Jak opowiadał mój ojciec, jedna z kilkunastu osób na świecie, którym udało się przeżyć karną kompanię w Oświęcimiu, największą troską początkujących konspiratorów za okupacji było, żeby przypadkiem nie trafić do jednej z grup organizowanych przez niemieckich agentów. Otóż za przykładem carskiej Ochrany Niemcy organizowali w Polsce grupy oporu aby rozpoznać środowisko konspiracyjne i zlikwidować fizycznie jak największą liczbę konspiratorów. Ojciec twierdził, że wiele z grup zorganizowanych przez Niemców jednak przetrwało. Rozpoznali i zlikwidowali prowokatorów i donosicieli, a potem skutecznie działali przeciwko okupantowi do końca wojny.
Piszę o tym bo nieustannie obserwuję troskę polskich patriotów, żeby przypadkiem się nie znaleźć po złej stronie mocy. Ludziom, którzy niefortunnie zaufali Wałęsie, którzy sparzyli się na Michniku i KOR grozi syndrom paranoicznego braku zaufania do innych ludzi i instytucji. Osobiście nigdy nie byłam wielbicielką Wałęsy, uważałam go za współczesnego Nikodema Dyzmę, cwaniaka i prymitywa, natomiast Michnik faktycznie bardzo mnie rozczarował. Trudno uwierzyć, że z uroczego chłopca w podartym rozciągniętym swetrze jakim kiedyś, jak się wydawało był, wyrośnie to co wyrosło.
Wielu z nas zdarzyło się zaangażować w działalność polityczną czy społeczną, która była chybiona. Okazało się, że nasze wysiłki zostały zmarnowane, że pomagaliśmy jakiemuś oszustowi, albo co gorsza działaliśmy na rzecz wrogich Polsce sił.
Znam osobę, która dziesięć lat swego młodego życia poświeciła organizowaniu wymarzonej, idealnej prywatnej szkoły, w której pracowała jako lubiana przez dzieci nauczycielka. Właściciel szkoły, a właściwie zespołu szkół, korzystając ze swoich bezspornych uprawnień właścicielskich postanowił szkoły zreformować. W wyniku tych reform szkoły praktycznie upadły. Młoda osoba zwolniła się na własne życzenie, ale żałuje straconych dziesięciu lat. W jeszcze gorszej sytuacji znalazł się człowiek, który działał jako wolontariusz w popularnej akcji charytatywnej. Gdy dotarł do najgłębszych kręgów wtajemniczenia zorientował się, że działalność dobroczynna jest tylko listkiem figowym dla prywaty, a właściwie złodziejstwa. Nie zdobył się na wystąpienie przeciwko własnej organizacji, stchórzył, uciekł na studia za granicę.
W najtrudniejszej sytuacji są jednak osoby, które zaangażowały się w dobrej wierze w działalność polityczną i nagle zorientowały się, że ster został obrócony o 180 stopni i że organizacja, którą wspierali zmierza w przeciwnym niż zamierzali zwrocie. Dręczy ich, że uwiarygadniali swoim nazwiskiem podejrzane przedsięwzięcia. Dotyczy to przede wszystkim osób znaczących społecznie, albo przekonanych o swojej wyjątkowej roli, czyli osób o nadmiernie rozwiniętym ego, ale nie tylko. Matka niepełnosprawnego dziecka też się nie godzi aby zdjęcie jej dziecka reklamowało fundację wyłudzającą od ludzi pieniądze. Nie chcemy być wykorzystywani dla złej sprawy.
Problemem jest rozpoznanie prawdziwych intencji ludzi, którzy wciągają nas w swoją działalność, albo usiłują nam przewodzić.
Jak twierdził ojciec dwa lub trzy garnitury warszawskich konspiratorów zostały zlikwidowane przez Niemców w pierwszych dniach okupacji. Przejęci swoją rolą i wizerunkiem paradowali po Warszawie w oficerkach, a pod obowiązującym jako uniform trenczem można było rozpoznać pistolet. Kolejne garnitury konspiratorów nauczyły się wtapiać w tłum stylizując się na robotników lub wręcz uliczników. Najważniejsza dla przetrwania była jednak umiejętność rozpoznania prowokatorów.
Pamiętam kolegę ze studiów, który mienił się zwolennikiem action directe typu wysadzania pomników sowieckich żołnierzy czy podpalania milicyjnych budek i nas do tego nakłaniał. Opędzaliśmy się przed nim jak przed wioskowym głupkiem, a jednak nie rozpoznaliśmy w nim agenta i prowokatora. Okazało się, że kolega studiował równolegle w wielu akademickich miastach i wszędzie werbował naiwnych do rzekomej organizacji opozycyjnej.
Bardzo ciekawe byłoby zbadanie w jaki sposób jednostka buduje swoje wpływy. W jaki sposób z prymitywnego nienawistnika jak Hitler, czy żądnego władzy i przywilejów okrutnika jak Stalin, czy wreszcie z wioskowego prymitywa jak Wałęsa wyrasta charyzmatyczny przywódca, któremu nikt już nie jest w stanie się przeciwstawić. Takie badania były i są prowadzone. Wystarczy wspomnieć klasyczną pozycję jaką jest „Hitler – Studium tyranii” (Alan Bullock). Czy można było zapanować nad Wałęsą zanim przejął stery Solidarności, zanim stał się jej ikoną, zanim to on zaczął wyznaczać cele? Ania Walentynowicz twierdziła, że na ujawnienie przez nią wybryków Wałęsy, o których przecież wiedziała, w chwili gdy wyrósł już na trybuna ludowego było za późno. Błędem Gwiazdy i Ani było, że nie doceniali Wałęsy, uważali go za głupka, którym łatwo będzie powodować. Nie przewidzieli, że wędzidło a nawet munsztuk założy mu zupełnie kto inny. W chwili słabości Wałęsa przyznał się podobno do donosicielstwa, a jego wyznania zostały nawet nagrane. Taśmę oddała Ania na przechowanie Borusewiczowi , a on ją niefortunnie zgubił. Ania opowiadała mi to osobiście. Fakt bycia podwójnym czy potrójnym agentem może wydawać się zabawny tylko w filmie, którego bohaterem jest James Bond. W czasie strajku w stoczni nie było w tym nic zabawnego. Jednak błędem nie była sama współpraca z Wałęsą lecz pozwolenie mu na przejęcie sterów. Podobnie jak błędem licznych środowisk opozycyjnych było poddanie się dyktatowi „warszawki” i „krakówka”.
Jeżeli nawet nie jesteśmy w stanie rozpoznać do końca intencji osób, z którymi współpracujemy, jeżeli nie znamy ich środowiskowych korzeni nie jesteśmy przecież zawsze skazani na porażkę. Podobnie jak konspiratorzy z czasów okupacji (toutes proportions gardées) możemy starać się przejąć stery działalności, albo przynajmniej pilnować aby sprawy nie potoczyły się w niepożądanym kierunku. Inaczej będziemy zmuszeni szukać, jak ten żuk żony, sprzymierzeńców wyłącznie wśród swoich.
______________________________________________________________________________________________________________
Grafika: Basia Piela
Dodaj komentarz