Myśl dnia
Cyceron
ŚRODA IV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Hbr 12,4-7.11-15)
Kogo Bóg miłuje, tego karze
Czytanie z Listu do Hebrajczyków.
Bracia:
Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do was jako do synów:
„Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo Pan miłuje, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego przyjmuje za syna”.
Trwajcież w karności. Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?
Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego opadłe ręce i osłabłe kolana wyprostujcie. Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony.
Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 103,1-2.13-14.17-18)
Refren: Bóg jest łaskawy dla swoich czcicieli.
Błogosław, duszo moja, Pana, *
i wszystko, co jest we mnie, święte imię Jego.
Błogosław, duszo moja, Pana, *
i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach.
Jak ojciec lituje się nad dziećmi, *
tak Pan się lituje nad tymi, którzy cześć Mu oddają.
Wie On, z czegośmy powstali, *
pamięta, że jesteśmy prochem.
Lecz łaska Boga jest wieczna dla Jego wyznawców, *
a Jego sprawiedliwość nad ich potomstwem,
nad wszystkimi, którzy strzegą Jego przymierza *
i pamiętają, by spełniać Jego przykazania.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Dz 16,14b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Otwórz, Panie, nasze serca,
abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 6,1-6)
Jezus nieprzyjęty w Nazarecie
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.
Ślady Bożej obecności
Zaskakujące jest niedowiarstwo tych, którzy spotkali Jezusa, słyszeli jego nauczanie i widzieli cuda, jakich dokonywał. Co jednak stanęło na przeszkodzie, że nie potrafili wystarczająco otworzyć serc na przepływającą przez Niego łaskę? Być może, był to ich ludzki sposób myślenia. Nie dowierzali, że ktoś, kto wywodzi się z ich rodzinnego miasta, ktoś kogo dobrze znają, może być jednocześnie oczekiwanym Mesjaszem. Łaska Boża może być czasem blisko nas. Jej przekazicielami mogą stać się bliskie nam osoby. Możemy ją otrzymać w kościele, który codziennie mijamy. Nauczmy się szukać śladów Bożej obecności w tym, co nam najbliższe.
Panie, daj mi serce otwarte na osoby, które postawiłeś blisko mnie. Spraw, abym to właśnie w nich umiał dostrzegać Twoją obecność i miłość, którą chcesz mi przez nich ofiarować.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Encyklika „Laborem exercens”, §26
Ta prawda, że przez pracę człowiek uczestniczy w dziele samego Boga, swego Stwórcy, została w sposób szczególny uwydatniona przez Jezusa Chrystusa – tego Jezusa, o którego wielu z Jego pierwszych słuchaczy w Nazarecie pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana…? Czy nie jest to cieśla…?”
Powierzoną bowiem sobie ewangelię: słowo odwiecznej Mądrości, Jezus nie tylko głosił, ale przede wszystkim wypełniał czynem. Była to przeto również ewangelia pracy, gdyż Ten, kto ją głosił, sam był człowiekiem pracy, pracy rzemieślniczej, jak Józef z Nazaretu (por. Mt 13, 55). I chociaż w Jego słowach nie znajdujemy specjalnego nakazu pracy – raczej w jednym wypadku zakaz zbytniej troski o pracę i egzystencję (por. Mt 6, 25-34) – to równocześnie wymowa życia Chrystusa jest jednoznaczna: należy On do świata pracy, ma dla ludzkiej pracy uznanie i szacunek, można powiedzieć więcej: z miłością patrzy na tę pracę, na różne jej rodzaje, widząc w każdej jakiś szczególny rys podobieństwa człowieka do Boga – Stwórcy i Ojca.
Czyż nie mówi: Ojciec mój jest rolnikiem (por. J 15,1)?… Jezus Chrystus w swych przypowieściach o Królestwie Bożym stale odwołuje się do pracy ludzkiej: do pracy pasterza, rolnika, lekarza, siewcy, gospodarza, służącego, ekonoma, rybaka, kupca, robotnika najemnego. Mówi również o różnorodnej pracy kobiet. Apostolstwo przedstawia na podobieństwo pracy fizycznej żniwiarzy czy rybaków… Są ważnym dopowiedzeniem do tej wielkiej, chociaż dyskretnej ewangelii pracy, jaką znajdujemy w życiu Chrystusa i Jego przypowieściach – w tym, co Jezus czynił i czego nauczał (Dz 1,1).
********
Kilka słów o Słowie 4 II 2015
Osąd ludzki nie zawsze zgadza się z osądem Bożym. Doświadczył tego Jezus, odrzucony w swoim rodzinnym Nazarecie, i doświadcza tego każdy, kto próbuje na serio żyć Jego słowem w swoim środowisku. Przyjście do Boga to także zgoda na to, aby już teraz dać Mu się osądzić w nadziei, że On w swoim miłosierdziu nas nie odrzuci, lecz będzie stopniowo oczyszczał ze wszystkiego, co nas niszczy i zniewala. Błogosławieni ci, którzy szukają uznania u Niego, a nie u ludzi; którzy wyżej cenią Jego łaskę niż poklask otoczenia.
Mira Majdan, „Oremus” luty 2009, s. 18
JEZUS NASZE WSZYSTKO
Bądź błogosławiony, o Ojcze, który napełniłeś nas wszelkim błogosławieństwem duchowym w Chrystusie (Ef 1, 3)
Jezus, Słowo wcielone, jest prawdziwym Człowiekiem, a zarazem prawdziwym Bogiem. Jako człowiek Jezus jest naszą Drogą: przyszedł na ten świat, by podać rękę człowiekowi i zaprowadzić go z powrotem do domu Ojca. Jest źródłem życia, bo wysłużył łaskę i w dalszym ciągu obdarza nią swoich wiernych. Jest Mistrzem, bo wskazuje drogę prowadzącą do Boga. Jest wzorem, gdyż daje przykład, jak przystoi żyć dzieciom Bożym, Przez swe zasługi przywrócił ludziom uczestnictwo w życiu Bożym, które sam posiada w całej pełni przez zjednoczenie z osobą Słowa, uczynił ich godnymi, by zostali dopuszczeni do zażyłości rodziny Boga. „A więc nie jesteście już obcymi — twierdzi św. Paweł — przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2, 19).
W ostatniej swojej modlitwie Jezus jakby streszcza swoje dzieło Odkupienia i mówi do Ojca: „I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im” (J 17, 22). Istotnie, Jezus dał ludziom udział w swojej chwale Syna Bożego, czyniąc ich przez łaskę dziećmi Najwyższego. I tak też odnosi się do nich: miłuje ich jak braci i prowadzi do zażyłości z Ojcem, aby miłość Ojca rozlała się także na nich. „Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). To właśnie jest cel tej Jego przyjaźni i zażyłości: uczynić ludy uczestnikami miłości Ojca. „Ojcze… objawiłem im Twoje Imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była (J 17, 26).
Jezus udziela ludziom tego wszystkiego, co sam posiada: chwały Syna Bożego, swego boskiego życia, tajemnic Ojca, a nawet miłości, którą miłuje Go Ojciec. W Nim człowiek znajduje wszystko, czego może pragnąć, wszystko, czego potrzebuje dla swojego zbawienia i uświęcenia, dla swego życia w zjednoczeniu z Bogiem. Prawdziwie cała ludzkość może powtórzyć za Apostołem: „Niech będzie błogosławiony Bóg… który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym w Chrystusie” (Ef 1, 3).
- O Panie, czyż nie mówisz nam sam, że Ty jesteś drogą? Czy również nie twierdzisz, że jesteś światłością i że nikt nie może przyjść do Ojca, tylko przez Ciebie? Kto opuścił Ciebie jako przewodnika, o dobry Jezu, nie znajdzie drogi.
Bez Ciebie czymże ja jestem, Panie? Jeśli nie żyję zjednoczona z Tobą, cóż jestem warta? Jeśli choć krok jeden odejdę od Ciebie, dokąd zajdę?
O Panie mój, Miłosierdzie moje i Dobro moje, czegóż mogę w tym życiu pragnąć dla siebie lepszego nad to, bym tak została z Tobą złączona, bym nie potrzebowała się obawiać już rozdziału od Ciebie? W takim towarzystwie cóż mi jeszcze może być trudnego? Na co się jeszcze człowiek nie odważy, mając Ciebie tak blisko przy sobie?… Przy łasce i pomocy Twojej nigdy już Cię nie opuszczę.
Jasno to widzę, o mój Oblubieńcze, i zaprzeczyć temu nie mogę, że Ty cały jesteś mi oddany. Dla mnie przyszedłeś na świat, dla mnie wydałeś siebie na tak okrutne męki, dla mnie pozostałeś i mieszkasz w Najświętszym Sakramencie…
Cóż bym mogła uczynić dla mego Umiłowanego?… Tak, o mój Boże, w czymże mogę Ci być pożyteczną? Co może dla Ciebie uczynić dusza, która miała opłakaną zdolność obrazić Cię i zmarnować łaski, jakich jej użyczyłeś? Czego możesz się spodziewać po takiej jej służbie? I chociażbym z łaski Twej cokolwiek uczyniła, cóż warte będzie dzieło mizernego robaka? I na cóż się przyda Bogu tak potężnemu?… Tylko miłość pozwala wyobrazić sobie, że Ten, który jest prawdziwym Miłośnikiem, Oblubieńcem moim i Dobrem moim, potrzebuje nas…
Lecz kiedy Ty przychodzisz do mnie, o Panie, czegóż jeszcze mam się lękać, czy zdołam Ci służyć? Odtąd, o Panie, chcę już zupełnie zapomnieć o sobie samej i o to tylko się troszczyć, by lepiej Ci służyć i innej woli nie mieć, tylko wolę Twoją. Lecz siły moje są słabe: Ty jeden wszystko możesz, Boże mój! Ja zaś od tej chwili chcę czynić to, co mogę — zdecydować się na czyn (św. Teresa od Jezusa: zob. Twierdza wewnętrzna VI, 7, 6; Podniety miłości Bożej 4, 7–11).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 93
http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150204.htm
******
Na dobranoc i dzień dobry – Mk 6, 1-6
Mariusz Han SJ
Powątpiewać ludzka rzecz…
Jezus w Nazarecie
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie.
Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Opowiadanie pt. “Kowalski znaczy zwykły Polak”
Do slumsów Kalkuty, świata izolowanego przez resztę miasta, przybył pewnego dnia katolicki ksiądz, Stefan Kowalski, aby żyć wśród tych biedaków, rezygnując z przywileju “symbolu i puklerza”, jakim jest sutanna, i służyć im.
Z zapartym tchem – ze zdumienia, zgrozy, podziwu, czy też najdosłowniej z powodu potwornego smrodu – wchodził w tę przedziwną społeczność, w której żyli zgodnie obok siebie przedstawiciele wszystkich ras, dialektów i religii indyjskiego subkontynentu. Z wolna przestawał być obcy, zdobywał zaufanie i szacunek ostrożnych, choć ciekawych sąsiadów.
Zetknięcie się ze skrajną nędzą umożliwiło księdzu Stefanowi dokonanie szokującego odkrycia. Bezrobocie, chroniczne niedożywienie i głód, kalectwo i choroby nie doprowadzały mieszkańców Miasta Radości do zezwierzęcenia. Wręcz przeciwnie, pielęgnowanie własnych wierzeń i obyczajów łączyło się z tolerancją wobec wyznawców wszystkich innych religii. Nędza skłaniała do dzielenia się i pomagania słabszym, biedniejszym i bardziej chorym, niezależnie od ich pochodzenia czy wyznania.
Ksiądz znalazł wiernych pomocników nie tylko wśród katolickiej mniejszości, żyjącej w tym pełnym paradoksów świecie, w którym ludzie nie skarżyli się na swój los i z pogodą ducha znosili najcięższe cierpienia.
Refleksja
Powątpiewać to nic innego jak niedowierzać, nie ufać czy też po prostu wątpić. Ta cecha jest potrzebna jakoś przy każdej podejmowanej decyzji, ale tylko wtedy, gdy pomaga w podejmowaniu konkretnych decyzji. Jest złą cechą jeśli zatrzymuje nas w podejmowaniu konkretnych kroków, zwłaszcza w wyborze konkretnej drogi życia…
Jezus spotkał się z ludźmi, wśród których przyszło mu wzrastać. Spotkał się z ich strony z powątpiewaniem co do mocy i misji z którą przyszedł na świat. Ludzie nie wierzyli, że to “Ten właśnie” został wybrany przez Boga. Te wątpliwości nie pozwoliły im wyjść poza swoje ograniczenia i schematy myślenia. Nie uwierzyli i dlatego przegrali ze swoim niedowiarstwem…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy są obecne w Twoim życiu: nieufność, niewiara, wątpliwości?
2. Jak podejmujesz konkretne decyzje?
3. Czy wiara pomaga w podejmowaniu decyzji?
I tak na koniec…
“Odrzucając Boga, odrzucasz nadzieję. Nadzieję na to, że nie utracisz tego, co zdobędziesz. Nadzieję na to, że gdy przyjdzie dokonać wyboru, dokonasz dobrze, podejmiesz właściwą decyzję i że nie będziesz wówczas bezbronny” (Andrzej Sapkowski)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,160,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-6-1-6.html
*****
Refleksja katolika
Przecież znali Go od dziecka. Na ich oczach rósł. Dziecko jak każde inne, a jednocześnie jakieś dziwne. Zawsze grzeczne, zawsze pogodne, zawsze usłużne i skore do udzielenia pomocy innym. Może jak na swój wiek za bardzo poważne i rozmodlone, sądzili, no ale dzieci są różne.
Dziecko z czasem przemieniło się w urodziwego młodzieńca i na pewno niejedna miejscowa panna tęsknie wodziła za Nim oczyma i dawała dyskretnie znaki, że nie jest On dla niej obojętny. Może co śmielsza próbowała Go nawet kokietować, a na więcej już nie pozwalały żydowskie obyczaje. Stroną inicjującą powinien być mężczyzna, a poza tym, cóż wtedy On mógł sobie o niej pomyśleć? Skąd mogła wiedzieć, że ten Człowiek znał jej myśli, pierwej zanim ona pomyślała. Na pewno w niejednym domu mówiono o Nim, że byłby doskonałym kandydatem na męża dla którejś córki. Może ich zdaniem za bardzo uczciwy i pobożny, ale to przecież może pomagać w byznesie. Znano Go jako zręcznego cieślę, który na brak zamówień nie narzekał. Uczciwość i znajomość fachu ludzie cenią i taka wieść szybko się po okolicy rozchodzi. Ich córka przy takim zaradnym mężu na pewno nie zaznała by biedy.
Co do zawarcia małżeństwa, żydowscy rodzice dogadywali się ponad głowami swoich dzieci i w ten sposób żeniono swoich synów i wydawano córki za mąż. Czas jednak nie stoi w miejscu. Wszyscy Jego koledzy z czasem pożenili się, a koleżanki powychodziły za mąż. W narodzie żydowskim wcześnie zawierano związki małżeńskie. A On? Na pewno dziwiono się, dlaczego się nie żeni, dlaczego pozostaje starym kawalerem? W każdym domu byłby mile widziany. Nie mogło im przyjść do głowy, że małżeństwo choć jest prawem i obowiązkiem jest jednak też ograniczeniem. Małżeństwo bowiem zamyka człowieka w objęciach tylko jednej kobiety i jednej rodziny. A On przyszedł, aby objąć wszystkie kobiety, ogarnąć wszystkie rodziny i dać wieczne życie wszystkim dzieciom.
Aż tu nagle roznosi się wieść, że Jezus zamyka swój warsztat i opuszcza Nazaret. Na pewno wielu mieszkańców Nazaretu zmartwiło się, bo żądał niewiele, a biednym wykonywał swoje usługi za darmo. Gdy pytali Go dlaczego zamyka warsztat i opuszcza ich miasteczko, być może odpowiadał, że nadszedł już czas, że zbliża się Królestwo Boże. Po jakimś czasie do miasteczka dochodzą wieści, że ten ich Jezus uzdrawia, naucza i czyni cuda. Czekano więc z niecierpliwością na Jego przybycie do Nazaretu. Czyżby On był tym oczekiwanym Mesjaszem? No, nie, to niemożliwe! Wszyscy wiedzą skąd pochodzi. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim (Mk 6, 3) W języku żydowskim kuzynów i kuzynki nazywano braćmi i siostrami, stąd napisano bracia i siostry Jezusa.
Mesjasz przyszedł, a oni Go nie rozpoznali. A My? Codziennie On do nas przychodzi w każdym napotkanym człowieku, a także również w obdartym i cuchnącym żebraku, który prosi nas o wsparcie. My jednak, tak jak kiedyś mieszkańcy z Nazaretu, powątpiewamy i nie rozpoznajemy Go.
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com
***
Biblia pyta:
Czy współżyć będzie wilk z jagnięciem? Podobnie grzesznik ze sprawiedliwym?
Jakiż pokój być może między hieną a psem i jakiż pokój być może między bogatym a ubogim?
Syr 14, 17-18
***
KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział LVI. O TYM, ŻE POWINNIŚMY ZAPOMNIEĆ O SOBIE I NAŚLADOWAĆ CHRYSTUSA W DŹWIGANIU KRZYŻA
1. Synu, o ile zdołasz oddalić się od siebie, o tyle zbliżysz się do mnie. Nic nie żądać od świata – to znaczy znaleźć wewnętrzny spokój, a opuścić siebie samego znaczy złączyć się z Bogiem. Chcę cię nauczyć doskonałego zaparcia się siebie i oparcia się na mojej woli bez sprzeciwu i bez wykłócania się o swoje.
