Myśl dnia
bł. Honorat Koźmiński
PIERWSZE CZYTANIE (Rz 1, 16-25)
Ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka. W niej bowiem objawia się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest napisane: «Sprawiedliwy zaś z wiary żyć będzie».
Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta. To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty, wiekuista Jego potęga oraz bóstwo stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy. Ponieważ choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych stali, się głupi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów.
Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał. Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19 (18), 2-3. 4-5ab)
Refren: Niebiosa głoszą chwałę Pana Boga.
Niebiosa głoszą chwale Boga, *
dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon.
Dzień opowiada dniowi, *
noc nocy przekazuje wiadomość.
Nie są to słowa ani nie jest to mowa, *
których by dźwięku nie usłyszano:
Ich głos się rozchodzi po całej ziemi, *
ich słowa aż po krańce świata.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Hbr 4, 12)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 11, 37-41)
Czystość wewnętrzna
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Na to rzekł Pan do niego: «Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste».
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Dusza lub ciało
Jezus piętnował postawę faryzeuszów, którzy koncentrowali się w pierwszej kolejności na tym, co zewnętrzne, a zapominali o sprawach dotyczących ducha. Dzisiejsze społeczeństwo, naznaczone tak mocnym piętnem konsumpcjonizmu, poprzez swoją często bardzo nachalną reklamę próbuje rozbudzić w nas pragnienie posiadania i używania dóbr tego świata. Trzeba ogromnej uwagi i wyczucia, aby nie dać się na to nabrać. Człowiek potrzebuje zdrowo pojętej harmonii pomiędzy ciałem a duszą. Bądźmy na to uważni i szukajmy zawsze prawdziwej, czyli osobowej relacji z Jezusem.
Panie, Ty pokazujesz, w jakim kierunku powinien przebiegać rozwój człowieka. Naucz mnie wrażliwości na sprawy duchowe. Nie dopuść, abym kiedykolwiek popadł w materializm.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Św. Klemens Rzymski, papież od 90 do ok. 100
List do Koryntian, 14-16 SC
Oczyścić wnętrze naszych serc
Słuszne jest i święte, bracia, słuchać raczej Boga niż pyszniących się podżegaczy… Przywiążmy się raczej do tych, którzy z pobożnością wprowadzają pokój, a nie do tych, którzy udają, że pragną pokoju. Jest powiedziane bowiem w pewnym miejscu: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie” (Iz 29,13; Mk 7,6). Dalej: „Kłamliwymi ustami swymi błogosławią, a przeklinają w sercu” (Ps 62,5). I jeszcze: „Lecz oszukiwali Go swymi ustami i kłamali Mu swoim językiem. Ich serce nie trwało przy Nim, w przymierzu z Nim nie byli stali” (Ps 78,36-37)…
Chrystus należy bowiem do tych, którzy są pokorni sercem, a nie którzy wznoszą się ponad Jego stado. Berło majestatu Pańskiego (por. Hbr 1,8), Pan Jezus Chrystus, nie przybył w towarzystwie dumy i pychy – chociaż mógł – ale z pokorą serca, jak Duch Święty powiedział o Nim: „Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, by się nam podobał” (Iz 53,1-3)… Widzicie, umiłowani, jaki przykład został nam dany. Jeśli Pan się w taki sposób uniżył, to co powinniśmy robić my, którym jest dane chodzenie pod jarzmem Jego łaski?
************
Zawierzenie prawdzie pozwala doświadczyć pełni miłosierdzia Bożego (13 października 2015)
- przez PSPO
- 12 października 2015
Dlaczego nie idziemy za prawdziwym Bogiem, a raczej stwarzamy sobie różnych fałszywych idoli, mimo że to, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił (Rz 1,19)? Dlaczego nieustannie wpadamy w odwieczną pułapkę i prawdę Bożą przemieniamy w kłamstwo i stworzeniu oddajemy cześć, i służymy jemu, zamiast służyć Stwórcy (Rz 1,25)? Święty Paweł odnosi te słowa do pogan, ale jeżeli głębiej się zastanowimy nad sobą, to zobaczymy podobne tendencje u siebie. Mimo solennych zapewnień w życiu liczy się dla nas nie Bóg, ale zupełnie coś innego. Może nawet nie wiemy dokładnie co. Możemy to jedynie rozpoznać po motywach naszego działania.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 1, 16-25; Łk 11, 37-41
Niestety, najczęściej nawet nie uświadamiamy sobie istniejącego w nas rozdwojenia pomiędzy deklarowaną wiarą a prawdziwymi wyborami na co dzień. Kiedy sobie z tego zdajemy sprawę, może się rozpocząć proces uzdrawiania. Okazuje się, że nie da się łatwo wykorzenić tej fatalnej w nas skłonności do budowania sobie własnych idoli oderwanych od Boga. Jest to wielki trud walki z sobą, której nie da się wygrać bez głębokiej determinacji i całkowitej przemiany własnego serca, czyli po prostu siebie samego. Pan Jezus streszcza tę zasadę w ostatnim zdaniu dzisiejszej Ewangelii: Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste (Łk 11,41). Dopóki staramy się „zachować siebie”, trzymamy się siebie, chcemy „siebie ocalić”, przegrywamy życie w jego pełni. To, co pozostaje w naszych rękach, jest puste, pozbawione życiodajnej prawdy. Dopiero zawierzenie prawdzie pozwala doświadczyć pełni miłosierdzia Bożego, bo najgłębsza prawda, jaką objawił nam Jezus, zawiera się w stwierdzeniu, że Bóg jest miłością i powołując nas do życia, pragnie nas doprowadzić do siebie. W tym celu nie oszczędził nawet własnego Syna! Zawierzenie tej miłości Boga staje się kluczem do nowego życia.
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/10/12/zawierzenie-prawdzie-pozwala-doswiadczyc-pelni-milosierdzia-bozego-13-pazdziernika-2015/
***********
#Ewangelia: Prawo jest potrzebne początkującym
Mieczysław Łusiak SJ
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem.
Na to rzekł Pan do niego: “Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste”.
Komentarz do Ewangelii:
Aby pójść do Nieba nie wystarczy przestrzegać przykazań. Człowiek, który przestrzega przepisy prawa może wcale nie być dobrym człowiekiem. Nie wystarczy umieć żyć zgodnie z przykazaniami, trzeba nadto stać się tak dobrym wewnętrznie, że aż się nie umie czynić zła. Do tego właśnie Jezus namawiał owego faryzeusza. “Daj na jałmużnę to, co masz wewnątrz” – to znaczy daj Bogu i ludziom całego siebie, a nie tylko to, czego pozbawia cię przestrzeganie prawa.
