Myśl dnia
św. Augustyn
Uwaga jest drzwiami do prawdy.
Przez uwagę staje się zjednoczenie, spotkanie, miłość, wewnętrzna gotowość dla doświadczenia mistycznego.
Simone Weil
Wielki Post trwa 40 dni i rozpoczyna się zawsze w Środę Popielcową. Jej data zależy od daty uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego. W Środę Popielcową kapłani na znak pokuty i umartwienia posypują nasze głowy popiołem. Do dobrego przeżycia tego czasu pomagają nam modlitwa, post i jałmużna. W niedziele Wielkiego Postu odprawiane są Gorzkie Żale, a w piątki – nabożeństwa Drogi Krzyżowej. W tym okresie w liturgii nie odmawia się hymnu “Chwała na wysokości Bogu”, “Ciebie, Boże, chwalimy” oraz aklamacji “Alleluja”.
Wspomnienia obowiązkowe, przypadające w czasie Wielkiego Postu, można obchodzić jedynie jako wspomnienia dowolne. W tym czasie obchodzimy ponadto:
- 4 marca – święto św. Kazimierza, królewicza
- 19 marca – uroczystość św. Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
- 25 marca – uroczystość Zwiastowania Pańskiego
Do okresu Wielkiego Postu nie wlicza się sześciu niedziel, będących – jak w ciągu całego roku – bardziej radosnymi wspomnieniami Zmartwychwstania. Ostatnia niedziela Wielkiego Postu jest nazywana Niedzielą Palmową Męki Pańskiej. Rozpoczyna ona okres Wielkiego Tygodnia – czasu bezpośrednio poprzedzającego Święte Triduum Paschalne – święta wielkanocne. Wielki Post kończy się w Wielki Czwartek przed sprawowaną wieczorem Mszą Wieczerzy Pańskiej.
W roku liturgicznym istnieją również dni pokuty. W Kościele powszechnym są nimi wszystkie piątki oraz okres Wielkiego Postu. W piątki osoby powyżej 14. roku życia obowiązuje wstrzemięźliwość od spożywania mięsa, chyba że w danym dniu przypada jakaś uroczystość (patrz KPK, kanon 1251). Ponadto w Środę Popielcową i Wielki Piątek Męki Pańskiej, oprócz wstrzemięźliwości, osoby pomiędzy 18. a 60. rokiem życia obowiązuje także post ilościowy.
Posypywanie popiołem
Po homilii kapłan ze złożonymi rękami mówi:Drodzy bracia i siostry, pokornie błagajmy Boga Ojca, aby pobłogosławił ten popiół, który nakładamy na nasze głowy na znak pokuty. Po krótkiej modlitwie w milczeniu kapłan mówi:
|
|
|
|
Panie Boże, Ty przebaczasz ludziom, którzy się upokarzają i starają się zadośćczynić za grzechy, † wysłuchaj łaskawie nasze prośby * i udziel hojnie błogosławieństwa swoim sługom i służebnicom, którzy będą posypani tym popiołem, † niech wytrwają w czterdziestodniowej pokucie, * aby mogli z oczyszczonymi duszami uczestniczyć w paschalnym misterium Twojego Syna. Który żyje i króluje na wieki wieków.
Albo: Boże, Ty nie chcesz śmierci grzeszników, lecz ich nawrócenia, † wysłuchaj łaskawie nasze prośby i racz w swojej dobroci pobłogosławić ten popiół, którym zamierzamy posypać nasze głowy, * spraw, abyśmy uznając, że jesteśmy prochem i w proch się obrócimy, † przez gorliwe pełnienie czterdziestodniowej pokuty otrzymali odpuszczenie grzechów, * i nowe życie na podobieństwo Twojego zmartwychwstałego Syna. Który żyje i króluje na wieki wieków.
Kapłan kropi popiół wodą święcona nic nie mówiąc. Nawracajcie się i wierzcie Ewangelii. Albo: Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz. W czasie posypywania głów śpiewa się odpowiednią antyfonę lub pieśń |
PIERWSZE CZYTANIE (Jl 2,12-18)
W drodze do nowego Jeruzalem
Czytanie z Księgi Proroka Joela.
„Nawróćcie się do mnie całym swym sercem, przez post i płacz, i lament. Rozdzierajcie jednak wasze serca, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana Boga waszego! On bowiem jest łaskawy, miłosierny, nieskory do gniewu i wielki w łaskawości, a lituje się na widok niedoli. Któż wie, czy się nie zastanowi, czy się nie zlituje i pozostawi po sobie błogosławieństwo plonów na ofiarę z pokarmów i ofiarę płynną dla Pana, Boga waszego. Dmijcie w róg na Syjonie, zarządźcie święty post, ogłoście zgromadzenie. Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność, zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i ssących piersi; niech wyjdzie oblubieniec ze swojej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju.
Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pana! Niech mówią: «Przepuść, Panie, ludowi Twojemu i nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami. Czemuż mówić mają między narodami: Gdzież jest ich Bóg?»” Pan zapalił się zazdrosną miłością ku swojej ziemi, i Zmiłował się nad swoim ludem.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 51,3-4.5-6a.2-13.14 i 17)
Refren: Zmiłuj się, Panie, bo jesteśmy grzeszni.
Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, *
w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy *
i oczyść mnie z grzechu mojego.
Uznaję bowiem nieprawość swoją, *
a grzech mój jest zawsze przede mną.
Przeciwko Tobie zgrzeszyłem *
i uczyniłem, co złe jest przed Tobą.
Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.
Przywróć mi radość z Twojego zbawienia *
i wzmocnij mnie duchem ofiarnym.
Panie, otwórz wargi moje, *
a usta moje będą głosić Twoją chwałę.
DRUGIE CZYTANIE (2 Kor 5,20-6,3)
Pojednajcie się z Bogiem, oto teraz czas upragniony
Czytanie z Drugiego Listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.
W imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem. On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą. Współpracując zaś z Nim napominamy was, abyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej. Mówi bowiem Pismo: «W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą». Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jl 2,13)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Nawróćcie się do waszego Boga,
On bowiem jest łaskawy i miłosierny.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Mt 6,1-6.16-18)
Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.
Oto słowo Pańskie.
***************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Masz wciąż szansę
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Czym jest walka ze złym duchem, do której ma nas umocnić Wielki Post? To przede wszystkim walka o wiarę, że Bóg „nie ma w nienawiści żadnego ze swych stworzeń” (por. antyfona na wejście). Że możemy się po Nim spodziewać jedynie miłosierdzia, a nigdy potępienia. To także walka o powrót od „kochanka” – nieprzyjaciela człowieka – do jedynego Oblubieńca, który „zapalił się zazdrosną miłością do swojej ziemi”, do każdego z nas.
O. Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009,
*********
Duch mocniejszy niż ciało
Przybyliśmy do świątyni, aby pochylić głowy i przyjąć popiół. Równocześnie chcemy otworzyć swoje serca, by w nie możliwie głęboko wpadła jedna z najbardziej podstawowych prawd objawionych przez samego Boga, ujęta w słowach: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”. Dokonuje się to na progu Wielkiego Postu. Przed nami czterdzieści dni przygotowania do ponownego przeżycia uroczystości Wielkiego Czwartku, Piątku i Wielkiej Niedzieli.
Dlaczego Kościół posługuje się takim prostym, a bardzo wymownym znakiem? Człowiek to ciało i duch. Ciało jest częścią ziemi. Z ziemi pochodzi i do ziemi wraca. Duch pochodzi od Boga i do Boga wraca. Ale człowiek to połączenie ciała i ducha. Tu na ziemi jesteśmy rozrywani przez dwie potęgi. Świat ma do nas dostęp przez ciało i za wszelką cenę usiłuje ducha podporządkować swemu prawu. Duch natomiast, od momentu chrztu, usiłuje ciało podporządkować sobie. Jesteśmy ludźmi ducha i ciała. Mimo wysiłku, mimo trudu nie zawsze udaje się nam podporządkować ciało duchowi. Czas Wielkiego Postu to czas szczególnego zmagania, to czas, w którym sprawdzamy moc swojego ducha.
Oto dziś chcemy uświadomić sobie, że świat ciała jest przemijający, że ta szczypta popiołu, która spadnie na naszą głowę, jest znakiem wartości życia doczesnego. To co może trwać wiecznie — musi być dziełem ducha. W ciągu czterdziestu dni mamy udowodnić sobie i Bogu, że duch w nas jest mocniejszy, że duch potrafi odnieść zwycięstwo. Dzisiaj odmówiliśmy ciału pokarmu. Ograniczyliśmy posiłki tylko do trzech, i to niepełnych, aby pokazać, że duch jest mocniejszy aniżeli ciało. Taki jest chrześcijański sens postu. Człowiek wobec siebie i wspólnoty uzasadnia, że duch jego jest mocniejszy, że jego ciało jest mu uległe.
Każdy robi inne postanowienie: jeden ogranicza palenie papierosów całkowicie lub do pięćdziesięciu procent, drugi rezygnuje do Wielkiej Niedzieli z picia alkoholu, trzeci na czas Wielkiego Postu wyłącza telewizor i czas przeznaczony na jego oglądanie wykorzystuje do czytania dobrej książki lub prasy, czwarty wstaje dziesięć minut wcześniej niż zwykle po to, aby porządnie odmówić ranną modlitwę. To są małe gesty, a jednak mające wielke znaczenie, ponieważ praktycznie dzień po dniu przez czterdzieści dni dowodzą, że duch nasz jest mocniejszy aniżeli ciało.
Teraz podejdę do was, aby posypać wasze głowy popiołem. Niech to spotkanie wasze z popiołem będzie połączone z postanowieniem, aby Wielki Post był okresem zwycięstwa waszego ducha nad ciałem. Bóg jest z nami.
Ks. Edward Staniek
*******
Tajemnica jedności
Przybyliśmy dziś do świątyni, by spotkać się wokół pateny, na której leży proch. Chcemy przy niej przeżyć tajemnicę naszej jedności. Tej jedności, z której wszyscy bierzemy początek. Do każdego z nas za chwilę skieruje Bóg słowa: „Pamiętaj, jesteś prochem i w proch się obrócisz”. Jesteśmy prochem. Wszyscy powstaliśmy z prochu, wszyscy jesteśmy garścią prochu i w ten proch się zamienimy. Jesteśmy podobni do różnych naczyń, od najprostszych glinianych kubków do najpiękniejszej chińskiej porcelany. Wszystkie one są z tej samej gliny i ostateczny kres zarówno najpiękniejszej porcelany, jak i zwykłych kubków jest taki sam. Gdy upadają na ziemię i rozsypują się w kawałki, spotykają się na śmietniku.
Taki jest również nasz los. Ostatecznie wszyscy spotkamy się w ziemi, bo z ziemi zostaliśmy wzięci. Gdybyśmy tę prawdę mieli na uwadze, to życie wyglądałoby inaczej. Dlaczego bowiem garść prochu ma wyrządzić krzywdę drugiej garści prochu? Dlaczego nie potrafimy sobie wzajemnie pomagać? Na początku Wielkiego Postu cały Kościół sypie popiół na głowy swoich dzieci, aby pomne na zasadę jedności, z której wyszły, w Wielkanoc potrafiły zjednoczyć się przy wspólnym stole, już nie tylko na podstawie przynależności do ziemi, ale i przynależności do Boga, aby odnalazły się w jedności ducha.
Jeśli Wielki Post będzie czasem otwarcia na drugiego człowieka, jak o tym mówi Ewangelia wspominając o jałmużnie, i jeśli to będzie czas otwarcia serca w modlitwie dla Boga, to zjednoczymy się duchowo. Przez najbliższe tygodnie wszyscy mamy zmierzać — drogą dobrego czynu, przezwyciężenia siebie, nawiązania bliskiego kontaktu z Bogiem — do tej jedności, do której stworzył nas Bóg.
W drugiej części kazania, którą jest obrzęd posypania głów popiołem, skieruję słowa do każego z was indywidualnie. „Pamiętaj, że jesteś prochem”. Wszyscy jesteśmy prochem, ale też wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, które winny tworzyć jedną Bożą Rodzinę.
Ks. Edward Staniek
*******
„Zmiłuj się, Panie, bo jesteśmy grzeszni” (psalm respons.)
„Prochem jesteś i w proch się obrócisz” (Rdz 3, 19). Te słowa, które Bóg wypowiedział po raz pierwszy i skierował do Adama w następstwie popełnionego grzechu, Kościół powtarza dzisiaj każdemu chrześcijaninowi, aby mu przypomnieć trzy zasadnicze prawdy: jego nicość, stan grzesznika oraz rzeczywistość śmierci.
Proch — popiół, którym posypuje się głowy wiernych — nie ma trwałości; wystarcza lekki podmuch wiatru, aby zniknął. Obrazuje bardzo dobrze znikomość człowieka. „Panie… życie moje jak nicość przed Tobą” (Ps 39, 6), woła Psalmista. Jakże pycha ludzka musi się uniżyć wobec tej prawdy! Ale człowiek sam przez się nie tylko jest nicością, lecz także grzesznikiem, a darami otrzymanymi od Boga posługuje się tak, że Go obraża. Kościół dzisiaj zachęca swoich synów, aby pochylili głowy i przyjęli popiół na znak pokory, prosząc o przebaczenie grzechów; równocześnie przypomina im, że za karę za swoje winy muszą kiedyś rozsypać się w proch.
Grzech i śmierć są owocami gorzkimi, nieodłącznymi od buntu człowieka przeciw swojemu Panu. „Bóg nie uczynił śmierci” (Mdr 1, 13); weszła ona na świat przez grzech i jest jego smutną „zapłatą” (Rz 6, 23). Człowiek został stworzony dla życia, radości, uświęcenia; nosi w sobie zaród wieczności (KDK 18). Dlatego cierpi wobec grzechu i śmierci, które mu zagrażają i przeszkadzają w osiągnięciu celu, to jest w pełnym urzeczywistnieniu siebie. Kościół, wzywając do zastanowienia się nad tą przykrą rzeczywistością, nie zamierza przygnębiać umysłów pesymistyczną wizją życia, lecz raczej zmierza do otwarcia serc na pokutę i nadzieję. Nieposłuszeństwo Adama wprowadziło na świat grzech i śmierć, posłuszeństwo zaś Chrystusa przyniosło ratunek. Wielki Post przygotowuje wiernych do obchodu tajemnicy wielkanocnej; ona właśnie jest tą tajemnicą, przez którą Chrystus zbawia człowieka od grzechu i od śmierci wiecznej, zmieniając śmierć fizyczną w przejście do prawdziwego życia, do uszczęśliwiającej i niekończącej się łączności z Bogiem. Chrystus umierając i zmartwychwstając zwyciężył grzech i śmierć; człowiek zaś stanie się uczestnikiem Jego zwycięstwa w takiej mierze, w jakiej będzie uczestnikiem śmierci i zmartwychwstania Pana.
- Panie, wszystkim okazujesz miłosierdzie i żadnego ze swych stworzeń nic masz w nienawiści. Nic zważasz na grzechy ludzi, aby mogli się nawrócić, przebaczasz im, bo Ty jesteś Panem, Bogiem naszym.
Panie, Boże, Ty przebaczasz temu, kto żałuje za grzechy, i udzielasz swojego pokoju temu, kto się nawraca; przyjmij z dobrocią ojcowską modlitwę Twojego ludu; pobłogosław dzieci swoje przyjmując surowy symbol popiołu, aby całkowicie odnowione w czasie duchowej drogi trwającej czterdzieści dni, przygotowały się do obchodzenia tajemnicy wielkanocnej Chrystusa, naszego Pana (Mszał Polski: ant. na wejście i błogosławieństwa popiołu).
- O Jezu, jakże długie życie człowieka, chociaż się mówi, że jest krótkie! Krótkie jest, Boże mój, w porównaniu z tym życiem bez końca, na które tu sobie zapracować mamy, ale długie dla duszy pragnącej rychło oglądać Ciebie.
Duszo moja, kiedy zjednoczysz się z tym Dobrem najwyższym i będziesz znała to, co zna, i miłowała, co Ono miłuje, i tym się cieszyła, czym Ono się cieszy, wówczas wejdziesz do twego odpocznienia. Wola twoja utraci swoją niestałość i nie będzie podlegała już więcej zmianom… będziesz się radowała stale Nim i Jego miłością. Błogosławieni, którzy są zapisani w księdze tego żywota! Jeśli ty masz być w ich liczbie, dlaczego jesteś smutna, duszo moja, i czemu się trwożysz? Miej nadzieję w Bogu, bo Jemu wyznam na nowo moje grzechy i głosić będę Jego miłosierdzie. O Panie, wolę żyć i umierać w nadziei i wysiłku zdobywania życia wiecznego niż posiadać wszystkie stworzenia i wszystkie dobra przemijające. Nie opuszczaj mię, o Panie! W Tobie pokładam nadzieję moją, która nie będzie zawiedziona.
Zaledwie żałujemy, żeśmy Cię obrazili, a już puszczasz w niepamięć nasze grzechy i nieprawości. O Dobroci bez miary! Czegóż można pragnąć więcej? Któż by nie wstydził się swej śmiałości prosząc o tak wielką łaskę? Czas już jest wykorzystać ją przyjmując to, co nam dajesz do ręki Ty sam, miłościwy Panie, Boże nasz. Ty pragniesz naszej przyjaźni. Któż będzie jej odmawiał Tobie, skoro Ty nie wahałeś się przelać wszystką krew swoją dla nas i własne życie oddać za nas w ofierze? (św. Teresa od Jezusa: Wołania 15,1; 17,5,6; 14,3).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 229
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150218.htm
*********
Kilka słów o Słowie 18 II 2015
Audiencja z 16.02.1983
Ten szczególny czas w roku liturgicznym charakteryzuje się przesłaniem biblijnym, które można streścić jednym słowem…: „Nawróćcie się”… Sugestywny obrzęd popiołów wznosi nasz umysł do wiecznej rzeczywistości, która nigdy nie przemija, do Boga, który jest początkiem i końcem, alfą i omegą naszej egzystencji (Ap 21,6). Nawrócenie bowiem nie jest niczym innym jak powrotem do Boga, oceniając rzeczywistość ziemską w wiekuistym świetle Jego prawdy. Ta ocena pociąga nas co raz jaśniejszej świadomości, że jesteśmy tylko przechodniami pośród mozolnych przypadków na tej ziemi, co nas popycha i zachęca do wszelkich możliwych wysiłków, żeby królestwo Boże rozpoczęło się w nas samych, a jego sprawiedliwość zatryumfowała.
Słowo „pokuta” jest także synonimem „nawrócenia”. Wielki Post zaprasza nas do ćwiczenia się w duchu pokuty, nie w znaczeniu negatywnym, jako smutku czy frustracji, ale jako wyniesienie ducha, uwolnienie od złego, oderwanie od grzechu i od wszelkich wpływów, które mogą przeszkodzić nam w drodze do pełni życie. Pokuta jako lekarstwo, jako poprawa, jako zmiana mentalności która skłania do wiary i łaski, ale zakłada wolę, wysiłek i wytrwałość. Pokuta, jako wyraz wolnego i hojnego zaangażowania w naśladowanie Chrystusa.
**********
90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.
Dziś rozważanie przygotował o. Rafał Leszczyński MCCJ – kapłan zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów Serca Jezusowego, misjonarz z wieloletnim doświadczeniem pracy w Afryce i Ameryce Płd.
*******
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 6, 1-6.16-18
Mariusz Han SJ
Mierz swoją miarą…
Czystość zamiarów i post
Jezus powiedział do swoich uczniów: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili.
Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać.
Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą.
Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Opowiadanie pt. “Najświętszy Sakrament”
Biskup Józef Hasler ze Szwajcarii, kiedy pracował jeszcze jako wikary w Genewie lubił spędzać długie chwile w kościele na adoracji Najświętszego Sakramentu. Pewnego wieczoru, po dłuższej modlitwie i głębokim ukłonie przed tabernakulum obszedł jak zwykle cały kościół, sprawdził czy drzwi są dobrze zamknięte. Z bocznej nawy doleciał go podejrzany szmer.
Podszedł bliżej konfesjonału i zobaczył siedzącą w nim kobietę. – Co pani tu robi o tak późnej porze? – zapytał. – Jestem protestantką. W ostatnim okresie Wielkiego Postu głosił ksiądz kazania o rzeczywistej obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Brałam w nich udział. Ale miałam wątpliwości, czy sam kaznodzieja wierzy w to co głosi. Dlatego szukałam okazji, aby zobaczyć jak się ksiądz modli w samotności, bez świadków.
Pragnęłam wiedzieć jak zachowuje się wobec Eucharystii chrześcijanin, który wierzy w rzeczywistą obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Teraz zobaczyłam na własne oczy i uwierzyłam.
Refleksja
Wyniosłość jest przeciwniczką pokory. Nie lubimy szczególnie pychy innych, gdyż jest tam niespójność życia duchowego z codziennym życiem. Pamiętać należy, że ta prawda również nas dotyczy. Widząc ludzi, którzy poszczą, powinniśmy wierzyć, że post służy przede wszystkim wzrostowi ducha. Gdy widzimy ludzi, którzy poszczą, tylko po to, aby pokazać się innym lub osiągnąć prywatny cel, to wiemy, że taki post nie ma najmniejszego sensu…
Jezus uczy nas pokory. On wie, że żadne posty nam nie pomogą jeśli będą robione tylko pod “publikę.” Post ma przede wszystkim służyć naszemu życiu duchowemu, aby wciąż go kształtować i rozwijać ku doskonałości rad ewangelicznych. Nie musimy nikomu głosić, ze jesteśmy pokorni, bo sama pokora będzie mówić za nas. Tak samo i post. Nie musimy o nim wiele mówić, bo jego efekty będą widoczne w codziennym życiu. Dobrze przeżyty post, sam o sobie da znać któregoś dnia. Nie my sami powinniśmy siebie oceniać, ale inni ludzie. To jednak nam się często nie podoba, gdyż daleko jesteśmy od doskonałości…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy wyniosłość jest łatwa do wykrycia?
2. Jak Jezus uczy nas pokory?
3. Czy wykorzystujesz okres postu dobrze? Jak go realizujesz?
I tak na koniec…
“Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił” (Adam Mickiewicz)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,167,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-6-1-6-16-18.html
******
#Ewangelia: Nie trąb, że kochasz
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.
Komentarz do Ewangelii
Należy zauważyć, że Pan Jezus w swoim nauczaniu większy akcent kładzie na motywacje naszych modlitw, postów i jałmużn, niż na samej potrzebie tych praktyk. Modlitwa, post i jałmużna czynione bez czystej intencji, jaką winna być miłość, jest “psu na budę”. Te trzy rzeczy mają bowiem uczyć nas właśnie miłości. Jeśli nie uczą miłości, są niepotrzebne. Jednocześnie pamiętajmy, że cechą miłości jest brak samoświadomości, to znaczy człowiek kochający nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że kocha. On po prostu jest, a miłość jest sposobem jego bycia, a nie jakąś szczególną czynnością.
Bóg nie kocha, On JEST Miłością. Odbudujmy w sobie wrodzone w nas podobieństwo do Boga. Po to jest Wielki Post.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2342,ewangelia-nie-trab-ze-kochasz.html
******
Komentarz liturgiczny
Ojciec Twój, który widzi w ukryciu, odda tobie
(Mt 6, 1-6, 16-18)
Asja Kozak
asja@amu.edu.pl
******
Refleksja katolika
Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia.
(2 Kor 6, 3)
Jak to dobrze, że w Kościele mamy dwa specjalne okresy, w których możemy przystanąć i zastanowić się nad swoim życiem.
W okresie Adwentu przygotowujemy się do Bożego Narodzenia, a także do powtórnego przyjścia Jezusa, które będzie miało miejsce przy końcu obecnego świata. Natomiast w okresie Wielkiego Postu medytujemy nad tajemnicą naszego Zbawienia, czynimy pokutę i nawracamy się, tak jak tego oczekuje od nas Pan Bóg: Nawróccie się do Mnie całym swym sercem, przez post płacz i lament. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! (Jl 6, 13).
W okresie Wielkiego Postu trzy najprzedniejsze dobre uczynki nabierają szczególnego znaczenia. Są to: modlitwa, post i jałmużna.
Przez modlitwę nawiązujemy kontakt z Bogiem i zapraszamy Go do naszego życia. Sami, bez Bożej pomocy, nie rozwiążemy swoich indywidualnych i społecznych problemów. „Bez Boga ani do proga”, głosi stare polskie przysłowie, a w księdze Psalmów czytamy: Jeżeli Pan Bóg domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą (Ps 127,1).
Przez post, w duchu pokuty i solidarności z biednymi ograniczamy swoje potrzeby, a uzyskane oszczędności ofiarowujemy ludziom potrzebujących pomocy. Post nie odnosi się tylko do pokarmów, ale do tego wszystkiego, co nas ogranicza i zniewala. Post jest jedną z form pokuty, a właściwa pokuta polega nie na ciemiężeniu ciała, ale na wzięciu w karby swoich rozpasanych popędów i zmysłów. Jest to czas powrotu do normalnego, realnego życia, a nie szukania iluzorycznego szczęścia, tam gdzie nie można tego znaleźć. Ktoś słusznie zauważył, że czym dla wielu mężczyzn jest pornografia, to dla kobiet pewną tego formą są telefilmy, telenowele czy rozczytywanie się w brukowej prasie o różnych miłosnych perypetiach sławnych, bogatych i najczęściej zdeprawowanych ludzi. Zamiast poświęcić ten czas swoim dzieciom i rodzinie, wiele z nich zaśmieca swoją wyobraźnię tymi bzdurnymi historiami, w których chrześcijańskie wartości są lekceważone lub wręcz ośmieszane.
Jałmużna ma wynikać nie tylko z miłosierdzia, ale także ze sprawiedliwości. Dzielenie się z biednymi tym, co zbywa, to za mało. Pomoc ma być nie na pokaz, jak to czynili kiedyś faryzeusze. „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmuzna pozostała w ukryciu” (Mt, 6, 3). Tylko wtedy solidarność z biednymi nabiera właściwego sensu, kiedy solidaryzujemy się z nimi nie po to, by nas chwalono, ale żeby naprawdę wspomóc biedniejszych od siebie. W nagrodę Pan Bóg otoczy nas swoją opieką i błogosławieństwem, tak jak dzisiaj czytamy w księdze proroka Joela: I Pan zapalił się zazdrosną miłością ku swojej ziemi i zmiłował się nad swoim ludem (Jl 2, 18)
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com
***
Człowiek pyta:
Czemuż, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serce nasze staje się nieczułe na bojaźń przed Tobą? Odmień się przez wzgląd na Twoje sługi i na pokolenia Twojego dziedzictwa.
Czemu bezbożni wtargnęli w Twoje święte miejsce, wrogowie nasi podeptali Twoją świątynię?
Iz 63, 17-18
***
KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział VII, O ROZTRZĄSANIU WŁASNEGO SUMIENIA I POSTANOWIENIUPOPRAWY
1. Przede wszystkim i z największą pokorą, z najgłębszą czcią, z pełną wiarą i z pragnieniem oddania chwały Bogu kapłan powinien przystępować do sprawowania, udzielania i przyjmowania sakramentu Ołtarza.
Rozważ dokładnie swoje sumienie i wedle możności oczyść je i rozjaśnij szczerym żalem i pokornym wyznaniem win, tak aby w twoim sercu nie pozostało nic ciężkiego, co mogłoby cię dręczyć i powstrzymywać od swobodnego zbliżenia do mnie.
Trzeba, abyś poczuł wstręt do wszystkich swoich grzechów w ogólności, ale szczególnie żałuj z powodu codziennych, powszednich występków. A jeśli masz czas, powierz Bogu w cichości ducha wszystkie twoje uczucia i niedole.