Idź za mną Mt 9,9; Mk 2,14; Łk 5,27 – jam jest droga, prawda i życie J 14,6. Bez drogi nie ma poruszania się naprzód, bez prawdy nie ma rozeznania, bez życia nie ma życia. Jam jest droga, którą iść powinieneś, prawda, której masz zawierzyć, życie, któremu masz zaufać
Jam jest droga niewzruszona, prawda nieskażona, życie – wieczność nieskończona. Jam droga najprostsza, prawda najwyższa, życie szczęśliwe, życie prawdziwe 1 Tm 6,19, życie właściwe. Jeżeli będziesz szedł moją drogą, poznasz prawdę, a prawda cię uwolni J 8,31-32 i pozwoli osiągnąć życie wieczne 1 Tm 6,12.
2. Jeżeli chcesz wejść do żywota, zachowuj przykazania Mt 19,17. Jeżeli chcesz poznać prawdę, uwierz we mnie. Jeżeli chcesz być doskonały, sprzedaj wszystko Mt 19,21. Jeżeli chcesz być moim uczniem, zaprzyj się samego siebie Mt 16,24. Jeżeli chcesz osiągnąć życie szczęśliwe, odwróć się od obecnego życia.
Jeżeli chcesz być wywyższony w niebie, uniż się na ziemi. Jeżeli chcesz ze mną królować, nieś ze mną krzyż Mt 16,24; Łk 9,23. Bo tylko słudzy krzyża znajdują drogę szczęścia i światłości Mt 7,14.
3. Panie Jezu, jako że życie Twoje było surowe i nie uznane przez świat, daj mi łaskę naśladowania Ciebie w zgodzie na ten brak uznania. Bo sługa nie jest większy od swego pana J 13,16; 15,20, a uczeń od nauczyciela Mt 10,24; Łk 6,40.
A więc niech sługa Twój uczy się Twojego żywota, bo w tym jest zbawienie i świętość prawdziwa. Cokolwiek czytam albo słyszę poza tym, nie bawi mnie ani w pełni zachwyca.
4. Synu, skoro to czytałeś i uświadomiłeś sobie, postępuj jeszcze tak samo i bądź błogosławiony J 13,17. Kto zna moje przykazania i zachowuje je, ten tylko mnie miłuje i ja go miłuję, i odsłonię przed nim siebie samego J 14,21, i sprawię, że zasiądzie ze mną w Królestwie mego Ojca Ap 3,21.
5. Panie Jezu, jak rzekłeś i obiecałeś, niech się tak stanie, a ja obym tylko na to zasłużył. Przyjąłem, przyjąłem krzyż z ręki Twojej, poniosę go, poniosę aż do śmierci, jako mi nakazałeś. To prawda, że życie dobrego zakonnika jest krzyżem, ale krzyż ten prowadzi do raju. Dzieło rozpoczęte, nie można się cofnąć, nie wolno go porzucić.
6. Dalejże, bracia, idźmy razem, Jezus będzie z nami. Dla Jezusa przyjęliśmy ten krzyż, dla Jezusa wytrwamy pod krzyżem. On nam pomoże, on nas poprowadzi, on nas wyprzedzi.
Oto nasz Król kroczy przed nami, On będzie nas osłaniał w walce. Idźmy za Nim mężnie, niech nikt się nie lęka 2 Krn 32,7, jesteśmy gotowi dzielnie zginąć w walce 1 Mch 3,59; 9,10, bo ucieczka od krzyża przyniosłaby hańbę naszej wojennej sławie.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’
***
DLACZEGO KŁAMIE?
Szatan, choć sobie mądrość i siłę przyznaje,
Wie, że kłamie, i wiary sam sobie nie daje;
Dlatego rad śród ludzi zdania swoje szerzyć.
By je słysząc z ust cudzych, mógł im sam uwierzyć.
Adam Mickiewicz
***
Unikaj używania wymyślnych słów.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’
http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html
*************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Joanna de Valois (nazywana także Joanną Francuską, Joanną de Berry) była córką Ludwika XI, króla Francji, i Szarlotty Sabaudzkiej. Urodziła się 23 kwietnia 1464 roku w Nogent-le-Roi jako dziecko ułomne. Ojciec spodziewał się syna, a nie córki. Niezadowolony król posunął się do tego, że 26-dniowe niemowlę odesłał do krewnych. Nielubiana, a nawet pogardzana kaleka od lat dziecięcych znosiła swoją udrękę z heroiczną cierpliwością. Wyróżniała się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej, którą obrała sobie za Opiekunkę i Matkę.
Jako 12-letnią dziewczynkę wydano ją za mąż za Ludwika, księcia Orleanu. Decyzja ta była podyktowana względami dynastycznymi i politycznymi. Joanna żyła z mężem 22 lata, znosząc jego kaprysy i jawną niechęć. Pogardzana, za złe traktowanie odpłacała mężowi niezwykłą dobrocią. Kiedy Ludwik w 1498 r. otrzymał koronę francuską, zamiast okazać swej małżonce wdzięczność za umożliwienie objęcia tronu, przeprowadził kanoniczne unieważnienie małżeństwa pod pretekstem rzekomego przymusu, pod którym zgodził się na to małżeństwo.
Joanna pozbawiona tytułu królewskiego otrzymała niewielkie księstwo Berry. Administrowała nim sprawiedliwie i mądrze. Teraz mogła bardziej oddać się uczynkom miłosierdzia i życiu wewnętrznemu. Otaczała wielką troską chorych, upośledzonych i opuszczonych. Była człowiekiem modlitwy i wyrzeczenia. W 1502 r. razem ze swoim spowiednikiem, franciszkaninem o. Gilbertem Nicolasem (późniejszym bł. Gabrielem Marią) założyła w Bourges zakon klauzurowy anuncjatek (Sióstr od Zwiastowania), których celem było naśladowanie cnót Najświętszej Maryi Panny. Papież Aleksander VI zatwierdził regułę i nowy zakon 12 lutego 1502 r. Dwa lata później, w dzień Zesłania Ducha Świętego, matka Joanna złożyła profesję zakonną.
Zmarła 4 lutego 1505 roku, mając 41 lat. Doczekała się jeszcze tej satysfakcji, że jej małżonek, król Francji, wziął jej zakon pod swą szczególną opiekę. Jej doczesne szczątki, pochowane w klasztornej kaplicy, zostały spalone przez hugenotów w maju 1572 r. Założone przez nią zgromadzenie przetrwało blisko trzy stulecia, zniszczone prawie doszczętnie przez rewolucję francuską. Dziś odrodzony zakon liczy blisko 100 sióstr, które mają 7 klasztorów we Francji, Belgii i na Kostaryce. Najnowsza fundacja powstaje w Polsce – od marca 2009 r. mniszki anuncjatki są obecne w lesie grąblińskim w pobliżu sanktuarium w Licheniu. W kilku krajach spotkać można także anuncjatki apostolskie ze zgromadzeń czynnych powstałych pod koniec XVIII w.
Joannę de Valois beatyfikował papież Benedykt XIV 21 kwietnia 1742 r., a kanonizował – Pius XII 28 maja 1950 r. Jest patronką chorych, upośledzonych i opuszczonych.
W ikonografii Joanna przedstawiana jest jako ksieni w koronie, zazwyczaj z krzyżem i koronką różańca, lub trzymając za dłoń Dziecię Jezus.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04a.php3
Św. Joanna de Valois OAnnM
Święta mniszka (1464-1505).
Znana również pod imieniem: Joanna Francuska, Joanna de Berry.
Urodziła się 23 kwietnia 1464 roku w Nogent-le-Roi jako druga córka króla Francji – Ludwika XI i jego drugiej żony – Karoliny Sabaudzkiej. Król spodziewał się syna a nie ułomnej córki, nie mogąc znieść jej widoku, odesłał ją do krewnych. Nie lubiana i pogardzana, znosiła udrękę z heroiczną cierpliwością i pokorą, wyróżniając się od najmłodszych lat szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej i Aniołów.
Gdy miała 12 lat, 8 września 1476 roku, w Chateau de Montrichard została zaślubiona czternastoletniemu Ludwikowi Orleańskiemu, kuzynowi ojca. Była jego żoną przez 22 lata, znosząc kaprysy i jego niechęć do niej. Gdy 7 kwietnia 1498 roku zmarł król Karol VIII, dzięki małżeństwu z Joanną, wstąpił Ludwik Orleański jako Ludwik XII. Już w grudniu 1498 doprowadził do nieważnienia małżeństwa twierdząc, że był do niego przymuszony, nadał Joannie tytuł księżnej de Berry.
Wraz ze swoim spowiednikiem, franciszkaninem o. Gilbertem Nicolasem (bł. Gabriel Maria), założyła zakon kontemplacyjny “Sióstr od Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny” czyli anuncjatki, w Bourges. Błogosławiony Gilbert napisał “Regułę dziesięciu cnót Najświętszej Maryi Panny” opartą na Ewangelii. Św. Joanna ułożyła zaś “Koronkę dziesięciu cnót ewangelicznych”, opartą na różańcowych rozważaniach cnót Matki Bożej, a mającą codziennie przypominać siostrom reguły ich zakonnego życia. Dnia 12 lutego 1502 roku papież Aleksander VI zatwierdził regułę i nowy zakon, a ojca Gilberta mianował wizytatorem generalnym nowej wspólnoty. W święto Zesłania Ducha Świętego 1504 roku matka Joanna złożyła profesję na regułę swojego zakonu. Pierwsze nowicjuszki złożyły swoje śluby 9 listopada tego samego roku. Zakon został obdarzony licznymi duchowymi łaskami, przywilejami i odpustami.
Zmarła 4 lutego 1505 roku w Bourges, została pochowana w klasztornej kaplicy. Jej grób zbeszcześcili, a ciało spalili hugenoci w maju 1572 roku. W XVII wieku było ponad pięćdziesiąt klasztorów anuncjatek, ale rewolucja francuska zniszczyła prawie wszystkie.
Joanna de Valois została beatyfikowana 21 kwietnia 1742 roku przez papieża Benedykta XIV, a kanonizowana 28 maja 1950 roku przez papieża Piusa XII.
Patronka:
Chorych, upośledzonych i opuszczonych.
Ikonografia:
Przedstawiana jako ksieni w koronie, zazwyczaj z krzyżem i koronką, lub trzymając za dłoń Dziecię Jezus.
Varia:
Zakon liczy osiemdziesiąt mniszek, w pięciu klasztorach we Francji, i po jednym w Belgii i Kostaryce.
Dnia 25 marca 2009 roku w sanktuarium licheńskim na Mszy św. powitano cztery anuncjatki z Thiais pod Paryżem, które przyjechały tutaj na stałe. W miejscu objawień Maryi rozpoczęto budowę klasztoru i kaplicy, która ma potrwać trzy lata.
Jedynym męskim zakonem opartym na “Regule dziesięciu cnót ewngelicznych NMP” byli od 1699 roku i nadal są Marianie Niepokalanego Poczęcia (MIC). Do odnowienia zakonu, w 1910 roku, każdy składał uroczystą profesję zakonną w oparciu właśnie o Regułę.
Dziesięć cnót: Najczystsza, Najroztropniejsza, Najpokorniejsza, Najwierniejsza, Najpobożniejsza, Najposłuszniejsza, Najuboższa, Najcierpliwsza, Najmiłosierniejsza i Najboleśniejsza. Modląc się Koronką należy po “Święta Maryjo, Matko Boża” wymienić jedną z cnót w podanej kolejności.
Istnieje jeszcze jeden zakon anuncjatek, nazywany niebieskim (od koloru habitów) założony w 1602 roku przez bł. Marię Wiktorię Fornari.
http://martyrologium.blogspot.com/2010/02/sw-joanna-de-valois.html
LITANIA DO ŚW. JOANNY FRANCUSKIEJ
(1464–1505)
(do prywatnego odmawiania)
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, jedyny Boże,
Panie Jezu, boski oblubieńcze św. Joanny naszej matki, zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo, Niepokalana Matko Zbawiciela, módl się za nami
Święta Joanno, od dzieciństwa pełna gorliwości,
Która od samego Jezusa otrzymałaś ślubną obrączkę,
Zawsze wsłuchana w Bożą wolę,
Wzorze dziewic i małżonek,
Ofiaro boskiej miłości,
Pełna cierpliwości,
Radująca się wzgardą możnych tego świata,
Tylko w Panu znajdująca pociechę,
Modląca się za swych wrogów,
Stroniąca od świata,
Nieustannie zwalczająca słabości ciała,
Unikająca doczesnych uciech,
Gardząca wszystkim co nie pochodzi od Boga,
Rozmiłowana w ascezie,
Karmiąca głodnych,
Oddana tajemnicy Słowa Wcielonego,
Naśladująca „Dziesięć cnót” Matki Bożej,
Założycielko Zakonu Sióstr Anuncjatek,
Zatroskana o zbawienie swych duchowych córek,
Otoczona światłem w godzinie śmierci,
Której szczątki spalili wrogowie wiary,
Ucieczko chorych,
Posiadająca dar czynienia cudów,
Chlubo Francji,
Chwało królowych,
Jaśniejąca cnotami bardziej
niż królewskimi liliami Francji.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
W. Święta Joanno, matko nasza, módl się za nami,
O. Abyśmy byli godni obietnic Chrystusowych.
Módlmy się:
Boże, Ty sprawiłeś, że dla naśladowania cnót Niepokalanej Matki Twojego Syna, św. Joanna Francuska założyła w Kościele nowy zakon konsekrowanych dziewic; przez jej zasługi i wstawiennictwo dopomóż, abyśmy naśladując cnoty Najświętszej Maryi Panny, mogli dojść do radości życia wiecznego. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Amen.
Modlitwa ułożona przez św. Joannę Francuską,
znana także jako
„Modlitwa Pani”
Najświętsza Maryjo Panno, najgodniejsza Matko Jezusa, uczyń mnie swoją służebnicą. Pozwól abym zawsze cieszyła się Twoimi względami i aby każda osoba, którą darzę miłością była przeze mnie kochana dlatego, że kocha Ciebie. Udziel mi też tej łaski, aby każdy kto kocha Ciebie również darzył mnie miłością, tak byśmy w końcu mogli razem przyjść do Ciebie i oddawać chwałę oraz wielbić Boga i Ciebie również na wieki wieków. Amen.
Koronka 10 cnót ewangelicznych Najświętszej Maryi Panny
Modlitwa przypisywana autorstwu św. Joanny Francuskiej.
Najpierw czynimy znak krzyża świętego. Następnie odmawiamy jeden raz Ojcze nasz i dziesięć razy Zdrowaś Maryjo. Za każdym razem po słowach Święta Maryjo, Matko Boża…, wymieniamy jedną cnotę w następującej koleności:
- Najczystsza,
- Najroztropniejsza,
- Najpokorniejsza,
- Najwierniejsza,
- Najpobożniejsza,
- Najposłuszniejsza,
- Najuboższa,
- Najcierpliwsza,
- Najmiłosierniejsza,
- Najboleśniejsza.
W. Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.
O. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.
W. W poczęciu Twoim, Panno, Niepokalanaś była.
O. Módl się za nami do Boga Ojca, któregoś Syna porodziła.
Módlmy się.
Boże, Ty przez Niepokalane Poczęcie Najświętszej Dziewicy przygotowałeś swojemu Synowi godne mieszkanie i na mocy zasług przewidzianej śmierci Chrystusa zachowałeś Ją od wszelkiej zmazy, daj nam za Jej przyczyną dojść do Ciebie bez grzechu. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków.
O. Amen.
Codzienna modlitwa sióstr anuncjatek do NMP wg słów
św. Joanny Francuskiej.
O Maryjo Dziewico
i Matko Jezusa,
daj mi myśleć, mówić i czynić to,
co najbardziej podoba się Bogu
i Tobie samej.
http://www.anuncjatki.pl/modlitwy.php
*******
Weronika, towarzysząc Jezusowi niosącemu krzyż na Górę Kalwarię, wytarła Mu chustą twarz. Jak przekazuje tradycja, otrzymała w zamian odbity na płótnie obraz Jego oblicza. Z tego powodu jest patronką m.in. fotografów.
Postać ta ani razu nie jest wspominana w Ewangeliach. Pojawia się dopiero w pismach apokryficznych ok. IV wieku. Jej imię pochodzi prawdopodobnie od grecko-rzymskiego określenia vera eikon (“prawdziwy wizerunek”). Jej istnienie było utrwalone w pamięci chrześcijan przez licznych twórców. W wiekach średnich, kiedy w Jerozolimie powstawało nabożeństwo Drogi Krzyżowej, w jednej ze stacji upamiętniono otarcie twarzy Jezusa. Legendy głoszą, że chusta św. Weroniki miała być przechowywana przez papieży w Rzymie. Jednak istnieją podania twierdzące, że wizerunek został ukradziony. Temat “rysunków nie ludzką ręką uczynionych” rozpala ludzką wyobraźnię od stuleci. I dziś nie brakuje wiernych, którzy chcieliby wiedzieć, jak wyglądał Chrystus, kiedy chodził po ziemi. Całun Turyński, Mandylion z Edessy, Święte Oblicze z Manopello czy Całun z Oviedo – to wciąż jedne z najbardziej tajemniczych relikwii.W ikonografii Weronika przedstawiana jest z odbitym wizerunkiem twarzy Chrystusa. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04b.php3 |
Chusta Weroniki
Doménikos Theotokópoulos,
zwany El Greco
“Weronika i Święte Oblicze”, olej na płótnie, ok. 1580 Muzeum de Santa Cruz, Toledo
O świętej Weronice nie wspomina żadna Ewangelia. 0 tym, że podała Chrystusowi chustę, by otarł twarz, mówią tylko apokryfy – pisma nie uznane przez Kościół za natchnione. A mimo to Weronika i jej chusta stały się elementem Tradycji Kościoła i należały do najpopularniejszych motywów w sztuce.
Najważniejsze dla artystów były napływające z różnych stron świata informacje, że gdzieś zachował się kawałek materiału, na którym odbity jest zarys twarzy Chrystusa. Takie odbicie miało, według tradycji, pozostać na chuście Weroniki. We wczesnym średniowieczu pojawił się jakby osobny gatunek sztuki: twarz Chrystusa malowana na płótnie, która miała być prawdziwym odbiciem twarzy Zbawiciela. Wizerunki takie nazywano ogólnie acheiropita (inne nazwy: acheiropoieta, achiropita). Uważano, że powstały w sposób nadnaturalny. Nazwa pochodzi z połączenia greckich słów: a – nie, cheir – ręka, poietos – uczyniony”.
Na Wschodzie rozpowszechniły się tzw. mandyliony. Były to obrazy przedstawiające głowę Chrystusa niecierpiącego. Pojawiły się w VI wieku. Z kolei na Zachodzie, znacznie później, bo po roku 1400, popularne stały się tzw. veraikony (inaczej vera effigies) – chusty Weroniki – rzekome odciski twarzy Chrystusa cierpiącego.
Weronikę malowali najwybitniejsi artyści. Najczęściej przedstawiali ją z rozpostartą w rękach chustą. El Greco umiejętnie kontrastuje oblicze Chrystusa, patrzące wprost na widza, z twarzą Weroniki, zapatrzoną w bok, tak jakby chciała uniknąć roli głównej bohaterki obrazu.
El Greco urodził się na Krecie, uczył się malarstwa we Włoszech, żył i pracował w Hiszpanii. W jego sztuce łączą się tradycje Wschodu i Zachodu. Chrystus na namalowanym przez niego veraikonie ma na głowie cierniową koronę. Twarz Zbawiciela jest jednak spokojna, tak jak na wschodnich mandylionach…
Leszek Śliwa
Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 43 – 23 października 2005r.
*******
Alessandra Lucrezia Romola del Ricci urodziła się we Florencji 23 kwietnia 1522 r. jako córka Piotra, naczelnika republiki florenckiej, i Katarzyny Panzaro dei Firidolfi. Po śmierci matki, gdy miała 6 lat, została oddana na wychowanie do klasztoru benedyktynek w Monticelli, gdzie przebywala jej ciotka. Po opuszczeniu tego klasztoru i krótkim okresie życia w świecie, w wieku 12 lat wstąpiła do dominikańskiego klasztoru św. Wincentego w Prato w Toskanii (w którym spowiednikiem był jej stryj, Tymoteusz). Rok później otrzymała habit i przyjęła imię Katarzyna.
Szybko wzrastała w cnotach. W wieku 25 lat została przełożoną klasztoru. Okazała się być sprawną administratorką i organizatorką życia klasztornego. Z jej rad korzystali książęta, biskupi i kardynałowie. Korespondowała z trzema przyszłymi papieżami: Marcelim II, Klemensem VIII i Leonem XI, a także ze św. Filipem Nereuszem, św. Karolem Boromeuszem i św. Marią Magdaleną de Pazzi. Swoich rad udzielała zarówno osobiście, jak i korespondencyjnie. Niemal od początku życia zakonnego zmagała się z poważnymi chorobami, które przygotowały ją na kolejne doświadczenia.
Od lutego 1542 r. przez kolejnych 12 lat Katarzyna przeżywała co tydzień ból z powodu stygmatów, trwający zazwyczaj od czwartkowego popołudnia do popołudnia w piątek. W trakcie głębokiej modlitwy i kontemplacji tajemnic męki Pańskiej na jej palcu pojawiała się również obrączka, symbolizująca zaślubiny z Chrystusem. Często przeżywała wielogodzinne ekstazy związane z rozważaniem Drogi Krzyżowej. W tym czasie wielokrotnie odnosiła rozmaite bolesne rany. Wieść o nich ściągała do Prato tłumy pielgrzymów i dostojników. Papież Paweł III wysłał komisję kardynalską, która uznała nadprzyrodzony charakter zjawisk.
Mistyczne przeżycia Katarzyny były źle odbierane przez współsiostry, które próbowały ją poniżać i szydziły z niej. Jednak świętość i pobożność Katarzyny ostatecznie przekonały siostry do prawdziwości jej przeżyć. Doświadczenia stygmatów ustały na prośbę samej Katarzyny i po usilnych modlitwach całego konwentu, gdyż sława mistyczki uniemożliwiała normalne życie zakonne.
Katarzyna zostawiła po sobie pisma ascetyczne, utwory poetyckie i korespondencję. Najsłynniejszym utworem jest “Kantyk o Męce Pańskiej”, niemal w całości składający się z cytatów biblijnych. Do dziś jest on śpiewany w klasztorach dominikańskich, szczególnie w okresie Wielkiego Postu.
Zmarła 2 lutego 1590 roku. Po wielu przerwach i opóźnieniach w procesie beatyfikacyjnym, do grona błogosławionych wprowadził ją papież Klemens XII w 1732 r.; w 1746 r. papież Benedykt XIV zaliczył ją do grona świętych. Jej relikwie spoczywają w klasztorze w Prato. Jest patronką Prato, wytwórców fajek, handlarzy wyrobów tytoniowych i osób chorych.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04c.php3
Katarzyna Ricci (św.): Oddaj się Jemu całkowicie a On da ci Siebie
Niech Jego Majestat udzieli ci pomnożenia w Jego świętej miłości, i niech udzieli ci zrozumienia, że wszystko co cierpisz jest Mu znane, i że On odpłaci Tobie za wszystko jeśli będziesz znosił to z cierpliwością, jak mam nadzieję chcesz czynić; albo raczej, jak wierzę że czynisz.
Oddaj się Jemu całkowicie a On da ci Siebie; powiedz: Uczyń ze mną cokolwiek Ci się podoba, daj mi albo chorobę, albo zdrowie, obym tylko Ci się podobał; Nie chcę niczego poza pełnieniem Twojej świętej woli.
(List do Lorenzo Strozzi, 23.08.1543 r. [fragm.], św. Katarzyna Ricci)
http://www.skarbykosciola.pl/xvi-wiek-sobor-trydencki/katarzyna-ricci-sw-oddaj-sie-jemu-calkowicie-a-on-da-ci-siebie/
Nauka
Pamięć na niewymowne męki i cierpienia Jezusa uczyła Katarzynę znosić z pokorną radością wszystkie dolegliwości życia. Nie naszym wprawdzie obowiązkiem, prosić Boga o cierpienia i utrudzenia, ale naszym obowiązkiem, wszystko znosić z poddaniem się, co tylko Bóg na nas zesłać zechce. Przedewszystkiem chorobę i śmierć przyjmować mamy jako wyraz woli Bożej i na chwile te ciągle się gotować. Ale niestety wielu nie myśli o śmierci, póki śmierć im nie zajrzy w oczy; wtenczas sięgają po wizerunek Zbawiciela, o którym przez całe zapomnieli życie.
Ileż przedmiotów bez wartości w życiu szanujemy i cenimy! Natomiast wizerunek Ukrzyżowanego jak często jest w poniewierce! Albo go niema w domu może albo pozostaje gdzieś na uboczu zapylony i zakurzony. Przecież ozdobą każdego domu katolickiego musi być krzyż, a krzyżyk chociażby niepozorny zdobić powinien piersi każdego katolika jako rycerza Chrystusowego.
Pisze św. Paweł (I.Kor.9.27): Karzę ciało moje i w niewolę podbijam, bym śnać innym przepowiadając, sam się nie stał odrzuconym. Słowa te i św. Katarzyna w życiu swem jako zasadę przeprowadzała. Napomnienie św. Pawła i wzór św.Katarzyny przestrzegają ciebie, abyś nie hołdował wygodom, a ciału nie przysparzał namiętności i żądzy. Nie możesz się spodziewać wiecznej nagrody, jeśli nie będziesz żył wstrzemięźliwością, postów nie zachowasz, jeśli szukasz zakazanych rozrywek, oddajesz się cielesnym grzechom, jeśli wszystkie te grzechy może już przeszły w nałóg zakorzeniony! Nie wiem, powiada św. Augustyn, jak możemy żądać udziału w szczęśliwości wspólnie z świętymi, jeśli ich nie chcemy naśladować ani w drobniejszych sprawach.
http://siomi1.w.interia.pl/13.lutego.html
Mrok. Oświetlony krzyż, na którym widać wycieńczone ciało Jezusa. Nieme świadectwo klęski. W przenikającej ciszy kościoła słychać wyśpiewywane jedynie fragmenty Pisma, z trudem powtarzane przez echo, rozpływające się w nielogicznej pustce. Czy Słowo, które w końcu „wyszło z milczenia”, nie doznało podobnej klęski? „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11).
Jakże inna musiała być sceneria, w której umierał Jezus. Wrzask, tłum, szarpanie, zaduch… Ale i w jednych, i w drugich warunkach można przecież kontemplować Tego, „przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy” (1 Kor 8,6).
Trudno pisać o kantyku utkanym z luźno dobranych i swobodnie przytaczanych biblijnych cytatów. Z całą pewnością nie spełnia on wymogów współczesnej egzegezy, która słusznie zwraca uwagę na najmniejsze szczegóły, w tym także na kontekst wypowiedzi. Prawo modlitwy jest jednak inne, gdyż „żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Wiedziała o tym i tego doświadczała św. Katarzyna Ricci. Jej wielkość polega na tym, iż swoje życie uczyniła żywym kantykiem ku czci Męki Pańskiej.
Katarzyna, wbrew woli ojca, który, jak na owe czasy przystało, w detalach zaplanował jej życie, całkowicie poświęciła się Chrystusowi. Wstąpiła do klasztoru św. Wincentego w Prato, klasztoru tercjarek dominikańskich żyjących regularnym życiem zakonnym, w którym spędziła ponad 55 lat. Już krótko po złożeniu ślubów Pan doświadczył ją chorobą, którą odczytała jako zaproszenie do głębszego zjednoczenia z Jego Męką. Właśnie w Krzyżu znajdywała siły do dźwigania własnego krzyża. Jej zmaganie się z cierpieniem wielu wprawiało w podziw, szczególnie, iż owocem tego zjednoczenia ze Zbawicielem były liczne łaski i dary: m. in. bilokacji (przebywania w dwóch miejscach jednocześnie), stygmatów, fizycznego odczuwania Męki Pańskiej w czwartki i piątki, etc. Wszystko to nie oddaliło jej od normalnego funkcjonowania we wspólnocie i w Kościele. Wielokrotnie bowiem sprawowała funkcje przełożonej. Radzili się jej miejscowi biedacy, biskupi, kardynałowie (w tym także 3 przyszłych papieży). W czasach powszechnego zgorszenia Kościołem nawoływała, by na Kalwarii szukać źródeł jego świętości.
Wzruszający i poruszający do głębi kantyk św. Katarzyny jest rodzajem biblijnej Drogi Krzyżowej, szczególną jej formą. Sądzę, iż nie ma potrzeby pisać komentarza do poszczególnych cytatów, czy analizować je jeden po drugim. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na dwie sprawy, które mogą być pomocne przy medytacji.
Po pierwsze, hymn odsłania ogrom cierpienia Jezusa. Warto jednak pamiętać, że to nie Jego cierpienie nas zbawiło, ale posłuszeństwo Miłości. Chrystus „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, (…) uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,7-8). Cierpienie Chrystusa, śmierć Odkupiciela (lytrotes) ludzkości, stało się środkiem naszego uwolnienia (lytron). Stąd „zachwyt” nad ogromem boleści, jakich doświadczył Jezus, przede wszystkim powinien odnosić nas do zachwytu nad wielkością miłości Ojca, „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał” (Rz 8,32). Z drugiej strony, Jego cierpienie w jakiś sposób było nieuniknione. Wskazuje bowiem na absolutną miłość Boga do człowieka, miłość, która pomimo odrzucenia nigdy się nie cofa. W takiej perspektywie trzykrotnie zaśpiewane: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24) oraz odpowiedź: „Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się” (Iz 12,2) nabierają właściwego znaczenia.
Po drugie, hymn św. Katarzyny, w znacznej mierze składający się z cytatów ze Starego Testamentu, udowadnia niejako, iż tajemnica Chrystusa nie jest sprzeczna z Pismami narodu żydowskiego. Nie wolno zapominać, co zdarza się dziś nierzadko, że wiara chrześcijańska nie bazuje jedynie na wydarzeniach, ale również na zgodności tych wydarzeń z objawieniem zawartym w Pierwszym Testamencie. Idąc na mękę Jezus mówi: „Syn Człowieczy odchodzi, jak jest o Nim napisane” (Mt 26,24; Mk 14,21). Po zmartwychwstaniu sam wykłada to, „co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,27). Jednak owo spełnienie Pism i oczekiwań Izraela w Chrystusie nie jest prostą realizacją tego, co zostało napisane.
Interpretacja chrześcijańska jest wszakże jedną z interpretacji, wcale nie jednoznaczną i oczywistą. Co więcej, spełnienie to wykracza poza przewidywalne granice, przebiega w sposób nieprzewidywalny.
Dominik Jurczak OP
Kantyk o Męce Pańskiej św. Katarzyny Ricci:
Tekst z archiwum Liturgia.pl
Canticum de passione Domini – tekst łaciński
Kantyk św. Katarzyny – inne tłumaczenie
http://www.liturgia.pl/artykuly/Canticum-de-passione-Domini.html
********
prezbiter i męczennik
Jan urodził się w arystokratycznej rodzinie w dniu 1 marca 1647 r. w Lizbonie. Kiedy jako dziecko ciężko zachorował, jego matka, spokrewniona z lizbońskim dworem, wezwała orędownictwa św. Franciszka Ksawerego, oddając swego syna pod jego opiekę. Jan wyzdrowiał. Stał się ulubionym towarzyszem Don Pedro, który został później królem Portugalii. Janowi jednak nie wystarczyło noszenie habitu misjonarza i podążanie śladami św. Franciszka Ksawerego.
