Śmiem twierdzić, że wspólne wystąpienie Grupy Wyszehradzkiej (z wyjątkiem Polski, a właściwie jej rządu) przeciwko dyktatowi władz unijnych w sprawie imigrantów muzułmańskich, jest jak dotąd najpoważniejszą rysą na monumentalnej budowli centralistycznego super-państwa, jakim stała się Unia Europejska.
Mniejsze rysy pojawiały się już wcześniej, jak choćby odrzucenie przez Francuzów i Holendrów euro-konstytucji (pierwsza próba ustanowienia europejskiego, scentralizowanego super-państwa), odrzucenie przez Irlandczyków traktatu lizbońskiego, opór Grecji przed przyjęciem „programu pomocowego”. Pojawiły się też poważniejsze i trwalsze, jak ciągle aktualna groźba wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE i w miarę niezależna od unijnej centrali polityka rządu Orbana na Węgrzech, która jest precedensem jeśli chodzi o postawę mniejszych i słabszych państw członkowskich UE (nawet tych bogatszych). Jednak za każdym razem był (lub jest) to opór pojedynczych państw przeciwko niekorzystnym dla nich decyzjom unijnej centrali. Tym razem taki opór stawiła koalicja państw i najwyraźniej takie solidarne współdziałanie na rzecz właściwie pojętego dobra wspólnego, nawet niewielkich i relatywnie słabych państw, może dać bardzo dobre efekty, na co wskazuje przyjęcie przez UE większej części planu Orbana dotyczącego imigrantów. Można tylko żałować, że to Węgry a nie Polska stały się liderem grupy państw przeciwstawiających się szkodliwym decyzjom centrali unijnej.
Z drugiej jednak strony, po rządzie PO-PSL nie można się było spodziewać niczego innego, bo przecież od ośmiu lat konsekwentnie prezentuje poddańczą uległość względem unijnej centrali i Niemiec, bezkrytycznie przyjmując wszystkie, nawet najbardziej niekorzystne dla Polski decyzje (np. stocznie, limity mleczne, pakiet klimatyczny, pomoc finansowa dla strefy euro, do której przecież Polska nie należy, konwencja „przemocowa”). Ta poddańcza służalczość jest nam obłudnie przedstawiana przez polityków rządzącej koalicji i reżimowe media jako europejska solidarność, a w rzeczywistości prawdziwą solidarnością wykazały się państwa Grupy Wyszehradzkiej, wspierając się wzajemnie w działaniu na rzecz prawidłowo rozumianego dobra wspólnego.
Tak na marginesie, pogróżki pod adresem Polski ze strony Martina Schulza były zupełnie zbędne, chyba że były obliczone na zmianę ekipy rządzącej po zbliżających się wyborach parlamentarnych.
Trudno przewidzieć, jakie będą na dłuższą metę konsekwencje pojawienia się tej rysy na monumentalnym, iście bizantyjskim gmachu władzy w UE. Wydaje się jednak, że budowniczowie i beneficjenci tej budowli, będą starali się utrzymać a nawet umocnić istniejący w UE system władzy, i że wynikające z tego konflikty między celami realizowanymi przez władze unijne, a interesami mniejszych i słabszych państw członkowskich, będą narastać. Jest więc wielce prawdopodobne, że mniejsze i słabsze państwa członkowskie, idąc za przykładem Grupy Wyszehradzkiej, w obronie swoich interesów będą tworzyły podobne, wewnątrzunijne porozumienia i koalicje państw. Wydaje się też, że będą narastały tendencje powrotu do formuły federacyjnej UE. Polska jako największe i posiadające największy potencjał (w dużej mierze blokowany przez decyzje unijnej centrali) z tych słabszych państw, ma wszelkie predyspozycje, by stać się ich liderem i nadać tendencjom federacyjnym duży impet, zwłaszcza, że Prezydent Duda otwarcie zadeklarował się jako zwolennik tej koncepcji. Jednak aby tak się stało, z korzyścią dla Polski i innych państw „drugiej prędkości”, niezbędne jest jak najszybsze odsunięcie od władzy w naszym kraju, obecnie rządzącej koalicji. Zbliżające się wybory są po temu znakomitą okazją.
Na razie, prounijni separatyści deklarujący chęć odłączenia “Polski od Polski” i przyłączenia do UE na zasadach ubezwłasnowolnienia, mają większość sondażową…