Był ciepły wieczór. Zdecydowałem się wracać pieszo, odległość do pokonania nie była duża a musiałem kilka spraw przemyśleć po rozmowie z pewną niewiastą. Dzielnica przez którą miałem przejść, choć położona przy przelotowej drodze, sprawiała nieciekawe wrażenie, które było tonowane przez wspomnienie pysznego czerwonego wina.
Nagle usłyszałem za sobą jakieś krzyki. Nie będąc pewnym, czy to do mnie, odwróciłem się. Jakiś osobnik wymachiwał rękami wyraźnie pod moim adresem krzycząc: Halo! Hej ty! Udałem, że to nie do mnie i nie przyspieszając, ani nie zwalniając podążałem dalej, lustrując okolicę i ruch na ulicy, by w razie konfrontacji z dwoma osobnikami – z tyłu za tym, który krzyczał podążał powoli drugi – mieć do wyboru kilka możliwości, możliwości, których miałem nadzieję, że nie będę musiał zrealizować.
Jednak wieczór – a zwłaszcza ta trasa – ani od dziewcząt nie kipiał, ani od choćby przechodniów. W okolicznych, parterowych domkach światła były już pogaszone – wszystko wskazywało na to, że zdarzy się przygoda.
Po kilku minutach usłyszałem jego kroki około10 metrów za sobą.
Zrównał się ze mną.
– Ej, ty, zatrzymaj się. Mam pytanie.
– …
– Odpowiedz, jak ludzie pytają…
Zatrzymałem się, on też. Spojrzałem mu w oczy. Nie wytrzymał spojrzenia, skierował wzrok na moją torbę. Spokojnym tonem spytałem: – A o co chodzi?
– O ten tramwaj co nie chodzi – zarechotał. Słuchaj gościu, ja w konkretnej sprawie.
– Słucham.
– Tak cię obserwuję, gościu, wyglądasz mi na porządnego człowieka. Trzymasz się prosto, nie garbisz się, jak przechodziłeś na drugą stronę ulicy, spojrzałeś, czy nic nie jedzie, chociaż było słychać, że pustki wszędzie. Coś tam wyrzuciłeś do kosza, nie na chodnik.
– Nie ma Pan co robić, tylko obserwuje przechodniów o 2-ej w nocy?
– Nie to, że nie mam. Do roboty wieczorkiem zawsze się coś znajdzie – zarechotał ponownie. Zacząłem dawać znać, że rozmowa mnie zbytnio nie wciąga. Czujnie zareagował na to.
– Żeby nie przedłużać sprawy, przejdźmy do rzeczy – powiedział. Spojrzałem pytająco.
– Jesteś chrześcijaninem albo katolikiem, tak wnioskuję.
Obserwowałem wysiłek, z jakim wymawia słowa na co dzień chyba rzadko przez niego używane i doceniałem wysiłek – nie znając celu tej udręki.
– Jesteś, jesteś, nie zaprzeczaj, to u was duży grzech zaprzeć się własnej wiary – stwierdził z przekonaniem.
Z jakiegoś to powodu, miał lekko kpiący wyraz twarzy, może licząc na to, że z powodu pewnego mroku nie dostrzegę tego.
– Więc jako chrześcijanin, wyznawca tego, no, Chrystusa, znasz to powiedzenie o ostatniej koszuli?
– Znam, ale, niestety, spieszy mi się.
– Spokojnie. Na swój pogrzeb zawsze zdążysz – trzeci raz zarechotał.
Spojrzałem na to, jak był ubrany: cieniutka koszulka po setnym praniu porozciągana na wszystkie strony. Kieszeń spodni z jednej strony wypchana czymś. Akurat w tym miejscu trasy trochę nieprzyjemnie wiało, ciągnęło od odległego o kilkanaście metrów od ulicy – mrocznego, wilgotnego lasu.
– No więc, gościu, ja, jak widzisz, mam jedną koszulę, ty – dwie. Nie jest tak?
– Niezupełnie. Koszulkę mam jedną. A to na niej to polo.
– Niezupełnie, niezupełnie – przedrzeźniał mnie, nawet zgrabnie. – Nie bawmy się w szczegóły. Skrupulancik się znalazł. Zresztą skrupulanctwo u was, tych chrystusowych, to chyba też grzech. Po mojemu to dwie koszulki i jeszcze cienka kurteczka narzucona na ramiona. No, no. Troszczymy się, gościu, o siebie, troszczymy… Brawo ty! Kurteczki ci nie policzę, jakaś taka zbyt wymuskana jak na mój gust.
Gdybym miał ochotę i czas, zacząłbym się zastanawiać, jaką szkołę skończył ten typ, czy też raczej, z jakiej go wylali. A zaczynałem już mieć dość całej tej absurdalnej sytuacji. Kątem oka widziałem, że jego kolega zatrzymał się – jakby ubezpieczając – kilkadziesiąt metrów za moimi plecami.
– To jak tam było: jak ktoś zabiera ci koszulę, to oddaj mu też drugą. A swoją drogą ten wasz Jezus, to niezły był – za przeproszeniem – aparat. Wygląda na to, że agitator naturyzmu. Tak was rozbierał na każde zawołanie. Przynajmniej tak pisze w tym waszym regulaminie. Może wam ten regulamin podmienili, albo jakieś poprawki przegłosowali, co? Ale co zrobić, to nie mój problem. Widziały gały, co brały, he, he. Teraz tak łatwo się nie wykręcisz.
– Nie tak tam jest. Żadne dwie koszule, tylko koszula i płaszcz. Jak ktoś zabiera ci koszulę, oddaj mu też płaszcz. A zresztą, to tylko przenośnia i to wyrwana z kontekstu.
– No patrzcie go, ale obkuty. Grubsza ichnia ryba. Przenośniaa, konteekst – wydrwiwał wyraźnie. Ale mi się trafiło, jak ślepej kurze kolba – zawiesił głos – miałem dziwne wrażenie, iż zastanawia się, czy mu się na coś przyda moja karta bankowa i ile mogę mieć gotówki. Jego kolega stał i palił, rozglądając się na boki. – Kolba kukurydzy – dokończył, ze szczególnym błyskiem w oczach. A może to było odbicie światła uszkodzonej, nieregularnie mrugającej latarni ulicznej w pobliżu której staliśmy.
– Płaszcz, mówisz? Nic z tego, gościu, tej kurteczki mi nie wciśniesz. Mnie się widzi ta koszulka i to polo. Kurteczka mnie nie pasi. Kurteczką się okryjesz. Widzisz, jestem mniej surowy niż ten wasz Jezus – wyraźnie rozbawiony powiedział. On by ciebie puścił goło, jak świętego tureckiego, ha, ha. A przenośnie i konteksty to już wasze wewnętrzne sprawy. Ja czytam to, co widzę. Każdy tekst to regulamin wojskowy. Jest napisane: zabiera ci jedno, oddaj mu i drugie? Jest, stoi jak wół. To po co te dyskusje? Małej wiary jesteśmy? Piąta kolumna Kościoła? Kasy żal? Żal du…szę ściska? A jak jest napisane, to obowiązuje, a jak obowiązuje, to ja sprawdzam wykonanie – jasne, czy nie? A zresztą patrz punkt drugi regulaminu. Tego waszego, świętego regulaminu. „Jak ci ktoś przywali w mordę z jednej strony, nadstaw mu facjatę z drugiej strony.” Stoi? Stoi. Wiara masochistów, he, he…, ale to nie mój biznes. Patrzcie ich. Chcą ukryć swoją agresywność. Ich wódz powiedział, że przyniósł miecz na ziemię, a on tu śmie apelować do mojej litości. Co za tupet… Głoszą miecz a nie podoba im się moja kosa, znaczy nóż. Ja jestem kostucha, śmierć z kosą do straszenia takich frajerów jak ty i do rządzenia nimi. Frajerów, co to nawet swojego regulaminu nie potrafią zakumać, hahaha.
Wykrzywił twarz, jakby chciał nastraszyć dziecko i pokrzykiwał: Uuuuu! Uhuuuu! Jestem kostucha! Jestem mesjasz! Zaraz będzie koniec świata! Uhuuu! Uhuuu! Po chwili uspokoił się i kontynuował:
– Masz szczęście, że jakoś dziś mnie ręce nie świerzbią, bo wczoraj z kolegą skasowaliśmy jednego frajera. Ale nie mogę ręczyć za siebie, kapujesz? Krew nie woda, mogą mi zacząć ręce latać, to wtedy patrz regulamin o policzkach, he, he. Człowiek to istota nie przewidywalna. I ma wolną wolę. Dobrze mówię, gościu?
– Ale ale, ten miecz to przenośnia, to oznacza słowo Boże. I z tymi policzkami, to też nie tak, bo…
– Cisza ma być!!! Nie utrudniać dialogu. Napisali ci: miłość znosi wszystko? Napisali. No to ryj w ciup.
– Zaraz, zaraz – spojrzałem się mu w oczy. To jest moja wiara. Pańska jest – domyślam się inna. Jaka?
– Jaka? Moją wiarą jest, że tak powiem, człowiek.
– Człowiek? Jaki człowiek?
– Jak to jaki? Człowiek, czyli ja. Rozśmieszasz mnie, gościu, a ja w pracy przecież – zaśmiał się sztucznie. A zresztą, co to ma, gościu, do rzeczy, że inna wiara? O dialogu między wyznaniami nie słyszałeś? Ekumenizm i te sprawy. Łapiesz? Zbliżamy stanowiska, he, he…
Z niewypchanej kieszeni spodni wyjął rozkładany nóż. Z wypchanej – jabłko. Przekroił i wyciął środki z obu połówek.
– Jabłuszko może?
– Nie, dziękuję.
– Oj, widzę dialogu odmawiamy, izolujemy się, wywyższamy. Nieładnie, nieładnie. Centrala będzie niezadowolona. Rok miłosierdzia mamy, a ten tu asymilować się nie chce, jakiś poganin, fuj. Po co ten dialog i ekumenię mamy, jak nie po to, by was sprawdzać i kasować wasze płaszcze? Chwytasz, gościu, czy wątpliwości nachodzą? A może dyskryminować mnie chcesz i myślisz jakby tu puścić do policji sygnał z trzymanej w kieszeni komórki? Może myślisz, że jesteś czymś lepszym ode mnie? Hę? Rasista amator?
– A czy my was sprawdzamy? Rozliczamy was z tego, w co wierzycie? Z waszych kodeksów i regulaminów? – spytałem naiwnie.
– Nie. I nie ma na to szans.
– Dlaczego?
– Bo w naszej wierze i kulturze – chrząknął znacząco – nie ma tego, że byle frajer z zewnątrz może nas sprawdzać i pouczać, po to, by ustawić sobie nas do oskubania. Musimy być wierni swojej wierze i stać na jej gruncie, bo inaczej jak byśmy mogli podjąć z wami dialog, he, he.
– W naszej też nie ma. To jakiś idiotyzm, który ktoś nam wciska.
– Załóżmy, gościu, że nie słyszałem. I nie wyrażaj się. No to do dzieła. Zaczynaj misję i szerzenie wiary, czyli majtki w dół, kasa na stół. Ino rychło, tu nie ma czasu na jakieś różańce. Paciorek to sobie zmówisz w domku w intencji tej, że przeżyłeś i innowierców oświeciłeś, hahaha, swoją golizną. Późno już. Suszy człowieka. A człowiek, to rzecz święta, he, he… Kieruj się chęcią zrozumienia człowieka. Nie zrywaj dialogu, nie dyskryminuj, nie pogardzaj, ostrzegam, tylko cierpliwie wyskakuj z kasy. Miłość przecież cierpliwa jest i nie szuka swego. Nie szuka swego – czy muszę tłumaczyć, co to znaczy? Znaczy, że jeśli, gościu, zgłosisz to na komendę, szukając swego, he, he, portfela, to my cię potem poszukamy, hahaha. Moja wiara każe mi być sobą i gonić frajerów, a twoja każe ci kochać tych, co cię obrabiają do gołego, to kochaj. Nie będę protestować, he, he. A nawet przyłożę rękę do zbożnego dzieła…
– Czego to ludzie nie wymyślą… – pomrukiwał pod nosem, dziwiąc się wyraźnie czemuś.
Zjadł jabłko mlaskając z lubością. Wilgotny od soku nóż zaczął wycierać, jakoś nienaturalnie, o jeden z palców. Po wytarciu, jednak go nie złożył i nie schował, tylko dał znak temu drugiemu.
– To co, zdejmujemy koszulki, opróżniamy kieszonki po dobroci, ekumenicznie, czy mam odwołać się do swoich, niezmiennych tradycji kulturowych? – puścił oko. Podniósł nóż, ustawił go tak, by ostrze łapało światło latarni i począł bawić się rzucaniem blików, to na moją koszulkę, to na kieszenie, to znów na torbę, którą miałem przewieszoną przez ramię. Jakiś zagubiony w nocy samochód przejechał obok nas. Nie wiem czemu, ale zauważyłem i zapamiętałem jego nietypowy numer rejestracyjny: RIP-IXC 1962-65.
Po kwadransie wracałem w samych slipach trzęsąc się z zimna. Przemykałem pomiędzy działkami, żeby mnie policja nie spisała za sianie zgorszenia. W głowie dzwoniły mi ostatnie zdania tego typa:
– Polecamy się na przyszłość. Tak miło się z wami dialoguje i jednoczy… Szanujemy bardzo waszą wiarę. Drugiej takiej, ze świeczką szukać.
==============================
tagi: #jedność, #podziały, #”idealizm”, #brak realizmu, #projekt “homo sapiens”, #miłość, #miłość w polityce, #różnorodność, #naiwność, #obywatelskie nieposłuszeństwo, #drugi policzek, #bliźni, #jedna Polska?, #Szarikow, #«A kto jest moim bliźnim?» (Łk 10, 29), #psie serce.
Wzruszająca opowieść o jednoczącej integracji z kradnącymi inaczej braćmi w nowej wierze i w ofierze na rzecz rozwoju relacji w duchu… a już się bałem, że główny bohater nie wytrzyma i użyje języka nienawiści, wykonana jakiś rasistowski gest, okaże się ksenofobem, w mordę im da mówiąc wprost lub zabije odwieczną przyjaźń pomiędzy ofiarą a prześladowcą, złodziejem a okradanym, ale, jak widać, w duchu niewymienionym z nazwy, uległ tolerancji.
Polecam skromnie czyli nie za dużo, ale w sam raz
1. https://twitter.com/kayarynka/status/1743716582918955328
2. Weganin, ekolog, siewca miłosierdzia, mięsożerca – Bum Goleman
Dawniej było prościej, uczciwiej i szybciej na “kup pan cegłę”.
Nie miało się tego czy owego ale chociaż miało się cegłę.
Tak. Pański tekst to dobre dopełnienie :). Obydwa teksty są jak preludium i fuga. W jednej tonacji.
“Bartosz zmarł w nocy 22/23 grudnia 2023 r. Dzień wcześniej, późnym wieczorem, gdy wracał ze spaceru do domu, został zaczepiony przez nieznanego mu mężczyznę. Przestraszył się i wezwał policję. Liczył na pomoc funkcjonariuszy, zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Policjanci przyjechali na interwencję. Ale to nie agresywny napastnik został zatrzymany, tylko Bartek. Policjanci przewieźli go do Komendy Powiatowej Policji w Wołominie. Jako podstawę zatrzymania wskazali znieważenie funkcjonariusza” cytat pochodzi z sieci