Mając 15 lat, w 1662 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego mimo sprzeciwu rodziny i przyjaciół. W czasie studiów wykazał się dużą bystrością i zdolnościami, dlatego po święceniach starano się go zatrzymać w Portugalii. Jan jednak bardzo chciał nieść Ewangelię na Daleki Wschód. W 1673 r. wyruszył w podróż do Goa (południowe Indie) z 16 innymi jezuitami. Pracował w Malabarze, Tanjore, Marawie i Madurze, obejmując przewodniczenie misji. Pieszo przemierzał cały region. Jego współpracownicy w listach dali świadectwo wielkiej odwagi, zaangażowania i skuteczności w głoszeniu Chrystusa, którą odznaczał się Jan. Podobnie jak wcześniej o. de Nobili, Jan de Brito przystosował się możliwie jak najbardziej do zwyczajów, ubioru i tradycji ludzi, wśród których żył i którym posługiwał. Został nawet członkiem kasty brahmińskiej, aby uzyskać godność i szacunek. Sukces jego misji stał się ostatecznie przyczyną jego śmierci. Wielokrotnie sam Jan oraz jego hinduscy katechiści stawali się celem brutalnych napadów. W 1686 r., po głoszeniu Ewangelii w Marawie, Jan oraz jego towarzysze zostali uwięzieni. Kiedy odmówili oddania hołdu hinduskiemu bogu Siwie, poddano ich makabrycznym torturom przez kilka kolejnych dni. Uwolnienie i wyzdrowienie Jana było uznawane za cud. Wkrótce potem został odwołany do Lizbony. Jego dawny przyjaciel, wtedy już król Portugalii oraz nuncjusz papieski czynili wysiłki, by zatrzymać go w Europie. Jan jednak wyprosił, by pozwolono mu wrócić na misje. Wśród nawróconych na chrześcijaństwo był poligamista z Marawy. Przyjąwszy chrzest, oddalił swoje żony. Jedna z nich poskarżyła się na takie traktowanie swemu wujowi, radży Raghunatha, obarczając winą o. Jana de Brito. Radża rozpoczął prześladowanie chrześcijan. Uprowadził Jana, torturował i nakazał opuszczenie kraju. Jan odmówił. Został ścięty 4 lutego 1693 r. w Oriurze. Jego kat wahał się, nie chcąc wykonywać wyroku. Jan powiedział mu wtedy: “Mój przyjacielu, modliłem się do Boga. Z mojej strony zrobiłem wszystko, co do mnie należy. Teraz ty czyń swoją powinność”. Kiedy wieść o śmierci Jana dotarła do Lizbony, król nakazał odprawić uroczyste nabożeństwo dziękczynne. Przybyła na nie także matka Jana, jednak nie w stroju żałobnym, ale w ozdobnej, świątecznej sukni, aby celebrować nowe życie rozpoczęte przez misjonarza. Jan został beatyfikowany przez Piusa IX 21 sierpnia 1853 r., a kanonizowany przez Piusa XII 22 czerwca 1947 r.Razem ze św. Janem jezuici wspominają dzisiaj także innych misjonarzy ze swojego zgromadzenia, którzy ponieśli śmierć męczeńską. Są wśród nich bł. Rudolf Aquaviva i czterej towarzysze, umęczeni w Indiach (+ 1583), bł. Franciszek Pacheco (+ 1626), bł. Karol Spinola (+ 1622) i trzydziestu jeden ich Towarzyszy, umęczonych w Japonii (+ 1617-1632) oraz bł. Jakub Berthieu, umęczony na Madagaskarze (+ 1896). Indie są jedynym krajem na świecie, w którym nie było nigdy odgórnego, powszechnego prześladowania wyznawców Chrystusa. Jeśli zaś takowe były, to obejmowały one pewne tylko rejony. Najczęściej prześladowania chrześcijan były wywoływane oddolnie, przez miejscową ludność lub maharadżów. W takich właśnie okolicznościach ponieśli śmierć błogosławieni Rudolf Acquaviva, Alfons Pacheco, Piotr Berno i Antoni Franciszek. Do tych kapłanów dołączył koronę męczeńską brat zakonny, Franciszek Aranha. Wszyscy ponieśli śmierć dla Chrystusa 13 lipca 1583 r. Do chwały ołtarzy wyniósł ich papież Leon XIII w 1893 roku. Rudolf Acquaviva urodził się 2 października 1550 roku. Pochodził ze znakomitej rodziny włoskiej. Jego ojciec, Jakub Hieronim, był księciem Atrii. Dwaj jego bracia – Juliusz i Oktawiusz – zostali następnie podniesieni do godności kardynalskiej. Jego stryj, Klaudiusz, został generałem zakonu. Jego ród był spokrewniony z Gonzagami, z których niebawem najpiękniejszą latoroślą miał się stać św. Alojzy (+ 1591). Rudolf musiał przejść więc prawdziwą walkę z rodziną, która nie mogła pojąć, jak tak możny pan może zostawić wszystkie ponęty świata i iść za Chrystusem jako biedny zakonnik. Nowicjat odbywał razem ze św. Stanisławem Kostką w Rzymie w 1568 roku. W roku 1578 otrzymał święcenia kapłańskie. Miał zaledwie 28 lat, gdy tego samego roku przełożeni postawili go na czele misji do Indii. Podróż trwała bardzo długo, aż wreszcie w 1580 roku znalazł się na dworze wielkiego Mongoła, Akbara. Swoim taktem Rudolf pozyskał go sobie zupełnie. |
|
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04d.php3 |
****************
Gilbert urodził się w Sempringham w Anglii ok. 1083 r. w dość zamożnej rodzinie. Wysłany do Francji w celu zdobycia wyższego wykształcenia, zdecydował się podjąć studia teologiczne. Po powrocie do Anglii, jeszcze nie będąc wyświęconym na kapłana, odziedziczył majątek po swym ojcu, rycerzu normańskim. Gilbert unikał jednak łatwego życia, które mógłby w tych warunkach prowadzić. Wiódł proste życie w parafii, dzieląc się czym tylko mógł z ubogimi. Po przyjęciu święceń (1123 r.) pracował jako proboszcz w Sempringham.
Podjął się opieki nad grupą siedmiu młodych kobiet, żyjących za klauzurą. Tak w 1131 r. powstał pierwszy klasztor – żeński. Gilbert nadał mu regułę benedyktyńską i ścisłą klauzurę. Wkrótce zaczęli gromadzić się wokół niego także mężczyźni pragnący życia monastycznego. Gilbert postanowił, że ta wspólnota powinna zostać włączona w istniejący już zakon. W 1148 r. udał się do Citeaux, prosząc cystersów o objęcie tych osób ich jurysdykcją. Cystersi jednak odmówili. Gilbert, za zgodą papieża Eugeniusza III, założył nowy zakon, stając na jego czele, a jako ojców duchownych zapraszając kanoników regularnych. W ten sposób powstali gilbertyni, jedyny angielski zakon założony w średniowieczu. Najwyższą władzą w tym zakonie była coroczna kapituła generalna oraz najwyższy przełożony, który był zobowiązany do wizytowania co roku wszystkich domów. Gilbertyni prowadzili szpitale i przytułki dla ubogich. Z czasem zakon rozszerzył się i liczył 26 klasztorów; istniały one aż do czasów Henryka VIII, który zlikwidował klasztory w Anglii.
Gilbert nadał zakonowi bardzo surową regułę; sam słynął z wielkiej surowości i prostoty życia oraz troski o ubogich. W 1165 r. został aresztowany pod fałszywym zarzutem pomagania wygnanemu Tomaszowi z Canterbury. Ostatecznie jednak oczyszczono go od tego zarzutu. Kiedy miał już 90 lat, część braci z jego zakonu zaczęła się buntować; papież Aleksander III utrzymał jednak Gilberta na urzędzie generała zakonu.
Gilbert zrezygnował ze swej funkcji bardzo późno, kiedy ślepota odebrała mu możliwość pracy. Zmarł w Sempringham w 1189 r. W wyniku intensywnych starań Huberta Waltera, arcybiskupa Canterbury, został kanonizowany przez Innocentego III już 11 stycznia 1202 r. (była to jedna z pierwszych kanonizacji w uroczystej formie). Jego relikwie uroczyście przeniesiono w godne miejsce w kościele w Sempringham.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04e.php3
**********
Eufrazjusz Desideri urodził się w Leonissie w Umbrii we Włoszech około 1556 r. jako trzecie z ośmiorga dzieci. Już w młodym wieku był bardzo pobożny; miał zwyczaj wznosić niewielkie ołtarze i modlić się przed nimi, zachęcając do tego samego swoich kolegów. Jego rodzice zmarli, kiedy Eufrazjusz miał 12 lat, a wychowaniem i wykształceniem chłopca zajął się jego wujek, Battista Desideri, nauczyciel z Viterbo. Planował on dla swego wychowanka ślub z zamożną kobietą, ale Eufrazjusz poczuł powołanie do życia zakonnego. Niepokój w związku z odkrywanym powołaniem i troska, by nie urazić wujka, sprawiły, że chłopak zachorował. Wrócił do Leonissy, by tam się kurować. Spotkał tam grupę kapucynów, którzy wywarli na nim wielkie wrażenie. Zwierzył się więc wujowi ze swego zamiaru przyłączenia się do nich; ten jednak nalegał na ukończenie studiów. Eufrazjusz zgodził się i udał się do Spoleto, utrzymując jednak ciągły kontakt z zakonnikami.
W wieku 18 lat, 8 stycznia 1573 r., Eufrazjusz wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Józef. Podejmował liczne trzydniowe posty, spał na gołych deskach. 24 września 1580 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Głosił Ewangelię w Umbrii, Lazio i Abruzji. Pewnego razu nawrócił grupę 50 bandytów, którzy potem wspólnie przychodzili słuchać jego wielkopostnych kazań.
Decyzją przełożonego generalnego kapucynów Józef został w 1587 r. wysłany do Konstantynopola, by tam służyć czterem tysiącom chrześcijan uprowadzonych do niewoli na galerach. Zamieszkał wraz z towarzyszami w opuszczonym klasztorze benedyktyńskim. Ubóstwo, w jakim żyli bracia, przyciągało wielu Turków, którzy chcieli poznać nowych misjonarzy.
Józef codziennie wychodził do miasta, by głosić Ewangelię. Wielokrotnie chciał zająć miejsce któregoś z niewolników, zamęczanego pracą na śmierć, ale władze nigdy nie wyraziły na to zgody. Jego obecność przeszkadzała w spokojnym życiu; wtrącono go więc na miesiąc do więzienia. Uwolnienie zawdzięczał wstawiennictwu pewnego dostojnika. W swoim zapale zapragnął dostać się do pałacu, by zanieść Ewangelię także sułtanowi. Chciał go prosić o dekret gwarantujący wolność religijną. Został jednak aresztowany i skazany na śmierć za wkroczenie na teren własności królewskiej. Przez trzy dni wisiał nad duszącym ogniem, utrzymywany przez dwa haki wbite w jego prawą rękę i stopę. Został jednak cudownie uwolniony przez anioła.
Jesienią 1589 r. postanowił powrócić do Rzymu. Zabrał ze sobą greckiego arcybiskupa, który odłączył się od Kościoła, a po przybyciu do Rzymu podjął decyzję o powrocie do jedności z Kościołem. Józef podjął dzieło misji w swojej ojczyźnie, głosząc kazania czasem po sześć razy dziennie. Zakładał szpitale, schroniska dla bezdomnych i banki żywności. W 1599 r., na rok przed wielkim jubileuszem, podjął całoroczny post jako przygotowanie do uzyskania odpustu. W 1600 r. głosił wielkopostne kazania w Otricoli, przez które przechodziły rzesze pielgrzymów zmierzających do Rzymu. Wielu z nich było bardzo ubogich; Józef dzielił się z nimi pożywieniem, prał ich ubrania i obcinał im włosy. W Todi uprawiał samodzielnie ogród, którego owoce służyły biednym.
Współcześni mu zapisali, że wiele nocnych godzin spędzał na adoracji Najświętszego Sakramentu. Był obdarzony licznymi charyzmatami: darem kontemplacji, poznania ludzkich sumień, przepowiadania przyszłości i czynienia cudów. Przepowiedział również dzień swojej śmierci.
Zmarł w klasztorze w Amatrice w Umbrii 4 lutego 1612 r. z powodu raka i problemów, które wystąpiły po próbie operacji. 18 października 1639 r., w czasie trzęsienia ziemi w Umbrii, mieszkańcy Leonissy wykradli jego ciało. Odtąd relikwie odbierają cześć w sanktuarium jego imienia w rodzinnym mieście. Beatyfikował go Klemens XII 22 czerwca 1737 r., dziewięć lat później, 29 czerwca 1746 r., został ogłoszony świętym przez Benedykta XIV. Papież Pius XII ustanowił go patronem misji w Turcji.
W ikonografii jest często przedstawiany razem ze św. Fidelisem z Sigmaringen, który został kanonizowany tego samego dnia.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04f.php3
Litania do świętych i błogosławionych kapucynów i kapucynek |
Wpisany przez Lidia Sysak |
poniedziałek, 31 stycznia 2011 12:28 |
Panie zmiłuj się nad nami.- Panie zmiłuj się nad nami Chryste zmiłuj się nad nami.- Chryste zmiłuj się nad nami Panie zmiłuj się nad nami.- Panie zmiłuj się nad nami Ojcze z nieba, Boże, – zmiłuj się nad nami Synu Odkupicielu świata, Boże, Duchu Święty, Boże, Święta Trójco, Jedyny Boże, Święta Maryjo, módl się za nami Święta Boża Rodzicielko, Święta Panno nad pannami, Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta, Królowo Zakonu serafickiego, Święty Józefie, przeczysty stróżu Dziewicy, módl się za nami My grzeszni Ciebie prosimy – wysłuchaj nas, Panie(…) Abyś Kościołowi przez ofiarę i apostolstwo tych Twoich sług obfitsze życie dać raczył http://www.e-sancti.net/litanie-mainmenu-58/3170-litania-do-witych-i-bogosawionych-kapucynow-i-kapucynek |
**************
Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości.
Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni.
Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech.
Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-04g.php3
Hymn do Krwi Chrystusa wg św. Marii de Mattias
Wszystkie narody klaszczcie w dłonie i wykrzykujcie Bogu głosem
radosnym, albowiem Pan Najwyższy, objawił nam miłosierdzie
swoje. Nie oszczędził On bowiem Syna swego, lecz Go wydał
za wszystkich nas, byśmy się zbawili i oczyścili z grzechów
naszych Krwią Jego. Abyśmy się Krwią Jego usprawiedliwili
i wybawili od gniewu Jego, abyśmy którzy od Niego oddzieleni
byliśmy, znów się zjednoczyli przez Krew Syna Jego. Panie,
Boże mój, cóż Ci oddam za wszystko, coś mi dał, kielich
zbawienia wezmę i mocy Krwi Twojej wzywać będę.
Śpiewajcie Jezusowi wszyscy Święci Jego, śpiewajcie
i wyznawajcie świętość Jego, albowiem
On nas umiłował i obmył we Krwi
swojej. Został wspomożycielem
i zbawicielem naszym.
Na wieki bądź
sławiona
Krwi
Jezusowa,
albowiem uczyniłaś nam
te cuda. Bądź pochwalony Jezu
na wieki i niech się napełni niebo
i ziemia Chwałą Krwi Jego. Jezusowi, Synowi
Bożemu, który nas Krwią swoją odkupił, pójdźcie, pokłońmy się.
św. Maria de Mattias
za: ks. Tarsycjusz Sinka CM, Koronka ku czci Najdroższej Krwi Chrystusa, Kraków 2006, Nihil obstat Wizytatora Prowincji Misjonarzy
http://www.laudate.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=5375&Itemid=53
Miłość Ukrzyżowanego – przesłanie św. Marii de Mattias
S. Wiesława Przybyło ASC
18 maja Maria De Mattias, kobieta, która przez świętość swojego życia stała się darem dla całego Kościoła, zostanie ogłoszona patronką Bolesławca. To wydarzenie oznacza, że ma ona dużo do powiedzenia współczesnym ludziom. W listach, które pozostawiła, przekazuje wiele ważnych prawd, wśród nich pisze o wartości cierpienia, pokazując jaki sens ma miłość Krzyża.
W świętości Marii De Mattias są różne elementy, które można naśladować, ale najbardziej charakterystycznym jest miłość Jezusa ukrzyżowanego. W jednym z listów pisze: nie tęsknię za niczym innym, jedynie za Jezusem Ukrzyżowanym, nie pragnę niczego innego prócz Jezusa Ukrzyżowanego, nie kocham nic innego, jak Jezusa Ukrzyżowanego, nie szukam niczego, jedynie Jezusa Ukrzyżowanego. Miłość głęboko wyryta w sercu Marii sprawia, że wbrew obowiązującym zwyczajom XIX wieku, staje się kobietą głoszącą nauki, prowadzącą skupienia i rekolekcje. Gromadzi wokół siebie dziewczęta i zapoczątkowuje zgromadzenie zakonne pod nazwą Adoratorki Krwi Chrystusa. Wszystkie jej działania mają jeden cel, aby ludzie poznali miłość Boga najpełniej objawioną w tajemnicy Jezusa ukrzyżowanego.
Słowa, które kieruje do osób zakonnych, kapłanów i ludzi świeckich nigdy nie straciły na aktualności. Dlatego ciągle możemy czerpać z jej doświadczenia miłości, wsłuchując się w to, co chce powiedzieć również kobietom i mężczyznom naszych czasów. Święta uczy, że umiłowanie krzyża jest łaską, którą daje sam Bóg, ponieważ krzyż jest ukazaniem największego dobra pochodzącego od Boga. Człowiek sam nie jest zdolny do poznania wartości krzyża, potrzebuje wzorców. Najlepszym jest Matka Boża Bolesna. Jej postawa milczenia i modlitwy pod krzyżem jest przykładem godnym naśladowania. Pozwala docenić, że udział w krzyżu jest nie tylko darem, ale również zaszczytem, ponieważ kochając Ukrzyżowanego osoba staje obok Maryi i może się do Niej upodobnić ucząc się miłości Jezusa. Na wzór Maryi należy wpatrywać się w Jezusa na Krzyżu, adorować go z głęboką czcią i prawdziwym przywiązaniem. Nie potrzeba posługiwać się wieloma słowami, ponieważ one nie pomagają w modlitwie. Adoracja krzyża w milczeniu pozwala usłyszeć to, co Jezus ukrzyżowany chce przekazać, a jest to przesłanie miłości.
Maria De Mattias uczy, że przyjęcie miłości prowadzi do całkowitej przemiany, ponieważ krzyż jest zasadą życia, perspektywą, przez którą człowiek doświadczający miłości, na nowo odczytuje sens przeżytych doświadczeń i na której buduje swoją przyszłość. W Ukrzyżowanym odkrywa swoją tożsamość, poznaje siebie w prawdzie. Wpatrując się w Jezusa, doskonałego Człowieka, sam staje się również pełniej człowiekiem. Relację miłości, która powstaje między człowiekiem, a Ukrzyżowanym, Święta obrazowo przedstawia jako serce całkowicie zanurzone w miłości Krzyża. Osoba wypełniona miłością krzyża czuje się pociągnięta przez miłość Jezusa i zanurzona w Jego sercu. Jej uczucia, pragnienia, marzenia są ukierunkowane na krzyż. Dlatego potrafi dostrzec piękno krzyża i nim się zachwycić.
