List otwarty w sprawie protestanckich kursów w Kościele Katolickim
Jestem katoliczką z wyboru, a młodość upłynęła mi w zborze zielonoświątkowym, którego członkami do tej pory pozostają moi rodzice i rodzeństwo. Moja droga do Kościoła Katolickiego była długa i trudna, nie tylko ze względów rodzinnych, poprzedzona latami studiowania historii Kościoła, historii schizm i herezji, różnych dokumentów, pism, encyklik, żywotów i dzienniczków różnych świętych. Piszę o tym, gdyż chcę podkreślić, że wybrałam Kościół Katolicki i duchowo, i intelektualnie, uznając, że to właśnie Kościół Katolicki jest tym, któremu dano w depozyt pełnię wiary.
Ze smutkiem zatem obserwuję, że Kościół, który poznawałam ze starszych dokumentów, pism, dzienników i ten obecny, to jakby dwie różne tożsamości, aż korci mnie stwierdzić, że następuje powolny upadek tożsamości katolickiej wśród wielu katolików (nie wszystkich oczywiście). Pomijam już sprawy drobne, jak piosenki, których jako tak zwany lider uwielbienia uczyłam w zborze dwadzieścia lat temu, a które są obecnie nauczane przez młodych organistów lub śpiewane z gitarami przez parafialne chórki i schole, mimo ich ubogiej treści, ograniczającej się do wzbudzania emocji. Pomijam też rzeczy ważne, ale ciągle marginalne, jak na przykład moda na używanie prawdziwego chleba zamiast hostii na mszach w niektórych wspólnotach, zapominających, że w Kościele Katolickim używa się symbolicznej postaci chleba, bo Pan Jezus jest realny, natomiast w zborach protestanckich używa się chleba prawdziwego, bo obecność Pana Jezusa jest tylko symboliczna. To jakiś głębszy problem, polegający na tym, że wielu wiernych, ale też również, a może przede wszystkim, wielu księży przestało wierzyć w wyjątkowość Kościoła Katolickiego.
Mogłabym przytaczać wiele przykładów, ale chciałabym skupić się na jednym, mianowicie na obecnym w parafiach protestanckim kursie Alfa. W zborze ten kurs prowadzi moja własna mama, więc znam jego założenia i treści. Myślałam wpierw, że informacje o kursie w niektórych parafiach, to jakiś wypadek przy pracy, nieświadomość jakiegoś proboszcza, ale ze zdumieniem obserwuję, że propagowany jest w gazetach i portalach katolickich, a również przez niektórych biskupów.
Na mój zdumiony sprzeciw, że przecież to kurs protestancki słyszę różnorakie argumenty. Na przykład, że w tym kursie nie ma prawd wiary katolickiej, ponieważ to jest kurs ‘alfa’ właśnie, czyli początki, a nauczanie o Realnej Obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i Matce Bożej będzie na dalszych etapach, być może w kursie ‘omega’. Tylko kto ten kurs ‘omega’ napisze? Też protestanci? Czy wspólnie? A jaki kurs od nas protestanci przejęli?
Inni twierdzą, że kurs Alfa jest uzupełniany o prawdy wiary katolickiej na potrzeby katolickich wspólnot. Jeżeli zadajemy sobie trud uzupełniania, to w takim razie po co gorszyć ludzi zapożyczaniem kursu od protestantów? Dlaczego nasi księża nie mogą podawać prawd wiary po naszemu? A jeżeli któryś ksiądz jest mało wymowny, to dlaczego seminaria nie przygotowują dla nich serii dobrze zbudowanych kazań i pouczeń? Wychodzi na to, że w katolickim kraju kilkanaście lat katechez, kilkanaście, dla niektórych kilkadziesiąt lat kazań niedzielnych i okolicznościowych wygłaszanych przez księży po studiach teologicznych ma tylko taki skutek, że trzeba brać kurs od protestantów o podstawach wiary i ukradkiem dodawać do niego jakieś słówko o Matce Bożej? Choć tyle jest dobrych rzeczy i pism w katolicyzmie? W moim odczuciu wprowadzanie tego kursu jest tylko kolejnym krokiem na drodze do jakiejś uniwersalistycznej religii.
Przeczytałam parę dni temu artykuł na stronie deon.pl o kursie Alfa. Autorka, Pani Julia Płaneta dowodzi, że nie ma w kursie żadnego zagrożenia: to miejsce spotkania, wsparcia, odkrywania pasji, stawiania pytań. A jeżeli kogoś te pytania „doprowadzą do kościoła protestanckiego? Czy to źle?” (sic!) Czy to źle, że ktoś pójdzie do kościoła protestanckiego? Taki jest skutek kursu, że redaktorka portalu katolickiego nie odczuwa żalu, że ktoś zamiast Realnej Obecności Pana Jezusa, mszy, spowiedzi i sakramentów pójdzie do jakiegoś zboru?
Dopytałam się oczywiście pani redaktor co ma na myśli i potwierdziła w pełni, że „doprowadzenie kogoś do kościoła protestanckiego nie jest niczym złym, dlatego, że w moim odczuciu w wierze na pierwszym miejscu nie chodzi o kościół.” Przecież to przeogromnie smutne. Wiem, że nawet niektórzy biskupi powtarzają, że najważniejsze to doprowadzić do Chrystusa, a nie do kościoła. Ale co to znaczy, skoro Kościół to mistyczne Ciało Chrystusa? Jak można prowadzić do Chrystusa, nie prowadząc do Jego Ciała. Zauważyłam, że dla wielu kościół to bliżej nieokreślony zbiór ludzi uznających się z grubsza za chrześcijan nie wiadomo według jakiego porządku, a nie Kościół Katolicki. To po co w ogóle bawić się w jakąś hierarchię, papieża, biskupów, ciągłość wyświęcania księży przez ważnie ustanowionych biskupów, dogmaty, sakramenty, spowiedzi, sprawowanie Mszy? Po co przez tyle wieków pilnowano czystości wiary? Przecież to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Skoro wszystko jedno, gdzie jesteśmy, to lepiej w ogóle zostawić wszystko, każdy sobie będzie interpretował Pismo Święte jak mu pasuje, dokładnie jak u protestantów, jeden w zborze X, drugi w zborze Y, w zależności od rodzaju ulubionej muzyki i charakteru samo-ustanowionego pastora.
Słyszę, że najważniejsza jest relacja z Panem Jezusem. Wiem z własnego doświadczenia, że już w ponad czterdziestu tysiącach protestanckich denominacji każdy uważa, że ma osobistą relację z Jezusem, z Duchem Świętym i dlatego krytykuje Kościół Katolicki, który „odszedł od nas w czwartym wieku”, dodając do Pisma Świętego jakąś „tradycję”; na podstawie tej „osobistej relacji” nie wierzy w Matkę Bożą, nie uznaje ofiary mszy i postanawia „Duch Święty i my” założyć nowe jeszcze bardziej charyzmatyczne zbory, odchodząc od poprzednich, w których nie było już tak ‘fajnie’. I dla tej pani redaktor jest wszystko jedno, że ktoś sobie pójdzie do jednej z czterdziestu tysięcy takich grup na podstawie wewnętrznego przeświadczenia, że Duch Święty nim kieruje? Przykre. A jaki będzie następny krok? Kurs pre-alfa dla opornych i zachęcanie do wiary jakiejkolwiek w Boga Abrahama, niezależnie czy u muzułmanów czy chrześcijan?
Oto drugi artykuł, w „Gościu Niedzielnym”. Jego autor, pan Franciszek Kucharczak, krytykuje „żonglowanie” słowami kardynała Raymonda Burke, jakoby kurs Alfa był zagrożeniem dla wiary katolickiej. Jako argument za kursem przedstawia pan Kucharczak poparcie władz kościelnych, a także dobre owoce kursu. Pominę na chwilę poparcie władz i przejdę do owoców. Przedstawione historie nawróceń w wyniku uczestnictwa w kursie niczym nie różnią się od wielokrotnie słyszanych przeze mnie świadectw w zborze zielonoświątkowym. Tam również mówią o euforii, odkrywanej na nowo modlitwie, porzuceniu starego trybu życia, nałogów. Po czym przechodzą do kazań, w których nazywa się kult Matki Bożej diabelskim zniewoleniem i przedstawia się jakiegoś potwora z ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej na czole, przedrzeźnia się Mszę Świętą, Najświętszy Sakrament, duchownych katolickich, krytykuje modlitwę za zmarłych itp. Ale owoce są wspaniałe według tego emocjonalnego kryterium „zaczynania nowego życia”. Czy to inspiruje jeden i ten sam Duch Święty? Trudno w to uwierzyć.
Gdy odkrywałam na własny użytek życiorysy świętych i ich procesy beatyfikacyjne oraz kanonizacyjne, zauważyłam wielką ostrożność Kościoła, wieloletnie postępowania, weryfikowanie świadectw, działalność osoby zwanej advocatus diaboli. A tu nagle bez zastrzeżeń kanonizuje się protestancki kurs na podstawie chwilowej „euforii” uczestników, zapominając o tym, że zło ukrywa się pod postacią anioła światłości? Znamy przecież inne historie takich „przebudzeń”, które doprowadziły całe wspólnoty np. Odnowy w Duchu Świętym do odejścia od Kościoła. I nikt już tego nie pamięta? Nie boi się o skutki protestanckiego wychowania całej rzeszy katolików? Ja pamiętam jeszcze inną euforię, taką w zborach zielonoświątkowych, że Duch Święty oświecił Odnowy, które „przejrzały na oczy” i odeszły z katolicyzmu. I wielką nadzieję, że jak najwięcej takich grup wkrótce odejdzie. A jak uczestnicy kursu Alfa też masowo od Kościoła kiedyś odejdą, skoro mówi im się, że wszystko jedno gdzie są, byle mieć „relację” z Panem Jezusem?
Pisze pan Kucharczak: „Ale chwileczkę: czy Duch Święty nie ma prawa pokazać nam czegoś nowego? (…) Gdzie to jest powiedziane, że u naszych braci chrześcijan wszystko jest złe? Gdzie to Kościół mówi, że nie wolno nam czerpać z ich doświadczeń? Gdzie jest mowa, że u nich Bóg nie działa?” Przecież właśnie to zdanie dowodzi, że kardynał Burke ma rację. Ten kurs jest zagrożeniem dla wiary katolickiej. Oto redaktor katolickiego sztandarowego czasopisma, tak jak wcześniej cytowana pani Julia Płaneta, redaktorka portalu katolickiego, uważają, że nie ma nic złego w czerpaniu od protestantów. Katolicyzm im się znudził, a może po prostu go w ogóle nie znają? Bo dla mnie, eks-protestanta, Kościół Katolicki zawiera taką głębię duchowości, myśli filozoficznej, bogactwo dogmatów, przeżyć świętych, że zbory protestanckie to co najwyżej kilkuletnie dziecko przy wykształconym profesorze. I zamiast pragnąć wychować dziecko do roli profesora, to profesor czerpie z „bogactwa” wiedzy dziecka i cieszy się, że dziecko nigdy nie dorośnie? Rozumiem, że zdanie „jeśli nie staniecie się jak dzieci”, zostało zinterpretowane jako konieczność porzucenia wszystkiego, co przez wieki katolicyzm osiągnął na rzecz emocjonalności.
Dalej pan Kucharczak wyjaśnia: „Przecież to Kościół wzywa nas do otwarcia się na inne wyznania chrześcijańskie, to biskupi i księża chodzą na wspólne nabożeństwa wzajemnie do swoich kościołów, dając przykład, w jaki sposób mamy się traktować. I nie chodzi tylko o okazanie sobie szacunku, lecz także o uznanie, że mamy sobie wzajemnie coś do podarowania.” Tak, zauważyłam, że wielu biskupów i księży chodzi na wspólne nabożeństwa do innych kościołów, nawet gdy prowadzą je kobiety „biskupki”. Słyszałam również od księży, i to księży profesorów Papieskiego Wydziału Teologicznego, że jakbym została w zborze zielonoświątkowym, to byłoby tak samo dobrze, jeżeli byłam tam szczęśliwa (co to za kryterium „szczęście” w wyborze kościoła? Pani Małgorzata Braunek była szczęśliwa u buddystów). To ja tyle trudu podjęłam, naraziłam się na niezrozumienie w rodzinie, by usłyszeć, że to wszystko niepotrzebne, łącznie z zarzutem, że pycha mną owładnęła i czuję się lepsza od swoich… Jakby nie istniała obiektywna prawda, którą trzeba przyjąć wbrew wszelkim kosztom… Inny wykładowca Papieskiego Wydziału Teologicznego dowodził nam, żeby nie mówić tego, co przeszkadza protestantom, np. nie mówić „Boże Narodzenie”, bo to jest niepoprawne określenie (nawet się zapytałam czy można ciągle jeszcze mówić „Bogarodzica”?).
Fakt, że tak wielu biskupów i księży popiera ten kurs i chodzi na wspólne nabożeństwa z protestantami, wywołuje u mnie przeogromne rozczarowanie. Nie mogę tego pojąć, że jest im wszystko jedno, gdzie kto przynależy i nie jest żal, że ktoś do Komunii nie przystąpi, że nie będzie uczestniczył w realnej Ofierze Chrystusa, nie pójdzie do spowiedzi? Bo mi jest ogromnie żal, gdy idę do Komunii i wiem, że moja rodzina nie uznaje prawdziwej Obecności Pana Jezusa w Eucharystii.
Pan redaktor Franciszek Kucharczak pisze też o sprzeciwie w łonie kościoła jako znaku działania Bożego. Sprzeciw kogo wobec czego? W naszym kraju to jeszcze – dzięki Bogu! – nie jest aż tak widoczne, ale sprzeciw obecnie wywołują raczej księża i wierni konserwatywni, autorzy „dubia” wobec „Amoris Laetitia”, wszyscy ci, którzy ubolewają nad utratą przez tak wielu zrozumienia wyjątkowości Kościoła Katolickiego, którym przykro, że w świecie opętanym przez ideę ujednolicania i zacierania granic między narodami i rasami, między płciami i ich rolami, funkcjami przynależnymi wiekowi i pozycji, między grzechem a życiem uporządkowanym, a co najgorsze między religiami, Kościół Katolicki dołącza się i stawia kolejne kroki na drodze, na której zwykli wierni nie wiedzą już czy wrócili do Kościoła Katolickiego czy do jakiegoś gwałtownie przeobrażającego się ekumenicznego tworu, który z każdym dniem upodabnia się do zborów, z których uciekali.
Monika Szela
Zauważam to od dosyć dawna…przenikanie prostestantów do KK, usypianie katolików, kiedyś się w wspólnocie DK zdenerwowali jak powiedziałem, że katolicy powinni trzymać się z dala od protestantów, dostałem reprymendę, że przekreślam, że odrzucam itp…wychodzi na moje, ale nie mam z tego żadnej satysfakcji, dlatego z wielkim szacunkiem patrzę na tradycjonalistów, konsekwentnie dbają o czystość liturgii, czystość wiary…tutaj na Legionie była prawdziwa na nich nagonka, a powinniśmy brać z nich przykład, a nie odrzucać w czambuł jak to swego czasu Mateczka czyniła, przy współudziale… można wypełnić nickami wykropkowane pole………………………………………………………………
Ja ostatnio zauważyłem coś czego przedtem nie zauważałem. Od momentu nieszczęśliwego zwrotu w kierunku “jednoczenia nas” kosztem prawdy i zdrowego rozsądku zauważyłem nienawiść ze strony protestantów i ich akolitów
Lub jad, który wydala pan Bruncz, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl, redaktor prowadzący portal luter2017.pl
O postawie z jaką katolicy powinni przyjmować Komunię Św.
Takich przykładów jest mnóstwo na portalach społecznościowych – manifestowana niechęć lub nienawiść do katolicyzmu i Polski.
Jest taka jedna “teoria spiskowa”, że w ramach wprowadzania NWO będzie też wprowadzona “znormalizowana” religia, która powstanie przez wymieszanie wszystkich jakie są i wybranie z nich tego co najlepiej będzie pasować organizatorom.
Jest jeszcze inna “teoria spiskowa”, że masoneria infiltruje Kościół jako strukturę najbardziej odporną na szatańskie wpływy właśnie po to, aby go do tego pomysłu naginać.
Oczywiście “ludzie rozsądni” wiedzą, że żadnych spisków nie ma, a grupy i organizacje tajne różnego autoramentu nic więcej, poza wypiciem kawy w dobranym towarzystwie, nie mają na celu.
A tak na poważnie”
Nawet Ojcowie soborowi Soboru Watykańskiego II (niektórzy z dumą) powiadają, że był on dla Kościoła Rzymsko Katolickiego tym czym rewolucja 1789 dla świata, a co ładnie pokazuje rysunek tu http://jacekbezeg.pl/2014/12/01/dziela-sw-tomasza-z-akwinu-w-plikach-pdf/ .
Rolę jaką kiedyś odegrał święty Atanazy próbuje obecnie pełnić Bractwo Świętego Piusa X. Rozwija się coraz lepiej. Cieszę się, że ktoś jeszcze pamięta moje walki tu toczone w jego obronie. To znaczy, że nie przegrałem z kretesem.
Dziękuję.
Zapraszam na http://www.wyszperane.info http://www.takdlaodry.pl i http://www.jacekbezeg.pl
Z Panem Bogiem Jacek Bezeg
Panie Jacku, cieszę się, że Pan tu zagląda i komentuje.
Akurat niedawno myślałem o moim zachowaniu, kiedy skasowałem Pana notkę o spotkaniu z ks. Stehlinem.
Przepraszam Pana za to. Teraz widzę, że choć kierowały mną dobre intencje – zachowałem się arogancko i niesprawiedliwie.
Pozdrawiam serdecznie.
Toś bardzo niekatolicko powiedział. Postawa godna dobrego chasyda. Czyste “judeochrześcijaństwo” .
Apostołowie szli do pogan, politeistów, bałwochwalców, a Ty chcesz odrzucać braci w Chrystusie? Jeśli błądzą, tym bardziej trzeba wyjść do nich, z miłością i mądrością naszego Kościoła.
Tylko czy jest to wiara nauczana przez Chrystusa? W jego czasach tradycjonaliści to byli faryzeusze i sadyceusze.
