“Zawsze przestrzegano nas przed rekcjami tłumu, który potrafi w owczym pędzie zadeptać bliźnich na śmierć, który w czasach rewolucji francuskiej rozkoszował się oglądaniem okrutnych egzekucji, który zażądał od Piłata ukrzyżowania Chrystusa. Bezrefleksyjne reakcje stadne były zawsze obyczajem motłochu. Natomiast prawdziwi intelektualiści uważali, że poszukują prawdy wątpiąc we wszystko (mówiąc za Sokratesem „wiem, że nic nie wiem”) i że mają prawo a nawet obowiązek we wszystko wątpić. Od dłuższego czasu rejestrujemy jednak zamianę ról. Obecnie intelektualiści mówią jednym głosem nawet w tak niejednoznacznych sprawach jak globalne ocieplenie czy przymusowe szczepienia i prześcigają się w reakcjach stadnych wykluczając ze swego grona tych którzy ośmielili się wątpić w obowiązujący paradygmat. Intelektualiści przejęli więc rolę społeczną motłochu a ludziom prostym pozostawili sceptycyzm, wnikliwość, umiar i rozsądek“.
Naomi Klein w swojej książce „Doktryna szoku” opisała metodę odsunięcia w niebyt i w niepamięć takich wartości jak demokracja czy państwo narodowe. Społeczeństwa wprawia się w stan lęku, przed terroryzmem, wojną lub zarazą. W sytuacji zagrożenia albo nawet tylko lęku przed możliwym zagrożeniem ludzie szukają ratunku. Szukają więc silnego przywódcy, który wybawi ich z opresji. Łatwiej godzą się na pozbawienie ich praw obywatelskich. Nie protestujemy gdy na lotnisku obsługa wyrzuca do kosza buteleczkę z mlekiem przeznaczonym dla naszego niemowlęcia, bo boimy się terrorystów. Nie protestujemy gdy musimy paradować w filharmonii podczas koncertu w szmacie zasłaniającej twarz, bo boimy się epidemii. Najzabawniejsze jest gdy spotykają się całkowicie sprzeczne i jednakowo surowo egzekwowane obostrzenia. Na przykład we Francji w obawie przed islamskim terroryzmem zakazano zasłaniania twarzy szmatami zwanymi czador, nikab czy też burka. Mieszkające we Francji znajome licealistki narodowości polskiej (posiadające jednak francuskie obywatelstwo) poczuły się nagle muzułmankami i zadręczały szkołę awanturami o prawo do zakrywania twarzy. Jest w tym pewna logika, jeżeli dziewczyna może z dnia na dzień poczuć się chłopcem i ma prawo wchodzić do męskiej ubikacji dlaczego nie mogłaby się nagle poczuć muzułmanką? Po wybuchu pandemii gdy okazało się, że obowiązkowe jest zakrywanie twarzy, rozwścieczone nauczycielki egzekwowały przymus noszenia maseczki medycznej lub wręcz chirurgicznej nadal jednak zabraniając używania burki. Batalię przerwała dyrekcja gdy pewnego dnia kilka uczennic pojawiło się w szkole w wygrzebanych w piwnicy maskach przeciwgazowych z czasów I Wojny Światowej i jedna z nich wylądowała w szpitalu z objawami silnego niedotlenienia gdyż czegoś tam w masce nie przestawiła albo była ona zepsuta. Gdy rozpaczliwie machała rękami usiłując zedrzeć z twarzy gumowy ryj koledzy płakali ze śmiechu traktując to jako jej brawurowy aktorski popis.
Powstała podkultura maseczki traktowanej jako przekaz. W Warszawie widywałam maseczki zdobione nutkami na pięciolinii z kluczem wiolinowym, kwiatkami, kotkami, oraz z logo znanych firm (Naomi Klein jest autorką równie znakomitej książki „ No logo” ) albo z dowcipnymi hasłami. Aborcjonistki paradowały w maskach z czerwoną błyskawicą. W nieformalnym obiegu pojawiły się ostatnio maseczki ze znanym hasłem z Wyspy Węży, które stało się zawołaniem nie tylko ukraińskich patriotów i międzynarodowej młodzieży szkolnej lecz przede wszystkim wyrafinowanych intelektualistów. Ja też uległam zmysłowi zupełnie niestosownej w moim wieku zabawy i zeznając w sądzie jako świadek wezwana do nałożenia maski wyciągnęłam z torebki służbową maseczkę PTWK z galopującymi na zielonym tle wyścigowymi końmi. Zrobiłam błąd, zdumiona sędzia słuchała mnie niezbyt uważnie i będę zapewne musiała zeznawać ponownie. Dodam, że sędzia siedziała za szybą, w plastikowej przyłbicy, adwokaci byli w czarnych, przypominających przestępcze maskach, nikt nic nie słyszał, a cały proces stał się autentyczną choć niezamierzoną parodią. Bareja by tego nie wymyślił. Wkrótce potem przyłbice zdelegalizowano. W związku z nowym straszakiem jakim jest ukraińska wojna zniesiono wszelkie obostrzenia i można przekraczać granicę bez szczepień, kwarantanny a nawet testów. Gorliwi, którzy zaszczepili się tylko dlatego, że planowali urlop na Hawajach albo w Turcji są teraz wściekli. Zostali z tą szczepionką jak Himilsbach z angielskim.
Wiele osób oburza, że cytuję i polecam Naomi Klein gdyż wywodzi się ona z lewicowej rodziny o żydowskich korzeniach. Wydaje mi się jednak, że gdy Urban mówi, że dwa i dwa jest cztery nie powinniśmy tylko dla zasady temu zaprzeczać. Podobnie gdy Naomi perfekcyjnie opisuje w jaki sposób wielkie korporacje rządzą światem. O uczciwości intelektualnej Naomi Klein świadczy fakt, że 1990 roku opublikowała w piśmie „The Varsity” artykuł zatytułowany „Victim do Victimizer”, będący reakcją na brutalną politykę Izraela w Strefie Gazy, który to artykuł wywołał wściekłość środowisk żydowskich. Podobno Naomi Klein nie jest również zadowolona, że uczyniono ją ikoną antyglobalizmu. Pisze to co myśli nie oglądając się na intelektualne kody i mody. A to naprawdę jest bardzo trudne.
Zawsze przestrzegano nas przed rekcjami tłumu, który potrafi w owczym pędzie zadeptać bliźnich na śmierć, który w czasach rewolucji francuskiej rozkoszował się oglądaniem okrutnych egzekucji, który zażądał od Piłata ukrzyżowania Chrystusa. Bezrefleksyjne reakcje stadne były zawsze obyczajem motłochu. Natomiast prawdziwi intelektualiści uważali, że poszukują prawdy wątpiąc we wszystko (mówiąc za Sokratesem „wiem, że nic nie wiem”) i że mają prawo a nawet obowiązek we wszystko wątpić. Od dłuższego czasu rejestrujemy jednak zamianę ról. Obecnie intelektualiści mówią jednym głosem nawet w tak niejednoznacznych sprawach jak globalne ocieplenie czy przymusowe szczepienia i prześcigają się w reakcjach stadnych wykluczając ze swego grona tych którzy ośmielili się wątpić w obowiązujący paradygmat. Intelektualiści przejęli więc rolę społeczną motłochu a ludziom prostym pozostawili sceptycyzm, wnikliwość, umiar i rozsądek. Nic dziwnego że pewien młody raper nazwał grupę społeczną z której się podobno sam wywodzi patointeligencją. To pojęcie jest bliskie pojęciu „wykształciucha”, które wymyślił przed laty Aleksander Sołżenicyn (образованщина), a polski odpowiednik tego słowa zaproponował Roman Zimand. Oznaczało ono ludzi posiadających formalne wykształcenie, którzy nie podjęli jednak zadania służenia prawdzie. Faktycznie za czasów komunizmu czołowi intelektualiści służyli komunie a nie prawdzie -przeprowadzali egzegezę dzieł Marksa, pisali wiersze na cześć Stalina i popierali prześladowanie biskupa Kaczmarka. Tłumaczyli się potem pokąsaniem przez Hegla, strachem przed okrutną władzą, dobrymi intencjami. Czuli się ofiarami nawet gdy byli katami. Przypominamy to współczesnym ku przestrodze.
Dodaj komentarz