2. Żałuj i ubolewaj, że jesteś jeszcze tak bardzo we władzy świata i ciała, tak nieopanowany w uczuciach, tak pełen przeróżnych pożądań, tak bezbronny wobec zmysłów, tak ciągle oplątany przeróżnymi wyobrażeniami, tak bardzo wychylony ku rzeczom zewnętrznym, tak nie dbający o sprawy wewnętrzne.
Tak skłonny do śmiechu i rozrywki, a tak oporny do skruchy i żalu, tak chętny do przyjemności i dogadzania sobie, tak leniwy do surowego i gorliwego życia, tak ciekawy słuchania nowin i oglądania rzeczy pięknych, a tak daleki od przyjmowania tego, co nędzne i wzgardzone.
Tak chciwy posiadania, tak skąpy w dawaniu, tak pilnujący swego, tak nierozważny w mowie, tak niecierpliwy w milczeniu, tak nieporządny w postępowaniu, tak głuchy na słowo Boże, tak szybki do odpoczynku, tak opieszały do pracy.
Tak chętnie czuwający przy słuchaniu bajęd, tak ospały w czuwaniu i modlitwie, tak śpieszący się do końca, tak niespokojny, gdy czasem trzeba poczekać, tak rozproszony w godzinach modlitwy, tak oziębły w odprawianiu nabożeństw, tak oschły w przyjmowaniu Komunii, tak szybko wpadający w roztargnienie, tak rzadko całkowicie skupiony.
Tak porywczy w gniewie, tak skory do gardzenia drugimi, tak pochopny w sądach, tak ostry w obwinianiu, tak wesoły w pomyślności, tak bezsilny w przeciwnościach, tak często czyniący dobre postanowienie, tak rzadko dotrzymujący.
3. Gdy wyznasz i opłaczesz te wszystkie swoje błędy i winy z wielkim ubolewaniem nad własną słabością, uczyń mocne postanowienie poprawy życia i usilniejszej pracy nad sobą.
A wtedy z pełną rezygnacją i wolą wewnętrznego oddania ofiaruj siebie samego na ołtarzu serca jako ofiarę całopalną na cześć mojego imienia, powierz mi z wiarą i ciało, i ducha, a staniesz się godny sprawowania ofiary Bożej i przyjęcia Sakramentu mojego Ciała.
4. Bo nie ma godniejszej ofiary i lepszego zadośćuczynienia za grzechy niż czyste i zupełne ofiarowanie się Bogu w połączeniu z ofiarą Ciała Chrystusowego we Mszy świętej i Komunii.
Kiedy człowiek zrobi, co w jego mocy, i szczerze odprawi pokutę, to ilekroć przyjdzie do mnie po łaskę i przebaczenie, usłyszy głos Pana: Ja żyję i nie chcę śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił i żył, a grzechów jego nie będę pamiętał i wszystkie zostaną mu odpuszczone Ez;18,22; 33,11; Iz 43,25; Hbr 10,17.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’
***
UPÓR
Pan dotąd miłosiernie patrzy na szatana,
Lecz szatan odwraca się, by nie widział Pana.
Adam Mickiewicz
***
Niech pewne rzeczy pozostaną tajemnicą.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
******
Refleksja maryjna
Co chce nam powiedzieć Najświętsza Dziewica płacząca?
Oto pytanie, do którego zaprasza, z pewnym ponagleniem, orędzie objawień w La Salette. Pytanie, nad którym długo się zastanawiałem. Co chce nam przekazać Boża Rodzicielka płacząca? Jaki problem porusza? Jaka prawda zawiera się dzisiaj w obrazie Maryi płaczącej nad naszym losem? Jest to pytanie, które postawiło sobie, oprócz Raissy Maritain, wielu innych ludzi wielkiego ducha: poetów, mistyków, filozofów. “Matka Boża płacząca – jak pisze Paul Claudel w odniesieniu do objawienia w La Salette – jest krzykiem Matki mówiącej: , wskazującej, że w niebie istnieje ból. Ona zatrzymuje dłoń Syna, ale czyż On nie jest wszechwiedzący? Są to rzeczy, które teologia stara się wytłumaczyć, ale które serce rozumie…”
I jeszcze Françoise Mauriac: “Łzy Najświętszej Dziewicy przenoszą naszą modlitwę pod opiekę łez Pana. Jezus i Matka Boża płaczą nad tymi, którzy , płaczą nad wiernymi niewierzącymi. W La Salette Maryja płacze nad odrzuceniem tych, którzy wiedzą, co czynią”.
C. M. Martini
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
******
„A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”
Jl 2,12-18; 2 Kor 5,20-6,3; Mt 6,1-6.16-18
Posypmy głowy popiołem… Chrystus w Ewangelii ostrzega nas dzisiaj przed religijnymi rytuałami na pokaz. Powinniśmy unikać w naszej religijności pustych symboli i gestów. Dlatego wkraczając w czas Wielkiego Postu poświęćmy chwilę na zapoznanie się z symboliką, która towarzyszyć będzie naszej wspólnej modlitwie w oczekiwaniu na zmartwychwstanie. Post, modlitwa, jałmużna niech będą prawdziwymi uczynkami pokutnymi i jednocześnie stałym elementem naszego życia duchowego. A wtedy spełnią się słowa Chrystusa i Ojciec nasz, który jest w ukryciu, da nam swoją łaskę i miłosierdzie.
Komentarz pochodzi ze strony Biblioteki Kaznodziejskiej.
https://www.przewodnik-katolicki.pl/Komentarz-do-ewangelii
***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Patron Dnia – 18 Lutego
św. Maria Bernadetta Soubirous
dziewica
Św. Maria Bernadetta Sobirous urodziła się w Lourdes 7 stycznia 1844 roku. W czternastym roku życia była świadkiem osiemnastu objawień Najświętszej Maryi Panny w grocie massabielskiej pod Lourdes. Objawienia nakazały jej ujawnić silną moc uzdrowieńczą; którą Najświętsza Maryja Panna przez swoją obecność nadała źródłom w Lourdes. W roku 1866 św. Maria Bernadetta wstąpiła do zgromadzenia szkolnych Sióstr Miłosierdzia Notre Dame w Nevers; dwanaście lat potem złożyła śluby wieczyste. Współcześni podziwiali jej pokorę i autentyczność jej świadectwa o ukazaniu się Najświętszej Maryi Panny. Mimo to musiała przejść wiele surowych prób w swoim życiu religijnym i okazać heroiczną cierpliwość w chorobie. Zdawała sobie sprawę, że uzdrawiające źródło nie było przeznaczone dla niej. Często mawiała: “Najświętsza Maryja Panna użyła mnie jako miotły. Kiedy praca zostanie skończona, miotła zostanie umieszczona za drzwiami i tam pozostanie”. Umarła w roku 1879, mając zaledwie trzydzieści pięć lat.
*******
– Fra Angelico, prezbiter
Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku.
Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś część klasztoru wydzielona jako Muzeum św. Marka). Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu. Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-18a.php3 |
Malarz w habicie
ks. Tomasz Jaklewicz
Między wiarą a sztuką może istnieć głęboka jedność. Obie te dziedziny ludzkiego ducha nie muszą ze sobą walczyć, ale mogą się nawzajem wzbogacać.
Nie wszyscy mogą być artystami, to oczywiste. A jednak, jak stwierdził Papież: „zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki”. A zatem do dzieła!
Świat malarstwa Fra Giovanniego da Fiesole jest światem idealnym, którego atmosfera emanuje pokojem, świętością, harmonią i weselem, i którego realność materializuje się w przyszłości, kiedy na Nowej Ziemi i w Nowych Niebiosach zatriumfuje ostateczna sprawiedliwość – tak mówił o artyście z Florencji papież Pius XII.Kiedy Guidolino di Pietro – bo tak brzmi prawdziwe imię Beato Angelico – już jako uznany artysta wstępował do klasztoru dominikanów w Fiesole, oczekiwał na niego jako bezpośredni mistrz i nauczyciel ojciec Antonino Pierozzi, człowiek niezwykłej wiary i szerokich horyzontów, który na kartach historii Kościoła zapisał się jako św. Antonino. Były to czasy, kiedy wśród dominikanów ścierały się dwie tendencje: jedni ciążyli bardziej ku studiowaniu i poszerzaniu wiedzy uniwersyteckiej, inni większy nacisk kładli na przepowiadanie słowa Bożego.
Aby wyjść naprzeciw obydwu nurtom, rezolutny biskup Florencji postanowił przebudować konwent, dzięki czemu zwolennicy obydwu opcji będą mogli zamieszkać osobno; jedni oddadzą się studiom, drudzy przepowiadaniu. W ten sposób został rozbudowany pod patronatem Cosimo de Medici klasztor św. Marka, zaprojektowany przez wybitnego wówczas architekta Michelozzo. Prace nad ozdobieniem ścian freskami powierzono Fra Giovanniemu, znanemu właśnie jako Beato Angelico.
Cela oznaczona numerem 10 wspomnianego klasztoru przeznaczona była dla przeora. Artysta nie miał wątpliwości, jaki fresk powinien ją zdobić; wybrał ewangelijną scenę ofiarowania Jezusa w świątyni. Dlaczego? Jego myśl biegła następująco: gdy Maryja i Józef zgodnie z żydowskim zwyczajem przynieśli swego Pierworodnego do świątyni, Symeon natychmiast rozpoznał w Nim Mesjasza. Przeor klasztoru również winien rozpoznawać w młodych adeptach mnisiego życia powołanie, dlatego właśnie Symeon powinien mu patronować.
W malowidle Beato Angelico spotkanie Świętej Rodziny z Symeonem odbywa się w obecności świadków; są nimi św. Piotr Męczennik i Anna, córka Fanuela. Punkt centralny fresku wyznaczają dłonie Maryi – dłonie, które ofiarowują i przyjmują zarazem. Z twarzy Matki Chrystusa emanuje niezmącony spokój, jednak kolorystyka Jej szat wskazuje na późniejszą realizację proroctwa o duszy, którą przeniknie miecz. Fiolet płaszcza symbolizuje cierpienie, czerwień sukni mękę. W taką symbolikę wpisują się igrające płomienie ognia, wydobywające się z ołtarza i niemal smagające dłonie młodziutkiej Matki Zbawiciela.
Najbardziej niezwykły moment malowidła to jednak spotkanie oczu: wzrok małego Jezusa napotyka oczy starca Symeona. Na linii spojrzeń niemal iskrzy. Nić pełnego zrozumienia mówi wszystko: starzec uświadamia sobie, Kogo trzyma w dłoniach, Jezus zdaje się czytać w myślach pobożnego Izraelity. Ten bezsłowny dialog sprawia, że niemal statyczna scena nabiera dynamizmu. Spoglądający na fresk staje się uczestnikiem akcji. Przenosi się w miejscu i czasie.
Nagle znajduje się w świątyni jerozolimskiej, stoi obok córki Fanuela i Piotra Męczennika i niemal słyszy wyśpiewany kantyk starca. Anna lewą dłonią zdaje się wskazywać Niemowlę. Pozostałe trzy postacie skupiają wzrok na Symeonie i Jezusie. Na twarzy Symeona pojawia się niemal uśmiech, jakby powodowany czystą niewinnością Dziecka, jednak w oczach widać cień przyszłych wydarzeń: starzec zdaje się rozpoznawać tajemnicę śmierci Chrystusa. Krzyż zresztą wpisany jest w krąg aureoli, która otacza główkę Dziecka. A czy szaty, którymi oplecione zostało Niemowlę, nie przypominają już całunu?
Piękno postaci zostaje wydobyte przez złote światło, które dominuje we fresku. To właśnie ono wyodrębnia postacie z otaczającego je tła, odcina i uwyraźnia. Zieleń płaszcza proroka dorzuca klimat nadziei do tego światła, tak że cień zapowiadanej śmierci zostaje jakby złagodzony. W ten właśnie sposób głosił Ewangelię mnich Zakonu Kaznodziejskiego, Beato Angelico.
Fra Angelico: Zwiastowanie
“Zwiastowanie”, 1435-1445, tempera na desce, 194 x 194 cm, Muzeum Prado (Madryt) Autor: Guido di Pietro da Mugello “Fra Angelico”, malarz włoski, ur. ok. 1400 w Vicchio nell Mugello, zm. 1455 w Rzymie
Fra Angelico naprawdę nazywał się Guido di Pietro da Mugello. Był dominikaninem, w zakonie przybrał imię Giovanni da Fiesole (jego klasztor znajdował się w miejscowości Fiesole). Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek “Fra Angelico” – Anielski Brat.
Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go “il Beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.
W swej twórczości łączył elementy późnego gotyku (użycie złoceń) i wczesnego renesansu (perspektywa). Jego obrazy charakteryzuje głęboki, religijny nastrój i świetna kolorystyka. Tworzył m.in. w Rzymie, Florencji i Orvieto. “Zwiastowanie” namalował dla swego klasztoru w Fiesole.
Tuż przed Poczęciem
Tematem dzieła jest zaczerpnięta z Ewangelii wg św. Łukasza scena Zwiastowania. Archanioł Gabriel przemawia do Najświętszej Marii Panny stojąc w pełnej szacunku pozie. Artysta przedstawił jednocześnie chwilę tuż przed Poczęciem. Dwie ręce Boga Ojca wysyłają ze świetlistego kręgu w górnym lewym rogu obrazu złote promienie i gołębia, symbolizujące Ducha Świętego. Zbliżają się one do NMP. Gołąb został namalowany koło drugiej od lewej kolumny, nad głową Archanioła Gabriela, jakby na przedłużeniu jego pochylonej sylwetki.
Pomiędzy Archaniołem a Najświętszą Marią Panną artysta namalował także jaskółkę, siedzącą na pręcie łączącym kolumny. Symbolizuje ona czystość NMP.
Architektura nierzeczywista
Cała scena odbywa się na ganku otoczonym kolumnami, sprawiającym nierzeczywiste wrażenie. Budowla jest zbyt niska, a kolumny zbyt cienkie by udźwignąć sklepienie. Fra Angelico chciał uniknąć naturalizmu i wiązania przedstawionej sceny z konkretnym miejscem na ziemi. Uważał, że żadne nie jest godne, by umieścić w nim tak ważną chwilę.
Ponadto artysta postanowił oddzielić Zwiastowanie od sąsiedniej sceny, umieszczonej z lewej strony obrazu. Dlatego posłużył się nierzeczywistą architekturą.
Grzech i odkupienie
Z lewej strony artysta przedstawił scenę wygnania Adama i Ewy z raju. W ten sposób na jednym obrazie umieścił rezultat grzechu pierworodnego i zapowiedź odkupienia ludzkości pokutującej za ten grzech. Pokój Najświętszej Marii Panny wydaje się znajdować w tym samym rajskim ogrodzie, który opuszczają Adam i Ewa. W ten sposób artysta połączył Stary i Nowy Testament.
Życie Matki Bożej
Pod obrazem, w predelli, Fra Angelico umieścił pięć małych przedstawień ze scenami z życia Matki Bożej. Czyta się je, jak książkę, od lewej do prawej. Są to kolejno: Narodziny Marii, Zaślubiny ze św. Józefem, Nawiedzenie św. Anny, Pokłon Trzech Króli, Ofiarowanie w Świątyni, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.
Gotyk i renesans
“Zwiastowanie” jest dziełem renesansowym, Fra Angelico posłużył się jednak pewnymi stosowanymi w gotyku metodami. W dekoracji szat Matki Bożej i Archanioła zastosował złocenia symbolizujące świętość. Ponadto zróżnicował rozmiary przedstawionych postaci w zależności od tego jak są ważne. W średniowieczu, gdy nie znano perspektywy, była to obowiązująca zasada. W I połowie XV w. ludzie byli jeszcze przyzwyczajeni, że najważniejsze osoby muszą być największe. Dlatego NMP, gdyby namalować Ją stojącą, nie zmieściłaby się w swym pokoju. Oboje z Archaniołem Gabrielem są więksi niż Adam i Ewa, co zresztą artysta rozwiązał zgodnie z duchem renesansu, umieszczając wygnanie z raju na dalszym planie.
http://kultura.wiara.pl/doc/451733.Fra-Angelico-Zwiastowanie
******
Fra Angelico i głoszenie Słowa poprzez piękno
GUY BEDOUELLE OP
Trzymał się „na uboczu najnowszych i najbardziej rwących prądów” swego czasu. Zarzucano mu, że nie dawał dość miejsca w swoim malarstwie tragicznemu wymiarowi człowieka zranionego, dramatowi świata, jak potrafili to czynić jego współcześni. „By malować Chrystusa, należy żyć Chrystusem” — wypowiadał się. Jego malarstwo, nie przestając mówić o Wcieleniu, ukazuje odnowiony porządek świata.
3 października 1982 roku papież Jan Paweł II listem apostolskim — „na mocy swego urzędu” — udzielił całemu Zakonowi Kaznodziejskiemu wraz z tytułem błogosławionego dla Fra Giovanni da Fiesole prawa do kultu liturgicznego ku jego czci. Było to zatwierdzenie starej tradycji, która nastręcza niejako pytanie wstępne: czy to ze względu na piękno swego malarstwa religijnego zasługuje Fra Angelico na tytuł beato, czy też przeciwnie, to dlatego, że jest świętym, mógł w oparciu o naturalne dary artystyczne stworzyć malarstwo, które wydaje się tak zbliżać do tajemnic Bożych? Papież odpowiada zresztą częściowo na to pytanie, cytując klasyczną biografię, napisaną przez Giogrio Vasariego w sto lat po śmierci dominikanina z Fiesole: „Jego malarstwo było owocem wielkiej harmonii między świątobliwym życiem i otrzymaną przezeń siłą twórczą”. (…)
Fra Angelico z Fiesole żył na skrzyżowaniu wielu kierunków, w epoce — z jakiego punktu widzenia by na nią nie spojrzeć — przełomu. Przełomu w historii cywilizacji zachodniej — ponieważ wtedy zarysowuje się, przynajmniej we Włoszech, wczesny humanizm, któremu towarzyszy pewne niezrozumienie wartości specyficznie średniowiecznych. Przełomu w historii malarstwa włoskiego między bardzo bliskim jeszcze sztuce ikon Giottem (†1337), który potrafił wspaniale i kunsztownie wyrazić chrześcijaństwo ludowe, a którego przykładem jest św. Franciszek, i pojawieniem się bardziej niespokojnego i zmysłowego malarstwa renesansu. Przełomu w historii Kościoła po ogromnym traumatyzmie Wielkiej Schizmy z jej trzema papieżami — skandalu dla wszystkich, nade wszystko dla maluczkich, a zatem w momencie, gdy papiestwo musi odzyskiwać bardzo nadwerężony prestiż. Jest to również epoka przełomu w stosunkach między łacińskim Zachodem i bizantyjskim Wschodem, jako że wtedy zostaje między nimi zawarta nietrwała unia na Soborze Florenckim, tuż przed wielkim szokiem, jakim będzie w roku 1453 zdobycie Konstantynopola przez Turków, co doprowadzi do ostatecznego zerwania. Przełomu wreszcie w zakonie dominikańskim, w którym musi być przywrócona jedność, zerwana przez dwie obediencje czasu schizmy. Lecz mamy także do czynienia ze zmianą bardziej dyskretną, będącą konsekwencją odnowy duchowej, jak i reformy obserwancji, zadecydowanej przez Rajmunda z Kapui, spowiednika i powiernika św. Katarzyny ze Sieny. Fra Angelico wyraźnie mieści się w tym nurcie; podejmuje się pełnienia kierowniczych i służebnych obowiązków w życiu wspólnotowym zakonu dominikańskiego, oddając jednocześnie swój geniusz — poprzez piękno własnego malarstwa — na służbę odnowy głoszenia Ewangelii. Malowanie było dla niego kaznodziejstwem: jego dzieło dziś jeszcze możemy odbierać jako przepowiadanie Słowa Bożego.
Fra Angelico nie jest być może największym z malarzy swojej epoki. Zarzucano mu, że nie dawał dość miejsca w swym malarstwie tragicznemu wymiarowi człowieka zranionego, dramatowi świata, jak to potrafili uczynić jego współcześni, choćby Masaccio (†1428) w swych słynnych freskach w kaplicy Brancaccich. Znawca sztuki sakralnej, ojciec Régamey uznał, iż Fra Giovanni trzymał się w rzeczywistości „na uboczu najnowszych i najbardziej rwących prądów” swego czasu. Jest on, według niego, świadkiem ulotnej chwili równowagi, który odpowiada pokojowi florenckiemu drugiego trzydziestolecia quattrocenta, równie złudnej jak pozory jakże kruchej unii z Kościołem wschodnim. 1]
Otóż historycy sztuki zdają się rewidować ten nieco surowy osąd i dokładają starań, by zrozumieć malarstwo Fra Angelico i owo słynne światło, jakim promieniują kolory w jego wizji teologicznej, której kilka aspektów będę się starał ukazać. Dobry znawca sztuki średniowiecznej, jakim jest G. A. Argan, próbował to wyrazić, mówiąc o „sakralnym człowieczeństwie”.
Przepowiadanie tajemnicy Ewangelii poprzez piękno
Przeprowadzono wiele mniej lub bardziej głębokich i ambitnych prób wykazania, w jak ścisłym związku z teologią św. Tomasza z Akwinu pozostaje sztuka dominikańskiego malarza. Tu można podsunąć myśl, że jest ono nierozdzielnie związane z wizją świata odkupionego, że usiłuje z powodzeniem wyrazić to, iż dla wierzącego od czasu przyjścia Chrystusa nic nie może być postrzegane w oderwaniu od Tego, który jest Stwórcą i Odkupicielem stworzenia. Jest to malarstwo, które, nie przestając mówić o Wcieleniu, ukazuje odnowiony porządek świata, wyrażający się światłem; przyznaje ono wyjątkowe miejsce Maryi Dziewicy jako modelowi istoty pozostającej w doskonałej przyjaźni z Bogiem, której radości i cierpienia czasu Odkupienia ukazuje nam Ewangelia.
Światło Wcielenia i Odkupienia
Jedna z niewielu wypowiedzi Fra Angelico, która się zachowała za pośrednictwem Giorgio Vasariego, dotyczy jego własnego związku z Chrystusem: „By malować sprawy Chrystusa, należy żyć z Chrystusem”. 2] Jest zrozumiałe, dlaczego na ścianach cel w San Marco i w całym klasztorze Fra Angelico poufale wplata postać św. Dominika w sceny z życia Chrystusa, a zwłaszcza z Jego Męki. Zauważmy zresztą, jak bardzo pozycje świętego są tam bliskie Dziewięciu sposobom modlitwy. W najbardziej znanym obrazie, który zdobi wszystkie klasztory i wiele cel braci i sióstr dominikańskich, a jest fragmentem wizerunku Chrystusa wyszydzonego, św. Dominik siedzi zatopiony w rozmyślaniach, spokojny i skupiony, według ósmego sposobu. Na fresku Zdjęcia z krzyża ręce ma złożone (piąty sposób). Gdzie indziej stoi z lewą ręką wzniesioną w geście, który przypomina czwarty sposób. Ale na Ukrzyżowaniu obejmuje dwoma podniesionymi rękami drzewo krzyża. Nie można jaśniej pokazać uczestnictwa ciała i ducha w ofierze Chrystusa.
W owym przedstawieniu zażyłości z Chrystusem ciało gra dużą rolę. Ale u Fra Angelico ciała cechują się lekką odmiennością w stosunku do obrazowania naturalistycznego — trochę tak, jak w egzegezie biblijnej: duch różni się od litery, jednocześnie wiążąc się z nią i opierając na niej. Dzięki temu subtelnemu przekształceniu malarz pozwala przeczuć duchową rzeczywistość, którą pragnie przede wszystkim przedstawić.
Zauważono również niedawno 3], że można odkryć u Fra Angelico całe pola malarstwa abstrakcyjnego: wielokolorowe plamy bez wykształconego rysunku, jakby chlapnięcia farbą, które zapowiadają — na pięć wieków przed pojawieniem się jego teorii i praktyki — malarstwo niefiguratywne. Czyż nie jest to innym sposobem ukazania na tak starannie skomponowanych i zorganizowanych wokół postaci płótnach tego, co duchowe w pozbawionej formy kształcie abstrakcji?
Fra Angelico subtelnie gra na kontraście z jednej strony malarstwa uporządkowanego, naznaczonego symetrią i harmonią, którego źródłem mogła być jego znajomość teologii tomistycznej, wrażliwej na porządek stworzenia, oddanego dzięki przedstawieniu kwiatów i drzew; a z drugiej — pewnej odmienności, uzyskanej przez sztywność postaci lub abstrakcję. W malarstwie tym paradoksalne gry perspektywą, czasami nieobecną, którą najczęściej jednak Fra Angelico posługuje się przy użyciu wyrafinowanych piętnastowiecznych technik, mogą nas i nam współczesnych szokować. A przecież niezwykłość ta jest jakby kompensowana przez światło i kolor, które pozwalają jednocześnie na danie odczucia jakiegoś innego świata. Wrażenie to jest spowodowane także przemiennością ciemnych i jasnych planów, a zwłaszcza wszechobecnością bieli. Innymi słowy malarz dominikański sytuowałby się na zbiegu tego, co przetrwało z duchowej sztuki ikony, i bardzo estetyzującego przedstawiania postaci, z których niektóre zresztą są schematyczne.
Ten sam kunsztowny stop kolorów i póz objawia się ściśle teologiczną wizją, która łączy w sobie dwie strony tajemnicy paschalnej: śmierć i zmartwychwstanie, krzyż i chwałę. To, co tak drogi św. Franciszkowi z Asyżu dwunastowieczny krucyfiks z San Damiano uzyskiwał dzięki wyobrażeniu Chrystusa Zwycięskiego ponad napisem na krzyżu, Fra Angelico uwydatnia poprzez pokój, który promieniuje nie tylko z postaci otaczających ów krzyż, lecz i z samego Ukrzyżowanego. Nawet namalowana około roku 1438 Pieta ze Starej Pinakoteki w Monachium, gdzie Najświętsza Dziewica całuje rękę swego Syna, jest dziełem przesyconym absolutnym spokojem. Postać Najświętszej Panny służy bowiem Fra Angelico jako punkt wyjścia do przedstawienia nie tylko istoty stworzonej, uczestniczącej w Bożej przyjaźni, ale i Tej, która przyjmuje w sobie Jego Słowo.
Dziewica ze Zwiastowania
Podobnie jak wielu malarzy włoskich, Fra Angelico ma upodobanie do przedstawiania sceny zwiastowania: tworzy, by tak rzec, temat Sacra Conversatione, świętej rozmowy między aniołem Gabrielem i Maryją. Ale poprzez tę swojską scenę potrafi wzbudzić przeczucie tego, jak Maryja gotowa jest przyjąć tajemnicę, jak całą sobą kieruje się nie ku posłańcowi, lecz ku Słowu Bożemu, którym ma być obdarzona. Płótna malarza usiane są znakami: na przykład w korytarzu klasztoru San Marco zauważono pozornie niepotrzebne lub nie mające znaczenia szczegóły, które posiadają jednak swoją funkcję, jak motyw czerwonych i białych kwiatów rozsianych na łące, przywołujący całą egzegezę Pieśni nad Pieśniami, a w rejestrze owej lekkiej deformacji względem rzeczywistości — o wiele za duże rozmiary postaci Najświętszej Dziewicy w stosunku do architektury domu, jak gdyby po to, aby pokazać, że to ona jest Domem prawdziwym, Przybytkiem świętym. Na tym samym fresku można także zaobserwować zupełnie niespotykane w ikonografii szczegóły ubioru Najświętszej Panny: białą szatę, częściowo przykrytą lekkim czarnym płaszczem, co jest prawie na pewno dyskretnym przywołaniem dominikańskiego habitu. Na innych freskach San Marco, Najświętsza Dziewica ubrana jest w obszerny szaro–fioletowy płaszcz, narzucony na czerwoną szatę — kolory żałoby i męczeństwa.
W scenach zwiastowania Najświętsza Panna siedzi lub klęczy z rękami skrzyżowanymi na piersi, zaledwie nieco mniej pochylona niż na znajdującym się w celi dziewiątej San Marco Ukoronowaniu przez Chrystusa w chwale — jak gdyby po to, by ukazać, iż chodzi w istocie o tę samą tajemnicę. Co do tła, ma ono wyrażać również tajemnicę Wcielenia — w sposób niemalże kinematograficzny — ukazując w głębi drzwi otwarte na nieznane. Owo otwarcie można również odnaleźć w innej, namalowanej przez Angelico pod koniec życia (1450) scenie Zwiastowania z Armadio degli argenti, gdzie ku środkowemu prześwitowi zbiega się szereg drzwi, nad którymi w sposób nierealny wznosi się park z cyprysami i palmami. Anioł, jakby ogromny motyl o intensywnie kolorowych skrzydłach, zwraca się do Najświętszej Dziewicy, której szaty — w przeciwieństwie do nich — są w odcieniach jasnych i dyskretnych. Nad sceną góruje gołębica. Wrażenie wywołane grą delikatnych cieni jest naprawdę odczuciem światłości duchowej, promieniowania wewnętrznego, które emanuje z Najświętszej Panny, „łaski pełnej”. W obrazie ołtarzowym zwanym Zwiastowaniem z Cortony, Najświętsza Dziewica ma na sobie niebieski płaszcz i czerwoną szatę; tylny plan przysłonięty jest zasłoną, również czerwoną, lecz jego góra, ponad dachem, pozwala ukazać się gwiazdom… W scenach złożenia do grobu, martwe ciało zdaje się unosić w powietrzu, jak gdyby podtrzymywały je niewidzialne ręce, zaś ręce osób tam obecnych zaledwie je muskają.
W ten oto sposób sztuka pozwala przeczuć inny, duchowy i nadprzyrodzony wymiar. Czy to znaczy, że sztuka może zbawić? Że piękno zbawi świat, jak to utrzymywał Dostojewski? Na takie pytanie trzeba odpowiedzieć przecząco. Piękno może olśniewać, ale nie nawracać, porywać, ale nie przemieniać. Może to jeden jedyny Chrystus. Lecz wiara może odkryć Chrystusa w każdym autentycznym doświadczeniu. Jeśli więc piękno świeckie może wprowadzić na drogę doświadczenia duchowego, o ileż więcej powinna to czynić sztuka sakralna! W obu tych dziedzinach niektórzy dominikanie obdarzeni darami artystycznymi próbowali głosić Słowo zgodnie właściwym im talentem. Fra Angelico jest ich patronem, ale można by też przypomnieć Andrzeja Abellona (1375–1470), przeora klasztoru św. Maksymina, którego pobożna historiografia XIX wieku chciała widzieć jako iluminatora rękopisów, lub Jakuba z Ulm (1407–1491), mistrza sztuki witrażu — obu uchodzących za błogosławionych, czy też jeszcze Fra Bartolomeo (1472–1517), który, żyjąc w konwencie San Marco, musiał kontemplować arcydzieła swego poprzednika: poświęcili oni swój talent służbie zwiastowania Słowa wcielonego, tego Słowa, które pod ich rękami wcielało się na nowo. Tak, na pewno powołanie dominikańskie, a ogólnie rzecz biorąc, wiara we Wcielenie powinny doprowadzić, jak u Fra Angelico, do rozpoznania niewidzialnego poprzez to, co widzialne, ponieważ zawiera ono w sobie ten wymiar piękna, który należy odkryć lub kształtować we wszystkim, co czynimy, co śpiewamy, co głosimy.
tłum. Marek Sikorowski
- GUY BEDOUELLE szwajcarski dominikanin, studiował prawo, nauki polityczne, teologię i historię, profesor historii Kościoła na Albertinum we Fryburgu, po polsku ukazły się jego książki: Dominik czyli łaska Słowa i Kościół w dziejach.
1] Portrait spirituel du chretien, Paris 1963, s. 135.
2] Vie dei piu ecclenti pittori, scultori e architetti, Firenze 1550, s. 368 — w tłumaczeniu Karola Estreichera: „Kto żyje sprawami Chrystusa, zawsze powinien przebywać z Chrystusem”, w: Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów, Warszawa 1979, s. 191 (przyp. tłum.).
3] Georges Didi–Huberman, Fra Angelico. Dissemblence et Figuration, Paris 1991 oraz Paul–Lous Rossi, Les Draps de l’Angelico, Paris 1992.
Nr 8 (312) 1999
http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=5681
*******
Na freskach w klasztorze San Marco we Florencji nasz dominikański malarz Fra Angelico przedstawił św. Dominika, który klęcząc na Kalwarii, płacze i obejmuje krzyż lub siedzi u jego stóp z otwartą Ewangelią na kolanach. Obrazy te powracają do mnie, gdy czytam zapowiedź proroka Zachariasza: „Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym” (Za 12,10). Dominik, który miał szczególny dar łez jako znaku współodczuwania i pobożności, uczestniczył przez swoją modlitwę i rozmyślanie w nieszczęściu grzesznego człowieka i w męce Jezusa.
W kościołach kartuzów, znanych nam choćby z filmu Wielka cisza, umieszczano dewizę tego zakonu: STAT CRUX DUM VOLVITUR ORBIS (Krzyż stoi, chociaż kręci się świat). Krzyż jest pierwszym i centralnym symbolem naszej wiary. Stoi pośrodku wszystkiego, przede wszystkim pośrodku naszego życia. Krzyż stoi, chociaż kręci się świat! Krzyż ten został postawiony również w naszych sercach jako znak łaski i przypomnienie, że za nas Jezus został wydany. Każdy z nas jest wart miłości Jezusa, ponieważ On za każdego z nas umarł.
Św. Augustyn pisał: Męka Chrystusa ma moc kształtowania całego naszego życia! Odsłanianie znaczenia krzyża w naszym życiu to dojrzewanie w wierze, nadziei i miłości. W tym trzeba szukać źródeł słów wzywających do tego, byśmy wzięli swój krzyż i naśladowali Jezusa.
Duchowość chrześcijańska wzięła się właśnie z doświadczenia krzyża i zmartwychwstania. Jedną z najważniejszych rzeczy dla każdego chrześcijanina jest próba odkrycia, także dzięki liturgii, jak te momenty są obecne w moim życiu. Można to spróbować określić bardzo prosto: jako odkrywanie nadziei. W logice krzyża i zmartwychwstania zrozumiałe są słowa o stracie, która pozwala zachować życie, i o lęku zatrzymania życia, które tak naprawdę się traci (por. Łk 9,24–25).
Odwagę do podejmowania krzyża i tracenia życia dają sakramenty. Modlimy się w jednej z prefacji „z jego przebitego boku wypłynęła krew i woda, i tam wzięły początek sakramenty Kościoła”. Krzyż jest źródłem sakramentów, bez których nasze życie wiarą jest niepełne i obumiera. Św. Paweł przypomina nam: „zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa” (Ga 3,27). Spożywając Ciało i Krew, uczestniczymy w krzyżu i zmartwychwstaniu, otrzymując ciągle łaskę nowego życia.
Krzysztof Popławski OP – ur. 1964, dominikanin, był duszpasterzem młodzieży w Krakowie, dominikańskim duszpasterzem powołań w Poznaniu, przeorem i proboszczem dominikańskiej parafii w Gdańsku, a przez kilka lat przebywał na Tajwanie i w Chinach; od 2006 do 2014 roku był prowincjałem zakonu dominikanów w Polsce
Nieznane arcydzieło Fra Angelico
Nieznany obraz Fra Angelico z kolekcji prywatnej przedstawiający Tebaidę – pustelników i założycieli zakonów – trafi na aukcję w Marsylii ze zdumiewająco niską ceną wywoławczą 200-400 tys. euro – poinformował w czwartek francuski dziennik “Le Figaro”.
Jest to wielka rzadkość na rynku sztuki i z pewnością ostateczna cena będzie o wiele większa – pisze gazeta.
Specjalizujący się we włoskim malarstwie XIV i XV wieku Michel Laclotte, były dyrektor Luwru, ustalił w 2005 roku czas powstania obrazu na około 1430 r. Był to okres, w którym Fra Angelico odchodził stopniowo od wyrafinowanego gotyku międzynarodowego ku typowej dla florenckiego malarstwa renesansowego racjonalizacji stosunków przestrzennych i anatomicznej wierności w przedstawianiu ludzkiego ciała.
Obraz stanowił jedną z sześciu części całości podzielonej na początku XIX wieku, kiedy Fra Angelico był w modzie. Stwierdzenie historyków sztuki, którzy zestawili razem reprodukcje pozostałych części, zostało potwierdzone badaniem radiograficznym drewnianego podobrazia – pisze “Le Figaro”.
Tebaida ukazuje początki życia monastycznego z pierwszych wieków chrześcijaństwa, Ojców Pustyni i założycieli zakonów. Nazwana jest tak od rejonu w Egipcie, gdzie św. Pachomiusz założył pierwszy klasztor oparty na regule zakonnej.
Bizantyjski wzór ujmowania tego tematu w czasie, gdy malował go Fra Angelico, był już archaiczny. Malarz-zakonnik ukazał rozległą panoramę z zatoką morską z piaszczystymi plażami, nad którą wznosi się miasto. Ku morzu schodzi dolina ze skalistymi wzgórzami, stanowiąca tło scen z udziałem mnichów i ze znanej średniowiecznej legendy o trzech żywych i trzech umarłych.
Części przedstawienia, które uległy rozproszeniu, znajdują się w muzeach: Uffizi we Florencji, Muzeum Sztuk Pieknych w Antwerpii, Muzeum Kondeuszy w Chantilly (św. Benedykt na pustyni), Muzeum Thomasa Henry w Cherbourgu (nawrócenie się św. Augustyna) i Muzeum Sztuki w Filadelfii w USA.
Obraz, który 27 października trafi na aukcję, od połowy XIX wieku znajdował się w kolekcji prywatnej na południu Francji. Jego właściciel, świadom wartości skarbu, odmawiał zgody na wypożyczenie dzieła muzeom, włącznie z Uffizi.
O Fra Angelico (ok. 1400-1455) Giorgio Vasari w “Żywotach najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” pisał tak: “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem”. Malarstwo pokornego dominikanina, mistrza quattrocenta, przesycone jest pierwiastkiem kontemplacyjnym. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico (błogosławiony anielski). Beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1982 roku, jest patronem historyków sztuki.
http://info.wiara.pl/doc/1284863.Nieznane-arcydzielo-Fra-Angelico
********
Angela Sołtys
“IL BEATO ANGELICO” – DLA POLSKICH TWÓRCÓW
3 listopada ubiegłego roku w kościele św. Stanisława B.M. miała miejsce pierwsza polska edycja “Międzynarodowej Nagrody Błogosławionego Fra Angelico”, której Komitetowi Honorowemu przewodniczył Prymas Polski ks. kard. Józef Glemp. Wręczenie nagród poprzedziła Msza św. koncelebrowana, pod przewodnictwem ks. abp. Szczepana Wesołego, rektora kościoła św. Stanisława.
Patronujący Nagrodzie Fra Angelico, a właściwie Guido Tosini di Piero czy też Fra Giovanni da Fiesole, jest jednym z najwyżej dziś cenionych przedstawicieli florenckiego malarstwa wczesnego Renesansu, a zarazem jedynym w dziejach sztuki artystą wyniesionym na ołtarze. “Malarz spośród ludu”, jak określił go jeden z pierwszych jego biografów Giorgio Vasari, urodził się w 1387 roku w okolicach Vicchio, niewielkiej miejscowości na stokach toskańskiego Mugello, niemal dokładnie tam, gdzie sto lat wcześniej przyszedł na świat inny wielki prekursor włoskiego Odrodzenia – Giotto.
W ciągu swej blisko 47-letniej służby Bogu w zgromadzeniu ojców dominikanów Fra Angelico pracował dla wielu klasztorów i kapituł katedralnych, realizował zamówienia cechów i osób prywatnych, malując nastawy ołtarzowe i freski, podziwiane dziś w kościołach Florencji, Fiesole, Cortony, Orvieto i Rzymu. O jego sztuce w 500-lecie śmierci artysty papież Pius XII powiedział: “Świat malarstwa Fra Giovanniego da Fiesole jest światem idealnym, którego atmosfera emanuje pokojem, świętością, harmonią i weselem, i którego realność materializuje się w przyszłości, kiedy na Nowej Ziemi i w Nowych Niebiosach zatriumfuje ostateczna sprawiedliwość”. Jednak to nie kryteria artystyczne jego dzieł zapewniły mu pamięć potomnych. Nadany mu po śmierci przydomek “Beato Angelico” odpowiadał zarówno cenionym powszechnie walorom jego malarstwa, jak i ogólnemu przekonaniu o świętości życia artysty, o którym przetrwała opinia, że “był ludzki i nader łagodny i żył pozbawiony pokus świata”. Artystę, zmarłego 18 lutego 1455 r. w Rzymie pochowano w dominikańskiej bazylice Santa Maria sopra Minerwa. W niedługim czasie po śmierci postać Fra Giovanniego zaczęto w sposób spontaniczny otaczać religijną czcią, ale wieloletnie starania o oficjalną aprobatę jego kultu zostały ostatecznie zamknięte dopiero w dniu 18 lutego 1984 r. Tego dnia w bazylice Santa Maria sopra Minerwa podczas uroczystości beatyfikacyjnej papież Jan Paweł II wyniósł motu proprio Fra Angelico na ołtarze, ogłaszając go równocześnie patronem artystów. Jego przesłanie jest więc dziś skierowane do tych wszystkich, którzy w tworzeniu form i uwrażliwainiu na piękno próbują odnaleźć własną drogę do świętości.
W nawiązaniu do tej idei z okazji najbliższego Roku Świętego zainaugurowany zostanie Jubileusz Świata Sztuki, którego uroczysta celebracja z udziałem Ojca Świętego przewidywana jest na dzień 18 lutego 2000 roku (tradycyjnie w rocznicę śmierci błog. Fra Angelico) w kościele sopra Minerwa, nad relikwiami spoczywającego tam artysty.
Aby przygotować środowiska artystyczne wielu krajów świata do zapowiadanego jubileuszu, już w 1985 r. pomyślano o utworzeniu “Międzynarodowej Nagrody Błogosławionego Fra Angelico”. Przedsięwzięcie to podjęte przez laikat – środowisko artystów i dziennikarzy włoskich, powstało z inicjatywy Giuseppe Latina, pod patronatem Associazione Nazionale Oltre Le Frontiere (ANOLF).
Pierwsza edycja nagrody została skierowana do krajów Afryki. Wręczenie nagród odbyło się 6 lutego ubiegłego roku w rzymskiej bazylice Santa Sabina, będącej siedzibą Kurii Generalnej zgromadzenia ojców dominikanów.
Druga jej edycja – to już edycja polska. Pomysł jej realizacji wyszedł od Alberto Macchi, reżysera teatralnego i autora tekstów scenicznych, takich jak “Człowiek – Caravaggio”, a także “Bona Sforza”, który działał w przekonaniu, że polskie osiągnięcia w dziedzinie kultury wciąż jeszcze na Zachodzie nie są dostatecznie promowane. Uroczystość w kościele św. Stanisława przy Botteghe Oscure rozpoczęła Msza św. koncelebrowana z udziałem o. Giovanniego Monti, rektora bazyliki Santa Maria sopra Minerwa oraz dwóch polonijnych duszpasterzy z Rzymu – ks. Włodzimierza Tyki, proboszcza parafii Santa Maria in Vallicella oraz ks. Marka Kotyńskiego z sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy przy via Merulana, pod przewodnictwem Jego Ekscelencji ks. arcybiskupa Szczepana Wesołego. W czasie Mszy św., a także w trakcie całej uroczystości śpiewał polski chór “San Clemente” z kościoła ojców redemptorystów pod dyrekcją Piotra Kołtunowicza. W gronie siedmiu laureatów znaleźli się twórcy, których działalność wzbogaciła obraz kultury polskiej w świecie i w samych Włoszech: Krzysztof Zanussi i Jerzy Grotowski oraz aktorka Krystyna Szafrańska, śpiewaczka dramatyczna Alicja Płonka, malarz i architekt Adam Sufliński, malarz Arkadiusz Waloch i konserwator zabytków Monika Zawadzka. Polska edycja Nagrody została dedykowana pamięci zmarłych w ubiegłym roku twórców: poety Jerzego Hordyńskiego i ks. infułata Mariana Strojnego, uczonego i artysty-rzeźbiarza, wielokrotnie nagradzanego za osiągnięcia w dziedzinie sztuki sakralnej.
W Komitecie Honorowym, któremu przewodniczył ks. kard. Józef Glemp znaleźli się między innymi główny celebrans arcybiskup Szczepan Wesoły, ks. Zbigniew Kiernikowski rektor Polskiego Instytutu Papieskiego w Rzymie i postulator generalny zgromadzenia ojców dominikanów ojciec Innocenzo Venchi, a w Komitecie Artystycznym przedstawiciele nauki i kultury: Maurizio Calvesi dyrektor Wydziału Historii Sztuki Uniwersytetu Sapienza i Mina Gregori, prezes florenckiej fundacji “Roberto Longhi”. Patronką uroczystości była Emy De Sica, córka znanego reżysera i aktora Vittorio De Sica, a laureatów prezentowali Augusto Giordano i Floriana Mastrandrei z RAI.
Uroczystość zamknęła rozpisana na głosy lektura tekstu sztuki “Il Beato Angelico”, której inscenizację przygotował sam autor – Alberto Macchi, powierzając główne kwestie wykonawcom włoskim i polskim. W tym miejscu na podkreślenie zasługuje fakt, że “Il Beato Angelico” jest pierwszym, i dotąd jedynym, utworem scenicznym poświęconym osobie Błogosławionego. Sam tekst, będący rezultatem niełatwych dociekań nad życiem i duchowością Fra Angelico powstał na bazie skąpych i rozproszonych informacji zawartych w dostępnych źródłach i literaturze. Pomimo to sceniczną osobowość tego niezwykłego dominikanina, żyjącego jakby w cieniu wielkich wydarzeń, cechuje autentyzm i wyrazistość. Klimat epoki, życia, spotykanych przezeń osób pozostaje tłem dla podkreślenia ogromnej konsekwencji tkwiącej w zasadach całego życia artysty.
Dzień później, 4 listopada w uroczystość św. Karola Boromeusza, z myślą o uczczeniu Ojca Świętego w dniu jego święta patronalnego, w bazylice Santa Sabina ponownie miał miejsce wyreżyserowany przez Alberto Macchi spektakl z udziałem artystów, którzy wystąpili w dniu poprzednim. Obecny na przedstawieniu ojciec Innocenzo Venchi, postulator generalny oo. dominikanów wyraził swe zadowolenie z tekstu sztuki i określił ją jako wierną z historycznego punktu widzenia, a zarazem poruszającą w jej duchowym przesłaniu.
W bieżącym roku odbędą się kolejne edycje “Międzynarodowej Nagrody Błogosławionego Fra Angelico”. 18 lutego w kościele Santa Maria sopra Minerwa przewidywane jest wręczenie nagród artystom z krajów Ameryki Łacińskiej. Projektowana jest także powtórna edycja nagrody dla Polski. Miałaby ona odbyć się w Warszawie i objąć – zgodnie z zamierzeniami – twórców na stałe związanych z krajem.
Wszystkie artykuły pochodzące z “Kronik Rzymskich” zamieszczone na stronach Opoki:
Copyright © by Kronika Rzymska 118(1999)
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THW/dla_tworcow.html#
********
Zachęta do modlitwy
Guido di Pietro da Mugello, zwany Fra Angelico „Przemienienie”, fresk, 1440–1441, klasztor San Marco, Florencja
Freski Fra Angelico są jak traktaty teologiczne. Malując sceny biblijne ten pobożny zakonnik, dominikanin, starał się zawrzeć w swych obrazach jak najwięcej ważnych treści.
Jezus na górze Tabor przemienił się w obecności trzech uczniów: Piotra, Jakuba Starszego i Jana. „Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17, 2). Apostołowie, którzy jeszcze przed chwilą spali, budząc się, słyszą słowa: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17, 5).
Jezusowi towarzyszyli dwaj prorocy, Mojżesz i Eliasz. Na większości obrazów przedstawiających Przemienienie Pańskie stoją oni obok Chrystusa. Uwaga wielu artystów skupia się też na postaciach przestraszonych apostołów.
Fra Angelico wyraźnie nie chciał, by postaci rozmawiających z Jezusem proroków lub dynamiczne sylwetki uczniów odciągały uwagę widza od tego, co najważniejsze. Na jego obrazie liczy się tylko Jezus. Pozostałe postaci są rozmieszczone wokół Niego, powtarzając kształt mandorli – migdałowatej aureoli z nadnaturalnego światła, otaczającej całą postać Zbawiciela. Nie uczestniczą więc one z Jezusem w scenie Przemienienia, lecz swą obecnością oddają mu chwałę.
Po obu stronach Jezusa widzimy popiersia Mojżesza i Eliasza. Apostołów artysta umieścił u podnóża góry. Po bokach namalował natomiast dwie osoby, których na górze Tabor nie było: Matkę Bożą i św. Dominika (fresk powstał w klasztorze dominikańskim). Oboje się modlą, adorując Jezusa. Są jakby obserwatorami z boku, tak jak my. Mają zachęcić do modlitwy wszystkich oglądających fresk.
Przemienienie jest zapowiedzią Zmartwychwstania. Jezus stoi na skale w białych szatach, pełen chwały. Jego ręce są rozkrzyżowane, byśmy nie zapomnieli, że Zmartwychwstanie było poprzedzone Ukrzyżowaniem.
http://gosc.pl/doc/792765.Zacheta-do-modlitwy
Tajemnica Chrystusa
dodane 2009-07-21 17:33
Leszek Śliwa
Guido di Pietro da Mugello, zwany Fra Angelico, „Wyszydzenie Chrystusa”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja
U stóp Zbawiciela widzimy Matkę Bożą i św. Dominika. Maryja jest zadumana, Dominik pogrążony w lekturze Pisma Świętego. Nie patrzą na Jezusa. Ich spokój to wskazówka, jaką artysta daje widzom, że zło nie ma mocy i nie może dosięgnąć Boga.
Grzech i odkupienie
Guido di Pietro da Mugello zwany Fra Angelico, “Zwiastowanie”, tempera na desce, 1435–1445, Muzeum Prado (Madryt)
Jesteśmy świadkami sceny Zwiastowania, a jednocześnie chwili tuż przed Poczęciem. Ręce Boga Ojca wysyłają ze świetlistego kręgu w górnym lewym rogu obrazu złote promienie i gołębia, symbolizujące Ducha Świętego. Zbliżają się one do Najświętszej Maryi Panny. Gołąb został namalowany obok drugiej od lewej kolumny, nad głową Archanioła Gabriela, jakby na przedłużeniu jego pochylonej sylwetki.
Pomiędzy Archaniołem a Maryją znajduje się także jaskółka, siedząca na pręcie łączącym kolumny. Symbolizuje ona czystość NMP.
Z lewej strony artysta przedstawił scenę wygnania Adama i Ewy z raju. W ten sposób na jednym obrazie umieścił rezultat grzechu pierworodnego i zapowiedź odkupienia ludzkości pokutującej za ten grzech. Pokój Najświętszej Maryi Panny wydaje się znajdować w tym samym rajskim ogrodzie, który opuszczają Adam i Ewa. W ten sposób artysta połączył Stary i Nowy Testament.
Pod obrazem, w predelli, Fra Angelico umieścił pięć małych przedstawień ze scenami z życia Matki Bożej. Czyta się je jak książkę, od lewej do prawej. Są to kolejno: narodziny Maryi, zaślubiny ze św. Józefem, nawiedzenie św. Anny, pokłon Trzech Króli, ofiarowanie w świątyni, wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny.
Fra Angelico naprawdę nazywał się Guido di Pietro da Mugello. Był dominikaninem, w zakonie przybrał imię Giovanni da Fiesole (jego klasztor znajdował się w miejscowości Fiesole). Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek „Fra Angelico” – Anielski Brat.
http://gosc.pl/doc/792628.Grzech-i-odkupienie
Ofiarowanie Jezusa w świątyni
dodane 2008-02-13 23:02
Guido di Pietro da Mugello
Guido di Pietro da Mugello,zwany Fra Angelico, „Ofiarowanie Jezusa w świątyni”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja
Jesteśmy w celi numer 10 klasztoru św. Marka we Florencji. Na ścianie widzimy rozświetlone złotym blaskiem malowidło. To dzieło artysty niezwykłego. Nazywał się Guido di Pietro da Mugello, był dominikaninem. Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek „Fra Angelico” – Anielski Brat. Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go „il beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.
Obraz przedstawia ofiarowanie Jezusa. Każdy syn pierworodny czterdzieści dni po urodzeniu był w świątyni w Jerozolimie ofiarowany Bogu. Rodzice składali go w ręce kapłana, a następnie „wykupywali” za symboliczną opłatą. Taką „opłatą” zwyczajowo była para synogarlic lub gołębi. Dlatego św. Józef, którego widzimy z lewej strony obrazu, niesie koszyczek z ptakami.
Człowiek trzymający Jezusa w objęciach to nie kapłan, tylko pobożny starzec o imieniu Symeon, któremu Duch Święty kiedyś objawił, że nie umrze, dopóki nie zobaczy Mesjasza. Natchniony przez Ducha przyszedł do świątyni. Widzimy chwilę, w której rozpoznał Mesjasza w Chrystusie.
Scena jest kontemplowana przez dwie osoby namalowane na pierwszym planie. Artysta, malujący dla dominikanów, przedstawił dominikańskich świętych. Z lewej klęczy św. Piotr Męczennik z Werony (1205–1252), sławny kaznodzieja i inkwizytor, zamordowany przez jednego z katarów. Z prawej stoi błogosławiona Willana Botti (1332–1361), kobieta, która przyjęła habit Trzeciego Zakonu dominikańskiego. Rozdała swoje dobra ubogimi sama żebrała dla nich na ulicach Florencji.
(za: Leszek Śliwa, Gość Niedzielny Nr 04/2008)
http://biblia.wiara.pl/doc/422763.Ofiarowanie-Jezusa-w-swiatyni
Święci lekarze
dodane 2008-09-25 16:36
Leszek Śliwa
Guido di Pietro da Mugello, zwany Fra Angelico „Uzdrowienie Palladii przez Kosmę i Damiana”, tempera na desce, 1438–1440, National Gallery of Art, Waszyngton
Ten obraz wyraźnie składa się z dwóch scen. Przyjrzyjmy się najpierw tej z lewej strony. W łóżku siedzi złożona chorobą kobieta. To Palladia, zamożna Rzymianka. Nachylają się w jej kierunku dwaj lekarze, których głowy otoczone są aureolą świętości. To Kosma i Damian, bracia lekarze.
Według tradycji, Kosma i Damian leczyli ze wszelkich chorób i wypędzali złe duchy. Pomagali nie tylko ludziom, ale i zwierzętom. Znali się doskonale na różnych lekarstwach, ale często leczyli po prostu wiarą, dokonując uzdrowień przez położenie rąk. Zazwyczaj zwracali się do chorej osoby ze słowami: „my tylko kładziemy ręce i nic nie możemy dokonać naszą siłą, wszystko czyni wszechmogąca siła i moc Jedynego Prawdziwego Boga i Pana Jezusa Chrystusa: jeśli uwierzycie w Niego, to w niedługim czasie wyzdrowiejecie”. Lecząc – propagowali więc chrześcijaństwo. Wyleczyli też i nawrócili Palladię, której wcześniej przez wiele lat nie potrafił pomóc żaden lekarz.