Tradycja to powrót do średniowiecza, a nie do korzeni – do Pana, Nauczyciela i Mistrza. Ostatnia Wieczerza nie była sprawowana w rycie trydenckim. Moim zdaniem tradycjonalizm jest głębszym odejściem od Wiary niż ma to miejsce w przypadku wielu protestantów.
Skoro chwalą to zaraz muszę się skompromitować. Bilans musi wyjść na zero.
Oczywiście, że Ostatnia Wieczerza nie była w rycie trydenckim, raczej bliższa temu co dziś robią neokatehumeni.
Tylko czy do tego mamy akurat dążyć jako do idealnego spotkania ze Stwórcą?
Ostatnia Wieczerza dla wszystkich (poza Jezusem) była wieczerzą z takim trochę dziwnym ni to prorokiem, ni nauczycielem. Nie umieli sobie nawet wyobrazić z kim siedzą przy stole, no i tak naprawdę nie zdawali sobie z tego sprawy. Dopiero wiele lat później coś tam zrozumieli i rzeczywiście uwierzyli.
Jak rozmawiali o Jezusie kiedy ich spotkał w drodze do Emaus?
Dziś kiedy ja przychodzę na Mszę Świętą, to po to by spotkać Stworzyciela czegoś co ma przynajmniej 26 miliardów lat świetlnych średnicy (bo dalej nie widzimy) spożyć Jego Ciało, być obecnym przy powtórzeniu Jego śmierci na Krzyżu za nasze grzechy.
To nie może przypominać spotkania kumpli przy piwie, jak może chcieliby ci, którzy chcą być wierni jakiejś idei wierności, czemuś co się zdarzyło tam gdzieś, kiedyś. To wydarzenie zasługuje na zupełnie inną oprawę. Msza trydencka znacznie lepiej do tej sytuacji pasuje niż novus ordo.
Msza trydencka powstawała przez wieki, obrastała w gesty, symbole, znaczenia, słowa. Myślę, że stawało się z nią to przede wszystkim z powodu wzrostu naszej świadomości tego kim jest Bóg i co dla nas uczynił. Z powodu pogłębiania się wiary.
Po SW II novus ordo odbiera Mszy Świętej wiele z szacunku dla Boga.
Więcej szczegółów jest tu http://jacekbezeg.pl/2017/04/15/cialo-chrystusa/
Prawdziwe okazało się twierdzenie “Jaka liturgia taka wiara” Tym razem działające na niekorzyść. Dziś ludzie w kościele bardziej czują się kumplami Pana Boga niż wielbicielami.
W miarę rozwoju nauk rozmaitych coraz lepiej wiemy jak wielka jest różnica między nami a Nim. Powinna rosnąć nasza pokora (jeśli nie jesteśmy idiotami), a więc i objawy należnej czci powinny wyrażać jeszcze głębszy szacunek ( jeśli nie jesteśmy bezczelnymi idiotami). (To znaczy msza trydencka powinna być rozwijana, rozbudowywana, szlifowana, a nie zapomniana, zakazana i zarzucona.)
A tak niestety się dzieje.
To znaczy, że jestesmy nie dość, że idiotami, to jeszcze bezczelnymi idiotami.
Czytałeś ten list? Czy tylko piszesz, żeby tylko pisać?
Protestanci twierdzą, że odeszliśmy jako katolicy od nich a nie oni od nas:))
Asadow, łowca prawdy najprawdziwszej, który brzydzi się kłamstwem zamyka oczy i twierdzi, że trzeba wychodzić do schizmatyków i błagać ich na kolanach, aby wrócili godząc się na ich warunki…patataj, patataj :))gdzieś Ty się uchował??:))
Napisz jeszcze ile czarownic zostało spalonych na stosie przez katolików :)))))…poza tym średniowiecze było epoką nauki i postępu, wbrew temu co niektórzy “oświeceni” twierdzą…
https://tomaszkaczynski.wordpress.com/2014/08/24/dlaczego-sredniowiecze-mozna-nazwac-epoka-naukipostepumoralnego-rozkwitu/
Marku,
przepraszam, ale ja też dołączę do zrobienia krytycznej uwagi na temat Twego wpisu :
« Tradycja to powrót do średniowiecza, a nie do korzeni – do Pana, Nauczyciela i Mistrza. » … « Moim zdaniem tradycjonalizm jest głębszym odejściem od Wiary niż ma to miejsce w przypadku wielu protestantów. »
Ależ Ci się « chlapnęło, Mocium Panie » !
Mylisz Tradycję z tradycjonalizmem.
Tradycję budowali Ojcowie i Doktorzy Kościoła od I do XIV wieku po Ch., w okresie od I do VI wieku w opcji platońskiej i neoplatońskiej, a później realizm Arystotelesa ją kształtował w pracach Jana Filopona, Boecjusza, Alberta Wielkiego, Tomasza z Akwinu…
Tradycjonalizm powstał w XIX w. jako lepsza lub gorsza ideologiczno-światopoglądowa odpowiedź na oświeceniowe, scientystyczne, marksistowskie, ewolucjonistyczne nowinki. Chyba że tradycjonalizm łączymy z gnozą, to pewnie wcześniej i gorzej. Gdy łączymy go z werbalizmem biblijnym, to też niedobrze.
Modne były « powroty do korzeni » : do Marxa, do Freuda, teraz do pierwszych chrześcijan … Czyż nie jest to ten sam trend myślenia ?
Niewątpliwie znajdzie się wielu tradycjonalistów, którzy są sensowni, tak jak znajdzie się wielu sensownych protestantów, ale autorka dyskutowanego artykułu, miejscami bardzo sensownego, nie pisze o osobach lecz o doktrynach : katolickiej i protestanckiej. I na tej płaszczyźnie jest niezgodność. Między nami osobami możemy sobie pogadać o wszystkim i o niczym, natomiast doktryny się różnią; i to mocno. Nie możesz uznać jako informatyk, że układ 01-ynkowy nie jest użyteczny w Twojej działalności, albo gdy ktoś Ci mówi, że to jest nieważne. A doktryna protestancka głosi takie propozycje, których katolik nie może uznać za niebyłe czy nieważne. Jest « niekompatybilna » z katolicyzmem.
I o tym należy mówić.
Na poziomie doktrynalnym nie widzę możliwości pogodzenia tych doktryn czy nawet znalezienia kompromisu. Widać to w praktyce – albo ktoś przechodzi na protestantyzm, albo na katolicyzm.
Teraz na poziomie osobowym można mieć życzliwe relacje – sam miałem wujka protestanta (fizyka, pastora), z którym miło mi się rozmawiało, ale nie na tematy teologiczne.
Można się zastanowić, czy ekumenizm lub dialog międzyreligijny ma jakiś sens ?
W wiekach średnich katolicyzm dominował intelektualnie i moralnie nad innymi propozycjami, dlatego zyskiwał wyznawców. No, może nie wśród Chazarów, ale pewnie akurat ksiądz był niedouczony, a rabin bardziej. Dopiero w XII-XIII wieku doktryna katolicka uzyskała poważne argumenty filozoficzne i teologiczne.
A dzisiaj ? Te argumenty filozoficzno-teologiczne ciągle są, ale niewielu ich używa. Albo dlatego, że ich nie znają, albo zniewoleni ideologią postępu nie chcą ich znać.
Czy gdyby ktoś Ci powiedział, że masz zrezygnować z układu 01-ynkowego lub znaleźć jakiś kompromis, to byś się zgodził ? Pewnie nie, albo zająłbyś się czymś innym, a nie informatyką.
Pozdrawiam
Marku,
Dzięki za cenne uwagi, korekty i napomnienia.
Co do “tradycji” v-s “tradycjonalizm” nie mam nic do dodania, całkowicie muszę przystać na werdykt, że “chlapnęło mi się”, użyłem niewłaściwego terminu, palnąłem głupotę itd. itd. Oczywiście podtrzymuję tezę mojego zdania po zamienieniu “tradycja” na “tradycjonalizm”.
Co do kwestii “powrotu do korzeni” – nie chodzi mi o jakąś modę dotyczącą powierzchownych spraw, tylko o to, że będąc pomiędzy Paschą i Paruzją najbardziej zbliżamy się do jedności z Bogiem kiedy wracamy do esencji nauczania Chrystusa wypełniając ją w naszym życiu. Mówiąc w przenośni – poruszając się ku niebu najwyżej szybujemy, kiedy wracamy do punktu startowego, odrzucając “błędy i wypaczenia” – pochodzące od ludzi lub od Złego. Ot taki paradoks. Nie da się ulepszyć Ewangelii, prawda? Późniejsi święci nie są bardziej święci niż wcześniejsi. Naszym celem nie jest rozwijanie nauki przekazanej przez Zbawiciela i głoszonej przez Apostołów, ale jak najlepsze jej zrozumienie i wypełnienie – w realiach współczesnego nam świata.
W tym sensie Kościół nieustannie powinien wracać do swojego początku, czyli do Wieczernika, Golgoty, Groty Zmartwychwstania i Zesłania Ducha Świętego.
Oczywiście esencją Ewangelii nie są sprawy liturgii, ubioru, języka i innych, tym podobnych przypadłości. Spór dotyczący kwestii formalnych nie powinien zagrażać jedności, a sedewakantyści i tradycjonaliści głoszący, że święcenia kapłańskie po SVII i msze sprawowane w novus ordo są nieważne – zdają się mieć to w nosie.
Ja ekumenizm rozumiem jako (zgoda, formalnie – skierowaną do Boga Ojca, a nie – ludzi) odpowiedź na pragnienie Jezusa, wyrażone w Jego modlitwie:
“20 Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; 21 aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.”
A także jako realizację Jego nakazu:
“34 Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. 35 Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.”
Oczywiście jeśli dobrym intencjom nie towarzyszy namysł i roztropność, to próby wypełnienia woli naszego Pana mogą wypadać słabo i nawet przynosić złe owoce.
Dialog i wzajemne miłowanie z pewnością zawsze odbywa się pomiędzy osobami, a nie – doktrynami. Dlatego podstawą dobrego ekumenizmu jest wzajemny szacunek i otwartość na osoby, nawet jeśli uznawana przez nie doktryna religijna jest inna od naszej.
Nie można poświęcić prawdy w imię pojednania, ale założenie, że druga strona na pewno nie ma racji i w związku z tym nawet nie warto z nią rozmawiać jest przeciwieństwem szacunku i otwartości.
W trakcie rozmowy o doktrynie będziemy dochodzić do punktu, w którym nie da się uzgodnić zdań, ale nie powinno się to wiązać z pojawieniem się wrogości czy obojętności – z odrzuceniem osób.
“Uważam, że błądzisz, ale jeśli mówisz, że Chrystus jest Panem mówisz to mocą tego samego Ducha Świętego, który prowadzi kościół, do którego należę. Zatem mimo, że nie zgadzamy się i to w ważnej kwestii, jesteś nadal moim bratem w Chrystusie”.
Nie chodzi o to, by za namową protestantów zrezygnować z układu dwójkowego, ale by uznać, że jako wyznawcy Chrystusa, który odkupił ludzkość swoją śmiercią na krzyżu – są nam bliscy. Bliżsi niż judaiści, hinduiści, buddyści czy muzułmanie. I że w związku z tym, nie powinniśmy się trzymać od nich z daleka, lecz tak jak chce Chrystus – miłować się wzajemnie – aby świat poznał, że jesteśmy uczniami Syna Bożego.
Miłość z łatwością przekracza różnice doktrynalne.
W rzeczywistości 99% (oczywiście zgaduję) katolików i protestantów nie przeszło na swoje wyznanie, tylko się w nim urodziło – przyjęło je od rodziców.
Nie wiem jaka, ale na pewno spora – grubo powyżej 50% – część wiernych nie zna doktryny swojego i innych wyznań na tyle, by móc wymienić zasadnicze po między nimi różnice (ew. z wyjątkiem zależności od Biskupa Rzymu).
Moim zdaniem to także powinno być częścią ekumenizmu – nie sztuczne zacieranie różnic, ale właśnie ich ukazywanie w pełnym świetle i bez przekłamań.
Aby każdy katolik wiedział, czy i czemu nie może zaakceptować np. kalwinizmu (i ewentualnie vice-versa ;-).
Kowalski się kompromituje na każdym kroku, nawet Dmowskiego nie czytał, a powołuje się jedynie na to, co zobaczył gdzieś na jakimś memie i w dodatku dopisuje do tego swoją bajeczna teoryjkę. Każdy nieco obeznany z Dmowskim wie, że pisał o wierze katolickiej w samych superlatywach, a przede wszystkim, że jest najistotniejsza dla istnienia polskiego narodu. Ale co taka łysa pogańska pała na sterydach, co 12 godzin dziennie na siłce spędza, może wiedzieć o Dmowskim, albo Katolicyzmie? Widać, że to typ wybitnego “intelektualisty”.
Nie napisałem o średniowieczu w sensie pejoratywnym. Chodzi mi o to, że skupianie się na liturgicznym dorobku Soboru Trydenckiego jako wyznaczniku “prawdziwego katolicyzmu” jest półśrodkiem. Jeśli Kościół psuje się z czasem, to najlepiej wrócić do samego początku. Oczywiście w sprawach ducha, a nie zewnętrznych form i znaków.
Rozwinąłem to nieco w odpowiedzi do M.P.P.
W jednym ma pan rację, powinniśmy do nich (protestantów, prawosławnych, pogan, muzułmanów, buddystów, mazdaistów, komunistów, ateistów itd.) wyjść i powiedzieć niczym Jonathan Edwards: “Jeśli się nie nawrócicie, będziecie się smażyć w piekle, bo pożarła was szatańska pycha. I nie myślcie sobie, że to są jakieś żarty, Boży gniew jest nieskończony. Nie ma zbawienia poza Kościołem Katolickim. Nie każdy katolik będzie zbawiony, ale na pewno nie będzie zbawiony żaden protestant, komunista, ateista czy inny diabeł”. No i trzeba grać oczywiście na dwa fronty, jak “starsi bracia” żydzi, zgodnie z taktyką złego i dobrego policjanta. Ja będę złym, pan może być dobrym, ale proszę pamiętać, ze dobry jedynie udaje przyjaciela protestantów (jak Danniels udaje przyjaciela Polaków-katolików)- więc musi pan udawać, ze nie chce ich wcale nawrócić, ale nawracać.
Pozwolę sobie zgłosić votum separatum. Św. Augustyn, to niepoważne argumenty filozoficzne? Ja tam raczej do Augustyna niż do Tomasza sięgam i nie narzekam na brak filozoficznej roboty.
Sądzi pan, że strój i sposób zachowania (postawa, dobór słów, gestów) podczas obrządku modlitewnego nie mają znaczenia? Czyli gdyby wybierał się pan z wizytą do wielce szanownego, bogatego i potężnego przez swe wpływy człowieka, od którego przychylności zależałby pana dobrobyt, to również powiedziałby pan, że nie ma znaczenia czy się pan do niego w szortach i sandałach upaćkanych błotem wybierze czy w garniaku i czy będzie pan z nim gadał stojąc plecami do niego, czy swoim frontem, ani to że zwraca się pan do niego niczym kumpel, albo ktoś wyżej od niego stojący czy z należnym szacunkiem? Czy może raczej oczekiwałby pan, że ów człowiek wybuchnie wielkim gniewem i wyrzuci pana za drzwi? Jeśli oczekuje pan tego drugiego od człowieka, to czego oczekuje pan od Boga?
Jeden z filozofów religii, Beniamin Constant, wymienił kiedyś cztery składowe religii:
1.doktryna (o której pisze, że większość wiernych nie ma o niej bladego pojęcia)
2.kult
3.organizacja gmin
4.obyczajność
Podsumowuje swoje rozważania tak: KULT jest najważniejszy. Dlaczego? Każda baba z jajami spod Hali Mirowskiej zna kult, a nie każdy zna doktrynę.
Z jego wypowiedzi można wnosić, ze jest pan w poważnym błędzie wynikającym z nieznajomości natury ludzkiej. Kult to najstarsza forma religijności, nie każda religia ma wyeksponowaną czy rozbudowaną doktrynę i nawet nie każda dysponuje wyeksponowaną i rozbudowaną obyczajnością. Jak pisał Elzenberg, istnieją religie poddaństwa i zbawienia. Te pierwsze nie naciskają na obyczajowość-moralność. Te drugie odwrotnie, ale większość ludzi nigdy nie osiąga poziomu teologa, natomiast wszyscy maja potrzebę kłaniania się, czy korzenia przed czymś wyższym od nich. Jeśli ludzie nie korzą sie przed Bogiem, to zaczynają się korzyć przed ludzkimi idolami, bo taka jest natura ludzka.
A propos “Jak ja was umiłowałem” – słabo zna pan doktrynę jeszcze. Bo co to właściwie znaczy, jak ja was umiłowałem? Jezus miłuje ludzi hierarchicznie, zależnie od tego, jak bardzo podobni są do Boga. Bardziej miłujemy katolików od innych ludzi, tych drugich o tyle o ile są podobni do Boga, a ponieważ są mniej podobni do Boga, mniej zasługują na miłość niż katolicy. Katolik najbardziej podobny do Boga jest w tym, że wybiera prawdę i dobro moralne z własnej woli, a niekatolik, jedynie w tym, że ma wolna wolę i rozum, niepodobny jest natomiast w tym, że nie wybiera prawdy i dobra moralnego z własnej woli, ale coś przeciwnego (diabła wybiera – kłamstwo i grzech). Obowiązkiem katolika jest nawracać innowierców na religię prawdziwą, a nie im ulegać i machać ręką, że to niby wszystko jedno, czy my ich czy oni nas. Bo to nie jest wszystko jedno, jeśli oni nas, a nie my ich, to nie wypełniamy obowiązku jaki na nas nałożył Bóg, Jezus Chrystus.
I jeszcze a propos “psucia Kościoła”, to w rzeczy samej szalbierstwo czystej wody, psuć Kościół zmianami i twierdzić, że to próba naprawy tego, czego nie było przed owymi “naprawami”, mianowicie psucia.
PS Powrotu do samego początku byc nie moze i nie jest nawet wskazany. Początek bierze się z Chrystusem i jego uczniami. Kiedy Kościół liczy dwunastu uczniów postępuje się inaczej niż w momencie, gdy liczy miliony czy miliardy.
