Janusz Szpotański
Towarzysz Szmaciak
(fragm.)
Tak się historii koło kręci, że najpierw są inteligenci, co mają szczytne ideały i przeobrazić świat chcą cały. Miłością płonąc do abstraktów, najbardziej nienawidzą faktów, fakty teoriom bowiem przeczą, a to jest karygodną rzeczą. Kochają Ludzkość i Człowieka, ale człowieka przez „C” duże — ideę, która buja w chmurze; toteż ich żywy człowiek wścieka, gdyż będąc tej idei cieniem, zarazem jest jej wypaczeniem — empiria bowiem bardzo brudzi teoretycznych, czystych ludzi. W świecie im nie podoba to się, że wciąż pogrąża się w chaosie i że nie rządzi nim Zasada, którą u podstaw się zakłada. Wielkim nieszczęściem jest ludzkości, że ma sąd błędny o wolności, bo stąd się zło największe bierze, że nie żyjemy w falansterze, lecz każdy pragnie w pojedynkę zdobyć dla siebie szczęścia krzynkę. Oburzające to dążenie gmatwa historii bieg szalenie i zwodząc ludzkość na manowce, uniemożliwia wszelki postęp. Wokół się dzieją potworności, szaleją dzikie namiętności, egoizm oraz zysku żądza straszliwe orgie w krąg urządza, odczłowieczona zaś jednostka o wspólne dobro się nie troska i w walce jednostkowych racji ulega całkiem alienacji. Ludzkość to całość, jak wiadomo, a nie zaś zbiór, gdzie byle homo może na własną rękę rościć sobie pretensje do wolności. Za filozofa idąc radą, nareszcie sobie to uświadom, że Wolność właśnie tkwi w przymusie i z entuzjazmem poddaj mu się. By mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wdeptać wszystkich w gówno; by człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem; wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze. Ubranko w paski, taczka, kilof niezwykle życie ci umilą, a gdy już znajdziesz się za drutem, opuści troska cię i smutek i radość w sercu twym zagości, żeś do Królestwa wszedł Wolności, gdzie wreszcie będziesz żył godziwie, tyrając w twórczym kolektywie. Tak sobie owi mędrcy mili wszystko przepięknie wymyślili. Lecz człowiek marną jest istotą i zamiast poddać się z ochotą ich światłym i zbawiennym rządom, hołduje starym wciąż przesądom, że zaś zepsuty jest do gruntu, ucieka nawet się do buntu. By można było ludzkość zbawić, trzeba się najpierw z nią rozprawić, bo tylko z morza krwi i męczarń zrodzi się przecudowna tęcza. Zatem do dzieła! Lecz niestety! Ci bezlitośni myśliciele tylko w teorii poczynają sobie tak dzielnie i tak śmiele. Bo chociaż zabijanie ludzi niezwykły w nich entuzjazm budzi, sami są tacy jak de Sade, co ksiąg swych własnych nie szedł śladem, lecz był ponurym idiotą, co piękne róże rzucał w błoto. Zanim więc wielką rzeź rozpoczną, wprzód gwardię muszą mieć przyboczną, która ich krwawe fanaberie będzie wcielała w życie serio. W trzasku gilotyn, w salwy huku ideał sięga wreszcie bruku. Muzyki miłej tak dla ucha w swym gabinecie mędrzec słucha i dumny, że dokonał cudu, myśli o gwardii: to kwiat ludu! Prawdziwi to idealiści, bo nie dla własnej swej korzyści, lecz dla przyszłego szczęścia świata spełniają szczytną misję kata! Tak myśląc, błąd popełnia gruby, zalążek swojej przyszłej zguby. Kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta, bo spoza gęstej mgły abstraktów najprostszych już nie widzi faktów; nie jest więc rzeczą nadzwyczajną, że za kwiat cudny bierze łajno. A łajno śmierdzi, łajno rośnie, w terroru przecudownej wiośnie, aż w końcu staje się potęgą i coraz wyżej pragnie sięgnąć. Kiedy łaknący krwi mądrala zaczyna cały świat rozwalać, aby na gruzach tego świata urzeczywistnić sen wariata, gdy absolutnej chcąc równości, wszystkim dokoła łamie kości i nas pod straszne jarzmo wtłacza, by zniszczyć instynkt posiadacza, to jego wierni pretorianie mają odmienne nieco zdanie o swojej przyszłej perspektywie — czemu się zresztą trudno dziwić. Brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkańczy sen się ziści i że im także głowy utną, bowiem ten sen się kończy smutno. Przeciwnie — oni happy endu pragną, więc boją się obłędu. Kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną reakcyjną hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą. Fanatyzm lśniący w wodza oku straszliwy budzi w nich niepokój, asceza zaś napawa trwogą, że im zdobycze zabrać mogą. I tak się oto kończy sojusz teoretyka z lumpem, bo już, gdy każdy własną chce iść drogą, powstaje problem: Kto tu kogo? O, Rewolucjo w Permanencji — tyś mrzonką jest inteligencji, a ten twój cały krwawy przerób daje rezultat równy zeru!
A dziś zamiast paznokci wyrywania wstrzykniemy ci eliksir nowoczesnego umierania
Powrót inteligencji
której atrybuty:
Obcęgi do paznokci
są konserwowane
w teorii płynności
obdarzonego mianem
profesora Baumana
z marksizmem zatrutym
Cny posiadaczu ponad lumpami,
Dzis twych idei nadszedł test,
Wolność podzwania dziś strzykawkami,
Dlatego szczep się, śmiało szczep.