“Kochaj i czyń co chcesz” (św. Augustyn) – oto lekcja płynąca z dzisiejszej Ewangelii. Miłość jest przejawem dojrzałości. Prawo jest potrzebne zanim człowiek nauczy się kochać.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2602,ewangelia-prawo-jest-potrzebne-poczatkujacym.html
*********
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 11, 37-41
Mariusz Han SJ
Czyści, ale tylko na zewnątrz…
Napiętnowanie faryzeuszów
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem.
Na to rzekł Pan do niego: Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza?
Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste.
Opowiadanie pt. “O szczęściu i ciasnocie”
Do rabina przyszedł biedny Żyd, żaląc się na opłakane warunki mieszkaniowe: – Żyjemy w jednym pomieszczeniu, kupa dzieci, teściowie i my. Doradź coś, rabbi, bo oszaleję. To przecież istne piekło! – Dobrze, ale musisz przyrzec, że będziesz wykonywał dokładnie moje polecenia – odparł rabin: – Przysięgam, że zrobię wszystko, co każesz – zadeklarował się szybko petenta – ile masz żywego inwentarza? – Krowę, kozę i sześć kur. – W takim razie weź te bydlęta i kury do siebie na mieszkanie! I przyjdź za tydzień!
Żyd przeraził się, ale ponieważ obiecał posłuszeństwo, dokwaterował to wszystko do stłoczonej gromadki rodzinnej. Po tygodniu zjawia się u rabina i narzeka prosto od progu: – Jesteśmy wszyscy na granicy zwariowania: brud, smród, hałas. Wrak już jestem.
Idź przeto do domu – powiedział rabin – i wyprowadź zwierzęta z powrotem na stare miejsce.
Następnego dnia przybył do rabina skoro świt, oznajmiając z promieniującą radością: – Teraz to dopiero życie: zwierzęta są osobno, mieszkanie jest jak w raju: spokojnie, czysto i zrobiło się tyle miejsca!
Refleksja
Na zewnątrz chcemy wyglądać pięknie i pogodnie. Tymczasem jest to często fasada tego, co jest w naszym sercu i umyśle. Znane jest nam powiedzenie: “robić dobrą minę do złej gry”. Przez taką schizofrenię życia i sytuacji naszej postawy nie dostrzegamy tego, co już mamy. Nie potrafimy ucieszyć się tym, co już jest w około nas samych. Dlatego warto zobaczyć to, że nie to co na zewnątrz jest ważne, ale raczej to, co jest w naszym sercu wypełnionym miłością…
Jezus zwraca nam uwagę, że nie zewnętrzne gesty, które czynimy wobec innych ludzi są najważniejsze. Raczej powinniśmy dostrzegać wszystkie gesty, które oczywiście są zewnętrzne, ale wynikają z pobudek serca. Nasze miłosierdzie względem drugiego człowieka powinno wypływać raczej z miłości, a nie prawa, które reguluje nasze postępowanie…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego chcemy wyglądać pozytywnie na zewnątrz?
2. Dlaczego ukrywamy to, co w nas jest niedoskonałe?
3. Czy okazujesz miłosierdzie innym ludziom?
I tak na koniec…
Ludzie w wilku prześladują i nienawidzą własnej przewrotności (Adolf Dygasiński)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,415,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-11-37-41.html
**********
Bł. Honorata Koźmińskiego
Łk 11, 37-41
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzeki Pan do niego: «Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste».
Faryzeusz zaprasza Jezusa. Nie znamy jego motywów. Być może jest to ciekawość, chce on wysłuchać tego, co Jezus ma do powiedzenia. Jednak już na samym początku posiłku uczony w Piśmie gorszy się zachowaniem nauczyciela z Nazaretu. Jezus nie dopełnił rytuału obmycia rąk, co oburzyło faryzeusza. Jak dużą wagę przywiązujesz do zewnętrznych gestów i rytuałów? Czy razi ciebie swobodna postawa wobec takich zwyczajów?
Jezus wykorzystał tę sytuację by zwrócić uwagę gościom na to, co najważniejsze – czyli wnętrze człowieka. To tam właśnie rytuał i zwyczaj znajdują swoje uzasadnienie i sens. Zewnętrzne znaki bez wewnętrznej postawy mają niewielką wartość. Czy twoje gesty są odzwierciedleniem twoich wewnętrznych postaw?
Jezus nie neguje tych znaków jako niepotrzebnych. On raczej ukazuje, że w tym, co robimy, ważna jest spójność. Nasza wewnętrzna postawa i zewnętrzne czyny zawsze powinny iść w parze. Czy potrafisz integrować swoje działanie z wyznawaną wiarą?
Poproś Boga, aby pomógł ci żyć w spójności słów, czynów i postaw. Abyś był człowiekiem autentycznym i przejrzystym we wszystkim, co robisz.
KUBEK
by Grzegorz Kramer SJ
Kiedyś usłyszałem historię, jaką przytoczyła pewna kobieta.
„Byłam jakiś czas temu na jednym ze spotkań parafialnych świadkiem nieprzyjemnej wymiany zdań. Jedna z osób zarzuciła nadzwyczajnemu szafarzowi Eucharystii oskarżenie ciężkiego kalibru, że powinien zwolnić się ze swojej funkcji, gdyż sieje zgorszenie.
– Jakież to zgorszenie, sieje pan X? – zapytał ksiądz proboszcz.
– Nie klęka podczas Mszy świętej, a przecież wszyscy na niego patrzą.
– Kto więcej z państwa jest zgorszony? Podniosło się kilka rąk.
– Pan X choćby chciał, nie mógł i nie będzie mógł uklęknąć. Po operacji nogi, staw kolanowy jest całkowicie nieruchomy. Czy są jeszcze jakieś zarzuty? – zapytał proboszcz. Zapadła cisza.”
Problem stary jak świat. Ktoś powie, u nas rada parafialna takimi bzdurami się nie zajmuje. Owszem nie, ale popatrzmy jak to jest – my młodsi mówimy, że te panie noszą takie, a nie inne berety. Owe panie mówią znów czasem, że ten czy tamten młody ma długie włosy lub jest łysy. Często wystawiamy etykietkę po wyglądzie, jakimś mało istotnym szczególe, który może być błędnie przez nas zinterpretowany, dostrzeżony.
Podobnie jak w dzisiejszej Ewangelii. Wielu ludzi przychodzi do Pana i zadaje wiele pytań dotyczących czystości misek i kubków oraz dłoni. Jezus reaguje bardzo ostro. Pokazuje, że człowiek idzie na łatwiznę, że łatwiej jest mu zająć się czystością dłoni; łatwiej zająć się wydumanym problemem – czy klękać, czy stać, łatwiej jest zająć się problemem roztrząsania, czy zjedzenie kromki ze smalcem W piątek jest złamaniem postu czy nie. Łatwiej robić to wszystko niż zająć się swoim sercem. A więc swoimi intencjami, motywacjami skierowanymi ku drugim.