Muszę sprostować, nie jest do końca prawdą zdanie:
Nie wiem jak sedewakantyści, ale lefebryści nic tekiego nie wygadują i uważają się za członków Kościoła będących tylko w sporze z większością.
Najśmieszniej, bo na Dni Modlitwy o Jedność Chrześcijan zapraszani są pastorzy, rabini i nawet bywło buddyści. Kiedy zapytałem gwardiana lokalnego klasztoru z jakiego powodu nie zaprasza się Bractwa św Piusa X to odpowiedział:
No bo oni są w Kościele!
Kiedy jednak zaprosiliśmy lefebrystę na wykład do naszego miasteczka, to w żadnym kościele nie pozwolono mu mszy odprawić.
Albo
W dyskusji z kanclerzem kurii, na moje słowa o mszy trydenckiej
“Przecież ona była odprawiana przez stulecia”
padło
“No i wystarczy!”
To wszystko wskazuje – moim zdaniem – jak bardzo niechęć do Tradycji jest umocowana we wnętrzu Kościoła i, że przychodzi z góry. A skoro nawet Kółko Hodowców Kanarków swoimi tradycjami się chlubi i o nie dba, to wnoisek może być tylko jeden.
Są we wnętrzu Kościoła siły świadomie dążące do jego zniszczenia.
Nie jestem pewien czy spotykają się one ze zorganizowanym przeciwdziałaniami. Jeśli nawet one występują to, wnioskując z moich doświadczeń, te pierwsze są znacznie silniejsze.
Myślę, że się zgadzamy.
Ja tylko uwyraźniłem dwa poziomy relacji : bezpośredniej osobowej i doktrynalnej (czy jak wolisz teoretycznej, teologicznej, filozoficznej, aksjologicznej, światopoglądowej …).
Gdy się posprzeczamy, pobijemy, pogniewamy – możemy się « pojednać », pogodzić, przebaczyć sobie. Nawet na poziomie wspólnot, historycy filozofii czy powieściopisarze prześcigają się w opisach sielanki, jaka panowała przed rekonkwistą w XI wieku w Toledo, gdzie muzułmanie, żydzi i katolicy wspólnie pracowali np. nad tłumaczeniami traktatów naukowych z arabskiego na kastylijski i na łacinę. Przetłumaczono też Koran na łacinę. Ciekawe, że pomimo sielankowej atmosfery nie było tego ruchu w drugą stronę.
Gdy będziemy porównywać nasze doktryny, poglądy, wierzenia i każdy z nas będzie upierał się przy swoim, nie bacząc na argumenty, wtedy « pojednanie » będzie « zabobonem », że użyję tu języka o. Bocheńskiego.
Masz rację, gdy piszesz « Nie można poświęcić prawdy w imię pojednania, ale założenie, że druga strona na pewno nie ma racji… »;
czyli – możemy zidentyfikować prawdę, która nie jest relatywna, i ważne są argumenty, a nie bezrozumne upieranie się przy swojej racji. Jeżeli spotkasz człowieka, który będzie się upierał, że ziemia jest płaska, to co zrobisz ? Zafundujesz mu przelot samolotem wokół ziemi lecąc ciągle na zachód, aż powrócicie do tego samego miejsca, a on niezmiennie będzie utrzymywał, że widział zawsze płaską ziemię w dole. Stwierdzisz brak wyobraźni, brak sztuki abstrakcyjnego myślenia, psychiczny upór … Ja mam ten problem od lat z moim przyjacielem Nicolas w uzgodnieniu przedmiotu i pryncypiów filozofii.
Ekumenizm jest piękną, ale idealistyczną postawą. Nawracanie przez argumenty, przez ukazywanie moralnej postawy jest realistyczne. Ale i tak nie zawsze; kiedyś udało mi się wyleczyć Francuza komunistę z marksizmu, ale straciłem z nim kontakt i po latach, gdy go spotkałem, okazało się, że zapisał się do … masonów.
Zauważ, że w przytoczonych przez Ciebie z Nowego Testamentu cytatach, Jezus Chrystus mówi, że oni « będą wierzyć we Mnie »; że dokonał rewolucji kopernikańskiej, « abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem ». Rozumiem to tak, że wszelkie relacje z Bogiem i międzyludzkie zaczynają się od Niego i przechodzą przez Niego jako Boga.
Tymczasem dla muzułmanina Jezus jest zwykłym żydowskim prorokiem, a dla żydów żydowskim zdrajcą. Czy można ich przekonać, że Jezus Bóg dla katolika nie ma narodowości, gdyż wtedy trzeba by przyjąć, że Allah był Arabem, a Jahwe był Żydem ?
A protestanci ? John Wyclif (początki anglikanizmu), Pierre de Cuignières (początki gallikanizmu), Luter, Kalwin, wszyscy wyszli od katolicyzmu. Czy realnie przejęli się Twoimi cytatami z Nowego Testamentu ? Mam wątpliwości.
Powyższy tekst jest do :
Marek Sas-Kulczycki
17 stycznia 2018 godz. 22:06
Twojego pierwszego zdania nie zrozumiałem. Chodziło mi o to, że autorka “Listu otwartego…” przeszła na katolicyzm z powodu wagi argumentów teologicznych, a np. Piłsudski przeszedł na protestantyzm, bo … mu tak kazała nowa żona ? W obu wypadkach nie wchodził chyba w grę kompromis teologiczny, czy chęć pojednania teologicznego.
Masz rację, że poziom znajomości rozumienia i rozumowań teologicznych “sacra doctrina” jest słaby, zarówno u wierzących, jak i u księży czy pastorów. Ale cóż na to poradzić, jak w podstawówce czy w liceum nie nauczają filozofii.
Proszę zgłaszać votum; ale czy separatum ? To już mniej pewne. Zarówno Agustyn jak i Tomasz byli katolikami.
Bardzo lubię i wzruszają mnie “Wyznania” św. Augustyna.
Problem jest w tym, że św. Augustyn zaczynał swoją wędrówkę filozoficzną od manicheizmu, neoplatonizmu i to mu w dużej mierze zostało, gdy wszedł w katolicyzm. Św. Tomasz w swoich pracach teologicznych i filozoficznych subtelnie i delikatnie wskazuje na nieprecyzyjności filozoficzne św. Augustyna.
Manicheizm jest wyrazisty, platonizm wręcz wyniosły, błyskotliwy, prawie mistyczny w swej wrażliwości i wyobraźni, ale czy one wyrażają prawdę o rzeczywistości ? Mam duże wątpliwości.
Przepraszam za pytanie osobiste, ale czy nadal nie wierzy Pani w Boga?
To ja trochę opacznie zrozumiałem Twoje zdanie o przechodzeniu na jedno lub drugie wyznanie.
W związku z tym błędnym zrozumieniem chciałem podkreślić, że świadomy wybór wyznania nie jest czymś powszechnym.
Nota bene jest to istotne w kontekście ekumenizmu, bo skoro większość wiernych nie wnika głęboko w sprawy doktrynalne, to tym łatwiej jest uznawać się wzajemnie za współbraci w wierze. Być może potrzebny jest tylko “sygnał z góry”? Innymi słowy, może ekumenizm polega właśnie na tym, by wydelegowani przedstawiciele hierarchii KK i innych wyznań poszli czasem na kawę lub zjedli razem obiad i się wyściskali serdecznie, pokazując, że właśnie jesteśmy (staramy się być) uczniami tego samego Nauczyciela, i że wcale nie musimy ani nie powinniśmy od siebie stronić?
Marku,
skomentuję Twoje :
« bo skoro większość wiernych nie wnika głęboko w sprawy doktrynalne, to tym łatwiej jest uznawać się wzajemnie za współbraci w wierze. »
Czy nie wydaje Ci się, że wtedy taka wiara, postawa będzie « małej wiary » ? A chyba pragniemy być katolikami głębokiej wiary.
To, że purpuraci nawiązują relacje osobiste « popijając i zakąszając », jeszcze nie znaczy, że jednają się na poziomie teologicznym. Por. wypowiedzi ks. Chrostowskiego.
Mnie też sąsiadka przynosi świetny couscous na Święto Wielkie (‘aïd kabir), przyjaźnimy się, obdarowujemy prezentami i odnosimy się z życzliwością. Fakt, że kiedyś sąsiadka chciała, by moja żona przeszła na islam, bo jest taka : « dobra, życzliwa i miła jak każda muzułmanka ». Taka szczypta prozelityzmu muzułmańskiego. Po odmowie, dalej się przyjaźnimy.
Faktem jest, że wśród wypowiedzi niektórych księży katolickich też można dostrzec szczyptę prozelityzmu protestanckiego. Sam tego doświadczyłem w kazaniu księdza u św. Stanisława, a gdy po mszy wyszedł na peron kościoła, zwróciłem mu na to uwagę.A był po ATK, jak ja, ale po teologii ! Ponoć w Ameryce Południowej to nie szczypta, ale już całe kilogramy. Nie musimy ich zaraz odrzucać, obrażać się, nie kolegować się z nimi. Ale należy o tym mówić i wykazywać, że nie są to prawdy wiary katolickiej. Można też pójść dalej i dodać szczyptę prozelityzmu katolickiego. Dlaczego oni mogą, a my nie ? W imię miłości katolickiej ? To przewrotna manipulacja.
Znowu się podłożyłem i znowu jestem Ci wdzięczny, za wskazanie niefortunności użytego przeze mnie sformułowania.
Nie chciałem wychwalać teologicznej ignorancji za to, że ułatwia ona pojednanie ludzi różnych wyznań. Pewnie zresztą nie jest to prawdą (że ignorancja ułatwia), bo to właśnie niewiedza i płytka wiara prowadzi do uprzedzeń i wrogości.
Chodziło mi raczej o skonstatowanie stanu faktycznego.
Ja tu o argumentach filozoficznych, a pan o wzruszeniach “Wyznaniami”, choć i w “Wyznaniach” są filozoficzne perły. Bawi mnie po prostu utożsamianie epoki rozwoju logiki formalnej z istnieniem argumentancji filozoficznej. I Platon i Arystoteles i Presokratycy odwoływali się do logiki, że już o Demokrycie nie wspomnę. To, że pan jest ,jak sądzę, typowym tomistą, który wzdraga się na słowo “predestynacja” nie uprawnia pana do lekceważenia filozoficznych argumentów Platona i Augustyna. Pismo święte zostało filozoficznie podparte Platonem i nie tylko nim, i w dalszym ciągu Kościół Rzymsko-Katolicki nie jest w stanie się uwolnić od egzegezy w duchu Platońskim, bo jest ona po prostu słuszna. Św. Augustyn wziął z Platona, to co pasowało do chrześcijaństwa. A Platon jak pan zapewne wie był nauczycielem Arystotelesa i gdyby nie on, to i tego drugiego też by nie było. To samo mogłabym powiedzieć o wizji Arystotelesa, co pan o Platona, że to również nie jest właściwe przedstawienie świata. No cóż, Arystoteles nie był również, o zgrozo, nawet chrześcijaninem, ale jego się pan jakoś nie “czepia” – pewnie z sentymentu do Tomasza. Natomiast Augustyn chrześcijaninem był i nadal jest uznawany przez KK za jednego z głównych ojców kościoła, choć KK oczywiście rumieni się wstydliwie czy może nawet nienawistnie, gdy słyszy coś o predestynacji, do której ma stosunek: “jestem za a nawet przeciw”, ale lepiej nie gadajmy o tym (bo to wstydliwe, że Bóg stwarza złych i dobrych i że każdy ma jakieś przeznaczenie, co kojarzy się źle – z greckimi tragediami, lepiej gadać: “wolna wola, piekła-diabła nie ma, poza tymi oczywiście, co gadają, że jedno i drugie jest”). Tomasz mógł sobie próbować coś doprecyzować logiczną aparaturą, która powstawała, co nie znaczy, że jego komentarze do pism św. Augustyna są wszystkie jak leci bardzo mądre. Z całym szacunkiem dla Tomasza, ale z tego, co pamiętam, starał się usilnie tak wszystko powykręcać z Augustynem, aby nic nie było jasne, a ludzie mieli poczucie, że “wolna wola i już”. Co jest oczywiście zrozumiałe, uwzględniwszy zdolności przeciętnego człowieka do logicznego myślenia, a w szczególności jego zepsutą naturę, która ze wszystkiego dosłownie jest w stanie zrobić argument przeciw Bogu i jego przykazaniom. Co nie zmienia faktu, że ludzie o logicznej tendencji krętactwa z marszu odrzucają. Jak ktoś chce grzeszyć, to go żadna argumentacja czy to w stylu Ockhama czy Tomasza nie odwiedzie od nienawidzenia Boga. Miłość Boga nie bierze się jedynie z argumentów, co sam pan zauważył podając przykłady tego, jak kończy się często dysputowanie na temat doktryny z różnymi “wiarkami-niedowiarkami”. Ludzie często żyją po prostu tak, “jak chcą” w opozycji do tego, jak chce Bóg, aby żyli. Bo tak, bo tak im się podoba, a co innego jest już im nie w smak i dlatego tylko odrzucają. Tak samo jest z Augustynem i “wstydliwą” predestynacja, wielu katolików zżera pycha i sądzą, że wszystko sobie tylko zawdzięczają (taka tendencja pelagiańska – ja sam – dominująca zresztą w gatunku ludzkim, grzech pierworodny robi swoje), predestynacja im nie smakuje, więc mimo iż prawdziwa, odrzucają, nawet nieraz nie chcą i nie próbują zrozumieć.
Jak się pan odniesie merytorycznie, to powiem panu, co sądzę o swojej wierze. A do tego momentu mogę powiedzieć, co sądzę o pewności wiary u tych, co deklarują, że wierzą. Zastanawia mnie czy wierzą w TEGO Boga czy też w takiego tylko, jaki im pasuje do ich własnego charakteru. Zgodnie z ich skończonym, niedoskonałym poczuciem sprawiedliwości i ograniczonym intelektem.PS Jako osoba z wykształceniem pedagogicznym i filozoficznym oraz niezdemoralizowana przez komunistyczne doktryny stwierdzam: w podstawówce, to się religii panie Sas uczy, a filozofia nie jest dla małolatów, które nawet przykazań jeszcze nie znają i do 12-stego roku życia nie myślą nawet abstrakcyjnie. Za prof. Wolniewiczem: nauka nie wszystkim pomaga, często nawet szkodzi. Doktryna oczywiście winna być nauczana na wyższych poziomach edukacji, np. w liceum w ramach katechezy, od około 14 roku życia. W prostych słowach winna być też wykładana w kościele podczas kazań. Dlaczego? Im starszy człowiek, tym bardziej skłonny do myślenia na własną rękę, które często prowadzi go na manowce, bo nie wyćwiczony w logice lub nie ma w ogóle talentu do logicznego myślenia. Stad pojawia się, na pewnym etapie życia, konieczność egzegezy filozoficznie podbudowanej.
Komentarz do obu panów Sasa i Prokopa. Prof. Wolniewicz: bez ksenofobii nie ma wspólnoty. Czytaj, jeśli nie dzielimy ludzi na nas katolików, którzy znają prawdę i tych innych, którzy błądzą, to już po kościele katolickim ;)Bo po co byc katolikiem, skoro i tu prawda i tam prawda, to czemu nie zostać protestantem, żydem czy muzułmaninem? A może tam ciekawsze obrzędy mają, weselsze, bo z chórkami, kolorowsze, bo pod tęczową flagą, a może bardziej rygorystyczne, może ze składaniem ofiar? Wtedy wybór religii staje się wyborem opakowania. I przypomina zakupy w supermarkecie. Tu masz taki kremik, a tam inny, a to wszystko dobre.
To tak do namysłu. Czyli znowu prof. Wolniewicz: oczytanie częściej szkodzi niż pomaga, bo fakt to raczej bezsporny panie Marku, że u tych nieoczytanych mamy do czynienia z instynktem samozachowawczym i prawdziwą wiarą, że moje jest lepsze. Mówiąc za Jezusem: Chwała prostaczkom!Ich uprzedzeniom i wrogości. Naśladują w tej swojej postawie Jezusa bardziej niż ci oczytani. Im lektura wody z mózgów nie zrobiła, dzięki nim istnieje jeszcze kościół katolicki, ale już nie długo, bo masoneria w Rzymie na najwyższych stanowiskach i szkolnictwo jest przecież powszechne i w antykatolickich łapskach, a intelekt już taki powszechny nie jest.
Szanowna Pani raczyła poruszyć tak dużo wątków i problemów filozoficznych, teologicznych, logicznych, światopoglądowych, ideologicznych, że nie wiem, które mam skomentować. Dużo widzę w Pani komentarzach emocji, a równocześnie chciałaby Pani dać przekaz logiczny. Emocje i logika to dwie niewspółgrające ze sobą sprawy.
Poruszyła Pani teologiczny problem predestynacji. Proszę napisać notkę, wtedy być może podyskutujemy; nie jestem zbyt mocny w teologii. To duży temat. Można zacząć od Homerowego boskiego « fatum », przez dysputę św. Augustyna z Pelagiuszem, warto przypomnieć przemyślenia, ale nie z drugiej ręki, św. Tomasza na ten temat; no i oczywiście protestantów : Kalwina, Beniamina Constant, Karla Bartha czy katolickiego jezuity Karla Rahnera.
W logice ten temat można ująć w ramach « konieczność – możliwość – przypadkowość/przygodność – niemożliwość ».
W filozofii – człowiek posiada władzę wolitywną oprócz władzy intelektualnej i zmysłowej. I ta wolna wola sprawia wiele kłopotów teologom w wyjaśnieniu problemu zbawienia, gdy mają nieprecyzyjną koncepcję tego, kim jest człowiek i Kim jest Bóg.
Merytorycznie? Bardzo proszę.
Podsumowanie:
Widać, że jako osoba niewierząca nie jest Pani w stanie zrozumieć Ewangelii. Popełnia Pani błędy logiczne i wychodzi z tego totalny bełkot. Można fascynować się dorobkiem intelektualnym kościoła, ale bez światła Ducha Świętego uzdalniającego do prawdziwej miłości jest Pani “jako miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.”
Na pewno nie jest Pani ateistką katolicką, co najwyżej – protestancką.
Jak w tym żarcie:
“- Z jakim sokiem ma być ta woda?
