Dzieci w szkole się gnębią nawzajem, co niektóre z nich doprowadza do samobójstwa. Jakie są tego przyczyny? Wiele osób widzi przyczynę w złym wychowaniu albo w medialnej propagandzie.
Krystyna Pawłowicz z Prawa i Sprawiedliwości tak uzasadnia te patologie: „Liberalno-lewackie środowiska najpierw propagują wśród dzieci i młodzieży podatnych na różne niestandardowe zachowania – nienaturalne postawy i relacje, a potem, gdy te zaburzone zachowania są przez rówieśników brutalnie wytykane, i w skrajnych sytuacjach kończą się tragicznie, to lewaccy ideolodzy patologii obyczajowych odwracają kota ogonem i fałszywie, bezczelnie lamentują nad „morderczą nietolerancją” rówieśników.”
Wiele osób nie zgadza się z taką diagnozą i daje różne inne wytłumaczenia – ale wszystkie one odwołują się do przyczyn kulturowych.
Wszyscy oni nie mają racji. Przyczyną jest natura, a nie kultura. Przyczyną jest to, że człowiek jest po prostu zwierzęciem, wyewoluował, jako drapieżny ssak stadny. Cywilizacja, kultura, to są sprawy nienaturalne, to kwestia wychowania, to sprawa nabyta, to zasady sprzeczne z biologicznym behawioryzmem. Im więc młodsze dziecko, tym jest bardziej podobne do zwierzęcia. A homo sapiens to ssak stadny, który stado buduje podobnie do tego, jak to robią inne ssaki stadne – na przykład wilki czy szympansy. Opiera się to na samcach alfa, na przemocy, na budowaniu koalicji kilku samców przeciw innemu dążącemu do dominacji. Wszystko po to by wytworzyć hierarchię w stadzie. I dzieci, które jeszcze nie nabyły kultury, nie nauczyły się zasad, nie wchłonęły reguł cywilizacyjnych, są po prostu takim stadem szympansów.
Jednostki słabe, inne, odstające, są eliminowane, są na końcu hierarchii. I nie ma to związku z homoseksualizmem. Samiec dominujący śmiało może symulować zachowania seksualne na innych samcach, by ich sobie podporządkować i wzbudzi tym szacunek u innych. Dokładnie takie samo zachowanie samca słabego będzie wyśmiane i użyte do pognębienia go. Hierarchia w stadzie to coś, o co trzeba zabiegać na okrągło, więc jak się już ustanowi, to koalicja samców dominujących musi cały czas gnębić samców podporządkowanych, by nikt nie zapomniał, kto rządzi. Tak było, gdy byliśmy nomadami, i tak jest nadal wśród dzieci, i w innych środowiskach prymitywnych – na przykład wśród kryminalistów czy w wojsku.
Ten atawizm nie jest zerojedynkowy, ale ciągły. Najpierw dzieci uczą się języka, potem działają w małej grupie w przedszkolu, potem atawizm w nich narasta w szkole dzięki instynktom, a potem się tego powoli oduczają i uczą się działać w coraz większej społeczności. I to każde w innym tempie – niektóre nigdy. Cały ten proces zależy silnie od cywilizacji, od cywilizacyjnych sposobów wychowywania. Zależy od wieku, w jakim się dzieci wrzuci do stada. Im później, tym lepiej.
Szykanowanie inności jest naturalne, to nasz instynkt. Kultura to zwalcza, bo kultura w większości jest sprzeczna z naturą, ale bez sensu jest to zwalczać tak, by uznawać, że te instynkty są jakoś złe, niesłuszne, nieprawidłowe, błędne, prowadzą do zbrodni czy samobójstw. Wszystkie instynkty, jakie mamy, wytworzyły się w drodze ewolucji, a zatem są cechami, które umożliwiły naszemu gatunkowi przetrwanie do dziś. Szykanowanie inności służy temu, by eliminować pasażerów na gapę – czyli takich, którzy korzystają z synergii stada, ale nic do niego nie wnoszą.
Biologicznie jest tak, że bardziej ufamy bliższym krewnym niż dalszym, a bliżsi są bardziej do nas podobni niż dalsi. Więc wszelką odmienność odbieramy, jako dalekość pokrewieństwa, a zatem im ktoś się bardziej od nas różni wyglądem, zachowaniem czy wymową, tym jest większa szansa, że to pasażer na gapę. Dlatego wytworzyły się gwary. Dlatego bandyci najbardziej ufają kolegom ze szkoły.
Bez sensu jest walczyć z tym instynktem przy pomocy samej propagandy i głoszenia, że inności zasługują na tolerancję i akceptację. Lepiej wytłumaczyć, dlaczego instynktownie nie lubimy innych i realizować ten sam słuszny cel (czyli eliminację pasażerów na gapę) nie instynktownie, ale rozumowo, kulturowo, sensownie, cywilizacyjnie.
Lepiej więc dzieciom powiedzieć: słuszne jest to, że gnębicie innych, ale gnębicie nie tych innych co trzeba. Gnębicie tych, co inaczej się zachowują, inaczej wyglądają, inaczej mówią, a to się sprawdza tylko średnio statystycznie, ale wcale nie jest dobrą strategią, bo jak się trafi cwany pasażer na gapę, który się do was upodobni, to zaszkodzi wam wielokroć bardziej niż ci zwykli inni razem wzięci. Złodziei wykrywajcie po odciskach palców, a nie po tym, że im źle z oczu patrzy, nawet jeśli rzeczywiście wielu złodziejom źle z oczu patrzy. Tych, którzy nie przyczyniają się do przetrwaniu gatunku, nie poznajcie po tym, że są pederastami lub księżmi, albo tak wyglądają, a zatem pewnie nie mają dzieci, ale po tym, że naprawdę mniej wkładają w proces utrzymywania następnych pokoleń albo sami pobierają zasiłki i żyją na koszt innych.
Takie wychowanie powinno odbywać się przede wszystkim w rodzinie. Gdy małe dziecko wrzucimy do stada rówieśników, to żadne wychowanie nie pomoże, zwierzęce instynkty muszą wyjść – jak nie u jednego dziecka, to u drugiego, więc będzie to oddziaływać na każdego. Dlatego szkoła sama w sobie jest szkodliwa – szczególnie, gdy jest obowiązkowa, bo wrzuca na siłę dzieci w pierwotne stada.
Kultury trzeba się nauczyć – i nie da się jej nabyć z dnia na dzień, szczególnie gdy się jest intelektualnie niedorozwiniętym tak jak dziecko. Dzieci powoli rozwijają się intelektualnie i powoli nabierają kultury. Z domu nie da się wynieść żadnych wzorców tworzenia hierarchii w stadzie, bo w domu nie ma stada, a hierarchia jest jednoznacznie wyznaczona przez pokrewieństwo i wielkość ciała. Więc póki kultura nie zastąpi natury, to działa instynkt. A instynkt każe gnębić innych.
Szkoła w obecnej postaci będzie zawsze toksyczna. Taka szkoła to wymysł pruski, który służył do tresowania posłusznych żołdaków – w tym modelu ważne było to, by wydobywać i utrzymywać nasze zwierzęce instynkty. Dla celów militarnych ważne jest to, by spajanie grupy na poziomie wielkości kompani było podobne do tego, co spaja stado szympansów. Ten model nadal obowiązuje.
Grzegorz GPS Świderski
PS, Notki powiązane:
Na takim poziomie ogólności trudno polemizować. Nie są zdefiniowane pojęcia użyte we wpisie,a to często stanowi jeden z glównych powodów nieporozumień. Sama “inność ” może być pozytywna lub negatywna, a w dorosłym życiu trzeba umieć rozróżnić słuszny ostracyzm od zachowań mobingowych.
Mam wrażenie (nieodparte),że ktoś bredzi na zamówienie.
Gdy trzeba spuścić zasłonę na dziejące się rzeczy istotne, odwrócić uwagę, skanalizować emocje zawsze zaczyna się dyskusja o “podstawach”, które, jak powszechnie wiadomo, są najważniejsze (któż zaprzeczy…?).
Ulubionym, dyżurnym tematem jest ochrona życia poczętego.
Ale wychowanie też może być…
I tak da capo al fine…(albo ad mortem defaecatam wg. mnie bardziej odpowiednie).
EOT.