Chcąc określić głębię miłości krzyża Maria posługuje się różnymi określeniami. Mówi o miłości słodkiej, miłości gorącej, miłości posłusznej, miłości, która jest ponad wszystko inne. Miłość Jezusa ukrzyżowanego, podkreśla Święta, daje możliwość szczególnego rodzaju relacji z drugą osobą, zwłaszcza z człowiekiem cierpiącym, ponieważ prowadzi do miłości drugiego człowieka i daje umiejętność współcierpienia z nim. Krzyż Jezusa staje się wówczas miejscem spotkania osób cierpiących. Rany Chrystusa, a zwłaszcza przebite Serce Jezusa są wyrazem Jego miłości do człowieka. Miłując je, człowiek wchodzi nie tylko w cierpienie, ale przeniknięty zostaje miłością cierpiącą Jezusa. W tej miłości najpełniej zrozumie cierpienie drugiej osoby. Maria De Mattias podkreśla, że im wierniej człowiek trwa pod krzyżem, tym mocniej doświadcza miłości. Kto kocha krzyż, ten ma w sercu prawdziwą miłość Jezusa. Kochani, nie oddalajmy się nigdy od Krzyża, gdyż jest on kluczem do skarbów niebieskich, on jest bramą do raju. Jest to doświadczenie bezpośrednie i głębokie, bowiem w krzyżu objawia się moc Bożej miłości. Miłość daje pewność i napełnia odwagą. Jeżeli człowiek pozwoli przeniknąć się miłości, nigdy nie oddali się od krzyża, nie potrafi żyć bez niego, ponieważ tam odnalazł sens swojego życia. Jest przepełniony tą samą pasją miłości, którą Jezus ukochał świat aż do śmierci. Dzięki miłości krzyża jest zdolny pokonać swoje słabości i grzechy. Uznając swoją grzeszność jednocześnie otrzymuje dar życia i przebaczenia. To doświadczenie pozwala mu odkryć sens miłości przebaczającej, która przynosi pokój serca. Staje się również zdolny do oddania życia z miłości.
Powołanie do miłości Ukrzyżowanego, która prowadzi do całkowitego oddania swojego życia jest istotną cechą duchowości zakonnej Zgromadzenia Adoratorek Krwi Chrystusa, założonego przez św. Marię De Mattias. Pisze ona, że jeżeli miłość osoby zakonnej do Jezusa jest autentyczna, to pragnie ona wejść w Jego los, aby jak najintensywniej przybliżyć się do Zbawiciela. Naśladuje życie Jezusa we wszystkich wymiarach, aż do złożenia najwyższej ofiary z siebie Ojcu. Adoratorka jest osobą, która pragnie umrzeć z Jezusem i nigdy nie będzie zadowolona, jeżeli nie zakończy swoich dni na Krzyżu z Jezusem, Ukochanym Oblubieńcem. Założycielka już w pierwszej Regule pisała, że sama nazwa Adoratorki Boskiej Krwi przypomina o tym, że osoby powołane do zgromadzenia mają być gotowe do złożenia Bogu swojego życia w ofierze. Gotowość oddania życia dla Jezusa jest cechą charakterystyczną duchowości zakonnej adoratorek. Osoba, która wstępuje do zgromadzenia, ma mieć świadomość, że życie zakonne adoratorek jest związane z przyjęciem śmierci z Jezusem na krzyżu. Adoratorka jest osobą przygotowaną na oddanie życia i przelanie krwi nie tylko w sensie przenośnym, ale również w rzeczywistości, jeżeli tak zechce Bóg. Dlatego ma być gotowa i dyspozycyjna do pójścia na krańce świata, nie bojąc się, jeżeli apostolat wymaga ofiary życia. Nie chodzi tylko o przepowiadanie, ale o czynienie wszystkiego, aby ludzie pokochali Jezusa. Temu celowi jest podporządkowana każda praca, którą podejmują siostry. Pragną zapoznać wszystkich z miłością i serdecznością Jezusa Ukrzyżowanego, aby każdy człowiek pokochał Go całym sercem.
Maria De Mattias
urodziła się w 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa na terenie Państwa Kościelnego. Pociągnięta przykładem św. Kaspra del Buffalo, założyciela Misjonarzy Przenajdroższej Krwi, pod wpływem sługi Bożego Jana Merliniego, w 1834 roku założyła zgromadzenie Adoratorek Krwi Chrystusa. Do Polski adoratorki przybyły wraz z repatriantami z Bośni i Hercegowiny w 1946 roku i osiedliły się w Bolesławcu. Przez czterdzieści lat polskie siostry żyjące razem z siostrami Chorwatkami marzyły, aby wrócić do kraju. Podjęły to wezwanie po wojnie. Chociaż one same były już starsze, a czasy były nieodpowiednie do zakładania nowych wspólnot zakonnych w odległym kraju, to moc płynąca z Krzyża dawała im siłę i odwagę. Były gotowe pójść w nieznanie, podjąć cierpienie, złożyć ofiarę z życia jak Jezus na krzyżu, aby nie zostawić ludności bez duchowej pomocy. Bolesławiec przyjął je z wdzięcznością. Wielu bolesławieckich repatriantów czekało na siostry, które już znali wcześniej. Dzieci potrzebowały katechizacji, kościół – troskliwej opieki, osoby potrzebujące – wsparcia, wszyscy – gorącej modlitwy i miłości. Siostry, pragnąc być wierne charyzmatowi, który przekazała im Założycielka, wykonywały różne posługi, aby przez nie świadczyć o miłości Boga do człowieka, która najpełniej objawia się w ofierze krzyżowej Jezusa. Ogłoszenie świętej Marii De Mattias patronką Bolesławca jest również hołdem, który składamy tym pierwszym, odważnym siostrom, gotowym do oddania życia i pójścia w nieznane, aby głosić miłość Jezusa ukrzyżowanego.
Adres: ul. Jana Pawła II 1, 59-220 Legnica
Tel.: (76) 724-41-52
http://www.niedziela.pl/artykul/52652/nd/Milosc-Ukrzyzowanego—przeslanie-sw
Oryginalny tytuł: Mowa pogrzebowa Giovanniego Merliniego po śmierci Założycielki i Przełożonej Generalnej Adoratorek Przenajdroższej Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. G. Merlini nigdy nie wygłosił tego przemówienia, ponieważ w ostatniej chwili przybył Kard. Vikariusz, aby celebrować obrzędy pogrzebowe.
(…) Bóg wybiera niektórych, aby poświęcili się służbie na Jego chwałę i używa ich do przygotowania dróg oraz udziela im tych darów natury i łaski, które są konieczne do osiągnięcia ostatecznego celu. W ten sposób powołał do życia w Kościele Instytut Zakonnic, które miały zajmować się kobietami i ukazać jeden ze środków potrzebnych do oczekiwanej reformy. Bóg wybrał Marię De Mattias do spełnienia tego szczególnego zadania i przekazał jej szlachetny, ale bardzo ciężki urząd.
Dał jej serce wrażliwe i poddające się działaniu łaski, ducha pełnego gotowości i energii, anielską czystość w postępowaniu. Posłużył się także słabością kobiecą, by przyciągnąć ją całkowicie do siebie i sprawić, aby zdobyła prawdziwą i trwałą cnotę. W wieku ośmiu lat rozkoszuje się, gdy ojciec opowiada jej o wydarzeniach biblijnych. Wzrusza się, gdy słyszy, że Abel, Izaak, Jakub i inni byli zapowiedzią Jezusa Chrystusa. Jest ona nienasycona i prosi ojca, by opowiadał jej od nowa, a w sercu odczuwa miłość do Jezusa. Słyszy opowiadanie o Baranku paschalnym i prosi o wyjaśnienie, co to wyrażenie oznacza. Gdy dowiedziała się, że był on zapowiedzią Jezusa Chrystusa, który jako niewinny baranek został zaprowadzony na Kalwarię i tam umarł ukrzyżowany oddając dla naszego zbawienia krew i życie, nie mogła powstrzymać łez, a jej serce topniało jak wosk.
Bóg działał w tej duszy i zniechęcał ją do świata wcześniej, niż go poznała. Dopuścił, by rodzice wzięli ją ze sobą na pewne spotkanie, gdzie był obecny delegat i „kwiat” miejscowej ludności. Dziewczyna zatrzymała się tam wraz z innymi osobami na dobrze przygotowanej kolacji. Po powrocie do domu, zamiast cieszyć się, popadła w wielkie przygnębienie i ukrywszy się w pokoju, zaczęła wzdychać i mówić do siebie: „Dlaczego tam poszłam i dlaczego mnie tam zaprowadzono? Poszłam przecież z posłuszeństwa”. Wyrzuty wewnętrzne powtarzały się i nie dawały jej spokoju. Nie wiedziała też, skąd się one brały i co miały oznaczać.
Pociechę znalazła dopiero wtedy, gdy poleciła się Matce Najświętszej, chociaż obawy nie ustąpiły. Prosiła więc ojca, by nie zabierał jej więcej na podobne uroczystości.
Przyczyną tego był fakt, że to Bóg chciał ją oderwać od świata, a także i od niej samej. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła mieć upodobanie w małych próżnościach i naśladując przykład innych dziewcząt, zaczęła się stroić i nakładać różne ozdoby. W tym wszystkim zachowała jednak prostotę i skromność.
Maria wiele godzin spędzała przed lustrem na układaniu włosów. Obok lustra znajdował się obraz Matki Najświętszej. Często jej oczy z lustra kierowały się na ten obraz, i wtedy w sercu odczuwała słowa „przyjdź do mnie”. Początkowo nie zważała na nie, ale podziwiając Ją, często poczuła się porwana i wylewała gorące łzy. W ten sposób obraz ten wnikał w jej duszę. Często pozostawiając lustro padała przed obrazem na kolana, a gdy podniosła się z klęczek, odczuła przynaglenie do powrotu.
Święta Dziewica pragnęła dobra dla swojej córki i udzielała jej niebiańskiej pociechy, a teraz wzięła ją w swoje posiadanie, pouczała ją w cichości serca, wyjaśniała, upominała za próżność i ukazywała jej swojego drogiego Syna oraz dawała pragnienie umiłowania dusz odkupionych Jego Przenajdroższą Krwią.
Przed obrazem trwała długo w zadziwieniu, z oczami pełnymi łez, utkwionymi w łagodnym obliczu i widziała ją jako tarczę obronną. Tarczą tą było Najświętsze Imię Maryi, które miała w swoim sercu i na ustach, a w tym Imieniu pełnym czci doświadczała nowego zapału ducha. Jako mała dziewczynka miała charakter gwałtowny i porywczy. Natomiast teraz zauważało się, jakby zdobyła siłę przyciągania i zewnętrzną stanowczość, a w sercu niewytłumaczalną moc. W ten sposób stopniowo działała łaska, przekształcając tę duszę, która miała formować liczne Zakonnice i pomagać kobietom, które sam Bóg jej przysyłał.
To jeszcze nie wszystko. W sercu sługi Bożej Bóg wzniecił żywe pragnienie umiłowania Jezusa, a ona szła z pragnieniem poznania tego i zrozumienia, co powinna czynić, aby Mu się podobać i o tę łaskę natarczywie prosiła. Dziewica Najświętsza ukazywała jej Kalwarię i Krzyż, i zapraszała do wejścia, Maria jednak na ten widok lękała się i drżała, a wzdychając mówiła: „jestem zbyt słaba, nie podołam” i starała się uwolnić od tego zaproszenia. Jezus przygarniał ją z nieskończoną miłością, a ona szła, zyskując coraz więcej. Największą trudnością, jakiej doświadczała było to, że musiała pokazywać się oczom świata, a przecież wszystko pragnęła ukrywać w swoim sercu. Także i w tej sytuacji Matka Boża przyszła jej z pomocą i powiedziała: „nie lękaj się – ja ci pomogę”. Wtedy poczuła się jak dziecko w pewnych ramionach i w tym momencie złożyła Bogu całkowitą ofiarę z siebie, powierzając się w pełni Jego dłoniom. Odczuła wielka zmianę w sercu, które napełniło się odwagą i stała się gotowa na słuchanie głosu swego Umiłowanego oraz odkryła Jego ogromną miłość, przez którą została zaproszona do naśladowania Go. Doznała przeogromnej mocy.
Bóg, chcąc dać jej poznać w jaki sposób ma Mu służyć, sprawił że czcigodny Kasper del Bufalo udał się do Vallecorsa, aby głosić misje. Ona, widząc jego zapał i wielkie trudy apostolskie, które podejmował na chwałę Boga i dla zbawienia dusz, odczuła żywe pragnienie zaangażowania się w zbawianie bliźnich. Pragnienie to wzrastało, gdy zaczęła się zastanawiać nad tym, że tak wiele dusz idzie na wieczne zatracenie.
Bóg pragnął jednak, aby lepiej zrozumiała, że wzywa ją do czynienia dobra nie w pojedynkę, ale z innymi. W momencie, gdy trwała w zachwycie, pokazał jej rzeszę zakonnic, które w Bogu były złączone i usłyszała: „Oto twoje towarzyszki, które później rozpoznasz w swoich córkach”.
Nie nadszedł jeszcze moment przewidziany przez Boga, by mogła dać początek dziełu. Bóg chciał umocnić w niej cnotę i lepiej przygotować do wypełnienia Jego woli. Ponieważ łaska idzie wraz z miłością, dlatego oczyszczał ją poprzez wielkie, aż do granic wytrzymałości, cierpienia duchowe.
Zaczęła się więc lękać grzechu ciężkiego i to nie dawało jej spokoju. Płakała, wzdychała i znajdowała się w skrajnej goryczy. Otrzymała zapewnienie, że chociaż w głębi serca zachowa pokój, to jednak udręka będzie wzrastać i będzie się jej wydawać, że z powodu niewierności nie będzie mogła spodziewać się niczego innego, jak tylko utrapień. Gdy otrzymała wreszcie upragniony pokój, nastąpił nowy atak trudności. Odczuwała pokusy hipokryzji, złudzeń i wydawało jej się, że dobro czyni dla pokazania się i popisania przed innymi. Kiedy to się skończyło, znalazła się w stanie depresji i wszystko co czyniła, wydawało jej się złem.
Pośród tych wielorakich utrapień, które sprawiały jej wielkie cierpienia, musiała jeszcze przejść walkę z piekłom. Szatan chciał ją przekonać, że niemożliwe jest prowadzenie takiego życia.
Wreszcie po trzech latach nieustannej walki, która doprowadzała ją do agonii, odniosła pełne zwycięstwo i nie popadała więcej w utrapienia ducha, i zawierzyła się całkowicie swojemu Panu, któremu już dawno się oddała. Była już także oddana Jego Najświętszej Matce.
I któż nie będzie tutaj podziwiał działania łaski, która z takim mistrzostwem usuwa przeszkody utrudniające osiągnięcie korzyści duchowych, a zaszczepiając w niej cnoty, umacnia je i udoskonala przez utrapienia? I cóż powiecie, gdy odkryję wam dary natury, do których najdobrotliwszy Bóg pragnie dołączyć także i dary łaski, by niczego nie brakowało jej dla stania się najlepszą Założycielką, kobietą zdolną do kierowania liczną wspólnotą oraz córkami, które dla czynienia dobra na Bożą chwałę są rozproszone po różnych miejscach? Nie uwierzycie, ale gdy zastanowicie się głębiej nad tym co mówiła i co czyniła, to ujrzycie w niej kobietę utalentowaną i inteligentną, pełną miłości i słodyczy, mocną i życzliwą, mądrą i roztropną, radosną, pogodną i żartobliwą, współczującą, rozmiłowaną, prostą jak gołębica, a roztropną jak wąż, mającą sprawiedliwe osądy, słuszne kryteria, dostojną. Jednym słowem zobaczycie w niej coś, co porywa i zachwyca. W pierwszym momencie nie zauważycie tych zalet, gdyż zawsze pragnęła ukryć się przed oczami wszystkich, a nawet przed samą sobą, co nic było jednak możliwe, podobnie jak światło jaśniejące w południe nie może ukryć swojego blasku.
Czyż po tym wszystkim co zobaczyliśmy, nie pozostaje nam nic innego, jak dojrzeć odpowiedź sługi Bożej na Boże wezwanie? Jest pewnym, że tak wielkie zgromadzenie łask zlanych na szlachetną duszę, nie może pozostać bezskuteczne. Przez Czcigodnego Kaspra del Bufalo upewniła się, że Bóg nie chce, aby ukryła się w klasztorze klauzurowym, jak tego pragnęła, ale że ma się uświęcić w świecie. Zrozumiała też, że Bóg wzywa ją do założenia nowego Instytutu Adoratorek Przenajdroższej Krwi i do czynienia dobra kobietom poprzez szkołę oraz dzieła miłosierdzia, a także, że nie ma już miejsca na wątpliwości. Oddała się więc całkowicie w ręce Boga, a na modlitwie szukała odpowiedniej chwili dla rozpoczęcia dzieła.
Był rok 1834, a Maria miała już 29 lat. Wtedy to właśnie Biskup z Ferentino dał jej do wyboru Acuto i S. Stefano. Ponieważ S. Stefano znajdowało się zbyt blisko rodzinnej miejscowości, Maria wybrała Acuto, a gdy wszystko zostało już ustalone, zaczęła przygotowywać sie do wyjazdu.
Powóz jest już gotowy. Maria uczestniczy we Mszy św., przyjmuje Komunię św., spożywa mały posiłek. Ojciec odprowadza ją do granic miasteczka i płacząc, po raz ostatni żegna się z nią, bo już więcej nie zobaczy jej na tej ziemi. Maria z ogromnym wysiłkiem opanowuje się, czuje głębokie wzruszenie z powodu rozstania. Prosi ojca o błogosławieństwo, a następnie wspaniałomyślnie i mężnie rusza w podróż. Ojciec długo za nią patrzy, a gdy zniknęli za zakrętem powrócił do domu wiedząc, że tracąc ukochaną córkę, traci wielki skarb.
Maria jedzie, a Bóg rozpoczyna swoje działanie. Zaczyna mieć upodobanie w cierpieniach. Cierniem uderza się w oko, puchnie i tak w cierpieniach kontynuuje swoją podroż. Następnego dnia odzyskuje zdrowie.
Przyjeżdża do Perentino, przedstawia Biskupowi zamiar utworzenia nowej fundacji i uzyskuje jego pozwolenie. Otrzymuje błogosławieństwo i udaje się do Acuto. Ale, o Boże! Cóż może tutaj zrobić? Dom jest ciasny i niewygodny, źle zabezpieczony i pusty. Miejscowość biedna, środki znikome, nie ma dobroczyńców. Szkoła jest przepełniona uczennicami. I co w tej sytuacji czyni? Każdy by się przestraszył i wycofał z działania, ale Maria tego nie uczyniła.
Ona wie dobrze, że dzieła Boże są owocem modlitwy, łez i cierpienia oraz wie także, że są podobne do ziarna gorczycy i wzrastają w swojej małości. Maria zamiast przeżywania uczucia lęku, dziękuje Bogu i błogosławi Pana, otwiera szkołę i pomaga, jak tylko może najlepiej.
Tak czy inaczej, swoich zamiarów nie traci z pola widzenia i oddaje się działaniu. Jednak duch jest ochoczy, ale ciało nie może podołać i popada w ciężką chorobę. Obawia się nawet, że może nastąpić śmierć, a każdy, kto ją odwiedza, widzi jej słabnące siły.
Wkrótce jednak odzyskuje zdrowie i powraca do swoich trudów. Wśród uczennic zauważa takie, które wydają się być odpowiednimi do dzieła. Przyjmuje je jako wychowanki i stają się one kamieniem węgielnym w duchowej budowli. Ponieważ jednak pierwszy dom nie był odpowiedni, dlatego wstrzymała się z przyjmowaniem następnych dziewcząt. Wreszcie po wielu trudnościach udaje się jej zdobyć dom odpowiedni na Klasztor Adoratorek Przenąjdroższej Krwi. Jakimi jednak środkami ma go przystosować? Uważała, że tylko tymi, które otrzyma od Opatrzności Bożej. Czy jest to możliwe? Tak, ale tylko przy wielkim zaufaniu do Boga.
Maria mówi: „Dzieło jest Boga i On zatroszczy się o nie”. Tymczasem przychodziły do niej nowe dziewczęta i prosiły o przyjęcie. Przyjmowała je więc z dobrocią,, pouczała, dodawała odwagi, zachęcała, podnosiła na duchu, kryła je pod płaszcz błogosławionej Dziewicy i w przedziwny sposób kształtowała ich serca, by rozmiłowały się w Panu Ukrzyżowanym. Posyłane przez nią do otwieranych szkół, radziły sobie w zadziwiający sposób. Jest to nie zauważonym dotychczas cudem. Święci pasterze zwracali się do tego Instytutu, Gminy wolały go bardziej od innych. Adoratorki Boskiej Krwi były poszukiwane, a Maria, na miarę swoich możliwości, pragnęła wszystkich zadowolić.
Otworzyła ona 56 szkół, a ponad dwieście dziewcząt przyjęło habit zakonny Instytutu. Maria cierpiała bardzo, gdy widziała wiele dziewcząt bez nauczycielek, dlatego pragnęła wszystkim pośpieszyć z pomocą, aby przyprowadzić ich do Boga. Interesowała ją tylko jedna sprawa, a mianowicie, by Jezus i Jego Matka byli miłowani. Jeśli powrócicie do Acuto, to znajdziecie ją w ciągłym działaniu. Gdy spojrzycie na cały Instytut, to zobaczycie, jak dźwiga cały ciężar odpowiedzialności za niego. Całe zarządzanie znajduje się w jej ręku i jest zmuszona czuwać nad wszystkim: nad siostrami, nad szkołami, musi dbać o pobożne dzieła i troszczyć się o sprawy doczesne.
Jak na jedną kobietę był to wysiłek ogromny. Jednak nieustannie i chętnie bierze krzyż z przekonaniem, że służba połączona z cierpieniami Pana jest wielkim zaszczytem. Obejmuje ją w posłuszeństwie z nowym zapałem i energią, a także z zadziwiającą obowiązkowością. Taka to ona była w rzeczywistości. Zwróćcie uwagę, jakie trudy podejmuje otwierając, porządkując i podtrzymując szkoły, jak stara się zadowolić siostry czy to przez powierzenie im odpowiedniego stanowiska, dobranie towarzyszek, czy też wprowadzanie pokoju w chwilach wyrzeczeń, które muszą podjąć. W jakże wielu i w jak trudnych cierpieniach musi je podtrzymywać! Cierpi z tymi, które cierpią, a ich cierpienia czyni swoimi. Dla siebie zachowuje całą gorycz, a innym daje całą słodycz.
Oddała się całkowicie na chwałę Bożą i dla dobra bliźniego. Nie myśli więcej o sobie, a każdy jej dzień jest poświęcony Bogu i chce żyć tylko po to, by sprawiać Bogu radość.
Nie będę tutaj wspominał o jej wyjazdach, które były połączone z umartwieniami, takimi jak ubogie ubranie, podróże zarówno latem jak i zimą, a także utrudzenia z powodu zmieniających się pór roku. Chcę wspomnieć tutaj częste, długie i niebezpieczne podróże na mule i piechotą wśród lodów i śniegów, a także w deszcze, które niszczyły drogi i czyniły je niebezpiecznymi. Wiele razy znajdowała się w niebezpieczeństwie utraty życia, które zostało ocalone tylko dzięki szczególnej interwencji Boga.
Muszę wam wyznać, że wiele razy błądziła i musiała nocować w lesie, często o głodzie, bo albo nie miała już co jeść, albo wstrzymywała się od jedzenia, by rano móc przyjąć Komunię św. Kiedyś w drodze wystąpiła silna gorączka i dreszcze, tak że nie mogła utrzymać się na mule. Była więc zmuszona iść dalej piechotą, z wielkim wysiłkiem podtrzymywana przez dwie drogie jej córki.
Są pewne wydarzenia, które wydają się powszechnie znane i dlatego nie zdajemy sobie z nich sprawy. Jednakże zdarzały się wciąż nowe, liczne i duże cierpienia oraz udręki, które nasza Maria przyjmowała chętnie z miłości ku Bogu. Cierpiała, gdy szła otwierać i wizytować szkoły, pocieszać swoje córki, które z tęsknotą na nią czekały, aby móc wspólnie z nimi rozmawiać o dziełach Pana. Cierpienia i udręki zostały zastąpione ciężką chorobą, a także skrajną słabością, która nie pozwalała jej utrzymać się na nogach i często musiała robić ogromne wysiłki, by nie dać poznać po sobie tego stanu. Otrzymacie liczną korespondencję pisaną nocami w poszukiwaniu dobra Instytutu, szkół, sióstr. Pisała aż do zmęczenia i zapewniała, że wiernie odpowie na swoje powołanie.
Serce jej pałało miłością do Boga i do bliźniego tak, że nie mogąc jej zamknąć w swoich piersiach, była zmuszona do okazywania jej na zewnątrz. Posłuchajcie, jak się wypowiadała o Bogu. Czytajcie jej listy, a znajdziecie tam jaśniejącego ducha Jezusa Chrystusa. Posłuchajcie, co mówi w szkołach do zgromadzonych tam dla słuchania słowa Bożego dwóch czy też trzystu kobiet.
Ona jest Aniołem mówiącym z prostotą, z serca przepełnionego Bożą miłością. Najczęściej mówi na temat męki Jezusa Chrystusa i cierpień Matki Najświętszej, a także o prawdach wiecznych. Wzrusza się, płacze i szuka spowiednika, aby obmyć się we Krwi Baranka Niepokalanego. Nie mówi nigdy w nieładzie, ale zawsze w sposób uporządkowany, tak jakby mówiła rzeczy wyuczone na pamięć, gdy tymczasem były to jej myśli pochodzące z serca i mówiące o otrzymanym darze słowa.
I jeszcze więcej. Mówi często, niekiedy trzy razy na dzień i to raz za razem, gdyż jej nauki przedłużają się do godziny i więcej. Przepełnia ją pragnienie mówienia o Bogu. Czuje zmęczenie, osłabienie w piersiach, chciałaby już zamilknąć, ale miłość nie pozwala jej na to i dalej podejmuje wysiłki. Gdy zacznie, nie odczuwa słabości, a gdy przestanie, powraca ogromne zmęczenie.
Czegóż jeszcze można pragnąć? Byłoby jeszcze wiele do powiedzenia, by móc ukazać ją jako kobietę mężną i nieskończenie szlachetną! Brak jednak na to czasu i pozostawiając pełny osąd Kościołowi powiem tylko, że minęły już cztery lata od chwili, jak doświadczyła w sercu silnego uczucia, gdy pomyślała o Matce Bożej Bolesnej i cały czas czuła w piersiach ogień, który nie wygasał. Słabła, miała gorączkę i wiedziała, że jej życie już się kończy. Ostatni raz przybyła do Rzymu zostawiając Acuto, swój klasztor i było widać, że Bóg wymagał od niej jeszcze tego, aby nie mogła tam już więcej powrócić. Chciała wiele spraw zakończyć, ale uchodzące z niej siły nie pozwoliły na opuszczenie łóżka. Była już więc gotowa na śmierć.
Jej dusza była w doskonałym pokoju i w skrajnych cierpieniach, które przeżywała, ale nie pragnęła niczego więcej, jak tylko porywu miłości i powtarzała z wielką miłością: „o, mój Boże” – i już niczego więcej nie pragnęła: ani życia, ani śmierci, ale tylko spełnienia się Woli Bożej i tego, by mogła sprawiać Bogu radość. Odczuwała pragnienie jeszcze większego cierpienia dla Boga.
Nawet silny kaszel, gorączka i wrzód na języku nie przeszkadzały jej w dawaniu ostatnich poleceń. Pożegnała się i dalej śledziła działanie Instytutu.
Zaczęły przybywać do niej córki ze szkół znajdujących się poza Rzymem, by ostatni raz zobaczyć swoją czułą Matkę i otrzymać jej błogosławieństwo. Widząc ją w tak złym stanie gorzko płakały, bo nie chciały się z nią rozstać. Maria ze spokojem rozstawała się z nimi mając nadzieję, że ujrzy je w niebie i posyłała je spokojnie do obowiązków.
Często obmywała się we Krwi Boskiego Baranka, każdego ranka karmiła się Chlebem Aniołów, a cierpiąc bardzo z powodu wielkiej gorączki, w głębi serca ponawiała Bogu ofiarę z siebie samej.
Dziękowała swoim córkom za to, że towarzyszyły jej w czasie choroby i zostawiła im na pamiątkę drobiazgi, które miała przy sobie, aby mogła umrzeć w doskonałym ubóstwie, tak jak to czyniła przez całe życie.
Otrzymała wiele błogosławieństw, a wśród nich także i od Ojca Świętego. Z pełnym poddaniem czekała na ostatnią godzinę. I oto kończy się dzień. Jest godzina 2.15 po północy rozpoczynającego się dnia 20 sierpnia. Podczas modlitw Kościoła Maria zasnęła w pokoju swojego Pana. (…)
http://www.cpps.pl/zgromadzenie-misjonarzy/patroni/sw-maria-de-mattias
Różaniec do Krwi Chrystusa
K. + Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu,
W. Panie, pospiesz ku ratunkowi memu.
K. Chwała Ojcu…
W. Jak była na początku…
Tajemnica I
Pan Jezus przelał Krew podczas obrzezania
Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus. (Łk 2,21)
Na pięciu paciorkach:5 Ojcze nasz
Na pojedynczych:K. Chwała Ojcu… W. Jak była…
Wezwanie: K.Ciebie, Panie, prosimy, wspomóż sługi swoje. W. Które odkupiłeś swoją Przenajdroższą Krwią.
Tajemnica II
Pan Jezus przelał Krew podczas modlitwy w Ogrójcu
Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. (Łk 22,44)
Tajemnica III
Pan Jezus przelał Krew podczas biczowania
Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie. (Mt 27,26)
Tajemnica IV
Pan Jezus przelał Krew podczas cierniem koronowania
Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę. I zaczęli Go pozdrawiać: „Witaj, Królu Żydowski”. (Mk 15,17-18)
Tajemnica V
Pan Jezus przelał Krew na drodze krzyżowej
A On sam dźwigając krzyż wszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. (J 19,17)
Tajemnica VI
Pan Jezus przelał Krew przy ukrzyżowaniu
Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27,46)
Tajemnica VII
Pan Jezus przelał Krew i wodę przy otwarciu boku włócznią
Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. (J 19,33-34).
http://www.cpps.pl/zgromadzenie/czytelnia/modlitwy
Litania do Najdroższej Krwi Chrystusa
K. Kyrie, elejson. W. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
K. Chryste, usłysz nas. W. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, — zmiłuj się nad nami.
Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, — wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego,
Krwi Chrystusa, nowego i wiecznego Przymierza,
Krwi Chrystusa, przy konaniu w Ogrójcu spływająca na ziemię,
Krwi Chrystusa, tryskająca przy biczowaniu,
Krwi Chrystusa, brocząca spod cierniowej korony,
Krwi Chrystusa, przelana na Krzyżu,
Krwi Chrystusa, zapłato naszego zbawienia,
Krwi Chrystusa, bez której nie ma przebaczenia,
Krwi Chrystusa, która w Eucharystii poisz i oczyszczasz dusze,
Krwi Chrystusa, zdroju Miłosierdzia,
Krwi Chrystusa, zwyciężająca złe duchy,
Krwi Chrystusa, męstwo Męczenników,
Krwi Chrystusa, mocy Wyznawców,
Krwi Chrystusa, rodząca Dziewice,
Krwi Chrystusa, ostojo zagrożonych,
Krwi Chrystusa, ochłodo pracujących,
Krwi Chrystusa, pociecho płaczących,
Krwi Chrystusa, nadziejo pokutujących,
Krwi Chrystusa, otucho umierających,
Krwi Chrystusa, pokoju i słodyczy serc naszych,
Krwi Chrystusa, zadatku życia wiecznego,
Krwi Chrystusa, wybawienie dusz z otchłani czyśćcowych,
Krwi Chrystusa, wszelkiej chwały i czci najgodniejsza,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — zmiłuj się nad nami.
K: Odkupiłeś nas, Panie, Krwią swoją.
W: I uczyniłeś nas Królestwem Boga naszego.
Módlmy się: Wszechmogący, wieczny Boże, któryś Jednorodzonego Syna swego ustanowił Odkupicielem świata i Krwią Jego dał się przebłagać, daj nam, prosimy, godnie czcić zapłatę naszego zbawienia i dzięki niej doznawać obrony od zła doczesnego na ziemi, abyśmy wiekuistym szczęściem radowali się w niebie. Przez tegoż Chrystusa, Pana Naszego.
W: Amen.
http://www.cpps.pl/czytelnia/modlitwy/litania-najdrozszej-krwi-chrystusa.html
Litania Zwycięstwa
Wielbię Rany i Krew Chrystusa.
Ona uzdrawia moje ciało,
Ona koi moją duszę,
Ona leczy mój umysł.
Chwała i moc Barankowi Bożemu,
Który za nas pośród męki
przelał swoją Krew.
Jego Krew ma moc oczyszczenia,
Jego Krew ma moc przebaczenia,
Jego Krew ma moc wyzwolenia,
Jego Krew ma moc odnowienia,
Jego Krew ma moc ocalenia,
Jego Krew zwycięża.
Wszystko jest możliwe dla tego,
kto uwierzył w moc Krwi Baranka.
Wielbię Krew Baranka,
Która obmywa mnie z win,
Aż jak śnieg biały się staję.
Wielbię Krew Baranka,
Która mocą swą wyzwala mnie
z pęt grzechów i przywiązań.
Wielbię Krew Baranka,
mocniejszą niż moja.
Ona kształtuje mnie na obraz
i podobieństwo Boże.
Wielbię Krew Baranka,
która zwycięża wszelkie
przytłaczające mnie wrogie moce.
Wielbię Krew Baranka,
Ona chroni mnie
od chytrych zakusów wroga.
Wielbię Krew Baranka,
która przygotowuje mi
weselne szaty.
Wielbię Krew Baranka,
która wszystko,
wszystko czyni nowym.
Alleluja! Amen.
http://www.cpps.pl/czytelnia/modlitwy/litania-zwyciestwa.html
7 stopni duchowości Krwi Chrystusa
I. Poznawać Krew Chrystusa
1. Język Krwi
Mówiąc o Krwi Chrystusa mamy zawsze na myśli samego Jezusa, drugą Osobę Boską, która przyjęła Ciało i Krew i stała się człowiekiem; Zbawiciela, który przelał Krew dla zbawienia świata; siedzącego po prawicy Ojca zmartwychwstałego Pana, który przyjdzie jako Sędzia na końcu świata. Krew Chrystusa stanowi jeden z najmocniejszych znaków objawiających wszechmoc i miłosierdzie Boże. Z tego względu właśnie ten realistyczny symbol daje także nam możność odpowiedniego wyrażenia naszej wdzięczności i uwielbienia Boga.
Chrystus, Pośrednik między Bogiem a ludźmi, mówi do nas językiem swojej Krwi. Przygotowany przez zwyczaje i rytuały Starego Testamentu Zbawiciel i Nauczyciel ludzi wyraża i podsumowuje w symbolice swojej Krwi to wszystko, o czym zaświadczyły już Jego słowa i czyny: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
W ofierze Krwi Pan ukazuje się jako Wybawca Izraela i ludzkości. Jego Krew wyraźnie mówi, gdzie należy szukać Nowego i Wiecznego Przymierza między Bogiem a ludźmi. Krew Chrystusa stanowi przecież także zadośćuczynienie za grzechy ludzkości4. Ona zawsze jest obrazem Zbawiciela, który z miłości do nas oddał swoje życie, abyśmy mogli cieszyć się udziałem w życiu wiecznym.