– A jaki ma pani sok?
– Malinowy i pomarańczowy.
– To poproszę czystą wodę – bez soku.
– Bez którego?”
Jest całe mnóstwo cytatów w Ewangelii, które wprost pokazują, że jest dokładnie odwrotnie niż Pani głosi: “Jezus miłuje ludzi hierarchicznie, zależnie od tego, jak bardzo podobni są do Boga.” Dla przykładu możemy wziąc “Przypowieść o synu marnotrawnym”. A także te słowa:
Cytat ten dodatkowo zadaje kłam koncepcji predestynacji.
Skoro nie wierzy Pani w Boga, wychodzi na to, że katolicy są podobni do niczego, pustki, wymysłu.
Czy przypominający nicość katolicy bardziej zasługują na miłość?
Według słów Chrystusa (który w Pani oczach musiał być jedynie sprytnym oszustem) jest dokładnie odwrotnie. Vide “Przypowieść o miłosiernym samarytaninie”.
13 Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. 14 A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. 15 Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z martwych wskrzesił Chrystusa. 16 Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. 17 A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. 18 Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. 19 Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.
20 Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. 21 Ponieważ bowiem przez człowieka [przyszła] śmierć, przez człowieka też [dokona się] zmartwychwstanie. 22 I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, 23 lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. 24 Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. 25 Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. 26 Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć. 27 Wszystko bowiem rzucił pod stopy Jego. Kiedy się mówi, że wszystko jest poddane, znaczy to, że z wyjątkiem Tego, który mu wszystko poddał. 28 A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich. 29 Bo inaczej czegoż dokonają ci, co przyjmują chrzest za zmarłych? Jeżeli umarli w ogóle nie zmartwychwstają, to czemuż za nich chrzest przyjmują? 30 Po co też i my wystawiamy się na niebezpieczeństwo każdej godziny?
31 Zapewniam was, przez chlubę, jaką mam z was w Jezusie Chrystusie, Panu naszym, że każdego dnia umieram. 32 Jeżeli tylko ze względu na ludzi potykałem się w Efezie z dzikimi zwierzętami, to cóż mi stąd za pożytek? Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy. 33 Nie łudźcie się! “Wskutek złych rozmów psują się dobre obyczaje”. 34 Ocknijcie się naprawdę i przestańcie grzeszyć! Są bowiem wśród was tacy, co nie uznają Boga. Ku waszemu zawstydzeniu to mówię.
Dlaczego Kościół mówi: “taka jest nasza wiara”?
Bo nasze przekonanie o prawdzie jest wiarą.
Jesteśmy tak samo ludźmi jak protestanci, żydzi czy muzułmanie. Jesteśmy najpierw ludźmi, a dopiero później – wyznawcami jakiejś religii.
Dlatego zasadą nadrzędną powinna być dla nas solidarność gatunkowa. Na tym polega wielkość Kościoła Katolickiego, że odczytał w nauczaniu Chrystusa, zrozumiał i przyjął tę hierarchię prawa naturalnego.
Uprzedzenia i wrogość nie są potrzebne do nawracania, tylko żywa wiara i miłość. A miłość, której nauczał Chrystus nikogo nie odrzuca ani nie uważa za niegodnego lub z góry skazanego na potępienie.
Prosze sobie przypomnieć słowa, które wypowiedział nasz Zbawiciel do Łotra, wisząc na krzyżu. Uprzedzenia i wrogość to naśladowanie faryzeuszy i tłumu krzyczącego “ukrzyżuj go”. Postawa, której nauczał i chce od nas Jezus Chrystus – Syn Boży, to:
Myślę, że pani Joanna ma od nas gorzej, bo nie jednego skrzydła – wiary / rozum i wiara/, a i my powinniśmy pamiętać, aby z nich korzystać w sposób proporcjonalny.
1. Predystynacja. Bez wątpienia istnieje, lecz nie wiemy jaki jest jej zakres, jak odnosi się do poszczególnych ludzi – np. Łaska Boża, bo w świetle Słowa Bożego najważniejsze dla nas są przykazania. Tak więc próżna jest nasza dywagacja na ten temat.
2. Warto wiedzieć kiedy stosować: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują . Przypominam, że chyba św. Paweł mówił, że nie zaleca nawet modlitwy za tych, których grzech niesie śmierć. /kiedyś wkleiłem ten cytat/
3. Nie bez powodu prymas Tysiąclecia, i nie tylko on, mawiał, abyśmy nie ulegli pokusie zbawiania świata kosztem samych siebie o swoich najbliższych.
4. “Po owocach ich poznacie”
Tak wiec gołym okiem widać, że współczesny ekumenizm, dialog i miłość nieprzyjaciół, które stosują modernistyczna hierarchia pochodzi od złego, bo gubi prawdę, niesie cierpienia, zniszczenia i mordowanie niewinnych. Warto wiedzieć co i kiedy stosować.
Najlepszym sposobem dla nałogowego alkoholika, narkomana jest w pewnym momencie nie wpuszczenie go do domu – w ten sposób uratowano wiele istnień ludzkich
A do pani Joanny- jak już pisałem w kontekście protestatyzmu – po owocach…
Kompletnie sie z tym nie zgadzam. To pewnie tlumaczy moderacje mojego konta tutaj. Bo przeciez nie potraficie podjac walki tak naprawde.
Próżne są deklaracje zawierające określenie “bez wątpienia” kiedy się czegoś nie rozumie.
Bóg nie jest sadystą, który przeznacza swoje stworzenie na wieczne cierpienie. Jest miłującym ojcem, który obdarza nas pełną wolnością, w tym – możliwością wyboru zła.
Predestynacja, czyli przekonanie, że Bóg określa z góry los człowieka to wielki błąd wynikający z utożsamienia wiedzy z władzą.
Bóg wie co wybierzemy, a właściwie – co wybraliśmy (nawet jeśli dla nas to dopiero się zdarzy) bo istnieje poza czasem. Nie odbiera to nam wolności wyboru czyli wolnej woli.
Natomiast ponieważ my jesteśmy w naszych władzach poznawczych ograniczeni do przeszłości (wyjąwszy dar proroctwa), zaiste próżne są nasze dywagacje o eschatologii danej osoby. Dlatego Bóg zabrania nam sądzić.
Troche mieszasz ale materia trudna. Ale w dobrym kierunku w przeciwienstwie do cla. Imo.
Moderacja Twoich komentarzy to zaszłość, IMHO z czasów, zanim CL był RedNaczem, czyli biorę to na siebie.
Przyczyną nie były sprawy merytoryczne, tylko wulgaryzmy. Jeśli możesz zapewnić, że będziesz kontrolować swój język, to jestem za zdjęciem tego ograniczenia. Oczywiście decyzja należy do CL.
To św. Jan. Tylko czy wiesz na 100%, co miał na myśli pisząc o takich grzechach, które sprowadzają śmierć?
Jeśli nie, to proponuję posłuchać się Chrystusa, który nie wprowadził żadnych kryteriów, kiedy stosować “miłujcie waszych nieprzyjaciół…”
Trzeba uważać, aby nie szukać w Biblii usprawiedliwień dla niecnych pokus, np. pokusy osądzania ludzi, miłowania tylko tych, którzy nas miłują.
Jest to chyba rodzaj predystynacji, Łaska Bożą także może być interwencją lub rodzajem predystynacji. Tak to rozumiem. Nie chcę dyskutować, bo przyznaję się, że nie wiem i wiedzieć nie będę, chyba, że mnie oświeci Duch Św.
To kwestia wiedzy wlasnie teologii koncepcji sposobu patrzenia czyli interpretacji a nie wiary. Nie wiklaj w to wiary bo popadniesz w blad preddstynacji :)
SC!
Ok. Pasuje jak jest, znasz mnie:)
SC!:)))
Ten cytat znaczy tyle, że nie każde zło jakie spotykamy jest konsekwencją grzechów – naszych własnych lub naszych przodków. To samo jest w księdze Hioba.
Wracając do predestynacji, weźmy przykład Judasza: jeśli Bóg stworzył go po to, aby zrealizować swój plan, a następnie konsekwentnie – zgodnie ze swoją doskonałą sprawiedliwością skazał na potępienie, to jak to nazwiemy?
Jeśli weźmiesz z tomizmu, że Bóg nadaje akt istnienia każdemu bytowi oraz dodasz do tego predestynację, to wychodzi nieuchronnie, że Stwórca jest skończonym bydlakiem, lub inaczej – jeśli wierzyć ks. Guzowi – to, co mówił Luter: że Bóg musiał być Diabłem zanim stał się Bogiem, co miało (tj. głoszenie takich bzdur) doprowadzić do powstania nazizmu i komunizmu.
Jednak Bóg jest miłością, bez żadnej domieszki zła!
Łaska Boża to rzucenie koła ratunkowego, ale nadal możesz je odrzucić. Jesteś wolny.
Predestynacja, to by było łapanie w sieć wybranych tonących i olewanie innych, aby się tylko zgadzało w księgowości niebieskiej.
Zauważ, że napisałem o predystynacji tylko to, co napisałem.
Nie pisałem o predystynacji w ujęciu protestanckim przeciw czemu zaprotestowałeś.
Oczywiście, że tak, ale przecież jest wyraźnie napisane:
czyli działo się to z woli Bożej, bo taki był Boży zamysł.
Jutro odpowiem na inny komentarz.
W moim komentarzu do pana wcale nie ma dużo emocji, tak jak w pismach św. Augustyna nie ma wiele emocji, ale jeśli ktoś lubi stosować brzydkie zagrywki względem oponenta, to zawsze najłatwiej wytknąć, że to co powiedział zbyt emocjonalne w formie, aby móc usprawiedliwić pominięcie całego kontekstu merytorycznego. Proszę mi pokazać palcem gdzie są te emocje, zamiast rzucać gołosłowne oskarżenia, inaczej będę to traktować jak erystyczną zagrywkę, mającą na celu zdeprecjonowanie przeciwnika.
Obserwuję wśród komentatorów i blogerów ekspedyta brzydką cechę, by odpowiadać tylko na wybrane komentarze skierowane do nich, a nie uczciwie, jak ja to czynię, na wszystko, co inni do mnie kierują. Uważam moje podejście za oznakę szacunku i wyraz tego, że oponenta traktuje się poważnie. Tak mnie nauczyli moi wykładowcy na uniwersytecie i tak postępuję. Panowie stosują jedynie brzydkie uniki, gdy nie mają argumentów, albo nie chce im się odpowiadać lub nie chcą znaleźć czasu na odpowiedź. Bądźcie więc choć uczciwi i napiszcie, nie chce mi się z panią gadać, bo: jestem po drugiej stronie barykady i tyle; bo jest pani babą, a ja z babami nie gadam; bo jestem leniwy; bo nie mam teraz czasu itp. zamiast wciskać oponentowi, że jest wielbłądem.
Na który wątek ma pan odpowiedzieć? Mniemam, że na wszystkie od początku. Ja zadałam sobie dość trudu, żeby napisać coś do pana, więc pan teraz musi zadać sobie trud odpisania, jeśli chce być uczciwy wobec mnie. Jeśli to za trudne dla pana, albo nie warte świeczki, to niech pan przestanie w ogóle komentować. Albo odpowiada się na wszystko, uczciwie i wtedy mamy do czynienia z dyskusją albo z grzeczności odpisuje się: w tej chwili nie mam czasu, ale się postaram wkrótce odpisać.
Jeśli chodzi o kwestię predestynacji, to w najbliższym czasie nie zamierzam pisać notki poświęconej tematowi, zainteresowanym polecam “Traktaty o Łasce” św. Augustyna lub św. Anzelma “O upadku diabła”. Oczekuje natomiast, że wreszcie męska część ekspedyta stanie na wysokości zadania i zada sobie trud systematycznej odpowiedzi na to, co jest argumentem, a nie np. uwagą na marginesie, może nieco przydługą (jak ta, że pana utożsamianie argumentacji logicznej z powstaniem formalnej aparatury do zapisu logicznych wypowiedzi, które jest oczywistym błędem, wynika najpewniej z pana silnej skłonności do Tomasza w opozycji do Augustyna, a ta pierwsza wynika najpewniej z ogromnego zamiłowania do tak zwanych “robaczków”, które jest czymś pozytywnym, o ile ktoś nie ma na ich punkcie obsesji i nie przedkłada narzędzia i formy ponad prawdziwą treść).
Lomatko!… Piekne!
BZ:)))
Ja popełniam błędy logiczne? Proszę mi je pokazać palcem, pustosłowia nie przyjmuję jako odpowiedź na poziomie merytorycznym. Widzę jedynie brzydką zagrywkę erystyczną: argumentum ad personam. Cóż to za bzdura, że osoba “niewierząca” nie może rozumieć doktryny? Otóż psikus polega na tym, że może lepiej rozumieć, niż ta, co się uważa za “wierzącą”. Wiara i rozum potrafią pracować zupełnie niezależnie. Rozum teoretyczny u “ateisty” może pracować znacznie lepiej niż u “wierzącego”. Znajomość filozoficznej doktryny i zgoda na prawdziwość filozoficznych tez w niej zawartych nie implikuje jednak z konieczności wiary w warstwę niefilozoficzną. Nie jest to sprzecznością. Wiara jest kwestią łaski i wszystkim wierzącym radzę, w dobrej wierze, aby zechcieli namyślać się co dzień nad tym czy ich wiara jest szczera i autentyczna. Niech się wpierw zastanowią nad sobą, zamiast deprecjonować, każdą osobę która uważa się za “ateistę”. Nie ma pan merytorycznie nic do powiedzenia, więc chce mnie pan zdyskredytować w niegodny uczciwego katolika sposób. To pierwsza rzecz.
Po drugie,to co piszę o predestynacji i hierarchii miłości jest wspólne dla Katolików i protestantów – tych klasycznych (Lutra, Kalwina), bo nie jest już takie dla obecnych protestantów. Po raz kolejny wychodzi pana ignorancja w kwestii doktryny. To, co pan pisze o synu marnotrawnym ni jak nie przeczy temu, co napisałam. Podobieństwo do Boga jest stopniowalne, im ktoś moralnie lepszy, tym bardziej podobny do Boga. Człowiek zły, odrzucający Boga, jest najmniej podobny do niego, gdyż podobny jest jedynie w rozumności i świadomości dobra i zła, niepodobny jest w tym, że wybiera świadomie zło. W tym ostatnim podobny jest do diabła (diabeł ma znacznie lepszą wiedzę o Bogu niż pan, a jednak miłości nie ma, nie kocha Boga, jedno nie przeczy drugiemu, miłość nie jest kwestią wiedzy, ale charakteru i płynącego z niego czucia). W jaki sposób przypowieść o synu marnotrawnym ma niby przeczyć stopniowalności podobieństwa i miłości? Proszę mi to wyjaśnić, bo nie widzę związku. Ludzie się nawracają, szczerze żałują, jeśli żałują szczerze i szczerze kochają Boga, to Bóg z łaski wybacza im popełnione zło, jeśli nie żałują tylko robią Bogu na złość, to nie wybacza. Zostają odizolowani od zbawionych i od Boga, trafiają do piekła. Pan traktuje piekło w sposób mityczny,bajkowy, niczym małe dziecko, a nie w sposób zgodny z doktryną, z filozoficzna wymową piekła. Piekło to owa izolacja, tak zwane “związanie diabła”, o którym pisał św. Augustyn i potem nie tylko on. Oznacza że zła dusza, diabeł, nie może już czynić zła i dlatego “gotuje” się we własnej nienawiści dobra – czytaj Boga. Piekło to stan duszy w którym tkwi z własnej woli (w tym sensie, ze dusza ta chce czynić zło nieustannie i jest niereformowalna), a nie miejsce w przestrzeni czy jakieś kotły i kopytne stworki z widłami. Bunt złej duszy przeciw Bogu jest wieczny, więc i piekło jest wieczne.
Po trzecie, przypowieść o synu marnotrawnym również nie dotyczy koncepcji predestynacji i wcale nie zadaje jej kłamu, ale może się mylę, proszę mi to objaśnić w jaki sposób? To czy się ktoś nawróci czy nie, jest kwestią łaski i przedwiecznego Bożego planu. Przypomnę też panu, że nie ma pan co walczyć z predestynacją bo KK ją uznaje. Jedynie nie wysuwa jej w kazaniach i swojej nauce dla maluczkich na czoło pedagogicznego nauczania, przeciwnie, stara się o niej zbyt wiele nie mówić (bo trudna i nie na każdy rozum). Nie można być chrześcijaninem w ogóle i nie uznawać predestynacji, bo to kwestia czołowa dla chrześcijaństwa. Wynika z Bożych atrybutów: Bóg jest wszechmocny, wszechwiedzący i doskonale dobry; ale znajduje też potwierdzenie, wielokrotne, w Piśmie Świętym – zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie. Jezus, jako mesjasz, jest zapowiadany już na samym początku Starego Testamentu, już w Księdze Rodzaju, jako ten, co odkupi grzech Adama. Jezus przychodzi na świat zgodnie z Bożą wolą i zgodnie ze swoim przeznaczeniem, jakie Bóg mu wyznaczył. Zgodnie z przeznaczeniem umiera na krzyżu, co nie wyklucza w żaden sposób, że umiera z WŁASNEJ WOLNEJ WOLI. To, że Bóg go doskonale zna, bo sam go stworzył z jego skłonnościami, sam go umieścił w świecie, w tym, a nie innym czasie i miejscu, nie znaczy, że Jezus nie ma wolnej woli, choć jednocześnie ma też swoje przeznaczenie.
Po czwarte, zarzuca mi pan rzekome błędy logiczne, a tego wywodu ni jak zrozumieć się nie da:
“Skoro nie wierzy Pani w Boga, wychodzi na to, że katolicy są podobni do niczego, pustki, wymysłu.
Czy przypominający nicość katolicy bardziej zasługują na miłość?
Według słów Chrystusa (który w Pani oczach musiał być jedynie sprytnym oszustem) jest dokładnie odwrotnie. Vide „Przypowieść o miłosiernym samarytaninie””.
Z mojej niewiary w Boga jako osobowego twórcy wszechświata nie wynika w żaden sposób, że katolicy są dla mnie pustką, cokolwiek by to znaczyło. Zmyśla pan i wkłada w moje usta coś, czego nigdy nie powiedziałam. To zabawne, że z jednej strony tak pan walczy w obronie muzułmańskich heretyków, żeby do warka ich wszystkich nie pakować, a “ateistów” pakuje pan do worka z zapałem wszystkich jak leci. Coś tu jest nie halo, jakieś podwójne standardy panie Marku pojawiają się w pana traktowaniu ludzi. Jeśli sądzi pan, że Muzułmanin bliższy panu tylko z tej racji, że gada iż wierzy w jednego Boga – tymczasem prawo moralne katolickie odrzuca – a człowiek ochrzczony i wychowany w katolicyzmie, uznający wielką filozoficzną wartość religii katolickiej jest dalszy, tylko z tej racji, że twierdzi, iż w osobowego stwórcę nie wierzy, ale wierzy w Boga prawodawcę (a zatem w to samo prawo, co i pan, teoretycznie), to jest pan w kolosalnym błędzie. Trochę to kuriozalna postawa, ale niech pan dalej preferuje muzułmanów, niezgodnie z katolickim porządkiem miłości, o którym powie panu każdy ksiądz, że jest oczywistą rzeczą w kościele katolickim, ale co tam fakty, skoro Marek wie swoje.
Tymczasem cytat ze św. Pawła pokazuje, że wiedza ludzi nie mających miłości do Boga może być wielka, o czym już wspominałam. Miłość Boga to łaska, która odróżnia zbawionych od potępionych, o to chodzi św. Pawłowi – swoją drogą magistrowi predestynacji. Jeśli nie kochasz Boga jesteś niczym, bo nie będziesz zbawiony. Toteż pytałam się pana czy sądzi, że naprawdę kocha Boga takiego jakim jest czy może jednak nagina pan wyobrażenie o nim do swojego ułomnego rozumu i ułomnego poczucia sprawiedliwości? Wszyscy jesteśmy istotami skończonymi, nie nam poprawiać to, co Bóg zarządził w swojej nieskończonej mądrości i sprawiedliwości. To, że pan nie rozumie Bożych ścieżek, nie uprawnia pana by sugerować, że Bóg jest sadystą, skoro wysyła złych do piekła. Czy to nie pycha z pana strony? Czy naprawdę kocha pan Boga? Widzi pan drzazgę w moim oku, a belka w pańskim panu ani trochę nie przeszkadza? Ci, co sądzą że wierzą, najbardziej powinni się lękać o swoją nieszczerość, bo dla nich jest gotowana w piekle najgorsza kara.
Z tymi cytatami, to pan trafia, kulą w płot.
Przykro mi, że muszę być też złośliwa, ale pana pycha mnie czasem przeraża i uprawnia do bycia złośliwą. Popełnia pan elementarne błędy doktrynalne.
Pani Joaniu :)
Bedziemy nad tym dumac ze xylion lat ale to niewazne skorosmy sie u boga spotkali :)
Sorry ale jednak z otwarcia na wiare wynika jakosciowo inne spojrzenie od tego ktore jest skupione wylacznie na materii. … Prosze Pani my jestesmy naprawde nie z tego swiata :)
Sursum corda!
O właściwej hierarchii – tj. porządku miłości w chrześcijaństwie już panu pisałam wyżej. Jest pan w błędzie. To, co pan wypisuje to lewackie, a nie chrześcijańskie ujęcie. W chrześcijaństwie jako ludzie jesteśmy poprzez rozum wyróżnieni przez Boga wśród innych stworzeń, ale ów rozum, który daje świadomość prawdy i fałszu oraz doba i zła moralnego, staje się źródłem obowiązków wobec Boga, a nie przywilejów. Co to za bzdura, że dla Boga jesteśmy przede wszystkim ludźmi, a nie jest ważne czy jemu ufamy czy oddajemy cześć bałwanom? PIERWSZE PRZYKAZANIE: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Nawet wcześniejszy cytat, który pan zamieścił, o konieczności nawracania wskazuje na to, że wiara ma pierwsze znaczenie dla każdego człowieka. To, że jakaś istota jest człowiekiem nie oznacza jeszcze, że będzie zbawiona, oznacza jedynie, że jest zdolna przyjąć nauczanie jedynej prawdziwej religii. Jeśli ją odrzuca, to i Bóg ją odrzuci.
Mt 22:20 Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu . 21 A gdy jedli, rzekł: “Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi”. 22 Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: “Chyba nie ja, Panie?” 23 On zaś odpowiedział: “Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. 24 Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził”. 25 Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: “Czy nie ja, Rabbi?” Odpowiedział mu: “Tak jest, ty”.
MT 26:31 Wówczas Jezus rzekł do nich: “Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada. 32 Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei”. 33 Odpowiedział Mu Piotr: “Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię”. 34 Jezus mu rzekł: “Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz”.
Łukasz 22: 55 Gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. 56 A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: “I ten był razem z Nim”. 57 Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: “Nie znam Go, kobieto”. 58 Po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: “I ty jesteś jednym z nich”. Piotr odrzekł: “Człowieku, nie jestem”.59 Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: “Na pewno i ten był razem z Nim; jest przecież Galilejczykiem”. 60 Piotr zaś rzekł: “Człowieku, nie wiem, co mówisz”. I w tej chwili, gdy on jeszcze mówił, kogut zapiał.61 A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana, jak mu powiedział: “Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz”. 62 Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.
MT 26:47 Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. 48 Zdrajca zaś dał im taki znak: «Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!». 49 Zaraz też przystąpił do Jezusa, mówiąc: «Witaj Rabbi!», i pocałował Go. 50 A Jezus rzekł do niego: «Przyjacielu, po coś przyszedł?» Wtedy podeszli, rzucili się na Jezusa i pochwycili Go. 51 A oto jeden z tych, którzy byli z Jezusem, wyciągnął rękę, dobył miecza i ugodziwszy sługę najwyższego kapłana odciął mu ucho. 52 Wtedy Jezus rzekł do niego: «Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. 53 Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? 54 Jakże więc spełnią się Pisma, że tak się stać musi?»
55 W owej chwili Jezus rzekł do tłumów: «Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę, żeby Mnie pojmać. Codziennie zasiadałem w świątyni i nauczałem, a nie pochwyciliście Mnie. 56 Lecz stało się to wszystko, żeby się wypełniły Pisma proroków». Wtedy wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli.
Jak pan to zinterpretuje? XD Błąd predestynacji chę? Może zechce pan poznać religię, w którą rzekomo pan wierzy zamiast bezmyślnie paplać?
Predestynacja jest jedna i ta sama, tak w katolicyzmie jak i w protestantyzmie Kalwina czy Lutra, bo nie na odrzuceniu predestynacji przez tych pierwszych, a uznaniu przez drugich polega różnica między protestantyzmem wyżej wymienionych a katolicyzmem. Polega ona na uznaniu zwierzchnictwa papieża, bądź jego odrzuceniu, to po pierwsze. Po drugie polega na uznaniu prawa do gromadzenia majątku przez instytucję ziemską kościoła bądź odrzuceniu takiego prawa do majątku (traktowanie złotych ołtarzy jako zbytek) oraz po trzecie, różnica polega na metodzie pedagogicznej – wspólne czytanie pisma i zachęcanie do samodzielnej jego lektury oraz zrozumienia głębokich prawd zawartych w Piśmie. Można dodać jeszcze czwartą różnicę – odrzucenie kultu świętych.
Pan Marek wie o predestynacji i tym jak wygląda doktryna w kościele katolickim i klasycznym protestanckim w stosunku do zagadnienia predestynacji tyle, ile wie o balecie. Z tego, co pan pisze, sugerując jakieś wielkie różnice w tej kwestii w obu kościołach, wnoszę, że o predestynacji u Kalwina i Lutra pan również nic nie wie. Jedyna różnica w stosunku do predestynacji między podejściem Katolickim i Luterańsko-Kalwińskim, to różnica akcentów, w klasycznym protestantyzmie naukę o predestynacji jako temat podejmuje się często i się ją podkreśla, w Katolicyzmie strategia jest taka, by mówić o niej jak najmniej (najpewniej ze strachu, że ludzie głupi i nic nie kumają – historia pokazuje, że podejście katolickie jest tutaj zapewne słuszniejsze, bo już dwa stulecia po Kalwinie i Lutrze sytuacja była u nich taka jak u nas obecnie, a katolicy trzymali się długo, aż do soboru watykańskiego drugiego. Choć sądzę, że wszystkie te różnice razem miały dopiero tak destrukcyjny wpływ na morale wiernych, a nie samo tylko zbytnie podkreślanie faktu istnienia predestynacji)
Sorry ale jednak z otwarcia na wiare wynika jakosciowo inne spojrzenie od tego ktore jest skupione wylacznie na materii. … Prosze Pani my jestesmy naprawde nie z tego swiata :)
Sursum corda!
no i co? pani jest zamknieta na boga bo dusza umala to czemu mi przytaczasz slowa ktorymi ja zyje!? myslisz ze cie przebywanie wsrod zywych ozywi? otoz nie. musisz sie dziecko do ojca nawrocic. innej drogi nie ma. w sensie – nie ist nie je.
zdrowia!
a tu ma pani to wytlumaczone bardziej bezposrednio :]
sc!;-)
Chodzi o grzechy śmiertelne, grzechy łamiące przykazania Boże, popełnione dobrowolnie i świadomie. Najgorszym z tych grzechów jest grzech przeciwko Duchowi Św., który nie będzie odpuszczony.
Chrystus nie zalecał obowiązkowego stosowanie tego najważniejszego przykazania w sytuacjach mordowania niewinnych. Poza tym możemy nadstawić drugi policzek, i to niejeden raz, lecz drugiej głowy nie nadstawimy, bo jej nie mamy. Nie możemy również szafować życiem osób trzecich.
Możemy oczywiście wybrać męczeńska śmierć zamiast walki, ale tylko w zakresie swojego życia. Postawa “miłości” do osób opętanych, morderców jest postawą – moim zadaniem – bardzo głupią, bo cóż zyskujemy tą biernością, no bo ileż w niej miłości?… cóż zyskujemy pomagając w ten sposób złu?
Stwierdzenie, że Chrystus nie wprowadził żadnych kryteriów nie jest moim zdaniem prawdziwe, bo gdyby tak było to by to powiedział wyraźnie. Jak mają postępować policjanci katoliccy przyłapując przestępcę na gorącym uczynku – nie reagować? A jak przestępca zacznie ich bić, to nadstawić drugi policzek? Dorośnijmy wreszcie.
nie nie…. w nadstawianiu drugiego policzka nie chodzi o zgode na przemoc ale o godna wyrownana walke. o honor i godnosc. nie ma to nic wspolnego z koncepcja biernej owcy idacej na rzez i godzacej sie na cudzy kaprys wyroku. z tym przekazem koresponduje wprost sytuacja gdy j sie pyta o policzkowanie. gto jestten sam przekaz.
klaps z liscia jest ok ale klaps odwrotny to zniewaga wiec aby nauczyc rownosci ludzi wobec boga proponuje sie ironicznie ale b. uderzajaco czi jako nauke – nadstawienie wlasciwego policzka :)))
Ks. prof. Tadeusz Guz odpowiada na ataki z internetu cz. 1
a propos Lutra
To definicja grzechu ciężkiego. Uważasz, że nie należy się modlić za tych, którzy się takich dopuszczają?
Jeśli dyskusja ma mieć sens trzeba się zdecydować o czym dyskutujemy.
O miłości czy o “miłości”.
Sam piszesz, że “w bierności nie ma miłości”. Słusznie.
Jeśli pomagamy złu, to na pewno nie realizujemy największego z Przykazań Bożych.
Nie rozmawiajmy więc o “miłości”, bo nie tego pragnie od nas Bóg, tylko miłości prawdziwej.
Podaj fragment, gdzie powiedział wyraźnie – jakie są te kryteria. Bo moim zdaniem – bardzo wyraźnie ich nie wprowadził.
Mogę tylko powtórzyć, co napisałem wcześniej:
Predestynacja, czyli przekonanie, że Bóg określa z góry los człowieka to wielki błąd wynikający z utożsamienia wiedzy z władzą.
Bóg zna całą przyszłość, zna nasze wybory, które z naszego punktu widzenia jeszcze nie zostały dokonane, ale nie oznacza to, że jesteśmy zaprogramowani do określonego postępowania.
Bez wolności nie ma odpowiedzialności.
Bez wolności i odpowiedzialności Sąd Ostateczny nie byłby sprawiedliwością, tylko perwersyjną karykaturą sprawiedliwości.
Grzechy śmiertelne to te popełniane świadomie, z premedytacją, bez skruchy i żalu post factum
Św. Jan
Chrystus rzeczywiście nie wprowadził kryteriów- precyzyjnie byłoby powiedzieć, że nie wykluczał działania, które przez dzisiejszych modernistów może być postrzegane jako zaprzeczenie przykazania miłości. Powinniśmy posługiwać się również rozumem, bo bez rozumu jesteśmy niewolnikami schematu, który paraliżuje nasze działanie. Z tego powodu podałem konkretne przykłady z życia, do których się nie odniosłeś.
1.Zacznę jednak od tego jak Jezus zachował się w Świątyni wobec kupców. Chrystus kochał ludzi. co nie przeszkodziło mu użyć przemocy wobec nich, kiedy przekroczyli granicę- zdemolował ich stragany i pobił rzemieniem. Domyślam się jaki podniósłby by się klangor, gdyby katolicy postąpili podobnie wobec tych, co profanują kościoły na zachodzie. Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie jakbyś zareagował, czy nie potępiłbyś ich , wzywając do miłości, czyli w praktyce do bierności. Oczywiście nie oznacza to, że profanom należałoby zrobić fizyczną krzywdę.
2. Drugim przykładem, który użyłem był przykład z policjantami katolickimi, którzy mając zalecenie kochać nieprzyjaciół swoich łapią przestępców na gorącym uczynku używając wobec nich przemocy, która jest konieczna. podobnie jest z tzw. zatrzymaniem obywatelskim.
To, co zauważyłem, to to, że używa się słów Jezusa jako szantażu emocjonalnego. Robi to papież popierając w praktyce zło, które rozlewa się na Europę. Miłość nie polega na zgodzie na zło, ale na gotowości dawania dobra tym ludziom i reagowaniem na zło w sytuacji, kiedy jest to konieczne. Dzisiejszy modernizm wyklucza reagowanie, co jest absurdem.
Słowa Chrystusa są przełomem, bo tylko tak potrafimy pozbyć się nienawiści i otworzyć na drugiego człowieka, lecz w sytuacji, gdy on stanowi realne zagrożenia dla zdrowia i życia powinniśmy reagować /obowiązek państwa/ Skrótowo: Fides et ratio.
Oprócz tego jest to teoretyzowanie. Materia z która się spotykamy jest ciężka ze względu na naszą naturę i naturę naszych bliźnich.
Ostatnio widziałem film z Argentyny na którym młodzi katolicy bronili świątyni, otaczając je kordonem przed atakującymi komunistkami, które ich lżyły i biły. Chłopacy tylko się modlili. Podziwiam ich i nie widzę w tym bierności. Widzę heroizm. Być może przyjdzie czas, że trzeba będzie odpowiedzieć fizycznie- powinna to robić policja, ale gdy nastąpi eskalacja trzeba będzie walczyć.
Ciekawe jest ujęcie jezuity M. Morawskiego problemu przeznaczenia, które pewnie (nie sprawdziłem) napisał już po encyklice Leona XIII « Aeterni patris »(1879), która wzywała katolików do zajmowania się myślą Tomasza z Akwinu. A ks. M. Morawski odwołuje się do Tomasza dwa lub trzy razy. Dlatego chyba warto zobaczyć jak św. Tomasz wyjaśnia problem przeznaczenia (praedestinatio) w « Sumie teologii ». Przekład polski może nie najlepszy, ale jedyny. Wytłuściłem właściwe odpowiedzi Tomasza; tylko w artykule 5, Tomasz najpierw przedstawia opinię Orygenesa (która wtedy jeszcze była uważana za odmienną, heretycką), Pelagiusza i niewymienionych z imienia teologów, aby następnie podać swoją propozycję.
Tomasz z Akwinu, Suma teologii, t. I,
ZAGADNIENIE 23
O PRZEZNACZENIU /176/
Ukończywszy zagadnienie opatrzności, z kolei będziemy mówić o przeznaczeniu i księdze życia. Temat o przeznaczeniu, wyczerpiemy w ośmiu pytaniach:
Czy w Bogu istnieje przeznaczenie?
Czym jest przeznaczenie: czy jest czymś w przeznaczonym?
Czy przysługuje Bogu odrzucić niektórych ludzi?
Porównanie przeznaczenia z wybraniem, mianowicie czy Bóg wybiera przeznaczonych?
Czy zasługi są przyczyną lub tytułem do przeznaczenia, do odrzucenia i do wybrania?
O pewności przeznaczenia, mianowicie czy przeznaczeni będą niezawodnie zbawieni?
Czy liczba przeznaczonych jest pewna?
Czy do przeznaczenia są pomocne modlitwy Świętych?
Artykuł 1
CZY BÓG PRZEZNACZA LUDZI ? /177/
Zdaje się, że Bóg nie przeznacza ludzi, bo:
1. Damascen tak pisze. “Należy wiedzieć, że Bóg z góry wie o wszystkim, ale nie przesądza
(praedeterminat) o wszystkim. Odwiecznie bowiem wie o naszych sprawach, ale nie przesądza ich”1. Lecz zasługa na nagrodę i karę to nasza ludzka sprawa; jako że dzięki wolnej woli jesteśmy panami naszego postępowania. Wygląda na to, że to, co się tyczy zasługi na nagrodę i karę, nie jest przeznaczone, tj. przesądzone przez Boga; a skoro tak, to nie ma przeznaczenia człowieka.
2. Wyżej powiedzieliśmy 2, że opatrzność Boska prowadzi wszystkie stworzenia do swoich celów. Lecz o innych stworzeniach nie wiadomo, by były przeznaczone przez Boga. A więc i ludzie nie są przeznaczeni.
3. Jak ludzie, tak i aniołowie zdolni są posiąść szczęśliwość. Wydaje się jednak, że aniołom nie
przysługuje przeznaczenie. Czemu? Bo zdaniem Augustyna 3, przeznaczenie, to postanowienie wydobycia z niedoli; aniołowie zaś nie znają, co to niedola. A więc nie ma przeznaczenia w odniesieniu do ludzi.
4. Duch Święty objawia Świętym dobrodziejstwa udzielone ludziom przez Boga; pisze o tym Apostoł: ,,Otóż myśmy nie otrzymali ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, ku poznaniu dobra, jakim Bóg nas obdarzył”4. Lecz przeznaczenie jest dobrodziejstwem Boga; gdyby zatem ludzie byli przeznaczeni przez Boga, przeznaczeni musieliby wiedzieć o swoim przeznaczeniu, a to jest nieprawda.
Wbrew temu pisze Apostoł: “Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał”5.
Odpowiedź: Do Boga należy przeznaczać ludzi; jest to zgodne z Jego przymiotami. Uzasadnienie:
Wyżej wykazaliśmy 6, że opatrzność Boska rozpościera się na wszystko. Powiedzieliśmy także 7, że do opatrzności należy prowadzić rzeczy do celu. Cel zaś, ku któremu Bóg kieruje rzeczy stworzone, jest podwójny: pierwszy przekracza proporcję i siły natury stworzonej – to życie wieczne polegające na oglądaniu Boga, co – jak o tym była wyżej mowa 8 – przekracza naturę każdego stworzenia. Drugi jest dostosowany do natury stworzonej: cel ów rzecz stworzona może osiągnąć własnymi przyrodzonymi siłami.
Otóż w wypadku, gdy ktoś nie może czegoś osiągnąć siłami swojej natury, ktoś inny musi mu pomóc i podnieść go czy przenieść, tak jak łucznik przenosi strzałę do tarczy. Tak i tu: właściwie mówiąc, Bóg, stworzenie rozumne zdolne posiadać życie wieczne doprowadza sam do tego życia wiecznego, tj. jakby przenosi czy podnosi doń; i tego to właśnie przeniesienia czy podniesienia pomysł istnieje odwiecznie w Bogu tak samo jak istnieje w Nim pomysł celowego urządzenia wszechrzeczy który jak powiedzieliśmy 9 zwie się opatrznością. /178/
Pomysł zaś dokonania jakiegoś dzieła istniejący w umyśle twórcy jest w nim jakowymś przedistnieniem (praeexistentia) tegoż dzieła; stąd też pomysł wspomnianego przeniesienia rozumnego stworzenia do celu życia wiecznego zwie się przeznaczeniem 10; boć przeznaczyć znaczy: przenieść czy posłać. Widać z tego, że przeznaczenie od strony przedmiotu jest jakowąś częścią opatrzności. /179/
Na 1. Damascen przez “przesądzać” rozumie: narzucać konieczność tak jak się dzieje z rzeczami naturalnymi, których działanie jest przesądzone, jednokierunkowe, zawężone do jednego typu czynności. A że tak rozumie świadczą o tym dalsze jego słowa: Bóg, “ani nie chce złośliwości, ani nie zmusza do cnoty”. Nie odrzuca więc przeznaczenia. /180/
Na 2. Stworzenia nierozumne zgoła nie są pojemne tego celu, który przewyższa siły ludzkiej natury; i właściwie nie powinno się mówić o ich przeznaczeniu; choć niekiedy nadużywa się tego wyrażenia i mówi się o przeznaczeniu do jakiego bądź celu.
Na 3. Choć nigdy nie zaznali niedoli, aniołowie są przeznaczeni tak jak i ludzie. Wszak o gatunku ruchu nie stanowi punkt wyjściowy ale docelowy; jeśli np. chodzi o pojęcie bielenia, to obojętne czy ściana, jaką bielimy była czarna, sina, czy czerwona. Podobnie jest z pojęciem przeznaczenia: to obojętne, że ktoś przeznaczony do życia wiecznego zaznał czy nie zaznał niedoli.
Można także i tak odpowiedzieć: wszelkie udzielenie dobra ponad to, co się należy temu, komu się udziela, jest – jak wyżej powiedzieliśmy 11 – dziełem miłosierdzia.
Na 4. Owszem, w charakterze szczegółowego przywileju niektórym jest objawione, że są przeznaczeni; ale nie powinno to być objawione wszystkim, bo wówczas nieprzeznaczeni wpadliby w rozpacz, a przeznaczeni w poczuciu beztroski przestaliby dbać o swoje zbawienie. /181/
Artykuł 2
CZY PRZEZNACZENIE JEST CZYMŚ W PRZEZNACZONYM /182/
Zdaje się, że przeznaczenie jest czymś w przeznaczonym bo:
1. Każdej czynności siła rzeczy odpowiada jakieś doznawanie. /183/ Skoro więc istnieje w Bogu
przeznaczenie jako czynność, to w przeznaczonym musi istnieć jako doznawanie.
2. Orygenes w komentarzu do słów św. Pawła: “Przeznaczony został”1, tak pisze: “Przeznaczenie (praedestinatio) dotyczy tego, co nie jest, natomiast wyznaczenie (destinatio), dotyczy tego, co jest”. Atoli Augustyn tak mówi: “Czymże jest przeznaczenie, jeśli nie wyznaczeniem czy wytypowaniem kogoś do czegoś?’2. A więc przeznaczenie dotyczy tylko kogoś istniejącego; a skoro tak, to wnosi coś w przeznaczonego.
3. Przygotowanie jest czymś w rzeczy przygotowanej. Otóż Augustyn powiada, że przeznaczenie «jest przygotowaniem dobrodziejstw Boga”3. A więc przeznaczenie jest czymś w przeznaczonym.
4. To, co wieczne, nie może w swoim określeniu zawierać czegoś czasowego; a tymczasem w określeniu przeznaczenia umieszczono łaskę, która jest czymś czasowym; powiedziano bowiem, że przeznaczenie jest to: “przygotowanie łaski na teraźniejsze życie, a chwały na przyszłe”4. A więc przeznaczenie nie jest czymś wiecznym; a skoro tak, nie jest w Bogu, ale w przeznaczonych; cokolwiek bowiem jest w Bogu, jest wieczne.
Wbrew temu Augustyn powiada, że przeznaczenie jest to: “Przewidzenie dobrodziejstw Boga”5. Przewidzenie zaś (praescientia), nie jest w przewidzianych, ale w przewidującym. A więc i przeznaczenie nie jest w przeznaczonych, ale w przeznaczającym.
Odpowiedź: Przeznaczenie nie jest czymś w przeznaczonych, ale tylko w tym, kto przeznacza. Czemu? Bo, jak wyżej powiedzieliśmy 6, przeznaczenie jest częścią opatrzności; opatrzność zaś nie istnieje w rzeczach opatrywanych, ale – jak wyżej podano 7 – w myśli opatrzyciela jako jego pomysł; za to wykonanie opatrzności, które nosi miano: rząd istnieje biernie w rzeczach rządzonych, czynnie w rządcy.
Jasno z tego widać, że przeznaczenie jest to pomysł wprowadzenia niektórych do zbawienia wiecznego, istniejący w umyśle Bożym; wykonanie zaś tego pomysłu biernie jest w przeznaczonych, czynnie w Bogu. Owo zaś wykonanie przeznaczenia obejmuje: powołanie i obdarzenie chwałą, stosownie do słów Pawła: “Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał … tych też obdarzył chwałą »8.
Na 1. Czynnościom przechodzącym na materię zewnętrzną, siłą rzeczy musi odpowiadać jakoweś doznawanie, np. ogrzewanie, cięcie itp. Nie jest tak z czynnościami wsobnymi, do których – jak wyżej powiedzieliśmy 9 – należą : myślenie i chcenie. I właśnie tego typu czynnością jest przeznaczenie. A więc przeznaczenie nie wnosi niczego w przeznaczonego. Natomiast wykonanie tegoż – jako że przechodzi w zewnętrzne rzeczy – wnosi w nich jakiś skutek.
Na 2. Wyznaczenie (destinatio) niekiedy bierzemy w znaczeniu faktycznego posłania kogoś do określonego celu. I tak odnosi się tylko do tego, kto jest. Niekiedy jednak oznacza : posłanie, które ktoś powziął w umyśle; stosownie do tego “wyznaczenie” znaczy to, co nasz umysł mocno postanowił; w myśl tego drugiego znaczenia powiedziano o Elezarze, że postanowił nie popełnić nigdy rzeczy niedozwolonych – nawet za cenę życia 10. W jakimkolwiek bądź znaczeniu weźmiemy wyraz “wyznaczenie”, przeznaczenie może odnosić się do tego, czego nie ma, jako że w pojęciu swoim kryje wyprzedzenie.
Na 3. Rozróżniamy dwojakie przygotowanie : Pierwsze dotyczy przedmiotu doznającego i jest po to, by mógł przyjąć działanie; to przygotowanie jest w rzeczy przygotowywanej. Drugie dotyczy działacza, by działał; i to przygotowanie jest w działaczu. Takim właśnie przygotowaniem jest przeznaczenie. Przedstaw sobie jakiś umysł działający : jak on się przygotowuje do działania, jak najpierw w swojej myśli tworzy pomysł przedsięwzięcia ! Otóż w ten to właśnie sposób Bóg swoim przeznaczeniem odwiecznie przygotował dzieło zbawienia; powziął w swojej myśli plan doprowadzenia jakiejś liczby ludzi do zbawienia.
Na 4. Jeśli łaska wchodzi w określenie przeznaczenia, to nie jako jego istotny czynnik; a wchodzi dlatego, że przeznaczenie wobec łaski ma się jak przyczyna do skutku i czynność do przedmiotu. Bynajmniej więc z tego nie wynika, że przeznaczenie jest czymś czasowym. /184/
Artykuł 3
CZY BÓG ODRZUCA JAKIEGOŚ CZŁOWIEKA ? /185/
Zdaje się że Bóg żadnego człowieka nie odrzuca bo :
1. Nikt nie odrzuca tego kogo miłuje; a przecież Bóg miłuje człowieka; świadczą o tym następujące słowa : “Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś”1. A więc Bóg żadnego człowieka nie odrzuca.
2. Jeśliby Bóg odrzucał jakiegoś człowieka, wówczas tym będzie odrzucenie dla odrzuconych, czym jest przeznaczenie dla przeznaczonych. Lecz przeznaczenie jest przyczyną zbawienia przeznaczonych, a więc i odrzucenie będzie przyczyną zguby odrzuconych, a to jest nieprawdą, gdyż Ozeasz powiada : “Zguba twoja, Izraelu, od ciebie samego; a tylko we mnie ratunek twój”2. Nikogo więc Bóg nie odrzuca.
3. Nikogo nie można winić o coś, czego nie mógł uniknąć. Lecz jeśli Bóg kogoś odrzuca, odrzucony nie może uniknąć zguby. Pisze bowiem Eklezjastes : “Przypatrz się dziełu Bożemu ! Bo któż naprostować może to, co On skrzywił?”3. Wychodzi na to, że nie powinno się winić ludzi za to, że na wieki giną; a to jest nieprawda ! A więc Bóg nikogo nie odrzuca.
Wbrew temu pisze Malachiasz : “Umiłowałem Jakuba, Ezawa zaś miałem w nienawiści”4.
Odpowiedź : Tak, Bóg odrzuca jakichś ludzi. Uzasadnienie : Wyżej powiedzieliśmy 5, że przeznaczenie jest częścią opatrzności. Do opatrzności zaś, jak wyżej powiedzieliśmy 6 należy dopuścić do jakowychś uchybień w rzeczach jej podległych. A ponieważ opatrzność Boska prowadzi ludzi do życia wiecznego, do tejże opatrzności należy dopuścić, by niektórzy do tego celu nie doszli; i to właśnie zwie się odrzuceniem.
Jak więc przeznaczenie jest częścią opatrzności odnośnie do tych, których Bóg prowadzi do zbawienia wiecznego, tak odrzucenie jest częścią opatrzności odnośnie do tych, którzy od tego celu odpadają. Widać z tego, że odrzucenie wyraża nie tylko gołe przewidzenie, ale według naszego pojmowania oznacza coś więcej, podobnie jak i opatrzność – jak to wyżej powiedzieliśmy 7. Chodzi o to, że jak przeznaczenie zawiera w sobie wolę udzielenia łaski i chwały, tak odrzucenie zawiera w sobie wolę dopuszczenia, by ktoś popadł w grzechy, i wolę wymierzenia kary i potępienia za grzech. /186/
Na 1. Bóg miłuje wszystkich ludzi i także wszystko stworzenie w tym sensie, że dla wszystkich chce jakiegoś dobra; nie chce jednak każdego dobra dla wszystkich. O ile więc nie chce dla niektórych tego dobra, jakim jest życie wieczne, powiadamy : ma ich w nienawiści, czyli ich odrzuca. /186a/
Na 2. Jeśli chodzi o przyczynowość, to zgoła inaczej ma się rzecz z przeznaczeniem niż z odrzuceniem. Przeznaczenie jest przyczyną zarówno tego, czego przeznaczeni oczekują w życiu przyszłym, mianowicie chwały, jak i tego, co otrzymują w życiu obecnym, mianowicie łaski. Natomiast odrzucenie bynajmniej nie jest przyczyną tego, co się dzieje w życiu obecnym, mianowicie winy-grzechu, a tylko jest przyczyną opuszczenia przez Boga. Jest jednak przyczyną tego, co jest wymierzone w przyszłości, mianowicie kary wiecznej. Wina bowiem pochodzi z wolnej woli tego, który jest odrzucony i opuszczony przez łaskę. Sprawdza się tu więc powiedzenie Proroka : “Zguba twoja, Izraelu, od ciebie samego”!
Na 3. Odrzucenie nie narusza w niczym możności odrzuconego. Gdy więc mówimy. odrzucony nie może otrzymać łaski, nie należy tego rozumieć w sensie bezwzględnej niemożliwości, ale w sensie niemożliwości warunkowej, tak jak wyżej powiedzieliśmy 8, że przeznaczony musi być zbawiony koniecznością warunkową, która nie gubi wolnej woli. Chociaż więc ktoś odrzucony od Boga nie może otrzymać łaski, to jednak, że w ten czy inny grzech wpada, dzieje się to z jego wolnej woli. Słusznie też poczytuje mu się to za winę. /187/
Artykuł 4
CZY BÓG WYBIERA PRZEZNACZONYCH ?
Zdaje się, że Bóg nie wybiera przeznaczonych, bo :
1. Dionizy tak powiada 1 : Jak słońce rozsiewa swoje promienie, bez wybierania, na wszystkie ciała, tak i Bóg swoją dobroć. Lecz dobroć Boża udziela się zwłaszcza niektórym, tym mianowicie, co mają udział w łasce i chwale. A więc Bóg, nie wybierając, udziela łaski i chwały a to właśnie należy do przeznaczenia !
2. Wybór dotyczy tego, co istnieje; natomiast przeznaczenie – jako odwieczne – dotyczy także i tego, co nie istnieje. A więc Bóg przeznacza niektórych bez wybierania.
3. Wybór pociąga za sobą selekcję czy dyskryminację. Tymczasem Bóg “pragnie, by wszyscy ludzie byli zbawieni » 2, a więc przeznaczenie przesądzające z góry o zbawieniu ludzi, dokonuje się bez wybierania.
Wbrew temu pisze św Paweł : “W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata » 3. Odpowiedź : Pojęciowo przeznaczenie zakłada uprzednio wybór, a wybór to miłość.
Uzasadnienie :
Jak wyżej powiedzieliśmy 4, przeznaczenie jest częścią opatrzności. Opatrzność zaś, podobnie jak i roztropność jest to istniejący w myśli pomysł nakazujący /188/ rzeczom zmierzanie ku wyznaczonym celom, jak o tym wyżej była mowa 5. Otóż jeśli ktoś nakazuje komuś zmierzanie do celu, jest to znak, że istnieje w nim uprzednia chęć tego celu. Stąd i przeznaczenie niektórych do zbawienia wiecznego zakłada pojęciowo, że Bóg wpierw chce ich zbawienia, a z tą chęcią wiąże się wybór i miłość. Miłość, gdyż Bóg chce dla nich dobra zbawienia wiecznego; bo miłować, jak to już powiedziano 6 to chcieć dla kogoś dobra. Wybór, gdyż Bóg chce tego dobra raczej tym, niż owym; jako że, jak wyżej powiedziano 7, niektórych odrzuca.
Inaczej jednak wybór i miłość układa się u nas, a inaczej w Bogu. W człowieku wola miłując nie staje się przyczyną dobra; to dobro już istniejące pobudza nas do miłości, i dlatego my wybieramy tego, kogo mamy kochać, w ten sposób w nas wybór poprzedza miłość. W Bogu jest wprost odwrotnie : Jego wola, która z miłości chce komuś dobra, jest równocześnie przyczyną, że to dobro otrzymuje raczej ten niż ów. Z czego widać, że pojęciowo w Bogu miłość wyprzedza wybór, a wybór przeznaczenie. I dlatego, wszyscy przeznaczeni są wybrani i umiłowani.
Na 1. Jeśli chodzi o udzielanie dobroci Bożej w ogóle, to Bóg udziela dobroci swojej bez wybierania; nie znajdziesz bowiem czegoś, co by, jak wyżej powiedziano 8 w jakowyś sposób nie było udziałem w tejże dobroci. Natomiast jeśli idzie o udzielanie tego czy owego dobra, Bóg udziela go, wybierając; niektórych bowiem dóbr jednym udziela, a drugim nie. Tak dzieje się z udzielaniem łaski i chwały. Tu też zachodzi wybór.
Na 2. Owszem, wybór dotyczy tego, co istnieje, ale w wypadku, gdy wola wybierającego jest pobudzona do wyboru przez dobro już istniejące w rzeczy. Tak właśnie jest, gdy my wybieramy. Lecz w Bogu, jak powiedzieliśmy 9 jest inaczej. I dlatego Augustyn pisze : “Aczkolwiek Bóg wybiera tych, którzy nie istnieją, to jednak nie myli się w wyborze”10.
Na 3. Jak wyżej powiedzieliśmy, 11 Bóg chce zbawić wszystkich ludzi wolą uprzednią; a wiadomo: czego wolą uprzednią chce, nie chce zasadniczo, a tylko pod jakimś względem, czyli z uwzględnieniem okoliczności. Nie chce jednak zbawić wszystkich wolą wtórną, czy uwzględniającą okoliczności. A wiadomo : czego wolą wtórną chce, chce zasadniczo.
Artykuł 5
CZY PRZEWIDZENIE ZASŁUG JEST PRZYCZYNĄ PRZEZNACZENIA ? /189/
Zdaje się, że przewidzenie zasług jest przyczyną przeznaczenia, bo :
1. Apostoł pisze : “Tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył”1. A glosa Ambrożego do następujących słów : “Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, nad kim się zlituję”2, tak pisze : “Okażę miłosierdzie temu, o którym wpierw wiem, że z całego serca do mnie się nawróci”. Z czego chyba widać, że przewidzenie zasług jest przyczyną przeznaczenia.
2. Przeznaczenie Boże zawiera postanowienie woli Bożej, jako że, zdaniem Augustyna, przeznaczenie, to : “Postanowienie okazania miłosierdzia”3. Otóż wola Boża nie może być nierozumną, [co znaczy: musi opierać się o jakąś rację lub podstawę]. A co może być racją lub podstawą przeznaczenia, jeśli nie przewidzenie zasług ? A więc przyczyną lub racją przeznaczenia są przewidziane zasługi.
3. Św. Paweł pisze : “Czyżby Bóg był niesprawiedliwy? Żadną miarą!”4. A to chyba niesprawiedliwość równym ludziom dawać nierówno. Otóż wszyscy ludzie są równi i co do natury, i co do grzechu pierworodnego; a jeśli jest między nimi nierówność, to powoduje ją ich własne postępowanie zasługujące na nagrodę lub karę. Jeżeli przeto przeznaczeniem i odrzuceniem gotuje Bóg nierówny los ludziom, czyni to tylko z racji przewidywania różnicy w zasługach.
Wbrew temu pisze Apostoł : “Nie dla uczynków sprawiedliwych, jakie zdziałaliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas”5. Jak zaś nas zbawił, tak i przeznaczył nas do zbawienia. A więc przewidzenie zasług wcale nie jest przyczyną lub powodem przeznaczenia.
Odpowiedź : Ponieważ, jak wyżej powiedzieliśmy 6, przeznaczenie zawiera w sobie wolę, dlatego tak należy szukać powodu przeznaczenia, jak się szuka powodu woli Bożej. Wyżej zaś wykazaliśmy 7, że nie można podać przyczyny woli Bożej od strony czynności chcenia. Można zaś podać rację od strony przedmiotu woli, jako że Bóg chce, by jedno było dla drugiego.
Szaleństwem byłoby twierdzić, że zasługi są przyczyną przeznaczenia Bożego od strony czynności przeznaczającego; i z tym też dotąd nikt się nie wyrwał. Ale chodzi o pytanie : czy przeznaczenie ma jakąś przyczynę od strony skutku. Albo inaczej : czy Bóg z góry postanowił dać komuś skutek przeznaczenia dla jakichś jego zasług.
Przyjrzyjmy się najpierw wypowiedziom innych teologów :
Pierwsza wypowiedź : Bóg z góry postanawia dać komuś skutek przeznaczenia z powodu jego zasług istniejących w poprzednim życiu. Takie było stanowisko Orygenesa. Według niego Bóg na początku stworzył naraz wszystkie dusze ludzkie 8. Po złączeniu się każdej z ciałem dusze te znajdują się w takim czy innym stanie, zależnie od takich czy innych uczynków dokonanych w poprzednim życiu. Twierdzenie to Apostoł pogrzebał tymi słowami : “Bo gdy one jeszcze się nie urodziły, ani nic dobrego czy złego nie uczyniły – aby niewzruszone pozostało postanowienie Boże … zależne nie od uczynków, ale od woli powołującego – powiedziano jej : starszy będzie służyć młodszemu”9.
Druga : Powodem i przyczyną skutku przeznaczenia są zasługi, jakie zaistniały w tym życiu. To Pelagianie. Ich zdaniem początek dobrych postępków jest od nas, dopełnienie od Boga. Według tego, przyczyną, czemu ten dostaje skutek przeznaczenia, a ów nie, jest to, że jeden przygotowaniem siebie dał początek, a drugi nie. Przeciw temu jednak są takie słowa Apostoła : “Nie żebyśmy uważali, że jesteśmy w stanie pomyśleć coś sami z siebie, lecz (wiemy, że) ta możność nasza jest z Boga”10. Myślenie zaś jest tym pierwszym zaczątkiem, którego nic już wcześniej nie poprzedza. Nie można więc twierdzić, że istnieje w nas jakiś zaczątek, który by był powodem skutku przeznaczenia.
Trzecia : Powodem przeznaczenia są zasługi, które następują po skutku przeznaczenia; należy to tak rozumieć : dlatego Bóg daje komuś łaskę i z góry postanowił, że mu jej użyczy bo przewidział, że on tej łaski będzie dobrze używał. To tak daje jakiemuś żołnierzowi konia, wiedząc, że będzie go używał dobrze. Ale jak widać, teologowie ci wyodrębniają : To, co jest dziełem łaski, i to, co jest dziełem wolnej woli, tak jakby ten sam skutek nie mógł być równocześnie dziełem jednego i drugiego. Jasne, że to, co jest dziełem łaski, jest skutkiem przeznaczenia; i tego nie można podawać za powód przeznaczenia, jako że objęte jest przeznaczeniem. Jeśli przeto coś innego z naszej strony jest powodem przeznaczenia, będzie to coś spoza skutku przeznaczenia. Aliści to, co jest dziełem wolnej woli, nie jest odrębne od tego, co jest dziełem przeznaczenia; tak jak skutek przyczyny drugiej nie jest odrębny od skutku przyczyny pierwszej. Jak to bowiem wyżej wyłożyliśmy 11 : opatrzność Boska powoduje skutki poprzez działanie przyczyn drugich. Stąd też i to, co jest dziełem wolnej woli, jest dziełem przeznaczenia. /190/
Trzeba więc tak odpowiedzieć : Skutek przeznaczenia może być w podwójny sposób :
Pierwsze, w poszczególnych; i tak ujmując nic nie przeszkadza, by jeden skutek przeznaczenia był przyczyną i powodem drugiego : następny poprzedniego – z punktu przyczyny celowej, poprzedni następnego – z punktu przyczynowości zasługi, co sprowadza się do przystosowania materii 12; można to tak wyrazić : Bóg odwiecznie postanowił, że da komuś chwałę z powodu jego zasług i odwiecznie postanowił, że da komuś łaskę, zasłużył sobie na chwałę.
Drugie, skutek przeznaczenia można ujmować jako całość; i tak ujmując, niemożliwością jest, by cały skutek przeznaczenia jako całość miał jakąś przyczynę z naszej strony; cokolwiek bowiem jest w człowieku, co prowadzi go do zbawienia, całe zawiera się w skutku przeznaczenia; także i samo przygotowanie do łaski; boć nawet i ono nie może zaistnieć, jak tylko za Bożą pomocą, stosownie do słów Jeremiasza: « Nawróć nas, Panie, ku sobie, a nawrócimy się”13. /191/
Według tego sposobu ujmowania przeznaczenie od strony skutku ma za powód dobroć Bożą, do której jako do celu zmierza cały skutek przeznaczenia, i od której pochodzi jako od pierwszego początku poruszającego.
Na 1. Owszem, jak powiedzieliśmy 14, przewidziane wykorzystanie łaski jest powodem udzielenia łaski, ale tylko z punktu przyczyny celowej.
Na 2. Jak powiedzieliśmy 15 przeznaczenie od strony skutku ujmowane jako całość ma swoje wytłumaczenie li tylko w dobroci Bożej – ona też jest jego powodem; a jeśli idzie o skutki przeznaczenia ujmowane w poszczególnych, to, jeden skutek jest powodem drugiego.
Na 3. Powód (rację) przeznaczenia jednych, a odrzucenia drugich, można znaleźć w samej dobroci Bożej. Wiadomo przecież, że Bóg tak i po to wszystko uczynił z powodu swojej dobroci, by wszystkie rzeczy przedstawiały dobroć Bożą. A ponieważ dobroć Boga jest jedna i niezłożona, a rzeczy stworzone daleko odbiegają od niezłożoności Bożej. dlatego rzeczy te zmuszone są dobroć tę przedstawiać poprzez rozmaite formy swojego istnienia.
Stąd też i dla zupełności wszechświata 16, konieczne są różne rzędy czy stopnie rzeczy, z których jedne są na najwyższym, inne na najniższym szczeblu hierarchii wszechbytu. Dla zachowania zaś owej rozmaitości stopni i odmian istnienia w rzeczach Bóg dopuszcza niejedno zło, by – jak wyżej wyjaśniliśmy 17 – wielorakie dobro bez przeszkód mogło się pojawiać i rozwijać.
Patrzmy więc na cały ród ludzki tak, jak na cały wszechświat. Tak patrząc na ludzi, powiadamy : Bóg chciał przez niektórych, tych mianowicie, których przeznaczył, przedstawić swoją dobroć w postaci miłosierdzia : przebaczając; a innych zaś, tych mianowicie, których odrzuca – w postaci sprawiedliwości : karząc. Tu racja czemu Bóg jednych wybiera, a niektórych odrzuca. I tę to właśnie przyczynę podaje Apostoł, mówiąc : “Jeżeli więc Bóg, chcąc okazać swój gniew i dać poznać swoją potęgę, znosił z wielką cierpliwością naczynia (zasługujące na) gniew, gotowe na zagładę i żeby dać poznać bogactwo swojej chwały względem naczyń (objętych) zmiłowaniem, które już wprzód przygotował ku chwale”18; /192/ “Przecież w wielkim domu znajdują się naczynia nie tylko złote i srebrne, lecz i drewniane i gliniane : jedne do użytku zaszczytnego, a
drugie do niezaszczytnego”19.
Czemu zaś Bóg tych właśnie wybrał do chwały, a tamtych odrzucił ? Odpowiedź jest jedna : Wola Boga!
Trafnie oddał to Augustyn, mówiąc : “A czemu tego pociąga, a owego nie. Nie bądź skory sądzić, jeśli nie chcesz zbłądzić”20. Podobnie zresztą dzieje się w przyrodzie : Można podać powód uzasadniający dlaczego Bóg, stworzywszy na początku materię pierwszą, która, wiadomo, sama w sobie cała jest jednakowa – jednej jej części nadał formę ognia, a innej formę ziemi, mianowicie by przyroda obfitowała w różne gatunki. Natomiast czemu tej właśnie części materii nadał tę formę, a tej właśnie inną, zależy to jedynie od gołej woli Boga; podobnie jak od gołej woli architekta zależy, by ten oto kamień był w tej części ściany, a ów w innej, aczkolwiek sama konieczność sztuki budowlanej wymaga, by niektóre kamienie były w tej części, a niektóre w innej.
Nie można też zarzucić Bogu niesprawiedliwości z tego powodu, że ludziom, którzy nie są nierówni, gotuje nierówny los i daje nierówno. Uchybiałoby to sprawiedliwości, gdyby skutek przeznaczenia należał się ludziom w charakterze powinności, a nie był dany z łaski. W wypadku bowiem dawania czegoś z łaski dawca może dać według upodobania swojej woli komu chce : więcej lub mniej, byleby tylko nie odmówił nikomu tego, co mu się należy, a więc bez naruszenia sprawiedliwości. To właśnie miał na myśli gospodarz winnicy, mówiąc : “Weź, co twoje i odejdź … Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? »21.
Artykuł 6
CZY PRZEZNACZENIE JEST PEWNE ? /193/
Zdaje się, że przeznaczenie nie jest pewne bo :
1. Augustyn, objaśniając słowa Apokalipsy : “Trzymaj, co masz, by nikt twego wieńca nie zabrał 1, tak pisze : “inny nie zabierze, o ile go nie utracisz”2; z czego widać, że wieniec chwały – a jest to przecież skutek przeznaczenia – można zdobyć i utracić. A więc przeznaczenie nie jest pewne czyli niezawodne.
2. Czy z rzeczy możliwej mogą płynąć niemożliwe następstwa? Wcale nie. Otóż może się zdarzyć, że człowiek przeznaczony, dajmy na to Piotr, popełnił grzech i zaraz potem został zabity. W takim wypadku i w założeniu następstwo jasne : skutek przeznaczenia udaremniony ! A więc udaremnienie przeznaczenia nie jest niemożliwe; a jeśli tak, to przeznaczenie nie jest pewne, czyli niechybne.
3. Cokolwiek Bóg mógł, nadal może. Lecz Bóg mógł nie przeznaczyć tego, kogo przeznaczył; a więc i teraz może nie przeznaczyć; a skoro tak, przeznaczenie nie jest pewne.
Wbrew temu glosa do słów : “Tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył itd.”3, tak pisze : “Przeznaczenie jest to przewidzenie i przygotowanie dobrodziejstw Boga, dzięki którym z całą pewnością dostępują zbawienia wszyscy, którzy go mają dostąpić”4.
Odpowiedź : Przeznaczenie z całą pewnością i niezawodnie musi się uskutecznić, nie narzuca jednak ono konieczności, tzn. jego skutki nie lęgną się z konieczności. Uzasadnienie :
Wyżej powiedzieliśmy 5, że przeznaczenie jest częścią opatrzności. Otóż nie wszystko nad czym opatrzność roztacza swoją opiekę dzieje się w sposób konieczny, ale są takie sprawy, które dzieją się w sposób przygodny zależnie od charakteru przyczyn bezpośrednich, które opatrzność Boża specjalnie do wywoływania tego typu skutków wyznaczyła; a jednak, jak widać, z powyższych 6, wyroki opatrzności Boskiej są niezawodne i niechybne. Wynika z tego że i wyroki przeznaczenia są pewne i niezawodne; co jednak nie przekreśla wolności woli, z której pochodzi skutek przeznaczenia w sposób przygodny. Aby to zrozumieć przypomnijmy – to, co wyżej 7 powiedzieliśmy o Bożej wiedzy i woli, które – aczkolwiek są całkowicie pewne i niezawodne – nie odbierają rzeczom przygodnego sposobu działania.
Na 1. Czy można stracić i znaleźć wieniec chwały ? Zastanówmy się nad powiedzeniem : “Wieniec chwały jest mój”. Otóż może to oznaczać : pierwsze, bo tak jest z przeznaczenia Bożego; i w tym sensie nikt nie może utracić swojego wieńca chwały; drugie, bo nań sobie dzięki łasce zasłużyłem; albowiem na co sobie kto zasłuży – to poniekąd należy do niego. I w tym sensie może ktoś utracić swój wieniec, bo utracił łaskę przez grzech śmiertelny. A ten jego utracony wieniec zabiera ktoś inny; jako że wchodzi na jego miejsce. Nie dopuszcza Bóg bowiem do upadku niektórych tak, by ich miejsce zostało puste, ale zaraz dźwiga innych i każe im je zająć;
stosownie do słów Joba : Bóg “rozbija mocarzy bez dochodzenia, a innych w ich miejsce osadza”8. I tak na miejsce upadłych aniołów Bóg podstawił ludzi, a na miejsce żydów – pogan. Podsunięty zaś i wprowadzony w stan łaski także i w tym sensie otrzymuje wieniec po upadłym, że w żywocie wiecznym będzie doznawał radości także i z dobrego, które inny czynił, jako że w życiu wiecznym każdy będzie doznawał radości nie tylko z dobrego, które sam czynił, ale także z dobrego, które inni czynili. /194/
Na 2. Jeżeli bierzemy wypadek sam w sobie – niezależnie od czegokolwiek, to możliwe jest, żeby człowiek przeznaczony zmarł w grzechu śmiertelnym; jest to jednak niemożliwe, jeśli ów wypadek bierzemy z założeniem czegoś, mianowicie z założeniem, że ów człowiek jest przeznaczony. A więc wypadek ów nie prowadzi do wniosku, że przeznaczenie może być udaremnione.
Na 3. Przeznaczenie zawiera w sobie wolę Boga. Otóż wyżej – ze względu na niezmienność woli Boga – powiedzieliśmy 9 takie zdanie : Że Bóg chce jakiejś rzeczy stworzonej, jest konieczne nie bezwzględnie, ale założywszy coś. To samo trzeba zastosować i do przeznaczenia; a więc chociaż bezwzględnie biorąc Bóg mógłby przeznaczyć lub nie przeznaczyć, to jednak – biorąc w sensie łącznym 10 – nie można mówić, że Bóg mógłby nie przeznaczyć tego, kogo przeznaczył. Ale to nie godzi w pewność przeznaczenia.
Artykuł 7
CZY LICZBA PRZEZNACZONYCH JEST PEWNA ? /195/
Zdaje się, że liczba przeznaczonych nie jest pewna (ustalona), bo :
1. Jak uważać za pewną (ustaloną) taką liczbę, do której można coś dodawać? Otóż liczba
przeznaczonych może wciąż rosnąć; widać to ze słów Mojżesza: “A Pan, Bóg ojców naszych, niechaj przyczyni do tej liczby wiele tysięcy”1; co glosa tak wyjaśnia : “Chodzi o liczbę określoną u Boga, który zna tych, co do Niego należą”. A więc liczba przeznaczonych nie jest pewna, czyli ustalona.
2. Bóg niczego nie czyni bezmyślnie, tj. bez powodu. Otóż nie sposób wskazać na jakiś powód, czemu właśnie tę, a nie inną liczbę ludzi Bóg postanowił zbawić. A więc nie ma pewnej, z góry ustalonej liczby tych, co mają być zbawieni.
3. Działanie Boga jest doskonalsze od działania natury. Lecz w naturze dobro zachodzi w większości, a braki i zło w mniejszości wypadków. Gdyby przeto Bóg z góry ustalił liczbę zbawionych, więcej byłoby zbawionych niż potępionych. Tymczasem coś przeciwnego spotykamy u Mateusza: “Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują”2. A więc liczba zbawionych nie jest z góry postanowiona.
Wbrew temu pisze Augustyn : “Liczba przeznaczonych jest pewna; nie może się ani zwiększyć, ani zmniejszyć 3.
Odpowiedź : Tak, liczba przeznaczonych jest pewna (ustalona). Otóż niektórzy twierdzili, że ta liczba jest pewna co do formy, a nie co do materii; innymi słowy jest pewne, że będzie sto lub tysiąc zbawionych; nie jest jednak pewne, którzy: ci czy owi. Ale to ich mniemanie zgoła przekreśla pewność (niezawodność) przeznaczenia, którą dopiero co wykazaliśmy 4. I dlatego należy odpowiedzieć, że liczba przeznaczonych jest u Boga pewna nie tylko co do formy, ale i co do materii.
Nadmieńmy, że liczba przeznaczonych jest u Boga pewna nie tylko z racji poznania, mianowicie, że wie, ilu będzie zbawionych (tak bowiem jest u Boga pewną liczba kropel deszczu i ziaren piasku morskiego), ale także z racji wybrania i jakowegoś ustalenia czy określenia.
Stanie się nam to jasne, gdy sobie przypomnimy to, cośmy wyżej powiedzieli o tym, co nieskończone 5, mianowicie, że każdy, kto działa i tworzy, zamierza uczynić coś skończonego, określonego. Ten zaś, kto zamierza swojemu dziełu nadać ściśle określone wymiary, ujmuje w liczbę jego istotne części, a więc te, które same przez się wymagane są do doskonałości całego dzieła. Nie ujmuje zaś w liczbę tego, co nie jest wymagane samo przez się, jako główna rzecz, a czego używa się tylko dla czegoś innego; taką bowiem tylko liczbę tego bierze, ile potrzebne dla czegoś innego. Np. architekt, budując dom ma na myśli ustalone, określone wymiary domu, określoną ilość zamierzonych pomieszczeń, określone liczbą wymiary ścian lub dachu; nie ustala wszakże w myśli określonej liczby kamieni, ale bierze ich tyle, ile potrzeba do wystawienia ścian według powziętych wymiarów.
Tak też należy patrzeć na postępowanie Boga wobec całego wszechświata, który jest Jego dziełem. Odwiecznie więc ustalił jego wymiary i ujął w odpowiednie liczby istotne jego części, tj. te, które w jakiś sposób przyczyniają się do jego wiecznotrwałości (perpetuitas), a więc ile ma być sfer, ile gwiazd, ile żywiołów, ile gatunków.
Jednostki zaś są zniszczalne, jeśli przyczyniają się do dobra całości, to nie jako głównie zamierzone, ale jako drugorzędnie zamierzone, mianowicie o ile w nich utrzymane jest dobro gatunku. I dlatego chociaż Bóg zna liczbę wszystkich jednostek, to jednak liczby wołów, komarów itp. samej dla siebie z góry nie ustalił, ale w swojej opatrzności tyle ich powołuje do bytu, ile potrzeba do zachowania gatunków. /196/
Spośród zaś wszystkich stworzeń pocześniejsze miejsce w owym przyczynianiu się do dobra wszechświata zajmują stworzenia rozumne, które jako takie są niezniszczalne, a zwłaszcza te, które dostępują szczęścia, a tym samym bardziej bezpośrednio stykają się z ostatnim celem.
I dlatego u Boga liczba przeznaczonych jest pewna: nie tylko na sposób poznania, ale także – w charakterze czegoś głównego – na sposób uprzedniego ich określenia czy ustalenia. Niezupełnie tak samo ma się rzecz z liczbą odrzuconych; jak się wydaje, z postanowienia Bożego mają oni służyć dobru wybranych; wszystko bowiem ma się przyczyniać do ich dobra 6.
Jaka zaś jest liczba wszystkich przeznaczonych ludzi, różnie mówią: jedni, że tylu będzie zbawionych, ilu aniołów upadło; drudzy, że tylu będzie zbawionych, ilu aniołów zostało; trzeci, że tylu z ludzi będzie zbawionych, ilu aniołów upadło i nadto tylu, ilu aniołów zostało stworzonych. Najlepiej jednak jest powiedzieć :
“Jeden tylko Bóg zna liczbę wybranych, którzy mają się znaleźć w niebieskiej szczęśliwości »7.
Na 1. Przytoczone słowa z Księgi Powtórzonego Prawa dotyczą tych ludzi, którzy z postanowienia Bożego żyją sprawiedliwie na ziemi; i tych liczba rośnie lub maleje, nigdy zaś liczba przeznaczonych.
Na 2. Co jest powodem, że dana część masy ma takie czy inne wymiary? Potrzeba dostosowania tej części do całości. Podobnie powodem, dla którego Bóg stworzył tyle właśnie gwiazd lub tyle właśnie gatunków rzeczy, no i czemu właśnie tylu przeznaczył, jest dostosowanie głównych części do dobra całości wszechświata.
Na 3. Dobro dostosowane do wspólnego stanu natury zachodzi w większości wypadków, a jego ubytek czy brak zachodzi w mniejszości wypadkow. Natomiast dobro przekraczające wspólny stan natury zachodzi w mniejszości wypadków, a jego ubytek czy brak zachodzi w większości wypadkow. Wyjaśni nam to przykład: Większość ludzi ma dostateczną wiedzę do kierowania swoim życiem; w znacznej mniejszości są ci, którym brak jest tej wiedzy czy rozumu: to matołki czy głupcy; ale w zestawieniu z resztą ludzi do rzadkości należą ci, co zdobyli głęboką wiedzę o rzeczach umysłowo poznawalnych.
A ponieważ szczęście wieczne, polegające na oglądaniu Boga, przekracza wspólny stan natury i to natury pozbawionej łaski na skutek grzechu pierworodnego, dlatego zbawieni są w mniejszości. I w tym szczególnie objawia się miłosierdzie Boga, że niektórych dźwiga i podnosi do tego zbawienia, którego tak wielu nie dostępuje – żyjąc po linii i według skłonności wspólnych dla natury.
Artykuł 8
CZY MODLITWY ŚWIĘTYCH MAJĄ JAKIŚ WPŁYW NA PRZEZNACZENIE: CZY MOGĄ BYĆ POMOCNE ?
Zdaje się, że modlitwy świętych nie mają żadnego wpływu na przeznaczenie, [wcale nie są pomocne], bo:
1. Czy to, co czasowe, może poprzedzić to, co wieczne? Wcale nie! A więc żadna rzecz doczesna nie może mieć wpływu na to, by coś się stało wieczne. Lecz przeznaczenie jest wieczne. A ponieważ modlitwy świętych są czymś doczesnym, dlatego nie mogą pomóc komuś w jego przeznaczeniu. A więc modlitwy świętych nie mogą wesprzeć czyjegoś przeznaczenia.
2. Kto potrzebuje rady? Ten, komu brak należytego rozeznania! Kto potrzebuje pomocy? Ten, komu brak odpowiedniej siły. Aliści ani jedno, ani drugie nie stosuje się do Boga przeznaczającego. Wszak pisze Apostoł: “Kto pomógł kiedy Duchowi Pańskiemu? Albo kto kiedy był doradcą Jego?”1. A więc modlitwy świętych nie są pomocne w przeznaczeniu.
3. Kto może pomóc, może i przeszkodzić. Lecz przeznaczenie nie może doznać żadnej skądkolwiek przeszkody. A więc nikt nie może być w nim pomocny.
Wbrew temu czytamy w Księdze Rodzaju : “Izaak modlił się do Jahwe za swą żonę, gdyż była ona niepłodna. Jahwe wysłuchał go … i stała się brzemienną”2. I z tego poczęcia narodził się Jakub, który był przeznaczony. A czy miałoby miejsce to przeznaczenie, gdyby się nie narodził? Wcale! A więc modlitwy świętych mają wpływ na przeznaczenie i wspomagają je.
Odpowiedź: Pytanie to doczekało się kilku błędnych odpowiedzi. /197/
Jedni, mając na uwadze pewność przeznaczenia Boskiego, uznali za zbyteczne modlitwy i inne wysiłki podejmowane dla osiągnięcia zbawienia wiecznego. Bo, jak mówią, czy to się będzie czynić, czy nie, i tak przeznaczeni osiągną zbawienie, odrzuceni nie. Przeciw temu jednak świadczą wszystkie nawoływania Pisma św. do modlitwy i do innych dobrych uczynków.
Drudzy twierdzili, że modlitwy mogą dokonać zmiany przeznaczenia Bożego. Podobno tak mniemali Egipcjanie; w ich przekonaniu modlitwy i ofiary mogą przeszkodzić wyrokom Boskim, którym dali nazwę –
Przeciw temu jednak występuje Pismo św.: “A zwycięzca w Izraelu nie przepuści ani żalem się nie zmiękczy”3;
a św. Paweł: “Dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne”4.
Nasza odpowiedź jest inna. Oto ona :
W przeznaczeniu należy wyodrębnić:
pierwsze, odwieczny wyrok Boski;
drugie, jego skutek.
Jeśli idzie o pierwsze, modlitwy świętych nie mają żadnego wpływu na przeznaczenie, boć to nie modlitwy świętych sprawiają, że ktoś jest przez Boga przeznaczony. Jeśli idzie o drugie, to powszechnie przyjmuje się, że święci swoimi modlitwami i innymi dobrymi uczynkami mogą pomóc w przeznaczeniu.
Uzasadnienie:
Opatrzność – a jej częścią jest przeznaczenie – nie pomija przyczyn pośrednich, ale do troski o dobro skutku zaprzęga również szereg podległych sobie przyczyn drugich. Tak jest w przyrodzie: Opatrzność w ten sposób zadbała o jej skutki, że rownież i szereg przyczyn naturalnych wciągnęła do ich powodowania, a i to tak, iż bez nich żaden z tych skutków nie pojawiłby się. Tak też jest i z przeznaczeniem. Bóg w ten sposób przeznacza kogoś do zbawienia, że już w samym planowaniu przeznaczenia uwzględnił wszystko, cokolwiek człowiekowi jest pomocne do zbawienia: czy to są modlitwy własne, czy innych, dobre uczynki, czy cokolwiek podobnego, bez czego człowiek nie osiąga zbawienia. I dlatego przeznaczeni winni, silić się spełniać dobre uczynki i modlić się, gdyż przez te środki, ziszcza się niechybnie skutek przeznaczenia. Do tego też nawołuje nas św. Piotr słowami: “A przeto, bracia, usilniej się starajcie, żebyście przez dobre uczynki, zapewnili sobie wezwanie i wybranie wasze »5.
Na 1. Rozumowanie to wykazuje tylko, że jeśli chodzi o sam odwieczny wyrok Boski, modlitwy
świętych nie mają żadnego wpływu na przeznaczenie.
Na 2. Pomóc komuś, znaczy: Pierwsze, wesprzeć czyjeś siły. A to jest znakiem słabości
wspomaganego. Jasne, że to nie stosuje się do Boga. W tym też sensie należy rozumieć słowa: “Kto pomógł kiedy Duchowi Pańskiemu?” Drugie, że wspomagany przeprowadza swoje przedsięwzięcia poprzez kogoś. Np. pan poprzez sługę. I w ten właśnie sposób my jesteśmy pomocni Bogu, jako że wykonujemy Jego rozporządzenie, stosownie do słów Apostoła : “My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga”6. A jesteśmy nimi nie z powodu niedostatku siły u Boga, ale wprost przeciwnie: To Bóg posługuje się przyczynami pośrednimi, aby w
rzeczach utrzymać piękno ładu i by również stworzeniom udzielić godności przyczyny 7.
Na 3. Jak powiedzieliśmy 8, przyczyny podrzędne nie mogą wymknąć się spod ryzów powszechnej pierwszej przyczyny, a są tylko wykonawcami jej rozporządzeń. I dlatego stworzenia mogą przyczyniać się do przeznaczenia, ale nie mogą mu przeszkodzić. /198/
Pozwoliłem sobie skopiować ten komentarz we właściwe miejsce, tj. tutaj.
A kto Panu powiedział, że ateista jest z konieczności skupiony na materii? Chyba nie czytał Pan mojej odpowiedzi do Pana Marka dość uważnie. Platon był ateistą w chrześcijańskim sensie tego słowa (czytaj niechrześcijaninem) i jednocześnie idealistą. Jedno nie wyklucza drugiego. Natomiast Epikurejczycy, z ducha materialiści byli jednocześnie teistami w tym sensie iż uznawali istnienie bogów w tak zwanych intermundiach, do których ludzie nie mają dostępu. Epikurejscy bogowie nie ingerują w ludzkie sprawy. To tak do namysłu.
PS Na pana miejscu nie byłabym taka pewna, że służę Żywemu Bogu, a nie diabłu, który sprowadza śmierć. Wielu jest wezwanych lecz mało powołanych.
A więc parafrazując Pana, mogę i ja powtórzyć raz jeszcze. Przekonanie o tym, że skoro Bóg określa z góry ludzki los, człowiek nie jest wolny i odpowiedzialny za własne czyny, to wielki błęd. Człowiek ma wolną wolę tylko dlatego, że działa zgodnie z własnym życzeniem, to znaczy zgodnie z własnymi wrodzonymi preferencjami (bez wrodzonych skłonności nie ma życzeń, aby robić to czy tamto), które sobie uprzytamnia jako istota rozumna. Bez rozumu nie ma wolnej woli. Wszyscy mamy wrodzone skłonności, których sobie nie wybieramy, tacy jesteśmy, jacy jesteśmy. Nie wybieramy sobie również wspólnoty, ani czasu, ani miejsca w którym przychodzimy na świat. Człowiek nie mógłby odpowiadać za własne niemoralne czy moralne czyny, gdyby nie miał do nich skłonności. Człowiek zły, to taki, który wybiera zło, bo ma do niego skłonność. Kropka. Na czym innym miałaby polegać wolna wola, jeśli nie na działaniu zgodnie z wrodzoną skłonnością? Jeśli nie ma skłonności, to moje czyny są przypadkowe, losowe i nie ma żadnej odpowiedzialaności, ani żadnego powodu, aby skazywać na piekło czy zabierać do nieba. Ergo. wolna wola polega tylko i wyłącznie na świadomym działaniu zgodnie z własną preferencją. Zła wola polega na działaniu zgodnie z własną złą preferencją, która jest wrodzona, albo jej w ogóle nie ma, a jeśli nie ma, to nie ma powodu do potępienia. Podobnie z dobrą wolą, jej podłoże preferencyjne jest wrodzone, albo dobrej woli nie ma i nie ma powodu do wywyzszenia. Wszyscy jesteśmy w jednakim stopniu zdeterminowani do takiego, a nie innego działania, jakie wykonujemy.To znaczy: nie ma ludzi niezdeterminowanych wrodzonymi skłonnościami, które ujawniają się w trakcie życia po zetknięciu z ich przedmiotem. To wystarczy, aby mówić o tym, że wszyscy są jednako wolni, skoro są jednako zdeterminowani. Bo jednako świadomi istnienia dobra i zła i świadomie wybierający jedno z dwojga, zgodnie ze swoją preferencją. Powtarzam, nie ma wyboru tam, gdzie nie ma skłonności, a skłonność jest z definicji wrodzona, albo nie jest skłonnością tylko skutkiem tresury, zachowaniem sztucznym. Tam gdzie nie ma skłonności wrodzonej jest działanie losowe, bezosobowe. A tam gdzie nie ma osoby, nie może być żadnego wyboru. Ani żadnej kary czy nagrody za zły lub dobry wybór.
Co do atrybutów Bożych. Bóg jest nieskończenie WSZECHMOCNY, SPRAWIEDLIWY(dobry) i Wszechwiedzący. Z tych atrybutów wynika, że stwarza czy tez dopuszcza do istnienia i podtrzymuje w nim osoby, o których wie w sposób niezawodny, że zbawione nie będą, wie bo je zna, to znaczy wie jakie są ich skłonności i wie w jakie okoliczności ich wrzuca. Udziela istnienia złym i dobrym. To nie znaczy, że źli i dobrzy nie mają wolnej woli. Mają, to jest ich wola, gdyby mieli inną, byli by innymi ludźmi, a nie tymi, którym Bóg udzielił istnienia. Bóg nie może czynić moralnego zła bo nie chce, bo taki jest, że zła nie kocha (nie znaczy to, ze nie może dopuszczać do istnienia istot zła kochających, jeśli jest to konieczne). Gdyby chciał czynić moralne zło, to by czynił, ale nie może chcieć. Czy to znaczy, że jako zdeterminowany do moralnego dobra, nie jest wolny? Przeciwnie, jest uosobieniem wolności, nie tylko wolnej woli, ale DOBREJ WOLI, która jest prawdziwą wolnością, wolnością od zła. wolna wola jest jedynie wolnością do działania niezdeterminowanego zwierzęcymi instynktami, jest zdolnością do działania motywowanego moralnym dobrem lub złem. Jeśli mam wolną wolę, to widząc, że coś jest złe moralnie i jednocześnie mając skłonność do moralnego dobra potrafię się powstrzymać od niemoralnego uczynku. I mając złą skłonność mogę się powstrzymać od niemoralnego uczynku, gdy okoliczności są niesprzyjające bezkarnemu folgowaniu złej woli, przyczajam się i siedzę cicho – a zatem mogę sie powstrzymać, gdy zechcę.
no nie… pliz:))))
No widzi Pani, dlatego właśnie Chrystus powiedział:
Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się wyrzeknie (ἀπαρνησάσθω – zaprze, odetnie od -; dopisek mój, M.S-K.) samego siebie (porzuci swoje własne preferencje – M.S-K.), weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie.
Ewangelia wzywa do nawrócenia, czyli zmiany “wrodzonych preferencji”.
Gdybyśmy nie mogli zmienić siłą woli tych skłonności, nauka Chrystusa byłaby tylko obwieszczeniem przyszłego losu skazanych na potępienie – złych i przewidzianych do zbawienia – dobrych.
Człowiek ma wolną wolę, bo może uwierzyć Chrystusowi i przyjąć Jego ofiarę, Jego Ciało i Krew, a wtedy Duch Święty zmienia człowieka i “już nie on żyje, ale żyje w nim Chrystus” (Ga 2,20).
Jesteśmy słabi, ale mamy dość siły wolnej woli by dokonać tego jednego, małego wyboru, a wtedy mamy do dyspozycji dużo więcej niż swoje własne, “wrodzone” moce.
Jezeli autorka przeszła na katolicyzm to dowodzi tylko ze nigdy tak naprawde sie duchowo nie narodziła , samo nalezenie do Zielonych to za mało . Chrzest i oddanie sie Jezusowi robi sie tam świadomie i ma to być wewnętrzne pragnienie i chęć