Dla Ciebie, Panie, się narodziłam – Czwartek, 15 października 2015 św. Teresy od Jezusa, dziewicy i doktora Kościoła, wspomnienie

Zadanie na dziś

Bez lęku, oskarżania się czy oceniania spójrz na swoje życie i spróbuj znaleźć konkrety, o których mówi Jezus w dzisiejszych słowach. Jakim prorokom budujesz grobowce i kim lub czym są twoi ojcowie, którzy tych proroków zamordowali? Szukaj bez lęku.

Myśl dnia

Pomaga nam nie tyle pomoc przyjaciela, ile możność polegania na niej.

Epikur

Słuchanie słowa Bożego czyni nas mądrymi, a więc także dobrymi.
Jeśli ktoś nie chce być dobry, nie będzie chciał słuchać Boga, a to się na nim zemści.
Mieczysław Łusiak SJ
Niech nic cię nie smuci, niech nic cię nie przeraża, wszystko mija, lecz Bóg jest niezmienny.
Cierpliwością osiągniesz wszystko; Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie.
Bóg sam wystarczy. Solo Dios basta!
św. Teresa z Avila
Teresa
Ekstaza świętej Teresy – barokowa grupa rzeźbiarska wykonana przez Giovanniego Lorenzo Berniniego w latach 1647-52 na zamówienie kardynała Cornaro do jego kaplicy rodowej przy kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie.
CZWARTEK XXVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE (Rz 3, 21-29)

Człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.

Bracia:
Teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczana przez Prawo i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusie Chrystusie dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Chciał przez to okazać, że sprawiedliwość Jego względem grzechów popełnionych dawniej, za dni cierpliwości Bożej, wyrażała się w odpuszczaniu ich po to, by ujawnić w obecnym czasie Jego sprawiedliwość i aby pokazać, że On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który wierzy w Jezusa.
Gdzież więc podstawa do chlubienia się? Została uchylona. Przez jakie prawo? Czy przez prawo uczynków? Nie, przez prawo wiary. Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa. Bo czyż Bóg jest Bogiem jedynie Żydów? Czy nie również i pogan? Zapewne również i pogan.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 130 (129), 1-2. 3-4. 5-6)

Refren: Bóg miłosierny daje odkupienie.

Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, *
Panie, wysłuchaj głosu mego.
Nachyl Twe ucho *
na głos mojego błagania.

Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, *
Panie, któż się ostoi?
Ale Ty udzielasz przebaczenia, *
aby ze czcią Ci służono.

Pokładam nadzieję w Panu, *
dusza moja pokłada nadzieję w Jego słowie.
Dusza moja oczekuje Pana *
bardziej niż strażnicy poranka.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14, 6)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ja jestem drogą, prawdą i życiem,
nikt nie przychodzi do Ojca inaczej,
jak tylko przeze Mnie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 11, 47-54)

Jezus gromi faryzeuszów i uczonych w prawie

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus powiedział do faryzeuszów i do uczonych w Prawie:
«Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców; gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce.
Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona.
Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli».
Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 

 

Odpowiedzialność za innych

 

Zajmując jakiekolwiek stanowisko, zwłaszcza takie, które związane jest z odpowiedzialnością za inne osoby, powinniśmy być świadomi, że ciąży na nas obowiązek dawania przykładu. Jezus piętnował postawy faryzeuszów i znawców Prawa za to, że czerpiąc ze swoich stanowisk przywileje, nie służyli ludziom. Byli od nich wymagający, sami natomiast nie stawiali przed sobą wymagań. Zwłaszcza od chrześcijan oczekuje się dzisiaj przejrzystości i uczciwości w życiu publicznym i prywatnym. Polityk, wychowawca, strażnik prawa czy duchowny, jeśli nie żyją nieuczciwie, są zgorszeniem i z pewnością będą musieli zdać przed Bogiem relację ze swego zarządu.

Jezu, polecam Ci wszystkie osoby, które pełnią odpowiedzialne funkcje w życiu publicznym i społecznym. Chroń ich przed pokusami nieuczciwości i zachłanności.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Św. Teresy z Avila

0,14 / 10,34
Dzisiaj znowu pozostań przy obrazie zadziwiającego swoim pięknem, barokowego kościoła. Usiądź w jednej z ławek. Przyjrzyj się freskom i malowidłom na ścianach. Spójrz na ołtarz i znajdź tabernakulum. Obejrzyj je dokładnie. A teraz wsłuchaj się w tekst Ewangelii.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 11, 47-54
Jezus powiedział do faryzeuszów i do uczonych w Prawie: «Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców; gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona. Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli». Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie.Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniach pisze: „U tych zaś, co usilnie postępują (…) od dobrego do lepszego (…), właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać i stawiać przeszkody (…), właściwością zaś ducha dobrego jest dawać odwagę i siły”.Bez lęku, oskarżania się czy oceniania spójrz na swoje życie i spróbuj znaleźć konkrety, o których mówi Jezus w dzisiejszych słowach. Jakim prorokom budujesz grobowce i kim lub czym są twoi ojcowie, którzy tych proroków zamordowali? Szukaj bez lęku.Zbierz to wszystko, czego doświadczyłeś na tej modlitwie i stań w obecności swojego jedynego Ojca. On widzi to wszystko i jako jedyny naprawdę rozumie. Pozwól sobie na chwilę „sam na sam” z Nim.

Z ławki w kościele, czy to klęcząc, siedząc czy też stojąc, proś swojego Tatę o wytrwałość w swojej codzienności i o wdzięczność. Niech On sam cię tego uczy.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********

#Ewangelia: Nie Bóg się mści, tylko nasze błędy

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do faryzeuszów i do uczonych w Prawie: “Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców; gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce.

 

Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona.
Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli”. Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Faktycznie, na pokoleniu współczesnym Jezusowi została pomszczona krew proroków prześladowanych przez Izraelitów. Nie oznacza to jednak, że to Bóg się mścił. To nie Bóg był sprawcą zburzenia Jerozolimy w 70 r. naszej ery. Mówiąc o pomście Jezus ma na myśli to, że mszczą się na nas nasze własne błędy i że w ogóle w świecie jest dużo mszczenia się. Słuchanie słowa Bożego czyni nas mądrymi, a więc także dobrymi. Jeśli ktoś nie chce być dobry, nie będzie chciał słuchać Boga, a to się na nim zemści.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2605,ewangelia-nie-bog-sie-msci-tylko-nasze-bledy.html

***********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 11, 47-54

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. nate2b / Foter / CC BY-NC-ND)

Być przeszkodą dla innych ludzi…

 

Napiętnowanie uczonych w Prawie
Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce.

 

Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona.

 

Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli.

 

Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby go podchwycić na jakimś słowie.

 

Opowiadanie pt. “O stacji ratunkowej”
Na niebezpiecznym i groźnym wybrzeżu paru ludzi otworzyło przed laty stację ratunkową dla rozbitków morskich. Stacja mieściła się w prostym baraku i posiadała jedynie jedną łódź. Na tej łodzi dzielna załoga wypływała o każdej porze dnia i nocy, aby ratować zagrożonych.

 

Nie trwało długo, a owa skromna baza znana była w bliższej i dalszej okolicy. Wielu ochotników zgłaszało chęć konkretnej pomocy i współpracy. Wdzięczni uratowani spieszyli ż pieniężną podzięką. I tak rosła liczba pracowników, dobrodziejów a z nimi też pieniądze w kasie. Więc postanowiono stację rozbudować i ulepszyć. I tak z roku na rok stawała się coraz bardziej obszerna, pełna komfortu i eleganckiego wystroju.

 

W końcu przerodziła się w pewien rodzaj ekskluzywnego klubu dla mężczyzn zarażonych snobizmem i niezdrową ambicją. Teraz członkowie ekip ratowniczych coraz częściej odmawiali wyjścia w morze. Coraz częściej słychać było żądania, aby w ogóle zaniechać ratowania, gdyż przeszkadza to normalnemu porządkowi w klubie.

 

Paru odważnych, którzy byli zdania, że ratowanie życia jest ich pierwszorzędnym zadaniem, wystąpiło z macierzystego pogotowia. Ci śmiałkowie rozpoczęli w pobliżu budowanie skromnymi środkami nowej stacji ratunkowej. Lecz i ta stacja podzieliła los poprzedniej: jej sława szła szybko w świat, znaleźli się też protektorzy i powstał z biegiem czasu nowy klub.

 

Tak doszło do założenia trzeciej stacji. Ale i tutaj powtórzyła się ta sama historia…Kto dziś odwiedza to wybrzeże, znajduje wzdłuż ulicy nadbrzeżnej pokaźny rząd luksusowych klubów o egzotycznych nazwach. A wybrzeże jak dawniej jest zgubą dla wielu okrętów. Tylko że dziś większość rozbitków tonie w morzu.

 

Refleksja
W naszym działaniu dla innych ludzi, gubimy czasami cel dla którego rozpoczęliśmy nasze działania. Samo działanie staje się nieraz ważniejsze, niż sama przyczyna dla której rozpoczęliśmy działanie. Wynika to z tego, że przy wielości różnych spraw, które są na naszej głowie, przenosimy środek ciężkości na to, co potrzeba tu i teraz, niż bardziej to, co zajmuje nieraz nawet lata…

 

Jezus mówi nam, że nie egoizm powinien być przyczyną naszego działania, ale przede wszystkim chęć pomocy innym. Dziś ciężko być przykładem, bo wielu z nas ma na wiele tematów wiele do powiedzenia. Przez to grozi nam indywidualizm, który spych na drugi plan innych, a stawia nasze potrzeby nas pierwszym miejscu. Jezus wie o tym, że grozi nam wtedy izolacja i życie we własnym świecie. Stąd tak ważne jest, aby nie zagubić się w widzeniu tego świata przez pryzmat własnego egoizmu…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego gubimy cel naszego działania?
2. Dlaczego jesteśmy egoistyczni?
3. Czy izolacja pomaga Ci w codziennym życiu?

 

I tak na koniec…
Człowiek jest wielki w rzeczach krańcowych: w sztuce, w miłości, w głupocie, w nienawiści, w egoizmie, a nawet w ofiarności – ale światu najbardziej brak przeciętnej dobroci (Erich Maria Remarque (Paul Remarque))

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,417,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-11-47-54.html

***********

Zwycięskie rozkoszowanie się Bogiem

15 października 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Są zapewne różne przyczyny, dla których niegodziwie sięga się po przyjemność, korzyści materialne i inne wartości, jednak brakserdecznej więzi z Bogiem jest tu najważniejszy. Osoba, która nie przeżywa przyjemności i radości o charakterze duchowym (czyli z kontaktu z Bogiem-Stwórcą), nieuchronnie i gorączkowo rozgląda się za przyjemnymi doznaniami, czerpanymi jedynie z kontaktu ze stworzeniami.

Jeśli zatem chcemy skutecznie zerwać z grzeszną (bo bałwochwalczo traktowaną) przyjemnością, korzyścią i wygodą, to winniśmy usilnie zabiegać o otwarcie serca na to, co św. Augustyn nazwał delectatio victrix, czyli zwycięskim rozkoszowaniem.

Kościól Santa Maria della Vittoria i Ekstaza Św. Teresy Berniniego

Ekstaza św. Teresy

Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy (Ps 16, 11).

A sprawiedliwi się cieszą i weselą przed Bogiem, i radością się rozkoszują (Ps 68, 4).

Otępiało ich serce opasłe, a ja znajduję rozkosz w Twoim Prawie (Ps 119, 70).

Pragnę Twojej pomocy, o Panie, a prawo Twoje jest moją rozkoszą (Ps 119, 174).

Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, pochłaniałem je, a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą i radością serca mego (Jr 15:16).

Nasze reagowanie na zło

Świat, w którym żyjemy, zwłaszcza przyroda, olśniewa nas swym pięknem i bogactwem. Jest wokół nas wiele powodów do zdumień i zachwytów. W swoisty sposób zdumiewa nas także ogrom zła, którego dokonali ludzie na ziemi. Nie jest to jednak sprawa tylko przeszłości, minionych wieków. To także aktualnie wzbiera fala różnorakiej przemocy, nienawiści. Ludzie ludziom wyrządzają krzywdy zda się z jakimś przerażającym upodobaniem. Ogrom niesprawiedliwości społecznej jest szokujący. Wystarczy wspomnieć miliony ludzi, którzy z niedożywienia i głodu przedwcześnie umierają. Gdy o tym myślimy, to wzbiera w nas protest i odczucie niezgody na taki świat. A co mają powiedzieć ci, którzy w naszej „globalnej wiosce” na własnej skórze doświadczają głodu, niesprawiedliwości i prześladowań? Zapewne odczuwają oni także bezsilną złość i rozpacz.

W naszym podejściu do zagadnienia zła widać pewien paradoks i niespójność zachowań. Z jednej strony upowszechnia się bezkrytyczna tolerancja wobec niemal wszelkich zachowań, kiedyś jednoznacznie ganionych; z drugiej strony, ci sami „poprawni” permisywiści (a może raczej niepoprawni idealiści) potrafią popadać w przeciwną skrajność. Wyraża się ona nie tylko w bardzo surowym potępianiu samego zła (co zresztą jest słuszne), ale także w radykalnym potępieniu sprawców zła (a tu trzeba by się dobrze zastanowić). Surowe potępienie i złego czynu, i sprawcy złego czynu – wydaje się jak najbardziej sprawiedliwe i poniekąd jedynie zasadne. Jest jednak pewien szkopuł w obu skrajnych podejściach do zła i do złoczyńcy; oba prowadzą w ślepy zaułek, gdyż w obu człowiek zostaje pokonany przez zło i nie ma dla niego ratunku.

Jest też rzeczą zaskakującą, że choć dla siebie samych jesteśmy na ogół bardziej wyrozumiali, to i tak siebie też, w końcu, niemiłosiernie osądzamy i potępiamy. Zdani na siebie samych nie znajdujemy ani w sobie, ani u innych ludzi „czegoś”, co by nas oczyściło z uczynionego zła i usprawiedliwiło oraz obdarowało pełnym pokojem serca.

Tak, w każdej ważnej dziedzinie człowieczego bytu trzeba nam przyjść do Źródła – do naszego Stwórcy i Ojca, by otrzymać światło i pomoc. Także z ogromem zła, słabości i grzechów trzeba nam przyjść do Boga, by otrzymać odpowiedź na te pytania: jak Bóg nas widzi? Jak „reaguje” na zło, którego w świecie jest tak dużo, a któremu my nie tylko podlegamy, ale i ulegamy? Co czuje Bóg względem człowieka, który jest sprawcą zła?

Odpowiedź Boga jest niezwykle fascynująca. Bardzo obiecujące jest to, co Bóg czuje względem grzesznika i co mówi do niegoi o nim!

Bóg reaguje inaczej!

W reagowaniu na złość grzechu Bóg nie jest podobny do nas. W Bogu radykalnie inne jest najpierw to, że nie ma w Nim żadnego zła; i to, że nie znajduje On żadnej satysfakcji w przychwytywaniu człowieka na złu. Nie jest też żądnyodwetu czy ukarania czyniących zło! To w nas, po grzechu pierworodnym, funkcjonuje fatalny odruch widoczny już w raju. Adam – przyswoiwszy sobie od „węża” demoniczny obraz Boga– ucieka przed Bogiem. Chce ukryć przed Nim zarówno swój grzech, jak i siebie samego, gdyż Bóg wydaje mu się bardzo niebezpieczny.

My też skłonni jesteśmy uciekać przed Bogiem, sądząc, że gdy będziemy daleko od Niego, to zmniejszy się nasz strach. Potrafimy też straszyć Panem Bogiem innych ludzi. Gdy samemu jest się pełnym strachu przed Bogiem fałszywie wyobrażonym, to wcale nietrudno jest fundować strach innym. Po grzechu pierworodnym straszenie Bogiem samo się nam narzuca. Szatan niewiele musi robić, byśmy trwali pogrążeni w smutku, zwątpieniu i właśnie lęku.

– Jakie to zatem ważne, by pozwolićBogu zabrać głos w sprawie człowieka-grzesznika. Jakie to ważne, by z najwyższą uwagą wsłuchiwać się w oryginalną wypowiedź Boga. A wypowiedzi Boga są jednoznaczne: Bóg jako nasz Dobry Ojciec komunikuje nam niezmierną i niezmienną życzliwość i Miłość! Całe Pismo Święte jest utkane z zapewnień o Jego Miłości do nawracającego się grzesznika. Bóg, pełen dobroci, zawsze czeka na powrót. Tylko twardość naszych serc niejako zmusza Boga, by mówić nie tylko i wyłącznie o Miłości, ale także o Swym gniewie i karaniu.

Gdy słyszymy prorocką wypowiedź o gniewie Boga – a więc o uczuciu poniekąd bardziej nam znanym i paradoksalnie bardziej przemawiającym –, to być może skuteczniej dociera do nas prawda o tym, że Boga naprawdę dotyka i rani lekceważenieJego wspaniałej Miłości. Jedno jest wszelako pewne, że Pan Bóg ani się nie złości, ani się na nas nie dąsa. Bóg „nie potrafi” i nie może stać się nieprzejednany i nieprzystępny!Bóg jako Najlepszy Ojciec zawsze kocha swoje stworzenia, przez Niego samego podniesione do godności dzieci Bożych (por. 1 J 3, 1). Widząc nas – zwiedzionych i zniewolonych złudną atrakcją grzechu – Bóg  Ojciec pochyla się nad nami z tym większą czułością i delikatnością, byle tylko pokonać w nas lęk i opatrzyć rany.

„Zwycięskie rozkoszowanie”

Są zapewne różne przyczyny, dla których niegodziwie sięga się po przyjemność, korzyści materialne i inne wartości, jednak brakserdecznej więzi z Bogiem jest tu najważniejszy. Osoba, która nie przeżywa przyjemności i radości o charakterze duchowym (czyli z kontaktu z Bogiem-Stwórcą), nieuchronnie i gorączkowo rozgląda się za przyjemnymi doznaniami, czerpanymi jedynie z kontaktu ze stworzeniami.

Jeśli zatem chcemy skutecznie zerwać z grzeszną (bo bałwochwalczo traktowaną) przyjemnością, korzyścią i wygodą, to winniśmy usilnie zabiegać o otwarcie serca na to, co św. Augustyn nazwał delectatio victrix, czyli zwycięskim rozkoszowaniem.

„Choćbyśmy byli winni najcięższych grzechów, trzeba zaczynać od spotkania z Trójcą Boskich Osób, a potem dopiero myśleć o swoich przewinach.Jeśli zaczynamy od przeciwnej strony, nigdy do niczego nie dojdziemy. To tutaj trzeba właśnie odnaleźć to, co św. Augustyn nazwał delectatio victrix, zwycięskim rozkoszowaniem się.Tylko przyjemność odnosi zwycięstwo nad przyjemnością. Nigdy nie odnosi się zwycięstwa nad przyjemnością przez obowiązek. Przyjemność zawsze będzie potężniejsza niż obowiązek. To właśnie chce wyrazić św. Augustyn: Przyjemność pokonuje się tylko przez przyjemność”[1]

W tym kontekście chciałbym powiedzieć, że wsłuchiwanie się w wielkie i wspaniałe wyznania Miłości Boga do człowieka dostarcza owej delectatio victrix, a przynajmniej naprowadza nas na trop zwycięskiego rozkoszowania się, przeżywanego nie tyle w zmysłach, ale na poziomie ducha, serca, osoby.Wielką przysługę w tym względzie oddają nam Boskie wyznania miłości, zawarte w Piśmie Świętym. Oczywiście, jednym wielkim słowem Miłości Ojca do nas jest Osoba Jezusa, dana nam w tajemnicy Wcielenia: od Zwiastowania aż po Krzyż i Zmartwychwstanie i Zesłanie Ducha Świętego.

Moc Krwi Jezusowej

Doradzałbym także rozważanie takich tekstów, które można nazwać Orędziami Miłości, kierowanymi przez Jezusa do wszystkich za pośrednictwem wybranych osób. W paru ostatnich wiekach, a także współcześnie, znane są osoby obdarzone takim mistycznym darem słyszenia wewnętrznych słów (locutiones), pochodzących od Boga.

Tytułem przykładu wspomnę Dzienniczek św. Faustyny, a także (cytowane w tej książce parokrotnie) trzy tomiki ON i ja Gabrieli Bossis[2]. Jeszcze jeden krótki cytat: „Zwracaj się zawsze do mojej dobroci, ponieważ ją znasz. Jestem tutaj dla ciebie. Dla twojej małości mam swoją Wielkość i swoją Siłę. Korzystaj z twego Wielkiego Brata. A przede wszystkim nie wątp! W tym jest wasza zasługa, że widzi­cie w ciemności. Być pewnym. Pewność miłości”.

– Panie, czy aż do śmierci będę tak powta­rzać swoje grzechy, zawsze te same?

– „Masz moją Krew. Gdybyś wiedziała, jak bardzo Mi zależy, by się nią posługi­wano! Wierzysz przecież, że może Ona oczyścić każdą winę, za którą się żałuje. Dlaczego tyle jej przelałem? Ale trzeba ofiarować ją Ojcu. Trzeba ją rozlać na świat. Któż o tym myśli? A jednak chory bardzo potrzebuje lekarstwa. Przypominasz sobie, jak mówiłem: ‚Moje Serce to szpital’” (ON i ja, t. I, nr 804).

[1] Jean Danielou, Trójca święta i tajemnica egzystencji, Wyd. Znak 19994, s. 31.

[2] Zobacz więcej: http://www.mateusz.pl/duchowosc/ko-bossis.htm

Rozważanie pochodzi z mojej książki:

PRZED TOBĄ JEST DAL

http://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=57530

Parę zdjęć w temacie „zwycięskiej rozkoszy”:

Anton van Dyck „Ekstaza św. Franciszka”
olej na płótnie, 1627–1632 Muzeum Prado, Madryt

„Ekstaza św. Franciszka” Caravaggio za: http://tvp.info/magazyn/po-godzinach/przeslanie-sw-franciszka-z-asyzu/10447910

Giovanni Lorenzo Bernini

http://osuch.sj.deon.pl/2015/10/15/k-osuch-sj-zwycieskie-rozkoszowanie-sie-bogiem/

***********

PRZESZKODĄ (MOŻESZ BYĆ)

by Grzegorz Kramer SJ

 

Jezus krzyczy „biada”, bo Mu na nas zależy.

Okazuje się, że można być przeszkodą do zbawienia innych. Wczoraj mówił o tych, co udają. Dziś idzie jeszcze dalej i wskazuje na tych wyznawców religii, którzy wiedząc na czym polega prawdziwa wiara, nie korzystają z wiedzy, a co więcej, przez swoje zachowanie sprawiają, że przed innymi stawiają przeróżne przeszkody. W tamtych okolicznościach było to przede wszystkim mnożenie w nieskończoność ilości przykazań i warunków, które trzeba było spełnić, by z Bogiem można było się spotkać. Czyli de facto stawiano przeszkody przed zwykłym człowiekiem, który chciał poznać Boga. Wykorzystywano wiedzę, doświadczenie, religijność nie do tego, by Bóg stawał się człowiekowi bliższy, ale do tego, by człowieka zgnoić.

Dziś jest podobnie. Każdy człowiek, który poznał Boga, a tym się nie dzieli, zostawia dla siebie, mnoży w nieskończoność wyimaginowane problemy (bo jemu się wydaje, że tak trzeba), staje się faryzeuszem. To są ci z nas, którzy czyhają, by Go pochwycić w człowieku. Owszem, my się przecież Boga nie czepiamy, jesteśmy prawdziwymi wyznawcami, modlimy się, chodzimy na Mszę (w jakimkolwiek rycie), ale gdy stajemy przed żywym człowiekiem, który nie myśli, jak my – zaczynamy swoje krucjaty, w których nie chodzi o Boga (mówimy, że tak), ale chodzi o nasze uczucia, poglądy i racje. Takimi stajemy się, gdy zamiast widzieć człowieka (w którym jest Bóg) widzimy doktrynę, za którą potrafimy człowieka zabić. Stajemy się ludźmi, którzy nie potrzebują Boga w religii, ale Boga wykorzystują, by „swoją religię” uprawomocnić.

Chrześcijaństwo jest dla człowieka, nie na odwrót. Czym dłużej w nim jestem, przekonuję się, że dziś Chrystus już nie gorszy pogan, ale gorszy chrześcijan, gorszy tych, którzy mówią: tak należę do Chrystusa. Wielu chrześcijan umiłowało nakładanie ciężarów na innych, kiedy sami ich brać nie chcą, bo są „w porządku”. Nie po to jesteś chrześcijaninem, by kopać leżącego i jeszcze mu cytować przepisy prawa kanonicznego, ale by się zniżyć do jego poziomu i pomóc mu wstać.

To „biada” jest do każdego z nas, bo każdy z nas komuś staje się zawadą w jego drodze do Boga, bo każdy z nas czyha, by kogoś pochwycić na słowie i mieć to piękne poczucie satysfakcji – jestem lepszy, mądrzejszy itp.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/15/przeszkoda-mozesz-byc/

***********

Krzysztof Osuch SJ pisze:

Papież na czwartkowej Mszy: miłość Boga jest darmowa

Strzeżcie się uczonych w prawie, którzy ograniczają horyzonty Boga i pomniejszają Jego miłość. To główna myśl, którą podjął Franciszek w homilii podczas Eucharystii w kaplicy Domu św. Marty. Nawiązując do dzisiejszych czytań mszalnych, skoncentrował się on na istocie przykazania miłości i na pokusie kontrolowania zbawienia.
Papież zauważył, że jedną z największych trudności jest zrozumienie darmowości zbawienia w Jezusie Chrystusie. Już św. Paweł miał kłopot z wytłumaczeniem tego ludziom swoich czasów. „Jesteśmy przyzwyczajeni, iż mówi się, że Jezus jest Synem Bożym, że przybył z miłości, aby nas zbawić, a także, że za nas umarł. To słyszeliśmy wiele razy i do tego jesteśmy przyzwyczajeni” – mówił Ojciec Święty. Dodał jednak, że kiedy wchodzimy w tajemnicę Bożej miłości bez granic, ogarnia nas zdumienie i być może wolimy nie próbować tego zrozumieć. Zachęcił zatem do odpowiedzi na pytanie: „Jaka jest moja osobista odpowiedź na zbawienie, które jest owocem darmowej miłości Boga?”.
„Jezus wydaje się nieco zawzięty wobec tych uczonych w prawie, bo mówi im rzeczy mocne. Mówi twardo i bardzo ostro: «Wzięliście klucze poznania, samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli», bo zabraliście klucze – to znaczy klucze darmowości zbawienia, klucze poznania” – powiedział Papież.

Kontynuując tę refleksję Franciszek zauważył, że uczeni w piśmie myśleli, iż można się zbawić jedynie przez przestrzeganie wszystkich przykazań. Kto tak nie postępował, miał być potępiony. W ten sposób ograniczali oni horyzonty Boga i pomniejszali Jego miłość do takiej maleńkiej, skrojonej na naszą modłę. I to jest właśnie istota walki, którą toczył zarówno Jezus, jak i św. Paweł.
Nie ma oczywiście wątpliwości, że przykazania istnieją. Ale syntezą ich wszystkich jest miłość Boga i bliźniego. „Jeśli ci powiem: «Ach, jak cię kocham», ale za tym stoi mój własny interes, to nie jest to miłość; to jest wykorzystywanie” – powiedział Franciszek.
„I dlatego Jezus mówi, że największą miłością jest to, by kochać Boga całym swoim życiem, całym sercem, ze wszystkich sił, a bliźniego swego jak siebie samego. To bowiem jest jedyne przykazanie, które stoi na wysokości tego, czym jest darmowość zbawienia. A dalej Jezus dodaje, że w tym przykazaniu zawierają się wszystkie inne. Kto bowiem kocha, czyni wszelkie dobro, wypełnia wszystkie przykazania. Ale źródłem tego jest miłość, horyzontem jest miłość. Jeśli zamknąłeś drzwi i zabrałeś klucze miłości, nie staniesz na wysokości tego, czym jest darmowość zbawienia, które otrzymałeś. Ta walka o kontrolowanie zbawienia – że zbawią się tylko ci, którzy czynią te rzeczy – nie skończyła się wraz z Jezusem i Pawłem” – powiedział Papież.

Franciszek podkreślił, że tę walkę, która się nie skończyła, wszyscy nosimy w sobie. Stąd też warto się pytać także dzisiaj: „Czy wierzę, że Bóg zbawił nas w pełni darmowo? Czy wierzę, że nie zasługuję na zbawienie? A jeśli na coś zasługuję, to przez Jezusa Chrystusa i dzięki temu, co On uczynił dla mnie” – zauważył Papież.
„Zadajmy sobie dzisiaj te pytania, bo tylko wtedy pozostaniemy wierni tej miłości tak miłosiernej: miłości ojca i matki, ponieważ Bóg mówi, że jest dla nas również jak matka. Chodzi o miłość, która ma wielkie horyzonty, która jest bez granic, bez ograniczeń. I nie dajmy się zwieść przez uczonych, którzy ograniczają tę miłość” – powiedział Papież.

lg/ rv

http://osuch.sj.deon.pl/2015/10/15/k-osuch-sj-a-jednak-usprawiedliwieni-mili-bogu/

*************

Prawdziwą wiarę widać dobrze po duchu, w jakim się ona wyraża (14 października 2015)

  • przez PSPO
  • 13 października 2015

wiara-i-duch-komentarz-liturgiczny

 

Biada za obłudę! Największym problemem wiary jest brak w niej konsekwencji. Jak widać z Listu św. Pawła do Rzymian, ten problem występował także w pierwotnym Kościele. Jego istota polega na tym, że istnieje w człowieku rozdwojenie: deklarowana wiara, uznawany porządek moralny, nawet zdolność oceny i rozpoznawania u innych błędnych zachowań przy jednoczesnym braku widzenia swoich własnych braków i win. Jest to czasem zdumiewające szczególnie u osób, które bardzo mocno deklarują swoją wiarę, a nawet są nauczycielami innych. Właśnie do takich kieruje swoją krytykę Pan Jezus: Biada wam [faryzeusze], bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą (Łk 11,44). Kiedy ktoś dotykał grobu, stawał się według Starego Testamentu nieczysty i przez to był wyłączony ze wspólnoty ludu Bożego, dopóki nie dokonał oczyszczenia. Kiedy zaciągnął nieczystość w sposób nieświadomy, to nawet nie wiedział, że trzeba się oczyścić.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 2, 1-11; Łk 11, 42-46

Ostrzeżenie Pana Jezusa nadal pozostaje bardzo aktualne. Szczególnie odnosi się do nas, kapłanów głoszących Słowo Boże. Bardzo łatwo wpaść w natchnione kaznodziejstwo przy jednoczesnym braku krytycznego spojrzenia na siebie. Ale dotyczy to także tak zwanego zaangażowanego laikatu, tych, którzy uchodzą za wzór ludzi wierzących i udzielają się w dziedzinie przekazywania wiary innym. Obawiam się, że największym zagrożeniem dzisiaj w naszym Kościele jest przeżywanie wiary jako ideologii. Różnicę między prawdziwą wiarą a ideologią widać po tym, że ideologia zawsze zawiera w sobie uproszczenie, trzyma się formalności i w niej szuka swojego usprawiedliwienia. Człowiek z autentycznymi problemami gdzieś się gubi. W skrajnej postaci przybiera formę fanatyzmu, który potrzebuje wroga dla potwierdzenia siebie. Stąd ostre oceny innych, szczególnie tych uznawanych za wrogów wiary. Łatwe osądzanie ludzi jest całkowicie sprzeczne z Ewangelią. Święty Paweł mówi o tym bardzo jednoznacznie:

 

Nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, [w tej] sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz (Rz 2,1n).

 

Kiedy człowiek wie, że sam jest grzesznikiem, nie będzie łatwo sądził innych. Jest to ogólna duchowa prawda i dlatego jeżeli ktoś łatwo osądza, znaczy to, że nie poznał swojego grzechu. Nie zrozumiał jeszcze, że ogromne miłosierdzie Boga względem grzeszników jest jego jedyną szansą i należy się Bogu za to ogromna wdzięczność. Natomiast człowiek świadomy swojej grzeszności wie także, że istnieją różne powody, dla których postępujemy niezgodnie z wiarą. Znajomość własnego grzechu umożliwia miłosierne spojrzenie na drugiego człowieka. Święty Marek Pustelnik powiedział: „Człowiek, który poznał swój grzech, jest większy od tego, który wskrzesza innych z martwych”. Znajomość grzechu czyni go pokornym, czyli prawdziwym.

Nie oznacza to oczywiście tolerancji dla samego grzechu i milczenia w tej dziedzinie. Nie byłaby to z naszej strony prawdziwa miłość względem drugiego. Grzech trzeba nazywać grzechem. Samo takie nazwanie rzeczy po imieniu nie jest jeszcze osądzeniem, ale stwierdzeniem faktu. Osądzanie polega na potępieniu z pozycji wyższości. Dlatego wskazywać grzech drugiego trzeba umiejętnie i bez tonu wyniosłości, który blokuje człowieka przed prawdziwym nawróceniem. Staje się dla niego argumentem przeciw wierze, bo widzi w nim obłudę: zamiast miłości widzi pogardę i złość. Prawdziwą wiarę widać dobrze po duchu, w jakim się ona wyraża. Wszelka wyniosłość świadczy o braku poznania Boga, który jest niezmiernie delikatny i miłosierny. Święty Paweł bardzo jednoznacznie ostrzega:

 

Oto przez swoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według uczynków jego (Rz 2,5n).

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/10/13/prawdziwa-wiare-widac-dobrze-po-duchu-w-jakim-sie-ona-wyraza-14-pazdziernika-2015/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29

**********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

15 PAŹDZIERNIKA

***********

Święta Teresa od Jezusa,
dziewica i doktor Kościoła

Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

Święta Teresa od Jezusa Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.

Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.

