Miarą starości jest życie nieskalane – Piątek, 18 wrzesnia 2015 św. Stanisława Kostki, zakonnika, patrona Polski, święto

Myśl dnia

Żeby dostać od życia to, czego się pragnie, trzeba najpierw zdecydować, czego się pragnie.

Ben Stein

Kto chce znaleźć w życiu szczęście, powinien związać się z jakimś celem, a nie z ludźmi czy rzeczami.
Albert Einstein
Człowiek został stworzony dla drugiego człowieka. Ludzie muszą się odnaleźć dla siebie nawzajem. 
Mariusz Han SJ
Wraz z Maryją i Józefem wyruszam, Panie, na poszukiwanie Ciebie. Pragnę odkryć i poznać Twoją obecność,
uświęcając tym samym swoje życie.

ŚWIĘTEGO STANISŁAWA KOSTKI – ŚWIĘTO

W diecezji płockiej głównego patrona diecezji – uroczystość (dwa czytania), w pozostałych diecezjach – święto (jedno czytanie).

 

 

 PIERWSZE CZYTANIE  (Mdr 4,7-15)

Miarą starości jest życie nieskalane

Czytanie z Księgi Mądrości.

Sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek. Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości życie nieskalane.
Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy: bo urok marności przesłania dobro, a burza namiętności mąci prawy umysł.
Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.
A ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 148,1-2.11-13a.13c-14)

Refren: Chłopcy i dziewczęta, chwalcie imię Pana.

Chwalcie Pana z niebios, *
chwalcie Go na wysokościach.
Chwalcie Go, wszyscy Jego aniołowie, *
chwalcie Go, wszystkie Jego zastępy.

Królowie ziemscy i wszystkie narody, *
władcy i wszyscy sędziowie tej ziemi,
Młodzieńcy i dziewczęta, +
starcy i dzieci *
niech imię Pana wychwalają.

Majestat Jego ponad ziemią i niebem *
i On pomnaża potęgę swego ludu.
Oto pieśń pochwalna wszystkich Jego świętych, *
synów Izraela, ludu, który jest Mu bliski.

DRUGIE CZYTANIE  (1 J 2,12-17)

Kto wypełnia wolę Bożą, trwa na wieki

Czytanie z Pierwszego Listu świętego Jana Apostoła.

Piszę do was, dzieci, że dostępujecie odpuszczenia grzechów ze względu na Jego imię. Piszę do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku. Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego.
Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca; napisałem do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku; napisałem do was, młodzi, że jesteście mocni i że nauka Boża trwa w was, i zwyciężyliście Złego.
Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 5,8)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni czystego serca,
albowiem oni Boga oglądać będą.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 2,41-52)

Powinienem być w tym, co należy do mego Ojca

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.
Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.
Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”.
Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”
Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.
Potem poszedł z nimi i wrócili do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu.
Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Kontemplacja słowa

Naturalnym odruchem Maryi i Józefa było poszukiwanie zagubionego w świątyni jerozolimskiej dwunastoletniego Jezusa. I choć oboje byli świadomi tego, że Jezus jest Synem Bożym, nie bardzo wiedzieli, jak się mają wobec Niego zachowywać. Stąd pojawił się ten zgrzyt i słowa Jezusa: „Czy nie wiedzieliście, że muszę być w tym, co jest mego Ojca?”. Człowiek potrzebuje czasu na oswojenie się z obecnością Boga w jego życiu. Tak jak nowicjusz, który wstępuje do klasztoru. Może mieć powołanie i wolę służenia Bogu, ale musi jeszcze przejść drogę formacji, aby złożyć śluby zakonne. Maryja zachowywała słowa Jezusa w swym sercu. Kontemplowała je, a one przenikały Jej serce i umysł, dając Jej duchową mądrość i wrażliwość na sprawy Boże.

Wraz z Maryją i Józefem wyruszam, Panie, na poszukiwanie Ciebie. Pragnę odkryć i poznać Twoją obecność, uświęcając tym samym swoje życie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 2, 41-52

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. ::: mindgraph ::: / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

W kościele szukamy człowieka…

 

Dwunastoletni Jezus w świątyni i życie w Nazarecie

 

Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.
Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.
Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.
Opowiadanie pt. “Dla siebie nawzajem”

 

Wojna 1992 roku na froncie serbsko – chorwackim. Zwiad przeczesuje wioskę opuszczoną poprzedniego dnia przez nieprzyjaciela. W zniszczonym domu żołnierze znaleźli kołyskę z małym dzieckiem. Zwiadowca sięgnął po dziecko. W ostatniej dosłownie chwili jego koledzy zauważyli drut przeciągnięty od kołyski do miny. Stanęli jak wryci przed okrucieństwem zdolnym poświęcić niewinne życie dziecka, aby tylko zaszkodzić wrogowi.

 

Jeden z żołnierzy, narażając swoje życie odwiózł dziecko z frontu do sierocińca w Zagrzebiu. W drodze spadła na niego hiobowa wieść – podczas bombardowania rodzinnej wioski zginęli żona i dwoje dzieci. Bezradny stał nad grobami najbliższych. Rozbity psychiczne mężczyzna nie wiedział co ze sobą zrobić. Powrócił na front…
W swoim wielkim bólu przypomniał sobie po pewnym czasie o sierocińcu, postanowił odwiedzić “znajdę”. Dziecko – o dziwo! – rozpoznało swego wybawcę. Pozwoliło się objąć, ukołysać. Trzymając sierotę w ramionach zrozumiał nagle: to dziecko nie ma nikogo na świecie i on też jest samotny. Nie zastanawiał się długo. Zaadoptował małą dziewczynkę i powoli odnalazł spokój serca, zranionego bólem po utracie najbliższych.

 

Człowiek został stworzony dla drugiego człowieka. Ludzie muszą się odnaleźć dla siebie nawzajem.

 

Refleksja

 

“Nie radzę sobie, pogubiłem się…” Te słowa to nie tylko stwierdzenie, że komuś “pomieszało się” w życiu, ale również informacja, że nadal “ktoś nie wie, co dalej robić…”  Także wielu z nas zastanawia się co dalej robić, co jest dla mnie dobre, a co złe…

 

Rodzice Jezusa szukają go, bo się zgubił. Ale czy na pewno? A może to oni poszli własną droga i się pogubili? Ich nie pokój i podenerwowanie nie dały jasne spojrzenia na to, co się dzieje w ich życiu. Na szczęście jest Jezus, który  uspokoił sytuację. Rodzice mimo, że nie rozumieli sytuacji, zaufali swojemu synowi i dzięki temu odzyskali spokój ducha. My również szukamy ludzi, którzy zostali dla nas stworzeni, aby uspakajać naszego ducha…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Co robisz, kiedy zbliża się w Twoim życiu “zawierucha”?
2. Czy masz osobę/y, dzięki którym odzyskujesz spokój ducha?
3. Czy Jezus pomaga Ci i jeśli tak, to jak pomaga w odzyskaniu równowagi w życiu?

 

I tak na koniec…
“Kto chce znaleźć w życiu szczęście, powinien związać się z jakimś celem, a nie z ludźmi czy rzeczami” (Albert Einstein)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,121,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-2-41-52.html

***********

#Ewangelia:Strapienie duchowe św. Rodziców

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Photosightfaces / Foter / CC BY-NC-SA)

Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego rodzice.

 

Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.

 

Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: “Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: “Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócili do Nazaretu; i był im poddany.

 

A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi. (Łk 2, 41-52 )

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Ta Ewangelia opowiada o zjawisku w życiu wewnętrznym (duchowym), które nazywamy strapieniem. Strapienie to stan, w którym człowiek “z bólem serca” szuka Boga i nie może Go znaleźć. Takiego stanu doświadcza każdy człowiek, który wchodzi na drogę pogłębionej relacji z Bogiem. Doświadczyli tego też Maryja i Józef. Bóg jednak nigdy się nie gubi. Jest zawsze “na swoim miejscu”, to znaczy przy nas. Musimy jednak doświadczyć Jego pozornej nieobecności, aby oczyściła się (wypiękniała) nasza miłość i aby nasza miłość została wypróbowana. Gdyby Jezus nie został w świątyni, dużo mniej wiedzielibyśmy o miłości Maryi i Józefa do Niego.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2574,ewangeliastrapienie-duchowe-sw-rodzicow.html
***********

UCIEKINIERZY

by Grzegorz Kramer SJ

Tekst Ewangelii nie mówi nam o słodkim nastolatku, który się tylko modli, nie mówi nam o Jezusku, który jest na każde zawołanie Maryi, czy o jakimś nienaturalnym nastolatku, który nijak ma się do naszego życia. Przeciwnie – widzimy Jezusa, który zwiewa rodzicom. Wracają razem, gdy tymczasem – On odchodzi od nich i nie ma Go parę dni. Wiemy, co by się działo w naszych domach, gdybyśmy taki numer wywinęli, co pomyśleliby i jak zareagowali nasi rodzice.

Jezus odchodzi od swoich rodziców, idzie w swoja stronę, nie zwiewa, by wszystkim pokazać, co o nich sądzi. Ma cel i pragnienie. Coś w Jego sercu podpowiada Mu, że musi zaryzykować, również relacje z rodzicami, relacje ze środowiskiem, bo ucieczka nigdzie nie jest dobrze widziana. I podejmuje wyzwanie, które później nazywa „sprawami swojego Ojca”. Dla kogoś z zewnątrz był to tylko wybryk ciekawskiego nastolatka, który żeby sobie pogadać z uczonymi, oddala się od rodziców. Dla Niego samego było to zrealizowanie silnego pragnienia i poznanie, co jest Jego celem i Jego drogą.

Podobnie ma się sprawa z Kostką. Często postrzegany jako młodzieniaszek ze złożonymi rękoma, opisywany językiem wzniosłej religijności jako wzór pokory, czystości i modlitwy. Jednak te ogólne hasła, które same w sobie są prawdziwe, gdzieś ulatują. Tymczasem staje przed nami człowiek niebanalny, który podobnie do Jezusa ma cel. Okazuje się, że chce w swoim życiu zrobić coś innego niż wszyscy jego kumple, poza zdobyciem dobrego wykształcenia i zrobienia kariery. Zdobywa się na odwagę i słucha swojego serca i słyszy jedno – zostać jezuitą. Jest świadom, że tego nikt w rodzinie nie zaakceptuje. A brak zgody równa się brakowi możliwości realizacji tego planu.

Widzimy więc dwie młode osoby, które trochę celowo odzieram ze świętoszkowatości, byśmy zobaczyli, że chrześcijanin to ktoś, kto idzie za żywym człowiekiem, a nie za pobożnym życzeniem.

Posłuchaj dziś, co jest twoim pragnieniem i marzeniem, do czego chcesz iść, co odkrywasz jako swój cel. A może nie masz żadnych pragnień, żyjesz z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie? I wszystko leci ci przez palce, a może twoje życie to ciągła pogoń za tym, by ktoś cię pogłaskał, za najnowszym ciuchem, sprzętem. A jak tego nie masz, jak ona, on na ciebie nie popatrzy, to świat się wali? Nie wiem. Wiem jedno, że dziś jest dobry dzień, by zacząć pragnąć. By w swoim sercu wzbudzić duże pragnienia przygody, by choć raz zobaczyć, że pragnienia są do realizacji, że one są dla ludzi, że tylko trzeba chcieć. NIE BÓJ SIĘ PRAGNĄĆ. Nie bój się powiedzieć sobie i Bogu – chcę być człowiekiem przygody i pragnień, człowiekiem marzeń. Człowiekiem, który nie boi się zrobić czegoś wbrew wszystkim. I nie po to, by głupio zaznaczyć swoją obecność, ale by zawalczyć o swoje pragnienie i marzenie.

Chcę ci dziś tylko przypomnieć, że nie musisz niczego w sobie produkować, wymyślać, poszukiwać na zewnątrz. Jedyne, co trzeba zrobić na początek, to otworzyć oczy. Dopóki są one zamknięte, widzisz tylko szarość, albo lepiej, jak mawiał klasyk: „ciemność widzę”. Kiedy je otworzysz, zobaczysz możliwości. Nie gotowce, ale możliwości.

Wszystko, co potrzebne do wyruszenia jest w Tobie. Kłamstwem jest myśl, którą często kupujemy, że musimy sobie czegoś dołożyć, by być gotowym do swojej „ucieczki”. Mamy wszystko, jedyne, co musimy zrobić, to uwierzyć w naszą kompletność i gotowość, a później zdobyć się na odwagę, by z gotowego pakietu, którym nas obdarzył Ojciec – skorzystać.

Ucieknij od tego, co cię wiąże, co sprawia, że zamiast iść za swoim sercem tkwisz w „powinnościach”.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/18/uciekin/

**********

Św. Stanisława Kostki

0,17 / 10,28
Dzisiejszy fragment mówi o szukaniu Boga. Nastoletni Jezus zadaje pytania w świątyni – domu Ojca – i szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 2, 41-52
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.

Młody Jezus szuka, zadaje pytania, słucha. Umie iść swoja drogą oraz umie też wrócić do codzienności Nazaretu i posłuszeństwa swoim rodzicom na ziemi. Jezus doskonale potrafi połączyć sprawy Boże z ludzkimi i nie przechyla Go na żadną ze stron. We wszystkim potrafi zachować umiar i iść wyznaczoną dla niego ścieżką.

To nie jest bunt nastolatka, ale głębokie poszukiwanie tego, co najważniejsze – Boga, relacji z Nim, odpowiedzi na najważniejsze pytanie: kim jest dla mnie Bóg, kim ja jestem dla Boga? Odpowiedzi szuka w świątyni, u ludzi mających wiedzę i doświadczenie. Ale nie jest to bezkrytyczne słuchanie. Jezus zadaje pytania – istotne, przenikliwe, budzące zdziwienie rozmówców. Gdzie ty szukasz Boga, czy masz odwagę stawiać trudne pytania, nawet jeśli tego nie rozumieją twoi bliscy?

Maryja i Józef szukają Jezusa z wielkim niepokojem, z bólem serca. Czy ty cierpisz, kiedy, czasem ze swojej winy, tracisz kontakt z Jezusem, czy szukasz Go tak intensywnie?

Młody Jezus szuka Boga Ojca, Maryja szuka Jezusa. Maryja nie rozumie wszystkiego, co się dzieje, ale rozważa to w swoim sercu. Do niektórych odpowiedzi dochodzi się tylko przez głęboką medytację i kontemplację.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********
**********

Orygenes (ok. 185-253), kapłan i teolog
Homilie do Ewangelii św. Łukasza, nr 18

“Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni”

W wieku dwunastu lat Jezus pozostał w Jerozolimie. Nie wiedząc o tym, Jego rodzice szukali Go z niepokojem i nie mogli znaleźć. Szukali wśród “krewnych”, szukali wśród “pątników”, szukali wśród “znajomych”, ale, pośród tych wszystkich ludzi, nie znajdowali Go. Mój Jezus nie chce, aby Go znaleźć w tłumie.

Dowiedzcie się zatem, gdzie Go znaleźli…, abyście i wy mogli Go znaleźć: “odnaleźli Go w świątyni”. Nie byle gdzie, ale “w świątyni” i nie tylko w świątyni, ale “między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania”. Także wy szukajcie Jezusa w świątyni bożej, szukajcie Go w Kościele, szukajcie u nauczycieli, którzy są w tej świątyni i z niej nie wychodzą. Jeśli szukacie w taki sposób, to znajdziecie.

Znaleźli go “między nauczycielami, kiedy przysłuchiwał się im i zadawał pytania”. Jeszcze teraz Jezus jest tutaj, zadaje nam pytania i przysłuchuje się nam. “Wszyscy… byli zdumieni” – mówi Łukasz. Co podziwiali? Nie Jego pytania, choć były godne podziwu, ale odpowiedzi… “Mojżesz mówił, a Bóg odpowiadał mu wśród grzmotów” (Wj 19,19). To w taki sposób Pan pouczał Mojżesza, czego tamten nie wiedział. Jezus to zadaje pytania, to odpowiada…, a jakie by nie były godne podziwu Jego pytania, to Jego odpowiedzi są jeszcze bardziej zadziwiające.

Abyśmy i my mogli go usłyszeć, aby mógł zadać nam pytania, na które sam odpowie, błagajmy go, szukajmy intensywnie i boleśnie, a znajdziemy Tego, którego szukamy. Nie bez powodu jest powiedziane w Piśmie: “Ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Nie trzeba bowiem, aby szukający Jezusa robił to niedbale i ospale, w sposób nieregularny, jak to czynią niektórzy… i dlatego nie znajdują Go. My powiedzmy: “Szukamy Cię z trudem”.

************

Wolność ostatecznie oznacza zdolność bycia sobą (18 września 2015)

wolnosc-komentarz-liturgiczny

Dzisiejsze czytania z Pisma Świętego budzą u niektórych kontrowersje. Pan Jezus okazał się „niegrzeczny” w stosunku do swoich rodziców. Po pierwsze nic im nie powiedział, że zostaje w Jerozolimie, a jeszcze do tego miał do nich pretensję, że Go szukali! Można tak odczytać ten tekst i podobnie spojrzeć na postać św. Stanisława Kostki, którego wspomnienie obchodzimy. Spotykam czasem takie „gorszenie” się tekstem z Pisma Świętego. Skąd się ono bierze?

Przede wszystkim stąd, że patrzymy na te teksty przez pryzmat swoich przekonań o tym, co dobre i co złe lub niestosowne. Niestety, zapominamy, że nasze opinie są ograniczone i wynikają z określonego sposobu patrzenia, ograniczonego do doczesności i naszej aktualnej kultury. To, co dobre lub złe, widzimy w horyzontalnej perspektywie. Bóg jednak stawia przed nami całkowicie inną perspektywę: wieczność i dziedzictwo w królestwie Boga (!), czego w istocie nie rozumiemy, chociaż o tym mówimy i w to wierzymy. Właśnie ze względu na tę perspektywę nie chodzi jedynie o „porządność” życia na świecie, ale o miłość i wierność Bogu. Przypomina się najważniejsze zalecenie Starego Testamentu: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwt 6,4). Pan Jezus uzupełnia je przykazaniem miłości bliźniego jak siebie samego, aby to przykazanie nie było gołosłowne. Ale przecież miłość drugiego człowieka to pragnienie prawdziwego dobra dla niego, a tym jest ostatecznie życie w królestwie Bożym.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Mdr 4, 7-15 lub 1 J 2, 12-17; Łk 2, 41-52

Sam Pan Jezus mówi: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37). Miłość Boga i miłość Jezusa jest ponad wszystko, jest czymś ostatecznym. W niej bowiem zawiera się życie. Ona rozstrzyga o naszym byciu lub nie na wieki.

W naszej codzienności możemy łatwo zagubić to ogólne ukierunkowanie. Wydaje się, że scena z dzisiejszej Ewangelii oraz postać św. Stanisława przypominają nam o tej zasadniczej prawdzie. Jest ona jednocześnie fundamentem naszej wolności i tożsamości. Bo wolność ostatecznie oznacza zdolność bycia sobą takim, jakim jestem, czyli takim, jakiego mnie stworzył i powołał Bóg. Jeżeli mi coś uniemożliwia realizację własnej drogi zgodnej z Bożym zamysłem, jest to niewola nawet wówczas, gdy jest nią miłość ojca i matki, jedna z najwspanialszych i najważniejszych wartości ziemskich potwierdzonych Bożym przykazaniem.

Oczywiście zwykle miłość Boga idzie w parze z posłuszeństwem rodzicom. Ale nie zawsze. Wybór św. Stanisława był determinacją i moralnym dylematem. On nie miał pewności, że dobrze postępuje. Miał takie przeświadczenie, które zawierzył Bogu. Dopiero po owocach można było rozpoznać prawdziwą wartość czynu. Aby podjąć coś, co nie zgadza się ze zwykłymi przekonaniami, trzeba mieć bardzo mocne przeświadczenie wynikające z autentycznego kontaktu z Bogiem przez modlitwę.

Na zakończenie mowy o mądrości krzyża z 1. Listu do Koryntian św. Paweł pisze:

 

Otóż myśmy nie otrzymali ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, dla poznania darów Bożych. A głosimy to nie uczonymi słowami ludzkiej mądrości, lecz pouczeni przez Ducha, przedkładając duchowe sprawy tym, którzy są z Ducha. Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić. Człowiek zaś duchowy rozsądza wszystko, lecz sam przez nikogo nie jest sądzony (1 Kor 2,12–15).

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/09/17/wolnosc-ostatecznie-oznacza-zdolnosc-bycia-soba-18-wrzesnia-2015/

***********

 

*********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

18 WRZEŚNIA

************

Święty Stanisław Kostka, zakonnik
patron Polski

Święty Stanisław Kostka Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.
Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.
Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.
W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

Święty Stanisław Kostka otrzymuje Dzieciątko Jezus z rąk Maryi Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.
Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r.

Święty Stanisław Kostka otrzymuje Komunię św. z rąk anioła Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.
Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.
Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.

Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.
Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.

Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651).

Święty Stanisław Kostka

W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3

**********

Św. Stanisław Kostka patron młodych na dzisiejsze czasy

Ks. Jan Augustynowicz

18 września przypada święto patrona polskiej młodzieży – św. Stanisława Kostki. Urodził się w 1550 r. w Rostkowie k. Przasnysza (diecezja płocka).
Znany badacz dziejów św. Stanisława Kostki – ks. kan. Janusz Cegłowski zastanawiał się przy jego grobie w Rzymie: „Czy dzisiaj, po kilku wiekach od śmierci, może on być światłem, wskazówką, ostoją w poszukiwaniach, wątpliwościach, zagubieniach czy decyzjach współczesnej młodzieży… Przez tyle lat wydawało mi się, że Stanisław Kostka to przeszłość, to historia Kościoła. Myślałem sobie: Co ma dzisiaj do zaproponowania ten odległy patron młodych, chłopak z XVI stulecia – młodzieży początku XXI wieku, młodzieży nasyconej kulturą absurdu, konsumpcji, seksu i zmysłów; kulturą utraty sensu i wyśmiewanej wiary; kulturą brutalności, przemocy i braku szacunku wobec drugiego człowieka; kulturą niewiary w miłość, w Ojczyznę, w tradycję; kulturą rozpadających się rodzin i przyjaźni; kulturą samotności i rozpaczy, która wyciąga rękę po narkotyk, alkohol lub samobójstwo, i kulturą przerażającej pustki”.

W swojej książce zatytułowanej Święty Stanisław Kostka ks. Janusz Cegłowski tak pięknie pisze o naszym Patronie: „Nie dał się zwieść mirażowi kariery, bogatego i wygodnego życia, przyszłości zabezpieczonej majątkiem rodziców. Miał odwagę przeciwstawić się panującym modom na życie. Nie chciał tylko wypełniać żołądka, imponować strojami, uczynić z życia jednej wielkiej rozrywki. Niesamowicie szybko zrozumiał te wszystkie złudzenia, za którymi często biegniemy, przeskoczył je, odkrył głębię, którą każdy z nas posiada, a która często przez całe życie jest w stanie uśpienia. Miał swoją klasę, styl. Był silną osobowością. Umiał przeciwstawić się naciskom grupy, być sobą, być wolnym. Jest to szalenie trudne, zwłaszcza w młodzieńczym wieku. Żył z pasją. To siła zakochania. To nie był młodzieniaszek, który nie wie, po co żyje, jest znudzony i apatyczny, żądający od innych, a nie dający nic z siebie. Swą porywającą miłość młodzieńczą skierował do Boga. Nie miał czasu na eksperymenty w poszukiwaniu szczęścia. On wiedział, że ten świat nie zaspokoi jego tęsknot, że prędzej czy później poczułby się oszukany lub zawiedziony. Uwierzył w miłość Boga do niego i całym sobą Bogu odpowiedział. Miał pewnie świadomość, że charakter – to nie tylko sprawa dziedziczenia cech po przodkach, nie tylko wpływ środowiska, ale to również praca nad jego kształtowaniem. Stawać się dojrzałym człowiekiem – to podjąć trud rozwoju. Nie był mięczakiem, który mówi: taki już jestem, a zło usprawiedliwia słabością, obwinia innych, oskarża warunki, historię… Był czujnym ogrodnikiem wyrywającym chwasty słabości i grzechu, aby wyrosły piękne kwiaty i owoce. Młodość dla niego to była świadomość możliwości cudownego wzrostu, to rozpoznanie rzeźby, która ma się wyłonić ze wspaniałej bryły marmuru, to decyzja na to, komu zaufam i kto będzie moim Mistrzem. A jeśli zajdzie potrzeba, to post i modlitwa…” (s. 6-7).

Postacią młodego Świętego z Rostkowa zafascynowany jest też Ojciec Święty. 13 listopada 1988 r. Papież Jan Paweł II rozpoczął drugie dziesięciolecie swojego Pontyfikatu modlitwą na rzymskim Kwirynale, klęcząc przy sarkofagu polskiego świętego – Stanisława Kostki. Do zebranych gości Namiestnik Chrystusa wypowiedział wiele osobistych myśli i przeżyć. Powiedział wtedy m.in.: „«Żyjąc krótko, przeżył czasów wiele». Wszyscy znamy te słowa, które stanowią syntezę życia naszego Świętego, postaci doprawdy niezwykłej: w tak niedługim czasie zdołał osiągnąć ogromną dojrzałość powołania chrześcijańskiego i zakonnego. Ten święty patron młodzieży polskiej towarzyszył mi od dawna, w czasach młodości i potem, stale. Towarzyszył mi w Rzymie, gdy byłem studentem w położonym niedaleko stąd Kolegium Belgijskim. Prawie każdego dnia przychodziłem szukać u niego duchowego światła i pomocy (…). Jego krótka droga życiowa z Rostkowa na Mazowszu przez Wiedeń do Rzymu była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość. Kiedy znajdujemy się wobec tej niezwykłej postaci, myśli nasze podążają natychmiast do młodych całego świata (…). Tak, św. Stanisław miał trudną młodość, mimo że był z bardzo bogatego rodu, arystokratycznego, prawie królewskiego, miał trudną młodość. Młodzi dzisiaj mają w Polsce trudną młodość, czasem wydaje mi się, że nie potrafią sprostać wyzwaniom, czasem szukają wyjścia poza Ojczyzną. Dla wszystkich: i tych, co odchodzą z Ojczyzny, i tych, co zostają, niech św. Stanisław Kostka będzie patronem – patronem trudnych dróg życia polskiego, życia chrześcijańskiego. Szukajmy u niego stale wspomożenia dla całej młodzieży polskiej, dla całej młodej Polski”.

Te słowa Jana Pawła II pozostają aktualne do dziś. Zatem – św. Stanisław Kostka jest idealnym patronem dla młodych na dzisiejsze trudne czasy. To nie jest papierowy bohater.

Niedziela Ogólnopolska 37/2003E-mail: redakcja@niedziela.pl
Adres: ul. 3 Maja 12, 42-200 Częstochowa
Tel.: +48 (34) 365 19 17**************

ŻYWOTY

Ś W I Ę T Y C H

PATRONÓW POLSKICH

X. PIOTR PĘKALSKI

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

Na dzień 13 listopada

albo też na następną po tym dniu niedzielę

ŻYWOT

ŚWIĘTEGO STANISŁAWA KOSTKI

WYZNAWCY

napisany według żywota przez X. Franciszka Sakkini, kapłana T. J.

w Kolonii w r. 1616 wydanego.

~~~~~~~~~~~

 

Lubo każdy wybraniec Boży ma osobiste swe cnoty i zasługi do osiągnienia wiecznej w niebiesiech nagrody, zdaje się jednak, że serce Stanisława jeszcze u kolebki życia jego, już było ogrzane szczególnym darem wrzą­cej ku Bogu i bliźniemu miłości, którą nad innych świętych celował. Urodził się on w roku 1550 przy schyłku paź­dziernika, ze starożytnej familii w Kostkowie, swego oj­ca dziedzicznym miasteczku, położonym w województwie mazowieckiem, z ojca Jana Kostki kasztelana zakroczym­skiego, który ze krwią panujących Jagiełłów rodem swym był połączony; z matki Małgorzaty Kryski, córki Odro­wąża, wojewody mazowieckiego (1). Rósł więc Stanisław na pociechę swych rodziców pod bacznym swej matki okiem, rokując piękne nadzieje żywego pojęcia i pokory. Albowiem jeszcze będąc pacholęciem, już on wtedy obja­wiał znamiona dojrzałych obyczajów, wyższą nad wiek pobożność i rzadką w mowie przezorność, tak iż z ust jego nie wyszło żadne słowo płoche i nierozważne. Kiedy się w Stanisławie władze umysłowe rozwijać zaczęły, uczono go pierwszych zasad wiary, wtedy już zdawało się, że dusza jego miłością Bożą wrząca, więcej była z niebiany złączona niźli z ludźmi na ziemi; bo nieskażo­na niewinność jego i łaska Boża, cechowały wszystkie czyny jego i postępki. Przezornie chronił się on nie tyl­ko wszelkiego zboczenia od moralności, ale nawet i cie­nia jego; wielce brzydził się obrazą Boga, więc skoro usłyszał jaki wyraz nieskromny, zaraz oblicze jego rozetlałym na licu wstydu rumieńcem płonęło. Zdarzyło się, że obyczajem dawnych a bogatych przodków naszych, ojciec jego dał pewnego dnia walny obiad dla współoby­wateli; jeden w gronie gości winem zagrzany, człowiek niedobrych obyczajów, wyrzekł podczas obiadu przy sto­le jakieś nieskromne słowo; niewinny Stanisław z wiel­kiego zawstydzenia od razu zemdlał i upadł na ziemię. Brał Stanisław razem z bracią swą w rodzicielskim domu początkowe nauki pod Janem Bilińskim, szlacheckie­go urodzenia i pięknych obyczajów człowiekiem, który potem wszedł w powołanie duchowne.

 

Ferdynand I cesarz, w roku 1560 założył był w Wiedniu dla szlachty nowy konwikt, by obywatele zie­miańscy nie wysyłali swoich synów na czerpanie nauk za granicą, skąd często wielu błędami skażonych wra­cało do ojczyzny. Nadzór i przywództwo tego konwiktu powierzył cesarz ojcom Towarzystwa Jezusowego. Stąd sława tego zakładu rychło nabrała rozgłosu o kształ­ceniu młodzieży w wyższych naukach, w dobrych oby­czajach i wierze świętej. Zewsząd wysyłano zacnego urodzenia młodzieńców do wiedeńskiego konwiktu, nie tyl­ko z Austrii ale też i z postronnych narodów. Wysłał zatem i Jan Kostka w r. 1563 do Wiednia dwóch sy­nów swoich, Pawła i trzynastoletniego Stanisława, pod nadzorem ich wychowawcy Jana Bilińskiego. Lecz nie­długo świetniał nauką i wychowywaniem ów konwikt, albowiem po śmierci Ferdynanda, cesarz Maksymilian II odebrał ten gmach na inną potrzebę, a tak w roku 1565 miesiącu marcu rozwiązał konwikt; rozsypana młodzież do rodzicielskich domów powrócić musiała; niektórzy tylko z zagranicy przybyli młodzieńcy znaleźli dla siebie przytułek w prywatnych domach blisko gimnazjum i kolegium ojców Jezuitów. Biliński najął u Kimberga, protestanta, radcy miejskiego, wikt i mieszkanie dla swych wychowańców. Rzewnie zapłakał młody a pobożny Sta­nisław, że w luterskim domu będzie musiał mieszkać. A widząc, że nie było innego sposobu, ile że w owym wieku skażenia, większa część mieszkańców Wiednia była herezją Lutra zarażona, musiał zatem zgodzić się z wolą swego wychowawcy. Ale prócz tego innych jeszcze doznawał ucisków świętobliwy ten młodzieniec od Pawła własnego brata swojego. Świadom on był słów św. Pawła apostoła, że: “Wszyscy, którzy chcą pobożnie żyć w Chrystusie Jezusie, prześladowanie będą cierpieć“, zaczem wszelką od niego przykrość cierpliwie znosił. A chociaż Paweł, brat jego, jednych i tych samych rodzi­ców był synem, pod jednym i tym samym nauczycie­lem brał wychowanie domowe, bardzo jednak różnił się serca swego skłonnościami, które wypaczały udzielaną mu w domu rodziców moralną naukę. Wprawdzie nie dopuszczał się on występków, zacny ród jego hańbią­cych, atoli jako młodzieniec w wieku kwitnącym, ubie­gał się za powabem błyskotek światowych, lubił stroić się w bogate szaty, jeść wykwintne potrawy, nasycać się łakociami, prowadzić życie swobodne, wchodzić w towa­rzystwo płochej i lekkomyślnej młodzieży, a służba Bo­ża niewiele go obchodziła. Stanisław zaś, acz młodszy, idąc za natchnieniem ducha Bożego, nade wszystko miło­wał samotność, ujmującą pokorę i sprawiedliwość, a po przysposobieniu się na lekcję, wolne od pracy chwile skrycie poświęcał gorącej modlitwie, nią ukrzepiał swą duszę, i tylko z cnotliwymi a pobożnymi ludźmi rad roz­mawiał. Czyste jego sumienie, nieskażona cnotliwość, rzadka prostota serca, niezachwiana wytrwałość w przeciwnościach i zadziwiająca łagodność na cierpliwości oparta, każdemu go miłym czyniły, sami nawet prote­stanci cnotliwość jego wysoko cenili. A kiedy Paweł brat starszy usiłował skłonić Stanisława ku podobnemu swego życia sposobowi, nie tylko obelżywymi wyrazy, ale nawet srogim biciem, nie mógł tego dokazać, by go od świętego odciągnął żywota; samą tylko w słodkiej uprzejmości i pokorze odbierał od niego odpowiedź: “Zostaw mnie przy pobożności i prostocie serca mojego”. Im goręcej przez pokorę i pobożność usiłował podobać się Bogu, tym też chętniej szanował brata swojego i był mu posłuszny, jako starszemu, panu swojemu, a tak wszystkie rozkazy jego ochoczo wypełniał, ku rozwol­nionemu tylko życiu jego nie dał się nakłonić. Upatry­wał Stanisław tajnego ustronia do modlitwy, a w nocy, gdy sen głęboki wszystkich ogarnął, on wstawał z po­ścieli, padał nabożnie na kolana i długo z głębi serca swego wylewał przed Bogiem gorące modły swoje. A chociaż Paweł, brat jego, przeszkadzał mu w dzień do nabożeństwa, on jednak idąc do szkoły, pierwej zwie­dził kościół, a w nim oddawszy najgłębszą cześć Naj­świętszemu Sakramentowi ołtarza, potem udał się do szkoły. Po skończonej w szkole lekcji udawał się do kościoła, i tu dwóch a czasem trzech Mszy śś. naboż­nie słuchał, odmawiając psalmy Dawidowe, skąd ducho­wną poił się rozkoszą i podnosił serce swe ku Maryi w gorącej modlitwie. W niedziele i święta uroczyste by­wał i na nieszporach. O! gdyby to tenże duch prawdzi­wej pobożności zagrzał skrzepłe serca niniejszej szkol­nej młodzi, byłoby więcej zacnych obywateli, sumien­nych urzędników, wiernych poddanych, gorliwych i we­dług powołania Bożego, sług ołtarza! Ilekroć Stanisław oddawał cześć Bogu, zawsze w głęboko upokorzonej ciała swego postawie klęczał, z wzniesionymi ku niebu oczy­ma, ze skromnie złożonymi rękoma; a z tak wrzącą w sercu miłością ku Bogu, wylewał swe modły, że często od zmysłów odchodził i w zachwycenie wpadał; a ta jego prawdziwa pobożność w Wiedniu głośną była. Ale i ku Najświętszej Pannie Maryi wielce był nabożnym, stąd często widziano w ręku jego różaniec, pobożne na cześć Bogarodzicy hymny i modlitwy. Pomiędzy Świę­tymi Pańskimi szczególniej czcił św. Barbarę męczenniczkę; tę bowiem świętą Pannę wszystkie niemal północne narody za patronkę szczęśliwej śmierci mają, a w liceum wiedeńskim pobożna młodzież, do której gro­na i Stanisław należał, bractwem ją uświęca. Wszakże gorąca jego pobożność nie przeszkadzała mu do nauk i szkolnych ćwiczeń; ucząc się ochoczo, bystrym poję­ciem od Boga obdarzony, przewyższał w naukach swych współuczniów, chociaż na uczenie się niewiele czasu ło­żył; i tu iści się Pismo Boże, że: “początkiem mądrości jest bojaźń Pana“. Szczególniej zaś był Stanisław na­bożny do Najświętszego Sakramentu ołtarza, i ilekroć miał przystąpić do stołu Pańskiego, z wielkim uszano­waniem i pokorą do niego się gotując, dnia poprzednie­go kolacji nie jadał. Ten święty młodzieniec wiekiem wprawdzie był młodzianem, ale cnotą i pobożnością mężem dojrzałym. Te więc piękne jego serca przymioty i gorąca pobożność budziły w obywatelach Wiednia wy­soki dlań szacunek, że go za żywy przykład dzieciom swym przywodzili, i powszechnie świętym za życia zwali. Stanisław w dziecinnych jeszcze latach darem Ducha Świętego owioniony, w wieku młodzieńczym ukrzepiał nim wszystkie czyny swoje; wszedłszy w głęboką siebie samego rozwagę, ujrzał od razu nader kruche i zawodne szczęście świata, który zwolenników swych za próż­ność próżnością kwituje; a doczesną sławę jego poró­wnał z dymem, który na chwilę tylko w powietrzu kłębi się, rozprasza i niknie. Wzniecił on w sercu swym żywe pragnienie do wzniesienia się na wyższy szczebel świętobliwości życia w duchownym powołaniu, opuszczając zamożny dom ojczysty. Nie wyjawił zrazu nikomu, ani nawet przy spowiedzi swego zamiaru, on tylko sam przez sześć miesięcy bił się z myślami; ale skoro łaska Zba­wiciela silnie władnąć zaczęła sercem Stanisława, od­słonił tajnię swej myśli swemu spowiednikowi, a ten zbawienną nauką zaspokoiwszy pobożnego młodziana, odesłał go do x. Wawrzyńca Magio prowincjała ojców Jezuitów. Zacny ten ojciec utrudnił Stanisławowi wnijście w Wiedniu do zakonu Towarzystwa Jezusowego, po­wiedziawszy mu, że koniecznie potrzebne jest zezwole­nie rodziców. Przywiedziona przez ojca prowincjała trudność nie zraziła pobożnego młodzieńca, ani też nie zachwiała jego od Boga powołania, acz przeczuwał, że mu ojciec nie pozwoli, a brat Paweł będzie mu prze­szkadzał; lecz przeciwnie, Stanisław uczynił ślub, że swego dopełni zamysłu.

 

Srogie i częste, a tym boleśniejsze, że od rodzone­go brata doznawane w domu Kimberga w Wiedniu prze­śladowanie, z dopuszczenia Bożego było powodem cięż­kiej i niebezpiecznej Stanisława choroby. Jak bowiem z jednej strony Zbawiciel czyści wierne swe sługi rozmaitymi w życiu doczesnym uciskami, tak z drugiej stro­ny nie zostawia ich bez pociechy. Kiedy nieprzyjaciel zbawienia naszego nie mógł swą przewrotnością przecią­gnąć Stanisława ku swej stronie, zamierzył trwogą zmie­szać umysł jego pobożny; w początku niemocy ukazał się w stancji na łóżku leżącemu Stanisławowi szatan w postaci psa okropnego, z roziskrzonymi oczyma i otwar­tą paszczą, i po trzykroć na niego napadał, ale św. mło­dzian trzechkrotną, z wielką ufnością i wiarą czyniąc modlitwę i znak krzyża świętego, odparł szatana, a tak nagle znikło pokuszenie. Wszakże, gdy się coraz silniej niemoc wzmagała, pobożny ten młodzieniec bardzo dręczył się tym, że pewnie życia dokona bez przyjęcia Naj­świętszego Sakramentu na drogę wieczności; a widząc, że brat jego wcale nie dbał o sprawę jego zbawienia, prócz tego, że mieszka w domu protestanta, nie miał zatem nadziei, by gospodarz mieszkania sprowadził mu katolickiego kapłana. Pozbawiony Stanisław ludzkiej po­mocy, udaje się do niebian z gorącą modlitwą. Działo się to w miesiącu grudniu. Przed kilku dniami wprzód nim został chorobą złożony, czytał żywot św. Barbary, właśnie w dzień jej uroczystości, chował więc w świe­żej pamięci wyrazy, że ktokolwiek wezwie przyczyny tej św. męczenniczki, ona nie dopuści umrzeć mu bez przyjęcia najświętszej tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej. Gdy lekarze zupełnie zwątpili o życiu Stanisława i gdy już stanął blisko kresu doczesności, z mocną ufnością wzywa ratunku świętej męczenniczki Barbary; ta nocy następnej zjawia się widocznie w niepojętej jasności z dwoma niebiany, którzy zbliżywszy się ku łóżku Sta­nisława, podali mu Najświętszy Sakrament; przyjął go św. młodzian z głębokim uszanowaniem i niewysłowioną radością (2). Już on od tej chwili nie wahał się wnijść na drogę wieczności. Wtem Najświętsza Bogarodzica przybywa z dziecięciem Jezus na ręku, cieszy pod Jej opieką będącego Stanisława, i dla większej jego pocie­chy, przy nim na łóżku posadza owe dziecię Jezus. Nie tylko że ten objaw nieskończenie pocieszył go, ale też obecny Zbawiciel od razu zdrowie mu przywrócił; a Najświętsza Panna upomniała go, by niezwłocznie wszedł do Towarzystwa Jezusowego. Jakoż pierwszy ślub Panu Bogu uczyniony, i nakaz Bogarodzicy, jako też odzyskane zdrowie; wszystko to obudziło żywszy zapał w sercu świętego młodzieńca, i skłaniało go ku spełnieniu pobożnego zamiaru. Powtórnie zatem poszedł z nieza­chwianym żądaniem do ojca prowincjała, a gdy ten przełożył mu ten sam warunek, zezwolenia jego rodzi­ców; Stanisław niczego nie zaniedbując, prosił w tym wypadku o radę x. Franciszka Antoniusza, jezuitę, któ­ry co dopiero przybył z Włoch do Wiednia, jako na­dworny kaznodzieja, ale i ten takąż mu na wszystkie przy­wiedzione jego powody dał odpowiedź. Stroskany mło­dzieniec wiedział, że Paweł brat jego po ukończonych naukach niedługo w Wiedniu zabawi, i do Polski go z sobą niezawodnie w podróż weźmie, a rodzice nie po­zwolą mu wnijść do zakonu ojców Jezuitów, a tak zu­pełnie zwichnione zostanie jego powołanie, oraz i ślub uczyniony: umyślił przenieść się do innych prowincyj ojców Jezuitów, i póty chodzić, prosić i kołatać, aż mu otworzą. Wszakże pierwej objawił x. Franciszkowi Antoniuszowi wszystkie swe powody, prosił go powtórnie o radę, do której ojców Jezuitów ma udać się prowincji. Mąż ten pobożny i uczony, co niedawno założył był klasztor jezuicki w Sardynii, i w wielkim był po­ważaniu u Marii, małżonki Maksymiliana cesarza Austrii, dostrzegł, że Stanisław, wprawdzie młody wiekiem, ale dojrzały rozsądkiem, posiada dar Boży, prosił więc Boga o objawienie swej woli w sprawie pobożnego mło­dzieńca, poczym upewnił Stanisława, że jeśli się uda do miasta Augsburga w wyższych Niemczech położone­go, do ojca Piotra Kanizjusza prowincjała, albo też do Rzymu do jeneralnego przełożonego x. Franciszka Borgiasza, tam pewnie będzie do zakonu przyjęty. Po­wiedział mu przy tym, że przełożeni w odległych od jego ojczyzny prowincjach nie będą mieli na uwadze żadnej obawy w przyjęciu go do zakonu. Tą nadzieją ukrzepiony Stanisław, zamyślił tajnie ujść z Wiednia; dał mu do tego powód starszy brat jego, według swego popędu biciem trapiąc niewinnego Stanisława. To nieludzkie obchodzenie się z nim, przedtem dla ćwiczenia się w cier­pliwości rad znosił, ale wtedy już z użaleniem się uprzejmie odpowiedział mu: “do tego mię stopnia przy­wodzisz, że się od ciebie do ucieczki udać będę musiał, a ty za to odpowiesz rodzicom moim”. I gdy Paweł sza­łem gniewu uniesiony oznajmił mu: “idź gdzie chcesz, nawet na rozstajne drogi“, Stanisław zatem skrycie ku­pił sobie z pospolitego płótna odzież i inne drobniejsze do podróży potrzeby; większą połowę następnej nocy strawił na modlitwie. Nazajutrz rano, nim Paweł wstał z łóżka, zapytał go Stanisław: czy będziesz dla mnie łagodniejszym? na to rozgniewany brat odpowiedział mu: odejdź sprzed mych oczu. Święty młodzieniec nie tra­cąc ani chwili czasu, od razu złożył z siebie zwykłą su­knię, której według stanu swego używał, wdziawszy na siebie ową płócienną odzież, poszedł do kościoła ojców Jezuitów, wysłuchał Mszy św., przyjął Najświętszą Komunię, potem odwiedził ojca Franciszka Antoniusza, ten dał mu dwa zalecające listy, jeden do ojca Kanizjusza pro­wincjała w Augsburgu mieszkającego, drugi do x. Fran­ciszka Borgiasza, jenerała jezuickiego zakonu. Puścił się w drogę z laską w ręku, szatą pielgrzyma odziany, z pełną ufnością w Bogu, uczynił ślub, że do domu nie wróci, lecz o wyżebranym chlebie póty chodzić i koła­tać będzie, póki zamierzonego celu swego powołania w zakonie oo. Jezuitów nie osiągnie. Tak idąc pobożny młodzieniec za natchnieniem Bożym, skracał sobie drogę odmawianiem modlitw i psalmów Dawidowych. Kiedy około południa a nawet już po obiedzie nie widziano Stanisława w mieszkaniu, brat Paweł jego nieobecnością bardzo strwożony, żałować zaczął, że się zbyt surowo obchodził ze Stanisławem, a chcąc zapobiec nieszczę­ściu, czym prędzej idzie z Bilińskim wychowawcą i z właścicielem domu do kolegium oo. Jezuitów, skrzętnie dowiaduje się o Stanisława, ale nic pewnego o nim nie powiedziano. Wszakże pewien młodzieniec, rodem Wę­gier, ukazał mu list, w którym Stanisław wyjście swoje z Wiednia wyraził. Nie tracąc czasu Paweł, najmuje na poczcie wózek, czym prędzej puszcza się z Bilińskim i z gospodarzem mieszkania tą samą drogą za uchodzą­cym Stanisławem, i kiedy przy schyłku dnia już go pra­wie dojechali, konie z dopuszczenia Bożego nagle zdrę­twiałe stanęły na miejscu jak wryte, nie mogąc dalej kroczyć; tym wypadkiem pocztylion bardzo zdumiony, rzekł, że jeszcze nigdy podobnego nie miał zdarzenia. Tak więc brat Paweł i gospodarz domu bardzo strwo­żeni, powróciwszy do Wiednia, opowiedzieli ojcu prowincjałowi wszystko, co ich w pogoni Stanisława spot­kało. Prowincjał kolegium wiedeńskiego o wszystkim co się stało, listownie zawiadomił x. Franciszka Borgiasza. List do jenerała pisany następującymi był zakoń­czony wyrazami: “Co się jeszcze w przyszłości okaże, to samemu Bogu wiadomo, wszakże nie wyszedł on z Wiednia bez wyraźnego rozporządzenia Bożego, a tak jest stały w swym powołaniu, że nic dziecinnego, ale wszystko z natchnienia Bożego wyjawiał. Wiedeń dnia 1 września 1567 r.”. Pisarz jego żywota dodaje, że gdy brat Paweł i gospodarz domu już byli blisko idącego Stanisława, on poznał ich, ale oni go nie poznali; a krocząc drogą Stanisław, ujrzał zbór luterski, z powierz­chownej budowy zdawało mu się, że to jest kościół ka­tolicki, wszedł do niego, prosił o Komunię św., lecz skoro się przekonał, że się bardzo omylił w żądaniu za­siłku Bożego, ciężko zabolał nad swą pomyłką, rzewnie przeto płaczącemu, jak dawniej w Wiedniu chorujące­mu, tak też i w drodze aniołowie chleb anielski podali.

 

Po długiej podróży znojem zalany Stanisław przy­był do Augsburga, tu nie zastawszy x. Kanizjusza prowincjała, bo wtedy w Dylindze mieszkał, udał się do niego pobożny młodzieniec; bardzo polubił go prowinc­jał i uczynił mu dobrą nadzieję. Ale czyli dla doświad­czenia stałości jego powołania, czyli też że się tak oba­wiał przemożnej Kostków familii jak się w Wiedniu oba­wiano, zwłaszcza że Stanisław wydalił się z tego mia­sta za radą oo. Jezuitów, nie przyjął go do nowicjatu w Dylindze, ale tymczasem kazał mu posługiwać w kolegium. Uczyniona przez Kanizjusza nadzieja, że będzie do zakonu Towarzystwa Jezusowego przyjęty, rozbudziła wielką radość w smętnej Stanisława duszy; zajął się ochoczo obsługą w tym kolegium, w mniemaniu, że już odtąd nie ludziom, ale Bogu czyni posługę. I to jest je­dno ze znamion prawdziwego do zakonu, lub stanu du­chownego powołania, kiedy przychodzień do zgromadze­nia rad pełni swych przełożonych rozkazy. Stanisław, acz zacnego urodzenia, z wielkiej radości pełniąc swe obo­wiązki, zwrócił na siebie oczy wszystkich ojców w tym kolegium mieszkających, i miłym stał się dla wszystkich. Kiedy się Stanisław tak pięknie sprawiał z posłu­gi, prowincjał Kanizjusz listownie zasięgnął rady x. Franciszka Borgiasza jenerała, co ma czynić z ukorzo­nym Stanisławem; po odebraniu przychylnej odpowiedzi, wysyłając do Rzymu dwóch młodych Jezuitów, przyłą­czył do nich i Kostkę, dobrze go zaleciwszy, uczynił je­nerałowi piękne o nim nadzieje. Puścił się pieszo w dro­gę ze swymi towarzyszami jesienną porą z Dylingi do Rzymu, nie użalając się ani na daleką podróż, ani na słabe siły wieku swojego. Skoro szczęśliwie przybył do pożądanego miejsca, zaraz miano około niego staranie, i dozwolono długą podróżą strudzonemu Stanisławowi przez dni kilka odpocząć, poczym dnia 28 października 1567 r. w uroczystość śś. apostołów Szymona i Judy obleczony w suknię zakonną i w poczet nowicjuszów za­pisany, z wrzącym w sercu zapałem zajął się w rzymskim kolegium kuchenną obsługą.

 

Posiadali w owym czasie ojcowie Jezuici w Rzymie dwa domy, przeznaczone dla rocznej próby nowicjuszów; pierwszy pod imieniem Najświętszej Panny Maryi de Strada, którym rządził x. Alfons Ruizjusz, drugi zaś św. An­drzeja był pod kierunkiem x. Juliusza Facjusza. Obaj ci pięknie w naukach wyćwiczeni i gruntowną cnotą ja­śniejący mężowie zostali potem na wyższe w zakonie wy­niesieni urzędy. Świeżo zapisanego Stanisława w księgę Towarzystwa Jezusowego oddano na duchowne ćwiczenie Klaudiuszowi Aquaviva, młodemu wprawdzie ale bardzo zdatnemu zakonnikowi. Kiedy ten przywódca zakonnej młodzieży miał pierwszą ze Stanisławem duchowną rozprawę, i kiedy pobożny młodzieniec z rozczuleniem od­powiadał mu na wszystkie jego zapytania, wyznał to Klaudiusz, że raczej sam powinien by brać od Stanisła­wa duchowne ćwiczenia. Na zakonnym tym ustroniu uczy­nił Stanisław przed ojcem Ruizjuszem mistrzem nowi­cjuszów spowiedź z całego życia swojego; tenże ojciec Ruizjusz zeznał po zgonie Stanisława, że niewinny Stanisław w całym biegu życia swego żadnym grzechem śmiertelnym duszy swej nie skaził.

 

Tymczasem doszła smutna wiadomość Jana Kostkę ojca, że syn jego Stanisław uszedł z Wiednia i wszedł w Rzymie do zakonu oo. Jezuitów; chociaż przewidywał, że syn jego nie zmieni swego powołania, to jednak oby­czajem śmiertelnego człowieka, zbytecznym wiedziony przywiązaniem ku dzieciom swoim, napisał do niego list pełen żalu, grozy i rozjątrzenia, w tych wyrazach: “Pło­chym i dziecinnym umysłem twoim zhańbiłeś starożyt­ny ród Kostków w Polsce; nierozważnym i lekkomyśl­nym czynem twoim opuściłeś i zdradziłeś ojca twego, co z wielką serca boleścią słyszeć musiał, jako rodzony syn jego w postaci biednego żebraka i tułacza błądził po Niem­czech i Włoszech. A jeśli w dziecięcym szale tym dłu­żej trwać zamyślasz, wiedz o tym że już nigdy Polski lubej ojczyzny nie będziesz oglądał, i nigdzie nie będziesz bezpiecznym, iżbym cię nie miał odebrać, a wtedy za­miast złotego łańcucha rodowi twemu właściwego, któ­ryś nosił i mógł nosić, jeśli nie zmienisz twego umysłu i powołania, żelaznym łańcuchem będziesz obciążony, i do ciemnego więzienia wtrącony, z którego nigdy świa­tła nie będziesz oglądał”. Rządca tego kolegium i mistrz nowicjuszów widząc w świętym młodzieńcu niezachwia­ne powołanie, tudzież niewinne i pobożne życie jego, da­li mu ów list do odczytania; ze ściśnionym sercem od­czytał go Stanisław i rzewnie zapłakał, a zapytany czego płacze? odpowiedział: płaczę i boleję ciężko nad ślepo­tą moich rodziców, którzy daru Bożego nie pojmują. Rządca domu pod imieniem Najświętszej Panny Maryi de Strada, w którym Stanisław odbywał roczną próbę życia zakon­nego, zachęcił go do odpisania ojcu swemu w następującej treści: “Ojcze najukochańszy! kiedy Zbawiciel przez przy­jęcie człowieczeństwa połączył się z ludzkim rodzajem, to Jego połączenie się nie obudziło żadnej żałości w przedwiecznym Ojcu Jego, ale Mu radość wielką sprawiło. Do zakresu podobnej radości należy pewnie i ten, kto bez starania i nakładu ma syna swego na dworze niebieskie­go Księcia. Jakichże nie podejmują zabiegów i starań ro­dzice, którzy synów swoich umieścić starają się na dwo­rze książąt, równie jak oni śmiertelnych? a to jest wielkim dla nich według świata szczęściem. Jeżeli bowiem Zbawiciel z wielkiej ku nam miłości poniósł bolesną mę­kę i okrutną śmierć na krzyżu, nie ma zatem pożądańszego dla mnie w tym życiu szczęścia nad to, gdy dla Niego cierpieć będę; więc groźba piórem mojego ojca w liście wyrażona, jest moim życzeniem. Prócz tego winienem kochanego ojca mojego zawiadomić, żem już od dawna uczynił Zbawicielowi śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, a te dary i ofiary On przyjął łaskawie, zaczem gotów jestem raczej ponieść wszelki ucisk, a na­wet i śmierć, niźli nie dotrzymać ślubu Bogu uczynione­go. Jakąż poiłbym się radością, gdyby kochany ojciec mój w dobrowolnej ofierze oddał syna swego Bogu, a w gorących modłach swych błagał Go o łaskę, która by mnie aż do końca w świętym powołaniu ukrzepiała” (3).

 

Kiedy Stanisław odbywał próbę życia zakonnego w domu profesów, odwiedził go kardynał, Franciszek Antoni Kommendoni, mąż znamienity, który dawniej w Polsce poselstwo sprawował i znal Kostków familię, a nawet i Stanisława, gdy w szkołach wiedeńskich naukę czerpał, i kazał go przywołać ku sobie. Ukorzony i święty młodzieniec chciał mu się ukazać w wytartej sukni, w której pełnił kuchenną posługę, ale z uwagi ojców Je­zuitów, więcej na godność kardynała niż na swoją poko­rę, wdział przyzwoitą suknię. Kardynał Kommendoni wy­chodząc z kolegium zalecił Stanisława jako młodzieńca pięknych obyczajów, z zacnego i zamożnego rodu w Pol­sce będącego. W tym miejscu nie możemy pokryć mil­czeniem wielkiej jego świętobliwości, ostrego żywota i gorącej pobożności, przez którą, acz nowicjusz, miłym był całemu domowi ojców Jezuitów, i w wielkim był u nich poszanowaniu. Jego cnoty sprawiły, że gdy x. Ma­riusz Frankus dostał pomieszania zmysłów, odzyskaw­szy nieco przytomności umysłu, prosił Stanisława o mo­dlitwę za sobą do Boga. Odpowiedział mu św. młodzian, idźmy do kościoła i padnijmy przed Najświętszym Sa­kramentem, a polećmy się Bogu utajonemu; od razu więc udali się do świątyni Pańskiej. Stanisław acz niedługie, ale z wrzącą w sercu miłością wylewał swe modły przed Bogiem; podczas tej modlitwy Mariusz uczuł zupełnie wypogodzony i zdrowy umysł, uśmierzyło się myśli wzbu­rzenie; z wielką zatem radością i pociechą wyszedł z przybytku Bożego. Zeznał tę prawdę ten sam Mariusz Jezuita, zacny kapłan i kaznodzieja.

 

Niedługo mieszkał Stanisław w domu profesów; przeniesiono go do kolegium św. Andrzeja na wzgórzu Kwirynału, a jak w domu pod imieniem Najświętszej Panny Ma­ryi, takoż i tu wznosił się na coraz wyższy stopień zakonnego żywota; lubo dopiero począł osiemnasty rok wie­ku swojego, to jednak już wtedy taką jaśniał w cnocie i pobożności doskonałością, jak mąż dojrzały; bo Sta­nisław według ustaw zakonnych dobre i budujące speł­niając ćwiczenia, czyny swymi dodawał im nowego blasku i większej świetności. Zdawało się wprawdzie, że on nic więcej nie czynił od drugich nowicjuszów, po­kazał to wszakże jawnie, że więcej czyni niż drudzy, albowiem skora ochota, skrzętnie i z radością dopełniany obowiązek, czynu zasługę podwaja. Sami nawet nowicjuszów mistrzowie przywodzili Stanisława za szczególny i rzadki wzór zakonności drugim nowicjuszom. Skrom­ność malująca się na jego twarzy, iskrząca w oczach ciekawość do pojęcia wszystkich prawideł zakonnych, umiarkowany chód i ruch ciała, powściągliwość w mowie, ujmująca szczerość jego serca, wszystkim go zalecały. Tlejący na licu jego rumieniec, anielską niewinność i świę­tość malował; wszyscy więc co na niego patrzyli, brali od niego pochop i zachętę, równie do nieskażonej czy­stości jak do innych cnót. A chociaż Stanisław, bez wzglę­du na młodziutki wiek swój, często czynił dyscypliny, i postem stłumiał mogącą wzniecić się żądzę w jego ciele, nigdy jednak nie widziano go smutnym, lub ponurym, ale zawsze wesołym, miłym i umiarkowanie wdzięcznym. Przywódcy nowicjuszów pilnie czuwać musieli, by Sta­nisław idąc za popędem ducha, nie przeszedł za szranki ludzkiej słabości, a tak, by nie zwątlił sił żywotnych. Szczególnym swej łaski darem napełniał Bóg wszechmo­cny serce i umysł Stanisława, że w każdej niemal chwili i na każdym miejscu obecnością Boga zajęty, duszę swo­ją w gorącej modlitwie ku Niemu podnosił; stąd więc całe życie jego było nieustannym hymnem, cześć Bogu oddającym. Juliusz Facjusz obecny życiu Stanisława, zeznał, że nigdy nie uważał umysłu jego obcymi przed­mioty zajętego podczas modlitwy i rozmyślania. Albo­wiem święty ten młodzieniec, całą myślą swą w niezgruntowanym Bóstwa oceanie zanurzony, gdziekolwiek się obrócił, nigdy z niego wybrnąć nie zdołał, i mówił z Dawidem prorokiem: “Pragnęła cię dusza moja: jako rozmaicie tobie ciało moje” (4). Serce jego, wrzące silnym miłości Bożej zapałem, tak mocno biło, że dla zwolnie­nia tętna musiano przykładać na nie chusty zimną wo­dą zwilżone. Szczególniej zaś w gorącej modlitwie czcił Najświętszą Pannę, że Ją w każdej rozmowie matką swo­ją, a siebie Jej synem być mienił. I kiedy pewnego dnia x. Emanuel Sa, Jezuita, słynny kaznodzieja i teolog, idąc do kościoła Panny Maryi Śnieżnej, przybrał Stani­sława za towarzysza, zapytał go, czy kocha Najświętszą Pannę? Odpowiedział: “Czego mnie pytasz, Ojcze! Ona jest matką moją”; wyrzekł te wyrazy Stanisław z tak głębokiej pokory i usty pełnymi słodyczy, że gdy x. Sa powtórzył je przed x. Franciszkiem Borgiaszem, ten z wielkim podziwem powiedział, że słowa te nie zdają mu się być ludzkim głosem. Ile razy mówił Stanisław o Naj­świętszej Maryi, dla uczczenia, coraz innym nazwał Ją imieniem; a podczas odmawiania koronki, lub różańca i pozdrowienia anielskiego, z głębi serca żywe ku Niej uczucia wynurzał. Prócz tego ojcowie Jezuici bardzo czę­sto uważali twarz Stanisława rozpromienioną i rumień­cem zdobną, podczas gdy te modły na cześć Najświętszej Pan­ny odmawiał.

 

Stanisław doskonaląc się w szkole gruntownej cnoty i prawdziwej pobożności, nie zaniedbał żadnej ścisłości zakonnego żywota, dla osiągnienia wiecznej szczęśliwo­ści. W pierwszym kwiecie wieku młodzieńczego martwił i uciskał młodziutkie i niewinne ciało swoje. Cnotą i po­bożnością zahartowane serce jego, żadną nie zraziło się posługą; nic zatem nie było dlań trudnego do spełnienia. Gdy inni jakie bądź obowiązki i posługi li z posłuszeń­stwa wykonywali, on przy ostrym ciała swego martwie­niu wszystkie, acz najlichsze, z taką pełnił radością, jak gdyby przez spełnianie tych usług wielkiego szczęścia dostąpił. A lubo stary nieprzyjaciel zbawienia, niekiedy przybrawszy na siebie postać anioła światłości, nasuwa do myśli pobożnych osób przesadzoną gorliwość, chcąc je zwieść i oszukać; jednak ten podstęp nie udał mu się u Stanisława, bo święty młodzian dopełniał wszystkiego, idąc w ślad za pochodnią posłuszeństwa, jako właściwą cechą życia zakonnego i niepokonaną warownią przeciw pokusom szatana. “Kiedym się z dala przypatrywał czy­nom jego (mówi pisarz żywota) i kiedym te piękne przy­mioty jego umysłu i serca zastosował do jego wieku, widziałem jasno i bez wahania się, że duch Boży jakby za rękę drogą świętobliwości prowadził Stanisława”. Je­go do zakonu powołanie pochodziło prawdziwie z nad­przyrodzonego natchnienia; nieskończenie ucieszony ży­ciem zakonnym, nie tylko rad bardzo wypełniał najlich­sze posługi w kolegium, ale przy tym ścisły wiodąc ży­wot, mimo dziennej pobożności, w nocy bardzo krótkim snem ukrzepiał swe ciało; potem wstawał do gorącej modlitwy i rozmyślania bolesnej męki i śmierci Zbawiciela; tym rozważaniem rozczulony, srogo chłostał dyscypliną niewinne i młodziutkie ciało swoje. Juliusz Facjusz i Alfons Ruizjusz mistrzowie nowicjuszów, którym on kornym sercem wyjawiał przy spowiedzi tajemnice su­mienia swojego, z pociechą zeznali po jego zgonie, że w jego spowiedziach nie dostrzegli ani cienia usterki. X. Facjusz skreślił posłuszeństwo Stanisława, że on w tej cnocie przewyższył nie tylko swych towarzyszów, ale też mężów dojrzałych w Towarzystwie Jezusowym. Kiedy został chorobą złożony, a dla ukrzepienia sił kazano mu być w modleniu się umiarkowanym, zdawało się zrazu, że to polecenie nieco zmieszało umysł jego; lecz on zaraz okazał twarz wesołą i zupełnie spokojną, bo pojmował, że to jest nakaz przełożonego, jako wyobraziciela władzy Bożej tu na ziemi, któremu kornym sercem winien był posłuszeństwo. Było to zaiste rzadkie i niepospolite doj­rzałego w młodym Stanisławie rozsądku, rozwagi i roztropności zjawisko, co wyprzedziło i przewyższyło wiek jego. Jakoż po śmierci Stanisława pomiędzy jego książ­kami znaleziono mały rękopis, w którym on pilnie no­tował swego umysłu zdania i nadprzyrodzone dary od Boga odbierane. Umieścił w nim także duchowne swe rozmowy, które z żywotów Świętych Pańskich wyczerpnął, a w słodkiej zażyłości z bracią zakonną o nich rozmawia­jąc, powiedział im, że nie jest godzien być z nimi w ich towarzystwie, iż on żyje z nimi jak z niebiany.

 

Zaledwo dziesięć miesięcy strawił Stanisław w za­konie ojców Jezuitów w Rzymie, w tym krótkim jednak czasie, niezmordowany w swym powołaniu, wzniósł się po szczeblach pobożności do najwyższego jej szczytu, do którego drudzy przez długi lat szereg przechodzić muszą. Wtedy właśnie przybył z Dylingi do Rzymu x. Piotr Kanizjusz prowincjał, kapłan pięknie wykształ­cony w nauce teologicznej. Ojcowie Jezuici zobowiązali go, by w treści ascetycznej przemówił do nowicjuszów w kolegium św. Andrzeja. Zgromadziła się zatem cała młódź zakonna dnia pierwszego sierpnia z obu domów do tego kolegium, na słuchanie zbawiennej nauki. Ka­nizjusz, mąż oświecony i pobożny, rozwinął mowę swoją o życiu zakonnym, podnoszącym młode umysły i serca do wyższej świętobliwości, zachęcał każdego nowicjusza oddzielnie, by sobie obrał jednego z patronów świę­tych, na każdy miesiąc, na którego cześć odmawiałby każdego dnia pewne modlitwy. Dodał Kanizjusz, że każ­dy winien żyć tak nabożnie, jak gdyby tego miesiąca żywota miał dokonać. Po skończonej przemowie, Stanisław powiedział swej braci, że ta mowa szczególniej do niego się stosuje, iż on w tymże miesiącu sierpniu swe życie niezawodnie zakończy. Przełożony wyznaczył mu na miesiąc sierpień za patrona św. Wawrzyńca męczen­nika. W dniu uroczystym swego patrona, dziesiątego sier­pnia przypadającym, prosił Stanisław by mu pozwolono na cześć Wawrzyńca świętego odbyć niektóre ćwiczenia duchowne, ale że pobożny młodzieniec objawił zbyt ostre martwienie się, ograniczono go usługiwaniem w kuchni przez ten dzień, i okazywaniem głębokiej pokory i mi­łości ku nowicjuszom. Dnia 12 sierpnia dostał febry, zrazu lekkiej, kazano mu położyć się w łóżku, on prze­żegnawszy pościel z radosnym uśmiechem powiedział: “Jeśli się Bogu spodoba bym więcej z niego nie wstał, zgodzę się z Jego najświętszą wolą”. Wzmagała się potem coraz silniejsza gorączka, właśnie jakby się stał uczestnikiem owych płomieni, które św. Wawrzyniec pa­tron dla niego wyznaczony ponosił. Podczas choroby od­wiedził go Klaudiusz Aquaviva z niektórymi ojcami; Stanisław wyjawił mu tajną swą modlitwę do Najświęt­szej Maryi Królowej niebios, za wstawieniem się Wawrzyńca św. uczynioną, by w dzień uroczysty Jej wnie­bowzięcia, swe zakończył życie, i ma niepłonną nadzieję, że prośba jego będzie wysłuchaną. Tak się też stało. A chociaż zrazu paroksyzm febry był słaby, to jednak za trzecim paroksyzmem śmierć nastąpiła, której żadne nie­bezpieczeństwo nie ukazywało. Gdy w wigilię wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi rano prześcielano mu łóżko, on dzięki czyniąc Bogu i ojcom Jezuitom za tro­skliwość około siebie podjętą, rzekł, że już z niego nie wstanie, bo tej nocy odda Zbawicielowi ducha swojego. Ojcowie wierzyć temu nie chcieli, wszakże popołudniu wzmogła się gorączka, a później zimny pot nastąpił; wi­dząc to ojciec Facjusz, rzekł, że się wyrazy Stanisława sprawdzają, że śmierć niezawodnie nastąpi. Nagłe sił żywotnych wątlenie widoczniej dowodziło jego przepowiedzenia. Kiedy już dla Stanisława ostatnia dobijała życia godzina, prosił, by go na ziemię złożono; nie chciał tego zrazu pozwolić przełożony, lecz gdy chory ponowił swoje żądanie, rządca kolegium kazał, by według życzenia z materacem złożyć go na ziemi. Tak leżąc żądał, by go na drogę wieczności opatrzono śś. Sakramentami; przy­jął je nabożnie z wielką dla duszy swej pociechą, a na modły kościelne nad nim czynione on sam z uwagą od­powiadał. A kiedy przyniesiono Najświętsze Ciało Zba­wiciela, obecni ojcowie ze zdumieniem widzieli usta jego z wielkiej radości, na widok ukochanego Jezusa, bardzo pięknym rumieńcem okryte; i w tej chwili rzekł do x. rektora Stanisław: “Czas jest krótki“. X. rektor odpo­wiedział słowy apostoła: “już jest ostatek czasu” (5); on dodał: “byśmy pospieszyli“. Od tego momentu skrzętniej gotował się na śmierć, powtórzył spowiedź, potem czule przepraszał ojców i prosił ich o przebaczenie swoich jakich bądź uchybień, które mógł popełnić, acz w krótkim czasie swego u nich pobytu; a z tak szczerym wynurzeniem mówił, jakby czyny jego były niemoralne. Modląc się gorąco do Boga i świętych patronów swoich, prosił o wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, z wielkiej miłości całował postacie świętych ran Jego, a trzymając Go w ręku, rozrzewniony, dziękował Mu za łaski odebrane, za dar stworzenia i okupu; że go z dobroci swej do świętego powołał zakonu; prosił Go, by przemazać raczył wszystkie jego usterki w życiu popełnione, ducha swego w Jego ręce polecając. Podobnie obrazek Najświętszej Panny, ile wtedy zdołał, czule ucałował. Żądał potem by mu odczytano imiona świętych patronów, których mu na początku każdego miesiąca w czasie próby zakonnej wyznaczano: błagał ich aby się przyczynili za nim do Bo­ga. A kiedy już wszystkiego dopełniono, według zwyczaju zapytał go ojciec duchowny, czyli jeszcze jaka wina nie cięży na jego sumieniu, odpowiedział: “już nie“; potem, czyli jest gotów iść za głosem Boga wołającym go? wdzięcznymi bardzo rzekł słowy: “gotowe serce moje Bo­że, gotowe jest serce moje“. Tak religijnie i pobożnie przy­gotowany, trzymając w jednej ręce różaniec a w drugiej świecę poświęconą; najświętsze imiona Jezusa i Maryi wymawiając, wzniósł się ten anioł ziemski z liliją dzie­wiczą w ręku, w osiemnastej swojego życia wiośnie, dnia 15 sierpnia 1568 roku o godzinie trzeciej po północy, do wiecznej szczęśliwości. Zgon Stanisława był tak lekki i nieznaczny, że duch jego opuszczając ciało zostawił oczom jego jakby jeszcze żywą jasność, a na ustach miłą postać rumieńca, że przy nim stojący nie mniemali, by już życia dokonał. A kiedy ten święty młodzieniec miał ostatnie oddać tchnienie i przymrużył oczu jakby do za­śnięcia, ujrzeli obecni ojcowie na twarzy jego malującą się radość niespodzianą, wesołe spojrzenie i warg poruszenie, właśnie jakby miłym uśmiechem okazać chciał jakąś rozkosz nadzwyczajną; stąd więc wnoszono, że miał rzeczy niebieskich widzenie, że Najświętsza Panna z niebiany objawiła mu się przy zgonie.

 

Wczesna śmierć Stanisława i świętobliwość jego, ry­chło nabrała po całym Rzymie rozgłosu; wnet ojcowie Jezuici z domu profesów (6) i z kolegium zgromadzili się do domu św. Andrzeja na uczczenie świętych zwłok jego. Jakoż starsi nawet ojcowie na klęczkach całowali ręce i nogi jego. Ale i mieszkańcy Rzymu tłumnie scho­dzili się dla odwiedzenia ciała anielskiego młodzieńca. Święte Stanisława zwłoki złożone w trumnie drewnianej, po upływie dni przepisanych z uroczystym nabożeństwem pochowano w grobie domu św. Andrzeja, i on pierwszy ciałem swym uświęcił to miejsce dla innych ciał swej braci. Przez kilka lat zwłoki Stanisława świętego nie uległy skażeniu, a Bóg wszechmocny świętobliwe życie jego rozsławić raczył rzadkimi cudy, które tu pokrótce skreślimy.

 

Po zgonie swym Stanisław wyjednał u Boga dla Pa­wła brata swego łaskę, przez którą on życie światowe zamienił na szczerą pokutę i wielką pobożność. Dowie­dziawszy się Paweł o głośnej sławie świętobliwości Sta­nisława, z którym w Wiedniu srogo się obchodził, cięż­ko zabolał nad swą nieroztropnością, a niewinnie prze­śladowanym Stanisławem; ze szczerą skruchą za swe grzechy jął się ostrej pokuty; pościł, modlił się, kornym i skruszonym sercem często czynił spowiedź sakramen­talną i do stołu Pańskiego nabożnie przystępował; po­między ubogich hojną rozdawał jałmużnę, on sam ubogi żywot prowadził. Prócz tego przekazał znaczną sumę w Praszniczu swych dobrach na wystawienie kościoła i klasztoru dla ojców Bernardynów. Duchem prawdziwej pobożności zagrzany, prosił ojców Jezuitów, aby go przy­jęli do swego zakonu. Częsta a usilna prośba jego, jako też uwaga na świętego Stanisława brata jego i na pobo­żny Pawła żywot, skłoniły x. Klaudiusza Aquaviva, je­nerała zakonu, że pozwolił przyjąć go do zakonu Towa­rzystwa Jezusowego. Paweł owym zezwoleniem wielce ucieszony, nie tracąc czasu pojechał do Piotrkowa dla załatwienia w sądach spraw swoich; lecz tu nagłą i gwał­towną ujęty słabością, szczęśliwie dokonał pobożnego żywota swojego. Na wieść o śmierci Pawła zewsząd zje­chała się szlachta, zgromadził się też liczny lud do Piotr­kowa na pogrzeb zwłok jego, i wszyscy mówili, że zwło­ki jego rokowały pewne świętobliwości znamiona.

 

W roku 1602 Anna Teodora de Lignivill we Francji, niemniej zacnym urodzeniem jak cnotą świetna, wypiła podany sobie napój, przez ludzi złośliwych i bezbożnych trucizną zaprawiony; trucizna wywierając swój skutek, bliskim zgonem zagroziła Teodorze, i już ją śś. zaopa­trzono Sakramentami. W tym samym dniu, w którym lekarze już zwątpili o życiu chorej, powrócił z Rzymu jej brat rodzony, kapłan z Towarzystwa Jezusowego; przy­wiózł z sobą obrazek bł. Stanisława, podał go już pra­wie konającej siostrze, i kazał, by mocną ufność poło­żyła w przyczynie św. młodzieńca. Teodora nadzieją oży­wiona, kazała zanieść się do kościoła, bo trucizna odjęła wszelką władzę w jej nogach; podczas odprawianej Mszy św. na jej intencję, gdy kapłan podnosił Najświętszą Ofiarę, Teodora nagle uczuła w swym ciele powrócone wszystkie siły; odzyskawszy pierwsze zdrowie, wstała od razu, i po skończonej ofierze Mszy św. udała się do swego domu, wielbiąc Boga cudownego w św. Stanisławie.

 

Katarzyna Kostka z familii św. Stanisława, przy po­rodzie dziecięcia wielkim uciskiem przez trzy dni doty­kana, skoro uczyniła ślub, że odwiedzi grób św. Stani­sława, poleciwszy się jego opiece, z podziwem i rado­ścią wszystkich natychmiast szczęśliwie została rozwią­zaną. Stanisław Wapowski, jej mąż, kasztelan przemyślski, wdzięczny za odebrane dobrodziejstwo, odwiedził grób św. Stanisława, uczynił spowiedź, przyjął św. Komunię, i dopełnił ślubni złożeniem złotego łańcucha na grobie jego.

 

Nie wyliczamy tu innych bardzo ciężkich chorób, utratą nawet życia grożących, od których Bóg wszechmo­cny za przyczyną świętego Stanisława, zwłaszcza w na­rodzie polskim, rozmaite osoby nagle uzdrowić raczył. – Nie możemy wszakże pokryć milczeniem objawu, którym ten święty nasz patron widocznie przybył w pomoc na­rodowi polskiemu, podczas chocimskiej potrzeby. W ro­ku 1622, za panowania Zygmunta III, Osman sułtan tu­recki zagroził całemu chrześcijaństwu zniszczeniem, i w tym zamiarze zgromadził niezliczone swe wojska z Eu­ropy, Afryki i Azji, oprócz tego przyzwał do wojennego wspólnictwa Chana tatarskiego i ku polskim przyciągnął granicom. Nie przeląkł się wcale król Zygmunt doniesie­niem o nadciągnionych hordach barbarzyńców, ale po staropolsku, ufny w ramię Boże, wezwawszy wstawienia się Najświętszej Panny i św. Stanisława Kostki, wysłał czym prędzej niewielką liczbę polskich zastępów, na wstrzy­manie napływu nieprzyjaciela, póki on sam z wojskiem nie nadciągnie. Jakoż, kiedy Polacy mieli już zwodzić bój pod Chocimem, Stanisław Kostka widocznie ukazał się w powietrzu nad polskim rycerstwem, i tak walne sprawił zwycięstwo, że zamieć turecka tył podała, zostawiwszy na pobojowisku 60000 bisurmanów, a pokój z korzyścią dla Polski został zawarty.

 

Za Jana Kazimierza, Chan tatarski najechał Polskę w 15000 pohańców, i już miasto Lublin otoczył; król całą noc strawił na modlitwie w kościele przed wizerun­kiem św. Stanisława Kostki, i uczynił ślub przed roz­poczęciem bitwy, że ten obraz jego złotą ozdobi sukienką. Tej samej nocy, w której się król modlił, szyki nieprzy­jacielskie ujrzały w powietrzu wielką jasnością otoczo­nego młodzieńca w sukni jezuickiej; i w dniu następnym w boju porażone ucieczką się ratowały, a Lublin został oswobodzony.

 

Kiedy lud pobożny w narodzie polskim, twardą uci­skany przygodą, odbierał od Boga przez św. Stanisława coraz liczniejsze łaski nadprzyrodzone, które szeroko po narodzie rozgłoszone, budziły w panach polskich, a szczególniej w księdzu Maciejowskim kardynale i arcybisku­pie gnieźnieńskim pobożną żarliwość o wyjednanie u Sto­licy Apostolskiej kanonizacji dla świętego rodaka i pa­trona swojego; wtedy to wymieniony x. Maciejowski, pry­mas Królestwa, a współuczeń św. Stanisława w szkole wiedeńskiej, czynnie działał w roku 1607 na zjeździe piotrkowskim, by sprawy tej nadal nie odkładano; zwła­szcza że Klemens VIII papież w 1604 r. już był wpi­sał Stanisława w poczet błogosławionych wyznawców. Jakoż skrzętnie zaczęto zbierać nowe dowody cudowne do procesu kanonizacji; a skoro te zebrane zostały, za wstawieniem się Józefa cesarza Austrii, Klemens XI papież, uznawszy przedstawione sobie dowody za dosta­teczne, uroczystym dekretem swym, dnia 18 listopada 1714 roku Stanisława Kostkę w poczet świętych Bożych zapisać kazał. Wszakże uroczystą kanonizację dopiero w 1726 roku odprawiono za Benedykta XIII papieża; a lubo dzień 13 listopada, w którym szczęty jego były przeniesione do nowo wystawionego kościoła św. An­drzeja w Rzymie, ku czci św. Stanisława był przezna­czony, jednak naród polski pamiątkę św. Stanisława w niedzielę następną po dniu 13 listopada uroczyście uświęca, na cześć i chwałę Bogu w Trójcy Świętej Jednemu, i na pociechę prawowiernych Polaków.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 542-569.

 

Przypisy:

(1) Polscy żywociarze św. Stanisława Kostki piszą, że matka jego podczas gdy nim była ciężarna, postrzegła na ciele swym pod piersią znamię “Jezus” szkarłatnymi literami napisane; ale o tym znamieniu nic zgoła nie nadmienili dwaj ojcowie Jezuici, co ży­wot jego skreślili, pierwszy Franciszek Sakkini na początku XVII wieku, drugi w wieku XVIII; co gdyby tak było, pewnie by byli uczynili wspominkę o godle swego zakonu.

 

(2) Wszystkie to szczegóły zeznał pod przysięgą Jan Biliński, obecny wychowawca św. Stanisława.

 

(3) Tę odpowiedź Stanisława listownie ojcu uczynioną, zachowano w domu profesów w Rzymie.

 

(4) Psalm 62, w. 1.

 

(5) I Petri c. 4, v. 2.

 

(6) Domem profesów zowią Jezuici to kolegium, w którym zamiesz­kują starsi ojcowie po wykonanym czwartym ślubie zakonnym.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2007
http://www.ultramontes.pl/zywoty_stanislaw_kostka.htm
***********
Mariusz Trojnar
Modlitwa do św. Stanisława Kostki
Święty Stanisław Kostka (1550-1568), jezuita, patron młodzieży
Jak umiłować najbliższych – naucz mnie, św. Stanisławie.
Jak ukochać szkołę – powiedz mi, św. Stanisławie.
Jak zrozumieć sens wyrzeczeń – oświeć mnie, św. Stanisławie.
Jak zrealizować cel życia – wskaż mi, św. Stanisławie. Amen
http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl/swieci/stanislaw_kostka/
**********
Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez,
zakonnik i męczennik
Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez
Fidel urodził się 24 kwietnia 1880 r. w Yecora, Álava (Hiszpania) jako siódmy syn mieszczańskiej rodziny. Został przyjęty na postulanta do szkoły marianistów. Po 3 latach postulatu został przyjęty do nowicjatu i pierwsze śluby złożył mając 17 lat. Po ukończeniu studiów zaczął uczyć łaciny i historii, jeżdżąc po różnych szkołach marianistów w całej Hiszpanii.
W 1933 r. przełożeni stwierdzili, że nie jest bezpieczne dla niego dalsze przebywanie w Madrycie, gdzie był dość znany. Pojechał więc do Ciudad Real. Tam nauczał nie tylko w szkole marianistów, ale też jako jedyny zakonnik w szkole państwowej. W lipcu 1936 r. kolegium zostało zajęte przez oddziały komunistyczno-anarchistyczne. Fidel ukrył się, miesiąc później znaleziono go w czasie jednej z częstych rewizji. Został aresztowany za to, że miał krzyżyk na szyi.
W więzieniu, nie tracąc dobrego humoru, wykorzystał czas, by przygotować się do śmierci. Wspierał też towarzyszy niedoli. W czasie procesu został uznany za niewinnego, ale gdy opuszczał więzienie, został porwany i rozstrzelany następnego dnia, 18 września 1936 r., w Carrión de Calatrava w Ciudad Real. Jego szczątki zostały pogrzebane dopiero 24 lata po śmierci. Przez ten czas przeleżały na dnie małej przepaści. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II dnia 1 października 1995 r.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18b.php3
************
Błogosławiony Józef Kut,
prezbiter i męczennik
Błogosławiony Józef Kut Józef urodził się 21 stycznia 1905 r. w niewielkiej wsi Sławin, w połowie drogi między Ostrowem Wielkopolskim a Kaliszem. Był najstarszym z pięciorga dzieci Józefa i Marianny z domu Piaskowskiej. Maturę zdał w 1924 r. w gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim. W tym samym gimnazjum uczyło się trzech innych błogosławionych kapłanów: Jan Nepomucen Chrzan, Władysław Mączkowski i Aleksy Sobaszek.
Studiował w seminarium duchownym w Poznaniu i w Gnieźnie, często dojeżdżając z rodzinnego Sławina. Po powrocie do domu pomagał rodzicom w pracach gospodarskich. Święcenia kapłańskie przyjął 16 czerwca 1929 r. Jego pierwszą placówką była parafia św. Floriana w Chodzieży. W latach 1930-1936 był wikariuszem w parafii św. Marcina w Poznaniu.
W 1936 r. został proboszczem parafii św. Stanisława w Gościeszynie. Zamieszkali tu też rodzice Józefa oraz jego najmłodsze rodzeństwo, m.in. siostra Pelagia, która po 1945 r. wstąpiła do sióstr serafitek. Ks. Józef prowadził Katolickie Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, powołanych przez Akcję Katolicką w 1934 r., do których należała prawie cała młodzież parafii. Pomagał m.in. w przygotowaniach przedstawień teatralnych i animował działalność chóru kościelnego.
Wkrótce po wybuchu wojny parafia ks. Józefa stała się ofiarą brutalnego napadu kolonistów niemieckich z pobliskiej wsi Tarnowa. Wyłamano okna plebanii, dokonano rewizji osobistej obecnych, Józefowi przyłożono bagnet do szyi i kazano wyjść z domu. Tym razem skończyło się na straszeniu i rabunku mienia.
Jesienią 1941 r. Niemcy zaczęli aresztować w Wielkopolsce pozostałych jeszcze w parafiach polskich księży – zaczęła się czwarta, największa fala zatrzymań polskich kapłanów. Ks. Józef mógł uniknąć aresztowania, ostrzegano go. Nie skorzystał z okazji. 6 października 1941 r. został aresztowany przez gestapo. Przewieziono go do poznańskiego, Fortu VII, w którym Niemcy urządzili obóz koncentracyjny Posen. Dwa tygodnie później przewieziono go do KL Dachau i nadano mu numer 28074.
Po przybyciu odmówił podpisania niemieckiej listy narodowościowej. Był bity i szykanowany. Pracował w “komandzie śniegowym”, bez odpowiedniego ubrania i obuwia, prześladowany przez sadystycznego kapo, o nieustannym głodzie. Niebawem przeziębił się, a jego ciało pokryło się wrzodami. Skierowano go wówczas do obozowego “szpitala”, tzw. rewiru. Wyzdrowiał i po wyjściu z rewiru pracował na plantacjach. Mniej więcej w połowie 1942 r. zaczął słabnąć i chorować. Z trudem potrafił utrzymać w ręku kosz podczas prac w polu. Ostatnią próbę wydostania go z obozu podjęła rodzina. Gestapo miało postawić dwa warunki: wyrzeczenie się posługi kapłańskiej i podpisanie niemieckiej listy narodowościowej. Choć wiedział, że może mu to uratować życie, ks. Józef w ostatnim liście do rodziny dał do zrozumienia, że tego rodzaju warunków przyjąć nie może.
Zmarł z głodu 18 września 1942 r. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Został beatyfikowany przez papieża św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r. w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18c.php3
**********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Andlau, w Alzacji – św. Ryszardy, cesarzowej. Wyświadczyła wiele dobrodziejstw klasztorom i założyła opactwo w Andlau. Późniejsza legenda utrzymywała, że miejsce wskazał niedźwiedź, który zaczął kopać doły pod fundamenty. Odsunięta z dworu, cesarzowa wiodła tam życie, które było zbudowaniem dla wszystkich. Zmarła w roku 894 lub 896.oraz:

św. Aretasa, męczennika (+ 523); św. Eustorgiusza I, biskupa (+ ok. 355); św. Ferreola, trybuna, męczennika (+ III w.); św. Metodego, biskupa (+ ok. 312)

***************
Dziś u saletynów i u Misjonarzy Świętej Rodziny – I Nieszpory uroczystości Najświętszej Maryi Panny z La Salette, Pojednawczyni grzeszników, głównej Patronki Zgromadzenia.

*********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

**********

Kryzys półmetku życia [cz.1] – jak sobie z nim radzić?

kryzys-polmetku-zycia-1

Tauler w swoich kazaniach dość często mówi o latach czterdziestych życia człowieka, bowiem przekroczenie czterdziest­ki stanowi punkt zwrot­ny. Dopiero wtedy wszelkie jego duchowe zma­gania przynoszą owoce i dopiero wtedy człowiek może osiągnąć prawdziwy pokój duszy. W jed­nym z kazań Tauler przedstawia 40 dni od Zmar­twychwstania do Wniebowstąpienia oraz dalsze 10 dni do Zesłania Ducha Świętego jako symbol duchowego rozwoju człowieka:

Cokolwiek człowiek by czynił, jakiekolwiek stosowałby środ­ki, nie zyska prawdziwego pokoju i nie stanie się człowiekiem prawdziwie niebieskim, za­­nim nie osiągnie czterdzie­stego roku życia. Do tego czasu zajmuje się on bowiem zbyt wielu sprawami, natura popycha go raz tu, raz tam, przy­bierając najrozmaitsze formy i często kieruje nim tam, gdzie według jego przekonania rządzi Bóg. Nie może więc on przed upływem tego czasu osiągnąć prawdziwego, pełne­go pokoju ani stać się człowiekiem w pełni niebieskim. Na­stępnie musi on czekać jeszcze dziesięć lat i dopiero wte­dy zostanie mu naprawdę udzielony Duch Święty Pocieszyciel. Duch, który o wszystkim poucza.

Lata życia nie są bez znaczenia dla ducho­wej drogi człowieka. Celem tej drogi jest według Taulera dotarcie do głębi własnej duszy.

Poję­cie głębi duszy było przed­miotem sporów uczo­nych. Jednak my nie chcemy przyłączać się do tej dyskusji. Uży­jemy go jako obrazu tego, co w czło­wieku najskrytsze; głębi, w której zjedno­czo­ne są wszystkie władze duszy, gdzie czło­­wiek jest w pełni u siebie i gdzie mie­szka sam Bóg. Do głębi duszy nie można dotrzeć ani o własnych siłach, ani przez ascezę i wiele mo­dlitw. Można się z nią zetknąć nie przez działa­nie, lecz tylko przez jego zaniechanie. W pierw­szej połowie życia człowiek jest jednak głównie pochłonięty własnym działaniem. Chce coś osiągnąć, nie tylko w spra­wach czysto świato­wych, ale też na płaszczyźnie religijnej. Chce przez duchowe ćwiczenia pójść naprzód na drodze do Boga. Jest to samo w sobie dobre, gdyż w ten sposób życie zostaje właściwie upo­rząd­kowane. Lecz do głębi duszy dociera się nie własnym wysiłkiem, lecz tylko wtedy, gdy się pozwala Bogu działać. A Bóg działa w nas przez doświadczenia, które życie niesie ze sobą. Bóg ogołaca nas przez rozczarowania, odsłania nam naszą próżność, pokazując, że jesteśmy zawodni, dzia­ła w nas przez cierpie­nie, jakim nas doświadcza. Te doświadczenia bycia ogo­ła­canym nasilają się w połowie życia. I tu ważne jest, byśmy pozwolili Bogu wziąć wszystkie nasze duchowe zmagania, aby On sprowadził nas przez pustkę i posuchę nasze­go serca do głębi duszy, gdzie spotykamy już nie własne obrazy i uczucia, ale prawdziwego Boga. W połowie życia chodzi więc, według Tau­lera, o pozwolenie Bogu na to, by nas oczyścił, obnażył i przyodział na nowo swoją łaską. Przedstawimy w sześciu „krokach”, jak Tau­ler opisuje w swych kazaniach kryzys i je­go prze­zwyciężenie.

Anselm Grün OSB | W połowie drogi

Anselm Grün OSB
W połowie drogi
Półmetek życia jako duchowe zadanie
Cena promocyjna: 13,00 zł
11,50 zł
Dla człowieka wierzącego kryzys półmetka nie jest czymś, co atakuje go od zewnątrz i do przezwyciężenia którego może używać wiary tylko jako źródła siły. W kryzysie ujawnia się działanie samego Boga. Półmetek życia jest zatem okazją do nowego, intensywnego spotkania i doświadczenia Boga.
O. Anselm Grün OSB, urodzony 1945 r., benedyktyn z Opactwa Münsterschwarzach w Niemczech. Ukończył Instytut Monastyczny w S. Anselmo w Rzymie ze stopniem doktora. Znany rekolekcjonista, autor wielu publikacji z dziedziny życia wewnętrznego.
http://ps-po.pl/2015/09/17/kryzys-polmetku-zycia-cz-1-jak-sobie-z-nim-radzic/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29
************

Bunt w Watykanie? “Franciszek zrzucił maskę”

“Die Zeit” / “Washington Post” / kw

(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

Po kuriach watykańskich krąży pismo punktujące “wszystkie grzechy Franciszka”. Wysocy rangą duchowni mają dość papieża – donosi niemiecki dziennik “Die Zeit”. Co zarzucają papieżowi i jakie mogą być konsekwencje ich działania?

Po decyzjach papieża związanych z procesem stwierdzania nieważności małżeństwa wielu hierarchów ma oskarżyć Franciszka o porzucenie ważnego dogmatu – podają zachodnie media.

 

Julius Müller-Meiningen, niemiecki watykanista, na łamach “Die Zeit” poinformował o rozprowadzeniu 7-stronicowej broszury wymieniającej systematycznie błędy i grzechy papieża. “Franciszek zrzucił swoją maskę” – miał stwierdzić jeden z wysokich hierarchów w Watykanie.

 

Dokument, którego niemiecką kopię ma posiadać watykanista “Die Zeit”, odwołuje się przede wszystkim do decyzji papieża, by uprościć i przyspieszyć proces kanoniczny o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Tekst krytykuje Franciszka za to, że dopuszcza do “de facto przyjęcia katolickich rozwodów”.

 

“Żaden z etapów przewidzianych w procedurach legislacyjnych nie był [w podejmowaniu tej decyzji] przestrzegany” – twierdzić ma autor broszury.

 

Niemiecki dziennikarz pisze, że tekst miał znaleźć się na biurkach najważniejszych kościelnych hierarchów. Nie było jednak oficjalnej odpowiedzi czy reakcji ze strony Watykanu.

 

Müller-Meiningen wskazał również, że łagodność z jaką wychodzi papież do wiernych, którzy żyją w konflikcie z doktryną Kościoła, może nie podobać się w Kurii i być powodem oburzenia wielu hierarchów.

 

Podobne głosy pojawiły się również niedawno w Stanach Zjednoczonych. Kardynał Raymond Burke, znany ze swoich konserwatywnych poglądów, powiedział francuskiej telewizji, że “przetrwa liberalne zmiany” oraz że zna granice władzy papieża: “Nie jest ona absolutna”. Kard. Burke dodał, że “papież nie ma mocy do zmiany nauczania czy doktryny”.
Anthony Faiola, dziennikarz “Washington Post”, stwierdza również, że hierarchowie kościelni nie byli tak mocno podzieleni co najmniej od lat 60.

 

Celem decyzji papieża na temat stwierdzania nieważności małżeństwa były przede wszystkim zmiany strukturalne: przyspieszenie i uproszczenie procesów legislacyjnych.

 

4 października ma rozpocząć się Synod o Rodzinie, podczas którego ta kwestia, obok udzielania komunii katolikom żyjącym w związkach niesakramentalnych, będzie jednym z najważniejszych tematów.

http://www.brewiarz.pl/ix_15/1809p/index.php3?l=i

**************

Nie bój się dołączyć do drużyny szaleńców

Grzegorz Kramer SJ

(fot. shutterstock.com)

Nie bój się dołączyć do drużyny szaleńców, którzy nie boją się iść pod prąd. Jak Jezus i Stanisław. Nie bój się być inny niż wszyscy. Nie bój się słuchać swojego serca. Nie bój się.

 

Rodzina, jak rodzina: matka, ojciec, trzech braci, dwie siostry. Ojciec twardy, nie skory do okazywania uczuć, matka miała mało do powiedzenia. Materialnie nieźle im się powodziło.
W wieku 14 lat Stanisław jedzie do Wiednia, do szkoły. Cztery lata później umiera – już jako młody jezuita.
Nie chcę wam opowiadać słodkiej historii o słodkim młodzieniaszku, który tak był pobożny, że z tej pobożności szybko umarł. Dziś żyjemy w XXI wieku, inny jest świat, inne są problemy, którymi żyjemy. Co więc można powiedzieć o chłopaku żyjącym 400 lat temu?
Widzimy dziś w Ewangelii Jezusa, który ma 12 lat. Ta Ewangelia, nie mówi nam o słodkim nastolatku, który tylko się modli, nie mówi nam o Jezusku, który jest na każde zawołanie Maryi, nie mówi o jakimś nienaturalnym nastolatku, który nijak ma się do naszego życia.
Widzimy dziś Jezusa, który zwiewa rodzicom, znika na parę dni. Wiemy, co by się działo w naszych domach, gdybyśmy taki numer wywinęli. Domyślamy się, jak my byśmy zareagowali, gdyby zniknęły nasze dzieci.
Tymczasem Jezus odchodzi od swoich rodziców, ale idzie w swoja stronę. Nie znika, by wszystkim pokazać, co o nich sądzi. Ma cel, ma pragnienie. Coś w Jego sercu mówi Mu, że musi zaryzykować. Podejmuje wyzwanie, które później nazywa sprawami swojego Ojca.
Dla kogoś z zewnątrz mógł to być tylko wybryk ciekawskiego nastolatka, który, by sobie pogadać z uczonymi, oddala się od rodziców. Dla Niego samego było to zrealizowanie silnego pragnienia i poznanie, co jest Jego celem, co jest Jego drogą.
Podobnie ma się sprawa ze Stanisławem. Często postrzegamy go jako młodzieniaszka z pobożnie złożonymi rękoma, opisujemy go językiem wzniosłej religijności. Mówimy, że był wzorem pokory, czystości i modlitwy.
Tymczasem, prawda jest taka, że mamy do czynienia z człowiekiem niebanalnym. Człowiekiem, który, podobnie jak Jezus, ma cel. Który chce w swym życiu zrobić coś innego niż wszyscy jego kumple. Dobre wykształcenie i kariera stają przed nim otworem. Ale on zdobywa się na odwagę, by posłuchać swojego serca. Ona zaś mówi mu, by został jezuitą, nawet za cenę niezrozumienia i braku akceptacji rodziców.
Stają przed nami dziś dwie młode osoby, które trochę celowo odzieram ze świętoszkowatości, bo chcę byśmy zobaczyli, że chrześcijanin to ktoś, kto idzie za żywym człowiekiem, a nie za pobożnym życzeniem.
Wsłuchaj się w siebie. Postaraj się znaleźć odpowiedź na pytanie, co jest twoim pragnieniem, marzeniem. Nazwij swój cel.
A może nie masz żadnych pragnień, żyjesz z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie. Życie przecieka ci przez palce?
Nie wiem. Wiem jedno, że dziś jest dobry dzień na to, by zacząć pragnąć. By w swoim sercu wzbudzić duże pragnienia przygody, by zobaczyć, że pragnienia są po to, by je realizować, że są dla ludzi. Trzeba tylko chcieć. Nie bój się pragnąć. Nie bój się powiedzieć sobie i Bogu – chcę być człowiekiem przygody i pragnień, człowiekiem marzeń. Człowiekiem, który nie boi się zrobić czegoś wbrew wszystkim. Nie po to, by głupio zaznaczyć swoją obecność, ale by zawalczyć o swoje pragnienie i marzenie.
Nie bój się dołączyć do drużyny szaleńców, którzy nie boją się iść pod prąd. Jak Jezus i Stanisław. Nie bój się być inny niż wszyscy. Nie bój się słuchać swojego serca. Nie bój się.
Chce Wam powiedzieć, że odkąd poznałem Jezusa i za Nim poszedłem, uczę się dobrej ucieczki. Uczę się, żyć swoim życiem, uczę się uciekać – od swoich bliskich (by do nich często wracać), od swoich nałogów (by nie być niczyim niewolnikiem) od swoich przyzwyczajeń (by nie dać się rutynie).
Dlaczego Jezus? On nie pozwala mi brnąć w ślepe zaułki. On nie pozwala mi się poddawać. On jest takim Gościem, który, jak trzeba, mówi: “zmień kierunek”, “nie oszukuj się”.
Dołącz do Niego.

 

https://youtu.be/KjaafZQ7nm8
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,729,nie-boj-sie-dolaczyc-do-druzyny-szalencow.html
***********

Redakcja DEON.pl poleca: 

 

K.O.S.T.K.A

Przemysław Wysogląd

 

Komiks K.O.S.T.K.A jest opowieścią o Stanisławie Kostce i jego bracie Pawle. Dwójce młodych ludzi, którzy wyruszyli w daleką drogę do Wiednia, by tam wejść w dorosłość. Obu niczego nie brakowało. Mieli miłość i wsparcie rodziny, zabezpieczenie finansowe, otwarte głowy i wolność wyboru. Dlaczego więc się poróżnili i dlaczego ich życie potoczyło się w tak różnych kierunkach?
Staszek Kostka jak każdy nastolatek miał pragnienia. Co więcej, umiał je wypowiedzieć przed samym sobą i przed swoimi bliskimi. Czy było to wtedy łatwe? Nie. To łatwe nie jest do dziś. Z jednej strony narażenie się na śmieszność i obawa przed odrzuceniem, z drugiej nasze lenistwo i wygoda. Czy to wszystko nie sprawia, że robimy mniej, niż jesteśmy w stanie zrobić?

Paweł Brożyniak SJ

Komiks to dość nietypowa forma mówienia o świętych, ale przecież bardzo dobrze wpisująca się w naszą współczesną cywilizację obrazkową. Żeby zaś dotrzeć do współczesnego człowieka, trzeba stosować współczesne środki.

Wojciech Ziółek SJ

*************

Islam i chrześcijaństwo nie są w stanie wojny

Robert Wieczorek OFMCap

Robert Wieczorek OFMCap

Ci, co interpretują konflikt między Zachodem a Światem Arabskim jako konflikt o naturze religijnej, wywołując upiory dawnych wojen, mylą się. Co gorsza, przyczyniają się do dalszej eskalacji konfliktu, który ma naturę ekonomiczno-polityczną.

 

Wiadomości z zagranicy na początku 2014 roku były zdominowane dwugłosem o tragedii Krymu odrywanego od Ukrainy oraz o wojnie w Republice Środkowoafrykańskiej. Czy ten zbieg dwóch wojennych epizodów z tak rożnych stron świata był jedynie kuriozalnym zrządzeniem ślepego przypadku?

 

Istnieje wspólna płaszczyzna wydarzeń łączących ostatnią wojnę na Krymie z tą w sercu Afryki. Rok temu prezydent Francji François Holland, wysyłając wojska do pogrążonej w chaosie Republiki Środkowoafrykańskiej, jako pierwszy motyw dla interwencji podawał groźbę ludobójstwa na tle religijnym.

 

Zdawały się to potwierdzać doniesienia o walkach domniemanych milicji chrześcijańskich z odpychaną od władzy milicją muzułmańską. Taką też to uproszczoną opinię powtarzały niestrudzenie media na całym świecie.

 

My, misjonarze, przeciwnie do powielanych w mediach wygodnych schematów, staraliśmy się wtórować Arcybiskupowi Bangui i jego przyjacielowi, Imamowi Wielkiego Meczetu z Bangui, wołając, że sprawy się mają inaczej: że to bezduszni biznesmeni i sprzedajni politycy, będący na ich usługach, posługują się religią jak szmatą do wycierania swoich brudów.

 

Wygnanie muzułmanów z Republiki Środkowoafrykańskiej (grupy w większości napływowej z Afryki Zachodniej) przez tych, którzy określają się jako rdzenni mieszkańcy państwa, miało na celu przejęcie zdominowanych przez nich sektorów: transportu, handlu, wydobycia bogactw naturalnych.

 

Analizy skomplikowanej sytuacji w Kraju Serca Afryki coraz rzadziej wspominają o konflikcie między islamem a chrześcijaństwem. Ewidentnie, to nie religia jest jądrem problemu rozdzierającego serce Republiki Środkowoafrykańskiej, ale ekonomia i polityka.

 

Przekręt, jakiego udało się dokonać Rosji na oczach zdumionego świata, wydzierając Ukrainie całe terytorium Krymu (mimo powszechnie akceptowanej w powojennej Europie zasady poszanowania zastałych granic), to faktycznie “krym-inał” na skalę globu ziemskiego. To majstersztyk ludzkiej przewrotności. A potem jeszcze dogrywka w Donbasie.

 

Na Krymie i wschodzie Ukrainy do politycznych rozgrywek też wplątano argumenty religijne. Tu dokładnie mówiono o obronie prawosławnej duszy tamtych ziem. Konsekwencją takiego stanowiska były prześladowania duchownych innych Kościołów, przedstawianych jako agresorzy z Zachodu.

 

Gadanie o “faszystach” z Ukrainy Zachodniej i demonizowanie zwłaszcza grekokatolików, aż do praktycznego zerwania dialogu ekumenicznego między Patriarchatem Moskwy a Rzymem, to ten sam rodzaj działania, co oskarżanie Środkowoafrykańczyków o międzyreligijną krwiożerczość.

 

Na całym świecie są ludzie, politycy i biznesmeni, którzy posługują się tego rodzaju insynuacjami pod adresem religii, by zrealizować swe czysto ziemskie cele. Nie o religię jednak chodzi, ale o politykę.

 

Podobnie też i ci, co interpretują konflikt między Zachodem a Światem Arabskim jako konflikt o naturze religijnej, wywołując upiory dawnych wojen, mylą się. Co gorsza, przyczyniają się do dalszej ich eskalacji.

 

Ci, którzy napędzają wojnę religijną, to bliźniaczy bracia tej samej mentalności: terroryści z Al-Kaidy, Boko Haram (“chrześcijaństwo jest złe”), chrześcijańscy fundamentaliści czy żydowscy ekstremiści (“islam jest zły”) oraz sekularystyczni liberałowie (“religie są złe”) oraz bezmyślnie powtarzający te slogany politycy i media.

 

Ci, którzy obecne konflikty traktują jako religijne, przeważnie uważają je za nieuniknione. Jest to opinia częsta wśród tych, którzy sami żywej wiary nie praktykują! Natomiast ci, którzy dostrzegają ich przyczyny polityczne i ekonomiczne, przeważnie widzą możliwość ich rozwiązania.

 

Taka propaganda jest nie tylko kłamliwie generalizującą próbą postawienia znaku równości miedzy religią a terroryzmem, lecz i niebezpiecznym narzędziem rozniecania wzajemnych fobii. I na tym właśnie zależy terrorystom – w takiej atmosferze łatwiej osiągają zamierzone cele. Pamiętajmy: w tych konfliktach nie chodzi o religię! Przypomnę tylko wyniki francuskich statystyk: 80 procent młodych zwerbowanych dla dżihadu to dzieci z rodzin ateistycznych.

 

Tymczasem my, misjonarze, wolimy pozostać na miejscu, w Afryce Centralnej. Wolimy dalej powtarzać: Bóg jest miłością! A gdy z Jego pomocą uda się nieco poprawić los tubylców, to być może część młodych odstąpi od złudy ucieczki do Europy (czytaj: pozostawienia kości na Saharze albo też utonięcia w Morzu Śródziemnym). Przynajmniej służby graniczne będą nam nieco wdzięczne.

 

*  *  *

 

Robert Wieczorek OFMCap – kapucyn pracujący na misjach w Republice Środkowoafrykańskiej od 1994 roku. Był tam także podczas rebelii i na własnej skórze doznał napadów i grabieży.

 

Patrzył, jak wojna wydobywa z wielu ludzi najgorsze instynkty, widział zniszczenia, zabójstwa, zdradę, doświadczył bezradności wobec zła, które opanowało serca ludzi. Obecnie jest proboszczem na placówce w Ndim w RŚA. Autor trzech książek: “Listy z Serca Afryki”, “Pęknięte Serce Afryki”, oraz “Koptowie. Staliśmy się śmieciem tego świata”.

 

Brat Robert przyjedzie do Warszawy 24 września 2015 i poprowadzispotkanie w Europejskim Centrum Komunikacji i Kulturyzatytułowane “Spojrzenie na islam oczami misjonarza z Afryki”. Wstęp wolny.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1064,islam-i-chrzescijanstwo-nie-sa-w-stanie-wojny.html

**********

Myśli o zemście, rewanżu nie dają ci spokoju?

Sylvia Schneider / slo

(fot. shutterstock.com)

Chęć zemsty odgrywa naturalnie znaczną rolę w naszych relacjach z innymi ludźmi. Budzi się ona najczęściej w takich na przykład sytuacjach, kiedy swojemu byłemu i/albo jego nowej przyjaciółce chcesz dać nauczkę albo kiedy chcesz dać ciętą odprawę koleżance, która intryguje i wywołuje niezdrową atmosferę, kiedy masz ochotę zrewanżować się własnej siostrze, która zniszczyła pożyczoną od ciebie sukienkę albo kiedy nachodzi cię pomysł, żeby oczernić szefa przed jego przełożonymi, ponieważ nie zgodził się dać ci podwyżki.

 

Rzeczywistość dostarcza wiele powodów, by móc wygłaszać tyrady pełne nienawiści i nosić w sobie pragnienie odwetu.

 

Chęć odegrania się, odpłacenia komuś rodzi się z doznanej urazy i jest jednym z możliwych sposobów bronienia się przeciwko rzekomej albo rzeczywistej niesprawiedliwości, jaka nas spotyka. Jest to wprawdzie reakcja zrozumiała, ale w gruncie rzeczy nie służy ona dobrze naszemu obolałemu ego. Poczucie rewanżu satysfakcjonuje tylko na chwilę i jest szkodliwe. A przede wszystkim zemsta jest zupełnie bezużyteczna. No bo przyznaj szczerze – co ci osobiście z tego przyjdzie, jeśli oczernisz swego niewiernego ukochanego przed jego szefem albo gdy wysmarujesz mu kąpielówki maścią antyreumatyczną czy włożysz kawałek starego żółtego sera do jego górskich butów?

 

Co ci to naprawdę da, że doniesiesz mężowi swojej przyjaciółki, na którą jesteś wściekła, że wiesz o jej miłosnej aferze i że mu poradzisz, żeby zlicytował jej śliczne autko na aukcji internetowej? Albo że nieznośnej koleżance podasz spagetti z sosem Pedigree-Pal? Nic.

 

Mimo to ta forma załatwiania spraw międzyludzkich nieustannie nas kusi. “Zemsta smakuje nawet na zimno” – twierdzą jej zwolennicy i powołują się na starotestamentową zasadę “Oko za oko, ząb za ząb”. Zemsta zaczyna się od drobnych złośliwości, a może się skończyć na naprawdę wielkiej krzywdzie. Swój szczyt osiąga w vendetcie, w której płynie krew. Może więc kosztować czyjeś życie, zrujnować komuś egzystencję, zniszczyć całe rodziny.

 

Początkiem każdego pragnienia odwetu jest doznanie rzeczywistej albo rzekomej straty w miłości, małżeństwie, dotyczącej poczucia własnej wartości, a ogólnie – uznania. Rewanż ma być odpłaceniem i wymierzeniem sprawiedliwości, wyrównaniem bilansu zysku i strat i rozładowaniem takich negatywnych emocji, jak frustracja, wściekłość i oburzenie. To, jak mocne jest pragnienie rewanżu, zależy od sytuacji i od tego, jak głęboko dana osoba odczuwa doznaną niesprawiedliwość oraz od jej przeświadczenia o możliwości wymierzenia sprawiedliwości w inny sposób. Ten, kto jest zdania, że tylko Bóg może osądzić tę całą sytuację jest wewnętrznie bardziej wolny, żyje lepiej.

 

Kto ma poczucie, że skompensuje sobie doznaną stratę bez wielkiego wysiłku w inny sposób, ten rzadko będzie pałał żądzą zemsty. Ten, kto w życiu kieruje się zasadami chrześcijańskimi i nakazem miłości bliźniego czy choćby tylko czuje się w obowiązku przestrzegać wartości humanistycznych, lepiej potrafi kontrolować swoją chęć zemsty, odpłaty, rewanżu, wyrównania rachunków.

 

Oczywiście zrozumiałe jest pragnienie, by kogoś, kto wyrządził nam krzywdę, pociągnąć do odpowiedzialności. Jednak twoje zranione ego w ostatecznym rozrachunku odniesie więcej pożytku, jeśli zrobisz coś dla siebie, niż przeciw komuś. Wyobraź sobie tego, kto wyrządził ci zło, jako człowieka małego i bezbronnego. Albo zrób tak jak ja: wyobraź go sobie półgołego, ubranego w spódniczkę z łyka, niby w tańcu kaczek; Włosi nazywają to “Il ballo della quaquaqua” i już samo określenie tej sytuacji wprawia w dziecięcą, błazeńską radość.

 

Zemsta ma przecież wyrównać poczucie słabości. Zmniejszasz poczucie przewagi twego przeciwnika nad sobą, kiedy ty robisz się większy. Może rzeczywiście jest on tylko ofiarą samego siebie? Jeśli jednak myśli o zemście ciągle nie dają ci spokoju, odsuń w czasie jej spełnienie. Powiedz sobie: “Na to zawsze będzie jeszcze czas – jak się lepiej poczuję!” Kiedy naprawdę poczujesz się lepiej, twoja chęć rewanżu osłabnie. I zrób coś dla poczucia własnej wartości.

 

Więcej w książce: KOCHAĆ SZCZĘŚLIWIE – Sylvia Schneider

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,652,mysli-o-zemscie-rewanzu-nie-daja-ci-spokoju.html

***********

Co zrobić, gdy modlitwa nie działa?

WAM

Paweł Krupa OP

Modlisz się i modlisz i nic z tego nie wychodzi? Nie rozumiesz, dlaczego Bóg nie chce Cię wysłuchać. No to posłuchaj wytłumaczenia przebojowego zakonnika. Tak naprawdę odpowiedzi mogą być dwie.

 

https://youtu.be/e9fEqWa06_g
http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,834,co-zrobic-gdy-modlitwa-nie-dziala.html
**********

W krainie cerkwii i świętych wojowników

Niedziela

Witold Dudziński / pk

(fot. shutterstock.com)

Rumuńska Bukowina w wielu miejscach może wydawać się krainą nierzeczywistą. Malowane i niemalowane cerkwie w otoczeniu gór: jest pięknie i… niedaleko. To jedyne miejsce na świecie – mówi Janusz Rosikoń, znany fotograf. – Warto tam pojechać także na dłużej. Sam chętnie znów bym się wybrał, tyle że na takie powroty brakuje czasu.

Trzeba pojechać samochodem, żeby łatwo przemieszczać się między poszczególnymi miejscami. Do zobaczenia jest sporo, a po drodze są przecież piękne Węgry i interesująca Słowacja. Nie ma co słuchać złych opinii o Rumunii: to stereotyp, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – ocenia Janusz Rosikoń. Cerkwie są malowane na zewnątrz, co jest ewenementem na skalę światową. – Są odnowione także wewnątrz. – Nigdzie nie zobaczy się tak pięknego malarstwa – mówi fotografik.

 

Nigdzie nie zobaczy się tak pięknego malarstwa. (fot. Baciu / Shutterstock.com)

 

Sceny z pisma
Kiedyś Bukowina stanowiła część Mołdawii, która w okresie panowania Stefana III Wielkiego (1457 – 1504) przeżywała czas burzliwych wojen. Stefan Wielki dbał równocześnie o narodową i religijną tożsamość kraju, a po jego śmierci mawiano, że panował przez 47 lat, stoczył 47 bitew i ufundował tyle samo kościołów oraz klasztorów.
Malarstwo cerkiewne kojarzy się z bogatymi wnętrzami. Tutejsze cerkwie malowane są nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. Nieduże świątynie zostały zbudowane w XV i XVI wieku. Cerkiewki były małe i warowne, wierni – nie mieszcząc się w środku – stali na zewnątrz. Właśnie dla nich zewnętrzne ściany cerkwi pokrywano malowidłami, przedstawiającymi sceny z Pisma Świętego i z życia świętych, układające się w całe opowieści. Cerkwie kryte były wysokim dachem wystającym mocno poza ściany, chroniącym zewnętrzne malowidła.
Malowidła są bardzo realistyczne, do przedstawień wizerunków świętych wykorzystywano m.in. twarze miejscowych. Tłem większości scen były pejzaże Bukowiny. Cerkwie mają swą własną kolorystykę. Zieleń była zarezerwowana dla Suczewicy (Suceviţa), zieleń malachitowa – dla Arbore, indyjski róż – dla monastyru Humor. Voronet utrzymany był w błękicie, a Moldovita – w spatynowanej czerwieni. Malowidła były wykonywane zgodnie z ustalonymi zasadami, w miarę upływu lat nie spłowiały, jak można by się tego spodziewać, tylko niektóre freski poddały się działalności wiatru i deszczu.

 

Malowidła były wykonywane zgodnie z ustalonymi zasadami. (fot. shutterstock.com)
Święci wojownicy
Najwięcej turystów i wiernych odwiedza cerkiew w Voronecie, nazywaną Kaplicą Sykstyńską Wschodu. Uwagę przykuwa zajmujący całą zewnętrzną zachodnią ścianę cerkwi – niezakłóconą oknami – Sąd Ostateczny na pięciu poziomach. W centralnym miejscu przedstawiony jest Chrystus na tronie, po jego bokach – Maria i Jan Chrzciciel, a dalej – Apostołowie oraz anioły.
Od stóp Chrystusa biegnie w dół rzeka piekielna, rozszerzająca się aż do najniższej kondygnacji. We wnętrzu z półmroku wydobywają się skupione twarze świętych, oblicza aniołów oraz sceny biblijne. Jest tu też ciekawe malowidło przedstawiające Stefana Wielkiego, który ofiaruje Chrystusowi siedzącemu na tronie model cerkwi.
Kilkanaście kilometrów od Vorońca znajduje się cerkiew Humor (Humorului). Są tam najstarsze tak dobrze zachowane freski zewnętrzne na Bukowinie. Na najlepiej zachowanej ścianie południowej znajduje się przedstawienie akatystu, sceny z życia Mojżesza i św. Mikołaja, przypowieść o synu marnotrawnym i – jako element akatystu – scena oblężenia Konstantynopola.
Interesujące są przedstawienia świętych wojowników: św. Jerzego pokonującego smoka, św. Demetriusza walczącego z cesarzem Maksymianem oraz św. Merkuriusza zwyciężającego Juliana Apostatę. Zewnętrzne ściany apsyd wypełniają wizerunki świętych – hierarchia niebieska, w której centrum znajduje się Chrystus w scenie błogosławieństwa, Maryja z Dzieciątkiem oraz scena Deesis.

 

Cerkwie mają swą własną kolorystykę. (fot. shutterstock.com)
Czas się zatrzymał
Na rumuńskiej Bukowinie czas jakby się zatrzymał – i to w różnych wymiarach. Wiele dróg nie jest jeszcze pokrytych asfaltem, jeżdżą po nich furmanki i zdezelowane auta, a drewniane domy otaczają drewniane płoty. Od Humoru na północ prowadzi asfaltowa droga. Po paru kilometrach odbija w prawo ubita droga, wiodąca pod górę, z czasem przemieniająca się w polną. Leży tu wieś Plesza (Pleşa), której prawie wszyscy mieszkańcy są Polakami. To potomkowie górali, przybyłych tu w I połowie XIX wieku.
Pierwsi Polacy osiedlili się w Bukowinie w okresie rządów w Polsce Kazimierza III Wielkiego. Większość przybywających tu po I rozbiorze Polski migrowała w poszukiwaniu pracy. W roku I rozbioru 20 rodzin górniczych z Bochni i Wieliczki przybyło do Kaczyki, gdzie rok wcześniej uruchomiono kopalnię soli.
W 1929 r. Rumunię zamieszkiwało ok. 50 tys. Polaków, większość grupowała się na Bukowinie. Po II wojnie światowej, wskutek deportacji i zmian granic (Rumunia utraciła m.in. północną Bukowinę), pozostało ich nieco ponad 10 tys. Ci, którzy pozostali – są większością m.in. we wsiach Kaczyka (Cacica), Nowy Sołoniec (Soloneţu Nou), Pojana Mikuli (Poiana Micului) – wielu nigdy nie było w Polsce, ale znają język przodków i posługują się nim, kultywują także polskie tradycje.

 

Tutejsze cerkwie malowane są nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. (fot. shutterstock.com)
Persowie z twarzami Turków
Każda malowana cerkiew jest obiektem wyjątkowym, jednak są wśród nich świątynie zasługujące na szczególną uwagę. Obronny monastyr Moldovita (Moldoviţa) z malowaną cerkwią pw. Zwiastowania ufundował syn Stefana Wielkiego – Piotr Raresz. Cerkiew składa się z nawy, komory grobowej, przednawia oraz otwartego przedsionka z pięcioma arkadami z różnych stron. Z malowideł zewnętrznych zachowało się kilka monumentalnych przedstawień, w tym cała tzw. hierarchia niebiańska – w apsydzie głównej i konchach bocznych.
Na ścianie południowej znajdują się typowe dla bukowińskich cerkwi drzewo Jessego – artystyczne wyobrażenie drzewa genealogicznego Chrystusa – i oblężenie Konstantynopola. Widzimy fortyfikacje, armaty na murach, nadchodzącą armię wroga. Odnosi się to do wydarzeń z 626 r., kiedy to Konstantynopol oblegali Persowie, ale oblegający mają twarze Turków. Tu wkradła się polityka – cerkiew powstała wkrótce po zdobyciu Konstantynopola przez Turków w 1453 r.
Ścianę zachodnią zajmuje sugestywna wizja Sądu Ostatecznego, gdzie na samej górze widnieje Bóg, wśród aniołów zwijających niebo, co oznacza koniec świata. Po lewej stronie są prawosławni, a po prawej – innowiercy, m.in. żydzi.

 

 Jest pięknie i… niedaleko. (fot. shutterstock.com)
Trochę wypoczynku, sporo pracy
Janusz Rosikoń był na rumuńskiej Bukowinie nieprzypadkowo. Pojechał tam, żeby zrobić ilustracje do księgi “Apokalipsa św. Jana: rozważa Jan Paweł II”. – Zachęcił nas ks. Michał Janocha, dziś już biskup. “Jedźcie tam, nie zawiedziecie się” – mówił. Miał rację – opowiada Janusz Rosikoń. – Nikt się nie zawiedzie – podkreśla.
Bukowina to także niesamowite góry. – To jeden z piękniejszych fragmentów Karpat, rozległy, niezadeptany przez ludzi. Część jest łagodna, część dla wytrawnych wędrowców. Także dla narciarzy, da się przyzwoicie pojeździć – mówi fotograf.

http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,463,w-krainie-cerkwii-i-swietych-wojownikow.html
************

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś