Zdaniem naszego Przyjaciela, który jest człowiekiem przyjaznym, rozsądnym, no i zna się na koniach – szarżować to nie szarżowali, bo to po prostu nie ma krzty sensu. Ale już pojedynczych oficerów, rzucających się w ten sposób konno na czołgi w celach samobójczych – to, podobno, starsi z jego własnej wsi – na własne oczy widzieli.
Przyznaję, że nigdy o czymś takim nigdzie, w żadnej publikacji poświęconej nieszczęsnemu wrześniowi – nie czytałem. Oczywiście – nie pretenduję bynajmniej do znawstwa problemu, bo to w ogóle nie jest „moja epoka“. Najczęstszym tonem we wspomnieniach uczestników po polskiej stronie, na ile orientuję się w temacie, jest niejakie zdziwienie tym, jak mało było w tej wojnie fizycznego kontaktu z przeciwnikiem – całe pułki Wojska Polskiego rozłaziły się czasem, nie zobaczywszy na żywo ani jednego Niemca: starczyło nawet nie bombardowanie czy ostrzał, a prosty fakt, że pogubiły się gdzieś tabory i kuchnie, a brak map (dowódcom nie wydano ze składnic map terenów w głębi kraju, nie spodziewając się, że trafią tam tak szybko…) i słabe wyszkolenie w manewrach nocnych (jedynych bezpieczny z uwagi na panowanie Luftwaffe w powietrzu) powodowało notoryczne błądzenie i fizyczne zużycie sił żołnierzy forsownymi marszami w kółko nim w ogóle do jakiegokolwiek starcia doszło… Zgadza się to zresztą ze wspomnieniami mojego własnego Dziadka, który postrzelał sobie trochę z ckm pod Czerskiem – a dwa dni później już był, ranny odłamkiem, w niewoli, zdążywszy przemaszerować na drugi koniec Borów Tucholskich, pod Bydgoszcz: pierwszym Niemcem, którego zobaczył, był opatrujący jego ranę felczer.
Niewielu oficerów w tej kampanii walczyło aż do śmierci – głośne są przypadki pułkownika Dąbka w Gdyni czy kapitana Raginisa pod Wizną, było ich jeszcze co najmniej kilka, mniej znanych. Ogólnie: mam wrażenie, że postępowali tak niekoniecznie ci, którzy powinni (jak nie przepadam za Pierwszym Marszałkiem, ksywka „Ziuk“, tak nie sposób odmówić mu racji, gdy podobno stwierdził, że jeśli jego następca dopuści do wojny jednocześnie z Niemcami i z Rosją, to wojsko należy rozpuścić, a generalicja ma się bronić przed Grobem Nieznanego Żołnierza tylko w broń białą uzbrojona…). Tak oryginalny sposób popełnienia samobójstwa, jak to nasz Przyjaciel opisywał – w praktyce nastręczałby ogromne trudności (skąd koń – przede wszystkim? Konie przecież, razem z koniowodnymi – ich łatwe do wykrycia z powietrza zgrupowanie było zresztą prawdziwą zmorą naszych jednostek kawaleryjskich w tej kampanii – odsyłano do tyłu, jeśli oddział walczył…).
Uznałem zatem, że mamy do czynienia z kolejną (złagodzoną…) wersją złośliwego mitu rozpropagowanego przez Goebbelsa z niejaką pomocą tak Stalina, jak i Andrzeja Wajdy („Lotna“!). Jak wiadomo, jak się obrzuca wroga gównem, to w końcu, jak by się nie otrzepywał – coś się przylepi. A nasze wrześniowe wojsko, z całą jego i tak porażającą momentami nieporadnością – było, jakby tych prawdziwych jego grzechów i wad mało, obrzucane gównem wyjątkowo długo i wyjątkowo zajadle. Nie tylko przez obcych zresztą – i nawet nie tylko przez Wajdę, bo fundament bodaj, pod większość złośliwych mitów na temat września, położył nie kto inny, jak generał Sikorski i powołana przezeń komisja śledcza do zbadania przyczyn klęski – złożona, oczywiście, z samych tylko osobistych i politycznych wrogów Rydza i jego ekipy, z przyjemnością zatem, dokładająca im do wora nie tylko to, czym naprawdę zawinili, ale i wszystko, co się tylko dało wymyślić.
Na szczęście – nie pokłóciliśmy się z naszym Przyjacielem na ten temat, choć każdy pozostał przy swoim zdaniu.
Przydługi może wstęp powyższy był po to, aby łagodnie wprowadzić Państwa, a zwłaszcza kolegę Racjonalnie Oszczędzającego i Korzystnie Kupującego w to, co zamierzam dokonać poniżej – a więc w egzegezę jego wykrzykników smutnych z przedwczoraj. Cytuję:
to niestety herbowi Polskę zmarnowali (przed zaborami) a i po zaborach wielkopaństwo o zbytkach, własnych tłustych tyłkach i farmazonach myślało, zamiast Państwo rozwijać i armię unowocześniać, choćby wedle pomysłów Rozwadowskiego
zero myślenia narodowego i nowoczesnego, durna buta polaczkowata
no i historia ich (w sumie nas) spuściła w smutnym sedesie rzeczywistości i skończyliśmy tam gdzie g***o
kwestię herbowości czy nieherbowości pana Janusza Korwin – Mikkego pominę, bo to już mi patrzy na czysto blokerską zaczepkę, a na tak niskim poziomie – dyskutować nie mam zamiaru.
Co my tu mamy, proszę państwa? Ano mamy, w wielkim, naprawdę wielkim uproszczeniu – powtórzenie tezy lansowanej najpierw przez „polskich jakobinów“ doby powstania kościuszkowskiego i emigracji popowstaniowej, potem przez lewicę emigracyjną po powstaniu listopadowym, „czerwonych“ w powstaniu styczniowym, socjalistów narodowych z PPS (u Dmowskiego, na którego Kolega się próbuje powołać, ten moment, acz również obecny – obecny był o wiele dyskretniej, a gros krytyki kierowane było nie przeciw Sarmatom i sarmatyzmowi – a właśnie: przeciw owym jakobinom, lewicy, „czerwonym“ itd.), na koniec zaś – przez propagandę PRL.
W historiografii naszej, niejaki związek z tym publicystycznym mitem ma głównie tzw. „szkoła krakowska“ – doszukująca się „wewnętrznych przyczyn upadku I Rzeczypospolitej“ (jest swoją drogą zadziwiającym przejawem ślepoty u historyków tak metodycznych, skrupulatnych, inteligentnych i nawet konserwatywnych, jak profesorowie Józef Szujski czy Michał Bobrzyński, słusznie wytykając Polakom anarchię i tumiwisizm, nie dostrzegli takiego słonia w menażerii, jak już tutaj poddany wiwisekcji August Aleksander ks. Czartoryski – twórca, praszczur i duchowy praojciec tegoż właśnie powstańczego nurtu, z którym sami walczyli… czyżby dlatego, że był on jednocześnie przodkiem, jeśli nie krwi, to chociaż nazwiska Adama Jerzego ks. Czartoryskiego, „króla Polski de facto“, jak go na emigracji przezwano – patrona XIX-wiecznej naszej konserwy..?). Głównie – choć, oczywiście, bynajmniej nie jedynie. Oczywiście, że tzw. „historiografia marksistowska“, jakkolwiek by psów na galicyjskich hrabiach nie wieszała, owej „anarchii i tumiwisizmu“ uczepiła się z rozkoszą!
Jest zresztą niejakim problemem dla historyka zawodowego, pogodzić się z tezą, którą ja tu Państwu zaserwować zamierzam. Historyk zawodowy bowiem, jest przecież zawodowym naukowcem. A w jaki sposób nauka tłumaczy świat? Przy pomocy łańcuchów przyczynowo – skutkowych. Gros wysiłku zawodowego historyka zatem, poświęcone jest na odnajdywanie przyczyn takich czy innych wypadków z przeszłości, które poznajemy dzięki odnalezionym i poddanym solennej krytyce świadectwom.
Problem w tym, że nasze dzieje to nie jest zapis „historii naturalnej“: ewolucji gwiazdy, gatunku biologicznego, czy odkładania się pokładów węgla w jakichś karbońskich moczarach… Dzieje powszechne, to zapis ludzkich decyzji. Co zaś powoduje, że ludzie podejmują takie a nie inne decyzje..? To jest problem! Zwolennicy „twardego“ determinizmu, a więc na przykład marksiści, będą pomijać osobiste inklinacje, przypadłości cielesne czy duchowe decydentów, idee, fobie, sympatie i antypatie – tworząc w efekcie toporny łańcuch „historycznych konieczności“, których zwieńczeniem jest oczywiście – konieczność powstania socjalizmu… Czy to jest przekonująca metoda postępowania..?
Dla mnie – ani trochę! Oczywistą oczywistością jest, że ludzkie zachowanie jest zdeterminowane: jest zdeterminowane jego naturą (obejmującą sporą część predyspozycji nie tylko cielesnych, ale też prawie wszystkie „społeczne“ – wspólne ludziom i innym gatunkom stadnym…), kulturą której żaden pojedynczy człowiek nie stworzył z niczego, tylko odziedziczył po przodkach jako coś zastanego (czasem wręcz – niewzruszonego z pozoru…), warunkami geograficzno – przyrodniczymi, w których żyje, a nawet, tak przez marksistów ukochanymi – możliwościami technicznymi i „stosunkami produkcji“.
To są jednak tylko nader ogólne ramy, które tak naprawdę, jak chodzi o rzeczywisty przebieg dziejów – niczego prawie nie tłumaczą. Kazimierz Wielki, pozostając tym samym, pełnym temperamentu mężczyzną, niezbyt lotnym (wbrew legendzie, którą mu stworzono…) politykiem, nieodrodnym dzieckiem swojej epoki, żyjącym tam gdzie żył – przecież jak najbardziej MÓGŁ się doczekać, w dodatku do całego zastępu bękartów, także choć jednego legalnego syna – konia z rzędem temu, kto udowodni jakikolwiek bezpośredni związek między nieuporządkowanym i bezowocnym w konsekwencji pożyciem małżeńskim tego władcy – a którąkolwiek z „wielkich“ determinant ludzkiego zbiorowego losu..?
A przecież, gdyby dynastia „panów przyrodzonych“ w Polsce nie skończyła się na Kazimierzu Wielkim – to miałoby to ogromny wpływ na całe nasze późniejsze dzieje! Władcy elekcyjni, zmuszeni kupować sobie głosy możnych Królestwa – stworzyli podwaliny przyszłego sarmackiego republikanizmu na przestrzeni ledwo półtora stulecia od jego śmierci. Gospodarka folwarczno – pańszczyźniana powstałaby u nas pewnie tak czy inaczej: czy jednak towarzyszyłaby jej „wolność szlachecka“ i „szlachecki parlamentaryzm“ w takiej formie, jaką znamy? Czy pozostalibyśmy krajem katolickim – skoro wszystkie sąsiednie państwa dawniej katolickie, w których decydujące znaczenie miała wola monarchy, za wyjątkiem państw habsburskich (których imperium było zbyt zróżnicowane, aby jego władcy mogli zdobyć się na taki krok), przeszły w swoim czasie na o wiele bardziej dla władcy opłacalny pieniężnie luteranizm..?
Jak więc widzimy – praprzyczyną powstania sarmatyzmu i takiej kultury szlacheckiej jaką znamy – zdają się być kolejne niepowodzenia Kazimierza w małżeńskiej łożnicy, tym bardziej zaskakujące – że w innych łożach, niewątpliwy „sukces reprodukcyjny“ osiągnął..?
Tylko: jak tak trywialna, frywolna wręcz okoliczność – wygląda na stronach opasłego tomiszcza „naukowego“ dzieła? Fatalnie wygląda, proszę Państwa, nie ma się co oszukiwać! Dlatego „poważni“ historycy, na tego rodzaju dywagacje pozwalają sobie zasadniczo po pracy – zawodowo pisząc raczej o „kształtowaniu się monarchii stanowej“, „genezie stosunków pańszczyźnianych“ i tak dalej – nad kwestią małżeńskich perypetii Kazimierza W. głębiej się nie zatrzymując. Czytelnik takiego dzieła, odnosi w konsekwencji wrażenie, że zgłębia Absolutne i Niepodważalne Prawidła Rozwoju Ludzkości – że powstanie sarmatyzmu było Dziejową Koniecznością i taką samą Dziejową Koniecznością był też jego upadek, wraz z państwem, które swoją ideologią zdominował.
Gówno – za przeproszeniem – prawda! To tylko złudzenie, wywołane nieuważną lekturą, albo – metodologicznym błędem autora.
Tylko tak można też traktować tezę, jakoby „szlachta polska zgubiła państwo“. Moim zdaniem, I Rzeczpospolitą zgubił August Aleksander ks. Czartoryski. Personalnie i osobiście. Szlachty jako „ogółu“ bym do tego nie mieszał – bo, za przeproszeniem, co miał do gubienia albo nie gubienia państwa jaśnie wielmożny pan Piprztykiewicz z Psiej Wólki, który przez całe życie może dwa razy poza granice swojego powiatu wyjechał, do konfederacji barskiej przystąpił jak inni, „bo tak wypadało“ – bił się jak umiał, uciekał ani szybciej, ani później niż pozostali, przysięgę obcemu monarsze złożył też ani jako pierwszy, ani nie jako ostatni w powiecie..? Czego Wy od biednego pana Piprztykiewicza chcecie? Żeby wyżej własnych gaci skakał i chleb od ust własnych dzieci odbierając – bratał się z chłopami? Ale dlaczego to pan Piprztykiewicz ma być i świętym i geniuszem geopolityki zarazem – a wodzowie, tacy właśnie jak August Aleksander ks. Czartoryski, już ani świętymi, ani nawet logicznie myślącymi karierowiczami – już wcale być nie muszą..?
To przypomina sławetny raport generała Dęba – Biernackiego o tym, jak to jego żołnierze uciekają na sam widok niemieckich czołgów – i on w tych warunkach dowodzić nie może. Tyle, że Dęba się za te słowa potępia (bo jeśli nawet jego żołnierze naprawdę uciekali na sam widok niemieckich czołgów – to jest to jego wina, widać ich należycie na takie spotkanie nie przygotował!) – podczas gdy i blokersi i politycy w Polsce i spora część tzw. „ogółu“ – po staremu za upadek I Rzeczypospolitej i wszystkie późniejsze nieszczęścia, obwinia „szlachtę“. Nie próbując nawet dochodzić – kto tu był wodzem, a kto żołnierzem i kto powinien myśleć – a kto: szablą rąbać, gdzie i kogo mu każą!
Oczywiście: August Aleksander ks. Czartoryski też był szlachcicem. Szlachcicem też był Pierwszy Marszałek, ksywka „Ziuk“, za którym nie przepadam – i szlacheckiego ducha produktem był cały nasz „powstańczy romantyzm“, którego „Ziuk“ był spadkobiercą, dziedzicem i wyznawcą.
Skądinąd – i tu inną winę ponoszą szeregowi akolici, a inną – wodzowie. Słusznie bowiem mówił w „Potopie“ Janusz książę Radziwiłł, że „hetmanowi ginąć nie wolno“ – ani „porywać się na tysiące“ – tylko ratować Rzeczpospolitą, jakimkolwiek bądź sposobem, choćby zbrodniczym i niemoralnym, choćby za cenę zdrady i kompromisu (aczkolwiek, powiedzmy sobie szczerze, praktycznej granicy między „ratowaniem Rzeczypospolitej“, a „ratowaniem własnego tyłka i swojej nad Rzecząpospolitą władzy“ – przeprowadzić się, w tych warunkach, nie da…).
Jeśli tak często przestrzegam Państwa przed działaniem to dlatego między innymi, że na przestrzeni ostatnich lat 200 wodzowie, którzy mieli nasz naród do działania prowadzić, jeden po drugim konsekwentnie zawodzili – konsekwentnie też zwalając winę na szeregowców. Zwątpiwszy tedy, na bazie takiego doświadczenia, w zdolność naszego narodu do wydania na świat trzeźwo myślącego przywódcy – wolę, przez wrodzony pesymizm może, żeby już nawet okazji do kolejnej klęski zabrakło: a tej nie będzie, jeśli kolejny szalony i romantyczny wódz – nie znajdzie sobie gotowych na rozkaz szeregowców…
Nie znajduję jednak – poza systematycznym, od końca XVIII wieku fałszowaniem naszej historii, tak obmyślanym właśnie, aby szaleństwa naszych wodzów ukryć – żadnej „systemowej“ przyczyny, dla której tak się od 200 lat dzieje. Najwidoczniej prawdą jest, co mówią, że „fałszywa historia jest matką fałszywej polityki“. Gdyby autorzy sławetnego zamachu stanu z 3 maja 1791, po łatwym do przewidzenia upadku ich antyrosyjskiej dywersji stanęli na Placu Zamkowym odziani w pokutne wory i biczując się wzajem knutami, których tak wiele dali posmakować swoim oszukanym rodakom zawołali chórem: lżyjcie nas, myśmy pruscy agenci i prowokatorzy, myśmy przyczyną waszych nieszczęść– może by jeszcze przyszło otrzeźwienie, może by się coś dało uratować.
Zamiast tego jednak – co jest, skądinąd, psychologicznie oczywiste – woleli w paszkwilach i pamfletach wyśmiewać „sarmatyzm“ i ośmieszać „polskich szlachetków“, za ich ciemny katolicyzm, irracjonalne przywiązanie do wolności i anachroniczne metody gospodarowania. W ten sposób, nie tylko stworzyli wzorzec postępowania, który w osobie Jarosława Kaczyńskiego i jego „romantyczno – patriotyczno – socjalistycznej“ formacji politycznej znajduje kontynuację po dziś dzień – ale też: dali przykład, jak się z klęski wyłgać i zawiniwszy – dorobić sobie jeszcze aureolę bohatera… Czy to szlachecka przywara? Oj, chyba raczej – niekoniecznie…
Rasumując: przyczyny upadku I Rzeczypospolitej były przypadkowe, nieznaczne, nieoczywiste – nie przystające zgoła swoją małością, trywialnością, frywolnością zgoła – do dramatycznych, tragicznych i patetycznych skutków, jakie wywołały.
Osłabienie państwa zaczęło się od nieokiełznanej prywaty i rozpasanej ambicji „Wielkiego“ kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego, ugruntowało dzięki chorym fantazjom i lekkomyślności Władysława IV, kulminowało po raz pierwszy przez pychę Marii Ludwiki – okazję do naprawy sytuacji stracił Jan III Sobieski, tyleż genialny wódz, co mierny aż do debilizmu polityk, August II miał po prostu pecha: dobrze kalkulował, ale taktycznego geniuszu szwedzkiego nastolatka na tronie, Karola XII nie przewidział, bo nie miał jak, mozolną pracę „od podstaw“ nad odbudową zruinowanego w rezultacie kraju, wykonaną za Augusta III zmarnował koncertowo tylekroć już wspominany August Aleksander ks. Czartoryski swoją dupowatą pyszałkowatością i dziecinnym obrażaniem się na rzeczywistość – i od tej pory kraj był i jest niemal nieprzerwanie w rękach obcej agentury, konsekwentnie prowadzącej Polaków od klęski do klęski.
Gdzie tu wina „szlachty“ jako ogółu? Tej szlachty, która przez cały wiek XVII i połowę wieku XVIII co i raz wołała o wzmocnienie państwa, która dobrowolnie (boż nie było policji skarbowej…) płaciła Sobieskiemu podatki wystarczające na wystawienie armii mało co mniejszej od cesarskiej, którą ten marnował na wyprawy po koronę dla Fanfanika, która za Augusta III jeszcze, chciała razem z królem powiększać wojsko i reformować administrację..? A jeśli nawet potem, szła szlachta do powstania bez pomyślunku głębszego niż „jakoś to będzie“ – to przecież mnie Państwo czynicie wyrzuty, że do niedziałania namawiam, więc i owym „Zanom i Mickiewiczom“ przyklasnąć powinniście, a nie ich potępiać..?
Nic innego jak tylko: przylepiło się to gówno, od 200 lat z okładem rzucane, do pamięci naszych przodków („naszych“ piszę, chociem sam ani trochę nie herbowy – bo nie ma „polskiej kultury“ innej niż ta, która się – w dużej części – z owego szlacheckiego sarmatyzmu wywodzi…). Tak się dokładnie przylepiło, że nie masz już w Polszcze ani polityka, ani blokersa, ani – tym bardziej – „młodego, wykształconego z wielkiego miasta“ – który by umiał prawdę od gówna oddzielić. A, jak już ustaliliśmy: „fałszywa historia jest matką fałszywej polityki“…
Jeśli apeluję w tytule o „więcej dumy“ – to dlatego, że rozczuliło mnie niezmiernie doniosłe odkrycie Adama Wielomskiego z przedostatniego „NCz!“. W felietonie pt. „O upadku myśli narodowej“ odkrył bowiem pan doktor Wielomski – że współczesna młodzież „narodowa“ – nic o myśli klasyków tego nurtu ideowego, nie tylko Dmowskiego, ale i „młodych“ z ONR-ów nie wie, bo ich nie czyta. Podpowiadam tu niniejszym panu Adamowi (i proszę Państwa na serio o przekazanie tej podpowiedzi, jeśli ktoś wie jak…) – że jest jeszcze wiele równie wiekopomnych odkryć do dokonania. Na przykład – że Ziemia jest geoidą (a są przecież tacy, którzy twiedzą, że wcale nie, bo jest płaska…). Albo – że ludzie są śmiertelni.
To oczywiste, że młodzież nie czyta. Nie tylko „klasyków myśli narodowej“ – ale w ogóle: niczego nie czyta. Nawet ten – krótki przecież i zwięzły – wpis na blogu jest dla jakichś 93% Polaków, nominalnie nauczonych czytania – i za długi i zbyt skomplikowany i wątpię bardzo, by wielu zdołało wyjść poza pierwszy akapit. Dlatego za próżne wołanie na pustyni mam takie odkłamywanie przeszłości – nawet takie właśnie, jak powyżej. Jedyne, o co jeszcze ewentualnie można prosić – to o „więcej dumy“ właśnie.
Boż, owe zwały gówna, od tylu wieków wylewane na naszą przeszłość – śmierdzą. Do tego, żeby ową woń nieprzyjemną poczuć, nie trzeba czytać (ani pisać) – starczy choć odrobina zdrowego rozsądku – i właśnie: odrobina dumy. Nawet głupiej. I głupio dumny – nie będzie chciał słuchać, jakimi to zdegenerowanymi zwyrodnialcami byli ci wspaniali skrzydlaci jeźdźcy, którzy tak dobrze się prezentują na ekranie…
Jak miło czytać coś rozsądnego. Mit ( stereotyp) ziemianina grzejącego sobie nogi w rozpłatanym brzuch pańszczyźnianego parobka, podobnie jak mit kawalerzysty okładającego szablą niemiecki czołg, to dzieło zbiorowe.Co ciekawe obecnie uczestniczą w powielaniu i konstruowaniu tych mitów ludzie podobno herbowi. Na przykład ” Boża podszewka” niejakiej Cywińskiej opisuje kresowy dwór polski jakiego nigdy nie było. Cywińska przypisała nieszczęsnym dworskim pannom znane jej obyczaje elit czerwonej burżuazji. Inny przykład- Starowiejski napisał kiedyś (komentując dręczenie pacjentów w domu starców w Radości koło Warszawy), że to ziemiaństwo zaszczepiło i przeniosło do współczesnej Polski swe ohydne obyczaje, między innymi stosunek do niedołężnych członków rodziny. Trudno o coś bardziej głupiego. W każdym dworze oprócz seniorów byli utrzymywani rezydenci. Był to wujek ” oryginał”, albo ciocia poetka- ludzie w zwykłych kategoriach bezproduktywni. Wycug – to praktyka chłopska wynikła z biedy. Zastanawiałam się czy za konstruowanie takich nośnych stereotypów jest jakaś specjalna premia? Czy wystarczy być po właściwej stronie mocy? Jednocześnie Starowiejski rozwodził się nad lokajami podającymi mu, młodemu chłopcu, śniadanie do łóżka. Chyba jednak nie znał zupełnie dworskiego życia i pomyliło mu się z jakimś zamtuzem. No i nie czytał wspomnień Marii Habsburg. Pozdrawiam.
Przekręcanie nazwisk jest nieobyczajne. Niezależnie od stanu wzburzenia. Przepraszam. Ten pan nazywa się Franciszek Starowieyski.
Zdecydowanie protestuję, aby w tekście wołającym o więcej dumy i biorącym w obronę zagrodowego szlachcica stosować tak niegodne chwyty. Czytam ja to i zaczynam przeskakiwać, a dochodząc do owych 93% czuję, że uszy zaczynają mi płonąć, więc wracam posłusznie na początek i jeszcze raz zaczynam. Prorok jakiś, czy co?
Dlaczego nie jest na SG?
@ Jacek Kobus.
Zgoda. Popieram i Pana, i ostre sformułowania też, całkowicie. Ale ja widzę ten /jakby wyraźniej-tak mniemam, jako proces nieustanny bytów/, ten “mechanizm “widzę” sprawiający, “że tak jest – jak jest”.*.
Myślę o tu, o aspektach “nienaukowych” w dochodzeniu Pańskiej PRAWDY z tej notki.
Jedyne co narzuca mi się jako nieco chybione-niecelne… – to tytuł notki/”Więcej dumy”/. Myślę, że właściwiej byłoby: “Więcej godności!” -więcej godności-nas wszystkich.
Więcej naszej godności – zawsze i wszędzie…w naszym postępowaniu – a DUMA , a duma sama przyjdzie, jako następstwo tej “właśnie GODNOŚCI” /STANU, każdego!/
Szczęść Boże Panu
Kiedyś w czołgach optyczne wizjery były. I włazy otwarte były dla lepszej wentylacji i orientacji. Wprawny i wyszkolony żołnierz śmiało mógł się w ukryciu zasadzić i taki czołg skutecznie przyatakować, choćby i szablą. Można było dowódcę na wieżyczce czołgu usiec, albo wychylonego przez właz szofera jednym sztychem szabli zabić. Mozna też było inne skuteczne szkody czołgom zadać: Wizjery szablą przeborować albo przewody paliwowe przechlastać, o ile stal na szabli dobra była, damasceńska. Wszystkie te metody walki z dywizjonem pancernym są, co prawda, suboptymalne, ale gdy akurat nie ma innej możliwości, by wrogowi opór stawić, to i ja dokładnie tak samo bym z konia czołg atakował. Nawet i dziś, w Afganie, ręczne ataki na pancerne pojazdy bardzo wysoka skuteczność mają. No i budzą, co tu ukrywać, wśród moich ludzi podziw i szacun. W sztabach ukrywają te ataki pod skrótowcem “IED”, że niby pojazd na minę wjechał. Gówno prawda, bo mina taka została celowo i zręcznie przez wyszkolonego szmatogłowca pod gąsienice podciepnięta. Taki Leo, szwabski czołg, to od tylca ślepy jest. Noktowizory mają, kamery cieplne, ale gdy bojownik w ciepłym piachu przyczajony leży, to nic go nie wykryje. Wystarczy czołg od tyłu zajść, i na pancerz wskoczyć. Karabin maszynowy na Leopardach jest koaxialny, z głównym działem sprzęgnięty. To znaczy, że spokojnie można w ślepym stożku na pancerzu ładunek wybuchowy przyszykować. Najlepiej przy filtrach powietrza zdetonować, to automat silniki wyłączy. Niektórzy Taliby atakują tez podbrzusze wozu, gdzie stal na miny ppacerne zoptymalizowana jest. Dziesięciokilówkę wytrzyma, ale już dwunastokilówka wóz bojowy na bok rzuci lub gąsienicę porwie. Oczywiście, wszystkie te próby walki recznej z wojskami pancernymi są metodami walki ostatecznej, gdy szans innych już nie ma. W takiej własnie sytuacji nasza biedna armia w owym pamiętnym wrześniu była. Dzisiaj, gdy Bundeswehra na Polskę z “bratnią pomocą” już pewnie wkrótce zawita, też tak trzeba będzie sobie z czołgami radzić. Ja będę atakował choćby z roweru, bo na koniu trochę mi niewygodnie. I niech tam się potem ze mnie potomkowie śmieją. Ważne, by Naród w chwili inwazji przed wrogiem skutecznie obronić.
A Pan_podporucznik niech z szefem kompanii zorganizuje na 3.05.2013 zbiorowe wyjście na “Cristiadę” Deana Wrighta.
Panie Podporucznik. Pan sieje dezinformację. Obiecanki cacanki.
Nie spotkałem się ze źródłowym potwierdzeniem stosowania we wrześniu 1939 roku czegokolwiek przypominającego podane przez Pana sposoby walki z wozami pancernymi.
Od tego miały być działka ppanc i “urugwaje” – a że było ich ciut za mało..?
Co do atakowania czołgów w 1939:
1. Było na wyposażeniu lekkie działko przeciwpancerne co ciągania przez koniki właśnie przyszykowane,które swobodnie dowolne niemieckie czołgowe pancerze przebić potrafiło. Ile tego było i jak często używane? Nie wiem.
2. Był przypadek kiedy ułani przypadkiem na rozwinięty do odpoczynku spory oddział pancerny trafili sporo strat mu zadając.
O więcej popytajcie historyków, na zdaniach politologów nie poprzestając.
Pan_podporucznik osadził się w takiej oto konwencji, nieco szwejkowskiej, i jest jej wierny.
Siłą tamtej Rzplitej był system nauczania, a właściwie jego brak. Każdy z bardziej zasobnych w środki płatnicze mógł zgodzić dla własnych dzieci studentów, guwernantki lub nauczycieli. W takim przypadku różnorodność nie prowadziła do błędów w skali kraju, bo kompensowały się one w całej masie. Dzieciaki były wychowywane w domu i były pod opieką rodziców, i żadna szalona Hall nie mogła im zaszkodzić. Dzieciaki obdarzone takim bagażem wiedzy, tradycji i systemem wartości mogły udać się do takiego np. gniazda rozpusty, jak Paryż i dalej pobierać nauki. Tu również panowała różnorodność, bo młodzież studiowała w Polsce, a podszkalała się w Berlinie, Wiedniu, Paryżu, Londynie, Petersburgu czy jeszcze gdzie indziej. Wracało to towarzystwo do kraju i zasobne w najnowszą wiedzę działało na pożytek kraju, nawet pod zaborami.
Takie dwory pod względem hodowli, uprawy ziemi, stosowania najnowszych maszyn w zbiorze czy przetwórstwie płodów rolnych stanowiły ośrodek propagujący nowoczesne rolnictwo wśród okolicznych chłopów.
Problem polega na tym, ze historię piszą zwycięzcy. Stanowi ona bowiem od zawsze silny przekaz medialny podnoszący morale własne i obniżający wroga. W związku z czym – co oczywiste – nie ma ona wiele wspólnego z prawdą.
W naszym przypadku nie tyle nawet zwycięzcy, co ci spośród przegranych – którzy przeżyli i którzy, zarazem, bardzo często sami byli winni poniesionej klęski.
Aż mi się przypomniała Kaczmarskiego “Samosierra”…
O! to, to.
Cudowny bajkopisarz, o zaiście cudownych cudach serca kojących piszący, ale jednak bajkopisarz…
Panie poruczniku, to chce Pan tego araba czy nie? Skombinujemy za 2 kpl. W pakiecie mogą być lekcje konnej jazdy. Na nauczycielkę proponuję córkę ( ona o tym nie wie), bo dla mnie coś za bardzo wsiąkła w te wyścigi. To jakby co mógłby Pan atakować czołgi z konia nie z roweru.
Serio araba można dorwać za 2000 zł?!
Można i za 500, jak się trafi na miłośnika: zbyt wielu ludzi uwierzyło, że starczy arab (wszystko jedno: prosty, krzywy, grzeczny czy wariat), a zaraz szejkowie będą do niego z worami petroeuro walić – i jest dramatyczna nadprodukcja w tym segmencie rynku.
Osobliwie, że wzięli się za to niekiedy ludzie, którym i chomika bym nie oddał…
A jak to jest. Czy nawet takim hodowcom chomików, w skutek przedziwnego zrządzenia genów, może się przypadkiem urodzić Bandola?
Ja bym takiego araba i kupił. Pęciny konie te mają takie wiotkie, jak u dziewczyn u mnie w gimplu kiedyś były. I wierzgają całkiem tak samo, tak jakoś erotycznie i po polsku. U nas na wsi to tylko takie wielgachne kobyły się dosiada, nie wiem, co to za rasa jest, perszerony chyba. Masa tego kroczy wokół poligonu, galopować chyba się te ciotki-amazonki boją. Ponoć koń w galopie na jednej ino nodze ciężar swój opiera, stąd strach, źe giczoł się ułamie na wertepach. My tu mamy na jednostce psów kilka, koty i nawet chomika od młodej kapitanówny. To i koń by się uchował. Jak rozkaz nadejdzie, by w bój wraz z jednostką wyruszyć, to trzeba będzie zwierzaki zastrzelić, albo bambrom na przechowanie dać. Psa, cośmy z moim kapralem-konfidentem od szczeniaka chowali, sam osobiście zastrzelę, bo psinka by się z żalu rozłąki zawyła. Ale konia to by chłop przyjął i za parę groszy wykarmił. I proszę nie myśleć, pani Isabello, że o ataku na czołgi niepoważnie pisałem. Nie tak dawno, Serbowie przy pomocy prymitywnych środków kilka amerykańskich supernowoczesnych Nighthawków, tzw. “Niewidzialnych” zestrzelili. Po prostu, natowscy piloci na ślepo na Belgrad lecieli i ufali głupio, że Serbowie ich nie dostrzegą. A Serbowie z kałaszy i z moździerzy ogień skumulowali i samolot za 100 milionów dolarów spuścili. Serbski oficer, fachura jakiś, stetoskopu do mikrofonu kierunkowego przyłożonego uźył i namiary żołnierzom swoim dyktował. To jeszcze lepiej, niż konno niemieckie tanki atakować. Historia oficjalna o tym oczywiście milczy, więc pan Kobus będzie miał dylemat, by do materiałów źródłowych dotrzeć. Kto wie, może i paniny koń za marne dwa tysiące złotych szwabski dywizjon pancerny powstrzyma.
Ulokowalbym Pana Oficyjera na pograniczu Wielkopolski i Pomorza, no może
w kierunku na Drawsko ;-)
Uczył mnie “kreski” (tak się kiedyś nazywało geometrię wykreślną)oficer
który dowodził we Włoszech szwadronem czołgów. Twierdził że jazda z wystawioną głową była koniecznością. Załogi których dowódca lub celowniczy
ryzykowali osobiście – żyły dłużej!
aż się wzruszyłem…
Pan wie, a może lepiej żeby Pan nie wiedział, że dziś na przykład na takim agiehu, rysunek wygląda tak, że na zwykłej kartce (80gr) ma się odbitą na ksero gotową tabelkę z ramką…o tempora o mores
a później się ludziska dziwią, że się mosty walą
zasadniczo, te ich pancwageny to rzadko były same stalowe bunkry. Jak ich skład mieszany, piechociarze obok, czy w kolumnie, czy w obstawie, a nieustawieni zbytnio to i galopem można wjechać a i naciąć paru na chwałę. w terenie trudniejszym czy przez drogę jeszcze szansa, zanim ustawią ordnung i nasieką kaemami ale to w desperacji, jak przebić kazano. jak już nawiewać, to lepiej z fasonem dla etosu i morale nawet jak gdzieś czołg się napatoczy. zresztą tyle mawiali, że Niemcom stal wybrakowana, aż się powygina a do uciekania lekkie. taki czołg długo też nie był dopracowany, za komuny to mu nawet mąka groźną była.
;)
były kompanie rowerzystów w 39, i były tak niemieckie jak i polskie. Polskie karabiny pp były skuteczne w walce z konia jak i roweru przeciw czołgom. Szeremietiew pociągnął po mnie ten temat jakieś 2 lata temu na NE.
Panie Jacku – ciekawy artykuł. z wieloma punktami zgoda. mam jednak kilka uwag.
Ciekawi mnie koncepcja jaką Pan poruszył tzn. ostatniej kropli krwi, to ma również swój biblijny rodowód, więc tym bardziej hodowcy koni i naród wybrany.. niezmiernie to ciekawe. Przypomne że gdy Bóg miał dość odstępsttwa Izraela ulitował się nad Judą (najbardziej uczciwy i wierny Bogu), Lewim (arcykapłanem bydującym miasta ucieczki) i właśnie połową Beniamina. To ma też związek z późnym rodzicielstwem zapoczątkowanym przez Abrahama. Owo przesunięcie degeneracji kodu genetycznego… ze starotestamentowych rodów po konie achałteńskie ciekawy temat.
Co do Kazimierza Wielkiego zgoda i to nawet z przytupem. Żydowskie złoto zostawiło Polskę murowaną i króla zdemoralizowanego. Jego systemem powstawały wioski jak Kasieńka Wielka i Kasieńka Mała, potem zaś za króla Olbrachta wyginęła szlachta. Rozpusta, obżarstwo ot co było przed wyprawą Olbrachta. Nie inaczej za Sasa – jedz, pij i popuszczaj pasa.
co do prof Wielomskiego – piedestał powala albo może nawet przywala. Do Pana Wielomskiego zakomentowałem o rurociągach. zostało wychlastane. To co napisałem krytykowało linię autora, choć uprzejmie wykazałem że tekst Rękasa jest bardziej wyważony, że moja sugestia na NE dała asumpt do syntezy energetyki/polityki/religii w kolejnym tekście.
źródło zapasowe: http://prawica.net/33857 ( to na NE gdzie odbyła się moja dyskusja z Panem Konradem wyparowało) Więc proszę się nie łudzić że profesorskie klapy na oczy są czymś innym niż te u koni.
Kolejna sprawa – wina szlachty. Jak dla mnie jest oczywista. I choć nie zgadzam się ze szkołą krakowską historyków swoją opinię wywodzę z pewnych społecznych mechanizmów. Nazwijmy to “powiernictwem idei”. Na ten temat ostro polemizowałem z Panem Wojtasem apologetą “Cywilizacji Polskiej”. Każda bowiem zdrowa, świadoma zbiorowość ulega degeneracji. Te procesy są nieuchronne jak starzenie się organizmów. Można by o tym napisać spory artykuł zaczynając od sumeryjskiego kultu Saturna obecnego w mozaizmie.
Na koniec – kwestia poruszanego luteranizmu. Przypomnę więc że za Stefana Batorego w sejmie większość mieli Kalwini. Byli tak podzieleni ze sobą że nie potrafili niczego wspólnie przedsiębrać. Dowodzi to zasadniczej tezy o JOW – zbyt duża reprezentacja wolnych ludzi rodzi konflikty nie do pogodzenia prowadzące do rozpadu Państwa. Sukces JOW zależy od procentów i jest odwrotnie proporcjonalny niż podają to ścierwomedia.
Trawersując do pół protestanckich księstw i królestw niemieckich – Luterańska św. inkwizycja wyrżnęła w pień kwiat narodu doprowadzając do jedności działania przez terror i strach. Tego u nas nie było – czy mamy teraz żałować? Czy żałować kibitek i nazw gór Rosji czy Australii naszym polskim imieniem? Myślę że nie, należy to przyjąć z dobrem inwentarza.
co koniarze powiedzą na to:
http://wpolityce.pl/wydarzenia/52667-prezydent-turkmenistanu-spada-z-konia-sluzby-zakazaly-pokazywania-nagrania-zobacz-wideo
??
Księżniczka Anna ciągle spadała z konia i wcale się tego nie wstydziła.Nie spada ten, kto nie jeździ. Słynny dżokej i trener ze Służewca Klamar mówił mi, że spadł przeszło 3000 razy. Bo zajeżdżał najtrudniejsze konie. I żył długo. Ten prezydent ma typowo wschodni stosunek do swego autorytetu. Przecież on nie spadł, to znaczy koń go nie zwalił, lecz koń się po prostu wywrócił.
No cóż 1 września 1939 Wołyńska Brygada Kawalerii płk. Filipowicza (przy wsparciu pociągu pancernego “Śmiały”) zniszczyła pod Mokrą ponad 100 niemieckich czołgów i samochodów pancernych z niemieckiej 4 Dywizji Pancernej. Warto pamiętać .. zrobili to działkami ppanc a nie lancami szablami- ale tylko dzięki doskonałemu wyszkoleniu, dowodzeniu i maskowaniu.
@ norwid
No cóż – Turkmenistan to typowa wschodnia satrapia, gdzie “nawet ptaki mają siłę w skrzydłach tylko dzięki woli Najczcigodniejszego Prezydenta”. Z tym, że obecny Najczcigodniejszy, w spadku po swoim poprzedniku przejął koncepcję “budowy narodu” (którego, faktycznie – nie ma – są tylko plemiona i trochę posowieckiej nomenklatury…) metodą, jak to bodaj prof. Staniszkis określiła “neo-tradycjonalizacji wstecznej” – i to akurat z koniem jako najważniejszym symbolem.
Nie tylko przez końskie pokrewieństwo i zwykły interes (w tym roku jakoś nas zaproszenie ominęło, ale gościliśmy się rok temu w Aszchabadzie…), ale i ze zwykłej ciekawości – kibicuję temu eksperymentowi, bo jest oryginalny. Turkmenistan pod względem rozwoju politycznego jest na etapie, który Polska już za Mieszka I miała pokolenie lub dwa za sobą. Jak dowodzi ostatnia “arabska wiosna” – ukręcić z takiego piasku coś więcej niż doraźne lody dla ekipy rządzącej jest niezwykle trudno nawet, gdyby ktoś chciał (NIE WIEMY, czy ktoś rzeczywiście chciał: kręcenie lodów jest, koniec końców, też dość zajmujące…). A im dalej w las, tym więcej drzew – w miarę całej tej “globalizacji” i “amerykanizacji” krzepną plemiona, klany, kliki, a żadno “społeczeństwo obywatelskie” czegoś nie powstaje – chyba, że w formie koranicznej, ale to się zaraz kończy nalotami NATO… Ot – paradoks i to bardzo ciekawy!
Co do zagadnień historycznych: jestem – taka moja słabość, jeśli mogę to wyznać – jednak, jak chodzi o naukę – materialistą. A raczej – wolę konkrety od wzniosłych idei. Kazimierzowa Esterka to jest konkret. A “degeneracja elity”..? Jak to w praktyce wygląda? Nie twierdzę, że nie – wydaje mi się jednak, że tłumaczenie, które podałem w tekście, a więc najpierw – seria przypadkowych błędów na szczytach władzy – błędów o katastrofalnych skutkach – za tym idące wyczerpanie materialne – kolejne, przypadkowe, bo wynikłe z wad charakteru i niedostatku rozumu – błędy – i za tym: trwałe zniewolenie, wynikające tyleż z “obcej przemocy”, co z systematycznego fałszowania własnej przeszłości i “samo-niewolenia się” właśnie wtedy, gdy pozornie z ową “obcą przemocą” próbuje się walczyć – ale kontrskutecznymi, umacniającymi tylko dominację sąsiadów, metodami… Owszem – daje to obraz kliniczny degeneracji, zgnilizny, serwilizmu – i czego Pan tylko chce. Jak również – bohaterstwa bezowocnego, cierpień zaprzepaszczonych i ruiny niepotrzebnej. Jedno z drugim idzie w parze, jedno bez drugiego nie jest możliwe – jak rządy PO bez opozycji PiS-u…
@ karoljozef
Nawet jeśli się u hodowcy chomików trafi rewelacyjny genotyp – to jak on go ma rozpoznać? To jest podstawowy powód, dla którego np. ja nie zamierzam trzymać u siebie ogierków (a na razie tylko ogierki mi się w tym roku rodzą), tylko sprzedać je zaraz po odsadzeniu – u mnie nie ma warunków, żeby je należycie przetestować i wykorzystać ich ewentualn potencjał.
polecam wobec tego maleńką wykładnie materialistyczno-naukową.
Szeremietiew zareagował na pewne argumenty dot. ataku na Rosję z Polski opisując że już Napoleon uważał skuteczność wojska zależną w 75% od morale. Morale zaś to świat idei, religii, rodziny i tradycji. Pełen brzuch, uzbrojenie i przewaga materialna nad przeciwnikiem to raptem 25% czynników decydujących o zwycięstwie.
Tak więc zarówno w nauce jak i prowadzeniu wojny materializm nazywam “chamskim redukcjonizmem” który prowadzi donikąd, a mówiąc trywialnie – do klęski.
niejako przy okazji zacząłem czytać o Stanleyu Jaki’m opracowanie Jacka Kwaśniewskiego. Jako że porusza on przekłamania wykształconych XX wiecznych intelektualistów dopatrzyłem się i ja jego własnego przekłamania cytuję:
http://jacek.kwasniewski.eu.org/reviews/Stanley_Jaki_Zbawca_swiata.pdf
nie sposób więc ominąć wykładu na temat szczepień i hiszpanki dr. Jerzego Jaśkowskiego który zadaje kłam tezie Kwaśniewskiego.
Wniosek jest taki że upadek wiary był sterowany nihilizmem ateuszy poprzez eksterminację współobywateli.
@ norwid
“Morale” jest faktem jak najbardziej MATERIALNYM: istnieją wypróbowane, powtarzalne, poddające się sprawdzeniu eksperymentalnemu reguły tyczące funkcjonowania woli ludzkiej, dzięki wykorzystaniu których można morale tak samo zbudować, jak i zniszczyć. Można to zrobić przy pomocy metod psychologicznych, ale także – farmakologicznych. Efekt będzie całkowicie nieodróżnialny!
Tymczasem takie pojęcie jak “degeneracja” – jest po prostu mętne. Nie poddaje się sprawdzeniu eksperymentem i nie wynikają zeń żadne potwarzalne i dające się operacyjnie wykorzystać konsekwencje.
morale jak wspomniałem to czynnik który łączy idee, religie, rodzinę czy tradycję z chęcią ryzykowania życiem. Można farmakologicznie podnieść członka do aktu prokreacji, ale nie wychowa to dziecka, można rożnymi psychotropami modyfikować zachowania żołnierza, ale to nie utrzyma prowincji, można w końcu chemią opisywać ludzkie uczucie – miłość z czym i ja się spotkałem ale to tylko ordynarne spłaszczenie wzniosłych uczuć za które w konsekwencji nikt nie odda funta kłaków. Właśnie takie są efekty degeneracji, gdzie materializm realizuje się w powiedzeniu: “gdy generał się leni – leni się całe wojsko”. Dlatego gdy Jogajło odprawiał 3 mszę 3 mszę odprawiało całe wojsko. Gdy zaś Olbracht żarł, chlał i uprawiał orgie z kompanami – robiło to całe wojsko – czego konsekwencją przysłowie
“za Olbrachta wyginęła szlachta” choć w tamtych czasach 1RP miała najliczniejsze i najlepiej wyposażone wojsko w Europie.
Tu już się Panowie zapędzają. Zaraz wyjdzie, że można nie mieć uzbrojenia. Wystarczy skompensować jego brak zwiększeniem o 25% stanów, bo kurdupel bon mota ukuł..
Liczy się tak naprawdę (jak ja nie lubię tego zwrotu..) różnica “morale” stron walczących, aby można było mówić, że działa na czyjąś korzyść i w tym momencie można by przejść do kwestii co to morale buduje i kwestii nie mniej ważnej, a nawet ważniejszej – co je podtrzymuje. Można mieć kosmiczne morale, które stopnieje jak śnieg w czerwcu. Może też być odwrotnie. Wystartować ze stosunkowo niskim morale, nie pozwolić mu upaść w pierwszej fazie i sukcesywnie je podnosić. Taki przebieg może być zabójczy dla przeciwnika, gdyż nie jest brany do kalkulacji przed zmaganiem.
W przypadku Września, mamy do czynienia, raczej, z pierwszym wymienionym..
Na morale (które jakieś jest zawsze) w momencie rozpoczęcia igrzysk, ma wpływ w pierwszej kolejności:
– sukces działań, bądź jego brak (taktyczny, strategiczny)
– wyższość własnego dowództwa nad dowództwem wrogim
– wysokość strat własnych (które tyleż wynikają z uzbrojenia, co działań dowódczych – skutecznych rozkazów)
To co się zrobi przed konfliktem, na wielu płaszczyznach ustala tylko poziom startowy morale i jego ewentualną podatność na zmianę – powierzchowność, hart tego morale..
pozdrawiam
Bardzo dziękuję za fachową odpowiedź.
Proszę wybaczyć wścibskość, ale jeszcze jedno pytanko.
Mianowicie czy charcia sylwetka koni achałtekińskich wynika z tego, że nogi mają ponadprzeciętnie długie, czy może jest to spowodowane brakiem brzucha, generalnie szczupłością korpusu.
I może jeszcze jedno. O wytrzymałości. Ile taki koń może biec, bez dłuższego odpoczynku i popasu?
bardzo dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość dla końskiego dyletanta…
Achałtekińce mają dłuższą niż inne konie kłodę (czyli tułów). Co do nóg, to “w skali bezwzględnej” specjalnie się nie różnią od, dajmy na to, folblutów – ale, że koń jest ogólnie drobniejszej budowy, to daje właśnie taki efekt.
Co do wytrzymałości, to w XIX i w pierwszej połowie XX wieku przeprowadzono bardzo wiele, bardzo okrutnych testów. Ostatnim z nich był bodaj rajd Aszchabad – Moskwa w 1931. Co prawda grupowy i z popasami – ale i tak, nader forsowny.
Nie ma jakiejś ogólnej w tej materii reguły, ponieważ zmienność osobnicza jest znacznie większa niż statystyczne różnice pomiędzy poszczególnymi rasami. W tych dawnych testach – najczęściej wygrywały konie pełnej krwi angielskiej (ale nie jest to tak do końca rozstrzygające, bo ich przeciwników, dosiadających różnej maści koni orientalnych, cechowała zwykle pospolita głupota, jak np. w czasie rajdu wokół Wilna w 1833…).
Moja klacz, bez większego treningu, ale i bez wysiłku, robiła pode mną (100 kg żywej wagi) ok. 70 km w czasie 5 – 6 godzin. Jak jeszcze nie była źrebna, oczywiście. Rekordy sięgają ok. 300 km w ciągu doby. Maksymalny dystans, na jakim rozgrywa się zawody rajdowe, to 160 km. Dystans nieprzerwanego galopu to nie więcej niż 8 – 10 km. A najdłuższe dystanse występujące na wyścigach sięgają ok. 3 km.
Jakże bogata odpowiedź. Dziękuję!
No właśnie, czyli to kwestia tej całej kłody. To już będę wiedział…
Podane przez Pana wyniki robią wrażenie i działają na wyobraźnię. Tym bardziej jak człowiek sobie to wszystko wyobrazi w scenerii dawnych dzikich pół. Nie mogło być wtedy życia bez koni.
A tak w ogóle to konie lubią tak latać? Czy lubią tak sobie poszybować wśród traw same z siebie, dla własnej przyjemności, czy ganiają bo muszą, bo ten co na nich siedzi ich przymusza?
Z tego co pamiętam, to na przykład takie mustangi to biegają w takich młynach, pełną chmarą, gołębie się tak samo bujają, tyle że na niebie. Chyba nie stoją całymi dniami jak mleczne krowy.
Ciekawe stworzenia.
Zazdroszczę i Panu i Pani Izabeli, że tak dobrze je znacie.
Jak u wszystkich zwierząt (u ludzi przecież też…) dla zabawy biega głównie młodzież. Poza tym jednak, “w stanie naturalnym” nieustanne przemieszczanie się to życiowa konieczność. Ruch jest dla konia również sposobem rozładowania stresu. Odkąd mamy (wypożyczonego) ogiera i rozmnażamy nasze klacze – odkryliśmy, że to także element końskiej gry wstępnej (czego się normalnie, w “klasycznej” hodowli raczej nie widzi…).
normalnie, klasycznie, nowocześnie, europoejsko – czyli z lodówki
To jest na prawdę koniec świata.
I dla koni.
I dla ludzi.
Makabra.
Nie , raczej nie z lodówki. Klacze pokrywa się ” klasycznie” tyle że na stanowisku, bez możliwości wyboru narzeczonej i często z techniczną ludzką pomocą. Wiem bo pracowałam w stadninie przy stanowieniu. Za karę, że dałam się kopnąć świeżo urodzonemu źrebaczkowi, gdy pochylałam się po łożysko.Nie spodziewałam się że skubaniec tak szybko zerwie się na nogi. Dodam, że choć była to praca wśród dość prymitywnych mężczyzn, a ja byłam młoda, nie było żadnych napięć. Oczywiście leciały panienki bo robota niebezpieczna, ale jak przy każdej innej pracy, bez podtekstów. Osobiście wolę konie chowane w tabunie ( hucuły w Bieszczadach)gdzie ma miejsce dobór naturalny. Jednak dobór naturalny czasami zawodzi. Na przykład przy arabach. Do arabów trzeba mieć wyczucie. Pewien hodowca z bożej łaski, któremu niedawno odebrano konie puszczał je wolno (z niedbalstwa i otępienia starczego, anie dla ideologii). Niektóre zdechły z głodu. Jedna klacz przymarzła do gleby. Otóż ten hodowca zmarnował dobrą hodowlę arabów. Konie które rodziły się u niego trudno było sprzedać nawet za 500 złotych. Kiedyś był też słynny restaurator, który uparł się żeby hodować araby.Musiał mieć niezłe układy bo za PRL nie wolno było kupić ogiera czy klaczy hodowlanej. Tylko odrzuty z hodowli w stadninach. Nie będę zanudzać historią. W każdym razie ten pan miał same niepowodzenia. Źle dobierał pary. Rodziły mu się straszne pokraki.
No właśnie – “klasycznie”, czyli inaczej “z ręki”, klacz jest spętana, podobnie jak ogier, prowadzony na lonżach lub uwiązach. Zero romantyzmu, można by powiedzieć. Ale nie dlatego zdecydowaliśmy się na chów tabunowy – po prostu, przez 3 kolejne lata nasze kobyły nie chciały zajść w ciążę, kryte “klasycznie” – i lekarz zalecił, żeby wrócić do natury…
Do Pańskiego wspaniałego tekstu dorzuciłbym jeszcze lekturę książki-eseju “7 polskich grzechów głównych” Zbigniewa Załuskiego, z 1962 (!) roku.
Z rozmów wiem, że mało kto ją czytał – albo o niej nie słyszał, albo odrzuca a priori “bo autor komuch i pułkownik LWP – tylko propagandówkę mógł napisać!”
Tymczasem to prawdziwa perła patriotyzmu. Tutaj link
do świetnego artykułu dr Urszuli Szaran na ten temat, z 2002 roku, niestety tylko pierwszą część odnalazłem. Przepraszam, że link “nie na 1 kliknięcie”, ale zajrzeć warto. Pozdrawiam.
Link jakoś nie działa – pewnie poprawnie nie potrafię wpisać, więc po prostu
w Google: Szaran – Zbigniew Załuski – komunista? cz.1
Pozdrawiam
Zauważyłem, że prawidłowy link do polecanej strony (http://www.npw.pl/ARCHIWUM_NPW/2002_05_06/OKW-Szaran__Zaluski-komunista.htm) ma miedzy Szafran i Zaluski dwa znaki podkreślenia: Szafran__Zaluski, a w Pana komentarzu link zawiera jeden myślnik Szafran-Zaluski, prawdopodobnie był wpisany ręcznie.
/Źle dobierał pary. Rodziły mu się straszne pokraki./
znaczy, kaleki wręcz, bo z genami aż tak wrażliwie, czy niepełnowartościowe rasowo/ estetycznie/ żadne czempiony a normalne kunie?
Serdeczne, serdeczne podziękowania!!! Nie wpadłem na to, że wystarczy dwa razy kreskę podkreślenia kliknąć i powstanie jedna dłuższa bez automatycznej spacji. Moje pierwsze “linkowanie”, a mądra młodzież wybyła.
Ciepło pozdrawiam.
Araby na których można zarobić są hodowane dla urody ( jeżeli się trafi zarabia się krocie: http://www.prideofpoland.pl/pl/node/2383) lub dla wytrzymałości. Biegają również na torze wyścigowym, ale w szybkości nie mogą dorównać angolom. Arab brzydki jest bez sensu. Obu hodowcom rodziły się konie brzydkie, źle zbudowane. Jeden dobierał bez wyczucia ( miał wyczucie raczej do kuchni chińskiej i stąd kasę) drugi nie zajmował się nimi wcale. U tego drugiego zdarzało się kalectwo. Łatwe do usunięcia przez specjalne kucie. Ponieważ nie dbał – łaziły biedaki na niekorygowanych krzywych kopytach. Nie podaję linku do tej sprawy, bo nie chcę wypróbowywać cierpliwości admina. A jest na co popatrzeć.