Chciałbym tam zasiąść z nimi, za tamtym stołem, przy tej gitarze i patrzeć w ciemne mądre oczy tej kobiety…
I jeszcze jedno wykonanie:
Dziękuję wam, bracia chrześcijanie ze starożytnej Kolchidy, której król już w 337 r. przyjął chrzest , przez co dumna królewska Gruzja stała się po Armenii drugim państwem chrześcijańskim na świecie. Ten sam nasz Bóg błogosławi wasze serca, płuca i krtanie…
Dwa wykonania, tak różne.
Wolałbym, jak i autor postu, być obecnym na spotkaniu z pierwszego filmiku.
Ze smutkiem spostrzegam w moim życiu coraz mniej takich spotkań ( nie chodzi mi o poziom artystyczny, lecz o autentyczną chęć wspólnego śpiewu bliskich sobie ludzi pieśni, w których słowa i muzyka przemawiają do mnie), z pewnością to dotyczy równiez i Gruzji, gdzie również dociera okrutna twarz postępu.
Dotknął Pan sedna. Dlatego zamieściłem ten filmik – pochodzący sprzed prawie 10 lat – bo takich spotkań już nie ma. Kto dziś siada do starego drewnianego stołu na werandzie, na którym leżą chleby, sery, jabłka, konfitury, stoją butle źródlanej wody i domowego wina, i ktoś wyciąga gitarę i zaczynamy śpiewać. Ci Gruzini śpiewają – przepięknie – swoje sławne “Tbiliso”. My – też pięknie – śpiewaliśmy “…barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyja, o Boże mój, jak te polskie ułany biją!…” albo “w dzień deszczowy i ponury, z Cytadeli idą w góry/ szeregami lwowskie dzieci /idą tułać się po świeci”. Dzieciaki siedziały z nami, grzeczne i zasłuchane, dla nich to była jakaś barwna, ilustrowana na żywo lekcja miłości braterskiej i historii. Nawet nie wiemy, ilu Jacków Kaczmarskich wyrosło z takiego słuchania. Pejsbuki i smartfony zniszczyły wszystko. I o to szło.