Z prawej strony Fra Angelico namalował epilog tej historii. Kosma i Damian nie przyjmowali za leczenie żadnej zapłaty. Była to żelazna zasada, od której nigdy nie odstępowali. Tymczasem widzimy, jak zdrowa już Palladia wręcza Damianowi upominek. Kobieta użyła podstępu. W pakuneczku znajdowały się trzy jajka, które – jak powiedziała – mają symbolizować Trójcę Świętą. Słysząc o Trójcy, pobożny Damian zdecydował się przyjąć prezent. Biorąc go do lewej ręki, prawą wykonuje jednocześnie znak krzyża.
Żadne argumenty nie przekonały Kosmy, który obraził się na brata za złamanie zasady.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489275.Swieci-lekarze
*************************************************
Teotoniusz (Otoniusz) urodził się ok. 1080 r. w Ganfei w Hiszpanii. Był siostrzeńcem biskupa Kresconiusza z Coimbry w Portugalii. Tam też zdobył wykształcenie i został archiprezbiterem Viseu. Okazał się być zdolnym kaznodzieją, wiodącym życie święte i surowe. Porzucił godność archiprezbitera, aby móc udać się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Po powrocie, na nowo podjął pracę w Viseu. Kiedy królowa i jej mąż przekonywali go do przyjęcia biskupstwa, Teotoniusz coraz częściej myślał o odejściu od świata.
W każdy piątek Teotoniusz miał zwyczaj odprawiać uroczystą Mszę w intencji dusz cierpiących w czyśćcu. Po Mszy odbywała się procesja na cmentarz, w której brało udział bardzo wielu mieszkańców; zbierane w tym czasie jałmużny Teotoniusz przeznaczał na pomoc ubogim.
Teotoniusz potrafił jednak napiętnować błędy i grzechy. Nawet najpotężniejsi czuli przed nim respekt. Kiedy owdowiała królowa oraz hrabia Ferdynand (których związek wywoływał skandal) pojawili się na jednym z jego kazań, Teotoniusz w ostrych słowach, w oczywisty sposób skierowanych do nich, potępił ten stan; obydwoje się nawrócili. Kiedy innym razem ubierał szaty, by odprawić uroczystą Mszę o Najświętszej Dziewicy, dostał wiadomość od obecnej w kościele królowej, która prosiła, by skrócił celebrację. Teotoniusz odpowiedział, że składa Ofiarę, by uczcić Monarchę, nad którym nie ma ważniejszej osoby na ziemi – i że królowa może śmiało wyjść z kościoła lub w nim pozostać.
Po powrocie z powtórnej pielgrzymki do Ziemi Świętej przyłączył się do Tellusa, który w Coimbrze ufundował nowy klasztor augustianów. Teotoniusz został jego przeorem. Był wielce szanowany przez króla Alfonsa Portugalskiego i królową Matyldę, która nie szczędziła kosztowności, by obdarować klasztor. Teotoniusz nieugięcie walczył o dokładne i rzetelne odmawianie codziennego oficjum – nigdy nie pozwalał, by modlić się pospiesznie albo niewyraźnie. Orędownictwu Teotoniusza król przypisywał zwycięstwo nad wrogami i powrót do zdrowia; w ramach wdzięczności zgodził się na prośbę Teotoniusza i uwolnił wszystkich uwięzionych przez siebie chrześcijan mozarabskich.
Teotoniusz zmarł w 1166 r. Kult (do dziś żywy na Półwyspie Iberyjskim) rozwinął się zaraz po śmierci, chociaż został zatwierdzony dopiero przez papieża Benedykta XIV w XVIII w. Jest patronem Portugalii, Viseu, dusz w czyśćcu cierpiących.
W ikonografii przedstawiany w habicie augustianina, z pastorałem. Jego atrybutami są: mitra, księga, krzyż.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-18b.php3
Św. Teotoniusz z Coimbry OESA
Święty kapłan i opat (1086-1166).
Urodził się w 1086 roku w Ganfei, niedaleko Walencji, jego rodzice Eugenia i Oveco wychowywali go pobożnie i w bojaźni Bożej, wcześnie przeznaczając go do stanu kapłańskiego. Jako młodzieniec przybył do Coimbra, do swojego wuja, biskupa Kresconiusza (Dom Cresconio), który wyznaczył na jego nauczyciela archidiakona Tello. Pod jego kierownictwem uczył się czytania tekstów kościelnych i śpiewu liturgicznego. Po śmierci wuja udał się do Viseu, do parafii p.w. Najświętszej Maryi Panny, gdzie został odźwiernym kościoła, wykonując sakrament otwarcia dla katechumenów. Po przyjęciu święceń pozostał w Viseu i na polecenie biskupa Coimbry, Gonsalwesa (Dom Gonsalves), został proboszczem w nowo założonej parafii. Wyposażył ją w księgi, szaty i paramenta liturgiczne oraz ufundował dzwony. Św. Teotoniuszowi rozgłos przyniosła jego niewzruszona postawa podczas głoszenia nauki wiary i dogmatów.
Odznaczał się wielki nabożeństwem do dusz w czyśćcu cierpiących. W każdy piątek odprawiał Mszę Świętą za zmarłych i prowadził procesję na cmentarz, aby tam się modlić za spokój ich dusz.
Dwukrotnie pielgrzymował do Ziemi Świętej.
Św. Teutoniusz po śmierci rodziców rozdzielił swój majątek pomiędzy ubogich, część przeznaczył na parafię w Viseu, a część na budowę klasztoru. Plany budowy zyskały poparcie infanta i biskupa Bernarda, więc budowę klasztoru p.w. Świętego Krzyża i Najświętszej Maryi Matki Bożej rozpoczęto 28 czerwca 1131 roku. Dnia 22 lutego 1132 prace zostały ukończone, a wspólnota przyjęła habit i regułę augustiańską, z 72 braćmi i św. Teutoniuszem jako opatem.
Cieszył się zaufaniem króla Alfonsa I Zdobywcy, który często prosił Teotoniusza o modlitwę za powodzenie spraw państwowych. W dzień św. Jakuba 1139 roku Alfons zwyciężył w bitwie pod Ouriqe pięciu królów pogańskich z ich wojskami. W dowód wdzięczności dla Teotoniusza, obdarował wolnością pojmanych w niewolę mozarabskich chrześcijan.
Św. Teotoniusz dbał o pobożne i rzetelne odmawianie Oficjum, nie pozwalając zakonnikom modlić się pośpiesznie i niedbale.
Zmarł 18 lutego 1166 roku. Kanonizowany w 1167 roku przez portugalskich biskupów, kult Świętego zatwierdził papież Benedykt XIV. W 1630 roku jedno z jego ramion wysłano do Lizbony, a drugie do Viseu.
Patron:
Portugalii, Viseu, dusz w czyśćcu cierpiących.
Ikonografia:
Przedstawiany w habicie augustianina, z pastorałem. Jego atrybutami są: mitra, księga, krzyż.
Varia:
Kilka razy św. Teotoniusz był obiektem niemoralnych zakusów bogatych dam. Jednej, gdy ośmieliła się złożyć mu niedwuznaczną propozycję, z obrzydzeniem napluł w twarz. Z kolei przed zakusami drugiej zmuszony był ratować się ucieczką, zapominając nawet o butach.
**********
św. Gertrudy Comensoli, zakonnicy (+ 1903); świętych męczenników Klaudiusza, jego żony Prepedigny, ich synów Aleksandra i Kucjasza, oraz Maksyma (+ pocz. IV w.); św. Symeona, biskupa i męczennika (+ ok. 107)
**************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE
Nawrqcenie, odc 1: Napoleon
Jestem przekonany, że gdyby Napoleon Bonaparte pojawił się dzisiaj, powiedziałby “czapki z głów współczesny człowieku”…
Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.
******
Osiem duchów zła. Rekolekcje z Ewagriuszem z Pontu
- 18 lutego 2015
Dziś, w Środę Popielcową, katolicy na całym świecie pochylają głowy, by przyjąć posypanie popiołu – znak rozpoczynającego się postu. Popiół przypomina nam, że nasza egzystencja na tej ziemi jest krucha […]
Dziś, w Środę Popielcową, katolicy na całym świecie pochylają głowy, by przyjąć posypanie popiołu – znak rozpoczynającego się postu. Popiół przypomina nam, że nasza egzystencja na tej ziemi jest krucha i poddana ograniczeniom; że jesteśmy „prochem” – zgodnie ze słowami Księgi Rodzaju: „prochem jesteś i w proch się obrócisz!” (Rdz 3,19). Z drugiej strony nie wolno nam zapomnieć, iż popioły, których się używa w Kościele Rzymskim, pochodzą z pozostałości spalonych palm wielkanocnych; jeden znak przeistacza się w drugi – i słusznie! Bo asceza, uczynki miłosierdzia, wyciszenie, skrucha serca i modlitwa nie miałyby sensu, gdyby nie Pascha – to dzięki dziełu zbawienia, którego dokonał Chrystus, mamy nadzieję zmartwychwstania.
Na Wielki Post zatem należy patrzeć w tym szerszym kontekście – za surową oprawą kryje się radość z otrzymania godności dzieci Bożych; poprzez wcielenie Chrystus przyjął naszą ułomną naturę – stał się jak „proch”, by zjednoczyć się z nami. Przez swoje życie, przez czuwanie w Gethsemani, swe upokorzenia, mękę i ukrzyżowanie w pełni doświadczył ludzkich ograniczeń. W tym okresie łączymy się z Chrystusem na pustyni i na drodze Krzyża.
Aż do piątej niedzieli Wielkiego Postu to właśnie tej pustyni szukamy; pragniemy wyjść na nią – na wzór Chrystusa oraz… mnichów, których nie bez przyczyny nazywamy Ojcami Pustyni! Wśród nich pragniemy wyróżnić tego, którego nazwano „filozofem pustyni” – Ewagriusza z Pontu. Wraz z nim wejrzymy w głąb naszego serca, zmierzymy się z naszymi słabościami – z „myślami” – i, zgodnie ze słowami św. Benedykta, będziemy „wyglądać świętej Paschy pełni duchowej radości i tęsknoty”.
Przewodnikiem po mądrości Ewagriusza będzie o. opat Szymon Hiżycki, znawca literatury ewagriańskiej.
Portal PSPO będzie co tydzień publikował kolejne odcinki jego wielkopostnych rozważań, dzięki którym – jak zapowiada ojciec Szymon już w pierwszym filmie – zdołamy uchwycić strukturę życia wewnętrznego, tak jak widział ją Ewagriusz. W dzisiejszym klipie mamy okazję dowiedzieć się, kim Pontyjczyk był i czym właściwie są „myśli”, które raz po raz pojawiają się w jego pismach.
Wielki Post nie musi być czasem jałowego zmagania się z „postanowieniami” – tak często trywialnymi i porzucanymi po chwili. Portal PSPO zachęca, by tym razem czas ten stał się dla nas wszystkich próbą ZROZUMIENIA tego, czym naprawdę jest asceza i życie duchowe. A przygoda z Ewagriuszem wcale nie musi się skończyć wraz z Postem…
Książki Ewagriusza z Pontu i opracowania na temat Ośmiu duchów zła:
- Osiem logismoi w pismach Ewagriusza z Pontu
- Osiem duchów zła
- Wino demonów
- Ojcostwo duchowe
- Ewagriusz z Pontu – mistrz życia duchowego
- Acedia – duchowa depresja
- Pisma ascetyczne t. 1
- Pisma ascetyczne t. 2
- O modlitwie
- Modlitwa Ducha
Osiem duchów zła – Wstęp. Rekolekcje z Ewagriuszem z Pontu
***************************************************************************************************************************************
WARTO PRZECZYTAĆ
Anselm GRUEN OSB
Medytacja słowa Bożego drogą do nadziei
Wierzący Starego Testamentu to człowiek pokładający nadzieję w Bogu; ktoś, kto wie, że jego nadzieja nie będzie próżna. W Nowym Testamencie nadzieję chrześcijanina opisuje zwłaszcza św. Paweł Apostoł. W Liście do Rzymian stwierdza on: „W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją” (Rz 8, 24). Nadzieja chrześcijanina zatem skierowana jest na doświadczenie zbawienia i życia wiecznego dla siebie osobiście, ale także dla całego świata. Powodem naszej nadziei jest Jezus Chrystus. Czytamy w Liście do Kolosan: „Chrystus pośród was – nadzieja chwały” (Kol 1,27). Spojrzenie na Jezusa Chrystusa umacnia nadzieję chrześcijanina.
We wczesnym monastycyzmie słowo Boże było centralnym tematem medytacji. Podczas codziennej pracy w milczeniu mnisi bez przerwy powtarzali w duchu słowo Boże, aby poprzez medytację słowa Biblii odkrywać źródło nadziei, która poprzez Jezusa Chrystusa zawsze w nich była. Zadaniem medytacji była nie tylko pomoc w docieraniu do źródła nadziei, ale i sprawianie, by nadzieja tryskała z niego z nową siłą. Mnichom chodziło przy tym przede wszystkim o osobistą nadzieję, mniej zaś o nadzieję dla świata. Ponieważ jednak dzięki medytacji słowa Bożego byli bardziej pełni nadziei, stawali się znakiem nadziei dla świata. Wielu ludzi z bliska i z daleka, od Aten po Rzym, ciągnęło na pustynię egipską, by u ojców monastycyzmu otrzymywać nadzieję i ufność w swym życiu, by opisywać im swą nędzę i rozdarcie, czekając na słowo wskazówki.
Mnisi znali dwa sposoby medytacji słowa Bożego: ruminatio — przetrawianie słowa Bożego poprzez jego ciągłe powtarzanie oraz lectio divina – Bożą lekturę, czytanie Pisma Świętego.
Ruminatio
W ruminatio chodziło o ciągłe powtarzanie słowa Pisma Świętego, które w ten sposób coraz głębiej wnika w duszę. Mnisi wiązali słowo Pisma Świętego z rytmem oddechu, tak iż słowo nie tylko kształtowało myśli i uczucia mnicha, ale także oczyszczało i uzdrawiało jego podświadomość. Dla mnichów słowa Pisma były słowami uzdrowienia. Gdy rozważali słowo Boże, Bóg mógł uzdrawiać ich rany i napełniać ich coraz bardziej Duchem Świętym. Słowo Boże przemieniało ich myślenie i działanie. Formowało w nich coraz wyraźniej postać Jezusa Chrystusa, Słowa Bożego, które stało się Ciałem. Poprzez medytację słowo Boże miało się i w nich ucieleśniać.
W ćwiczeniu ruminatio istniały dwie drogi: droga antyretyczna oraz droga modlitwy jednosłownej.
Metoda antyretyczna
Najlepszy opis metody antyretycznej znajdziemy u Ewagriusza z Pontu (zm. 399). Dokonuje on najpierw analizy ludzkiego myślenia. Odkrywa, że opiera się ono na pewnych stereotypowych zdaniach, sądach. Ewagriusz nazywa je logismoi — są to myśli, wyrażenia, które podświadomie zadomawiają się w naszej duszy i oddziałują na nasze emocje. Są to pewne przeświadczenia, które człowiek sobie wmawia: „Nikt mnie nie lubi, nikt się o mnie nie troszczy. Boję się. Nie potrafię tego. Wszystko jest bez sensu. Nie mam ochoty. Nie ma nadziei. Wszystko jest daremne”. Psychologia nazywa takie autosugestie „zapisami życia”. W analizie transakcyjnej wyróżnia się na przykład zapis życia nieudacznika: „Nic mi się nigdy nie udaje. Zawsze zawodzę. Nigdy niczego nie osiągnę”. Tego rodzaju przeświadczenia wpędzają człowieka w chorobę i odbierają mu wszelką nadzieję. Ściągają go w dół i sprawiają, że bez przerwy lituje się nad sobą. Ewagriusz opisał około 600 tego typu myśli i zdań wpędzających człowieka w chorobę. Jego zdaniem za ich pośrednictwem mają na nas wpływ złe duchy, które chcą nas odciągnąć od pokładania nadziei w Bogu.
Metoda antyretyczna polega na tym, że słowu, które mnie wpędza w chorobę, świadomie przeciwstawiam słowo biblijne, powtarzając je nieustannie w rytmie oddechu, tak iż przepędza ono negatywne myśli i napełnia mnie Duchem Jezusa Chrystusa. Kiedy na przykład odczuwam lęk przed czymś, winienem powtarzać słowa Psalmu 118: „Pan jest ze mną, nie lękam się: cóż mi może zrobić człowiek?” (Ps 118, 6). Nie chodzi jednak o wypieranie lęku, lecz o to, by poczucie lęku przepajać słowami nadziei psalmisty. Wówczas doświadczę tego, że jest we mnie nie tylko lęk, ale pomimo lęku – także ufność. SłowoPisma pomaga mi na nowo odkryći umocnić nadzieję, która już jest wemnie, lecz do tej pory leżała przywalona warstwą lęku. Prowadzi to do relatywizacji lęku i stopniowego wzrostu ufności. Ewagriusz nazywa tę metodę metodą Jezusową: podczas kuszenia na pustyni Pan Jezus na słowa szatana odpowiadał słowami Pisma, by odeprzeć pokusę.
Dzisiaj wielu ludzi odczuwa rezygnację. Czują się zrezygnowani w obliczu trudności gospodarczych i społecznych w świecie, który staje się coraz bardziej nieprzejrzysty. Widzą cierpienie świata na ekranie telewizyjnym, lecz nic nie mogą na to poradzić. Czują się bezradni w obliczu osobistych problemów, trudności w stosunkach partnerskich. Są bezsilni wobec swoich dzieci, które idą własną drogą. Czują rozpacz, gdyż nie mogą sobie poradzić z depresją lub nałogiem. Zamykają oczy na przyszłość, gdyż nie spodziewają się po niej niczego dobrego. Uważają, że może być tylko gorzej.
Kiedy dręczą nas takie pesymistyczne i beznadziejne myśli czy uczucia, trzeba przywoływać któreś z licznych słów nadziei Pisma Świętego. Mogę na przykład powtarzać werset: „Ty bowiem, mój Boże, jesteś moją nadzieją. Panie, ufności moja od moich lat młodych!” (Ps 71,5). Nie chodzi o to, by za pomocą tego zdania rozproszyć wszelkie negatywne myśli. Muszę najpierw przyznać sam przed sobą, że są we mnie także myśli pozbawione nadziei. Nie wypieram ich, lecz się im przyglądam. Nie poprzestaję jednak na tym. Mimo tych uczuć powtarzam nieustannie słowa psalmisty — bez pośpiechu, bez niecierpliwości, ufny, że słowo Boże jest pełne mocy i potrafi przemienić moją duszę. Wówczas będzie we mnie wzrastała nadzieja. Zobaczę moją sytuację innymi oczami. Stopniowo będzie się we mnie umacniała nadzieja, że moje życie będzie udane, że Bóg rozpostarł nade mną swoją dobrą dłoń i że nie mogę ponieść klęski na mojej drodze.
W Biblii jest wiele słów nadziei. Znajdziemy je przede wszystkim w psalmach. Autor opisuje w nich swoje cierpienia i udręki, lecz nie przestaje pokładać ufności w Panu. Św. Augustyn uważa, że powinniśmy powtarzać słowa psalmów głosem Pana Jezusa. Wszak sam Jezus modlił się słowami psalmów. Na krzyżu odmówił żydowską modlitwę wieczorną, Psalm 31. W agonii modli się do Ojca: „Panie, do Ciebie się uciekam, niech nigdy nie doznam zawodu” (Ps 31,2). Toteż mimo śmiertelnej męki mówi pełen ufności: „W ręce Twoje powierzam ducha mojego” (Ps 31,6), jeśli wraz z Jezusem będziemy powtarzać takie słowa w naszych lękach, beznadziei, rozpaczy, klęsce, to światło Zmartwychwstania opromieni nasz krzyż. Nic będziemy już kroczyć przez życie zrezygnowani i przytłoczeni. lecz wyprostowani, podniesieni przez „błogosławioną nadzieję” (Tt 2, 13), którą nam ofiarował Jezus Chrystus.
Modlitwa jednosłowna
Druga metodą ruminatio jest tak zwana modlitwa jednosłowna. Rezygnujemy w niej z wyszukiwania osobnego słowa Pisma na każdą negatywną autosugestię, by rozproszyć ponury nastrój. Ograniczamy się do jednego słowa lub jednego zdania Biblii, które nieustannie powtarzamy. Kościół Wschodni nie czerpał bezpośrednio z Pisma, lecz posługiwał się modlitwą Jezusową: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży. zmiłuj się nade mną!”. W słowach tych powtarzamy jednak wołanie niewidomego: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Łk 18, 38). Dla mnichów modlitwa Jezusowa oznaczała kwintesencję całej Ewangelii. Widziano w niej wyraz wiary we wcielenie Boga w Jezusie Chrystusie i w zbawienie. Na Zachodzie św. Jan Kasjan szczególnie polecał następujący werset psalmu: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu” (Ps 70,2). Kasjan opisuje dokładnie, w jaki sposób należy modlić się tym wersetem psalmu we wszystkich sytuacjach życiowych — przy pracy, w drodze, podczas posiłku, kładąc się spać. Słowo Boże winno ściśle złączyć się z rytmem oddychania, tak by całkowicie nas przenikało. Przepędzi ono negatywne myśli, stłumi gniew, przemieni nasz smutek. Uspokoi naszego niespokojnego ducha i zwiąże go z Bogiem. Doprowadzi nas też – zdaniem Kasjana – do najwyższej kontemplacji.
Gdy będziemy się nieustannie modlić modlitwą Jezusową lub innym słowem Pisma Świętego, wówczas doprowadzi nas to do wewnętrznego źródła nadziei, które zawsze w nas było. Ze źródła tego możemy czerpać, gdy stajemy przed trudnym zadaniem, gdy czujemy własną bezsilność, gdy z rezygnacją stwierdzamy, że ponieśliśmy porażkę. Gdy będziemy pić z tego źródła, nigdy nic będziemy zmęczeni, choćbyśmy nie wiem jak ciężko pracowali. Jest to bowiem źródło Boże, a tym samym niewyczerpane. Wielu ludzi starających się, aby świat był lepszy, angażujących się w ochronę przyrody, walczących o bardziej sprawiedliwe struktury w gospodarce, o bardziej ludzkie warunki pracy, o sprawiedliwy podział dóbr, przeżywa często gorycz rozczarowania. Czują się wypaleni, zrezygnowani porzucają swoją działalność. Tymczasem modlitwa nie jest ucieczką przed zadaniami, jakie stawia przed nami świat, lecz wiąże nas z owym wewnętrznym źródłem, byśmy czerpiąc z niego, angażowali się w sprawy świata. Wówczas nasze zaangażowanie będzie oparte na nadziei i ufności. Wówczas nawet rozczarowania i porażki nie odbiorą nam naszej nadziei.
Lectio divina
Drugą metodą posługiwania się słowem Pisma Świętego stosowaną przez mnichów jest tak zwana lectio divina. Tradycja benedyktyńska zaleca mnichom codzienną trzygodzinną lekturę Biblii. Celem tej lektury ma być jednak nie studiowanie, lecz medytacja, rozważanie słowa Bożego, a poprzez medytację odkrywanie w tym słowie Serca Bożego. Lectio divina dzieli się na cztery stopnie:
1. Lectio – czytanie. Czytam Pismo Święte powoli i uważnie, nie po to, by pomnożyć swoją wiedzę, lecz by spotkać Boga w Jego słowie. Czytam tak długo, aż jakieś miejsce Pisma mnie wewnętrznie poruszy. Wówczas przerywam czytanie, by głębiej przeżyć to słowo.
2. Meditatio – medytacja, rozmyślanie. Powtarzam słowo Pisma, smakuję je, aby wnikało we mnie coraz głębiej. Nie zastanawiam się nad tym słowem, nie dociekam jego teologicznej treści. Pozwalam, by słowo to samo we mnie działało. Słowo ma z mojej głowy przeniknąć do serca i w moim sercu obudzić tęsknotę za Bogiem, którego dotykam w słowie.
3. Oratio – modlitwa. W krótkiej, żarliwej modlitwie proszę Boga, by ukoił moją tęsknotę, by pozwolił się doświadczyć i ujrzeć.
4. Contemplatio – kontemplacja. Kontemplacja polega na tym, że porzucam myśli, obrazy i wyobrażenia, wnikając w głąb własnej duszy. Tam myśli znajdują swój kres. Tam staję się jedno z Bogiem, który jest poza wszelkim obrazem i słowem. Słowo – powiada Izaak z Niniwy – otwiera drzwi ku bezsłownej tajemnicy Boga mieszkającej w nas.
Lectio divina – lektura Biblii – ukształtowana jest przez duchową egzegezę Pisma Świętego, ustanowioną przez Orygenesa. W egzegezie tej chodzi o to, że wszystkie słowa Biblii rozumiem jako drogę do Boga, jako opis drogi duchowej, jaką dusza kroczy ku Niemu. Nie chodzi przy tym o kwestię, co mam czynić. Pytanie o nowe działanie należy – według Orygenesa – do tak zwanej moralnej egzegezy Pisma Świętego. Tutaj chodzi raczej o pytanie: kim jestem, co jest tajemnicą mojego życia, kim i czym stałem się dzięki Jezusowi Chrystusowi? Na pierwszy rzut oka pytanie to zdaje się nie mieć żadnego związku z nadzieją chrzcścijańską. Kiedy jednak przyjrzymy się temu uważnie, okaże się, że właśnie ten sposób medytacji Pisma staje się źródłem nadziei chrześcijańskiej. Kiedy bowiem poprzez medytację poczuję, kim jestem, zmieni się także moje działanie w świecie.
Źródło nadziei chrześcijańskiej
Najważniejsze doświadczenie, jakie daje mi medytacja słowa Bożego, to poczucie tego, że jestem synem lub córką Bożą. Świat nie ma nade mną władzy. Jestem zanurzony w miłości między Ojcem i Synem. Jestem kochany całkowicie, mam bezwarunkową rację bytu. Nie muszę dowodzić sobie własnej wartości przez osiągnięcia życiowe. Również przed Bogiem nie muszę się sprawdzać ani usprawiedliwiać. Jestem wolny od presji wykazania się sukcesami. Skoro świat nie ma nade mną władzy, to i probierze świata przestają się do mnie odnosić. Jestem w świecie, ale nie ze świata. Medytacja prowadzi do doświadczenia wewnętrznej wolności i pokoju wewnętrznego. Gdy doświadczam Boga w Jego słowie, doświadczam także siebie w nowy sposób. Uwalniam się od obrazów, jakie inni sobie o mnie wytworzyli, a dotykam tego unikalnego obrazu, jaki wytworzył sobie o mnie Bóg.
Jeśli jestem wolny wobec świata, to mogę niezłomnie pełnić swoje dzieło, choćby ludzie mnie nie rozumieli. Nie poddaję się, gdy moje wysiłki spełzają na niczym. Nic czuję rozgoryczenia, gdy świat nie daje się ukształtować według moich wyobrażeń. Być w świecie, ale nie ze świata, nie oznacza jednak ucieczki od niego. Przeciwnie, angażuję się w sprawy tego świata, ponieważ poprzez medytację słowa Bożego ujrzałem go nowymi oczami. Wszak właśnie Pisma Nowego Testamentu mówią mi, że Bóg ma pozytywne zamiary co do tego świata, że w Jezusie Chrystusie nadeszło już królestwo Boże i pragnie stać się widzialne w tym świecie. Nie uzależniam jednak świata od ludzkich wysiłków. Jestem cierpliwy, gdyż wiem, że świat jest w ręku Boga, a nie w rękach ludzi, którzy mylą politykę z własnymi interesami.
Nadzieja dla Kościoła
Żyję we wspólnocie klasztornej. W domu rekolekcyjnym stykam się z wieloma księżmi, którzy są rozczarowani, wewnętrznie wypaleni i bez entuzjazmu wypełniają swoje powinności w Kościele. Obecnie kształtu Kościoła nie wyznacza nadzieja, lecz raczej rezygnacja, rozczarowanie. Ironia, gorycz. Dla mnie osobiście medytacja Pisma Świętego stanowi ważną pomoc, bym nie poddawał się rezygnacji we wspólnocie zakonnej i w Kościele. Doświadczam również rozczarowań z powodu mojej wspólnoty. Wówczas widzę wszystko w czarnych barwach. Złoszcząc się na współbraci, wmawiam sobie, że u nas wszystko idzie kulawo, że nie ma entuzjazmu, że nasze wspólne życie nie jest nacechowane miłością. Gdy dopuszczam te myśli do serca, wówczas widzę wszystko w negatywnym świetle. W takich sytuacjach pomaga mi powtarzanie wersetu psalmu: „Ciężary nasze dźwiga Bóg, zbawienie nasze” (Ps 68,20). Wtedy widzę moją wspólnotę w zupełnie innym świetle. Gorycz zamienia się w poczucie humoru. Bóg dźwiga także ciężary naszej wspólnoty. Bóg okazuje nam cierpliwość i poczucie humoru. W ten sposób znów odzyskuję nadzieję w stosunku do naszej wspólnoty.
Pełniąc posługę kierownictwa duchowego wobec księży, którzy zeszli na manowce, którzy już tylko pracują, nie krocząc drogą duchową – muszę mieć wielką wiarę w Kościół. Zderzając się z negatywnymi stronami Kościoła, muszę się jednak umacniać słowem Bożym. W przeciwnym razie te smutne fakty paraliżowałyby mnie. Oczywiście, słowo Boże to nie różowe okulary, pozwalające nie dostrzegać konkretnych problemów. Słowo Boże daje mi po prostu nadzieję, że Bóg działa i w Kościele, tak jak działał we wspólnocie Izraela, która również nie zawsze dawała budujące świadectwo wiary i miłości. Staram się relatywizować problemy, zwracając wzrok ku Bogu, który i nam dzisiaj objawia swoje miłosierdzie. Wszak Chrystus nie powierzył kierownictwa swojego Kościoła jakimś superludziom, lecz ludziom słabym, takim jak św. Piotr i św. Paweł, którzy – każdy na swój sposób – borykali się z trudnościami wewnętrznymi. Tak więc medytacja słowa Bożego pomaga mi żyć w Kościele pełnią nadziei. A kiedy jestem całkowicie przeniknięty słowem Bożym, mogę doświadczyć, że sam staję się dla wielu źródłem nadziei. Jest to zapewne najwyższy dar, jaki przynosi nam medytacja słowa Bożego: że możemy być nawzajem dla siebie źródłem ufności i błogosławieństwa.
Tekst pochodzi z kwartalnika Pastores 9(4) 2000; za zgodą Redakcji rozważanie zostało opublikowane także w książce Rozeznanie duchowe na trzecie tysiąclecie, Wydawnictwo WAM, Kraków 2001.
https://dl.dropboxusercontent.com/u/65133036/TEKSTY/Anselm%20GRUEN%20OSB%20Medytacja%20S%C5%82owa%20Bo%C5%BCego%20drog%C4%85%20do%20nadziei.docx
*********
Wielki Post w izdebce
Dariusz Piórkowski SJ
Bez okresów świadomie wybieranej ciszy, szczególnie w naszych czasach, człowiek będzie skazany na coraz większą powierzchowność i zagubienie. Cisza potrzebna do modlitwy to wbrew pozorom kwestia wyboru, czyli także rezygnacji z wielu cennych rzeczy.
“Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (Mt 6, 6).
Czy to zalecenie Jezusa dotyczy tylko mnichów i sióstr klauzurowych? Jeśli tak, to wówczas łatwiej byłoby się wymigać… Ale św. Mateusz nie pozostawia wątpliwości: Jezus zwraca się do wszystkich swoich uczniów. I jak tu się modlić i oddalić od ludzi, skoro większość naszego czasu musimy spędzać z ludźmi?
Na początek Wielkiego Postu mamy gotową receptę jak znalazł. I to w księdze napisanej przed paroma tysiącami lat. Prorok Izajasz pisze: “W nawróceniu i spokoju jest wasze zbawienie, w ciszy i ufności będzie wasza siła” (Iz 30, 15), Słowa te skierował do króla Ezechiasza i całego Izraela. Jest VII wiek przed Chrystusem. Jerozolima jest wasalem Asyrii, która podbiła sąsiednie kraje. Izrael musi płacić daninę. Na Asyrię najeżdżają Babilończycy. Ezechiasz dowiadując się o tym, postanawia, że nie będzie już płacić daniny. Równocześnie Babilończycy szukają sprzymierzeńców, także w Izraelu. Król Ezechiasz entuzjastycznie przyjmuje posłów z Babilonu. W tym momencie pojawia się prorok Izajasz, ostrzega przed tą koalicją i zapowiada, że jeśli król Ezechiasz wejdzie w sojusz przeciwko Asyrii, to skończy się to dla wszystkich tragicznie – Izraelici będą przesiedleni do Babilonu. Ezechiasz waha się, ale ostatecznie lekceważy to ostrzeżenie. Nie tylko że przystaje do powstania przeciw Asyrii, ale również wysyła posłów do Egiptu, by szukać wsparcia. Mieszkańcy Jerozolimy skaczą z radości, że nadchodzi wolność. A Izajasz rozpacza i mówi, że lud “spogląda na zbrojownię” (Iz 22.8) jako na swoją ostoję, a nie na Tego, który jest prawdziwym Panem. Król zaufał swojej przemyślności i politycznej strategii, realizuje swoje zamierzenia, ratunek widzi w wojsku faraona, od którego kiedyś Izrael został uwolniony.
Izajasz sprzeciwia się przekonaniu, że to człowiek, a nie Bóg ostatecznie decyduje o losie narodów. Jest też sceptyczny wobec podporządkowania się jakiemukolwiek mocarstwu, bo prędzej czy później Izrael przejmie kult jego bóstw i wprowadzi obce zwyczaje. I właśnie dlatego prorok proponuje to proste rozwiązanie:
“Wejdź w ciszę, to doznasz Bożego wsparcia, poczujesz się silniejszy, nie ulękniesz się tych potęg, nie będziesz musiał szukać pomocy wśród obcych mocarstw. Wejdź w ciszę i wtedy wszystkie te rady i zamierzenia wypływające z lęku, osłabną. Wejdź w ciszę, a staniesz się bardziej wolny wobec presji, by usłyszeć Boga i wybrać to, co słuszne”.
Ale słowa przestrogi Izajasza wydały się Izraelitom łabędzim śpiewem. I powiadali: “Na koniach umkniemy (…) Na ścigłych rumakach cwałować będziemy” (Iz 30, 16).
Wystarczy gotowość
Często narzekamy, że nie mamy czasu na modlitwę, co nieraz bywa prawdą. Jednak nigdy nie będziemy mieli komfortowego miejsca, czy sytuacji życiowej, jakiejś sielanki bez żadnych słabości, grzechów i zmagań, bez konieczności podejmowania trudnych decyzji, bez prób, które będą testować naszą ufność, ale też konfrontować z tym, że ciągle polegamy wyłącznie na sobie.
Pewnego dnia uderzyło mnie, że Pan Jezus niczego od nas nie wymaga, odwołuje się tylko do naszej dobrej woli:
“Jeśli chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki i zamknij drzwi” (Mt 6, 6)
“Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie” (Mt 16, 24)
“Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz. Potem przyjdź i chodź za mną” (Mt 19, 21)
Jest tylko jeden warunek: pragnienie i gotowość, nie miłość. Miłość przyjdzie potem. Nie ma w tych słowach przymusu pojętego jako nieznośny obowiązek. Żeby czegoś chcieć, muszę to poznać, muszę zapragnąć. Jeśli czegoś rzeczywiście chcę, to wtedy niemalże instynktownie wiem, że muszę podjąć konkretne kroki, aby zrealizować moje pragnienie.
Kiedyś odkryłem, że często jestem podobny do króla Ezechiasza. Działam pod wpływem lęku o siebie, liczę tylko na własne siły, ulegam różnym podpowiedziom, które wydają się być dobre, podejmuję decyzje pochopnie i pod wpływem impulsów, czego skutki widać dopiero po czasie. I co słyszę? “Nie walcz, nie szukaj sojuszy, nie polegaj tylko na swoich własnych rozwiązaniach, wejdź w ciszę”. Takie zalecenie wydaje się przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Coś w człowieku krzyczy: to nie wystarczy, to złudzenie, to jakaś bujda na resorach. Wejście w ciszę jest trudne, ponieważ pociąga za sobą zgodę na radykalne ubóstwo, kiedy to już nie ja jestem w centrum i nie ja działam.
Żeby się modlić i przebywać w ciszy, musimy być wyczuleni na różne formy obecności. Najbardziej narzuca nam się fizyczna, ponieważ mamy zmysły, które ją rejestrują. Ale dzisiejsza Ewangelia uczy, że istnieją także inne formy obecności. “Ojciec wasz widzi w ukryciu”. Aż trzy razy Jezus powtarza w Środę Popielcową, że Bóg widzi w ukryciu. Niektórzy boją się tego widzenia, bo myślą, że Bóg podgląda, jakby czegoś o nas nie wiedział, przeszywa wzrokiem jak roentgen i syci się tą czynnością, jakby nie miał nic innego do roboty i był łasy na ploteczki. “Pan widzi serce” – słyszy prorok Samuel. Kto z nas widzi serce drugiego człowieka?
Po co się modlić?
Niemałą trudnością w praktykowaniu modlitwy jest to, że wiele osób wierzących postrzega ją jako narzucony z zewnątrz mus. Ktoś im kazał: mama, ksiądz, Pan Bóg. Więc robią to niechętnie, często na odczepkę. W praktyce taka modlitwa nie ma większego wpływu na człowieka. Inne sprawy po cichu, powolutku i niepostrzeżenie wypychają ją poza ramy codziennego życia.
Dlatego, aby znalezć czas na modlitwę, najpierw trzeba poszukać gdzie indziej. Zajrzeć do serca. Sam zakodowany w pamięci nakaz szybko się wypala. Należy zacząć od motywacji, czyli po co i dla kogo się modlę. Jezus przestrzega, abyśmy ciągle badali nasze intencje i nie tworzyli z siebie pozorantów, którzy odgrywają role narzucone z zewnątrz lub nawet wybrane przez siebie, ale tylko po to, by podtuczyć własną próżność. O jakości modlitwy decyduje nie jej forma, lecz wewnętrzna motywacja – ogień, który formę czyni żywą, a nie skostniałą.
A więc mogę się autentycznie modlić i być wiernym modlitwie tylko wtedy, gdy czynię ją z powinności, a jakże, czyli musu wypływającego z miłości, ze spotkania z żywym Bogiem. Jeśli małżonkowie decydują się na zrodzenie i wychowanie dziecka, to w konsekwencji będą musieli się nim opiekować, jeśli chcą być odpowiedzialnymi rodzicami. Gdyby musieli się codziennie przymuszać, bo ktoś im kazał, biedne byłyby te ich dzieci… Swoją decyzją pobudzaną miłością z jednej strony ograniczają siebie, a z drugiej sama obecność dziecka nakłada na nich obowiązek, ale też rodzi radość, pokój. Jeśli coś podobnego nie nastąpi w relacji do Boga, modlitwa zawsze będzie “wykonywana” mechanicznie na zasadzie uprzedniego zaprogramowania. Człowiek to jednak nie robot.
Kolejną fundamentalną postawą, której potrzeba, aby się modlić, jest niekonsumpcyjne i bezinteresowne podejście do życia. Zwróćmy uwagę na znamienny szczegół w naszej kulturze. Mówimy dzisiaj o weekendzie. Sobota i niedziela potocznie odbierane są jako koniec tygodnia. Tydzień zaczyna się w poniedziałek od pracy, a kończy, niestety, w niedzielę. Tymczasem w chrześcijaństwie niedziela jest pierwszym dniem tygodnia. Nowy tydzień zaczyna się od świętowania, a nie od pracy. Ta kolejność nie jest przypadkowa. Dla wierzących weekend powinien być końcem i początkiem zarazem. W pewnym sensie świętowanie jest pierwsze, ważniejsze niż praca, chociaż pracujemy 6 dni, a święto trwa 1 dzień. Jeśli zmienimy tę kolejność, to niedziela podporządkowana będzie pracy, także temu, czego nie zdążyliśmy zrobić w tygodniu. Bezinteresowności uczymy się przez świętowanie. W pracy zarabiamy pieniądze.
Jedynym moim celem w modlitwie powinno być to, że jestem tam dla Boga. To nie jest łatwe, bo my zwykle chcemy, aby nasze działanie miało jakiś wymierny wynik. Chcemy coś osiągnąć. Jeśli jest pustka, nie ma owoców, to wkrada się niepokój. Nie modlę się po to, by coś zdobyć: spokój, wspaniałe uczucie, jakąś myśl, czy uzdrowienie, choć od tego zwykle zaczynamy drogę modlitwy – ciągle czegoś chcemy od Boga. Oczywiście, kiedy się modlę, niczego nie oczekując, to, paradoksalnie, otrzymam dużo, często niespodziewanie.
Zobaczyć coś więcej
Jest taka wspaniała definicja modlitwy, którą znalazłem u św. Augustyna: “Modlitwa to uświadamianie sobie, że Bóg teraz tworzy świat”. W centrum jest Bóg, jest patrzenie na Niego, uświadamianie sobie, że On działa, że jest obecny. Skoro Bóg “teraz tworzy świat” , to również tworzy mnie. Ważne jest tutaj słowo “teraz”. Kiedy jestem na modlitwie, to uświadamiam sobie, że ja teraz jestem Bożym dziełem, ciągle stwarzanym, że jestem tkany i upiększany.
Modlitwa nie może być też oderwana od życia. Jezus nigdzie nie powiedział, że mamy się zamknąć za murami klasztorów. Nie kazał również opuszczać swego ciała czy w ogóle cielesności. Skoro cały człowiek się modli, więc muszę uwzględniać, że mam ciało i żyję w konkretnym miejscu, kulturze i społeczności. Muszę kochać swoją cielesność. I tutaj pojawia się problem. Weźmy chociażby samo ciało. Dzisiaj katujemy je inaczej niż w średniowieczu. Wtedy skórę biczowano, żołądki głodzono. W naszych czasach skórę się albo ubóstwia albo nie zwraca się na nią uwagi. Ciało gnębi się przeciążaniem psychiki, stresem, zagonieniem, przekraczaniem granic cielesności. Dla skatowanego ciała i psychiki, wejście w ciszę może stać się nieznośną udręką, bo właśnie wtedy cały ten nieład dociera do świadomości. Więc lepiej uciec od modlitwy. I tak powiela się błędne koło.
Jeśli w Wielkim Poście zaleca się post, to właśnie po to, by przebić się przez skorupę powierzchowności i dotrzeć w swoim wnętrzu do tego miejsca, gdzie bije Źródło życia. Cisza to też post. Ani lżejszy, ani cięższy niż niejedzenie. Ale każda forma postu wyzwala.
Polecam: “W krainę ciszy” M. Lairda OCD
Książka ta budzi tęsknotę za prostotą i wewnętrznym pokojem. Ojciec M. Laird proponuje drogę, która prowadzi nas od zewnętrznego chaosu trosk, myśli, ran, lęków i nieustannej “wewnętrznej opery mydlanej” toczącej się w naszej głowie, do naszego centrum, gdzie obecny jest Bóg i gdzie cieszymy się z tego, że jesteśmy. Tam doświadczamy pokoju. Jest to książka dla tych, którzy pragną ciszy w zabieganiu i chcą uczyć się modlitwy, by potem doświadczyć wewnętrznej wolności, a także doznać stopniowego uzdrowienia. Gorąco polecam wszystkim, którzy szukają duchowego rozwoju.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1723,wielki-post-w-izdebce.html
*********
www.flickr
*********
Słowo Boże w strumieniu oddechu. Metoda modlitwy
Krzysztof Osuch SJ
Przedstawię prosty i bliski memu sercu sposób modlitwy. Znający Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli łatwo odkryją w nim podobieństwo do drugiego i trzeciego sposobu modlitwy (por. Ćd 249-257; 258-260). Przed nami pięć kroków, a na na samym początku dwa różne punkty wyjścia.
Bardzo doradzam ten sposób MODLITWY… Zacząć trzeba od uchwycenia ducha tego rodzaju modlitwy.
Wczuć się w siebie (a)
- Pierwszy krok – pierwsze działanie: uświadamiam sobie to, co w tej chwili jest dla mnie ważne. Przez chwilę (zależnie od potrzeby kilka minut) wyciszam się, uspokajam i uświadamiam sobie, w jakiej znajduję się sytuacji. Konkretnie mówiąc, wglądam w siebie, by zdać sobie sprawę z tego, co dziś lub ostatnio jest dla mnie ważne, bardzo ważne.
- Pytam siebie: co dziś przeżyłem czy wciąż jeszcze przeżywam najintensywniej? Łatwo odpowiem na to pytanie, gdy zdam sobie sprawę z treści moich uczuć. Nasze uczucia mają różną treść i „barwę”. Jedne są dla nas miłe, inne przykre; jedne wywołują poczucie radosnej lekkości istnienia, inne przygniatają nas. Jedne uczucia są przelotne i związane z wydarzeniami połowy czy całego dnia… Inne są niemal stałą barwą istnienia.
Przypatrując się sobie i swoim uczuciom, uświadamiam sobie, że np. mocno zabolało mnie dziś doznane niepowodzenie, doznana krzywda; ciąży mi konflikt z kimś lub konflikt sprzecznych dążeń we mnie. Kiedy indziej uświadomię sobie, jak bardzo (i nieskutecznie) pragnę poprawy relacji z ludźmi, jak bardzo przenika mnie niewypowiedziana tęsknota za pełnią, która jest tylko w Bogu itp.
W punkcie wyjścia mojej modlitwy mogę wydobywać na wierzch także to, co bywa przytłumione i zepchnięte, ale tak naprawdę niemal stale (i od dawna) jest dla mnie najtrudniejsze i codziennie przytłacza. Mogą to być skutki doświadczanego odrzucenia, a także poczucie mniejszej wartości, lęk, trwoga czy też przygniatające poczucie winy.
Czytać uważnie Pismo Święte (b)
- Żeby wyjść z impasu, sięgam po Pismo Święte i czytam je uważnie.
- Słowo Boże na pewno dotknie czegoś ważnego we mnie! Na pewno coś mnie uraduje, bądź coś zaboli. Po kilku czy kilkunastu minutach lektury skontaktuję się jakoś z moim ważnym problemem, bólem, raną czy grzechem… A może raczej rozjaśnię się i rozraduję wewnętrznie; zechcę Boga wielbić, dziękować Mu… Może to być np. opowieść z Ewangelii o paralityku lub głuchoniemym uświadomi mi moje duchowe problemy w relacjach z Bogiem i bliźnimi.
- Kiedy indziej żywy oddźwięk obudzi treść Jezusowego Kazania na Górze, przypowieść o ziarnie czy wielkie obietnice dane przez Jezusa tym, którzy idą za Nim.
Wypowiem siebie przed Bogiem
- Drugi krok – drugie działanie: Wypowiem siebie przed Bogiem. Można to uczynić zwyczajnie, zwracając się do Boga w myślach czy szeptem… Jednak w omawianym sposobie modlitwy mam zadać sobie trochę trudu, by najpierw znaleźć jedno czy dwa krótkie zdania, które pasują do mojej obecnej sytuacji psychiczno-duchowej.
- Konkretnie wygląda to tak: Wczułem się w biblijną sytuację, np, niewidomego, który pragnie uzdrowienia. Z kolei uświadomiłem sobie, że i ja, choć patrzę i widzę, to jednak nie widzę tak, jak widzi Jezus; dlatego wypowiem siebie w takich zdaniach: Czego chcę, Panie? – Spraw, abym przejrzał. Inna sytuacja: Doświadczam chwiejności w swoim postępowaniu czy zwątpienia w wierze. Mogę zatem wypowiedzieć się w takim zdaniu z Ewangelii: Wierzę, Panie – zaradź memu niedowiarstwu.
- Kiedy indziej czuję się wewnętrznie zraniony czy chory w swej psychice, w duszy. Mogę wtedy wypowiedzieć siebie wobec Chrystusa w takim akcie strzelistym: Jezu, Jezu we mnie – uzdrów mnie swoją Miłością (Staehelin). Jeszcze inna sytuacja: Czuję się odrzucony czy opuszczony przez wszystkich. Wtedy tak mogę się modlić: Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka – to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27, 10).
- Lub: Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja – bo od Niego pochodzi moja nadzieja (Ps 62, 6). Gdzie szukać odpowiednich zdań do naszej modlitwy? Najlepiej w Piśmie Świętym, zwłaszcza w Psalmach, także w pieśniach religijnych czy w pełnych mądrości zawołaniach świętych, mistyków itp.
Uspokoić oddech i wypowiadać akt strzelisty
- Trzeci krok – trzecie działanie: Uspokajam się, zwracając uwagę na oddychanie. Przez kilka chwil uświadamiam sobie to, że oddycham. Oto wdycham powietrze i je wydycham. Może nieco, samoczynnie, pogłębi się mój oddech. Zauważając ten życiodajny rytm, poczuję pewien spokój. Teraz jestem gotów, by zacząć się modlić obranym aktem strzelistym. Przechodzę zatem do czwartego etapu i wykonuję czwarte działanie.
- Czwarty krok – czwarte działanie: Słowa modlitwy wiążę z oddechem.
Pierwszą część obranego aktu strzelistego wypowiadam (myślnie) przy wdechu, a drugą część zdania – przy wydechu (lub na odwrót). Dotąd wykonałem trzy działania. Zajęło mi to trochę czasu (może 5, może 10 minut). Teraz chcę czynić to, co jest najważniejsze. Zaczynam wołać do Tego, Który zna mnie, miłuje i bardzo pragnie mi pomóc! On na mnie patrzy, a ja wierzę Mu i ufam. Mogę zatem zacząć się modlić w najściślejszym znaczeniu tego słowa. Na to działanie poświęcę najwięcej czasu. Mojemu Dobremu Ojcu (por. Mt 6, 25nn) dam czas na zbawcze działanie!
- To przede wszystkim mnie potrzebny jest ten dłuższy czas, by przyjąć zbawcze działanie Boga!
- Będę wypowiadał siebie tak długo, aż odczuję odpowiedź mojego Ojca. Będę wołać żarliwie.
- Przypomnę sobie, że mogę być teraz jak dziecko uspokojone w ramionach ojca lub matki… Ja tak modlący się będę jak maleńki stateczek, który unosi się na wielkiej spokojnej fali Boskiego Oceanu Miłości i Mocy.
Słowa modlitwy jednoczą z Bogiem
- Piąty krok. W miarę trwania tej modlitwy dzieje się w nas rzecz cenna, piękna i zdumiewająca: stopniowo odmienia się nasze duchowe odczuwanie. Okazuje się, że nasze działania otwierają nas na działanie samego Boga! Ogarnia nas Boże światło. Dotyka nas zbawcza Moc Boga.
- Wchodząc w taki rodzaj modlitwy, przyczyniamy się do głębokiego spotkania biednej rzeczywistości własnego serca z przebogatą Rzeczywistością Łaski Pana. Nasz czas styka się z wiecznością Boga. Do naszego kruchego istnienia zyskuje przystęp wszechmoc Boga. Do nas chorych przychodzi Boski Lekarz.
- Moc zbawcza, która nas dotyka, nie płynie zatem ani z rytmicznego oddychania, ani z samych słów, lecz od samego Boga! Zachowajmy zatem szacunek i wolność wobec wybranego aktu strzelistego. Możemy go w jakimś momencie skrócić czy uprościć, a nawet odłożyć na bok, by użyć go znów innym razem. To uproszczenie może dokonać się już w trakcie przygotowania bądź w czasie samej modlitwy. Nie da się tego z góry przewidzieć czy zaplanować.
- Warto być jednak przygotowanym na to, że po pewnym czasie rytmicznego wołania do Pana odczujemy spontaniczną potrzebę, by pozostawić tylko dwa słowa czy nawet tylko jedno. Cały jednak czas serce pamięta o „rzeczy” najważniejszej, że mianowicie każdy etap tej modlitwy podejmujemy w wierze w Boga, który zawsze jest z nami i słyszy nasze wołanie. Nie polegamy zatem na samej metodzie modlitwy, na metodzie jako takiej, ale na samym Bogu.
- Naszą modlitwę możemy dopełnić i zakończyć dziękczynieniem za otrzymane łaski, a także uwielbieniem Boga. Byłby to krok szósty i siódmy.
Inspirujące przykłady
- Gdy ponosi mnie pycha, mogę się modlić takimi aktami strzelistymi: Do tchnienia wiatru podobny jest człowiek – dni jego jak cień przemijają (Ps 144, 4).
- Wobec kruchości życia: Wierzę, że będę oglądał dobra Pana w krainie żyjących (Ps 27, 13); lub Nabierz odwagi i oczekuj Pana (tamże).
- W obliczu pokus: Nie daj mi odejść – od Twoich przykazań. Jestem gościem na ziemi, nie kryj przede mną Twych przykazań (Ps 119, 19). Twa sprawiedliwość to wieczna sprawiedliwość, a Prawo Twoje jest prawdą (Ps 119, 142). Jesteś blisko, o Panie, i wszystkie Twoje przykazania są prawdą (Ps 119, 151).
- W sytuacjach zagrożenia i lęku: Pan obrońcą mego życia: przed kim miałbym czuć trwogę? (Ps 27, 1). Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego (Ps 23, 1). Oto mi Bóg dopomaga, Pan podtrzymuje me życie (Ps 54, 6).
- Wobec przygnębiającego poczucia winy i wspomnień o grzechach: Me pamiętaj mi grzechów i win mej młodości, lecz o mnie pamiętaj w swoim miłosierdziu (Ps 25, 7). Spójrz na udrękę moją i na boleść – i odpuść mi wszystkie grzechy (Ps 25, 18). Pan odpuszcza wszystkie twoje winy (Ps 103, 3).
- Wobec poczucia ubóstwa i nędzy: Jestem ubogi i nędzny, ale Pan troszczy się o mnie (Ps 40, 18). On moje dni dobrami nasyca (Ps 103, 3). Bóg dom gotuje dla opuszczonych – tylko oporni zostają na zeschłej ziemi (Ps 68, 7).
- Pośrodku smutku: Me ukrywaj przede mną swojego oblicza (Ps 102, 3). Ja się jednak rozraduję w Panu i rozweselę się w Bogu, Zbawcy moim (Ha 3, 18). Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy (Łk 1, 46n).
- W opuszczeniu: Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27, 10). Oto wyryłem cię na obu dłoniach (twe mury są ustawicznie przede Mną) (Iz 49, 16). Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja, bo od Niego pochodzi moja nadzieja (Ps 62, 6).
- Przed zaśnięciem i po obudzeniu: Kładę się, zasypiam i znowu się budzę, bo Pan mnie podtrzymuje (Ps 3, 6).
- Gdy moje życie toczy się w poczuciu wewnętrznego skurczenia i ociężałości czy opieszałości, wtedy tak mogę się modlić: Uwolnij mnie, Panie – Panie, pochwyć mnie. Gdy czuję tęsknotę za wyzwoleniem z ciasnej klatki swojego egoizmu, wtedy tak mogę się modlić: Daj mi Ciebie – zabierz mi mnie.
