Dwa obrazy wypożyczone przez Muzeum Narodowe do pałacu prezydenckiego zostały jak to się w Polsce mówi „ sprywatyzowane”. Jeden został sprzedany podczas aukcji w galerii Rempex.
To nic nowego. Dyrektor Lorentz też bardzo chętnie wypożyczał obrazy i meble do nowobogackich domów ustosunkowanych partyjników. Potem księga depozytów zaginęła, a cenne przedmioty pozostały w rękach komunistycznych notabli, którzy z prawdziwie sowieckim zapałem i wdziękiem gromadzili „trofiejne” antyki. Obrazy wypożyczane komuchom „na zeszyt” były uprzednio zrabowane w pałacach i dworach na rzecz ludu pracującego miast i wsi, który miał je odtąd kontemplować oczami swoich przedstawicieli. Tak jak pił koniak ustami swoich przedstawicieli. Własnymi ustami lud pracujący jadał kiełbasę zwyczajną– nic dziwnego, że podwyżki jej ceny obalały kolejne komunistyczne rządy.
Podkultura szabru kwitła w komunistycznych salonach. Zgodnie z leninowską zasadą: „ kradnij kradzione” dyrektor Lorentz pustoszył pomniejsze muzea na rzecz mającej powstać atrapy ( przepraszam rekonstrukcji) Zamku Warszawskiego. Rzadko który dyrektor małej placówki potrafił się temu przeciwstawić. Podziemia Muzeum Narodowego były pełne nadtłuczonych serwisów i połamanych mebli. Można by nimi wypełnić kilkadziesiąt zamków. Stały na podłodze potrącane przez nieuważnych pracowników, nieinwentaryzowane. A szaber kwitł. W Nieborowie, który dyrektor Lorentz zamienił w dom wczasowy ( przepraszam – dom pracy twórczej) dla komunistycznych notabli i sprzedajnych literatów zginęła kiedyś srebrna taca z herbowymi trąbami. Ciekawe czy osoba, która ją wyniosła chwaliła się nią swoim gościom jak sowiecki sołdat zdobycznymi zegarkami na ręku. A może taca miała dowodzić koligacji złodzieja. Podczas remontu klatki schodowej goście Nieborowa kradli również kafelki ze słynnej nieborowskiej manufaktury. Jeden z takich kafelków kupiłam w Desie za 60 złotych. Kierownik Desy zapewniał mnie, że to autentyczny delft a na następny dzień, gdy zorientował się, że nie zdołał mnie oszukać, po kafelkach nie zostało ani śladu.
Desy i ich udział w rabunku dzieł sztuki to osobna historia. Żerowały na spauperyzowanych niedobitkach ziemiaństwa wyprzedających resztki dawnej świetności na życie. Poza tym handlowały poniemieckimi starociami, które awansowały do rangi antyków, wyszabrowanymi albo legalnie kupionymi w OUL (Okręgowe Urzędy Likwidacyjne) na tak zwanych ziemiach odzyskanych. Wielu pracowników Desy przemycało dzieła sztuki za granicę oraz handlowało złotem. Trzeba sobie uświadomić, że te antyki i obrazy zostały przedtem komuś ukradzione ( przepraszam – znacjonalizowane). Prawdziwi właściciele obrazów i starodruków za najmniejszą próbę wywiezienia ich za granicę dostawali spore wyroki. Tak została potraktowana Radziwiłłówna za próbę wywiezienia na zachód własnej filiżanki przechowanej dla niej przez życzliwych mieszkańców wsi Nieborów.
Jedną z najbardziej znanych postaci w handlu antykami był niejaki Tomasz Mętlewicz.
„Grabież narodowego dziedzictwa kultury przez oskarżonych była większa niż dokonana przez III Rzeszę”- powiedział prokurator Radomski, odczytując akt oskarżenia w jego sprawie.
To chyba przesada, miałam jednak nieprzyjemność przyglądać się panu Tomaszowi Mętlewiczowi z bliska. Otóż wszedł on w posiadanie parteru rodzinnego domu na rogu Odyńca i Czeczota w Warszawie gdzie mieszkałam. Państwo Mętlewiczowie zajmowali się rzekomo szyciem krawatów. W piwnicy naszego domu stała nigdy nie używana maszyna do szycia z wdzięcznie zawieszonym niedokończonym krawatem.
Gdy państwo Metlewiczowie urządzali raut samochody komunistycznych notabli blokowały całą ulicę Odyńca. Bardzo często bywał u nich Eugeniusz Szyr. Widziałam na własne oczy, (a nawet zrobiłam na pamiątkę zdjęcie) obu panów niosących pod połami płaszczy żydowskie menory. Być może legalnie kupione- nie wiem. Mętlewicz wyłożył sobie zjazd do garażu macewami czyli żydowskimi płytami nagrobnymi. Po wściekłej awanturze jaką zrobił mu za to mój ojciec przewrócił płyty na druga stronę, tak że opony nie trafiały bezpośrednio na nazwiska zmarłych.
Tomasz Mętlewicz był bratem Witolda Mętlewicza prowadzącego antykwariat, w którym zaopatrywali się „wszyscy” – od ambasadora USA do ministra bezpieczeństwa publicznego. Głównym źródłem ich dochodów był jednak przemyt dolarów i wysyłka na Zachód ocalałych po wojnie cennych dzieł sztuki. Po ucieczce za granicę Tomasz miał antykwariat w Wiedniu. Antykwariat prowadził również jego wspólnik Czesław Bednarczyk. W1969 r. w artykule „Sztuka bez granic” w tygodniku „Polityka” reprodukowano numer czasopisma antykwarycznego „Weltkunst”, w którym Bednarczyk zamieścił ogłoszenie o wyprzedaży w jego wiedeńskim antykwariacie 90 obrazów polskich mistrzów z XIX i początku XX w. Były to płótna: Leona Wyczółkowskiego, Alfreda Wierusza-Kowalskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Aleksandra Gierymskiego, Jana Matejki, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego, Józefa Mehoffera. Bednarczyk był przed wyjazdem rzeczoznawcą dzieł sztuki w państwowym komisie z antykami przy ulicy Marszałkowskiej, podlegał mu też antykwariat na rogu Brackiej i placu Trzech Krzyży, gdzie pracował Tomasz Mętlewicz.
Bednarczyk zasłynął wywiezieniem za granicę części sławnego serwisu łabędziego, wykonanego w 1737 r. w manufakturze miśnieńskiej w jednym egzemplarzu dla królewskiego ministra Bruhla. Państwo Mętlewicze uprzedzeni przez życzliwych o toczącej się przeciwko nim sprawie opuścili kraj. Jednak nikt nie zajął na poczet długów wobec skarbu państwa ich mieszkania przy ulicy Odyńca.
Nie słyszałam również żeby znacjonalizowane a potem „sprywatyzowane” dzieła sztuki wracały do właścicieli. Podobnie jest z nieruchomościami. Częściej podlegają one „prywatyzacji” niż reprywatyzacji, a księgi wieczyste giną równie łatwo jak księgi depozytów. Reprywatyzacją nieruchomości zajmuje się zięć Eugeniusza Szyra Marcin Święcicki. To nie kończąca się historia.
Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie
____________________________________________
Grafika: fragment okładki książki Igor Bunicz “Poligon Szatana”
brak mi słów na ten proceder …:-(
Odnoszę wrażenie, że bakcyl kradzieży przeszedł- pożarł sumienia prawie wszystkim twórcom i beneficjentom 3RP, tym łatwiej, że przecież wielu z nich tak jak wymieniony Marcin Święcicki, była członkami komunistycznej mafii.
Myślę, że jeżeli naprawdę chcemy naprawić aktualne państwo lub dokonać restytucji Rzeczpospolitej, niezbędnym jest konfiskata majątków pochodzących z kradzieży, ale kto odważy się być sprawiedliwym i prawym? Nie widać jak na razie żadnych jaskółek.
Kolejny wstrząsający tekst..
Należałoby wprowadzić rozwiązania prawne uniemożliwiające na przykład nagminny proceder rabowania nieruchomości. Należy zlikwidować handel roszczeniami traktowanymi jako papier wartościowy.Rekordem było kupienie kamienicy w Śródmieściu Warszawy za 50 złotych. Tak za 50 złotych od staruszki z demencją, która potwierdziła w sądzie, (a sąd to zaakceptował) że jest zadowolona z uzyskanej sumy. Drugi kryminogenny przepis to gwarancja zaufania do ksiąg wieczystych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że jeżeli ktoś ukradnie im dowód osobisty i sprzeda ich mieszkanie to “nabywcę w dobrej wierze” chroni prawo. Prawdziwy właściciel zostanie wyeksmitowany i będzie mógł dochodzić strat w procesie cywilnym przeciwko złodziejowi.
Lokata kapitału w dzieła sztuki jest- jak wiadomo- najpewniejsza. Na przykład słoneczniki Van Gogha zostały sprzedane za 40 milionów $ w 1987 roku a ich obecna cena wynosi 84 miliony$. Dlatego wywiezione przez gang antykwariuszy obrazy zubożyły nie tylko kulturę polską lecz strata ma wymierną wartość finansową. To nie są zwykłe starocie do kupienia na pchlim targu.
Zjawiska społeczne i pewne obyczaje petryfikują się jak mówią socjologowie. To znaczy utrwalają. Dowodem tego jest lekceważenie szabrowania budynków państwowych przez ich użytkowników. To zwykła kradzież w dodatku niezwykle kompromitująca. W społeczeństwie jest jednak przyzwolenie na taką ” prywatyzację”. Czy ktoś naprawdę gorszy się hydraulikiem wynoszącym baterię czy umywalkę z remontowanego budynku? Dlaczego miałby się zatem gorszyć prezydentem wynoszącym obrazki?
Tak, zmiana prawa jest najważniejsza. Litera prawa powinna być czytelna i przejrzysta. Myślałem, że przynajmniej część przepisów została już zmieniona…
a propos obrazków ;-)