Pan mnie pouczył i dowiedziałem się; wtedy przejrzałem ich postępki.
Ja zaś jak baranek oswojony, którego prowadzą na rzeź, nie wiedziałem, że powzięli przeciw mnie zgubne plany: „Zniszczmy drzewo wraz z jego mocą, zgładźmy go z ziemi żyjących, a jego imienia niech już nikt nie wspomina!”
Lecz Pan Zastępów jest sprawiedliwym sędzią, bada sumienie i serce. Chciałbym zobaczyć Twoją zemstę nad nimi, albowiem Tobie powierzam swoją sprawę.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 7,2-3.9bc-10.11-12)
Refren: Panie, mój Boże, Tobie zaufałem.
Panie, Boże mój, do Ciebie się uciekam, *
wybaw mnie i uwolnij od wszystkich prześladowców,
zanim jak lew ktoś nie porwie i nie rozszarpie mej duszy, *
gdy zabraknie wybawcy.
Panie, przyznaj mi słuszność według mej sprawiedliwości *
i niewinności, która jest we mnie.
Niech ustanie nieprawość występnych, +
a sprawiedliwego umocnij: *
Boże sprawiedliwy, który przenikasz serca i sumienia.
Bóg jest dla mnie tarczą, *
co zbawia ludzi prostego serca.
Bóg sędzia sprawiedliwy, *
Bóg codziennie pałający gniewem.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 3,16)
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego;
każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.
Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.
EWANGELIA (J 7,40-53)
Spory około osoby Jezusa
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: „Ten prawdziwie jest prorokiem”. Inni mówili: „To jest Mesjasz”. Jeszcze inni mówili: „Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?” I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie odważył się podnieść na Niego ręki.
Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: „Czemuście Go nie pojmali?”
Strażnicy odpowiedzieli: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia”.
Odpowiedzieli im faryzeusze: „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty”.
Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: „Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?”
Odpowiedzieli mu: „Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”.
I rozeszli się każdy do swego domu.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Znak sprzeciwu
Starzec Symeon zapowiedział, że Jezus jest znakiem, któremu będą się sprzeciwiali (Łk 2, 34). Pokazuje to dzisiejsza Ewangelia: powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Do-tknęło wszystkich, nawet Sanhedryn. Ile w Ewangelii wypowiedzi na “tak” lub “nie”, a także niepewności, ile kłótni i pomówień… Cały ten krzyk wokół sprawy Jezusa sprawił, że rozeszli się. Jakże to bolesne! Wracać ze spotkania z Jezusem z pustym sercem, z niczym. Tak jest zawsze, jeżeli postrzega się Go nie w duchu prawdy, lecz w poszukiwaniu sensacji typu: skąd pochodzi, co robił, z kim się zadaje? Nietrudno wówczas o podziały i sprzeciwy.
Jezu, tak często Cię spotykam: w Twoim słowie, Eucharystii, liturgii, drugim człowieku. Wlej w moje serce żywą wiarę, która usunie lęk i pozwoli mi dostrzec Twą obecność w moim życiu. Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
Jezus nieuchronnie zbliża się do Jerozolimy. Atmosfera wokół Jego osoby, staje sie napięta. Powstają różne i sprzeczne opinie na temat Jego pochodzenia i działalności. Posłuchaj, co wtedy ludzie myśleli i mówili o Jezusie. A co mówią dzisiaj?
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana J 7, 40-53
Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: «Ten prawdziwie jest prorokiem». Inni mówili: «To jest Mesjasz». Jeszcze inni mówili: «Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?» I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie odważył się podnieść na Niego ręki. Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: «Czemuście Go nie pojmali?» Strażnicy odpowiedzieli: «Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia». Odpowiedzieli im faryzeusze: «Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty». Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: «Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?» Odpowiedzieli mu: «Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei». I rozeszli się każdy do swego domu.
Osoba Jezusa i wszystko, co robił, budziły skrajne emocje w różnych środowiskach ówczesnego społeczeństwa, w którym żył. Pomyśl, czy i dziś nie powtarza się ta sama historia. Jezus i dzisiaj wywołuje u jednych nienawiść, u innych wyznanie wiary w Niego jako Mesjasza. Nie brakowało tych, którzy chcieli Go zniszczyć. Byli też i tacy, którzy stawali w Jego obronie, którzy słuchali Jego nauki i w Niego wierzyli.
Faryzeusze uważali Jezusa za oszusta, który zwodzi lud. Robili więc wszystko, by Go unieszkodliwić. Znalazł się jednak między nimi jeden człowiek, Nikodem, który spotkał Chrystusa osobiście. Rozmawiał z Nim i uwierzył Mu. Nie mógł od tej pory być obojętnym na to, co inni mówią o Mesjaszu. Ponieważ uwierzył, stanął po Jego stronie.
Czy miałbyś dziś odwagę Nikodema, spotykając się w swoim środowisku z niezrozumieniem Jezusa i Jego Ewangelii, a może nawet z Jego odrzuceniem? Pozwól usłyszeć sobie słowa Jezusa, które skierował do św. Faustyny: „Wszystkie dzieła z woli Mojej powstające są narażone na wielkie cierpienia, to jednak rozważ, czy było z nich które narażone na większe trudności, jak dzieło bezpośrednio Moje: dzieło Odkupienia. Nie powinnaś się zbyt przejmować przeciwnościami. Świat nie jest tak silny, jak się wydaje”(Dz. 1643).
Możesz dziś prosić Jezusa, by dał ci głębokie doświadczenie spotkania z Nim i odważnego opowiadania się za Nim.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
________________________
Sobota 4 tygodnia Wielkiego Postu
Myślą przewodnią dzisiejszej liturgii jest zaufanie. W pierwszym czytaniu widzimy proroka Jeremiasza, który wydaje się stać na straconej pozycji. Odrzucony przez najbliższych, w samotności przeżywa dramat. Powierza się jednak Bogu i nie przestaje ufać.
Także psalm responsoryjny jest pełen ufności. Bóg staje w mojej obronie, Bóg jest dla mnie tarczą, co zbawia ludzi prostego serca. Tarcza służy do ochrony przed ciosami przeciwnika i odpierania ataku, a w naszym posiadaniu jest najlepsza z możliwych. Dlatego nikt i nic nam nie zaszkodzi. Strażnicy nie podnieśli ręki na Jezusa, gdyż On na to nie pozwolił. I nam bez Jego wiedzy nie stanie się krzywda. Trudności i cierpienia, z którymi się borykamy, są dla oczyszczenia duszy, abyśmy gdy nadejdzie nasza godzina, byli gotowi na piękne spotkanie.
Komentarz do I czytania (Jr 11, 18-20)
Jeremiasz skarży się na swoich bliskich z rodzinnej miejscowości, którzy chcą pozbawić go życia, by już więcej nie prorokował w imię Pana. Chyba nikt nie lubi pouczeń w stylu: „Weź się za siebie”, „Zrób coś z tym” – to drażni. Zdecydowanie wolimy upominać. Paradoks tkwi w tym, że najczęściej wytykamy innym to, z czym sami mamy problem, ale go nie widzimy lub nie chcemy widzieć.