________________________________________________________________________________________
„Drugi sposób polega na tym, że osoba modląca się, klęcząc lub siedząc, zależnie od większej dyspozycji, w jakiej się znajdzie, i od większej pobożności, jaka jej towarzyszy, z oczyma zamkniętymi lub utkwionymi w jednym punkcie, bez rzucania nimi tu i ówdzie, wymówi słowo „Ojcze” i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować [różne] znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniach odnoszących się do tego słowa. I w ten sam sposób niech postępuje z każdym słowem modlitwy Ojcze nasz, lub innej jakiejś modlitwy, którą zechce wziąć za przedmiot modlenia się w ten właśnie sposób” (Ćd 252).
„Trzeci sposób modlenia się polega na tym, że przy każdym oddechu modli się człowiek myślnie, mówiąc [w myśli] jedno słowo Ojcze nasz albo innej jakiej modlitwy, którą się odprawia. A zatem między jednym a drugim oddechem mówi się tylko jedno słowo. I w czasie od jednego oddechu do drugiego zwraca się uwagę głównie na znaczenie tego słowa lub tej osoby, ku której kieruje się modlitwę, albo na lichotę własną, albo na różnicę między wzniosłością [tej osoby] a naszą własną lichotą. I wedle tej samej formy i reguły będzie się postępować ze wszystkimi innymi słowami modlitwy Pańskiej. Inne zaś modlitwy, jak Zdrowaś Maryjo, Duszo Chrystusowa, Wierzę, Witaj Królowo odmówi się sposobem zwyczajnym” (Ćd 258).
Inspirację zaczerpnąłem z artykułu o. Williego Lamberta SJ, Drei Weisen zu beten, w: „Korrespondenz zur Spiritualitaet der Exerzitien”, nr 46 (1981),
s. 82-97.
http://osuch.sj.deon.pl/2015/01/21/k-osuch-sj-slowo-boze-w-strumieniu-oddechu-duchowosc-deon-pl/
**********
Tomasz Kot SJ
Zmęczeni i wypaleni – co dalej?
O zmęczeniu, które chroni człowieczeństwo
Pokonać zmęczenie
Gdyby nie zmęczenie, można by zrobić więcej i lepiej, żyć intensywniej… Chyba nikt dziś nie ceni zmęczenia. Raczej spostrzegamy je jako ograniczenie, które najlepiej byłoby pokonać. Często już nie wystarcza tradycyjna kawa, by nieco wydłużyć czas czuwania. Półki sklepów uginają się od specyfików w kolorowych opakowaniach, które obiecują wyeliminowanie zmęczenia, przynajmniej na jakiś czas, ale za to bez potrzeby odpoczynku! Wielu nie przeszkadza nawet to, że natura i tak daje o sobie znać i później przychodzi jeszcze większe wyczerpanie. Różnego typu napoje pobudzające czy inne tego typu środki, choć wykorzystują zdobycze współczesnej medycyny, tak naprawdę swą atrakcyjność budują, odwołując się do marzenia starego jak świat: zero zmęczenia! Bogowie greckiego panteonu, choć sypiali, nie znali zmęczenia. Niewyczerpani i niestrudzeni wzbudzali zazdrość i prowokowali marzenia słuchaczy greckich mitów.
Pragnienie wyzwolenia się z pęt zmęczenia jest chyba jednak czymś bardziej uniwersalnym. Z pewnością zdecydowana większość entuzjastów red bulla, jeśli w ogóle słyszała greckie mity, niewiele z nich pamięta. Podobnie jednak jak starożytni wyciąga rękę w poszukiwaniu panaceum na zmęczenie.
Obrazy zmęczenia
Dziecko zasypiające pośród swych zabawek, uczeń nad zeszytem, robotnicy przystający niosąc wielkie ciężary, staruszkowie niemogący już podnieść łyżki do swych ust… To tylko niektóre obrazy zmęczenia. Męczy zabawa, nauka, praca, ludzie i po prostu samo życie. I nie dotyczy to jedynie kondycji fizycznej. Równie, a nawet bardziej dotkliwie można być wyczerpanym psychicznie. Zmęczyć się może także nasza wiara.
Zmęczenie jest zatem jednym z najbardziej fundamentalnych doświadczeń człowieka. Towarzyszy wszystkim bez wyjątku, od dnia narodzin po samą śmierć, we wszystkich dziedzinach życia. Czy jest jednak ono jedynie nieuniknioną przypadłością ludzkiej kondycji, która pojawiając się co pewien czas, zmusza nas do wstrzymania naszych działań, opóźnia realizację naszych projektów, stawiając nas niejako na marginesie życia? Czy w doświadczeniu zmęczenia jest jakikolwiek sens? Czy, nie mając innego wyjścia, winno się zmęczenie jedynie redukować do koniecznego minimum, które należy po prostu przeczekać?
Daj Mi pić
Tak jak w ludzkim życiu, zmęczenie raz po raz pojawia się na kartach Biblii. Najwięcej jednak mówi się o nim w Sychar, małym miasteczku samarytańskim, przy studni Jakuba (por. J 4, 1-42). To właśnie tutaj, w samo południe, usiadł Jezus. Za chwilę do tej samej studni podejdzie kobieta, której imienia Ewangelista nie zapisał, jakby chciał, by każdy mógł wstawić w tym miejscu własne. Rozmowa będzie dotyczyć wody, miejsc kultu i życia wiecznego… Będzie bardzo głęboka i teologiczna – jak to zazwyczaj bywa w Janowej Ewangelii.
Zanim jednak do niej dojdzie, warto nie przegapić jednego zdania: Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy źródle (J 4, 6). Ot, codzienny obrazek ze zwykłego, ludzkiego życia. Niewiele tu z Chrystusa tryumfującego, pełnego mocy, przychodzącego z pomocą innym. Wręcz przeciwnie, tym razem to Jezus, spragniony, prosi nadchodzącą kobietę o pomoc: Daj Mi pić (J 4, 7). Tak zaczyna się spotkanie, które przemieni życie tej kobiety i wielu innych mieszkańców Sychar. Właśnie od zmęczenia i pragnienia. W takim razie zmęczenie nie musi być zupełnie nieużyteczne
Pragnienie i zmęczenie idą zawsze w parze. Zmęczenie obnaża pragnienie życia, o którym łatwo nam przychodzi zapomnieć, gdy jesteśmy pełni energii i gdy może nam się wydawać, że mamy w sobie życie. I nie tylko o zmęczenie fizyczne tu chodzi. Każde działanie, każdy gest i każda sytuacja – niezależnie od tego, czy dotyczy rzeczywistości fizycznej, czy duchowej – niesie ze sobą zmęczenie. Zresztą podobnie można powiedzieć o braku działania. Bywamy przecież zmęczeni “nicnierobieniem”, choć pozornie oszczędza ono wszelkie nasze siły… Gdy zatem przy studni Jakuba mowa jest o wodzie i ugaszeniu pragnienia, za każdym razem chodzi o pragnienie życia i zmęczenie, które objawia jego brak.A studnia jest głębokaNa prośbę Jezusa kobieta nie odpowiada od razu. Zaskakuje ją sama prośba, a raczej to, że Jezus, będąc Żydem, w ogóle ośmiela się zwrócić z nią do Samarytanki. Zaskoczenie jest jeszcze większe, gdy proszący Daj Mi pić mówi o tym, że mógłby jej dać wody żywej. Rozsądek szybko jednak bierze górę nad zdziwieniem: Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? (J 4, 11). Samarytanka – podobnie jak każdy z nas – wie, jak bardzo woda potrzebna jest do podtrzymania życia i zna trud codziennych pielgrzymek do studni. Wie też, że potrzebny jest czerpak. To wszystko oznacza pomysłowość człowieka w poszukiwaniu przezwyciężania zmęczenia, która dziś może bardziej niż kiedykolwiek rozwinęła różne techniki i środki podtrzymujące nasze siły czy nawet przedłużające życie.
Niebycie Bogiem
Jednak używając nawet najlepszych środków i będąc w sile wieku, nie uda się nam wyeliminować zmęczenia raz na zawsze. Najlepszy odpoczynek to tylko odsunięcie w czasie kolejnego doświadczenia zmęczenia: Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął (J 4, 13). W powtarzalności zmęczenia czy pragnienia doświadczamy czegoś bardzo poważnego: własnej niewystarczalności, ograniczenia czy – jak powiedzieliby opisowo biblijni autorzy – niebycia Bogiem, czyli bycia stworzeniem. Choć wydawać się to może bardzo oczywiste – nie brak przecież takich stwierdzeń w teologicznych i duchowych traktatach – praktyka codziennego życia świadczy jednak o tym, że bardzo trudno się nam do tego przyznać. Choćby dlatego, że nie cenimy przeróżnych stanów zmęczenia, próbując ich unikać, denerwując się nimi, żałując, że się nam przydarzają.
A przecież to nasza ludzka rzeczywistość, tak samo ważna jak możliwość działania i tworzenia. Niedocenianie jej, spychanie na dalszy plan czy nawet wstydliwe skrywanie to próba bycia kimś innym niż w rzeczywistości jesteśmy, próba bycia nieludźmi. Może właśnie dlatego na spotkanie z Samarytanką Jezus przyszedł zmęczony i zwyczajnie poprosił, by dała Mu pić. Jakby chciał pokazać, że nie wstydzi się być człowiekiem, z tym wszystkim, co przydarza się ludziom: zmęczeniem, słabością, starością…
Przyjdźcie do Mnie wszyscy
Dalszy ciąg spotkania przy studni Jakuba przynosi niesamowitą obietnicę: Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu (J 4, 14). Nic dziwnego, że role się odwracają i teraz Samarytanka prosi o wodę, która raz na zawsze ugasiłaby jej pragnienie, oszczędzając kolejnych, codziennych wypraw do studni.
Niezrozumiała może się wydawać w tym kontekście prośba Jezusa: Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj! (J 4, 16) – jakby zupełnie zmieniająca temat rozmowy. Zmiana ta jednak znów jest tylko pozorna. Historia pięciu mężów kobiety i szóstego mężczyzny, który już nawet nie jest jej mężem, przypomina czerpanie wody ze studni: ciągle na nowo, ciągle kolejny raz, który znów nie okazał się ostatecznym, lub inaczej mówiąc – tym właściwym. Słysząc to, kobieta wraca do miasta, zostawiając dzban, tak jakby nagle przestała pragnąć i szukać. Czyżby spotkany Jezus był w końcu tym właściwym? Symbolika biblijna podpowiada, że byłby to siódmy jej mężczyzna – prawdziwy, pełny, taki jak żaden dotąd.
Pragnienia ciągle rozczarowanego
Zmęczenie i pragnienie popychają nas do poszukiwania źródła siły poza nami, popychają nas do spotkań, które zdają się obiecywać spełnienie. Sześciu mężczyzn w życiu Samarytanki z Ewangelii św. Jana to nic innego jak wołanie pragnienia o miłość, która nie męczy i która się nie męczy. Pragnienia ciągle rozczarowanego.
Powtarzalność naszego zmęczenia i naszego pragnienia, mimo różnych prób zaradzenia, nieuchronnie prowadzi do poszukiwania czegoś radykalnie innego, co nie będzie już tylko kolejnym epizodem w coraz dłuższej serii prób. Siódmy mężczyzna Samarytanki był naprawdę Inny. Tak inny, że zapomniała o dzbanie z wodą i o pragnieniu. Św. Augustyn mawiał, że niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Bogu.
Zaproszenie do zmęczenia
Każde zmęczenie niesie zatem w sobie przypomnienie pragnienia Życia, którego nie mamy w sobie. W pewien sposób może stać się cenniejsze niż każda działalność i zabieganie, ponieważ odsłania prawdę o nas. Owszem, może się zdarzyć, że będziemy próbować dostępnymi nam środkami przeciwdziałać zmęczeniu, próbując jak najszybciej odzyskać siły i o nim zapomnieć. Wcześniej czy później jednak przychodzi zmęczenie zmęczeniem i tęsknota za prawdziwym wytchnieniem. Wówczas uszy nasze stają się szczególnie wrażliwe na zaproszenie Jezusa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11, 28). Zaproszenie, które z trudem mogą usłyszeć wypoczęci i pełni sił… Zmęczenie stoi na straży naszego człowieczeństwa. Chroni je często wbrew nam samym.
Tomasz Kot SJ
http://www.katolik.pl/zmeczeni-i-wypaleni—co-dalej–,2328,416,cz.html?s=3
*******
Uważaj na siebie, bo droga ta prowadzi do zguby – przestrzega Pan: „…aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych.” (Łk 21,34)
Takiego rozeznania łatwiej dokonać w ramach duchowego przygotowania do świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Sprzyja temu nastrój i atmosfera wypływająca z przeżywania okresu Wielkiego Postu; pewna doza wyciszenia, zamyślenia i doniosłej refleksji.
Willi Lambert SJ, Rachunek sumienia według św. Ignacego Loyoli
W czasie I Tygodnia Rekolekcji Ignacjańskich wśród pomocniczych tekstów proponowałem niekiedy także poniższy – naprawdę ZNAKOMITY – tekst o. Willi Lamberta SJ, poświęcony codziennemu rachunkowi sumienia. Wymaga on uważnej, pewno parokrotnej lektury (i powrotów co jakiś czas).
Mój skromny „wkład” polega na przydaniu pewnych wyróżnień… Tekst pochodzi ze „Słownika duchowości ignacjańskiej”.
– Wstęp i wybrane HASŁA można znaleźć tu:
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/slownik_ignacjanski.html
RACHUNEK SUMIENIA (I)
„Wieczorem staję przy otwartym oknie (…)i pozwalam zdarzeniom dnia unosić się jak dym. To dla mnie najważniejszy sposób modlitwy”. To, co mój jezuicki współbrat opisuje tymi słowami, uwidacznia nieco, co dla Ignacego było najprawdopodobniej najważniejszym i najbardziej znaczącym ćwiczeniem duchowym: rachunek sumienia.
W rachunku sumienia chodzi o to, aby być przed „Bogiem, Który Widzi” (por. Rdz 16, 13) z życiem i przeżyciami danego dnia. Słowo z Psalmu 139 może uświadomić, że bardziej chodzi o to, aby dać spojrzeniu Bożemu spocząć na sobie, niż o to, aby przejrzeć samego siebie: „Panie, przenikasz i znasz mnie… wszystkie moje drogi są Ci znane”(Ps 139, 3. 9).
Inne nazwy rachunku sumienia mogą rozjaśnić jeszcze bardziej jego sens:
Termin egzamin wskazuje na przebieg duchowej kontroli. U św. Pawła mamy na to klasyczną krótką formułę: „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!” (1 Tes 5, 21). Chodzi więc o to, aby we własnym życiu rozróżniać prawdziwe od fałszywego.
Określenie analiza lub „analiza dnia” jest wyrazem przekonania: każdy dzień jest wartościowy. Wiele z tego człowiek odczuwa i widzi natychmiast. Wiele ukazuje się dopiero przy kopaniu – tak jak wiele skarbów ziemi może być zyskanych dopiero po wykopaniu.
Sformułowanie modlitwa odpowiedzialności mówi: człowiek prowadzi swoje życie w dialogu. Zawsze, a przede wszystkim wtedy, kiedy chowa się w gąszczu jak Adam i Ewa lub spuszcza oczy jak Kain, Bóg zaprasza go do rozmowy: „Adamie, gdzie jesteś?”, „Kainie, gdzie jest twój brat, Abel?”
Oznaczenie rachunku sumienia jako modlitwy kochającej uwagi daje następujący wyraz: chcę przed Bogiem zwrócić się z otwartym sercem ku rzeczywistości życia i uczyć się postrzegać ją jako „wielką uwagę Boga”. Chcę wychodzić naprzeciw życia a ludzi spotykać z kochającą uwagą w wierze, że Bóg obejmuje nas poprzez rzeczywistość.
Gdy się weźmie pod uwagę modlitwy psalmami Starego Testamentu, to rachunek sumienia oznacza przede wszystkim, aby swoje własne życie rozumieć i próbować przeżywać jako historię zbawieniai w ten sposób stać się „mądrym”: „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca” (Ps 90, 12).
W Nowym Testamencie znajdujemy zaproszenie do rachunku sumienia przede wszystkim w słowach, które napominają, aby być „trzeźwymi i czuwającymi” (por.1P 5,8), uczyć się rozpoznawać „znaki czasu” i „badać duchy” (por. 1 Kor 12, 10; 1 J 4, 1-6).
Właściwy sens rachunku sumienia to uczyć się żyć ze wzmożoną uwagą.
Podstawowymi krokami ku temu są według Ignacego: ■obecność, ■dziękczynienie, ■rozeznawanie, ■pojednanie, ■przewidywanie.
Możliwe jest, że w tle stoi zawsze pojedynczy krok, ale w dłuższej perspektywie potrzeba jednak wszystkich tych kroków.
1- Ćwiczenie się w byciu obecnym: po pierwsze, chodzi o to, aby przyjść, przyjść do siebie, stać się obecnym, cichym, spokojnym.
Kiedy wody duszy są zbyt niespokojne, dzień jedynie niewyraźnie się w nich odbija. Dla tego pierwszego kroku pomocnym może być, aby znaleźć sobie spokojne miejsce, kilka razy spokojnie odetchnąć i pozwolić przyjść temu, co nas najbardziej porusza, zaś później „puści”. Świadomość, że jest się przed Bogiem, może pogłębić uciszenie.
2- Ćwiczenie się w dziękczynieniu; „Podziękowanie za dobrodziejstwa Boże”, mówi Ignacy (por. Ćwiczenia duchowe nr 43).
Podziękowanie za zdrowie, za spotkania w ciągu życia; za słońce i wiatr, za kwiat między kamiennymi płytami; za przychylność, za dobre słowa;za miejsce pracy, które nie jest oczywistością; za dobrą lekturę;za własne dzieci; za dobrą polityczną wiadomość, za całe dobro, które mogło się stać przeze mnie; podziękowanie za moje życie.
3- Ćwiczenie w rozeznawaniu: jak pełne sensu życie możliwe jest w dziękczynieniu i przez coraz to nowe kroki pojednania, tak samo przez rozeznawanie. Rozeznawać znaczy, spoglądać po raz pierwszy i drugi na rzeczywistość.
W pierwszym spojrzeniu pozwalam wszystkiemu w sposób nieuporządkowany i bez cenzury pojawić się w mojej świadomości, co tylko zechce się ukazać: smutek, radość, gniew, niecierpliwość, spotkania, decyzje itd.
W drugim spojrzeniu należy rozeznawać, w jakim kierunku prowadzą mnie zdarzenia, doznania, własne uczynki: w kierunku ▪ Boga, to jest miłości, czy w kierunku ▪ złego, braku miłości.
W częstym ćwiczeniu rozeznawania może się potem rozwinąć coraz pewniejsze wyczucie działania dobrego ducha i tendencje niszczące w moim własnym życiu.
Dla rozeznawania często wystarczy pozwolenie sobie na doświadczenie w zwolnionym tempie: wolno słuchać, co zostało powiedziane, i widzieć, co się stało, i wyczuwać, czego doznaję. Przez wolne „smakowanie” i „żucie” kłamstwa, bezczelności, agresywnego wyrażenia, swobodnego słowa, radości, pokoju, ukazuje się w posmaku, czy pokój jest głęboko ugruntowany, czy fałszywy, czy wolność rzeczywiście wyzwala, czy jest tylko „płaszczykiem złości”, czy coś jest dobroczynne tylko na krótko, czy także na dłużej.
4- Ćwiczenie się w pojednaniu: nierzadko w moim życiu istnieje coś, co nie „pozwala mi dojść do spokoju”: kłótnia, złe słowo, zaniedbanie, grubiańska bezwzględność, braki miłości, nieodpowiedzialne działanie. Wszystko to stwarza niepokój i wymaga pojednania: pojednania z Bogiem, pojednania z innymi ludźmi, pojednania ze mną samym.
Nawet zwykłe spostrzeganie niepojednanego może być krokiem ku wyswobodzeniu: „Prawda was wyzwoli!” (J 8, 32). Należy oddać wszystko niepojednane w ręce Boga, który w swojej miłości jest cały miłosierdziem i sprawiedliwością. To może i ma prawo stać się w perspektywie spojrzenia na ostatnią modlitwę Jezusa: „Ojcze, przebacz Im, bo nie wiedzą, co czynią. […] Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 34. 46).
5- Ćwiczenie w przewidywaniu: doskonalenie się w dziękczynieniu, w rozeznawaniu i pojednaniu jest pomocą i wymogiem dla przewidywania, dla drogi w przyszłość. Co zostało mi podarowane, jest mi dane, abym mógł żyć z jeszcze większej pełni; co rozpoznałem, jest światłem na moją dalszą drogę. W tym sensie trzeba zawsze odważyć się na skok w zaufanie. Tylko tak możliwe jest życie i przyszłość.
Czy droga dnia dzisiejszego daje mi kierunek na jutro? Czy czuję się wabiony, pociągnięty, prowadzony przez Ducha Bożego? W imię czego chciałbym prosić o siłę i wskazanie? Święty Paweł powiedział raz: „Miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5, 14) i wyraził w ten sposób,że„z miłością na zapleczu” chce wychodzić ku przyszłości pełen zaufania.
Kto odkrywa możliwości tego podstawowego ćwiczenia duchowego Ignacego, odczuje, że jest ono rodzajem streszczenia życia duchowego: związanego z Bogiem życia w uwadze, w dziękczynieniu, w pojednaniu, w rozeznawaniu i w zaufaniu.
RACHUNEK SUMIENIA (II)
Rachunek sumienia był dla Ignacego rodzajem krótkich rekolekcji każdego dnia: podziękowanie za istnienie, akt pojednania, gotowość, aby w naśladowaniu Jezusa dać się powołać rano – to podstawowy rytm rekolekcji, i to są także podstawowe kroki „modlitwy kochającej uwagi”. Z tej równoległości można sobie uzmysłowić, jak drogim dla Ignacego był ten codzienny czas modlitwy.
Przez to systematyczne ćwiczenie duchowe stworzył on coś na kształt „duchowej infrastruktury”.
Wagę i znaczenie infrastruktury można dostrzec wówczas, kiedy na skutek katastrof zniszczone zostają ulice: środki pomocy mogą być w obfitości, ale niemożliwy już jest ich transport. Coś podobnego znajdujemy także w życiu duchowym: ma się dobre pomysły, mocne postanowienia itp., a później trzeba często stwierdzić, jak mało z tego wyszło.
Przyzwyczajenie do codziennych krótkich „rekolekcji” stwarza przestrzeń instytucjonalnie zapewnioną, „ulicę”, na której mogą być „transportowane” życzenia i postanowienia.
Każdego dnia przypominać się będzie, czego się właściwie szuka i chce. Może to być wielką pomocą na drodze.
Ale jak powinno się sobie stworzyć tę przestrzeń, ten odcinek czasu?
Kto nie od razu „wskoczy” w podstawową formę ignacjańskiego rachunku sumienia, temu mogą pomóc różne formy gry i formy wstępne.
– Można codziennie modlić się własnym psalmem dnia, który pozwala „wspiąć się” i przyjść ku Bogu według wzorca biblijnych psalmów – aktem strzelistym, odetchnięciem, skargą i podziękowaniem.
– Można „swobodnie kojarzyć” przed Bogiem przebieg dnia.
– Często pomocnym jest pisanie „życiowego” listu do człowieka, z którym można korespondować na istotnej płaszczyźnie.
– Nierzadko bywa, że za dobrego towarzysza ma się jedynie pamiętnik.
– Ważna scena z dnia pozwala się oglądać jako przeźrocze lub, jak na fotografii, powoli rozwijać i powiększać; może to przynosić niespodziewane rezultaty.
– Kto trafi na ślad możności nauczenia się mowy sumienia ciała, doświadcza tego często jako „skoku wzrostu”; ból głowy, bezsenność czy „wściekłość w brzuchu” mogą niejedno powiedzieć także o własnej duchowej postawie.
– Dobrym początkiem może być praca nad własną mową, nad wyszlifowanymi, ale niepłodnymi wyrażeniami.
– Jeżeli ma się szczęście być w pobliżu człowieka, z którym dobrze się rozumiemy, to krótka rozmowa wieczorna o minionym dniu może mieć wiele z modlitwy kochającej uwagi.
– I wiele innych możliwości: Duch Boży nie narzuca fantazji żadnych ograniczeń. Należy wyczuć, co pomaga komuś na dłuższą metę.
Tak ważne, jak różne sposoby, są również pory. Ignacy dla rachunku sumienia zna ranek, południe, wieczór, i, jak mówi, „każdą godzinę”. Da się to wyrazić również inaczej:
– Istnieje „modlitwa nieustającej uwagi”, tj. świadomość obecności Boga – czasami Jego boleśnie odczuwanego oddalenia – która jest podstawowym poruszeniem, jak np. radość lub żałoba, prowadzącym i naznaczającym kogoś w jego wszystkich czynach i przyzwoleniach.
– Istnieje „modlitwa towarzyszącej uwagi”, tzn. postawa duchowa kochającej uwagi, trzeźwości, z jaką spotykamy ludzi, prowadzimy rozmowy i obchodzimy się z rzeczami. Często jest ona związana z „odkryciem powolności”, która nie jest jednak paraliżem, lecz spokojem tego, co żyje.
– Istnieje modlitwa „kochającego przewidywania”, przy której człowiek – może jeszcze w łóżku lub zaraz po wstaniu – na parę minut obejmuje spojrzeniem dzień, tak jak patrzy się przy wycieczce górskiej na mgłę, na punkty widokowe, wysokości i głębokości. Akurat ten sposób modlitewnego przewidywania może, według doświadczeń, być szczególnie pomocny. Nie jest on „trwożliwym zatroskaniem”, ale ludzkim sposobem, aby mieć udział w Boskiej Opatrzności.
– Można mówić także o „modlitwie zatrzymanej uwagi”. Myślimy tu o niewielkich przerwach w potoku zdarzeń między dwoma rozmowami, na drodze z jednego pokoju do drugiego, zanim po ukończeniu jednej pracy znowu się chwyta za słuchawkę telefoniczną.
Takie krótkie zatrzymanie się działa jak amortyzator między wagonami kolejowymi i jak chrząstka między kręgami: pozwalają one odczuwać, jak dobroczynne i ważne są te międzyprzestrzenie. Kto żyje „bez przerwy” i nie posiada sztuki krótkiego zatrzymania się, ten wkrótce bardziej zatacza się i goni niż naprawdę idzie.
– W ustalonym czasie południowym i wieczornym uwaga w sposób naturalny będzie świadomym patrzeniem wstecz i w przód na drodze, którą się szło i która jest przed nami. Może to się zdarzyć w takiej postawie duchowej, aby to, co się widziało, jeszcze raz pozwolić sobie ukazać przez Ducha Bożego.
Francuzka Simone Weil (1909-1943) żyła całkowicie z tej postawy uwagi. Kilka jej słów może ukazać, jaką fundamentalną wartość jej przypisuje:
„Uwaga jest drzwiami do prawdy”.
„Uwaga jest najrzadszą i najczystszą formą wielkoduszności”.
„Każdorazowo, kiedy człowiek jest naprawdę uważny, coś złego w nim zostaje zniszczone”.
„Przez uwagę staje się zjednoczenie, spotkanie, miłość, wewnętrzna gotowość dla doświadczenia mistycznego”.
„Iglica uwagi dotyka Boga”.
„Uwaga jest wreszcie Byciem-w-Miłości”.
Centrum Duchowości, Księża Jezuici,
ul. św. Kingi 74/84, 42-226 Częstochowa
[Podkreślenia, wytłuszczenia – o. OK SJ]
Z: Willi Lambert, Słownik duchowości ignacjańskiej, Wyd. WAM Księży Jezuitów. Kraków 2001 (frag. )
http://osuch.sj.deon.pl/2013/07/12/willi-lambert-sj-rachunek-sumienia-wg-sw-ignacego-loyoli/
*******
Rachunek sumienia przed SPOWIEDZIĄ – Pytania (1)
Słowo wyjaśnienia dla idących (obecnie czy w przyszłości) tropem rekolekcyjnych rozważań wg tzw. pierwszego tygodnia Ćwiczeń; ostatnie rozważanie podprowadziło do przeglądu całego swego życia (zobacz: Rozważanie o GRZECHACH WŁASNYCH – wg św. Ignacego Loyoli). Został podany sposób i niejako klucz, który otwiera wgląd w grzeszną przeszłość. Tyle powinno czy może wystarczyć, zwłaszcza w połączeniu i na przedłużeniu kilku wcześniejszych rozważań o grzechach (aniołów, Adama i Ewy itd.). Niektórzy czują potrzebę pewnej dodatkowej pomocy w postaci zestawu PYTAŃ. Spotykamy je zwykle w różnych książeczkach do nabożeństwa czy w książkach traktujących np. o ignacjańskiej metodzie codziennego, pięciopunktowego rachunku sumienia.
Poniżej podam ZESTAWY pytań; proponuję je zwykle (aczkolwiek w sposób niezobowiązujący, po prostu je wykładam) pod koniec pierwszego tygodnia, gdy rekolektanci przygotowują się do spowiedzi generalnej. Wypada zaznaczyć, że w czasie 8-iodniowych rekolekcji pomocy jest więcej, choćby dwie ważne konferencje: właśnie o rachunku sumienia i sakramencie Pokuty i Pojednania.
Uśmiechnięty Ukrzyżowany Chrystus z kaplicy w Xavier, HiszpaniaPomoc w przygotowaniu się do Sakramentu Pokuty i Pojednania
1. MODLITWA PRZED RACHUNKIEM SUMIENIA
Wszechmogący i miłosierny Boże, mój Dobry Ojcze, ABBA, oświeć mój umysł, abym poznał grzechy, które popełniłem i odmień moje serce, abym szczerze nawrócił się do ciebie. Niech Twoja miłość zjednoczy mnie z wszystkimi, którym wyrządziłem krzywdę.
Niech Duch Święty obdarzy mnie nowym życiem i odnowi we mnie miłość, aby w moich czynach zajaśniał obraz Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
2. PYTANIA pomocne do wejrzenia w swoje podstawowe odniesienia i obowiązki:
- Czy przystępuję do Sakramentu Pokuty ze szczerym pragnieniem oczyszczenia, nawrócenia, odnowienia życia i osiągnięcia głębszej przyjaźni z Bogiem,
- czy raczej uważam go za ciężar, który się jak najrzadziej powinno podejmować?
- Czy na poprzednich spowiedziach nie zapomniałem wyznać jakiegoś grzechu ciężkiego?
- Czy wypełniłem nałożony obowiązek zadość-uczynienia?
- – Czy naprawiłem wyrządzone krzywdy?
- – Czy usiłowałem wypełniać postanowienie poprawy życia według Ewangelii?
3. MIŁOŚĆ DO PANA BOGA:
- Czy zwracam serce moje do Boga tak, abym przez wierne wypełnianie przykazań miłował Go prawdziwie ponad wszystko jak syn ojca, czy raczej zabiegam o sprawy doczesne?
- – Czy kieruję się czystą intencją w moich czynach?
- Czy mam mocną wiarę w Boga, który przemówił do nas przez swojego Syna?
- – Czy trwałem mocno przy nauce Kościoła?
- – Czy troszczę się o formację chrześcijańską słuchając słowa Bożego,
- – uczestnicząc w nauczaniu religii,
- – unikając wszystkiego, co przynosi szkodę wierze?
- – Czy zawsze mocno i bez obawy wyznawałem wiarę w Boga i Kościół?
- – Czy w życiu prywatnym i publicznym chętnie okazywałem się chrześcijaninem?
- Czy modliłem się rano i wieczorem?
- – Czy moja modlitwa jest prawdziwą rozmową serca i umysłu z Bogiem,
- – czy tylko zewnętrzną praktyką?
- – Czy ofiarowałem Bogu moje trudy, radości i cierpienia?
- – Czy uciekam się do Niego w pokusach?
- Czy mam szacunek i miłość dla imienia Bożego?
- – Czy obrażałem Boga bluźnierstwem, krzywoprzysięstwem albo braniem imienia Bożego nadaremnie?
- – Czy odnosiłem się bez szacunku do Najświętszej Maryi Panny i Świętych?
- Czy odnoszę się ze czcią do niedzieli i świąt Kościoła, do nabożeństw liturgicznych, a zwłaszcza do Mszy świętej, uczestnicząc w nich czynnie, pobożnie i uważnie?
- – Czy wypełniałem przykazanie dorocznej spowiedzi oraz Komunii świętej wielkanocnej?
- Czy mam „inne bóstwa”,
- – tj. rzeczy, o które bardziej się staram i którym więcej ufam niż Bogu, a mianowicie bogactwa, zabobony, spirytyzm i inne formy magii?
- Czy ufam dobroci i opatrzności Bożej również w dniach cierpienia i choroby?
- – Czy poddaję się udrękom, rozpaczy, oraz innym złym myślom i uczuciom?
- – Czy korzystam z wolnego czasu, aby zastanowić się nad życiem i rozmawiać z Bogiem?
- – Czy przyjmuję chorobę i cierpienia jako sposobność współcierpienia z Chrystusem, który nas odkupił swoją męką?
- – Czy żyjąc wiarą, jestem przekonany, że cierpienie znoszone z cierpliwością przynosi pożytek Kościołowi?
- – Czy żałuję za grzechy przeszłości i czy znoszę cierpliwie chorobę i dolegliwości jako wynagrodzenie za nie?
4.MIŁOŚĆ DO BLIŹNIEGO:
- Czy w chorobie dostrzegam także innych cierpiących i ich potrzeby?
- – Czy okazuję wdzięczność tym, którzy się mną opiekuję i tym, którzy mnie odwiedzają?
- Czy miłuję prawdziwie mojego bliźniego?
- – Czy nie nadużywam swoich braci, wykorzystując ich do osobistych celów lub czyniąc im to, czego nie chciałbym doznać od innych?
- – Czy przez złe słowa i uczynki byłem dla nich zgorszeniem?
- Zastanów się czy przez cierpliwość i prawdziwą miłość w twojej rodzinie przyczyniłeś się do dobra i radości?
D z i e c i – czy są posłuszne rodzicom, okazują im szacunek i pomoc w ich potrzebach duchowych i materialnych?
R o d z i c e – czy troszczą się o chrześcijańskie wychowanie dzieci i wspierają ich dobrym przykładem oraz ojcowską powagą?
M a ł ż o n k o w i e – czy są wierni sobie w myślach i uczynkach? - Czy dzieliłem się dobrami z biedniejszymi od siebie?
- – Czy w miarę swoich możliwości bronię uciśnionych, pomagam nieszczęśliwym, wspieram ubogich?
- – Czy swoim bliźnim, zwłaszcza ułomnym, starcom, ubogim, przybyszom lub innym ludziom okazywałem wzgardę?
- Czy w swoim życiu pamiętam o swoim posłannictwie jakie otrzymałem w Sakramencie Bierzmowania?
- – Czy uczestniczyłem w dziełach apostolstwa i miłosierdzia Kościoła oraz w życiu parafii?
- – Czy modliłem się i spieszyłem z pomocą w potrzebach Kościoła i świata, np. w intencji zjednoczenia Kościoła, o ewangelizacje narodów, o zachowanie pokoju i sprawiedliwości na świecie itp.?
- Czy troszczę się o dobro i pomyślność wspólnoty ludzkiej, w której żyję?
- – Czy też troszczę się wyłącznie o siebie?
- – Czy w miarę swoich sił pracuję nad szerzeniem w ludzkim społeczeństwie sprawiedliwości, dobrych obyczajów, zgody i miłości?
- – Czy spełniam zgodnie z sumieniem obowiązki obywatelskie?
- Czy jestem w swojej pracy lub na stanowisku sprawiedliwy, czynny, uczciwy, pełniąc służbę społeczną z miłością?
- – Czy dałem słuszną i należytą zapłatę robotnikom i tym, którzy im służą?
- – Czy wypełniłem zobowiązania i dotrzymałem obietnic?
- Czy prawowitym władzom okazywałem posłuszeństwo i należny szacunek?
- Jeśli piastuję urząd lub jeśli sprawuje władzę,
- – czy wykorzystuję to dla własnej wygody
- – czy też dla dobra innych w duchu posługi?
- Czy przestrzegałem prawdy i wierności,
- – czy może fałszywymi słowami, oszczerstwem, zniesławieniem, bezmyślnym sądem, naruszeniem sekretu wyrządziłem zło innym?
- Czy naruszyłem prawo do życia i zdrowia , sławy lub honoru, albo dóbr cudzych?
- – Czy wyrządziłem jakąś szkodę bliźnim?
- – Czy doradzałem lub spowodowałem poronienie dziecka nienarodzonego?
- – Czy innych nienawidziłem?
- – Czy się kłóciłem?
- – Czy przezywałem lub przeklinałem bliźnich?
- – Czy powodowany samolubstwem zaniedbywałem z własnej winy zaświadczyć o niewinności bliźniego?
- – Czy przestrzegałem przepisów kodeksu drogowego?
- Czy kradłem cudze rzeczy?
- – Czy pragnąłem ich w sposób niesłuszny i nieuporządkowany?
- – Czy wyrządziłem innym szkodę?
- – Czy zwróciłem cudzą rzecz i czy naprawiłem szkodę?
- – Czy szanowałem dobro społeczne?
- Jeśli doznałem krzywdy, czy dla miłości Chrystusa byłem gotów do pokoju i pojednania?
- – Czy przechowuje nienawiść lub pragnienie zemsty?
„Bądźcie doskonali jak Ojciec Niebieski”
- Jaki jest podstawowy kierunek mego życia?
- – Czy ożywia mnie nadzieja życia wiecznego?
- – Czy troszczyłem się o postęp w życiu duchowym przez: modlitwę, czytanie i rozważanie słowa Bożego, uczestnictwo w sakramentach świętych i umartwienie?
- – Czy starałem się pokonywać wady, złe skłonności i namiętności, jakimi są: zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu?
- – Czy nadużywałem napojów alkoholowych?.
- – Czy pod wpływem pychy i hardości nie wynosiłem się wobec Boga, a gardziłem innymi uważając siebie za lepszego?
- – Czy nie narzucałem innym mojej woli, lekceważąc ich wolność i prawa?
- Jaki użytek robiłem z czasu, sił i zdolności, które otrzymałem od Boga jako ewangeliczne talenty?
- – Czy posługuje się nimi wszystkimi, aby się stawać z dnia na dzień doskonalszy?
- – Czy próżnowałem i byłem leniwy?
- Czy znosiłem cierpliwie bóle i przeciwności życiowe?
- – W jaki sposób praktykowałem umartwienie, aby dopełnić to, czego brakuje cierpieniom Chrystusa?
- – Czy przestrzegałem przepisów dotyczących postu i wstrzemięźliwości?
- Czy strzegłem zmysłów i całego mojego ciała we wstydliwości i czystości jako świątyni Ducha Świętego, gdyż zostało ono powołane do chwalebnego zmartwychwstania?
- – Czy odnosiłem się do ciała jako do znaku miłości, którą wierny Bóg okazuje ludziom, a która w pełni jaśnieje w Sakramencie Małżeństwa?
- – Czy nie splamiłem mego ciała nierządem, nieczystością, bezwstydem, niegodziwymi słowami i myślami, bezwstydnymi pragnieniami lub uczynkami?
- – Czy pobłażałem moim żądzom zmysłowym?
- – Czy uczęszczałem na odczyty, rozmowy, widowiska i zabawy przeciwne godności chrześcijańskiej i ludzkiej?
- – Czy przez swoja nieprzyzwoitość pobudzałem innych do grzechu?
- – Czy w pożyciu małżeńskim zachowywałem prawo moralne (czy nie stosowałem antykoncepcji lub stosunków przerywanych)?
- Czy pod wpływem lęku lub obłudy postępowałem wbrew sumieniu?
- Czy starałem się zachować w życiu prawdziwą wolność dzieci Bożych,
- według prawa Ducha Świętego,
- – czy też może jestem niewolnikiem jakiejś namiętności?
5. MODLITWA PO RACHUNKU SUMIENIA
Żal i mocne postanowienie poprawy.
Panie Boże, mój Ojcze, z głębi serca żałuję za wszystkie grzechy całego życia mego,
ponieważ obraziłem Cię i zasłużyłem na to, żebyś mnie jako Sprawiedliwy Sędzia ukarał tu na ziemi i w wieczności.
Najbardziej jednak żałuję za grzechy, dlatego, że Ciebie najlepszego Ojca grzechami moimi tak bardzo zasmuciłem i obraziłem.
Żałuję, że z powodu odwrócenia się od Ciebie, zmarnowałem zasługi gorzkiej męki mojego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z miłości dla mnie w Ogrójcu krwią się pocił, był ubiczowany, cierniem ukoronowany, niósł ciężki krzyż, na którym w wielkich boleściach umarł.
Postanawiam przy pomocy Twojej łaski poprawić życie moje i więcej nie grzeszyć.
Niech odtąd zrozumiem lepiej, że mój dom rodzinny, miejsce pracy, obowiązki moje i bliźnich są warsztatem mojej doskonałości i świętości.
Pragnę wynagrodzić wszelką szkodę, którą wyrządziłem.
Pragnę zawsze do Ciebie należeć i przy pomocy łaski Twojej unikać wszystkich grzechów oraz okazji do nich.
Panie Jezu, nie bądź mi Sędzia, lecz Zbawicielem. Matko Syna Bożego, bądź też Matka moją i broń mnie od złego. Amen.
===============================
Wzięte z Internetu. Opatrzone taką uwagą: Opracowano na podstawie: „Obrzędy Pokuty”, KATOWICE 1981.
Częstochowa, Centrum Duchowości Księży Jezuitów – moje podkreślenia, wyróżnienia, o. O.K. SI
MOJA NADZIEJA BEZ GRANIC
Jeślibym patrzył na me grzechy, bałbym się ufać Bogu.
Ale jeśli rozważam Jego miłosierdzie, moja nadzieja nie zna granic.
Upadając, rozbiłem się, rozsypałem się i splamiłem.
Kto mnie zbierze? Kto mnie oczyści? Kto mi przywróci niewinność i uspokojenie?
Moja duszo, w Panu pokładaj nadzieję.
Jemu jedynie zaufaj, bo On przyrzekł i obiecał podnosić tych, co upadają,
Upadłem, tak to prawda, ale Ty jesteś moim Bogiem i Królem.
Według nieskończonej miary Twojej wielkości i dobroci podnieś mnie, a powstanę z martwych.
Paweł Giustiniani[2], kameduła (zm, 1526), La vie eremitiquie d’apres la doctrine du Bx Paul Giustiniani, Plon 1955. Dorcase, n. 113.
SYN BOŻY UMARŁ ZA CIEBIE
Jeżeli Syn umarł za ciebie, czegóż ci Ojciec odmówić może?
Jeżeli Syn umarł za ciebie, czegóż chcesz więcej, mój bracie?
Jeżeli Syn umarł za ciebie, odwagi! Bądź cierpliwy.
Jeżeli Syn umarł za ciebie, rozjaśni ci drogę jasność wspaniała.
Jeżeli Syn umarł za ciebie, o duszo wygnana na ziemskim padole,
Jeżeli Syn umarł za ciebie, nadejdzie dla ciebie dzień pełen światła.
Jeżeli Syn umarł za ciebie, niech cię umacnia twoja wiara w Niego.
Jeżeli Syn umarł za ciebie, będzie On wiedział, dokąd cię prowadzić.
Jeżeli Syn umarł za ciebie, On, który jest twoją nadzieją,
Jeżeli Syn umarł za ciebie, uwierz w Jego miłość.
Anonimowy mnich z Afryki Na chwile ciszy, s. 289 (n. 311) zob. Bóg wiary, s. 110.
[1] Opracowano na podstawie:„Obrzędy Pokuty”, KATOWICE 1981.
[2] Za: ks. Mieczysław Bednarz, Skarbnica modlitw, Wyd. WAM, Księża Jezuici, 1997, s. 526
http://osuch.sj.deon.pl/2013/03/21/rachunek-sumienia-przed-spowiedzia-pytania/
*******
23 stycz. 2015:Papieska Msza poranna w piątek: o spowiedzi jako spotkaniu z Panem
◊ Spowiedź to nie sąd, ale spotkanie z Bogiem, który przebacza i zapomina wszelki grzech człowiekowi proszącemu Go o miłosierdzie. Ta myśl stanowiła podstawę papieskiej homilii podczas porannej Mszy w kaplicy Domu św. Marty. Franciszek zaznaczył, że przebaczanie to jakby „praca” Pana Boga i jest to zajęcie „piękne”, bo polega na pojednaniu. Nawiązał do pierwszego czytania liturgicznego z Listu do Hebrajczyków, gdzie mowa jest o nowym przymierzu z narodem wybranym. Ojciec Święty zinterpretował owo przymierze jako przede wszystkim oparte na pojednaniu. W ten sposób papieska homilia stała się entuzjastyczną medytacją o Bożym przebaczeniu.
„Przede wszystkim Bóg zawsze przebacza! Nie zniechęca się przebaczaniem – mówił Franciszek. – To my zniechęcamy się proszeniem o wybaczenie. Ale On nie. Gdy Piotr pytał Jezusa: «Ile razy mam przebaczyć? Czy siedem razy?», ten odpowiedział: «nie siedem, ale siedemdziesiąt razy siedem». To znaczy zawsze. Tak przebacza Bóg: zawsze. I kiedy doświadczyłeś życia pełnego grzechów i wielu złych rzeczy, ale na koniec trochę skruszony prosisz o przebaczenie, natychmiast ci przebaczy! On zawsze przebacza”.
Jak zaznaczył Ojciec Święty, człowiekowi przychodzi w tym momencie wątpliwość, ile Bóg jest w stanie przebaczyć. Odpowiedzią na to jest tylko skrucha i prośba o przebaczenie. I nic nie trzeba płacić, bo Chrystus już za nas zapłacił. Wzorem jest syn marnotrawny z przypowieści, który skruszony przygotowuje sobie mowę skierowaną do ojca, gdy ten tymczasem nie pozwala mu nawet dojść do słowa, tylko go przygarnia.
„Nie ma takiego grzechu, którego by On nie przebaczył – zaznaczył Papież. – Przebacza wszystko. Ktoś powie: «Nie pójdę do spowiedzi, bo tyle brzydkich rzeczy narobiłem, tyle narozrabiałem, że nie mi nie przebaczy». Nieprawda. Przebaczy wszystko. Jeśli przyjdziesz skruszony, przebaczy wszystko. Ileż razy nie da ci nawet mówić! Ty zaczynasz prosić o przebaczenie, a On już ci daje odczuć tę radość odpuszczenia, zanim skończysz mówić”.
W ten sposób Bóg, gdy przebacza, urządza święto – stwierdził Papież. A na koniec zapomina. Bo najważniejszą sprawą, o którą Bogu chodzi, jest spotkanie z Nim. Na koniec homilii Franciszek zachęcił kapłanów do zrobienia rachunku sumienia: czy w konfesjonale również są gotowi do przebaczenia wszystkiego, do zapomnienia. Bo spowiedź, jak zaznaczył, „bardziej niż sądem, jest spotkaniem”.
„Często spowiedzi wydają się rutynową formalnością: puk, puk i możesz iść! Wszystko mechanicznie! No nie! A gdzie spotkanie? Gdzie spotkanie z Panem, który jedna, przygarnia i świętuje? A taki jest nasz Bóg: bardzo dobry. I tak również mamy uczyć nasze dzieci i młodzież, jak dobrze się spowiadać, bo spowiedź to nie wizyta w pralni dla usunięcia plamy. Nie! To wyjście na spotkanie Ojca, który jedna, który przebacza i świętuje” – zakończył Franciszek.
http://osuch.sj.deon.pl/2013/03/21/rachunek-sumienia-przed-spowiedzia-pytania/
*******
Trochę PYTAŃ – jak mi się wydaje, mających swoją inspirującą specyfikę, – z mojego artykułu:
http://osuch.sj.deon.pl/2012/11/28/k-osuch-sj-rachunek-sumienia-codziennym-przygotowaniem-do-sakramentu-pokuty-i-pojednania/
Oto kilka przykładowych pytań:
* „Dokąd” dziś wyrywało się moje serce? Dokąd, do kogo najchętniej (spontanicznie) biegły moje myśli, wyobrażenia, pragnienia? Dla kogo dziś pracowałem, trudziłem się i cierpiałem?
* Co właściwie, a raczej kto motywował mnie dzisiaj w tylu różnych działaniach (myślach i dążeniach, słowach i wszelkiej aktywności)? Czy Bóg był w centrum mej aktywności? Czy raczej ja sam, moje potrzeby i egocentryczne plany były najważniejszym motywem i celem moich poczynań?
* Kolejne pytania mają charakter ogólny i nawiązują do zdrowego poczucia winy:
* Co mi się nie podoba w moim dzisiejszym postępowaniu? Co wywołuje we mnie niezadowolenie, wyrzut sumienia?
* W których myślach, słowach i czynach zawiodłem mojego Boga i moich bliźnich? Sprawiłem im przykrość?
* Czy zważałem na natchnienia Ducha Świętego? Które podjąłem, które zlekceważyłem?
* Czy miałem w minionym dniu dłuższe chwile radości albo smutku? Kto stoi za tymi stanami tak różnymi?
* Czy zwracałem się dziś do Boga? Jak często? Czy tęskniłem za modlitwą czy raczej od niej uciekałem?
* Czy życie i cała moja aktywność jawi mi się jako sensowna czy jako banalna i bez większego znaczenia?
* Parę pytań o relacje z bliźnimi:
* Czy dobrze myślałem o moich bliźnich? Czy żywiłem wobec nich szacunek, wyrażałem moje uznanie? Czy przeciwnie – czułem satysfakcję, poniżając innych, w myślach i słowach? Konkretnie?
* Kogo i za co szczerze dzisiaj pochwaliłem? Kogo zganiłem, w oczy lub poza?
* Czy dla każdej osoby mam cześć niezachwianą i czy pamiętam, że Serce Ojca zakochane jest w każdej ludzkiej osobie?
* Można spróbować popatrzeć na siebie cudzymi oczyma, pytając:
* Co bliskie osoby powiedziałyby, obserwując moje dzisiejsze postępowanie? Za co by mnie pochwalili? Za co zganili?
* Czy jestem uważny na ich „zwrotne komunikaty”? Co je cieszy, co je rani we mnie?
* Czy osoby dziś spotkane utwierdziły się w poczuciu swej godności i wartości? Czy chętnie spotkają się ze mną ponownie?
* Czy zważałem na sygnały, że ktoś oczekuje poważnej rozmowy czy innej pomocy?
* Wobec nieprzyjaciół: Jak radziłem sobie z okazaną mi niechęcią, lekceważeniem, wrogością? Kogo się radziłem, jak reagować na doznane zło, krzywdę; czy wsłuchiwałem się możliwie od razu w Jezusowe zalecenia z Kazania na Górze? (por. Mt 5-7).
Jest pewien kryształ, który nazywa się „opal Labradoru”.
Na pierwsze wejrzenie jest on matowy i nie widać w nim nic szczególnego. Kiedy jednak obraca się nim powoli pod światło, wtedy w pewnym momencie przechodzi przez niego promień i dobywa jego piękno i blask. Każdy człowiek, nawet najbardziej „matowy”, szary czy nawet pełen wad – jest jak ów opal Labradoru. Trzeba go wziąć pod światło Boskiej Miłości, a wtedy ujrzymy niepowtarzalne piękno…
Krzysztof Osuch
********
WIARA RODZI SIĘ W DIALOGU
KS. WACŁAW HRYNIEWICZ OMI
Życie człowieka wierzącego to ciągły dialog z Bogiem
i z innymi ludźmi. Bóg wybrał dialog z człowiekiem
jako zbawczą drogę docierania do ludzkiej wolności.
Dla chrześcijanina sam Chrystus jest największą inspiracją
do kształtowania w sobie postawy dialogu w relacji
z drugą osobą.
Dlatego warto wsłuchiwać się w to, co o wierze mają do powiedzenia inni, również ci, którzy wywodzą się z innych wyznań i tradycji. Możemy uczyć się jedni od drugich, jak lepiej rozumieć sens tego, w co wierzymy, jak wyjść poza schematy w myśleniu i jak odkrywać zupełnie nowe znaczenia w pozornie dobrze znanych prawdach.
Jeden z najwybitniejszych polskich teologów zachęca do formułowania własnych wątpliwości w wierze i zadawania Bogu trudnych pytań. Sam Autor nie boi się ich wcale i z zaangażowaniem o nich dyskutuje.
Nowa książka ks. Wacława Hryniewicza wyrasta z wyjątkowego w polskiej teologii wydarzenia – debaty internetowej jednego najoryginalniejszych polskich myślicieli religijnych z internautami.
ks. Wacław Hryniewicz OMI zajmuje się głównie chrześcijańską teologią paschalną, teologią nadziei i uniwersalizmem zbawienia. Od wielu lat propaguje dialog ekumeniczny.
http://www.sklep.deon.pl/produkt/art,55741,wiara-rodzi-sie-w-dialogu.html
***************************************************************************************************************************************
WIARA A OTACZAJĄCA NAS RZECZYWISTOŚĆ
Tekst pochodzi z miesięcznika “W drodze” nr.02.2015
Inaczej niż myślisz
Z ojcem Franckiem Lemaître’em OP rozmawiał Dominik Jarczewski
Islam rośnie w siłę, bo to społeczeństwo niezwykle płodne. Natomiast zagrożeniem dla naszej wiary nie są inne religie, ale agnostycyzm i obojętność na kwestie religijne.
Nie jesteś już trochę zmęczony tym, że Francję podaje się jako przykład państwa, które przeżywa głęboki kryzys wiary, które porzuciło swoje chrześcijańskie korzenie?
Szkopuł w tym, że chyba nikt tutaj nie dostrzega jakiegoś wielkiego kryzysu.
No proszę, a publicyści polscy i amerykańscy go widzą.
Wszystko zależy od tego, jaki przyjmiemy punkt odniesienia. Jeśli mierzyć stan Kościoła jego kształtem pod koniec XIX wieku, to oczywiście możemy mówić o tendencji spadkowej. Nato- miast jeśli cofnąć się jeszcze dalej, powiedzmy, do czasów Ludwika XIV, to okaże się, że my i XVII wiek to niebo i ziemia.
Jak to? Przecież Francja za ancien régime’u była arcykatolicka. Pozycja Kościoła w państwie była bezprzykładna.
To, że przez pewien czas Francją rządził kardynał Richelieu, a później kardynał Mazarin, nic nam jeszcze nie mówi o stanie wiary w Kościele. Chyba że traktujemy go jako pewną siłę polityczną. Ale nie w tym celu Chrystus go założył. O rzeczywistym stanie Kościoła sprzed rewolucji o wiele więcej mówi nam świadectwo takich ludzi, jak św. Jan Maria Vianney. Dowiemy się stąd na przykład o parafiach, których przez 40 lat nie wizytował żaden biskup. Dzisiaj trudno w ogóle wyobrazić sobie taką sytuację. To oczywiście tylko jeden z przykładów.
Dlatego jestem daleki od wszelkich uogólnień. Owszem, były w historii Kościoła francuskiego okresy wielkiego rozkwitu, z ogromną liczbą powołań, z wielkim zapałem misyjnym, o którym niech świadczy wielość zgromadzeń misyjnych, które tu powstały. Jednak oceniać Kościół z perspektywy kilku szczytowych momentów, a zapominać o złożonych dziejach kilkunastu wieków, to mało profesjonalne.
