Czy znasz głos swojego pasterza?_ Poniedziałek, 9 maja 2016r.

zagubiona-owca-1

Myśl dnia

Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę,
ale wdziera się inną drogą,
ten jest złodziejem i rozbójnikiem.

(J. 10:1-4).

 

 ______________________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

Św. Stanisława, biskupa i męczennika, Głównego Patrona Polski, Uroczystość

Okres wielkanocny, J 10, 11-16

Posłuchaj

 

Czy kogoś, kto nie posiada żadnych owiec, można nazwać pasterzem? A czy jest nim ten, który choć teraz nie ma żadnych, to twierdzi, że są gdzieś takie, które w przyszłości będą do niego należały? Co sprawia, że pasterz jest pasterzem?

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 10, 11-16
Jezus powiedział do faryzeuszów: «Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz».

Jezus mówi o sobie, że jest Dobrym Pasterzem. Ta wielka dobroć polega przede wszystkim na wzajemnej intymnej znajomości z poszczególnymi osobnikami stada. On zna je dokładnie. One zaś rozpoznają Go jako swojego. Jest to więź miłości, która zawsze rozpozna  głos Umiłowanego.

Jezus mówi, że posiada takie owce, które obecnie nie są w Jego owczarni. Jak więc mogą przynależeć do Niego, skoro mają innego pasterza? Czym jest ten szczególny rodzaj przylegania, jeżeli nie nicią miłości, która pozwala ukochanemu pozostawać w rękach innego, dopóki sam nie odkryje pociągającego uczucia swojego Przyjaciela.

Przez kilka następnych chwil zastanów się, w której owczarni znajdujesz się dziś. Jak ona wgląda? Kto prowadzi cię na pastwiska i sprowadza z nich z powrotem do zagrody? I wreszcie odpowiedz sobie na pytanie: czy poznałeś już przyciągający głos Dobrego Pasterza?

Bez względu na to, jaka jest twoja sytuacja wiary, poproś Ducha Świętego, aby każdego dnia pomagał ci coraz lepiej rozpoznawać Jezusa jako Dobrego Pasterza oraz aby uzdolnił cię do podążania za Jego głosem.

______________________________________________________________________________________________________________

Jezus walczy o nas – J 10, 11-16

(fot. meredith farmer / flickr.com)

Jezus powiedział do faryzeuszów: “Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach.

Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz”.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Kiedy atakuje nas zły duch, wówczas Jezus nie ucieka, ale podejmuje w nas walkę o nas. Chyba że my uciekamy przed Jezusem. Jeśli owca ucieka przed pasterzem, to pasterz nie może jej obronić. Nie ma natomiast zła, którego Jezus nie pokonałby, jeśli będziemy na Niego otwarci, jeśli uznamy Go za swego pasterza.
Być z Pasterzem znaczy słuchać Jego głosu. Słuchając głosu Pasterza będziemy coraz lepiej Go rozpoznawać. To z kolei pozwoli nam ciągle z Nim być, a bycie z Nim zaowocuje pokonaniem zła.

_____________________________________________________________________________________________________________

Liturgia słowa na dziś

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 20,17-18a.28-32.36)

Duch Święty ustanowił biskupów, aby kierowali Kościołem Bożym

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Paweł, posławszy z Miletu do Efezu, wezwał starszych Kościoła.
A gdy do niego przybyli, przemówił do nich: „Uważajcie na samych siebie i na całe stado, nad którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, nabytym własną Jego krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów.
Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was Bogu i słowu Jego łaski, władnemu zbudować i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi”.
Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 100,1-2.3.4b-5ab)

Refren: My ludem Pana i Jego owcami.

Wykrzykujcie na cześć Pana, wszystkie ziemie, *
służcie Panu z weselem.
Stawajcie przed obliczem Pana *
z okrzykami radości.

Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, *
On sam nas stworzył,
jesteśmy Jego własnością, *
Jego ludem, owcami Jego pastwiska.

W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, *
z hymnami w Jego przedsionki.
Albowiem Pan jest dobry, *
Jego łaska trwa na wieki.

DRUGIE CZYTANIE (Rz 8,31b-39)

Nic nas nie odłączy od miłości Chrystusa

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.

Bracia:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej, zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?
Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: „Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź”.
Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 10,14)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ja jestem dobrym pasterzem
i znam owce moje, a moje Mnie znają.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 10,11-16)

Dobry pasterz daje życie za owce

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do faryzeuszów: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach.
Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 

Pasterz ludu

Już w starożytności sprawujący władzę byli obdarzani tytułem pasterza ludu. Przykładowo Homer nazywa tak Agamemnona (Iliada II 243), a Izajasz – Cyrusa (Iz 44, 28). Bóg też był obdarzany tym tytułem (Ps 23). Dopiero jednak w Jezusie ukazał się w całej pełni obraz pasterza. Dobry pasterz jest gotów w każdej chwili poświęcić swoje życie za owce. To nie jest już tylko troska, ale wyraz największej miłości. Drugą cechą dobrego pasterza jest wzajemna znajomość z owcami. Ta relacja jest odzwierciedleniem pełnej znajomości pomiędzy Ojcem i Synem, a więc jest to również wyraz miłości. Jezus objawia zatem, że pasterz nie tylko wie, gdzie są zielone pastwiska, ale z miłości zrobi wszystko, aby jego owce były tam bezpieczne.

Panie, dziękuję, że spełniasz zapowiedź o pasterzach według serca Bożego. Prowadzisz mnie przez nich do siebie, objawiając swą miłość. W ich nauczaniu rozpoznaję Twój zbawczy głos.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016” ks. Mariusz Szmajdziński/Edycja Świętego Pawła

_____________________________________________________________________________________________________________

Duch Święty otwiera człowieka na miłość

(fot. shutterstock.com)

“Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).

 

Chrześcijaństwo nie jest salą gimnastyczną, żebyśmy musieli nieustannie wypacać z siebie miłość bliźniego i ciągle się w niej “ćwiczyć”. Pięknie pisze o tym św. Jan od Krzyża w swoim Żywym płomieniu miłości. Powiada, że Duch Święty jest nie tylko ogniem, który spala, ale także ogniem, który przekształca nas w “miłość przyjemną”. Duch Święty, przyjemna Boża miłość, zanurza duszę w chwale Bożej i odświeża ją mocą Bożego życia, daje więc człowiekowi ogromną radość, szczęście, spełnienie, zdolność kochania.

 

Nie znaczy to, że nie powinniśmy zabiegać o miłość, i to bardzo konkretnie. Jednak w pierwszym rzędzie to Duch Święty jest tym, kto otwiera człowieka na miłość. Doświadczenie, że jest przez Boga akceptowany i kochany, uzdalnia człowieka do wychodzenia poza siebie i stawania się darem dla drugich. Miłość bliźniego nie jest więc jedynie owocem naszej samodyscypliny i naszego wysiłku; jest owocem Ducha Świętego (por. Ga 5, 22), poszerza nasze serca.

______________________________________________________________________________________________________________

Nie spodziewał się, że tak odkryje powołanie

(fot. shutterstock.com)

– Brat czcigodnego biskupa przyjechał! Brat biskupa przyjechał – powtórzył spokojniej, kiedy zapadła cisza i wszystkie oczy zwróciły się na niego.

 

Adalbert odłożył psałterz, spojrzał z niedowierzaniem na rozgorączkowanego Hugona.
– Mój brat?
– Tak, bracie… czcigodny biskupie. Na imię ma Radzim.
Adalbert wstrzymał oddech. Klęczący obok Benedykt odwrócił na wszelki wypadek twarz, żeby ukryć zmieszanie. Od wczorajszego wieczoru nikt z benedyktynów nie zdradził się, że wiadome się stało, kim był ich gość. Tak zarządził mądry opat, kiedy Hugon opowiedział mu, co usłyszał w stajni.
Adalbert nie zwrócił uwagi na księdza. Podniósł się z klęczek i ruszył powoli w stronę wyjścia z bazyliki. Z drugiej strony, w słonecznym blasku pojawiła się sylwetka przybysza. Przez chwilę obaj bracia stali naprzeciw siebie bez ruchu. Potem objęli się i trwali w milczeniu, zbyt poruszeni, by wydobyć z siebie choć słowo.

 

Wszyscy zakonnicy i Benedykt wyszli przed świątynię, patrzyli w milczeniu, nie odważając się przerwać przywitania. Wreszcie Adalbert oderwał się od Radzima i trzymując oburącz jego ramiona, zapytał:
– Jak mnie znalazłeś?
Wyczuć można było, że Radzim z trudem powstrzymuje łzy i że ma do przekazania ważną, a nawet straszną nowinę. Stłumionym głosem odparł po chwili:
– Pojechałem najpierw do Rzymu. Dowiedziałem się, że poszedłeś w drogę powrotną. Ruszyłem twoimi śladami. Na dworze cesarskim w Akwizgranie nikt nie wiedział o twojej podróży, ale poradzono mi, żebym dowiadywał się w klasztorach benedyktyńskich. Byłem w klasztorze Altótting, potem w Shaftlarn i Benediktbeuern. Nigdzie o tobie nie słyszeli.
– Bo czcigodny Adalbert zakazał mi opowiadać, kim jest – wtrącił z boku Benedykt.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, tylko opat mruknął coś i trącił go w bok. Radzim mówił dalej.
– Straciłem już nadzieję, że zdołam cię dogonić. Ten klasztor jest ostatni przed naszymi ziemiami.
Adalbert bez słowa skinął głową. Pragnął przedłużyć czas, nie chciał usłyszeć o przyczynie dalekiej wyprawy brata. Cisza panowała zupełna, słychać było tylko śpiew ptaków i pochrząkiwania świń z chlewika. Benedyktyni wstrzymali oddechy. Wreszcie Adalbert nabrał głęboko powietrza i poprosił cichym głosem:
– Powiedz, co się stało.
– Dobrze, że los oszczędził rodziców, nie doczekali tej chwili. Nie żyją nasi bracia — wyszeptał zdławionym głosem Radzim. — Nie żyją dobry Sobiepor, szlachetny Spytimir, miły Dobrosław i młody Porzej.
Adalbert z powagą kiwał głową, jakby starał się zapamiętać wymienione imiona.
– Jak umarli? – zapytał po chwili milczenia.
– Zabici.
– W walce?
– Nie. Zamordowani.
– Książę Bolesław praski – stwierdził z westchnieniem Adalbert.
Radzim przytaknął i dodał gorzko:
– Nazywany przez swoich Pobożnym. Najpierw zawarł z naszymi braćmi podstępny rozejm.
– Gdzie był Sobiesław?
– Na wyprawie przeciw Obodrzycom, z wojskami księcia Polan. Ja byłem w Magdeburgu. Praski książę zaprosił braci pod naszą nieobecność. Dobrze wiedział, że ani Sobiesław, ani ja nie uwierzymy w jego przysięgi.
– Mów dalej.
Radzim zachwiał się, siły go nagle opuściły. Adalbert podtrzymał brata mocnym ramieniem i pomógł mu usiąść na kamiennej ławie pod murem bazyliki. Radzim opuścił głowę i ciągnął dalej cichym głosem:
– Bolesław wysłał Werszowców, którzy od dawna nas nienawidzą. Napadli na Libice w dzień świętego Wacława. Nikt nie bronił grodu, bo przecież nastał pokój, potwierdzony świętymi przysięgami. Żaden Sławnikowic nie poważyłby się złamać takich obietnic.
– Nikt się nie bronił – powtórzył jak echo Adalbert.
– Zamordowali Sobiepora, Spytimira, Dobrosława i Porzeja. Razem z żonami i dziećmi. Potem podpalili gród i uprowadzili jeńców. Sprzedali ich na targowisku w Pradze, są już w muzułmańskich krajach.
Chciał opowiadać dalej, ale Adalbert podniósł dłoń. Po jego twarzy spływały łzy.
– Dzieci też – szepnął, jakby chciał się upewnić.
– Wszystkie dwanaścioro niewinnych – potwierdził szeptem Radzim.
Zakonnicy i Benedykt płakali. Adalbert powoli odwrócił się od bazyliki, patrzył na wschód, w stronę Moraw i Pragi, jakby pragnął zobaczyć ofiary i ich morderców. Radzim podniósł głowę, mówił teraz z wzrastającą pasją.
– Wrócimy razem. Odnajdziemy Sobiesława, zbierzemy ludzi. Poprosimy Sasów o pomoc i pozabijamy ich!
– Kogo chciałbyś zabić, bracie? – zapytał, nie patrząc na niego, Adalbert.
– Bolesława. Prażan.
– Wszystkich? Ich dzieci? Radzim chwilę milczał ponuro.
– Plemię potomków Przemysła trzeba wytępić.
– Tak mówił nasz ojciec – powiedział ze smutkiem Adalbert. – Ale nie Sobiesław. I nie nasi bracia.
Radzim zerwał się, zapominając o zmęczeniu, i zawołał zapalczywie, z gniewem.
– Prażanie mordowali, nie my! Krew naszych bliskich woła o pomstę! Nie słyszysz?
Adalbert spojrzał na niego poważnie.
– Nie. A ty słyszałeś ten głos? Jesteś pewien?
– Krew za krew! Takie jest prawo.
– Czy ich krew przywróci bieg tej w żyłach braci? Stali blisko siebie, oczy Radzima płonęły.
– Nie. Ale pozwoli im spoczywać w spokoju – powiedział z zaciśniętymi zębami.
– Nie bądź poganinem, bracie – poprosił cicho Adalbert. – Nasi bliscy są teraz na sądzie Bożym. Nie krwi im trzeba, lecz modlitwy. Módl się. Módlmy się.
Położył dłoń na barku Radzima i powoli przygiął go do ziemi. Wydawało się, że robi to delikatnie, ale twarze obu pociemniały z wysiłku. Nagle opór Radzima załamał się, opadł na oba kolana i zaczął płakać. Długo hamowana tama runęła, płakał jak bezradne, skrzywdzone dziecko. Adalbert ukląkł razem z nim, przytulił jego głowę do piersi i z twarzą wykrzywioną bólem zaczął się modlić.
– Panie w niebiosach, proszę Cię, wybacz gniew mojego brata, bo rozpacz przez niego przemawia. I ból. Niech ten gniew nie wzbudzi Twojego gniewu.
Radzim, łkając, zaczął powtarzać jego słowa. Wszyscy zakonnicy i Benedykt także upadli na kolana i przyłączyli się do modlitwy.
– Prosimy Cię, wejrzyj na naszą skruchę i żal za grzechy i dopuść naszych bliskich do chwały Twojej. Bo pomarli nagłą śmiercią, bez winy, ale może i bez odpuszczenia grzechów. I tylko łaska Twoja zdolna jest sprawić, by wielbili Cię w radości Twojego światła, na wieki wieków. Amen.
– Amen – powiedział wzruszony opat, z policzkami mokrymi od łez.
Adalbert modlił się dalej:
– I proszę Cię, Panie, o życie ich zabójców. Powstrzymaj swą dłoń karzącą, spraw, aby żyli dość długo, by zrozumieć swój postępek, i aby opadł ich strach i żal, i skrucha za grzechy. Aby oni też byli przyjęci do królestwa Twojego. Na wieki wieków. Amen.
Radzim zamilkł ze wzrokiem wbitym w ziemię. Adalbert odsunął się trochę i spojrzał mu w oczy.
– Niech tak się stanie – powiedział wreszcie Radzim. – Amen.
– Amen – powtórzyli mnisi.
Rysy Adalberta wykrzywił jeszcze większy ból, blizna przecinająca jego czoło pociemniała.
– A jeśli to ucieczka z Pragi ściągnęła nieszczęście na moją rodzinę, ukarz mnie, Panie, surowo. za pychę i przedkładanie swojej woli nad pasterski obowiązek.
– Nie mów tak! – zawołał Radzim. – Gdybyś został w Pradze, już byś nie żył!
– Amen. Tego nigdy się nie dowiemy – odparł Adalbert i puścił jego ramiona.
Nikt się nie odezwał, zakonnicy czekali w ciszy. Adalbert wolno odwrócił się, przeszedł w cieniu muru bazyliki i wyszedł na słońce zalewające dziedziniec. Przez moment wszystkim patrzącym wydało się, że rozpłynie się w miłosiernym blasku zesłanym przez Boga, aby ulżyć ziemskiemu cierpieniu nie do zniesienia. Szedł dalej, skręcił między dormitorium a kościółek, przeszedł przez warzywnik i zatrzymał się przed otaczającym klasztor murem. Nad jego głową czerwone, dojrzałe jabłka zwisające z gałęzi zdały się pochylać z bólem i trwogą.
Zakonnicy z opatem na czele i wylęknionym Benedyktem wyszli zza bazyliki. Patrzyli w milczeniu. Adalbert ukląkł, oparł czoło o kamienie muru i zastygł nieruchomo. Mur w tym miejscu był podwyższony i masywniejszy, od podstawy aż po szczyt czerniły się niewielkie otwory, w których chowano zmarłych zakonników. Przy otworach wmurowane były małe tabliczki z imionami i krzyżami.
– Grzeszyłem, Panie – wyszeptał cicho. – Wiele razy zgrzeszyłem. Dlaczego mnie nie ukarzesz? Jaka jest tajemnica Twoich wyroków? Oddal ode mnie, proszę, rozpacz, weź mnie do siebie. Albo pozwól mi teraz zrozumieć. Tak długo czekam na twój znak i głos, Panie.
Łzy wypełniające oczy sprawiały, że mały znak krzyża przed jego twarzą rozpływał się. Tępy ból wypełnił głowę, zmysły się mąciły. Oddychał z trudem, czując wielki ciężar w piersiach. Czy miał teraz umrzeć, czy pęknie mu serce? Nie był jeszcze gotów, nie odpokutował za błędy. W oddali krzyknął jastrząb. Adalbert powoli uniósł głowę. Mała plamka na tle nieba kołowała, wypatrując ofiary. Dla jastrzębia był punktem na ziemi, niczym. Dla Boga też. Opuścił znów wzrok. Przed oczami miał szare, omszałe głazy klasztornego muru. Cierpienie nie mijało.
– Pozwól zrozumieć, o Panie – prosił cicho zbielałymi wargami. – Pokutowałem przez wiele lat. Powiedz mi, co mam robić. Wskaż drogę.
Odpowiedziała mu cisza. A potem z otworu w murze odezwał się słaby głos:
– Dokąd się teraz udasz, bracie Adalbercie? Spojrzał w stronę otworu, ale nie dostrzegł mówiącego.
– Nazywam się Anastazy – powiedział ten sam głos. – Zamurowano mnie tu dziesięć lat temu.
– Jesteś grzesznikiem?
Z muru dobiegł cichy śmiech.
– Takie było moje życzenie. Żeby od świata się odgrodzić.
Adalbert milczał chwilę.
– Szczęśliwy jesteś, że ludzie spełniają twoje życzenia.
– Nie urodziłem się księciem, jak ty. To jest moje szczęście.
Znowu zapadło milczenie. Ponad szczytem muru widać było las porastający wzgórze, niżej ciemny nurt rzeki, dalej spadziste zbocza gór, które pięły się gwałtownie w górę, uniesione zadającą kłam prawom ciążenia potężną wolą. Jakby mówiła do wszystkich stworzeń: ukorzcie się przed potęgą!
– Ciężkie grzechy popełniałem – odezwał się znów Adalbert. – Dwukrotnie porzuciłem wiernych. Udam się na pielgrzymkę do Jerozolimy.
– Raz już chciałeś tam iść – przypomniał głos zza muru. – Jerozolimą jest Kościół święty. A pielgrzymem każdy, kto mu wiernie służy. Nie uciekaj od swojego przeznaczenia.

– Mam wrócić do Pragi?
Odpowiedź długo nie nadchodziła, jakby mieszkający za murem zasnął. W końcu rozległ się znów jego cichy głos:
– Nie zbaczaj z obranej drogi. Pan cię poprowadzi. Adalbert pochylił pokornie głowę. Czekał, czy jeszcze
coś usłyszy, ale zapanowała cisza. Spojrzał na otwór w murze. Słońce było już wysoko, jego promienie ozłociły stare kamienie. Poczuł ulgę w sercu, chciał podziękować pustelnikowi, ale nie potrafił znaleźć słów. Oddychał swobodniej, znikł ucisk w piersiach. Skłonił się ponownie przed murem, wstał i odszedł w stronę bazyliki. Zobaczył, że wszyscy zakonnicy i Benedykt nadal patrzą w jego stronę. Zbliżył się do niego opat Hildebrand.

– Zostań z nami, bracie Adalbercie.
– Wielki to dla mnie zaszczyt i radość. Ale brat Anastazy wskazał mi drogę – odparł.
Opat spojrzał na niego zdziwiony.
– Brat Anastazy?
Adalbert odwrócił się, pokazał na otwór w murze. Opat patrzył na niego przenikliwie.
– Rozmawiałeś z nim?
– Tak.
– Brat Anastazy nie żyje. Od trzech dni.
Zapadła cisza. Adalbert zawisnął wzrokiem na ustach opata, jakby pragnął usłyszeć wyjaśnienie. Nagle poczuł, że traci władzę w ciele. Zachwiał się i upadł na plecy. Hildebrand z okrzykiem przestrachu pochylił się nad nim. Adalbert otworzył usta do niemego krzyku, z oczu popłynęły mu łzy.
Nad nim zniżała się olbrzymia chmura, zasłoniła całe niebo. Chmura pękła i przedarł się przez nią oślepiający blask.

 

Przeniknął go palący ogień, w którym spopieliło się wszystko, kim był, co przeżył, czego się lękał. Zniknęła śmierć, a zło nie miało już do niego przystępu. Rodził się na nowo. Pod nim chwiała się Ziemia, niosła jego ciało i duszę wyżej i wyżej. Leciał z rozłożonymi rękami, z piersią wypełnioną lekkością, jakby nigdy i nic nie ważył. Z wysoka widział dolinę wokół klasztoru, w której wyrastało olbrzymie miasto z mrowiącym się tłumem ludzi.

 

Potem porwał je wicher, pojawiło się dymiące popiołem pustkowie. I znów wyrosła puszcza pełna zwierzyny. I następne miasto, z domami wysokimi jak wieże, i też znikło porwane.

 

*  *  *

 

Fragment pochodzi z najnowszej powieści Dominika W. Rettingera “Wiara i tron”

______________________________________________________________________________________________________________

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś

Brak komentarzy

Skomentuj notkę, rozpoczynając dyskusję...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*