Kiedy więc szukamy Krwi Jezusa pozwalając temu symbolicznemu językowi Biblii w modlitwie i rozważaniu przeniknąć nasze serce, pragnąc, aby nadała kształt naszemu życiu i uzdolniła nas do godnej odpowiedzi, szukamy i wypatrujemy nie czego innego, jak właśnie życia Boga, jak Boga samego.
2. Rodzaje obecności Krwi Chrystusa w świecie
Gdzie wszakże odnajdziemy Boga? – Bóg jest wszędzie, tak więc wszędzie też obecny jest Chrystus zmartwychwstały, który w swym Bóstwie i uwielbionym człowieczeństwie przebywa z Ojcem. Bóg ukrywa swą obecność przed nami, abyśmy Go szukali. Potem objawia się nam, by okazać i podarować nam swoją miłość.
I ponownie ukrywa się, żeby miłość w nas rosła i umacniała się przez szukanie. Ukrywanie i okazywanie swej obecności to gra miłości Bożej.
Najpełniej zaś swą miłość wyraził Bóg w Krwi swego Syna: „Temu, który nas miłuje i który przez swą Krew uwolnił nas od naszych grzechów… Jemu chwała i moc na wieki wieków” (Ap 1,5). A gdzie w naszych czasach możemy spotkać życiodajny strumień Bożej miłości? Gdzie obecna jest Krew Chrystusa we współczesnym świecie? Wyróżniamy trzy rodzaje obecności Krwi Chrystusa.
– Obecność fizyczno–historyczna; myślimy o Krwi, którą Jezus z Nazaretu w określonym miejscu i czasie przyjął z łona Dziewicy Maryi, aby Ją potem przelać jako wyraz miłości i ofiary.
– Obecność liturgiczno – sakramentalna; Krew, którą Jezus ofiarował uczniom w postaci wina podczas Ostatniej Wieczerzy, a która w każdej Mszy świętej uobecnia się na ołtarzu i jest przy nim spożywana; to Krew Chrystusa, którą w duchowy sposób przyjmujemy we wszystkich sakramentach jako strumień życia w Mistycznym Ciele.
– Ponadto wyszczególniamy trzeci rodzaj obecności Krwi Chrystusa szczególnie istotny dla naszej duchowości. Podczas gdy nie możemy już doświadczyć fizyczno–historycznej obecności Krwi Chrystusa, a obecność liturgiczno–sakramentalna związana jest z pewnymi określonymi znakami, osobami i uroczystościami, trzeci rodzaj dostępny jest każdemu człowiekowi o każdym czasie, jeśli tylko otwiera się on na wiarę. Chodzi o Krew Zmartwychwstałego Chrystusa, która przenika i spaja cały wszechświat. Dlatego można ją nazwać obecnością mistyczno–uniwersalną.
3. Grzech i cierpienie a Krew Chrystusa
Krew Zmartwychwstałego przenikającą swą mistyczną obecnością cały wszechświat spotykamy przede wszystkim w cierpieniu. Kiedy Jezus w swoim opuszczeniu na krzyżu wołał do Ojca, kiedy doszedł do szczytu swej męki, doświadczył, jak mówi św. Jan od Krzyża, „ciemności duszy”, ponieważ przyjął na siebie całe cierpienie świata.Używając symbolu Krwi możemy powiedzieć: kiedy Chrystus oddał na krzyżu ostatnią kroplę Krwi, aby obdarzyć ludzkość miłością i życiem Bożym, wówczas obmył w Niej całe cierpienie świata, każdy grzech i upadek, każdą niesprawiedliwość, samotność, wątpliwość, klęskę… W ofierze życia urzeczywistnionej krwawą ofiarą krzyża uświęcił cały świat poprzez swą nową Boską obecność. Od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, od chwili przezwyciężenia grzechu przez dzieło zbawienia, kiedy cierpienie stało się wyrazem Bożej miłości, śmierć, grzech i cierpienie nabrały nowego znaczenia: stały się zwiastunami i nośnikami życia, ponieważ zostały zanurzone w Krwi Chrystusa.
Gdziekolwiek napotykamy ból fizyczny lub duchowy, nędzę, niesprawiedliwość czy grzech, kiedykolwiek stajemy wobec dręczącego pytania „dlaczego?” – wszędzie tam spotykamy Chrystusa w Jego Krwi. Ta Krew Zbawiciela – w Zmartwychwstałym przenikająca cały wszechświat – w cierpieniu świata znajduje tabernakulum, miejsce spotkania z człowiekiem i adoracji. Stamtąd pragnie przenikać mocą wiary, nadziei i miłości do naszego życia, by je oczyścić i przebóstwić. Cierpienie jako naczynie zawierające Krew Chrystusa nabiera w świetle wiary nowej, niewymiernej wartości. Zmienia ono życie człowieka, wyzwala go, daje mu radość i autentyczny pokój.
II. Czcić Krew Chrystusa
1. Cześć jako konsekwencja poznania prawdy
W czasach starotestamentalnych istniał zwyczaj zaprzysięgania świadka w procesach sądowych za pomocą formuły: „daj chwałę Panu” (Joz 7,19). Również faryzeusze pragnąc dowiedzieć się prawdy w ten sposób zwrócili się do uzdrowionego przez Jezusa ślepca (J 9,24). Prawda, wiarygodność i cześć są ze sobą ściśle związane. Kto pragnie czcić Boga, musi mówić prawdę.
A prawda pozostaje sobą w pełnym sensie tylko w całości. Kto ze strachu, wygodnictwa albo niedbalstwa zataja część prawdy, staje się niewiarygodny. Pół prawdy może być kłamstwem.
Kiedy w świetle wiary rozpoznaliśmy już rodzaje obecności Krwi Chrystusa w świecie, nie możemy pozostać na Nią obojętni. Konsekwencją świadomości tego faktu jest udzielenie należytej odpowiedzi. Najpierw chodzi o to, by nie zapominać, nie przemilczać ani nie tłumić w sobie prawdy o obecności Krwi Chrystusa. Zasadniczym sposobem okazania czci należnej Krwi Chrystusa jest wobec tego zgłębianie i wyznawanie tej prawdy w nauczaniu i w życiu.
2. Szacunek jako istota czci
W każdej Eucharystii kapłan unosi w górę kielich zbawienia na pamiątkę dzieła Chrystusa, które uobecnia się za każdym razem na nowo. Posłuszny Panu Kościół nieprzerwanie udziela sakramentów i w ten sposób przekazuje strumień łaski płynący z Krwi Chrystusa. Liczne zgromadzenia i stowarzyszenia poświęciły się Krwi Chrystusa i rozpowszechniają modlitwy i nabożeństwo ku czci „Ceny naszego zbawienia”. Wiele sanktuariów Krwi Chrystusa świadczy o wdzięczności i zaufaniu pielgrzymującego ludu Bożego.
Wszystkie te znaki liturgiczne i wyrazy pobożności mają wielką wartość, jeśli dokonywane są we właściwej postawie. Nie mogą pomijać tego, co najistotniejsze. Nabożeństwo do Krwi Chrystusa nie może na przykład znajdować swego punktu szczytowego w tym, że pielęgnuje i podtrzymuje jedynie swoje zwyczaje i rytuały. Chodzi tu raczej o właściwą odpowiedź życia udzieloną w wyniku spotkania z Bogiem w Krwi Zbawiciela.
Kiedy Mojżesz na pustyni zaciekawiony płonącym krzewem chciał się do niego zbliżyć, musiał najpierw zdjąć obuwie, gdyż miejsce, na którym stał, uświęciła szczególna bliskość Pana. Zanim usłyszał Słowo i polecenia Pana, musiał okazać swoją cześć.
Postawa czci i szacunku wobec obecności Boga w Krwi Chrystusa musi stanowić naszą pierwszą odpowiedź, gdy rozpoznaliśmy już w wierze różne rodzaje Jego obecności. Jak Pismo Święte w różnych miejscach dobitnie powtarza, bojaźń Boża to pierwszy krok, a nawet warunek osiągnięcia mądrości i poznania. Ta sama bojaźń i szacunek nadają modlitwom i uroczystościom ku czci Krwi Chrystusa szczególną wartość i autentyczną godność. Bez szacunku, który my ludzie powinniśmy okazywać też przez zewnętrzną postawę, zarówno uroczystości liturgiczne jak i pozaliturgiczne tracą swój sens. Stają się ciężarem i w końcu osiągają przeciwny do zamierzonego skutek: zamiast czcić i radować Boga przynoszą Mu hańbę, zamiast budować i umacniać wiarę, niszczą ją.
3. Szacunek dla bliźniego
Nie tylko w modlitwie i podczas Mszy świętej należy dbać o wewnętrzną postawę szacunku i przejawiać go we właściwy sposób także na zewnątrz. Potrzebna jest również taka postawa, gdy spotykamy Krew Chrystusa w cierpiącym człowieku, a w szczególny sposób w grzeszniku. Oczywiście nasz szacunek okazywany choremu nie będzie przejawiał się w liturgicznych znakach! Kto pragnie szanować drugiego ze względu na Krew Chrystusa, ten mówi i czyni przede wszystkim to, co odpowiada prawdzie, co pomaga drugiemu i buduje go. Kto szanuje bliźniego, nie patrzy na niego z góry, lecz spogląda ku niemu w górę; szuka i podkreśla to, co szlachetne, piękne i wartościowe.
Wspaniały przykład szacunku wobec upadłego i obciążonego winą człowieka daje nam papież Jan Paweł II w swoim przemówieniu do więźniów w Papuda. Papież zna problematykę słuchaczy. Mimo to spogląda traktuje ich na równi, bez sztuczności czy aktorstwa, lecz z głębokim przekonaniem wiary. Dzięki temu może powiedzieć: „Spotykam w was ludzi odkupionych, za których Chrystus przelał swoją Krew…” Następnie Ojciec święty wyjaśnia znaczenie Krwi Chrystusa jako znaku miłości Boga do nich i całej ludzkości. Na koniec przypomina, że Krew Zbawiciela stanowi źródło radości większej niż ta, którą może dać świat, gdyż uzdalnia człowieka do miłości i daje siły konieczne do rozpoczęcia nowego życia.
Wyjaśniając w ten sposób Krew Chrystusa papież pośrednio wskazał także, gdzie leżą braki i trudności w życiu więźniów. Powiedział to jednak zachęcając i budując, nie oskarżając ani nie demaskując. Mógł przy tym zacząć od podstawowej wartości w życiu tych nieszczęśliwych ludzi – od faktu, że jako odkupieni naznaczeni są trwale Krwią Chrystusa. Tej godności nikt im nie może odebrać czy zniszczyć, a nawet sami nie są w stanie jej odrzucić. Odkupienie przez Krew Chrystusa stanowi więc najgłębszą przyczynę naszego szacunku wobec każdego człowieka – nawet jeżeli w czymś zawinił.
III. Rozmawiać z Krwią Chrystusa
1. Niezbędny dialog
Stwierdziliśmy już, że symbol Krwi Chrystusa nie oznacza części, ale wyraża całość osoby Chrystusa. Nie dziwi więc fakt, że tytuł tego rozdziału wskazującego następny krok w duchowości po „rozpoznaniu” i „uczczeniu” mówi o „rozmowie” z Krwią Chrystusa. Odpowiada to całkowicie stylowi biblijnemu: krew Abla „wołała” do nieba o pomstę (Rdz 4,10), podczas gdy Krew Chrystusa „mówi głośniej” (Hbr 12,24).
Możemy więc rozmawiać z Krwią Chrystusa. Pewien dialog jest nawet konieczny dla głębszego wejścia w tę duchowość. Zresztą przecież nie możemy w pełni uniknąć tej rozmowy. Krew Chrystusa woła do każdego z nieodpartą przenikliwością: „dla Ciebie!” – Nawet jeżeli ukryjemy się w obojętnym milczeniu, to będzie ono jednak naszą odpowiedzią…
Jak możemy więc rozmawiać z Krwią Chrystusa?
2. Gotowość słuchania i czekania
Kiedy Bóg zawołał młodego Samuela, ten nie umiał jeszcze na Jego wezwanie odpowiedzieć, gdyż nie znał głosu Boga. Doświadczony kapłan Heli poradził mu, by następnym razem powiedział: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” (Sam 3,9).
Ta modlitwa nadaje się z pewnością dla każdego, kto pragnie rozmawiać z Bogiem. Partnerzy tej rozmowy są tak nierówni, że Bogu w każdym razie przypada pierwsze słowo, podczas gdy my powinniśmy wyrazić naszą gotowość słuchania i służenia. Aby Krew Chrystusa mogła do nas przemówić potrzebujemy nie tylko czasu, ale przede wszystkim spokoju i uważnej otwartości serca. Głębiej w rozmowę z Krwią Chrystusa zaprowadzi nas nie wielka ilość różnych formułek modlitewnych, ale wewnętrzna gotowość i dyspozycyjność, która idzie za głosem Boga. Cóż może naszego partnera rozmowy bardziej zachęcić do mówienia niż chwila, kiedy rozpozna naszą gotowość do uczenia się? Często zresztą sprawdza Bóg, czy ta gotowość jest rzeczywiście szczera i mocna. To zaś możemy okazać przez cierpliwość i skromność, które umieją czekać.
Nie możemy jednak spodziewać się, że Krew Chrystusa natychmiast i w każdej sytuacji będzie do nas przemawiać. Zbyt głęboka jest Jego tajemnica cierpienia i miłości. Żeby w nią wejść, potrzebny jest klimat zaufania, potrzebna jest godzina łaski, którą trzeba wyprosić, wyczekać, wycierpieć.
3. Pierwsza odpowiedź
Nawet gdy już pozostawiliśmy Jezusowi pierwsze i ostatnie słowo, nadchodzi jednak chwila, kiedy chcemy i powinniśmy sami coś powiedzieć. Czasami serce jest tak przepełnione, że nietrudno nam czymś się podzielić. Ale przecież nie chcemy mówić po prostu „czegokolwiek”. Chodzi nam o odpowiednie słowa, godne, by wypowiedzieć je w obecności Krwi Chrystusa.
Tu przychodzi nam z pomocą Kościół, który przez wiarę uczy modlitwy, a przez modlitwę pogłębia wiarę. Pomiędzy szczególnie przez Kościół zaakceptowanymi i powszechnie zalecanymi litaniami znajduje się też litania do Krwi Chrystusa. Zwraca w niej uwagę powtarzające się wezwanie: „wybaw nas!” Brzmi ono jak wołanie tonącego o pomoc. Ale czyż nie jest to często właśnie głos naszego serca? Czy nie musimy wołać tak codziennie pragnąc w naszą modlitwę włączyć nędzę całego świata? Cóż innego moglibyśmy zawołać w obliczu Krwi Zbawiciela, skoro doświadczamy tak wielu katastrof! – Czy już samo to wołanie o pomoc nie stanowi też wyrazu zaufania? Ostatecznie gotowość przyjęcia pomocy jest też darem dla Boga, naszego Ojca.
Oczywiście wołanie o pomoc w litanii stanowi tylko początek rozmowy z Krwią Chrystusa. Studiowanie i rozważanie Pisma świętego, udział w liturgii, przykład wielu świętych i wypróbowany skarb modlitw Wspólnoty Krwi Chrystusa pomogą pójść dalej. W końcu jednak każdy musi znaleźć własne słowa i znaki, którymi wyrazi zaufanie, wdzięczność i zaangażowanie. Zależy to już od dalszego rozwoju życia duchowego.
IV. Kochać Krew Chrystusa
1. Stopnie miłości
Kto uważnym sercem otworzył się na tajemnicę Krwi Chrystusa, kto z cierpliwością i wiernością szuka rozmowy ze Zbawicielem, ten jest gotowy do następnego kroku na drodze naszej duchowości – może się „zakochać”. Oczywiście od początku potrzebne są wiara, nadzieja i miłość, aby w ogóle dostrzec rzeczywistość Krwi Chrystusa, gdyż autentyczna miłość nie oślepia, ale pozwala widzieć. Dlatego też Pan obiecał: „Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie” (J 14, 21).
Zachodzi jednak zasadnicza różnica pomiędzy miłością małego dziecka przywiązanego do rodziców a miłością dorosłego, dojrzałego człowieka, który daje, ofiaruje całe życie dla tych, których nosi w sercu. Pomiędzy nimi leży etap „zakochania się” – faza przejściowa, w której skoncentrowany na sobie młody człowiek otwiera się na drugiego człowieka, na ludzi. Okres zakochania doświadczany zwykle w przyjaźni stanowi szkołę miłości. Uzdalnia on człowieka do wzrastania ponad samego siebie – szczęście nie polega już na spełnianiu własnych życzeń, ale na możliwości podobania się ukochanemu. Liczą się nie prezenty, lecz przebywanie razem. Własne życie nie może już spełnić się bez ukochanego, a najwyższym wyrazem tej miłości jest oddanie za niego życia. Sam Jezus używa obrazu przyjaźni, by opisać ten nowy stopień miłości: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).
Z pewnością okres zakochania nie stanowi najwyższego stopnia miłości. Zarówno przyjaźń jak i małżeństwo dojrzewają dalej i znajdują nowe formy wyrazu, mniej dynamiczne i skromniejsze w używaniu znaków miłości. Z punktu widzenia większej dojrzałości okres zakochania się wydaje się być przesadą. Uśmiechamy się widząc zakochanych, czasem „szalonych i ślepych z miłości”. Mimo to okres zakochania się jako faza przejściowa jest niezbędny także w życiu duchowym: jeśli przy zapalaniu zapałki nie powstanie na początku dosyć duży, gwałtowny płomień, drewno się nie zajmie!
2. Współdziałać z łaską
Żeby głębiej wejść w duchowość Krwi Chrystusa, potrzebujemy więc czasu porównywalnego z okresem zakochania się. To doświadczenie nie może być przeżywane na samym początku i nie może też zacząć się zbyt późno. „Zakochanie się” nie jest wynikiem pracy i nauki. Mitologia antyczna przydzieliła Amorowi łuk i strzały, którymi trafiał do serca. W ten sposób obrazowo przedstawiono nieobliczalność miłości. W chrześcijaństwie mówimy o łasce pragnąc wyrazić, że coś jest niezasłużonym i wolnym darem Boga. Żadna modlitwa, żadne ćwiczenie ascetyczne, nie mogą wymusić łaski. A jednak jesteśmy w stanie poruszyć serce Boga! On pragnie nas obdarować. Jest dla Niego wielką radością znaleźć serce otwarte na łaskę i gotowe z nią współdziałać.
3. Dwa przykłady
Maria de Mattias, założycielka Zgromadzenia Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa, często w młodości powtarzała modlitwę, która przygotowała jej serce do nadzwyczajnego umiłowania Chrystusa w Jego Krwi. Jak relacjonuje jej ojciec duchowy, Ks. Jan Merlini, Maria jako dziewczyna powtarzała często: „Maryjo, proszę, pomóż mi zapłonąć miłością do Jezusa i Ciebie. Pokaż, co mam czynić, aby podobać się Twemu Synowi”. Ta prosta modlitwa przygotowała w młodym sercu grunt dla wielkiej łaski powołania. Słowa te wyrażają nie tylko prośbę o pomoc w codziennych problemach, chodzi tu o dużo więcej – najważniejsza jest miłość do Jezusa i Jego Matki. Z dziecięcą ufnością modlitwa kieruje się do Maryi, bo przecież Matka Jezusa może najlepiej pomóc w znalezieniu drogi, która Synowi się najbardziej podoba. Dlatego kiedy św. Kasper prowadził w Vallecorsa misję, dusza Marii de Mattias była przygotowana na przesłanie Krwi Chrystusa i szczególną łaskę powołania zakonnego, a nawet założenia nowego zgromadzenia.
Różne fragmenty pism św. Kaspra dowodzą, jak głęboko pojmował Krew Chrystusa i własną do Niej relację jako wyraz miłości. Przytoczymy tu tylko jeden przykład: „Niech życie wasze bezustannie kieruje się ku miłości Boga, który nas tak umiłował, że stał się Zbawicielem i Barankiem Ofiarnym za nasze grzechy – umiłował nas i obmył swoją Krwią”.
V. Przyjmować i ofiarować Krew Chrystusa
1. Udział w dziele odkupienia
Niektóre obrazy Ukrzyżowanego przedstawiają nie tylko Maryję i Jana pod krzyżem, ale też aniołów zbierających spływającą Krew do złotych naczyń. Ewangelia nie mówi nic o widzialnej obecności aniołów podczas ukrzyżowania. Dlaczego ten widzialny strumień łaski nie miałby spłynąć na ziemię, skoro Jezus pragnął swoją Krwią odkupić i uświęcić świat? – Mam wrażenie, że artyści malując aniołów ze złotymi naczyniami chcieli wyrazić i podkreślić, jak boska i drogocenna jest ta płynąca Krew; stąd posłańcy Boży i złote czary albo kielichy.
Sam Bóg jednakże w inny, piękniejszy sposób, podkreślił godność i cenę Krwi Chrystusa – prawdziwym kielichem na ołtarzu Golgoty jest Maryja pod krzyżem. Nieskalana czystość Jej duszy przewyższa wartością i blaskiem każde naczynie ze szlachetnego kruszcu. Jej pełna wiary pokora przewyższa nawet służbę aniołów. Maryja pod krzyżem w duchowy sposób zbiera Krew swego Syna. Jako Przedstawicielka i nowa Matka ludzkości ofiarowuje Ją w pełnym zawierzeniu Ojcu Niebieskiemu. W ten sposób Maryja pod krzyżem jako prawdziwa „Współodkupicielka” przyczynia się istotnie do dzieła zbawienia w imieniu całej ludzkości.
2. Nowe cierpienie
Wszyscy zostaliśmy powołani do tego, by wraz z Maryją stać pod krzyżem i jak Ona zbierać Krew Chrystusa tam, gdzie obecnie wypływa z ran ludzkości. Każdy ból, każdy grzech, każda ciemność duszy to, jak już wspominaliśmy, szczególna obecność Krwi Chrystusa. Jednakże właśnie spotkanie z cierpieniem rozróżnia dusze. Tu najwyraźniej ukazuje się wiara lub niewiara.
Postawa Maryi jest dla każdego człowieka wzorem tego, jak przyjąć cierpienie. Kiedy w wierze doświadczyliśmy już czterech pierwszych stopni duchowości Krwi Chrystusa, wówczas umiemy nie tylko w nowy sposób kochać, ale też inaczej przyjmować cierpienie. Jest cenne, nie chcemy go utracić. Jak Maryja stajemy się kielichem, który zbiera Krew Chrystusa, wraz z Maryją ofiarujemy Ją Ojcu na zbawienie świata.
Od Maryi możemy także nauczyć się, jak przyjmować cierpiącego człowieka. Zwykle cierpiącemu nie pomogą ani nie przyniosą pociechy nasze dobre rady, a już na pewno nie kazania i pouczenia. Najczęściej trzeba po prostu być razem w milczeniu pełnym szacunku. Maryja nie mogła odjąć Jezusowi żadnego cierpienia. A przecież Jej obecność pod krzyżem tyle zmieniła i tak bardzo pomogła.
3. Ofiarowanie Krwi Chrystusa
W tradycji modlitw do Krwi Chrystusa znajdziemy wiele sformułowań, które ofiarowują Krew Chrystusa Ojcu Niebieskiemu. Kryje się w nich obrazowa myśl, że Jezus Chrystus na krzyżu oddał nam swoją Krew. Teraz należy Ona do nas. Dlatego możemy Ją używać jak „ofiarę” albo lekarstwo zarówno dla naszego własnego zbawienia jak i dla potrzeb całego świata.
Oczywiście nie możemy modlitw ofiarniczych używać jak magicznych formułek. Musimy za to nauczyć się rozumieć i realizować ich głęboki sens.
Dlaczego ciągle na nowo powtarzamy te modlitwy, skoro Chrystus raz na zawsze ofiarował już swoją Krew na zbawienie świata? Św. Kasper, „prawdziwy i największy Apostoł Krwi Chrystusa”, tak sformułował to pytanie i odpowiedź: „W jaki sposób więc możemy autentycznie i skutecznie używać tego zbawiennego napoju Krwi Zbawiciela dla nas i dla innych? – Kiedy razem z Apostołem [Pawłem] powtórzymy: „w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa” [Kol 1, 24].
Z tego cytatu wynika, że św. Kasper porównywał Krew Chrystusa z lekarstwem na choroby duszy. Podkreśla też, że to lekarstwo rzeczywiście (da vero) musi być używane i to tak, by było skuteczne (in effetto). Między wierszami można tu wyczytać krytykę fałszywej pobożności i nabożeństwa do Krwi Chrystusa. Autentyczna pobożność musi koncentrować się na udziale w zbawczym cierpieniu Chrystusa.
Kiedy tę zasadę zastosujemy do modlitw do Krwi Chrystusa, a zwłaszcza modlitw ofiarniczych, okaże się, że nie możemy ofiarować Krwi Chrystusa bez nas samych. Tak więc każde powtórzenie ofiarowania oznacza też podarowanie Ojcu w niebie nas samych w nowej aktualnej sytuacji życiowej. W kielichu naszego serca zbieramy Krew Chrystusa, która płynie do nas w troskach i trudach codziennej pracy, w osobistym cierpieniu albo cierpieniu bliźnich, i w ten sposób staje się ona ciągłym darem, do którego dołączamy siebie samych ku chwale Boga i dla zbawienia świata.
VI. Adorować Krew Chrystusa
1. Na drodze oczyszczenia
Kiedy młodzi ludzie twierdzą, że uwielbiają ukochaną czy ukochanego, najczęściej nie wiedzą w ogóle, co mówią. Gdyby faktycznie znali pełne znaczenie tego słowa i rzeczywiście próbowali kogoś uwielbiać, bluźniliby, gdyż uwielbienie w pełnym sensie należy się tylko Bogu. Zakochani myślą, że są już w raju i dlatego wszystko absolutnie idealizują. Wcześniej czy później budzą się z tego snu, by stwierdzić, że ludzie pomiędzy sobą mogą tylko do pewnego stopnia zawierzyć i oddać się. Dlatego sami siebie narażamy na rozczarowania, kiedy zbyt wiele obiecujemy sobie po ludziach i za dużo od nich oczekujemy.
Adoracja, uwielbienie w pełnym sensie należy się tylko Bogu, gdyż tylko wobec do Niego jest możliwa. Tylko Bóg jest na tyle mocny, by nas rzeczywiście, bezgranicznie przyjmować (i znosić) takimi, jacy jesteśmy, a przy tym jeszcze kochać, nieskończenie kochać. Dlatego Bóg jest jedynym, który zasługuje na uwielbienie i który nas nie rozczaruje.
Autentyczna adoracja zaczyna się wraz z pokorą, której pierwszym wyrazem jest prawda. Kiedy w wierze rozpoznamy naszą „nicość” przed Bogiem, kiedy w Bogu ujrzymy nasze „wszystko” i kiedy zaakceptujemy samych siebie w tej nicości przed Nim, wtedy dopiero zaczyna się nasza adoracja. Jest to pewien proces oczyszczenia, który uwalnia naszą duszę od własnego „ja”. Adorując Krew Chrystusa pozwalamy się oczyścić przede wszystkim przez to, że zamiast wypierać się albo tłumić nasze słabości i winy, zanurzamy je w „strumieniu miłosierdzia”.
2. Oświecenie
Podczas gdy w pierwszej fazie adoracji prowadziły nas wiara i pokora, teraz dominują nadzieja i zaufanie. Mocą zaufania będziemy dzięki Bożej pomocy gotowi oddać nasze „nic” Bożemu „wszystko”. Ponieważ odkryliśmy Wszechmogącego jako bezgraniczne miłosierdzie i nieskończoną dobroć, nie boimy się zatracić i zatonąć w Bogu. Wręcz przeciwnie: nie ma lepszej szansy, by odnaleźć i zrealizować siebie niż pełne uwielbienia oddanie się Bogu, który potem w wolności może nas kształtować.
Nadzieja i zaufanie dają nam nowe światło na drodze życia. Wraz z tym światłem napełnia nas nowa mądrość, która mówi nam, jak modlić się głębiej. Nadzieja pozwala nam wszystkiego oczekiwać i wypraszać od Krwi Chrystusa. Daje nam też gotowość, by podobnie jak Maryja pod krzyżem wszystko stracić, aby mógł spełnić się Boży plan. Nadzieja zawierza wielkanocnemu porankowi, który daje nam więcej niż tracimy w Wielki Piątek.
3. Zjednoczenie
Na trzecim etapie adoracji miłość prowadzi nas ku pełnej jedności. Kiedy rzuciliśmy się już w otchłań Boga, nie znajdujemy się w chaosie czy śmierci, jak może obawialiśmy się tego w ciemnych chwilach próby. Doświadczamy nowego, pełniejszego życia. Ziarnko pszenicy, które powierzyło się ziemi, nie umarło, lecz wydało wiele owoców.
Adoracja na tym etapie to kontemplacja. Nie potrzebujemy już wielu słów, by wyrazić uczucia duszy i okazać miłość. Prostota święci swój dzień w skromnej, lecz niewypowiedzianej radości. Wystarczy być tam, gdzie jest Umiłowany. Cierpienie już nie odstrasza. Wręcz przeciwnie – stało się cenne, a nawet pociągające, gdyż na nowo oczyszcza miłość, oświeca i prowadzi do jedności z Krwią Chrystusa.
Posłuchajmy, co mówi na ten temat św. Kasper. Cytat ten jest kontynuacją wcześniej przytaczanych, które razem tworzą całość: „Powracajmy ciągle na nowo do świętych ran naszego Pana Jezusa Chrystusa – tam jest nasz spoczynek i pokój”.
VII. Być Krwią Chrystusa
1. Być Krwią Chrystusa przez uczestnictwo
Nazwa tego ostatniego stopnia w duchowości Krwi Chrystusa może w pierwszym momencie niektórych przestraszyć. Czy to nie za dużo? Jak możemy „być” Krwią Chrystusa?
Pomoc w zrozumieniu daje nam spojrzenie na Mszę św. i Listy św. Pawła. Przyzwyczailiśmy się już do słów, że jako Kościół jesteśmy „żywym Ciałem Chrystusa” i w nim mamy jako różne członki różne charyzmaty i zadania. Jesteśmy przez chrzest święty wcieleni w Mistyczne Ciało Chrystusa. W Eucharystii przyjmujemy Ciało Chrystusa, aby wyrazić i umocnić to, czym już przez chrzest jesteśmy – Ciało Chrystusa.
Ta prawda zawiera także Krew Chrystusa, nawet jeśli nie podkreślamy tego tak często. Pragniemy jednak wyraźnie powiedzieć tutaj: w Eucharystii przyjmujemy Krew Chrystusa (duchowo w hostii albo widocznie w Komunii pod obiema postaciami), aby w żywym Chrystusie być także Krwią Chrystusa.
Oczywiście chodzi tu o bycie przez uczestnictwo. Podobnie jak żelazo trzymane w ogniu samo zaczyna się tak żarzyć, że wydaje się ogniem, mimo że pozostaje żelazem, tak i my możemy i powinniśmy w jedności z Krwią Chrystusa, do której doprowadziła nas adoracja, sami się Nią stać.
2. Służba Kościołowi
Krew spełnia w ciele zadania jednocześnie ukryte i widoczne. Kiedy wypływa z żył, przestrasza, gdyż wskazuje na zranienie lub nawet śmierć. Tak samo przerażamy się, gdy ktoś jest „blady jak śmierć”, gdyż w tym momencie krew odpłynęła mu z twarzy. Już ta właściwość krwi służącej na pół widocznie wydaje mi się być dobrym obrazem apostolstwa w duchowości Krwi Chrystusa. Chodzi o ukrytą służbę Kościołowi – całe Ciało Chrystusa ze swoimi wszystkimi członkami musi być przekrwione miłością Boga. W ten sposób Ciało otrzyma nową moc i pożywienie; może wzrastać, broni się przed chorobami, zdrowieć i zamykać rany. Bez ukrwienia obumierają członki i ciało się rozpada. Dlatego krew pełni także służbę jedności ciała. Aby członki mogły cieszyć się zdrowiem i utrzymywać w całości organizm, krew nieprzerwanie krąży niosąc pożywienie i tlen. Pożywieniem Kościoła są sakramenty, a tlen to Duch Boży. Krew Chrystusa daje życie Kościołowi, ponieważ niesie ze sobą te dwa elementy.
Kiedy ciało zostanie zranione, krew jest natychmiast na miejscu. Oczyszcza ranę i tworzy pierwszą ochronę. W razie konieczności ofiarowuje się sama, by ratować ciało i utrzymać je przy życiu.
3. Owoce Krwi Chrystusa
Kiedy już wspięliśmy się na wszystkie siedem stopni duchowości Krwi Chrystusa, kiedy podobnie jak aniołowie na Jakubowej drabinie wystarczająco długo wchodziliśmy i schodziliśmy i przez to poznaliśmy dobrze każdy stopień, wówczas jedność z Krwią Chrystusa wydaje w nas najwspanialsze owoce. Sam Kościół obiecuje nam te owoce i zaprasza do wejścia na „drabinę”. Litania do Krwi Chrystusa nie tylko opisuje, co Krew Jego zdziałała w historii zbawienia, ale ukazuje nam też, jak działa jeszcze dzisiaj.
Kiedy zjednoczyliśmy się z Krwią Chrystusa, wszystkie te owoce Jej mocą pojawią się w naszym otoczeniu; nasza obecność stanie się „strumieniem miłosierdzia”, „zwycięży złe duchy”, będzie „męstwem męczenników” i „mocą wyznawców”. Tam, gdzie ludzie żyją w jedności z Krwią Chrystusa, pojawiają się powołania do życia w czystości poświęconej Bogu, chwiejni znajdą podporę, cierpiący i płaczący doznają pociechy, czyniący pokutę doświadczą nowej nadziei, umierający znajdą umocnienie, dusze czyśćcowe zostaną wyzwolone, a wszystkie serca doświadczą radości i pokoju.
Wielkie i cenne są owoce, które Chrystus przez swoją Krew pragnie ujrzeć dojrzewające także dzisiaj. Ludzkość pragnie ich, nawet jeśli próbuje zaspokoić ten głód niewystarczającym lub niezdrowym pożywieniem. Chrystus oddał swoją Krew dla życia świata. Na ołtarzu i w sakramentach czeka Ona gotowa na tych, którzy już wierzą. Do innych ma dotrzeć przez nas – zjednoczona z naszą własną krwią.
http://www.cpps.pl/duchowosc-paschalna/7-stopni-duchowosci-krwi-chrystusa.html
********
******
Dodaj komentarz