Można „prawdę Bożą zamienić na kłamstwo”. Dzieje się tak wtedy, kiedy oddaje się cześć stworzeniu, nawet jeśli to stworzenie jest czymś bardzo dobrym i „pobożnym” samo w sobie.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/13/kubek/
**********
DOM ZŁOTY
Marek Krzyżkowski CSsR
Zdrowaś Maryjo,
łaski pełna, Pan z Tobą,
błogosławiona Tyś między niewiastami
i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.
Święta Maryjo, Matko Boża,
módl się za nami grzesznymi
teraz i w godzinę śmierci naszej.
Dla każdego z nas dom jest ważnym miejscem i czasem. Tam znajdujemy dla siebie schronienie przez niebezpieczeństwem. W domu czujemy się bezpiecznie i tam doświadczamy ciepła. Do domu zawsze chce się wracać. Wartość domu szczególnie odkrywa ten, który większość czasu spędza z dala od niego. Tam czujemy się też zawsze sobą, nie musimy udawać i grać kogoś, kim w rzeczywistości nie jesteśmy.
Miriam wypowiadając słowa „niech mi się stanie według Twego słowa” zgadza się na to, by stać się domem dla Boga. Nosząc Jezusa w Swoim łonie była dla Niego domem. Dom jednak ten zbudował Stwórca. Ona tylko się na to zgodziła. Poprzez tą zgodę ofiarowała bezpieczne miejsce dla Boga. Stała się schronieniem przed wszelkim niebezpieczeństwem.
Miriam jest domem złotym, bo jako niepokalanie poczęta nie jest skażona żadnym grzechem. Jej życie naznaczone jest cnotami i cechami duchowymi, które otrzymała od Tego, którego przyjęła do swojego życia. Porównywana do przepięknej świątyni, którą zbudował Salomon jest znakiem wspaniałości Budowniczego całego świata. Swoim życiem pokazuje nam – jak Bóg jest potężny i piękny.
Ona jest również domem dla każdego z nas. Stając się Matką Boga jednocześnie jest naszą Matką. Kiedy z wiarą i ufnością zwracamy się do Niej, to Ona prowadzi nas do Jezusa. Wybór Maryi do naszego życia okazuje się być najlepszym momentem ochrony przed złem. Ona przechowuje w Sobie każdego z nas, broni nas i naszą wiarę przed każdą pokusą, atakiem i niebezpieczeństwem zwątpienia, goryczy, beznadziei czy porzucenia wszystkiego, co ważne i święte. Zachowując Słowa Jezusa w Swoim sercu strzeże każdego z nas w Matczynych dłoniach.
I po raz kolejny już w tych wezwaniach odkrywamy Miriam jako żywe tabernakulum – miejscem, gdzie mieszka żywy Bóg. Bogactwo Jej serca i świętość życia to tylko efekt przyjęcia i zaproszenia Wszechmogącego do siebie – a dla Niego przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
Miriam, domie złoty – ukryj mnie przy Sobie i prowadź proszę do Jezusa. Strzeż mnie od wszelkiego złego. Obroń proszę przed lękiem i odejściem od Boga. Obdarz nadzieją i umocnij miłością. Módl się za nami grzesznymi. Amen
Dziś rozważmy tajemnicę Zmartwychwstania Pana Jezusa. Dobrze, że jesteście +
http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/10/12/dom-zloty/
**********
**********************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
13 PAŹDZIERNIKA
99 ROCZNICA OSTATNIEGO OBJAWIENIA MARYI W FATIMIE
**********
Zobacz także:
|
Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.
Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.
W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.
***********
W Spirze, w Nadrenii – św. Reginbalda, biskupa. Stał na czele mnichów, których Bruno z Augsburga wezwał do objęcia odnowionego opactwa św. Ulryka i św. Afry. Potem był przełożonym w Ebersberg. W roku 1022 powołano go na urząd opata do Lorsch. W dziesięć lat później cesarz Konrad II powierzył mu stolicę biskupią w Spirze. Zmarł w roku 1039. Wkrótce potem otoczony został czcią wiernych. Żył w czasach feudalnej anarchii, ale jako budowniczy kościołów stał się jednym z prekursorów czasów lepszych, nacechowanych postępem w dziedzinie kultury i obyczajów.
oraz:
św. Chelidonii z Subiaco, dziewicy (+ XII w.); św. Kolmana, męczennika (+ 1012); bł. Magdaleny Panattieri, zakonnicy (+ 1503); św. Teofila z Antiochii, biskupa (+ ok. 180); św. Wenancjusza z Tours, opata (+ V w.)
**********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********
Abp Mokrzycki na synodzie: Uratujecie rodzinę?
KAI / slo
KAI / slo
Ojcowie synodalni dzielili się już po ubiegłorocznym synodzie refleksjami swoich wiernych. Wielu z nich pytało: Czy uratujecie rodzinę? Myślę, że po tym synodzie wrócę z radosną nowiną, że rodzina została uratowana i będziemy jeszcze bardziej mogli współpracować i pomagać im, w ich formacji, codziennym życiu a także ukazywać jej piękno i jak wielka jest jej rola w Kościele i świecie współczesnym – powiedział abp Mieczysław Mokrzycki.
Metropolita lwowski jest delegatem Konferencji Biskupów Ukrainy obrządku łacińskiego na odbywający się w Watykanie Synod Biskupów na temat rodziny.
– Po ponad tygodniu obrad widzę jak synod był potrzebny. Wystąpienie kard. Pétera Erdő uspokoiło większość ojców synodalnych, gdyż obawiali się tego, co będzie dalej z doktryną i nauczeniem Kościoła na temat małżeństwa i rodziny. Bardzo cennym doświadczeniem były prezentacje uczestników problemów i wyzwań stojących przed rodziną w ich krajach – powiedział metropolita lwowski.
Zawrócił uwagę, że w pierwszej części debaty dotyczącej sytuacji rodziny opartej na dokumencie roboczym “Instrumentum laboris” wiele miejsca poświęcono socjologicznym rozważaniom a zbyt mało skoncentrowano się na fundamentach rodziny chrześcijańskiej, czyli oparcia się na Ewangelii, doktrynie i tradycji Kościoła, który wypracował już solidne nauczanie o małżeństwie i rodzinie.
Jego zdaniem zbyt mało poświęca się uwagi nauczaniu bł. Pawła VI, św. Jana Pawła II i Benedykta XVI na temat rodziny. – Wielokrotnie cytowane są rozważania o rodzinie papieża Franciszka podczas środowych audiencji ogólnych. A przypomnijmy choćby, jak ważna była rodzina w nauczaniu św. Jana Pawła II, który rozpoczął swój pontyfikat od cyklu 130 katechez pt. “Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”, przyczynił się do powstania Papieskiego Instytut Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną na Uniwersytecie Laterańskim. Także jako jego osobisty sekretarz wiem jak wiele miejsca, nie tylko w nauczaniu, poświęcał rodzinie – powiedział abp Mokrzycki.
Zdaniem metropolity lwowskiego dobrze, że kwestię rodziny ujęto w szerokim kontekście i zaakcentowano jej teologiczny aspekt, że “Jezus Chrystus narodził się w rodzinie i w niej otrzymał wychowanie. Podkreślano rolę św. Józefa jako głowy Świętej Rodziny. Później krąg rodzinny Chrystusa poszerzył się o apostołów i uczniów, by w końcu objąć całą ludzkość”.
Abp Mokrzycki wskazał na trudne chwile jakie przeżywa rodzina ukraińska, szczególnie żołnierzy walczących na wschodzie kraju. Przypomniał swoje doświadczenia ze spotkań z walczącymi i ich rodzinami, które przeżywają lęk o najbliższych i często tragedie. – Żołnierzy i ich rodziny otaczamy szczególną troską duszpasterską, szczególnie rodziny poległych a także rannych i tych którzy stracili zdrowie – powiedział metropolita lwowski.
Zwrócił uwagę, że podczas synodu wiele miejsca poświęca się osobom rozwiedzionym i żyjących w nowych związkach cywilnych i potrzebie okazania im miłosierdzia. – Miłosierdzie polega na tym, że Kościół ich nie odrzuca i nadal pozostają w jego wspólnocie. Są nawet bardziej kochani przez Kościół tak jak to wyraża przypowieść o synu marnotrawnym – podkreślił abp Mokrzycki. Zwrócił uwagę, że co do możliwości udzielania takim osobom komunii św. większość ojców synodalnych jest temu przeciwna, gdyż byłoby to sprzeczne z doktryną Kościoła, jego nauczaniu o sakramentach. – Jeden z ojców synodalnych powiedział wprost, że byłoby to też sprzeniewierzenie się nauczaniu niedawno kanonizowanego św. Jana Pawła II i papieża seniora Benedykta XVI – powiedział metropolita lwowski.
Swoje wystąpienie podczas synodu abp Mokrzycki poświęcił osobom uważających się za wierzących a nie praktykujących. Przypomniał, że poprzez chrzest św. takie osoby “stale są w stanie Bożej łaski ale jest ona osłabiona”. – Gdy jednak na nowo otworzą się na Boga to Jego łaska uaktywnia się i stają się na nowo mocni mocą Ducha Świętego – powiedział abp Mokrzycki.
Nawiązał do sytuacji na Ukrainie, gdzie przez lata komunizmu Kościół praktycznie nie mógł funkcjonować. – Nasi dziadkowie i rodzice byli w stanie łaski udzielonej na chrzcie św. Potem przez lata nie mogli praktykować swojej wiary by po upadku komunizmu dzięki właśnie tej łasce odrodziła się wiara. Ludzie powrócili do pełni życia religijnego – powiedział i wskazał na konieczność szczególnej opieki nad osobami, które mimo możliwości praktykowania wiary nadal uważają się za wierzących ale nie praktykujących. – Musimy do nich docierać poprzez katechizację i spotkania by stali się nie tylko praktykującymi ale ludźmi świadomymi swojej wiary, promieniowali świętością i ewangelizowali innych – powiedział abp Mokrzycki.
Metropolita lwowski zwrócił też uwagę na pewien “błąd duszpasterski”, że często obarczamy tylko kobiety za grzech aborcji i zaproponował aby bardziej zająć się mężczyznami i oni też brali odpowiedzialność za zabicie nienarodzonego dziecka. – Musimy wychowywać mężczyzn do większej odpowiedzialności za życie, co będzie dobrze wpływało na naszych przyszłych kleryków i kapłanów w wychowaniu do życia w celibacie i czystości – zaznaczył abp Mokrzycki.
– Ojcowie synodalni dzielili się już po ubiegłorocznym synodzie refleksjami swoich wiernych. Wielu z nich pytało: Czy uratujecie rodzinę? Myślę, że po tym synodzie wrócę z radosną nowiną, że rodzina została uratowana i będziemy jeszcze bardziej mogli współpracować i pomagać im, w ich formacji, codziennym życiu a także ukazywać jej piękno i jak wielka jest jej rola w Kościele i świecie współczesnym – powiedział abp Mokrzycki.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23794,abp-mokrzycki-na-synodzie-uratujecie-rodzine.html
**********
Czy św. Paweł był feministą?
Anna Dobrowolska
Choć weryfikacja źródeł wykazała brak autentyczności części z listów św. Pawła, zawarte w nich poglądy na temat roli kobiet stanowią cały czas ważny punkt odniesienia dla współczesnych dyskusji. Tym bardziej istotne wydaje się przywrócenie historii kobietom, które otaczały Pawła w jego codziennym życiu i bez których jego misja nie byłaby możliwa.
Ostatnie kilkadziesiąt lat przyniosło zwrot w podejściu do badań nad historią kobiet. Tendencje te nie ominęły również badań nad początkami chrześcijaństwa – zgodnie z postulatami teologii feministycznej zaczęto w nich zwracać uwagę na pozycję i rolę kobiet, dotychczas pomijane w tradycyjnej historiografii.
Choć już w XIX wieku rozpoczęły się badania nad obecnością kobiet w Nowym Testamencie, to dopiero niedawno zaczęto zwracać uwagę na odgrywane przez nie role przywódcze. To dzięki wysiłkom takich amerykańskich badaczek jak Ross Shepard Kraemer i Mary D’Angelo, a także Elisabeth Schüssler Fiorenza rozpoczął się proces przywracania wiedzy o kobietach w czasach pierwszych chrześcijan. Jeżeli chodzi o polskie badania na ten temat, warte zauważenia są prace Elżbiety Adamiak, wprowadzającej do Polski osiągnięcia teologii feministycznej.
Problem źródeł
W badaniach nad życiem i poglądami Pawła z Tarsu dysponujemy dwoma rodzajami źródeł. Pierwszy z nich pochodzi bezpośrednio od samego apostoła – są to jego listy. Drugim źródłem, z którym możemy pracować, są Dzieje Apostolskie, opisujące historię narodzin chrześcijaństwa i jego rozprzestrzeniania się w świecie śródziemnomorskim.
Historycy są zgodni co do tego, że, mając do wyboru te dwa rodzaje źródeł, bardziej zaufać możemy temu pierwszemu, pochodzącemu od samego zainteresowanego. Dzieje, mimo iż zawierające wiele ciekawych szczegółów dotyczących funkcjonowania pierwszych wspólnot chrześcijańskich, nie mogą być traktowane na równi z bezpośrednim przekazem.
Co więcej w wielu fragmentach znaleźć możemy jawne rozbieżności pomiędzy relacją Pawła a tym, co przekazuje nam autor Dziejów. Jednak i listy Pawłowe nie mogą być traktowane bezkrytycznie. Dopiero dogłębna analiza specyfiki i okoliczności powstania tych tekstów jest nas w stanie przybliżyć do odpowiedzi na pytanie o rolę kobiet w świecie Pawła z Tarsu.
Listy (nie)wątpliwe
Nie wszystkie listy powszechnie przypisywane Pawłowi zostały faktycznie przez niego napisane. Obecnie przyjmuje się, że niepodważalnie Pawłowych jest 7 z 13 listów tzw. Korpusu Pawłowego. Są to: List do Rzymian, 1 i 2 List do Koryntian, List do Galatów, List do Filipian, 1 List do Tesaloniczan i List do Filemona. Pozostałe listy nazywamy wątpliwymi, ponieważ ich autorem najprawdopodobniej nie był Paweł, ale jego uczniowie, a nawet członkowie gmin chrześcijańskich żyjący kilka wieków później.
Różnice między nimi można zauważyć w warstwie literackiej (inne słownictwo i styl pisarski), teologicznej (niektóre z przedstawianych w nich poglądów są sprzeczne z tymi prezentowanymi w listach niekwestionowanych), a także w przedstawionych w nich wydarzeniach historycznych, które często miały miejsce na długo po śmierci Pawła.
Warto też uświadomić sobie, że kanon Nowego Testamentu był ustalany kilkaset lat po spisaniu tych tekstów, a decydowali o tym ludzie nie mający często dostępnych dla nas możliwości zweryfikowania autentyczności pism. Jeżeli chodzi o badania dotyczące obecności kobiet w życiu i nauczaniu Pawła, listy wątpliwe nie przyniosą nam wielu informacji.
Mogą za to posłużyć jako ciekawe źródło do badań nad tym, jak pozycja kobiet i sposób patrzenia na ich rolę zmieniały się wraz z rozwojem chrześcijaństwa. To właśnie z listów wątpliwych pochodzą najbardziej znane mizoginistyczne fragmenty przypisywane Pawłowi, na przykład: “Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. (…) Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci (…)” [1 Tm 2, 11-15].
Sądzi się, że autorzy tych listów, żyjąc w późniejszych czasach i odmiennych realiach, w których rola kobiet w życiu Kościoła była znacząco umniejszona, a ich głos wyciszony, dostosowywali treść listów do swojego wyobrażenia na temat Pawła, nie zawsze zgodnie z jego oryginalnym nauczaniem. Pozostałe listy wątpliwe, w których znajdziemy wzmianki o kobietach, to List do Efezjan, List do Kolosan, 1 i 2 List do Tymoteusza, List do Tytusa. Powielają one podobny schemat przekształcania nauki Pawła, wykluczając kobiety z działalności w Kościele.
Wiele kobiet, wiele ról
Każda z postaci kobiecych pojawiających się w listach Pawłowych niesie ze sobą bezcenne informacje o ich życiu i pozycji w czasach pierwszych chrześcijan. Skupię się na omówieniu dwóch przypadków, warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że są one jedynie jednymi z wielu. W Dziejach Apostolskich spotykamy Lydię i Tabitę, które jako zamożne, niezależne kobiety (prowadzące samodzielnie swoje interesy) są patronkami, wspierającymi wspólnotę pierwszych chrześcijan. Role przywódcze odgrywają również Apfia (Flm, 1-2) i Chloe (1 Kor 1, 10).
Mianem diakonisy jest z kolei określona Febe (Rz 16, 1-2), co również wskazuje na jej ważną pozycję. Poza przypadkami kobiet, które pojawiają się w listach Pawła oraz Dziejach Apostolskich i odgrywają jakąś rolę w narracji, znajdziemy w tych tekstach bardzo dużo postaci kobiecych, o których nie wiemy wiele więcej poza tym, jak się nazywały.
Nie należy ich jednak pomijać przy analizowaniu pozycji i roli kobiet w świecie Pawła, ponieważ właśnie to, jak wiele pojawia się ich w jego otoczeniu i pozdrowieniach kończących listy, jest najlepszym dowodem na ich stałą obecność w otoczeniu apostoła. Szczególnie ważne są tutaj właśnie pozdrowienia kończące (ale też rozpoczynające) listy. Pojawiają się w nich następujące postaci: Maria, Tryfena, Tryfoza, Persyda, matka Rufusa, Julia, siostra Nereusza i w listach wątpliwych: Klaudia, a także Ewodia i Syntycha.
Pryscylla
Najczęściej wymienianą przez Pawła w listach kobietą jest Pryscylla, której imię wymienia on dwa razy w swoich pozdrowieniach (Rz 16, 3-4; 1 Kor 16, 19). Pojawia się ona również trzykrotnie w Dziejach Apostolskich. Jednak naprawdę istotny jest kontekst, w którym występuje. Po raz pierwszy pojawia się w momencie opuszczenia przez Pawła Aten i jego przybycia do Koryntu. Apostoł poznaje tam małżeństwo Żydów – Akwillę i Pryscyllę – wygnanych z Rzymu przez cesarza Klaudiusza.
Mogli oni też tworzyć parę misjonarską, niekoniecznie związaną węzłem małżeńskim, albo małżeństwo duchowe, jak twierdzili niektórzy późniejsi autorzy. Przy analizowaniu postaci Pryscylli musimy zwrócić uwagę na dwa ważne zagadnienia: charakterystykę misji chrystianizacyjnej w czasach Pawła oraz na sposób, w jaki odnosi się on do niej i jej męża. Rozwój pierwszych wspólnot chrześcijańskich odbywał się głównie dzięki misjonarzom, podróżującym do różnych miast i głoszącym tam Ewangelię, a podróżowanie było nieodłączną częścią ich życia.
Dowodem na taką działalność może być chociażby to, że we fragmentach Dziejów Apostolskich poświęconych Pryscylli i Akwilli wymienione są aż trzy różne miasta, w których przebywali (Rzym, Korynt, Efez). Szczególnie istotny jest tu fakt, że we wszystkich działaniach misjonarskich Pryska (Paweł kilkakrotnie zwraca się do niej tym imieniem) towarzyszy mężowi.
W żadnym z poświęconych im fragmentów nie ma dowodów na to, aby jej rola była mniej ważna. Oboje są nazwani przez Pawła współpracownikami, a równość ta dodatkowo podkreślona jest przez zwrócenie uwagi na szczególny charakter ich misji (“za moje życie nadstawiali swe głowy”). Co szczególnie ważne aż w trzech fragmentach z pięciu im poświęconych to Pryscylla wymieniana jest jako pierwsza. Ta kolejność znaczy prawdopodobnie, że posiadała ona wyższy status od męża, gdyż tradycyjną praktyką w starożytności było wymienianie mężczyzn jako pierwszych.
Ważny jest też kontekst, w którym pojawiają się te fragmenty. Po pierwsze Pryscylla wymieniana jest pierwsza, gdy mowa jest o podróży razem z Pawłem do Efezu i rozpoczęcia przez nich działalności misyjnej. Po drugie wtedy, gdy nauczają Apollosa i tłumaczą mu dokładnie naukę Ewangelii.
Po trzecie we wspominanym już fragmencie dotyczącym narażania życia. Widać więc wyraźnie, że za każdym razem wymieniana jest ona jako pierwsza podczas wykonywania ważnych zadań, również tych związanych z nauczaniem i przewodzeniem wspólnocie. Nie można więc mówić o jakiejkolwiek podległości w tych kwestiach – jest ona samodzielną nauczycielką i liderką.
Ostatnią kwestią związaną z postacią Pryscylii, na którą warto zwrócić uwagę, jest rola gospodarstwa domowego jako miejsca spotkań pierwszych gmin chrześcijańskich. Zarówno w liście do Rzymian, jak i do Koryntian Paweł wspomina o kościele, który spotyka się w domu Pryscylli i Akwilli. Było to niesamowicie ważne miejsce dla pierwszych wspólnot chrześcijańskich jako miejsce spotkań i symboliczna przestrzeń wytwarzania się między ludźmi bliskich, niemal rodzinnych więzi.
Po drugie, jak zauważa Margaret Macdonald, możliwość użyczenia swojego domu jako miejsca spotkań znacząco wpływała na pozycję takiej osoby w społeczności, co miało szczególne znaczenie dla kobiet, dla których dotychczas gospodarstwo domowe było główną przestrzenią działalności. Zbieranie się gmin w domach prywatnych umożliwiło kobietom rozszerzanie tej działalności w kierunku zarządzania wspólnotą pierwszych chrześcijan i zajmowania w nich wyższych pozycji społecznych niż dotychczas.
Rozważenie tej okoliczności daje nam prawo przypuszczać, że Pryscylla odgrywała rolę tak samo znaczącą, jeśli nie bardziej, jak jej partner.
Junia
Ze wszystkich postaci kobiecych pojawiających się w listach Nowego Testamentu najwięcej kontrowersji i debat między badaczami wzbudziła chyba Junia, wymieniona przez Pawła w Liście do Rzymian. W tekście Biblii Tysiąclecia pozdrowienie to brzmi w następujący sposób: “Pozdrówcie Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa” (Rz 16, 7).
Jeszcze do niedawna większość badaczy twierdziła, że Junia jest mężczyzną, na co miała wskazywać forma imienia Junias. Jednak w starożytnej literaturze nie ma przykładów na wykorzystanie tego imienia jako męskiego, również Ojcowie Kościoła, najwcześniejsi interpretatorzy tekstów Nowego Testamentu, traktowali to imię jako żeńskie. Dopiero w czasach reformacji zaczęto rozumieć je jako męskie, głównie ze względu na to, że dla ówczesnych badaczy niemożliwe było, aby kobieta określana była mianem apostoła.
Warto jednak zastanowić się tutaj dokładniej nad kontekstem, w którym Paweł używa tego słowa. Po pierwsze należy zauważyć, że termin “apostoł” był we wczesnym chrześcijaństwie znacznie bardziej pojemny niż obecnie i obejmował więcej osób niż tylko wybraną przez Jezusa dwunastkę. Mógł on oznaczać na przykład posłańca, kaznodzieję, nauczyciela czy misjonarza.
Terminem tym określa też Paweł sam siebie, a także Barnabę, Apollosa czy Tymoteusza. Po drugie warto zdać sobie sprawę z faktu, że w swoich listach stara się on umocnić swoje prawo do używania tego tytułu i dlatego wątpliwe jest, by określał tym mianem osoby na to niezasługujące. Możemy więc wnioskować, że Paweł używa tego tytułu w pełni świadomie, chcąc podkreślić ważną pozycję Junii i Andronika w rozwoju chrześcijaństwa.
Niektórzy badacze w oparciu o grecki tekst twierdzą, że autorowi chodzi o to, że są oni poważani przez apostołów (wtedy chodziłoby o to węższe, bliższe nam znaczenie tego słowa). Jednak najprostsza i najczęściej przyjmowana jest interpretacja pierwsza, przyznająca tej parze tytuł apostołów. Warte zauważenie jest także to, że sposób, w jaki Paweł pozdrawia tę dwójkę, absolutnie nie wskazuje na mniejszą rolę odgrywaną przez Junię.
Są oni z Andronikiem takimi samymi apostołami, tak samo zasłużonymi dla Kościoła i Chrystusa, którzy ponieśli dla niego takie same poświęcenia. Ważne jest również to, że Paweł nazywa ich współtowarzyszami więzienia, czyli wskazuje na bezpośrednią relację równości łączącą go z tą dwójką. To dodatkowo daje nam powody, aby poważnie traktować użycie przez niego tytułu apostoła w stosunku do Junii i Andronika.
Korpus Pawłowy a współczesny feminizm
Św. Paweł jest dla wspólnot chrześcijańskich niewątpliwym autorytetem, a głoszone przez niego hasła do dziś stanowią część nauki Kościoła. Choć weryfikacja źródeł wykazała brak autentyczności części z jego listów, zawarte w nich poglądy na temat roli kobiet stanowią cały czas ważny punkt odniesienia dla współczesnych dyskusji. Tym bardziej istotne wydaje się przywrócenie historii kobietom, które otaczały Pawła w jego codziennym życiu i bez których jego misja nie byłaby możliwa.
Pierwsze lata rozwoju chrześcijaństwa to czas, w którym pozycja kobiet była bardzo silna i nie wzbudzało to w nikim (a w szczególności w Pawle) żadnych wątpliwości czy sprzeciwu. Ich głównymi obszarami działalności były: patronat, finansowe wspieranie gmin, udostępnianie domów na spotkania i modlitwy, prorokowanie, działalność misyjna i nauczanie, a także działalność apostolska.
Święty Paweł nie mógł być feministą (użycie takiego określenia byłoby anachronizmem), ale w jego otoczeniu działało wiele niezależnych kobiet, których zasługi doceniał i którym powierzał ważne i odpowiedzialne zadania. Powrót do tych korzeni na pewno może być ciekawą drogą dla współczesnego katolickiego feminizmu.
* * *
Artykuł powstał na podstawie pracy rocznej “Kobiety w świecie Pawła z Tarsu”, napisanej pod kierunkiem dr hab. Krystyny Stebnickiej w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Tekst pochodzi z magazynu internetowego Kontakt.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1078,czy-sw-pawel-byl-feminista.html
***********
Matka, która ratuje trędowatych
Beata Zajączkowska
Beata Zajączkowska
Dr Helena Pyz, świecka misjonarka, lekarka, laureatka tegorocznej nagrody Totus. Od 25 lat, mimo własnej niepełnosprawności zajmuje się trędowatymi w Indiach. Jak sama twierdzi: “wszelkie bariery są w naszej głowie”. Przeczytaj historię niezwykłej kobiety zwanej “mamą z Jeevodaya”.
“Wszelkie bariery są w naszej głowie” – mówi doktor Helena Pyz, wspinając się schodek po schodku w górę. W domu, gdzie jest gościem, popsuła się winda. Nawet o kulach nie jest w stanie wejść na piętro. Siada więc na pupie i siłą swych mocnych ramion pokonuje przeszkodę. Myślę w duchu, że robi dokładnie to, co ludzie okaleczeni trądem, którzy nie mogą stanąć na własnych nogach. To właśnie im oddała swe życie. Gdybym napisała, że “je poświęciła”, natychmiast by na mnie nakrzyczała. Jak mówi, jej praca polega nie na tym, że służy, ale że jest częścią ich społeczności.
“Bohaterką nie czuję się wcale. Silną kobietą – chyba tak. Myślę, że bez siły moralnej, wewnętrznej nie byłabym tutaj tak długo, a może wcale. Praca lekarza jest dla mnie spełnieniem marzeń o pomaganiu cierpiącym, jakąś spłatą długu: bardzo dużo pomocy, choć nie tylko od lekarzy, potrzebowałam w dzieciństwie, teraz zresztą też! I doświadczałam jej w pięknej postaci. Większym wyzwaniem jest zajmowanie się wieloma innymi sprawami związanymi z egzystencją Ośrodka, ale mam wielu pomocników, wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane” – mówi doktor Helena.
Praca wśród trędowatych nie była marzeniem jej życia. Bóg dał jednak natchnienie i siłę. Doktor Helena Pyz prowadzi Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w środkowych Indiach, kraju w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie. Stygmat choroby uczyła się akceptować od dziecięcych lat. W podstawówce zachorowała na chorobę rzadko już dzisiaj spotykaną – Heinego-Medina. Po żmudnej rehabilitacji pozostało porażenie prawej nogi i nieodłączne kule, które teraz już na stałe zastępuje wózek inwalidzki. Długie pobyty w szpitalach sprawiły, że spodobała jej się medycyna i została internistą. Studia skończyła z doskonałym wynikiem, jakby odpowiadając na zapamiętaną z dziecięcych lat zachętę taty: “Inni będę zdobywać medale w sporcie, ty możesz w nauce”.
O tym, że w Jeevodaya trędowaci potrzebują lekarza, usłyszała na imieninach u koleżanki. Opowiadano wówczas o ośrodku trędowatych kierowanym przez polskiego pallotyna, a jednocześnie lekarza, ks. Adama Wiśniewskiego, który sam walczył z rakiem. Po jego śmierci nie było komu przejąć opieki na kilkoma tysiącami trędowatych. Pomyślała wówczas, że w warszawskiej przychodni zawsze będzie ją miał kto zastąpić. Na paszport i wizę do Indii czekała dwa lata. Wyjechała, gdy w Polsce trwały obrady Okrągłego Stołu. Ktoś jej powiedział: “Jak zobaczysz, że to nie twoje, to wracaj”.
Tak minęło już 26 lat. Helena jest misjonarką z Instytutu Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wiara w jej misji ma dla niej podstawowe znaczenie. “Myślę, że nasze czyny muszą im mówić o naszej wierze. Dobrze byłoby, żeby też nasze zachowania, styl życia, mówiły ludziom wokół o naszym związku z Jezusem” – wyznaje lekarka pracująca w hinduistycznym państwie. W stanie Chhattisgarh, gdzie mieszka, na zmianę religii trzeba mieć zgodę władz. Przyjęcie chrztu bez tego kończy się wysoką grzywną czy wręcz więzieniem.
(fot. Anna Sułkowska)
Początki nie były łatwe. Nieznajomość miejscowego języka, zupełnie inna kultura, podziały kastowe i choroba, o której wiedziała tyle, ile przed wyjazdem wyczytała z… encyklopedii. “Dziś myślę, że na początku jednak najtrudniejsze było dla mnie odkrywanie ludzi, tak innych mentalnie od wszystkich, których znałam. Po przekroczeniu bariery języka ciągle nie rozumiałam bardzo wielu zjawisk, zachowań, sposobu myślenia, reagowania, podejmowania decyzji, motywów postępowania małych i starych ludzi. Zarówno trąd, jak i inne choroby tropikalne to nauka od podstaw, a inne specjalności, jak dermatologia, laryngologia, okulistyka czy położnictwo też znałam tylko w zarysie. A musiałam podejmować najróżniejsze decyzje trochę na ślepo – to najczęściej przyprawiało mnie o drżenie serca i niepewność: czy miałam rację? czy właśnie dobrze postanowiłam? To dużo kosztowało” – mówi lekarka.
Założyciela Ośrodka już nie zdążyła poznać, zmarł przed jej przyjazdem. Ośrodek chylił się ku upadkowi. Brakowało pieniędzy, a głód zaglądał w oczy. Ks. Adam najtrudniejsze chwile przetrwał dzięki poświęceniu trędowatych, którzy pracowali razem z nim. Na nich postawiła też doktor Helena, która z uporem powtarza niedowiarkom, że nie ma lepszych współpracowników, jak ludzie, którzy przeszli przez trąd. Nie boją się dotknąć chorych i znają realia życia z tą chorobą. Hinduski lekarz czy pielęgniarz nie dotknąłby trędowatych, w obawie że inni pacjenci nie przyjdą się do niego leczyć. Pierwsze bardzo głodne lata przetrwała razem ze swymi podopiecznymi dzięki wsparciu kard. Józefa Glempa. Gdy wyjeżdżała z Polski, dał jej błogosławieństwo na misje i plik dolarów na czarną godzinę. Z tych pieniędzy kupowała ryż i leki dla swych trędowatych.
Po ćwierć wieku życia z trędowatymi uważa, że wciąż największym problemem jest zbyt późne wykrywanie trądu i odrzucenie społeczne. Trąd to w Indiach coś więcej niż choroba. To stygmat, który sprawia, że jeśli nawet należysz do najwyższej kasty, gdy zachorujesz, stajesz się najgorszym, niedotykalnym. Nawet hinduski ksiądz ma często opory, by z takimi ludźmi pracować. Takie obawy miał ks. Abraham pochodzący z wysoko postawionej rodziny hinduskiej. “Kiedy mój ojciec dowiedział się, że przełożeni wysyłają mnie do Jeevodaya, był przerażony – wspomina. – Tata mówił: Wszystko, tylko nie trędowaci! Ja sam się strasznie bałem, ale pojechałem. Kiedy zobaczyłem, że wychodzi mi naprzeciw, opierając się na kulach, dr Helena, i wita mnie z charakterystycznym dla siebie uśmiechem, to pomyślałem: skoro ta niepełnosprawna kobieta z dalekiej Polski przejechała do tych ludzi, jak ja mógłbym stąd uciec?” Został i przez lata wspólnie kierowali Ośrodkiem.
