygodny, niebezpieczny.
Dla dyrektorów etyka to często piąte koło u wozu. Dziwny twór, który niby jest, a którego tak naprawdę nie ma. Wychodzą z założenia, że lepiej sprawę organizowania zajęć z etyki wyciszyć, niż dokładać sobie dodatkowej pracy: bo przecież często trzeba znaleźć prowadzącego, zorganizować same zajęcia, co przy grupie składającej się z uczniów różnych klas nie jest takie proste. Wydawnictwa traktują ten przedmiot niemal jak powietrze. Owszem, jeśli się dobrze poszuka, to można znaleźć ze dwa podręczniki dla szkół średnich czy w porywach jeden dla gimnazjum, zresztą i tak niezatwierdzony przez MEN, nie mówiąc o innych pomocach, jak scenariusze lekcji, rozkłady materiału, programy nauczania, których trzeba poszukiwać w zasobach Internetu.
Kłody pod nogi
Zajęcia z etyki są zazwyczaj organizowane popołudniami, kiedy wiadomo, że zdecydowana większość uczniów myśli raczej o wolnym czasie niż o dyskusjach o moralności. Grupę mogą utworzyć uczniowie z różnych poziomów, a doskonale wiadomo, jaka jest różnica między uczniami klasy pierwszej i trzeciej gimnazjum. W zespole szkół jedna grupa może być złożona z gimnazjalistów i licealistów. Może się zdarzyć, że niektórzy uczniowie nie będą mieli o etyce bladego pojęcia, a inni będą uczęszczać na zajęcia trzeci rok.
Bez wątpienia potrzeba etyki! Zwłaszcza w dzisiejszym świecie skoku cywilizacyjnego, bardzo szybkich przemian, w którym człowiek wchodzący w dorosłość może mieć problemy ze zrozumieniem świata, odróżnieniem prawdy od jej pozoru, wybieraniem właściwych wartości. W rzeczywistości, w której wraz z postępem naukowym, komunikacyjnym następuje regres wartości, szczególnie młodemu człowiekowi trudno się odnaleźć. Potrzebuje on autorytetów, życiowych drogowskazów i pogłębionej refleksji nad ważnymi dla niego sprawami. Czy na godzinach wychowawczych lub na lekcjach wychowania do życia w rodzinie uczeń znajdzie odpowiedź na pytania o szczęście, dobro, zło, miłość, sens życia itp.?
Światełko w tunelu
Światełkiem w tunelu jest nowe rozporządzenie MEN, które powinno poprawić dostęp do zajęć filozoficznych oraz nieco podnieść ich rangę. Od nowego roku szkolnego dyrektorzy nie będą mogli traktować zajęć z etyki jak powietrza i zbywać uczniów i rodziców tłumaczeniami o zbyt małej ilości chętnych. Lekcje mają być organizowane, nawet jeśli zażyczy sobie tego jeden uczeń w szkole. Wreszcie władze oświatowe zrozumiały absurdalność sytuacji traktowania religii i etyki jako nauk, które się wykluczają, i zostawiono otwartą furtkę dla uczniów chętnych do poznawania tajników obu przedmiotów jednocześnie. Przy tym ministerstwo nałożyło na szkoły obowiązek ich zorganizowania. Uczestnik takich zajęć będzie też nieco uprzywilejowany, bo wybierze na świadectwo tę ocenę, która jest dla niego korzystniejsza.
Oprócz religii i etyki nie ma w szkolnej praktyce przedmiotu, który mógłby w podobnym stopniu zaspokoić potrzebę dyskusji na istotne życiowo problemy. Może należałoby zrezygnować z etyki jako alternatywy dla religii i w zamian wprowadzić do szkół edukację filozoficzną dla wszystkich. Przecież nie na darmo filozofia jest określana królową nauk.
Rekolekcje uzupełnię wieczorem zamieszczane są rano.