Żali się prorok przed Panem i wypowiada swoje pragnienie: Chciałbym zobaczyć Twoją pomstę nad nimi, albowiem Tobie powierzam moją sprawę. Różnie można rozumieć pragnienie zemsty nad wrogami, niekoniecznie jako „wybicie ich w pień”. Pewne jest to, że powierzenie Bogu swojej sprawy, zawsze przynosi zwycięstwo.
Komentarz do Ewangelii (J 7, 40-53)
Uprzedzenia nie przynoszą niczego dobrego. Nieopanowane w porę powodują blokadę, a nawet zupełne zamknięcie na bliźniego. Nie pomogą logiczne argumenty, jak choćby Nikodema: Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?
Serce zamknięte mnoży nielogiczne argumenty, przemawiające za odrzuceniem drugiego człowieka – a tym samym Chrystusa – wysuwając coraz to nowe półprawdy i kłamstwa. Bóg szanuje nawet takie wybory, dał nam wolność i nigdy nie wycofa się z tego daru. Tylko dlaczego tak bardzo nam się pomieszało, że prawdy oczywiste stają się naraz wątpliwe? Pewne jednak jest i pozostanie to, że słowa Jezusa mają ciągle tę samą moc, o czym zaświadczają strażnicy: Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia.
Pomyśl:
Jak reaguję na upomnienia ze strony innych? Czy są one dla mnie powodem refleksji?
Czym kieruję się, udzielając upomnień?
Jak postępuję z uprzedzeniami wobec innych? Chcę je widzieć, czy im zaprzeczam?
Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.
http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/553
_____________________________
Adam Szustak OP: PLASTER MIODU. Psalm 7: Tańczący z grabiami
Na wyspie Samotrake – św. Teofila. Wcześnie zawarł małżeństwo, ale po jakimś czasie w porozumieniu z żoną obrał stan zakonny. Dla swej cnoty i wiedzy wezwany został na drugi Sobór Nicejski. Gdy pojawiło się obrazoburstwo, dostał się do więzienia, a potem udać się musiał na wygnanie. Zmarł w czasie jego trwania w roku 817.
W Civitella, we Włoszech – bł. Justyny Francucci Bezzoli. Profesję zakonną złożyła u benedyktynek. Potem wiele lat spędziła w pustelni. Gdy utraciła wzrok, wróciła do klasztoru i przeżyła tam jeszcze dwadzieścia lat. Wszystkich budowała pokorą. Zmarła w roku 1319. Kult potwierdził Leon XIII (1890).
oraz:
św. Bernarda, biskupa Kapui (+ ok. 1109); św. Egduna, prezbitera i męczennika (+ pocz. IV w.); św. Innocentego I, papieża (+ 417); św. Piotra, dworzanina i cesarza, męczennika (+ 303); św. Teofanusa, męczennika (+ 817)
Rozmawiając z ludźmi, szczególnie z młodymi na temat modlitwy i tłumacząc, że jest ona przede wszystkim dialogiem, rozmową z Bogiem, można czasem usłyszeć w odpowiedzi: „No dobrze, ale jak rozmawiać z kimś, kto nie odpowiada?!”
Czy rzeczywiście tak jest? Czy Bóg nie mówi już dziś do człowieka? Czy to tylko sprawa zamierzchłych czasów, gdy Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem(Wj 33, 11). Czy tylko niegdyś mówił Bóg do ojców wielokrotnie i na różne sposoby, by w czasach ostatecznych przemówić do nas przez Syna (por. Hbr 1, 1), a dziś nie ma nam już nic do powiedzenia?
Pan Bóg wciąż mówi, podobnie jak nie przestaje działać w tym świecie. Jego słowa nie można bowiem oddzielić od działania. Rzekł Bóg… i stało się – powtarza się jak refren w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju. To słowo – jak zapewnia autor Listu do Hebrajczyków – pozostaje nadal żywe, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).
Skoro jest tak, a nie inaczej, wypada zapytać: w jaki zatem sposób Bóg mówi? Wydaje się, że ścieżki, które Bóg wybiera, by porozumieć się z człowiekiem, można uporządkować w czterech zasadniczych grupach. Należy sobie jednocześnie uświadomić, iż jest to podział raczej teoretyczny, albowiem na co dzień drogi te przenikają się wzajemnie, krzyżują lub zazębiają.
Mówi w Piśmie Świętym
Najbardziej bezpośrednio mówi Bóg na kartach Biblii, szczególnie odczytywanej uroczyście we wspólnocie wierzących w czasie liturgii. Nie deprecjonuje to w żaden sposób osobistej lektury Pisma Świętego, tym niemniej liturgiczna proklamacja Słowa Bożego staje się sama w sobie wydarzeniem, które wyzwala, oczyszcza i zbawia, ale także stawia pod znakiem zapytania dotychczasowe życie człowieka, jeśli nie jest ono zgodne z wolą Boga. Poza tym, czytanie słowa w czasie liturgii jest wzbogacone homilią(na szczęście w coraz większej ilości parafii codzienną), która w swej istocie jest nie tyle „mówieniem o Bogu”, ale właśnie słowem samego Boga, które ukrywa się w ubogich ludzkich zdaniach po to, by zostać zrozumianym i przyjętym.
Na tej samej zasadzie – uniżenia się Boga do sytuacji konkretnego człowieka – powstawało też Pismo Święte. Dlatego najpierw musimy uczyć się je rozumieć i poznawać jego sens. W trakcie przełomu hermeneutycznego w teologii wysunięto postulat, by teksty biblijne umieszczać najpierw w ich historycznym kontekście. Celem tego stosowanego do dziś zabiegu interpretacyjnego jest zrozumienie świętych tekstów, ponieważ ich forma nie zawsze jest identyczna ze znaczeniem. Księgi Pisma, a nawet poszczególne ich fragmenty, powstawały w określonej formie, aby odsłonić określonym adresatom określoną rzeczywistość w bardzo określonej perspektywie. Na przykład, opis stworzenia z Księgi Rodzaju rozpatrywany pod kątem formy wypowiedzi przedstawia opowiadanie o początku świata i rodzaju ludzkiego, natomiast interpretowany z punktu widzenia swego znaczenia zdaje się raczej wyjaśniać, kim człowiek jest i w jakiej relacji do Boga się znajduje.
Przyjęcie Bożego słowa, tzn. zrozumienie go i uznanie za prawdziwe, nie może się odbyć inaczej, jak tylko przez wiarę. Zaufanie Bogu sprawia, że człowiek akceptuje Pismo Święte jako Boże słowo, w którym widzi dobro dla siebie i stara się realizować w swoim życiu zawarte w nim wskazania. Wynika z tego, że oprócz wiary potrzebna jest także miłość:Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich – mówi Jezus–A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem(J 14, 23-26). To oznacza z kolei, że zrozumienie i przyjęcie Bożego Słowa nie jest efektem li tylko ludzkich dociekań i historycznych argumentów. Stoi za tym sam Duch Święty. Nie jest to jednak jedyny sposób Jego działania.
Mówi wprost do serc
Duch Święty, którego posyła Ojciec w imię Jezusa, nie tylko pomaga zrozumieć Pisma, ale również przemawia wprost do serc wierzących. Jest to działanie – jak przystało na Ducha Świętego – subtelne i potężne jednocześnie. Klasyczna teologia mówi o dwóch zasadniczych sposobach przemawiania, czy też działania (jak wspomniano: trudno oddzielić jedno od drugiego) Ducha Świętego w człowieku: przez natchnienia i przez poruszenia. W ten sposób Bóg odpowiada na ludzkie pragnienie pięknego i spełnionego życia.
Natchnienie Ducha Świętego jest światłem i pobudzeniem. Nie musi być ono jakieś nadzwyczajne. Najczęściej jest bardzo proste. Dzięki natchnieniu Ducha z radością człowiek z radością przyjmuje to, co go do tej pory przerażało, pokonuje przeszkody, które przedtem wydawały się zbyt wielkie. Natchnienie Ducha Świętego wynosi ponad przeciętność, by wznieść się wyżej niż wewnętrzne bagna.
Duch Święty mówi także przez poruszenia, które mogą przyjść bez żadnego natchnienia i bez szczególnego światła. Dzięki poruszeniu Ducha chrześcijanin stwierdza nagle i niespodziewanie, że dobrze uczynił to, co do czego miał wątpliwości, jak postąpić, a co właśnie tak, a nie inaczej zrobić należało. To jeden z sekretów podpowiedzi ze strony Ducha Świętego.
Mówi przez proroków
Bóg przemawiał i nadal mówi przez proroków. Dawniej Jego mowa dotyczyła oczywiście innych zagadnień niż dziś. Każde pokolenie ma swoje problemy. Prorocy sprzed dwustu lat nie musieli przemawiać w imię Boga na temat zagrożeń ze strony broni jądrowej, manipulacji genetycznych czy też ocalenia świata, w którym żyjemy, przed zagładą ekologiczną. W miarę zmieniających się wyzwań dla człowieka i społeczeństwa, przewartościowaniu ulegają również kwestie, w których Pan Bóg zabiera głos przez swoich proroków. Takim prorokiem naszych czasów był – jakkolwiek brzmi to czasem jak slogan – papież Jan Paweł II, który np. ostrzegał przed skutkami kultywowania cywilizacji śmierci, a głosił Ewangelię życia.
Prorokiem naszych dni może być jednak każdy, kto wpatrując się w znaki czasu, interpretuje je jako Boże wezwanie dla sobie współczesnych. Takim prorokiem może być każda siostra i każdy brat w wierze. Mówi o tym wyraźnie św. Paweł:… z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach (Kol 3,16). Mówi o tym Jezus: Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu(Łk 17,3). Może czasem trudno nam to przyjąć: że Pan Bóg przemawia przez naszych braci czy siostry, przez tych, którzy siedzą lub stoją obok nas w kościele, którzy są tak samo albo bardziej grzeszni, a jednak pod wpływem łaski spełniają w imię Boga prorockie posłannictwo. Skoro jednak Pan przemówił przez oślicę Balaama (por. Lb 22), czy jąkającego się Mojżesza, dlaczego nie mógłby przemówić przez każdego chrześcijanina? Dlaczego nie mógłby przemówić przeze mnie?
Mówi przez wydarzenia
Pan Bóg przemawia też przez różne sytuacje w codzienności. Z interpretacją wydarzeń życiowych, szczególnie tych, które miały miejsce w spektakularnych i tragicznych okolicznościach (jak trzęsienie ziemi na Haiti czy katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem), trzeba być jednak bardzo ostrożnym. Owszem, może być tak, że Bóg przemówi do kogoś również przez takie wydarzenie, byłoby jednak niedobrze, gdy ta osoba zaczęła uogólniać swoje indywidualne doświadczenie: na naród albo na ludzkość. Wtedy łatwo już o to, by owa „ludzkość” zrzuciła winę za katastrofę na Pana Boga, pytając, nie bez racji: Co to za Bóg, który potrzebuje śmierci i tragedii, by przemówić do człowieka? No właśnie: Co to za Bóg? Na pewno nie Bóg chrześcijan, który jest łaskawy i miłosierny, nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy (Ps 103,8), który nie cieszy się ze zguby żyjących (Mdr 1,13).
Pan Bóg nie potrzebuje spektakularnych i tragicznych wydarzeń, by przemówić do człowieka. Czasem wystarczą bardzo prozaiczne sytuacje. Oto młody intelektualista, którego od dłuższego czasu niepokoją pytania o sens życia, słyszy któregoś dnia dziecięcą piosenkę. Zresztą, najlepiej pozwólmy przemówić jemu samemu:
I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: Weź to, czytaj! Weź to, czytaj! Ocknąłem się i w wielkim napięciu usiłowałem sobie przypomnieć, czy w jakimkolwiek rodzaju zabawy dzieci śpiewają taką piosenką. Nie przychodziło mi do głowy, żebym to kiedyś przedtem słyszał. Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię. (…) Chwyciłem książką, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: …nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości. Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła (św. Augustyn, Wyznania, tłum. Z. Kubiak, księgą8,12).
Taki sposób przemawiania Pana Boga nie jest obcy również ludziom naszej epoki. Oto świadectwo pewnej nauczycielki z listu do jej nastoletniej siostrzenicy:
Jak dziś mówi Bóg, tego nie mogę Ci tak ogólnie powiedzieć. Mogę Ci tylko napisać, jak Bóg działa w moim życiu. Czasem są to bardzo drobne rzeczy. Np. trzy czerwone światła na tym samym skrzyżowaniu. Przy pierwszym jestem niespokojna, przy drugim robię się niecierpliwa, przy trzecich wpadam w złość. I wtedy zdarza mi się czasem, że pojawi się taka myśl: a może to jest Bóg chce mi coś powiedzieć. I wtedy to czerwone światło staje się czymś, co skłania do refleksji. I zastanawiam się nad tym, wyglądając z samochodu i patrząc na błękitne niebo, słońce, liście na drzewach i na siebie. Nagle dostrzegam ludzi w autach przede mną, obok mnie i za mną. Czasem się wtedy uśmiecham… Jak Bóg mówi do mnie? Przełamuje mój codzienny rytm, irytuje mnie, skłania do refleksji, otwiera mi oczy. To jest tak, jakby nagle otwarły się drzwi tam, gdzie przed chwilą była ściana i gdzie kończył się mój świat. To jest często coś pięknego – jestem wtedy szczęśliwa, czuję się o coś bogatsza. Czasem jest to też jednak jakieś obce uczucie, które napełnia mnie strachem.
Czy jego słowo umilkło na pokolenia? (Ps 77 ,9)
Pytanie o to, czy Bóg mówi, czy i jak odpowiada na nasze wołanie, a co się z tym wiąże – czy słyszy jęk błagających Go o pomoc, nie jest nowe. Już psalmista wypowiada swój ból z powodu milczenia Boga. To cierpienie przechodzi w modlitwę, która – paradoksalnie – ze skargi zamienia się w dziękczynienie i uwielbienie Boga za wszystkie Jego dzieła. A zatem, jak możemy się domyślać, Bóg odpowiedział Psalmiście. Co mu powiedział, pozostanie tajemnicą(por. Ps 77).
Ten przykład uczy nas zasadniczej rzeczy: pytanie, jak mówi Bóg do człowieka, powinno naturalnie zamienić się w inne: Jak możemy nauczyć się Go słuchać?
Przypowieść o synu marnotrawnym opowiada o tych ludziach, którzy odchodzą od Boga, lecz potrafią się zastanowić i wrócić.
Przypowieść o mądrze kochającym ojcu i powracającym synu to opowieść o postawie Boga wobec człowieka. To opowieść o spotkaniu dwóch wolności i dwóch miłości: Bożej i ludzkiej.
Daleko od Boga
W swojej przypowieści Jezus ukazuje rodzica, będącego symbolem Boga Ojca. Młodszy syn wierzy, że poza domem rodzicielskim będzie mu lepiej. Ma własny pomysł na to, jak być szczęśliwym. Chce osiągnąć szczęście lekko, łatwo i przyjemnie – bez wysiłku, bez pracy, bez dyscypliny, bez czujności. Oznajmia ojcu, że odchodzi i że chce zabrać swoją część majątku. Taka postawa nie zaskakuje nas. To kolejny „postępowy” i „nowoczesny” człowiek, czyli ktoś, kto powtarza błędy Adama i Ewy. Ojciec z przypowieści Jezusa uczynił wszystko, by syn nie odszedł, gdyż bardzo kochał. Możemy być tego pewni w oparciu o zachowanie syna. Nie jest przecież łatwo odejść od bliskich. Ci, którzy odchodzą od rodziców, od Boga i Kościoła, próbują to „usprawiedliwić”. Twierdzą, że nie są kochani i że wyłącznie z tego powodu nas opuszczają. Marnotrawny syn nie znajduje choćby pretekstu, by „usprawiedliwić” swoje odejście. Nie może niczego zarzucić ojcu, a mimo to odchodzi.
Miłość w skrajnej sytuacji
Odchodzący syn opuszcza rodzinny dom, mimo że doznał w nim wiele miłości. Odtąd podąża za iluzją łatwego szczęścia. Czyni to co łatwe i przyjemne, zamiast tego co dobre i mądre. Szybko przekonuje się o tym, że na tej drodze nie będzie szczęśliwy. Aby przeżyć w sytuacji głodu i osamotnienia, godzi się na to, by być najemnikiem i paść świnie. Odchodząc od kochającego ojca, łudził się, że idzie w kierunku ziemi obiecanej, którą sobie wymarzył. W rzeczywistości zgotował sobie piekło na ziemi.
Co w tak dramatycznej sytuacji czynią rodzice tej ziemi? Zwykle nie wiedzą, w jaki sposób postępować wobec syna czy córki. Nie mają pomysłu na to, jak pomóc błądzącemu i w jaki sposób okazywać mu miłość. Trudno jest kochać kogoś, kto nie kocha nawet samego siebie. Większość rodziców popada w postawy skrajne. U jednych zwycięża rozżalenie, gniew, a nawet nienawiść wobec błądzącego dziecka. Wycofują miłość i wyrzekają się błądzącego. Odmawiają mu prawa powrotu. W obliczu takiej reakcji błądzącemu pozostaje rozpacz. Nawet gdyby któregoś dnia zastanowił się i uznał swój błąd, to nie ma do kogo wrócić. Inni rodzice popełniają błąd przeciwny i naiwnie usprawiedliwiają błądzącego. Wymyślają tysiące okoliczności „łagodzących”. Czynią wszystko, aby błądzący nie cierpiał. W ten sposób tworzą mu komfort dalszego błądzenia.
Miłość i cierpliwość
Ojciec z przypowieści Jezusa nie wpada w żadną ze skrajności. Kocha nadal i komunikuje miłość w sposób dojrzały, czyli dostosowany do postępowania syna. Nie przekreśla go. Daje znaki miłości. Wychodzi na drogę. W swojej mądrości nie idzie jednak do syna, gdyż to błądzący ma się zastanowić i wrócić. Ojciec pozwala synowi ponosić konsekwencje popełnianych błędów, gdyż wie, że błądzący nie jest już wrażliwy na cierpienia Boga i ludzi, ale zachowuje wrażliwość na własne cierpienie. Syn zachowa szansę na ocalenie tylko wtedy, gdy sam będzie cierpiał! Cierpienie staje się dobrodziejstwem, gdyż stwarza szansę na refleksję i nawrócenie. Otwiera błądzącemu oczy. Mobilizuje do tego, by już nie oszukiwać samego siebie. Uczy odróżniać dobro od zła. Błądzący syn wykorzystuje cierpienie, które jest ostatnią deską ratunku dla tych, którzy nie reagują na miłość. Przemienia się w syna powracającego. Już wie, że lepiej jest być choćby sługą u kochającego ojca, niż pozostawać niewolnikiem tego świata i własnych słabości.
Nie jest łatwo powrócić, gdy ktoś daleko odszedł od miłości i prawdy, od dobra i piękna, od Boga i bliźnich. Powracający syn zasługuje na szacunek. Może jednak ojciec powinien wcześniej pojechać do syna, żeby ułatwić mu powrót? Taka postawa nie byłaby miłością, lecz naiwnością. Gdyby bowiem ojciec pojechał do błądzącego syna, gdyby go odnalazł i nakarmił, gdyby przywiózł mu nowe ubrania i dał pieniądze, to marnotrawny syn wykorzystałby to do dalszego czynienia zła. Nadal by grzeszył, ale tym razem za pieniądze ojca. Mądry ojciec nie może uczynić nic więcej, jak tylko nadal kochać, wychodzić na drogę i czekać z nadzieją, że pod wpływem cierpienia błądzący syn opamięta się i wróci.
Zaskoczony miłością
Powracający syn nie wierzy, że ojciec przyjmie go jak syna. Ku swemu zdumieniu odkrywa, że jego spotkanie z ojcem zamienia się w święto. Ojciec nie czyni mu wymówek. Nie wypomina popełnionych błędów. Nie opowiada o tym, jak długo wychodził na drogę i jak bardzo cierpiał. Przeciwnie, płacze w nieopisanej radości, bo oto ocalił się jego ukochany syn! Wręcza mu szaty i pierścień. O nieodwołalnej miłości ojca syn przekonuje się dopiero wtedy, gdy powraca. Teraz upewnia się, że ojciec nigdy nie przestał go kochać. Dopóki syn trwał w kryzysie i błądził, dopóty miał żal i pretensje nie do siebie, lecz do ojca. Oczekiwał pomocy, paczek żywnościowych, pieniędzy, naiwności ojca. Jeśli znajomi mówili mu o tym, że ojciec wychodzi na drogę i czeka na jego powrót, to komentował to z ironią. Im bardziej dojrzale okazujemy miłość błądzącemu człowiekowi, tym bardziej nie rozumie on naszej postawy i tym częściej twierdzi, że nie umiemy go kochać.
Przypowieść o mądrze kochającym ojcu i powracającym synu to opowieść o postawie Boga wobec człowieka. To opowieść o spotkaniu dwóch wolności i dwóch miłości: Bożej i ludzkiej. Odzyskując miłość do ojca, powracający syn odzyskuje miłość i szacunek do samego siebie. Staje się odtąd zdolny do tego, by dojrzale pokochać bliźnich. Nawet tych, których trudno kochać. Sam bowiem przeszedł twardą lekcję w tym względzie. Teraz również on stał się specjalistą od mądrej miłości. Nie może odtąd nie kochać, skoro sam został pokochany nieodwołalną miłością i skoro uświadomił sobie, jak wielką cenę cierpienia zapłacił ojciec za to, że nie przestał kochać. Powracający syn już nigdy nie zwątpi w to, że ojciec go rozumie i kocha. Już nigdy nie będzie się łudził, że może być szczęśliwym bez ojca czy wbrew ojcu.
Miłosierdzie bez granic
Jezus mógłby nadać inne zakończenie swojej przypowieści. Każdy z nas zna historie ludzi błądzących, którzy nigdy nie zastanowili się i nie powrócili do Boga i do swoich bliskich. Każdy z nas wie, że czasami ktoś nie powraca, mimo że Bóg i że bliscy mu ludzie kochają go nieodwołalnie i mądrze. W jaki sposób powinniśmy rozumieć takie historie? Czy możemy sądzić, że w tego typu przypadkach Bóg i ludzie kochali zbyt mało i że właśnie dlatego błądzący człowiek do nich już nie powrócił? Odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: nie! Ani Bóg, ani krewni czy przyjaciele nie mogą uratować błądzącego człowieka wbrew jego woli. Gdy kierujemy się miłością, jakiej Jezus uczy nas w przypowieści o mądrze kochającym ojcu i powracającym synu, to nie mamy pewności, że ten, którego w taki właśnie sposób kochamy, przestanie błądzić. Mamy natomiast inną pewność: wiemy, że czynimy wszystko, co w naszej mocy, by kochany przez nas człowiek mógł się zastanowić i zmienić.
Modlitwa do św. Michała Archanioła, napisana osobiście przez papieża Leona XIII, odmawiana kiedyś po każdej Mszy Świętej cichej, w ramach posoborowej reformy liturgicznej w 1969 roku została usunięta. Usunięte zostało też imię św. Michała Archanioła w „Confiteor” na początku Mszy Świętej.
Gdy spojrzymy na wydarzenia, które w latach 60. ubiegłego wieku miały miejsce w świecie i Kościele, wydaje się, że modlitwę tę usunięto chyba nieco pochopnie, nie zważając zbytnio na to, jak bardzo ona właśnie w czasach posoborowych i później była potrzebna.
Dobrymi chęciami to piekło…
Powojenny rozwój przemysłu doprowadził w wielu krajach do dobrobytu i konsumpcjonizmu. Odczuły to wyraźnie społeczeństwa już w latach 60. ubiegłego stulecia, choć z drugiej strony nie brak było biedy. Młodzież przyzwyczajona do życia w luksusie nie zaznała trudności czasu wojennego, a wartości i zasady ważne dla ich rodziców, dla nich nie miały tak istotnego znaczenia. Odrzucała wszystko, co charakteryzowało świat dorosłych, i zaczęła podążać własnymi drogami. Powstały w tym czasie tzw. ruchy kontestatorskie, ogólnoświatowe protesty, zapoczątkowane w Stanach Zjednoczonych, które przeszły przez Meksyk, a w 1968 roku wstrząsnęły niemal całą Europą Zachodnią. Największym echem odbiły się one w Paryżu, we Francji. Ruchy te pociągnęły za sobą przeważnie środowiska młodzieży studenckiej. Fascynowały się ideologiami lewicowymi, występowały przeciw tradycyjnemu społeczeństwu, domagały się wszelkich wolności. Obejmowały dziedziny polityczne, ekonomiczne, obyczajowe, religijne i kulturowe. Wystarczy wspomnieć wystąpienia przeciwko wojnie w Wietnamie, przeciwko rządom konserwatywnym we Francji, walkę o socjalizm z „ludzką twarzą” w Polsce i Czechosłowacji, o ochronę środowiska naturalnego. Powstał ruch hippisowski, feministyczny, New Age, ideologia gender, zapoczątkowano rewolucję seksualną, głoszono wolną miłość, związki partnerskie i jednopłciowe, domagano się legalizacji rozwodów i aborcji, propagowano antykoncepcję i pornografię, zaczęto nosić powszechnie dżinsy, kobiety minispódniczki lub spodnie, powstawały organizacje terrorystyczne (np. ”Czerwone Brygady” we Włoszech).
Ruchy te miały wiele dobrych zamierzeń, ale wyrządziły wiele zła, zwłaszcza w sferze moralnej i obyczajowej, czego skutki dziś ponosimy. Zostało zagrożone małżeństwo i rodzina. Zalegalizowano rozwody w Kanadzie (1968), Włoszech (1970), oraz aborcję w Wielkiej Brytanii (1967), Kanadzie (1969), Finlandii (1970), USA i Danii (1973). W następnych latach lawinowo poszły w ślad za nimi inne kraje.
W Kościele pojawili się teologowie głoszący poglądy niezgodne z ortodoksją katolicką (H. Küng, E. Schillebeeckx). Biskupi holenderscy wydali Katechizm, w którym pominięto prawdę o Aniołach i złych duchach (1966). Zarysował się rozłam spowodowany przez bp. Lefebvra, przeciwnika reform soborowych, wolności religijnych i ekumenizmu, który w 1970 roku założył tradycjonalne seminarium duchowne w Ecône, w Szwajcarii, a w 1979 roku Bractwo św. Piusa X i doprowadził do schizmy w 1988 roku, wyświęcając biskupów bez zgody Stolicy Apostolskiej.
Swąd Szatana
Błogosławiony Paweł VI, którego rządy określa się jako pontyfikat „ciężkich kluczy”, odniósł się do tej sytuacji w przemówieniu, wygłoszonym 29 czerwca 1972 roku. Mówił: „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wcisnął się do Kościoła Bożego swąd szatana. Jest nim zwątpienie, niepewność, zakwestionowanie, niepokój, niezadowolenie, roztrząsanie. Brak jest zaufania do Kościoła Świętego, natomiast darzy się zaufaniem pierwszego lepszego świeckiego proroka, wypowiadającego się za pośrednictwem prasy lub przemawiającego jako przedstawiciel jakiegokolwiek ruchu społecznego, propagującego formuły „prawdziwego” życia! Nie myśli się przy tym, że my te formuły już posiadamy! Naszą świadomość opanowało zwątpienie. Ono wtargnęło poprzez okno, które wolno tylko dla światła otworzyć! Krytykę i zwątpienie spowodowała wiedza, której celem powinno być ukazanie prawdy. Wiedza nie powinna nas oddalać od Boga, lecz uczyć nas jak Go szukać, by móc Go lepiej chwalić. Uczeni stawiają sobie najboleśniejsze pytania, opuścili głowy, w końcu oświadczyli: „Ja nie wiem nic, my nie wiemy nic, my nie możemy wiedzieć”. Nauka staje się źródłem zamieszania, a nawet absurdalnych sprzeczności. Uwielbia się postęp, ażeby go zaraz przez dziwaczne i radykalne rewolucje zniszczyć, by zaprzeczyć osiągnięciom i wrócić do prymitywu pomimo, że niedawno tak bardzo chwalono postęp w nowoczesnym świecie… Również w Kościele panuje klimat niepewności. Wydawało się, że po Soborze słońce zajaśnieje nad Kościołem. Zamiast słońca mamy chmury, burze, ciemności, szukanie, niepewność. Mówimy o ekumenizmie, a codziennie coraz bardziej rozdzielamy się. Tworzymy przepaście, zamiast je zasypywać! Jak mogło to nastąpić? Sądzimy, że spowodowała to nieprzyjazna moc. Jej imię to szatan, owa tajemnicza istota, o której wzmiankuje św. Piotr w swoim liście (1 P 5, 8-9). (…) Jak często mówi Chrystus w Ewangelii o tym nieprzyjacielu ludzi! My wierzymy w coś (albo kogoś) pozanaturalnego, co przyszło na świat, ażeby go zawikłać, zniszczyć owoce ekumenicznego Soboru, zahamować radość Kościoła, który urzeczywistnił pełnię świadomości siebie. Dlatego chcemy dziś bardziej niż kiedykolwiek w obecnym położeniu wykonać powierzone przez Boga św. Piotrowi zadanie umacniania braci w wierze” (Paweł VI, Insegnamenti,1972,X, ss. 708-709).
Przemówienie bł. Pawła VI zaskoczyło i oburzyło media; uważały one, że problem Szatana został już wyeliminowany ze świadomości ludzkiej, i że jest on tylko pozostałością średniowieczną. Papież nie zrażając się na krytykę mediów powrócił jeszcze do problemu istnienia i działania Szatana podczas audiencji generalnej 15 listopada 1972 roku. Postawił wtedy pytanie: „Jakie są dzisiaj najważniejsze potrzeby Kościoła?”. I odpowiedział: „Jedną z najważniejszych potrzeb Kościoła jest obrona przed tym złem, które nazywamy Demonem”.
Demon ciągle żywy…
Święty Jan Paweł II, odwiedzając sanktuarium św. Michała Archanioła na górze Gargano, 24 maja 1987 roku, przypomniał rolę św. Michała w Kościele i świecie. Stwierdził, że przybył na Gargano, „aby uczcić i błagać św. Michała Archanioła, ażeby ochraniał i bronił Święty Kościół, w momencie kiedy jest trudno dawać autentyczne świadectwo chrześcijańskie bez kompromisów i przystosowań… Jest on przedstawiony w Biblii jako wielki bojownik przeciw Smokowi, przywódcy Demonów. Czytamy w Apokalipsie: Nastała więc wojna na niebie. Ta walka przeciwko Demonowi, która cechuje postać Archanioła Michała, jest aktualna również dzisiaj, ponieważ demon wciąż jest żywy i działający w świecie… Do tej walki wzywa nas postać Świętego Michała Archanioła, któremu Kościół tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie nigdy nie przestał oddawać specjalnego kultu…” Wszyscy pamiętamy modlitwę, którą przed laty recytowało się na końcu Mszy świętej: „Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce…”. Na zakończenie homilii Ojciec Święty odmówił tę modlitwę w imieniu całego Kościoła.
W dniu 24 kwietnia 1994 roku, podczas modlitwy Regina Coeli, św. Jan Paweł II przypomniał znowu o tej modlitwie i zachęcał do jej odmawiania. Mówił: „Chociaż w obecnej sytuacji nie odmawia się już tej modlitwy pod koniec celebracji eucharystycznej, zapraszam was wszystkich, abyście jej nie zapomnieli, abyście ją odmawiali, aby otrzymać pomoc w walce przeciw siłom ciemności i przeciw duchowi tego świata”.
Papież Franciszek 29 września 2014 roku stwierdził, że „Szatan zawsze stara się zniszczyć człowieka… być może z zazdrości… Szatan usiłuje zniszczyć ludzkość, nas wszystkich, a wiele planów dehumanizacji człowieka jest jego dziełem, bo on nienawidzi człowieka… W swoich planach zniszczenia wynajduje wyjaśnienia humanistyczne, które są wprost wymierzone w człowieka, przeciwko ludzkości i przeciwko Bogu”. Papież zachęcił, aby modlić się do archaniołów Michała, Gabriela i Rafała, a także odmawiać „piękną modlitwę do archanioła Michała, żeby nadal walczył w obronie największej tajemnicy ludzkości: że Słowo stało się ciałem, że On umarł i zmartwychwstał. To jest nasz skarb. Niech Michał nadal walczy, aby jej strzec”.
Do odmawiania tej modlitwy zachęca nas i bł. Bronisław Markiewicz: „Stójmy przy św. Michale, dzierżącym zwycięską ręką chorągiew Krzyża Chrystusowego, i pamiętajmy, że pod tą chorągwią, idąc naprzód i walcząc, pokonamy szczęśliwie wszystkie zasadzki i napaści złego ducha…” (PP 1902, 67).
Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
Nasza wiara ma dwa wymiary: treści, tzn., że w coś lub Kogoś wierzymy i staramy się “to” opisać, i relacji – nie tylko wierzę w Kogoś, ale przede wszystkim wierzę Komuś, mam do Niego zaufanie. Treść wiary, to, co nam mówi Objawienie, a czego Kościół naucza, jest dla nas swego rodzaju mapą religijną. Ta mapa wskazuje nam kierunek drogi, ratuje nas przed pobłądzeniem, natomiast do nas należy wejście na tę drogę, nawiązanie relacji z Tym, kogo pragniemy poznać. Ten drugi wymiar – jeśli chcemy mówić o dojrzałej wierze – jest bardzo ważny, gdyż wiara to rodzaj egzystencjalnego ukierunkowania na Osobę, którą jest Bóg.
Panuje przekonanie, że współczesny człowiek jest niedojrzały, nie podejmuje wiążących decyzji, nie buduje dojrzałych relacji. Czy taki człowiek może wierzyć dojrzale?
Jeśli nasze umiejętności budowania dojrzałych relacji są ograniczone, hamowane, to przekłada się to na wymiar relacji w naszej wierze. Ludzie, którzy mają trudności w budowaniu relacji, nie zawsze potrafią wejść w relację z Bogiem, bo nie wiedzą, czym ona jest, czy – co w tym przypadku o wiele ważniejsze – nie wiedzą, co to więź. relacje mają bowiem najczęściej charakter użytkowy: spotykamy się, rozmawiamy, żeby np. załatwić jakiś interes, natomiast więź jest bezinteresowna. Więź z Bogiem jest tak naprawdę najgłębszą formą relacji.
Jak ją budować?
To Bóg wychodzi z inicjatywą budowy więzi – Jezus pierwszy nazwał nas swoimi przyjaciółmi (por. J 15, 14). Choćbyśmy nie wiem jak bardzo pragnęli więzi z Bogiem, sami nie możemy jej nawiązać. Jedyne co możemy zrobić, to przyjąć bądź odrzucić zaproszenie od Boga.
Jaka jest rola uczuć we wchodzeniu w więź z Bogiem? Dla wielu ludzi bardzo ważne jest np. poczucie bliskości Boga podczas modlitwy.
Mamy bardzo silną potrzebę doświadczenia obecności Boga. Ona może być, i często jest, szczera, ale Bóg to nie są nasze uczucia – nawet te najpobożniejsze. Niedawno rozmawiałem ze studentką, która uważa, że nie wierzy, ale “bardzo chciałaby być nawrócona”. Kiedyś uczestniczyła w spotkaniu grupy modlitewnej i tam przez chwilę poczuła Bożą obecność. Kiedy jednak wyszła ze spotkania, odczucie minęło. Czy to był Bóg? Być może. Tyle że my nie możemy wiązać się z odczuciami, bo wtedy Bóg staje się kimś, kto ma spełniać nasze potrzeby związane z poczuciem bezpieczeństwa, z bliskością. a co wtedy, gdy nie będzie ich spełniał?
Zobaczmy, jak umierał Jezus. Modlił się: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? (Mk 15, 34). i to jest prawdziwe kryterium wiary – nie doświadczenie tego, jak wspaniały jest dla mnie Bóg i jak wielkimi łaskami mnie obdarza, ale przejście przez ogołocenie, kenozę. To, co “uratowało” Jezusa, to nie poczucie obecności Ojca, ale Jego więź z Nim. Ta więź Boga z Człowiekiem, która przetrwała doświadczenie krzyża, uratowała także nas.
Co się stanie z naszą wiarą, jeśli napotka – a tak chyba jest w życiu każdego chrześcijanina – doświadczenie krzyża, ten krzyk Jezusa? Jeśli ktoś uważa, że takie doświadczenie jest tylko doświadczeniem Jezusa, to ma złe wyobrażenia na temat chrześcijaństwa. Jeśli uważa, że normalne dla rozwoju duchowego jest stałe poczucie Bożej obecności oparte na uczuciach, także jest w błędzie.
Nie negowałbym takich doświadczeń bliskości, takich odczuć czy przeżyć, ale też nie przywiązywałbym się do nich. Mistrzowie duchowości mówili: jeśli masz takie przeżycia, to nie wpadaj z ich powodu w dumę, nie przywiązuj się też do nich, ale zostaw je, bo i tak odpłyną.
Czy w modlitwie powinniśmy zatem uciekać od wyobrażeń na temat Boga?
W rozwoju duchowym zaczyna się od wyobrażeń i projekcji, ale jeśli człowiek rzeczywiście angażuje się w modlitwę, to przyjdzie taki czas, w którym nie będzie odczuwał obecności Boga. Można brać ewangelię, można nad nią medytować, ale gdy przychodzi kryzys, noc, pojawia się przeświadczenie, że mówimy albo do siebie, albo ciągle to samo. Chcemy stanąć w obecności Boga, a czujemy się tak, jakbyśmy stali przed ścianą. Ten kryzys jest nieunikniony, ale ma on prowadzić do doświadczenia w wierze, które w liście do Galatów św. Paweł opisuje słowami: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20).
I to jest dojrzała wiara?
Tak. Ona polega na egzystencjalnym przeżyciu tych słów św. pawła, na tym, że to wyznanie kształtuje całe nasze życie.
Czy może Ojciec podać jakieś praktyczne wskazówki, jak budować dojrzałą wiarę?
Najpierw musimy zgodzić się na to, że te różne religijne “systemy zabezpieczeń”, które stworzyliśmy, by pomogły nam w życiu (np. zachowuję przykazania, więc nie może mnie spotkać nic złego), są w dużym stopniu iluzją. W momencie, w którym te “zabezpieczenia” z jakiegoś powodu przestają działać, trzeba wejść na drogę szukania tego, co autentyczne. Kiedy człowiek przeżywa różne sytuacje kryzysowe, musi znaleźć oparcie w autentycznej wierze, bo tylko ona jest mu w stanie pomóc. Tutaj jednak nie można dać prostych rad, bo wiara jest łaską.
Ale łaska działa we współpracy z człowiekiem.
Współpraca tak, w myśl tego, co mówił św. ignacy Loyola: aby znaleźć w życiu pana Boga, musisz najpierw spojrzeć w głąb siebie i uporządkować swoje uczucia. Teologia duchowości mówi o wrażliwości na natchnienia Ducha Świętego, ale człowiek, który jest wewnętrznie nieuporządkowany, nie usłyszy ich, zagłuszy je albo źle zinterpretuje. Wielu ludzi, mówiąc, że doświadcza boskich natchnień, opisuje tak naprawdę porywy swoich emocji. Żeby być wrażliwym na natchnienia Boga, który działa delikatnie, także przez nasze uczucia, trzeba się najpierw do nich dostroić. Żeby móc rozpoznać w naszych uczuciach działanie Boga, trzeba najpierw wiedzieć, jakie uczucia w sobie nosimy. W tym może nam pomóc psychologia, choć jej działanie jest ograniczone. psycholog pomoże nam w nazwaniu uczuć, w dochodzeniu do nich, ale rozeznawanie w nich obecnego i działającego Boga to już zadanie dla kierowników duchowych i spowiedników.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że psychologia pomaga nam wierzyć?
To bardzo przewrotne pytanie, więc przewrotna będzie odpowiedź. Z badań wynika, że u osób, które poddały się psychoterapii z powodu odczuwanego przez nich cierpienia i zostały od niego uwolnione, przeważnie zmienia się nastawienie do religijności. Wiara już nie jest tym, co miało ich chronić przed nieszczęściami, dawać poczucie bezpieczeństwa. Ci ludzie odkrywają ją najczęściej na głębszym poziomie, otwierają się na jakiś etap duchowego rozwoju, natomiast bywa, że cofają się, jeśli chodzi o zewnętrzne zaangażowanie religijne. Nie tyle uciekają od praktyk religijnych, co szukają ich ducha. rytuał już nie jest dla nich czymś zewnętrznym, ale staje się wyrazem ich pragnień i potrzeb w relacji z Bogiem. Człowiek, szukając podczas psychoterapii motywów swojego postępowania, może doszukać się motywów swojej religijności. Może ją pogłębić lub stwierdzić, że religijność była mu do tej pory tak naprawdę potrzebna tylko do radzenia sobie z problemami. Teraz, gdy dzięki terapii, już sobie z nimi poradził, nie widzi sensu praktyk religijnych.
Jeśli człowiek odrzuca religijność, to może znaczyć, że nigdy tak naprawdę nie wszedł w nią głębiej. Natomiast jeśli ktoś wierzy naprawdę, to odkrycie prawdy o sobie będzie dla niego zaproszeniem do oczyszczenia się z wcześniejszych nieuporządkowanych, niedojrzałych motywów wiary. Odpowiedź na pytanie, czy ktoś ma wierzyć, czy nie, nie jest jednak domeną psychoterapii. Człowiek sam musi wziąć odpowiedzialność za to, co odkrył i sam musi podjąć decyzję, co dalej z tym zrobić.
W trakcie psychoterapii może dojrzeć w wierze, ale może również wiarę utracić. Trzeba pamiętać, że psychoterapia pomaga człowiekowi wejść w siebie i odkryć motywacje swoich postaw. prędzej czy później może ona również doprowadzić do konfrontacji z pytaniem: “Dlaczego wierzysz?”.
Powiedział Ojciec, że osoby po przejściu psychoterapii często odkrywają wiarę na głębszym poziomie, a cofają się, jeśli chodzi o praktyki religijne. Ale przecież praktyki religijne pomagają wierzyć…
Niekoniecznie. Jeżeli mamy do czynienia z religijnością zewnętrzną, to ona wierze nie pomoże. W takiej religijności wiara sprowadzona jest do bożka postawionego na półce albo powieszonego na ścianie, któremu spłacamy haracz, bo chcemy mieć zapewnione załatwienie swoich spraw. To jest idol, a nie Bóg. To tak naprawdę nigdy nie był Bóg.
Często podczas psychoterapii człowiek odkrywa, że jego relacja z Bogiem opierała się jedynie na lęku. Co wtedy?
Proces psychoterapeutyczny może pokazać oblicze Boga, w którego osoba wierzy, ale psychoterapeuta nie jest osobą, która powie: “Boga, w którego wierzysz, nie ma”. On może najwyżej zapytać: “Słuchaj, jako osoba wierząca uważasz, że Bóg jest pełen miłosierdzia, wybacza grzechy, przyjmuje skruchę. powiedz mi, dlaczego ty tej swojej skruchy nie możesz przyjąć, dlaczego tak bardzo bronisz się przed przebaczeniem sobie czy przyjęciem przebaczenia ze strony Boga. Zastanów się, w jakiego Boga wierzysz”. Może się wtedy okazać, że ta osoba ma kilka obrazów Boga i że ten świadomy obraz religijny, głoszony w Kościele, wcale nie jest najważniejszy. Być może ma ona wiele nieświadomych, demonicznych obrazów Boga, które są o wiele silniejsze i bardziej wpływają na jej życie albo wręcz je kontrolują. Zadaniem psychoterapeuty nie jest zmiana wiary takiej osoby, ale pokazanie jej niespójności.
Terapeuta musi też rozróżnić, czy powodem problemów człowieka jest religia, czy też ma on problemy niezależne, niespowodowane przez religię, natomiast daje mu ona język do ich nazywania. Na przykład: ktoś czuje się mało wartościowym człowiekiem, ponieważ nie doświadczył akceptacji ze strony innych, był odrzucany i wyśmiewany. Ludzkie doświadczenie ubrał jednak w język religijny i twierdzi, że to wszystko spotyka go słusznie, bo jest grzesznikiem. Czuje się odrzucony nie tylko przez ludzi, ale również przez Boga, co więcej, uważa, że na to zasługuje.
Jeśli terapeuta ma pacjenta obdarzonego olbrzymim poczuciem winy, który wiąże je ze swoim osobistym grzechem, to nie udzieli mu przebaczenia, bo nie jest spowiednikiem. Jego rolą jest przede wszystkim pomóc zrozumieć pacjentowi to, co on przeżywa.
A jeśli religijność jest powodem trudności emocjonalnych?
Wtedy trzeba się zastanowić, czy trudność leży w samej religii, czy w sposobie jej przeżywania.
Przecież religia, która kogoś niszczy, nie może być prawdziwa.
Tak, religia, która uzasadnia krzywdzenie innych czy siebie, nie jest prawdziwa. ale jednocześnie każda religia jest narażona na wszelkiego rodzaju fundamentalizmy, w których przemoc jest usprawiedliwiana – także chrześcijaństwo. Na terapię nie trafiają jednak fundamentaliści religijni, gdyż oni nie czują potrzeby terapii, bo mają własne uzasadnienie, dlaczego sami cierpią lub dlaczego mają zadawać cierpienie innym. Na terapię przychodzą osoby, które z różnych powodów mogą przeżywać swoją wiarę w niedojrzały sposób, co prowadzi do cierpienia. Główną przyczyną ich stanu nie jest jednak sama religia, ale ograniczony sposób jej rozumienia i przeżywania.
Na Zachodzie coraz więcej osób udaje się ze swoimi problemami duchowymi nie do duchownych, ale do psychoterapeutów. Dlaczego?
Ludzie szukają porady psychologa czy psychoterapeuty w kwestiach duchowych dlatego, że z jednej strony religia instytucjonalna straciła swoje wpływy, swój autorytet, a z drugiej – psychologia stała się pseudoreligią. W dobrej psychoterapii, polegającej na patrzeniu w głąb siebie, a nie tylko nastawionej na usunięcie symptomów, człowiek dochodzi do granicy możliwości psychologii i otwiera się na przestrzeń fundamentalnych egzystencjalnych pytań: “kim jestem?”, “skąd przybyłem?”, “dokąd zmierzam?”. Dawniej ten obszar był zagospodarowany przez religię. Teraz odpowiedzi, które ona daje, dla wielu osób nie są wystarczające, dlatego próbują w psychoterapii znaleźć ścieżkę swojego rozwoju duchowego. Tymczasem psychoterapia, choć może prowadzić do duchowości, nie udzieli odpowiedzi na pytania natury duchowej. Ona może pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego zachowujemy się tak a nie inaczej, ale nie powie, jaki sens ma to, że jesteśmy tu, a nie gdzie indziej. Można całe życie spędzić na poszukiwaniu w psychoterapii odpowiedzi na pytanie: “dlaczego tu jestem?”, ale nie dowiedzieć się niczego poza tym, dlaczego jestem taki a nie inny?
Powodem ucieczki w psychoterapię może być także kwestia języka, jakim posługuje się Kościół. Wielu uważa, że jest on niezrozumiały.
To bardzo złożony problem. Teologia uwikłana jest w kulturę, w której ten język się narodził i w której funkcjonuje. Jeśli język, który ma mówić o prawdzie, będzie niezrozumiały, archaiczny, to wiele osób będzie przeżywać kryzysy związane z nieumiejętnością odnalezienia się w wierze. Z czasem zanikło przecież rozumienie wielu symboli, którymi chrześcijaństwo posługiwało się od wieków. inaczej pojmował koncepcję logosu starożytny Grek, a inaczej współczesny człowiek (o ile w o ogóle jeszcze stara się ją pojąć). Z jednej strony jest to więc kwestia rozwoju i oczyszczania się teologii, szukania lepszego języka do opisu Boga, a z drugiej – tego, że żaden język nie jest adekwatny do opisu tajemnicy Boga.
Dodaj komentarz