Amerykanizacja czyli taran globalizacji

«A my – cóż – jesteśmy narodem szczególnie podatnym na takie łzawe bzdury. Ten infantylny sposób myślenia o polityce był tym, co tak naprawdę zawsze doprowadzało nas i nasze państwo do upadku – zarówno w roku 1795, jak i 1939. Dlatego, że podczas gdy inne państwa toczą bezwzględną, odrzucającą jakiekolwiek emocje i sentymenty rozgrywkę, my wolimy pławić się w bajaniach o „wolności naszej i waszej” (wasza, co ciekawe, zdaje się być zawsze na pierwszym miejscu) i samobójczym winkelriedyzmie.»

«Już Platon dostrzegał, że moralna deprawacja młodzieży poprzez sztukę jest z punktu widzenia funkcjonowania społeczeństwa zjawiskiem szczególnie niebezpiecznym, gdyż człowiek młody ze względu na brak życiowego doświadczenia jest często niezdolny do wyrobienia właściwego osądu, stąd też postawę destrukcyjną może powziąć za pożądaną. Liberalizm i relatywizm tworzą z kolei pod taką deprawację idealny grunt.»

−∗−

 

Amerykanizacja, czyli taran globalizacji

American way of life stanowiła formę kolonizacji ideologicznej i kulturowej. Chodziło o uformowanie na modłę amerykańską nowego, koczowniczego konsumenta, uzależnionego od boskiego rynku, oraz stworzenie Europy na wzór Stanów Zjednoczonych, korzystając z faktu iż po wojnie Europa stała się niczym tabula rasa” – pisał niegdyś Phillippe de Villiers.

Od wojny minęło już prawie 80 lat. Tabula rasa została zapisana. To, co przez wieki stanowiło fundament europejskiej tożsamości, odeszło w niepamięć i zostało wyparte przez ideologie. Liberalizm i neomarksizm tak bardzo przeżarły umysły współczesnych Europejczyków, że nie potrafią oni dzisiaj właściwie zdefiniować tego, co prawdziwie europejskie. Tożsamość europejska rozmyła się, a w jej miejsce podstawiono tożsamość nową – unijną – która jest tak naprawdę tej pierwszej zaprzeczeniem. W całym tym procesie kluczową rolę odegrała amerykanizacja, pełniąca funkcję tarana globalizacji.

Amerykanizacja a globalizacja

Ponad rok temu opublikowałem na naszym portalu tekst pt. ‘Amerykanizacja, czyli zalew antykultury’. Opisałem wówczas, w jaki sposób zaimplementowano proces amerykanizacji w polskiej przestrzeni publicznej po roku 1989, wskazując na to, że jako społeczeństwo wychodzące z bloku post-komunistycznego, okazaliśmy się na amerykanizację szczególnie podatni. Tym razem chciałbym ten wątek uzupełnić o przemyślenia związane z rolą, jaką zjawisko amerykanizacji odgrywa w procesie galopującej społeczno-kulturowej globalizacji, która jest z kolei jednym z podstawowych narzędzi ekspansji ideologii globalizmu. Aby to zjawisko lepiej zrozumieć, należy przyjrzeć się temu, co stało się z Europą po roku 1945.

Punktem wyjścia niech będzie dla nas słownikowa definicja pojęcia globalizacji:

globalizacja, charakterystyczne i dominujące w końcu XX i na początku XXI w. tendencje w światowej ekonomii, polityce, demografii, życiu społecznym i kulturze, polegające na rozprzestrzenianiu się analogicznych zjawisk, niezależnie od kontekstu geograficznego i stopnia gospodarczego zaawansowania danego regionu. (Encyklopedia PWN)

Jakież to „analogiczne zjawiska” rozprzestrzeniały się „niezależnie od stopnia gospodarczego zaawansowania danego regionu”? Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie istnieje, nie istniała i zapewne nigdy nie będzie istniała jedna kultura czy też cywilizacja globalna, toteż nie mogliśmy mieć do czynienia z jej eksportem. To, co w słownikowej definicji zostało ujęte jako „analogiczne zjawiska”, to tak naprawdę w sferze społeczno-kulturowej zjawisko zalewu całego globu przez nowoczesną kulturę amerykańską (w tym przez dominujący w niej współcześnie post-modernistyczny prąd o odcieniu jednoznacznie antykulturowym). Stąd też zjawisko globalizacji na poziomie kulturowym jest równoznaczne ze zjawiskiem amerykanizacji. Współczesna globalizacja odbywa się praktycznie tylko i wyłącznie poprzez amerykanizację.

Realpolitik, czyli jak kolonizować frajerów

Żeby zrozumieć jak głęboko amerykanizacja na płaszczyźnie kulturowej „przeorała” Europę musimy cofnąć się do roku 1945, bowiem to wtedy tak naprawdę rozpoczyna się proces dynamicznej kolonizacji Starego Kontynentu przez Amerykę. Z jednej strony kolonizacja ta obejmuje obszar gospodarki – wyniszczone państwa europejskie zostają finansowo uzależnione od amerykańskiej kroplówki firmowanej nazwiskiem gen. George’a Marshalla. Oficjalny kanał, którym Amerykanie przesyłają ogromne zasoby do Europy, nie jest jednakże jedynym – szereg „fundacji”, instytucji stanowiących de facto przykrywkę dla działalności tajnych służb, wspiera na terytorium Europy szereg inicjatyw o charakterze politycznym – co ciekawe, jedynie takich, które promują i realizują ideę Europy „zjednoczonej”.

Dziś odgórnie narzucona narracja przedstawia nam Plan Marshalla jako wspaniałomyślny gest naszych atlantyckich braci, którzy odbudowali Europę z gruzów jedynie z odruchu dobrego serca i współczucia dla swojej „starszej siostry”. Tak naiwny, infantylny punkt widzenia, może przyjmować jedynie człowiek, który nie rozumie podstawowej zasady światowej polityki – żadne poważne państwo niczego i nigdy nie robi bezinteresownie.

A my – cóż – jesteśmy narodem szczególnie podatnym na takie łzawe bzdury. Ten infantylny sposób myślenia o polityce był tym, co tak naprawdę zawsze doprowadzało nas i nasze państwo do upadku – zarówno w roku 1795, jak i 1939. Dlatego, że podczas gdy inne państwa toczą bezwzględną, odrzucającą jakiekolwiek emocje i sentymenty rozgrywkę, my wolimy pławić się w bajaniach o „wolności naszej i waszej” (wasza, co ciekawe, zdaje się być zawsze na pierwszym miejscu) i samobójczym winkelriedyzmie. Potrafimy nawet posunąć się do rozbrojenia własnej armii i utrzymywania na koszt polskiego podatnika milionów obywateli obcego państwa za pośrednictwem świadczeń socjalnych, podczas gdy w zamian nie potrafimy nawet poprosić (!) o spełnienie tak minimalnego cywilizacyjnie standardu jak ekshumacja zwłok naszych pomordowanych rodaków. Tylko jak tutaj negocjować, kiedy społeczeństwo marzące o zbawianiu wszystkich narodów poza własnym, którego zmysł polityczny ukształtowały media z obcym kapitałem, nie rozumie nawet, co jest w jego własnym interesie?

Zostawmy jednak „daremne żale” na boku i przyjmijmy punkt widzenia państw poważnych – finansowanie cudzych przedsięwzięć, inwestowanie w rozwój innych państw, czy też – być może przede wszystkim – uzależnienie innych państw od ogromnych kredytów, to narzędzia, które imperia wykorzystują do tego, by swoje tereny kolonialne trzymać w szachu. Elity amerykańskie miały doskonałą świadomość tego, że dysproporcja sił jaka powstała między Stanami Zjednoczonymi a Europą Zachodnią po II wojnie światowej, stwarza im historyczną szansę takiego uzależnienia kontynentu europejskiego, które otworzy możliwość ogromnej gospodarczej ekspansji, a ta zawsze przynosi multum korzyści natury politycznej.

Amerykanizacja na poziomie społeczno-kulturowym była jedynie projektem ubocznym całego tego procesu, lecz nie – jak mogłoby się wydawać – spontanicznym, a równie precyzyjnie zaplanowanym, jak wszystkie działania Stanów Zjednoczonych na pozostałych poziomach.

De-europeizacja Europy

Od samego powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki istniały fundamentalne różnice pomiędzy kulturą, która kształtowała się za oceanem, a szeroko rozumianą kulturą europejską o wielusetletniej tradycji. Różnice te uwidaczniały się z jednej strony na poziomie ustrojowym – Stany Zjednoczone powstały jako państwo poprzez odrzucenie tego, co stanowiło przez wieki element tradycji politycznej niemal wszystkich państw europejskich – monarchii. Z drugiej strony protestantyzm, stanowiący rdzeń mentalności pierwszych pokoleń Amerykanów, wykształcił w tym narodzie cechę skrajnego pragmatyzmu, a to z kolei umożliwiło błyskawiczny rozwój mechanizmów wolnorynkowych, co stworzyło idealny grunt pod dynamiczną ekspansję ideologii liberalnej, będącej dzisiaj kluczem w rozprzestrzenianiu się kultury amerykańskiej w Europie. Odwrócenie tego procesu – demonarchizacja i liberalizacja Europy – zaczęło się na szeroką skalę już po I wojnie światowej.

Dzisiaj odczarowanie liberalizmu pozostaje jednym z największych problemów na drodze do jakiegokolwiek uzdrowienia Europy z jej rozlicznych śmiertelnych chorób. To liberalizm stał się jednym z podstawowych narzędzi w procesie „de-europeizacji” Europy, czyli procesu roztapiania tożsamości europejskich narodów poprzez dekonstrukcję tradycyjnych form życia społecznego i postawienie na piedestale jednostki, której sens egzystencji sprowadzono do prymitywnej konsumpcji.

Liberalizm stawiający w centrum jednostkę w oderwaniu od wspólnoty jest całkowitym wykoślawieniem tradycji europejskiej – tradycji cywilizacji łacińskiej, która, owszem, pod wpływem czynnika chrześcijańskiego upodmiotowiła jednostkę bardziej niż jakakolwiek inna cywilizacja, ale nigdy nie odrywała jej od wspólnoty i nie stawiała w centrum wraz z jej abstrakcyjnym prawem do wolności absolutnej (która w optyce liberalnej przyjmuje formę wolności „od”, prowadzącą do totalnego wypaczenia tego pojęcia, w odróżnieniu od racjonalnego pojęcia wolności „do”).

Ekspansja liberalizmu w Europie po roku 1945, a w Polsce i innych państwach post-komunistycznych Europy Środkowo-Wschodniej po roku 1989, dokonała na przestrzeni kilku pokoleń całkowitej redefinicji tego, co europejskie. Prawo rzymskie, filozofia grecka i chrześcijaństwo – filary cywilizacyjne Europy – zostały wyparte w tak dalekim stopniu, że wielu Europejczyków nie posiada na ich temat żadnej wiedzy. Dominacja liberalizmu, w którym absolutyzacja pojęcia wolności musi prowadzić do likwidacji wszelkich barier wolność ograniczającą, działała na europejskie społeczeństwa niczym rozpuszczalnik – z jednej strony liberalizm rozpuszczał tradycyjne zasady moralne poprzez ustanowienie prymatu relatywizmu w sferze etycznej (jednostka sama decyduje o tym co jest dobre, a pojęcie ‘dobra’ przestaje być obiektywne i uniwersalne), a z drugiej strony rozpuszczał stanowiące fundament europejskości wielusetletnie tożsamości narodowe, unicestwiając przy okazji różnorodność narodowych kultur poprzez gloryfikację jednostki i jej oderwanie od odpowiedzialności i obowiązków względem narodu, którego jest ona częścią.

Warto w tym miejscu pochylić się nad wspomnianą kwestią różnorodności narodowych kultur. Jest to pojęcie szczególnie istotne ze względu na to jak podstępnie współczesne elity globalistyczne oraz eurokratyczne się nim posługują. Różnorodność rozumują oni de facto jako likwidowanie różnic – euro-globalistyczna różnorodność ma polegać na całkowitej akceptacji różnorodności na poziomie indywidualnym, przy jednoczesnej likwidacji różnorodności na poziomie zbiorowym (społeczeństw i kultur). To, co charakteryzuje dziś wszystkie działania ONZ i Unii Europejskiej – zarówno na poziomie politycznym, jak i społeczno-kulturowym – to przymusowa i bezwarunkowa unifikacja, nieustanne dążenie do zaprowadzania ujednoliceń we wszystkich obszarach życia ludzkiego (co jest swoją drogą charakterystyczne dla wszystkich aparatów politycznych o charakterystyce totalitarnej). Tymczasem bogactwo cywilizacyjne Europy wzięło się między innymi właśnie z różnorodności, ale nie takiej, którą rozumujemy jako mieszaninę pozbawionych tożsamości jednostek, lecz wspólnotę narodów i ich kultur – połączonych wspólnym dziedzictwem, ale niezależnych od siebie i rozwijających się w różnych kierunkach. Narody rozwijające się obok siebie, ale nie w stanie izolacji, lecz objęte pewnym wspólnym polem wzajemnych oddziaływań, jakie stanowiła cywilizacja łacińska, były w stanie wykrzesać z siebie różnorodne, wspaniałe warianty tejże cywilizacji, czyli poszczególne narodowe kultury. Ten naturalny porządek rzeczy burzy od kilkudziesięciu lat eurokratyczny bizantynizm.

Amerykanizacja jako globalna unifikacja wzorców kulturowych

Idealne warunki do ekspansji amerykańskiej kultury zrodziły się w roku 1945. Zrujnowana wojną Europa zastygła na pewien czas w szoku po wydarzeniach, które miały miejsce na jej terenie. Gospodarcza ruina siłą rzeczy ukierunkowała wysiłki społeczeństw europejskich w stronę odbudowy. W tym samym czasie Ameryka nie próżnowała, pełniąc rolę czynnego kreatora nowego europejskiego ładu politycznego – ustanowiony wówczas na terenie Europy demoliberalizm wrył się tak głęboko w społeczną świadomość Europejczyków, że są oni bardziej przekonani, że to „jedyny słuszny ustrój” niż czerwoni towarzysze lat 50. i 60.

Podobnie też przez cały czas wojny funkcjonował w Ameryce przemysł medialno-rozrywkowy, który wykorzystał 6 lat wojennej zawieruchy na zdystansowanie całej światowej konkurencji – zarówno pod względem finansowym, jak i technologicznym. Tego dystansu, który narodził się wówczas, nie zniwelowano już nigdy. Stworzyło to elitom amerykańskim niespotykaną do tej pory możliwość ekspansji kulturowej, a rozbita Europa stała się idealnym dla tejże ekspansji łupem. Tabula rasa, jak ujął to de Villiers.

Pojęcie soft power odgrywa w polityce międzynarodowej szczególną rolę i elity amerykańskie lat 40. i 50. miały tego doskonałą świadomość. O wiele łatwiej jest narzucić hegemonię polityczną, jeżeli przy okazji narzuci się innym hegemonię kulturową. Ludzie, którzy daną kulturę lubią, są mniej skłonni do przeciwstawiania się jej rozpowszechnianiu. A rozpowszechnianie się danej kultury, to z kolei rozpowszechnianie także wzorców myślenia i postępowania.

O tym jak zabójczo skuteczna okazała się ta strategia, niech świadczy fakt, że dzisiaj – 80 lat później – przeciętny Europejczyk lepiej zna kino amerykańskie i muzykę amerykańską niż swoje własne kino i muzykę (z literaturą jest pewien problem, o którym wspomnę później). Ale jak może być inaczej – rzeknie z drugiej strony Homo europaeus – skoro „moja” kultura jest całkowicie nieatrakcyjna i nie potrafi z amerykańską konkurować? Słuszna to uwaga, lecz pomija jeden, kluczowy w całej sprawie aspekt – jak do tego doszło, że kultury europejskie stały się niezdolne do konkurowania z kulturą amerykańską?

Otóż odpowiedź jest banalna – kultury europejskie, za wyjątkiem francuskiej (Francja to bodajże jedyny kraj europejski, który po wojnie swój język i kulturę przed amerykańskim zalewem starał się chronić poprzez regulacje prawne) – zamerykanizowały się. Europejscy twórcy, z nielicznymi wyjątkami, przestali tworzyć własne formy w sztuce, lecz zaczęli biernie małpować dominujące wzorce, gdyż z komercyjnego punktu widzenia było to po prostu najbardziej opłacalne.

Powojenna europejska kinematografia nie była w stanie konkurować z kinematografią amerykańską, posiadającą nieporównywalnie większą liczbę środków i narzędzi do realizowania bardziej zaawansowanych technicznie produkcji. Po II wojnie światowej Hollywood i kino amerykańskie zalewają swoimi produkcjami cały świat, powodując całkowitą utratę jakiejkolwiek kulturowej równowagi w zachodniej hemisferze, a mówimy tutaj o płaszczyźnie absolutnie kluczowej w kontekście kształtowania świadomości i postaw. Film z wielu przyczyn – także na poziomie psychologicznego odbioru – stanowił bowiem w okresie powojennym (i pod pewnymi względami jest tak aż do dnia dzisiejszego) główne narzędzie oddziaływania kulturowego na społeczeństwa. Dysproporcja, chociażby w potencjale generowania produkcji filmowych, stała się w krótkim czasie tak ogromna, że zalew amerykańskiego kina stał się nieodzowny.

Warto jednakże dodać, że mówiąc o kinie amerykańskim, musimy wyszczególnić dwa zasadnicze okresy – przed rokiem 1966 oraz po roku 1966. Od momentu, w którym w Hollywood przestał obowiązywać kodeks Haysa, regulujący aspekty moralne powstających filmów, mamy do czynienia z galopującą degrengoladą poziomu moralnego produkcji filmowych i sprowadzenia kina jako takiego do poziomu sztuki prymitywnej, czyli antysztuki. Nie oznacza to jakkolwiek, że po roku 1966 nie powstawały w amerykańskiej kinematografii dzieła wybitne – zasadniczy problem tkwi gdzie indziej, a stała się nim masowa produkcja dóbr kultury. Produktem ubocznym umasowienia zawsze staje się prymitywizacja. Toteż z biegiem lat, im więcej filmów produkowało Hollywood, tym niższy stawał się ich poziom.

Odbiorcami kultury stały się bowiem już nie tylko klasy wyższa i średnia, lecz także niższe warstwy społeczne, kulturowo niewyrobione, których oczekiwania nie przekraczały poziomu „mięsa i krwi”. To niestety spowodowało dostosowanie przekazu, formy i treści, właśnie do tychże warstw, gdyż one – ze względu na swoją liczebność – zapewniały produkcjom największe dochody. Rafał Ziemkiewicz bardzo celnie spostrzegł swego czasu, że o ile niegdyś ludzie z niższych sfer dowiadywali się poprzez sztukę, o tym jak żyją ludzie ze sfer wyższych i próbowali ich naśladować, o tyle teraz, to ludzie z wyższych warstw społecznych oglądają filmy o warstwach niższych i w rezultacie się do nich upodabniają (vide oszałamiające sukcesy prymitywnych filmów Vegi).

Dysproporcja zarysowała się także na rynku muzycznym – możliwości produkcyjne amerykańskiego przemysłu rozrywkowego, w porównaniu z europejskim przemysłem były nieporównywalnie większe. Stąd też wraz z rozwojem technologii radiowej, a potem także Internetu, muzyka amerykańska – często skrajnie prymitywna w formie i treści, co wyraża się w niezrozumiałych przez odbiorców tekstach – stała się tak naprawdę muzyką o charakterze globalnym.

Jedynie literatura nie uległa w tak dużym stopniu zalewowi amerykanizacji. Wiąże się to chociażby z faktem, że literatura, jako sztuka o wiele starsza niż film i muzyka współczesna, została do Ameryki poniekąd „eksportowana”, toteż literatura amerykańska bazuje na europejskiej tradycji literackiej i stanowi – w pewnym sensie – jej odgałęzienie. Ponadto obszar literatury, z natury bardziej elitarny, ze względu na oporność mas niechętnych do wysiłku intelektualnego, z jakim wiąże się lektura, z punktu widzenia amerykańskiego nie miał aż tak dużego znaczenia, gdyż siłą rzeczy posiadał zbyt ograniczony obszar oddziaływania. Dzisiejszy Homo europaeus to w swojej masie analfabeta drugiego rzędu – człowiek, który posiada zdolność do czytania i pisania, lecz z niej nie korzysta.

Re-polonizacja?

Kultura ma to do siebie, że ciągnie ludzi w górę, pomagając im rozwijać się intelektualnie, moralnie oraz duchowo. Antykultura z kolei ciągnie ludzi w dół, deprawując ich intelektualnie, moralnie i duchowo, poprzez gloryfikację prymitywnych form i prymitywnych treści, które nie niosą ze sobą żadnej wartości wyższej, lecz jako takie są jedynie pozorowane. Zasadniczy problem naszych czasów polega na niezdolności odróżnienia kultury od antykultury przez człowieka współczesnego.

Oddziaływanie kultury (lub antykultury) na kształtowanie ludzkich postaw jest ogromne i stąd też ogromne znaczenie dla rozwoju jednostki ma to, jakie treści kulturowe ją otaczają. Dzisiejsza młodzież dorasta w otoczeniu większego natłoku treści antykulturowych niż jakiekolwiek inne pokolenie w historii. Doskonale potrafią to wykorzystywać promotorzy rozmaitych ideologii – niewspomniany w tym tekście potężny przemysł seriali telewizyjnych, który przeniósł się dziś praktycznie całkowicie do internetu, pełni dzisiaj dokładnie tę jedną, fundamentalną funkcję – poprzez przekaz podprogowy (którego nie jest w stanie wychwycić jednostka pozbawiona wiedzy na temat sposobu konstruowania narracji i treści propagandowych przez nią wyrażanych) kształtuje świadomość i postawy młodych ludzi, prawie zawsze w obliczu braku świadomości ich rodziców.

Już Platon dostrzegał, że moralna deprawacja młodzieży poprzez sztukę jest z punktu widzenia funkcjonowania społeczeństwa zjawiskiem szczególnie niebezpiecznym, gdyż człowiek młody ze względu na brak życiowego doświadczenia jest często niezdolny do wyrobienia właściwego osądu, stąd też postawę destrukcyjną może powziąć za pożądaną. Liberalizm i relatywizm tworzą z kolei pod taką deprawację idealny grunt.

Realna batalia o tożsamość toczy się dzisiaj w kontekście pokoleń właśnie dorastających, stąd też tak kluczowym obszarem dla środowisk globalistycznych stała się edukacja. Nacisk na wprowadzanie odgórnych, „globalnych” wytycznych w systemach edukacji nigdy nie był tak silny, jak aktualnie, co pokazuje zresztą skala przygotowywanych przez ONZ oraz UNESCO i implementowanych przez UE projektów znakomicie opisanych na naszej stronie w innym tekście. Tamą w tym obszarze powinno być ustanowienie w narodowej edukacji dogmatu o hierarchizacji kultur – w pierwszej kolejności system edukacji powinien zapewniać wiedzę o kulturze własnej, następnie o kulturze spokrewnionej, a dopiero potem o kulturach obcych. Choć funkcjonujący system teoretycznie do pewnego stopnia trzymał się tej hierarchii, to w praktyce – patrząc na stan wiedzy o kulturze i historii własnego narodu ludzi, którzy przeszli przez system edukacji III RP – wiele z tego nie wyniknęło. Teraz jakkolwiek, w obliczu likwidacji polskiej edukacji przez wywodzącą się z czerwonej dynastii „informatyczkę” z wykształcenia, musimy w tej kwestii używać czasu przeszłego.

Więcej na ten temat w tekście: Likwidacja polskiej szkoły – już za 2 lata

O tym jak głęboki jest nasz tożsamościowy kryzys, niech świadczy fakt, że wielu kwestionuje dzisiaj sens nauczania w szkołach tego, co stanowi fundament, być może najmocniejsze ogniwo naszej kultury – literatury. Tymczasem to właśnie jej potężna siła oddziaływania pomogła Polakom przetrwać zabory i nie pozwoliła na to, abyśmy rozdarci przez trzy mocarstwa rozmyli się w morzu Niemców i Rosjan. Nie potrzebujemy wyrzucania z kanonu lektur Sienkiewicza, Mickiewicza, Słowackiego – wręcz przeciwnie: potrzebujemy re-polonizacji polskiej przestrzeni publicznej, polskiej kultury i polskiej edukacji, tak samo jak Europa potrzebuje re-europeizacji. A re-europeizacja Europy to powrót do korzeni – zaakceptowania faktu, że odrzucając cywilizacyjny fundament w postaci prawa rzymskiego, greckiej filozofii i chrześcijańskiej nauki moralnej na rzecz prowadzących donikąd ideologii osnutych złowrogim cieniem nihilizmu, Europa przestaje być Europą.

I tak jak od cytatu zacząłem, tak na cytacie zakończę, odwołując się ponownie do Phillippe’a de Villiers: „[…] Homo europaeus nie jest człowiekiem o określonej kulturze, nie włada określonym językiem, nie czerpie z bogatego i cennego dziedzictwa cywilizacyjnego – jest to człowiek znikąd, człowiek abstrakcyjny, człowiek, za którym nie stoi człowieczeństwo”. Czyż nie tak właśnie wygląda ostateczny produkt liberalizmu i relatywizmu?

________________

Amerykanizacja, czyli taran globalizacji, Dominik Liszkowski, 24 lipca 2024

−∗−

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!