Na ekrany kin ma wejść jakiś film o Goralenvolk Biała Odwaga, czy jakoś tak. Nie spodziewam się jakichś rzetelnych, spektakularnych informacji wnoszących cokolwiek do tematu. Spodziewam się raczej gniota, który będzie utrzymywał gawiedź w zerojedynkowym przekazie o złych góralach i szlachetnych partyzantach ich ścigających. Niestety kwestia Goralenvolk, a zwłaszcza tzw “egzekucji” na twarzy tego przedsięwzięcia nie jest ani zerojedynkowa, ani nawet w ogólnopolskim przekazie do końca prawdziwa, a co dopiero w jakimś filmie, w którym dowolnie i bez odpowiedzialności można zryć berety jeszcze za opłatą tzw widzom…
Jeśli chodzi o niemieckie przedsięwzięcie na Podhalu w 1939-45 r pod nazwą Goralisches Komitee, potocznie Goralenvolk to efekt końcowy tej ideologii jest mizerny, zwłaszcza utworzenie tzw Góralskiego Legionu Waffen SS, który tak de facto był marzeniem Niemców, aby zwerbować górali u swojego boku… w sumie kilkanaście osób na poważnie pozostało “lojalnych” Hitlerowi…tzw margines społeczny, a nawet wywrotowy plankton bym rzekł.
Goralenvolk jest tak naprawdę małym, kilkuletnim, lokalnym epizodzikiem jakiejś szumnie nazwanej “zdrady narodowej” w porównaniu z tym co od wielu lat odwala tzw “klasa polityczna” sprzedając Polskę w unijne pęta kołchozu pod germańskim zarządem powierniczym. Nie będę się nad tym teraz rozpisywał, kto zna temat jest świadomy a już raz pisałem w tej tematyce.
Dziś skupię się nad pewnymi kwestiami związanymi z twarzą “Goralenvolku”, czyli Wacławem Krzeptowskim, którego w oficjalnym przekazie mocno się demonizuje.
Nie zamierzam wybielać jego czynów, ale należy się, jak każdemu uczciwą kwerendę w zakresie jego działalności. A prawda na pewno jest ciekawa.
Otóż wpierw przeanalizujmy oficjalny przekaz ostatnich godzin życia Wacka Krzeptowskiego. Pojmany w Kościelisku przez babiogórski oddział partyzancki Kurniawa zostaje poprowadzony na polankę gdzie rosły trzy smreki…
“„Kulę mi dajcie, panie poruczniku, kulę…” – prosił Wacław Krzeptowski. „Kula to śmierć honorowa. Zdrajcy na nią nie zasługują” – odpowiedział dowódca oddziału Armii Krajowej porucznik Tadeusz Studziński „Kurzawa”. Chwilę później Krzeptowski zostaje powieszony, partyzanci wykonują wyrok wydany znacznie wcześniej przez AK. (???)
Kiedy następnego dnia po egzekucji rodzina odcięła wisielca z gałęzi, znaleziono w jego kieszeni napisany w ostatniej chwili testament: „Ja niżej podpisany Wacław Krzeptowski urodzony 1897 r. dnia 24 czerwca w Kościeliskach przekazuję cały swój nieruchomy i ruchomy majątek uwidoczniony w księgach hipotecznych w Zakopanem na rzecz oddziału partyzanckiego Kurniawa grupy Chełm AK z własnej nieprzymuszonej woli, jako jedyne zadośćuczynienie dla narodu polskiego za błędy i winy popełnione przez mnie wobec polskiej ludności Podhala w okresie okupacji niemieckiej od roku 1939 do 1945. Kościelisko, 20 stycznia 1945, 22.30″. ”
Tyle oficjalnego przekazu, natomiast teraz zadajmy sobie kilka logicznych pytań, które pozwolą nam sprawdzić dokąd tak naprawdę prowadzi ta królicza nora… a więc:
Kto się uwłaszczył na majątku Krzeptowskiego? Dlaczego i na jakiej podstawie majątek przeszedł na partyzantów Kurniawy? Co ten babiogórski oddział robił na terenie Kościeliska? Dlaczego Krzeptowskiemu odmówiono uczciwego procesu za zdradę, tylko pośpiesznie wykonano rzekomy wyrok? Dlaczego w tym samym dniu zamordowano również brata Wacka Krzeptowskiego? I ostatnie pytanie, cui bono, czyli kto skorzystał na pośpiesznym wieszaniu Krzeptowskiego?
