Jak słyszałam autor kosmicznej porażki zwanej rządami PO, król Donald Pierwszy jest niemile widziany w kraju i ma być skazany na następną kadencję w Brukseli. Zgodnie ze znaną anegdotą mały Jasio psuje powietrze w klasie. Wyrzucony za karę z klasy wychodzi na korytarz mrucząc pod nosem : „ gdzie tu sens gdzie tu logika?”. Powinniśmy zadawać sobie to samo pytanie.
Trafiłam niedawno na audycję poświęconą modzie. Dziwne stworzenie, nieokreślonej pomimo zarostu płci, okutane jak strach na wróble kolorowymi szmatami wypowiadało się na temat tak zwanego dress code. Między innymi na temat strojów stosownych w filharmonii, na przyjęciu dyplomatycznym oraz podczas Hubertusa czyli jesiennej gonitwy konnej za lisem. Nie byłoby z mojej strony uprzejme zastanawianie się czy ten człowieczek mógł kiedykolwiek widzieć konia z bliska, był jednak tak ohydnie odziany, że korzystanie z jego porad wydało mi się dziwaczną perwersją. Ja sama jestem osobą bardzo nieelegancką, a zdarzało się, że jeździłam konno w spódnicy i starych tenisówkach, dlatego w dziedzinie mody nie ośmieliłabym się udzielać nikomu rad. Z mojej strony brzydkie czy niestaranne ubieranie się to jednak tylko zwykłe lenistwo i abnegacja, a nie perwersja. Dziwaczny człeczyna wyraźnie uważa się jednak za arbitra elegancji i w takiej roli jest zapraszany do telewizyjnych programów, a nawet podobno zarabia wykładami na temat dress code dla różnych korporacji. Jestem w stanie zrozumieć, że ten nieszczęśnik swój nad wyraz ekstrawagancki sposób ubierania się traktuje jako ekspresję pokręconego wnętrza, nie mogę jednak pojąć jak ktokolwiek może traktować poważnie jego poglądy na temat elegancji i dobrego tonu.
Mamy teraz jednak takie dziwne czasy, że była prezydentowa Jolka uczy nas jedzenia bezy łyżeczką, głęboką troskę o dzieci wyrażają osoby, które chciałyby te dzieci móc pociąć na kawałki w dowolnym momencie życia płodowego, a w kwestii wolności sztuki i jej kryteriów wypowiada się człowiek, który nie odróżnia teatru od zamtuza. Mam na myśli dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu.
I dalej – prezydent miasta stołecznego Warszawy traktuje odpustową tęczę z kolorowych szmatek jako dzieło sztuki. Jarmarczne gusta pani prezydent korespondują z jej stosunkiem do cudzej własności i ogólnym poziomem intelektualnym i kulturalnym. Pani prezydent raczyła nie zauważyć albo zapomniała, że sprzedała ukradzioną przez jej rodzinę żydowską kamienicę i z miedzianym czołem bierze się do wyjaśniania afery reprywatyzacyjnej w Warszawie.
Przedostatni prezydent kraju Bronisław Komorowski skacze po krzesłach w japońskim parlamencie, a w czasie dyplomatycznego przyjęcia wyrywa utytułowanym sąsiadkom kieliszki. Poza tym nie zna podstawowych zasad ortografii. Poprzedni prezydent Lech Wałęsa zwierza się publicznie (niemieckim przemysłowcom) ze szczegółów swego małżeńskiego pożycia. Podczas wizyty w Paryżu Wałęsa wyrywa zdumionemu policjantowi motocykl i próbuje go dosiadać. Mąż wspomnianej Jolki prezydent Kwaśniewski po pijanemu wpada do grobu i włazi do bagażnika samochodu. Jego wykład w tym samym stanie dla ukraińskich studentów przechodzi do historii uniwersytetu w Kijowie. Lider opozycyjnej partii, asystent profesora Balcerowicza, ekonomista Petru nie potrafi obliczyć wysokości składek wpłaconych na własną partię, nie potrafi również zrozumieć przepisów dotyczących finansowania kampanii wyborczych. Fakt, że przy betlejemskim żłobku doliczył się aż sześciu monarchów wydaje się być, wobec innych jego intelektualnych osiągnięć, zupełnie bez znaczenia.
To wszystko układa nam się w spójną całość. Godzimy się, żeby różni durnie i nieudacznicy, psuli nam (jak ten mały Jaś), powietrze w kraju, a potem za karę wypraszamy ich ( jak Tuska) za drzwi ponosząc konsekwencje ich działalności. A przede wszystkim zbyt długo godziliśmy się, żeby rodzimy Gang Olsena nie tylko zarządzał krajem ale nadawał ton życiu społecznemu i kompromitował nas za granicą. Dezynwoltura Komorowskiego, angielszczyzna Tuska, pijackie wybryki Kwaśniewskiego utwierdzają naszych sąsiadów w przeświadczeniu, że Polska to kraj niepoważny, z którym nie trzeba się liczyć. Jestem daleka od przeświadczenia, że najważniejszy jest sposób ubierania się polityków, używany przez nich język i umiejętność posługiwanie się sztućcami. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby jeden czy drugi nasz przedstawiciel jak prawdziwy sarmata ogryzał mięso z trzymanej w ręku kości po czym rzucał ją za siebie dla psów. Sarmata wybierał z obowiązujących w świecie obyczajów te które mu odpowiadały, bo czuł się zarówno u siebie jak i w całej Europie panem. Nasi przedstawiciele czują się jednak lokajami Europy i jak ten lokaj z burleski usiłują nieudolnie imitować pańskie obyczaje. Po co była prezydentowa zajmuje się doradztwem w kwestiach dobrego tonu narażając się tylko na śmieszność? Równie zabawny jest opisywany doradca w sprawach dress code. Obydwoje zajmują się sprawami o których nie mają pojęcia, można powiedzieć, że zgodnie z zasadą Petera osiągnęli swój szczebel niekompetencji. Z bezy jedzonej łyżeczką podobnie jak z porad samozwańczego arbitra mody można się jednak przynajmniej pośmiać. Gorzej jest gdy swój szczebel niekompetencji osiąga zarządzający fabryką, stadniną, finansami kraju, czy wręcz całym państwem.
Za skład naszych elit odpowiedzialny jest przede wszystkim system wyborczy, czyli ordynacja zwana proporcjonalną, która nie spełnia żadnych kryteriów proporcjonalności, natomiast powoduje negatywną selekcję kadr państwowych oraz petryfikację leninowskiego, partyjnego systemu ich doboru. Zauważmy, że w kolejnych wyborach, jak w socjalistycznej karuzeli stanowisk, pojawiają się pod różnymi szyldami ciągle te same zużyte twarze ludzi, którzy dawno już osiągnęli swój poziom niekompetencji. Nie będzie łatwo się ich wszystkich pozbyć.
Jak na razie nie powinniśmy wpuszczać z powrotem do klasy frywolnego Jasia no i trzeba dobrze klasę przewietrzyć. To właśnie- mam nadzieję- się odbywa.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
Dzięki za pertynentny (?) tekst. Jak po polsku można powiedzieć ‘Kindersztuba” ? “Umiejętność wyczucia własnego wstydu” ? “Rozumienie czym jest pycha” ?
Pozwolę sobie przypomnieć, co to jest zasada Petera (z Wiki):
“W organizacji hierarchicznej każdy awansuje aż do osiągnięcia własnego progu niekompetencji. Czasem używa się również zamiennie pojęcia progu kompetencji. Zakłada się tutaj, że jeżeli organizacje mają zdolność do ciągłego funkcjonowania, to jest to spowodowane tym, że jeszcze nie wszyscy członkowie osiągnęli swój poziom niekompetencji”.
Warto też zobaczyć na Wiki “prawo Parkinsona”.
Pozdrawiam serdecznie
Pracowałem kiedyś w firmie o strukturze i sposobie funkcjonowania charakterystycznym dla korporacji, w bardzo dochodowej branży. Na wszystkich najwyższych stanowiskach byli ludzie po znajomości, dla których sprawowanie obowiązków związanych z pracą przekraczało ich kompetencje.
Firma była mekką dla złodziei, i oczywiście upadła. Wówczas nauczyłem się rozpoznawać twarze marginesu moralnego, wypisz wymaluj dzisiejsi politycy, a w szczególności KOD. To nie jest tylko moja złośliwość. Świadczą o tym dobitnie fakty z ostatnich 27 lat.
Pracowałam w szkole, w której dobry nauczyciel w drodze awansu, w uznaniu jego osiągnięć, stał się bardzo złym dyrektorem. Nie miał cierpliwości do czytania zarządzeń, układanie planu go całkowicie przerastało, nie umiał rozmawiać z ludźmi.Przykłady podawane przez Petera to: dobry chirurg, który staje się złym dyrektorem szpitala, albo dobry skrzypek, który awansuje na złego kierownika orkiestry. Prawo Petera mówi trochę o ludzkich skłonnościach. Mówi, że człowiek tak długo nie spocznie dopóki nie osiągnie swego szczebla niekompetencji, że fascynuje go zajmowanie się tym na czym się nie zna. Przykłady prezydentowej i samozwańczego arbitra mody o tym świadczą. Kilka lat temu słyszałam w TV rozmowę z wiceministrem oświaty, który zachwycając się literaturą francuską raczył wymawiać nazwisko Flaubert dokładnie tak jak jest napisane, fonetycznie po polsku. Był to krok samobójczy, mógł przecież zapytać kogokolwiek jak się to nazwisko wymawia, chyba wiedział, że nie wie. Jeżeli ktoś słabo znający język obcy ma odwagę się w nim porozumiewać mi to imponuje. Natomiast jeżeli ktoś wtrąca w rozmowie obce wyrazy, które źle wymawia, albo nie rozumie ich znaczenia jest to opisywana przez Petera samobójcza skłonność do niekompetencji.
Kindersztuba to wszelkie zachowania wyniesione z dziecięcego pokoju, wdrukowane w dzieciństwie przez najbliższe otoczenie.Moje cioteczki używały wymiennie: ktoś “ma kindersztubę” oraz jest ” comme il faut”. Kończyły kresowe pensje, więc po rosyjsku mówiły lepiej niż po francusku i po polsku ale jakoś nie używały tego języka przy opisie pożądanych ludzkich zachowań.Ja sama znam nieźle rosyjski a Oniegina znam wręcz na pamięć, ale nie potrafię znaleźć odpowiedniego zwrotu po rosyjsku. “Kak надо” to klisza, w dodatku chyba nie używana.
Pozdrawiam.