W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-15a.php3

*********

Droga do doskonałości

Dominik Jarczewski OP

„Żarem palona tęsknoty nad siły,
Co dzień czekając na odejścia chwilę,
Śmierć już przeżywasz, by złączyć się z Bogiem,
Lecz tym umierasz, że umrzeć nie możesz.”

Hymn z nieszporów o św. Teresie

TeresaSłysząc słowa z dzisiejszego hymnu, pełne może nieco sentymentalnych i wydawałoby się egzaltowanych metafor, mając przed oczyma Ekstazę świętej Teresy Berniniego, dość pochopnie możemy zrazić się do tej świętej. Tak nieludzka się wydaje, tak oderwana od naszych codziennych zmagań i problemów. Już sam przydomek: „wielka” stawia nas w pewnym dystansie. My – mali, szarzy ludzie, ze swoimi małymi sprawami, z kalendarzami zaplanowanymi na najbliższe 2-3 miesiące. Ona – wielka mistyczka, heros wiary, czekająca z utęsknieniem na śmierć. Czego może nas nauczyć?

Teresa z Avila urodziła się 28. marca 1515 roku w pobożnej hiszpańskiej rodzinie szlacheckiej. Od dzieciństwa zafascynowana barwnymi żywotami świętych, wychowana w klasztorze augustianek, w wieku 21 lat wstępuje do Karmelu. Zastaje tam duże rozluźnienie dyscypliny. Klasztor w praktyce przypomina raczej pałac, w którym szlachetnie urodzone siostry prowadzą iście światowe życie. Praktycznie nie istnieje klauzura. Ciągłe odwiedziny bogatych i wpływowych krewnych, liczne rozmowy – bynajmniej nie pobożne – nie budują atmosfery modlitwy i kontemplacji. W takim momencie przed statystyczną nowicjuszką rysują się dwie możliwości: chcąc pozostać wierną sumieniu, wstąpić i poszukać lepszego klasztoru lub przystosować się do panujących układów. Teresa wybiera trzecią drogę: pozostaje wierna sumieniu oraz woli Bożej, która zaprowadziła ją do tego właśnie klasztoru. Nie bez znaczenia była tu na pewno jej choroba i uzdrowienie za wstawiennictwem św. Józefa, który odtąd będzie specjalnym opiekunem Teresy, a w przyszłości – zreformowanego Karmelu.

Przełomowy moment w życiu świętej ma miejsce w 1557 roku. Ma wtedy 42 lata. W czasie modlitwy kontempluje obraz ubiczowanego Chrystusa. Głębokie spojrzenie w oczy umęczonego Pana rozpoczyna rewolucję, o której będzie głośno nie tylko w Hiszpanii. Teresa odkrywa, że nie może starać o własne tylko zbawienie. Nie może żyć spokojnie, w mniemaniu świętości, obok błądzących sióstr. Później, w Twierdzy wewnętrznej, napisze, że probierzem miłości Boga jest miłość bliźniego. Nie miłuje prawdziwie Boga ten, kto stara się tylko o swój wewnętrzny rozwój, gardząc słabszym bliźnim. Tak na prawdę trwa w złudzeniu, a jego „mistycyzm” jest być może iluzją podsuwaną przez szatana.

Teresa wymyka się schematom, w jakie chcielibyśmy ją zamknąć. Czytając o jej ekstazach, lewitacjach, przebiciu serca grotem miłości, budujemy sobie obraz oderwanej od świata introwertyczki. A przecież jednocześnie dokonała wielkiego dzieła reformy zakonu. Od 1567 roku praktycznie nieustannie jeździ po Hiszpanii, zakładając kolejne fundacje. Z wyjątkiem jednej – wszędzie napotyka na trudności: poczynając od sprzeciwu władzy duchownej i świeckiej, poprzez problemy finansowe, konflikty z fundatorami, na problemach budowlanych kończąc. W międzyczasie dostaje się do aresztu domowego, a św. Jan od Krzyża – jej duchowy syn i współreformator gałęzi męskiej zakonu jest więziony i bity. Jej pisma zostają przebadane przez inkwizycję. A jednak w tym właśnie okazuje się autentyczność jej misji, że posłuszna Kościołowi zwycięsko przechodzi wszelkie prześladowania. I nawet działalność Inkwizycji okazuje się opatrznościowa, gdyż właśnie dzięki przechowaniu jej pism w archiwum Inkwizycji, zostały one zachowane dla nas w niemal źródłowej wersji.

Teresa w sposób idealny znalazła równowagę pomiędzy głębokim życiem kontemplacyjnym a życiem czynnym. Jedna sfera karmi drugą. Tym, co w świętej najbardziej fascynuje, jest jej ogromny realizm. Jej pisma są niezwykle konkretne i pełne bardzo praktycznych uwag. Anegdotyczne jest poczucie humoru świętej oraz wyczuwalna niekiedy ironia. Teresa posiada duży dystans do siebie. Również w relacji z Bogiem daleka jest od sentymentalnych frazesów. Tak jak w relacji z człowiekiem najważniejsza jest szczerość. Modlitwa nie wyłącza Teresy z otoczenia – ono zostaje w nią włączone. Wrażliwość na drugiego człowieka i jego duchową nędzę znajduje odzwierciedlenie w modlitwie wstawienniczej. Zwłaszcza bliskie sercu Karmelitanki są niepokoje religijne związane z szerzącą się wówczas reformacją.

Na koniec warto dodać, że przy całej aktywności duchowej i organizacyjnej, Teresa przez całe życie cierpi na chorobę serca. Gorączka, słabości, poczucie osamotnienia, oschłość nie odstępują jej na krok. Od strony ludzkiej nie jest wielka – jest niesamowicie słaba. Ale właśnie w tej słabości Bóg zechciał okazać swoją wielkość. Sprawił, że ta, która w wieku dwudziestu kilku lat miała umrzeć, w wieku 67 lat odchodzi jako założycielka 15 fundacji, mistyczka, autorka licznych dzieł duchowych, które zapewnią jej w 1970 roku tytuł doktora Kościoła. Teresa była wielka, ale wielka przede wszystkim mocą Bożą. I to stanowi dla nas nadzieję, pod warunkiem, że tak jak święta, będziemy chcieli być święci. A resztę Bóg dopełni.

„Niech się spełni we mnie, Panie, wola Twoja, w czym i jak chcesz, wedle Boskiego upodobania Twego! Chcesz mi zesłać cierpienia? – daj siły do zniesienia i niech przyjdą; przeznaczasz mi prześladowania, choroby, zniewagi, nędzę i głód? – oto masz mnie, Ojcze mój! Twarzy mej nie odwrócę i uciekać nie będę.” (Droga doskonałości 32,10)

http://www.liturgia.pl/artykuly/Droga-do-doskonalosci.html

*********

Święta Teresa Wielka

Św. Teresa od Jezusa

   por-ziel.gif (1755 bytes)  Droga doskonałości
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Twierdza wewnętrzna spis treści
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Myśli
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Podniety miłości Bożej
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Wołania duszy do Boga spis treści
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Poezje
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Księga fundacji spis treści
por-ziel.gif (1755 bytes)
  Sprawozdania duchowe

   por-ziel.gif (1755 bytes)  Księga życia spis treści

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/spis.htm

TĘSKNOTA ZA ŻYCIEM WIECZNYM

Nie żyję w sobie, bo znam inną drogę —
Pełnego życia, więc wołam w tęsknocie:
Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.

Żyję tym życiem, które jest hen, w dali,
Bo miłość całą mą istność objęła.
Ona w mym sercu żarzy się i pali,
Ona mnie z Bogiem w jedno połączyła.
I w Nim me serce, me szczęście zawarte,
I On mnie wybrał, i wskazał mi drogę,
Wyrył w mej duszy znamię niezatarte:

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.

Miłość płonąca w głębi serca mego,
Ta miłość, która jest mym życiem, siłą —
Zamknęła w wnętrzu mym Więźnia Boskiego,
Aby się szczęście moje dopełniło.
Lecz bliskość Jego wzmaga me cierpienia
I mej tęsknoty rozpala pożogę,
Aby Go ujrzeć bez zasłon ni cienia!

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.

O jakże długie jest ziemskie wygnanie!
Jakże tchną smutkiem te pustynne głusze!
Jakże bolesne w tym życiu konanie
I te kajdany, co skuwają duszę!
Tylko nadzieją, że skończą się męki
Ten ból wygnania opanować mogę.
Lecz chociaż ufam, płyną z duszy jęki:

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.

Jakąż goryczą opływa to życie,
W którym nie mogę ujrzeć swego Pana!
Bo chociaż miłość napawa obficie,
Długa tęsknota, to bolesna rana:
O, zerwij. Panie, te ciężkie kajdany,
Do życia pełni otwórz mi już drogę:
Duch mój do Ciebie tęsknotą porwany.

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę!

Tylko nadziei złociste promienie
Świecą mi w życiu, że kiedyś zaświta
Dzień, w którym skończy śmierć moje cierpienie.
I tej pociechy ma dusza się chwyta…
O, przyspiesz dzień ten, śmierci upragniona!
Widzisz, że radość czuję a nie trwogę
Na myśl, że weźmiesz mnie w swoje ramiona.

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę!

O, życie! ty znasz potęgę miłości,
Wiesz jak się ona w zaświaty wydziera.
Puść mnie więc! nie więź wśród ziemskiej ciemności,
Bo szczęścia bramy twa śmierć mi otwiera.
O, jakże czekam mej śmierci zjawienia,
Bo tylko ona otworzy mi drogę,
Wybawi duszę z ciasnego więzienia.

Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.

Zdroje obfite życia prawdziwego
Nie mogą poić mej duszy spragnionej,
Póki nie wyrwie się z życia ziemskiego.
Więc z głębi duszy tęsknotą trawionej
Wzywam cię, śmierci! O, wyrwij mię z ciała!
Tylko przez ciebie szczęście zdobyć mogę…
Przyjdź już! jam w tobie pogrążona cała.

Ja tym umieram, ze umrzeć nie mogę!

O życie moje, cóż oddam dziś Bogu,
Co się ukrywa w głębi serca mego?
O, kiedyż stanę na wieczności progu,
By Mu dać życie za tę miłość Jego?
Gdy przez śmierć tylko dosięgnąć Go zdołam,
I przez śmierć tylko mam do Niego drogę,
O, jakże tęsknię, wyrywam się, wołam:

Panie, umieram, że umrzeć nie mogę.

 

2

W BOŻYCH RĘKACH

Twoją jestem na zawsze,
Od Ciebiem życie wzięła,
Powiedz mi więc, o Boże,
Co chcesz, abym czyniła?

Najwyższy Majestacie
Wiekuista Mądrości,
Co w dobra chodzisz szacie;
O Boże wszechświatłości
Spojrzyj na nędzę moją,
Bom Tobie zawierzyła.

Powiedz mi więc, o Boże,
Co chcesz, abym czyniła?

Twą jestem, boś mnie stworzył,
Boś za mnie dał krew swoją,
Ból Ci rany otworzył,
By zbawić duszę moją;
Tyś łaską mnie osłaniał,
Ażebym nie zginęła.

Powiedz mi więc, o Boże,
Co chcesz, abym czyniła?

Czego żądasz, o Panie,
Od stworzenia Twojego,
Co w tak nędznym jest stanie,
Wśród mroków życia tego?
Ale choć grzeszna jestem,
Otom cała przylgnęła
Do stóp Twych, prosząc: powiedz,

co chcesz, abym czyniła?

Widzisz tu serce moje
I życie od zarania:
Składam je w dłonie Twoje.
I wszystkie me kochania,
I wszystkie władze duszy,
By miłość je objęła.
O, niech głos mój Ciebie wzruszy!

Co chcesz, abym czyniła?

Daj mi śmierć albo życie,
Daj siły czy słabości,
Karm mnie wzgardą obficie,
Lub chlebem szczęśliwości,
Daj pokój albo walkę,
W której bym się dręczyła,
Daj wszystko, tylko powiedz

Co chcesz, abym czyniła?

Daj nędzę lub dostatki,
Daj słodycz, chleb gorzkości;
Niech wzrosną smutku kwiatki,
Niech zmilknie śpiew radości,
Daj szczęście, bólu morze,
Niech mnie rwie jego siła.

Tylko powiedz, o Boże,
Co chcesz, abym czyniła?

Jeśli chcesz, niechaj tchnienia
Modlitwy mnie ponoszą,
Lub oschłość cierpienia
Krwawymi łzami zroszą.
O, Boże mój Najwyższy,
W tym cała moja siła,
Byś mi zawsze objawiał:

Co chcesz, abym czyniła?

Daj mi, Boska Mądrości,
Słońce wiecznego świtu
Lub gęste mgły ciemności,
Lata głodu, dosytu;
Daj zorze lub noc czarną,
By wszystko zasłoniła,

Tylko powiedz mi wtedy:
Co chcesz, abym czyniła?

Jeśli mi dasz wytchnienie,
Przyjmę je z Twojej ręki.
Jeśli ześlesz cierpienie,
Zniosę wszystkie udręki.
Dasz śmierć, ja czekam, Panie,
Aby mnie już objęła,
Kiedy chesz, tylko powiedz:

Co chcesz, abym czyniła?

Pójdę na same szczyty:
W nagie Golgoty skały
Lub w Taboru błękity,
W szczęścia słodkie zapały.
Jak Job w cierpieniu, — jak Jan
Przy Tobie bym spoczęła,

Tylko powiedz o Panie,
Co chcesz, abym czyniła?

Wśród zmiennych losów życia,
Jak Józef sprawiedliwy
Lub Dawid wśród ukrycia
Czy Jonasz nieszczęśliwy
Chcę, by się każdej chwili
Twa wola wypełniła,
Dlatego błagam, powiedz:

Co chcesz, abym czyniła?

Czy słowa Twe posłyszę,
Czy będziesz trwał w milczeniu,
Czy łan się rozkołysze
Lub zamrze w opuszczeniu,
Chcę wytrwać i zachować
Twe Prawo, tam ma siła,
Więc na każdy czas, powiedz:

Co chcesz, abym czyniła?

Twoją jestem, na zawsze,
Od Ciebiem życie wzięła,
Powiedz mi więc, o Boże,
Co chcesz, abym czyniła?

 

3

“MIŁY MÓJ DLA MNIE, A JA DLA NIEGO”

Gdym się wyzbyła tutaj wszystkiego,
Znalazłam szczęścia zdrój,
I odtąd jestem wszystka dla Niego,
A On jest wszystek mój.

Gdy Boski Łucznik strzałą swą zranił,
Przeszył do głębi serce me,
Ogień miłości całą mnie strawił,
Że w nim znalazłam szczęście swe.
Odczułam wówczas życia wiecznego
Upajający zdrój,
I jestem odtąd wszystka dla Niego,
A On jest wszystek mój.

Zranił mnie strzałą rozpłomienioną
I owiał żaru tchem,
Że się uczułam w jedno złączona
Z Bogiem i Stwórcą swym;
I już nie żądam szczęścia innego
Nad tej miłości zdrój,
I jestem odtąd wszystka dla Niego,
A On jest wszystek mój.

4

SŁOWA MIŁOŚCI

Jeśli mnie kochasz tak, o mój Boże,
Jak ja Cię, Panie, miłuję,
Powiedz, jak dusza wytrzymać może
I co Twą miłość wstrzymuje?
Powiedz mi duszo twoje tęsknoty,
Powiedz twe udręczenia.

— Lękam się. Panie, Twojej utraty,
Pragnę Cię widzieć bez cienia.
Bo Tobie, Panie, oddanam cala
I w Tobie wszystka zgubiona,
Ma dusza jednym pragnieniem pała:
Być Twą miłością strawiona.

O, by ta miłość mnie ogarnęła,
Spraw to, Najsłodszy mój Panie!
By ona z Tobą mnie zjednoczyła
Na wieczne miłowanie.

 

5

SZCZĘŚLIWY, KTO KOCHA BOGA

Szczęśliwe serce tak rozmiłowane,
Że w Bogu wszystkie są jego pragnienia,
Dla tej miłości ma w proch podeptane
Wielkości świata, ułudy stworzenia,
I tylko w Bogu znajduje swą chwałę,
Obfitość szczęścia i rozkosze trwałe.

Dla tej miłości umie zaprzeć siebie,
Nie szuka tutaj ziemskiej szczęśliwości,
Wzrok swojej duszy utopił hen, w niebie,
Kędy jaśnieje blask wiecznej światłości…

I wśród wzburzonych życia tego toni
Dąży z otuchą, gdzie pieśń szczęścia dzwoni.

 

6

WOBEC PIĘKNOŚCI BOŻEJ

Piękno Najwyższe, Piękno Nieskończone,
Jakże przewyższasz blaskami swoimi
Wszystko, co tutaj istnieje stworzone!
Odrywasz serce bez bólu żadnego
Od przywiązania do wygnańczej ziemi.

Piękno Najwyższe, cudne blaski Twoje
Łączą mnie z Tobą, jak więzów spojenie.
Czemu zamykasz te Boże podwoje,
Kiedy Twa światłość tak mi wzmacnia duszę,
Że ponad wszystko miłuję cierpienie?

Piękno Najwyższe, jakaż Twoja siła,
Jeśli Istotę Twą nieogarnioną
Skłania, by z nędzą moją się złączyła,
I byś ukochał i tak uwielmożnił
Mnie w swej nicości, w nędzy pogrążoną.

 

7

TĘSKNOTA WYGNANIA

O Boże mój, w tęsknocie
Do Ciebie prośbę ślę,
Tak smutno mi na świecie
Już, Panie, umrzeć chcę!

O, jakże długą drogę,
Jak uciążliwy znój,
Jak pustynną głuszę
Stwarza ten ziemski bój!

O, Panie Uwielbiony,
Korną Ci prośbę ślę:
Wyrwij mnie już z tej ziemi,
Już teraz umrzeć chcę!

Posępne są dni życia,
Jest w nich goryczy jad,
Bo dusza w nich zatraca
Piękności Twojej ślad.

O, Dobro me najsłodsze,
Tę prośbę Tobie ślę:
Patrz, jam tak nieszczęśliwa,
Tak bardzo umrzeć chcę!

O, śmierci, jakże wzmagasz
Mój ból bliskością swą!
Kiedyż twój cios zbawienny
Uwolni duszę mą?

O, jakież to rozkosze,
O Boże, Szczęście me,
Będą, gdy ujrzę Ciebie?
Więc, Panie, umrzeć chcę!

Wszystkie kochania ziemskie
Mącą duchową toń,
Toteż po inne życie
Wznoszę do Ciebie dłoń.

O któż bez Ciebie, Boże,
Wygnańczą dolę tę
Przetrzymać tutaj zdoła?
Ja, Panie, umrzeć chcę!

Życie na tej dolinie
To walka, znój i trud,
Spoczynek zaś prawdziwy
Hen, u wieczności wrót.

O rozprósz już przede mną
Tej śmiertelności mgłę,
Spragniona ujrzeć Ciebie,
Już, Panie, umrzeć chcę!

Któż może się obawiać
Cielesnej śmierci tej,
Gdy w zamian za nią zyska
Szczęście dla duszy swej?

I będzie Cię mógł posiąść
Najwyższe Dobro me
Na wieczność! — w tym pragnieniu
Ja, Panie, umrzeć chcę!

Ma dusza udręczona
Jęczy w niewoli tej,
Bo w oddaleniu skryty
Jest Ukochany jej.

O skróć już to wygnanie!
Zakończ cierpienia me!
Z tęsknoty mej za Tobą
Ja, Panie, umrzeć chcę!

Więzień skuty w kajdany
Pośród zamkniętych krat,
Z chwilą zgonu swojego
Ujrzy wolności świat.

Mnie zaś w więzieniu ciała
Płyną tęsknoty łzy
I długo czekać muszę,
Choć zaraz umrzeć chcę!

I próżno dusza moja
Wciąż Ciebie szuka w krąg,
I próżno tęskni, woła,
Byś wyrwał ją z tych mąk.

Tyś zawsze niewidoczny
Nie mogę ujrzeć Cię.
I z serca krzyk się wznosi:
Ja, Panie, umrzeć chcę!

A gdy przychodzisz do mnie,
By mieszkać w sercu mym,
Lękam się Twej utraty
W nieszczęsnym życiu tym.

I myśl mnie ta przeraża,
Że cała w lęku drżę,
I więcej Ciebie pragnę,
I umrzeć. Panie, chcę!

Skróć, o mój słodki Boże,
Konania tego czas
I spraw, by nikły płomień
Ziemskiego życia zgasł.

Rozerwij me kajdany,
Rozprósz tę ziemską mgłę,
Och, tak spragnionam Ciebie,
Tak bardzo umrzeć chcę!

Lecz jeśli chcesz, by trwało
Smutne wygnanie me,
By dusza tu cierpiała
Za mnogie grzechy swe,
Niech dzieje się Twa wola,
Choć z oczu płyną łzy,
Tak mi smutno bez Ciebie,
O, Panie, umrzeć chcę!

 

8

SZUKAJĄC BOGA (1)

We Mnie poszukuj istnienia twojego,
Mnie zaś odnajdziesz w głębi serca swego.

W tak żywych rysach miłości płomienie
Twe podobieństwo we Mnie utworzyły,
Że żaden pędzel i żadne natchnienie
Obrazu takiej piękności i siły
Stworzyć nie mogą, Tyś bowiem powstała
Piękna, urocza z tchnieniem Wszechmocnego,
Z mojej miłości, która wiecznie trwała.
Szukaj więc we Mnie istnienia twojego.

I gdybyś swoje ujrzała oblicze,
I swej istoty dostrzegła odbicie
Tak, jak je mają głębie tajemnicze
Mojej istoty, twoje ziemskie życie
Uleciałoby z ciasnego więzienia,
Bo nie jest w mocy znieść blasku takiego,
Więc Mnie poszukuj w głębi serca twego.

I to jest twojej miłości zadaniem,
Abyś gotowa była w wnętrzu swoim,
I stała czujna za każdym wezwaniem,
By być przybytkiem i mieszkaniem moim.
Poza swą duszą nie szukaj Mnie w świecie,
Bom Ja tak bliski istnienia twojego,
Ja cię ogarniam i daję ci życie,
Szukaj Mnie zatem w głębi serca twego.

 

9

CIERPLIWOŚĆ ZWYCIĘŻA (2)

Nie trwóż się, nie drzyj
Wśród życia dróg,
Tu wszystko mija,
Trwa tylko Bóg.

Cierpliwość przetrwa
Dni ziemskich znój,
Kto Boga posiadł
Ma szczęścia zdrój:
Bóg sam wystarcza.

 

10

DO NIEBIOS OJCZYZNY (3)

Dążmy wytrwale w weselu
Ku niebu, córki Karmelu.

Wśród cierni umartwienia,
Wśród wzgardy, zapomnienia,
Wśród cierpień,
smutków wielu
Idźmy, o córki Karmelu.

Pod jarzmem posłuszeństwa,
Co wiedzie do męczeństwa
I przynosi nam chwałę,
Zdążajmy życie całe.

Pośród ubóstwa drogi
Musimy iść bez trwogi
Tam, kędy doszło wielu:
Na szczyty, córki Karmelu.

Kocha nas w każdą chwilę.
Wzywa za sobą mile Nasz Mistrz;
więc dążmy stale Ku niebios wiecznej chwale.

Miłością płonie cały,
Ten co zszedł do nas z chwały,
Biegnijmy więc w weselu
Do Niego, córki Karmelu.

Te plony bierzmy w duszę,
Których nie zniszczą susze,
Których świat nie zabierze,
Bo wyrosły w ofierze.

Za wzorem Eliasza
Niech będzie służba nasza,
W zapale i w weselu
Walczmy, o córki Karmelu.

Od świata oderwane,
Drugim duchem owiane,
Wśród cierpień dążmy wielu
Ku niebu, o córki Karmelu.

(1) Wiersz ten jest szerszym rozwinięciem słów, które św. Teresa posłyszała na modlitwie: “Szukaj siebie we Mnie”. Słowa te były dla niej tematem do głębokich rozmyślań. Omawiała ich znaczenie również z innymi osobami (zob. Ocena czterech pism duchowych).

(2) Wiersz ten, będący prawdziwą perłą wśród utworów poetyckich św. Teresy, przechowywała ona zawsze w swoim brewiarzu.

(3) Wiersz ten jak również i 20: “Z krzyżem przez życie”, napisała św. Teresa na jakąś uroczystość zakonną w klasztorze. Dowodzi tego treść tych wierszy, jak również to piszą o niej jej biografowie (por. “Życie św. Teresy według Bollandysców”, tom I, r. 15).

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/poez/poezje1.htm

*************

Ks Piotr Spychała

15 października
Święta Teresa od Jezusa, dziewica i doktor Kościoła – 500 lecie urodzin

„Dla Ciebie, Panie, się narodziłam …
Twoją jestem na zawsze, od Ciebie życie wzięłam,
Powiedz mi więc, o Boże, co chcesz, abym czyniła?”

“Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-15a.php3

„Obrałam sobie za orędownika i patrona chwalebnego św. Józefa, usilnie jemu się polecając… Temu chwalebnemu Świętemu, jak o tym wiem z własnego doświadczenia, Pan dał władzę wspomagania nas we wszystkich naszych potrzebach (…). Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by prawdziwe miał do niego nabożeństwo i szczególną mu cześć oddawał, a nie osiągnął coraz większych korzyści w cnocie, bo on w sposób dziwnie skuteczny wspomaga każdą duszę, która mu się poleca (…). Proszę tylko dla miłości Boga każdego, kto by mi nie wierzył, niech spróbuje, a z własnego doświadczenia się przekona, jak dobra i pożyteczna to rzecz polecać się temu chwalebnemu Patriarsze i go czcić” (Życie, 6, 6-8).
http://swjoseph.blogspot.com/…/sw-teresa-z-avila-o-sw-jozef…

…Zmarła w roku 1582, w trakcie reformy kalendarza (wymagającej przesunięcia daty z 5 na 14 października). Ponieważ dokładna godzina śmierci nie jest znana, zmarła albo przed północą 4 października albo wcześnie rano 15 października. Jej święto wyznaczono na dzień 15 października. Ostatnimi słowami, które wypowiedziała były: „Mój Panie, nadszedł czas by ruszyć dalej. Niechaj więc spełni się Twoja wola. O mój Panie i Małżonku, godzina, której pragnęłam nadeszła. Nadszedł czas by spotkać się twarzą w twarz”.

Przeczytaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Teresa_z_%C3%81vili

Dzieła św. Teresy: http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/spis.htm

***********

15 października
Święta Teresa od Jezusa, dziewica i doktor Kościoła – 500 lecie urodzin

 

W brewiarzu św. Teresy z Avila odnaleziono zakładkę zapisaną słowami: „Niech nic cię nie smuci, niech nic cię nie przeraża, wszystko mija, lecz Bóg jest niezmienny. Cierpliwością osiągniesz wszystko; Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie. Bóg sam wystarczy. Solo Dios basta!”. zobacz: http://kosciol.wiara.pl/…/490487.Mistyczka-z…

************

WYBÓR MYŚLI I SENTENCJI

l. MIŁOŚĆ PRAWDZIWYM MĘCZEŃSTWEM

Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem(1).

Św. Chryzostom: Nie tylko jest zupełnym męczeństwem, gdy krew się przelewa, ale również męczeństwo polega na prawdziwym powstrzymywaniu się od grzechów i na spełnieniu i zachowaniu przykazań Bożych. Również męczennikiem czyni prawdziwa cierpliwość w przeciwnościach (2).

Wartość naszej woli nadaje złączenie jej z wolą Bożą tak, iżby niczego nie chciała, jeno tego, czego chce Jego Boski Majestat.

Chwałą jest posiadanie doskonałej miłości.

2 (3). SPOSÓB NA PRZEŚLADOWANIA I KRZYWDY(3)

Aby prześladowania i krzywdy wydały w duszy owoc i przyniosły jej pożytek, dobrze jest pamiętać na to, że pierwej wyrządzone są one Bogu niż mnie. Bo, gdy cios ten we mnie ugodzi, już przedtem ugodzony został Boski Majestat przez grzech, jaki takie postępowanie w sobie zawiera.

Prawdziwy miłośnik powinien mieć niezmienną, raz na zawsze z Oblubieńcem swoim umowę, że cały należy do (s.274) Niego, że w niczym już nie będzie szukał siebie. Jeśli więc Pan to znosi, czemuż my nie mielibyśmy znosić? W krzywdzie nam wyrządzonej powinna nas boleć jedynie obraza Majestatu Bożego. Nie dotyka ona bowiem naszej duszy, jeno ziemi tego ciała, któremu tak sprawiedliwie należy się cierpienie.

Umrzeć i cierpieć — w tym powinny się zamykać nasze pragnienia.

Nikt nie jest kuszony nad to, co wytrzymać może. Nic się nie dzieje bez woli Bożej. Ojcze mój, wozie Izraela i woźnico jego, wolał za Eliaszem Elizeusz.

3(4). SPOWIEDŹ

Antioch, skutkiem mnóstwa grzechów, których był pełny, taką z siebie złą woń wydawał, że nie mógł znieść sam siebie, ani otaczający go przy nim wytrzymać nie mogli.

Spowiedź jest na to, aby wyznawać na niej swoje winy i grzechy, a nie swoje cnoty i łaski otrzymane na modlitwie, chyba tylko takiemu, któremu podobne rzeczy bezpiecznie powierzać można. Nad tym niech czuwa Przeorysza, a siostra w danym razie niech jej wyzna potrzebę swoją, a Przełożona osądzi, jak należy postąpić. Mówi bowiem Kasjan, że ten, kto nie jest świadomy tych rzeczy duchowych, podobny jest do człowieka, który nigdy nie widział tego ani słyszał o tym, że są ludzie, którzy pływać umieją, za czym gdy ujrzy kogo zanurzającego się w rzece, sądzi, że koniecznie musi utonąć.

Pan sam tego chciał, by Józef opowiedział braciom swoje widzenie i by to widzenie nie pozostało w ukryciu, chociażby objawienie jego tyle miało kosztować Józefa, ile go w rzeczy samej kosztowało.

Strach mimowolny, którego doznaje dusza w chwili, gdy Bóg raczy jej uczynić jaką łaskę nadzwyczajną, jest skutkiem czci głębokiej, jaką nas przenika zetknięcie się z duchem, jak tego mamy przykład na onych dwudziestu czterech starcach, o których mówi Pismo. (s.275)

Jako nie ma grzechu bez świadomości, dlatego i Pan nie dopuścił onemu królowi zgrzeszyć z żoną Abrahama, chociaż ją poczytywał za jego siostrę, a nie za żonę.

4(5). ANIOŁOWIE I NATCHNIENIA

Owa pozorna sprzeczność, że władze wewnętrzne, choć w czasie zachwycenia pozostają w zawieszeniu, zdolne są jednak w tymże czasie przedstawiać duszy tę lub ową rzecz, aby ją poleciła Bogu, może się tak rozumieć, że nie władze same czynią to przedstawienie, ale może anioł jaki, jak on, o którym mówi Pismo, że stoi z kadzielnicą przed stolicą Bożą i ofiaruje Panu modlitwy świętych.


(1) Tę sentencję miała św. Teresa napisaną na kartce papieru, której używała jako zakładki do brewiarza. Przechowują tę cenną relikwię karmelitanki bose w Medina del Campo.

(2) Por. Contra Judeos in Ps. 157. — Jest tu mowa nie o fizycznym, lecz o duchowym męczeństwie.

(3) W nawiasie podajemy numerację z wydania o. Tomasza od Jezusa (Burgos 1977), t. I s. 1720 n.

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/mysli/mysli.htm

*************

św. Teresa od Jezusa
Zamek wewnętrzny

Œwięta Teresa posiadała niezwykłš umiejętnoœć rozumienia procesów odbywajšcych się w jej wnętrzu. Umiała niewypowiedzianie jasno, plastycznie, a jednoczeœnie bardzo prawdziwie je przedstawić. Była obdarzona mocš pozwalajšcš jej dojrzeć poszczególne sprawy w ich wewnętrznym całokształcie i ten całokształt ukazać w swoim dziele (œw. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein).
św. Teresa od Jezusa
Księga mojego życia

Azorin jako literat określił tę książkę w następujący sposób: “Jest to książka najgłębsza, najbardziej przenikliwa, nie ma drugiej takiej w literaturze europejskiej”. Edyta Stein jako szukająca prawdy filozof i jako Żydówka zmagająca się z pokusą bycia dobrą dla innych bez Boga, po przypadkowym spotkaniu się z jej stronicami zawołała: “Tu jest prawda”.
św. Teresa od Jezusa
Księga fundacji

Teresa z rozbrajającą szczerością i humorem przedstawia kulturę, zwyczaje i pasje Hiszpanów w wieku XVI. Jest to opowieść o przygodach jej i jej sióstr, a także karmelitów bosych podczas fundowania klasztorów Reformy.
św. Teresa od Jezusa
Dzieła św. Teresy od Jezusa
Księga życia

Pierwszy tom zebranych dzieł św. Teresy z Avila. Zawiera tekst “Księgi życia”.
św. Teresa od Jezusa
Dzieła mniejsze

Niniejszy tom pism zawiera: Sprawozdania duchowe (zbiór m.in. autobiograficznych opisów przeżyć wewnętrznych, notatek duchowych, rad spowiedników, proroczych wskazań), Podniety miłości Bożej (komentarz do wybranych wersetów Pieśni nad Pieśniami, stanowiący zwięzły traktat teologii życia wewnętrznego), Wołania duszy do Boga (zbiór modlitw i rozmów z Bogiem Oblubieńcem), Konstytucje, Sposób wizytowania klasztorów, dwa pisma humorystyczne, poezje i myśli.
 http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-15a.php3

 

***********

Święci karmelitanie

dodane 2008-10-14 17:22

Leszek Śliwa

Pietro Novelli, „Matka Boża z Góry Karmel”, olej na płótnie, 1641, Muzeum Diecezjalne, Palermo.

Karmel, wysokie zbocze, wznoszące się nad wschodnim wybrzeżem Morza Śródziemnego, dokładnie na wysokości Galilei, jest miejscem szczególnie związanym z Matką Bożą. Założony w XIII w. zakon karmelitów rozpowszechnił nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel, ukazując Ją jako wzór modlitwy, kontemplacji i poświęcenia Bogu.Obraz Pietro Novellego przedstawia czworo karmelitańskich świętych, składających hołd Maryi. Matka Boża objawia się im w chmurach, w otoczeniu aniołków, z wieńcem z dwunastu gwiazd nad głową. Poniżej pierwszy z prawej stoi św. Szymon Stock. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. w klasztorze Ayels-ford w Anglii ukazała mu się Maryja i podarowała mu szkaplerz, mówiąc: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego”. Na obrazie widzimy, jak Maryja wręcza Szymonowi czarny szkaplerz.Na lewo od niego klęczy św. Angelo z Jerozolimy. On również żył w XIII wieku. Był jednym z tych karmelitów, którzy wystarali się u papieża Honoriusza o zaakceptowanie ich zakonu. Dlatego Novelli namalował go z zapisaną regułą zakonną w rękach. Angelo pracował potem na Sycylii, gdzie został zamordowany. Na obrazie widzimy go więc przebitego mieczem.Z lewej strony artysta przedstawił dwie święte karmelitanki. Klęczy Teresa z Avila, obok niej stoi Maria Magdalena de Pazzi. Obie były mistyczkami, obdarzonymi darem wizji i ekstazy. Symbolizuje to aniołek kierujący w ich stronę płonącą strzałę. To strzała Bożej miłości, o czym informuje napis na szarfie trzymanej przez innego aniołka (z lewej strony): „amor” (miłość). Dwa aniołki z prawej strony trzymają natomiast trzy korony z gałązką palmową. Jest to jakby podsumowanie zasług przedstawionych świętych. Korony symbolizują bowiem czystość, męczeństwo i głoszenie Ewangelii.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489287.Swieci-karmelitanie
************

Strzała Bożej miłości

dodane 2008-10-14 17:20

Leszek Śliwa

Giovanni Lorenzo Bernini, „Ekstaza świętej Teresy” marmur, brąz, 1647–52 kościół Santa Maria della Vittoria, Rzym

Ta rzeźba uważana jest za jedno z najlepszych w historii przedstawień doznań mistycznych. Inspiracją dla Berniniego był fragment dzieła wielkiej mistyczki hiszpańskiej św. Teresy z Avila.W książce pt. „Życie” święta opisuje jedno ze swych mistycznych przeżyć. Ukazał się jej anioł. „W jego rękach ujrzałam długą, złotą włócznię, a na jej żelaznym końcu wydawał się świecić ognisty punkt. Wydawało mi się, że przeszył moje serce kilkakrotnie, przenikając do mych wnętrzności” – pisała Teresa.Bernini w rękę anioła włożył nie włócznię, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość. Ponad wyrzeźbionymi w marmurze postaciami uśmiechniętego anioła i pogrążonej w ekstazie Teresy widzimy odlane z brązu złociste promienie. To światło Ducha Świętego.Bernini był nie tylko rzeźbiarzem, ale przede wszystkim architektem, jednym z największych artystów epoki baroku. Tworząc „Ekstazę św. Teresy”, pomyślał nie tylko o kompozycji rzeźby, ale także o odpowiednim jej wyeksponowaniu. W pobliżu znajduje się okno. W niektórych porach dnia złociste światło słońca spływa po promieniach stanowiących tło sceny. Dzieło nabiera wówczas niezwykłego, nieco tajemniczego blasku.Rzeźba znajduje się w dość niepozornym rzymskim kościele Matki Bożej Zwycięskiej. Zamówił ją u Berniniego do kaplicy ufundowanej przez siebie kardynał Federico Cornaro. Dlatego na balkonikach z obu stron rzeźby „przyglądają się” jej posągi rodziny Cornaro. Kardynał zapragnął, by jego kaplicę dekorowała podobizna kanonizowanej w 1622 roku świętej, co zaaprobowały karmelitanki bose, do których należała świątynia. Zgromadzenie karmelitanek bosych założyła właśnie
św. Teresa.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489285.Strzala-Bozej-milosci
**************

Doświadczenie Bożej miłości

dodane 2010-10-15 06:40

Leszek Śliwa

Fontebasso, podobnie jak sto lat wcześniej Bernini, włożył w rękę unoszącego się na chmurze anioła nie włócznię z ognistym grotem, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość skierowaną w stronę Teresy.

Doświadczenie Bożej miłości   Archiwum GN Ekstaza św. Teresy
Francesco Fontebasso, olej na płótnie, poł. XVIII w., Muzeum Sztuk Pięknych, Budapeszt

Mistyczne przeżycia świętej Teresy z Ávila, żyjącej w XVI wieku wielkiej odnowicielki życia zakonnego i doktora Kościoła, stały się popularnym tematem dzieł artystycznych po odsłonięciu w roku 1652 sławnej do dziś rzeźby Gian Lorenzo Berniniego w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria. Wenecjanin Francesco Fontebasso jeszcze sto lat później, w namalowanej przez siebie „Ekstazie św. Teresy”, wzorował się na tamtym arcydziele swego rodaka.

Inspiracją, zarówno dla Berniniego, jak i dla Fontebassa był fragment „Księgi Życia”, pierwszego dzieła napisanego przez wielką hiszpańską mistyczkę. Święta opisuje jedną ze swych wizji. Pewnego dnia ukazał się jej anioł. „W jego rękach ujrzałam długą, złotą włócznię, a na jej żelaznym końcu wydawał się świecić ognisty punkt.

Wydawało mi się, że przeszył moje serce kilkakrotnie, przenikając do mych wnętrzności. Ból był tak ostry, że wydałam kilka razy dźwięk podobny do lamentu, ale słodycz powodująca ten ból była tak niepohamowana, że nikt nigdy nie pragnąłby jej utracić. (…) Nie był to ból ciała, ale duszy, chociaż ciało wydawało się go odczuwać bardzo intensywnie” – pisała święta Teresa.

Fontebasso, podobnie jak sto lat wcześniej Bernini, włożył w rękę unoszącego się na chmurze anioła nie włócznię z ognistym grotem, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość skierowaną w stronę Teresy. Lewą rękę posłaniec Boga trzyma na sercu, aby wzmocnić wymowę swych gestów. Omdlałą świętą, ubraną w brunatny karmelitański habit, podtrzymuje drugi anioł. Cała scena skąpana jest w nadnaturalnym świetle, przypominającym o Bożej obecności.

http://kultura.wiara.pl/doc/646441.Doswiadczenie-Bozej-milosci

**********

Guido Stinissen OCD

MODLITWA OBECNOŚCI
ZE ŚWIĘTĄ TERESĄ Z AVILA

 

(Wprowadzenie i przypisy)

Drogi Czytelniku

Książka, którą trzymasz w ręku, jest rezultatem współpracy trzech wydawnictw: Cerf z Paryża, Kairos z Kijowa oraz Znak z Krakowa. Wydawnictwo Kairos zostało założone w 1992 roku przez dominikanów pracujących w Kijowie i jest oficyną wydawniczą publikującą książki i czasopisma o charakterze religijnym. Każdego roku Kairos wydaje kilkanaście książek w języku ukraińskim lub rosyjskim, regularnie ukazują się cztery tytuły czasopism o charakterze ekumenicznym dla chrześcijan żyjących na Ukrainie oraz kwartalnik dla mniejszości polskiej.

Seria „Żywa Wiara”, w której skład wchodzi ta książka, pragnie przedstawić polskim Czytelnikom tłumaczenia najciekawszych pozycji z wydawanej od 30 lat przez Cerf kolekcji „Foi Vivante”. Książki te przeznaczone są dla szerokiego kręgu odbiorców, stawiają sobie za cel popularyzację duchowości i teologii chrześcijańskiej oraz formowanie chrześcijan do dojrzałej wiary. Oprócz motywów o charakterze merytorycznym, o powstaniu tej serii zadecydowały także względy ekonomiczne. Dochód uzyskany ze sprzedaży książek z serii „Żywa Wiara” zostanie przekazany Wydawnictwu Kairos. Kupując książki naszej serii, wspierasz jednocześnie, Drogi Czytelniku, działalność wydawnictwa religijnego na Ukrainie.

Mamy nadzieję, że lektura książek wydawanych w serii „Żywa Wiara” pomoże wielu polskim Czytelnikom w sposób dojrzały przeżywać ich wiarę w realiach codziennego życia.

Wydawcy

WPROWADZENIE

W bazylice Świętego Piotra w Rzymie znajduje się figura Teresy od Jezusa. Napis umieszczony u dołu jest bardzo znaczący: Mater spiritualium – Matka ludzi łaknących ducha. Co jednak ta szesnastowieczna mniszka ma do przekazania chrześcijanom, zwłaszcza świeckim, zaangażowanym we współczesny Kościół?

W 1970 roku Paweł VI ogłosił Teresę doktorem Kościoła powszechnego, mając na uwadze ludzi nam współczesnych. Teresa z Avila jest, wraz z Katarzyną ze Sieny, pierwszą kobietą, której przyznano ten tytuł. Miejmy nadzieję, że Teresa z Lisieux, córka swej Madre, już wkrótce dostąpi tego samego zaszczytu1.

Teresa od Jezusa została ogłoszona doktorem Kościoła jako mistrzyni modlitwy i życia duchowego. Rzeczywiście, w tej dziedzinie jest ona mistrzem i pewnym przewodnikiem, zdolnym pouczyć wszystkich starających się pogłębić więź z Bogiem na drodze autentycznego życia wewnętrznego. W swych pismach, podobnie jak w trakcie całego życia, świadczy o naszym wspólnym powołaniu do przeżywania osobistej relacji z Bogiem, którego miłość, wychodząc nam naprzeciw, zaprasza nas z kolei do pokochania Go.

W tym punkcie istnieje pełna zgodność między nauczaniem Teresy a nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który w większości dokumentów zwrócił uwagę, że jest konieczne, by dzisiejszy człowiek pogłębił swoje zjednoczenie z Bogiem, by je żywił i podtrzymywał poprzez miłosne trwanie w ciszy i życie modlitwą. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym – Gaudium et spes – stwierdza, że „osobliwą rację godności ludzkiej stanowi powołanie człowieka do uczestniczenia w życiu Boga. Człowiek już od swego początku zapraszany jest do rozmowy z Bogiem: […] powołany jest jako syn do samej wspólnoty z Bogiem i do udziału w Jego szczęściu” (nr 19 i 21).

Chciałbym pomóc czytelnikowi, by wszedł w sposób pełny w swą zażyłość z Bogiem. Cel, jaki sobie wyznaczyłem, jest więc pedagogiczny. Nie chodzi mi jednak o wykład akademicki. Poprzez tę książkę chcę dodać odwagi tym, którzy wkroczyli na drogę wiodącą do zjednoczenia z Panem. Z doświadczenia wiem, że na tej trudnej drodze potrzebne jest od czasu do czasu słowo zachęty, wsparcie, dodanie otuchy. Musimy mieć poczucie, że kroczymy wspólnie, jako lud Boga, bracia i siostry. Przytaczam po prostu i komentuję kilka kluczowych tekstów Teresy z Avila, wychodząc od doświadczenia miłosnego trwania wobec Pana w ciszy. Ukazana wędrówka podobna jest do tej, którą opisałem nieco szerzej w książce Découvre-moi Ta présence. Rencontres avec Jean de la Croix („Odsłoń przede mną obecność Twoją. Spotkania z Janem od Krzyża”, Cerf, Paryż 1989). Książka, którą tu przedstawię, może służyć nie tylko indywidualnej lekturze, ale również czytaniu w grupie, dostarczając tematów do rozmowy.

Modlitwa obecności jest jak droga. Wędrujemy. Nie starajmy się uparcie dowiedzieć, na jakim etapie tej drogi znajdujemy się obecnie. Wystarczy po prostu zrozumieć, że hojność Boga jest niezrównana i że zawsze ma On coś więcej do zaofiarowania. Jego miłość jest miłością bez granic. My także nie powinniśmy jej ograniczać. Na drodze miłości, jaką jest modlitwa w ciszy, przyciąga nas wciąż niezgłębiona pełnia, która pozwala się oczekiwać. Pozostajemy więc w drodze…

Dziękuję tym wszystkim, którym mogłem wskazać drogę modlitwy terezjańskiej i modlitwy według Jana od Krzyża, będąc ich duchowym kierownikiem czy też podczas tygodniowych rekolekcji w ciszy. Tak naprawdę to właśnie ich doświadczenie, rozwijając się w ciągu całego życia, potwierdza naukę Teresy – tej reformatorki Karmelu. Mam nadzieję, że książka ta przyczyni się do wzrostu liczby jej uczniów.

Zesłanie Ducha Świętego 1996

Przypisy:

1. Dnia 19 października 1997 r. Jan Paweł II ogłosił św. Teresę od Dzieciątka Jezus doktorem Kościoła powszechnego. Wprowadzenie o. Guido Stinissena pochodzi z roku 1996 (przyp. tłum.).

2. Teksty św. Teresy cytowane – z koniecznymi zmianami – według wydań: Św. Teresa od Jezusa, Dzieła, przeł. ks. biskup Henryk Piotr Kossowski, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19622, t. 1-2; 19873, t. 1-3. Używane skróty oznaczają: DDDroga doskonałości, SprawozdaniaSprawozdania duchowe, TwierdzaTwierdza wewnętrzna, ŻycieKsięga Życia (Życie św. Teresy od Jezusa napisane przez nią samą) (przyp. tłum.).

3. Hiszp. „Matka” – tak nazywano Teresę (przyp. tłum.).

4. Teksty św. Jana od Krzyża cytowane – z koniecznymi zmianami – według wydania: Św. Jan od Krzyża, Dzieła, przeł. o. Bernard Smyrak OCD, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19955. Używane skróty oznaczają: Droga – Droga na górę Karmel, Noc – Noc ciemna, Pieśń – Pieśń duchowa, Płomień – Żywy płomień miłości (przyp. tłum.).

5. Napisałem o tym szerzej w książce Découvre-moi Ta présence. Rencontres avec Jean de la Croix („Odsłoń przede mną obecność Twoją. Spotkania z Janem od Krzyża”), Cerf, Paryż 1989.

6. Noria – urządzenie do podnoszenia (np. wody) za pomocą czerpaków, osadzonych na zamkniętym łańcuchu, używane powszechnie w Hiszpanii i południowej Francji (przyp. tłum.).

7. Zob. wyżej, przyp. 2.

8. Chcę widzieć Boga, przeł. o. Walerian Ryszka OCD, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19982, a także Jestem córką Kościoła, przeł. Olga Nowakowska, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 1984.

9. Noc jest mi światłem. Noc ciemna u św. Jana od Krzyża, przeł. Justyna Iwaszkiewicz, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19972.

1. DAJ MI TEJ WODY

W głównym pomieszczeniu rodzinnego domu Teresy de Cepeda y Ahumada znajdował się obraz przedstawiający Samarytankę. Teresa często mogła mu się przyglądać w młodości. Płótno to jest teraz wystawione w muzeum należącym do klasztoru Wcielenia. Przedstawia ono Jezusa rozmawiającego z Samarytanką obok studni Jakuba. Ileż to razy Teresa czytała i powtarzała znajdujący się na dole obrazu napis: Domine da mihi hanc aquam (Panie, daj mi tej wody)!

Woda żywa stała się dla Teresy w najpełniejszym stopniu symbolem zjednoczenia z Bogiem. Idąc za wezwaniem Boga, winniśmy dotrzeć, poprzez kolejne etapy, właśnie do źródła wody żywej, którym jest Chrystus. Z tego źródła, z przyjaźni, w jakiej żyła z Chrystusem, Teresa czerpała obficie, tak że sama stała się, jak to Jezus obiecał Samarytance, „źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. A później ugasi pragnienie licznych ludzi łaknących ducha, wskazując im drogę, która prowadzi do tego tajemnego i ukrytego źródła.

Dziś także, po przeszło czterech wiekach, jej przesłanie jest nadzwyczaj aktualne. Bardziej niż kiedykolwiek ludzie odczuwają głód ducha. Niestety, swe poszukiwania prowadzą często z dala od mistyki chrześcijańskiej, bo albo jej nie znają, albo ci, którzy powinni z nią do nich wychodzić, tego nie czynią, albo wreszcie nie chcą przyjąć chrześcijańskiego doświadczenia w całości, czyli wraz z krzyżem Chrystusa.

Na czym polega specyfika przesłania Teresy od Jezusa? Wydaje mi się, że cechują je trzy rzeczy: zmysł Boga, zmysł Kościoła, zmysł człowieczeństwa.

Zmysł Boga

Pewnego dnia Teresa – młoda wówczas zakonnica – w drodze do miejsca, gdzie miała wypocząć i podreperować swe zdrowie (nie żyła jeszcze w ścisłej klauzurze, którą później sama wprowadziła), zatrzymała się na kilka godzin u swego wuja Pedra, posiadającego wspaniałą bibliotekę. Teresa, sama zafascynowana książkami, przypadkowo trafia na książkę franciszkanina Franciszka z Osuny, traktującą o długiej modlitwie w ciszy. Ogarnia ją fala radości: to, co sama odgadła i co praktykuje, opisane jest w tej książce czarno na białym, a więc modlitwa w ciszy nie jest kwestią umysłu, inteligencji, lecz sprawą serca. „Modlić się to pozwolić mówić swemu sercu do Boga. Serce wznosi się do Boga na skrzydłach pragnienia, podtrzymywane przez miłość”. Co za opatrzność! Co za szczęście! Otrzymuje książkę od wuja w prezencie i czyta ją od deski do deski.

Teraz znalazła potwierdzenie dla swego modlitewnego życia. A więc naprzód! Całkowicie oddaje się modlitwie kontemplacyjnej, oddaje się miłości. Odkrywa Boga, będącego Miłością, Miłością, którą można przyjąć i na którą można odpowiedzieć miłością. Oto jej zmysł Boga. W dalszej części tej książki spróbuję wspólnie z czytelnikiem ćwiczyć się w tym przyjmowaniu i odpowiedzi. Będzie to szkoła miłości. Bo właśnie na podstawie własnego doświadczenia, coraz bogatszego, Teresa napisze o modlitwie kontemplacyjnej dla swych sióstr karmelitanek, które pierwsze skorzystały z jej doktryny. A jest to doktryna wyjątkowa w Kościele. Człowiek, który pragnie praktykować modlitwę kontemplacyjną, nie może przejść obojętnie obok pism Teresy od Jezusa.

Zmysł Kościoła

Teresa żyła w burzliwych czasach: w Kościele i poza Kościołem panował zamęt. Z jednej strony poczucie osamotnienia, z drugiej rozpad jedności: protestantyzm we wszystkich swoich odmianach, profanowanie kościołów, Eucharystii, księży; wszystko to znajduje głęboki oddźwięk w duszy Teresy. Chce ona pomóc Kościołowi. „Jakbym co na to mogła, albo co znaczyła, poczęłam płakać przed Panem i błagać Go, by tak wielkiemu złu zaradził. Zdawało mi się, że tysiąc razy gotowabym życie moje oddać w ofierze dla uratowania choćby jednej z tych dusz, których tyle tam ginęło. Lecz nie mam żadnej możliwości uczynienia czegoś na chwałę Pana, gdyż jestem niewiastą i to jeszcze tak nędzną” (DD 1, 2)2. Jej niemoc wobec takiej nawałnicy zła zasmuca ją: ten biedny ziemski Kościół tak rozdarty. „Postanowiłam zatem uczynić choć to niewiele, co uczynić zdołam” (tamże). I to „niewiele” (eso poquito) staje się wielkim dziełem odnowy Karmelu: z niewielką grupą odpowiednio wybranych zakonnic zakłada mały klasztor, gdzie trwając w ubóstwie i całkowitym odcięciu od świata mogą w pełni poświęcić się modlitwie kontemplacyjnej, miłosnemu trwaniu z Bogiem. Ta modlitwa właśnie stanie się podporą, jaką Teresa zaofiaruje Kościołowi. Te pierwsze zreformowane karmelitanki modlą się, w swej ciszy i samotności, za obrońców Kościoła, za kaznodziejów, teologów, księży, by trwali w autentycznej wierze. Czyż dziś, po czterech wiekach, istnieją intencje bardziej aktualne?

Poprzez długą modlitwę w ciszy Teresa pracuje żarliwie na rzecz Kościoła. Kościół to jej wielka pasja. Przepaja swe karmelitanki zmysłem Kościoła. Ożywia modlitwę kontemplacyjną oddechem apostolskim. „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego – a my miałybyśmy czas tracić na pragnienie rzeczy, które, gdyby ich Bóg użyczył, właśnie niejednej duszy zamknęłyby wstęp do nieba? Nie, siostry moje, nie czas teraz w naszych rozmowach z Bogiem zajmować się sprawami błahymi” (DD 1, 5).

Tak więc Kościół staje się dla Teresy i jej karmelitanek motywem przewodnim ich reformy. Najpierw w San José w Avila. Bardzo szybko jednak spojrzenie Teresy obejmuje nowy, niedawno odkryty świat. Ogromna ziemia misyjna otwiera się dla Kościoła i Teresa rozumie, że Bóg prosi ją o założenie innych „zakątków Najświętszej Panny”, gdzie trwałaby modlitwa i gdzie oddawałoby się dziełu rozszerzenia Kościoła. Zakłada więc jeszcze siedemnaście klasztorów. W tym samym czasie reformuje męską gałąź Karmelu – karmelitów bosych, przy pomocy innego doktora Kościoła – świętego Jana od Krzyża. Wszystko po to, by podtrzymać Kościół będący w niebezpieczeństwie: „dla tego celu zgromadził was tu Boski Oblubieniec” (DD 3, 10).

Obecnie istnieje ponad osiemset klasztorów karmelitańskich na świecie. Są to fortece modlitwy, które służą Kościołowi. Jest w nich siła, ale wolna od gwałtu w świecie pełnym przemocy. Każdy Karmel ma swe apostolskie promieniowanie w powszechnym Kościele Chrystusa, a także w Kościele lokalnym diecezji, dekanatu, parafii. Tam również karmelitanki swoją modlitwą w ciszy stanowią podporę i użyźniają wszelką apostolską działalność. Zaufajmy tej pomocy duchowej. Teresa dzieli z nami swój zmysł Kościoła.

Zmysł człowieczeństwa

Całe to życie modlitwą, oddane Kościołowi, tchnie u Teresy równowagą i harmonią. Nic nie jest wymuszone. Chodzi jedynie o to, by włożyć miłość we wszystkie drobne sprawy życia codziennego. Taka miłość Boga wyraża się spontanicznie – jako zupełnie naturalna konsekwencja – w miłości braterskiej, bardzo ludzkiej, cechującej się wielkim szacunkiem dla osoby drugiego, zarówno dla jego możliwości, jak i braków i ograniczeń. Trzeba przeczytać jej korespondencję, która świadczy o delikatności, zainteresowaniu i uwadze skierowanej na bliźniego. Teresa ma poczucie umiaru. Chodzi jej nie o przesadne umartwienia ciała, ale o wielką cnotę. Jej dzieła świadczą o realizmie, tak przyrodzonym, jak i nadprzyrodzonym. Jej listy są doskonałym świadectwem psychologii stosowanej oraz głębokiej duchowości.

Lecz zmysł tego, co ludzkie, wyraża się u Teresy głównie poprzez radość. Ta jest pierwszym prawem życia we wspólnocie. Stąd u Teresy bardzo przemyślany projekt stworzenia małych wspólnot, bractw, gdzie żyje się jak w rodzinie, dzieląc się radościami i troskami. Każde uczestnictwo Teresy w rekreacjach było świętem dla wszystkich sióstr: śpiewano i tańczono w rytm hiszpańskich kastanietów. Dzieci jej brata Lorenzo uwielbiały przyjeżdżać w odwiedziny do „cioci Teresy”, gdyż u niej było wesoło, a w ich rodzinnym domu trzeba było zachowywać powagę. Radość stała się jednym z charakterystycznych elementów Karmelu. Świętuje się tam radość, radość życia z Bogiem, służąc Kościołowi. Czyż Jezus nie obiecał, że jeśli będziemy przebywać w Nim, nasza radość będzie pełna? Teresa doskonale pojęła zmysł człowieczeństwa, człowieczeństwa przebóstwionego.

Choć w tej książce zajmę się przede wszystkim drogami, które prowadzą do Boga (jak żyć w więzi z Bogiem?), dwa pozostałe wymiary – Kościół i człowiek – będą stale, choć być może w sposób mało widoczny, obecne. Dla Teresy modlitwa wewnętrzna jest w wysokim stopniu duchowa i głęboko ludzka, gdyż otwiera na rzeczywistą miłość braterską.

Dzięki swej porywającej i promieniującej osobowości odmienionej w Chrystusie, Teresa pociąga wielu chrześcijan. Sam czytelnik oceni, czy ma mu ona coś do powiedzenia.

2. SPRAWA MIŁOŚCI

Modlitwa, która polega na trwaniu wobec Boga w ciszy, była dla Teresy wielkim odkryciem. Dostrzegła w niej wyśmienity sposób, w jaki Bóg może komunikować się z duszą. Bardzo jasno przedstawia w swej autobiografii koncepcję tej modlitwy: „Modlitwa bowiem wewnętrzna nie jest to zdaniem moim nic innego, jeno poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje” (Życie 8, 5). Ta definicja, będąc owocem doświadczenia Świętej, ukazuje nam charakterystyczne cechy terezjańskiej modlitwy wewnętrznej. Wymienię ich siedem – co za szczęśliwa liczba!

Bóg nas kocha

W tej terezjańskiej modlitwie wewnętrznej akcent położony jest na inicjatywę Boga i Jego miłość do nas. Otwieram się i powierzam się „Temu, o którym wiem, że nas kocha”. W swej Pieśni duchowej Jan od Krzyża, który doskonale zrozumiał Madre3, stale kładzie nacisk na miłość pochodzącą od Boga, którą wystarczy tylko przyjąć. Poprzez język obrazów Jan od Krzyża ilustruje rzeczywistość, którą bardzo dobrze tłumaczy apostoł Jan: „Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19). Bóg ogarnia nas swym spojrzeniem pełnym miłości, przychodzi do nas poprzez swoją miłość, naznacza nasze serca piętnem swej miłości; sprawia, że słyszymy głos Jego miłości. Słońce Jego miłości oświetla nas i ogrzewa… Przypomnijmy sobie bogatego młodzieńca (Mk 10, 17-27): „Jezus spojrzał z miłością na niego”. Oczywiście to spojrzenie miłości zaprasza do czegoś więcej, wymaga zdecydowanej postawy: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.

Nie jest nam łatwo przyjąć, że On na nas spogląda i że nas kocha. Strach przed Bogiem nadal sieje spustoszenie w sercach. Całkiem niedawno pewien młody człowiek powiedział mi: „Chciałbym naprawdę uwierzyć, że Pan mnie kocha, ale pozostaję w tym względzie nieufny. Muszę bez przerwy walczyć z tą moją nieufnością. Strach sprawia, że się wycofuję…” Kontemplujmy stale tajemnicę Wcielenia: Bóg stał się człowiekiem z miłości ku nam. Chrystus, Bóg-Człowiek jest nam tak bliski! Gdy to zrozumiem, stanę się w pełni świadomy miłości Chrystusa do mnie. Otworzę mu drzwi do mojego serca. Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej napisała: „Dusza pozwala w ten sposób Bogu zaspokoić w niej Jego potrzebę obdarzania wszystkim, czym Jest, i wszystkim, co Ma”.

A zatem staram się być wrażliwy. Pozwalam, by pokochała mnie darmowa miłość Pana. I moja modlitwa kontemplacyjna staje się hymnem pochwalnym na cześć boskiego miłosierdzia. Ten odruch jest jak najbardziej terezjański. Można by przypomnieć, jak Chrystus ubiegał się o Teresę w czasie długiego okresu jej mierności, aby zdobyć ją dla swej miłości: rady jej ojca, ukazanie się Chrystusa o surowym obliczu, napomnienia niektórych sióstr, lektura Wyznań świętego Augustyna i ostatecznie – niewielka figura Chrystusa, która nią głęboko wstrząsa. Teresa otwiera się wówczas na dzieło Boga w niej. Zaczyna się nowe życie. Chrystus uwolnił ją od niej samej. Odtąd to On żyje w Teresie. Czy nie może uczynić tego samego z nami?

Obopólna przyjaźń

Moja odpowiedź na miłość Chrystusa może być tylko bardzo osobistym porywem mojej miłości. Miłość Boga przyzywa miłość moją. Wynika z tego „serdeczna przyjaźń, częsta rozmowa”. Muszę uwolnić w głębi mnie samego tę zdolność do miłości, którą Bóg tam ukrył jak wielki skarb. Warto posłuchać, co ma Teresa do powiedzenia na ten temat: „Wielkim była dla mnie dobrodziejstwem łaska, której mi Bóg użyczył, dając mi ducha modlitwy wewnętrznej. Dzięki niej pojęłam, co znaczy kochać Boga” (Życie 6, 3).

Miłość odkrywamy w tych zakamarkach serca, gdzie człowiek z głębi swego istnienia woła do Tego, w którym znajduje całkowite spełnienie samego siebie i któremu może powierzyć się bezgranicznie. Modlitwę wewnętrzną zdefiniuje się więc jako spotkanie, przyjaźń, wzajemną relację między ja i Ty, ze świadomością bliskiej obecności Boga. Modlitwa serca! Jakże się dziwić Teresie, kiedy ostrzega nas przed modlitwą, która wywoływałaby jedynie piękne intelektualne rozumowanie? „Tego tylko pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem to głównie czynić i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości” (Twierdza IV 1, 7).

Te ostatnie słowa pokazują nam wielką swobodę w praktyce terezjańskiej modlitwy w ciszy. Nie istnieje żadna stała metoda ani technika. Gdy chodzi o miłość, nie ma gotowej już drogi. Powinniśmy robić to, co pobudza nas do większej miłości. Najpierw należy wybrać środki. Możemy np. pomóc sobie książką. Lepiej jednak nie stosować jej w trakcie całej modlitwy. Bardzo pociesza fakt, że Teresa nigdy nie udawała się na modlitwę bez niej, nawet jeśli zdarzało się, że jej nie otworzyła. Książka duchowa jest wiernym przyjacielem. Wrócimy jeszcze do tego. Można również pomagać sobie obrazem lub ikoną, na którą patrzymy przez długą chwilę, co pozwala nam skupić naszą miłosną uwagę. Oczywiście, lektura fragmentu Pisma świętego czy tekstu liturgii także może podtrzymać skupienie. Są to pierwsze źródła naszego miłosnego trwania wobec Pana w ciszy. „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11, 1).

Oprócz wolnego doboru środków, mamy wielką swobodę gdy chodzi o nastawienie duszy. Ono jest często różne, stosownie do okoliczności, zdarzenia, okresu liturgicznego, pory dnia itd. Są takie godziny, w których jesteśmy bardziej skłonni błagać, np. w bardzo ściśle określonych intencjach, do których skłania nas nasze otoczenie bądź dostrzegane za pośrednictwem telewizji udręki świata. Zresztą błaganie będzie zawsze u podstaw modlitwy. Przypomnijmy sobie, jak mocno podkreślał to Jean Lafrance w swoich książkach. Postępując na drodze modlitwy w ciszy, coraz bardziej uczestniczymy w błaganiu Jezusa. „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5, 7). Innym razem nasze serca wypełnia dziękczynienie. Całymi sobą dziękujemy Panu za wiele darów Jego miłości, które usiłujemy coraz głębiej poznawać. Postępując w modlitwie w ciszy, coraz bardziej zapominamy o sobie. Fascynacja chwałą i pięknem Boga skupia nas na Nim i rodzi w nas hymn pochwalny na Jego cześć. Elżbieta od Trójcy Świętej odkryła sens swego życia u świętego Pawła: „chwała majestatu” (Ef 1, 6). Jej modlitwa była tylko tym. Bardzo proste nastawienie duszy, bliskie czystej adoracji, która łączy się z adoracją w niebie, opisaną w Apokalipsie, będącą ciszą wypełnioną Pełnią Obecności, ciszą, w której rozlega się odwieczne Sanctus.

Terezjańska swoboda w modlitwie w ciszy wyraża się również poprzez wybór naszej relacji z Panem. Kim On jest dla mnie? Ojcem? Jezusem? Duchem Świętym? Bratem? Pasterzem? Teresa mocno akcentuje tę swobodę wyboru. Każdy człowiek może nadać swemu życiu duchowemu charakter bardzo osobisty, dotrzeć do Boga własną drogą za natchnieniem Ducha. W miłosnym trwaniu wobec Boga musimy być bardzo na Ducha uważni i Jemu ulegli. Kim jest Ten, z kim rozmawiam, i jak mam się do Niego zwracać? „Rozmawiajcie z Nim jak z Ojcem, jak z Bratem, jak z Panem, raz w ten, drugi raz w inny sposób, jak On sam was nauczy i poda wam, co w danym razie czynić i mówić macie, tak by Mu się podobać najbardziej” (DD 28, 3). Nie zapomnijmy o Maryi, tak bliskiej tajemnicy Trójcy Świętej. Jej misja polega na tym, że ma nas w nią wprowadzić.

Na drodze do pełni

Terezjańska modlitwa w ciszy jest pełna dynamizmu i dąży do pełni miłości, tej „drogocennej perły” (Twierdza V 1, 2), do kontemplacji, a nawet (tak!) do zjednoczenia z Bogiem w duchowym małżeństwie. Życie duchowe nie ma w sobie nic statecznego. Jest to relacja miłości, a miłość wciąż się rozwija. Bóg cieszy się, mogąc udzielać się bardziej i bardziej, w miarę jak nasze serca zapominają o nas samych. Teresa zobrazowała to dojrzewanie w życiu duchowym poprzez opowieść o czterech sposobach podlewania ogrodu ze wskazaniem na ten najskuteczniejszy: „za pomocą deszczu obfitego; wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa” (Życie 11, 7). Używa ona także obrazu zamku, w którym bramą wejściową jest modlitwa w ciszy. Przemierza się wiele komnat przed wniknięciem do samego centrum pałacu, gdzie przebywa Pan. Tam „zachodzą najbardziej tajemne rzeczy pomiędzy Bogiem a duszą” (Twierdza I 1, 3). Jest to rozkwit życia duchowego.

