Myśl dnia
Lucy Maud Montgomery
_______________________
Nie ten jest mądry, kto wiele spraw umie, lecz kto złe od dobrego rozeznać rozumie.
Mikołaj Rey
___________________________________________
Słowo Boże
________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK IV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK III
PIERWSZE CZYTANIE (1 Krl 2,1-4.10-12)
Śmierć Dawida
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej.
Kiedy zbliżył się czas śmierci Dawida, wtedy rozkazał swemu synowi, Salomonowi, mówiąc: „Ja wyruszam w drogę przeznaczoną ludziom na całej ziemi. Ty zaś bądź mocny i okaż się mężem. Będziesz strzegł zarządzeń twego Pana Boga, aby iść za Jego wskazaniami, przestrzegać Jego praw, poleceń i nakazów, jak napisano w Prawie Mojżesza, aby ci się powiodło wszystko, co zamierzysz, i wszystko, czym się zajmiesz, ażeby też Pan spełnił swą obietnicę, którą mi dał mówiąc: «Jeśli twoi synowie będą strzec swej drogi postępując wobec Mnie szczerze z całego serca i z całej duszy, to wtedy nie będzie ci odjęty potomek na tronie Izraela»”.
Potem Dawid spoczął ze swymi przodkami i został pochowany w Mieście Dawidowym. A czas panowania Dawida nad Izraelem wynosił czterdzieści lat. W Hebronie panował siedem lat, a w Jerozolimie panował trzydzieści trzy lata.
Zasiadł więc Salomon na tronie Dawida, swego ojca, a jego władza królewska została utwierdzona.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (1 Krn 29,10-11ab.11cd-12)
Refren: Ty, Panie Boże, panujesz nad wszystkim.
Bądź błogosławiony, o Panie, Boże ojca naszego, Izraela, *
na wieki wieków.
Twoja jest, o Panie, wielkość, moc, sława, majestat i chwała, *
bo wszystko, co jest na niebie i na ziemi, jest Twoje.
Do Ciebie, Panie, należy królowanie +
i ten, co głowę wznosi ponad wszystkich. *
Bogactwo i chwała od Ciebie pochodzi.
Ty nad wszystkim panujesz, a w ręku Twoim moc i siła, *
i ręką Twoją wywyższasz i utwierdzasz wszystko.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mk 1,15)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Bliskie jest królestwo Boże.
Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 6,7-13)
Rozesłanie Apostołów
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi.
I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”.
I mówił do nich: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”.
Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Wiarygodni świadkowie
Jakże inna sytuacja od wczorajszej Ewangelii. W swoim rodzinnym mieście Jezus nie mógł dokonać żadnego cudu z powodu braku wiary u Nazarejczyków. Dziś natomiast widzimy, że apostołowie wyrzucali wiele złych duchów oraz wielu chorych uzdrawiali. Zaczęli jednak od we-zwania do nawrócenia. Oni, posłani przez Jezusa w drogę, wskazywali błędną drogę tym, którym głosili Dobrą Nowinę. Odniesiony skutek został przypieczętowany uzdrowieniami. Jezus nie przestaje więc szukać ludzi, aby ich zbawić. Przekazuje swoim uczniom nie tylko mądrość słowa, lecz również moc, jaką otrzymał od Ojca. To ma im wystarczyć w głoszeniu Ewangelii. Dlatego idą w drogę jak ich Mistrz, to znaczy bez zbędnych obciążeń. Dzięki temu stają się wiarygodnymi świadkami.
Jezu, Mistrzu apostołów, dziękuję Ci, że wciąż posyłasz robotników na swoje żniwo. Prawda Ewangelii i zbawcza moc sakramentów pozwalają mi pokonać działanie duchów nieczystych.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
______________________________
Dzień powszedni
Bardzo często słyszy się w Kościele o Nowej Ewangelizacji, o „byciu posłanym” czy o „byciu dla innych”. To zaproszenie do współpracy z Jezusem w misji przepowiadania Jego królestwa. Cóż jednak robić, kiedy jest tyle dobrych chęci, a tak słabe efekty? Dzisiaj wszędzie mówi się o efektywnym działaniu, a tutaj takie słabe owoce. Co na ten temat ma do powiedzenia Jezus?
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 6, 7-13
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich». Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.
Jest wiele miejsc, ludzi i środowisk, gdzie Jezus naprawdę chcę przyjść, ale nie może. Dlaczego? Ludzie oczekują spektakularnych efektów. A tych nie ma. . Mówimy: „nie ma dość księży”. Księża odpowiadają: „tam nas nie chcą”. Co pozostaje? W takich chwilach pozostaje tylko świadectwo. Zastanów się, jakie jest twoje świadectwo? Co jest twoim zostawieniem laski, chleba czy sukni?
Jezus mówi, że najpiękniejszą formą świadectwa jest prostota życia. Nie można jej jednak osiągnąć bez zaufania. Wszystkie cuda, jakie dokonały się rękami uczniów, były możliwe dzięki mocy Jezusa, któremu zaufali. Czasami zapominamy, że my nie jesteśmy Jezusem. Stąd wiele rozczarowań i uraz, kiedy „nasze” głoszenie nie odnosi skutku. Dodatkowo odrzucenie Jezusa utożsamiamy z własnym odrzuceniem.
Nie wiemy, czy Jezus wybrał najlepszych i najzdolniejszych do swojej misji. Z pewnością wybrał tych, którzy Mu ufali i nie byli skorzy do głoszenia własnej Dobrej Nowiny. Mimo tego nie wszyscy chcą przyjąć naukę Jezusa. Z tym trzeba się pogodzić. Nie wolno skupiać się na niepowodzeniach. Zrobiono przecież wszystko co można było zrobić.
Można powiedzieć, że szklanka jest do płowy pełna, albo do połowy pusta. Zawsze będzie istnieć w świecie zło i ignorancja wobec Boga. Czy to ma nas zniechęcać? Bynajmniej! Pamiętajmy, że po zakończonej misji uczniowie przychodzą cieszyć się tym, co udało im się zdziałać, a nie licytować doznanymi porażkami.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
__________________________
#Ewangelia: to nam przeszkadza w drodze do nieba
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. “Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”.
I mówił do nich: “Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.
Komentarz do Ewangelii
Na drogę należy brać tylko to, co jest naprawdę potrzebne – to, co pomaga iść, a nie przeszkadza. My niestety często skupiamy się na tym, co utrudnia drogę do Nieba, co nas obciąża, przygniatając wręcz do ziemi. Jesteśmy więc mało praktyczni. Dzieje się tak zapewne dlatego, że jesteśmy mało zainteresowani Niebem – skupiamy się na tym, co będzie jutro, ewentualnie pojutrze. Nie myślimy o wieczności.
Bądźmy więc praktyczni i pomyślmy o Niebie – o tym, co nas przysposabia do życia w nim. To, co na tym świecie nie uczy nas życia w Niebie jest właściwie zupełnie zbyteczne.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2753,ewangelia-to-nam-przeszkadza-w-drodze-do-nieba.html
_________________________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
_________________________________________________________________________________________________
Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Awentyna, prezbitera (+ ok. 537); św. Eustachego, męczennika (+ III w.); św. Fileasza, biskupa i męczennika (+ 306); św. Izydora, prezbitera (+ 449)
|
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-04.php3
_________________________________________________________________________________________________
10 interesujących myśli Mikołaja Reja – dziś urodziny – 4 lutego 1505r.
Mikołaj Rej / ml
Choć pewnie ostatnim razem słyszeliście o nim na lekcjach języka polskiego to warto sprawdzić kilka cytatów, których na pewno nie spotkaliście w szkole. Mikołaj Rej, dziś obchodzimy jego 511 urodziny.
1. A to miej na pilnej pieczy, abyś czytał, kiedy tylko możesz.
2. Bo nas sam Pan uczył temu: chcesz – li sam brać, daj drugiemu.
3. Dobra żona jest dar Boży. Ona szczęście domu mnoży.
“Wiara jest naszym najcenniejszym dziedzictwem”
KAI / pk
Najcenniejszym bogactwem, jakie możemy zostawić innym jest nasza wiara – powiedział Ojciec Święty podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty.
W swojej homilii papież odniósł się do pierwszego czytania dzisiejszej liturgii (1 Krl 2,1-4.10-12), mówiącego o śmierci króla Dawida i zachęcił obecnych, by nie obawiali się odejścia z tego świata, bo życie trwa nadal, także po śmierci.
Franciszek przypomniał, że każde ludzkie życie ma na ziemi swój kres, chociaż nie lubimy o nim myśleć. Jednak pamiętając o ostatnim kroku na ziemi zyskujemy światło oświecające życie, a zatem zawsze powinniśmy pamiętać o czekającej nas śmierci. Nawiązał do jednej ze środowych audiencji ogólnych, podczas której spotkał 83-letnią zakonnicę chorą na raka trzustki. Jej twarz miała w sobie wiele światła. Wyznała, że kończy swoją drogę w tym życiu, aby rozpocząć kolejny etap – z Bogiem. Nie bała się śmierci, wiedząc, że czeka ją przejście z jednego etapu w drugi.
Papież przypomniał, że Dawid panował nad Izraelem przez 40 lat, ale i ten czas minął. Przed śmiercią zachęcił swego syna Salomona, aby zachowywał przepisy Prawa Bożego. Dawida, który za życia wiele grzeszył, ale nauczył się prosić o przebaczenie Kościół nazywa świętym. – Odchodząc z tego świata przekazał synowi najpiękniejszą i największą spuściznę, jaką człowiek może zostawić swoim dzieciom: pozostawił wiarę – podkreślił Franciszek.
– Dawid przypomniał obietnice Boga, przypomniał swoją wiarę w te obietnice. Przekazał wiarę w spuściźnie. Podczas ceremonii chrztu przekazujemy rodzicom zapaloną świecę światło wiary, mówiąc: «Przyjmijcie światło Chrystusa». Następnie zachęcamy ich, aby podtrzymywali to światło, rozwijali w swoich dzieciach i przekazali w spuściźnie. Dawid uczy nas przekazywania wiary w spuściźnie i umiera zwyczajnie, jak każdy człowiek. Ale dobrze wie, co doradzić synowi i co jest najlepszą spuścizną: nie królestwo, lecz wiara – zaznaczył Ojciec Święty.
Papież zachęcił obecnych, by zadali sobie pytanie o spuściznę, jaką zostawiają swoim życiem, czy jest to spuścizna wiary.
– Prośmy Pana o dwie rzeczy: byśmy się nie bali tego ostatniego kroku, jak siostra podczas środowej audiencji, która wyznała, że kończy jeden etap, aby zacząć inny oraz abyśmy wszyscy mogli pozostawić poprzez nasze życie jako najlepsze dziedzictwo wiarę, wiarę w tego Boga wiernego, Boga, który jest zawsze obok nas, tego Boga, który jest Ojcem i nigdy nie zawodzi – zakończył swoją homilię Ojciec Święty.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3899,wiara-jest-naszym-najcenniejszym-dziedzictwem.html
____________________________
“Bądźcie konkretnym znakiem bliskości Boga”
Biada, gdyby w życiu duchowym doszło do przyzwyczajenia, biada, gdyby nasze charyzmaty skrystalizowały się w abstrakcyjnej doktrynie – wołał papież Franciszek podczas Mszy św. w bazylice św. Piotra, kończącej Rok Życia Konsekrowanego.
Dziś przed naszymi oczyma mamy fakt prosty, pokorny i wspaniały: Jezus jest przyniesiony przez Maryję i Józefa do świątyni jerozolimskiej. Jest dzieckiem, jak wiele innych, jak wszystkie, ale jest to dziecko wyjątkowe: jest Jednorodzonym, który przyszedł dla wszystkich. To Dzieciątko przyniosło nam miłosierdzie i czułą troskę Boga: Jezus jest obliczem Miłosierdzia Ojca. To ikona, jaką przedstawia nam Ewangelia pod koniec Roku Życia Konsekrowanego, roku przeżywanego z wielkim entuzjazmem. Teraz, jak rzeka wpływa on do morza miłosierdzia, w tej ogromnej tajemnicy miłości, jakiej doświadczamy wraz z jubileuszem nadzwyczajnym.
Dzisiejsze święto, zwłaszcza na Wschodzie, nazywane jest świętem spotkania. Istotnie, w odczytanej Ewangelii widzimy różne spotkania (por. Łk 2,22-40). W świątyni Jezus wychodzi nam na spotkanie, a my wychodzimy na spotkanie z Nim. Rozważamy spotkanie z starym Symeonem, który przedstawia wierne oczekiwanie Izraela i radość serca z powodu wypełnienia starodawnych obietnic. Podziwiamy również spotkanie ze starą prorokinią Anną, która widząc Dzieciątko cieszy się pełna radości i uwielbia Boga. Symeon i Anna są oczekiwaniem i proroctwem, Jezus jest nowością i wypełnieniem: ukazuje się nam jako nieustanne zadziwienie Boga; w tym Dzieciątku zrodzonym dla wszystkich spotykają się przeszłość, na którą składają się pamięć i obietnica oraz pełna nadziei przyszłość.
Możemy w tym widzieć początek życia konsekrowanego. Osoby konsekrowane są powołane przede wszystkim, by były mężczyznami i kobietami spotkania. Powołanie, w rzeczy samej nie opiera się na naszym planie wymyślonym “przy biurku”, ale na łasce Pana, która do nas dociera poprzez spotkanie zmieniające życie. Człowiek spotykający naprawdę Jezusa, nie może pozostać takim, jakim był wcześniej. On jest nowością, która wszystko czyni nowe. Osoba, która przeżywa to spotkanie staje się świadkiem i umożliwia spotkanie innym, stając się także promotorem kultury spotkania, unikając autoreferencyjności, sprawiającej, że pozostajemy zamknięci w sobie.
Usłyszany przez nas fragment z Listu do Hebrajczyków, przypomina nam, że sam Jezus, aby stać się dla nas spotkaniem, nie wahał się dzielić naszej ludzkiej kondycji: “Ponieważ dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem” (w. 14). Jezus nie zbawił nas “od zewnątrz”, nie pozostał z dala od naszego dramatu, ale zechciał dzielić nasze życie. Osoby konsekrowane są powołane, aby były proroczym i konkretnym znakiem tej bliskości Boga, tego dzielenia kondycji słabości, grzechu i ran człowieka naszych czasów. Wszystkie formy życia konsekrowanego, każda zgodnie z właściwymi jej cechami, są powołane, aby być w nieustannym stanie misji, dzieląc “radości i nadzieje, smutki i lęki ludzi w naszych czasach, szczególnie ubogich i wszelkich uciśnionych” (“Gaudium et spes”, 1).
Ewangelia mówi nam również, że “Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (w. 33). Józef i Maryja zachowują zdziwienie z powodu tego spotkania, pełnego światła i nadziei dla wszystkich narodów. I także my, jako chrześcijanie i jako osoby konsekrowane, jesteśmy strażnikami zdziwienia. Zdziwienia, które wymaga, aby było stale odnawiane; biada, gdyby w życiu duchowym doszło do przyzwyczajenia, biada, gdyby nasze charyzmaty skrystalizowały się w abstrakcyjnej doktrynie: charyzmatów założycieli – jak powiedziałem przy innych okazjach – nie można zapieczętować w butelce, nie są muzealnymi eksponatami. Nasi założyciele byli poruszeni Duchem Świętym i nie bali się pobrudzić sobie rąk życiem powszednim, problemami ludzi, mężnie przemierzając obrzeża geograficzne i egzystencjalne. Nie zatrzymywali się przed przeszkodami i nieporozumieniami stawianymi przez innych, bo zachowywali w sercu zdumienie z powodu spotkania z Chrystusem. Nie oswoili łaski Ewangelii. Zawsze mieli w sercu zdrowy niepokój ze względu na Pana, trawiło ich pragnienie, by zanieść Go innym, tak jak to uczynili Maryja i Józef w świątyni. Także i my jesteśmy dziś powołani do podejmowania profetycznych i odważnych decyzji.
Wreszcie, nauczmy się z dzisiejszego święta żyć wdzięcznością za spotkanie z Jezusem i dar powołania do życia konsekrowanego. Dziękować, składać dzięki: Eucharystia. Jakże to piękne, kiedy spotykamy szczęśliwą twarz osób konsekrowanych, może już w podeszłym wieku, jak Symeon i Anna, zadowolonych i pełnych wdzięczności za swoje powołanie. Jest to słowo, które możne podsumować wszystko, co przeżyliśmy w tym Roku Życia Konsekrowanego: wdzięczność za dar Ducha Świętego, który zawsze ożywia Kościół przez różne charyzmaty.
Ewangelia kończy się następującym wyrażeniem: “Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (w. 40). Niech Pan Jezus, za macierzyńskim wstawiennictwem Maryi wrasta w nas i pomnaża w każdym z nas pragnienie spotkania, strzeżenie zdumienia i radość wdzięczności. Wówczas inni będą pociągani Jego światłem i będą mogli spotkać miłosierdzie Ojca.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/homilie-papiez-franciszek/art,90,badzcie-konkretnym-znakiem-bliskosci-boga.html?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul
__________________________
Rozwód i samotnie wychowujące matki
Jirina Prekop
Samotnej matce wychowującej swoje dziecko nieustannie towarzyszy realny strach, że sama nie podoła temu zadaniu. Samotnej matce nie jest łatwo. Stoi przed nią zadanie, któremu podołać może jedynie dzielna, silna i wspaniałomyślna kobieta.
Ponieważ jesteśmy dość bogaci i dobrze zorganizowani pod względem socjalnym, w chwilach kryzysu nie musimy trzymać się razem. Tym sposobem jednak umyka nam szansa znalezienia przyjaciół w potrzebie. Nie musimy czuć się odpowiedzialni za innych, gdy zachowują się inaczej niż nakazywałyby nasze własne przekonania. Ani kościelne tabu, ani mieszczańskie uprzedzenia nie stoją na przeszkodzie, by sięgnąć po wolność i oddzielić się od ludzi, którzy nie odpowiadają naszym gustom.
Przeprowadzenie rozwodu nigdy nie było tak łatwe jak dzisiaj. Ta myśl odnosi się zresztą tylko do dorosłych. Dzieci zawsze płacą wielką cenę za łatwość, z jaką dorośli podejmują decyzje o rozwiązaniu małżeństwa. W sytuacji wielkiego konfliktu, kiedy to jeden z rozczarowanych małżonków wyrzuca drugiego, dziecku dzieje się wielka krzywda. Okazując lojalność jednemu z rodziców, czuje się zmuszone, by sprzymierzyć się z nim przeciwko drugiemu. Jednocześnie chciałoby pozostać wierne także temu drugiemu – i dlatego czuje się wewnętrznie rozdarte. Jednak podejmowane przez niego rozpaczliwe próby załagodzenia konfliktu pomiędzy matką i ojcem przynoszą żałosne skutki. Dziecko rozpaczliwie tęskni za jednością rodziców. Każdy podział rani jego serce jak nóż, brakuje mu wewnętrznej równowagi i nie może znaleźć spokoju.
Samotnej matce wychowującej swojego jedynaka nieustannie towarzyszy realny strach, że sama nie podoła temu zadaniu. Jak długo trwa napięcie w rodzinie, tak długo dziecko reaguje jak czuły sejsmograf. Małe dziecko lepiej wyczuwa prawdę swoim sercem niż doświadczony psychoterapeuta, ponieważ wciąż jest włączone w gęstą sieć oddziaływań. Daje ojcu miłość, której odmawia mu żona. Jednak wtedy przestaje być dzieckiem.
Skoro nikt inny nie przychodzi mu z pomocą, samo musi bronić się przed nieznośnym dla niego zaburzeniem równowagi. Strategie takiego działania mogą być rozmaite.
Dziecko dynamiczne, ekstrawertyczne rozpoczyna aktywną walkę. Jako wierny sprzymierzeniec atakowanego staje po jego stronie i wszystkimi dostępnymi metodami, włącznie z agresją, zwraca się przeciw atakującemu. Takie dzieci sygnalizują swoimi atakami terrorystycznymi, że mimo rozwodu pokój nie zapanował, a wojna trwa nadal
Również dziecko delikatne, nastawione introwertycznie, próbuje znanymi sobie środkami uniknąć rozdarcia. Nie wybiera jednak otwartej walki, lecz ucieczkę. Szuka pocieszenia w swoich fantazjach, a bezpieczeństwa nie zapewnia mu więź z człowiekiem, lecz z przedmiotami, które wydają się bardziej godne zaufania niż ludzie. Doskonale funkcjonujące urządzenia techniczne dzięki swojemu ograniczeniu dają mu przynajmniej taką pewność. W ten sposób wiele dzieci z rozbitych rodzin nadmiernie interesuje się gameboy’ami lub Internetem, co w skrajnych przypadkach grozi uzależnieniem. A wszystko dlatego, że wciąż niezaspokojona jest ta podstawowa potrzeba, jaką jest poczucie bezpieczeństwa. Tak czy inaczej, dziecko staje się dla matki swego rodzaju alibi. Gdyby nie to, mogłaby dojść do destrukcyjnych wniosków, że nie jest ani dobrą pracownicą banku, ani dobrą matką. “Właściwie jestem niczym”.
Samotnej matce nie jest łatwo. Stoi przed nią zadanie, któremu podołać może jedynie dzielna, silna i wspaniałomyślna kobieta. I tak dla przykładu musi kształtować w swoim synu sposoby radzenia sobie z agresją, chociaż o wiele lepiej nadaje się do tego ojciec. W ograniczonym zakresie może na własnym przykładzie pokazać, jak należy obchodzić się z innymi. Mimo rozczarowania partnerem musi uświadomić dziecku, że ma prawo kochać i szanować swojego ojca. Tylko kobieta o wielkim sercu może wypowiedzieć zdanie: “Powinieneś być taki jak twój tato”.
Jedynym rozwiązaniem zapewniającym dziecku prawo i możliwość pozostania dzieckiem, jest wzajemne poszanowanie rodziców, mimo rozwodu, oraz pozostawienie dziecku prawa do kochania i poważania zarówno matki, jak i ojca. Dziecko ma się dobrze, gdy matka mówi: “Cieszę się, że kochasz swojego ojca i chętnie go odwiedzasz. Chciałabym, abyś był taki jak on. Szanuję go w tobie…”. Zresztą podobne słowa dziecko chciałoby usłyszeć od ojca, gdy mówi o jego mamie. Dopiero wtedy może szanować oboje rodziców i pomimo ich rozwodu może czuć się szczęśliwe.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,38,rozwod-i-samotnie-wychowujace-matki.html
____________________________
Spotkanie, które nie rodzi wstydu
Misza Tomaszewski
Przyodziać nagiego to nie tylko dać mu wierzchnie okrycie, które ochroni go przed brudem i chłodem. To również nawiązać relację, w której nie będzie się on wstydził.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/krok-milosierdzia/art,11,spotkanie-ktore-nie-rodzi-wstydu.html
____________________________
Jaki powinien być terapeuta?
Józef Augustyn SJ
W sytuacji, kiedy zachodzi potrzeba skorzystania z pomocy terapeutycznej, zarówno sam duszpasterz, jak i “penitent”, winni być świadomi, czym jest terapia i jakie są jej założenia.
Kryzys małżeństwa i rodziny z konieczności doprowadził także do kryzysu ojcostwa i macierzyństwa. “Figura ojca i samo ojcostwo (…) w ostatnich dziesiątkach lat obecnego wieku weszło w głęboki kryzys. To samo zresztą można by powiedzieć także o roli matki. Żyjemy w epoce bez ojca i bez matki, która przez wielu jest wychwalana jako «wyzwolenie». (…) Ale jak zawsze zdarza się w takich sytuacjach, nie pozostaje to bez konsekwencji. Człowiek nie znosi życia w pustej przestrzeni”.
Wobec niemożności otrzymania należytego wsparcia emocjonalnego i duchowego (szczególnie w sytuacjach kryzysowych) od osób najbliższych wielu szuka dziś pomocy poza swoim gniazdem rodzinnym. Pomoc ta przestaje być dzisiaj modą, a staje się dla wielu pilną potrzebą. Także w Polsce rośnie zapotrzebowanie na różne formy terapii i jest ona na ogół społecznie akceptowana. Mało osób stawia dziś pytanie, czy potrzebna jest pomoc psychologiczna. Pytają raczej, na czym winna ona polegać i kto może jej udzielić.
Metoda terapeutyczna
W sytuacji, kiedy zachodzi potrzeba skorzystania z pomocy terapeutycznej, zarówno sam duszpasterz, jak i “penitent”, winni być świadomi, czym jest terapia i jakie są jej założenia psychologiczne i antropologiczne. Człowiekowi, który ma korzystać z pomocy terapeuty, należy się jasna informacja, z jakich metod i technik będzie korzystał jego terapeuta i do jakiego celu będzie chciał go doprowadzić.
Psychoterapia dysponuje dziś wieloma technikami, których założenia i metody znacznie różnią się między sobą. Możemy mówić o szkole psychoanalitycznej, behawioralnej, humanistyczno-egzystencjalnej (gestalt), bioenergetycznej i innych. Nie miejsce tutaj na szerokie omawianie teoretycznych założeń poszczególnych technik psychoterapii. Z pewnością w każdej z nich można by znaleźć jakieś “mocne” i jednocześnie “słabe strony”.
Prawdziwi mistrzowie terapii na ogół nie ograniczają się do jednej, ale potrafią korzystać z wielu szkół i metod, dostosowując je do sytuacji pacjenta. Najlepszą metodą jest zawsze ta, która najbardziej pomaga pacjentowi. Roberto Assagioli, włoski psychiatra i psychoterapeuta, stworzył teorię “psychosyntezy”, w której – odwołując się do wielu szkół psychoterapeutycznych – usiłował zaprezentować model psychoterapii integralnej. Aktywny i twórczy psycholog i terapeuta będzie dążył do stworzenia swojej własnej “psychosyntezy”, w której połączy doświadczenia terapeutyczne wielu szkół z jego osobistymi doświadczeniami. Jeżeli nawet będzie korzystać z propozycji konkretnej szkoły, to zawsze modyfikując jej założenia i metody do swoich własnych potrzeb i możliwości.
Wyznawcy jednej szkoły i jednego mistrza (w połączeniu ze sztywnością w stosowaniu jego metod) mogą być niekiedy wręcz niebezpieczni, szczególnie wówczas gdy zabraknie im wrażliwości na człowieka i jego problemy. Posługując się “swoimi pacjentami”, mogą usiłować udowadniać słuszność stosowanych przez siebie teorii, zasad i metod. Nic bardziej groźnego dla pacjenta. Piękne świadectwo korzystania z metod i teorii daje wielki mistrz psychoterapii – Carl G. Jung.
Jego sposób korzystania z technik winien być ideałem każdego terapeuty. “Często pytają mnie o moją metodę psychoterapeutyczną czy analityczną. Nie mogę tu odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Terapia jest w każdym przypadku inna. Toteż gdy jakiś lekarz powiada mi, że ściśle «trzyma się» takiej czy innej «metody», wątpię w skuteczność terapii. (…) Każdego człowieka traktuję możliwie indywidualnie, ponieważ rozwiązanie problemu zawsze ma indywidualny charakter. (…) Oczywiście lekarz powinien znać te tak zwane «metody». Musi się jednak strzec, by nie obrać z góry ustalonej, utwierdzonej rutyną drogi”.
Osoba terapeuty
W psychoterapii własny punkt widzenia terapeuty oraz jego osobiste doświadczenia życiowe nakładają się na teoretyczne założenia przyjęte przez niego. Każdy uczeń ostatecznie interpretuje swojego mistrza “po swojemu” i “po swojemu” wciela jego zasady, metody i techniki. Kiedy terapeucie brakuje dystansu do siebie i swoich osobistych problemów, wówczas łatwo może ulegać tendencji do sztywnego, wręcz niewolniczego trzymania się założeń teoretycznych i metodycznych szkoły, którą wyznaje. “Założenia teoretyczne – stwierdza Jung – wolno stosować tylko z najwyższą rozwagą”.
Stąd też obok metody i techniki terapeucie konieczna jest głęboka świadomość siebie samego. Polega ona między innymi na zdolności uważnego śledzenia i kierowania emocjami, myślami i zachowaniami zewnętrznymi, które spontanicznie rodzą się w relacji do pacjenta.
“Psychoterapeuta musi rozumieć nie tylko pacjentów, równie ważne jest, aby rozumiał samego siebie. Dlatego conditio sine qua non jego wykształcenia jest przeprowadzenie analizy samego siebie. Terapia pacjenta zaczyna się, rzec by można, od lekarza; tylko wówczas, gdy lekarz umie poradzić sobie z sobą samym i z własnymi problemami, umie zrobić to też z samym pacjentem. Tylko wtedy”.
Nie wdając się w szczegóły, powiedzmy szczerze, iż słabością studiów przygotowujących ludzi do pracy terapeutycznej w Polsce jest brak systematycznej, przedłużonej analizy siebie pod okiem doświadczonego mistrza. Taka analiza (wielu studentom potrzebna byłaby psychoterapia z prawdziwego zdarzenia) podniosłaby znacznie koszt studiów, ale dałaby jednocześnie większe możliwości terapeutyczne przyszłym psychologom. Ponadto okres studiów dla większości ludzi młodych jest jeszcze czasem kształtowania się ich emocjonalności. Stąd też w tym okresie (jakby na przedłużeniu dojrzewania) o wiele łatwiej można przepracować podstawowe problemy wyniesione z domu rodzinnego niż w wieku dorosłym. Po ukończeniu studiów absolwent psychologii nastawiony jest bardziej na pracę z innymi niż z sobą samym.
Niezależnie od tego, z jakiej metody korzysta terapeuta, w jego kontakcie z pacjentem konieczna jest “ludzka postawa”: zrozumienie, szacunek, otwartość, szczerość, wrażliwość na cierpienie, dawanie poczucie bezpieczeństwa itd. Terapeuta winien w jakiś sposób spełniać rolę matki i ojca jednocześnie. Pomocy terapeutycznej najczęściej szukają osoby, które czują się głęboko zranione w relacji do swoich własnych rodziców. Im więcej rodzicielskiej postawy znajdzie pacjent w osobie terapeuty, tym owocniejsza może okazać się sama terapia. Terapeuta choćby w minimalnym stopniu winien łączyć ojcowskie poczucie bezpieczeństwa i trzeźwość życiową z macierzyńskim współczuciem i troską. Ojcostwo terapeuty nie może jednak przeradzać się w postawę paternalistycznej wyniosłości, a macierzyństwo w nadopiekuńczość i emocjonalne wiązanie pacjenta z sobą.
Miłość terapeuty winna być z jednej strony wrażliwa i współczująca, z drugiej zaś realistyczna i wolna. Miłość ta staje się zasadniczym źródłem skuteczności przyjętej przez terapeutę metody. Antoni Kępiński, jeden z najwybitniejszych polskich psychiatrów, twierdził, iż najlepszym lekarstwem dla chorego “jest sam lekarz i jego słowo”.
Terapeuta – o ile chce skutecznie pomagać – winien angażować w terapię siebie samego. Nie może chować się za przyjęte techniki i metody. Im mniejsze bywa zaangażowanie osobowe terapeuty, tym większe znaczenie posiadają stosowane przez niego techniki. Terapeuta, posługując się precyzyjną metodą, postawi zwykle słuszną diagnozę. Jednak sam sposób przekazania jej może okazać się wręcz destruktywny, jeżeli nie weźmie pod uwagę wrażliwości i granic odporności psychicznej pacjenta.
Terapeuci (nie tylko zresztą w Polsce) mają w tym względzie na ogół dość niepochlebną opinię. Zarzuca się im, że zbyt pochopnie i w sposób zbyt bezpośredni (wręcz “nieparlamentarny”) dzielą się ze swoimi pacjentami tym, co u nich dostrzegają. Wiele osób zagubionych i znerwicowanych przyjmuje takie diagnozy jak wyrok na siebie, który przekreśla je raz na zawsze. Terapeuta, który nie umie wyczuć, co może powiedzieć pacjentowi, aby go nie zranić, a co winien zatrzymać dla siebie, będzie popełniał w terapii “szkolne” błędy. Często jego opinie, choć “prawdziwe” z punktu widzenia “diagnozy technicznej”, będą jednocześnie całkowicie “fałszywe” z punktu widzenia “diagnozy ludzkiej”. Przekazywanymi informacjami, choćby były najprawdziwsze z punktu widzenia medycznego, nie można destabilizować pacjenta, powodując zaburzenia w jego obrazie siebie. Nie można też niszczyć jego mechanizmów obronnych, które – choć mają podłoże neurotyczne -pozwalają mu jednak w jakiejś formie radzić sobie z własnym życiem i funkcjonować w społeczeństwie.
Wielu pacjentów, przychodząc do terapeuty, nie oczekuje bynajmniej diagnozy i pomocy technicznej, ale raczej zrozumienia, współczucia, poczucia bezpieczeństwa, oparcia psychicznego. Jeden z rekolektantów powiedział mi kiedyś wprost, iż chodzi do psychologa tylko po to, aby się “po prostu wygadać”. Kiedy pacjenci otrzymają potrzebne im ludzkie wsparcie, nabierają większego zaufania do terapeuty i są bardziej otwarci na przyjęcie diagnozy.
Jest wiele przypadków – stwierdza Carl G. Jung – których nie sposób wyleczyć, jeśli lekarz sam się w nie nie zaangażuje. (…) Jest rzeczą decydującą, czy lekarz uznaje się za jedną z osób dramatu czy też odwrotnie, zasłania się własnym autorytetem. W sytuacjach wielkiego kryzysu życia duchowego, w momentach ekstremalnych, gdy chodzi o być albo nie być, nie pomogą małe, choć może sugestywne hokus pokus, albowiem sytuacje takie są wyzwaniem dla lekarza jako istoty ludzkiej.
“Technologiczne” i komercjalne podejście do psychoterapii sprawia, iż wielu terapeutów nie traktuje siebie jako osoby zaangażowane w dramat drugiego człowieka, ale jako specjalistów, którzy z zewnątrz “interweniują” w życie pacjenta na wzór lekarza chirurga. Pojęcie terapii u wielu terapeutów domaga się dziś znacznego poszerzenia o “ludzki wymiar”, w którym świat wartości odgrywałby zasadniczą rolę. Trudno sobie wyobrazić dobrego terapeutę bez spójnego systemu filozoficznego i całościowego spojrzenia na człowieka. Jego osobista hierarchia wartości posiada przecież istotne znaczenie w relacji z pacjentem. Wpływa także na zakładany przez niego cel terapii. Terapeuta winien odznaczać się nie tylko ojcostwem i macierzyństwem, ale także “postawą mistrza”, który uczy sztuki życia.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,206,jaki-powinien-byc-terapeuta.html
____________________________
Ćwiczenia duchowne i psychoterapia
Franz Meures SJ
Udzielając rekolekcji według Ćwiczeń duchownych, można spotkać rekolektantów z psychicznymi zaburzeniami o różnym stopniu natężenia. Osoby cierpiące z powodu tego typu zaburzeń nierzadko zgłaszają się na rekolekcje. Pojawiają się wówczas wątpliwości: Czy wielu z nich zamiast rekolekcji nie byłoby lepiej polecić jakiejś formy terapii? Czy osoby, które przechodzą leczenie psychiatryczne lub psychoterapeutyczne, można w ogóle dopuszczać do odprawiania rekolekcji? Na co trzeba uważać, kiedy w rekolekcjach zostają użyte tak zwane metody psychologiczne?
W poszukiwaniu rozgraniczenia
Pisząc o powyższych problemach, ważne wydaje się rozgraniczenie i precyzyjne zdefiniowanie pojęcia “rekolekcje” i “terapia”. Rekolekcje to intensywne duchowe ćwiczenia, poprzez które biorący w nich udział stara się ofiarować swoje życie Bogu i sprawić, by całym swoim życiem odpowiedzieć na Boże wołanie. To oznacza, że człowiek dąży do uwolnienia się ze skłonności nieprowadzących go do Boga i przede wszystkim poszukuje Jego woli. Psychoterapia jest natomiast leczeniem chorobliwych stanów psychicznych poprzez planowe i celowe psychologiczne wywieranie wpływu, przy czym istotne znaczenie ma w tym przypadku relacja pomiędzy terapeutą a klientem.
Przy zestawieniu tych definicji wyraźnie widać, że mimo pewnych podobieństw różnice pomiędzy rekolekcjami a psychoterapią są znaczące, zwłaszcza jeśli chodzi o ich cel. W czasie rekolekcji osoba ukierunkowuje swoje życie na Boga; w terapii chodzi o odzyskanie zdrowia psychicznego. Zarówno rekolekcje, jak i terapia troszczą się o duszę człowieka, jednakże różnymi metodami. Do celu rekolekcji dąży się poprzez różnorodne formy duchowych ćwiczeń; cel terapii winno się osiągać za pomocą środków psychologicznych. Centralna relacja rekolekcji to ta zachodząca pomiędzy człowiekiem a Bogiem; w terapii – jak już wspomnieliśmy – decydujące znaczenie ma relacja pomiędzy terapeutą a klientem. Rekolekcje trwają zwykle od trzech do trzydziestu dni; terapia pochłania zazwyczaj kilka miesięcy czy nawet lat. Zewnętrzne ramy rekolekcji wyznacza ustalony porządek: dyscyplina (na przykład milczenie), formy i czas ćwiczeń duchowych, liturgia, rozmowy z osobą towarzyszącą itd. W czasie terapii ramy te ustala kontrakt dotyczący sesji terapeutycznych, w którym terapeuta z klientem ustalają częstotliwość, czas trwania, sposoby postępowania i koszty psychoterapii.
Rekolekcje a psychoterapia
Ogólne antropologiczne założenie mówi, iż człowiek ma zdolność przekraczania siebie w dążeniu do wartości, które są przez niego rozpoznawane jako moralne bądź religijne. Chrześcijańska antropologia wychodzi z założenia, że Bóg sam w sposób wolny udzielił siebie człowiekowi i zwrócił się do niego z miłością. Człowiek zaś dzięki Bożemu wsparciu i łasce może w wolnym darze z siebie odpowiedzieć na Boże wezwanie.
Psychologiczną strukturę człowieka kształtuje swoista ambiwalencja jego pragnień. Z jednej strony bowiem dąży on do wartości, celów i ideałów, które go wyprowadzają ponad siebie samego, do tego, co jest dobre samo w sobie; z drugiej natomiast – przeciwstawia się takiej samotranscendencji i krąży w swoich życzeniach czy dążeniach wokół własnych potrzeb, tego, co jest dobre tylko dla niego. Owa dwubiegunowość powoduje w każdym człowieku podstawowe egzystencjalne napięcie pomiędzy “ja idealnym” a “ja realnym”. Procesy ludzkiego i duchowego oczyszczenia charakteryzuje przede wszystkim sposób przeżywania i kształtowania owego podstawowego egzystencjalnego napięcia. Wymienia się trzy zasadnicze sposoby przeżywania tego napięcia, które Luigi M. Rulla SJ, profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, nazywa “wymiarami”.
W wymiarze pierwszym napięcie pomiędzy “ja realnym” a “ja idealnym” jest świadomie przeżywane i kształtowane przez wolne siły duszy. Wymiar ten obejmuje: wolność, świadomą decyzję, osobowe spotkanie w wolności, odpowiedzialność, moralność, winę itd.
W drugim wymiarze wewnętrzne napięcie powstaje w wyniku sprzeczności zachodzącej pomiędzy świadomymi zamiarami a nieświadomymi, wypartymi do podświadomości dążeniami. Świadome zamiary służą przede wszystkim odpieraniu nieświadomych sił. Osoba może wprawdzie częściowo zdawać sobie sprawę z tego napięcia, ostatecznie jednak nie dochodzi tu do żadnego zrozumienia. Dlatego kształtowanie tego napięcia za pomocą wolnych sił jest możliwe tylko w bardzo ograniczony sposób. W podświadomości prowadzi ono do powtarzania tych samych wewnętrznych konfliktów i utrudnia ludzkie oraz duchowe oczyszczenie. Napięcie to nie posiada jednak natury patologicznej. Drugi wymiar obejmuje: wyparcie, obronę, nieprzezwyciężalne konflikty, mechanizmy obronne, cień, mechanizm przeniesienia, pokusy usprawiedliwiane pozornym dobrem.
Kiedy napięcie pomiędzy “ja idealnym” a “ja realnym” przyjmuje patologiczną formę – ujawnia się przez symptomy, które można zaklasyfikować jako psychopatologiczne – mamy do czynienia z trzecim wymiarem. Wolność i odpowiedzialność są przez takie chorobliwe stany psychiki ograniczone lub nawet zniesione. Do trzeciego wymiaru należą wszelkie pojęcia z zakresu psychiatrii, psychologii klinicznej oraz psychoterapii.
W każdym człowieku omówione powyżej trzy wymiary są obecne jako pewne potencjalne stany i istnieją niejako równolegle. Dla kwestii ludzkiego i duchowego oczyszczenia decydujące jest pytanie, na którym wymiarze spoczywa punkt ciężkości w przypadku konkretnej osoby. Jeśli napięcie przede wszystkim ujawnia się w pierwszym wymiarze, wtedy oczyszczenie dążące do wolnej samotranscendencji w kierunku Boga może być przeprowadzone poprzez Ćwiczenia duchowne czy jakikolwiek inny typ rekolekcji lub ćwiczeń duchowych.
Psychoterapia i stosowane przez nią metody ukierunkowane są przede wszystkim na chorobliwe stany psychiczne z trzeciego wymiaru. Najczęstsze trudności w ludzko-duchowym oczyszczeniu wynikają jednakże z drugiego wymiaru. Aby jakoś pomóc osobom z tego wymiaru przeżywać Ćwiczenia duchowne, w ostatnich dziesięcioleciach wprowadzono pewne metody i pojęcia, które z jednej strony wywodzą się z duchowości chrześcijańskiej (na przykład ćwiczenia duchowe, kontemplacja, rozeznawanie duchowe, duchowe towarzyszenie, uzdrowienie duszy); z drugiej zaś – mają swe źródła w wielu dziedzinach psychologii, pedagogiki i coraz bardziej także ezoteryki, a także z obszarów psychopatologii i psychoterapii.
Nierzadko prowadziło to do pojęciowego i metodycznego zamieszania, które stawia pod znakiem zapytania owocność Ćwiczeń duchownych. Z jednej strony bowiem budzi się w rekolektantach pewne oczekiwania, które w rzeczywistości nie zostaną zrealizowane; z drugiej – prowadzący rekolekcje przekracza swoje kompetencje, próbując zajmować się nieświadomymi lub patologicznymi składnikami osobowości.
Choroba psychiczna a udział w rekolekcjach
W przypadku większości zaburzeń psychicznych należy zauważyć, że wewnętrzna wolność i odpowiedzialność osoby nigdy nie zostają przez te problemy całkowicie zniesione. Dlatego ludzie cierpiący na tego typu zaburzenia, dzięki duchowym ćwiczeniom, mogą otrzymać pewne wsparcie. Przede wszystkim powinno się im proponować wszystko, co pomaga w pogłębieniu zaufania do Boga. Trzeba jednak najpierw sprawdzić, czy do osiągnięcia tego celu właściwym środkiem są rekolekcje ignacjańskie.
W zadaniu tym może pomóc przestrzeganie kilku podstawowych zasad. Po pierwsze, ludzie, którzy cierpią lub cierpieli z powodu ciężkich zaburzeń psychicznych (psychozy, schizofrenii), winni za każdym razem pytać swojego lekarza lub terapeutę, czy mogą wziąć udział w rekolekcjach; zaś osoby przechodzące leczenie psychoterapeutyczne powinny zarówno ze swoim terapeutą, jak i rekolekcjonistą omówić, czy mogą w trakcie trwania leczenia wziąć udział w rekolekcjach.
Po drugie, kiedy na rekolekcje zgłosi się osoba w tak zwanych labilnych stanach psychiki (z różnego typu lękami, cierpiąca na depresję, z tendencjami do samobójstwa czy uzależniona), z symptomami neurotycznymi (kompulsjami czy fobiami) albo z jaskrawymi zaburzeniami psychosomatycznymi, powinna zostać ona poinformowana, jaki rodzaj rekolekcji może być dla niej właściwy. Istotna może się okazać zasada: “Im bardziej labilny jest psychiczny stan danej osoby, tym mniej należy sięgać po wyszukane formy zewnętrznej dyscypliny, ćwiczeń i prowadzenia w rozmowach”, ponieważ działają one w sposób “odkrywający” i jeszcze głębiej wprowadzają rekolektanta w jego problemy. W takich sytuacjach zaleca się rekolekcje, które nie podwyższają wewnętrznego napięcia, ale raczej działają wzmacniająco i wspomagająco. Indywidualne rekolekcje ze ścisłym milczeniem i osamotnieniem – poprzez obserwacje różnorodnych wewnętrznych “poruszeń i myśli” – mają doprowadzić rekolektanta do konfrontacji z samym sobą i naprowadzić go na jego wewnętrzne “nieuporządkowanie” (por. Ćwiczenia duchowne 63). Dla ludzi w labilnym stanie może okazać się to niebezpieczne.
Po trzecie, dogłębnej konsultacji powinny zostać poddane osoby zgłaszające się na rekolekcje, a przeżywające psychiczne kryzysy. Trzeba w takim przypadku odpowiedzieć sobie, czy w ich sytuacji rekolekcje są odpowiednim środkiem zmierzenia się z danym problemem. Może się bowiem okazać, że o wiele bardziej skuteczne będą inne środki, na przykład poradnictwo małżeńskie, poradnia leczenia uzależnień, terapia grupowa. Rekolekcje nie są bowiem lekiem na wszystko!
Wiąże się to z bardziej ogólnym problemem – jak rozpoznać oczekiwania ludzi zgłaszających się na rekolekcje. Być może przy ogłaszaniu sesji rekolekcyjnych winny być dostarczone jasne informacje o rodzaju i metodzie dawanych rekolekcji. Należałoby też rozwiązać kwestię, jak zainteresowani danymi rekolekcjami mogliby wyjaśnić swoje oczekiwania z osobą je prowadzącą (uwaga ważna nie tylko w przypadku rekolekcji indywidualnych).
Jeśli natomiast podczas rekolekcji pojawi się ciężki psychiczny kryzys, wówczas należy postępować z wielką ostrożnością. Konieczna jest tu powściągliwość w odsyłaniu z rekolekcji, ponieważ może to jeszcze bardziej zdramatyzować sytuację. Jeśli rekolektant mimo to musi albo chce wyjechać, osoba towarzysząca powinna skontaktować się z jego rodziną lub lekarzem, by mieć pewność, że w domu jest ktoś, kto zatroszczy się o niego. Jeśli może on pozostać na rekolekcjach, należy mu zaproponować możliwie największe rozluźnienie zewnętrznej dyscypliny i formy ćwiczeń. Taka osoba powinna regularnie przychodzić na rozmowy, a wszystkie ćwiczenia duchowe muszą zostać przeformułowane z metod “odkrywających” na “wspierające”. Prowadzący rekolekcje winien pozostawać w stałym kontakcie z psychologami i psychiatrami, z którymi w razie potrzeby mógłby się skonsultować.
Metody psychologiczne w rekolekcjach
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w czasie różnego typu religijnych kursów i rekolekcji zaczęto coraz częściej wykorzystywać metody wywodzące się z różnych szkół psychologicznych, by wspomnieć chociażby metody dynamiki grupy, analizę transakcyjną, terapię Gestalt, psychodramę, psychosyntezę czy enneagram. Są także przykłady działań terapeutycznych w ścisłym tego słowa znaczeniu, odpowiadających opisanemu powyżej trzeciemu wymiarowi. Do użycia takich metod prowadziły raczej dosyć liczne i poważne upośledzenia ludzkiego i duchowego dojrzewania, które rozwijają się na bazie drugiego wymiaru. Ludzie dzięki metodom psychologicznym mogą dotrzeć do nieznanych im lub chronionych części swojej osobowości. Wiele z tych metod z pewnością jest pomocnych. Także wskazówki, które w książeczce Ćwiczeń duchownych daje św. Ignacy, służą temu samemu celowi.
Jeśli więc owe psychologiczne metody zostaną włączone do rekolekcji, należy zwrócić uwagę na cztery podstawowe elementy: pierwszeństwo łaski Bożej, kompetencje prowadzącego rekolekcje, dynamikę metod psychologicznych i dyspozycję rekolektanta.
Rekolektant winien przede wszystkim całkowicie i jednoznacznie nastawić się na szukanie Boga i tylko od Niego samego oczekiwać pomocy dla swojego życia, którego celem jest ostatecznie zbawienie duszy. Wszystkie formy ćwiczeń, tak tradycyjne, jak i nowsze, wywodzące się z psychologii, powinny służyć tylko temu, by prowadzić osobę odprawiającą rekolekcje do bezgranicznego oddania się pełnemu łaski działaniu Boga, a także do szukania osobowej relacji z Nim. Same metody nie pomogą jednak w nawiązaniu tej relacji. Skuteczność ćwiczeń, które zacierają albo relatywizują pierwszeństwo łaski czy konieczność szukania woli Boga, jest wątpliwa.
Ci, którzy używają określonych metod, winni mieć je dogłębnie opanowane. Nierzadko zdarza się bowiem, że prowadzący rekolekcje, doświadczywszy w czasie własnej formacji różnych metod, wprowadza je później do rekolekcji prowadzonych przez siebie, nie będąc jednak do tego przygotowanym. Łatwo też przeceniają oni swoje kompetencje, nie doceniając przy tym dynamiki stosowanych ćwiczeń. Tak nierozważnego postępowania rekolekcjonista z pewnością winien unikać, ponieważ cisza oraz różnorodność i intensywność rekolekcyjnych ćwiczeń wzmacniają niepożądane reakcje psychiczne.
Osoba próbująca za pomocą różnych metod psychologicznych uświadamiać źle zintegrowane albo obronne sfery osobowości musi się też liczyć z pojawieniem się pewnych specyficznych, trudnych do opanowania reakcji. Prawie wszystkie metody pochodzące z psychoterapii dążą do regresji, naprowadzając na doświadczenia i uczucia, z którymi dana osoba nie uporała się wcześniej, po to, aby lepiej mogła je zrozumieć i nauczyć się nowego obchodzenia z nimi. Takie regresywne procesy w praktyce terapeutycznej pojawiają się tylko w wyraźnie określonym kontekście, dzięki czemu możliwe jest zachowanie nad nimi kontroli. Ludzie o kruchej strukturze psychicznej – przede wszystkim tak zwane osobowości graniczne – mają jednak skłonność do silnych regresji, podczas których zostają wprost “zalane” uczuciami i nierozwiązanymi konfliktami. Z wielkim trudem zachowują wówczas kontrolę. Przy głębokich regresjach mogą się pojawić także silne reakcje obronne lub opory blokujące cel, do którego się dąży, czyli do coraz większej integracji osobowości.
Szczególną formą regresji czy oporu są tak zwane przeniesienia. Można je określić jako uczucia czy też sposoby zachowań danej osoby w stosunku do ludzi dla niej ważnych w przeszłości. Jej nastawienia są nieświadomie nakładane także na relacje z innymi ludźmi, z którymi styka się w określonym momencie. Jeśli zdarza się to podczas rekolekcji, może to oznaczać, że konfliktowe relacje z przeszłości znalazły się w centrum uwagi i przez to określają relacje do prowadzącego rekolekcje czy też innych rekolektantów. Taka sytuacja może oddalać od rzeczywistych celów duchowych ćwiczeń.
Udzielając rekolekcji według określonej metody, trzeba zawsze upewnić się, czy osoba, której proponujemy duchowe ćwiczenia, może być według niej prowadzona. Niezwykle ważne jest, by uczynić to, kiedy sięga się po metody psychologiczne. Należy rozeznać, czy rekolektanci są na to przygotowani. Trudno jest bowiem przewidzieć skutki wywołane w indywidualnej osobie przez takie rekolekcje. Dlatego ważne jest, by pamiętać,
że ludzi kruchych psychicznie można przez nierozważne działanie bardzo przeciążyć.
Tłumaczył Jacek Poznański SJ (za: “Korrespondenz zur Spiritualitat der Exerzitien”, 62/1993, s. 46-52)
Życie Duchowe
http://www.deon.pl/religia/rozwoj-duchowy/psychologia-i-cwiczenia-duchowe/art,4,cwiczenia-duchowne-i-psychoterapia.html
____________________________
Poznanie ludzkich uczuć
Andrzej Sarnacki SJ
Na pytanie uczonego w Piśmie: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 29-30).
Przykazanie to dotyczy całego człowieka i całkowitej zdolności kochania. Nie odnosi się w pierwszym rzędzie do rytuałów czy poglądów ani nie ogranicza się do ludzkiej woli. Dotyczy najpierw serca, które jako źródło uczuć podlega jedynie ograniczonej kontroli i jednocześnie jest gwarantem autentyzmu.
Jezus mówi o całkowitej miłości do Ojca, która – paradoksalnie – choć przykazana, ma być wolnym wyborem. Gdyby przykazanie dotyczyło jakiegoś prawa tylko, konkretnych działań czy nawet przekonań, człowiek mógłby go racjonalnie wypełnić według własnego planu. Tymczasem przykazanie dotyczy najpierw serca z jego uczuciami, które są przecież złożone, trudno uchwytne i często nie poddają się życzeniom umysłu.
Dlatego już na samym początku rekolekcji stajemy przed biblijnym paradoksem wiary. Mamy odbyć wędrówkę do naszego serca, lecz nie podług naszych zasad i wyobrażeń. Na to potrzebna jest nasza zgoda. Podczas wędrówki będziemy coraz bardziej poznawać siebie i coraz bardziej autentycznie przeżywać więź z Bogiem. Rozpoczynamy ją od rozmowy o sercu, o naszych uczuciach, co w zamierzeniu podkreśla wagę tematu. Temat uczuć jest ważny przynajmniej z kilku powodów.
1. Po pierwsze i poniekąd oczywiste: uczucia mają ogromny wpływ na nasze samopoczucie, na reakcje, styl zachowania, a nawet percepcję. Dlatego staramy się o dobre, pozytywne uczucia, w tym również uczucia religijne. Ile człowiek jest w stanie zrobić dla dobrego samopoczucia! Tę potrzebę najlepiej wykorzystują reklamy, obiecując satysfakcję, spełnienie, pewność siebie czy poczucie szczęścia, “gwarantując” istnienie związku między upragnionymi uczuciami a posiadaniem konkretnej rzeczy lub skorzystaniem z oferowanej usługi. Również fenomen masowego uczestnictwa w wydarzeniach sportowych, dyskotekach, szaleństwie zakupów oraz poszukiwania “świetnej zabawy” i “superatmosfery” można sprowadzić do niekończącego się starania o to, by dobrze się poczuć.
Uczucia określają nasze relacje z innymi. To, że jednych lubimy, a innych nie, zależy na ogół od obustronnego oddziaływania pozawerbalnego. Czasem jeden incydent czyni z przyjaciela wroga, a kiedy indziej topi wieloletnie lody nieufności. Ile razy robimy coś z litości, ze współczucia, kiedy indziej z poczucia odpowiedzialności, wyrachowania lub by uśmierzyć niepokój? Złożoność i niejednoznaczność naszych odczuć i zachowań wobec innych ludzi nierzadko jest przyczyną wewnętrznego zamieszania i niepewności. Chcąc postąpić uczciwie, człowiek odwołuje się do swoich najgłębszych uczuć jako do ostatniej instancji. W przypadku niepewnego związku ktoś, kto stara się pomóc, pyta: Ale co czujesz wobec tej osoby? Czy ty ją/jego kochasz? Fakt istnienia miłości relatywizuje w tym wypadku inne kontrargumenty, a z kolei jej brak czyni każdą próbę racjonalnej rekompensaty mało wiarygodną.
Uczucia podlegają również modzie. Wiele promowanych i pożądanych dziś zachowań społecznych ma jak najbardziej związek z emocjami i przekonaniem o możliwości wpływania na nie. Przykładem może być chociażby pewność siebie, którą należy demonstrować, co niewątpliwie stanowi kontrast z preferowaną niegdyś skromnością. Również deklaracje bycia otwartym czy tolerancyjnym nierzadko mają emocjonalne podłoże. Wpasowują się w atrakcyjny styl myślenia o sobie, bez brania pod uwagę nie tylko ogólnej złożoności problemu, ale nawet faktycznego stanu własnych uczuć, który mógłby okazać się kłopotliwy.
Uczucia zmuszają nas do modyfikowania opinii na swój temat. Złość i niecierpliwość, którą okazują sobie rodzice i przenoszą je na dzieci, uświadamia im nie tylko napięcie, w jakim żyją, lecz także brak kontroli nad swoimi emocjami. Eksplozja zazdrości, niepohamowane ambicje, pragnienie władzy, żądza zemsty czy notoryczne poczucie niższości to tylko niektóre przykłady dominacji uczuć, która człowieka z odrobiną samokrytycyzmu zdumiewa i często wywołuje łańcuchową reakcję w świecie uczuć, nierzadko poczucie winy, przerażenie sobą czy rozpacz. Poczucie bezsilności wobec własnego lęku, tendencji do agresywnych zachowań czy siły nałogów mogą być bardzo upokarzające, kwestionując deklaracje racjonalności naszych zachowań.
Dramatyzm ludzkich uczuć potęguje się najdotkliwiej w sytuacji cierpienia, śmierci kogoś bliskiego, w przypadku zdrady i odrzucenia. Siła uczuć, która nie daje się uśmierzyć argumentami i domaga się wyjaśnienia, nierzadko wtrąca człowieka w rozpaczliwe poczucie osamotnienia, braku sensu, aż po obłęd i chęć samounicestwienia. Dopiero sytuacje graniczne uświadamiają nam gwałtowność i potęgę natury uczuć.
Lista uczuć, ich przejawów i wpływu na zachowanie jest z pewnością długa. Zamiarem tego artykułu nie jest ich kategoryzacja, ale zwrócenie uwagi na zasadnicze elementy, które charakteryzują świat uczuć i które muszą być brane pod uwagę na duchowej drodze rekolekcji ignacjańskich. Tymi elementami są: złożoność i niejednoznaczność uczuć, ich ogromna siła oraz dominująca rola w życiu przy jednoczesnej nieświadomości lub bezsilności, które widoczne są szczególnie w momentach ulegania manipulacji, w chwilach kryzysu i wszelkich zachowaniach, w których okazujemy się “więźniami uczuć”. To właśnie nieprzejrzystość źródłowych motywów czyni nasze zachowania i deklaracje tak zagadkowymi i niespójnymi.
Uczucia mają swoją historię rozwoju, często zapomnianą czy – jeśli są trudne – zepchniętą w nieświadomość. W ten sposób człowiek broni się przed cierpieniem, przed bolesnymi wspomnieniami, które wywołują “demony przeszłości”. Jednak droga radzenia sobie z własną trudną przeszłością nie polega na zapomnieniu. Świat uczuć obdarzony jest perfekcyjną pamięcią i jeśli trudna przeszłość nie zostanie uleczona, to da o sobie znać w jakiś inny, ale problematyczny sposób.
Stworzeni jesteśmy tak, by ufać. Dziecko ufa spontanicznie i nie jest przygotowane na to, że może zostać oszukane czy wykorzystane, nie jest przygotowane na zakłamanie. Takie są początki każdego z nas, gdy przekaz rodziców odgrywa wielką rolę. W procesie samopotwierdzania dziecko otrzymuje różne przekazy, nierzadko sprzeczne. Charakter przekazu powinien być pozytywny i czytelny, dzięki czemu lepiej można decydować o tym, w co i komu wierzymy. Zakłamany przekaz wtrąca małego człowieka w niebezpieczny świat dwuznaczności i fałszywej tożsamości narzuconej przemocą. Zranienia w sferze emocjonalnej, traumatyczne przeżycia bolą przez długie lata, a czasem przez całe życie.
W czasie rekolekcji powinniśmy się przyjrzeć naszym emocjom i uczuciom oraz genezie ich rozwoju. To zadanie trzeba potraktować poważnie, by nie zatrzymać się na powierzchni i nie poprzestać na gazetowej psychologii oraz domowych poradach radzenia sobie w życiu. W metodzie rekolekcji nie chodzi o to, by od razu radzić sobie z własnymi uczuciami. Paradoksem życia człowieka jest to, że do pewnych granic potrafi dominować nad przyrodą, technologią czy nad innymi ludźmi, jednak w sferze najbardziej mu bliskiej – sferze uczuć – okazuje się bezradny i zagubiony. Jedną z wcale nierzadkich strategii jest odgrodzenie się od trudnych uczuć, czasem od uczuć w ogóle, rozwijając na przykład sferę intelektualną kosztem emocjonalnej. Można być człowiekiem o wielkiej inteligencji i równolegle wielkiej infantylności emocjonalnej, a co za tym idzie – duchowej. O niektórych ludziach mówimy “zimny typ”, “człowiek bez skrupułów”, “człowiek bez serca”.
Wobec różnorodności uczuć, ich jawnych i ukrytych mechanizmów, wobec doświadczeń ogromnej siły uczuć, która potrafi doprowadzić człowieka zarówno do heroicznych czynów, jak i do samozniszczenia, musimy postawić sobie jedno pytanie: Jak postępować z własnymi uczuciami? Lub inaczej: Jaka jest chrześcijańska odpowiedź na pytanie o ludzkie serce?
Medytacje ignacjańskie prowadzą do odpowiedzi w specyficzny sposób. Św. Ignacy nie proponuje zbioru reguł, lecz duchowe doświadczenie cierpliwej medytacji. Doświadczenie można porównać do przebycia pewnej drogi również dlatego, że rozwiązanie nie leży w bezpośrednim sąsiedztwie naszych problemów. Aby znaleźć odpowiedź na nasze pytania, musimy udać się “w górę rzeki”, do jej źródeł, by zobaczyć naturę początku, a także siebie w szerszej perspektywie stworzenia i odkupienia. Odpowiedź jest złożona i głęboko osobista.
2. Po drugie: uczucia są ważne, gdyż każdy z nas – jak należy założyć – szuka większej jasności odnośnie do siebie samego. Choć uczucia nie stanowią całej prawdy o nas, muszą być wzięte pod uwagę, jeśli chcemy odpowiedzieć na pytanie: Jaki naprawdę jestem? lub może nawet: Kim naprawdę jestem? Jest to szczególnie ważne, jeśli wcześniej ktoś inny wyręczał nas w odpowiedzi i sugerował lub wymuszał, jaki “powinienem być”. Trzeba sobie uświadomić, że żyjemy w czasach nadmiaru informacji i wielości koncepcji, również odnośnie do tego, kim jesteśmy i co naprawdę jest w życiu ważne.
Na przykład bardzo popularnym pytaniem, które nierzadko staje się nadrzędną zasadą podejmowania decyzji, jest: Czego ja chcę? Zadanie sobie tego pytania może stać się przebudzeniem do świadomego życia (jeśli ktoś wcześniej żył według “scenariusza napisanego przez kogoś innego”). Może też być początkiem życia egoistycznego, jeśli człowiek zacznie konsekwentnie sprowadzać wszystko tylko do logiki swoich własnych potrzeb. Można również spekulować, czy rzeczywiście potrafimy odpowiedzieć na to pytanie. Szczere z pozoru odpowiedzi okazują się często powtarzaniem sloganów z najgłośniejszych reklam czy popularnych koncepcji krążących w naszej sferze kulturowej, a my ulegamy bardziej modzie czy manipulacji niż wymaganiom szczerości.
Nieodłącznym problemem nowoczesnych społeczeństw zindywidualizowanych są niepewność i poczucie zagubienia. Społeczeństwa najbardziej rozwinięte gospodarczo, z największymi możliwościami wyboru stylu życia, cierpią na największy procent ludzi z zaburzeniami psychicznymi.
Nieświadomość tego, kim jestem, stanowi przyczynę największych iluzji, jakie człowiek może stworzyć, poczynając od tych na swój temat. Każdy ma jakąś opinię o sobie, która tworzy podstawę deklaracji: “Jestem uczciwy”, “Nikomu nie zrobiłbym krzywdy”, “W przeciwieństwie do innych dobrze siebie znam”. Stosunkowo często można usłyszeć: “Mówię ludziom prawdę” czy “Nie boję się komuś powiedzieć, co o nim myślę”. W niektórych środowiskach taka postawa traktowana jest jak królowa wszystkich cnót. Rzadko jednak zdajemy sobie sprawę z kruchości podstaw takich deklaracji. Dopiero doświadczenie duchowe weryfikuje nasze iluzje.
I tak w przypadku mówienia prawdy, jeśli człowiek sam nie żyje w “prawdzie”, nie może komuś innemu powiedzieć “prawdy”. Paradoksalnie, jeśli żyje w prawdzie, to nie spieszy się z powiedzeniem komuś innemu “prawdy”, która często jest niczym innym, jak popisywaniem się własną rzekomą szczerością, przy braku szacunku dla innych, usprawiedliwioną sakramentalnym “bo tak czuję”. Ta “szczerość” dziwnie szybko znika, jeśli trzeba za nią zapłacić, na przykład narazić się w pracy. Nieświadomość czyni nas groteskowymi. Sknera sprzedaje swoje skąpstwo jako cnotę skromności, a “religijne” decyzje mają niewiele wspólnego z miłosierdziem. “Większość z nas kocha całą ludzkość. Jeśli mamy problem z miłością, to wobec sąsiada” (Anthony de Mello SJ).
Rekolekcje, choć nie wprost, stawiają pytanie o to, kim jestem. Z odpowiedzią nie trzeba się spieszyć, a wcześniejszych odpowiedzi nie powtarzać automatycznie. Kiedy badamy świat uczuć, kiedy wypowiadamy się na ich temat, potrzebujemy pokory, by nie wypowiadać się definitywnie. Rekolekcje są najpierw czasem wyciszenia się, otwierania się, tak by odkrywać prawdę, czekać w pokorze na jej objawienie się. Chodzi o to, by się nie okłamywać. W odkrywaniu, w czekaniu, kryje się wiele pasywności.
W Ćwiczeniach duchownych jest też miejsce na aktywność, ale najpierw zaczynamy od postawy pasywnej, by samemu nie tworzyć życzeniowych “prawd”, nie tworzyć na przykład mozaiki z najlepszych czy najgorszych elementów, co na tym etapie byłoby zabawą w boga, ale pozwolić przemówić rzeczywistości. Prawda nie jest jednowymiarowa. Hans Urs von Balthasar, szwajcarski teolog, jeden z najważniejszych w XX wieku, pisał o symfonicznym charakterze prawdy. Prawda ma wiele tonów, które składają się na melodię. Jeśli nie harmonizują, to muzyka brzmi fałszywie. Mając wewnętrzny zmysł “muzyczny”, potrafimy wyłapać harmonię i fałsz.
Poznawanie siebie rozpoczyna się od zwrócenia uwagi na uczucia, te, które będą dawały o sobie znać w trakcie rekolekcji. Na początku można mieć poczucie chaosu i nieuchwytnej złożoności uczuć. Jednak w miarę postępu duchowego ta początkowa złożoność upraszcza się. Jeśli zaczynamy od chaosu, to z czasem dostrzegamy pewną logikę uczuć, zasady, którym są posłuszne. Podobnie rozpoczynając od wielu problemów, dochodzimy ostatecznie do jednego. Choć odpowiedź jest złożona intelektualnie, to duchowo pozostaje prosta.
Dopóki nie rozumiemy swoich uczuć, jesteśmy ich niewolnikami. Historie wchodzenia w patologiczne związki i w destruktywne relacje są powszechne, a sama świadomość nie chroni jeszcze przed mechanizmem uzależniania się. Na drodze duchowej chodzi jednak o to, by nie być niewolnikiem uczuć. Prawdziwe życie, do którego zostaliśmy stworzeni, jest życiem w wolności.
Rekolekcje odbywają się w całkowitym milczeniu, chwilowym odizolowaniu się od świata, żeby móc zapytać się o własne uczucia, o to, co jest w sercu. Medytacja ma służyć temu, by odpowiedź przyszła z głębi serca. Nawet jeśli na wprowadzeniach do modlitwy usłyszymy o pewnych obiektywnie ważnych sprawach, to trzeba pozwolić, by to serce pokazało, które z tych spraw i na ile są istotne.
3. Po trzecie: temat uczuć jest ważny, gdyż dotyczy modlitwy i w ogóle duchowego rozwoju. Uważność skierowana na wewnętrzne poruszenia jest podstawową zasadą, jaką św. Ignacy podaje we wskazówkach do medytacji. Jeśli coś mnie porusza: pozytywnie lub negatywnie, to – według Ignacego – należy się nad tym zatrzymać. Medytacja weryfikuje, na ile jesteśmy w harmonii z własnymi uczuciami.
Doświadczenie dawania rekolekcji pokazało, że Ćwiczenia duchowne lepiej jest zaczynać nie od pierwszego tygodnia, tylko od fundamentu, który pierwotnie był pomyślany jako integralna część pierwszego tygodnia. Fundament został wyodrębniony ze względu na konieczność spędzenia dłuższego czasu w świecie własnych uczuć. Bez dania czasu na wydawałoby się proste ćwiczenia, stosunkowo duży procent uczestników nie jest w stanie dotrzeć do własnego serca i w konsekwencji odprawia dalsze medytacje czysto intelektualnie, bez zaangażowania serca.
Jest to fundamentalny problem, rzeczywiście na miarę fundamentu. Choć dzisiaj o uczuciach wiemy teoretycznie więcej niż poprzednie pokolenia, to wcale nie jesteśmy wobec nich mniej bezradni. Jeśli uczucia są poblokowane, to teksty biblijne nie przemawiają do naszej głębi, nie poruszą nas. Człowiek albo wikła się w intelektualne eskapady, albo zaczyna się nudzić. W obu przypadkach traci czas. Medytacja, zamiast spotkaniem z Nieznanym, przemienia się w fabrykowane fantazjowanie. Symetryczny problem występuje w przypadku rozchwiania emocjonalnego, gdy uczucia w oczywisty sposób dominują nad zachowaniem człowieka, który nie ma do nich dystansu, a jego huśtawka emocjonalna jest udręczeniem i dla niego samego, i dla otoczenia.
Na medytacji, z upływem czasu, wracamy do czegoś pierwotnego w nas. Nawet jeśli w życiu w jakiś sposób udaje nam się przed czymś uciekać, to po paru dniach milczenia przestaje się to udawać. Jeśli w życiu coś pozorujemy, to w medytacji szybko się przekonujemy, że udawanie zamyka nas na Boga. Przed Bogiem opadają nasze zasłony i stajemy nadzy jak biblijni Adam i Ewa. Przeszkodą może być jedynie to, że przestraszymy się takiego doświadczenia. Przeszkodą nie jest prawda o nas. Przeszkodą mogą być jedynie próby dalszego udawania. Przeszkodą jest kłamstwo, w którym żyjemy, które sami wytworzyliśmy, w które daliśmy się uwikłać.
Człowiek może się łudzić zarówno własną wielkością, jak i własną niegodnością. Każdy ma jakąś historię zakłamania. Chodzi bardziej o wewnętrzną postawę niż o przypadki jawnych kłamstw wobec innych. Jednak skoro stać nas na przemyślne budowanie iluzji, to stać nas też na przerwanie tego procesu. Medytacja powinna nam pomóc obnażyć kłamstwo, stanąć w szczerości przed naszym Panem. Uczucia będą kluczem do tej postawy otwarcia się przed Bogiem.
Niewrażliwość duchowa jest na ogół związana z brakiem emocjonalnego zaangażowania. Tę podstawową zależność można zaobserwować w Ćwiczeniach duchownych, których nie da się odprawić “bez serca”. Medytacje z zaangażowaniem serca nie są żadnym sentymentalnym ćwiczeniem, lecz doświadczeniem podobnym do spotkania, jakie przeżyli uczniowie na drodze do Emaus. Przypominając sobie rozmowę z Jezusem, zauważają: Czyż serce w nas nie pałało? (Łk 24, 32). Tak, dlatego zostali uczniami. Istnieje cała rzesza ludzi, których serce nie zabiło mocniej i dlatego nie wybierają się w żadną ryzykowną podróż duchową. Jeśli człowiek poprzez medytację chciałby jedynie przemyśleć sobie pewne sprawy albo dowiedzieć się czegoś, to w najlepszym wypadku będzie tylko wzmacniał swoje iluzje, a po pewnym czasie zacznie się nudzić.
W pierwszej uwadze do Ćwiczeń św. Ignacy mówi, czym one są w odniesieniu do celu: “Ćwiczeniami duchowymi nazywa się wszelkie sposoby przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu – do szukania i znalezienia woli Bożej w takim uporządkowaniu życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy” (Ćd 1). Chodzi zatem o dwie warunkujące się rzeczy: o uporządkowanie uczuć i o pełnienie woli Bożej. W tym momencie, to jest na początku ignacjańskiej drogi rekolekcyjnej, trzeba powstrzymać się od definiowania, czym jest uporządkowanie uczuć i czym wola Boża. Bardzo łatwo o pomyłkę, gdzie “porządkowanie uczuć” rozumiane jest wolitywnie, tak jakby człowiek miał zrobić z sobą porządek. Dopiero kolejne tygodnie Ćwiczeń duchownych pokażą nam poprzez doświadczenie, czym jest uporządkowanie uczuć i jak się ono dokonuje.
W tym miejscu można jedynie zaznaczyć, że świat naszych uczuć, nasze serce, będzie przechodzić duchowy proces oczyszczenia po to, byśmy nauczyli się rozpoznawać działanie Boga. Ta umiejętność rozeznawania, odróżniania działania Ducha Bożego od naszego własnego działania, czy też kuszenia złego ducha, stanowić będzie podstawę dalszej duchowej aktywności. Zajmujemy się uczuciami przede wszystkim dlatego, że to właśnie one mają być miejscem rozeznawania woli Bożej. Dopóki jednak są uśpione lub trwają w pomieszaniu, nie jesteśmy w stanie rozpoznać działania Stwórcy.
By pozwolić przemówić swoim uczuciom, potrzebna jest pokora. By zdecydować się na coś tak prostego, wydawałoby się zbędnego, dziecięcego i taniego, musimy zrezygnować z niepotrzebnej dumy. Każdy ma jakiś “przemyślany” obraz siebie. W rekolekcjach będziemy się starać zaczynać od uczuć, nie oceniając i nie kontrolując ich jakości i intensywności. Potrzeba pokory również po to, by nie zniechęcić się z pozoru małymi postępami. Rzeczy, które są ważne w świecie i za takie powszechnie uważane, mogą być nieistotne w życiu duchowym. Również sprawy istotne dla życia duchowego mogą wydać się na początku mało znaczące, wymyślone, sztuczne. Trzeba się modlić, żebyśmy się nie pomylili, żebyśmy poznali duchowy smak spraw istotnych.
“Przychodzi taki dzień, kiedy nagle zauważamy, że wszystkie te «abstrakcyjne» problemy, których sens może trudno było nam zrozumieć, nie są jedynie szkolnymi ćwiczeniami, dla jednych nudnymi, dla innych interesującymi lub wręcz pasjonującymi; lecz że są to problemy realne, problemy, które przed nami stawia rzeczywistość, które jej w pełni dotyczą i których rozwiązanie naprawdę jest ważne” (Henri de Lubac SJ).
Cytowany de Lubac podaje w innym miejscu ważną dla nas uwagę dotyczącą zajmowania się uczuciami. Wskazuje mianowicie na dzisiejsze pomieszanie dwóch pojęć antropologicznych: psyche i pneuma. Innymi słowy: na pomieszanie problemów psychicznych z duchowymi. Współczesna nauka (i potoczne rozumienie) utożsamia te dwie dziedziny, a w sumie redukuje wymiar duchowy do psychicznego. Jednak dla chrześcijan duchowość człowieka nie sprowadza się do psychiki. Jest w nas coś bardziej podstawowego. Mówimy o duszy i o duchu, o byciu stworzonym na obraz i podobieństwo Boże oraz o zamieszkiwaniu Boga w nas (w które to tematy wprowadzą nas dalsze tygodnie Ćwiczeń). Teraz jednak zaczynamy od uczuć, w tym również od naszych uwarunkowań psychologicznych, pamiętając, że jest w nas coś bardziej podstawowego: zamiar Boga, Jego życie, Jego natchnienie i pragnienia, które biorą się z tego natchnienia.
Psychologia zajmuje się emocjonalną sferą człowieka. My nie zamierzamy poprzestać na retrospekcji. To bardzo ważna zasada, którą musimy nauczyć się stosować, jeśli nie chcemy sprowadzić modlitwy do autoobserwacji, czyli w konsekwencji do takiego zajęcia się sobą, które nie zwraca uwagi na Boga. Dlatego rozpoczynając każdą medytację, uświadamiamy sobie najpierw, że Bóg jest obecny, i ofiarujemy Mu wszystkie nasze wysiłki.
Trzeba się tego konsekwentnie trzymać przez całą medytację. Oznacza to – i jest to fundamentalnie różna zasada od retrospekcji – że mamy rozważać treści biblijne i mamy dostrzegać uczucia, które się pojawiają. Nasza uwaga powinna jednak być skoncentrowana na Bogu, na Obecności, tajemniczej i godnej najwyższego szacunku.
Jest to najważniejsza zasada na drodze Ćwiczeń. Nie medytujemy po to, by narcystycznie przyglądać się sobie, ale by skierować naszą uważność na Boga. Uczucia pojawiają się według własnej logiki i w różnym natężeniu. Trzeba je zauważać, pozwolić im być, ale nie wpływać na nie, nie próbować ich zmieniać, kontrolować czy usuwać. Niech będą jak chmury na niebie, które przesuwają się przed naszymi oczyma. Nie próbujemy przecież zatrzymać chmur ani wpływać na ich kształt. Paradoksalnie, im bardziej koncentrujemy się na Bogu, tym bardziej stajemy się wolni wobec siebie, wobec własnych doświadczeń i tym odważniej pozwalamy na otwieranie się naszego serca.
Powinniśmy dobrze rozważyć tę zasadę i trzymać się jej, ponieważ największe niebezpieczeństwo medytacji polega na zajmowaniu się sobą, które nie ma wiele wspólnego ani z porządkowaniem uczuć, ani z szukaniem woli Bożej.
Trzeba też uczyć się zachowywania w modlitwie wewnętrznej “lekkości”. Nie powinniśmy niczego wymuszać ani niczego robić na siłę. Nawet jeśli musimy zdyscyplinować się do modlitwy, trzeba wejść w nią “lekko”, szukając odpoczynku – nawet pośród nawałnicy własnych uczuć. Niechęć do modlitwy często ma związek właśnie z doświadczeniem przymusu lub zmęczeniem własnym działaniem, które ostatecznie jest próbą samozbawienia. Wchodząc w medytację “lekko”, nie stawiamy sobie warunków, nie szukamy sukcesu, nie stwarzamy presji, dzięki czemu otwierają się drzwi do własnego serca, stworzonego do wolności. W medytacji należy trwać bezwarunkowo, świadomie odsuwając od siebie presję sukcesu.
W rekolekcjach chodzi najpierw o to, by “wrócić do swego serca”. Serce według Katechizmu Kościoła Katolickiego jest “mieszkaniem, w którym jestem, gdzie przebywam (według wyrażenia semickiego lub biblijnego: gdzie zstępuję). Jest naszym ukrytym centrum, nieuchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych; jedynie Duch Boży może je zgłębić i poznać. Jest ono miejscem decyzji w głębi naszych wewnętrznych dążeń. Jest miejscem prawdy, w którym wybieramy życie lub śmierć. Jest miejscem spotkania, albowiem nasze życie, ukształtowane na obraz Boży, ma charakter relacyjny: serce jest miejscem przymierza” (KKK 2563). Serca nie należy cenzurować na medytacji, ale pozwolić mu się “objawić” bez osądzania.
Wszystko to służy relacji z Bogiem, której podobnie jak naszego serca nie możemy kontrolować i której bezwarunkową zasadą jest wolność. To, co w medytacji dokonuje się w prosty sposób, co z pozoru nie ma związku z naszym życiem (jak chociażby planowanie), otwiera nas na miłość – najbardziej autentyczne uczucie.
“Nic nie jest bardziej praktyczne niż znalezienie Boga, to znaczy zakochanie się w całkiem absolutny, ostateczny sposób. To, w czym się zakochałeś, co zajmuje twoją wyobraźnię, będzie mieć wpływ na wszystko inne. Będzie decydować, co wyciągnie cię rano z łóżka, co zrobisz ze swoimi wieczorami, jak spędzisz swoje weekendy, co czytasz, kogo poznasz, co złamie ci serce i co będzie cię zdumiewać radością i wdzięcznością. Zakochaj się, trwaj w miłości, a to zdecyduje o wszystkim” (Pedro Arrupe SJ).
Andrzej Sarnacki SJ (ur. 1966), wykładowca w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej “Ignatianum” w Krakowie, rekolekcjonista i kierownik duchowy.
Fragment książki: J. Augustyn SJ (red.), Co zabrać ze sobą? Po fundamencie “Ćwiczeń duchownych”, Kraków 2008.
http://www.deon.pl/religia/rozwoj-duchowy/psychologia-i-cwiczenia-duchowe/art,7,poznanie-ludzkich-uczuc,strona,2.html
__________________________________________________________________________________________________________
Grafika w ikonie wpisu :http://kminiciel.blog.deon.pl/
Dodaj komentarz