Wczoraj zerknąłem na dwa z wielu odcinków serialu TVP “Stulecie Winnych”. Sam tytuł jest grą słów, bo Winni to nazwisko polskiej rodziny, której losy są przedstawione na tle wydarzeń historycznych.
Oglądając film trafiłem na wątek likwidacji przez Niemców żydowskiego getta. Na pierwszy plan wybijała się antypolska narracja mająca na celu splugawienie obrazu Polaków z czasów II Wojny Światowej. Pierwsza scena, która przykuła moją uwagę to kręcąca się karuzela z rozbawionymi Polakami tuż przy murze getta zza którego dochodziły odgłosy wystrzałów i krzyki mordowanych, palących się żydów.
Unoszący się dym nie robił żadnego wrażenia na pozbawionych ludzkich uczuć Polakach. Kolejna scena to gwałt na Żydówce, której udało się uciec z getta razem ze swoja małą córeczką. Gwałcicielem był Polak, mąż kobiety, która postanowiła uratować uciekinierów. W momencie powrotu żony do domu, Żydówce udaje się uciec, lecz w chwili gdy wybiegła przez bramę kamienicy na ulicę, polska dozorczyni z miotłą zaczyna wrzeszczeć: Żydówka!!! Łapcie ją!!! Jude!!!
Dwuosobowy patrol niemiecki zabija Żydówkę na miejscu. To samo robi (tuż przedtem) z goniącym ją gwałcicielem – Polakiem.
Na filmie nie było pokazanych scen likwidacji przez AK panoszących się szmalcowników. Nie zauważyłem także ani jednego chasyda, co także jest fałszerstwem.
Karuzela
Warto wiedzieć, że historia z karuzelą jest manipulacją. Niektórzy świadkowie zaprzeczali, aby była czynna. Pierwszy o niej napisał w antypolskim wierszu, nienawidzący Polaków Litwin Czesław Miłosz autor następujących słów:
Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii, filozofii, mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów. Janka mówi, że po ostatnich pogromach robionych przez Polaków w Milwaukee przestaje przyznawać się do polskiego pochodzenia
“Korespondencja” Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza (Wyd. Zeszyty Literackie) /Wprost/
W wywiadzie udzielonym “Tygodnikowi Solidarność” Zbigniew Herbert opowiedział historię o Miłoszu, jak to w 1968 lub 1969 roku ten powiedział mu w Stanach Zjednoczonych, że “Polskę trzeba przyłączyć do Związku Radzieckiego”.
Herbert o Miłoszu
Katarzyna Herbertowa wyjaśnia, że napisanie wiersza “Chodasiewicz” było reakcją na książkę “Rok myśliwego”, w której Miłosz sugeruje w jednym akapicie nacjonalizm Herberta oraz profesora Elzenberga, patrona Herberta.
Mój znajomy …
odpowiemy był hybrydą w której wszystko się telepie
duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik
chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak
Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie
że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami
gorzej było już z innymi zdziwieniami
z tożsamością ze wspólnotą z korzeniami
sam nie wiedział kim był – Chodasiewicz
i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu
na wzburzonej fali płynął na kształt glonu
Jak było naprawdę z karuzelą? Jedni ją widzieli nieruchomą, inni kręcącą się
(…) różnice opinii: Matuszewski mówił o nieczynnej karuzeli, Bartoszewski i Stefan Bratkowski też tak twierdzili, ale Czesław Miłosz i Natan Gross widzieli, jak się kręciła./GW/
„Z najwyższego punktu ulicy Muranowskiej powiewają obok siebie dwie flagi – biało-czerwona i biało-niebieska” (A. Maliszewski, Na przekór nocy, Warszawa 1968). Zatknęli je żołnierze Żydowskiego Związku Wojskowego, podległego rządowi na uchodźstwie, świetnie wyszkoleni, dobrze uzbrojeni, dysponujący bronią maszynową, o których ani słowem nie zająknął się nigdy cywil Marek Edelman, reprezentant lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej. Było to o tyle łatwe, że kompanie ŻZW niemal w całości zostały wybite w walkach o getto. Stojący na pl. Krasińskich zamienionym w wesołe miasteczko Maliszewski miał okazję zetknąć się z powstańcem najprawdopodobniej ŻZW: „– O, rany! Patrz! – O kilka kroków od nas poruszyła się klapa, zamykająca wejście do kanału. Klapa w górę, a za nią – bojowy hełm niemiecki z błękitną opaską i umorusana twarz mężczyzny. – Chłopaki! Szkopy daleko? – Wyłaź, nie gadaj. – Ja nie potrzebuję wyłazić, ale tu są Polki, pięć sztuk. – Wypychaj, zasłonimy. – Głowa żołnierza znika, a po chwili gramolą się jedna za drugą (…) i znowu ten w hełmie. – Wyłaź, prędko! – Ja nie potrzebuję, ja tu mogę i trzy lata siedzieć też. Serwus, chłopaki! – Serwus, trzymajcie się! – Już klapa zamknięta, chłopcy wrócili do huśtawek” (A. Maliszewski, dz. cyt.). /PCh24.pl/
Niewiarygodne, ale rację może mieć Stanisław Soszyński, twierdzący, że „(…) karuzelę ustawiono wprawdzie wg planów okupanta, ale zgodnie z lokalizacją wskazaną przez władze Polski Podziemnej. Miała stać blisko (…) getta celem ułatwienia kontaktów” (fragm. listu ogłoszonego wiosną 1993 r. na łamach „Życia Warszawy”). W tym kontekście piętnowane przez Miłosza w Campo di Fiori „tłumy wesołe” były niezbędnym, oczywiście nieświadomym swojej roli, elementem scenariusza opracowanego przez speców z AK w celu niesienia pomocy walczącym Żydom. /PCh24.pl/
Takiej sceny w filmie Stulecie Winnych nie było.
Paszkwil Miłosza:
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
***
W następnym odcinku z wątkiem Powstania Warszawskiego pokazany jest typowy ksiądz katolicki, który popełnił dobry uczynek załatwiając aryjskie papiery dla żydowskiej dziewczynki, a podczas Powstania daje się porwać namiętności i uprawia seks z łączniczką, a gdy ta zostaje zabita przez niemieckiego snajpera, ksiądz o nazwisku Winny traci wiarę, wyrzuca krzyż i bluźni. Innych księży nie było. Pasuje tutaj inny fragment z Miłosza: “Krucyfiks chwalisz, bo tak ci bezpiecznie. Drewno masz w ręku, a w tym drewnie próchno. Pacierze mruczysz, ale strachem cuchną”
A teraz zgodnie z zapowiedzią poglądowo Dziennik Bydgoski z dnia 30 kwietnia 1937 roku, aby pokazać wolność słowa w 1937 roku oraz to jak bardzo daliśmy sobie wejść na głowę, jak bardzo zostaliśmy upodleni aż do stanu tępej tolerancji wobec plugawej propagandy.
Bonus!
Fragment książki Józefa Mackiewicz pt. „Wieszać czy nie wieszać”
cz. 1 z 2
Rozdział: Krwawy Hacha getta wileńskiego
Od czasu wkroczenia Niemców do Czechosłowacji, nazwisko „Hacha” przestało być nazwiskiem prywatnym a stało się pojęciem politycznym. Początkowo: pojęciem nikczemnej kapitulacji. Później poddano je pewnemu „rewizjonizmowi”, i „Hacha” przeistoczył się w pojęcie kolaboracjonizmu-dla-ratowania… Dziś zwłaszcza, w dobie kapitulanckich tendencji względem okupanta sowieckiego, zdania się podzieliły. Jedni twierdzą, że „Hacha” to było zło, a inni przeciwnie, że: „ratował co się dało uratować”. Abstrahując jednak od oceny „hachizmu” jako kierunku politycznego, zgodzić się można, że „Hacha” jako człowiek jest niewątpliwie mieszaniną: zdrady, naiwności i dobrych chęci. Los jego sprowadza się najczęściej w rezultacie do losu przysłowiowego murzyna, który zrobił swoje i może odejść. Takim człowiekiem był właśnie Jakub Gens, Żyd wileński, wyniesiony przez okupacyjne władze niemieckie do godności dyktatora getta żydowskiego. – Lekarz wileński, dr Marek Dworecki, twierdzi, iż Żydzi mówili o Gen-sie: „Jakub Gens ma dwie dusze”…
Rewelacje lekarza żydowskiego
O ile historia życia, powstania i śmierci getta warszawskiego jest względnie dobrze znana, o tyle straszliwe dzieje getta wileńskiego znane były dotychczas jedynie z krwawych strzępów, z bardzo fragmentarycznych relacji. Pierwszą próbę obszerniejszego ujęcia stanowi relacja wspomnianego dr. Marka Dworeckiego, ogłoszona ostatnio w paryskim Le Figaro Litteraire.” Być może, nie wszystkie szczegóły i oświetlenia
* Dr Marc Dvorjetski, „Scenes vecues de l’extermination d’un ghetto, Comment les SS «liquiderent» par petites fournees les juifs de Yilna”, 4 marca 1950. Wyd.
