Pewna moja uczennica usiłowała się kiedyś dostać na wydział elektroniki PW. Były to czasy gdy nie było komputerów natomiast przeprowadzano egzaminy wstępne na uczelnie. Sekretarka wydziału wywieszała określonego dnia listę wyników egzaminu z matematyki i fizyki, w kolejności alfabetycznej, a nie według rankingu wyników, a następnego dnia po zdjęciu tej listy, listę przyjętych. Dlaczego – nie chcę nawet zgadywać. Moja uczennica była osobą podejrzliwą, a może tylko życiową. Przepisała ręcznie listę wyników przed jej zniknięciem (dziś sfotografowałaby ją telefonem) i porównała z listą przyjętych. Okazało się, że na studia się nie dostała, natomiast przynajmniej kilkanaście osób przyjętych na wydział miało o wiele gorsze od niej wyniki egzaminów. Zgłosiła się do dziekana wydziału. Zdenerwowany dziekan usiłował jej wytłumaczyć, że aby było sprawiedliwie połowę miejsc na wydziale przeznacza się dla kandydatów z najlepszymi wynikami, a następną połowę rekrutuje od końca listy rankingowej, czyli przyjmuje tych z najgorszymi stopniami. Po chwili dziekan zasłabł, stracił przytomność i pomimo interwencji lekarskiej zmarł. Uczennica oczywiście została przyjęta, studia ukończyła, lecz przez cały czas studiów ciągnęła się za nią opinia osoby, która zabiła dziekana.
Powinniśmy sobie uświadomić, że dziekan który zapewne doznał wylewu był prekursorem obecnego postmodernistycznego paradygmatu zabraniającego oceniania czegokolwiek i kogokolwiek. Trudno uwierzyć, że w tym stanie rzeczy odbywają się jeszcze jakieś zawody sportowe, olimpiady, mecze piłki nożnej, wyścigi konne i konkursy chopinowskie.
Z naszej Warszawskiej Gazety dowiedziałam się, że Publiczna Szkoła Podstawowa w Śremie wprowadziła obecnie następujące zasady promowania uczniów. Otóż każdy uczeń otrzymuje świadectwo z paskiem. Pasek białoczerwony oznacza – świetnie mi idzie, pasek niebieski – wierzę w swoją moc, pasek zielony – najlepiej wychodzi mi odpoczynek. W ten sposób nie tylko obniża się znaczenie czerwonego paska na świadectwie lecz całkowicie likwiduje rywalizację w wynikach nauki i praktycznie realizuje hasło: „róbta co chceta”. Każdy uczeń ma według autorów tego projektu jakieś zalety. Jeden dobrze się uczy a drugi z pasją leniuchuje. Każdy zasługuje żeby docenić jego talenty.
Zasada, żeby pod żadnym pozorem nie dzielić ludzi wydaje się na pozór szlachetna. Każdy podział na uczniów bardziej zdolnych i mniej zdolnych jest przecież zwykłą dyskryminacją. Zgodnie z tą zasadą wielu pedagogów postuluje obecnie całkowite zlikwidowanie w Polsce szkół specjalnych i włączenie dzieci z problemami intelektualnymi do klas integracyjnych szkół zwykłych. Wydają się nie rozumieć, że w ten sposób robią krzywdę przede wszystkim właśnie dzieciom z problemami psychologicznymi, mało zdolnym czy wręcz upośledzonym. W szkole specjalnej miałyby one szanse nauczyć się niezbędnych w codziennym życiu umiejętności, które pozwoliłyby im potem na samodzielne funkcjonowanie w społeczeństwie.
Otrzymałam ostatnio dokument „Procedura postępowania w sytuacji zaistnienia podejrzenia przemocy w rodzinie”. Wśród wymienianych w dokumencie oczywistych rodzajów kryminalnej przemocy fizycznej, wymienione są zabronione i penalizowane rodzaje przemocy psychologicznej takie jak: krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów oraz przemocy ekonomicznej jaką ma być wydzielanie pieniędzy. Zastanówmy się jakie środki wychowawcze mają zatem rodzice. Nie mogą krytykować, ani kontrolować dziecka źle się uczącego albo biorącego narkotyki bo jest to przemoc psychologiczna. Nie mogą zabronić niewłaściwych znajomości, bo jest to ograniczanie kontaktów, nie mogą odebrać kieszonkowego bo jest to wydzielanie pieniędzy. Wobec wybryków dziecka są praktycznie bezradni. To nie są teoretyczne dywagacje.
Rodzice szesnastoletniej uczennicy ze szkoły, w której pracowałam skarżyli mi się, że dziewczyna przyprowadza do domu przypadkowych partnerów i nigdy nie wiedzą kogo spotkają w nocy w kuchni czy w łazience. Gdy przestali dawać jej pieniądze oddała sprawę do sądu o alimenty i tę sprawę wygrała. Nie mogli wyrzucić jej z domu, choć dawała zły przykład młodszym dzieciom, bo chroniło ją prawo. Jej kochankowie pustoszyli lodówkę, czuli się w ich domu jak u siebie, łykali jakieś prochy i palili marihuanę. Jedyne co rodzicom doradzał pedagog szkolny to wzywanie policji. Nie chcieli jednak żeby córka była notowana za narkotyki, stale mieli nadzieję, że się opamięta. Próbowałam z nią porozmawiać tłumacząc, że przy jej trybie życia skończy jako prostytutka przy autostradzie. Nawymyślała mi, po czym doniosła do dyrekcji, że ją obraziłam. Odtąd w czasie lekcji całkowicie ją ignorowałam. Poskarżyła się dyrektorowi, że ją poniżam przez manifestacyjne pomijanie jej przy wzywaniu uczniów do tablicy. Widać było, że wśród kochanków ma sprytnego doradcę prawnego. Dyrektor wygłosił do nauczycieli przemowę w stylu: „wicie rozumicie – nie trzeba się wychylać, takie są przepisy i jesteśmy bezradni, jej nic już i tak nie pomoże, a my musimy być kryci”.
Oczywiście, że był to skrajny przypadek i nie należy wyciągać z niego daleko idących wniosków. Nie jestem psychiatrą ani psychologiem i nie mam zamiaru analizować ukrytych, głębokich przyczyn jej postepowania. Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć co się z nią stało. Nie zrobiłam jej żadnej krzywdy, dostała ode mnie promocję na wyrost, z najniższą oceną. Nie pracuję już w tej szkole. Z innymi byłymi uczniami mam bardzo dobry kontakt, zapraszają mnie na śluby, chrzty i komunie dzieci oraz obrony prac doktorskich.
Podobnie proroczym prekursorem okazał się Krzysztof Kononowicz, kandydat na prezydenta Białegostoku, europosła, a potem nawet na prezydenta RP, który zasłynął sformułowaniem: „nic nie będzie”.
Musimy sobie uświadomić, że wszystko co obecnie obserwujemy w kraju i na świecie to wypisz wymaluj wizje umierającego na wylew dziekana elektroniki i sympatycznego choć nieco opóźnionego w rozwoju kandydata na najwyższe stanowiska w kraju i za granicą.
Cały ten system,który w Polsce i w zasadzie na całym świecie
pieczołowicie został stworzony jest porażką dla człowieczeństwa.
Tutaj w ogóle nie chodzi o dobro ogólne ludzi w społeczeństwie bo
czegoś takiego żaden system,jak do tej pory,nie potrafił zagwarantować.
Niewolnictwo to jest to do czego dążą działania systemu.Chwilowo mamy
okres przejściowy w którym będziemy wolni i szczęśliwi nic nie posiadając.
Docelowo ma być wiadome kto jest niewolnikiem,a kto panem i nie ma
tu miejsca na jakąkolwiek wolność.
A propo egzaminow na Politechnike Warszawska ,a Wydzial Elektroniki.Nie przypominam sobie sprawy by kandydatow na oblegane kierunki przyjmowano wg tych zasad.Na oblegane kierunki ,czyli na Informatyke ,by byc przyjetym trzeba bylo miec z egzaminow wstepnych srednia z matyematyki i fizyki min 4,8.Tuz za Informatyka byla Telekomunikacja,Automatyka.Owszem na trojkach mozna bylo sie dostac np na Bioelektonike ( krojenie zab itp ).Dla kogos z prowincji to byl duzy skok w wiedzy,najlepiej mieli absolwenci warszawskich srednich szkol gdzie matematyka,fizyka z 1 roku Politechniki byla przerabiana juz w liceum.To takze byly czasy gdzie na komputerach zajmujacych kilka sal panowal jezyk Fortran i system Jorg -3.
Małe błędy rodzą duże błędy zmieniające się w przyszłe dramaty: “Dostała ode mnie promocję na wyrost, z najniższą oceną”. “Nie chcieli jednak żeby córka była notowana za narkotyki, stale mieli nadzieję, że się opamięta” . W ten to sposób ani rodzice, ani nauczyciele nie uczą odpowiedzialności. I tak to globalna mafia miała pożywkę by zbudować ideologię “róbta co chceta” z konsekwencją dla rodzin, obywateli i państw. Asertywność to mała broń przeciw deprawacji, dla zachowania konkurencyjności w kształceniu jednostki, pomyślności nauki i państwa.
Kluczem do tej sprawy byli głupi rodzice. Piszę “głupi” bo jeśli potem wystąpili przeciw nauczycielce, która na ich prośbę próbowała interweniować, to byli pozbawieni rozumu. Sytuacja beznadziejna. Można tylko trzymać się z dala od takich, jak od rodziny narkomana. Nauczycielka zrobiła błąd, że się w to zaangażowała, a powinna jedynie sprawę zgłosić do dyrekcji na piśmie i oddać psychologowi szkolnemu. Skoro chcą procedur, to niech mają procedury. Wtedy mogłaby spokojnie egzekwować wiedzę uczennicy i bez oskarżeń o stronniczość nie dać jej promocji. Ale skoro osobiście zainterweniowała, odsłaniając przyłbicę, to dziecku w to graj. “Uwzięła się na mnie, dewotka!”. Wtedy wszyscy biorą stronę biednej dzieciny przeciw nie daj Boże, religijnej do tego nauczycielce. Potrafią takiego pedagoga usunąć, a nie zdemoralizowaną gówniarę.
We wpisie pani Falzmanowej, moim zdaniem, najistotniejszy jest wydźwięk tych wytycznych. Tu jest pies pogrzebany. Kolejny krok ku katastrofie.
Jest jeszcze coś.
Zaczyna się zarysowywać tendencja w sądownictwie, aby pod “naruszenie dóbr osobistych” podciągać takie stany faktyczne, w których osoba, która występuje w charakterze “poszkodowanego”, wskutek zachowania innej osoby, również werbalnie poczuła się “niekomfortowo”. Stan niekomfortowości uzasadnia roszczenia zadośćuczynieniowe. To jest absolutna rewolucja, ale nie zauważyłem jakoś, aby ktokolwiek bił na alarm.
Czyli poszkodowany też ma czuć się winny w jakiś sposób,że niby to on wpłynął
na winowajcę(szkodę czyniącego na niekorzyść poszkodowanego)zmuszając go jakoby
do popełnienia przestępstwa.
Ma to potęgować jego winę, a w praktyce, zwiększać wartość zasadzonego świadczenia.
ps nie przestępstwa, a – cywilistycznie rzecz ujmując – deliktu.
Sorry, winę sprawcy, czyli mówiącego prawdę. Dałem się podpuścić :)