Kiedy tak na dobrą sprawę rozpoczął się ostatni kryzys Kościoła we Francji?
Na długo przed sławetnym 1968 rokiem. W 1943 ukazała się głośna książka napisana przez dwóch młodych księży, Henriego Godina i Yvana Daniela: Francja – kraj misyjny. Autorzy zwrócili uwagę, że ignorując przemiany w społeczeństwie i trwając przy tradycyjnym modelu funkcjonowania, Kościół utracił znaczącą część wiernych. Chodziło wówczas przede wszystkim o środowiska robotnicze. Kościół nie miał im zbyt wiele do zaoferowania.
Z jednej strony był to temat grząski, bo przecież stanowił domenę socjalistów, a z drugiej strony cała struktura organizacyjna Kościoła dostosowana była do społeczności wiejskich. Tymczasem wraz z kolejną rewolucją przemysłową stanowiły one coraz mniejszy odsetek populacji. Na tym tle narodził się sławny ruch księży robotników. Jego niedługi żywot jest pięknym, choć bolesnym rozdziałem historii Kościoła we Francji.
Dlaczego bolesnym?
Papież Pius XII polecił biskupom i przełożonym zakonnym odwołać wszystkich księży mieszkających z robotnikami do zwyczajnej pracy duszpasterskiej. Wiązało się to z obawą o wprowadzenie do Kościoła tylnymi drzwiami socjalizmu. Te nieporozumienia sprawiły, że wielu księży porzuciło kapłaństwo.
A robotnicy zostali sami…
Nie do końca. Od lat międzywojennych działała jeszcze Akcja Katolicka Robotników. Coś jednak minęło…
Czyli to nie rewolucja ’68 roku doprowadziła do kryzysu chrześcijaństwa we Francji?
To nieporozumienie. Jeśli zapytasz starszych ojców z naszej prowincji o kryzys odejść z kapłaństwa, to wszyscy powiedzą, że kryzys ’54 roku był zdecydowanie ważniejszy. Natomiast jeśli chodzi o kryzys wiary czy szerzej: dechrystianizację społeczeństwa, miało to miejsce jeszcze wcześniej. To nie sobór ani rewolucja obyczajowa nadwerężyły Kościół. Źródłem kryzysu nie była bowiem jego modernizacja, ale coś wprost przeciwnego: brak zainteresowania Kościoła współczesnym światem, tym jak jest urządzony, jakie ma potrzeby i problemy. A czasem otwarta opozycja wobec niego.
W konsekwencji Kościół przestał się dla tego społeczeństwa zupełnie liczyć.
To też zbytnie uproszczenie. Rzeczywiście liczbowo Kościół jest dziś mniejszy niż kiedyś, natomiast ma we Francji swoje ważne miejsce. Jest wciąż największą grupą w społeczeństwie, która jednoczy ludzi każdego tygodnia.
Znasz dane procentowe, ilu jest praktykujących katolików we Francji?
Osób, które deklarują się jako katolicy, jest około 60 procent. Ale jeśli zapytać o tych, którzy co tydzień chodzą na mszę świętą, to zostanie już tylko kilka procent. Pytanie też, czy przynależność do Kościoła należy sprowadzić do uczestnictwa w niedzielnych mszach świętych. Na przykład obecnie we Francji mniej więcej trzy czwarte pogrzebów ma charakter katolicki. To wciąż dużo.
Kościół jest dobry do umierania, ale już nie do życia?
Rzeczywiście zdecydowanie mniej osób zostaje ochrzczonych w dzieciństwie, na podstawie wyznania wiary przez rodziców. Za to coraz więcej z nich podejmuje samodzielnie taką decyzję jako osoby pełnoletnie. To też mówi coś o naszym Kościele: to katolicyzm świadomie wybrany i wyznawany.
W społeczeństwie, które kwestionuje taki wybór?
To, że się jest chrześcijaninem, nie jest czymś naturalnym, automatycznym. Trzeba o tym samemu zadecydować. Podejrzewam, że licealistom czy studentom nie jest łatwo publicznie przyznać się do swojej wiary. Ale przez to każdy taki wybór jest świadomy.
I kontrkulturowy?
Nie wiem, czy kontrkulturowy. To nie jest wybór wbrew czemuś lub komuś. Ateizm wojujący miał się dobrze w latach siedemdziesiątych. „Charlie Hebdo” (ateistyczny tygodnik, w którym doszło w styczniu do zamachu – przyp. red.) powstał właśnie w tym czasie i odzwierciedla ówczesny stan ducha. Jednak od tamtego momentu wiele się zmieniło i radykalny antyklerykalizm stanowi dziś margines. Społeczna reakcja na chrześcijaństwo nie ma już charakteru ostrego sprzeciwu. Młodzi chrześcijanie nie mierzą się dziś z atakami, ale z obojętnością. To indyferentyzm jest naszym wrogiem.
Macie już jakiś sposób na zmierzenie się z tą obojętnością?
To oczywiście kwestia nowej ewangelizacji. Myślę, że warto zawsze szukać takich okazji, kiedy ludzie w sposób naturalny są otwarci na coś nowego, na przykład w czasie wakacji. Dlatego bardzo doceniłbym coś, co może na pierwszy rzut oka wydawać się śmieszne: duszpasterstwo turystyczne. Mamy niesamowity skarb, jakim są zabytkowe świątynie.
Dlaczego nie proponować darmowego zwiedzania, a w ramach tego opowiadać o tym, czym jest chrześcijaństwo? Wielką pomocą jest tu sztuka sakralna. To może być niezła preewangelizacja. Do tego, co jakiś czas pojawiają się nowe inicjatywy ewangelizacyjne w kurortach nadmorskich. Trzeba zacząć od rzeczy prostych, oswojenia na nowo z wiarą.
Obudzić pytania, na które ludzie stali się obojętni?
Te pytania pojawiają się same – w sytuacjach granicznych takich jak choroba czy śmierć. Problem w tym, że nie zawsze Kościół jest traktowany jako wspólnota, w której można znaleźć sensowne odpowiedzi na te pytania.
Psychoanaliza zastąpiła religię, jak wieszczono?
Nie psychoanaliza, ale supermarket. Wracając jednak do tych pytań, jak najbardziej mamy wychodzić z naszą chrześcijańską odpowiedzią: takie tematy jak krytyka konsumpcjonizmu, ochrona środowiska czy prawa człowieka dzielimy z innymi grupami społecznymi. Naszym skarbem jest Ewangelia, która ma wiele do powiedzenia na aktualne problemy. Może się wówczas okazać, że prowadzi to do zaskakujących sojuszów. Na przykład na początku stycznia lewicowe związki zawodowe i chrześcijanie przemawiali jednym głosem w sprawie niedzieli wolnej od pracy.
Zwycięstwo Kościoła otwartego?
To nie jest kwestia otwartości Kościoła, ale wierności Ewangelii. Jeśli coś w jej świetle jest dobre i słuszne, to mamy to popierać.
Ważnym wyznacznikiem Kościoła we Francji jest jego nastawienie na dialog. Mam wrażenie, że tutaj ekumenizm czy dialog międzyreligijny nie jest niezrozumiałym dodatkiem, ale rzeczywiście stanowi integralny element życia Kościoła.
To dla nas naturalne. Na przykład w ramach moich obowiązków przy episkopacie często goszczę na ważnych uroczystościach w innych Kościołach i wspólnotach chrześcijańskich. Jest czymś normalnym, że zapraszamy się wzajemnie nie tylko raz do roku, w tygodniu ekumenicznym, ale przy wszystkich istotnych dla nas okazjach. Francuski episkopat spotyka się regularnie dwa razy w roku.
Na wiosnę jest to spotkanie w gronie samych biskupów, natomiast jesienią są obecni nie tylko współpracownicy i specjaliści katoliccy, ale również przedstawiciele innych wyznań. Razem też poruszamy bieżące tematy społeczne czy moralne. Oprócz tego prowadzimy intensywny dialog z żydami i muzułmanami.
A nie trzeba by raczej podkreślać teraz tożsamości chrześcijańskiej niż zajmować się dialogiem?
Ale my właśnie to robimy. Tożsamość ewangeliczna jest dialogiczna. Tak właśnie działał Jezus. Weźmy chociażby Jego spotkanie z Samarytanką. Nie przyszedł do niej, żeby wyłożyć swoją naukę o Bogu czy małżeństwie. Zaczął od rozmowy z tą kobietą, która miała już tylu mężów i spytała Go, jak należy oddawać cześć Bogu. Jeśli Kościół ma naśladować Jezusa, to również w tej scenie. Prowadzenie dialogu nie zagraża tożsamości chrześcijańskiej. Wprost przeciwnie: odsłania prawdziwą wierność Jezusowi.
Nasza rozmowa coraz bardziej potwierdza moje doświadczenie, które mi towarzyszy od chwili, gdy pół roku temu zamieszkałem we Francji: z tutejszym Kościołem nic nie jest takie, jak się wydaje. Z jednego paradoksu przechodzimy w drugi. Zacząłem naszą rozmowę od kryzysu Kościoła we Francji, a przecież, jeśli przyjrzeć się paryskim kościołom, to są pełne. Tyle się dzieje!
To mylny obraz…
A nie mówiłem…
Trzeba mieć świadomość ogromnego kontrastu między tym, co się dzieje w wielkich miastach, a sytuacją na prowincji.
W Polsce jest chyba na odwrót: mówi się, że wieś jest spiżarnią wartości, a miasto to nowy Babilon.
We Francji natomiast w najgorszym stanie są małe diecezje na terenach wiejskich.
Dlaczego?
Zacznijmy od tego, że w ogóle sytuacja społeczna wsi jest dzisiaj trudna. Młodzi wyjeżdżają do miast, zostają starsi. Populacja maleje i traci dynamikę. Tymczasem wielkie ośrodki miejskie tętnią życiem. Pełno w nich inicjatyw – między innymi chrześcijańskich, które mogą porwać człowieka.
Ale czy atutem prowincji nie pozostaje wciąż pewien tradycjonalizm?
Boję się, że w tym, co powiem, nie będę do końca sprawiedliwy, ale wydaje mi się, że to przywiązanie kulturowe do chrześcijaństwa przez jakiś czas rzeczywiście może jeszcze być pewną szansą. Z drugiej strony taki automatyzm niekoniecznie służy zaangażowaniu się. W miastach przynależność do Kościoła opiera się na świadomym wyborze i to ma przełożenie chociażby na liczbę powołań.
Czy liczba powołań jest adekwatnym kryterium żywotności Kościoła?
Na pewno nie wolno tego traktować jako jedynego kryterium. Jednym z rezultatów spadku liczby księży była u nas wielka mobilizacja świeckich. Okazało się, że wiele funkcji i zadań w Kościele nie wymaga wcale święceń. Wzrost odpowiedzialności świeckich za Kościół na pewno należy uznać za pozytywny skutek braku powołań.
Drugą stroną medalu są kwestie finansowe, o których rzadko się wspomina. Trudno płacić taką samą pensję żyjącemu samotnie księdzu, jak ojcu, który ma na utrzymaniu rodzinę. Na pewno zatem liczba powołań nie może być wyłącznym miernikiem żywotności Kościoła.
A jakie kryterium byś zaproponował?
Myślę na przykład o zaangażowaniu społecznym chrześcijan, choć oczywiście trudno je zmierzyć. Tutaj, we Francji, to bardzo ważny element przeżywania wiary – zarówno indywidualnie, jak i w ramach wspólnoty. I dotyczy to zarówno dużych miast, jak i prowincji. Na przykład w regionie, z którego pochodzę, na północy Francji pojawił się ogromny problem imigrantów, dla których Calais (miasto i port nad kanałem La Manche – przyp. red.) jest postojem w drodze do Anglii.
Często ten postój trwa kilka miesięcy. Bardzo wiele organizacji angażuje się w pomoc tym ludziom: żeby w sposób godny przeżyli ten czas, a – jeśli się uda – znaleźli pracę. Wielu katolików przykłada do tego swą rękę, co nie zawsze widać, bo takie grupy niekoniecznie mają chrześcijaństwo w nazwie. Dlaczego jednak ci ludzie się angażują? Odpowiedzią jest ich wiara.
W jaki sposób żyć i działać, będąc chrześcijaninem w społeczeństwie, które z definicji jest areligijne? Zasada laickości nie została jak dotąd zniesiona.
I bardzo dobrze!
Bardzo dobrze?
Doskonale zdaję sobie sprawę, że wokół sławetnego prawa z 1905 roku krąży mnóstwo mitów i nieporozumień. Dlatego wyjaśnię, na czym ono polega. Chodzi w nim o rozdzielenie porządku religii i państwa. Jednym z elementów jest zakaz wypowiadania się na temat swojej wiary w ramach sprawowania publicznych obowiązków służbowych. Dotyczy to przede wszystkim przedstawicieli władz państwowych, administracyjnych, związkowych oraz służb budżetowych.
Na tym i tylko na tym polega ten pierwszy element. Niektórzy błędnie rozszerzają go, mówiąc, że zgodnie z prawem religia jest sprawą prywatną i nie ma dla niej miejsca w przestrzeni publicznej.
Chrześcijanie, co widać chociażby na przykładzie Manif pour tous (inspirowany przez środowiska katolickie i prawicowe ruch przeciw legalizacji małżeństw homoseksualnych i przyznawaniu im prawa do adopcji – przyp. red.), jak najbardziej mogą manifestować na ulicach oraz wypowiadać się publicznie jako osoby wierzące. Ograniczenie dotyczy sprawowania określonych funkcji publicznych.
Drugi element związany jest z kwestiami finansowymi. Państwo nie może w żaden sposób finansować Kościoła ani żadnych związków wyznaniowych.
Czy dotyczy to też organizacji katolickich, na przykład charytatywnych?
Nie. Prawo zabrania jedynie przekazywania pieniędzy na kult. Jeżeli jakaś organizacja religijna potrzebuje pieniędzy na inny cel, to sam przymiotnik w nazwie nic nie zmienia. Może się ubiegać o dofinansowanie.
Jakie są więc zalety zasady laickości?
Przede wszystkim niezależność. Kościół we Francji nie został wchłonięty przez państwo. Dzięki tej autonomii może przemawiać własnym głosem. I jest to nierzadko głos krytyczny. Kościół nie musi przejmować się tym, że w zależności od jego postawy państwo ukarze go lub nagrodzi. W maju, ku niezadowoleniu lewicy, katolicy zorganizowali Manif pour tous, a pół roku później wspólnie z nią bronili praw pracowniczych. Kościół nie jest niewolnikiem jednej opcji politycznej. Jego opcją jest Ewangelia.
Drugą ważną zaletą jest wyrobienie w chrześcijanach nawyku troski o materialną stronę Kościoła. W gruncie rzeczy finansowanie państwowe też pochodziłoby ostatecznie z ich kieszeni. Taka bezpośrednia pomoc uczy odpowiedzialności i zacieśnia więzy. Dzięki temu Kościół zyskał pewną skromność. Często brak odpowiednich środków finansowych służy głoszeniu Ewangelii. Dziś, bez dwóch zdań, bycie we Francji proboszczem nie niesie za sobą żadnych przywilejów społecznych czy finansowych. To dodaje natomiast wiarygodności.
Myślę, że zasada laickości może być o wiele bardziej kontrowersyjna na przykład w szkołach. Chrześcijaństwo stanowi część naszej spuścizny kulturowej. W jaki sposób rzetelnie uczyć historii czy literatury bez odwołania się do religii?
Myślę, że i tutaj zasada laickości bywa wyolbrzymiana. Z jednej strony przez tych, którzy zupełnie chcieliby wypchnąć temat religii ze społeczeństwa. Z drugiej strony przez tych, którzy straszą innych taką karykaturą. W szkołach publicznych nauczycielowi nie wolno deklarować swojej wiary. Natomiast co do treści, to oczywiście przy niektórych tematach trzeba być bardziej ostrożnym, żeby zachować wymagany obiektywizm, ale przecież obok teologii istnieje religioznawstwo i całkiem dobrze się ma.
Być może otwarte deklarowanie swojej wiary uczyłoby szacunku wobec innych? Absolutna neutralność odbiera taką możliwość i ma to chyba swoje konsekwencje…
Nie ma rozwiązań idealnych. Spróbujmy jednak popatrzeć na to z innej strony. Być może w Polsce taki przykład wydaje się nierealny, ale jak zareagowaliby katoliccy rodzice, gdyby nauczycielka muzułmanka nawracała dzieci na islam? Zasada laickości chroni też przed takimi sytuacjami. Poza tym jest też niemało szkół wyznaniowych.
W jaki sposób być świadkiem w takich warunkach? Przecież świadectwo jest bardzo ważnym wymiarem chrześcijaństwa. Ważniejszym od zaangażowania społecznego.
Zasada laickości obejmuje tylko i wyłącznie wykonywanie funkcji publicznych. Na tym jej obowiązywanie się kończy. Zresztą, czy dawanie świadectwa ogranicza się tylko do publicznej deklaracji wiary? Jeśli ktoś jest chrześcijaninem, to wszystko, co będzie robił, powinno wynikać z jego wiary i o tej wierze świadczyć. Słowa nie są tu niezbędne.
Muzułmanie jednak chyba nie przejmują się zbytnio poprawnością polityczną. Może na tym polega ich sukces? Rośnie ich liczba, a nasza maleje, bo brakuje nam wyrazistości, gorliwości.
Nie sądzę, aby liczba muzułmanów nagle znacząco wzrosła we Francji poprzez nawrócenia osób wywodzących się ze środowisk chrześcijańskich. Są oczywiście przykłady konwersji, ale zachodzą one w obie strony. Islam rośnie w siłę, bo to społeczeństwo niezwykle płodne. Natomiast zagrożeniem dla naszej wiary nie są inne religie, ale agnostycyzm i obojętność na kwestie religijne.
Każdy kryzys czegoś nas uczy. Co w waszym doświadczeniu okazało się siłą Kościoła, źródłem jego żywotności? Innymi słowy: Dlaczego jedne parafie świecą pustkami, a inne są żywe? Jedne zakony wymierają, a drugie mają mnóstwo powołań?
Gdyby istniała prosta odpowiedź, myślę, że wszyscy byśmy ją znali. Ale tak nie jest. Co ciekawe, jeśli przyjrzeć się tym żywym wspólnotom, to nie znajdziemy wśród nich jakiegoś wspólnego mianownika. Nie można na przykład powiedzieć, że wszystkie wspólnoty tradycjonalistyczne mają się dobrze, a pozostałe – źle. Nie ma tu żadnej korelacji. Liczy się natomiast pewna spójność.
Spójność czy może radykalizm?
Powiedzmy: głębokie zaangażowanie. Jeśli przyjrzymy się, które parafie w Paryżu są najbardziej żywotne, okaże się, że reprezentują one całe bogactwo tendencji kościelnych, społecznych i politycznych. To nie opcja teologiczna czy polityczna decyduje o stanie wspólnoty, ale zaangażowanie jej członków. |
Franck Lemaître – ur. 1967, dominikanin, doktor teologii, dyrektor Wydziału ds. Jedności Chrześcijan przy episkopacie francuskim, konsultor Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, mieszka w Paryżu.
Z ojcem Franckiem Lemaître’em OP rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Źródło: “Jak zniszczyć Kościół” z miesięcznika “W drodze”(Nr.02. 2015)
http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=9887
*******
Niby to zwykły thriller, na pozór książka z gatunku popularnych, ale napisanie jej wymagało od Marcina Wrońskiego odwagi” – pisała „Gazeta Wyborcza” tuż po ukazaniu się Officium Secretum. Psa Pańskiego. „Książkę Wrońskiego przenika autentyczna troska o katolicyzm – i wyraźny niesmak do jego instrumentalnego wykorzystywania w cynicznych rozgrywkach politycznych”, twierdził natomiast „Dziennik. Gazeta Prawna”. Czytelnicy podczas spotkań autorskich do dziś pytają, czy nie obawiałem się, że kogoś urażę. Odpowiadam zwykle, że trochę na to liczyłem, bo proces byłby świetną reklamą. Przede wszystkim jednak, tworząc tę powieść, pisałem o kimś, a nie przeciwko komuś, i dlatego, być może, odbiega ona od publicystycznego wzorca: tyleż w niej antyklerykalizmu, ile majestatu Kościoła, tyleż zakusów lustracyjnych, ile zdemaskowanej IPN-owszczyzny, wreszcie niby ona o zdradzie, a jednak o wybaczeniu…
Niewiele przeżyłem takich lat jak rok 2007, który oddany na doraźną pastwę mediów, okazał się zadziwiająco literacki. Najpierw dwie partie spod – zdawać by się mogło – znaku reformatorskiego rozsądku rzuciły się sobie do gardeł, a słaby zwycięzca w poszukiwaniu sojuszników podzielił się władzą z patrio-twardzielami i chłopo-cwaniakami. Nie mogłem się nadziwić, że żaden teatr w kraju nie rzucił w kąt ustalonego repertuaru i nie wystawił Jana Macieja Karola Wścieklicy Witkacego – w tamtym czasie sztuki bardziej aktualnej niż rewelacje TVN 24. Ale to nie był koniec! Rządzący triumwirat począł coraz śmielej dosypywać sobie nawzajem arszeniku do wina i polski teatr absurdu zaczął ewoluować ku szekspirowskim tonom. Jednakże kiedy do tego wszystkiego – jakby nie dość było napięcia między Kościołem otwartym a Kościołem oblężonym – posłuszeństwo wypowiedziały władzom duchownym kazimierskie siostry betanki, rzuciłem w kąt Witkacego i Szekspira, sięgnąłem po Imię róży Umberta Eco i po Młot na czarownice, oczywiście. „Jak by to było, gdyby to właśnie w Polsce AD 2007 detektyw w habicie musiał szukać zaginionej biblioteki? – zapytałem sam siebie. – I gdzie jest, u licha, Święta Inkwizycja?! Zupełnie jak z policją, nigdy jej nie ma, kiedy naprawdę jest potrzebna!”.
Zakonny James Bond
Tak na karty powstającej książki wkroczył dominikanin ojciec Marek Gliński, funkcjonariusz tajnych służb Watykanu, którego przywołałem, aby zaprowadził nieco porządku. Jednakże zakonny James Bond dość szybko okazał się postacią, jak całe pokolenie, mocno utytłaną w najnowszej historii Polski, w dodatku rozdartą między wiarą a ziemską powinnością, starym grzechem a nadzieją na wybaczenie. Nie jestem również pewien, czy jego pedanteria i skłonność do zbytku to przenoszące się z wymiaru duchowego w fizyczny pragnienie czystości, czy też może pierwszy z księżowskich grzechów dostrzegalnych. Tu mógłbym się zatrzymać, gdyby zależało mi wyłącznie na politycznym thrillerze, lecz chciałem czegoś więcej – także powieści o ludzkich wyborach i kłopotliwej koegzystencji Kościoła wiary z Kościołem instytucjonalnym. „Istotnie, nasz zakon ma taką tradycję [walki z herezją], ale habity wciąż białe” – tak Gliński odpowiada na pytanie ciągnącej go za język dziennikarki. I chociaż z pozoru wygląda to na medialny bon mot, on rzeczywiście w to wierzy, chociaż bywa wystawiany na próby sumienia i lojalności.
„Czy miał pan informatora w naszym zakonie?” – zapytał mnie tuż po ukazaniu się powieści jeden z dominikanów. Nie miałem, ale samo podejrzenie o to ucieszyło mnie niezwykle, bo poza postacią protagonisty całe Officium Secretum powstało dzięki mojej sumiennej pracy operacyjnej i pozyskaniu wiernej agentury w różnych środowiskach. Od początku myślałem o tej książce jako o powieści hiperrealistycznej, w której zgadza się nawet pogoda oraz newsy medialne. Fikcyjna intryga przykryta takim właśnie płaszczem realności staje się tym bardziej niebezpieczna, bo w nieostrym polu między prawdą a prawdopodobieństwem jest sporo miejsca na lęki i interpretację czytelnika, który – z taką nadzieją pisałem – podejmie grę, zwłaszcza że Pies Pański opowiada o tej samej rzeczywistości, w której żyjemy.
Oko w oko z polskimi demonami
Zapewne dlatego nie wszyscy moi stali czytelnicy, którzy czekają na kolejne powieści o komisarzu Maciejewskim, z równie otwartymi ramionami przyjęli ojca Glińskiego. Niejednokrotnie, w sposób mniej lub bardziej zawoalowany, przyszło mi usłyszeć: „Polskiego reality to ja mam powyżej uszu, aż przestałem włączać telewizor! Nie mógł pan znów napisać czegoś dziejącego się przed wojną?”. Mogłem, ale nie chciałem, bo potrzebowałem tej książki – żeby stanąć oko w oko z polskimi demonami i mitami i zamiast z nimi walczyć, spróbować je zrozumieć. Żeby do tego samego namówić czytelnika.
Współczesność to jednak trudny temat literacki, zwłaszcza gdy chodzi nam o coś więcej niż opis obyczajów, gdy w duchu solidnego dziewiętnastowiecznego realizmu autor próbuje jednocześnie po dziennikarsku uchwycić zapis chwili, a zarazem sięgnąć w głąb doraźności i opisywane czasy zamknąć w odpowiednio pojemnym symbolu. Te strony Psa Pańskiego, które dotyczą ukrytego archiwum, są jak wir wprawiający całą fabułę w ruch i choć byłoby do pomyślenia, że ów ruch wywołała inna przyczyna, nie każda miałaby dość mocy, aby poruszyć i wprowadzić w konflikt wszystkie osoby dramatu. „Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię”, miał powiedzieć Archimedes. Jako powieściopisarz realista również za każdym razem szukam takich punktów podparcia i – czym niekiedy zadziwiam moich czytelników na spotkaniach autorskich – łatwiej odnajduję je w przeszłości niż w naszym tu i teraz. Historia, chociaż wcale nie taka oczywista, jak mogłoby się wydawać, jest bezpiecznie zamknięta. Teraźniejszość wciąż drga i czasem ledwie się pisarzowi wyda, że odkrył jej wzór, a jedno wydarzenie już przewartościowuje sytuację. Z grubej rury: ileż nowych znaczeń pojawiło się w polskim kodzie medialnym i polskiej mitologii politycznej po – mogłoby się zdawać – wyjętej z przestrzeni political fiction katastrofie smoleńskiej? Z mniejszego kalibru: czyż ktokolwiek widział w Andrzeju Lepperze postać z Szekspira, a nie z Witkacego, zanim wódz Samoobrony targnął się na swoje życie? Dlatego bałem się o Psa Pańskiego, pisząc go. Bałem się, oddając go wydawcy. Tak naprawdę odetchnąłem dopiero rok po wydaniu (a blisko dwa po napisaniu!), widząc malejące prawdopodobieństwo takich kaprysów teraźniejszości, które wywróciłyby całą symbolikę wpisaną w powieść o ojcu Marku Glińskim. Dlatego też zarys jej kontynuacji szkicuję ostrożnie i z namysłem.
Marcin Wroński – ur. 1972, pisarz. Popularność przyniósł mu cykl kryminałów retro z cyklu “Komisarz Maciejewski: Morderstwo pod cenzurą” (2007), “Kino Venus” (2008), “A na imię jej będzie Aniela” (2011), “Skrzydlata trumna (2012); jest także autorem m.in. thrillera polityczno-kościelnego “Officium Secretum. Pies Pański” (2010) o Marku Glińskim OP. Mieszka w Lublinie. Obecnie pracuje nad kolejnymi powieściami o swoich bohaterach: komisarzu Zygmuncie Maciejewskim i o. Marku Glińskim. Oficjalna strona autora: www.marcinwronski.art.pl