29
autora w niej zawarte należy przyjąć bezkrytycznie, nie można jednak odmówić wielkiej wartości historycznej jaką posiada ta relacja, a również przejść do porządku nad opisem tego piekła na ziemi, którym było getto wileńskie w czasie okupacji niemieckiej. Nie ulega też żadnej wątpliwości, że dr Dworecki był w tym piekle, widział to co opisuje i przeżył.
Wszystkich Żydów wileńskich spędzono do getta dnia 6 września 1941 roku. Były właściwie dwa getta, nie mające ze sobą komunikacji, nr l i nr 2. Autor pomija w opisie szczegóły topograficzne, które słusznie mogą nie interesować czytelnika francuskiego, tym niemniej posiadające wymowę dla czytelnika polskiego. Należy więc przypomnieć, że linią podziału była ulica Niemiecka. Dzielnica żydowska, leżąca pomiędzy Niemiecką i Zawalną stanowiła główne getto, czyli nr 1. Pomiędzy zaś ul. Niemiecką i trójkątem mniej więcej ulic Wielkiej, Dominikańskiej i Św. Jańskiej, leżało getto nr 2, zlikwidowane, czyli wymordowane wcześniej od nr. 1.
„Schein” to – życie!…
Część Żydów, zwłaszcza specjalistów, postanowili Niemcy wykorzystać jako siłę roboczą. Wykorzystać do czasu. Reszta skazana była z góry na unicestwienie. W tym celu wywożono ich partiami, większymi lub mniejszymi, do Ponar, słynnych zarówno z historii, jak piękności swego położenia, ostatnio przed wojną miejscowości letniskowej. W okresie niemieckim „na Ponary” oznaczało po prostu śmierć. Ci, którzy mieli prawo zostać, otrzymywali specjalne „Scheiny”, czyli zaświadczenia wydawane przez władze niemieckie. Walka o posiadanie tych „Scheinów” stanowiła główną treść, troskę, marzenia, pragnienia całego getta, gdyż Schein znaczył tyle co – życie. „Scheiny” zmieniały kolory: były białe, żółte, niebieskie itd. Za każdą zmianą przesiewano ich posiadaczy, odrzucano pewną ich liczbę na śmierć, na Ponary… I każda z dokonywanych zmian była nowym ogniwem w łańcuchu śmiertelnego strachu, w cierpieniach tego piekła na ziemi. Ale otrzymanie „Scheinów” nie zależało bezpośrednio od władz niemieckich, które ograniczały się jedynie do przydziału pewnego ich kontyngentu. Otrzymanie zależało od Żydów zasiadających pod
30
nr. 6 przy ul. Rudnickiej, a składających się na tzw. „Juden-rat”, czyli ustanowiony oficjalnie samorząd. Jakub Gens był początkowo tylko szefem żydowskiej policji podlegającej temu samorządowi, z czasem dopiero stał się dyktatorem getta.
Pierwsze zaświadczenia miały kolor biały. Wkrótce jednak zostały zniesione, po czym nastąpiła tzw. „akcja”, w wyniku której kilka tysięcy Żydów poszło na Ponary… Gens, Żyd, na czele policji żydowskiej, kierował tą akcją bezpośrednio, nadzorowany jedynie przez władze Gestapo i równie straszną dla ucha żydowskiego litewską „Ypatinga”, czyli policję polityczną na usługach Gestapo.
„Bunker”
To drugie słowo niemieckie miało równie decydujące brzmienie dla życia – śmierci, jak uprzednie: „Schein”. Było jakby jego przedłużeniem, to znaczy inną możliwością ratowania życia. „Bunkrami” przezwano bowiem w getcie skrytki, schowki dla ludzi, w których ukrywali się ci wszyscy, którzy pozbawieni byli możliwości uzyskania zaświadczenia. Te „Bunkry” powstały już bardzo wcześnie, za radą Żydów przybyłych z innych dzielnic, którzy już przebyli straszliwe doświadczenia. Do czego zdolna jest pomysłowość ludzi walczących dniem i nocą o swe życie, świadczyły właśnie – „bunkry”. Były skrytki urządzane na jedną osobę, na kilka, na całą kamienicę. Pojedyncze stanowiły raczej rzadkość, gdyż skonstruowanie odpowiedniego ukrycia wymagało zazwyczaj pracy zbiorowej. Z drugiej jednak strony zależało na tajemnicy. Wśród zatem tych sprzecznych czynników: wspólnego wysiłku i wtajemniczenia możliwie małej ilości osób, budowano kryjówki na strychach, w piwnicach, w lochach, w różnych norach, w kominach, w studniach. Wejście do nich prowadziło często pod ustępem, śmietnikiem, kamuflowane na różny sposób, np. stosem starych butelek, żelaziwem lub innym nagromadzeniem przeróżnych rupieci, łachmanów itp. Skala kryjówek była ogromna, od niemal luksusowych do zwykłych dziur, w których człowiek mógł leżeć jedynie na brzuchu. Pod gmachem Judenratu przy ul. Rudnickiej znajdowała się cała ich sieć. Wchodziło się do nich przez otwór w piecu, który
31
zamykał się następnie za pomocą mechanizmu poruszanego elektrycznie. W domu nr 5 przy zaułku Szpitalnym znajdował się „bunker” z bardzo pomysłowym wejściem poprzez piec piekarski. Identyczne wejście do kryjówki znajdowało się również w domu nr 2 przy ul. Straszuna, w getcie drugim. Poza murem getta, z dojściem podziemnym, urządzono kryjówkę mogącą pomieścić 80 dzieci. Dostęp prowadził również przez piec, skonstruowany w ten sposób, że się nie przestawał palić. – Dr Dworecki opowiada, że inżynier Markus pokazywał mu ostatnie osiągnięcia tego typu, a mianowicie kryjówkę w kryjówce! Znajdowała się ona na strychu dawnego wileńskiego teatru żydowskiego przy Rudnickiej. Podczas pierwszej „akcji” kryjówkę, w której skupiło się około 30 osób, wykryto. Natomiast schowani w owej „sub-kryjówce” zdołali się uratować.
Prawie wszystkie kryjówki posiadały zapasy żywności i wody. Następne udoskonalenia doprowadziły do instalacji sieci elektrycznej i wodociągowej. Połączono je również z kominami, dla uzyskania wentylacji. Niektóre zaopatrzone były nawet w biblioteki, w środki lecznicze. W kryjówce przeznaczonej dla dzieci urządzono nawet szkołę i – dawano przedstawienia teatralne!…
Ogromna jednak większość kryjówek stanowiła schowki raczej prymitywne. Leżało się w nich na brzuchu, lub w innej jakiej pozycji, w straszliwym ścisku, smrodzie, bez oddechu. Godziny przebyte wydawały się wiekiem. Powietrza brakowało do tego stopnia, że nie starczało go na ogień zapałki… Najczęstszym rodzajem dekonspiracji był okrzyk, lub gwałtowne wyrwanie [się] kogoś, kto tracił zmysły od uduszenia. Często też katastrofę sprowadzał płacz dziecka.
Właściciel „Scheinu” nr 777
Dr Dworecki, jak opisuje, mieszkał na poddaszu przy ul. Zawalnej 44. Miał żonę, młodszą siostrę i dwoje rodziców. W październiku 1941, po zlikwidowaniu zaświadczeń białych, miano wydać żółte. Liczba żółtych „praw-do-życia” nie przekraczała 3 tysięcy. O to prawo łącznie z dr. Dworeckim ubiegało się czterech lekarzy: Goldburt i Kołodner z Wilna, oraz dr Finkelsztejn z Kowna. W rezultacie zawody ze śmiercią miały się rozegrać pomiędzy Dworeckim i Kołodnerem.
32
A dr Kołodner był – przyjacielem dr. Dworeckiego… Decyzja zapadała jak zawsze przy ul. Rudnickiej pod nr. 6. Wygrał dr Dworecki, otrzymawszy Schein nr 777. Mówi, że uściskali sobie ręce na pożegnanie i Kołodner poszedł zawiadomić żonę o wyroku. Wyszukali sobie następnie kryjówkę, ale kryjówka została zdemaskowana podczas pierwszej już „akcji”. Szli więc na Ponary… W bramie rudnickiej poznał ich Frucht, policjant żydowski, były oficer polski, i wyratował.
Pod nr. 11 przy zaułku Szpitalnym mieściła się komenda policji żydowskiej. Przyszła straszna noc 23 października. Ogłoszono, że wszyscy posiadacze żółtych zaświadczeń mają się zgłosić do komendy, celem otrzymania niebieskich kartek dla swojej rodziny. Każdy ma prawo do: żony i dwojga dzieci. Wszyscy będą na trzy dni przeprowadzeni do getta nr 2, które w międzyczasie już zostało wymordowane. Reszta mieszkańców getta nr l zostanie… Każdy wiedział, co to oznacza. – A kto ma trzecie dziecko, albo więcej? – Te musi zostawić.
Relacja Dworeckiego jest sucha. Nie ma w niej żadnych literackich odskoków, ani dygresji. Ale nawet minimalny zasób wyobraźni podsunie niewątpliwie każdemu czytelnikowi obraz tego bezmiaru piekła!…
Noc bez światła, w ciasnych, śmierdzących uliczkach getta i tysiące ludzi biegających, szukających ratunku dla siebie i dla rodzin. Bezładny krzyk, płacz i – straszliwy wybór, którego dokonać musiał niejeden w stosunku do najbliższych…
Ogólną „akcją”, jak zawsze, kierował Jakub Gens.
„Kto mnie weźmie za swoje dziecko?”
Przez całą noc z 23 października 1941 komenda żydowskiej policji przy zaułku Szpitalnym 11, wydawała fiszki niebieskie członkom tych rodzin, których głowa była posiadaczem zaświadczenia żółtego. Porządek był następujący: żółty Schein starczał za siebie, ale niebieskie fiszki ważne być mogły wyłącznie w połączeniu z tym żółtym papierem. Głową rodziny mógł być zarówno mąż, względnie żona, załeżnie od tego kto z nich spełniał jakąś funkcję lub zawód uznany jesz-
33
cze za pożyteczny. Rodzice nie należeli do rodziny i tym samym skazani byli na zagładę. Również każde dziecko powyżej liczby dwóch, jak też powyżej lat szesnastu.
Przez całą noc rozgrywały się sceny dantejskie.
– Kto mnie przyjmie na swoje dziecko?! Kto mnie zechce przyjąć za swoje dziecko?! – wołał biegając chłopczyk. – Wszystko razem musiało robić wrażenie niesamowitego targu o życie. Istotnie, urządzono w większości wypadków w ten sposób, że małżeństwa bezdzietne, albo posiadające jedno dziecko, zapisywały jako swoje dzieci tych rodzin, które ich miały większą ilość niż dozwoloną na uratowanie.
Dr Dworecki opisuje, że za swą córkę zapisał siostrę, zaledwie 8 lat młodszą od jego żony, poza tym owego chłopczyka, który biegał w poszukiwaniu fałszywych rodziców. – Ranek 24 października zastał tłumy na ciasnych ulicach. Każdy chciał się wydostać do getta nr 2. W łachmanach, obciążeni walizkami, workami, resztą ludzkiego dobytku. Ale kontrola dokonywana przez Jakuba Gensa i jego policję była niezwykle surowa.
Człowiek o dwóch duszach
Gens stoi w otoczeniu swej żydowskiej policji i kilku SS-manów, którzy nie biorą bezpośredniego udziału w kontroli, a jedynie przyglądają się jej milcząc. Rozpoczyna się defilada. Każdy uprawniony do życia musi trzymać w ręku żółte zaświadczenie, a obok żona i dwoje dzieci z niebieskimi fiszka-mi w ręku. Gens liczy: Raz, dwa, trzy, cztery… Raz, dwa, trzy, cztery… – W ręku ma ogromna pałkę, która mu służy zarówno do liczenia, jak i bicia nieposłusznych. – Raz, dwa, trzy, cztery… Przechodzić! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć!! Co to ma znaczyć! – wrzeszczy Gens. – Troje dzieci, gdy wolno tylko dwoje!! – Tym trzecim jest chudy chłopczyk lat około jedenastu. Gens wali kijem ojca, matkę, dziecko i wyrywa chłopczyka z szeregu. Powstaje lament, krzyk, prośby. Na nic się nie zdają. Pięści wznoszą się ku niebu, padają szeptem przekleństwa: podły zdrajca, morderca dzieci!
Raz, dwa, trzy… – liczy Gens dalej i znowu wali kijem jakiegoś Żyda. – „A gdzie twoje drugie dziecko?!” – „Ja, mówi
34
przerażony szeptem, mam tylko jedno…” Uderzenie kija zagłusza jego słowa. – „Ty łajdaku jeden! Ty zgubiłeś swego syna! Masz, zabieraj go!” – I Gens ciska weń jedenastoletnim chłopczykiem, którego odebrał poprzednim rodzicom. – Poprzez tłum idzie szept: „Gens uratował dziecko żydowskie”. Wtedy ktoś powiedział: – Gens ma dwie dusze.
Brama
Główną bramą getta nr l była ta przy wspomnianej już kilkakrotnie ulicy Rudnickiej. Dniem i nocą chroniona przez warty. W tej chwili odbywa się przy niej druga, decydująca i jeszcze surowsza kontrola niż w obliczu Gensa. Ustanowiony jest dokładny porządek: pierwsze idzie najmłodsze dziecko z niebieską fiszką, później starsze dziecko z niebieską fiszką, później żona z niebieską fiszką i wreszcie głowa rodziny z żółtym zaświadczeniem. W ten sposób przechodzą przez bramę wybrańcy szczęśliwego losu. Patrzą na nich tłumy skazańców.
Idzie chłopczyk lat około sześciu, za nim postępuje dziewczyna, w krótkiej spódnicy, najwidoczniej wdzianej dla odmłodzenia, ale kształty ją zdradzają. Może mieć ostatecznie lat 18, ale równie dobrze 25… W każdym razie nie szesnaście! -ryczy gestapowiec. Nie ma czasu na długie certowanie. Trzeba prędko, prędko! Schnell, schnell!! Ona nie ma lat szesnastu! – Ma dopiero szesnaście – zaklina jej siostra, która udaje jej matkę. – Nie, to nie jest córka, decydują gestapowcy, to musi być żona, a tamta starsza… – Walają w piersi, won! – I prawdziwa żona, za próbę uratowania siostry, idzie na Ponary…
Nagle w kolumnie powstaje znowu zamieszanie. Pojawia się młoda kobieta z niebieską fiszką w ręku, którą nie wiadomo skąd wyrwała, bo nie należy do żadnej czwórki, a jedynie dociska się do jednej z nich i – tworzy piątkę…
– Porządek, porządek. Schnell! – wrzeszczą gestapowcy. -Wyrzucić zbyteczną kobietę, ale prędko, nie ma czasu! – Policjanci żydowscy chwytają ją, ale strach przed śmiercią wyczynia rzeczy nieraz niezwyczajne: oto młoda Żydówka rzuca się do dzieci, obejmuje je i krzyczy rozdzierającym głosem: „Chcą wam zabrać waszą mamę!” Prawdziwa matka ze zgro-
35
zy i przerażenia traci na sekundę mowę. – Prędko, porządek! – drą się gestapowcy. – „Chcą wam zabrać waszą mamę” płacze rozdzierająco nieznajoma, zagłuszając na chwilę inne wykrzykniki. Prawdziwa matka otwiera już usta, już chce wytłumaczyć, ale za późno. Powstałe zamieszanie wstrzymuje regularny marsz kolumny. Gestapowiec wali pejczem po głowie oniemiałą, pejczem jej męża. Policjanci żydowscy czym prędzej wypychają fałszywą matkę z dziećmi i z ojcem, a prawdziwa, wytrącona z szeregu, idzie na Ponary…
Zaprawdę straszne sceny opisuje dr Dworecki.
„Akcja”
Przytacza szereg wypadków, gdy Żydzi zaopatrzeni w zaświadczenia żółte stanęli wobec dylematu: kogo ratować? Bywały wypadki, gdy synowie ratowali swe matki, przedstawiając je za żony, natomiast porzucali na pastwę zagłady własne swe żony. W większości jednak wypadków, ratowano żony i dzieci, a nie rodziców i młodsze rodzeństwo.
W tym czasie getto nr 2 było już „oczyszczone”. Pozostały w nim jedynie resztki, które zdołały się uratować w kryjówkach. Przeprowadzenie do niego wybrańców z żółtymi „Scheinami”, dało możność dokonania wielkiej tzw. „akcji” na terenie getta nr l. Kto mógł, ratował się w „bunkrach”. Znaczna ich jednak ilość została wykryta, a obecnych tam popędzono najpierw do więzienia na Łukiszkach, skąd następnie skierowano na Ponary.
Ogółem podczas tej „akcji” zlikwidowano przeszło 5 tysięcy Żydów.
Po trzech dniach „żółtoscheinowców” sprowadzono z powrotem do getta nr l.
Przewrót pałacowy
W pierwszym okresie podobnych „akcji”, władza wykonawcza spoczywała w rękach „Judenratu”, który spełniał polecenia Niemców, a policja żydowska była podległa ad-ministracyjnie tej Radzie. Wkrótce jednak nastąpiły duże zmiany.
36
cz. 2 z 2
A dr Kołodner był – przyjacielem dr. Dworeckiego… Decyzja zapadała jak zawsze przy ul. Rudnickiej pod nr. 6. Wygrał dr Dworecki, otrzymawszy Schein nr 777. Mówi, że uściskali sobie ręce na pożegnanie i Kołodner poszedł zawiadomić żonę o wyroku. Wyszukali sobie następnie kryjówkę, ale kryjówka została zdemaskowana podczas pierwszej już „akcji”. Szli więc na Ponary… W bramie rudnickiej poznał ich Frucht, policjant żydowski, były oficer polski, i wyratował.
Pod nr. 11 przy zaułku Szpitalnym mieściła się komenda policji żydowskiej. Przyszła straszna noc 23 października. Ogłoszono, że wszyscy posiadacze żółtych zaświadczeń mają się zgłosić do komendy, celem otrzymania niebieskich kartek dla swojej rodziny. Każdy ma prawo do: żony i dwojga dzieci. Wszyscy będą na trzy dni przeprowadzeni do getta nr 2, które w międzyczasie już zostało wymordowane. Reszta mieszkańców getta nr l zostanie… Każdy wiedział, co to oznacza. – A kto ma trzecie dziecko, albo więcej? – Te musi zostawić.
Relacja Dworeckiego jest sucha. Nie ma w niej żadnych literackich odskoków, ani dygresji. Ale nawet minimalny zasób wyobraźni podsunie niewątpliwie każdemu czytelnikowi obraz tego bezmiaru piekła!…
Noc bez światła, w ciasnych, śmierdzących uliczkach getta i tysiące ludzi biegających, szukających ratunku dla siebie i dla rodzin. Bezładny krzyk, płacz i – straszliwy wybór, którego dokonać musiał niejeden w stosunku do najbliższych…
Ogólną „akcją”, jak zawsze, kierował Jakub Gens.
„Kto mnie weźmie za swoje dziecko?”
Przez całą noc z 23 października 1941 komenda żydowskiej policji przy zaułku Szpitalnym 11, wydawała fiszki niebieskie członkom tych rodzin, których głowa była posiadaczem zaświadczenia żółtego. Porządek był następujący: żółty Schein starczał za siebie, ale niebieskie fiszki ważne być mogły wyłącznie w połączeniu z tym żółtym papierem. Głową rodziny mógł być zarówno mąż, względnie żona, załeżnie od tego kto z nich spełniał jakąś funkcję lub zawód uznany jesz-
33
cze za pożyteczny. Rodzice nie należeli do rodziny i tym samym skazani byli na zagładę. Również każde dziecko powyżej liczby dwóch, jak też powyżej lat szesnastu.
Przez całą noc rozgrywały się sceny dantejskie.
– Kto mnie przyjmie na swoje dziecko?! Kto mnie zechce przyjąć za swoje dziecko?! – wołał biegając chłopczyk. – Wszystko razem musiało robić wrażenie niesamowitego targu o życie. Istotnie, urządzono w większości wypadków w ten sposób, że małżeństwa bezdzietne, albo posiadające jedno dziecko, zapisywały jako swoje dzieci tych rodzin, które ich miały większą ilość niż dozwoloną na uratowanie.
Dr Dworecki opisuje, że za swą córkę zapisał siostrę, zaledwie 8 lat młodszą od jego żony, poza tym owego chłopczyka, który biegał w poszukiwaniu fałszywych rodziców. – Ranek 24 października zastał tłumy na ciasnych ulicach. Każdy chciał się wydostać do getta nr 2. W łachmanach, obciążeni walizkami, workami, resztą ludzkiego dobytku. Ale kontrola dokonywana przez Jakuba Gensa i jego policję była niezwykle surowa.
Człowiek o dwóch duszach
Gens stoi w otoczeniu swej żydowskiej policji i kilku SS-manów, którzy nie biorą bezpośredniego udziału w kontroli, a jedynie przyglądają się jej milcząc. Rozpoczyna się defilada. Każdy uprawniony do życia musi trzymać w ręku żółte zaświadczenie, a obok żona i dwoje dzieci z niebieskimi fiszka-mi w ręku. Gens liczy: Raz, dwa, trzy, cztery… Raz, dwa, trzy, cztery… – W ręku ma ogromna pałkę, która mu służy zarówno do liczenia, jak i bicia nieposłusznych. – Raz, dwa, trzy, cztery… Przechodzić! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć!! Co to ma znaczyć! – wrzeszczy Gens. – Troje dzieci, gdy wolno tylko dwoje!! – Tym trzecim jest chudy chłopczyk lat około jedenastu. Gens wali kijem ojca, matkę, dziecko i wyrywa chłopczyka z szeregu. Powstaje lament, krzyk, prośby. Na nic się nie zdają. Pięści wznoszą się ku niebu, padają szeptem przekleństwa: podły zdrajca, morderca dzieci!
Raz, dwa, trzy… – liczy Gens dalej i znowu wali kijem jakiegoś Żyda. – „A gdzie twoje drugie dziecko?!” – „Ja, mówi
34
przerażony szeptem, mam tylko jedno…” Uderzenie kija zagłusza jego słowa. – „Ty łajdaku jeden! Ty zgubiłeś swego syna! Masz, zabieraj go!” – I Gens ciska weń jedenastoletnim chłopczykiem, którego odebrał poprzednim rodzicom. – Poprzez tłum idzie szept: „Gens uratował dziecko żydowskie”. Wtedy ktoś powiedział: – Gens ma dwie dusze.
Brama
Główną bramą getta nr l była ta przy wspomnianej już kilkakrotnie ulicy Rudnickiej. Dniem i nocą chroniona przez warty. W tej chwili odbywa się przy niej druga, decydująca i jeszcze surowsza kontrola niż w obliczu Gensa. Ustanowiony jest dokładny porządek: pierwsze idzie najmłodsze dziecko z niebieską fiszką, później starsze dziecko z niebieską fiszką, później żona z niebieską fiszką i wreszcie głowa rodziny z żółtym zaświadczeniem. W ten sposób przechodzą przez bramę wybrańcy szczęśliwego losu. Patrzą na nich tłumy skazańców.
Idzie chłopczyk lat około sześciu, za nim postępuje dziewczyna, w krótkiej spódnicy, najwidoczniej wdzianej dla odmłodzenia, ale kształty ją zdradzają. Może mieć ostatecznie lat 18, ale równie dobrze 25… W każdym razie nie szesnaście! -ryczy gestapowiec. Nie ma czasu na długie certowanie. Trzeba prędko, prędko! Schnell, schnell!! Ona nie ma lat szesnastu! – Ma dopiero szesnaście – zaklina jej siostra, która udaje jej matkę. – Nie, to nie jest córka, decydują gestapowcy, to musi być żona, a tamta starsza… – Walają w piersi, won! – I prawdziwa żona, za próbę uratowania siostry, idzie na Ponary…
Nagle w kolumnie powstaje znowu zamieszanie. Pojawia się młoda kobieta z niebieską fiszką w ręku, którą nie wiadomo skąd wyrwała, bo nie należy do żadnej czwórki, a jedynie dociska się do jednej z nich i – tworzy piątkę…
– Porządek, porządek. Schnell! – wrzeszczą gestapowcy. -Wyrzucić zbyteczną kobietę, ale prędko, nie ma czasu! – Policjanci żydowscy chwytają ją, ale strach przed śmiercią wyczynia rzeczy nieraz niezwyczajne: oto młoda Żydówka rzuca się do dzieci, obejmuje je i krzyczy rozdzierającym głosem: „Chcą wam zabrać waszą mamę!” Prawdziwa matka ze zgro-
35
zy i przerażenia traci na sekundę mowę. – Prędko, porządek! – drą się gestapowcy. – „Chcą wam zabrać waszą mamę” płacze rozdzierająco nieznajoma, zagłuszając na chwilę inne wykrzykniki. Prawdziwa matka otwiera już usta, już chce wytłumaczyć, ale za późno. Powstałe zamieszanie wstrzymuje regularny marsz kolumny. Gestapowiec wali pejczem po głowie oniemiałą, pejczem jej męża. Policjanci żydowscy czym prędzej wypychają fałszywą matkę z dziećmi i z ojcem, a prawdziwa, wytrącona z szeregu, idzie na Ponary…
Zaprawdę straszne sceny opisuje dr Dworecki.
„Akcja”
Przytacza szereg wypadków, gdy Żydzi zaopatrzeni w zaświadczenia żółte stanęli wobec dylematu: kogo ratować? Bywały wypadki, gdy synowie ratowali swe matki, przedstawiając je za żony, natomiast porzucali na pastwę zagłady własne swe żony. W większości jednak wypadków, ratowano żony i dzieci, a nie rodziców i młodsze rodzeństwo.
W tym czasie getto nr 2 było już „oczyszczone”. Pozostały w nim jedynie resztki, które zdołały się uratować w kryjówkach. Przeprowadzenie do niego wybrańców z żółtymi „Scheinami”, dało możność dokonania wielkiej tzw. „akcji” na terenie getta nr l. Kto mógł, ratował się w „bunkrach”. Znaczna ich jednak ilość została wykryta, a obecnych tam popędzono najpierw do więzienia na Łukiszkach, skąd następnie skierowano na Ponary.
Ogółem podczas tej „akcji” zlikwidowano przeszło 5 tysięcy Żydów.
Po trzech dniach „żółtoscheinowców” sprowadzono z powrotem do getta nr l.
Przewrót pałacowy
W pierwszym okresie podobnych „akcji”, władza wykonawcza spoczywała w rękach „Judenratu”, który spełniał polecenia Niemców, a policja żydowska była podległa ad-ministracyjnie tej Radzie. Wkrótce jednak nastąpiły duże zmiany.
36
Przede wszystkim doraźne „akcje” zostały wstrzymane, co pociągnęło za sobą stabilizację stosunków, a jednocześnie policja żydowska z organu podległego Radzie, przeistoczyła się w organ zwierzchni. Zapewne ustrój ten odpowiadał bardziej mentalności Gestapo, które musiało być zadowolone z Jakuba Gensa. Z drugiej jednak strony objawy stabilizacyjne i względny spokój przyjęte były przez ogół Żydów z wielką ulgą. Nie omieszkał wyzyskać tego Gens, przedstawiając sprawę w ten sposób, jakoby on to był sprawcą tej wielkiej odmiany, jego dyplomacja, jego polityka względem Niemców, jego surowość, a zarazem przebiegłość!
Gens zostaje mianowany oficjalnie Ghettovorsteherem. Organizuje z tej okazji bankiet. Niemcy zezwalają, na tę uroczystość, a nawet na sprowadzenie do getta nie tylko żywności i alkoholu, ale i – kwiatów… Tymi kwiatami obdarzają Gensa przede wszystkim członkowie Rady, poszczególni policjanci itp., którzy zawdzięczają mu stanowiska i, co za tym idzie, życie.
Wtedy zaczyna się ukazywać w getcie czasopismo żydowskie, pt. Wiadomości Getta. W nim Gens ogłasza swoje expose: „Żydzi getta, uwaga! Nie zapominajcie, że praca oszczędza krew!” – Wykłada w nim konieczność intensywnej pracy dla [przekonania] Niemców o niezbędności zachowania Żydów przy życiu jako elementu pożytecznego. – Istotnie nie widziano na razie innego ratunku. Jednocześnie w miarę normalizacji warunków życia fizycznego, zaczyna rozkwitać życie kulturalne i artystyczne.
Żydowski król Litwy i Białorusi
Ale kariera Gensa na tym się nie kończy. Wkrótce mianowany zostaje przedstawicielem wszystkich gett Litwy i Białorusi. Organizuje je według własnych koncepcji, rozbudowuje policję, która siłą rzeczy przeistacza się w rodzaj rządu żydowskiego. Otrzymuje wkrótce mundury z uwidocznieniem stopnia, czapki ze złotą gwiazdą Dawida. Sam Gens nosi paradną czapę, z obfitymi złoceniami i olbrzymią gwiazdą. Deleguje swoich przedstawicieli do innych miast i miasteczek. Otoczony jest prawdziwym dworem pochlebców, osadza swych bra-
37
ci na wysokich stanowiskach. Wreszcie wywiesza w podwórzu domu nr 6 przy Rudnickiej klatkę z – gęsią… Brzmienie nazwiska Gens zbliżone jest do niemieckiego i żydowskiego „Gans” – gęś. Wszyscy podziwiają tłustą gęś, która otrzymuje nieraz więcej pokarmu niż człowiek. Tuczny ten ptak przeistacza się w herb, godło królewskiego domu Gensów i swym gęganiem przypomina o władzy sprawowanej przez jej właściciela. Znajdzie się poeta getta, który napisze o niej poemat. Gens zachowuje się jak król.
Znienawidzony przez większość, zostaje pewnego razu zaproszony na wieczór literacki, na którym rozdawano nagrody młodym poetom. I oto na tym wieczorze wygłasza wielką mowę, w której uważa za stosowne odsłonić swą tajemnicę…
„Biorę całkowitą odpowiedzialność za krew”
Trudno jest osądzić, czy dr Marek Dworecki spamiętał tylko, czy zapisał, i czy dosłownie przytacza mowę Jakuba Gen-są na wieczorze literackim w getcie. Wydaje się jednak, że gdyby oddawał tylko jej sens, a nie treść dosłowną, jak również pomijając fakt, czy to co mówił Gens było szczere i prawdziwe, czy też ponurym kłamstwem i wykrętem, były to słowa, którym niepodobna odmówić niezwykłej dramatyczności.
„Wielu z was – miał wówczas oświadczyć Gens – uważa mnie za zdrajcę. Ja, Gens, wykrywam dla Niemców kryjówki, w których chowają się Żydzi przed zagładą. Jednocześnie ja, Gens, robię wszystko co możliwe, aby uzyskać dokumenty, zatrudnienie i być pożytecznym dla mieszkańców getta. Ja ponoszę pełną odpowiedzialność za krew żydowską, ale nie za honor żydowski. – Jeżeli Niemcy żądają ode mnie tysiąca Żydów – ja ich wydaję na śmierć. W przeciwnym wypadku wzięliby nie tysiąc, a tysiące. Wydając Niemcom stu, ratuję tysiąc. Wydając tysiąc, ratuję dziesięć tysięcy.
Wy, jeżeli się wam uda kiedy wyjść stąd żywcem, będziecie mogli powiedzieć o sobie: «Nasze sumienie jest czyste». – Ja, Jakub Gens, jeżeli wyjdę stąd kiedykolwiek, będę zbrukany, a ręce moje ociekające krwią. A mimo wszystko gotów będę stanąć przed sądem żydowskim i oświadczyć: „Zrobiłem wszystko możliwe, aby uratować tylu Żydów, ile się tylko
38
dało. Aby Żydzi mogli przeżyć, prowadziłem innych Żydów na śmierć. Ażeby Żydzi zachowali sumienie czyste, postępowałem osobiście jak człowiek bez sumienia*.”
Der stolze Jude…
Dużą zaletą relacji Dworeckiego jest to, że nie broni, nie oskarża, nie wdaje się w filozoficzną analizę postępków Gen-sa, a jedynie przytacza fakty. – Jakub Gens pił dużo i pił ciągle z gestapowcami, oczywiście, że mogło to mieć swoje złe, ale mogło mieć i dobre strony.
Gdy podczas wielkiej akcji z okresu „żółtych Scheinów”, jeden z policjantów żydowskich zaczął się wysługiwać w ten sposób, że demaskował kryjówki na własną rękę, Gens surowo go skarcił. Żyd przez zemstę złożył donos na Gensa, iż ten nie pozwala wykrywać schowków. Ale Gens nie dał się zastraszyć: „Ty jesteś pies – powiedział do policjanta żydowskiego – i każę cię zastrzelić jak psa”.
Żyd został zastrzelony w obecności Niemców.
– Der stolze Jude… Dumny Żyd – przezywali go gestapowcy. Gdy Gens przechodził przez główną bramę getta przy ul. Rudnickiej, stojący tam na warcie żołnierze litewscy salutowali go.
Był taki wypadek, że podczas jednego z nalotów sowieckich spadły w nocy bomby wokół getta, trafiły nawet w koszary przy zaułku Ignatowskim, ale oszczędziły samo getto. Stało się tak oczywiście w wyniku przypadku. Podobno jednak kilku Niemców usiłowało się wedrzeć do getta, wykrzykując, że to Żydzi sprowokowali nalot. Gens miał ich zatrzymać, zaalarmować i wydać w ręce niemieckiej żandarmerii wojskowej.
„Der stolze Jude” przywołał kiedyś do siebie jednego z Żydów, o którym wiedział, że jest poufnym agentem Gestapo i powiedział mu: „Ty myślisz, że ja nie wiem?!… I czego się spodziewasz, że ciebie oszczędzą?!… Won z moich oczu!!”
Wielu Żydów chciało widzieć w Gensie jedynie możliwy ratunek i przypochlebiało mu się w różny sposób, niewątpliwie jednak siebie przede wszystkim mając na względzie. Krążyły różne legendy mające na celu przypisanie wielu dobrych
39
uczynków tej postaci zrodzonej w warunkach niesamowitej tragedii. Złudzenia jednak zaczęły opadać, gdy przyszły straszliwe dni 1943 roku.
Dancing nad przepaścią
Jakub Gens opuszczał często getto, udając się po rozkazy do Gestapo. Gdy powracał, wszystkie oczy były nań zwrócone. Czytano z jego twarzy. Gdy miała wyraz beztroski, albo nawet wesoły, wróżono dobrze. Gdy wracał ponury, zły, wymyślał po rosyjsku policjantów, przeklinał i wymachiwał kijem, wtedy uliczkami getta biegł trwożny szept o mającej niewątpliwie nastąpić jakiejś nowej, wielkiej klęsce.
Pewnego dnia rozeszła się wiadomość, że do getta wileńskiego ściągnięci zostaną wszyscy Żydzi z prowincjonalnych miasteczek, którzy jeszcze pozostali w lokalnych gettach, bądź też byli zatrudnieni. Wiadomość była zła. Z doświadczenia wiedziano, że każde zmasowanie dużej ilości Żydów w jednym miejscu oznacza, niechybnie większą akcję eksterminacyjną. Działo się to na kilka tygodni przed świętem Purim. Synagoga przy ul. Jatkowej była przepełniona. Chóralne modły i śpiewy miały intonację dramatyczną. Kulminacyjnym punktem ekstazy religijnej był dzień w wilię święta Purim, gdy zaintonowano w końcu pieśń nadziei: Hatikwah!
W międzyczasie jednak przybyły transporty Żydów z prowincji. Większość z nich wykazywała doskonałą kondycję fizyczną. Dużo było młodych chłopców i dziewcząt, opalonych i pełnych wigoru. Na prowincji nie było tak źle. Zgromadzono ich początkowo we wspólnym lokalu przy ulicy Rudnickiej pod nr. 7, w b. gmachu żydowskiego banku. Jedynie starców spędzono do domu przy zaułku Szawelskim, gdzie ich trzymano pod strażą. Po kilku dniach młodzież rozparcelowano przeważnie u krewnych lub znajomych; wydawało się, że nie zdają oni sobie sprawy z prawdziwej sytuacji. Urządzali dancingi i zabawy i nie zwracali uwagi, gdy im mówiono, że tańczą. nad przepaścią.
Tymczasem przepaść istotnie rozwierała się pod ich nogami.
40
cz. 4 z 4
Kowno – jako śmiertelna przynęta
Dr Marek Dworecki słusznie wykrzykuje: „Gdzie się podziała nasza przysłowiowa, żydowska zdolność przewidywania!” Optymizm bowiem nowo przybyłych zaczął się udzielać stopniowo wszystkim, gdy nadeszła kolejna wiadomość, że ci, którzy posiadają krewnych w Kownie, mogą się zapisywać na listę transportu.
W Kownie było lepiej niż w Wilnie. Podobno tam obfitsze jedzenie, warunki mieszkaniowe były znośniejsze, a Niemcy mniej okrutni. Nagle więc wszyscy zechcieli jechać do Kowna. Okoliczność, że Gens miał osobiście, w asyście swoich policjantów, konwojować transport, wydawała się też dodatnia. Gens bowiem nie wyruszał dotychczas na żadne egzekucje. Miał też jechać Trapido, zarządzający wydziałem aprowizacji getta, który był rodem z Kowna. – „Kowno leży dalej od Po-nar!” – stało się hasłem powszechnym. Prawie wszyscy młodzi Żydzi przybyli z prowincji usiłowali dostać się na listę wyjeżdżających.
Następny bieg wypadków według relacji dr. Dworeckiego był taki:
W najlepszej wierze dał on odjeżdżającym list do adwokata żydowskiego w Kownie Grafinkiela i po powrocie zastał znajomego, który mu z miną zatroskaną powiedział, że wie o tym, iż wzywano robotników do odrutowania wagonów transportu. Pojadą zaplombowani… – W nocy wezwany został do chorego dziecka przy ulicy Straszuna 2. Ojciec dziecka zatrudniony był w biurach Gestapo. Zdradził mu tajemnicę, że panuje tam niezwykłe ożywienie. Żołnierzy litewskich pojono wódką. – „Dawno już – powiada – nie widziałem ich tak na czarno spitych.” Prócz tego wyjechały z gmachu Gestapo ogromne ciężarówki wiozące beczki.
Były to bardzo złe znaki. Gdy upijano żołnierzy litewskich, specjalnych katów używanych do rozstrzeliwania na Ponarach, oznaczało to niechybnie zapowiedź jakiejś większej egzekucji. Co zaś dotyczy beczek, to przywożono je zawsze napełnione chlorem do zasypywania dołów z trupami.
Był piąty kwiecień 1943. Rano w sekcji sanitarnej – pisze Dworecki – panował nastrój pogrzebowy… Tu autor relacji czyni poważny błąd. Opowiada bowiem, że dowiedziano się, iż „pociąg mający rzekomo iść do Kowna, zmienił w drodze kie-
41
runek i puszczony został na Ponary…” Należy sprostować, ponieważ Ponary leżą właśnie na drodze z Wilna zarówno do Kowna, jak do Grodna, a linie te rozwidlają się już za Ponara-mi, dopiero w Landwarowie.
Późno w noc powrócił Gens, zły jak szatan. Więc jednak wiedział, co się działo. Następnie zniknął gdzieś, powiadano już, że został aresztowany, ale to była wiadomość – przedwczesna…
Co się w rzeczywistości stało? – pytali jedni drugich. Krążyły straszliwe wersje. Wreszcie ustaliła się jedna: w tej chwili pięć tysięcy Żydów jest rozstrzeliwanych na Ponarach! — Wielu zaczęło próbować ucieczki przez mury getta. Gens powrócił. Nie mówił do nikogo ani jednego słowa. Nazajutrz wybrano ekipę robotników żydowskich, których wysłano do Ponar, tym razem nie w charakterze ofiar, a dla wykonania prac.
Gdy wrócili stamtąd, wyglądali strasznie. Twarze ich miały upiorny wyraz, ubrania pokryte ziemią i brudem. Dopiero wtedy dowiedziano się od nich całej prawdy.
„Eintritt verboten!”
Dr Dworecki wezwany był właśnie do chorego, gdy jeden z mieszkańców domu wrócił z Ponar. Przez cały dzień – powiadał – żydowscy policjanci pracowali nad usuwaniem trupów, ale nie mogli sobie dać rady. Dlatego wezwano dodatkową ekipę z getta. Wzdłuż drogi kolejowej leżały trupy tych, którzy próbowali ucieczki. Leżeli też w okolicznych krzakach i rowach. Również wzdłuż drogi gruntowej, która prowadziła do tzw. „bazy”, miejsca otoczonego drutem kolczastym, nad wejściem do której wisiał wielki szyld z napisem:
„Eintritt auch fur deutsche Offiziere streng verboten!”
Cały plac „bazy” usłany był masą trupów polanych chlorem. Wiatr unosił strzępy podartych banknotów. Jeden z grupy robotniczej poznał swego brata z miasteczka Michaliszki. – Zaczęliśmy – opowiadał dalej – odmawiać kadysz, modlitwę za umarłych, ale było tak jakbyśmy się modlili za siebie samych. – Znosili porozrzucane trupy i układali w długie, równe szeregi.
Tak wyglądało w Ponarach, słynnym miejscu kaźni.
42
Dzieci z miasteczka Soły
Dotychczas w literaturze polskiej ukazał się tylko jeden opis Józefa Mackiewicza* w Orle Białym, zamieszczony następnie w antologii W oczach pisarzy wydanej pod redakcją Gustawa Herlinga-Grudzińskiego; dotyczył on właśnie masowej masakry Żydów w Ponarach z okresu, gdy zwożono ich tam pociągami, zarówno z Wilna, jak okolicznych miasteczek w r. 1943. Rzecz charakterystyczna jak powtarza się ten sam obraz w opowiadaniu dzieci żydowskich z miasteczka Soły, położonego na tzw. Czarnym Trakcie pomiędzy Wilnem i Mo-łodecznem.
W cztery dni po straszliwej masakrze – mówi dr Dworec-ki – zgłosiła się do centrum medycznego Gołda Tapuch i przyprowadziła dwoje dzieci, chłopczyka lat około ośmiu i dziewczynkę około dwunastu. – „Te dzieci – powiedziała – są dziećmi mojej siostry. Uratowały się one z Ponar, poradźcie mnie co zrobić, by ich nie wykryła policja żydowska i nie wydała z powrotem w ręce katów?”
„Wyjechaliśmy z miasteczka Soły wielkim transportem – opowiadają dzieci – i ludzie usiłowali ciągle sprawdzać kierunek jazdy, z wielkim niepokojem. Wreszcie pociąg zatrzymał się przy stacji, na której odczytano tablicę z napisem: Ponary. Powstała ogromna panika. Żydzi tłukli w ściany, jakby w nadziei, że uda się im je przebić. Znajdowaliśmy się w pierwszych wagonach. Wreszcie otworzono drzwi i kazano nam wszystkim wyjść, ustawiając się wzdłuż wagonów. Na stacji znajdował się również drugi pociąg, bardzo długi. Z dwóch stron każdego wagonu stali żołnierze w litewskich mundurach z karabinami. W pewnym momencie zaczęto nas okładać kolbami, zmuszając do marszu w kierunku drogi prowadzącej za odrutowanie. Wszyscy zrozumieli wtedy, że już nie ma nadziei. Nagle jeden z młodych Żydów wyskoczył z kolumny i rzucił się w las do ucieczki. Żołnierze zaczęli strzelać. Powstało zamieszanie, Żydzi zaczęli się rozbiegać wzdłuż torów, skakać przez rowy do lasu. Żołnierze litewscy i gestapowcy strzelali we wszystkich kierunkach. Nasza mama wzięła nas za ręce i krzyknęła: „Ratujmy się!” Pobiegliśmy w kierunku odwrotnym od tego, w którym pierwotnie uciekał ów młody Żyd. Kule gwizdały koło uszu, ludzie padali, trzeba
43
„Ponary – «Baza»” w tomie Fakty, przyroda i ludzie, Kontra, Londyn 1984 i wyd. następne. Wyd.
było ich przeskakiwać. Jedna z kuł dosięgła naszą mamę w pełnym biegu. Padając zdążyła nam krzyknąć: „biegnijcie dalej!» Biegliśmy, a czasem pełzali na czworakach, gdy kule gęsto gwizdały. W ten sposób dopadliśmy lasu. Gdy noc zapadła, słyszeliśmy kroki. Byli to inni Żydzi, którzy zdołali się uratować. Pomiędzy nimi było też sporo dzieci. Nazajutrz zauważyliśmy mieszkańców, ale baliśmy się wychylić, aby nie zostać wydanymi w ręce Gestapo. Wreszcie przechodził jakiś stary człowiek. Wyszliśmy na drogę, mówiąc mu, że uciekliśmy z Ponar. Dał nam kawałek chleba i wskazał kierunek do Porubanka, lotniska podwileńskiego, gdzie pracowali Żydzi z getta. Gdy tam dobrnęliśmy, oni ukryli nas w kolumnie powracającej z pracy i w ten sposób dostaliśmy się do getta.”
Na ogół liczbę Żydów, którym udało się uciec z zamieszania w Ponarach, obliczano na 500.
W tym czasie doszła wiadomość, nadana przez polską stację „Świt” o powstaniu getta warszawskiego.
Upiorny dar…
Po upływie kilku dni po zakończeniu masakry tych transportów, władze getta ogłosiły, że otrzyma ono dar, dar w postaci ubrań zdartych z trupów ponarskich! W tym celu należy wysłać tam odpowiednią ekipę celem zgromadzenia wszystkich pozostałości. Nikt nie ośmielił się odmówić. Ekipy robotnicze wysłano i ubrania, naczynia domowe, rzeczy rozmaite, a nawet chleb wieziony przez skazańców, załadowano na ciężarówki i sprowadzono do getta. Wjechały one jak wozy pogrzebowe.
Z początku Żydzi nie chcieli się zgłaszać po rozdawane „dary”, w końcu jednak rezygnacja, chłód, nędza przemogły wszelkie inne względy. Judenrat wyznaczył kobiety, które naprawiały i zaszywały podarte i przestrzelone ubrania. Po czym sporządzono listę najbardziej potrzebujących i rozdawano im w miarę zgłoszeń.
– Nie chcesz nosić? To sprzedaj, gdy nie będziesz miał już nic do jedzenia.
Koniec Jakuba Gensa
Czy wiedział on, zadawano sobie wciąż pytanie, że pięć tysięcy Żydów, wywożonych rzekomo do Kowna, wyląduje nie w Kownie, a na Ponarach? Czy nie wiedział? – Zdaje się jednak, że on nie mógł nie wiedzieć, on, który rozporządzał przecie własną siecią szpiegowską. Wiedział i nie uprzedził. Więc mimo wszystko krwawy zdrajca?… Znaleźli się jednak tacy, którzy go wciąż bronili. Istotnie, w ostatniej chwili Gens zachował się w sposób nieoczekiwany. Kto jak kto, ale on miał sposobności sporo, by uciec. Tymczasem zostaje wezwany do Gestapo.
Jeden z jego osobistych agentów zawiadomił go, że tym razem nie wróci już. Że zapadł wyrok śmierci i zostanie zastrzelony. Niech nie idzie, niech ucieka.
– Jeżeli ja, komendant getta, ucieknę – odpowiedział Gens – tysiące Żydów przypłaci głową moje życie.
Istotnie, nie wrócił już nigdy. Został zastrzelony dnia 15 września 1943 roku. Ustalono nawet nazwisko jego zabójcy. Był to gestapowiec, który się nazywał Neugebauer.
Rot
Tygodnik Ilustrowany (Londyn) 1950 nr 12-15, 9-30 kwietnia
Serial został zrealizowany „na podstawie” powieści Ałbeny Grabowskiej (ur. 1971 w Pruszkowie, żyjącej lekarki-pisarki)
Wśród nazwisk zespołu produkcyjnego serialu „Stulecie Winnych” jest taka informacja:
– odcinek 1 – scenariusz: Ariadna Lewańska, Ilona Łepkowska (ta od wszystkich męczących tasiemców, żona Czesława Bieleckiego, który oficjalnie informuje o swojej żydowskiej narodowości)
– odcinek 13 – scenariusz Katarzyna Terechowicz, Magdalena Holland-Łazariewicz (młodsza siostra reżyserki Agnieszki Holland, Żydówki)
– odcinek 20 (ostatni wyemitowany w niedzielę) – scenariusz Michał Buszewicz (widnieje w składzie zespołu „Teatru Żydowskiego http://www.teatr-zydowski.art.pl/zespol/michal-buszewicz); kierownictwo literackie Ilona Łepkowska
Nie czytałam powieści, więc nie mogę ocenić jak wiernie scenarzyści trzymają się oryginału. Ciekawe, czy w powieści jest KARUZELA? Czy scena z karuzelą została wlepiona celowo przez żydowski zespół scenarzystów, żeby uwiarygodnić wieloletnią antypolską narrację.
Też mnie ta karuzela powaliła – śmierdzi czosnkiem na kilometr.
Czy poprzedni prezes TVP J.Kurski miał wpływ na produkcję serialu, czy wiedział o czym jest i jakie numery mogą wyczyniać Semici z naszą historią? Ciekawe, czy np. w Turcji publiczna telewizja zatrudniłaby Murzynów, albo Chińczyków, żeby robili serial o tureckiej historii? Albo Hindusi?
Temat warszawskiego getta, i każdego innego w Polsce jest jak zawsze zakłamany. Ot jest wojna, jest Warszawa i jest getto. Spadło z Księżyca chyba – bo NIGDY W TVP NIKT NIE POWIEDZIAŁ JAK I DLACZEGO POWSTAŁY GETTA ŻYDOWSKIE W POLSCE, na jakiej zasadzie działały, dlaczego była policja żydowska. Nikt też w żadnym programie nie pokazał mapy Warszawy jak duża część przedwojennej polskiej stolicy została wydzielona jako państwo w państwie, jak Polacy zostali pozbawieni własności, kamienic, ulic, wszystkiego. Jak toczyło się życie w getcie, kto tam rządził, kto pobierał podatki, komu je oddawał. Aż do momentu kto tak naprawdę walczył w powstaniu w Getcie Warszawskim i zginął, a kto i dlaczego przeżył.
Jest tyle ciekawych spraw do nakręcenia dla żydowskich scenarzystów. Ale oni nie chcą tego robić i zamiast zajmować się np. rabinami z getta, opowiadają o księdzu, który pod wpływem niewyobrażalnych zbrodni porzuca stan kapłański.
Zastanawia mnie jedna formalna rzecz: ta mianowicie, czy autorka powieści sprawuje jakiś „nadzór autorski”, czy może jakiś sprytny koszerny prawnik stworzył umowę, w której Ałbena Grabowska za odpowiednie wynagrodzenie zrzeka się praw autorskich? A może to wszystko jest zgodne z powieścią – wie ktoś?
Jeśli nie jest, to bardzo przydałaby się ustawa o IPN w wersji sprzed żydowskich zmian.
Widzę, że popełniłam tekst zgodny z żydowską narracją.
Poprawiam się: Warszawa nie była stolicą Polski w latach od października 1939 do maja 1945 roku.
„…opowiadają o księdzu, który pod wpływem niewyobrażalnych zbrodni porzuca stan kapłański. ZBRODNIE POPEŁNIALI NIEMCY NA POLSKICH OBYWATELACH w ramach przygotowywania przestrzeni dla Niemców.
Dziękuję
@Alinie
@ Sarmacie
za istotne komentarze
Nie ma za co Panie Bracie ;-)
Laudetur Iesus Christus et Maria semper Virgo
Pamiętam, że po sławetnym artykule krakowskiego profesora literatury Jana Błońskiego pt. Biedni Polacy patrzą na getto, który ukazał się w styczniu 1987 r. w Tygodniku Powszechnym, podniosła się ogólnonarodowa dyskusja – pilnowana, ma się rozumieć, przez biuro polityczne Sanhedrynu w Polsce, by zanadto nie zboczyła z jedynie słusznej linii – o zachowaniu się Polaków w tamtym czasie.
Dyskusja trwała przez parę dobrych lat i jej osią był właśnie ów paszkwil napisany wierszem przez Czesława Miłosza o “wesołej polskiej karuzeli” kręcącej się pod murami płonącego getta. Jednak dyskusję tę swoim ważnym tekstem “Karuzela na Placu Krasińskich. Czy śmiały się tłumy wesołe?” (28.04.2004) pchnął w kierunku prawdy historycznej prof. Tomasz Szarota, podważając na łamach “Rzeczpospolitej” krzywdzący obraz Polaków zawarty w wierszu “Campo di Fiori” http://niniwa22.cba.pl/szarota_karuzela_na_placu_krasinskich.html
Ten sam Tomasz Szarota, w w 2009 r.wydał obszerną monografię pt. Karuzela na Placu Krasińskich. Prócz własnej krytycznej analizy, zamieścił tam również głosy innych autorów, żyjących jeszcze świadków tamtej epoki, listy do redakcji różnych pism – często niezamieszczane, itp. Książka ta ostatecznie podważa, jeśli nie obala mit stworzony przez Miłosza o warszawiakach “śmiejących się wesoło” pod murami ginącego Getta (Tomasz Szarota: Karuzela na Placu Krasińskich, Oficyna Wyd. Rytm, W-wa 2009). Po ukazaniu się tej monografii, dyskusja na temat rzekomej “wesołej karuzeli” ucichła – niestety, kłamliwy wiersz Miłosza pozostał.
Dyskusja może ucichła ale żeby paszkwil Miłosza trwał w umysłach wszystkich ludzi postarała się Ilona Łebkowska i scenarzysta z Teatru Żydowskiego. Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości?
Czy ktoś przeczytał powieść “Stulecie Winnych”? Czy karuzela tam jest? Jeśli jest, to może cała powieść została po to napisana, żeby utrwalić żydowskie kłamstwo?
Nasuwa mi się przy okazji takie proste pytanie: jak Żydzi w getcie mogli widzieć karuzelę, skoro ukrywali się, walczyli, albo już nie żyli?
Dziękuję za komentarze. Tak się składa, że ostatni laureaci nagrody Nobla: Miłosz, Wałęsa,Szymborska, Tokarczuk to ludzie z marginesu, renegaci. Nie zmienią tego niektore dobre wiersze Miłosza i Szymborskiej. Tokarczuk natomiast jest autorką nieprawdopodobnego bełkotu – jak na lewaczkę przystało.
KATYŃ Aleksander Jabłonowski 20.04.2020r.
Film z Jabłonowskim to przeraźliwy bełkot pełen kłamstw, przeinaczeń i przemilczeń, pewnie za rosyjskie pieniądze..
Osobiście Jabłonowskiego vel Olszańskiego nie trawię za jego prorosyjkość. Szkoda, że komentator nie napisał, co według niego jest kłamstwem, co przeinaczeniem, a co przemilczeniem. Katyń był ludobójstwem stanowiącym jeden z cyklów sowieckich zbrodni. Absurdem jest twierdzenie, że za wszystkie zbrodnie odpowiadają Żydzi. Błochin był Żydem? Pierwsze słyszę.
Jabłonowski mówi prawdę o zdradzie sojuszników, natomiast przemilcza (pewnie robi to specjalnie) wiele istotnych wątków dotyczących ewakuacji armii Andersa.
CAMPO DI POLEN
/trawestacja – Campo di Fiori Miłosza/
W Krakowie na Kazimierzu
Autokarów warczących rzędy
Ulica zasłana dymem
Z czarnych plujących wydechów.
Patrzą przez szyby na gojów
Dobrze wykarmione dzieci
W niebiesko-białych ubrankach
Owoce ziemi Kanaanu.
Patrzą na ślady swych ojców
Spalonych bez sprzeciwienia
Wysłani do pieca przez ich
Własnych braci Sonderkomando i kapo
Dym z obozowych kominów
Nie docierał do ich pobratymców
bankierów w USA, marmurów korytarzy
i złota gabinetów ich banków.
Nie wspominali Campo di Fiori
W Nowym Jorku licząc zyski
W pogodny wieczór wiosenny
Przy szmerze muzyki Glena Millera
Doniesienia z gett w Europie nie psuły
im humoru w szabasowy wieczór
I nim zgasły płomienie świec
Szykowali garnitury na nowy dzień
I nikt z nich nie myślał
o samotności ginących
o swoim rodaku Fritzie
który wynalazł wspaniały cyklon
o wysyłaniu synów Judy na łono
Abrahama, a ich niemieccy koledzy
usłużnie budowali potęgę austriackiego
malarzyny o błazeńskich pozach.
I gdy nastał świt
Już biegli do swoich biurek
liczyć swoje geszefciarskie zyski
trzask zamykanych sejfów
głuszył ich sumienia
wszak nie ich winą było
że popioły ich narodu miały
wymościć drogę do Ziemi Obiecanej.
A ci ginący – nie samotni
Zapomniani przez swoich
Ratowani przez gojów
Wiedzieli, że ich następcy
Odpłacą, im za to stokrotnie
W katowniach ubeckich lochów
I już z nowymi nazwiskami
Rozeprą się wygodnie
Na nowym Campo di Polen.
© Marek Mozets
Bardzo dobre.
I rósł naród panów…
Mam pomysł dla Krakusów:
Żydowska młodzież jest odcięta od prawdy. Można to teraz łatwo naprawić – prawdę o tym jak zginęli ich przodkowie w Polsce trzeba napisać bardzo zwięźle i dosadnie a następnie przetłumaczyć i wydrukować na największych arkuszach, takich na całe dostępne okno. Powiesić w oknie tam gdzie parkują żydowskie autobusy. Niech dzieciaki czytają.
Oczywiście konieczne jest stałe monitorowanie okolicy z kilku ukrytych kamer o największej rozdzielczości na wypadek, gdyby jakieś Żydziątko miało zamiar zniszczyć okno. Okno dobrze byłoby zabezpieczyć folią kuloodporną, bo ochrona Żydziątek ma UZI do walki z polskim antysemityzmem.
Na jakiej zasadzie agenci obcego państwa mają broń ostrą na terytorium Polski powinien wyjaśnić jakiś kandydat na prezydenta i odpowiedzieć w następnej debacie, czy utrzyma to bezprawie jeśli zostanie prezydentem.
Kto zezwolił/puścił to gówno w TVP?
Przed wszystkim to nie żadne “żydziątko” zniszczy cokolwiek tylko przyjdzie patrol MO (nie policja! MO) i wpierdo…. takiemu delikwentowi mandat na dobry początek za coś tam […]. Potem pojawią się kolejne urzędy i sądy i taki śmiałek wyląduje w … psychiatryku a i żona się z nim rozwiedzie … i dostanie w nagrodę cały majątek wspólny.
Przykro mi to powiedzieć, ale nie ma Pani bladego pojęcia jak takie sprawy się tu w III RP załatwia.
W razie czego mogę poszerzyć informacje co do tych metod.
Czyli Sarmato potwierdzasz niejako, że żyjesz w żydowskiej koloni, niewoli, i nie masz pomysłu jak się z tej niewoli wyzwolić, bo telepiesz się ze strachu zanim cokolwiek zrobisz.
To wymyśl jakiś skuteczniejszy sposób uświadomienia żydowskiej młodzieży o polskiej historii i odpowiedzialności ich ziomków za zbrodnie na Polakach.
W sumie jednak Twoje obawy są bezpodstawne, bo chodzi o tekst z wydrukowaną PRAWDĄ, a nie tekstami antysemickimi. Pozostaw właścicielom okien decyzję, czy zechcą skorzystać z mojego pomysłu. Mogą przedrukować cytaty napisane przez Żydów …. Ja nikogo nie zmuszam, nie nakazuję, ani zakazuję.
Dokładnie wiem jak są załatwiane sprawy w III RP – tak samo jak za komuny, bo nikt nie wygonił z sądów komuszych sędziów i ich potomków, bo wszyscy – jak Sarmata – telepią się ze strachu.
No może nie wszyscy – wczoraj i dziś przedsiębiorcy manifestowali na ulicach Warszawy, zdesperowani brakiem dochodów i brakiem obiecanej publicznie przez prezydenta i premiera pomocy finansowej. Pytam znajomych przedsiębiorców czy dostali jakąś pomoc – nikt nie dostał pieniędzy. Wnioski czekają na rozpatrzenie …
Skąd w tobie kobieto tyle złości, jadu i pomówień w stosunku do mnie. Przecież mnie nie znasz a twierdzisz dwukrotnie, że:
Jedno co pewne to nie “telepię się ze strachu” tylko chodzę po mieście bez “maseczki”. Nawet jej nie nabyłem.
Powiadają, że pies jest przeciwieństwem kobiety – rozumie wszystko a nic nie mówi.
Swoich pomówień, złości i jadu Sarmata nie widzi?
W moich wpisach nie ma żadnego jadu ani złości – jesteś człowieku mocno przewrażliwiony na swoim punkcie.
Myślę, że ten serial jest support’em (w ramach pedagogiki wstydu) pod żydowskie roszczenia. Społeczeństwo musi się czuć winne, aby się zgodziło na tę hucpę.
Zerknąłem na ostatnie odcinki związane z rokiem 1968. Fałsz. Nie ma żadnych wyjaśnień dotyczących kulis wydarzeń marcowych- nie ma nic o konflikcie dwóch grup przestępczych polskiej i żydowskiej. Wykreowano wątek ofiary wydarzeń – pobitej przez milicję Żydówki, która poroniła. Dziewczyna dowiedziawszy się przy okazji, że jako mała dziewczynka z getta została uratowana przez Polaków wyjeżdża do Izraela. Polskie dzieci są przedstawione jako prześladujące innych za prawdziwe lub urojone pochodzenie.
Komunistyczni przestępcy są pokazani tylko i wyłącznie jako osoby narodowości polskiej.
Tak, tak, widziałem kątem oka ten odcinek, po nim się pokłóciłem z matką o to, że jako katoliczka, ogląda z zapałem ten antypolski serial. To prawda, cała fabuła filmu poświęca nieproporcjonalnie dużo czasu, losom Żydówki lub Niemki, a tymi najgorszymi w serialu są oczywiście Polacy, poza kilkoma postaciami, służącymi raczej za figowy listek dla fałszywej narracji. Nawet hitlerowcy, mówiący po niemiecku, wypadają tam miło i kulturalnie, natomiast Polacy kolaborujący z hitlerowcami (policja granatowa, szmalcownicy) wysunięci się na plan pierwszy i eksponowani jako najgorsze szuje.
To zresztą nie jedyny serial od lat, który urabia światopogląd i zachowania widzów, większość seriali w telewizji publicznej, jest, ubraną w rozrywkę, propagandą.
Najgorsze, że niezależne media patriotyczne, bardzo mało mówią o tych serialach, jak one są destrukcyjne.