Myśl dnia
św. Jan Chryzostom
_______________
Słowo Boże
_________________________________________________________________________________________________
ŚRODA IV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK III
Świętych biskupów Błażeja, męczennika, i Oskara
PIERWSZE CZYTANIE (2 Sm 24,2.9-17)
Pycha Dawida i kara
Czytanie z Drugiej Księgi Samuela.
Król Dawid rzekł do Joaba, dowódcy wojsk, który był z nim: „Przebiegnij wszystkie pokolenia Izraela od Dan do Beer-Szeby i policzcie ludzi, abym się dowiedział, jaka jest liczba narodu”. Joab przekazał królowi liczbę spisanej ludności. Izrael liczył osiemset tysięcy mężczyzn zdolnych do noszenia miecza, Juda zaś pięćset tysięcy.
Serce Dawida zadrżało, dlatego że zliczył lud. Dawid zwrócił się do Pana: „Bardzo zgrzeszyłem tym, czego dokonałem, lecz teraz, o Panie, daruj łaskawie winę swego sługi, bo postąpiłem bardzo nierozsądnie”. Dawid wstał nazajutrz rano. Wtedy to prorok Gad, „Widzący” Dawida, otrzymał polecenie od Pana: «Idź i oświadcz Dawidowi: To mówi Pan: „Przedstawiam ci trzy możliwości. Wybierz sobie jedną z nich, a Ja ci to uczynię»”.
Gad udał się do Dawida i przekazał mu następujące oświadczenie : „Czy chcesz, by w twej ziemi nastało siedem lat głodu, czy wolisz przez trzy miesiące uciekać przed wrogiem, który cię będzie ścigał, czy też przyjść ma na twój kraj zaraza trwająca trzy dni? Pomyśl i rozpatrz, co mam odpowiedzieć Temu, który mię posłał”. Dawid odpowiedział Gadowi: „Jestem w wielkiej rozterce. Wolę raczej wpaść w ręce Pana, bo wielkie jest Jego miłosierdzie. W ręce człowieka wpaść nie chcę”.
Zesłał więc Pan na Izraela zarazę od rana do ustalonego czasu. Umarło wtedy z narodu od Dan do Beer-Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi.
Anioł wyciągnął już rękę nad Jerozolimą, by ją wyniszczyć: wtedy właśnie obudziła się u Pana litość i rzekł do anioła, niszczyciela ludności: „Wystarczy! Cofnij rękę!” Anioł Pana znajdował się obok klepiska Arauny Jebuzyty.
Dawid widząc, że anioł zabija lud, wołał do Pana: „To ja zgrzeszyłem, to ja zawiniłem, a te owce cóż uczyniły? Niech więc dotknie Twa ręka raczej mnie i dom mego ojca”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 32,1-2.5.6.7)
Refren: Daruj mi, Panie, winę mego grzechu.
Szczęśliwy człowiek, +
któremu odpuszczona została nieprawość, *
a jego grzech zapomniany.
Szczęśliwy ten, któremu Pan nie poczytuje winy, *
a w jego duszy nie kryje się podstęp.
Grzech wyznałem Tobie *
i nie ukryłem mej winy.
Rzekłem: „Wyznaję mą nieprawość Panu”, *
a Ty darowałeś niegodziwość mego grzechu.
Do Ciebie więc modlić się będzie każdy wierny, *
gdy znajdzie się w potrzebie.
Choćby nawet wezbrały wody, *
fale go nie dosięgną.
Ty jesteś moją ucieczką, *
wyrwiesz mnie z ucisku,
otoczysz mnie radością *
z mego ocalenia.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Dz 16,14b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Otwórz, Panie, nasze serca,
abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mk 6,1-6)
Jezus nieprzyjęty w Nazarecie
Słowa Ewangelii według świętego Marka.
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.
I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Bóg jest w drugim człowieku
Bardzo trudno było mieszkańcom Nazaretu przyjąć pełne mądrości nauczanie Jezusa, a Jemu trudno było czynić cuda w swoim rodzinnym mieście. Nie wynikało to jednak z faktu, że Jego mowa była za trudna, a uzdrowienia budziły podejrzenie czy przerażenie. Opór Nazarejczyków wynikał z tego, że mówi do nich cieśla, syn Maryi, brat Jakuba, Józefa i innych, których bardzo dobrze znają. Ich odpowiedzią na nawiedzające ich zbawienie były wątpliwości, zgorszenie, lekceważenie, odrzucenie. Wynikało to z zazdrości. Zadawane sobie wzajemnie pytania odsłaniają prawdę, że nie mogli się pogodzić z faktem, że jeden z nich, Ten, którego znają od dzieciństwa, przewyższa ich mądrością i mocą. Dlatego pozostali z niczym.
Chryste, Mądrości Odwieczna, Ty nie jesteś Bogiem dalekim, ale tak bardzo bliskim, że mogę dostrzec Twoją obecność w drugim człowieku. Niech dobro bliźniego mnie buduje i raduje.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
______________________________
Św. Błażeja
Często mówimy, że nikt nie jest doskonały. Usprawiedliwiamy tym swoje wady i braki. Jeśli natomiast ktoś ośmieli się nas, pouczyć, zwrócić uwagę, nie zgodzić się z nami, od razu zostaje poddany bezwzględnemu testowi na doskonałość.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 6, 1-6
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze. A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby Jezus chciał, to byłby guru w Nazarecie. Jego działalność z pewnością przywiodłaby wielu ciekawskich, a więc również potencjalnych klientów dla lokalnych handlarzy. Wszystkim byłoby dobrze. Ale Jezus nie przychodzi dla budowania miłej atmosfery ani rozwoju lokalnego dobrobytu. Przychodzi z misją.
Jezus wracając do rodzinnego miasta, bierze się do pracy. Uzdrawia, naucza, upomina. Jego obecność, zamiast błogosławieństwa, przynosi gorzkie słowa prawdy. To się nie podoba. Jak tak można, On tu dorastał i stąd wyszedł. Nie kala się własnego gniazda. Nie podoba mu się? Nie chce się dostosować? To niech się wynosi!
Łatwo słuchać trudnych słów od nieznajomych. Można również przyznać rację wędrownemu kaznodziei, ale nie temu, który zna nas od dawna! Żadne upomnienie nie upokarza bardziej, niż to usłyszane od najbliższych. Może stąd tyle konfliktów w rodzinach. Słowa, które akceptujemy z ambony czy od znajomych, są nie do przyjęcia z ust własnego ojca lub matki.
Zamknięcie serca na Słowo Boże obezwładnia nawet Syna Bożego. Nie może więcej czynić cudów. To byłoby wbrew woli ludzi. Jaka jest twoja postawa wobec bliźnich i Jezusa? Czy świadczy ona o tym, że masz dość woli, by otworzyć się na cud w swoim życiu?
#Ewangelia: to trzeba zrobić, żeby uwierzyć
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: “Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: “Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu, może być prorok tak lekceważony”. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.
Komentarz do Ewangelii:
Człowiek jest zdolny wymyślić mnóstwo argumentów usprawiedliwiających jego niewiarę w Boga. Takim argumentem może być niedostępność i “nadzwyczajność” Boga, ale także Jego wielka bliskość i “zwyczajność”.
Może dlatego Bóg objawia się nam jednocześnie jako bliski i daleki, mocny i słaby, mały i wielki, groźny i łagodny, itd. Tym bardziej, że On rzeczywiście jest nieskończenie bogaty w swych przymiotach.
My jednak mamy wielką skłonność do “szukania dziury w całym” i dlatego nasza wiara rozwija się z takimi oporami. Tymczasem wiara wymaga otwartości na absolutną nowość i uznania, że gdy chodzi o poznanie Boga, to “wiem, że nic nie wiem”, póki On sam mi się nie objawi.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2752,ewangelia-to-trzeba-zrobic-zeby-uwierzyc.html
__________________________
Św. Bonawentura (1227-1274), franciszkanin, doktor Kościoła
Medytacje o życiu Chrystusa; Opera omnia, t. 12, p. 530s
Pan Jezus, powróciwszy ze świątyni jerozolimskiej do Nazaretu ze swoimi rodzicami, pozostał z nmi aż do lat trzydziestu „i był im poddany” (Łk 2,51). Pismo nam nic nie mówi na temat Jego życia w tym czasie, co się wydaje dziwne… Ale bądź uważny i zobaczysz jasno, że niczego nie robiąc, czynił cuda. Każdy Jego gest objawia Jego tajemnicę. A skoro działał z mocą, to zamilkł także z mocą i pozostał z mocą na uboczu, w cieniu. Najwyższy Mistrz, który będzie nas nauczał dróg życia, czyni dzieła mocy od swej młodości, ale w sposób zadziwiający, nieznany i niesłychany – w oczych ludzi był niepotrzebny, nieuczony i żyjący w pogardzie…
Zależało mu mocno na tym stylu życia, aby być uważanym przez wszystkich jako ktoś lichy i nieznaczący; tak, jak zapowiedział prorok w Jego imieniu: „Ja zaś jestem robak, a nie człowiek” (Ps 22,7). Widzisz zatem co robił, niczego nie robiąc. Czynił się godnym pogardy…, sądzisz, że to niewiele? To pewne, nie On tego potrzebował, lecz my. Nie znam nic trudniejszego ani większego. Wydaje mi się, że doszli do najwyższego stopnia ci, którzy z całego serca i bez fałszu panują nad sobą, pragnąc jedynie być pogardzanymi, żyć pokornie i nie liczyć się w oczach świata. To większe zwycięstwo niż zdobycie miasta.
____________________________
Milczenie Jezusa (3 lutego 2016)
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».
I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał (Z rozdz. 6 Ewangelii wg św. Marka)
Jezus, który milczy… Fascynująca tajemnica wyłania się z dzisiejszej Ewangelii. Możemy przenieść się oczyma wiary w czas nazaretański, kiedy nasz Zbawiciel, pokorny Mesjasz, przez 30 lat żył w ukryciu, nierozpoznany przez nikogo. Był tak ukryty, że nie poznali Go nawet sąsiedzi, a kiedy przybył jako nauczyciel, to, jak to dziś czytamy, wszyscy byli zaskoczeni. Jezus, który milczy, który usuwa się w cień…
Dzisiejsze czytania liturgiczne: 2 Sm 24, 2. 9-17; Mk 6, 1-6
Może dziś zwłaszcza potrzebny nam jest taki przykład – kogoś, kto potrafi stanąć z boku, nie domagać się braw, ustąpić innym. W jakiś sposób przykład Jezusa pociąga wielu. Na ile pociąga nas Jezus milczący, Jezus zapracowany i rozmodlony pod niebem Nazaretu?
Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą
http://ps-po.pl/2016/02/02/milczenie-jezusa-3-lutego-2016/
________________________
HomiliaŚlepa nieufność Kryzys Co wybrać? I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu.
|
Centrum Pojednania La Salette w Dębowcu
_________________________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
_________________________________________________________________________________________________
Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli.W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-03a.php3
_____________________________
W tym czasie książę Danii, Herald Klark, poprosił cesarza Ludwika Pobożnego o misjonarzy. Benedyktyni wysłali do Danii na czele grupy misyjnej św. Oskara. Misjonarze trafili jednak na bardzo silny opór ze strony pogańskich możnowładców. Po półtora roku Oskar musiał przenieść się do Szwecji, gdzie w 830 r. w miejscowości Birka ufundował pierwszy na ziemiach skandynawskich kościół. Po pewnym czasie powrócił do Niemiec. W 831 r. sejm w Diedenhofen uchwalił utworzenie nowego biskupstwa w Hamburgu. Oskar został jego pierwszym pasterzem. Zorganizował wówczas szeroką akcję misyjną. Przez Grzegorza IV został mianowany legatem papieskim na kraje skandynawskie. Otrzymał od niego paliusz metropolity z władzą mianowania biskupów. “Apostoł Północy” ewangelizował Europę Północną, w czym wspierał go cesarz. Ochrzcił Eryka, króla Jutlandii. Zwalczał handel niewolnikami. “Na zewnątrz był apostołem, wewnątrz – mnichem” – tak opisał go jego biograf.
W 845 r. Duńczycy najechali na Hamburg. Cesarz zaofiarował wtedy Oskarowi stolicę w Bremie. Wkrótce Dania i Szwecja otworzyły swe granice dla misjonarzy. Oskar niezmordowanie sam nawiedzał te kraje i posyłał do nich coraz to nowe grupy misjonarzy. Bezpośrednią opiekę nad swoją archidiecezją hambursko-bremeńską powierzył swemu wikariuszowi, św. Rimbertowi (późniejszemu autorowi Vita Ansgarii – Żywota św. Ansgara).
Wycieńczony nadmiernymi trudami, zmarł 3 lutego 865 r. Natychmiast został otoczony tak wielkim kultem, że już w dwa lata po śmierci papież Mikołaj I zaliczył go do grona świętych. Relikwie przechowywane były w Hamburgu i do czasów reformacji, kiedy ukryto je w ziemi, nie uległy rozkładowi. Do dziś zachowały się tylko ich cząstki. Jest patronem Szwecji oraz Hamburga.
od św. Ignacego Thevenet, dziewica
Klaudyna Thevenet przyszła na świat 30 marca 1774 roku w Lyonie. Wzrastała w wielodzietnej (miała sześcioro rodzeństwa) rodzinie katolickiej zamożnego przemysłowca. Jej dzieciństwo przypadło na hańbiące historię katolickiej Francji lata rewolucji. Miała wtedy 15 lat. W 1793 roku wojska oblegały również Lyon. W rok później dwaj bracia Klaudyny, Ludwik i Franciszek, zostali uwięzieni i straceni. Ich ostatnie słowa brzmiały: “Przebacz im, jak i my przebaczamy” i zapadły bardzo głęboko w serce młodej dziewczyny. Nadały jej życiu nowy sens.
Od tego momentu poświęciła się naprawianiu szkód wyrządzonych przez ateistyczną rewolucję, niesieniu pomocy wszystkim potrzebującym, a szczególnie opuszczonym dzieciom i młodzieży. Była przekonana, że u źródła wielu ludzkich cierpień leży nieznajomość Boga i dlatego starała się Go przybliżyć swoim podopiecznym. Pewnego zimowego wieczoru ojciec Andre Coindre znalazł w kościele Saint Nizier dwie opuszczone i zziębnięte dziewczynki. Powierzył je opiece Klaudyny, która się nimi zajęła. W ten sposób powstało w 1815 roku stowarzyszenie “Providence”, a nieco później “Association de Sacre-Coeur”, którego przewodniczącą została Klaudyna. Wraz ze współtowarzyszkami założyła ona w 1818 roku w Pierres-Plantees Zgromadzenie Sióstr Jezusa i Maryi. Po zatwierdzeniu kanonicznym zakonu w 1823 roku w diecezji Puy, została jego przełożoną generalną, przyjmując imię Marii od św. Ignacego. Pełniła ten urząd do śmierci. Głównym celem Instytutu była opieka nad ubogimi i opuszczonymi dziewczętami, które pozostawały w zakładzie sióstr do 20. roku życia. Tam kończyły szkołę powszechną, otrzymywały gruntowną formację duchową i moralną oraz zdobywały zawód. Z czasem Maria Klaudyna i jej siostry rozszerzyły swoją działalność i otworzyły pensjonaty dla młodych dziewcząt ze wszystkich grup społecznych. Ostatecznym celem zgromadzenia stało się kształcenie oraz duchowa formacja dziewcząt, szczególnie najuboższych. Mimo wielu trudności i prób, jakie musiała przejść Klaudyna w ostatnich dwunastu latach życia, jej dzieło umacniało się. Tworzyła nowe domy i odważnie przeciwstawiała się wszystkiemu, co zagrażało integralności charyzmatu zgromadzenia. Uważała, że siostry powinny być dla powierzonych im dziewcząt przede wszystkim matkami, jak sama powtarzała: “Macie być matkami dla tych dziewcząt, prawdziwymi matkami, zarówno względem duszy, jak i względem ciała (…) i jedyne preferencje, na które wam pozwalam, muszą się odnosić do najuboższych, najbardziej zaniedbanych lub mających największe problemy; te właśnie kochajcie szczególnie”. Wszystko, co robiła, robiła dla Boga – to było jej drogowskazem przez całe życie. Podobnie brzmiały jej ostatnie słowa wypowiedziane w dzień narodzin dla nieba: “Jak dobry jest Bóg”. Zmarła 3 lutego 1837 roku. Potrafiła zawierzyć całkowicie Bogu, zbudować i oprzeć swoje powołanie na ranach, jakie pozostawiło jej dzieciństwo. Heroiczne przebaczenie jej braci i jej heroiczne wybaczenie prześladowcom kazało jej zwrócić się z wiarą i miłością ku innym ludziom zranionym przez życie. Całym swym życiem pokazała, że cierpienie spowodowane przez przewroty i wojny wymagają jednej odpowiedzi – odpowiedzi miłości. A kto bardziej potrzebował opieki niż sieroty, bezbronne dzieci nie posiadające niczego poza ufnością i nadzieją? Do grona błogosławionych wprowadził Marię Klaudynę papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1981 roku, a w poczet świętych zaliczył ją w dniu 21 marca 1993 roku. http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-03c.php3
|
Jan Paweł II
Stały się światłością dla pokoleń
Homilia wygłoszona podczas kanonizacji błogosławionych Klaudyny Thevenet i Teresy od Jezusa «de Los Andes» 21 marca 1993
21 marca, w IV niedzielą Wielkiego Postu («Laetare»), która ma charakter szczególnie radosny, Ojciec Światy zaliczył w poczet świętych bł. Klaudynę Thevenet (zm. 1837 r.), Francuzkę, założycielkę Zgromadzenia Sióstr Jezusa i Maryi oraz bł. Teresę od Jezusa, zwaną «de Los Andes» (zm. 1920 r.), Chilijkę, nowicjuszkę Zakonu Sióstr Karmelitanek Bosych. Mszę św. sprawowało z Papieżem 65 koncelebransów (wśród nich wielu kardynałów i biskupów), reprezentujących wszystkie kontynenty. Bazylikę św. Piotra wypełnili pielgrzymi z Belgii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Włoch, Indii, Pakistanu, Nowej Zelandii, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Boliwii, Chile, Kolumbii, Kuby, Meksyku, Urugwaju, a także z Libanu i Syrii. Wspomnienie liturgiczne św. Klaudyny Thevenet będzie obchodzone 3 lutego, a św. Teresy od Jezusa «de Los Andes» 13 lipca.
1. «Ja jestem światłością świata» (J 8, 12).
Dzień dzisiejszy, IV niedzielę Wielkiego Postu, można by słusznie nazwać dniem światłości. Na drodze przygotowania do chrztu katechumeni w pierwszych wiekach chrześcijaństwa doświadczali w liturgii tego dnia, wielokrotnie odwołującej się do biblijnego tematu światła, bliskości tego momentu, w którym obmycie w wodzie chrztu miało otworzyć oczy ich duszy na światło wiary i włączyć ich we wspólnotę Kościoła.
Sakrament chrztu oznacza przejście ze śmierci do życia wraz z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Chrystus jest życiem, życie zaś «jest światłością świata». Słowo, które przyszło na świat, Syn współistotny Ojcu, jest «Światłością ze Światłości». Ci, którzy Go przyjmują, przyjmują Światłość. Otwierają się im oczy, wewnętrzny wzrok ducha, aby widzieć «wielkie dzieła Boże» (magnalia Dei) (Dz 2, 11).
Ewangelia IV niedzieli Wielkiego Postu na kanwie uzdrowienia niewidomego ukazuje niełatwą drogę, jaka prowadzi do odkrycia tej Światłości, którą jest Chrystus. Na ileż sposobów wydarzenie zapisane w Janowej Ewangelii odtwarza się w życiu różnych ludzi we wszystkich czasach!
Sposobów jest wiele, ostatecznie jednak Światłość przebija się poprzez mroki wewnętrzne i zewnętrzne. Człowiek widzi. Więcej. Człowiek staje się świadkiem Prawdy, która przychodzi od Boga.
2. «Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, (…) będzie miał światło życia» (J 8, 12). Apostoł zaś pisze: «jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości!» (Ef 5, 8).
W dniu dzisiejszym Kościół pragnie wypowiedzieć słowa Apostola pod adresem dwóch jego córek, które stały się «światłością w Panu»: Marii od św. Ignacego (Klaudyny Thevenet) oraz Teresy «de Los Andes» (Juany Fernandez Solar). Te «córki światłości» wyróżniły się jako świadkowie Chrystusa w świecie: Klaudyna Thevenet w «starej» Europie, Juana Fernandez Solar w «Nowym Świecie». W czasie gdy obchodzimy jeszcze pięćsetną rocznicę ewangelizacji wielkiego kontynentu amerykańskiego, zbieramy wspaniałe kwiaty, jakie wyrosły wśród narodów tej «nowej ziemi» dzięki Dobrej Nowinie i łasce chrztu świętego.
3. Obydwie otrzymały chrzest w Kościele, który pozwolił im narodzić się do życia Bożego. Chrześcijańskie dzieciństwo przygotowało Klaudynę Thevenet do przetrwania najtrudniejszej próby jej młodości — egzekucji dwóch braci, straconych na gilotynie. Przechodząc przez tę «ciemną dolinę» (Ps 23 [24], 4), umiała zawierzyć się całkowicie Bogu. Jej powołanie wyrasta z tej rany. Heroiczne przebaczenie, czerpiące inspirację z postawy braci, niejako kazało jej zwrócić się z wiarą i miłością ku innym ludziom zranionym przez życie, których widziała wokół siebie. Patrząc na cierpienie spowodowane przez przewroty i wojny tej epoki, pragnęła odpowiedzieć na nie miłością. Któż zaś bardziej potrzebował opieki, oparcia i pomocy w tych trudnych czasach niż porzucone dzieci, bezbronne istoty, narażone na utratę wszystkiego i na wszelkie formy wyzysku?
Słyszeliśmy słowa skierowane do proroka Samuela: «człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce» (l Sm 16, 7). W słabości dziecka Klaudyna Thevenet dostrzegała moc Boga Stwórcy; w jego nędzy — chwałę Wszechmogącego, który nas nieustannie wzywa i powołuje, by udzielić nam pełni swego życia; w dziecku opuszczonym zobaczyła Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, który dla ludzi pozostaje zawsze obecny w swoich braciach najmniejszych. Oto dlaczego święta z Lyonu postanowiła poświęcić życie włączaniu dzieci i młodzieży do życia społecznego w zdrowych i godnych warunkach.
Zapewnić chrześcijańskie wychowanie dziewczętom z wszystkich warstw społecznych — taka była jej misja, takie jest jej przesłanie.
W swojej koncepcji wychowania łączyła wrażliwość na rzeczywistości ludzkie i Boże. Domy, które zakładała dla najuboższych, nazywano Providences — «domami Opatrzności». Należy przecież uczyć młodych dobrej organizacji i prowadzenia domu, wykonywania z taką samą starannością i miłością prac wielkich i małych. Żarliwa miłość oddaje się na służbę młodym, pomaga im z szacunkiem i oddaniem, aby każdy mógł dać z siebie to, co ma najlepszego. Klaudyna Thevenet ujawnia jeden z sekretów swojego działania w słowach: «Najlepszy przełożony to nie ten, który wyznacza najsurowsze kary, ale ten, który potrafi tak postępować, by popełniano jak najmniej wykroczeń». Nieustannie przyzywała dobroci Bożej.
4. Aby skutecznie wypełniać swą misję, Klaudyna Thevenet gromadzi wokół siebie grupę dziewcząt pełnych entuzjazmu, które tak jak ona znajdują źródło mocy w Sercu Chrystusa i w Sercu Jego Matki. Dzięki bardzo silnemu zespoleniu wrażliwości na wolę Bożą, miłości do Jezusa i Maryi oraz posłusznej wierności wobec Kościoła, m. Maria od św. Ignacego zakłada Zgromadzenie Sióstr Jezusa i Maryi, co też zapewnia wzrost dziełu. Poprzez ofiarną pracę jej towarzyszek «objawiają się sprawy Boże» (por. J 9, 3), czego pragnął sam Chrystus, gdy uzdrawiał niewidomego od urodzenia. Świętość Klaudyny przyniesie owoce w życiu jej sióstr i w misyjnym dynamizmie zgromadzenia. Z radością wynieśliśmy wczoraj do chwały ołtarzy jedną z nich — bł. Dinę Belanger.
W każdym człowieku żyje albo może żyć niewidomy uzdrowiony ze swej ślepoty i powołany, by przyjąć światłość Zbawiciela. Potrzeba przewodników, lekarzy i wychowawców, którzy pomogą młodym całego świata w przyjęciu tej światłości. Św. Klaudyna Thevenet ukazuje, jak bardzo każde dziecko zasługuje na miłość. Swoim siostrom powtarzała: «Niech miłość będzie dla was jak źrenica oka». Tak, spojrzenie skierowane ku dziecku powinno dostrzegać w nim obietnicę, oczekiwanie, objawienie Bożej obecności, dzieło Boga, którego «chwałą» jest żywy człowiek.
5. Światłem Chrystusa dla całego Kościoła chilijskiego jest s. Teresa «de Los Andes», Teresa od Jezusa, karmelitanka bosa, pierwszy owoc świętości Karmelu terezjańskiego Ameryki Łacińskiej, dziś włączona w poczet świętych Kościoła powszechnego.
Podobnie jak w pierwszym czytaniu z Księgi Samuela, którego wysłuchaliśmy, postać Teresy nie wyróżnia się «wyglądem ani wysokim wzrostem». «Nie tak bowiem człowiek widzi — mówi święta księga —jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce» (l Sm 16, 7). Dlatego Bóg sprawił, że w jej młodym życiu, liczącym niewiele ponad dziewiętnaście lat, w jej jedenastu miesiącach Karmelu zajaśniała niezwykłym blaskiem światłość Jego Syna Jezusa Chrystusa, a ona sama stała się latarnią i drogowskazem dla świata, który zdaje się lękać, że Boża jasność go porazi. Ta chilijska karmelitanka, którą z głęboką radością przedstawiam dziś Kościołowi jako dowód nieprzemijającej młodości Ewangelii, daje zsekularyzowanemu społeczeństwu, odwracającemu się od Boga, wyraziste świadectwo życia. Głosi dzisiejszemu człowiekowi, że zazna prawdziwej wielkości i radości, wolności i spełnienia, jeśli będzie kochał Boga, wielbił Go i Mu służył. Życie bł. Teresy jest jakby cichym wołaniem zza klauzury, że «Bóg sam wystarczy!»
Jest wołaniem skierowanym szczególnie do młodych, spragnionych prawdy i szukających światła, które nada sens ich życiu. Młodzieży narażonej nieustannie na wpływy kultury przenikniętej erotyzmem, społeczeństwu mylącemu prawdziwą miłość — która jest darem — z hedonistycznym wykorzystaniem drugiej osoby, ta młoda dziewczyna z Andów ukazuje dziś piękno i szczęście promieniujące z czystych serc.
W swojej tkliwej miłości do Chrystusa Teresa odnajduje istotę chrześcijańskiego orędzia: kochać, cierpieć, modlić się i służyć. W środowisku własnej rodziny nauczyła się kochać Boga ponad wszystko. Zaś poczucie wyłącznej przynależności do Stwórcy sprawiło, że jej miłość bliźniego stała się głębsza i niezłomna. Pisze o tym w jednym z listów: «Kiedy kocham, to na zawsze. Karmelitanka nie zapomina nigdy. Ze swej małej celi towarzyszy wszystkim duszom, które pokochała w świecie» (list z sierpnia 1919 r.).
6. Żarliwa miłość budzi w Teresie pragnienie, by cierpieć z Jezusem i jak Jezus: «Cierpieć i kochać, jak Baranek Boży, który dźwiga grzechy świata» — pisze. Pragnie być niepokalaną hostią składaną w nieustannej ofierze za grzeszników. «Jesteśmy współodkupicielkami świata — pisze dalej — a odkupienie dusz nie może się dokonać bez krzyża» (list z września 1919 r.).
Młoda chilijska święta była nade wszystko duszą kontemplacyjną. Spędzała na modlitwie i adoracji długie godziny przed tabernakulum i u stóp krzyża w swojej celi, zanosząc prośby i ofiarowując się za odkupienie świata, wspomagając mocą Ducha działalność apostolską misjonarzy, a zwłaszcza kapłanów. «Karmelitanka jest siostrą kapłana» (list z 1919 r.). Rzecz jasna, życie kontemplacyjne na wzór Marii z Betanii nie zwalnia Teresy z obowiązku służenia jak Marta. W świecie, w którym ludzie walczą nieustannie, aby się wywyższyć, by posiadać i panować, ona uczy nas, że szczęście polega na pokornej służbie wszystkim, za przykładem Jezusa, który nie przyszedł, aby Mu służono, ale by służyć i by dać życie na okup za wielu (por. Mk 10, 45).
Dzisiaj św. Teresa «de Los Andes» jest nadal w wieczności orędowniczką niezliczonych braci i sióstr. Ta która znalazła niebo na ziemi, zaślubiając Jezusa, teraz ogląda Go w pełnym blasku, a stojąc tak blisko Niego, oręduje za tymi, którzy szukają światła Chrystusa.
7. «Pan jest moim pasterzem» (Ps 23 [22], 1).
Całe pokolenia uczniów, wyznawców, naśladowców Chrystusa w «starym» i w «nowym» świecie, na północy i południu, zwracają się do Tego, który jest Dobrym Pasterzem. Pasterzem dusz. Do tego, który nas odkupił przez krew swego krzyża. Który jest Światłością świata.
To w imieniu tych wszystkich pokoleń przemawiają dziś do nas dwie święte: Maria od św. Ignacego i Teresa «de Los Andes».
Dziękują Ojcu za «wszelką prawość i sprawiedliwość, i prawdę» (por. Ef 5, 9), które są owocem «Światłości w Chrystusie».
Tak, dziękują!
A jednocześnie głos ich przebija ciemności, które stale usiłują «ogarnąć» Światłość. Mówią więc do wszystkich zagrożonych ciemnością: «Zbudź się (…) i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus» (Ef 5,14).
Oto wielkopostne przesłanie dzisiejszej kanonizacji: Chrystus jest Światłością świata!
Kto idzie za Nim, «będzie miał światło życia».
opr. mg/mg
Copyright © by L’Osservatore Romano (5-6/1993) and Polish Bishops Conference
W Londynie – bł. Jana Nelsona, kapłana, który w roku 1576 przeprawił się przez kanał, ale niebawem został uwięziony. Długo namawiano go do odstępstwa. Spokojnie gotował się na męczeństwo, którego dostąpił w roku 1578.
oraz:
świętych męczenników Laurentyna, Ignacego i Celeryna, diakona (+ 280)
_________________________________________________________________________________________________
Chorzy nie żałują, że nie byli w Tajlandii
ks. Jan Kaczkowski
Wyobraźcie sobie, że jesteście w sytuacji granicznej. Ma miejsce wypadek albo dowiadujecie się o nieuleczalnej chorobie. Co by się stało priorytetem? – pyta ks. Jan Kaczkowski.
Nie dlatego to mówię, żeby straszyć, ale żeby ewentualnie państwa przygotować na sytuacje graniczne. Jakbyśmy sobie z nimi poradzili? Czy są jakieś sprawy, które macie niezałatwione? Czy jest ktoś, kogo powinniście przeprosić? Czy są jakieś relacje, które zaniedbaliście? Moi chorzy w hospicjum nie żałują tego, że nie byli na ekskluzywnych wczasach w Tajlandii, ale że nie zawalczyli o swoje relacje, o swoje dzieci, że całe życie byli skłóceni z najbliższymi, że nie przytulali się wystarczająco dużo.
Widzę ludzi, którym zawalił się świat
Ja się uwielbiam przytulać. Uczciwie żyję w celibacie, przysięgam. Nie ma nic gorszego niż łajdaczący się ksiądz. Ale bardzo lubię się przytulać. Patrzę na waszych duszpasterzy. Lubią się księża przytulać? Ksiądz proboszcz na bank, ksiądz prałat jest lekko zaskoczony, ale myślę, że on z tą swoją otwartością na pewno też, w bardzo odpowiedzialny sposób, lubi się przytulać. Bliskość, ciepło. To jest ważne. W dzisiejszej Ewangelii Chrystus mówi swoim sługom: “Idźcie i nauczajcie, nie wdziewajcie dwóch sukien, nie bierzcie nic z sobą w trzosie, tylko zaufajcie”. To jest też apel do nas.
Przecież nie zabezpieczymy się przed wszystkimi nieszczęściami, jakie mogą nas w życiu spotkać, zawczasu o nich myśląc. Jedynym naszym zabezpieczeniem jest zaufanie Panu Bogu. I nie mówię tego gołosłownie, ponieważ pracując w hospicjum,widzę ludzi, którzy są zderzeni, można powiedzieć, ze ścianą, którym w jednym momencie cały świat się zawalił. Też poważnie choruję, ale nie jestem bohaterem. Bohaterami byli ci, którzy mężnie znosili tortury w łagrach, którzy nie wydali gestapo tych, za których byli odpowiedzialni, czy ci, którzy mimo że ubecy ich męczyli w haniebny sposób, zachowali klasę. Ja jestem tylko chory.
Mój tato mówi – “kucani katolicy”
Wspominam o tym jedynie po to, by być bardziej wiarygodnym. O sytuacji granicznej nie mówię, bo tak sobie wymyśliłem, tylko dlatego, że zostałem w niej postawiony. Nie chciałbym być księdzem, który się nad sobą użala, który dramatyzuje: “tu mnie zabolało” albo “zostało mi mało czasu”. No i co z tego? Jeden ksiądz w tę czy inną stronę – świat się naprawdę nie zawali. Pytanie na dzisiaj: czy mimo kłopotów wymagam od siebie? Czy czuję się na tyle zgnębiony przez życie, że jestem zgryźliwy? Czy cały czas zwalam na sytuację, na system, na cokolwiek innego tylko po to, żeby od siebie nie wymagać? Bo kiedy mówimy o zatwardziałych grzesznikach, to zawsze sytuujemy ich gdzieś tam, a przecież zatwardziali grzesznicy to my.
Mój tata, który określa się jako osoba niewierząca (nie siedzę w jego sumieniu; on pewnie mnie trochę prowokuje), ma trzeźwe spojrzenie na Kościół. I mówi: gdybyście tak naprawdę wierzyli, że w komunii świętej obecny jest Chrystus, to byście wszyscy podczas Mszy świętej uczciwie padali na kolana. To on wymyślił nazwę “katolicy kucani”. Zobaczcie, często bywa tak, że nie chcemy się wyróżniać z tłumu, więc kucamy. Nie wierzymy na tyle, żeby uklęknąć. Boimy się pognieść spodnie albo podrzeć rajstopy, więc stosujemy dygnięcie kościelne. Strasznie głupie. Smutne. Albo jeżeli się żegnamy, to wygląda jak drapanie się po klacie, bo trochę nam głupio. I od tego się zaczyna. Od tych takich najprostszych gestów, od wiary, którą można wyznać gestem. Może tu jest przestrzeń do pracy?
Krzyczę, że jest inna rzeczywistość
Kiedyś, jeszcze daleko przed chorobą, szedłem do ołtarza, żeby odprawić Mszę świętą, a byłem wkurzony – zupełnie nie wiem na co, rozgoryczony, sfrustrowany. I przychodzę do ołtarza i mówię sobie: Johny, masz czelność sprawować Najświętszą Ofiarę i nie współcierpieć? Nie ofiarować siebie, nie wymagać od siebie? Chciałbyś być takim pluszowym księdzem, nieprawdziwym? Nie! Chcę od siebie wymagać na tyle, na ile mi Pan Bóg da sił. Dzisiaj bardziej niż kiedyś. Jestem chory, mam mało czasu, dlatego muszę robić rzeczy sensowne i dlatego będę szarpał rzeczywistość, starał się być czytelnym świadkiem. W wakacje pomieszkuję w Sopocie w moim rodzinnym domu przy Monte Cassino, tam jest pełno turystów.
Specjalnie idę trochę pod prąd i zawsze łażę w sutannie. Między innymi po to, by tą sutanną w niemy sposób krzyczeć, że jest inna rzeczywistość. Niech się patrzą jak na malowanego ptaka. Nie mam z tym żadnego problemu. W sutannie, w koloratce piję w jakimś ogródku piwo. Jeśli mam na to ochotę w Pucku, gdzie pracuję, też to robię. Gdybym usiadł po świecku, to byłoby coś dziwnego. Ludzie by się zastanawiali: dlaczego on się chowa? Nie mam nic do ukrycia. Muszę się przyznać do błędu, który do niedawna popełniałem. Wciąż powtarzałem, że chcę umrzeć godnie i z klasą… A potem poczytałem księdza Tischnera, który w czasie choroby (miał nowotwór krtani) na pytanie jak żyć i umierać, odpowiedział: “nieważne jak, ważne z Kim”.
Chodziło zapewne o relacje z najbliższymi: rodziną, przyjaciółmi, ale także, a może przede wszystkim, o relację z Bogiem, bo to “Kim” w podyktowanej przez Tischnera książce “Jak żyć?” napisane jest dużą literą. Tak bardzo chciałbym do końca siebie rozdawać. Nawet się kompletnie zniszczyć, kompletnie dla Pana Boga styrać. Dać sobą wytrzeć podłogę. Kryterium przynależności do Boga jest prawość. My, katolicy, wierzymy, że wraz ze śmiercią nie kończy się wszystko. Jeśli naprawdę kochamy, to nie przegramy.
***
Fragment pochodzi z najnowszej książki księdza Jana Kaczkowskiego “Grunt pod nogami”, którą możesz kupić w przedsprzedaży tylko na stronie Wydawnictwa WAM. Po wpisaniu kodu: GRUNTDEON, cena obniży się o 20%.
http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,896,chorzy-nie-zaluja-ze-nie-byli-w-tajlandii.html
_______________________________
Człowiek chce być doceniony, zauważony
Katarzyna Bosowska / slo
Człowiek chce być doceniony. Chce być zauważony. Chce być kochany. Często jednak zależy mu na tym tak bardzo, że zapomina o szacunku do samego siebie. Albo do innych.
Na dobrą sprawę bez znaczenia, bo efekt bywa podobny – gorączkowe domaganie się uwagi. Człowiek, który boi się, że traci autorytet, zaczyna miotać się pomiędzy swoimi uczuciami a tym, co dzieje się wokół niego. Widzi, że to, czego pragnie, nie ma odniesienia w jego rzeczywistości. Chce być ważny, a na ważności traci. Chce mieć autorytet, a staje się śmieszny.
Rodzic, który mówi dziecku, jakie ma być, a sam jest słaby i zgorzkniały. Nauczyciel, który przekazuje wiedzę, a sam niewiele poza nią reprezentuje. Sąsiad, na którego nigdy nie można liczyć, rodzeństwo prześladujące młodsze dziecko w rodzinie, koledzy w klasie, którzy upokarzają swoją ofiarę. Przyjaciel, który zawiódł, dziewczyna, która zdradziła…
I tyle wytłumaczeń, alibi na każdy możliwy temat: bo tak trudno być rodzicem, bo ta młodzież to patologia, bo nie ma co się wtrącać w cudze sprawy, bo młodszych trzeba uczyć się bronić, bo słabszych trzeba mobilizować. bo nie można tolerować czyichś wad, bo szkoda z nim być, skoro tylu fajnych chłopaków wokół. Niekończąca się opowieść.
Często nie widzimy, że odwracamy się od kogoś właśnie dlatego, żeby przypodobać się komuś innemu, na kim aktualnie bardziej nam zależy, kto ma akurat dziś lepsze notowania i może mi się przydać. Nie widzimy, że nie licząc się z uczuciami tych opuszczanych osób, tracimy szacunek i zaufanie. A je pozbawiamy wiary w drugiego człowieka. Nie zauważamy, że często z kimś jesteśmy, kolegujemy się czy przyjaźnimy tylko dlatego, że po prostu nam się to opłaca. Z różnych powodów. Nie chcemy widzieć, że bliscy i znajomi zaczynają nas już tylko tolerować.
Wtedy czujemy, że słabniemy. Że nasz obraz samych siebie zaczyna się zniekształcać. Pojawia się obawa, że maski opadną, ujawniając nasze oblicze klauna. Może właśnie wtedy zaczynamy robić z siebie pośmiewisko? Może to jest ten moment, gdy wolimy grać w komedii niż tragedii? Linia między jednym a drugim bywa jednak cienka. Łzy szybko zamieniają się w śmiech. Śmiech w łzy.
I po omacku szukamy nieznanych osób, którym moglibyśmy wmówić, jacy to jesteśmy wspaniali i godni szacunku, bo tylko one nic o nas nie wiedzą… Uśmiechamy się, czarujemy intelektem. Zmęczeni wracamy do domu. Najlepsze przedstawienie, gdy trwa zbyt długo – nuży… A u siebie? Zdejmujemy kostiumy. To bliskich obarczamy winą za swoje kłopoty, brak uznania, podziwu. Za brak miłości, troski, uwagi. To im pokazujemy, kim naprawdę jesteśmy, choć przecież już to wiedzą. Przestajemy się starać. Walczyć. Zabiegać. Pięknie wyglądać i pięknie mówić. Przestajemy być czarujący, mili i dobrzy. Nie ma przecież po co. Karty rozdane.
Nikt nie jest zwycięzcą w tej grze.
Uciekamy na zewnątrz. Często na zawsze. W swoje światy, hobby, nowe rodziny i religie. Nie rozumiemy, że powinniśmy zacząć od siebie. Bo najpierw oszukaliśmy siebie, a potem innych. Najpierw zawiedliśmy się na sobie, a potem na innych. Nie wiemy, że od siebie nie da się uciec.
Ale uciekamy, bo prościej zmieniać kostiumy niż swoje wnętrze.
Wiecej w książce: Życie po piciu – Katarzyna Bosowska
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,731,czlowiek-chce-byc-doceniony-zauwazony.html
_____________________________
Są w ludzkich duszach niewiarygodne tajemnice
Eduard Martin / slo
“Są w ludzkich duszach niewiarygodne tajemnice”, zaczął swoją opowieść psychiatra A.L, “i na jedną z nich chcę wskazać na przykładzie pewnej historii. W sąsiedztwie, obok małej willi, do której się wprowadziłem, mieszkała pewna starsza pani – bardzo zadbana starsza pani w bardzo zadbanej willi.
Czasami, kiedy pracowaliśmy każde w swoim ogrodzie, rozmawialiśmy ze sobą. Zamieniałem też z nią chętnie parę słów, kiedy spotykałem ją na ulicy albo w sklepie – była jak jedno z tych chodzących słoneczek, które zawsze człowieka ogrzewają.
Pani ta często opowiadała o swojej wnuczce, która – jak mówiła – studiuje medycynę i regularnie babcię odwiedza. Babcia żyła swoją wnuczką. Widywałem ją, jak w ogrodzie zrywała kwiaty do jej pokoju – oczywiście dziewczyna miała w wilii babci stale przygotowany na swoją wizytę pokój. Kiedy wnuczka wyjechała na staż do Ameryki, starsza pani czytała mi jej listy. Były to piękne listy.
– Panie doktorze, ma pan chwilkę czasu? Proszę posłuchać, co mi znowu pisze. Boję się, że się tam zakochała…
– Dlaczego miałaby się pani tego bać?
– Wtedy by tam zamieszkała i kto wie, kiedy bym ją znowu zobaczyła…
Słuchałem tych listów, stojąc przy płocie i popalając papierosa. Słuchałem chętnie. Zazdrościłem nawet starszej pani takiej wnuczki. Potrafiłem sobie wyobrazić, jak ta dziewczyna umie rozjaśnić jej starość.
Ja sam jestem starym kawalerem i żadnych listów od wnuczki nigdy nie dostanę.
Potem starsza pani zmarła.
I przyszła jej córka, aby rozporządzić tym, co matka po sobie zostawiła. Była to kobieta otyła, dostała w willi ataku woreczka żółciowego, wobec czego posłano po mnie.
Wdałem się z nią w rozmowę. Mówiłem z uznaniem o jej córce.
– Córka?
– Ta studentka medycyny, która studiuje w Ameryce.
– W Ameryce?
Otóż ta starsza pani, która zmarła, nie miała żadnej wnuczki.
A kiedy mówiła o córce, opowiadała mi o niej coś zupełnie innego niż to, czego się teraz dowiedziałem.
Córka była po raz trzeci rozwiedziona, podczas gdy według swej matki miała mieć tylko jednego męża – wie pan, mówiła, w naszych czasach jest to rzadkość – skończyła medycynę – ta rzeczywista córka nigdy jej nie skończyła, i tak dalej.
– Przykro mi, że nie bywałam u mamusi częściej – łkała ta otyła kobieta.
Ból uczłowiecza, przywraca ludzkie uczucia nawet tym, którzy ich normalnie nie doznają, ludzi o twardym sercu czyni bardziej ludzkimi… a silny atak woreczka żółciowego, jakiemu ta kobieta uległa, widocznie pomógł jej zrozumieć matczyną samotność.
Również samotność jest bólem. Również samotność jest chorobą.
Kobieta patrzyła tępo w ścianę. Biadała, że przez dwa lata była u matki tylko raz. Dzieci w ogóle nie miała, po poronieniu w wieku siedemnastu lat nie mogła ich już mieć, tak że babcia też nie mogła mieć żadnej wnuczki.
Ta babcia…
Wszystko to sobie wymarzyła. WSZYSTKO.
Przynosiła z ogrodu kwiaty do pokoju, który urządziła na przyjęcie nieistniejącej i nigdy nienarodzonej wnuczki. Pisała do siebie zamiast niej listy, tworzyła sobie w marzeniach jej życie, jej miłości. Była swoją wnuczką.
Tworzyła sobie w marzeniach życie swojej córki i cieszyła się nim. Czy była obłąkana?
Jako psychiatra mogę poświadczyć, że sprawiała wrażenie całkowicie normalne.
Była po prostu poetką. Zycie odmówiło jej wiele z tego, za czym tęskniła, ale ona potrafiła o te odmówione jej dary sama się postarać. I cieszyć się nimi, być nimi uszczęśliwiona.
Opowiedziałem tej kobiecie o jej matce. Płakała.
Znalazła listy, które starsza pani pisała do siebie i pokazywała je jako pisane przez studiującą w Ameryce wnuczkę.
Potem uprzątnęła wszystko z domu i sprzedała go.
Sprowadzili się do niego inni ludzie. Ale nie można ich było uważać za istoty, które przy spotkaniu opromieniają nasze życie.
Po pewnym czasie spotkałem niespodziewanie na ulicy ową kobietę, która miała wytworzoną w marzeniach swej matki córkę, i wstąpiliśmy na kawę.
– Myślę często o matce – powiedziała mi – i dałabym wszystko za to, aby to mogła być prawda, wie pan, to, co ona panu opowiadała.
Rozpłakała się…
Była sama, opuszczona, i nie była poetką. Jednakże miała w sobie coś z matki – tę rozpaczliwą tęsknotę za światem innym niż ten, który boli.
– Wie pan, gdybym teraz mogła któreś marzenie matki spełnić…
Jeszcze jest czas, mówiłem do siebie, jeszcze możemy spełnić marzenia swoich bliskich, poznać te marzenia. Dopóki możemy marzyć i swoje marzenia spełniać, zamieniając je w rzeczywistość, nie wszystko jest stracone.
Ta kobieta nie może już spełnić matczynego marzenia. Mogła. Matka byłaby szczęśliwa. I ona też.
Spełniając marzenia naszych bliźnich, zyskujemy szczęście. Jako psychiatra przekonałem się o tym niezliczoną ilość razy. Nie, to nie jest metafizyka, to jest wynik mojej klinicznej obserwacji w ciągu wieloletniej praktyki.
Warto zastanowić się nad tym, jak by nasi bliźni chcieli nas widzieć i jak nas widzą, jak by nas sobie wyobrażali, gdyby nas mogli sobie wymyślić.
Czy spełniamy ich wyobrażenia, te, którymi by się posłużyli, gdyby mogli nimi przemienić naszą istotę, gdyby mogli przemodelować nasze dusze?
Stale zastanawiamy się nad tym, jakich chcielibyśmy mieć naszych bliskich, a nie myślimy o tym, że jeśli my zbliżymy się do ich wymarzonego wyobrażenia o nas, to i oni zbliżą się do naszego wymarzonego wyobrażenia o nich.
Im bardziej będziemy spełniać cudze marzenia, tym bardziej zbliżymy się do spełnienia naszych własnych marzeń.
Tak, właśnie to jest istotne pytanie: Czym różnię się od wyobrażenia, które moi bliscy chcieliby widzieć spełnione w moim zachowaniu wobec nich? Czy też nie różnię się od niego – od tego niewypowiadanego i skrywanego wyobrażenia?
Bycie szczęśliwym nie jest czymś bardzo skomplikowanym.
Wystarczy tylko czynić szczęśliwymi tych wokół nas. Tylko? TYLKO. Na owym »tylko« polega wielka tajemnica życiowego powodzenia.
I myślę, że jeśli czynimy szczęśliwymi ludzi niewymyślonych, lecz rzeczywistych, nasze szczęście może być jeszcze większe, rozumniejsze – i zmierza w przyszłość”.
Więcej w książce: RADOŚCI DLA DUSZY – Eduard Martin
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,771,sa-w-ludzkich-duszach-niewiarygodne-tajemnice.html
____________________________
KSIĘGA SZCZĘŚCIA – Eduard Martin
Kiedy się człowiek wyciszy, bez trudu wpadnie na to, w jaki sposób można zrobić coś pięknego naszym bliskim.
Szczęście trudno zdefiniować. Nie zawsze wiemy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy może tylko zadowoleni, radośni. Skąd bierze się szczęście? Eduard Martin w kilkudziesięciu opowiadaniach pokazuje, jak można je osiągnąć prostymi, a jednocześnie mądrymi sposobami.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,771,sa-w-ludzkich-duszach-niewiarygodne-tajemnice.html
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,771,sa-w-ludzkich-duszach-niewiarygodne-tajemnice.html
Uśmiech, który uchronił przed śmiercią
Eduard Martin / slo
Przyjaciel zaprosił mnie na oblewanie swego doktoratu. Siedziało nas w restauracji chyba z dziesięciu i wznosiliśmy toast za toastem. Było tam kilku kolegów z uniwersytetu oraz starsza pani, jego cioteczna babcia. Mogła mieć około osiemdziesiątki, ale jej bystre oczy wydawały się młodsze niż oczy narzeczonej przyjaciela. Życzliwe i ciekawskie. Może znacie też takie oczy czarujących starszych pań.
Miała na ręce najpiękniejszą bransoletkę, jaką kiedykolwiek widziałem – była na niej secesyjna nimfa przeplatana brylantami i szmaragdami. Wartość bransoletki równała się cenie luksusowego samochodu, chociaż jej piękno znacznie tę cenę przewyższało. Był to jeden z tych przedmiotów, przy których, gdy tylko człowiek na nie spojrzy, oddaje cześć Stwórcy za to, że dał ludziom taki talent.
Starsza pani zauważyła, że przyglądam się jej bransoletce.
– Podoba się panu?
– Ładniejszego klejnotu jeszcze nie widziałem – odparłem.
– Pewnie pan sobie myśli – ta dopiero musi mieć masę pięknych kosztowności – uśmiechnęła się do mnie. – Ale to jest jedyny cenny klejnot, jaki posiadam.
Odpięła bransoletkę i położyła ją na stole.
– Zakładam ją raz na kilka lat. I dzisiaj wzięłam ją na tę uroczystą okazję.
Patrzyłem na wdzięczne linie bransoletki, na wijące się rzędy kamieni szlachetnych.
– Chciałby pan wiedzieć, jak weszłam w jej posiadanie?
Przytaknąłem. Prawdę mówiąc, oczekiwałem jakiejś romantycznej opowieści o zakochanym bogaczu, który ten klejnot złożył w hołdzie dla urody młodziutkiej cioci-babci, a potem, obiecując najpierw małżeństwo, wyruszył w siną dal albo na tamten świat.
– Miałam wówczas lat siedemnaście – powiedziała starsza pani i już byłem pewien, co będzie dalej. Ale to była inna opowieść.
– Miałam lat siedemnaście i byłam tak biedna, jak tylko dziewczyna może być. Moja mama po raz drugi wyszła za mąż, a ojczym chciał mnie jak najszybciej wyprawić z domu. Wysłali mnie więc do uzdrowiska, do hotelu, gdzie pracowałam jako kelnerka. Od rana do nocy biegałam z talerzami i szklankami, a wieczorami padałam na łóżko i zasypiałam. Nieraz jeszcze w sukience, gdyż nie zdążyłam nawet przebrać nocnej koszuli. Potem dostałam się do kawiarni, gdzie było już lepiej, chociaż tam także miałam mnóstwo pracy. Tylko czasami bywało lżej, zwłaszcza kiedy kuracjusze szli sobie na wody zdrojowe. Pewnego razu stałam przy drzwiach kuchni i obserwowałam salę, gdy weszła starsza pani – mówię starsza, no, prawdopodobnie była młodsza niż ja teraz… Jeszcze nigdy nie widziałam tak zrozpaczonego spojrzenia, jak u tej kobiety. Tak wyglądają oczy potępieńców w piekle na freskach kościoła, do którego chodziłam jako mała dziewczynka. Jej policzki były pełne czerwonych plam od płaczu, nie zdołała ich zakryć nawet gruba warstwa pudru.
Moja rozmówczyni upiła łyk kawy i spojrzała przed siebie, jakby znów zobaczyła tragiczną twarz tamtej kobiety.
– Nie miałam pojęcia o życiu. W ogóle nie przypuszczałam, co to znaczy być zrozpaczoną starszą panią. Ale było mi jej strasznie żal. Uśmiechnęłam się do niej. Wytrzeszczyła oczy. Tak dziwnie patrzy tylko człowiek, który nie liczy już na to, że ktokolwiek na tym świecie może się jeszcze do niego uśmiechnąć. Uśmiechnęłam się do niej ponownie, a potem zakłopotana prędko weszłam do kuchni. Kiedy wróciłam, starsza pani wpatrywała się nieruchomo w ścianę. Potem mrugnęła do mnie nieśmiało i było widać, że mnie bacznie obserwuje. Uśmiechnęłam się znowu i przyjęłam zamówienie. Kawę po wiedeńsku i szklaneczkę wody sodowej.
Ciocia-babcia mojego przyjaciela głaskała delikatnie bransoletkę koniuszkami palców.
– Przyniosłam jej kawę, a ona znów popatrzyła na ścianę. Sala była wyjątkowo pusta, siedziała w niej tylko ta pani, która piła małymi łyczkami swoją wiedenkę.
Narratorka zamilkła, odtwarzając w myślach dawne wspomnienie.
– Wiecie, ja nigdy nie miałam babci. A w tamtym momencie żywiłam wobec tej starszej kobiety jakieś rodzinne uczucie – jakbym była jej wnuczką, i bardzo mi przeszkadzało, że jest na świecie ktoś tak smutny jak ona. Chciałam jej powiedzieć coś pięknego, ale nie wiedziałam co, więc się do niej tylko uśmiechałam. Zobaczyłam, jak po jej wypudrowanych policzkach spływają łzy, niszcząc staranny makijaż.
Siedziała długo, już po wypiciu kawy. Potem skinęła na mnie, myślałam, że chce jeszcze coś zamówić. Ale ona zdjęła z nadgarstka bransoletkę i podała mi ją. “Dziś wieczorem chciałam ze sobą skończyć – zacharczała półszeptem – ja – ja już -ale pani…”. I teraz ona uśmiechnęła się do mnie. Pewnie powiecie, że kiedy zmęczona staruszka z rozmazanym makijażem uśmiecha się, to przypomina raczej maszkarę. Nic podobnego, spojrzała na mnie nagle tak jasno i wdzięcznie, jak jakiś anioł. Położyła na stole banknot i pokuśtykała z kawiarni lekko niczym gałązka, którą unosi wiatr. Nigdy nie sprzedałam tej bransoletki. Nigdy też nie spotkałam tej starszej pani i do dziś nie wiem, kim była. Wiem tylko, że ja, mała, głupia dziewczynka, ocaliłam jej życie.
Patrzyliśmy przez chwilę w milczeniu na bransoletkę, po czym nasza rozmówczyni wsunęła ją na cienki nadgarstek, który z powrotem znalazł się w objęciach powabnej nimfy.
– Wydaje się nam, że możemy na tym świecie tak niewiele – powiedziała ciocia-babcia – ale zapominamy, że możemy się do kogoś uśmiechnąć. I być może w ten sposób uchronić go przed śmiercią.
Wiecej w książce: ANIELSKIE OPOWIEŚCI DLA DUSZY – Eduard Martin
ANIELSKIE OPOWIEŚCI DLA DUSZY |
|
Audiobook na podstawie książki, składa się z krótkich historii, których narratorami są spotkani przez autora zwykli ludzie.
Opowiadają oni o ważnych dla siebie doświadczeniach, które diametralnie zmieniły ich życie i sprawiły, że nic nie było już potem takie samo. Mówią zarówno o wydarzeniach dramatycznych i bolesnych, związanych z cierpieniem, chorobą czy śmiercią bliskiej osoby, ale także o drobnych i codziennych sytuacjach, które tylko z pozoru nic nie znaczą. Dobre słowo, życzliwy gest, chwila rozmowy, jakiś list, jakieś spotkanie… – to tytułowe anielskie mgnienia, które nierzadko trudno nam zauważyć.
DEDYKOWANE
– tym, którym co pewien raz robi się ciemno na duszy, z życzeniem, aby nie zapominali, że każdy zmierzch przybliża człowieka do świtu;
– i tym, którzy opowiedzieli mi swoje przygody, a także tym, którzy na świecie obecni są już tylko we wspomnieniach albo w wydarzeniu, które się nie rozpłynęło…
E.M.P.
http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,57640,Anielskie-opowiesci-dla-duszy.htm?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul
_____________________________
Papież: W życiu najważniejsza jest zdolność do marzenia
KAI / kw
Franciszek w trakcie homilii do młodzieży (kubańskiej, podczas pielgrzymki na Kubę – przypisek SB) odłożył notatki na bok i zaczął mówić spontanicznie: “Mówcie o waszych marzeniach. Opowiadajcie, mówcie o wielkich sprawach, jakich pragniecie, bo najważniejsza jest zdolność do marzeń – a życie opuszcza cię w połowie drogi – tym większą drogę przebyłeś. A zatem przede wszystkim marzyć!”
Publikujemy pełny tekst papieskiego przemówienia.
Wy stoicie, a ja siedzę. Co za wstyd! Ale, wiecie dlaczego siedzę? Bo robiłem notatki z niektórych kwestii, o jakich mówił nasz kolega i o których chcę wam powiedzieć. Jedno słowo narzuciło się z całą mocą: marzyć. Pewien pisarz latynoamerykański powiedział, że my ludzie mamy dwoje oczu, jedno cielesne i jedno ze szkła. Okiem ciała widzimy to, na co patrzymy. Szkiełka okiem widzimy to, o czym marzymy. Piękne, prawda?
W obiektywizm życia musi wejść w zdolność do marzenia. A młody człowiek, który nie jest w stanie marzyć, ograniczony jest do samego siebie, zamknięty jest w sobie. Wszyscy marzą o rzeczach, które nigdy się nie wydarzą. Ale marz o nich, pragnij ich, poszukuj perspektyw, otwórz siebie. Otwórz się na rzeczy wielkie.
Nie wiem, czy na Kubie używane jest to słowo, ale my, Argentyńczycy mówimy “no te arrugues”, nie cofaj się, otwórz się. Otwórz się i marz. Marz, że świat może być z tobą inny. Marz, że jeśli dasz z siebie to, co najlepsze, przyczynisz się, by ten świat był inny. Nie zapominajcie o tym, by marzyć. Czasami dajecie się ponieść i marzycie zbytnio, a życie odcina wam drogę. To nie ważne. Marzcie.
I mówcie o waszych marzeniach. Opowiadajcie, mówcie o wielkich sprawach, jakich pragniecie, bo najważniejsza jest zdolność do marzeń – a życie opuszcza cię w połowie drogi – tym większą drogę przebyłeś. A zatem przede wszystkim marzyć.
Wypowiedziałeś małe zdanie, które napisałem tutaj, podczas wystąpienia, ale je podkreśliłem, i zrobiłem kilka notatek: abyśmy umieli przyjąć i zaakceptować tych, którzy myślą inaczej. Rzeczywiście, czasami jesteśmy zamknięci. Umieszczamy siebie w naszym małym światku: “Albo będzie tak, jak chcę albo nic z tego”.
Ale ty podszedłeś dalej: abyśmy nie zamykali się w koteriach ideologii lub religii, abyśmy mogli się rozwijać w obliczu indywidualizmu. Kiedy religia staje się koterią, traci to, co ma najlepsze, traci swoją istotę uwielbiania Boga, wiary w Boga. Jest kliką. Jest koterią słów, modlitw: “Ja jestem dobry, a ty zły”, nakazów moralnych. A kiedy mam moją ideologię, mój sposób myślenia, a ty masz swój, to zamykam się w tej koterii ideologii.
Otwarte serca, otwarte umysły. Jeśli myślisz o tym inaczej niż ja, dlaczego nie możemy o tym porozmawiać? Dlaczego zawsze kłócimy się o to, co nas dzieli, co nas różni? Dlaczego nie podajemy pomocnej dłoni w tym, co nas łączy? Musimy mieć odwagę, by porozmawiać o tym, co nas łączy. A następnie możemy mówić o tym, co jest przedmiotem odmiennego zapatrywania czy myślenia.
Ale trzeba rozmawiać a nie kłócić się, zamykać. Nie mówię “plotkować”, jak powiedziałeś. Ale jest to możliwe tylko wówczas, gdy potrafię porozmawiać o tym, co mam wspólnego z drugą osobą, o tym z jakiego powodu możemy ze sobą współpracować.
W Buenos Aires w pewnej nowej parafii, w rejonie bardzo ubogim grupa młodych studentów budowała lokale parafialne. A proboszcz zaprosił mnie, abym przybył kiedyś w sobotę i zapoznał się z nimi. Soboty i niedziele poświęcali na budowę.
Byli to chłopcy i dziewczęta studiujący na wyższych uczelniach. Poszedłem tam i zobaczyłem, a przedstawiono mi ich mniej więcej w ten sposób: “Ten to architekt – jest Żydem, a ten jest komunistą, ten z kolei praktykującym katolikiem, ten jest …”. Byli to różni ludzie, ale wszyscy pracowali razem dla wspólnego dobra. To się nazywa przyjaźń społeczna, poszukiwanie dobra wspólnego.
Wrogość społeczna niszczy. Rodzina ulega zniszczeniu przez wrogość. Kraj jest niszczony przez wrogość. Świat jest niszczony przez wrogość. Zaś największą wrogością jest wojna. Codziennie widzimy, że świat jest niszczony przez wojnę. Dlaczego nie potrafią usiąść i porozmawiać: “Cóż, negocjujmy. Co możemy robić wspólnie? W czym ustąpimy? Ale nie zabijajmy innych ludzi”.
Kiedy istnieje podział, jest też i śmierć. Jest to śmierć w duszy, bo zabijamy zdolność do jednoczenia. Zabijamy przyjaźń społeczną. O to was dziś proszę: bądźcie zdolni do tworzenia przyjaźni społecznej.
Jest jeszcze inne słowo, jakie powiedziałeś. Słowo nadzieja. Młodzi są nadzieją narodu. Słyszymy o tym wszędzie. Ale co to jest nadzieja? Czy znaczy to być optymistą? Nie, optymizm jest stanem umysłu. Jutro zbudzisz się z bólami wątroby i już nie jesteś optymistą, widzisz wszystko na czarno. Nadzieja jest czymś więcej. Nadzieję się przeżywa.
Nadzieja umie cierpieć, aby zrealizować projekt, potrafi się poświęcić. Czy potrafisz się poświęcić dla przyszłości, czy też chcesz po prostu żyć teraźniejszością, a ci co nadejdą niech sobie sami poradzą? Nadzieja jest owocna. Nadzieja daje życie. Czy jesteś zdolny do dawania życia, czy też staniesz się chłopakiem, czy dziewczyną duchowo bezpłodnym, niezdolnym do tworzenia życia dla innych, niezdolnym do tworzenia przyjaźni społecznej, niezdolnym do tworzenia ojczyzny, niezdolnym do tworzenia wielkości? Nadzieja jest owocna. Nadzieję daje się działając.
Chcę tutaj wspomnieć o problemie bardzo poważnym, jaki jest doświadczany w Europie, a mianowicie dużej liczbie młodych ludzi bez pracy. Są kraje, gdzie odsetek bezrobotnych młodych ludzi poniżej 25 roku życia wynosi 40 procent. Myślę o pewnym kraju. W innym kraju wynosi 47 procent, a w kolejnym 50 procent. To oczywiste, że naród, który nie troszczy się, by zapewnić pracę ludziom młodym, naród – a kiedy mówię naród, to nie mówię o rządach – cały naród, który nie dba o ludzi, aby ci młodzi ludzie pracowali, to taki naród nie ma przyszłości.
Młodzi ludzie stają się częścią kultury odrzucenia. A wszyscy wiemy, że dzisiaj, w tym imperium boga-pieniądza, rzeczy się wyrzuca i odrzuca się ludzi. Odrzucane są dzieci, bo ich się nie chce lub dlatego, że są zabijane przed swym narodzeniem. Odrzuca się starszych – mówię o świecie w ogóle – odrzuca się osoby starsze, ponieważ już nie produkują.
W niektórych krajach istnieje ustawa o eutanazji, ale w wielu innych jest eutanazja ukryta, niewidoczna. Odrzuca się młodych, ponieważ nie daje się im pracy. Co zatem pozostaje młodym bezrobotnym? Jeśli dany kraj nie wymyśla, jeśli naród nie znajduje możliwości pracy dla swoich młodych, to temu młodemu pozostaje jedynie albo uzależnienie albo samobójstwo, lub jeżdżenie po świecie w poszukiwaniu armii najeźdźców, by wywoływać wojny.
Ta kultura odrzucenia rani nas wszystkich, odbiera nam nadzieję. I o to właśnie prosiłeś dla ludzi młodych: chcemy nadziei. Nadziei, którą się żyje, która wymaga pracy i jest owocna. Wymaga ona od nas pracy i zachowuje nas od kultury odrzucenia. Ta nadzieja zwołuje wszystkich dlatego, że naród, który potrafi sam się zwoływać, by spojrzeć ku przyszłości i budować przyjaźń społeczną – jak powiedziałem, nawet jeśli myślimy inaczej – ten naród ma nadzieję.
A jeśli spotykam młodego człowieka bez nadziei – powiedziałem to już kiedyś – to taki młody człowiek jest “emerytem”. Są ludzie młodzi, którzy zdają się przechodzić na emeryturę w wieku 22 lat. Są młodzi ze smutkiem egzystencjalnym. Istnieją ludzie młodzi, którzy postawili swoje życie na podstawie defetyzmu. Istnieją ludzie młodzi, którzy narzekają. Są ludzie młodzi, którzy uciekają od życia.
Droga nadziei nie jest łatwa i nie można nią iść samotnie. Jest takie afrykańskie przysłowie, które mówi: “Jeśli chcesz iść szybko, idź sam, ale jeśli chcesz zajść daleko, idź w towarzystwie”. Chcę, abyście wy, młodzi Kubańczycy, nawet jeśli różnie myślicie, nawet jeśli macie różne punkty widzenia, szli wspólnie, razem, poszukując nadziei, poszukując przyszłości i szlachetności ojczyzny.
Zaczęliśmy od słowa “marzenie”, a chciałbym zakończyć innym wyrażeniem, jakie wypowiedziałeś, a którego często używam: kultura spotkania. Proszę was, nie dzielmy się między sobą. Idźmy razem, zjednoczeni, nawet jeśli myślimy inaczej, nawet jeśli inaczej odczuwamy. Ale jest coś, co jest od nas wznioślejsze – to wielkość naszego narodu, to wielkość naszej ojczyzny i to jest to piękno, ta słodka nadzieja ojczyzny, jaką musimy osiągnąć. Dziękuję.
Pozdrawiam was i życząc wam wszelkiego dobra, życząc wam … tego wszystkiego, o czym powiedziałem. Tego wam życzę. Będę się za was modlił. I proszę was o modlitwę za mnie. A jeśli ktoś z was jest niewierzący – i nie może się modlić, bo nie jest wierzący – to nich mi chociaż dobrze życzy. Niech was Bóg błogosławi, niech da wam przejść przez tę drogę nadziei ku kulturze spotkania, unikając owych koterii, o jakich wspomniał nasz kolega. I niech Bóg was wszystkich błogosławi.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/homilie-papiez-franciszek/art,75,papiez-w-zyciu-najwazniejsza-jest-zdolnosc-do-marzenia.html
____________________________
Nawracam się kilka razy dziennie. Codziennie
Szymon M. Żyśko
Nawracanie, powracanie czy przywracanie? Codziennie pytam siebie o to co dzieje się z moim życiem. Najszczęśliwszy jednak jestem wtedy gdy się odwracam – w stronę Boga.
W mojej wierze jest wiele prawd, które traktuje jako objawione. Czyli takie, których nie do końca rozumiem, nie do końca wiem jak przebiegają, bywają w ogóle obce mojej świadomości, ale wierny nauce Kościoła przyjmuje je sercem. Wiele z tych prawd nie wymaga wytłumaczenia. Szczególnie kiedy dzieją się pomiędzy Bogiem, a człowiekiem. Rozwój takich sytuacji jest wtedy podyktowany jedynie miłością, a każdy z nas jest tak różny. Miłość, którą obdarza nas Bóg nie jest zjawiskiem, które można sklasyfikować. Ponieważ każdego z nas Bóg kocha wyjątkowo i każdego też z nas najbardziej na świecie. W zetknięciu z taką potęgą zawieszam wszystkie swoje dociekania. Niemniej jednak na bazie własnych doświadczeń mogę opowiedzieć jak Bóg kocha mnie.
Prawdą, którą uznaję, ale której nie rozumiałem jest fakt, że człowiek musi nawracać się całe życie. To nie jest jakiś maksymalnie wysoki poziom zarezerwowany dla świętych. To poziom bardzo podstawowy dla każdego wierzącego w Jezusa. W moim życiu zaczęło się prawdziwe nawrócenie dopiero wtedy, kiedy nie wyznaczałem Bogu godziny spotkania, a pozwoliłem działać Jego łasce gdy On ją na mnie wylewa. Łaska Boża płynie szerokim strumieniem nieustannie, więc i nawracanie się powinno być nieustanne. Jak to zrobić? Mogę się nawracać z dalekiej trasy raz w roku. Powracać z miejsca gdzie osiadłem na laurach co kilka miesięcy. Mogę przywracać swój system wartości w każdą niedzielę, kiedy podczas Mszy znajduję wytchnienie od konsumpcyjnego środowiska jakie otacza mnie przez resztę tygodnia. Tylko wygląda to jak droga syna marnotrawnego. Przychodzę co jakiś czas po zasiłek łaski i idę go roztrwonić, decyduję sam, ale problemy rozwiązuję już wspólnie. Bo nie pomnażam danych mi talentów. Opieram swoje życie na jałmużnie bezzwrotnej lub w najlepszym wypadku oddaję tyle ile otrzymałem. Wewnątrz wiem, że konto Bożego miłosierdzia jest nieskończone, lecz dobry Ojciec to rodzic szczodry, ale też sprawiedliwy.
Poddałbym się złu gdybym twierdził, że muszę nawrócić się zmieniając pracę, środowisko, ludzi. Znowu sam. Tymczasem prawdziwe nawrócenie to codzienne zaproszenie Boga Ojca do swojego życia w każdej chwili. To odwrócenie. Ponieważ podejmując setki decyzji dziennie mam zawsze możliwość odwrócić się w stronę krzyża wiszącego na ścianie, a nade wszystko wiszącego w moim sercu. On powinien tam być. Odwracam się i pytam; a Ty Jezu co byś zrobił? Jak pomnożyć majątek miłości, który we mnie złożyłeś? Najważniejsze by nie mnożyć go dla siebie. To przedziwny dar, który dzieląc rodzimy. Nie ofiarowując go stajemy się duchowymi wysycaczami. Wyznawca Jezusa nie może chodzić przygnębiony, zrozpaczony, a nawet smutny! Mówi o tym papież Franciszek. Wtedy jesteśmy jak gąbka, która chłonie z innych, zarażamy ujemnym saldem ludzi dookoła. Wszędzie gdzie jestem otacza mnie świat, który potrzebuje mojego radosnego świadectwa życiem. Codzienne decyzje to szansa by być bliżej niego, podejmowane w pokorze prawdy: codziennie tak blisko i wciąż tak daleko od Ciebie, Panie.
W moim życiu nawrócenie to coś tak oczywistego jak codzienny posiłek, spotkania z ludźmi – oddychanie. Prawdziwego siebie znajduję w tej ciszy pomiędzy mną, a krzyżem. Tak jak na Golgocie, gdzie większe świadectwo dała światu milcząca Maryja pod krzyżem, niż setki nawróconych świadków Wielkiego Piątku klęczących na ulicach Jerozolimy. Nie ujmując ze świadectwa nikogo, kto poznał Boga w inny sposób. To są nasze spotkania, Mojżesza z żywym ogniem, Św. Pawła upadającego na ziemię, moje w zlaicyzowanym środowisku. Dalej wiedzie nas droga i nie idziemy już sami. Przedziwny Bóg, jeden w trzech osobach. Ten, którego spotykamy jako Jezusa, z którym idziemy później niesieni mocą jego Ducha. Ten, który jest też naszym celem – Dobry Ojciec. Jezus Chrystus Bóg i człowiek, wiszący, zmartwychwstały, katowany, przemieniony, nasz towarzysz, w którego oczach zawsze możemy się przejrzeć otoczeni miłością.
Tekst pochodzi z bloga Szymona M. Żyśko: symeon.blog.deon.pl
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1142,nawracam-sie-kilka-razy-dziennie-codziennie.html
_____________________________
Nawrócenie jest drogą do jedności chrześcijan
Libreria Editrice Vaticana
Drodzy bracia i siostry!
W Ewangelii dzisiejszej niedzieli rozbrzmiewają słowa, którymi Jezus rozpoczął głoszenie nauki w Galilei: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). I właśnie dziś, 25 stycznia, obchodzimy Wspomnienie Nawrócenia św. Pawła. Ten korzystny zbieg okoliczności — zwłaszcza w obecnym Roku św. Pawła — pozwala nam zrozumieć prawdziwe znaczenie ewangelicznego nawrócenia — metànoia — na podstawie doświadczenia Apostoła. Prawdę mówiąc w przypadku Pawła niektórzy wolą nie używać tego określenia, ponieważ — jak twierdzą — on już był wierzącym, wręcz gorliwym żydem, nie przeszedł zatem drogi od niewiary do wiary, od bożków do Boga, ani nie musiał porzucić wiary żydowskiej, by przylgnąć do Chrystusa. W rzeczywistości doświadczenie Apostoła może być wzorem każdego autentycznego nawrócenia chrześcijańskiego.
Nawrócenie Pawła zrodziło się ze spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem; to spotkanie radykalnie zmieniło jego życie. Na drodze do Damaszku Szaweł przeżył to, do czego wzywa Jezus w dzisiejszej Ewangelii: nawrócił się, ponieważ dzięki Bożemu światłu «uwierzył w Ewangelię». Jego i nasze nawrócenie polega na tym, by uwierzyć w umarłego i zmartwychwstałego Jezusa i otworzyć się na światło Jego Bożej łaski. Szaweł zrozumiał wówczas, że jego zbawienie nie było uzależnione od dobrych uczynków, których spełnienie nakazywało prawo, ale od tego, że Jezus umarł również za niego — prześladowcę — i zmartwychwstał. Ta prawda, która dzięki chrztowi oświeca egzystencję każdego chrześcijanina, zmienia kompletnie sposób, w jaki żyjemy. Nawrócić się znaczy, również dla każdego z nas, uwierzyć, że Jezus «wydał za mnie samego siebie», umierając na krzyżu (por. Ga 2, 20), zmartwychwstał i żyje ze mną i we mnie. Zawierzając mocy Jego przebaczenia, pozwalając, by On wziął mnie za rękę, mogę wydostać się z ruchomych piasków pychy i grzechu, kłamstwa i smutku, egoizmu i wszelkich fałszywych pewników, by poznać bogactwo Jego miłości i nim żyć.
Drodzy przyjaciele, wezwanie do nawrócenia, wzmocnione przez świadectwo św. Pawła, dziś, gdy kończy się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, ma szczególną wymowę, także w sensie ekumenicznym. Apostoł wskazuje nam, jaka powinna być nasza duchowa postawa, abyśmy mogli robić postępy na drodze do jedności. «Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonały, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa» (Flp 3, 12). Naturalnie my, chrześcijanie, nie osiągnęliśmy jeszcze pełnej jedności, która jest naszym celem, lecz jeśli pozwolimy Panu Jezusowi, by nas nieustannie nawracał, z pewnością nam się to uda. Niech Błogosławiona Dziewica Maryja, Matka jednego i świętego Kościoła, wyprosi dla nas dar prawdziwego nawrócenia, aby jak najszybciej urzeczywistniło się pragnienie Chrystusa: ut unum sint. Jej zawierzmy modlitewne spotkanie, któremu będę przewodniczył dziś po południu w bazylice św. Pawła za Murami i w którym wezmą udział jak co roku przedstawiciele Kościołów i Wspólnot kościelnych, istniejących w Rzymie.
Światowy Dzień Chorych na Trąd
Dziś przypada Światowy Dzień Chorych na Trąd, wprowadzony 55 lat temu przez Raoula Follereau. Kościół, naśladując Jezusa, otaczał zawsze szczególną troską osoby dotknięte tą chorobą, o czym świadczy również przesłanie, rozpowszechnione kilka dni temu przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Chorych i Służby Zdrowia. Cieszę się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych poprzez niedawno ogłoszoną deklarację Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka wezwała państwa do opieki nad chorymi na trąd i ich krewnymi. Ze swej strony zapewniam ich o modlitwie i jeszcze raz zachęcam do dalszej pracy wszystkich, którzy wraz z nimi walczą o pełne odzyskanie zdrowia i udaną integrację społeczną.
Nowy rok księżycowy
W różnych krajach Azji Wschodniej trwają przygotowania do obchodów nowego roku księżycowego. Życzę ich mieszkańcom, by świętowali w radości. Radość jest wyrazem życia w harmonii z samym sobą, a można to osiągnąć tylko poprzez życie w harmonii z Bogiem i Jego stworzeniem. Oby żywa radość panowała zawsze w sercach wszystkich obywateli tych drogich mi krajów i promieniowała na świat!
«Karawana Pokoju»
A teraz bardzo serdecznie pozdrawiam dzieci z rzymskiej Akcji Katolickiej oraz kilku rzymskich parafii i szkół, które zorganizowały tradycyjną «Karawanę Pokoju». Pozdrawiam Kardynała Wikariusza, który im towarzyszy. Drogie dzieci, dziękuję wam za wierność, z jaką angażujecie się na rzecz pokoju, co wyraża się nie tylko w słowach, ale poprzez wybory i przedsięwzięcia, o czym opowie wasza przedstawicielka — Mariam, która pochodzi z Erytrei, ale teraz jest rzymianką i będzie do was mówić. Oddaję jej teraz głos.
Po polsku:
Serdeczne pozdrowienie kieruję do Polaków. Obchodzimy dziś wspomnienie Nawrócenia św. Pawła Apostoła. W tym dniu szczególnie przemawia do nas wezwanie Chrystusa: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). Na drodze realizacji tego wezwania niech towarzyszy wszystkim Boża łaska i błogosławieństwo.
Benedykt XVI
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/benedykt-xvi/aniol-panski-benedykt-xvi/art,232,nawrocenie-jest-droga-do-jednosci-chrzescijan.html
_________________________
Zabiliśmy Boga
Piotr Żyłka
A nawet więcej – wciąż Go zabijamy. I nie robią tego “źli ludzie” i wrogowie Kościoła. To my Go zdradzamy. To my jesteśmy Jego nieprzyjaciółmi. Na nasze szczęście – On jest inny.
To nie jest jakiś heretycki wymysł ani próba przeprowadzenia terapii szokowej. Nie chodzi też o strasznie piekłem. Są to myśli zaczerpnięte z najnowszej książki biskupa Grzegorza Rysia. Książki, którą przeczytałem z zapartym tchem.
Są takie książki, które trzeba przeczytać. Nie dlatego, że ktoś nam tak mówi, ale dlatego by nie przegapić czegoś ważnego, czegoś, co może zmienić nasz sposób myślenia i życia. Moim zdaniem, jedną z takich książek jest właśnie “Skandal Miłosierdzia”.
Zła wiadomość
Bez znieczulenia, prosto z mostu, bez owijania w bawełnę – to pierwsze określenia, jakie przychodziły mi na myśl podczas lektury tej książki. Krakowski biskup nie stara się przedstawić uładzonej wizji świata. Nie chce zagłaskać czytelnika i powiedzieć mu, że jest dobrze, że Pan Bóg jest milutki i nie ma się czym przejmować.
Już na pierwszych stronach padają bardzo mocne słowa: “Jesteśmy zniewoleni. Jesteśmy mordercami. Jesteśmy kłamcami i gorszycielami. Zabijając Chrystusa, zabijamy samych siebie. To jest naprawdę zła nowina”. I dalej: “Nie jesteśmy ziomkami Pana Boga. Jesteśmy Jego nieprzyjaciółmi. Jesteśmy wrogami, nad których ranami On się pochyla”.
Autor nie zgadza się z – jakże częstym – szukaniem winnych wszędzie indziej, tylko nie w nas samych: “Za wszelkie zło gotowi jesteśmy momentalnie obciążyć świat. To świat jest zły, zgniły, złowrogi. Winni są politycy, media, masoni i cykliści”, pisze biskup Ryś, a dalej dodaje: “Biada wam, obłudni nauczyciele Pisma i faryzeusze – mówił przecież Jezus do ludzi pyszniących się własna wiarą – bo jesteście podobni do pobielanych grobów, które z zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i zgnilizny (Mt 23,27). Taka jest prawda o tobie, o mnie, o nas, o Kościele”. I jeszcze: “Żeby odejść od Boga wcale nie trzeba opuszczać Kościoła. Można tkwić w samym jego sercu, ale nie znać Chrystusa. Można zgubić się we własnym domu”.
Dobra wiadomość
Na szczęście Bóg jest inny. On nie myśli i nie działa tak jak człowiek: “Miłosierdzie pozostaje wielką tajemnicą Boga i wielkim skandalem w oczach ludzi. Zawiera w sobie to, z czym mamy największe trudności: współczucie, przebaczenie, nawrócenie. Nie stawia warunków, nie zna żadnych granic. Jest darmowe”.
Pisząc o Bożym Miłosierdziu, biskup Ryś wielokrotnie podkreśla, że człowiek nie zasłużył na nie, ale też dodaje, że nie jest ono adresowane tylko dla tych “dobrych, pobożnych i nawróconych”. Przecież, gdyby tak było, nie nazywalibyśmy go miłosierdziem.
“Bóg nie ma żadnych złudzeń co do naszej kondycji i stosunku, jaki do Niego żywimy. Pomimo tego przychodzi pielęgnować rany swoich wrogów. Przepaść nienawiści może zostać zasypana wyłącznie przez osobiście przeżyty moment, w którym otwierasz oczy i widzisz, że zachowałeś swoje życie tylko dzięki pomocy tego, któremu się sprzeciwiałeś, tego, którego wziąłeś za swojego wroga. Dzieje się tak bez żadnej własnej zasługi z naszej strony, a nawet bez prośby lub błagania”.
Dlaczego skandal?
O Bożym Miłosierdziu mówi się w ostatnich latach bardzo dużo. Niektórzy twierdzą, że nawet za dużo. Są tacy, którzy uważają, że, kładąc tak mocny nacisk na miłosierdzie, zapomina się o sprawiedliwości. Przecież nie może być tak, że Bóg traktuje tak samo dobrych i złych. To znowu jest nasz ludzki, ograniczony sposób myślenia.
“Na tym właśnie polega miłosierdzie ze strony Boga, że w swojej hojnej miłości przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Bóg wychodzi do nas, nie pytając się, czy najpierw się nawróciliśmy. Chrystus umarł za wszystkich ludzi na krzyżu nie w efekcie masowych nawróceń, lecz dlatego, że wszyscy jesteśmy grzesznikami. Między człowiekiem a Bogiem nie ma relacji sprawiedliwości, jest przymierze, zgodnie z którym ojciec kocha syna nie z powodu jego zasług, ale pomimo tego, że dziecko żadnych zasług wobec niego nie ma”.
Dlaczego biskup Ryś pisze o skandalu? Dobrze obrazuje to przytoczona przez niego historia o świętym Mikołaju, który, jeszcze zanim został biskupem, wręczył trzem prostytutkom po bryłce złota. I to wcale nie dlatego, że były grzecznymi dziewczynkami. Nie czekał aż się nawrócą i wejdą na dobrą drogę. Święty wiedział, że tylko pomagając tym dziewczynom – takim, jakimi są – da im szanse na to, aby się zmieniły.
Takich historii w “Skandalu Miłosierdzia” jest wiele. W książce znajdziemy bardzo ciekawe interpretacje opowieści biblijnych : m.in. Abrahama i Izaaka, Kaina i Abla, Jonasza i św. Piotra oraz przypowieści o synu marnotrawnym (albo raczej – jak proponuje krakowski hierarcha – o miłosiernym ojcu i dwóch synach).
To dopiero początek
Boże Miłosierdzie jest nie tylko faktem dającym wszystkim wielką nadzieję, ale również wezwaniem do przemiany naszego życia i przemiany naszego nastawienia do innych. “Jeżeli przed nawróceniem miłość może ci się wydawać tylko prawem, to po spotkaniu z wydarzeniem Miłości w doświadczeniu Bożego miłosierdzia, miłość staje się naturalną odpowiedzią na to, co darmo otrzymałeś wcześniej.”
Jesteśmy wezwani do naśladowania Boga – czyli do bycia miłosiernymi. Często nie mieści się nam to w głowach. Jak można kochać nieprzyjaciół, wybaczać tym, którzy nas skrzywdzili? Jak można chcieć pomagać wrogowi? Ale do tego właśnie jesteśmy zaproszeni.
Nie możemy tego zrobić sami, bo “w niewoli trzyma nas szatan. Z jego pęt, które zacisnęły się na nas szczelnie, musimy się oswobodzić, a mówiąc ściślej: musimy zostać wyswobodzeni!”. Autor wielokrotnie podkreśla, że Bóg sam przywraca nas do życia, że to nie nasza zasługa.
A to wszystko po to, by zacząć żyć naprawdę, by przestać oceniać innych, bo znamy przecież tylko małe fragmenty ich historii i problemów. Chodzi po prostu o to, byśmy się nawrócili. A co to znaczy według autora “Skandalu Miłosierdzia”? “Wyzwolenie człowieka do miłości – oto nawrócenie”.
Książka bp Grzegorza Rysia “Skandal miłosierdzia” >>zdobądź swój egzemplarz już za 16,99 zł
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,588,zabilismy-boga.html
______________________________
Pułapki asertywności
Maria Król-Fijewska / slo
Zacznę od osobistego świadectwa. Gdy w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przeczytałam po raz pierwszy o zachowaniach asertywnych, ogarnęła mnie entuzjastyczna radość. W tamtych czasach uwierało mnie, że często powstrzymuję się od powiedzenia wprost, co czuję i myślę, aby nie stracić czyjejś sympatii, nie urazić kogoś albo nie zezłościć.
Wiadomość, że istnieją zachowania, które pozwalają człowiekowi być w zgodzie ze sobą i jednocześnie blisko z innymi, że tych zachowań można się uczyć i że nauka taka przebiega z pełnym poszanowaniem godności klienta i jego prawa do bycia sobą – była naprawdę dobrą nowiną. Szybko okazało się, że tę palącą chęć i potrzebę – by z godnością, poszanowaniem praw innych i bez agresji jak najpełniej wyrazić siebie, pełnym głosem powiedzieć, co naprawdę chcę, lubię, czuję i myślę – ma wiele osób dookoła. Sytuacja społeczna końca lat osiemdziesiątych nadawała tej potrzebie dodatkowo ponadosobisty charakter.
Miałam przyjemność poprowadzić prawdopodobnie pierwszy w Polsce trening asertywności, a potem uczestniczyć w twórczej pracy grupy trenerów opracowujących i wdrażających nowe wówczas techniki zmiany zachowań. Wspólnie uczyliśmy się asertywności i pomagaliśmy sobie w rozwiązywaniu trudnych sytuacji zarówno klientów, jak i własnych, wszystko bowiem wypróbowywaliśmy na sobie. Przez następne lata wiele razy byłam świadkiem, jak ludzie się zmieniają: pod wpływem impulsów zaczerpniętych z treningów asertywności zaczynają wyrażać siebie, nawiązują z otoczeniem nowe relacje, realizują swoje potrzeby i marzenia. Widziałam też, czym jest asertywność w rodzinie. Choćby przez to, że w mojej własnej było i jest dwóch trenerów asertywności…
Dysponując opisanymi obserwacjami, chętnie przyjęłam propozycję, by dokonać refleksji krytycznej nad konsekwencjami wprowadzenia postawy asertywności w życie człowieka.
Jak to wyrazić?
Bycie sobą, świadomość swoich potrzeb, uczuć i myśli oraz ich wyrażanie stanowią sztandarowe cele zdrowego rozwoju człowieka w myśl założeń psychologii humanistycznej. Intuicja psychologiczna, a następnie doświadczenie pracy z pacjentami podyktowało terapeutom tego nurtu przekonanie, że miłość do drugiego człowieka może płynąć tylko z “obfitego źródła”, czyli od człowieka, który sam obdarza siebie zaufaniem, życzliwością i troską. Wiele osób – jeśli nie wszyscy – co najmniej w jakimś okresie swojego życia rozmija się ze sobą: aby przypodobać się rówieśnikom, spełnić oczekiwania rodziców, zrealizować uwewnętrznione przekonania na własny temat, być w zgodzie z przyjętymi normami.
To rozminięcie się ze sobą ma poważne skutki. Powoduje, że człowiek staje się zagubiony, pełen wątpliwości, odcięty od naturalnej busoli postępowania, jaką są jego własne uczucia, myśli i potrzeby. Wskazówek do życia poszukuje na zewnątrz, nie ufa samemu sobie. Robi wrażenie ryby bez wody -kogoś pozbawionego naturalnego środowiska. Niech jednak trafi na prawdę o sobie, niech odkryje jakąś prawdziwą potrzebę czy uczucie, niech powie nagle z akcentem odkrycia: “Przecież tak naprawdę to ja nigdy nie lubiłem…” albo: “Zawsze chciałem…”, wówczas ujrzymy inną osobę – nagle prawdziwą, pełną blasku, energii, pana na swoich włościach.
Jednak odkrycie wewnętrznej prawdy o sobie – co się lubi, czego się nie lubi, czego się pragnie – stawiać może człowieka w obliczu konfrontacji. Trzeba to zwykle komuś zakomunikować, komuś, kto przyzwyczaił się do innej prawdy o nas albo dla kogo ta inna prawda o nas – a raczej nieprawda – stała się wygodna. W grze różnych interesów, jaką jest życie między ludźmi, wyrazistość czyichś pragnień prowadzi do konfrontacji, choć niekoniecznie do walki. I w tym miejscu przydaje się asertywność, czyli odpowiedź na pytanie “Jak to wyrazić?”. Odpowiedź zorganizowana w system zasad, odnoszących się do szczegółowych sytuacji życiowych. Jak to wyrazić, by jednoznacznie stwierdzić prawdę o sobie, a jednocześnie nie wyzwać drugiej osoby do walki ani jej nie zranić?
Oprócz praktycznej życiowo porady asertywność ofiaruje niepewnemu jeszcze swoich racji człowiekowi drugi prezent: wspiera go w przekonaniu, że ma on prawo wyrażać siebie. W sposób odpowiedzialny, liczący się z konsekwencjami dla siebie czy otoczenia, każdy ma prawo wybrać własną drogę, zarządzić życiem zgodnie ze swoimi potrzebami, uczuciami i wartościami. Nawet jeśli innym się to nie podoba, jest to w porządku.
Może dlatego właśnie, że asertywność ofiarowuje użytkownikowi i wsparcie moralne (“Masz prawo”), i rozstrzygnięcia praktyczne, pewna liczba asertywnościowych neofitów wpada w “pułapkę wiary” i zaczyna traktować asertywność jako wartość samą w sobie, a zasady zachowań asertywnych niemal jak nakazy religijne. Chcą, żeby wszystko w ich życiu było “asertywne” – czyli konkretne, bezpośrednie, jasno wyrażone komunikatami typu “ja”, zgodne z aktualnymi uczuciami, wybrane w dorosły sposób za pomocą decyzji. Martwią się i oskarżają, gdy nie są wystarczająco asertywni, oceniają innych pod kątem ich asertywności. Powoli z uwalniającego kiedyś zdania “Mam prawo być asertywny” robi się nakaz “Asertywność to mój obowiązek”, a czasem nawet “Asertywność to mój moralny obowiązek”.
Niebezpieczeństwa asertywności w skrajnym ujęciu
Dlaczego to się nie udaje? Dlaczego nie można wszystkich sytuacji życiowych rozstrzygać stanowczym asertywnym cięciem, dorosłą decyzją? Dotykamy tu natury człowieka. Wygląda na to, że do zdrowego życia potrzebujemy różnych klimatów komunikacyjnych i emocjonalnych – czasem bycia w pełni odpowiedzialnymi dorosłymi, czasem oddającymi się przyjemnościom i zabawie dziećmi, kiedy indziej jeszcze ferującymi mądre wyroki autorytetami. Próba narzucenia sobie na stałe jakiejś jednej i do tego obowiązkowej formuły bycia z innymi powoduje, że człowiek usycha – poszukując prawdziwości, staje się nieprawdziwy.
Inne niebezpieczeństwo, związane z chęcią bycia asertywnym “w stu procentach”, wiąże się z nadmierną koncentracją na sobie. Ludzie, którzy kiedyś zbyt rzadko wyrażali własne opinie i uczucia, teraz chcą w każdym momencie zaznaczać swoją osobę, dlatego też nieprzerwanie pytają siebie samych: “Czy ja na pewno tego chcę?”; “Czy ja to naprawdę lubię?”. To naturalny proces zmiany, kiedy człowiek początkowo przesadza w gorliwości, dzięki czemu skuteczniej uczy się czegoś nowego. Ważne jest jedynie, by nie utknąć w tym punkcie na stałe. Byłby to bowiem kolejny pancerz, przeszkoda w elastycznym funkcjonowaniu wewnętrznym i zewnętrznym. I znowu refleksja dotycząca natury człowieka: jak się wydaje, pojedyncze akty zachowań niezgodnych z własnymi chęciami czy uczuciami, o ile nie dotyczą spraw życiowo najistotniejszych, nie wyrządzają ludziom znaczącej szkody. Szkodę przynosi dopiero chroniczne odchodzenie od siebie w określonych sytuacjach, ponieważ stoi za tym jakaś niemożność, niewola. Asertywność, pomagając wyrwać się z niewoli podporządkowania pewnym ludziom i sytuacjom, nie powinna stać się nowym ograniczeniem.
Po latach doświadczeń wiemy już, czym asertywność nie jest. Nie jest wartością autonomiczną, prawem moralnym ani wewnętrznym obowiązkiem. Obsadzanie jej w tej roli zubaża nasze życie i szkodzi rozwojowi. A jak asertywność wpływa na nasze więzi z ludźmi? Generalnie pozytywnie – pozwala lepiej się rozumieć i szybciej przezwyciężać konflikty, rozbraja opory i rozświetla niejasności. Jak wszędzie, i tu istnieją jednak zagrożenia.
Najbardziej asertywna osoba pośród moich znajomych jest jednocześnie największym samotnikiem. Trzyma się siebie tak mocno -“O tej porze chcę już być w domu”, “Tędy nie lubię chodzić”, “Takiej muzyki nie słucham” – że niewiele jest miejsca dla tych, którzy chcieliby do niej dołączyć. Wybór własnych potrzeb kosztem więzi z innymi jest dla niektórych osób jedyną możliwą formą przetrwania w świecie, który kiedyś okazał się dla nich bardzo raniący. W tym wypadku asertywność pomaga zbudować mur, który skutecznie chroni, ale i skutecznie oddziela.
I wreszcie istnieją osoby, które wykorzystują swoją sprawność w budowaniu asertywnej komunikacji do dominowania mniej wyedukowanego otoczenia. Jeśli tylko ja potrafię swobodnie wyrażać moje potrzeby i uczucia i tylko ja potrafię bronić mojego zdania, to jest duże prawdopodobieństwo, że tylko moje potrzeby, uczucia i opinie będą w danej grupie respektowane.
Pomoc w trudnych sytuacjach
Chcę podkreślić, że piszę ten tekst nie tylko jako długoletni trener i superwizor asertywności i jej zwolenniczka, ale też osoba, która w swoim życiu wiele skorzystała dzięki asertywnym zachowaniom. I nie chcę wcale powiedzieć, że umiejętności asertywne są groźne i człowiekowi niepotrzebne. Wręcz przeciwnie: potrzebne, bardzo, ale nie w pojedynkę. Nie jako jedyna recepta na ostateczny kształt relacji. Poszukując bardziej uniwersalnej formuły stosunków interpersonalnych, chciałabym z jednej strony podzielić się moją zasadą bezpiecznego i ograniczonego używania asertywności, z drugiej zastanowić się, co mogłoby stanowić istotne dopełnienie postawy asertywnej.
W moim przekonaniu bezpieczna asertywność to po prostu asertywność ograniczona, czyli potraktowana jako sposób na trudne sytuacje. W łatwych sytuacjach, gdy nie kneblują nas wewnętrzne obawy, a wokół mamy ludzi życzliwych i zainteresowanych zrozumieniem nas – wystarczy prawdopodobnie być otwartym i pełnym dobrej woli. Gdy jednak mam do czynienia z ludźmi, których interes osobisty jest odmienny od mojego, którzy w danym momencie nie są zainteresowani rozumieniem mnie i dodatkowo jeśli rzecz taką robię po raz pierwszy, wówczas mogę (nie muszę) wypróbować (a nuż się przyda) formułę asertywności. W tym ujęciu asertywność to nie ideologia kontaktów interpersonalnych, ale pomoc w trudnych sytuacjach. I nie przesadzę, gdy powiem, że setki razy byłam świadkiem, jak opracowanie asertywnej reakcji i jej zastosowanie pomogło człowiekowi uratować zdrowie psychiczne, a czasem nawet fizyczne, jak też interesy materialne.
Gdyby jednak pomyśleć o asertywności szerzej, nie jako o doraźnym sposobie zachowania, ale o generalnej postawie interpersonalnej – rodzi się pytanie, co mogłoby stanowić jej dopełnienie, pomagające przezwyciężyć opisywane wyżej pułapki? Po pierwsze, nastawienie na rozumienie drugiej osoby. Nie jest to wcale takie powszechne, jakby się pozornie wydawało. To kosztowna inwestycja interpersonalna, która wychyla mnie w kierunku partnera kontaktu, tworzy więzi i może równoważyć asertywnościowe nastawienie ku sobie. Po drugie, bezinteresowna, za darmo udzielona życzliwość. To też jest nastawienie uprzednie, zanim się spotkamy. Zaczynasz ze mną spotkanie, mając już na koncie zgromadzony przeze mnie dla ciebie kapitał przychylności. Skąd wezmę ten kapitał? Z własnego serca, “z obfitego źródła”.
I tak na zakończenie wracamy do początku naszych rozważań, a jednocześnie dotykamy nowego wątku: procesualnego, cyrkularnego charakteru rozwoju człowieka. Przypomnijmy: zagubiony, zdystansowany wobec siebie człowiek odnajduje własne uczucia, potrzeby, myśli. Chcąc je wyrażać, korzysta z asertywności. Choć, być może, wpada w różne pułapki, jednak skutecznie realizuje swoje potrzeby. Uczy się pewności siebie, wiary w swoją siłę. Zaczyna sobie ufać, szanować i lubić. Nie musi się już tak bronić, ponieważ czuje się silny. Ma w sobie “obfite źródło”, z którego czerpie bezinteresowną sympatię dla innych, będącą odbiciem życzliwości dla siebie. I tak dalej…
Czy ten pozytywny proces przebiega automatycznie? Czy zawsze “pułapki asertywności” są tylko dziecięcymi chorobami neofity, z których i tak z czasem wyrośnie? Czy coś jeszcze, coś spoza tego układu, jest potrzebne, żeby to wszystko tak dobrze poszło? Zostawiam Państwa z tymi pytaniami.
Maria Król-Fijewska (ur. 1952), psycholog kliniczny, psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu grupowego, współzałożycielka Ośrodka Litra. Opublikowała między innymi: Stanowczo, łagodnie, bez lęku; Trening asertywności.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,472,pulapki-asertywnosci.html
___________________________
Codzienny rachunek sumienia
Rachunek sumienia odprawiamy przynajmniej przed przystąpieniem do sakramentu pokuty i pojednania. Św. Ignacy Loyola zachęca jednak, by uczynić go codzienną praktyką. On sam bardzo często badał swoje serce, nawet co godzinę (zapewne bardzo zwięźle). Źródłem jego swoistej „obsesji refleksyjności” nie był chorobliwy lęk czy chore poczucie winy, lecz fascynacja ofiarowaną miłością. Ignacy Loyola, wielki mistyk i człowiek apostolskiego czynu, odczuwał głęboką potrzebę zanurzania się w miłości Trójcy Świętej, dziękowania za nią i sprawdzania, czy w minionym czasie (godzinie, dniu) działał zgodnie z duchem Miłości. Za uchybienia od razu przepraszał, postanawiał poprawę i prosił o umocnienie. W Ćwiczeniach duchownych św. Ignacy Loyola proponuje pięć punktów rachunku sumienia, które staną się kanwą naszych obecnych rozważań (ĆD, 43).
Dziękować Bogu, Panu naszemu, za otrzymane dobrodziejstwa
Dziękowanie Bogu za dary jest rzeczą godną i sprawiedliwą. Nakazuje to rozum i odruch serca. W Piśmie Świętym często spotykamy modlitwę dziękczynienia. Zachęca ono też do bycia wdzięcznym. W Księdze Tobiasza czytamy: Wtedy [Rafał] poprosił ich obu na bok i rzekł do nich: „Uwielbiajcie Boga i wysławiajcie Go przed wszystkimi żyjącymi za dobrodziejstwa, jakie wyświadczył wam – w celu uwielbienia i wysławiania Jego imienia. Ogłaszajcie przed wszystkimi ludźmi dzieła Boże, jak są godne uwielbienia, i nie wahajcie się wyrażać Mu wdzięczności” (Tb 12, 6). Uprzytomnienie sobie wszystkich Bożych dobrodziejstw nie jest zadaniem łatwym. W pełnym zakresie jest to nawet niewykonalne. W księdze Mądrości Syracha czytamy: Nie jest dane świętym Pana, by mogli opowiedzieć wszystkie godne podziwu dzieła Jego, które Pan Wszechmocny utwierdził, aby wszystko mocno stanęło ku Jego chwale. […] Jakże godne ukochania są wszystkie Jego dzieła, i zaledwie iskierką są te, które poznajemy (Syr 42, 17, 22).
Niewątpliwie wszyscy i nieustannie mamy wiele powodów, by odczuwać wdzięczność wobec Boga, a mimo to (sami z siebie) rzadko dziękujemy. Potrzebujemy zachęty, a także takiej refleksji, która usuwa to, co utrudnia i blokuje bycie wdzięcznym. Trudno jest dziękować, gdy przykładowo życie jawi się komuś jedynie jako ciężar i pasmo udręk. Nie jest to rzadka sytuacja. Odmienić ją może cierpliwe nasycanie się widokiem nie tylko Jezusa ukrzyżowanego, ale i chwalebnie zmartwychwstałego! Trzeba wystarczająco długo i często wpatrywać się w swą wieczną chwałę, by móc szczerze wyznać wraz ze św. Pawłem: Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić (Rz 8, 18).
W dziękczynieniu otwierającym rachunek sumienia bardzo ważne jest, by uświadomić sobie te najświeższe, dzisiejsze przejawy Bożej dobroci. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by przypomnieć sobie również dawne dary, zwłaszcza jeśli ich wymowa pobudza nas do wdzięczności. Dawne dzieła Boga na równi z dzisiaj otrzymanymi dobrami i treścią eschatologicznych obietnic stanowią o sensie naszego życia i świadczą o miłości Boga. W przywoływaniu Bożych darów należy zatem zachować wolność i szerokość spojrzenia. Ważne jest, byśmy pielęgnowali w sobie ducha wyczulenia na Bożą miłość, która dociera do nas zewsząd: z przeszłości, z przyszłości i z wydarzeń dnia dzisiejszego. Potwierdzeniem tego, że jesteśmy naprawdę uważnymi odbiorcami Bożej miłości, jest wdzięczność oraz radość istnienia. Taki rodzaj istnienia, takie żywione przez nas uczucia są chwałą i radością samego Boga. Stwórca raduje się tym, że potrafimy przyjąć Jego pełen dobroci i miłości zamysł wobec nas!
Dobrze jest mieć pewne utarte ścieżki, którymi postępując dochodzimy do dziękowania Bogu i rozradowania się w Nim. Oto parę wskazówek: postaram się zauważyć, jak wspaniale pomyślał Bóg moje ciało. Zdam sobie sprawę z tego, ile to usług oddały mi sprawnie działające nogi, palce u rąk, oczy, uszy, dotyk, smak. Jak cenna jest ta duchowa zdolność pragnienia i miłowania. Potrafię też rozumieć rzeczywistość i pamiętać tyle spraw, dawnych i najświeższych. Oczywiście, trudniej jest dziękować, gdy doznajemy uszczerbku na zdrowiu.
Ileż powodów do wdzięczności można znaleźć niezależnie od pogody i humoru, gdy myślimy o Bożym Objawieniu i wierze. Olśniewa nas ogrom darów i miłości Boga, gdy przez chwilę zatrzymujemy się przy jednym czy paru artykułach wiary z „Credo” lub gdy w „Ojcze nasz” zauważamy nie tylko siedem próśb, ale i gotowość Ojca (Abba) do wielkich obdarowań! Podobnie możemy odczytać (innym razem) „Pozdrowienie Anielskie”, czyli „Zdrowaś Maryjo”. Dary i powody do wdzięczności znajdziemy także w przemodlonym dziś (czy ostatnio) słowie Bożym itp. Zawsze aktualnym powodem do wdzięcznego rozradowania się jest także to, że od niedawna istniejemy i zawsze będziemy istnieć jako przybrane dzieci Ojca przedwiecznego (por. 1 J 3, 1nn). Jakim uroczym i stałym powodem do wdzięczności jest woda – czysta i pokorna, a także słońce, które zawsze (nawet zza chmur) świeci i ogrzewa!
„We wszystkich rzeczach śpi olśnienie świeże – powiedział G.M. Hopkins SJ. – Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga. Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków; wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą – na nas. […] W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże”. Z upływem lat to olśnienie nie musi przygasać pod presją cierpienia i przemijania, skoro coraz bliższa staje się perspektywa wiecznej pełni w Bogu…
Jest jeszcze jeden prosty i skuteczny sposób unaocznienia sobie miłości Boga widocznej w Jego działaniu, w darach. Zadajemy jedno czy parę prostych pytań: Co dobrego dziś mnie spotkało? Kto był dziś dla mnie dobry? Kto i czym dziś mnie obdarował? Ile osób trudziło się dzisiaj dla mnie, bym miał jedzenie, ciepłą i zimną wodę, dostęp do wiedzy i dóbr kultury czy godziwej rozrywki? Co Bóg uczynił dziś dla mnie; jak mnie miłował? Jak Bóg pracował dziś dla mnie? Niezwykle inspirujące bywają też pytania: Co Bóg mówił do mnie w ciągu całego dnia? W jakim zdaniu wyraża się ten Jego „komunikat”? Jak najkrócej mogę wyrazić to orędzie, z którym Bóg niezmiennie i nieustannie zwraca się do mnie – wprost lub pośrednio, w głębi serca lub przez innych, w bogactwach Ziemi i w Piśmie Świętym?
Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz
Być może dziwi nas to zalecenie jako stały punkt codziennego rachunku sumienia. Człowiek sam z siebie nie pozna istoty swego grzechu ani nie wyrwie się z grzesznego pędu swej skażonej natury. Tonący w bagnie sam się z niego nie wydostanie. Z grzechami – z ich poznaniem i przezwyciężaniem – jest podobnie. To w tym obszarze bodaj najbardziej sprawdzają się słowa Jezusa: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15, 5). Bóg zaś zawsze nas wysłuchuje, gdy szczerze prosimy: Zbadaj mnie, Boże, i poznaj me serce; doświadcz i poznaj moje troski, i zobacz, czy jestem na drodze nieprawej, a skieruj mnie na drogę odwieczną! (Ps 139, 23-24). Doprawdy, bylibyśmy naiwni, mniemając, że własne grzechy łatwo można poznać. Rodzaj Bożej przestrogi pobrzmiewa w retorycznym pytaniu psalmisty: Kto jednak dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swojego sługę (Ps 19, 13-14). Podobną myśl spotykamy w Psalmie 36: Nieprawość mówi do bezbożnika w gębi jego serca; bojaźni Boga nie ma przed jego oczyma. Bo jego własne oczy [zbyt] mu schlebiają, by znaleźć swą winę i ją znienawidzić (Ps 36, 2-3).
Są takie sfery ludzkich pragnień, decyzji i motywów działania, które jawią się w całej prawdzie dopiero wtedy, gdy pada na nie światło bardziej intensywne. Jego dawcą jest Bóg. O przymnożenie takiego światła trzeba zatem wytrwale prosić. Ludzkie sposoby odsłaniania skażeń natury – to za mało! Metody wypracowane przez psychologię oddają cenne usługi w docieraniu do prawdy o złożonych i nieprzejrzystych motywach ludzkich działań, jednak najcenniejsza i rozstrzygająca pomoc – ku poznaniu, wyzwoleniu i przemianie – przychodzi od Boga i jest darem. To sam Duch Święty, dawca wszelkich darów, sprawia, że w sanktuarium osoby robi się widno jak w pokoju oświetlonym promieniami słońca.
Nie powinniśmy się niepokoić o to, czy wszystko poznajemy w sobie tak, jak należy. Duch Święty wie najlepiej, jak i kiedy odsłaniać nam całą prawdę o wewnętrznym rozdwojeniu i grzeszności. W Jego przyjaznym świetle uznajemy, że są w nas jakby dwa centra osobowe. Nie są one równorzędne, ale na tyle wyraźne, że za św. Pawłem mówimy o przeciwstawnych dążeniach człowieka starego i nowego, cielesnego i duchowego (por. Rz 7, 14-25). Po uświadomieniu sobie szokującej prawdy o naszym wewnętrznym rozdwojeniu i sprzecznych dążeniach nasz trud poznawczy nie kończy się, ale dopiero się zaczyna. Co dzień trzeba być gotowym poznać i uznać prawdę o grzesznej tendencji, która stale jest w pogotowiu, by wytrącić nas z ukierunkowania ku Bogu (i ludziom) w miłości i zaufaniu. Niestety, dla ochrony własnej wygody i przyjemności potrafimy dokonywać różnych manewrów maskujących rzeczywiste motywy i cele naszych działań. Posuwamy się także, według dosadnego określenia Karla Rahnera SJ, nawet do „fałszerstw moralnych”, udając przy tym, że wszystko jest w porządku.
Po grzechu pierworodnym w sercu człowieka pozostały duże przestrzenie, którymi włada logika Księcia ciemności. Nieraz przez całe lata bez wahania podejmujemy decyzje, które sprawiają, że oddalamy się od Pana. Dzieje się tak dlatego, że pracuje w nas coś, co można by nazwać grzechem fundamentalnym bądź korzeniem wszystkich innych grzechów. Niektórzy psychologowie widzą w dręczącym człowieka poczuciu winy jedynie coś chorobliwego i obiecują, że czysto ludzką perswazją można się uwolnić od tego poczucia i od bólu psychiczno-duchowego. W rzeczywistości dopiero uważne wsłuchiwanie się w słowo Boże i współpraca z Duchem Jezusa owocują uwolnieniem od poczucia winy, zarówno tego chorego, jak i zdrowego. Bóg leczy rany zadane przez grzech.
Druga część prośby: o zdecydowane „odrzucenie swych grzechów” jest dla nas być może bardziej oczywista. W końcu widać, jak nieskuteczne bywają nasze postanowienia poprawy. Są takie rodzaje grzechów, od których nie potrafimy się uwolnić, choć za nie żałujemy. Nierzadko też zniechęcamy się, gdy nie znajdujemy dość siły i zdecydowania, by skutecznie zerwać z takim czy innym grzesznym przywiązaniem. Św. Ignacy wyraźnie podpowiada nam, co należy czynić i w kim jest nadzieja! Należy prosić, a Bóg w odpowiedzi na naszą szczerą i wytrwałą prośbę da nam moc do przeciwstawienia się zniewalającej sile grzechu. Ta pokornie powtarzana prośba ma i tę zaletę, iż stale przypomina nam, że jesteśmy grzeszni; to zaś równoważy presję permisywnego i relatywistycznego ducha czasu, który wmawia nam niewinność.
Żądać od duszy swojej zdania sprawy
„Żądać od duszy swojej zdania sprawy od godziny wstania aż do chwili obecnego rachunku. Czynić to przechodząc godzinę po godzinie lub jedną porę dnia po drugiej, a najpierw co do myśli, potem co do słów, a wreszcie co do uczynków” (ĆD, 43).
„Żądać zdania sprawy” – to zalecenie brzmi dość kategorycznie i może niepokoić, a nawet odpychać! Tak naprawdę nie jest to powód do zniechęcenia. Bądźmy realistami. Przecież już za niedługo spotkamy się z naszym Stwórcą „twarzą w twarz”, a On każe nam zdać sprawę z naszego włodarstwa. Trzeci punkt rachunku sumienia antycypuje tę graniczną sytuację, którą przeżyjemy w chwili śmierci, poddając się Bożemu sądowi szczegółowemu.
Odnosząc się do troskliwej miłości Boga (przypomnianej w punkcie pierwszym), odważnie pytamy (w punkcie trzecim) o naszą odpowiedź na tę miłość. Stało się poniekąd regułą, iż codziennie okazuje się, jak marnie wygląda nasze miłowanie Miłości. Raz po raz, i to przez całe lata, okazuje się, że nasza miłość do Boga jest jak rosa o poranku lub chmury na świtaniu (por. Oz 6, 4); pojawia się, trwa krótko i znika. Ta powtarzająca się sytuacja ma oczywiście swoje poważne konsekwencje. Gdy słabnie lub znika żywe odniesienie do miłości Boga, wtedy aktywizują się nasze pożądania. Przyjmujemy bałwochwalcze postawy wobec stworzeń, gdy nie dostrzegamy ich Stwórcy, i przywiązujemy się do nich. Skłonni jesteśmy zagracać nasze serca przeróżnymi rzeczami do tego stopnia, że brak już w nim miejsca dla przeżywania serdecznej więzi z Panem Jedynym! Żeby nawrócić się do Pana całym swym sercem i ze wszystkich sił, trzeba wpierw zdemaskować swój grzech i ujrzeć okropność chybiania celu, czyli rozmijania się z miłością Boga! Pożądania i przywiązania zwykle utrudniają nam widzenie siebie w prawdzie. Łatwo oszukujemy siebie, twierdząc, że wszystko jest w zasadzie w porządku.
Słowo Boże wielokrotnie przestrzega nas przed iluzją niewinności. W Księdze Przysłów czytamy: Kto powie: „Ustrzegłem czystości serca, wolny jestem od grzechu”? (Prz 20, 9). Podobnie mówi Kohelet: Bo nie ma na ziemi człowieka sprawiedliwego, który by [zawsze] postępował dobrze, a nigdy nie zgrzeszył (Koh 7, 20). Św. Jan idzie jeszcze dalej: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki (1 J 1, 8-10). Boże przestrogi dotyczą także bezczelności w grzeszeniu: Nie mów: „Zgrzeszyłem i cóż mi się stało?” Albowiem Pan jest cierpliwy. Nie bądź tak pewny darowania ci win, byś miał dodawać grzech do grzechu. Nie mów: „Jego miłosierdzie zgładzi mnóstwo moich grzechów”. U Niego jest miłosierdzie, ale i zapalczywość, a na grzeszników spadnie Jego gniew karzący. Nie zwlekaj z nawróceniem do Pana ani nie odkładaj tego z dnia na dzień (Syr 5, 4-7).
W dochodzeniu do prawdy o grzesznym pomijaniu Boga i lekceważeniu Go zawsze możemy liczyć na głos sumienia. Obecny w nas Duch Święty stale oświeca nasz rozum i daje nam poznać, jak naprawdę wygląda nasza odpowiedź na miłość Boga. On zwraca się do nas w sanktuarium osoby z pochwałami, gdy trwamy w miłości i w zgodzie z nią podejmujemy decyzje. On też udziela nam odczuwalnej nagany, gdy odstępujemy od miłości i oddajemy się pożądaniu.
Okazuje się jednak (wiemy o tym z Objawienia i doświadczenia), że po grzechu pierworodnym rozbrzmiewający w nas głos sumienia jest zagłuszany i deformowany. Źródłem tego są zarówno dążenia starego człowieka, jak i złe duchy oraz świat ze swymi trzema żądzami. Światło i przejrzystość sytuacji przynosi nam Bóg, przychodząc do nas z zewnątrz, w całej historii zbawienia. Gdy słuchamy Jezusa Chrystusa, wtedy nasze sumienie staje się delikatne i dobrze uformowane.
Niektórzy z nas uważniej słuchają słowa Bożego i mają wrażliwsze sumienia, dlatego też przychodzą innym z pomocą, zestawiając pytania, które pomagają spenetrować różne obszary życia, relacji i obowiązków. Nie bez powodu dużym zainteresowaniem cieszą się różne cudze „rachunki sumienia”, uwzględniające wiek, powołanie czy nawet zawód. W miarę możności starajmy się sami, na własny użytek, formułować takie pytania, które wydobywają na światło dzienne nie tyle różne drobne zaniedbania (co też jest potrzebne), ile raczej nasz grzech fundamentalny, owo praktyczne odstąpienie od miłości Pana.
Prosić Pana Boga naszego o przebaczenie win
Czwarty punkt określa, co jeszcze należy uczynić, by przezwyciężyć w sobie grzech i jego fatalne skutki. Wprost zalecona jest jedynie prośba o przebaczenie. Pozostałych działań, a zwłaszcza przeżycia i wyrażenia żalu za swe grzechy, domyślamy się jednak z łatwością.
Jest jeszcze coś tak podstawowego, jak przekonanie o tym, że ponosimy cząstkę odpowiedzialności za swoje świadome i dobrowolne czyny, zarówno te dobre, jak i złe. Z Objawienia Bożego wiemy, że ani nie stworzyliśmy siebie samych, ani nie jesteśmy sprawcami wrodzonej nam skłonności do grzechu. Jeśli tak łatwo odwracamy się od Boga i od czynienia dobra, tłumaczy się to najpierw skutkami grzechu pierworodnego, popełnionego pod wpływem szatańskiego kuszenia w raju. Te różne „czynniki” jakoś nas usprawiedliwiają, ale nie uniewinniają. W końcu w imię prawdy o wolności ludzkiej osoby uznajemy i to, że jesteśmy wolnymi sprawcami dobra i zła moralnego; nie ma zatem powodów, byśmy uchylali się od odpowiedzialności.
W imię uczciwości uznajemy również i to, że zachodzi przyczynowy związek między naszymi grzechami (winą) i dojmującym poczuciem „marnienia”: Zaprawdę, nasze przestępstwa i grzechy nasze ciążą na nas, my wskutek nich marniejemy (Ez 33, 10). Gdy marniejąc pytamy: Jak możemy się ocalić? (Ez 33, 10) – to Pan odpowiada z pasją „miłośnika życia”: Na moje życie! […] Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! Czemuż to chcecie zginąć, domu Izraela? (Ez 33, 11).
Mając świadomość, że trzeba ponieść konsekwencje złych czynów, szukamy takiego słowa Bożego, które unaoczni nam brzydotę grzechów, pobudzi do żalu, a także ośmieli do wyrażenia prośby o przebaczenie. Nie brak jest w Piśmie Świętym wypowiedzi, z których jasno wynika, że grzech uderza w Boga, rani Jego serce, a nas wtrąca w smutek i śmierć. Oto sparafrazowane wypowiedzi Boga, które bliżej określają, czym jest grzech w Jego odbiorze i „przeżyciu”: „Nudzisz się Mną! Przykrość Mi sprawiasz, zamęczasz Mnie swoimi grzechami!” (por. Iz 43, 22-24); „Chcesz Mnie oszukać! Nie pamiętasz o Mnie! Nie dajesz Mi miejsca w swym sercu!” (por. Iz 57, 11); „Opuszczasz Pana, odwracasz się od Niego!” (por. Jr 1, 16); „Buntujesz się! Trwasz bez końca w odstępstwie! Trzymasz się kurczowo kłamstwa i nie chcesz się nawrócić! Nie żałujesz swej przewrotności! Biegniesz swoją drogą niby koń cwałujący do bitwy” (por. Jr 8, 5-6); „Zżymasz się na Mnie! Nie przyjmujesz pouczenia! Nie dajesz odpowiedzi! Czynisz kark twardym! Skamieniało twe oblicze!” (por. Jr 5, 3); „Mówisz do swego Boga: „On nic nie znaczy!” (por. Jr 5, 12); „Gardzisz Świętym Izraela! Łamiesz uroczyście zawarte Przymierze!” (Iz 1, 4; 5, 24; Ps 10, 13).
Te i im podobne zdania ukazują z jednej strony, jak żywioł grzechu uderza w więź z Bogiem, z drugiej – jak Bóg czuje się potraktowany! Rozważenie takich zdań porusza serce i wzbudza poczucie wstydu. Przykrość, która temu procesowi towarzyszy, jest warta trudu, ponieważ przyczynia się do odzyskania pierwotnej (rajskiej, Jezusowej) delikatności w traktowaniu Boga Ojca, który nas tak bardzo miłuje!
W tym momencie powróćmy do prośby o przebaczenie. Wypowiadamy ją po przeżyciu skruchy serca i w odpowiedzi na zwiastowane nam orędzie Bożego miłosierdzia. Dobrze jest, gdy w tym punkcie rachunku sumienia wyraźnie odnosimy się do miłosierdzia Bożego. Nie zadowalajmy się jakimś mglistym wspomnieniem miłosiernej miłości Boga, lecz przywołujmy konkretne, pełne wypowiedzi Boga, np. te: Pan nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca (Ps 103, 10). On odkupi Izraela ze wszystkich jego grzechów (Ps 130, 8). Oczyszczę ich ze wszystkich grzechów, jakimi wykroczyli przeciw Mnie, i odpuszczę wszystkie ich występki, którymi zgrzeszyli przeciw Mnie i wypowiedzieli Mi posłuszeństwo (Jr 33, 8). Któryż Bóg podobny Tobie, co oddalasz nieprawość, odpuszczasz występek Reszcie dziedzictwa Twego? Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy (Mi 7, 18-19). Jedno z tych zdań, zwłaszcza jeśli wcześniej zostało rozważone i zasymilowane, wystarczy, by poprzez nie spłynęła na nas łaska przebaczenia i pokój, który jej towarzyszy.
Wszyscy jesteśmy w szczęśliwej sytuacji, gdyż wiemy od Pana Jezusa, że to On sam, Bóg-Człowiek, naprawdę wziął na Siebie nasze nieprawości. Zostało to zapowiedziane z wielowiekowym wyprzedzeniem: Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich (Iz 53, 4 nn). Możemy być tego absolutnie pewni, że Jezus, wydając się na ukrzyżowanie z Miłości do nas, pozbawił mocy szkodzenia wszystkie nasze grzechy. Przejmująco zaświadcza o tym św. Paweł: I was, umarłych na skutek występków […] , razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża (Kol 2, 13-14). W przypowieści nazwanej „perłą Łukaszowej Ewangelii” Jezus zapewnia nas, że miłosierny Ojciec wciąż wypatruje powrotu swoich marnotrawnych synów. Czeka z ucztą, a nie z naganą! Gdy mnie ujrzy, nie uczyni mi żadnego wyrzutu, lecz powie mi z radością, że zawsze byłem, jestem i będę Jego umiłowanym synem, córką – przybranym dzieckiem (por. Łk 15).
Rozważanie Ewangelii Miłosierdzia pogłębia skruchę serca i sprawia, że niejako w jednym porywie serca składamy Bogu Ojcu ofiarę skruszonego serca (por. Ps 51) i jednocześnie prosimy Go o przebaczenie.
Odpowiedź Ojca jest natychmiastowa, a nawet uprzedzająca. On w swej wielkiej miłości wybacza nam grzechy, wymazuje je i zapomina o nich. Nigdy już do nich nie powróci! Nam też nie wolno do nich powracać, by się nimi zadręczać, choć zawsze wolno nam – jeśli dana jest nam taka łaska – żałować za nie jeszcze bardziej i wielbić Boga za Jego miłość i miłosierdzie, które zawsze przerastają nasz grzech. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna (Iz 1, 18).
Odwołując się do słów Boga zawartych w Starym Testamencie, pamiętając o tym, że Ojciec dał nam udział w świętości i sprawiedliwości swego Syna, dostrzegamy w nich całą zbawczą głębię! W Chrystusie staliśmy się naprawdę święci i nieskalani. „W Nim mamy odkupienie przez Jego krew – odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski” (por. Ef 1, 3. 7). A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni (Ef 2, 4-5).
Postanowić poprawę przy Jego łasce
Po przebyciu całej drogi rachunku sumienia czujemy się odnowieni. W najskrytszym sanktuarium osoby tak wiele się wydarzyło. Czujemy się na nowo uwrażliwieni na miłość Boga, która zewsząd nas ogarnia i wyraża się w niezliczonych darach. Nie jesteśmy sami, lecz nieustannie wzywani do dialogu miłości. Doświadczyliśmy tej Boskiej miłości jako niewyczerpalnego źródła przebaczenia. Sam Boży Syn zdjął z nas brzemię grzechów i winy. Doprawdy: Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość, którego grzech został puszczony w niepamięć (Ps 32, 1). Znów stoi otworem droga, po której można wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach (Hbr 12, 1).
Każdy człowiek ze swej natury pragnie osobowego rozwoju. Każdy pragnie osiągnąć możliwie najwyższy pułap człowieczeństwa. Chrystus w Ewangelii wystarczająco jasno określa, na czym ten pułap polega! Święci konkretyzują to, co mogłoby się wydawać jedynie wzniosłym, lecz niedościgłym ideałem.
Po dotarciu do końca prezentacji codziennego rachunku sumienia chętnie dopowiem, że warto podjąć to wielce obiecujące ćwiczenie się w tym rodzaju modlitwy. Można szczerze nacieszyć się tym, że każdy nowy dzień to powód do radości, ponieważ otrzymujemy jeszcze jedną szansę, by porządkować swoją relację z Bogiem. Żywimy taką nadzieję, mimo naszej słabości i braków moralnych. Liczymy bowiem – wraz ze św. Pawłem i rzeszami wierzących – na łaskę Bożą. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4, 13). Gdy jutro znów objawi się nasza słabość, to z pokorą oprzemy się na zapewnieniu Pana: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12, 9).
http://www.zycie-duchowe.pl/art-12437.codzienny-rachunek-sumienia.htm
____________________________
Abp Charles Brown ostrzega przed herezją
Radio Watykańskie
Dyskusje wokół synodów biskupów o rodzinie pokazują nam, że w katolicyzmie prawda jest symfoniczna i musi pogodzić dwa pozornie przeciwstawne bieguny. W tym wypadku prawdę i miłosierdzie – mówi abp Charles Brown, nuncjusz apostolski w Dublinie, a wcześniej wieloletni pracownik Kongregacji Nauki Wiary.
Wziął on udział w konferencji na temat sytuacji rodzin w Irlandii. Zapewnił, że wszystkie wysiłki Papieża Franciszka zmierzają do zachowania tych dwóch niezbędnych elementów w podejściu do małżeństwa i rodziny. Tytułem przykładu wspomniał o niedawnym przemówieniu Ojca Świętego do Trybunału Roty Rzymskiej.
“A zatem niezawodna miłosierna miłość Boga i niezbywalna prawda o małżeństwie. Trzeba zachować jedno i drugie w naszej postawie względem rodzin we współczesnym świecie. Inaczej popadniemy w błąd, a dokładniej w herezję. Bo słowo herezja pochodzi od greckiego słowa wybierać.
I rzeczywiście do herezji dochodzi zazwyczaj wtedy, kiedy ktoś opowiada się za jednym biegunem prawdy, a drugi wyklucza. Arianie na przykład negowali bóstwo Chrystusa, a opowiedzieli się za Jego człowieczeństwem. Doketyzm odwrotnie, negował człowieczeństwo. Nie można wybierać jednego tylko bieguna prawdy.
Musimy być bardzo ostrożni, by nie popełnić tego błędu w odniesieniu do małżeństwa, do tych dwóch biegunów: prawdy i miłosierdzia. Trzeba zachować jedno i drugie. Trzeba zachować panujące między nimi napięcie, bo ono jest owocne” – powiedział abp Brown.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24904,abp-charles-brown-ostrzega-przed-herezja.html
________________________
Muzułmanie i katolicy wspólnie przeciw aborcji
KAI / kw
“Ludzkie życie należy chronić od poczęcia do naturalnej śmierci” – powiedział ordynariusz stołecznego Freetown, wyrażając sprzeciw wobec ustawy o tzw. “bezpiecznej aborcji”, przygotowanej przez władze Sierra Leone. Potępiły ją także tamtejsze wspólnoty muzułmańskie.
Abp Edward Tamba Charles skrytykował nowe prawodawstwo aborcyjne podczas spotkania międzyreligijnego w stolicy kraju. Ustawa została przyjęta przez parlament 8 grudnia ub.r. i obecnie czeka na podpis prezydenta. Pozwala ona na legalną aborcję do 12. tygodnia ciąży, a po tym terminie w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub ze względu na zagrożenie dla zdrowia matki czy płodu.
Abp Charles zwrócił uwagę, że wbrew nazwie “bezpieczna aborcja” nowa ustawa “nie wyraża szacunku dla życia matki i dziecka ani nie zapewnia im bezpieczeństwa”. Zaapelował też o lepszą opiekę prenatalną i poporodową dla wszystkich kobiet w Sierra Leone. Zdaniem stołecznego metropolity polepszenie warunków sanitarnych w tym sektorze obniży śmiertelność matek i noworodków przy porodach, natomiast aborcja wpłynie na jej wzrost.
Sprzeciw wobec nowego prawa wyraziły także wspólnoty muzułmańskie w tym kraju. Wspólnie z chrześcijanami wystosowały one na ręce prezydenta Ernesta Bai Koromy protest. Inicjatywie tej patronuje Rada Międzyreligijna Sierra Leone.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24918,muzulmanie-i-katolicy-wspolnie-przeciw-aborcji.html
_______________________
Rosja: Cyryl I wzywa do zaprzestania aborcji
KAI / pk
Patriarcha moskiewski Cyryl ponownie wezwał do zaprzestania w Rosji finansowania aborcji ze środków państwowej służby zdrowia oraz sprzedaży środków wczesnoporonnych.
Według niektórych danych statycznych liczba aborcji w tym kraju wzrosła w 2015 r. o 40 tys. w porównaniu z latami poprzednimi. Zaprzeczył temu jednak przedstawiciel tamtejszego ministerstwa zdrowia Oleg Sałagaj.
Cyryl I ponowił wygłoszone rok temu w rosyjskim parlamencie wezwanie do całkowitego wstrzymania finansowania aborcji ze środków budżetowych. W związku z nasilającym się procederem ukrytych zabiegów przerwania ciąży zażądał uregulowania nieograniczonej sprzedaży środków wczesnoporonnych.
Oficjalne statystyki podają liczbę 920 tys. zarejestrowanych aborcji, co zdaniem patriarchy stanowi tylko wierzchołek góry lodowej. Jego zdaniem liczbę tę należy pomnożyć dwu- lub trzykrotnie. Podał przykład Obwodu Kaliningradzkiego, w którym liczba rejestrowanych aborcji jest niewielka, ale dodać należy do tego ciąże przerwane przez zastosowanie środków wczesnoporonnych, które nie są objęte żadnymi statystykami.
Informacjom o zwiększeniu liczby wykonanych w Rosji aborcji zaprzeczył przedstawiciel ministerstwa zdrowia Oleg Sałagaj. Stwierdził on, że liczba zabiegów przerwania ciąży zmniejszyła się o 8 proc. Oczywiście powołał się na oficjalne statystyki, właśnie te, których wiarygodność zakwestionował Cyryl I.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24915,rosja-cyryl-i-wzywa-do-zaprzestania-aborcji.html
_________________________
Pomocna modlitwa do św. Rity
psd
Szukasz pomocy “sprawdzonego” świętego? Mamy dla was modlitwę, która pomoże uprosić łaski za wstawiennictwem św. Rity.
Modlitwa o uproszenie łask
Święta Rito, Patronko spraw trudnych, Orędowniczko w sytuacjach beznadziejnych, cudna gwiazdo świętego Kościoła naszego, zwierciadło cierpliwości, pogromicielko szatanów, lekarko chorych, pociecho strapionych, wzorze prawdziwej świętości, ukochana Oblubienico Chrystusa Pana, naznaczona cierniem z korony Ukrzyżowanego. Z głębi serca czczę Ciebie i zarazem błagam, módl się za mną o uległość woli Bożej we wszystkich przeciwnościach mojego życia. Przybądź mi z pomocą, o święta Rito, i spraw, abym doznał skutków Twej opieki, by modlitwy moje u tronu Bożego stały się skuteczne. Wyproś mi wzmocnienie wiary, nadziei i miłości, szczerego dziecięcego nabożeństwa do Matki Bożej oraz łaskę … (wymienić ją) i spraw, abym zwyciężywszy wszelkie przeszkody i pokusy, mógł dojść kiedyś do nieba i tam Ci dziękować, i wiecznie cieszyć się towarzystwem Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen.
Więcej modlitw w książce: Św. Rita. Modlitewnik
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2301,pomocna-modlitwa-do-sw-rity.html
_____________________
Modlitwa o opiekę św. Antoniego
psd
Święty Antoni jest jednym z najpopularniejszych świętych. Wstawia się za narzeczonymi i małżeństwami, wspiera kobiety rodzące i w połogu. Jest patronem dzieci, górników, podróżnych i ubogich. Niesie pomoc osobom, które poszukują zagubionych bliskich i zagubionych przedmiotów.
Modlitwa o opiekę św. Antoniego
Święty Antoni, wielki nasz Patronie, proszę Cię pokornie, abyś z wysokości swej chwały wejrzał na mnie i przyszedł mi z pomocą.
Ty pomagasz wszystkim, którzy wzywają Twego pośrednictwa i proszą o opiekę. Nie odrzucaj i moich ufnych próśb, ale wspomagaj mnie w moich troskach i kłopotach. Twoi czciciele znają twe skuteczne wstawiennictwo w odnalezieniu rzeczy zgubionych, ochronie przed złodziejami, opiece nad podróżującymi, niesieniu ulgi w cierpieniu chorym, biednym i zakłopotanym. Z ufnością błagam, spraw, abym dzięki Twej opiece miał zawsze silną wiarę, pracował nad poprawą życia i pomnożeniem łaski uświęcającej.
Polecaj mnie Najświętszej Maryi, Matce Bożej, której zawdzięczasz szczególną pomoc w pracy dla zbawienia ludzi. Ty wiesz, jak słaby i nędzny jestem, wiesz najlepiej, jakie zło zewsząd mnie otacza i jak bardzo potrzebuję Twej pomocy.
Proszę Cię, święty Antoni, abyś mnie wspomagał w życiu i kierował ku dobremu Bogu. Wspieraj wszystkich, którzy zwracają się do Ciebie w swych potrzebach i troskach. Niech wszyscy odczuwają Twoją opiekę i doznają Twej pomocy, wielbiąc Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Modlitwa pochodzi z książki: Święty Antoni. Modlitewnik
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2282,modlitwa-o-opieke-sw-antoniego.html
_______________________
Dodaj komentarz