Ks. Wiśniewski od początku wskazywał, że samo leczenie to zbyt mało, że trzeba tym ludziom stwarzać nowe szanse, pomóc im otworzyć drzwi, które komuś, kto jest trędowaty lub pochodzi z takiej rodziny, wydają się zamknięte. “Tę ideę poznawałam na miejscu od świadków pracy ks. Adama, który był przecież lekarzem i to mnie zafascynowało. Po wyleczeniu choroby, jeśli jest zewnętrzny znak jej przebycia: rany, deformacje, porażenia, były pacjent nie ma najmniejszych szans na normalne życie, jego najbliżsi z reguły też. Stąd pomysł edukacji dzieci z kolonii, tworzenia miejsc pracy dla wyleczonych, pomoc w usamodzielnianiu się młodego pokolenia dotkniętego trądem. Ale jeszcze wcześniej przywracanie im poczucia godności. Nikt ich nie chce, wypędzają z domów, wiosek – a my mieszkamy w jednym domu, jemy z tego samego gara, pracujemy razem, są naszymi braćmi. Oni też mogą pracować i być potrzebni innym – to jest dopiero pełnia rehabilitacji społecznej” – mówi doktor Pyz.
(fot. Anna Sułkowska)
Trędowaci oraz ich rodziny, nawet jeśli są zdrowe, muszą mieszkać w koloniach. A dzieci uczą się z chorymi rodzicami życia na ulicy, zbierają odpadki, żebrzą, a nawet kradną… W Jeevodaya mają szansę na swój nowy “świt życia”, bo właśnie to w sanskrycie oznacza nazwa ośrodka. Obecnie w uznanej przez państwo i stojącej na bardzo wysokim poziomie szkole naukę od przedszkola po liceum pobiera ponad 1000 dzieci. Są wśród nich coraz częściej nie tylko dzieci z rodzin trędowatych, ale nawet ze zdrowych z okolic ośrodka. Wykształcenie to przepustka do lepszego życia. Trąd to choroba odrzucenia, samotności… Szczególnie w społeczeństwie kastowym, jak indyjskie.
“Nasi pacjenci są na samym dnie. Żeby uchronić przed ostracyzmem całą rodzinę, chorzy często opuszczają dom, dzieci, rodziców, żony i mężów. Częściej są wywożeni czy wypędzani z domów, inaczej cała rodzina musiałaby odejść ze wsi. Kilka przykładów z mojego podwórka. Młodszy brat Jeetrama poprosił go, żeby odszedł, bo przecież żadna kobieta nie przyjdzie do męża, w którego domu jest okaleczony trędowaty. Inną naszą podopieczną, Mamtę, wypędził brat po śmierci matki, która ją chroniła, nie chciał dłużej jej utrzymywać. Już w pierwszej pracy straciła część palców – nie czuła, że kamienie, które nosi, są gorące! Sevti zostawiła z mężem pięcioro dzieci, wiedziała, że to dla ich dobra, normalnego dalszego życia” – wylicza lekarka.
Ośrodek Jeevodaya to także tętniące życiem ambulatorium i różne warsztaty, ponieważ rehabilitacja odbywa się przez pracę. “Nie wystarczy dawać, ale trzeba też wymagać – opowiada dr Helena Pyz. – Zrozumiałam to, kiedy opiekowałam się ciężko okaleczoną trądem Videshani. Nie chciała jeść, widać było, że nie chciała żyć. Kiedyś musiałam zająć się pacjentką w dużo cięższym od niej stanie i poprosiłam: «Videshani, przynieś mi wody». Nastąpiła w niej zmiana, pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy od lat poczuła się komuś potrzebna. Dziś swymi kikutami dłoni chętnie pracuje przy przebieraniu ryżu”. To jedna z lekcji Jeevodaya: trzeba pokazać tym ludziom, że są potrzebni. Jednak nie brakuje też porażek. Doskonale uczący się Santosh po skończeniu 7 klasy nie wrócił po wakacjach. Został z niewidomą, trędowatą matką i zaczął z nią żebrać na ulicy…
(fot. Adam Rostkowski)
Ośrodek, w którym pracuje dr Helena Pyz, jest katolicki, ale większość uczniów i pracowników stanowią wyznawcy hinduizmu. Codzienna Msza św. i różaniec gromadzą na modlitwie w miejscowym kościele ludzi różnych religii: katolików, protestantów, hinduistów i muzułmanów. Uczniowie wyjeżdżający na wakacje czy do rodziny przychodzą do doktor Heleny pożegnać się, w hinduskim geście składają ręce jak do modlitwy i chylą przed nią czoło, a ona robi im krzyżyk. Kiedy pytam ją o to, mówi: “Wiedzą, do kogo przychodzą. Daję im to, co mam najlepszego”. Co wieczór taki sam znak krzyża robi na czole Patrycji- Savitri, Hinduski, którą przed 16 laty uratowała przed śmiercią głodową. Patrycja na szyi nosi krzyżyk, który dostała od swej przyjaciółki, też hinduistki. O tym, jaką religię wybrać, zdecyduje, gdy dorośnie.
“Są dzieci, których nie uratowałam i to powoduje ból, ale nie przekreśla słów Matki Teresy z Kalkuty: «Jeśli uratujesz jedno dziecko, to tak jakbyś uratował cały świat»” – mówi polska lekarka nazywana popularnie Mami, czyli Mamą z Jeevodaya. “Przez te wszystkie lata pomagały mi bardzo słowa z Ewangelii: «Jeżeli zostawisz ojca i matkę, to zyskujesz stokroć więcej»” – mówi i dodaje z uśmiechem: “Choć świadomie zrezygnowałam z macierzyństwa mam… ponad 600 dzieci. Dlatego też kiedy słyszę te wszystkie “ochy” i “achy” na swój temat, jak to się poświęcam i jak jestem wspaniała, to sobie myślę, że to ciężka przesada. Ja zyskuję dużo więcej, niż daję!” Lekarka wyznaje też, że jej postępująca niepełnosprawność z czasem stała się darem.
“W Indiach jestem szczególnie naznaczona, dla wielu jest nie do pojęcia, że człowiek niepełnosprawny fizycznie może być wykształcony i pełnić ważne role społeczne. A w kontakcie z pacjentami to mi zawsze pomagało i w Polsce, i tu: wiedzą czy raczej czują, że znam cierpienie, że rozumiem ich lęki, niepewność, ból…”
strona internetowa Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya – www.jeevodaya.org
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1085,matka-ktora-ratuje-tredowatych.html
**********
Dodaj komentarz