Ojciec Augustyn Pelanowski “Ocalenie”

Grzechy dotyczą wszystkich. Wszyscy jesteśmy grzesznikami i nawet sprawiedliwy idzie na dno siedem razy na dzień i jest wyciągany z dna swojej nędzy (por. Prz 24, 16).

Dlatego Chrystus dał nam Kościół – łódź, żeby ciągle można było być wyciąganym sieciami Bożych sakramentów. Z łodzi się nie wysiada na środku morza, z Kościoła się nie odchodzi, jeśli jest się przy zdrowych zmysłach.

Życie zakonne

Pielgrzymki od sklepu do sklepu, od hurtowni do hurtowni, dzień w dzień oraz telefony i SMS-y od zainteresowanych. Jak się uda – różaniec w drodze za kierownicą, bo w klasztorze nie ma szans. Około 13 obiad z przełożonym i trzema współbraćmi. Tam tematy dyżurne: pogoda, dbałość o zieleń w ogrodzie, porównywanie cen produktów, przekazanie rachunków, dezorientujące uśmiechy i drobne uszczypliwości. Obiad trwa średnio około 15 minut, z czego połowa to raczej cisza albo tematy zastępcze, czasem polityczne i prognozy pogody, szukanie winnego z jakiekolwiek powodu – przełożony sprawdza wtedy paragony i pyta, dlaczego za mięso płaciłem tak drogo i że trzeba kupować tańsze, bo smak można „podrasować” przyprawami. Stres. Wchodzę do niego, do gabinetu, siedzi przed komputerem i patrzy w tabelki, w końcu mówi, nie patrząc na mnie, żebym osobno doładowywał sobie telefon, bo za drogo wychodzi. Później do godziny 15 – pomoc w kuchni, zmywanie i wspominanie prymicyjnej Mszy i marzeń o posłudze kapłańskiej, codzienne doznawanie frustracji, poczucia rozminięcia się z powołaniem, wysłuchiwanie plotek osób, które kręcą się po kuchni. Od 15.00 do 18.00 koszenie trawy, które wymusili producenci kosiarek, by mieli rynek zbytu albo pozostałe zakupy, na przykład środków czyszczących albo czegoś innego. Jeśli się uda, co się zdarza, to mam piękny czas, aby wreszcie odprawić rozmyślanie lub czytanie duchowe, przeczytać fragment z Biblii, odmówić różaniec, Godzinę Czytań, modlitwę w ciągu dnia, nieszpory. W jednym bloku wszystko, bo inaczej się nie da, później nie będzie czasu. Więc mimo starań, wszytko w stresie. Trzeba to robić dyskretnie, by ktoś z pozostałych członków wspólnoty nie wszedł przypadkiem do kaplicy i nie oburzył się na zbytnią pobożność i leniuchowanie przed Jezusem. Znowu stres. Praca, praca, praca, bo praca to pieniądze, a dom jest ogromny i świetnie wyposażony, stąd wydatki i wpływy zganiają sen z powiek przełożonego. Istota życia zakonnego. Od 18.00 pomoc w kuchni do ok.19.15. O 20.00 Eucharystia – zmęczone oczy i trudność w skupieniu, ale usługi hotelarsko-gastronomiczne spychają Mszę św. na koniec dnia. Około 21.00 do 22.00 możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu. Jestem na niej sam. W kaplicy, na szczęście, nie ma współbraci, bo gdyby któryś zajrzał, otrzymałbym karcące spojrzenie lub ironiczną uwagę o dewocji. Przychodzą tylko na brewiarz poranny. Modlitwa nie jest mile widziana, tematy o Biblii raczej zakazane, a jakiekolwiek formy pobożności wywołują uśmiech na twarzy i drwiny. Praca, praca, praca, bo praca to pieniądze, których nawet nie widzę, bo kieszonkowe miesięczne starcza na kosmetyki i zapłacenie abonamentu telefonicznego. Bogu dziękuję, że nie ściągam aut z Niemiec, by sobie nimi pohandlować w ramach usprawnienia „duszpasterstwa”. Tyle. Pytam o rekolekcje, otrzymuję odpowiedź: „Pojedziesz na rekolekcje, jak sobie znajdziesz zastępstwo na zmywak”. „Kiedy będziesz malować plac zabaw? Dlaczego nakrętki do termosu są inne? Najlepiej malować przed południem, kiedy nie ma jeszcze dzieci. Jaki kolor farby wybierzesz?”

Czy przed wstąpieniem do zakonu, marzyłem o usłyszeniu takich pytań w zakonie? Czy to spełnienie marzeń o życiu monastycznym? Ale lepsze to niż ćwiczenia jogi lub buddyzm zen u benedyktynów albo warsztaty z coachingu u dominikanów. Pytania: ”Wiesz jak zbudowany jest ekspres do kawy?”, ”Gdzie kupowałeś masło? Dlaczego tam!? Należało jechać do tego taniego sklepu!”, ”Patrz na ceny, abyś nas nie puścił z torbami”, ”Rób zdjęcia cen produktów telefonem i później porównuj z tymi samymi produktami w innych sklepach”. Oto zestaw codziennych uwag monastycznych.

Osobiście sam nazywam się już tu humorystycznie Pan X, bo kapłaństwo mi się zminimalizowało do półprzytomnej Mszy wieczorem. Chciałbym bardzo się skupić, ale nie mogę i przed oczami mam kaszę gryczaną i worki do odkurzacza oraz aerozol przeciw komarom i goluśkie kurczaki, a tu hostia na patenie. Otwieram lekcjonarz, chcę się skupić na czytaniach, wczoraj przygotowałem homilię, ale nic nie pamiętam, reset. Przypominam sobie, że zepsuła się pralka. A sześć lat marzyłem o spowiadaniu, służbie ludziom, o homiliach i rekolekcjach. Mrzonki.

Coraz mniej jest homilii, które karmią, coraz mniej rekolekcji, które wzmacniają, coraz mniej kapłanów, którzy tłumaczą tajemnice Zbawienia i chcą wysłuchiwać cierpliwie tajemnic grzechów w konfesjonale. Popatrzcie sami, co się dzieje z Kościołem, czy nie przypomina Egiptu w czasie siedmiu lat głodu? Gdzie szukać pokarmu dla duszy? U Józefa! Kto jest Józefem? Ten, który rozdaje żywność we własnym czasie ze spichlerzy Biblii. Jeśli znacie takich kapłanów, nie pozwólcie sobie ich zabrać. Czasy obfitości się właśnie skończyły.

O posłuszeństwie

W istocie rzeczy temat posłuszeństwa, jak już wcześniej zaznaczyłem, należy ściśle do kompetencji drugiego przykazania z Dekalogu. „Nie wzywaj imienia Boga na darmo” – czyli nie udawaj, że działasz w imieniu Boga. Nieszczęśliwe tłumaczenie i mylące, i należy zwrócić się do oryginału, by wytłumaczyć jego sens, bowiem po sprawdzeniu treści tego przykazania można go zinterpretować następująco: Nie czyń mistyfikacji, że Bóg czegoś chce, kiedy w ogóle Go o to nie pytałeś, ani On sam nie powiedział, że masz to uczynić! Nie twórz imitacji woli Bożej, powołując się na posłuszeństwo.

Dlatego powinniśmy, zwłaszcza w obszarze tego ślubu, jako zakonnicy, a inni jako wierni katolicy, zwrócić uwagę na zasadzki kryjące się w tej materii. W niektórych sytuacjach bezmyślne posłuszeństwo może być nawet grzechem, na przykład gdy ktoś każe mi zrobić coś w imię Boga lub posłuszeństwa papieżowi, biskupom przełożonym, co grozi moją śmiercią lub krzywdą fizyczną lub psychiczną i co najgorsze: potępieniem. Wszelka krzywda nie może być celem posłuszeństwa, bo wtedy mamy przypadek cooperatio ad malum – współpracy w złym. Żaden papież nie może mi kazać na przykład podciąć sobie żył w imię posłuszeństwa i powoływać się na Boga przy tym, bo jest to grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu, on stawiałby się w miejscu Boga; nie może mi też nakazać, bym sobie wydłubał oczy albo tkwił w sytuacji, która doprowadzi mnie do psychozy, schizofrenii, fizycznej lub moralnej krzywdy, wysyłając mnie do środowiska, które doprowadzi mnie do trwałych uszkodzeń psychicznych. Nie będę posłuszny i nie będę przykładał ręki do rozbicia związków małżeńskich, do pedofilii, do homoseksualnego kapłaństwa, nawet jeśli papież otacza się homoseksualnymi biskupami. Nie będę posłuszny zmianom w liturgii, które byłyby zbezczeszczeniem sakramentów. Nie mogę być posłuszny papieżowi, biskupom przełożonym, gdy na skutek ich nakazów musiałbym stać się heretykiem lub legitymizować herezję, apostazję, schizmę, inwazję islamu i ruinę katolicyzmu, bez względu na to, na co się oni powołują itd. Jeśli papież nie jest heretykiem, to dlaczego polscy biskupi nie rozdają Komunii Świętej ludziom żyjącym w drugich związkach, konkubinatach? A jeśli jest heretykiem, to dlaczego nazywają go papieżem?

Ja nie będę słuchał takiego „papieża”, który mi mówi, że wszystko jedno czy jestem protestantem czy katolikiem, bo i tak wierzymy w tego samego Chrystusa. Ani nie będę posłuszny kardynałowi, który twierdzi, że w tłumie zadowolonych imigrantów z Afryki o islamskich imionach ukrywa się pewnie jakiś święty.

Umiem odróżnić bełkot od prawdy objawianej, bo zbyt długo, mimo mojej nędzy ludzkiej, obcowałem z Pismem Świętym i zbyt wiele godzin przeklęczałem. Jak ktoś chce być zwiedziony, proszę bardzo, jak ktoś mi chce uwierzyć, niech sam sprawdzi. Niech się dowie więcej, niż ja się musiałem – chcąc nie chcąc – dowiedzieć.

Grzechy dotyczą wszystkich. Wszyscy jesteśmy grzesznikami i nawet sprawiedliwy idzie na dno siedem razy na dzień i jest wyciągany z dna swojej nędzy (por. Prz 24, 16).

Dlatego Chrystus dał nam Kościół – łódź, żeby ciągle można było być wyciąganym sieciami Bożych sakramentów. Z łodzi się nie wysiada na środku morza, z Kościoła się nie odchodzi, jeśli jest się przy zdrowych zmysłach.

O herezji

Wystarczy zajrzeć do opinii profesora Bartyzela na temat deklaracji z Abu Zabi albo wypowiedzi arcybiskupa Lengi na ten temat. Pluralizm religijny i różnorodność ras i kultur nie jest wyrazem mądrości Boga, tylko konsekwencją grzechu pychy, o jakim mówi w sposób metaforyczny Biblia, ukazując bezczelność motywacji budowania wieży Babel, której kontynuacje mamy dziś w gmachu im. Louise Weiss w Strasburgu. Z deklaracji wynika, że Bóg chciał takich religijnych hybryd jak satanizm albo religie kananejskie, na przykład kult Molocha, który – jak wiemy – ogniskował się wokół rytuałów dzieciobójczych.

Chrześcijaństwo nie jest jedną z religii, lecz objawianiem się Bożej propozycji zbawienia pośród ludzkich zaślepionych prób tworzenia religii. Tego się nie da porównać, jest to absurdalna herezja. Poza chrześcijaństwem, poza jego granicami mamy już tylko ślepe błądzenie, a w samym chrześcijaństwie jest przejrzenie na oczy. I to właśnie symbolizuje tekst o niemożliwości Objawiania się Boga poza Ziemią Świętą, o którym wcześniej mówiłem. Ale co teraz jest Ziemią Świętą stanowiącą granice Objawienia? Jezus przecież mówi wprost: „Kto zachowa Moją naukę, nie zazna śmierci na wieki” ( J 8, 51). Tak więc Ziemią Kanaan jest tak naprawdę wierność NAUCE Chrystusa. Dziś wcale niełatwo trzymać się granic nauczania Jezusa, skoro wystarczy wyjechać za granice Polski, do Niemiec i zobaczyć, że nauczanie o sakramentach, dogmaty, moralność katolicka zostały zbezczeszczone przez ludzi, którzy lubią defilować w uniformach wcale niepasujących do ich postępowania. Zresztą, myślę, że już w Polsce nauczanie Chrystusa jest mocno nadwyrężone w coraz liczniejszych miejscach: wystarczy posłuchać nauczania wielu liderów wspólnot katolickich albo iść do niektórych kościołów dominikańskich czy jezuickich, by osłupieć z trwogi. Ale to nie jest najgorsze. Myślę, że najgorsze jest to, że nikt z „pasterzy”, na przykład w Polsce, nie protestuje, zdaje się o tym w ogóle nie mówić. A milczenie bywa zgodą – i to jest smutne. Może się pocieszają, że to dzieje się ZA GRANICĄ? Tymczasem, nawet Abraham nie mieszkał w swojej ojczyźnie przez długi czas i nie od szerokości geograficznej uzależnione jest zbawienie, lecz od wierności Objawieniu i Tradycji.

___________________________________________________________________________________________________________

Fragmenty wywiadu z Ojcem Augustynem Pelanowski

 

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne