Szukajcie najlepszego lekarza. Poniedziałek, 07 grudnia 2015, św. Ambrożego

Myśl dnia

Zbyt często czyste sumienie jest tylko rezultatem marnej pamięci.

św. Ambroży

Atak na kapłanów

Cytat dnia

“Młoda Europa”, która chce zmian, z optymizmem patrzy na zmianę w Polsce”.

Marek Jurek

 

__________________________________________________________________________________

Słowo Boże

____________________________________________________________________

PONIEDZIAŁEK II TYGODNIA ADWENTU
św. Ambrożego, biskupa i doktora Kościoła, wspomnienie


PIERWSZE CZYTANIE  (Iz 35,1-10)

Sam Bóg przyjdzie, aby nas zbawić

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Niech się rozweseli pustynia i spieczona ziemia,
niech się raduje step i niech rozkwitnie!
Niech wyda kwiaty jak lilie polne,
niech się rozraduje także skacząc
i wykrzykując z uciechy.
Chwałą Libanu ją obdarzono,
ozdobą Karmelu i Saronu.
Oni zobaczą chwałę Pana,
wspaniałość naszego Boga.
Pokrzepcie ręce osłabłe,
wzmocnijcie kolana omdlałe!
Powiedzcie małodusznym:
«Odwagi! Nie bójcie się!
Oto wasz Bóg, oto pomsta;
przychodzi Boża odpłata;
On sam przychodzi, aby was zbawić.
Wtedy przejrzą oczy niewidomych
i uszy głuchych się otworzą.
Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń
i język niemych wesoło krzyknie.
Bo trysną zdroje wód na pustyni
i strumienie na stepie;
spieczona ziemia zmieni się w staw,
spragniony kraj w krynice wód,
badyle w kryjówkach, gdzie legały szakale,
na trzcinę z sitowiem.
Będzie tam droga czysta,
którą nazwą Drogą Świętą.
Nie przejdzie nią nieczysty, gdy odbywa podróż,
i głupi nie będą się tam wałęsać.
Nie będzie tam lwa, ni zwierz najdzikszy
nie wstąpi na nią ani się nie znajdzie,
ale tamtędy pójdą wyzwoleni
i odkupieni przez Pana powrócą.
Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem,
ze szczęściem wiecznym na twarzach.
Osiągną radość i szczęście,
ustąpi smutek i wzdychanie.

Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 85,9ab-10,11-12,13-14)

Refren: Oto Bóg przyjdzie, ażeby nas zbawić.

Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg: *
Oto ogłasza pokój ludowi i świętym swoim.
Zaprawdę bliskie jest Jego zbawienie dla tych, którzy się Go boją, *
i chwała zamieszka w naszej ziemi.

Spotkają się ze sobą łaska i wierność, *
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
Wierność z ziemi wyrośnie, *
a sprawiedliwość spojrzy z nieba.

Pan sam obdarzy szczęściem, *
a nasza ziemia wyda swój owoc.
Przed Nim kroczyć będzie sprawiedliwość, *
a śladami Jego kroków zbawienie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto przyjdzie Król, Pan ziemi,
i zdejmie z nas jarzmo niewoli.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.


EWANGELIA  (Łk 5,17-26)

Chrystus uzdrawia duszę i ciało

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać.
Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”.
Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?”
Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy powiedzieć: «Wstań i chodź? » Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga.
Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Pomóc drugiemu

Sparaliżowanego człowieka musieli przynieść do Jezusa inni ludzie, gdyż sam nie był w stanie iść. Wokół Jezusa był tak duży tłum, że nie można było się do Niego dostać. Dlatego niosący wpadli na pomysł, aby spuścić paralityka na noszach przez dach. Zadali sobie zatem trud, aby wciągnąć go najpierw na taras, a następnie na szczyt domu. Zrobili otwór w dachu i spuścili paralityka w dół. Tyle trudu! Ale było warto. Człowiek ten został uzdrowiony. Nie bójmy się zadawać sobie trudu, gdy chodzi o pomoc drugiemu człowiekowi. To jest jedyna rzecz, którą naprawdę warto robić. Pomagać bliźniemu. Z miłości i bezinteresownie. Bogu takie gesty są szczególnie miłe.
Panie, proszę Cię o zdolność przełamywania w sobie egoizmu i wygodnictwa. Tak, abym umiał pomagać ludziom i wychodzić im naprzeciw z pomocną dłonią, prowadząc ich do Ciebie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
_____________________________________________________________________________________________________________
modlitwa w drodze
Adwentowe wędrowanie pełne jest nadziei i radości, bo oto Ten, na którego czeka sparaliżowany grzechem człowiek, jest blisko. Przyjdzie i nie zawiedzie. Przystań na moment i pozwól, by Bóg przemówił do twojego serca. Potrzeba tu twojej ufności. Zaufaj Bogu, a znajdziesz szczęście.

Przed twoimi oczyma staje Jezus nauczający, obok Niego faryzeusze, uczeni w Piśmie, apostołowie i ogromne tłumy. Nagle pojawia się kilku ludzi z noszami, którzy chcą przedostać się do Jezusa. Wspinają się wiec na dach i z góry opuszczają nosze. Przed Jezusem pojawia się człowiek sparaliżowany. Jezus dostrzega wiarę ludzi niosących nosze, dostrzega także to, co było przyczyną paraliżu chorego człowieka. Przebacza grzechy i uzdrawia. Najpierw przebaczenie grzechów, a potem uzdrowienie.

Grzech paraliżuje duszę i serce. Zamyka na Boga i Jego dobroć. Czyni człowieka bezwładnym. Czasem potrzeba pomocy drugiego człowieka, żeby Bóg mógł zadziałać. Nieraz potrzeba kogoś, kto zaniesie sparaliżowanego grzesznika do Tego, który jest uzdrowieniem.

Nikt nie jest samotną wyspą, często potrzebujemy wsparcia drugiej osoby. Bóg dziś mówi do twojego serca o uzdrowieniu z paraliżu grzechu, mówi o potrzebie pomocy drugiego człowieka – wspólnoty Kościoła. Czy wiesz, że nie jesteś sam? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielu ludziom na tobie zależy?

Prorok Izajasz woła: „Odwagi! Nie bójcie się!… Pokrzepcie osłabłe ręce, wzmocnijcie kolana omdlałe…”. Przeproś dziś Boga za zwątpienia i brak wiary.

______________________________________________________________________________________________________________

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 5, 17-26

Opowiadanie pt. “O bożkach i uzdrowieniu”
W czasach cesarza Dioklecjana (284-305) prefektem Rzymu był poganin Kromacjusz. Zapadł na jakąś ciężką chorobę, z której nie mógł się wyleczyć. Kiedy dowiedział się, że jego przyjaciel Trankwiliusz został cudownie uzdrowiony w chwili przyjęcia chrztu; przywołał św. Sebastiana i św. Polikarpa, i prosił o uzdrowienie.

 

Św. Sebastian postawił mu 3 warunki: wiarę, chrzest i zniszczenie wszystkich bożków w swoim ogrodzie i pałacu.

 

Kromacjusz zgodził się i zniszczył ponad 200 posągów, ale zdrowia nie odzyskał. Wymawiał to św. Sebastianowi. Święty Sebastian zapytał: – Czy naprawdę zniszczyłeś wszystkie bożki? Prefekt odpowiedział, że tak.

 

Na to św. Sebastian rzekł do niego: – Zachowałeś jednak jednego z bożków, tego z kryształu, ozdobnego i szczególnie ci drogiego. Oto dlaczego Bóg cię nie uzdrowił.

 

Kromacjusz wkrótce rozbił i tego ostatniego ulubionego bożka. I odzyskał zdrowie.

 

Refleksja
Grzech potrafi zablokować człowieka do tego stopnia, że paraliżuje go nie tylko duchowo, ale też i fizycznie. Człowiek nie potrafi bowiem wykonać jednego ruchu sam, aby zmienić dotychczasową drogę życia. Grzech potrafi zanegować prawdę, dobro i miłość do siebie i drugiego człowieka. Zanegowana jest bowiem miłość do Boga.

 

Nie tylko duże grzechy, ale również te małe potrafią związać człowieka. Wydaje się wtedy, że nie ma wyjścia, ze tak już musi być. Tymczasem jedyną nadzieją jest Chrystus. To on daje wolność i uzdalnia do miłości. Grzech już wtedy nie ma dostępu…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Na czym polega paraliż spowodowany grzechem?
2. Czy tylko duże grzechy potrafią zanegować prawdę o Bogu i nas samych?
3. Kiedy grzech nie ma do nas dostępu?

 

I tak na koniec…
“Obojętność to paraliż duszy, to przedwczesna śmierć” (Antoni Czechow)

_____________________________________________________

Ksiądz bokser ks. Zbigniew Dudek

________________________________________________________

Również rzeczy, przedmioty materialne mogą być pod wpływem działania diabła

__________________________________________________________

 

Tajemnica Całunu Turyńskiego rozwiązana?

Głos Ojca Pio
(fot. Dianelos Georgoudis, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0 )

Fałszerstwo czy ikona? Zamieszanie wokół Całunu Turyńskiego jest duże, kontrowersje żywe. Zobacz, co mówią nam badania naukowe o jednej z największych tajemnic historii.

 

Nie ulega wątpliwości, że jednym z przedmiotów wzbudzających dzisiaj wśród ludzi wiele kontrowersji jest Całun Turyński, płótno, na którym można dostrzec blade odbicie ludzkiego ciała z wyraźnymi śladami ran, przypominającymi te – opisane w Ewangeliach – z męki Pana Jezusa. Nie ma jednak poza Całunem innego przedmiotu (lub zjawiska), który byłby poddany tak szczegółowym badaniom, z udziałem przedstawicieli tak licznych dyscyplin naukowych.

Zamieszanie wokół Całunu

 

Całe zaś zamieszanie zaczęło się w 1898 roku, po wykonaniu pierwszych zdjęć Całunu przez prawnika z Turynu, fotografa amatora, który nazywał się Secondo Pia. Okazało się, że obraz na kliszy fotograficznej ma charakter pozytywu, a tymczasem – jak wiemy – powinien to być negatyw (tak jest zawsze!). Oznacza to, że obraz na Całunie to negatyw (tak nie powinno być!). Jako że losy tego Płótna znane były od średniowiecza, wówczas zaś sztuki fotografii nie znano, owo niezwykłe zjawisko odniesiono do osoby Pana Jezusa, dostrzeżono w nim ślad Jego zmartwychwstania, a przynajmniej Jego męki i śmierci na krzyżu. I to właśnie wywołało furię przeciwników Całunu, którzy, aby podważyć wnioski, jakie w tym momencie się nasuwały, zarzucili Secondo Pii fałszerstwo, a zarazem uznali Całun za dzieło średniowiecznego fałszerza.
Warto wskazać, że osobom, które komentowały tego rodzaju opinie, umknął jeden niezmiernie ważny szczegół. Mianowicie na jednym ze zdjęć Całunu wykonanych przez Secondo Pię widzimy negatywowy wizerunek umęczonego Człowieka, a nad nim pozytywowy fragment ołtarza! Uzyskanie na jednej kliszy takiego efektu było wówczas niemożliwe. W takim razie fałszerzami byli ci, którzy kwestionowali uczciwość Pii i dostarczali takich, a nie innych opinii komentatorom.
Kolejne zdjęcia Całunu wykonał w 1931 roku zawodowy fotograf, Giuseppe Enrie. Tym razem specjalna komisja czuwała, aby nie doszło do ewentualnego fałszerstwa. I oto okazało się, że Secondo Pia nie kłamał, wizerunek na Całunie ma charakter negatywu, klisza zaś pokazuje – odwrotnie – obraz pozytywowy. Całun jest więc zjawiskiem niezwykłym, bowiem w średniowieczu takiego obrazu nie można było stworzyć. Znikła zatem bariera, jaką ongiś stworzyli wrogowie Całunu, szkalując Secondo Pię i wykonane przez niego zdjęcia. Mimo to, podobnie jak w 1898 roku, przeciwnicy Całunu podnieśli wrzawę.
Tym razem jednak odpadał argument, jakoby fotografowie dopuścili się fałszerstwa. Należało zatem wymyślić nowe argumenty, które wykazałyby, że obraz na Całunie jest mistyfikacją, względnie rezultatem specjalnych zabiegów podjętych w średniowieczu przez ludzi, którzy (aby dowieść zmartwychwstania) chcieli spreparować płótna grobowe Jezusa. Tylko nieliczni zwolennicy teorii, zgodnie z którą wizerunek na Całunie miał powstać w średniowieczu, jego uformowanie się kładli na karb naturalnych, często spotykanych procesów. W tych kierunkach szły odtąd argumenty przeciwników autentyczności Całunu.

Pierwsze badania naukowe

 

Już w roku następnym (1932) w Turynie odbyły się liczne spotkania osób zainteresowanych odpowiedzią na pytanie, czym naprawdę jest Całun i jaka była jego historia. Wtedy też odbyła się konferencja naukowa, podczas której przede wszystkim uznano za niemożliwe wykonanie w średniowieczu obrazu o charakterze negatywu fotograficznego. Kulminacja tych działań miała miejsce latem 1939 roku, kiedy w Turynie odbyła się pierwsza poważna konferencja naukowa poświęcona tajemniczemu Płótnu. Z tego też okresu pochodzą pierwsze, zrealizowane przy zastosowaniu wszelkich rygorów naukowych, badania grupy specjalistów, spośród których warto przywołać po pierwsze te, które realizowali lekarze sądowi, Giovanni Battista Judica-Cordiglia z Mediolanu oraz Romanese z Mediolanu. Szczegółowa analiza obrazu doprowadziła ich do wydanego niezależnie od siebie, a zarazem identycznego wniosku, że obraz z Całunu informuje o śmierci człowieka, który zginął na skutek okrutnej męki, i że obrazu tego nie mógł stworzyć w średniowieczu artysta-malarz (obaj badacze odnieśli się w ten sposób do twierdzenia, które od 1902 roku powtarzano, że wizerunek z Całunu to średniowieczne malowidło).
Znakomite, jak na owe czasy, badania nad zgodnością cech anatomicznych człowieka z ich odwzorowaniem na Całunie prowadził Pierre Barbet. Ów doświadczony chirurg i zarazem pracownik naukowy stwierdził, że bez względu na to, w jaki sposób powstał wizerunek na Całunie, oddaje on wiernie wszelkie cechy anatomiczne i fizjologiczne umierającego człowieka. Rzecz taka w średniowieczu byłaby nie do wykonania, z tej prostej przyczyny, że nie znano w owym czasie nawet w przybliżeniu tak dokładnie anatomii człowieka.
Równie ważne były badania nad sposobem powstania obrazu, które prowadził Paul Vignon. Uznał on za niemożliwe, by ludzie w średniowieczu, przy pomocy dostępnej sobie wiedzy, mogli stworzyć obraz na Całunie po to, aby dokumentować zmartwychwstanie Jezusa. W odpowiedzi na to ludzie uważający Całun za prowokację sięgnęli po kolejne argumenty, na przykład wskazywali, że jest to obraz namalowany przez Leonarda da Vinci.
Wątpliwości te skłoniły arcybiskupów Turynu do wyrażenia zgody na kompleksowe badania Całunu i powołania kolejnych komisji, które wyjaśniłyby, czym w istocie jest to Płótno: fałszerstwem, ikoną nawiązującą do męki Pana Jezusa, czy też rzeczywistym odbiciem Jego dramatu.
Fałszerstwo czy ikona
Pracą tych komisji zainteresował się między innymi znakomity fizyk i matematyk, John Jackson, pracownik laboratorium jednego z najbardziej znanych ośrodków badań nuklearnych na świecie, w Albuquerque w Stanach Zjednoczonych. Zwrócił się on do kilku swoich przyjaciół, pracowników prestiżowych ośrodków badawczych, zajmujących się najbardziej skomplikowanymi technologiami, z kosmicznymi i nuklearnymi włącznie. W ten sposób w 1976 roku w Stanach Zjednoczonych zawiązał się nieformalnie zespół wysokiej klasy specjalistów różnych dyscyplin, który zainicjował i przeprowadził jeden z najbardziej fascynujących programów badawczych, poświęconych wyłącznie jednemu przedmiotowi -Całunowi Turyńskiemu. Zespół ten przyjął nazwę The Shroud of Turin Research Project, czyli Projekt badań nad Całunem z Turynu.
Kilka lat później powstały kolejne zespoły, tym razem europejskie (na przykład francuski CIELT), które wsparły swoimi umiejętnościami i wiedzą amerykańskich kolegów. Zespoły te zgromadziły przedstawicieli wielu dyscyplin naukowych, takich jak: chemia, fizyka, biologia, matematyka, a nawet astronomia, medycyna, kryminologia, historia, historia sztuki, materiałoznawstwo, a ostatnio również informatyka. Specjaliści podchodzili do badań – przynajmniej na początku – bez emocji. Stawiali przed sobą po prostu zadanie wyjaśnienia kolejnego w swoim życiu problemu badawczego. Dalecy byli od udowadniania z góry przejętych założeń, a do badań wykorzystywali najnowocześniejszą w danym czasie aparaturę naukową.

Rezultaty badań

 

Wizerunek na Całunie nie posiada “kierunkowości”. Oznacza to, że nie mógł namalować go żaden artysta, gdyż nie można namalować obrazu bez użycia pędzla.
Ten wniosek potwierdziły wyniki badań biochemicznych (wbrew wnioskom jednego z “zaocznych” uczestników prac), które wykazały, że ślady pigmentów malarskich na Całunie są zbyt małe, aby mogły wyjść spod ręki malarza.
Z tego samego względu należy odrzucić teorię, że obraz powstał poprzez nałożenie na płótno umęczonego bestialsko człowieka (taki zarzut stawiają do dziś niektórzy przeciwnicy autentyczności Całunu), a następnie zainicjowanie procesu utrwalania odbicia: w chwili zdejmowania umęczonej ofiary w kierunku, w którym ściągano by z niego płótno, “przechylałyby się” drobinki krwi i ewentualnie pigmentów, co byłoby widoczne na obrazie mikroskopu elektronowego. Takie zjawisko na Całunie nie występuje.
Obraz ma charakter powierzchniowy! Wizerunek odbił się jedynie na górnej warstwie płótna, nie wnikając w ogóle w wewnętrzne struktury. Na całej powierzchni obraz jest niewiarygodnie delikatny: ma zaledwie do kilkudziesięciu mikronów grubości!, a mimo to – co wykazały badania przeprowadzone przy użyciu aparatury do badań kosmicznych – jest obrazem trójwymiarowym! Współcześnie potrafimy wykonywać takie obrazy, ale nie uczyni tego ręka artysty ani opary, które zawsze przenikną w głąb materiału.
Badacze nie pozostawiają wątpliwości, że Całun przedstawia wizerunek prawdziwego, umęczonego i ukrzyżowanego człowieka. Odnaleziona na nim krew składa się z hemoglobiny i daje pozytywny test na obecność surowicy i albumin, a więc należy do człowieka.
Wyniki badań historyków na temat wieku Całunu potwierdzają badania genetyczne krwinek z Całunu, które przeprowadzili specjaliści od badań DNA. W sposób jednoznaczny datują oni wiek krwinek, a tym samym także wiek Całunu, na pierwsze stulecie naszej ery, na czasy Jezusa! Wiek krwinek jest tak stary, ich struktura z powodu pożarów tak zniszczona, że (wbrew plotkom) nie da się sklonować Osoby z Całunu.
Analiza zdjęć fotometrycznych Całunu nie pozostawia wątpliwości: na turyńskim płótnie spoczywało na pewno martwe ciało. Wszystkie obrazy, jakie na nim widzimy, są zgodne z wiedzą, jaką dysponuje medycyna sądowa.

Nierozwiązana tajemnica

 

Jak zatem powstał wizerunek na Całunie? Mimo wprzęgnięcia w badania tak różnych dyscyplin naukowych, nadal tego nie wiemy. Dominuje teoria błysku – ogromnej energii, która uwolniła się w niebywale krótkiej chwili, tak, że nie zniszczyła materiału. Pozostaje jednak wątpliwość: w jaki sposób człowiek, pozostawiwszy swoje odbicie, mógł wyemanować? Przecież nie mógł tego uczynić na wszystkie strony! Czy jest to ślad zmartwychwstania?
Odpowiem słowami jednego z członków grupy STURP, Barriego Schwortza, bynajmniej nie chrześcijanina, który wierny swoim naukowym wynikom, stwierdził: “Wszystkie te symptomy [które widzimy] u człowieka [z Całunu] możemy zestawić z tym, co zapisano w Ewangelii na temat torturowania i ukrzyżowania Jezusa”. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wizerunek ten może odnosić się tylko do Jezusa z Ewangelii.
Idzi Panic – historyk i badacz Całunu, profesor Uniwersytetu Śląskiego. Jego zainteresowania naukowe obejmują  wybrane wątki z historii Polski i Europy Środkowej. Opublikował kilkanaście tomów źródeł i zainicjował trzy serie wydawnicze: “Wieki Stare i Nowe”, “Średniowiecze Polskie i Powszechne” (wraz z prof. Jerzym Sperką) oraz “Pamiętnik Cieszyński”. Badaniami nad Całunem Turyńskim zajmuje się od połowy lat osiemdziesiątych XX wieku.

_____________________________________________________________________________________________

Moc słowa rodziców w życiu dzieci

Szum z Nieba
(fot. shutterstock.com)

W życiu dziecka rodzic jest dla niego osobą najważniejszą. To on opisuje świat, a ten opis zapada dziecku w pamięć – o tym, jak mówić do dzieci, by je wspierać, a nie krzywdzić, pisze Bogdan Kosztyła.

 

W pierwszym okresie życia dziecka rodzic jest dla niego osobą najważniejszą. To on opisuje świat, a ten opis zapada dziecku w pamięć i koduje się, stąd w psychologii mowa o imprintingu (wdrukowaniu, wkodowaniu). My sami, jako dorośli już ludzie, nosimy w sobie wiele z opinii naszych rodziców, które przechowaliśmy w pamięci dlatego, że były pierwsze i bardzo dla nas ważne.

 

Przez pierwsze trzy lata życia dziecka, jego świat jest w sposób naturalny związany z osobami dla niego najbliższymi, więc relacja z rodzicami jest fundamentalna. Potem świat dziecka się poszerza i pojawiają się w nim kolejne osoby: rodzeństwo, dziadkowie, grupa przedszkolna, pani wychowawczyni, więc ich zdanie też staje się ważne.

 

Jednak to właśnie głos rodzica obecny jest w nas przez całe życie, dając nam poczucie pewności lub niepewności, i kierując nas w stronę określonych wyborów.

 

Etykietki nie do zdarcia

 

Jeśli wyposażymy dziecko w pozytywną etykietkę: “Dasz radę” – wtedy mały człowiek rośnie w poczuciu, że sobie w życiu poradzi, ponieważ jest samodzielny i sprawczy. Jednak częściej etykietka jest czymś trudnym, co trafnie opisał kiedyś John Powell: pewien chłopiec w dzieciństwie myślał, że ma na imię “Johnny-nie-rób-tego!”, ponieważ jego rodzice ciągle tak do niego mówili…
Etykietka może przetrwać w nas długo i może tłumaczyć szereg epizodów w naszym późniejszym życiu: nieudane związki, niepowodzenia, niepewnoś
emocjonalną. Oczywiście czasem nawet dobry rodzic daje dziecku komunikat: “Ty sobie z tym nie poradzisz. Zostaw, ja to zrobię” – czyli niewerbalny sygnał “Nie nadajesz się do tego”.

 

Podobne komunikaty mogą padać w odniesieniu do rodzeństwa: “Ty to zawsze niszczysz książki. Zobacz, jak twoja siostra dba o swoje rzeczy”. Wtedy rodzi się w nas poczucie, że jesteśmy gorsi albo że brat czy siostra zawsze dostają coś lepszego.
Etykietka działa mocniej, dopóki jest nieuświadomiona.I dopiero jakaś sytuacja w dorosłym życiu może nam uświadomić, że nosimy w sobie taki balast czy skrypt, który zawsze uruchamia się, gdy znajdujemy się w podobnej sytuacji. Na przykład czujemy się niepewni wobec nowych ludzi, ponieważ nasi rodzice byli zachowawczy i niepewni, więc mówili: “A po co tam pójdziemy? Wszyscy będą się z nas śmiać”.

 

Garb rodzinny

 

Jeśli dziecko wychowywało się w rodzinie lękowej, ono też będzie miało taką tendencję. Nie jest to jednak coś nieusuwalnego, ponieważ w dorosłym życiu pewne rzeczy można przepracować. To dosyć optymistyczne, że wiele można zmienić: albo życie przyniesie nam nowe doświadczenia, albo zmienimy się dzięki intensywnej pracy nad sobą, albo przyjdzie łaska od Pana Boga.
Nikt z nas nie miał idealnych rodziców. Całe generacje miały jakąś specyficzną sytuację, np. od kilku pokoleń ojców nie było w domu. Śledząc historię Polski, zobaczymy, że najpierw było jedno powstanie, potem drugie, więc ojcowie na zesłaniu badali florę i faunę na Syberii, a kobiety samotnie wychowywały dzieci. Potem były kolejne powstania, wojny, kiedy mężczyźni byli albo w okopach, albo w niewoli.

 

Gdy przyszedł rok 1939, kwiat polskiej inteligencji zginął w Katyniu (było to dwadzieścia kilka tysięcy mężczyzn!). W okresie powojennym sytuacja nadal nie była komfortowa, nasze rodziny nie były więc idealne, dlatego każdy z nas nosi jakiś “garb”. Jest nim pewien sposób patrzenia na świat, który ukształtował się w nas pod wpływem tego, jaką tendencję prezentowali rodzice (np. niepewność i ostrożność, bo tata przeżył wojnę i wiedział, że nie warto nic posiadać, bo zaraz inni to zabiorą lub ukradną).
Mądrość rodzica polega na poszerzaniu świata dziecka o nowe, dobre doświadczenia, opisywanie ich i prowokowanie go do myślenia: “Co myślisz o tej sytuacji? A czy tu można zrobić coś innego?”. Jeśli dziecko wejdzie w życie jako człowiek otwarty i chłonny, to odbierze kolejne sygnały od innych ludzi: słuchając Ewangelii w kościele, idąc na spotkanie z dziewczyną, rozmawiając z przyjaciółmi. To wszystko poszerza przejęte po rodzicach spojrzenie na świato nowe opcje.
Rodzice modelują swoje dziecko nie tylko słownie, anawet te niewerbalne komunikaty są silniejsze. Oczywiście wolelibyśmy, żeby dzieci żyły tym, co do nich mówimy: “Pan Bóg cię kocha i świat jest piękny”, ale one uczą się przez obserwację naszego zachowania! Rodzic sobą pokazuje, jak to może być w życiu, a dziecko to widzi i zapamiętuje.

 

Tak więc “słowo” rodziców w życiu dziecka jest często słowem niewyrażonym. Rodzic pokazuje rzeczywistość sobą: czy jest bezpiecznie i komfortowo, więc można zaufać, czy nie. Niestety rodzice podważają zaufanie do siebie, gdy mówią źle o drugim rodzicu: “Ten twój ojciec/ matka… nigdy mu nie ufaj”. Taki przekaz zostaje w pamięci na lata – spotykam takich ludzi w swojej pracy terapeutycznej.

 

Toksyczne komunikaty

 

A jak dawać dobre komunikaty krytyczne? Dobry komunikat krytyczny nie jest o dziecku, więc nie zaczyna się od słów: “Ty jesteś… (np. niechlujny, chamowaty, fajtłapa)”. Natomiast możemy powiedzieć: “Widzę, że masz problem z utrzymaniem porządku. Twoja sprzeczka z siostrą jest dla mnie trudna. Przykro mi, gdy depczesz i niszczysz swoje zabawki”.

 

Rodzic ma prawo powiedzieć, jak on się z czymś czuje. Natomiast jeśli dziecko często słyszy stwierdzenie: “Jesteś niegrzeczny” (lub inne negatywne sformułowanie) – zaczyna myśleć o sobie: “Aha, jestem niegrzeczny” i potem potwierdza to swoim zachowaniem. I osiągamy efekt przeciwny do zamierzonego. Dlatego lepiej powiedzieć konkretnie: “Nie akceptuję krzyków i popychania”, ponieważ to nie ma charakteru negatywnej oceny.
Niezamierzonym efektem takiego toksycznego etykietowania: “Ty zawsze…ty nigdy…” – jest to, że dziecko nam uwierzy: “Ja taki jestem”. A to jest demotywujące, osłabia jego poczucie wartości i przekonanie, że ma w sobie coś pozytywnego. I potem mały człowiek musi to sobie jakoś zrekompensować i czymś nadrobić. Jego zachowanie może być później wyrazem bezsilności życiowej i rozpaczy emocjonalnej, że nie ma w nim nic pozytywnego.

 

Co jest, oczywiście, nieprawdą, ponieważ rodzice nie postrzegają rzeczywistości obiektywnie. Podam przykład – jeśli jestem wrażliwy na porządek w domu, to będę widział głównie to, czy moja córka sprząta, czy nie. Nie zauważę, że coraz lepiej gra na swoim instrumencie, że dostała piątkę z matematyki. Mój komunikat w każdym przypadku będzie taki sam: “A widzisz, znowu masz rozgrzeb na biurku! Jesteś bałaganiarą!”. Córka pomyśli: “Aha, jestem bałaganiarą. To po co mam się starać?”.
Skuteczniej będzie więc powiedzieć: “Jeśli położysz swoje książki byle gdzie, to ich jutro nie znajdziesz”. Warto też pozwolić dziecku odczuć konsekwencje jego postępowania, a wtedy znajdzie w sobie motywację, żeby zadbać o porządek. Nawet przedszkolaki potrafią już wyciągać wnioski!
Dla dziecka ważne jest to oddzielenie dwóch spraw: moje złe zachowanie nie jest mną, ponieważ ono może wynikać z wielu czynników – z bezsilności, zmęczenia, temperamentu… Etykietowanie dziecka naprawdę może być mocno krzywdzące.

 

Inkubator dziecięcych marzeń

 

A jak rodzice mają się zachować wobec marzeń dziecka o karierze, która – ich zdaniem- jest poza zasięgiem ich pociechy? Dla dziecka ważne jest, by mieć swoje pragnienia. One są także przeciwwagą dla tego, co w jego życiu jest trudne, żmudne i kłopotliwe. Chodzenie do szkoły wiąże się z wieloma obowiązkami, za to wycieczka w świat fantazji przynosi nowe siły i energię.

 

Jeśli więc dane marzenie nie jest destrukcyjne, nie wolno go ostro weryfikować: “Na pewno ci się nie uda!”. Rodzic nie jest Bogiem, więc nie wie tego na pewno. Natomiast może powiedzieć: “Fajnie, że chcesz być bramkarzem” – a potem pokazać synowi, na czym polega kilka innych pasji: majsterkowanie, pływanie, sadzenie drzew itp.

 

W dziecku trzeba zasiewać różne rzeczy, bo dopóki samo czegoś nie spróbuje, to skąd może wiedzieć, że to jest ciekawe? Chce być bramkarzem, a nie leśnikiem czy stolarzem, ponieważ nie spotkał nigdy kogoś, kto ciekawie pokazałby mu swoją pasję. Dlatego warto zapoznać dziecko z taką osobą lub przeczytać mu artykuł na ten temat.

 

Warto jednak przyjrzeć się, czy dane marzenie nie jest formą ucieczki: “Świat jest dla mnie za trudny, więc wymyślam sobie inne życie”. Choć i tak połowa dziewcząt na pewnym etapie dorastania chce być gwiazdą pop, a potem im to przechodzi. Takie fantazje to dobry bufor w życiu, więc zadaniem rodzica jest niełamanie go. Natomiast można te zainteresowania zdywersyfikować – owszem, gramy razem w piłkę, ale potem możemy nauczyć się używać wiertarki czy robić ciasto.

 

Posag dobrych słów

 

Warto dzieci wyposażać w przekonanie o ich mocnych stronach, kierując do nich dobre słowa. Stereotyp mówi, że dziewczynkom trzeba mówić, że są piękne, a chłopcom – że mądrzy i silni. Moim zdaniem te komunikaty nie powinny się jakoś szczególnie różnić w zależności od płci. Pierwszy i najważniejszy komunikat to ten, że czuję radość, że jesteś moim synem lub córką.

 

Ale to musi być autentyczne, a nie wyuczone (“Byłem na warsztatach i tam mi powiedzieli, że trzeba mówić trzy razy w tygodniu: «Świetnie, że jesteś moją córką». No to mówię.”).
Po drugie – trzeba towarzyszyć dziecku i dać mu poczucie, że jest jakaś przestrzeń, w której jestem przy nim. Towarzyszę mu w jego problemach i pasjach: razem gramy w piłkę, ubieramy lalki, lepimy coś z plasteliny lub jedziemy na działkę i rozpalamy ognisko. A wtedy zupełnie “przy okazji” padają pozytywne komunikaty. Podobnie w domu, gdy razem coś pieczemy, sprzątamy czy majsterkujemy. Warto też pomyśleć, co jest mocną stroną mojego dziecka i zauważać to: “Cieszę się, że to ci wychodzi”.

 

Natomiast trzeba uważać, chwaląc dziewczynki, żeby nie wiązały zbyt mocno własnego poczucia wartości ze swoim wizerunkiem. Jest taka współczesna tendencja, która wmawia kobietom: “Jesteś wartościowa, jeśli ktoś zwróci na ciebie uwagę”. Córka jest moją królewną i radosną stroną mojego życia nie dlatego, że jest chudsza czy grubsza, niższa czy wyższa. Kocham ją i to się nie zmieni. Widzę jej wrażliwość i troskliwość, a nie tylko jej wygląd – dlatego będę jej mówił, za jakie cechy charakteru ją cenię.

______________________________________________________________________________________________________________

Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła
Święty Ambroży

Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dzisiejsze Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.
Święty Ambroży Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

_______________________________________________________________________________

Źródło

 

O autorze: Słowo Boże na dziś

Brak komentarzy

Skomentuj notkę, rozpoczynając dyskusję...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*