Proszę Pana, Bertrand Russel zakłądał szkoły “bezstresowego wychowania”, i szybko swoje głupkowate tezy odszczekał. Tyle w temacie Pana chorej niechęci do wychowania dzieci w dyscyplinie i karności. Owszem istnieją dzieci, jest to może 10% całej ich populacji, które są z natury spokojne, zakompleksione i nieagresywne – do takich należał Korczak. Tego rodzaju osobowości nie wymagają wprawdzie rózgi, ale tak samo jak wszystkie dzieci wymagają dyscypliny. Jasnych zasad, które są konsekwentnie przestrzegane i utrzymywane w respekcie przy pomocy kar i nagród. Pozostałe 90% dzieciaków wymaga – częściej lub rzadziej surowego wychowania, inaczej wchodzą dorosłym na głowę. Pewien procent z tych 90% wymaga kar fizycznych, bo tylko takie do nich “przemawiają”. Zdarzają się dzieci występne, jak o nich pisał Korczak i nawet domagał się dla nich kary śmierci. Kary i nagrody potwierdzają to, że nasze zasady traktujemy serio. Tak więc szkoła Herbartowska, która w Pana oczach jest taka straszna i odmóżdżająca posiada jedną zasadniczą zaletę, jaką jest KARNOŚĆ, ta szkoła przestała istnieć w momencie, gdy nauczycielowi zakazano użycia linijki wobec małego łobuza. Z tego powodu cała reszta systemu nauczania w stylu Herbartowskim straciła sens. Zgadzam się z Panem, że przymus szkolnictwa przy jednoczesnym centralnym sterowaniu podstawą programową, to jedynie tworzenie umysłów niezdolnych do myślenia innego niż zależy na tym władzy. Pomocne w tym zabiegu jest odebranie dzieci matce, tak wcześnie, jak to tylko możliwe poprzez wmówienie jej, że nie powinna zajmować się domem i wychowaniem dziecka, ale ciężką robotą zawodową, dzięki której kompradorzy mają więcej kasy. Niestety problem centralnego sterowania nie dotyczy jedynie szkoły, ale i głównych ośrodków propagandy. A Pana gadanie, że przyłożenie ręką w dupsko dzieciakowi, na którego nie działają żadne inne sposoby jest rzekomą zbrodnią, to skutek tego, że propaganda pozbawiła Pana w tej materii zdolności racjonalnego myślenia. A zatem Panom tego świata udało się Pana wytresować w tej materii, choć wszelkie fakty przeczą Pana rzewnym opowieściom. Pozdrowienia od pedagoga.
*Russell
PS Co do kwestii przyczyn zła, to oczywiście zgadzam się, że natura ludzka jest tu problemem, ale właśnie ze względu na tą zepsutą naturę potrzebna jest karność. Większość ludzi czyni zło gdy im się to opłaca, ale są też takie diabły, które dodatkowo czerpią ze zła perwersyjną przyjemność.
PPS U ludzi instynkty są mocno zredukowane ze względu na rozumność. Jedyne dwa instynkty, które mają rzeczywiście wpływ na człowieka to samozachowawczy i płciowy. Ponieważ jesteśmy uszkodzeni pod względem instynktów wymagamy kultury, która stanowi owych instynktów protezę.
Proszę więc pytać i/lub uszczegóławiać definicje – polemika to interakcja.
Jak ktoś bredzi na zamówienie, to mu nie odpowiadam, nie podejmuję dyskusji.
Swoje głupkowate tezy odszczekuję. Tyle w temacie tej chorej dyskusji.
Pod notką o wychowaniu już pisaliśmy z panem Markiem P. Prokopem, że w wychowaniu i edukacji trzeba bazować na prawdziwej koncepcji człowieka. Pan, Panie GPS, został wychowany (wytresowany?) w koncepcji fałszywej, protestanckiej, darwinowskiej, materialistycznej. Wychodząc od takiego fałszywego obrazu człowieka będzie Pan zawsze wyciągał fałszywe wnioski i wymyślał fałszywe teorie, próbował je narzucać siłą innym za pomocą chwytów erystycznych lub powtarzania jak potłuczony tego samego po 100 razy, np. “kary i nagrody to zawsze tresowanie ludzi jak bydło”.
Robi Pan krzywdę swoim dzieciom, mówiąc im takie rzeczy. Gdyby znał Pan przykazania Boże, a zwłaszcza dwa największe, że trzeba miłować Boga i miłować bliźniego, uczyłby Pan swoje dzieci miłości do innych, a nie gnębienia i prześladowania innych, jako rzeczy słusznej.
W prawdziwej, czyli katolickiej koncepcji człowieka, nie ma żadnej sprzeczności między kulturą i naturą. Choć pani Serafińskiej bliżej do koncepcji protestanckiej, słusznie napisała wyżej, że kultura uzupełnia naszą ułomną naturę, stanowi protezę tam, gdzie czegoś nam z natury brakuje. Te braki są skutkiem grzechu pierworodnego.
prosze rozwinac.
Prawo natury zostało przez Boga uformowane w analogii do prawa moralnego, to znaczy, że skutek jego działania w świecie zwierząt jest podobny do skutku działania prawa moralnego w świecie ludzkim, jednak nie są to prawa identyczne. Prawo natury uzasadnia wiele okrucieństw, których prawo moralne nie uzasadnia, np. zabijanie nieswojego potomstwa po przejęciu władzy. Nie jest więc prawdą, że nie ma żadnej sprzeczności między jednym i drugim. Prawo natury jest moralnie ambiwalentne, jako takie. Jedna z analogii: Bóg dopuszcza okrucieństwo w świecie zwierzęcym, tak jak dopuszcza zło w świecie ludzkim ze względu na wyższe dobro.
Przykład: zwierzę zabija tylko wtedy, kiedy musi (jego przetrwanie lub przetrwanie jego genów tego wymaga), człowiek zabija także dla przyjemności – dajmy na to mógłby zabić szybko, ale pastwi się wiele godzin nad ofiarą, bo chce jej sprawić jak najwięcej bólu. Instynkt steruje zachowaniami agresywnymi i ogranicza okrucieństwo zwierzęcia do niezbędnego minimum. Człowieka w tej materii nie ogranicza instynkt. Aby powstrzymać go od zabijania dla zabawy i zbędnego okrucieństwa, konieczne jest prawo moralne.
Drogi Panie Bracie, zapewniam, że to i moje przypuszczenia.
Nie dzieliłem się nimi tylko z tego powodu, że trochę się boję “Poruszyciela”, który znowu mnie skrzyczał a to przypuszczenie, to wszak sprawa gruba, już nie teoria, tylko praktyka spiskowa i to oparta niewątpliwie na pobratymcach Jojne Danielsa.
Jednak z tej koincydencji i radości zeń wynikającej coś Panu i Czytelnikom przywołam ze swego dzieciństwa, coś, co zaprzecza tym wszystkim mędrkom, mimo, że było działaniem prostego chłopa, ojca mego kolegi. A było tak:
W 7 klasie podstawówki coś mnie i mojemu równie rosłemu koledze Zbyszkowi odbiło i zaczęliśmy dokuczać innemu koledze z klasy i imieniu Rysiek. Był on mniejszy od nas o głowę i szło nam łatwo … aż do przybycia jego ojca, chłopa pochodzącego ze szlachty zagrodowej, jakich wiele na Podlasiu.
Pewnej środy, po jarmarku w Łosicach, tata Rysia (fajnego kolegi i chłopaka do którego z tym drugim maltretantem Zbyszkiem nic w gruncie rzeczy nie mieliśmy) wstąpił do szkoły. Został przyjęty w pokoju dyrektora szkoły gdzie pani dyrektor przyprowadziła nas dwóch winnych i … zostawiła z ojcem Ryśka i Ryśkiem. Ojciec Ryśka, mimo, że niskiego wzrostu i niższy od nas, w krótkich i zdecydowanych słowach zakomunikował nam, że jak nie zostawimy jego syna w spokoju to nam, cyt. “tak wpierdoli, że się nie pozbieramy”.
Zapytał jeszcze wcześniej co mamy do jego syna a my zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że nic.
Dalej było tak, że znowu bawiliśmy się z Ryśkiem i nie było żadnych problemów do końca podstawówki a nawet i potem, bo czasami się widywaliśmy.
Tak to ojciec Ryśka, jednym niewyszukanym zdaniem rozwiązał bardzo skomplikowaną sytuację w której dwóch osiłków “docierało” słabszego i sami nie wiedzieli dlaczego.
Dzisiaj zatrudniono by pewnie sztaby psychologów i innych uczonych … a 50 lat temu wystarczyło jedno zdanie prostego chłopa, potomka szlachty na Podlasiu, że “tak wpierdoli, że się nie pozbieramy” i … po kłopocie.
Laudetur Iesus Christus et Maria semper Virgo
Trawestując Arthura Schopenhauera:
Każde pokolenie ma niezbywalne prawo do własnej głupoty.
Dziękuję za rozwinięcie. Nieco mnie martwi Pani złe zdanie o człowieku, istocie, w istocie, przecież Bożej. Prawo moralne jest, moim zdaniem, pewną zręcznością, dzięki której dostrzegamy Boga. Zwierzęta nie mają tego luksusu. Myślę, że to piękne. Ba! Uważam, że piękne i prawdziwe i dobre. Te kwantyfikatory nie istnieją w świecie zwierząt. Ani roślin. Ani bakterii. Ani wirusów. Ani chmur. Ani skał. Ani piasku. Ani wód oceanów. Mamy wyobrażenie o rzeczywistości. Dzięki Bogu… I dlatego tak ważne jest, by je odgadywać, zgodnie z Jego nadaniem. To jest całkiem skomplikowane, jeśli się myśli tylko o sobie, a proste, gdy o Nim tylko. Na szczęście mamy na to przeżycie tylko jedno życie.
Pozdrawiam
Odpowiem starym nosaczo-komuchem Lecem: “Proszę Pana! Ależ ja kocham Człowieka! Wszystko zależy od definicji…”.