Pamiętajmy o tym darmowym darze, do którego jesteśmy powołani. Najlepiej przygotować się do niego poprzez modlitwę skupienia: „Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego, jak to mówią, nie odczepisz” (DD 26, 1). Żyje się wówczas w nieustannym oczekiwaniu, na które Bóg nie potrafiłby pozostać obojętny. Musi przyjść wcześniej czy później. W tym oczekiwaniu podtrzymują nas wielkie pragnienia. Są one bardzo obecne u Teresy z Lisieux i u jej matki duchowej, Teresy od Jezusa. Potrzebujemy nie tylko wielkich pragnień; musi im towarzyszyć wielka determinacja. „Wracając tedy do tych, którzy pragną pić z tej wody żywej i iść drogą do niej wiodącą, aż dojdą do samego źródła, możemy zapytać: od czego oni mają zacząć? Sądzę, że wszystko od tego zależy, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu. […] Niech przyjdzie, co chce, niech boli, jak chce, niech szemrze, kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami” (DD 21, 2). Oto cały realizm Teresy! Nie dotrzemy do zjednoczenia z Bogiem, jeśli nie zaangażujemy się w to na sto procent. To zaangażowanie polega na oddaniu się Chrystusowi-Zbawcy poprzez nasze słabości. Chodzi o związek z Chrystusem Zmartwychwstałym! Przyszedł On szukać zgubionej owieczki. Pozwólmy Mu, by nas odnalazł!

Modlitwa wymaga czasu!

Jeśli chodzi o modlitwę obecności w ciszy, czas, jaki na nią przeznaczamy, odgrywa ważną rolę, choć oczywiście nie narusza obowiązków stanu. Idźmy za głosem wewnętrznym. Teresa zachęca nas, byśmy poświęcali modlitwie osobny czas, czas, który jest dla niej prawdziwą szkołą miłości. Stajemy się w ten sposób „niewolnikami miłości, bo nie czym innym, zdaniem moim, jest postanowienie naśladowania tą drogą modlitwy wewnętrznej Tego, który nas tak umiłował” (Życie 11, 1).

To miłosne trwanie z Bogiem może czasami popadać w oschłość, gdyż bardzo się od Boga różnimy. Rozmowa z Bogiem nie jest rzeczą oczywistą. Trzeba „przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Człowieczeństwie Jego (acostumbrarse e enamorarse mucho)” (Życie 12, 2). To ćwiczenie się w miłości wymaga czasu. Każdy powinien przejrzeć swój rytm dnia, tygodnia, miesiąca, aby ustalić główne cele oraz hierarchię wartości. Miejmy nadzieję, że modlitwa w ciszy zajmie honorowe miejsce, nawet jeśli nie możemy jej poświęcić zbyt wiele czasu.

Nie usprawiedliwiajmy się zbyt łatwo, mówiąc sobie, że nasze życie i tak toczy się w obecności Pana. W rzeczy samej i Teresa podkreśla, że należy stale żyć w obliczu Pana. „Towarzyszenie” to kluczowe dla niej słowo. „Do osiągnięcia tego skupienia różne są sposoby, podawane w książkach traktujących o modlitwie wewnętrznej. Zalecają one mianowicie, byśmy starali się odwracać myśl od rzeczy zewnętrznych, dla łatwiejszego zbliżenia się do Boga; byśmy w samychże zatrudnieniach zewnętrznych usiłowali choć chwilami wejść w siebie i wspominali na obecność Tego, który przebywa we wnętrzu naszym, co samo już z wielkim jest dla duszy pożytkiem” (DD 29, 5). Jednak w towarzyszeniu Panu trzeba ciągle się ćwiczyć. Trzeba regularnie i przez dłuższy czas oddawać się tylko temu, ucząc się serdecznej rozmowy „z Tym, o którym wiemy, że nas kocha”. Żyjmy w głębi naszych serc i pozwólmy siebie kochać. Czas poświęcony wyłącznie na miłosne trwanie wobec Boga jest nam nieodzowny. Kiedy wsłuchujemy się w ten wewnętrzny głos, Bóg mówi, czego od nas oczekuje tu i teraz. Bądźmy wierni tym chwilom wyłącznej z Nim rozmowy, tyle koniecznym co korzystnym, abyśmy się przygotowali na przyjęcie daru miłości od Boga i przynieśli przez to owoc w Kościele.

Wymiar eklezjalny

Teresa doświadczyła Kościoła. Widząc jego rozdarcie, nie mogła żyć spokojnie. Ten „zmysł Kościoła”, doświadczony w bólu, doprowadził ją do reformy Karmelu. Służyła ona Kościołowi na wszystkie dostępne jej sposoby: przez modlitwę obecności w ciszy, przyjaźń z Chrystusem, miłość braterską zasianą w utworzonych przez siebie „zakątkach Najświętszej Panny”. Bardzo cierpiała na ciele i duszy dla Kościoła właśnie.

Nadała ona długiemu miłosnemu obcowaniu z Bogiem w ciszy oraz ewangelicznemu wyrzeczeniu się wymiar apostolski, tchnęła apostolskiego ducha. Modlić się w ten sposób znaczyło dla niej: podtrzymywać Kościół będący w niebezpieczeństwie. Życie w obecności „Jego Majestatu” umiejscawiało ją w sercu Kościoła. Teresa uświadamia nam płodność naszej modlitwy w ciszy w służbie Kościoła. Daje nam przykład pełnej gotowości wobec Kościoła. Dla niej życie w obecności Boga ożywia wszelkie apostolstwo.

Teresa żyła dla Kościoła i umarła w Kościele: w radości, łasce i pokoju. „Dziękuję Ci, Panie, za to, żeś uczynił mnie Córką Twojego Kościoła i że mogę umrzeć na jego łonie. Wreszcie, Panie, jestem Córką Kościoła!”

Czyż współczesny Kościół nie potrzebuje naszego miłosnego trwania wobec Boga w ciszy?

Realizm Teresy

Na drogę wiodącą do Boga człowiek wkracza całym sobą. Teresa uczy nas modlitwy osadzonej w konkretnej rzeczywistości. Trzeba nastawić się na spotkanie Boga w środku życia. Teresa tworzy więc to, co można by nazwać infrastrukturą modlitwy w ciszy. Ta ma swój solidny fundament w miłości bliźniego, oderwaniu się od siebie i pokorze. Miłość do Boga mierzy się miłością braterską; w tym miejscu Teresa okazuje głęboki realizm. Nie wahajmy się wejść w jej wizję i zacznijmy już dziś przygotowywać drogę dla modlitwy. Bóg nas na nią wzywa.

3. MIŁOŚĆ DO BOGA, MIŁOŚĆ WZAJEMNA

„Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie?” (Łk 14, 28) Wejście na drogę modlitwy w ciszy to przedsięwzięcie, które nie może opierać się na improwizacjach. Wręcz przeciwnie, od tych, którzy chcą na tę drogę wstąpić, wymaga się poważnego przygotowania. Bierze ono początek w życiu codziennym. Czyż człowiek zdecydowany, by zacząć żyć z Bogiem, nie angażuje się w to całym sobą? Ów człowiek wpisany we właściwe sobie środowisko, mający kontakt z drugim, pragnący uznania, przywiązany do wygody, do pieniędzy, do władzy…

Jak się przygotować do tej duchowej wędrówki na spotkanie z Bogiem? „Nim jednak zacznę mówić o tym, co należy do życia wewnętrznego, to jest o modlitwie, chcę pierwej dotknąć pewnych rzeczy, których koniecznie przestrzegać powinni wszyscy pragnący oddawać się modlitwie. […] Nie przestrzegając ich, niepodobna, by (dusza) daleko zaszła na drodze kontemplacji. Gdyby zaś mimo to uważała siebie za kontemplacyjną, oszukiwałaby wielce sama siebie. […] Pierwszą z tych rzeczy jest miłość obopólna między nami; drugą, zupełne oderwanie się od wszystkich rzeczy stworzonych; trzecią, prawdziwa pokora” (DD 4, 3-4). Jest dosyć znaczące, że Teresa poświęca prawie połowę swej Drogi doskonałości na te trzy warunki.

W poprzednim rozdziale zarysowałem rzeczy charakterystyczne dla karmelitańskiej modlitwy terezjańskiej. Rzeczywiście, dla Teresy pewna infrastruktura pomaga miłosnej modlitwie w ciszy zapuścić korzenie w życiu. Prosty obraz mostu łączącego dwa brzegi mógłby świetnie to zilustrować. Modlitwa obecności jest jak most, który łączy dwa brzegi: Boga i człowieka. I Bóg, i człowiek wyruszają w drogę, aby spotkać się na moście obcowania ze sobą w ciszy. Most ten ma bardzo solidne podstawy. Podtrzymują go trzy filary: w środku – miłość bliźniego, po obu stronach – oderwanie i pokora. Gdyby tylko jeden z nich runął, zawaliłby się cały most. Spotkanie między Bogiem a człowiekiem nie mogłoby się odbyć. Zawsze jednak zostaje jeszcze jedno rozwiązanie, jakim jest naprawa mostu.

Trzy podpory „mostu” – trzy rzeczy niezbędne do modlitwy w ciszy – są ze sobą wzajemnie powiązane. Czyż miłość braterska nie wiąże się z oderwaniem i z pokorą? Ten, kto kocha swego bliźniego prawdziwie, żyje w oderwaniu, a nawet w ubóstwie, gdyż daje wszystko, co posiada. I daje on wszystko, czym jest, całkowicie zapominając o sobie.

Dar z siebie zawiera również pokorę. Ta stawia nas na właściwym nam miejscu względem Stwórcy i innych ludzi. Dla Teresy pokora polega na „kroczeniu w prawdzie”, to znaczy na rozpoznaniu w drugim człowieku swego brata czy siostry. Pokora pozwala poznać siebie względem drugiego i względem Boga. Pokora prowadzi do miłości bliźniego.

Kochaj tam, gdzie żyjesz

Według Teresy wszystko ma przyczyniać się do tego, aby jej Córki – pisze bowiem dla swojej wspólnoty – stawały się „wypróbowanymi przyjaciółkami Boga” (amigas fuertes de Dios). Tym samym wciąga nas od razu w pełnię dynamiki miłości. Miłość braterska jest uprzywilejowanym sposobem miłowania Boga i z tej miłości bez przerwy wypływa. Moc kochania braci otrzymujemy podczas naszego miłosnego trwania wobec Pana, który sam się nam udziela.

Teresa posiadała w najwyższym stopniu dar kochania i bycia kochaną. Była pełna wdzięku, uczucia, przyrodzonych darów. Wzbudzała sympatię i życzliwość. Lubiła sprawiać radość, nawet jeśli ją to męczyło. Pod działaniem łaski jej naturalne przymioty zostały oczyszczone, a nawet przemienione, doprowadzone do swej doskonałości w Chrystusie. Teresa stała się podobna do Jezusa poprzez swą miłość braterską. „Jest to, powtarzam, miłość zupełnie bezinteresowna, podobna do tej, jaką nas umiłował Chrystus. […] Pragnęłabym, by taka miłość panowała między nami” (DD 7, 4-5). Czarująca, pełna uroku Dońa Teresa de Ahumada stała się Teresą od Jezusa, o sercu przepełnionym Bogiem, o sercu wezbranym Jego Miłością, sercu, które ogarnia cały świat. Ona również długo wędrowała do Boga.

Dla Teresy modlitwa w ciszy to przyjaźń z Bogiem. Również miłość braterska jest taką przyjaźnią. Bo kochać drugiego to po prostu kochać w nim Boga. „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. […] To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali” (J 15, 14. 17). Za przykładem Jezusa i w Nim, jedna i ta sama miłość wytryskuje w nas do Ojca i do ludzi. „Od nas Pan dwóch tylko rzeczy żąda: byśmy miłowali Jego i byśmy miłowali bliźniego; do tego ma zmierzać cały nasz wysiłek” (Twierdza V 3, 7). Miłość bliźniego jest płaszczyzną, na której przeżywamy prawdziwie miłość do Boga. Oto kolejny przykład realizmu Teresy! „Najpewniejszym znakiem, po którym poznać możemy, czy spełniamy tę dwojaką powinność, jest, moim zdaniem, wierne przestrzeganie miłości bliźniego; bo czy kochamy Boga tak, jak należy, tego, mimo wielu wskazówek potwierdzających, że Go kochamy, na pewno jednak wiedzieć nie możemy; ale łatwo jest poznać, czy kochamy bliźniego. Im większy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości do Boga” (Twierdza V 3, 8).

Kiedy chodzi o miłość, realizm Teresy obejmuje zarówno życie zakonne, jak i małżeńskie. W sakramencie małżeństwa mąż i żona przeżywają wzajemną miłość poprzez tę miłość, którą Bóg ma dla nich, wyrażając ją w gestach pełnych czułości i delikatnej uwagi. Krąg ich wzajemnej miłości winien szeroko się otworzyć, aby objąć ich dzieci i wszystkich tych, którzy znajdą u nich żar bijący z serca Chrystusa. Życie codzienne utkane jest z małych rzeczy; te również winny dowodzić przejrzyście miłości do Boga. Związki ludzkie zanurzają się w miłości Chrystusa i od Niego otrzymują swą moc. Miłość braterska jest darem Boga. Jest to sam Jezus, który kocha z nami i poprzez nas, ale nigdy bez nas.

Wzajemna pomoc

Jakie są wyznaczniki tej braterskiej miłości? Jak ją stosować w praktyce, przygotowując się tym samym coraz lepiej do spotkań z Bogiem w ciszy? Możemy razem z Teresą wyróżnić trzy postawy.

Teresa wzywa najpierw swe siostry do tego, by okazywały sobie wzajemną pomoc, zarówno w wymiarze materialnym, jak i duchowym: „Tutaj wszystkie powinny być z sobą w przyjaźni, wszystkie powinny na równi siebie miłować, wszystkie wzajemnie siebie cenić i wzajemnie się wspomagać. Niechże więc, na miłość Boga o to proszę, siostry nasze strzegą się tych odrębnych przywiązań, jakkolwiek wydawałyby się one pobożne i święte” (DD 4, 7). Wiedziona wyostrzonym zmysłem psychologicznym Teresa pokazuje nam, na czym polega ta wzajemna pomoc. Według niej trzeba umieć wejść w położenie drugiego człowieka, dzielić z nim jego radości, a zwłaszcza jego troski, nawet te najlżejsze. „Pragnęłabym, by taka miłość panowała między nami. Zapewne, że miłość ta nie od razu będzie doskonała, ale szczerze do niej dążmy i środków do niej wiodących wiernie używajmy, a Pan ją udoskonali. Choćby w niej było nieco ludzkiej tkliwości, nie będzie z tego szkody, byleby tkliwość ta była jednakowa dla wszystkich. Owszem, dobre jest nieraz i potrzebne żywsze uczucie miłości; dobrze jest, nieraz i potrzeba, okazać siostrze tkliwe współczucie w chorobie jej lub strapieniu. Zdarza się nieraz, że lada rzecz niejedną zaboli, z której druga śmiałaby się tylko i miałaby ją za nic; różne są charaktery, silniejsze i wrażliwsze. Niech więc silniejsza umie okazać wrażliwszej współczucie i niech się jej nie dziwi. […] A może Pan, oszczędzając nam tego cierpienia, gotuje nam inne, które choć dla nas będzie ciężkie i samo z siebie jest takie, dla drugich wyda się lekkie. Nie sądźmy więc w takich rzeczach drugich według siebie; jeśli zaś sądzić chcemy, bierzmy za miarę sądu naszego nie te chwile, w których Pan, może bez żadnej pracy naszej, większej nam siły dodawał, jeno raczej te chwile, kiedy same byłyśmy niedołężne i słabe. Jest to ważna przestroga, o której pamiętając, będziemy umiały okazać współczucie bliźniemu w cierpieniach jego, jakkolwiekby się zdawały małymi. Szczególnie zaś one dusze mężne, o których mówiłam, powinny o tym pamiętać” (DD 7, 5-6).

Bardzo łatwo odnieść te słowa Teresy do naszego codziennego życia. Czyż nie jest pierwszym przejawem prawdziwej pomocy zbliżenie się do drugiego człowieka, stanie się dla niego kimś bliskim, takim, jaki Jezus był i jest wciąż dla nas dzisiaj? Ale są i inne formy pomocy. Na przykład, w czasie jakiegoś spotkania zdarza mi się mówić o osobie trzeciej; czy moje słowa są zawsze przychylne dla niej? Czy budują mojego rozmówcę? Czy troszczę się o to, żeby nie doprowadzić do obmowy? W swej autobiografii Teresa ukazuje, jak „zaraźliwa” była jej własna postawa. „Nie mówiłam źle o nikim, choćby w rzeczy najmniejszej, ale raczej miałam w zwyczaju tłumaczyć każdego, kogo przy mnie obmawiano, mając zawsze na pamięci tę zasadę, że nie powinnam ani z przyjemnością słuchać, ani sama mówić tego o drugich, czego nie chciałabym, by o mnie mówiono. Trzymałam się jak najmocniej tego prawidła, ile razy zdarzyła się do tego okazja. […] Towarzyszki moje i osoby, z którymi przestawałam, tak zdołałam nakłonić, iż również ten obyczaj przyjęły. Stąd poczęto mówić o mnie, że gdzie ja jestem, tam każdy ma plecy bezpieczne i takąż samą od obmowy obronę miał bliźni u wszystkich, z którymi żyłam w przyjaźni albo miałam pokrewieństwo, albo którzy nauk moich słuchali” (Życie 6, 3).

Inna jeszcze forma pomagania bliźnim, być może nieco paradoksalna, polega na tym, aby pozwolić im, by nam pomogli. Nie myślimy wówczas o naszym honorze, zaś innym dajemy satysfakcję z faktu bycia nam pomocnym. Wspaniały sposób na nawiązanie międzyludzkich stosunków! Oczywiście pod warunkiem, że nie mamy zamiaru wykorzystywać drugiego ani uczynić go niewolnikiem naszych zachcianek. Prośba o pomoc jest dobrym sposobem na to, by zejść z piedestału i zbliżyć się do drugiego. Teresa często radziła się nowicjuszek: „Z najmniejszą wątpliwością w takich nawet rzeczach, które umiałam, zwracałam się do najmłodszych, prosząc o objaśnienie” (Życie 31, 23). Oczywiście, pokora – jeden z trzech filarów – sprzyja miłości braterskiej i zbliża nas do innych ludzi. „Każdy zasadza punkt honoru na tym, czego pragnie” (tamże). Naszym „punktem honoru” jest Chrystus i tylko On.

Nie wystarczy tylko pozwolić sobie pomóc, trzeba przede wszystkim pomagać innym, oddając im przysługi w „bagatelach”, w „nic nie znaczących drobnostkach” (Życie 31, 24). Teresa z Lisieux bezbłędnie zrozumiała swoją Matkę duchową i stała się bardzo uważną na te małe rzeczy. Wiedziała, że sprawiając radość swym towarzyszkom, sprawia radość Jezusowi.

Dzielić swe życie, swą pracę, swe radości, swe troski, razem chwalić Pana – to ogromne wsparcie dla naszej modlitwy w ciszy. Nie zapominajmy o tym nigdy! W miłości trzeba się wzajemnie wspierać. A życzliwość nasza się pogłębia, kiedy spoglądamy na drugich przychylnie, kiedy mówimy o nich z uznaniem, kiedy przychodzimy im konkretnie z pomocą, aż do zdjęcia swych szat, by umyć innym nogi (por. J 13, 4-5).

W pokoju ducha

Ta miłość wzajemna przeżywana jest w pokoju. Należy zrozumieć, jak ważne jest przestrzeganie tej braterskiej miłości, „jeśli chcemy się cieszyć, na zewnątrz i wewnątrz, tym pokojem, który nam Pan tak usilnie zaleca” (DD 4, 4). Teresa dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że brak pokoju zewnętrznego w stosunkach międzyludzkich uniemożliwia pokój ducha, będący nieodzownym warunkiem modlitwy skupienia, która leży u progu modlitwy mistycznej. Nasz pokój wewnętrzny „przyciąga” pokój Chrystusa. Nasza cisza „przyzywa” miłosną ciszę Boga.

Pokój jest źródłem przebaczenia. Jeśli nasze relacje z ludźmi nie będą zanurzone w miłosierdziu Boga – którym obdzielamy się poprzez wzajemne przebaczenie – nie będzie między nami prawdziwej harmonii. Pokój musi zakorzeniać się w Tym, który jest pokojem samym, królem pokoju. On to życzy nam z głębi serca: „Pokój wam!” (J 20, 19) Ten pokój jest owocem Jego śmierci na krzyżu, poprzez którą przebaczył nam wszystkie nasze winy popełnione względem drugiego. Zasadził drzewo pojednania w centrum naszych międzyludzkich relacji. Teresa znakomicie uchwyciła związek między miłosierdziem Boga a wzajemnym przebaczaniem sobie win: „Nie mogę bowiem tego przypuścić, by dusza przystępująca tak blisko do samego źródła miłosierdzia, widząc tak jasno swoją nędzę i nicość oraz jak wiele Bóg jej odpuścił – mogła jeszcze znajdować jaką trudność w ochotnym odpuszczeniu wszelkiej urazy i nie miała serca skłonnego do okazania wszelkiej życzliwości temu, kto ją obraził. Wobec tych łask bowiem i rozkoszy, którymi Bóg ją napełnił i w których ma jawny znak nieskończonej miłości Jego, z radością korzysta z ofiarującej się jej sposobności, by Mu przez to okazać swą miłość” (DD 36, 12). Wypada raz jeszcze zauważyć, jak bardzo pokora wiąże się z miłością bliźniego. Nie potrafimy nigdy przebaczyć, jeśli sami nie przyznamy, że potrzebujemy miłosierdzia.

Dysharmonia i nieporozumienie bardzo często mają źródło w naszej pysze. Każdy pozostaje przy swym punkcie widzenia, gdyż uważa go za najlepszy. Może się również zdarzyć, że nasz pokój jest niszczony przez zazdrość. Teresa ukazuje nam skuteczny sposób na przywrócenie pokoju i harmonii. Polega on na tym, by „cieszyć się każdym postępem drugich w cnocie i sławić za to naszego Pana” (DD 7, 9). To kwestia spojrzenia. W jakim świetle spojrzę na drugiego? Z Panem i w Panu dane jest mi widzieć życie duchowe drugiego rozkwitające dzięki miłosierdziu Chrystusa. Ach! Gdybym miał oczy Jezusa! Ale właśnie… ja je posiadam! Wystarczy tylko, bym je otworzył!

Rzeczywiście, zbyt często jestem ślepcem, który spogląda na bliźniego wzrokiem czysto ludzkim i szuka źdźbła w jego oku: „z takiego bowiem ciągłego upatrywania w drugich lada bagateli, która może nawet nie będzie niedoskonałością, bo tylko przez nieświadomość widzisz w niej co złego, taki będzie skutek, że i sama stracisz pokój duszy, i drugim go zakłócisz” (Twierdza I 2, 18).

Lecz mimo naszej dobrej woli mogą się nam jeszcze zdarzać niesnaski, drobiazgi mogą nas ranić i całkowicie nami zachwiać. Pokój wewnętrzny znika. Teresa przestrzega nas przed tym i, jako wspaniały pedagog, proponuje nam rozwiązanie: „Gdyby kiedy jakie słowo nierozważne tę zgodę zamąciło, tejże chwili, w samym zarodku, złemu zaradźcie albo jeśliby nie ustąpiło od razu, póty usilnie się módlcie, póki nie będzie stłumione” (DD 7, 10). Jakże bliski jest związek między modlitwą w ciszy a pokojem!

Teresa przygotowuje w ten sposób klimat modlitwy skupienia. W tę modlitwę wchodzi się z całym swoim życiem. Wszystko w nas musi stać się pokojem i ciszą. Bóg dokończy to, co zaczęliśmy pod wpływem Jego łaski.

Zapomnieć o sobie

Podstawą miłości braterskiej jest oczywiście dar z siebie. Bóg może udzielać się w pełni tylko temu, kto i siebie daje całkowicie. Teresa bardzo obstaje przy „dziełach”. Bardziej „niż wszelkie czułości i pieszczotliwe słowa” liczy się przykład, zapomnienie o sobie (DD 7, 8).

To zapomnienie winno być owocem świętej wolności ducha. To słowo jest u Teresy kluczowe. „Jeślibyśmy nie miały ciągłej baczności i ustawicznie nie czuwały nad sobą, mnóstwo w nas jest rzeczy, które mogą nam uniemożliwić tę wolność ducha, do której dążymy, aby dusza, wyzwolona od cięższego niż ołów brzemienia ziemskich pożądliwości, mogła się wzbić w górę do Stwórcy swego” (DD 10, 1). Tę wolność ducha uzyskuje się poprzez oderwanie zewnętrzne, które jest pewną formą ubóstwa – Teresa mocno je akcentuje – a zwłaszcza poprzez oderwanie wewnętrzne, które coraz bardziej upodabnia naszą wolę do woli Boga. „A to wewnętrzne umartwienie i wyrzeczenie się siebie jest rzeczą gorzką i przykrą, bo mocno lgniemy do siebie i bardzo siebie kochamy” (DD 10, 2).

Jest oczywiste, że oderwanie się – jeden z trzech filarów podtrzymujących most modlitwy w ciszy – bierze początek w miłości braterskiej przez całkowity dar z siebie. Oderwanie się przeżywane na co dzień zadziwiająco wzbogaca związki międzyludzkie. „A więc może znowu wam się wyda, że takie dusze nikogo i niczego nie kochają i kochać nie umieją, jeno Boga samego. Owszem, upewniam was, kochają one nierównie mocniej, goręcej i bardziej owocną miłością niż inne. Jest to miłość szlachetna, zawsze ochotna raczej dawać niż brać. Względem Boga tak samo postępują. Tylko taka miłość godna jest tej nazwy, a wszelkie inne niskie przywiązania przywłaszczają jeno miano miłości” (DD 6, 7).

Miłość braterska, zakorzeniona w całkowitym darze z siebie, jest miłością darmową. Wzajemności nie można się domagać, nie można jej żądać. Nie, żadnego niewolnictwa! Miłość ta jest oparta na wartościach niewzruszonych. Spojrzenie zgłębia całe jestestwo drugiego. „Osoby te, kiedy kochają, nie zatrzymują spojrzenia na ciele, lecz wzrokiem duchowym sięgają do duszy tego, kogo miłują, i patrzą, czy jest w niej co godnego miłości. Jeśli tam tego nie znajdują, to wystarczy, że dostrzegą choćby tylko zarodek dobra, które zapowiada, że drążąc tę kopalnię, złoto się z niej dobędzie. Wtedy dla dobra tej duszy ich miłość żadnego trudu nie żałuje i nie ma takiej ofiary, której by ochotnie z siebie nie uczyniły. Chcą bowiem i pragną ją miłować, a wiedzą to dobrze, że miłość między nimi jest rzeczą niemożebną, jeśli ta dusza dóbr duchowych nie posiada i Boga nie kocha” (DD 6, 8).

Miłość braterska jest zawsze dla Teresy miłością płomienną: „Kogo zaś miłuje, pracuje ze świętą namiętnością nad tym, aby dusza ta ukochała Boga i przez niego była kochana” (DD 6, 9). Drugi jest wciągany w tę samą płomienną miłość do Boga. „Jest to, powtarzam, miłość w najmniejszej mierze dbająca o siebie; o to jedynie dba, by tę duszę, którą kocha, ujrzała bogatą w dobra niebieskie” (DD 7, 1).

W całkowitym zapomnieniu o sobie miłość się oczyszcza i chociaż nadal – na szczęście – jest miłością naprawdę ludzką, miłość duchowa przenika całą osobę. Kocha się innych przez Boga i zdążając do Boga. Wspieramy się wzajemnie na tej drodze ku Pełni miłości. A Teresa daje nam bardzo praktyczne wskazówki: „W tym duchu szczerej miłości bierzcie udział i w rozrywkach sióstr. […] Wzajemne między nami współczucie jest rzeczą dobrą i chwalebną. […] Najwięcej powinno cię boleć, gdy spostrzeżesz w siostrze widoczną jaką wadę czy niedoskonałość; umieć tę wadę cierpliwie znosić i nie objawiać z jej powodu zdziwienia czy zgorszenia, to będzie miłość prawdziwa. […] Będziesz więc gorąco tę siostrę polecała Bogu, będziesz ze wszystkich sił twoich starała się spełniać jak najdoskonalej cnotę przeciwną tej wadzie, którą w siostrze widzisz. […] Niepodobna by twa siostra nie zrozumiała tej milczącej nauki, jaką jej przykładem swoim dajesz. […] Takie oddziaływanie jednych na drugie jest bardzo zbawienne. Ważna to przestroga, o której nie powinnyście zapominać” (DD 7, 7).

Teresa pomaga nam przejść stopniowo od naturalnej zażyłości do przyjaźni duchowej rozwijanej przez modlitwę w ciszy. Przekazuje nam bardzo wyważoną doktrynę, która nie neguje naszej uczuciowości, lecz zwraca ją ku Panu, by ją oczyścił i przemienił według własnej swej woli. Chrystus Zmartwychwstały bowiem zamieszkuje całą naszą osobę. Wchodzi On w nasze przyjaźnie i prowadzi je do pełni poprzez przyjaźń swoją, jak to obiecał.

Teresa pociąga całą naszą osobę ku Bogu, co wcale nie znaczy, że nasze życie będzie podobne do życia aniołów. Nie jesteśmy czystymi duchami! Nie możemy odstawić na bok naszej uczuciowości; wprost przeciwnie – mamy rozwijać ją w życiu duchowym. Pan chce przemienić całe nasze jestestwo. Wszystko w nas ma być napełnione Duchem. Zmartwychwstanie już się zaczęło. Słowo stało się ciałem! Zauważmy przy okazji, jak bardzo Teresa była skupiona na człowieczeństwie Chrystusa. „Jest to, powtarzam, miłość zupełnie bezinteresowna, podobna do tej, jaką nas umiłował Chrystus” (DD 7, 4).

Teresa naprawdę zbudowała dla nas, przez modlitwę w ciszy, pomost między Bogiem a człowiekiem. Ten most spoczywa na solidnych podstawach: w środku – miłość bliźniego, po obu stronach – pokora i oderwanie. To z naszej ludzkiej rzeczywistości przygotowujemy Panu kielich wyboru przeznaczony na przyjęcie wody żywej. „Kto wierzy we Mnie, z tego wnętrza popłyną strumienie wody żywej” (por. J 7, 38).

Teresa zachęca nas, byśmy wstąpili w ślady Jezusa, Tego, który, „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1).

4. KU MIŁOSNEMU TRWANIU WOBEC BOGA W CISZY

Zanim wkroczymy na tę drogę, dobrze jest wiedzieć, dokąd ona prowadzi. Po co trwać wobec Boga w ciszy? Po co poświęcać na to osobny czas, tak zresztą cenny, jeśli można by go wykorzystać służąc drugiemu? Tyle jest ważnych spraw. Myślę, że wszystko zależy od tego, na ile chcemy, by Chrystus był w naszym życiu obecny. Jaka jest jakość naszego z Nim związku?

Modlić się w ciszy to łączyć się z Chrystusem. Modlitwa obecności jest moją miłosną odpowiedzią Temu, o którym wiem w wierze, że mnie kocha. Pozwalam Mu, by nasycił mnie swą miłością.

Dla świętego Pawła sercem życia chrześcijańskiego, jak również jego pełnią, jest poznanie Chrystusa. Poznanie, które w Biblii obejmuje zwykle całego człowieka. Poznaje się drugiego całą swoją osobą. Żyć „w Chrystusie” to żyć w zupełnym z Nim zjednoczeniu. To dokonać wyboru. „I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Paweł chce „pozyskać Chrystusa i znaleźć się w Nim”; to dlatego zgadza się „wyzuć się ze wszystkiego” (tamże). Nie wchodźmy na drogę modlitwy w ciszy, jeśli nie chcemy pozyskać Chrystusa. Lecz, z drugiej strony, modlitwa w ciszy nauczy nas chcieć „Go pozyskać”, pragnąć „znaleźć się w Nim”. Więc nie wahajmy się zacząć!

Towarzysz życia

Chrystus był w centrum życia Teresy. Jezus znał Teresę, a Teresa znała Jezusa! Na tę głęboką łączność wskazuje wiele faktów z jej życia. Jezus był dla niej towarzyszem życia. Ona sama daje nam taką radę: „Zalecają one [książki traktujące o modlitwie w ciszy] mianowicie, byśmy starali się odwracać myśl od rzeczy zewnętrznych, dla łatwiejszego zbliżenia się do Boga; byśmy w samychże zatrudnieniach zewnętrznych usiłowali choć chwilami wejść w siebie i wspominali na obecność Tego, który przebywa we wnętrzu naszym, co samo już z wielkim jest dla duszy pożytkiem. […] Niech się ćwiczy w tym skupieniu na każdy dzień po wiele razy, jeśli może. Jeśli nie, to choć kilka razy na dzień; prędzej lub później nawyknie do tego i wielką korzyść odniesie. Gdy raz dostąpi tej łaski, że Pan jemu się odda, nigdy już za żadne skarby świata nie zrzekłby się tego szczęścia. […] Przy Bożej pomocy w rok jeden, może w pół dojdziecie, upewniam was, do celu. Patrzcie, jaki to krótki trud w porównaniu z tak ogromnym zyskiem. Będziecie miały w ten sposób założony w sobie mocny fundament. Jeśli Pan zechce wznieść w was wielką budowę, to znajdzie was przygotowane tuż przy boku swoim” (DD 29, 5-8). Inaczej mówiąc, związek z Chrystusem obejmuje i naznacza całe życie. Czas modlitwy obecności wyraża więc zasadniczą postawę: postawę wiary, nadziei, miłości. Kocham Chrystusa, oddaję się Mu, tęsknię za spotkaniem się z Nim w pełni.

