Demencja polityczna

Tu nie chodzi o przywództwo. Chodzi o bycie witanym jako mesjasz lub łajanym jako złoczyńca, podczas gdy główne media radośnie podsycają płomienie podziałów. Zmienili politykę w telewizyjny reality show, w którym ogłupiała publiczność bardziej skupia się na tym, komu wiwatować lub kogo wygwizdać, niż na tym, co faktycznie robi się dla kraju. Ten cyrk rozprasza uwagę opinii publicznej, wszczynając wewnętrzne spory o osobowości, podczas gdy prawdziwe problemy zaostrzają się, nie są podejmowane i pozostają nierozwiązane.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

 

Demencja polityczna

Amerykanie stali się rozczarowanymi rojalistami, pragnącymi przywódcy, którego mogliby ubóstwiać lub nim pogardzać

W zeszłym tygodniu konserwatywny chór z X postanowił rzucić obelgi w stronę redaktorki naczelnej magazynu Vogue, ponieważ ta najwyraźniej miała czelność krytykować sposób, w jaki żona ich bóstwa postanowiła się ozdobić na oficjalnym portrecie w Białym Domu.

Przebrnęłam przez „artykuł” — wszystkie trzy akapity — spodziewając się miażdżącej krytyki, ale to był ledwie szept w porównaniu z kakofonią oburzenia z prawicy.

Jasne, jej krytyka była politycznie obciążona, zwłaszcza po tym, jak Vogue spędził cztery lata, oddając cześć ołtarzowi szykownego worka na ziemniaki w osobie Jill Biden. Ale tutaj zaczyna się robić ciekawie – konserwatyści, w swojej nieskończonej mądrości, uznali, że najlepszą odpowiedzią jest dorównanie w tej małostkowości, udowadniając, że są tak samo zdolni do zniżania się do nowego dna, jak ich liberalni przeciwnicy.

Nie obchodziła mnie w najmniejszym stopniu „modnisia”, która napisała ten artykuł. Jej gust może być przedmiotem dyskusji, ale obserwowanie konserwatywnego upadku było jak oglądanie wypadku samochodowego w zwolnionym tempie — żenujące i irytujące.

Nie poruszam tego tematu, aby analizować wybory garderoby Melanii, które, bądźmy szczerzy, wymagają armii konsultantów mody (za których musimy płacić), aby wyglądała tak, jakby nie wyszła z wehikułu czasu z lat 90. Nie, prawdziwym problemem jest graniczące z kultem oddanie, jakie tak wiele osób ma dla wybranych przez siebie politycznych mesjaszy.

To jak oglądanie grupy lemingów skaczących z klifu. Ale zamiast klifu jest otchłań ślepej wiary w przywódców, którzy prawdopodobnie nie potrafiliby dobrać sobie skarpetek. To niebezpieczne bałwochwalstwo, w którym ludzie czczą ołtarz swoich politycznych zbawicieli, zamieniając rządy w konwent fanów, na którym brakuje tylko cosplay’u.

W ostatnich latach to polityczne bałwochwalstwo stało się pełnowymiarową epidemią, w której ludzie kłaniają się przywódcom, jakby byli jakąś boską wyrocznią, a nie wybranymi urzędnikami. To jak oglądanie zgromadzenia w dziwnym kościele, gdzie hymny są hasłami wyborczymi, a woda święcona polityczną propagandą.

Ta ślepa wierność zamienia demokrację w konkurs osobowości, gdzie polityka jest drugorzędna w stosunku do kultu osobowości. Wrzeszczące masy z lewicy i prawicy zamieniają Biały Dom w świątynię bogów z reality show, gdzie krytyczne myślenie umiera.

Kult jednostki to wypaczony karnawał, w którym jeden człowiek jest czczony niczym bóstwo, owinięty iluzją wielkości, doskonałości i supremacji. To ostateczny odjazd ego, ubóstwienie kogoś, kto został ukoronowany jako ktoś niezwykły, a jego tak zwane „heroiczne” czyny są niczym więcej niż narracją wymyśloną, by oczarować masy w cyrku społeczno-politycznej manipulacji.

W tym spektaklu centralna postać jest czczona przez tłum pochlebców jako nietykalna ikona, żywe ucieleśnienie ich najgłębszych aspiracji, zwłaszcza gdy naród pogrąża się w ruchomych piaskach kryzysów.

Ten kult jednostki ujawnia żałosne pragnienie ludzkości, by mieć namacalny symbol władzy, symbol będący punktem odniesienia dla inspiracji, autorytetu i biurokracji, bez którego społeczeństwo rzekomo „popada w chaos”, niszcząc wszelkie dziedzictwo kulturowe.

To tak, jakby Amerykanie opuścili Anglię, ponieważ nie mogli znieść swojego króla, tylko po to, by przepłynąć ocean i założyć nowy kraj, gdzie mogliby kontynuować ten dziwaczny, masochistyczny rytuał tęsknoty za monarchą. Teraz mają nowy rodzaj rodziny królewskiej, którą mogą albo uwielbiać, albo nią gardzić z zapałem fana opery mydlanej.

To ta sama stara gra, tylko z innymi graczami i nową flagą, co dowodzi, że być może tak naprawdę nie chcieli wolności od monarchii, ale dramatyzmu i pasji związanej z posiadaniem rządu, którym mogliby się obsesyjnie zajmować.

To narzędzie manipulacji, którego celem nie jest prawdziwa zmiana, ale rozpowszechnianie mitu o narodowym „zbawicielu”, który rzekomo został namaszczony nadludzkimi zdolnościami, by wyrwać uciśnionych z paszczy wyzysku i ucisku, prowadząc ich do utopijnej „ziemi obiecanej”.

Ale nie oszukujmy się tą bajką. Historia pokazuje nam, że chociaż niektóre z tych kultów chwilowo spełniły oczekiwania społeczeństwa, wiele innych upadło, a ich niegdyś ubóstwiani przywódcy wciągnęli swoją nadszarpniętą reputację w otchłań hańby.

W rzekomo „pozytywnej” strony, historia jest pełna kultów jednostki, które tchnęły nowe życie w umierające systemy społeczno-polityczne, wzmacniając ich struktury za pomocą gorliwego aktywizmu zwolenników, oszukanych przez swoich charyzmatycznych przywódców.

W różnych epokach widzieliśmy, jak te wybitne osobowości nie tylko były uznawane, ale i gloryfikowane, a ich dziedzictwo było czczone przez następne pokolenia, jakby byli świętymi, a nie zwykłymi śmiertelnikami. Ci tak zwani bohaterowie stają się okrzykiem bojowym, flagą, pod którą lud jednoczy się, gdy widmo upadku pojawia się, czy to od wewnątrz, czy z zewnątrz.

Ale bądźmy szczerzy: kiedy kult jednostki przenika do ducha epoki, nie tylko wpływa na emocjonalny krajobraz narodu, ale także fundamentalnie zmienia duchową istotę jego obywateli.

Max Weber nazywa to zjawisko „panowaniem charyzmatycznym”. W przeciwieństwie do suchych kwestii prawnych lub skrzypiącego ciężaru tradycji, charyzmatyczne panowanie rozwija się dzięki magnetycznemu, często irracjonalnemu urokowi lidera, zmieniając zwolenników w fanatyków gotowych bronić lub nawet umrzeć za swoją sprawę. Budują mit, który jest tak samo odurzający, jak potencjalnie destrukcyjny.

Na stronach 125–126 książki „Ekonomia i społeczeństwo. Zarys socjologii interpretatywnej” [Economy and Society: An Outline of Interpretive Sociology] Max Weber pisze:

Istnieją trzy czyste typy dominacji. Zasadność roszczeń do legitymacji może być oparta na:

  • Podstawach racjonalnych – opierających się na wierze w legalność ustanowionych przepisów i prawo osób sprawujących władzę na mocy tych przepisów do wydawania poleceń (władza prawna).
    _
  • Podstawach tradycyjnych – opierających się na ugruntowanej wierze w świętość odwiecznych tradycji i prawowitość osób sprawujących władzę w oparciu o nie (władza tradycyjna).
    _
    Lub wreszcie,
    _
  • Podstawach charyzmatycznych – opierających się na oddaniu czci wyjątkowej świętości, heroizmowi lub wzorowemu charakterowi danej osoby oraz normatywnym wzorcom porządku objawionym lub ustanowionym przez nią (panowanie charyzmatyczne).

W sferze władzy prawnej posłuszeństwo jest skierowane ku bezosobowemu, prawnie ustanowionemu porządkowi. To posłuszeństwo rozciąga się na osoby sprawujące urząd tylko dlatego, że ich polecenia są formalnie legalne i mieszczą się w zakresie ich oficjalnej władzy.

W ramach władzy tradycyjnej, lojalność jest osobista, skierowana do wodza, który zajmuje uświęconą tradycją pozycję władzy. Tutaj posłuszeństwo jest zakorzenione w osobistej lojalności, ograniczonej do sfery zwyczajowych obowiązków.

Jednak w przypadku władzy charyzmatycznej nie tylko urząd lub tradycja wymagają posłuszeństwa, ale sam charyzmatyczny przywódca. Posłuszeństwo zwolenników wynika z osobistego zaufania do objawienia, heroizmu lub wzorowych cech przywódcy, o ile mieszczą się one w zakresie wiary wierzących w jego charyzmat.

Władza prawna może utrzymywać w ruchu tryby biurokracji, a władza tradycyjna może utrzymywać status quo dzięki wygodzie tego, co znane. Ale władza charyzmatyczna? To dzika karta, która może mobilizować, inspirować, a nawet radykalizować masy, wykorzystując osobisty magnetyzm ponad instytucjonalną stabilność lub tradycyjny szacunek. To rodzaj władzy, która może zarówno rozpalać rewolucje, jak i pogrążać społeczeństwa w chaosie, wszystko w oparciu o postrzeganą boską lub heroiczną naturę jednej osoby.

W perspektywie Webera „charyzmatyczne panowanie” w kulcie jednostki jest często postrzegane pozytywnie jako istotny składnik w kluczowych momentach o znaczeniu narodowym. Ten rodzaj autorytetu mobilizuje jednostki, umacniając ich oddanie szlachetnej sprawie i zachęcając do bohaterskiego działania, ignorując potencjalne ryzyko. W takich scenariuszach kult jednostki nie tylko rozświetla, ale także wzbogaca pamięć kulturową narodu, tworząc legendy, które trwają dłużej niż same jednostki.

Jednak obietnice kultów jednostki szybko psują się we współczesnym świecie, w którym dominującą rolę odgrywają media masowe. Tutaj kulty jednostki nie rozwijają się naturalnie, ale są często rozdmuchiwane przez medialną propagandę, wykorzystującą wszelkiego rodzaju manipulacyjne taktyki.

Celem jest podniesienie osobistego charakteru wybranego „bohatera”, aby służył agendzie powstającej frakcji politycznej lub sojuszu. Ta wyrachowana przesada ma na celu uwarunkowanie populacji, aby zgadzała się z celami politycznymi sponsorującej partii, czyli zasadniczo pranie mózgu większości, aby się podporządkowała.

Manipulacja za pomocą propagandy, obciążonej fałszem i oszustwem, jest najskuteczniejszym narzędziem w pielęgnowaniu kultu jednostki. Po ustanowieniu kult ten zaczyna stopniowo, ale nieubłaganie pogarszać krajobraz polityczny. Absolutne posłuszeństwo wobec przywódcy kultu staje się normą, a ci za kulisami uciekają się do coraz bardziej odrażających metod, aby utrzymać kontrolę, traktując dawnych sojuszników nie jako partnerów, ale jako poddanych, którymi należy dowodzić.

Ciemna strona kultów jednostki polega na tworzeniu narracji, która wychwala sztucznego bohatera, przypisując mu wszystkie zalety idealnego przywódcy, pomimo jego faktycznych niedociągnięć.

Powierzchowność takich kultów ostatecznie ujawnia wrodzone wady niekompetentnego przywódcy, którego działania na skalę krajową są często szkodliwe, negatywnie wpływając na dobrobyt ludności. Historia uczy nas, że wiele kultów jednostki nie wyrasta z korzeni, ale jest raczej sztucznymi konstrukcjami podmiotów politycznych dążących do dominacji.

Na koniec widzimy dychotomię: kulty jednostki, które naprawdę wywodzą się z ludu kontra te, które są sztucznie narzucane przez grupy interesów. To rozróżnienie wyznacza granicę między potencjalnie pozytywnym przejawem charyzmatycznego przywództwa a jego bardziej złowrogim, sztucznym odpowiednikiem.

I oto jesteśmy, w zmierzchu dyskursu politycznego, gdzie kult jednostki osiągnął swój zenit, a raczej dno. Zamieniliśmy mądrość mężów stanu na starcze dywagacje dziadka, który nie potrafił znaleźć drogi wyjścia z Gabinetu Owalnego, a teraz jesteśmy oczarowani naganiaczem karnawałowym ze złotą grzywą, obiecującym zaprowadzić nas do krainy, w której każdy tweet jest polityką, a każdy mem ewangelią. Uwielbienie dla tych postaci, czy to chwiejnego starca, który kiedyś zdobił Biały Dom, czy obecnego lokatora, który traktuje go jak swój osobisty reality show, jest nie tylko błędne, jest wręcz niebezpieczne.

Przywództwo stało się niczym więcej niż objazdowym pokazem, spektaklem, w którym głównym aktem nie jest polityka ani postęp, ale występ. Żyjemy w epoce, w której rządzenie jest przyćmione przez ostentacyjność tego, kto może być najgłośniejszy, najbardziej kontrowersyjny lub najbardziej zabawny.

Tu nie chodzi o przywództwo. Chodzi o bycie witanym jako mesjasz lub łajanym jako złoczyńca, podczas gdy główne media radośnie podsycają płomienie podziałów. Zmienili politykę w telewizyjny reality show, w którym ogłupiała publiczność bardziej skupia się na tym, komu wiwatować lub kogo wygwizdać, niż na tym, co faktycznie robi się dla kraju. Ten cyrk rozprasza uwagę opinii publicznej, wszczynając wewnętrzne spory o osobowości, podczas gdy prawdziwe problemy zaostrzają się, nie są podejmowane i pozostają nierozwiązane.

Chodzi o żałosny spektakl narodów, które straciły rozum, schlebiając przywódcom, którzy wyraźnie stracili rozum. Przeszliśmy od świętowania jasności umysłu męża stanu do wiwatowania na widok niespójności pacjenta z chorobą Alzheimera i krzykliwości marionetki Palantira. To nie jest polityka. To cyrk, w którym władzę przejęli klauni, a my wszyscy jesteśmy zbyt zahipnotyzowani jasnymi światłami i pustymi obietnicami, by zauważyć, że namiot płonie.

Nie mamy tu do czynienia jedynie z kultem jednostki. Żyjemy w epoce politycznego otępienia, w której elektorat kurczowo trzyma się wizerunków podupadłych ikon lub megalomanów, przedstawiając każdą ich gafę jako genialną.

To tragiczny, śmieszny pochód. I gdy brniemy dalej tą drogą, myląc przeciętność ze wspaniałością, nie tylko zbaczamy z kursu, ale popadamy w szaleństwo, będąc świadkami, jak niegdyś dumny amerykański eksperyment przeradza się w narodową farsę bez jasnego kierunku i bez kogoś, kto mógłby zakończyć ten koszmar.

_________________

Political Dementia, A Lily Bit, Feb 05, 2025

 

−∗−

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!