Pytania się krzyżują, natomiast odpowiedzi na nie istnieją. Nikt nie widział rzekomego wyroku śmierci wydanego przez Sąd Polski Podziemnej na Wacława Krzeptowskiego, a zwłaszcza jego brata… nawet członkowie “oddziału egzekucyjnego” ponoć go nie widzieli. Nigdy takiego wyroku nie wydano. Patrol egzekucyjny to tak naprawdę byli “partyzanci-szabrownicy”, dezerterzy z oddziału “Chełm”, którzy rabowali od Makowa, po Zakopane. Odział ten miał być rozwiązany i rozbrojony przez oddział partyzancki “Wilk” decyzją komendanta placówki AK w Jordanowie. A kto skorzystał? Wystarczy zrobić kwerendę w tematyce majątku Krzeptowskiego, kto uwłaszczył się na tych nieruchomościach…ponoć temat arcyboleśnie “medialnie tajny” i drażliwy…
I tym sposobem zamiast “wyroku śmierci na zdrajcy”, mamy raczej zamordowanie świadka koronnego w kwestii Goralenvolk i obrabowanie go z majątku.
Gdyby Wacław Krzeptowski doczekał w miarę uczciwego, lub jakiegokolwiek procesu, który należy się nawet zbrodniarzom dziś mielibyśmy dużo ciekawsze, a na pewno prawdziwsze informacje na temat idei Goralenvolk, a w zasadzie w temacie jego rzeczywistych “mózgów”, czyli Henryka Szatkowskiego i Witalisa Wiedera, którzy w odpowiednim czasie zniknęli, wyparowali jak przysłowiowa kamfora wraz z Wehrmachtem.
Niestety, zamiast uczciwych informacji na temat rzekomej “góralskiej zdrady narodowej”, będziemy mieli niedługo jak zwykle iluzjon kinematograficzny, który rozgrzeje czerepy ceprów w całej Polsce aż do czerwoności…
A wnioski jednak niech sobie każdy wyciągnie sam…
Przypomina to pośpieszną egzekucję w Warszawie agenta gestapo Eugeniusza Świerczewskiego, szwagra innego słynnego współpracownika Gestapo Ludwika Kalksteina (odpowiedzialnego m.in. za aresztowanie 30 czerwca 1943 r. gen. Stefana Roweckiego). Wykonał ją 20 czerwca 1944 r. przez powieszenie w suterenie przy ulicy Krochmalnej, po odczytaniu wyroku Wojskowego Sądu Specjalnego AK, oddział egzekucyjny Stefana Rysia ps. Józef. W ten sposób pozbyto się, zaraz po pojmaniu na ulicy, bezcennego świadka, mogącego doprowadzić do ujawnienia sieci polskich agentów Gestapo, stworzonej przez Kalksteina. Należąc do warszawskiej elity towarzyskiej (jego siostra Nina Świerczewska była znaną aktorką) Ludwik Kalkstein przez dłuższy czas grał podwójną grę: donosząc na Gestapo a zarazem ciesząc się zaufaniem w konspiracji, skąd być może też werbował współpracowników. Świerczewskiego przez śmiercią nawet nie przesłuchano.
Jakieś przesłuchania i procesy podczas okupacji na agentach gestapo czy zdrajcach współpracujących z władzami niemieckimi? jeżeli już to z wiadomych przyczyn zaoczne. Mieli ich aresztować i jak konwojować i gdzie osadzać? Były takie przypadki, że przed wykonaniem wyroku odbywało się przesłuchanie?
Mieli ich aresztować i jak konwojować i gdzie osadzać? Były takie przypadki, że przed wykonaniem wyroku odbywało się przesłuchanie?
W okupowanej Polsce funkcjonowało ogromne państwo podziemne z jego strukturami. I skoro funkcjonował również Sąd Wojskowy, który gdzieś się spotykał, przeglądał dowody, rozpatrywał sprawy, wydawał wyroki, to jaki problem zamiast wieszać rozwrzeszczanego tchórza w sionce, posadzić go na krześle i zadać parę pytań w tej wyjątkowej sprawie, mającej wpływ na sam kręgosłup konspiracji (z czego zdawano sobie sprawę, stąd wyrok śmierci). Dostarczenie takiego przed oblicze Sądu z jednej ulicy na drugą nie jest większym problemem, jeśli wierzyć nieliczonym relacjom o funkcjonującym latami szmuglu ludzi, towarów itd. w półtoramilionowej metropolii.
Dokładniej sprawę Kalksteina a także ponure okoliczności egzekucji Eugeniusza Świerczewskiego opisuje Krzysztof Kąkolewski w tekście “Barwy hetmanów i czerń SS” zamieszczonym bodaj w jego tomie “Wydanie św. Maksymiliana w ręce oprawców” lub “Co u pana słychać”. W tej chwili nie powiem w którym z nich, bo nie mam możliwości sprawdzenia.
Przecież z Podhala oprócz prowodyrów Szatkowskiego i Wiedera nikt nie uciekał, skoro udało się zrobić proces po wojnie w 1946 r(co prawda pokazowy) na Józefie Cukrze i współpracownikach, to udałoby się i doprowadzić Krzeptowskiego…powtarzam jeszcze raz, Państwo Podziemne nie wydało wyroku na Wacława Krzeptowskiego, uznano, że postepowanie w jego sprawie należy rozpatrzyć po zakończeniu wojny. W sumie Sąd Polski Podziemnej wydał 20 wyroków śmierci, ale nie było w nich na Krzeptowskiego.
Powiem krótko, banda rabusiów uznała, że w zawierusze wojennej można się wzbogacić, wystarczyło zrobić z Krzeptowskiego winnego wszystkich nieszczęść na Podhalu i go powiesić, a potem przez 10 dni rabować co się da, bo testament, wiadomo “rzecz święta”, a rodzina i tak go znajdzie w kieszeni denata…
Dodam jeszcze, że rodzina Krzeptowskiego wszczęła proces o odbiór majątku…pewnie niedługo dowiemy się kto się uwłaszczył na wisielcu…
Dokładnie tak, wyroków nie ferowano na podstawie jakiegoś widzimisię…
Ale mimo wszystko były to wyroki wydawane zaocznie. Chyba nie zdarzyło się, żeby państwo podziemne kogoś przesłuchiwało? (już wcześniej o to pytałem)
W przypadku tego Świerczewskiego coś tam z tego co czytałem to sprawa była mocno dwuznaczna i komuś zależało na tym, żeby się go pozbyć jak najszybciej.
Co do “Dlaczego Krzeptowskiemu odmówiono uczciwego procesu za zdradę”
no to przecież nikt go nie mógł ani nie był w stanie sądzić bo Panie trybeus sam Pan napisał, że go powiesiły jakieś zbóje podszywające się pod partyzantów.
cytat z Focus Historia – 2010 r. Witold Pronobis “Poślubieni zdradzie”: Bezpośrednia odpowiedzialność grupy Kalksteina za aresztowanie “Grota” jest jednak niekiedy podawana w wątpliwość także w środowiskach zawodowych historyków. Właściwie jedynym dowodem jest samooskarżenie się Eugeniusza Świerczewskiego podczas przesłuchania, przeprowadzonego w obecności kilku przedstawicieli oddziału egzekucyjnego bezpośrednio przed wykonaniem wyroku.”
Czyli jakieś przesłuchanie przynajmniej w przypadku Świerczewskiego jednak miało miejsce. Przekazał jeszcze informacje o agenturalnej działalności Kalksteinów. Co do odpowiedzialności za wydanie Grota w ręce gestapo istnieje jedynie to jedno zeznanie z przyznaniem się do winy owego Świerczewskiego. Nie dochodzi do żadnego dalszego śledztwa(?) i jedyny świadek-sprawca zostaje zlikwidowany.
Znalazłem odpowiednie fragmenty u Kąkolewskiego (Krzysztof Kąkolewski “Droga do męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Kolbego” Wwa 1996). Wynika z nich, że rzeczywiście przed egzekucją agenta Eugeniusza Świerczewskiego – bezpośrednio odpowiedzialnego za aresztowanie “Grota” Roweckiego przez Gestapo – jego krótkie przesłuchanie przeprowadził Bernard Zakrzewski “Oskar”, szef wywiadu KG AK. Odbyło się ono w suterenie domu przy ul. Krochmalnej 74. Na spotkanie z Zakrzewskim zwabiono Świerczewskiego, wiedząc już o jego działalności dla Gestapo. Schodząc po schodkach w dół, Świerczewski coś czuł i chciał sięgnąć do kieszeni spodni. “Wtedy Poprawa po prostu siłą wrzucił go do wnętrza, a dwaj żołnierze natychmiast obezwładnili go i związali” pisze Kąkolewski. Jednak przesłuchanie go przez Zakrzewskiego było pobieżne, pytano jedynie o nakłonienie przez Świerczewskiego do współpracy z Gestapo swego szwagra, Ludwika Kalksteina, w ogóle nie pytając o aresztowanie Roweckiego. Trudno uwierzyć, że nie skojarzono ze sobą tych dwóch spraw.
Sam Zakrzewski został po wojnie odnaleziony w Warszawie przez Kąkolewskiego, po ukazaniu się w 1957 r. w tygodniku Stolica artykułu Zakrzewskiego o pracy kontrwywiadu AK w tropieniu zdrajców. Jednak odmówił on rozmowy z dziennikarzem na temat tamtych wydarzeń, choć Kąkolewski dzwonił dwukrotnie.
Eugeniusz Świerczewski był znajomym Grota-Roweckiego jeszcze z czasów ich wspólnej służby wojskowej w wojnie polsko-bolszewickiej pod dowództwem gen. Szeptyckiego. Rozpoznał generała w końcu czerwca 1943 r. na ulicy Solec po wyjściu z domu i podążał za nim tramwajami do pl. Narutowicza. Generał skręcił w Spiską i zniknął w jednym z domów, wtedy Świerczewski zadzwonił na Gestapo, które zjawiło się w parę minut i obstawiło dom. Przy udziale donosiciela rozpoczęto rewizję mieszkania, w którym “Grot” miał swój konspiracyjny lokal. Świerczewski potwierdził tożsamość generała, którego zabrano na Al. Szucha a stamtąd po paru dniach do Berlina.
Świerczewski był przed wojną redaktorem pism kulturalnych, recenzentem teatralnym, bywalcem salonów, choć zarazem człowiekiem zakompleksionym, jak mówiono “śliskim” i tolerowanym w towarzystwie jedynie ze względu na swą sławną żonę, aktorkę Ninę Świerczewską. Pisze też Kąkolewski, że był pracownikiem “dwójki”, a zarazem agentem Abwehry. Warszawa w przededniu agresji niemieckiej była od 1937 r. terenem nasilonej inwigilacji przez obcy wywiad; agentem niemieckim był też słynny aktor Igo Sym. Świerczewski ze swymi kompleksami a także szerokimi kontaktami wśród stołecznej elity, był dla Abwehry cennym kontaktem. Zapewne niejednego zwerbował, tak jak potem podczas wojny własnego szwagra Kalksteina. I być może to była przyczyna, dla której podczas okupacji chciano go pospiesznie zlikwidować – bo wśród tuzów konspiracji, być może znajdował się ktoś, a może więcej osób, na temat których mógłby coś powiedzieć Świerczewski.
Może też z obawy o swe życie z rąk nadal żyjących w Warszawie agentów niemieckich, nie chciał niczego wyznać Kąkolewskiemu wysoki oficer kontrwywiadu AK, Zakrzewski? Tajemnice te powędrowały wraz z nimi do grobu… niestety, bo agentura często idzie z pokolenia na pokolenie i również dziś u niejednej z publicznych osób znaleźć można by takie paskudne korzenie. Ciekawe, że poruszanie tych tematów w prasie zgodnie odradzali Kakolewskiemu – jakoby “z obawy o zaszkodzenie obrazowi AK” – Kazimierz Moczarski i Władysław Bartoszewski. Na szczęście, dziennikarz ich nie posłuchał.
Obawiam się, że reportaże Kąkolewskiego są w tym temacie najmniej miarodajne. Też jestem świeżo po lekturze kilku miniopracowań. Np. Witold Pronobis wg mnie jest bardziej przekonywujący i jako krewny gen. Roweckiego i jako pracownik RWE w Monachium, też zresztą rozmawiał z Kalksteinem tuż przed jego śmiercią. We wszystkich materiałach na temat aresztowania Grota Roweckiego nie ma niczego co by wskazywało kto tak naprawdę przyczynił się do wskazania go Niemcom. Jeszcze tylko co do innych faktów niż te podane przez Pana: to Kalkstein zwerbował Świerczewskiego na agenta Gestapo a przesłuchiwał go zastępca Zakrzewskiego Stefan Ryś ps. “Józef”. I co wiadomo z relacji Ryśa: Aresztowany i przesłuchiwany po wojnie przez oprawców UB Stefan Ryś, dość dokładnie opisał całą sprawę, wraz ze szczegółami zeznań Świerczewskiego. Nie wspominał on wtedy o fakcie przyznania się Świerczewskiego do wydania generała “Grota”. Wiele lat później, po amnestii i wyjściu na wolność i rehabilitacji, Stefan Ryś zaczął twierdzić, że Świerczewski jednak przyznał się do swojego największego “sukcesu”. Rewelacje te były jednak traktowane bardzo ostrożnie przez jego byłego szefa z kontrwywiadu Bernarda Zakrzewskiego “Oskara”.
I w jednym z artykułów mamy taką oto konkluzję : “Biorąc pod uwagę brak zeznań, czy pozostawionych relacji przez samego Świerczewskiego, dokładne ustalenie, jak przebiegł proces denuncjacji generała Roweckiego, jest dzisiaj praktycznie niemożliwe. Wobec skąpych źródeł pisanych oraz z uwagi na fakt, iż wiele kwestii pomiędzy prowadzącym agenta funkcjonariuszem gestapo i samym agentem omawiano ustnie, wydaje się, że drugą osobą mającą najpełniejszy wgląd w całą sprawę pozostawał zwierzchnik Świerczewskiego SS-Untersturmführer Erich Merten.” Do którego nikt nie dotarł ani raczej nie pozostawił żadnych dokumentów. Co ciekawe żył pod Berlinem czyli w NRD i miał umrzeć w 1948 a rzekomo dużo dużo później. Na cmentarzu gdzie miał być pochowany nie ma takiej osoby o nazwisku Erich Merten.
Co do samego aresztowania i jak do niego doszło wg oficjalnej wersji (właściwie skąd ona się wzięła??) to czy jest możliwe aby Świerczewski przypadkiem i po 22 latach rozpoznał Roweckiego z naciskiem na przypadkiem?
Według mnie jest to na poziomie brukowych powieści sensacyjnych. Czyż nie mogło być tak, że to ktoś z bezpośredniego otoczenia Roweckiego ktoś załóżmy nawet zwerbowany przez Kalksteina powiadamia Świerczewskiego a ten czeka w ukryciu na Spiskiej 14 i jak tylko pojawia się Rowecki dzwoni na gestapo, gdzie specjalny oddział jest już przygotowany do działania.