Postawa ta, nawet dla kogoś, kto nagle znalazł się pod działaniem łaski, jest możliwa do osiągnięcia tylko dzięki ćwiczeniu. Uczymy się poznawać Chrystusa, czyli kochać Go. A pierwszym krokiem do modlitwy obecności jest bez wątpienia „rozkochanie się” w Chrystusie, którego trzeba powoli się uczyć. Kiedy zaś się w Nim rozkochamy, trzeba nam pogłębiać nasz związek z Nim i go podtrzymywać, chronić tę miłość. Musimy „przyuczać się stopniowo do „coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie” (Życie 12, 2). Tak, trzeba nam wejść w Chrystusa. Biskup Tarbes i Lourdes bardzo dobrze ilustruje tę myśl, gdy pisze: „Nie można podziwiać witraży katedry, nie wszedłszy do środka. Nie można podziwiać takiej symfonii form i kolorów, nie widząc ich w przechodzącym przez nie słońcu. W Kościele światło Słońca, którym jest Chrystus, jest stale obecne dla tego, kto wierzy. Musimy wejść w Kościół, trwać miłośnie, uczynnie i z pokorą w Jego sercu”. A każdy nosi Kościół w swoim sercu, każdy jest Kościołem. Serce, które się modli, rozszerza się do wymiarów Kościoła. To w tej eklezjalnej przestrzeni spotykamy Chrystusa. Modlić się modlitwą obecności to wpatrywać się w Chrystusa żyjącego w swoim Kościele.

Pierwsze kroki

Wielu czytelników tej książki ma już zapewne doświadczenie modlitewnego trwania wobec Boga w ciszy. Nie muszą więc zatrzymywać się na pierwszych etapach tej modlitwy, o których chciałbym teraz powiedzieć kilka słów. Ale czy nie jest czasem dobrze rzucić okiem na przeszłość, chociażby po to, by podziękować Panu, który prowadził nas całą tą duchową drogą? Poza tym zawsze można dostosować, a nawet poprawić sposób, w jaki modlimy się w ciszy. Nie żeby zaczynać od nowa przebytą już drogę, lecz by ewentualnie skorzystać z niektórych rad. Prawdziwa modlitwa czyni pokornym, a człowiek pokorny nie przestaje cieszyć się z możliwości nauczenia się dróg modlitwy obecności. Zawsze uważa się za początkującego.

Jak więc zacząć nasze miłosne trwanie z Panem? Współczesna filozofia bardzo podkreśla jedność ciała i duszy. Owocem tej myśli był szeroko rozwijany temat modlitwy ciała. Wnętrze człowieka znajduje swój wyraz w postawach ciała, a z drugiej strony zachowanie się ciała wywołuje odpowiadającą temu postawę wewnętrzną. A zatem na początku modlitwy w ciszy rzeczą niezmiernie ważną będzie zwrócenie uwagi na postawy naszego ciała. Moje ciało w modlitwie – nic wyjątkowego – postawa prosta, pokorna, pełna szacunku dla Tego, z kim się spotkamy, postawa, która przyjmuje, oczekuje, zdaje się na Pana. Duch zaś idzie za ruchem ciała.

Moje spotkanie z Chrystusem rozpoczyna się od długiego spojrzenia. Od spojrzenia mojego na Chrystusa i spojrzenia Chrystusa na mnie. Spojrzenie w spojrzeniu! Między nami nie ma miejsca na żadną niejasność. Nasza relacja musi być całkowicie otwarta. Bo jeśli nie, to jak mogę kochać i pozwolić się kochać? Teresa streszcza tę wstępną postawę: „modlitwę należy poprzedzić rachunkiem sumienia, odmówieniem aktu skruchy i znakiem krzyża świętego” (DD 26, 1). Tak, wiemy o tym, ale zbyt często zapominamy, choć jest to postawa ważna, jeśli chce się znaleźć właściwe sobie miejsce wobec Chrystusa.

Nie zapomnijmy też wezwać Ducha Świętego, aby prowadził nas w naszej modlitwie obecności. To On, Duch, szepcze w nas samą modlitwę Jezusa: „Abba, Ojcze!” (Ga 4, 6) Jest On najlepszym nauczycielem modlitwy w ciszy. Wezwijmy również Najświętszą Pannę, Tę, w której Duch był modlitwą w pełni: „Matko, naucz nas modlić się”. Teresa odsyła nas do kogoś jeszcze: „Szczególnie dusze oddane modlitwie wewnętrznej powinny otoczyć go [świętego Józefa] czcią szczególną. […] Kto nie znalazł jeszcze mistrza, który by go nauczył modlitwy wewnętrznej, niech sobie tego chwalebnego świętego weźmie za mistrza i przewodnika, a pod wodzą jego nie zbłądzi” (Życie 6, 8).

Również książka pomoże nam postąpić na drodze modlitwy obecności. Nie gardźmy nią, a zwłaszcza nie wyobrażajmy sobie, że nie potrzebujemy żadnej książki, żadnego tekstu drukowanego czy pisanego naszą ręką. Nawet jeśli go nie używamy i leży obok nas, odgrywa niezwykle cenną rolę. Jest jak anioł stróż, bardzo wierny, bardzo dyskretny, zawsze gotowy nam pomóc. Między nami a książką wytwarza się więź psychologiczna. Prosta świadomość, że ona jest, daje poczucie ufności i bezpieczeństwa, gdy nie możemy się modlić. Książka służy jako broń przeciwko roztargnieniom, a któż ich nie ma? Teresa, wnikliwy psycholog, mówi: „Przez cały ten czas nigdy, z wyjątkiem dziękczynienia po komunii, nie śmiałam przystąpić do modlitwy bez książki. Sama myśl, bym zaczęła modlitwę nie mając książki przy sobie, tak mnie do głębi duszy przerażała, jak gdybym sama jedna miała wyjść na spotkanie całej gromady czyhających na mnie nieprzyjaciół. Mając pod ręką tę pomoc, która mi była jakby towarzystwem i puklerzem do odbijania pocisków nastających na mnie myśli obcych, uspokajałam się. Oschłości wtedy były rzadkim wyjątkiem, ale zawsze je miewałam, ile razy brakło mi książki, bo zaraz wtedy trwożyła się dusza moja i myśli moje się gubiły, dopiero za pomocą książki powoli je znowu skupiałam i duszę, jakby przynętą, do modlitwy pociągałam. Często dość mi było na to samego już otworzenia książki, w innych razach czytałam krócej lub dłużej, wedle miary łaski, jakiej mi Pan użyczał” (Życie 4, 9).

Czas modlitewnego trwania w ciszy różni się bez wątpienia od czasu czytania duchowego. Modlitwa obecności w ciszy, stopniowo się upraszczająca, musi być podtrzymywana przez osobistą lekturę, która odbywa się w nieco innym czasie. Wiara, którą ćwiczymy w trakcie modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy, musi być karmiona przez wytrwałe i regularne czytanie. Skoro modlitwa w ciszy jest wyrazem miłości, trzeba nauczyć się coraz lepiej poznawać Ukochanego. Oblubienica z Pieśni nad pieśniami, szukając swego Umiłowanego, przemierza ulice i place, wypytuje strażników, tych, którzy powinni wiedzieć, gdzie znajduje się Ukochany. Podobnie pogłębiona lektura pomaga nam w odkrywaniu tajemnicy Chrystusa. To, co uderzyło nas w trakcie czytania, może posłużyć następnie do obudzenia w nas ducha modlitwy. Jesteśmy przekonani, że znajdziemy na tej czy innej stronie dobrze nam znany tekst, który już tyle razy czytaliśmy i nad którym tyle już rozmyślaliśmy; tekst, który jest tuż obok, dostępny i który może nam posłużyć. Prosta czynność ponownego przeczytania tego tekstu może ponownie obudzić w nas łaskę, której był on wcześniej pośrednikiem. Tekst ów sprzyja skupieniu w trakcie modlitwy obecności i może towarzyszyć nam w ciągu całego dnia. Teresa wyznaje: „Pragnę mieć czas na czytanie, bo zawsze bardzo je lubiłam. Czytam jednak bardzo mało, gdyż skoro tylko wezmę książkę do ręki, skupiam się w sobie z wewnętrznego zadowolenia i tak czytanie zamienia się w modlitwę” (Sprawozdania 1, 7). Oczywiście, książka może niekiedy ustąpić miejsca zbiorowi tekstów świętych, przepisanych własnoręcznie z Ewangelii lub z książek duchowych. Niektórzy stworzyli pewien rodzaj „poezji” duchowej, na kształt dojrzałego owocu ich lektur. Można również posłużyć się obrazkiem lub ikoną. Posłuchajmy raz jeszcze rad Teresy: „Jako środek wielce ku temu pomocny, radzę każdej, by postarała się dla siebie o jaki, według własnego upodobania, obrazek czy figurkę Pana naszego, nie po to, aby je nosić ukryte w zanadrzu i nigdy na nie nie spojrzeć, ale aby przed tym wyobrażeniem jak najczęściej z Nim rozmawiać. On sam poda wam do serca, co Mu macie powiedzieć” (DD 26, 9).

W poszukiwaniu Ukochanego

Wróćmy do modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy. Po tym okresie wstępnym, kiedy to otwieramy się na Chrystusa, przychodzi chwila osobistego z Nim kontaktu. „Towarzyszenie” jest zawsze dla Teresy słowem kluczowym. Jest tym jakby owładnięta. Tak jak nauczała nas dotrzymywać towarzystwa Panu w naszych codziennych zajęciach, tak tym bardziej uczy nas, jak z Nim przebywać w chwilach naszego spoczynku. Niektórym może się to wydać stratą czasu. Lecz dla świętych był to czas zyskany! Wystarczy poczytać czy zaśpiewać Pieśń nad pieśniami, by się o tym przekonać. Oblubienica pragnie z całego serca być blisko swego Ukochanego.

Tak jak róża oswoiła Małego Księcia, tak ja zbliżam się do Chrystusa, aby pozwolić Mu się oswoić. Poszukuję tego kontaktu „łagodnie, pokornie i z miłością” – jak mawiał Wawrzyniec od Zmartwychwstania, ten wielki, rozmodlony karmelita. Posłuchajmy też Teresy, naszej duchowej mistrzyni: „Zaraz po tym wstępie, ponieważ jesteś sama, postaraj się, córko, o towarzystwo. A jakież mogłabyś znaleźć lepsze nad towarzystwo samego Mistrza, który nauczył nas tej modlitwy, do której odmówienia się zabierasz? Przedstaw sobie Pana stojącego tuż przy tobie i patrz, z jaką miłością i z jaką pokorą raczy ciebie nauczać. Wierz mi, tak dobrego Przyjaciela nigdy nie powinnaś odstępować” (DD 26, 1). Modlić się modlitwą obecności to żyć w pobliżu Chrystusa. Zauważcie słowa, które podkreśliłem: towarzystwo, przy, przyjaciel. Obcować z przyjacielem, który jest bardzo blisko. Modlitewne trwanie z Bogiem jest spotkaniem serc, trwaniem serce przy sercu. Jest nas dwoje. Postawą pełną otwarcia zapraszam Chrystusa do siebie. „Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego, jak to mówią, nie odczepisz. Nigdy On ciebie ani na chwilę nie opuści, będzie cię wspierał we wszystkich strapieniach twoich, na każdym kroku będzie ci stróżem i pocieszycielem. Czy to mała rzecz, sądzicie, mieć zawsze i wszędzie przy boku takiego Przyjaciela?” (DD 26, 1) Jaką radością jest wiedzieć, że można przyspieszyć przyjście Chrystusa! Już święty Piotr nam to mówił: „W świętym postępowaniu i pobożności […] oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego” (2 P 3, 11). Tę samą myśl znajdujemy u świętego Jana od Krzyża: „Dlatego prawdziwie kochający powinien się starać, by […] ująć Boga, jeśli się tak można wyrazić, by więcej miłował i większe znajdował wytchnienie w jego duszy” (Pieśń B 13, 12)4. Czasami zapominamy, że pragnieniu musi towarzyszyć „święte postępowanie”, „prawdziwa” miłość; zapominamy, że Pan musi wiedzieć, „iż chcemy żyć jedynie po to, by Mu sprawić radość”. W poprzednim rozdziale rozwijałem temat „realizmu” terezjańskiego. Modlitwa obecności w ciszy wymaga zaangażowania się w miłość braterską, domaga się życia według Ewangelii.

Wyobrazić sobie Chrystusa

Skoro Chrystus jest naszym przyjacielem, wszystko, co Go dotyczy, powinno nas interesować, począwszy od Jego życia i Jego własnych słów. Przekazały nam je Ewangelie. Więc na początku naszego modlitewnego trwania z Bogiem otwórzmy Ewangelię. Spotkamy tam żywego Jezusa, spojrzymy na Niego poprzez jakiś epizod z Jego życia. Wiemy, że Teresa bardzo lubiła kontemplować Chrystusa cierpiącego. Chrystus przywiązany do słupa oraz Ecce homo cały w ranach ożywiały jej pobożność w sposób szczególny. Ileż to obrazów Chrystusa przy słupie spotkałem w trakcie mej pielgrzymki do Hiszpanii i wszystkie one pełne były cierpienia. Z jakim realizmem szesnastowieczna sztuka hiszpańska potrafiła wyrazić człowieczeństwo Chrystusa! Nic dziwnego, że obraz cierpiącego Chrystusa odegrał tak wielką rolę w rozwoju duchowym Teresy. Otrzymała ona łaskę „nawrócenia”, czysty owoc Bożego miłosierdzia, spoglądając na niewielką figurę Ecce homo. Ten obraz Chrystusa, „który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20), towarzyszył Teresie w ciągu całego życia. W Medina del Campo pokazuje się zwiedzającym malutką figurę Chrystusa przy słupie, która umieszczona jest w szklanej kopule. Tę właśnie figurę Teresa miała zawieszoną przy różańcu. Miała ją ciągle przed oczami.

Teresę fascynowała też inna scena z Męki – Chrystus w Ogrodzie Oliwnym. Od dzieciństwa epizod ten głęboko ją naznaczył. Czy nie jest to przykład i wezwanie dla nas? „Przez wiele lat, każdej niemal nocy przed zaśnięciem, polecając Bogu duszę swoją na spoczynek, zastanawiałam się chwilę nad tą tajemnicą modlitwy w Ogrójcu, pierwej nawet jeszcze nim zostałam zakonnicą, bo mi powiedziano, że do tego rozmyślania przywiązane są liczne odpusty; i sądzę, że wielką z tego korzyść odniosła dusza moja, zaczynając tym sposobem praktykować modlitwę obecności w ciszy, nim jeszcze dowiedziała się, na czym ta modlitwa polega. Dzięki długoletniemu nawyknięciu, tak mi ta pobożna praktyka weszła w zwyczaj, że nigdy jej nie opuściłam, tak samo jak przeżegnanie się przed zaśnięciem” (Życie 9, 4). Łatwo więc teraz zrozumieć, dlaczego Teresa podkreśla tak bardzo szacunek wobec człowieczeństwa Chrystusa i jego rolę w naszej modlitwie w ciszy, postrzeganej jako „miłosne trwanie”. Oto zdrowa teologia. „Takiego się trzymałam sposobu modlitwy: starałam się przedstawiać sobie Chrystusa w duszy swojej. […] Szczególnie też bardzo się lubowałam w rozważaniu modlitwy Jego w Ogrójcu i rada Mu w niej towarzyszyłam” (Życie 9, 4).

Miłosne rozmyślanie

Oto dlaczego Teresa chętnie poleca nam tę scenę jako temat do rozmyślań w czasie naszego obcowania z Panem. „Wracam teraz do tego, o czym wyżej mówiłam, to jest do rozmyślania o Chrystusie Panu przywiązanym do słupa. Dobrze jest bez wątpienia jakiś czas zastanowić się nad tym i roztrząsać mękę, jaką Pan tam ucierpiał, za co ją ucierpiał, kto jest Ten, który tak cierpiał, i z jaką miłością cierpiał” (Życie 13, 22). Oto piękny przykład medytacji w klasycznym tego słowa znaczeniu. Angażujemy wszystkie nasze zdolności. Przedstawiamy sobie scenę z Ewangelii, w której centralną postacią jest Chrystus, i zastanawiamy się: kto, jak, dlaczego, dla kogo?

To wpatrywanie się w Chrystusa cierpiącego bardzo nam pomoże przezwyciężyć nasze własne cierpienia w chwili, gdy nas samych ogarnia smutek czy ból. „Jeśli jesteście smutne i w strapieniu, patrzcie na Pana w Ogrójcu. […] Patrzcie na Pana przy słupie, nasyconego boleścią. […] Albo zobaczcie Go obarczonego Krzyżem. […] Zobaczcie, jak spogląda na was tak pięknymi, tak współczującymi, łzami zalanymi oczyma. […] Przypatrujcie się, z jakim trudem On – upadający od znużenia – postępuje i jak cierpienia Jego nad wszelki wyraz przewyższają cierpienia wasze. Jakkolwiek by te ostatnie przedstawiały się wam wielkie i srogo was raniły, z pociechą je znosić będziecie, czując to, że wobec tego, co ucierpiał Pan, nie są one warte i wspomnienia” (DD 26, 5.7).

Dla Teresy nie chodzi tu o pracę czysto intelektualną. Chodzi o miłosne spotkanie. Praca wyobraźni i rozumu jest tylko przygotowaniem do głębszego kontaktu. „Ja”, które spotyka się z „ty”. To sprawa miłości. Choć już cytowałem ten fragment, przypomnę, co Teresa mówi na ten temat: „Tego tylko pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem to głównie czynić i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości” (Twierdza IV 1, 7). Modlitwa w ciszy rozgrywa się więc na poziomie samego naszego istnienia i relacji. Chcemy stać się dla Niego obecnymi i szukać Jego obecności. „Odsłoń przede mną obecność Twoją” – wykrzykuje święty Jan od Krzyża w swej Pieśni duchowej (B 11). Temat „obecności” we współczesnej filozofii i jego zastosowania w duchowości modlitwy byłby bardzo ciekawy do rozwinięcia. Niestety, przekracza to możliwości tej książki.

Proste spojrzenie

Teresa przestrzega nas przed takim trwaniem na modlitwie, które gubiłoby się daremnie w wysiłku intelektualnym i polegałoby jedynie na znajdowaniu odpowiedzi na pytania, które sobie stawiamy. „Lecz nie należy ciągle i wyłącznie się wysilać na wynajdowanie tych punktów; lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiwszy rozum, albo tak go zajmować, jeśli to możliwe, by spoglądał na Tego, który nań spogląda, towarzyszył Mu, prośby swoje w pokorze przed Nim wynurzał i cieszył się obecnością Jego, pomnąc przy tym na niskość swoją, iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim zostawać. Kto zdoła takimi przejąć się myślami i uczuciami już nawet z samego początku modlitwy, ten wielką korzyść odniesie, gdyż ów sposób modlitwy bardzo wiele przynosi, a w każdym razie tak było w przypadku moim” (Życie 13, 21). W rzeczy samej, wszystko wolno temu, kto kocha. Miłość jest pełna inwencji: wyraża się na tysiąc sposobów. Teresa wylicza tylko niektóre z nich. Gdyż w relację z Chrystusem angażuje się cały człowiek, zarówno w swym życiu intelektualnym, jak i uczuciowym. Rozpoczyna się dialog. Jest rzeczą bardzo dobroczynną to, by trwać przed Chrystusem i powierzać Mu zmartwienia naszego serca: „Jeśli na ten widok serce wam zmięknie, jeśli patrząc na Oblubieńca waszego, takie męki cierpiącego, uczujecie w sobie potrzebę przemówienia do Niego i wylania przed Nim serca swego, mówcie, i owszem, tylko nie sadźcie się na piękne i wytworne wyrazy, ale w słowach prostych, wprost z serca idących, bo On takie tylko ceni, mówcie do Niego” (DD 26, 6).

Rozmawiać, ale przede wszystkim patrzeć! Niech słów będzie coraz mniej! Zresztą po jakimś czasie wszystko już powiemy! Co wtedy pozostaje uczynić, jeśli nie żyć Jego obecnością poprzez proste spojrzenie? Wiemy, że On wpatruje się w nas, a my odpowiadamy na Jego spojrzenie. Jesteśmy razem. Jesteśmy szczęśliwi. Niekoniecznie radością, która przejawia się w emocjonalnych reakcjach, lecz pokojem, który wstępuje głęboko w nasze serce, szczęściem, które staje się udziałem ducha. Wiara nasza czerpie z tego światło, nadzieja się umacnia, miłość staje się gorętsza. Ale posłuchajmy raczej samej Teresy: „Nie żądam od was wielkich o Nim rozmyślań ani natężonej pracy rozumu, ani zdobywania się na piękne, wzniosłe myśli i uczucia – żądam tylko, byście na Niego patrzyły. A któż wam może tego zabronić? Co wam może przeszkodzić, byście, gdy nie zdołacie uczynić nic więcej, nie miały zwrócić na Niego, choćby chwilowo, oczu duszy waszej? […] Czy więc wielką to wyda wam się rzeczą, byście choć czasami, zamknąwszy oczy duszy na rzeczy zewnętrzne, zapatrywały się na Niego? […] Zważcie, że w każdej chwili, kiedy tylko zechcecie, znajdziecie Go. On tak pragnie, byśmy nań spoglądały, że nie opuszcza żadnego starania. […] Czy więc wielka to rzecz, byście na Tego, który tyle wam darował, choć niekiedy wspomniały i oczy wzniosły na Niego?” (DD 26, 3-4)

Przez tę modlitwę prostego spojrzenia Teresa przygotowuje nas do modlitwy skupienia. Ten sposób modlitwy szczególnie leży jej na sercu, gdyż otwiera on drzwi do największych łask. „Co do mnie, wyznaję, że nigdy nie wiedziałam, co to jest dobrze się modlić, dopóki mnie Pan nie nauczył. Z tego zaś przyzwyczajenia skupiania się wewnętrznego tyle odniosłam pożytku, że nie mogę dosyć nadziękować się Panu” (DD 29, 7). Jest to temat następnego rozdziału. Tymczasem albo przez miłosne rozmyślanie, albo przez modlitwę prostego spojrzenia przygotujmy się do przeżycia nowego etapu na drodze modlitwy w ciszy.

5. WYCISZYĆ SIĘ

Celem miłosnego trwania w obecności Pana nie jest to, by zatopić się we wzniosłych uczuciach, by rozkoszować się „piękną modlitwą”, by móc chwalić się przed innymi własnymi doświadczeniami. Kto poszukuje sam siebie w modlitwie obecności, szybko jej zaniecha, gdy stanie się ona mniej przyjemna. Wchodzimy w modlitwę w ciszy jedynie po to, by pozwolić Bogu obdarzyć nas Jego miłością. Nawet jeśli nie czuję się „w formie”, wierzę, że Bóg mnie kocha. Nie modlę się po to, by być bardziej użytecznym drugiemu człowiekowi – będzie to wynikiem mojej modlitwy i przyjmę go z wdzięcznością – ale po to, by otworzyć się na darmowość miłości. „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5). Oddaję się do dyspozycji, aby przyjąć tę miłość Chrystusa i pozwolić Mu przynosić we mnie owoce. Ta owocność jest Jego dziełem. Zdaję się z nią na Niego. Nie jest ona moim głównym celem.

Nasłuchując

Poprzez cały Stary Testament rozbrzmiewa to wezwanie Boga: „Słuchaj, Izraelu!” Co więcej, w Nowym Testamencie sam Ojciec każe nam wsłuchiwać się w swego Syna. „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” (Łk 9, 35) Jezus porównuje się do dobrego pasterza, którego głosu owce słuchają. „Woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je […], a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają” (J 10, 3-4). Czyż nie tym właśnie jest miłosne trwanie wobec Pana w ciszy: nasłuchiwanie wewnętrznego wezwania i rozpoznawanie głosu Chrystusa? By móc słuchać, należy zachować ciszę. Trzeba, bym wszedł do tego ukrytego miejsca i pozwolił głosowi Pana rozbrzmiewać we mnie. Miejsca tego nie można fizycznie zlokalizować. Chodzi o postawę mnie całego. Jan od Krzyża wiele mówi o tej miłosnej uwadze5. Dusza staje wobec Pana w miłości. Poprzez modlitwę miłosnego rozmyślania lub prostego spojrzenia Teresa już nas przygotowała do głębszej modlitwy, którą nazywa „modlitwą skupienia”, a którą można by również nazwać modlitwą wewnętrznej ciszy. Chodzi w niej bowiem o to, by starać się trwać przed Panem w ciszy, być czujnym na Jego wezwanie, po to by usłyszeć Jego głos. Wyruszamy na poszukiwanie Boga ukrytego wewnątrz nas. „Nie potrzeba jej [duszy] skrzydeł, aby latała szukając Go, ale dość jej udać się na samotność i wpatrywać się w Niego obecnego we własnym jej wnętrzu. I nie oddalać się od tak drogiego Gościa” (DD 28, 2).

Jak się skupić?

W tym dążeniu do skupienia ducha można by wyróżnić dwa etapy, które się zazębiają. Chodzi tu najpierw o stopniowe uwewnętrznienie, a następnie o wejście w kontakt z żyjącym w nas Gościem. W ten sposób, według Teresy, najlepiej przysposabiamy się do tego, by pozwolić samemu Panu skupić nasze władze: „Ten sposób modlitwy, choć ustny, niezrównanie prędzej niż inne doprowadza umysł do skupienia się i niezliczone za sobą niesie korzyści. Nazywa się ten sposób modlitwą skupienia dlatego, że dusza skupia tu wszystkie swoje władze i wchodzi w siebie razem z Bogiem swoim. I boski Mistrz zaczyna ją nauczać, i przysposabiać do modlitwy odpocznienia prędzej niż jakimkolwiek innym sposobem” (DD 28, 4).

Ten wysiłek uwewnętrznienia zaczyna się jeszcze przed rozpoczęciem modlitwy w ciszy. Ta staje się częścią życia, szczególnego sposobu życia. Jest on tym, co nazwano „pośrednim przygotowaniem” do modlitwy w ciszy. Wszystko winno się do tego przyczyniać. Nie akceptujmy dwuznaczności w naszym postępowaniu, zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Zresztą nie jest możliwe grać z Bogiem w ciuciubabkę. Tym bardziej, że w tej modlitwie pozostaję twarzą w twarz z Panem, od którego nie mogę odwrócić wzroku. W Jego spojrzeniu wyczytuję własne życie. Na szczęście jest to spojrzenie miłości.

To właśnie w ramy takiego życia – życia całkowicie „skupionego” w Bogu – wpisuje się dążenie do właściwego skupienia na początku modlitwy w ciszy. Już nadmieniłem, że skupienie zewnętrzne przywołuje, jeśli można tak powiedzieć, skupienie wewnętrzne, które według Teresy polega na skupieniu wszystkich władz i wejściu ze swoim Bogiem do głębi samego siebie. Spróbujmy wykonać ten ruch.

„Skupić” oznacza najpierw „zebrać”. A zatem, kiedy się skupiam, zbieram swoje władze rozproszone przez codzienne zajęcia. Być może przez cały dzień wpatrywałem się w monitor komputera. W uszach mam ciągle jeszcze odgłosy miasta. Jestem przesycony zapachem fabryki. W ustach czuję smak kurzu robót prowadzonych na mojej ulicy. Moje zewnętrzne zmysły są nie tylko rozsiane, są również rozmnożone. Każde nowe odczucie otwiera mnie na kolejne odczucia. Czuję się rozdarty, podzielony. Zacznę więc od uświadomienia sobie moich pięciu zmysłów, aby następnie je oczyścić i doprowadzić do głębi samego siebie, w ciszę swojego serca. Uwewnętrznienie to nie dokonuje się bez trudności. „Przyklejam się” do materii, do zdarzeń, do całości mych przeżyć.

Mogę na przykład skupić się, zanosząc przed Pana to, co mnie uderzyło i co wciąż mnie zajmuje. Mówię Mu o tym podczas mojego miłosnego z Nim trwania – i modlitwa ta już jest znakomita – po czym łagodnie wprowadzam moje zewnętrzne władze – pięć moich zmysłów – w przedsionki Pana. Posłuchajmy, co Teresa ma tu do powiedzenia: „Z pokorą najgłębszą mówić do Niego jak do Ojca, prosić Go jak Ojca i cieszyć się Nim jak Ojcem…” (DD 28, 2) Moje zmysły mogą wtedy odpocząć. W głębi mnie samego odnalazły one swą jedność, swą harmonię.

Zbieram nie tylko władze zewnętrzne – pięć moich zmysłów – ale i władze wewnętrzne: pamięć, wyobraźnię i cały świat uczuć, emocji, upodobań. I jestem tym jak urzeczony. Z jaką żywością i świeżością wraca moja przeszłość. Co do mojej wyobraźni, to jest ona tak twórcza, że w tej samej chwili jawi się przede mną i moja przyszłość. Jakie wspaniałe plany! I to ja jestem ich autorem! Jak wprowadzić jedność w ten wewnętrzny, tak złożony i często tak sprzeczny świat? Jak uniknąć tych okropnych roztargnień? Teresa dodaje nam odwagi. Porównuje nasze władze do pszczół, które bez przerwy należy przywoływać do ula. „Zrazu wprawdzie zwycięstwo to nie będzie jeszcze tak widoczne, bo skupienie wewnętrzne ma różne stopnie i z początku nie jest jeszcze tak głębokie. (Dusza również nie jest jeszcze do tej walki nawykła i niemało utrudnia ją ciało, które z uporem domaga się praw swoich, nie rozumiejąc tego, że oporem swoim przeciw jarzmu, które rozum i wola mu nakładają, samo siebie zabija, nie chcąc być pokonane). Ale gdy wytrwale na każdy dzień taką walkę staczamy, po niedługim czasie ujrzymy jasno, jak sowicie trud tej walki się opłaca. Ledwo przystąpimy do modlitwy, a już posłuszne zmysły jak pszczoły zbiorą się do ula wyrabiać miód. I stanie się to już bez żadnego trudu ani wysilenia naszego, bo Pan za to, że przez czas krótki cierpliwie i wytrwale znosiliśmy trudy, przedziwną duszy i woli daje władzę nad zmysłami, tak iż dość, że damy im znak, dość jednej chwili skupienia, a wszystkie się zbiorą we wnętrzu. A choć potem może się znów rozpierzchną, zawsze już to wielka rzecz, że raz się poddały; wychodzą już bowiem uległe i nie szkodzą jak przedtem. Z większą jeszcze niż przedtem skwapliwością stawiają się na zawołanie. Aż po wielu taki odejściach i powrotach na rozkaz Pański zupełnie się uspokajają i wraz z duszą wchodzą w odpocznienie całkowitej kontemplacji” (DD 28, 7).

Co mamy czynić w głębi nas samych?

Niektórzy praktykują skupienie jako cel sam w sobie. Szukają w nim dobrego samopoczucia, będącego owocem wewnętrznego wyciszenia i harmonii. Lecz nie to jest modlitwą chrześcijańską. Skupienie jest tylko pierwszym etapem prawdziwego spotkania z boskim Gościem, zamieszkującym serce człowieka. Teresa uczy nie tylko tego, jak skupić wszystkie nasze władze, ale i tego, jak wejść w głębię nas samych, wraz z naszym Bogiem. Słowo „towarzystwo”, jak zdążyliśmy zauważyć, pojawia się u niej bardzo często. Nie zamykam się więc w sobie. Skupienie moich władz zewnętrznych i wewnętrznych przechodzi w miłosną uwagę na Boga żyjącego w głębi mnie samego. Jest to drugi etap, w którym kieruję się ku Niemu. Nawiązuję z Nim kontakt. Można by powiedzieć, że jest to modlitwa relacji, czyli modlitwa, podczas której przeżywamy świadomie więź z Bogiem. Wchodzę do świątyni Trójcy Świętej, którą jest dusza. Jest to ulubiona świątynia świętej Teresy: „Święty Augustyn powiada, że szukał Boga wszędy wkoło siebie, aż wreszcie znalazł Go w samym sobie. Czy mały to będzie, sądzicie, dla duszy roztargnionej pożytek, gdy zrozumie tę prawdę i przekona się, że na to, by mogła rozmawiać z Boskim Ojcem swoim i cieszyć się obecnością Jego, nie ma potrzeby wzlatywać aż do nieba ani modlić się głośno?” (DD 28, 2)

W czasie takiej modlitwy nie próżnujemy więc w głębi nas samych. Nie żyjemy też w przyjemnej pustce, która odnawia siły, czy w pasywności, która przeradza się w sen. Nie. Wchodzimy w zażyłość z Bogiem. Wchodzimy w nią świadomie, w skupieniu, oczekując na przyjście Pana. Trwamy jak Abraham u wejścia do swego namiotu, by przyjąć trzech przybyszów, którzy się pojawiają: „Racz nie omijać Twego sługi” (Rdz 18, 3). Zaś Mojżesza zachęca Pan Zastępów, by był obecny przy Jego tajemnym przejściu: „Oto miejsce obok Mnie, stań przy skale” (Wj 33, 21). A prorokowi Eliaszowi mówi: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana” (1 Krl 19, 11).

Nowe serce

„Stać przed Bogiem”, być całkowicie zwróconym ku Niemu, z sercem niepodzielonym. Zamykam oczy ciała, a otwieram oczy duszy. Posłuchajmy ponownie Teresy: „Do twierdzy wnętrza ściąga zmysły swoje i z taką siłą odgradza je od rzeczy zewnętrznych, że oczy mimo woli się zamykają, aby nie patrzyły na nie, a tym jaśniejszy wzrok miały na oglądanie tego, czego zmysły nie widzą. Najczęściej też, kto idzie tą drogą, modląc się, trzyma oczy zamknięte. Jest to zwyczaj doskonały i dziwnie pożyteczny. Z początku wprawdzie potrzeba duszy zadawać gwałt, aby nie patrzyła na rzeczy ziemskie; ale prędko do tego nawyka” (DD 28, 6).

Z doświadczenia Teresa wie, że nie wolno zostawiać swych władz bezczynnie, nie zajmując ich w żaden sposób. Przynajmniej na początku dobrze jest delikatnie sprowadzać je do wnętrza: „W tym skupieniu bowiem dusza, zostając sama z sobą, może łatwiej rozważać Mękę Pańską i przedstawiać sobie Syna jako obecnego, i ofiarować Go Ojcu, i bez utrudzenia myśli szukać Go na górze Kalwarii, w Ogrójcu, i przy słupie biczowania” (DD 28, 4). W tej medytacji nie zatrzymujemy się już nad szczegółami. Przedtem wszystkie nasze władze pracowały, by wyobrazić sobie jakąś scenę ewangeliczną i wejść w nią sercem. Teraz wszystko stało się spokojniejsze. Spojrzenie nie wchodzi już w szczegóły. Czynimy akt wiary, żeśmy blisko Niego. Serdecznie z Nim rozmawiamy. Ale i trwamy w ciszy. W ciszy przed tajemnicą Trójcy. Syn prowadzi nas przed oblicze Ojca. W tej samej chwili Duch jest tuż obok: „Między takim Synem i takim Ojcem, z konieczności znajdziecie tam i Ducha Świętego” (DD 27, 7).

Modlitwa czy zaangażowanie w świat?

Istnieje obecnie pewna tendencja do przeciwstawiania modlitwy i zaangażowania się w otaczającą rzeczywistość. Modlitwa równałaby się odejściu od ważnych spraw, na przykład zaniedbywaniu pomocy bliźniemu. Ci, którzy poświęcają na modlitwę osobny czas, są oskarżani o upodobanie do intymności z Bogiem, to znaczy do zamykania się z Nim w sobie. Mówi się im, że Boga można spotkać wszędzie: w przyrodzie, którą stworzył, w wydarzeniach, w bliźnim, a nawet w mediach. Należy więc mieć oczy otwarte, aby dostrzec i to, co ludzkie, i to, co w tym boskie. Czyż Bóg nie wcielił się w człowieczeństwo? I rzeczywiście, mają oni rację. Wszak Bóg objawia się w ludzkiej twarzy. Ale czy zawsze tak łatwo jest odkryć to, co boskie, w tym, co ludzkie, kiedy nigdy nie ćwiczymy się w długim obcowaniu, serce przy sercu, z Bogiem? W obrębie tego, co Boże, wszystko może stać się przezroczyste, ale trzeba to umieć rozeznać! A to wymaga relacji z Bogiem, przeżywanej na co dzień, i tym samym znajdowania osobnego czasu tylko i wyłącznie na modlitwę obecności w ciszy. Zwyczaj rozmawiania z Bogiem dojrzeje w nas naturalnie.

Ale jest jeszcze coś więcej! Miłość pragnie przebywać w pobliżu Ukochanego. Wystarczy przeczytać Pieśń nad pieśniami. Ta Pieśń staje się rzeczywistością i dziś. I bardziej nawet niż się myśli. Tak, również dziś można być zakochanym w Bogu! I wierzcie mi, jeśli nasza miłość jest prawdziwa, nie tylko znajdziemy czas na modlitwę w ciszy, ale zaangażujemy się w pełni w sprawy codzienne, gdyż inicjatywa w tym należeć będzie do samego Boga. Miłość przejawia się w całkowitym darze z siebie. Jezus dał tego przykład!

Poprzez modlitwę skupienia Teresa dąży do stałego zjednoczenia z Bogiem. Lecz tu skupienie jest jeszcze aktywne, to znaczy jest owocem naszego osobistego wysiłku, który podejmujemy – rzecz oczywista – przyciągnięci przez Boga. Teresa tłumaczy: „Gdy zechcę, mówię, bo skupienie jest rzeczą w zupełności nadprzyrodzoną, ale zależy od woli naszej, tak, iż gdy chcemy, możemy dojść do niego własnym staraniem naszym, przy pomocy, rozumie się, łaski Bożej, bez której nic uczynić nie możemy, nawet pomyśleć o czymś dobrym. Nie ma tu bowiem milczenia władz, tylko skupienie ich i zamknięcie we wnętrzu duszy” (DD 29, 4). To aktywne skupienie przygotowuje do skupienia pasywnego, gdzie sam Bóg nakazuje ciszę władzom. Powiemy o tym w następnym rozdziale.

Znakomita droga

Teresa winszuje sobie odkrycia tego sposobu modlitwy w ciszy, który sprawia, że bardzo szybko postępujemy na drodze do Pana. „Co do mnie, wyznaję, że nigdy nie wiedziałam, co to jest dobrze się modlić, dopóki mnie Pan nie nauczył. Z tego zaś przyzwyczajenia skupiania się wewnątrz siebie tyle odniosłam pożytku, że nie mogę dosyć nadziękować się Panu” (DD 29, 7). Praktykowanie takiej właśnie modlitwy obecności w ciszy jest „drogą znakomitą. […] I niebawem ten [kto nią idzie] będzie pić wodę ze źródła, do którego szybkim krokiem się zbliża. Podobny jest bowiem do okrętu, któremu wiatry są pomyślne, i nierównie prędzej dopływa do celu podróży, niż inni podążający lądem, którzy doń dotrą o wiele później” (DD 28, 5).

Rozwińmy nasze żagle przy pomyślnym wietrze Ducha! To On przygotowuje nas do przyjęcia Bożego działania, do doświadczenia Jego boskiego dotyku, do pochwycenia łagodnego powiewu, jakim jest boskie Jego tchnienie. To On poszerza horyzont naszego zjednoczenia z Bogiem.

6. POZWOLIĆ, BY BÓG MNIE WYCISZYŁ

Znajdujemy się teraz na bardzo ważnym etapie naszego modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy. Chodzi tu, jeśli można tak powiedzieć, o decydujące doświadczenie.

Od pierwszych kroków w stawaniu przed Bogiem w ciszy starałem się modlić, przyciągany, rzecz jasna, przez Pana. Rozmyślałem u Jego boku, rozmawiałem z Nim, trwałem przy Nim w prostym spojrzeniu, w miłosnej uwadze, narzucając, w miarę możliwości, ciszę moim zmysłom. Pan stał się dla mnie, dzięki tym długim chwilom obcowania, przyjacielem, bratem, ojcem, kimś bardzo mi bliskim. Wszystko to odbyło się poprzez powtarzane akty wiary, która, być może, była nieraz wystawiana na próbę – przechodziła swoją noc – kiedy indziej doświadczała głębokiej pewności, że się jest z Nim, że się do Niego należy. Ta modlitwa obecności stworzyła bardzo silne więzy między Bogiem a mną. Teraz, bez względu na to, czy na modlitwie doznaję pociech czy nie, mam w głębi poczucie wielkiego szczęścia. Wiem, że jestem przez Boga kochany. Pozwolił mi On odkryć drogę, która do Niego prowadzi.

Jeśli pozostanę wierny tej wzajemnej miłości, wcześniej czy później Bóg wprowadzi mnie do modlitwy głębszej. W niej bowiem to już nie ja wykazuję inicjatywę, to nie ja staram się być uważnym na Boga. Nie! Inicjatywę przejmuje On. Puka do moich drzwi. Jeśli otworzę, wchodzi i bierze w posiadanie cały mój dom. Znikają wtedy trudności z zebraniem i uciszeniem mych władz. On sam je wycisza. Dokonuje się we mnie gruntowna przemiana. Do tego czasu modliłem się lub usiłowałem się modlić, podczas gdy teraz doświadczam, że modlitwa jest mi dana bez najmniejszego wysiłku z mojej strony. I nie wiem, skąd mi to przychodzi. Przedtem usiłowałem się wyciszyć. Teraz wyciszeniu pozwalam się owładnąć. Ktoś inny wciąga mnie do wnętrza i tam zatrzymuje.

Pić ze źródła wody żywej

Teresa z Avila, prawdziwa mistrzyni w tej dziedzinie, używa sugestywnego porównania – porównania do wody – aby zilustrować ten postęp na drodze modlitwy. Woda – jeden z czterech żywiołów. Teresa bardzo lubiła ten obraz. W pierwszym rozdziale powiedzieliśmy, jaki był tego powód. W młodości kontemplowała obraz z Samarytanką: „Panie, daj mi tej wody”. Tą żywą wodą jest sam Chrystus. W czasie modlitwy w ciszy Teresa otwiera się na Niego, by otrzymać w obfitości wodę łaski, wodę Bożej Obecności. I zupełnie naturalnie znajduje wtedy „cztery sposoby” podlewania ogrodu swej duszy. Po pierwsze, można „ciągnąć wodę ze studni, co jest pracą bardzo uciążliwą” (Życie 11, 7). Tak zazwyczaj w jej czasach dobywano wodę. Tu zaczyna się dla Teresy pierwsza faza modlitwy obecności w ciszy. Poprzez medytację i za pomocą wszystkich swych władz staramy się rozmyślać o Bogu. Bardzo się męczymy, a mimo to rezultat jest dość mierny: za jednym razem ledwie jedno wiadro! Ale istnieją i inne sposoby: można również użyć „norii6 czy wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, jak tego sama nieraz próbowałam; tu praca mniejsza jest od poprzedniej i więcej dostaje się wody” (Życie 11, 7). Rodzina Teresy miała dom w Gotarrendura. Teresa widziała pracujących wieśniaków, być może nawet sama obracała kołem, aby rozlać wodę z wodociągu na pola. Praca ta była dość męcząca, ale rezultat był zadowalający. Kilka wiader za jednym zamachem! Dla Teresy obrazuje to modlitwę skupienia, w której swym władzom narzuca się ciszę. Trzeba doprawdy determinacji, by w to skupienie wejść i użyć wszystkich koniecznych do tego środków. Dusza czuje się tu dobrze. Woda zaczyna płynąć. Miłość nieustannie otrzymuje pożywienie. Ale jeśli zaprzestaniemy obracania kołem, skupienie znika. Woda przestaje płynąć. Nastaje susza. Pole wysycha.

Trzeci sposób nawadniania jest bardzo naturalny, ale często zapominamy się nim posługiwać. Można również sprowadzić wodę „z rzeki czy ze strumienia, i ten jest sposób o wiele lepszy, bo i ziemia obficiej się wodą nasyca, nie potrzeba więc tak częstego podlewania, i ogrodnik daleko lżejszą ma pracę” (Życie 11, 7). Podczas swych licznych podróży związanych z zakładaniem nowych klasztorów Teresa była wielokrotnie zmuszona do przeprawiania się przez rzekę, często nawet ryzykując utonięciem. Widziała, jak rolnicy umiejętnie nawadniają swe pola wykorzystując wodę z rzeki. Teresa dojrzała w tym obraz modlitwy: dusza otwiera się na działanie Boga, pozwala, by nawodnił ją wodą łaski, jaką jest miłość Ukochanego. Nie czyni nic ponad to, że przyjmuje. Skupia się po prostu na tym, by nie przepuścić godziny łaski. Woda płynie. Pozwólmy się nawodnić!

A oto, według Teresy, czwarty sposób podlewania ogrodu i jest on najbardziej naturalny: „za pomocą deszczu obfitego; wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa [nasz ogród], i ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione” (Życie 11, 7). Powiemy o tym nieco dalej.

Przyjrzyjmy się jeszcze trzeciemu sposobowi zaopatrywania się w wodę. Co się tak naprawdę dzieje? Skoro Bóg jest miłością, czyż może nas dziwić, że okazuje nam czasem tę miłość poprzez swój boski dotyk? Pieśń nad pieśniami rozpoczyna się tym wołaniem Oblubienicy: „Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust!” (Pnp 1, 2) Eliasz na górze Horeb czuje muśnięcie „łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12). Są to co prawda tylko obrazy, ale doskonale oddają moment przejścia Pana i stanowią szczególne świadectwo Jego miłości.

Pociągnięty w głąb samego siebie

Jak dostrzec to boskie działanie? Przez to, że owłada nami pewne skupienie, zupełnie odmienne od tego, które próbowaliśmy osiągnąć sami. Tu nie chodzi o nasz własny wysiłek koncentracji, zapomnienia o wszystkim. Tu jesteśmy jakby pociągani w głąb. Jakaś ukryta w nas obecność zwołuje, ściąga i gromadzi nasze władze, po czym je wycisza. I ogarnia nas głębokie skupienie. To właśnie dlatego mówi się o skupieniu pasywnym. Posłuchajmy Teresy: „Jest to pewne skupienie wewnętrzne, zdaniem moim, również nadprzyrodzone. […] Oczy się same zamykają i dusza pragnie samotności. […] Za czym Król wielki, zasiadający w królewskiej komnacie twierdzy, widząc ich [zmysłów i władz duszy] dobrą wolę, chce je w wielkim miłosierdziu swoim na powrót do siebie przywołać i jako pasterz dobry, cichym, ledwie dosłyszalnym głosem daje im skutecznie poznać swoje wezwanie” (Twierdza IV 3, 1-2). Jesteśmy jakby wezwani, zachęceni do tego, by słuchać, być uważnym, lub raczej jesteśmy doprowadzeni do stanu uważności. Wszystkie siły naszej duszy są jakby zjednoczone. Teresa w kontekście dobrego pasterza, który pasie swoje owce, mówi nam w obrazach o tym przyciąganiu w głąb ducha: „Cichym, ledwie dosłyszalnym głosem daje im skutecznie poznać swe wezwanie, aby porzuciły drogę zatracenia i wróciły tam, skąd wyszły. I taka jest siła tego pasterskiego głosu, że pod jego wpływem od razu opuszczają owe rzeczy zewnętrzne, w których leżały uwikłane i do wnętrza twierdzy się chronią” (Twierdza IV 3, 2).

I Teresa podkreśla: „Nie wiedzieć jednak, którędy weszły i jak usłyszały wezwanie Pasterza, bo żaden tu głos nie doszedł do uszu i niczego tu nie ma, co by się uchem dało dosłyszeć; dość, że stawiły się i miejsca swego pilnują, nie przeszkadzając już duszy, która wtedy wyraźnie doświadcza dziwnie kojącego skupienia, jak się o tym przekona, kto tego doświadczy, bo objaśnić tego ja już lepiej nie potrafię” (Twierdza IV 3, 3). Wyjaśnia to jednak bardzo dobrze!

To skupienie, które nami owłada, idzie w parze z głębokim pokojem. Teresa wyraża tu dokładnie to samo, co Jan od Krzyża, który często mówi o pokoju ducha, który jest jednocześnie postrzeżeniem i znakiem przejścia Pana: „Działanie Boga w duszy przynosi jej pokój” (Noc I 9, 7), i „właśnie w tym niewzruszonym pokoju i milczeniu dusza winna nastawić ucha na to, co Bóg do niej mówi, gdyż słowa, jakie w tej samotności do niej wypowiada, są słowami boskiego pokoju” (Płomień 3, 34). Ze swej strony, na tym etapie modlitwy obecności w ciszy Teresa zauważa: „Jest to dar nadprzyrodzony, którego o własnych siłach, chociażbyśmy się usilnie starali, osiągnąć nie zdołamy. Dusza wchodzi tu, a raczej Pan sam obecnością swoją wprowadza ją w stan głębokiego pokoju […] i wszystkie jej władze wyciszają się” (DD 31, 2).

Należy jednakowoż zaznaczyć, że na początku w ogóle nie zauważam tego „tajemnego tchnienia”. Nadal nie potrafię przyjąć właściwej postawy wobec działania Boga. Moje władze intelektualne i uczuciowe nadal są zbyt aktywne. Chcą koniecznie coś zrobić. „Nie umiemy pozostać w tym pokoju i staramy się o wrażenia bardziej uchwytne” – pisze Jan od Krzyża (Droga II 13, 7). Rzeczywiście, ten stan wewnętrznej ciszy, która mi się przydarza, jest odczuwany przez mnie jako dziwny, a nawet niepokojący. Zostałem wyrwany z dotychczasowych przyzwyczajeń, wydany na działanie Boga.

Ponadto, moje duchowe oczy nadal nie są dostosowane. Nie wyobrażajmy więc sobie, że to boskie muśnięcie – kontemplacja – zawsze oświeca rozum i rozpala serce. Często, a zwłaszcza na początku, doświadczam tylko oschłości i ciemności. Światło Boga olśniewa mnie do tego stopnia, że jestem prawie oślepiony. W obliczu Boga, który jest czystym światłem, doznaję wrażenia ciemności, „niczym nietoperz całkowicie oślepiony przez słońce” (Droga II 8, 6).

Pełna dyspozycyjność

Oto dlaczego nasi duchowi autorzy, zarówno Teresa od Jezusa, jak i Jan od Krzyża, żywią nieustanną troskę o to, by nauczyć nas postawy, dla której Bóg będzie mógł do nas przyjść; jak również o to, byśmy stawali się coraz bardziej gościnni wobec Bożej Miłości, tak by naprawdę nic nie zgubiło się z daru Boga. Gdyż wszystko, co otrzymuję od Niego, otrzymuję dla całego Kościoła. Każda łaska jest gratia fraterna, łaską, która buduje braterstwo, wspólnotę wierzących, lud Boży; stąd wielka odpowiedzialność, która na mnie ciąży, by wchodzić wciąż głębiej w modlitwę obecności w ciszy, gdyż w ten sposób pozwalam Bogu stać się obecnym pośród swojego ludu.

Zasadniczą postawą, która jest fundamentem modlitwy obecności, a szczególnie tego stanu kontemplacji, jest głęboka dyspozycyjność względem tego, co Bóg pragnie we mnie uczynić. Trzeba mi przyjąć całym sobą dar Bożej miłości. Tym darem jest poznanie Boga przeniknięte miłością. Poprzez kontakt pełen miłości – przez boskie dotknięcie – pewne poznanie Boga jest mi dane na drodze doświadczalnej. Bóg mnie dotyka. Żyję z Boga. Ta wiedza jest owocem miłosnego spotkania. Muszę jednak stale czuwać, by zgłębiać boskie rzeczy przed tym spotkaniem i po nim. Moja wiara musi się żywić przez cały czas. Jednakże w tych uprzywilejowanych długich chwilach tworzy się szczególny bezpośredni kontakt obecności z obecnością. I dzieje się to „nie wiem co”, jak mówi Jan od Krzyża, lecz potem wiem, że coś się stało, że Ktoś przeszedł.

Jan od Krzyża streszcza postawę gotowości w tych słowach: „By przyjąć to miłosne poznanie od Boga, dusza musi być całkowicie oderwana, wolna, spokojna, cicha i pełna pogodności, która przystoi działaniu Boga” (Płomień 3, 34). Jan nauczył nas typowej modlitwy gotowości, przyjmowania – miłosnej uwagi. Ale posłuchajmy Teresy, która także mówi nam ze swego doświadczenia i opisuje swą własną postawę. „Potrzeba na to, aby pierwej miłość była rozbudzona. […] Nasze tu działanie całe zasadza się na tym, byśmy stawali przed Bogiem jak ubodzy i żebracy przed wielkim i bogatym monarchą, a zaniósłszy prośbę naszą, z oczyma spuszczonymi pokornie wyglądali zmiłowania Jego. Jeśli Pan ukrytymi drogami swymi zdaje się dawać nam do zrozumienia, że nas słucha, wówczas, skoro dopuszcza nas tak blisko siebie, dobrą rzeczą jest milczeć” (Twierdza IV 3, 4-5).

Pochwyceni przez Boga

Teresa wprowadza nas tu w sedno modlitwy obecności w ciszy. Bowiem, aby nie stracić nic z daru Boga, jest rzeczą niezwykle istotną wiedzieć, jak się zachować, kiedy Bóg przechodzi. Szacunek wobec Boga nakazuje głęboką ciszę. „Najlepsza więc, zdaniem moim, rada dla duszy, którą spodoba się Panu podnieść do tego mieszkania, jest ta, ażeby bez gwałtu i zgiełku wewnętrznego starała się powściągać działanie rozumu, ale niech się nie kusi wstrzymać je zupełnie, bo owszem, dobrze jest, by i on działał tu w mierze właściwej, by pomniał, że jest w obecności Boga i zważał, kto jest Ten, przed którym dano mu stawać” (Twierdza IV 3, 7). Teresa, dokonując pewnej retrospekcji, opisuje, jak niekiedy dochodzi do sporu między wolą a rozumem. Wola, fundament miłości, ciągnie ku Bogu i chce oddać Mu się całkowicie. I gdy dochodzi do miłosnego kontaktu, wszystko inne może milczeć. Nawet podtrzymywanie miłosnej uwagi nie wymaga już wysiłku. Osiągnęła już ona swój cel: pochwycił ją Bóg. Rozum tymczasem chce pojąć, co się dzieje, ogarnąć to dziwne wydarzenie, do którego nie jest przyzwyczajony. Uprzednio zawsze współgrał z modlitwą w ciszy. Mógł dostarczać tematów do rozmyślań o Bogu. Teraz pozostał bez pracy. Wola już go nie potrzebuje. Kontakt z Bogiem dokonał się już przez samego Boga. Wtedy rozum zaczyna domagać się swego udziału i zachowuje się jak kapryśne dziecko. Co wówczas robić? Teresa odpowiada: „Niechże więc wola, gdy jest w tym stanie odpocznienia, nie zważa na rozum i tyle się troszczy o niego, co o brednie wariata; bo gdyby go chciała pociągnąć do siebie przemocą, tym samym wyszłaby nieco ze spokoju swego. I tak modlitwa jej doznałaby utrudnienia, bez żadnego dla niej pożytku, a z utratą tego, co Pan jej daje bez żadnego trudu. […] Dusza w tym stanie modlitwy odpocznienia podobna jest do dziecięcia jeszcze ssącego pierś, które matka trzyma na łonie i sama mu pokarm zapuszcza w usta, a dziecko tylko go połyka i słodkością jego się lubuje, nie poruszając nawet wargami. W podobny sposób tutaj wola pała miłością bez pomocy rozumu i bez natężenia myśli poznaje, że jest z Panem, bo taka jest wola Jego, i bez żadnego trudu ni pracy wciąga w siebie to mleko, które Pan do ust jej podaje, i napawa się słodkością jego. […] Nie rozbiera w myśli ani się troszczy o zrozumienie, jakim sposobem tej rozkoszy doznaje i co to jest za rozkosz, którą się zachwyca; pozostaje w zupełnym zapomnieniu o sobie” (DD 31, 8-9).

Nie mącić tego spokoju

Owej ciszy duchowych władz nie osiągniemy siłą. Trzeba nam iść za poruszeniem Ducha, a nie chcieć wznieść się ponad Boga. Pokój i łagodność są zawsze pewnymi kryteriami. Teresa zauważa z humorem: „Te sprawy ducha z natury swojej są całkiem spokojne i łagodne, tak więc mieszanie do nich rzeczy uciążliwych szkodę raczej im przynosi niż pożytek. Uciążliwą zaś i przykrą rzeczą zowię wszelki przymus i gwałt w takiej chwili sobie samemu zadawany, tak jak uciążliwym byłoby przymusem chcieć oddech w sobie zatrzymać. Dusza w tym stanie winna oddać się całkowicie w ręce Boga; niech czyni z nią, co zechce. […] Samoż to usilne przymuszanie siebie, aby nie myśleć o niczym, tym bardziej może podrażnić umysł i wyobraźnię i natłok myśli potęgować” (Twierdza IV 3, 6).

Muszę więc unikać sztuczności, nadzwyczajności. Oczekiwać przyjścia Pana to nie znaczy przymuszać się do czegokolwiek i zachowywać się tak, jak gdyby Pan już przyszedł. Teresa zauważa z dużą dozą zdrowego rozsądku: „Lecz jeśli nie mamy żadnego znaku, że On, Król niebieski, nas słucha i na nas patrzy, zgubnym byłoby trzymanie się bezczynności. Od takiego bowiem silenia się w zawieszeniu pracy rozumu dusza cała głupieje, w większą nierównie oschłość wpada, a sama wyobraźnia, skutkiem takiego przymuszania jej, by nie myślała o niczym – tym bardziej jeszcze staje się niespokojna. Nie, Pan chce, byśmy prośby Mu przedstawiali i pamiętali na to, że stoimy w Jego obecności. A czego nam potrzeba, to On wie. Co do mnie, nie mieści mi się to w głowie, by ludzkie starania i sposoby mogły się przydać na co w takich rzeczach, w których snadź Boski Majestat Pana zakreślił granicę nieudolności naszej i które spodobało Mu się zastrzec samemu sobie” (Twierdza IV 3, 5).

Ale jak się zachować, kiedy już jesteśmy wprowadzeni – jak mówi Jan od Krzyża – „w stan samotności, bierności wewnętrznej, zapomnienia i nasłuchiwania w duchu, który to stan – by go dusza mogła rozpoznać – przychodzi zawsze z chwilą pewnego, spokojnego, wewnętrznego pogrążenia się w Bogu” (Płomień 3, 35)? Czy winniśmy jeszcze coś mówić, czy też zapaść w całkowitą ciszę? Czy mogę się powstrzymać od jakiegokolwiek ludzkiego wysiłku? Czyż nie muszę raczej doskonalić postawy otwarcia na dar Boga? Teresa bardzo zręcznie odpowiada na nasze pytania, raz jeszcze opierając się na własnym doświadczeniu: „Dobrze jest w tym stanie postarać się o większą samotność, aby dać miejsce Panu i pozostawić Mu swobodę działania i rozporządzania nami jako rzeczą swoją. Co najwyżej od czasu do czasu wymówić z cicha jakie miłosne słowo niczym lekkie tchnienie, gasnący ogień ożywiające, które, jak sądzę, tylko by ów płomień przygasiło, gdyby spokojnie płonął. Słowo ciche a krótkie, aby rozum wielością słów nie zaprzątnął woli. […] Pan, zdaje się, chce, by dusza przyłożyła tu nieco pracy własnej, choć czyni to w tak wielkim odpocznieniu, że pracy tej prawie nie czuje. […] Niech więc w tym odpocznieniu przebywa. Kiedy Pan tę łaskę wam uczyni, pilne na nią miejcie baczenie” (DD 31, 7.10.13). Gdzie indziej Teresa mówi o „kilku słowach miłości” pomagających nam utrzymać otwartą na dar postawę i trwać z zapaloną lampą (Twierdza IV 3, 7). Oby Pan zastał we mnie pełną gotowość, kiedy będzie przechodził!

Pragnienie zjednoczenia z Bogiem

Często na początku Bóg obdarowuje nas swymi łaskami tylko przez krótkie chwile. Dzięki naszej wierności te uprzywilejowane momenty mogą się wydłużać. To sprawa Pana! Nie możemy niczego wymagać. Składajmy tylko nieustanne dzięki za dzieło Jego miłości w nas i – poprzez nas – w całej ludzkości.

Znajdujemy się tu na progu mistyki. Bóg dodaje nam odwagi, byśmy podążali tą drogą. Daje nam przedsmak tego, co chciałby nam ofiarować w pełni. Teresa pisze: „My jeszcze jesteśmy w drodze, jeszcze łódź nasza żegluje na pełnym morzu. Ale bywają chwile wytchnienia dla dusz, drogą modlitwy do ojczyzny niebieskiej dążących; widząc je strudzone, Pan niekiedy przenosi je w pewien stan uspokojenia władz i odpocznienia duszy, w którym, jakoby pod osłoną znaków, daje im jasne widzenie i smak niejaki tych rzeczy, które zgotował wybranym swoim, gdy kiedyś przyjmie ich w swoim królestwie. Przedsmaku ich użycza i tym, co tu na ziemi oddadzą się Jemu i o przyjście królestwa Jego się modlą, aby z niego mieli bezpieczną nadzieję, iż kiedyś pójdą napawać się wiecznie pełnym zdrojem tych rozkoszy, których teraz przez krótką chwilę i jakby kroplami dano im zakosztować” (DD 30, 6).

Rodzi się w nas nowa zażyłość z Panem, głębsza niż poprzednio. Czujemy, że będąc blisko Niego, jesteśmy u siebie. Odpoczynek i radość ogarniają nas, gdy ostatecznie ośmielimy się uwierzyć, że Bóg nas pochwycił. W czasie modlitwy w ciszy koi nas pewność, że On już dawno nas znalazł. Odtąd nasze trwanie przed Nim jest przede wszystkim Jego sprawą. Ten, kto wie, że Bóg pochwycił go do tego stopnia, promieniuje niewypowiedzianym pokojem i radością, gdyż Pan nie przestaje dawać wciąż więcej: „Dusza poznaje wtedy […], że jest bardzo blisko przy Bogu swoim, że gdyby nieco więcej jeszcze się zbliżyła, stałaby się jedno z Nim przez zjednoczenie” (DD 31, 2).

7. UKRYCI W CHRYSTUSIE

Na tych ostatnich stronach chciałbym dokończyć etapy modlitwy w ciszy tak, jak nam to przedstawia w swych pismach Teresa z Avila. Zadanie prawie niewykonalne, gdyż życie mistyczne nigdy się nie kończy, zawsze jest przed nami. A ponadto, chodzi tu o świat duchowy, o świat Boga, który chce przeniknąć w nasz świat poprzez konkretne osoby i w ich codziennym życiu. Moim jedynym zamiarem jest wprowadzić czytelnika do tej „ziemi obiecanej”. On sam może dalej, jeśli czuje się w to wciągnięty, zgłębiać drogi życia mistycznego, czytając przykładowo pisma świętej Teresy7 czy też doskonałą książkę ojca Marii Eugeniusza od Dzieciątka Jezus8.

Przed chwilą zajmowaliśmy się łaską modlitwy pełnej pokoju czy też modlitwy odpocznienia w Bogu. Doświadczyliśmy w niej jakby dotknięcia Boga, namaszczenia Ducha. Ich znakiem była głęboka cisza, która nas ogarnęła, czy też doznanie pokoju, który nie jest z tego świata. Wszystko to przepełniło nas wielką miłością do Boga, a jednocześnie wielkim szacunkiem dla „Jego Majestatu”. To dotknięcie miłości znalazło swe przedłużenie w miłości bliźniego, nieustannie na niego otwartej.

Zasadniczą postawą w czasie modlitwy w ciszy jest postawa głębokiej dyspozycyjności względem tego, co Bóg w nas pragnie uczynić. Za Janem od Krzyża określiliśmy ją jako miłosną uwagę z tym wszystkim, co ta „uważność” zawiera, jak: wsłuchanie się, otwartość, pragnienie, oczekiwanie. Czujemy, że cała nasza osoba jest zwrócona, przyciągana, skierowana ku Bogu. Ta miłosna uwaga niechybnie skłoni Boga do zjednoczenia się z nami lub raczej do wciągnięcia nas w miłość swoją, i to bez względu na to, na jakim etapie modlitwy obecności w ciszy się znajdujemy.

Modlitwa zjednoczenia

Teresa z Avila opisuje drogę modlitwy w ciszy przez dobrze znany obraz twierdzy wewnętrznej, co zresztą jest tytułem jednego z jej dzieł. Wystarczy zwiedzić Avila – jej rodzinne miasto – by zrozumieć, skąd wzięła natchnienie. Avila jest niczym twierdza otoczona wałami obronnymi, ukoronowanymi osiemdziesięcioma wieżami. Wszystkie drogi biegnące od znajdującej się w murach bramy prowadzą do centrum miasta, czyli do pałacu króla. Dla Teresy tam właśnie króluje Chrystus – Oblubieniec. Bramą, która doń prowadzi, jest modlitwa obecności w ciszy. Przechodzimy przez wiele „Mieszkań” (Twierdza wewnętrzna nazywana jest także Księgą Mieszkań), nim dotrzemy do centrum pałacu, na spotkanie z królem. Co więcej, sam król wystosował do nas zaproszenie, byśmy na zawsze z Nim zamieszkali i dzielili Jego życie.

Przebyliśmy już cztery Mieszkania i znajdujemy się przed piątym. Wszystkich jest siedem! Ten moment jest decydujący. Od piątego bowiem Mieszkania coś ostatecznie się w nas przemienia. Dlatego trzeba nam przekroczyć Jego próg, nowy dla nas próg. To piąte Mieszkanie wymaga od nas hojności bez ograniczeń, woli oddania się całkowicie Bogu i tego, by zagubić się w Nim zupełnie. Nowością tego Mieszkania jest modlitwa zjednoczenia.

Co ją różni od modlitwy pokoju czy też odpocznienia? Już w tamtej byliśmy przyciągani do centrum naszej duszy. Jakieś drzwi się uchyliły i z głębi nas samych doszedł nas szept pasterza. I urzekła nas woń Boga, co w tych przestrzeniach się unosiła. Zrozumieliśmy nagle, dlaczego, a raczej dla kogo, zostaliśmy stworzeni. Cała nasze jestestwo zaczęło z wolna płynąć ku Bogu, niczym strumyk w stronę rzeki. Zaczęliśmy dostrzegać Jego obecność w głębi naszej duszy. Teraz, w modlitwie zjednoczenia, rzeka wpada do morza. Dochodzimy do centrum naszej duszy przez szeroko otwarte drzwi i spoczywamy w Bogu. Przekraczamy nowy próg. „Środkiem duszy jest Bóg” – pisze Jan od Krzyża (Płomień B 1, 12). Teresa ze swej strony powie: „Bóg sam tak głęboko przenika wnętrze tej duszy […] i sam boską mocą swoją, bez otwierania [bez pomocy zmysłów i władz], wchodzi do tego środka duszy, tak jak zamkniętymi drzwiami wszedł do uczniów swoich z tym pozdrowieniem: Pax vobis, jak i z grobu powstał bez naruszenia kamienia grobowego” (Twierdza V 1, 9.12).

Teresa myśli o słowach Oblubienicy z Pieśni. „»Wprowadził mnie król do winnej piwnicy« [Pnp 2, 4]. Nie mówi, że sama weszła […]. Te królewskie winne piwnice, to, jak rozumiem, sam środek i najgłębsze wnętrze duszy naszej, do którego Pan nas wprowadza, kiedy i jak chce; sami, jakkolwiek byśmy się starali, wejść tam nie możemy. Jest to rzecz boskiej wielmożności. Zaś, żeby jaśniej jeszcze okazać, że jest to Jego sprawa, nie chce, by w tym Jego wejściu wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu” (Twierdza V 1, 12). Kiedy Teresa mówić będzie o siódmym Mieszkaniu, sprecyzuje, że tam jeszcze głębiej wchodzi się w samego siebie. Nie można postrzegać centrum duszy jako punktu, lecz jako przestrzeń przyodzianą w nieskończoność Boga. Dopóki nie dotrzemy do tego centrum, napotykamy nieustannie na ograniczenia. Lecz kiedy już tam przenikniemy, przestajemy doświadczać ograniczeń. Żyjemy w nieskończonej wolności Boga.

Teresa opisuje tę modlitwę zjednoczenia jako całkowite pogrążenie się duszy w Bogu. Władze są zawieszone: „nie chce [Bóg], by w tym Jego wejściu wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu. Nie potrzeba Mu też, by drzwi duszy, to jest zmysły i władze, otwierały Mu drogę, bo te owszem, w chwili wejścia Jego, pogrążone są w zupełnym uśpieniu” (Twierdza V 1, 12). Bóg „duszę całkiem bezwładną uczynił, aby tym głębiej wpoić w nią mądrość prawdziwą” (Twierdza V 1, 9). Skoro rozum i wola są całkowicie pochłonięte Bogiem, jest się zupełnie bezwolnym. Tu wszystko czyni Bóg. W czasie tego zjednoczenia Bóg urabia nas, jak urabia się wosk. „Ona prawdziwie nic tu nie działa, tak jak nie działa wosk, gdy obca ręka pieczęć na nim wyciska. Sama nie może wyryć na sobie tego znamienia, tylko gotowa jest na wszystko i tą gotowością swoją, stawszy się miękka jak wosk, zdolna jest przyjąć, co Bóg w niej sprawić zechce, i bez oporu oddaje się w ręce Jego. O Boże, jakaż to niewypowiedziana dobroć Twoja, że tak sam wszystko czynisz! Żądasz jeno od nas dobrej woli, aby dusza, jak ten miękki wosk, nie stawiała ci oporu!” (Twierdza V 2, 12)

Robak staje się motylem

W tym miejscu naszej duchowej wędrówki kontakt z Bogiem dogłębnie nas zmienia. Zjednoczenie z Bogiem ma swoje skutki. Pierwszym z nich jest na pewno to, że Bóg przekształca nas w samego siebie. Teresie przychodzi tu na myśl gąsienica jedwabnika, która umierając przekształca się w pięknego motyla. „Słyszałyście zapewne, w jaki cudowny sposób, którego tylko Bóg może być sprawcą, powstaje jedwab; jak poczyna się z maleńkiego jajeczka, nie większego od drobnego ziarnka pieprzu […]. Gdy już liście z drzewa morwowego zaczynają się rozwijać, jajeczko to ciepłem słońca ogrzane, ożywia się, bo przedtem, póki mu liście morwowe nie dostarczały pokarmu, którym się żywi, było jakby martwe. Teraz z jajeczka wykluwa się robaczek, który żywiąc się liściem morwowym, stopniowo się rozwija, a gdy już do miary swojej urośnie, podsuwają mu całą gałązkę, po której on pełzając, pyszczkiem wysnuwa z siebie jedwab i dziwnie misterną robotą zwija go w kokonik, czyli kłębek, i w kłębku tym się zamyka, i w nim umiera, aż po niejakim czasie z kłębka owego, w miejsce dużego, brzydkiego robaka, dobywa się biały, wdzięcznego kształtu motyl” (Twierdza V 2, 2). Porównanie to Teresa stosuje do duszy, którą pochwycił Chrystus: „Robak ten jest obrazem duszy naszej. Naonczas ożywia się on, gdy ciepłem Ducha Świętego zagrzany, poczyna korzystać z ogólnych pomocy łaski, których Bóg użycza każdemu […]. Wtedy więc poczyna żyć i dalej żywi się tymże pokarmem i pobożnym rozmyślaniem, dopóki nie wzmoże się i nie urośnie […]. Wyrósłszy zatem, poczyna ów robak snuć z siebie jedwab i budować dom, w którym ma umrzeć. Domem tym dla duszy jest, jak pragnęłam jasno wytłumaczyć, Chrystus. Jakoż czytałam gdzieś, zdaje mi się, czy słyszałam te słowa: „życie nasze ukryte jest w Chrystusie” [Kol 3, 3], czyli w Bogu, bo to jedno i to samo; i te drugie: „Chrystus to życie nasze” [Kol 3, 4] […]. Widzicie już teraz, córki, co z naszej strony możemy, przy pomocy łaski Bożej uczynić, aby Pan sam był mieszkaniem naszym, jak nim rzeczywiście jest w tej modlitwie zjednoczenia […]. Odwagi więc, córki moje, ochotnie kwapmy się do tej pracy, do snucia tego kłębka naszego, wyrzucając miłość własną i wolę własną, i wszelkie do jakiej bądź rzeczy przywiązanie […]. Umierajmy, umierajmy już tak, jak umiera ów robak, gdy skończy robotę, do której został stworzony. Po takiej śmierci, zobaczycie, jak będziemy oglądały Boga […]. Zobaczmy teraz, bo to jest punkt główny, do którego zmierzało wszystko, co dotąd powiedziałam, w co się obraca ten robaczek, dusza nasza. Oto, gdy w tym stanie modlitwy całkiem już umrze dla świata, wtedy przemienia się w motyla białego. O cudo wszechmocności Bożej! Jakże przemieniona wychodzi dusza z tej modlitwy, w której choć tak króciutko […] była zanurzona w wielkości Boga i z Nim złączona! […] Bóg nie do poznania odmienia duszę” (Twierdza V 2, 3-8).

W przeciwieństwie do stanów poprzednich, tutaj już nie żyjemy dla siebie. Nasz egocentryzm jest przezwyciężony. Jesteśmy wyzwoleni z więzów własnego ja i żyjemy już tylko dla Boga i Jego Królestwa. „O dziwna potęgo łaski Bożej! Wszak jeszcze kilka lat, może i kilka dni temu, dusza ta żyła sobie spokojnie, troszcząc się tylko o siebie” (Twierdza V 2, 11). Jednakże trzeba nam czuwać, gdyż w przeciwieństwie do tego, co się dzieje w siódmym Mieszkaniu, gdzie wszystko jest ostateczne, tutaj śmierć nie jest jeszcze ostateczna, czyli całkowita. Głos egoizmu, niczym głos zwodniczej syreny, daje się jeszcze słyszeć od czasu do czasu, choć co prawda z daleka. Wciąż więc istnieje duże niebezpieczeństwo zmniejszenia uwagi, zbytniej pewności siebie, a tym samym zboczenia z duchowej drogi. Tak, motyl (czyli dusza) jest w zasadzie nieśmiertelny, ale jeszcze nie nadszedł dla niego czas spoczynku. Dusza, która nie żyje łaską, jaką od Pana otrzymała, przestaje być motylem i istnieje ryzyko, że powróci do swego początkowego stanu. Jedną z cech charakterystycznych modlitwy zjednoczenia jest właśnie ogromny dynamizm. Pocisk został wystrzelony i z wielkim pędem kieruje się ku celowi. Ale jego szybkość nie jest dana raz na zawsze! Musimy więc mieć się na baczności i ćwiczyć się w czuwaniu poprzez szczególną wierność.

Te wydarzenia, w których otrzymaliśmy tak wielką łaskę, głęboko naznaczyły naszą duszę. Kto Boga spotkał, nie może Go już zapomnieć. Ale strzeżmy się niewierności, gdyż za każdą niewierność słono się płaci: „Lecz jeśliby ta dusza się opuściła i miłość swoją oddała komu lub czemu innemu, niechybnie straci wszystko, i będzie to strata tak niewypowiedzianie wielka, jak wielkimi były łaski, które jej ofiarował Oblubieniec, strata bez porównania większa, niż jakie bądź słowa wyrazić zdołają” (Twierdza V 4, 4). Jednakże miłosierdzie Pana nigdy nie przestaje nas oczekiwać. Co więcej, pasterz sam poszukuje zagubionej owcy, „aż ją znajdzie” (Łk 15, 4). A wtedy, jakaż radość! Właśnie to urzeczywistnia się w modlitwie zjednoczenia. Człowiek, który odwrócił się od Boga i który stracił swoje intymne przy Nim miejsce, wraca teraz do Niego całym sercem.

Zagubiony w Bogu

Teresa pisze o modlitwie zjednoczenia jak o święcie. „Tu miłość łączy się z miłością (todo es amor con amor)” (Twierdza V 4, 3). Miłosne zjednoczenie zawsze wzbudza głęboką radość, czasem nawet w wymiarze psychologiczno-uczuciowym i cielesnym. Dusza świętuje! Teresa mówi o tym z doświadczenia. Ta wielka mistyczka przywiązuje dużą wagę do radości i świętowania. Dla niej niedziela czy dzień świąteczny trwa nieustannie. Dlatego też opisuje modlitwę zjednoczenia w jej najwznioślejszej formie, kiedy dusza jest całkowicie zawładnięta przez Boga. Inni jednak przeżywają łaskę tej modlitwy bardziej w duchu, w zwyczajności dnia.

Niedziela czy dzień powszedni? Nieważne! Rzeczą najważniejszą w zjednoczeniu – czy chodzi o czas przeznaczony na modlitwę, czy też o każdy inny czas – jest nasze całkowite „tak” w odpowiedzi na wezwanie Boga. Nasza decyzja jest tak całościowa, że angażuje całą naszą osobę. Pomyślmy o nawróceniu świętego Pawła, które było odpowiedzią na bezpośrednie wezwanie Boga. Pomyślmy o wewnętrznym poruszeniu Apostołów po zmartwychwstaniu Jezusa. To w tym właśnie momencie stali się Jego prawdziwymi uczniami. Nasza decyzja jest zawsze odpowiedzią na boskie zaproszenie, które daje nam jednocześnie siłę, by na nie odpowiedzieć. Nikt nie może podjąć tej decyzji sam z siebie. Przedtem chcieliśmy uczynić dar z siebie, ale pozostawało to tylko w sferze pragnień. Teraz dajemy siebie naprawdę. Począwszy od tego „tak”, radykalnego i rzeczywistego, należymy do Boga. Zostawiliśmy nasze egocentryczne życie, a zaczęliśmy żyć „u siebie” w Bogu, w Jego miłości. Naszym jedynym pragnieniem jest sprawiać Bogu radość. Tak żyła Teresa z Lisieux, która, odkąd skończyła trzy lata, nigdy niczego Bogu nie odmówiła. To wcale nie oznacza, że nie doświadczamy już słabości. Ale posiadamy wewnętrzną busolę, która bez wahania naprowadza naszą wolę na Boga. Mamy w sobie teraz odruch, który pomaga nam powstać zaraz po każdym upadku.

Jak urzeczywistniamy na co dzień to radykalne „tak”, powiedziane Bogu? Po czym konkretnie widać, że opuściliśmy świat naszego egoizmu i że teraz żyjemy w świecie Boga? Droga jest tu prosta: miłość braterska. Jeśli chcemy, aby robak (czyli „stary człowiek”) umarł w nas na zawsze, najlepsze, co możemy zrobić, to żyć dla innych. Czytelnik przypomina sobie zapewne, że, jak napisałem na początku tej książki, miłość bliźniego jest u Teresy filarem, na którym wspiera się modlitwa obecności. U końca tej wędrówki ku Bogu miłość braterska pozostaje dla Teresy najpewniejszym znakiem postępu duszy w miłości do Niego. „Im większy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości Boga. Bo tak wielka jest miłość Jego ku nam, że w nagrodę za miłość, jaką okazujemy bliźniemu, pomnoży w nas obficie miłość ku Niemu; jest to, według mnie, rzecz tak pewna, że niepodobna wątpić o tym ani na chwilę […]. Gdybyśmy dobrze zrozumiały, jak wielka dla nas jest waga tej cnoty, wszystką wolę i usilność naszą skierowałybyśmy do jej nabycia” (Twierdza V 3, 8.10).

W naszym życiu Bóg jest teraz wszystkim. Wymaga od nas jednej tylko rzeczy: pozwolić Mu żyć i w nas działać. Trwajmy więc wsłuchani w Jego Życie! Pozwólmy Mu działać w nas z całkowitą swobodą! W rzeczy samej, kwintesencję piątego Mieszkania oddaje bez wątpienia stwierdzenie świętego Pawła: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Czytelnik przypomina sobie zapewne cztery sposoby dobywania wody, by podlewać ogród duszy. Posłużyły one Teresie do opisania etapów miłosnego trwania przed Panem w ciszy. Modlitwa zjednoczenia i to, co z niej wynika, odpowiada czwartemu sposobowi, jakim jest deszcz: „wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa, i ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione” (Życie 11, 7). Pozwólmy, by ów mistyczny deszcz mógł nas zrosić, a wówczas przesiąkniemy boską miłością.

Mój Ukochany należy do mnie, a ja do Niego

Wyrzekliśmy się siebie zupełnie. Zanurzyliśmy się w śmierci Chrystusa. W szóstym Mieszkaniu Teresa długo opisuje oczyszczenia ducha, które odpowiadają nocy ducha u Jana od Krzyża. Nie mówię o tym dłużej, gdyż o. Wilfrid Stinissen, mój brat, przedstawił te sprawy obszernie9. Robak musi umrzeć, aby stać się białym motylem. Komunia z Chrystusem zmartwychwstałym rysuje się w pełni. Dochodzimy do siódmego Mieszkania, gdzie mają miejsce zaślubiny. Wchodzimy do przybytku Boga, gdzie króluje wielka prostota, pokój, który Jezus sam nam obiecał.

Teresa stara się wyjaśnić miłość mistyczną, porównując ją do miłości między dwojgiem ludzi. Oczywiście chodzi tu o miłość zupełnie inną. Teresa rozróżnia także duchowe zaręczyny i zaślubiny. Używa obrazowego słownictwa, by wskazać kolejne stopnie w zjednoczeniu duszy z Bogiem. „Zjednoczenie poprzez zaręczyny jest tak ścisłe jak spojenie dwóch świec, jedno światło dające, albo jak jedna świeca, w której wosk, knot i płomień w jedną całość się schodzą. Można jednak rozdzielić te świece i będą znowu dwie albo i samą świecę można tak rozłożyć, iż będzie osobno knot, a osobno wosk. Natomiast w zaślubinach duchowych owo zjednoczenie jest jakby woda z nieba, deszczem czy rosą padająca do rzeki albo do zdroju i z wodą tych rzek się zlewająca. I tu już nikt tych dwóch wód nie rozdzieli ani nie rozróżni, która jest z nieba, a która ze zdroju czy rzeki” (Twierdza VII 2, 4).

W tym siódmym Mieszkaniu zjednoczenie jest radykalniejsze i głębsze niż w Mieszkaniu piątym. Z jednej strony ogromna próżnia, z drugiej – ogromne pragnienia: jedno i drugie wzajemnie się umacniają. Ubóstwo i nadzieja są jak dwie nierozerwalne siostry. „Gdy Pan ulituje się już nad tą duszą, która z tęsknoty do Niego taką mękę cierpiała i cierpi […], wtedy […] wprowadza ją do tego siódmego Mieszkania, które jest własnym mieszkaniem Jego” (Twierdza VII 1, 3). Bóg całkowicie nas pochwycił w tym, czym jesteśmy i co mamy. Króluje w nas głęboka harmonia. „Zmysł mój i duch do tego samego dążą” – pisze Jan od Krzyża (Płomień B 1, 36). Jesteśmy w całkowitym władaniu Boga. Odtąd to On nas prowadzi: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18). Tym „innym”, który nas przepasuje, jest sam Bóg.

Marzenie Boga o nas spełniło się: staliśmy się ciągłą zgodą na Jego wolę. Chcemy tego, czego chce On. Otwarliśmy się po to, by boska wola mogła swobodnie wejść w ten świat i skutecznie w nim działać. Jesteśmy przestrzenią, w której echo Jego woli może rozbrzmiewać. Nasza wola osiąga tutaj swoje najwyższe możliwości i największą wolność. Wszystkie nasze ludzkie ograniczenia zostały przekroczone. Jesteśmy ukryci w Chrystusie! „W tym stanie wszystkie poruszenia władz duszy są boskie” – mówi Jan od Krzyża (Droga III 2, 9). A przecież urzeczywistnia się to bez żadnych sensacji, bez żadnych nadzwyczajności. Życie toczy się w wielkiej prostocie i w głębokim pokoju. To, co boskie, jest tak naturalne.

Aby przygotować swą Oblubienicę na wielki dzień mistycznych zaślubin, Oblubieniec wyprowadził ją na pustynię, by mówić do jej serca i wyjaśnić jej sekrety swej miłości. Miłosne zjednoczenie jest spełnione.

„Kim jest ta, co się wyłania z pustyni, wsparta na Oblubieńcu swoim?” (Pnp 8, 5)

Copyright © (Polish edition) by Wydawnictwo Kairos, Kijów 1998

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/teresa_avila.html#m1
***********

LUCETTA SCARAFFIA

Przeobrażenia postaci św. Teresy

Kim była naprawdę kobieta, która w chwili śmierci wołała: «w końcu, Panie, jestem córką Kościoła»

Silną osobowość Teresy cechowała zbyt wielka wolność w oczach Kościoła Kontrreformacji: już pierwsze wydania jej pism zostały oczyszczone z fragmentów uważanych za zbyt śmiałe dla kobiety — a nie było ich mało — aby zagwarantować jej doskonałą ortodoksyjność pod kątem przyszłej kanonizacji. Była to uroczystość triumfalna: odbyła się w 1622 r. — została wyniesiona do chwały ołtarzy wspólnie z innymi wielkimi świętymi Kontrreformacji, swoim rodakiem Ignacym Loyolą i Filipem Nereuszem — po upływie niezwykle krótkiego czasu od jej śmierci w 1582 r. Była to kanonizacja wzorcowa, gdyż po raz pierwszy świętość oceniono na podstawie heroiczności cnót, a nie tylko w oparciu o dowody w postaci wyproszonych cudów. Również i pod tym względem Teresa była pionierką, pierwszą kobietą ogłoszoną świętą za swoje cnoty.

Teresa była pierwsza również jeśli chodzi o inną formę wyniesienia do chwały, jaką Kościół przewiduje w przypadku kobiet: była pierwszą kobietą, którą w 1970 r. Paweł VI ogłosił Doktorem Kościoła. Trzeba przyznać, że jej osobowość była tak silna i tak bogata, iż otwierała wciąż nowe drogi i wywierała wpływ na wszystkich, pomimo że starano się na różne sposoby ją stłumić.

Kim była naprawdę Teresa od Jezusa? Odpowiedź na to pytanie ma długą i skomplikowaną historię: ona sama przyczyniła się do ukrycia części swojego życia, a uczyniła to z ostrożności, gdyż Inkwizycja patrzyła zawsze podejrzliwie na jej działalność. Zawsze mówiła «piszę przez posłuszeństwo», stwarzając skuteczną formułę obronną, powtarzaną niemal z ironią na początku każdego dzieła.

Lecz oczywiście stróże ortodoksji i wszyscy myślący, że kobieta może pisać dopiero wtedy, gdy zezwoli jej na to przedstawiciel kleru, potraktowali ją na serio. I stało się to zwyczajową praktyką w następnych wiekach, stosowaną przez spowiedników wszystkich mniszek pragnących spisać własne doznania mistyczne. Mogły pisać tylko wtedy, gdy zażądał tego od nich spowiednik, przez posłuszeństwo.

Wizerunek Teresy, wyłaniający się z kanonizacji i z jej stosownie «wyczyszczonych» pism, przedstawia zatem posłuszną mniszkę, doskonale wpisaną w dominującą kulturę kontrreformacji, zamkniętą i agresywnie nastawioną do wszystkiego, co na zewnątrz. Przedstawia się zatem świętą jako zagorzałego wroga luteranów — o których prawie nic nie wiedziała — i wszelkich zachowań, które nie były ustalone i zatwierdzone przez Kościół.

Lecz jej opis, przekazany przez karmelitankę, która znała ją osobiście, Maríę de San José, pozwala nam uchwycić siłę osobowości Teresy i przekonać się, że jej wolność duchowa przezierała z jej twarzy: «święta była wzrostu średniego, raczej większa, niż mniejsza; w młodości słynęła z urody i zachowała ją do starości; jej twarz bynajmniej nie była pospolita, lecz wspaniała, i nie można było powiedzieć ani że twarz ta jest okrągła, ani że jest szczupła».

Lecz przez kilka następnych wieków ów uderzający wizerunek — tej silnej osobowości, która oświadczyła «nie powiem o rzeczach, których nie znam z doświadczenia», dystansując się od całej poprzedniej literatury dewocyjnej — pozostaje zaćmiony, prawie zgaszony.

Do tego stopnia, że człowiek, który na pewno nie miał wiele wspólnego z prawdziwą osobowością Teresy, mógł zadeklarować swój kult świętej: Francisco Franco, który w 1939 r. otrzymuje jej relikwię — ramię — z którym nigdy, aż do końca życia się nie rozłącza. W Teresie caudillo widzi świętą de la raza, czyli potomkinię czystej krwi hiszpańskiej, tę, która nieugięcie broni najbardziej tradycyjnego Kościoła, i jej postać wykorzystuje politycznie, by podeprzeć własną ideologię. Można powiedzieć, że Franco stanowi apoteozę procesu normalizacji świętej, rozpoczętego wraz z jej kanonizacją.

Lecz ostateczny przełom w tym procesie następuje w 1946 r., kiedy skrupulatny erudyta Narciso Alonso Cortés odkrywa w archiwum w Valladolid papiery, które dowodzą w niebudzący wątpliwości sposób żydowskiego pochodzenia rodziny Teresy. Wychodzi na jaw proces wytoczony dziadkowi Teresy, oskarżonemu, że jest marranem, żydowskim konwertytą potajemnie praktykującym judaizm, i skazanemu, by odziany w sambenito — strój pokutniczy — przedefilował przez całe miasto Toledo, a także jego przeprowadzka do Avili, miasta mniej ważnego, ale gdzie mniej też wiedziano o tym jego pohańbieniu, a następnie uzyskanie zaświadczenia o limpieza de sangre, by zapomniano o jego pochodzeniu i by uratować honor rodziny. Od chwili tego odkrycia również postać Teresy zaczyna być widziana inaczej i znowu jaśnieje własnym światłem. I zaczyna się czytać innymi oczami odpowiedź, którą dała przełożonemu karmelitów, kiedy wypytywał ją o szlacheckich przodków: Teresa miała odpowiedzieć, że «bardziej jej ciąży popełnienie grzechu powszedniego, niż gdyby była potomkinią najpośledniejszych na świecie prostych kmiotków i conversos».

Po tym odkryciu — pomimo pewnych oporów — biografia Teresy zostaje poprawiona i napisana od nowa, i nareszcie jest w niej miejsce dla postaci pisarki, a nie tylko mistycznej mniszki. Bowiem Teresa zawsze akceptowała cenzury i kontrole nigdy nie przestając pisać, notować, próbując różnych pomniejszych gatunków literackich, które mniej poddawano takim kontrolom. Nigdy nie przestała używać słowa pisanego, również w formie listów, rozpatrując problemy zakonu, zgłaszając przypadki niesprawiedliwości, wyznając stany ducha.

Zaczyna się rzucać światło na to, co będzie nowym przedmiotem zainteresowania badaczy: aspekt «feminizmu» Teresy, fakt, że jest ona jednym z pierwszych miarodajnych przykładów «kobiecego słowa». Teresa więc — odkrywa się — nie tylko podchodziła z ironią i pełną świadomością do swojej kondycji kobiety, lecz wyprzedzała też coś, co będzie jednym z głównych argumentów walki feministycznej: obecność kobiet w Nowym Testamencie. Kiedy kolejny raz słyszy jedyne potępiające zdanie, w którym św. Paweł zabrania kobietom zabierać głos w kościele i zamyka je w najściślejszej klauzurze, ona odpowiada pisząc: «idź i powiedz im, żeby nie poprzestali tylko na jednej części Pisma, niech spojrzą na inne, i czy przypadkiem mogą sobie pozwolić związać mi ręce».

Feministki świeckie zwróciły na nią uwagę już w 1943 r., kiedy ukazała się jej biografia pióra angielskiej pisarki Vity Sackville West, daleka od hagiografii, która odniosła spory sukces. Feministki znalazły w niej model kobiety silnej i obdarzonej autorytetem, która potrafi odważnie i z powodzeniem zwalczać męskie hierarchie.

W dziejach Teresy następuje zatem radykalny zwrot: z modelu posłuszeństwa postać świętej zmienia się w model afirmacji własnej woli, własnego projektu w takim społeczeństwie, jak współczesne, w którym kobiety szukają miarodajnych i pozytywnych modeli w przeszłości. Jednym z najważniejszych tekstów tego nurtu jest niewątpliwie książka Alison Weber Teresa of Avila and the Rethoric of Feminility, wydana w 1996r., rozpatrująca wszystkie sposoby, jakich używała Teresa w obronie przed prześladowaniami, których doświadczała z racji tego, że była kobietą piszącą o teologii.

Jednak z pewnością feministyczną autorką, która najbardziej przyczyniła się do współczesnego odczytywania postaci Teresy jest Julia Kristeva, semiolożka i psychoanalityczka, która poświęciła jej długą powieść-esej, Thérese mon amour, opublikowaną w 2008r. Książka opowiada o żywym stosunku, rodzaju walki wręcz pomiędzy dwiema kobietami — pisarką mistyczną i autorką-narratorką — z których jedna żarliwie wierzy, zaś druga jest ateistką. Lecz czar Teresy tkwi — również dla wielkiej intelektualistki — w jej wierze: «Nieskończoność jest w niej i w każdej rzeczy», pisze, uważając ją za terapeutkę dusz, zdolną połączyć umysł i ciało, kulturę i naturę, materię i przedstawienie. Kristeva widzi w Teresie «przeczucie Freuda», ponieważ jest ona znawczynią «wewnętrznej przestrzeni uczucia miłości».

Lecz te najnowsze interpretacje, niewątpliwie wyzwalające świętą z okowów modelu, w którym ją zamknięto, często zapominają, że chodzi o kobietę żarliwie związaną z Bogiem, która umiera, wołając: «w końcu, Panie, jestem córką Kościoła».

I czasem odnosi się wrażenie, że jest to przechodzenie z jednej skrajności w drugą. A kiedy poznamy prawdziwą Teresę?

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (3-4/2015) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/or201503-teresa500c.html

**********

Papież Franciszek

Mistrzyni modlitwy

List z okazji 500-lecia urodzin św. Teresy od Jezusa

Ikona św. Teresy
(klasztor św. Eliasza, Saint-Rémy)

Czcigodny Brat, Ojciec Saverio Cannistra, Przełożony Generalny Zakonu Karmelitów Bosych

Drogi Bracie!

W związku z upływem 500 lat od narodzin św. Teresy od Jezusa pragnę przyłączyć się, wraz z całym Kościołem, do dziękczynienia wielkiej rodziny karmelitów bosych — zakonnic, zakonników i osób świeckich — za charyzmat tej nadzwyczajnej kobiety.

Uważam za opatrznościową łaskę fakt, że ta rocznica przypada w roku poświęconym życiu konsekrowanemu, w którym święta z Avili wyróżnia się jako niezawodna przewodniczka i pociągający wzór całkowitego oddania się Bogu. Jest to dodatkowy powód do tego, aby z wdzięcznością patrzeć na przeszłość i by na nowo odkryć «inspirującą iskrę», która była impulsem dla założycieli i pierwszych wspólnot (por. List do osób konsekrowanych, 21 listopada 2014 r.).

Jakże wielkim dobrem jest nadal dla nas wszystkich świadectwo jej konsekracji, zrodzonej bezpośrednio ze spotkania z Chrystusem, jej doświadczenie modlitwy jako nieustannego dialogu z Bogiem i jej życie wspólnotowe, zakorzenione w macierzyństwie Kościoła!

Św. Teresa jest przede wszystkim mistrzynią modlitwy. W jej doświadczeniu główną rolę odegrało odkrycie człowieczeństwa Chrystusa. Kierując się pragnieniem dzielenia się tym swoim doświadczeniem z innymi, opisuje je w sposób żywy i prosty, dostępny dla wszystkich, gdyż polega po prostu na «przyjacielskim obcowaniu… z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje» (Księga życia 8, 5). Częstokroć sama narracja przemienia się w modlitwę, jak gdyby chciała ona wprowadzić czytelnika w swój wewnętrzny dialog z Chrystusem. Modlitwa Teresy nie była modlitwą zastrzeżoną jedynie dla jakiegoś miejsca czy jakiejś chwili dnia; rodziła się spontanicznie przy najrozmaitszych okazjach: «Byłoby rzeczą smutną, gdyby można było modlić się tylko w miejscach odosobnionych» (por. Księga fundacji 5, 16). Była przekonana o wartości modlitwy nieustannej, choć nie zawsze doskonałej. Ta święta wymaga od nas, abyśmy byli wytrwali, wierni, także w chwilach oschłości, pośród trudności osobistych czy naglących spraw, które nas wzywają.

Dla odnowienia współcześnie życia konsekrowanego Teresa pozostawiła nam wielki skarbiec, pełen konkretnych propozycji, sposobów i metod modlitwy, które bynajmniej nie zamykają nas w sobie ani nie prowadzą jedynie do osiągnięcia wewnętrznej równowagi; sprawiają natomiast, że wciąż wychodzimy na nowo od Jezusa, i stanowią autentyczną szkołę, uczącą wzrastania w miłości do Boga i bliźniego.

Począwszy od swojego spotkania z Jezusem, św. Teresa żyła «innym życiem»; stała się niestrudzoną głosicielką Ewangelii (por. Księga życia 23, 1).

Pragnęła służyć Kościołowi i w obliczu poważnych problemów swoich czasów nie ograniczyła się do bycia obserwatorką otaczającej ją rzeczywistości. W swojej kondycji kobiety i przy swoich problemach zdrowotnych postanowiła — jak mówi sama — «uczynić choć to maluczko, co uczynić zdołam, to jest wypełniać rady ewangeliczne jak najdoskonalej i tę gromadkę sióstr, które tu są ze mną, skłonić do tego, aby czyniły podobnież» (Droga doskonałości 1, 2). I tak rozpoczęła się reforma terezjańska, w której prosiła swoje siostry, aby w rozmowach z Bogiem nie traciły czasu na zajmowanie się «sprawami błahymi», podczas gdy «świat płonie» (tamże 1, 5). Ten misyjny i eklezjalny aspekt od zawsze wyróżniał karmelitanki bose i karmelitów bosych.

Tak jak uczyniła wówczas, również dziś ta święta otwiera przed nami nowe perspektywy, wzywa nas do wielkiego przedsięwzięcia, abyśmy patrzyli na świat oczami Chrystusa, abyśmy pragnęli tego, czego On pragnie, i miłowali to, co On miłuje.

Św. Teresa wiedziała, że ani modlitwa, ani misja nie mogą trwać, jeśli nie ma autentycznego życia wspólnotowego. Dlatego fundamentem swoich klasztorów uczyniła braterstwo: «Tutaj wszystkie powinny być z sobą w przyjaźni, wszystkie powinny na równi siebie miłować, wszystkie wzajemnie siebie cenić i wzajemnie się wspomagać» (tamże 4, 7). I bardzo uważnie przestrzegała swoje zakonnice przed niebezpieczeństwem polegania na własnej woli w życiu braterskim, które polega «całe bądź prawie w całości na wyrzekaniu się własnych chęci i naszych wygód» (por. tamże 12, 3) i na oddawaniu tego, czym jesteśmy, na służbę innym. Aby ustrzec się tego niebezpieczeństwa, święta z Avili zaleca swoim siostrom przede wszystkim cnotę pokory, która nie jest zewnętrzną niedbałością ani głęboką nieśmiałością duszy, lecz poznaniem przez każdego własnych możliwości i tego, co Bóg może w nas zdziałać (por. Sprawozdania, 28). Przeciwieństwem jest to, co ona nazywa «fałszywym punktem honoru» (Księga życia 31, 23), źródło plotek, zazdrości i krytyk, które poważnie szkodzą relacjom z innymi. Terezjańska pokora polega na zaakceptowaniu siebie, byciu świadomym swojej godności, na misyjnej śmiałości, wdzięczności Bogu i zawierzeniu Bogu.

Dzięki tym szlachetnym korzeniom wspólnoty terezjańskie są powołane, by stawały się domami jedności, potrafiącymi dawać świadectwo braterskiej miłości i macierzyństwa Kościoła, przedstawiając Panu potrzeby świata, rozdartego przez podziały i wojny.

Drogi Bracie, nie chcę zakończyć bez podziękowania karmelitańskim wspólnotom terezjańskim, które ze szczególną czułością polecają Papieża opiece Dziewicy z Karmelu i swoją modlitwą towarzyszą wielkim próbom i wyzwaniom stojącym przed Kościołem.

Proszę Pana, aby świadectwo waszego życia, podobnie jak świadectwo życia św. Teresy, pozwalało przeniknąć radości i pięknu życia Ewangelią i aby pociągało wielu młodych ludzi do bliskiego naśladowania Chrystusa.

Całej rodzinie terezjańskiej z serca udzielam mojego Apostolskiego Błogosławieństwa

Watykan, 28 marca 2015 r.

Papież Franciszek

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (5/2015) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/franciszek_i/listy/teresa_28032015.html

**********

Bazylika metropolitalna w Łodzi

Archikatedra w Łodzi

 

Budowę kościoła pw. św. Stanisława Kostki w Łodzi rozpoczęto na początku XX w. Kamień węgielny pod nową świątynię wmurował arcybiskup warszawski Wincenty Chościak-Popiel 16 czerwca 1901 r. Uroczystej konsekracji świątyni, którą w 1920 r. podniesiono do rangi katedry, dokonał 15 października 1922 r. biskup łódzki Wincenty Tymieniecki. W 1924 r. w katedrze łódzkiej Jezus objawił się św. Faustynie Kowalskiej, nakazując jej, by udała się do Warszawy, gdzie wstąpi do zakonu. W czasie II wojny światowej katedrę zamknięto, ograbiono i zamieniono na składnicę wojskową. Zrabowano m.in. największy dzwon, “Zygmunt”. Po wyzwoleniu spod niemieckiej okupacji katedrę przywrócono do użytku sakralnego i rozpoczęto jej remont. W maju 1971 r. w katedrze wybuchł pożar, który całkowicie zniszczył dach i naruszył sklepienia. Ocalały mury i wieża świątyni. Dzięki szybkiej odbudowie oddano ją do użytku wiernych już w grudniu 1972 r. W 1989 r. św. Jan Paweł II nadał katedrze łódzkiej tytuł bazyliki mniejszej.abp Marek Jędraszewski, ordynariusz łódzki Diecezja łódzka została utworzona w 1920 r. na mocy bulli Benedykta XV Christi Domini. Liczyła wówczas zaledwie 5 dekanatów. Jej pierwszym biskupem został Wincenty Tymieniecki. W 1925 r. Pius XI bullą Vixdum Poloniae unitas powiększył obszar diecezji. W 1992 r. św. Jan Paweł II bullą Totus Tuus Poloniae Populus ustanowił dotychczasową diecezję łódzką archidiecezją podległą bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. W 2004 r. utworzono metropolię łódzką, do której włączono także diecezję łowicką.
Obecnie metropolitą łódzkim jest abp Marek Jędraszewski. W diecezji pracują również biskupi pomocniczy Adam Lepa i Ireneusz Pękalski oraz senior, arcybiskup Władysław Ziółek. Patronem archidiecezji jest św. Józef, oblubieniec NMP. W 218 parafiach podzielonych na 35 dekanatów pracuje blisko 600 kapłanów diecezjalnych i prawie 200 zakonnych. Teren ponad 5 tys. km kwadratowych zamieszkuje ponad 1,5 mln osób.W 1987 r. podczas IV pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II nawiedził Łódź. W katedrze łódzkiej spotkał się z przedstawicielami świata nauki. W czasie Mszy św. na lotnisku Łódź-Lublinek, połączonej z udzieleniem I Komunii świętej, papież pozdrowił m.in. łódzkie rodziny:Moje najszczególniejsze pozdrowienie kieruje się do łódzkich rodzin z tego miasta i całej diecezji. Nasze dzisiejsze spotkanie, związane z pierwszą Komunią świętą waszych dzieci, jest wielkim świętem chrześcijańskich rodzin. Zawsze tak było w naszej polskiej tradycji, która od tysiąca lat ukształtowała się na tej ziemi jako tradycja chrześcijańska. Rodzina zawsze była – i nadal pozostaje – tym ludzkim środowiskiem, pierwszym i podstawowym, do którego Bóg przychodzi przez wielkie sakramenty naszej wiary, poczynając od chrztu świętego. Małżonkowie, którzy dają ludzkie życie swoim dzieciom tu na ziemi, zapraszają do ich serc, do całej swojej wspólnoty, Dawcę życia wiecznego.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-15b.php3
************
Ponadto dziś także w Martyrologium:
Na górze Athos – św. Eutymiusza Młodszego, opata. Zmarł w roku 898, pełen zasług dla rozbudowy tego sławnego ośrodka życia monastycznego.W Wenecji – św. Teodoryka, dla swego pochodzenia zwanego Niemcem. Ten zasłużony dla rozwoju zakonu karmelita zmarł około roku 1377.oraz:św. Antiocha, biskupa (+ V w.); św. Sewera, biskupa (+ V w.); św. Tekli, dziewicy i ksieni (+ 790)
http://www.ekspedyt.org/wp-admin/post-new.php
************
TO WARTO PRZECZYTAĆ, ZOBACZYĆ , WIEDZIEĆ ….
Chińscy chrześcijanie nas zawstydzają YT
Zobacz, co zrobili, gdy po raz pierwszy w życiu dostali Biblię!
https://youtu.be/L0-Mw5OzKPg
***************
Jerzy Mellibruda, Nałogowa osobowość naszych czasówhttp://www.psychologia.edu.pl/czytelnia/50-artykuly/719-nalogowa-osobowosc-n
FRAGMENT artykułu:
(…) „Coraz więcej obserwacji i analiz wskazuje, że dominujących schorzeniem naszych czasów stają się uzależnienia, nazywane często w języku potocznym nałogami. Coraz częściej, nie tylko w specjalistycznych placówkach terapeutycznych, ale w rozmowach potocznych i w mediach pojawiają się słowa „alkoholizm”, „narkomania”, „lekomania”, „nikotynizm”, „seksoholizm”, „pracoholizm”.

Najbardziej znane rodzaje tych schorzeń związane są z zażywaniem specyficznych substancji chemicznych, które wywierają wpływ na stany psychiczne, jak np. alkohol etylowy, heroina, kokaina, amfetamina, marihuana, nikotyna, leki uspokajające lub pobudzające. Większość ludzi sądzi więc, że uzależnienia ograniczają się tylko do patologicznego zażywania tych i podobnych substancji. Tymczasem okazuje się, że uzależnienie rozumiane jako poważne i niebezpieczne zaburzenie zdrowia jednostki może pojawić się także na obszarze wielu zachowań, które należą do normalnego a nawet podstawowego dla życia sposobu postępowania. Tak więc, w pewnych okolicznościach, nałogową i niebezpieczną formę mogą przyjmować zachowania związane z odżywianiem się, życiem seksualnym, z wykonywaniem pracy, z ćwiczeniami fizycznymi, a nawet z uprawianiem gier.
Wspólne mianowniki nałogówJakie wspólne elementy można odkryć, porównując tak różne odmiany nałogowych zaburzeń?Po pierwsze, wymienimy tu obecność uporczywego dążenia do zażywania danej substancji lub do wykonywania określonych czynności, którego siła daje subiektywne poczucie nieodpartego przymusu wewnętrznego.
Po drugie, uporczywe powtarzanie tych zachowań mimo szkód, które powodują a w przypadku podejmowanych przez człowieka prób powstrzymania się od tego, co szkodzi, doznawanie niepowodzeń i załamywanie się kontroli nad tym postępowaniem.
Po trzecie, pojawianie się bardzo przykrych stanów psychicznych i dolegliwości fizycznych wtedy, gdy przedłuża się okres przerwy w zażywaniu substancji lub powstrzymywania się od nałogowych czynności oraz następnie doznawanie silnie oczekiwanej ulgi, po zakończeniu przerwy.Nie każdemu zachowaniu związanemu z uzależnieniem muszą towarzyszyć w jednakowym stopniu wszystkie wymienione elementy, jednak większość z nich jest stosunkowo łatwa do zaobserwowania. Najbardziej są one widoczne w przypadku uzależnienia od alkoholu lub heroiny, gdy chora osoba bardzo silnie doznaje tzw. głodu narkotycznego lub alkoholowego i traci kontrolę nad zażywaniem tych substancji. Doznaje wtedy bardzo poważnych objawów abstynencyjnych w tzw. zespole odstawienia oraz miewa częste nawroty zażywania po kolejnych próbach zapanowania nad nałogiem. ” (…)***********

Straciłam dziecko, nie embrion, nie tkanki

Przewodnik Katolicki

Natalia Budzyńska / slo

Straciła dziecko. Nie tkankę macicy, ale człowieka, któremu z mężem już nadali imię,… (fot. shutterstock.com)

Dla lekarzy to tylko wydalenie tkanek jaja płodowego. Jednak każda z 40 tys. kobiet w Polsce, które w ciągu ostatniego roku poroniły, powie, że straciła dziecko. Nie tkanki.

 

Wśród krwi i skrzepów Anna zauważyła kształt kilkutygodniowego dziecka: “Miało kolor pępowiny i przypominało mi te dzieci z obrazków w książkach przedstawiających rozwój płodu”. Kiedy jednak pokazała je położnej, ta z obrzydzeniem zwróciła jej uwagę, żeby “w tym” już więcej “nie grzebała”.

 

“Tkanki”

“Tu nie ma żadnego dziecka” – powiedział podniesionym głosem zirytowany lekarz, który przyjął ją w szpitalu. “Puste jajo” – to sformułowanie usłyszała jeszcze kilkakrotnie, choć nikt w szpitalu nie wyjaśnił jej, co to właściwie oznacza. Anna (35 lat, matka pięciorga zdrowych dzieci) przyjechała do szpitala nad ranem, z bólem podbrzusza i krwawieniem. Krwawiła już w domu. W szpitalu, przy lekarzu i położnej, poronienie stało się faktem. “Widziałam moje dziecko, ale wszyscy dookoła mówili, że to niemożliwe, aż w końcu im uwierzyłam” – wspomina. Po zabiegu wyłyżeczkowania (“zanim mnie uśpiono, widziałam, jak przygotowywane są narzędzia, moje nogi przywiązano do fotela ginekologicznego. Dlaczego musiałam być świadkiem tego wszystkiego?”) położono ją na oddziale ginekologicznym. To znacznie lepiej niż w przypadku jej przyjaciółek: Aleksandry, która w czasie poronienia leżała w sali razem z kobietami w 9. miesiącu, oczekującymi na poród zdrowych dzieci, czy Natalii, która, gdy roniła, słyszała płacz noworodków dochodzący z sali obok.
Anna postanowiła, że chce pochować swoje dziecko. Gdzieś usłyszała, że to jest możliwe i od razu o swojej decyzji poinformowała personel. Zrobiła to podczas zabierania “materiału” do badania histopatologicznego. Lekarz tylko powtórzył, że “tu nie ma żadnego dziecka”. Jednak jedna z położnych powiedziała jej potem: “Ma pani do tego prawo, nawet, jeśli tam nie ma dziecka”. Krótka rozmowa z położną dodała jej sił. Zdecydowała się walczyć o to, żeby szpital, po badaniu histopatologicznym, zwrócił jej szczątki dziecka. Oczywiście nikt tego tak nie nazywał. To był “materiał”, “tkanka macicy”, którą normalnie się “utylizuje”.
“Czułam się trochę jak wariatka, która domaga się pogrzebu «nieistniejącego» dziecka” – Anna drobiazgowo odtwarza tamte emocje. Z jednej strony była mowa o pochówku i możliwej zgodzie szpitala na wydanie “materiału”, ale z drugiej wciąż słyszała, że “tam nie było dziecka”. No więc, o jakim pochówku mówiono? Przede wszystkim jednak nikt nie potrafił jej dać żadnej wskazówki, co ma robić dalej. W szpitalu czuła się rozbita, dużo płakała. Nie przyszedł do niej ani psycholog, ani kapelan. Zresztą następnego dnia wróciła już do domu. Z punktu widzenia medycyny była zdrowa.

 

Walka

“W domu czułam ogromną pustkę. Ta pustka była we mnie: odpoczywałam w ogrodzie i myślałam o tym, że mojego dziecka już nie ma. Odruchowo dotykałam swojego brzucha, a on był pusty. Do obiadu sięgałam po surówkę dla siebie i myślałam, że już nie muszę jej jeść”. Anna poszła do proboszcza swojej parafii porozmawiać o pogrzebie. Ksiądz nie spotkał się jeszcze z przypadkiem chowania tak maleńkiego dziecka nienarodzonego, ale zgodził się pod warunkiem załatwienia wszystkich spraw w Urzędzie Stanu Cywilnego. Pojechała do USC – “musimy mieć papiery ze szpitala” – usłyszała. “Tam nie było dziecka, jaką mamy wpisać wagę?” – powiedziano jej szpitalu. “Skoro nie było tam dziecka, to może dajmy spokój, jeszcze pomyślą, że jest pani wariatką” – poradził ksiądz.
To była ta chwila, kiedy Anna chciała zrezygnować. To było ponad jej siły, ponad siły kobiety, która kilka dni wcześniej straciła dziecko. Nie tkankę macicy, ale człowieka, któremu z mężem już nadali imię, które już miało czułe miejsce w myślach całej rodziny i przyjaciół, które już uczestniczyło w planach na następne wakacje.
“W wypisie masz napisane poronienie? Skoro było poronienie, to znaczy, że byłaś w ciąży. Jeśli byłaś w ciąży, to znaczy, że straciłaś dziecko” – słowa przyjaciółki znów postawiły Annę na nogi. Spędziły wieczór przed komputerem, czytając wszystko, co się dało, ze strony internetowej Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu. Anna dowiedziała się, że to szpital ma obowiązek – jeśli zgłosiła chęć pochówku – wydać jej tak zwane pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka. Z tym powinna pójść do USC, gdzie otrzyma skrócony akt urodzenia dziecka z adnotacją, że urodziło się martwe. “Masz siły walczyć?” – pytała przyjaciółka. “Były chwile, że kompletnie ich nie miałam. Czułam tylko ogromny żal i przygnębienie. Ale wiedziałam, że muszę, że chcę to zrobić dla siebie i mojego dziecka. Przecież ono było, istniało naprawdę”.
Odpowiedni druk, kartę urodzenia martwego dziecka, Anna dostała od znajomego położnika ze szpitala w małym miasteczku. Dziwił się, słuchając wielkomiejskiej opowieści, bo w jego szpitalu pacjentki otrzymują pełną informację i nie ma problemu z wypisaniem w dokumencie prawdopodobnej płci, rozmiaru i wagi dziecka. Ze zdobytym drukiem Anna poszła do “swojego” szpitala, w samym centrum pewnej polskiej metropolii. Lekarka była zupełnie niezorientowana, wyszła gdzieś, aby się skonsultować i wreszcie napisała to, co potrzeba. “Druk zaniosłam do USC. Moje dziecko miało imię i mogłam je pochować”. Trzeba było jeszcze je odzyskać.

 

Pięć paluszków

Przedtem jednak był telefon z USC. “Kierownik musi zgłosić sprawę do prokuratora, doszło do przekłamania” – Anna usłyszała miły damski głos. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Okazało się, że urzędnicy nie mieli pojęcia o możliwości zastosowania procedury “uprawdopodobnienia płci”. “Może podejrzewali mnie, że chcę wyłudzić pieniądze z ubezpieczenia? Nie wiem. Poryczałam się tej kobiecie w słuchawkę, powtarzałam, że tylko chcę pochować moje dziecko. Czy naprawdę muszę to wszystko znosić? Więcej nie zadzwoniła”. Z pomocą przyszedł ksiądz proboszcz, który przyniósł broszurkę na temat pochówku dzieci poronionych i martwo urodzonych.
Był słoneczny poranek, kiedy Anna pojechała do szpitala odebrać swoje dziecko. Pogrzeb był zaplanowany na popołudnie. Znajomy ksiądz niespodziewanie postarał się o maleńką trumnę. Pani histopatolog, która wydawała to, co zostało przebadane po poronieniu, odlała formalinę ze słoika i przełożyła “materiał” do małego pojemniczka. “Niech pani popatrzy, to są tylko tkanki. O, z tego rozwinęłoby się łożysko. Ale dziecka tu nie ma, nie ma”. Anna właściwie pogodziła się z tą myślą. Być może poroniła już w domu, zanim dotarła do szpitala, a może to było właśnie to “puste jajo”, dziecko, które się z jakiegoś powodu nie rozwinęło. A jednak idąc do samochodu i ściskając pod pachą zawiniątko z pojemniczkiem, pomyślała: “To nasz jedyny spacer, córeczko”.
W domu coś ją tknęło. Może nie był to zbyt mądry pomysł, ale postanowiła z mężem przyjrzeć się tym tkankom, które zbrązowiały od formaliny. Patrzyli zaskoczeni: wśród skrzepów i tkanek leżało dziecko. Miało niewiele ponad dwa centymetry. Anna wzięła je na rękę, mieściło się w dłoni. Widziała rączki, a każda miała po pięć paluszków. Nóżki były ledwo wykształcone, ale zupełnie rozpoznawalne. Nie mogła w to uwierzyć. Zrobiła zdjęcia, zadzwoniła do przyjaciół. “Nie mieściło mi się w głowie, jak lekarze mogli mi mówić, że nie ma dziecka? Miałam ochotę pójść do szpitala, pokazać wszystkim to zdjęcie i krzyczeć: To nie jest dziecko!?”.
Podczas pogrzebu ogarnął ją spokój. Jej szóste dziecko jest teraz w niebie. Widziała je, miała w rękach. Dostało imię i ma swój grób.

 

Historia wydarzyła się naprawdę w jednym ze szpitali dużego miasta. Imię bohaterki zostało zmienione.
Prawa kobiety po poronieniu

  1. Masz prawo do rejestracji dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego niezależnie od czasu zakończenia ciąży. Szpital wystawia tzw. pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka, a w USC otrzymasz skrócony akt urodzenia dziecka z adnotacją, że urodziło się martwe.
  2. Masz prawo do urlopu macierzyńskiego (lub zasiłku macierzyńskiego, jeśli przebywasz na urlopie wychowawczym). W przypadku narodzin martwego dziecka kobiecie przysługuje 8 tygodni urlopu. W pracy należy przedstawić skrócony odpis aktu urodzenia dziecka.
  3. Masz prawo do pochowania dziecka, jego ciała lub szczątków, bez względu na czas zakończenia ciąży. Szpital wydaje wtedy kartę urodzenia martwego dziecka. Dokument ten potrzebny jest dla administracji cmentarza, aby pochować dziecko.
  4. Masz prawo do uzyskania zasiłku pogrzebowego – bez względu na czas zakończenia ciąży. W ZUS-ie należy przedstawić dokumenty potwierdzające prawo do świadczeń oraz akt zgonu (w przypadku poronienia akt urodzenia wraz z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe jest równocześnie aktem zgonu).
  5. W szpitalu masz prawo do uzyskania wszelkich informacji.
  6. Jak każdy pacjent, masz prawo do uzyskania pełnej dokumentacji medycznej.

Ze strony Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu: www.poronienie.pl

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/obiektyw/art,125,stracilam-dziecko-nie-embrion-nie-tkanki.html

 

************

Zmiany dotyczące małżeństwa i narzeczeństwa

romereports.com / kw

(fot. Jim Bauer / Foter / CC BY-ND)

Jedna z propozycji zmian dotyczących małżeństwa spotyka się z ogólnym poparciem uczestników Synodu. “Jest to zdecydowanie potrzebne” – mówi Pedro Jussieu de Rezende, jeden ze świeckich audytorów.

 

Propozycja dotyczy usprawnienia i rozszerzenia przygotowań do sakramentu małżeństwa dla narzeczonych. Propozycja przewiduje, że przygotowania mają mieć miejsce nie tylko przed, ale również po ślubie.

 

Jak mówi Pedro Jussieu de Rezende, który wraz z żoną Ketty jest jednym ze świeckich audytorów Synodu: – Ta informacja została dobrze przyjęta. Wydłużony okres przygotowań oraz ciągłość w okresie formacji dla małżonków są potrzebne. Jak powiedziała Ketty, [młodzi małżonkowie] radzą sobie bardzo różnie (…) Jest to zdecydowanie potrzebne.

 

Szczegóły dotyczące zmian ukażą się najprawdopodobniej w dokumencie wieńczącym Synod, choć o tym ostatecznie zadecyduje Papież Franciszek.

 

Pedro Jussieu de Rezende wskazał również, że w Synodzie nie chodzi o zmiany doktrynalne, ale zaproponowanie konkretnych zmian w praktyce duszpasterskiej.

 

Pedro i Ketty pochodzą z Brazylii. Od 35 lat są małżeństwem. Są liderami, którzy pomagają narzeczonym w przygotowaniach do małżeństwa. Ich głównym zadaniem na Synodzie jest dzielenie się świadectwem życia rodzinnego.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23800,zmiany-dotyczace-malzenstwa-i-narzeczenstwa.html

*********

Synod: 40 tez – jezuita zaprezentował wyniki prac

KAI / kw

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Na 40 postulatów zawartych w relacjach małych grup (circuli minores) po dyskusji II części Instrumentum laboris zwrócił uwagę redaktor naczelny jezuickiego dwutygodnika “Civiltà Cattolica”, ks. Antonio Spadaro SJ.

 

Zaznaczył, że nie stanowią one wyczerpującego podsumowania ani nie zastępują integralnej lektury tekstów.

 

Niemniej jednak stanowią prezentację ważnych kwestii podejmowanych w więcej niż jednej grupie. Można je traktować jako wskazówki do odczytania lub jako podsumowanie dyskusji w małych grupach.

 

1. Zmiany, aby poprawić wyrazistość, używając terminologii bardziej pozytywnej i zrozumiałej. Na przykład: czasami nierozerwalność jest niestety przedstawiana jako jarzmo, trudno zrozumiałe są terminy natura, czy naturalne. Należy również szerzej czerpać z inspiracji biblijnej, zwłaszcza z ksiąg poetyckich i mądrościowych.

 

2. “Nie istnieje jeden jedyny sposób bycia rodziną”. Istnieją również rodziny uczniów, życie zakonne…

 

3. Znaczenie misji duszpasterstwa w przekazywaniu nauki Kościoła.

 

4. Wspólnota chrześcijańska powinna być “rodziną rodzin” i kształtować swoje duszpasterstwo w stylu rodzinnym.

 

5. Trzeba uwzględniać rodzinę na wszystkich jej etapach, także w czasie, gdy dzieci wychodzą z domu, a rodzice są w podeszłym wieku.

 

6. Trzeba zharmonizować uwagi o sakramentalnym charakterze małżeństwa i skierowanie orędzia ewangelicznego do wszystkich, nawet do niewierzących: Pan złożył w sercu każdego człowieka pragnienie rodziny.

 

7. Analogia mążżona / Kościół – Chrystus jest niedoskonała, ale trzeba pojąć jej duchowy sens.

 

8. Katechezy Papieża Franciszka pomagają w harmonizowaniu sakramentalności i kreatywności.

 

9. Kościół musi zawsze być nauczycielką, ale również matką, która niesie przesłanie nadziei.

 

10. Należy przypominać o bezpośrednim i istotnym powiązaniu Synodu o rodzinie z Jubileuszem Miłosierdzia.

 

11. Pewność przebaczenia pozwala na szczerość spowiedzi. Postrzeganie grzechu rodzi się w obliczu bezinteresownej miłości Boga. Miłosierdzie Boga jest bezwarunkowe.

 

12. Znaczenie duchowego przewodnictwa towarzyszącego małżonkom.

 

13. Niektórym trochę niejasne wydaje się wyrażenie “Ewangelia rodziny”. Należy wyjaśnić, co ono znaczy.

 

14. Znaczenie modlitwy, pobożności i religijności ludowej w duchowości rodziny.

 

15. Nie można zapominać o przemocy w rodzinie, występującej głównie wobec kobiet.

 

16. Trzeba zrozumieć, co oznacza “powołanie” do życia rodzinnego w relacji do powołania do życia konsekrowanego.

 

17. Dokument końcowy mimo wszystko będzie miał swoje ograniczenia. Potrzebna będzie adhortacja apostolska Ojca Świętego.

 

18. W Instrumentum laboris są wyrażenia, w których wydaje się, że mamy do czynienia z absolutyzacją małżeństwa i rodziny, podczas gdy Jezus odnosi je do Królestwa Bożego.

 

19. Jezus zawsze otwiera drzwi, a nie rzuca kamieniami.

 

20. Wierność i nierozerwalność są tajemnicą, która obejmuje także ludzką kruchość.

 

21. Nasza teologia małżeństwa zwraca uwagę najczęściej na kwestie moralne.

 

22. Zgodnie z tezą o “ziarnach Słowa” jest oczywiste, że istnieje wiele pozytywnych wartości w innych typach rodziny.

 

23. Zamknęliśmy małżeństwo w zbyt wielu formalnościach, które ludzie młodzi odrzucają utożsamiając je z obłudą.

 

24. Jezus większość swego życia spędził w normalnym życiu rodzinnym.

 

25. Nie mówmy zbyt natarczywie o nierozerwalności, aby nie stwarzać wrażenia, że jest to nasz jedyny problem. Unikajmy mówienia o tym tylko w kategoriach obowiązku, ale także wskazujmy na nią jako na dar.

 

26. Nauka Kościoła jest znana, ale trzeba także uwzględnić wymagania rzeczywistości i nowe akcenty refleksji teologicznej, aby Synod dał naprawdę znaczący wkład.

 

27. Zachęcanie małżeństw, aby żyły małżeństwem prawdziwie chrześcijańskim.

 

28. Potrzebny jest język bardziej symboliczny, empiryczny, zrozumiały, jasny, zapraszający, otwarty, pełny radości i nadziei, optymistyczny.

 

29. Mówiąc o rodzinie trzeba również mówić o poświęceniu, jakie oznacza życie rodzinne.

 

30. Trzeba lepiej zrozumieć motywacje tych, którzy wolą się nie pobierać. Musimy ich lepiej zrozumieć.

 

31. Miłosierdzie i prawda nigdy nie są sprzeczne. Boża sprawiedliwość jest miłosierdziem, poprzez które Bóg czyni nas sprawiedliwymi. Nie należy stawiać ludzkich granic Bożemu miłosierdziu.

 

32. Myślimy w sposób zbyt statyczny, a nie historyczny. Doktryna rozwijała się w dziejach. Proces ten ma również miejsce w życiu ludzi.

 

33. Historyczny rozwój doktryny uświadamia nam, że także duszpasterstwo powinno być procesem stopniowym. Jasność doktryny i stopniowość w duszpasterstwie nie są wobec siebie sprzeczne, ale wyrażają konkretność towarzyszenia.

 

34. Znaczenie sumienia i odpowiedzialności. Istnieje prawo, które Bóg wpisuje w ludzkim sercu, gdzie człowiek może usłyszeć Jego głos. Trzeba ten głos respektować.

 

35. Magisterium Kościoła powinno odzwierciedlać Boską pedagogikę, która dzisiaj nadal trwa.

 

36. Synod powinien wspierać szkoły katolickie, aby pogłębić edukację religijną, która rozpoczyna się w rodzinie.

 

37. Nie pozwólmy opanować się przez fałszywe opozycje, które pogłębiają zamęt.

 

38. Jezus nierozerwalnie zjednoczył Trójcę Świętą i rodzinę, poprzez swoje wcielenie w rodzinie z Nazaretu.

 

39. Niech Synod zainauguruje czas żmudnych poszukiwań teologów i duszpasterzy, które mogłoby wytyczyć duszpasterstwo rodzinne w horyzoncie komunii. Nie jest konieczne uniwersalne uporządkowanie dyscyplinarne.

 

40. Jak doprowadzić ludzi, a zwłaszcza młodych, by zrozumieli sens chrześcijańskiego małżeństwa, także dzięki temu, że rodzina stanie się podmiotem a nie tylko przedmiotem duszpasterstwa (krąg Gallicus B).

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23814,synod-40-tez-jezuita-zaprezentowal-wyniki-prac.html

************

“Potrzebujemy nie psychologów, ale ojców duchowych”

KAI / pk

(fot. 5 канал / youtube.com)

O odrodzenie posługi ojców duchowych małżeństwa i rodziny zaapelował abp Światosław Szewczuk podczas obradującego w Watykanie Synodu Biskupów.

 

Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego powiedział: “Potrzebujemy nie psychologów, socjologów, ale ojców duchowych, aby odrodzić chrześcijańską duchowość i przenikać nią małżeństwa i rodziny”. Arcybiskup większy kijowsko-halicki wystosował apel do papieża Franciszka i ojców synodalnych z prośbą o modlitwę za Ukrainę. – Niech Kościół katolicki na całym świecie pokaże, że nie jesteśmy pozostawieni samym sobie, że Bóg, papież i Kościół jest z narodem ukraińskim, który cierpi – powiedział.
Abp Szewczuk przypomniał słowa papieża Franciszka na rozpoczęcie synodu, który dobitnie powiedział, że zebrał się on nie po to, by zmienić nauczanie Kościoła o małżeństwie i rodzinie. – Zebraliśmy się po to, aby szukać najlepszych metod by jak najlepiej pomóc rodzinie we współczesnym świecie, aby żyła ona zgodnie z Ewangelią i nauczeniem Kościoła. Takie zadanie otrzymaliśmy od papieża i to w dużym stopniu wyciszyło dyskusje i wątpliwości co do dalszego przebiegu synodalnych obrad – powiedział arcybiskup większy kijowsko-halicki.

 

Mówiąc o zakończonym drugim etapie debaty nad teologicznym rozumieniem małżeństwa i rodziny abp Szewczuk wyznał, że bardzo ucieszyły go relacje z dyskusji na ten temat w grupach circoli minores. – Nie musimy raz jeszcze powtarzać doktryny Kościoła na temat małżeństwa i rodziny, gdyż nie da się tego zrobić w krótkim czasie i też nie o to chodzi – powiedział. Jego zdaniem doktryna ta została klarownie wyłożona w nauczaniu św. Jana Pawła II i bł. Pawła VI.

 

Jego zdaniem tego, czego Kościół potrzebuje obecnie to mówienia o duchowości rodziny we współczesnym świecie. – Wyzwania współczesności osłabiają rodzinę. Stajemy się coraz bardziej istotami kruchymi i bezbronnymi – stwierdził. Jego zdaniem współczesna rodzina nie potrzebuje obecnie od Kościoła ludzkich instrumentów wsparcia gdyż dają jej to psychologowie, socjologowie, inne nauki społeczne, czy państwowe programy wsparcia. – Jesteśmy Kościołem, czyli żywym ciałem Chrystusa i żyjemy w ciągłej obecności Ducha Świętego Naszym głównym celem i zadaniem jest udzielanie Ducha Świętego, który wzmacnia, leczy rany i nas, ludzi słabych, czyni zdolnymi do wytrwałości wobec współczesnych wyzwań. Duch Święty działa nie tylko w momencie zawierania sakramentu małżeństwa, ale Jego łaska jest aktywna w ciągu całego życia małżeństwa i rodziny. Musimy na nowo odkryć obecność Bożej miłości i Ducha Świętego w małżeństwie i rodzinie – powiedział arcybiskup.

 

Zwierzchnik UKGK wskazał na potrzebę odrodzenia posługi ojców duchowych dla rodzin. – Potrzebujemy nie psychologów, ale ojców duchowych, aby odrodzić chrześcijańską duchowość i przenikać nią małżeństwa i rodziny. Każda rodzina musi otrzymać pomoc od Kościoła przez ojca duchowego, który będzie towarzyszyć, leczyć jej rany łaską Ducha Świętego. Wskaże współczesnemu człowiekowi jak modlić się, praktykować ascezę chrześcijańską, wzrastać duchowo poprzez słuchanie słowa Bożego pośród wyzwań współczesnego świata – powiedział abp Szewczuk i dodał: “Dlatego gdy dyskutujemy nad praktycznymi wskazaniami duszpasterskimi nie możemy zapominać o duchowym przewodnictwie. Ojcowie duchowni muszą być administratorami Bożego Miłosierdzia, Bożej siły, która jest stale z nami i ogarnia swą łaską małżeństwa i rodziny”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23818,potrzebujemy-nie-psychologow-ale-ojcow-duchowych.html

 

*************

Franciszek: obecny system jest nie do zniesienia

PAP / pk

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

O krytyce systemu, byciu papieżem i zmianach, które nastąpiły w jego życiu oraz decyzjach, które trzeba podjąć. Zobacz, co mówił Papież w najnowszym wywiadzie dla tygodnika “Paris Match”.

 

Papież Franciszek powiedział w wywiadzie, że zawsze był “księdzem ulicy”. “Chciałbym spacerować po ulicach Rzymu, pięknego miasta” – wyznał. Wywiad omawia w czwartek włoska agencja prasowa ANSA.

 

Zapytany przez dziennikarkę, czy wolałby chodzić w zwykłym księżowskim ubraniu, Franciszek odparł: “Nie zrezygnowałem z mojego czarnego stroju pod białą sutanną”.

 

“Jakże miałbym ochotę zjeść dobrą pizzę z przyjaciółmi, ale wiem, że nie jest to łatwe, wręcz praktycznie niemożliwe. Lecz nie brakuje mi kontaktu z ludźmi, widzę więcej osób teraz niż gdy byłem w Buenos Aires” – podkreślił papież.

 

Zapewnił, że nie zajmuje się polityką międzynarodową, a jego działalność skoncentrowana jest na sprawie pokoju. “Stolica Apostolska nie ma własnych interesów do obrony na scenie międzynarodowej” – dodał. “Nie tworzę żadnych projektów, nie zajmuję się strategiami czy polityką międzynarodową” – oświadczył Franciszek.

 

“Staramy się zachęcić do rozwiązywania konfliktów poprzez dialog i budowę pokoju” – oświadczył.

 

Papież wyraził przekonanie, że pieniądze same w sobie czy kapitalizm nie są “diaboliczne”. Stają się takie wtedy , gdy – jak ocenił – “przekształcają się w bożki”. “Gdy dobro wspólne i godność ludzi zostają zepchnięte na drugie miejsce, nie mówiąc o trzecim, gdy pieniądz i zysk stają się fetyszem, który trzeba wielbić, wtedy nasze społeczeństwa popadają w ruinę” – zaznaczył papież. Według niego “ludzie i cała natura nie mogą być na służbie pieniędzy”.

 

Franciszek powrócił w wywiadzie do tematyki, którą zawarł w swej wydanej latem encyklice ekologicznej “Laudato si'”. “Chrześcijanie mają skłonność do realizmu, a nie do katastrofizmu. Jednak nie możemy ukrywać czegoś ewidentnego: aktualny system jest nie do zniesienia” – powiedział odnosząc się do stanu środowiska naturalnego.

 

Wyraził nadzieję, że rozpoczynająca się pod koniec roku w Paryżu konferencja klimatyczna przyniesie “konkretne, powszechnie akceptowane decyzje i wyznaczenie długoterminowych celów dla dobra wspólnego”.

 

Papież powtórzył, że pragnie odwiedzić Chiny. “To kraj, który od zawsze jest w mym sercu” – powiedział i zapewnił, że nigdy nie przestanie o nim myśleć.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3532,franciszek-obecny-system-jest-nie-do-zniesienia.html

***********

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś