Myśl dnia
Fiodor Dostojewski
XXI NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B
PIERWSZE CZYTANIE (Joz 24,1-2a.15-17.18b)
Przypomnienie powołania narodu
Czytanie z Księgi Jozuego.
Jozue zgromadził w Sychem wszystkie pokolenia Izraela. Wezwał też starszych Izraela, jego książąt, sędziów i przełożonych, którzy stawili się przed Bogiem. Jozue przemówił wtedy do całego narodu: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu chcecie służyć, czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście. Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu”.
Naród wówczas odrzekł tymi słowami: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć obcym bóstwom. Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,2-3.16-17.18-19.20-21.22-23)
Refren: Wszyscy, zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.
Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
by pamięć o nich wymazać z ziemi.
Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.
Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, *
ale Pan go ze wszystkich wybawia.
On czuwa nad każdą jego kością *
i żadna z nich nie zostanie złamana.
Zło sprowadza śmierć grzesznika, *
wrogów sprawiedliwego spotka kara.
Pan odkupi dusze sług swoich, *
nie zazna kary, kto się doń ucieka.
DRUGIE CZYTANIE (Ef 5,21-32)
Miłość małżeńska naśladowaniem miłości Chrystusa i Kościoła
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan.
Bracia:
Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus Głową Kościoła: On Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom we wszystkim.
Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony tak, jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to jest wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.
Oto słowo Boże.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 6,63b.68b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem.
Ty masz słowa życia wiecznego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 6,54.60-69)
Słowa życia wiecznego
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Ucząc w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.
A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”
Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać.
Rzekł więc: „Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca”.
Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodzili.
Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?”
Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”.
Oto słowo Pańskie.
***********************************************************************************************************************
KOMENTARZ
WAKACJE Z KROMKĄ – Słowa życia wiecznego
Ucząc w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: „Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca”. Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodzili. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?” Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (J 6,54.60-69).
*
Każdy chrześcijanin staje się przez chrzest wybranym prorokiem Boga, Jego zwiastunem w świecie. Jezus staje się naszym Nauczycielem, który pokazuje nam jak i gdzie świadczyć. Obyśmy byli ludźmi o otwartym sercem, którzy nie dziwią się nauce Jezusa, ale podziwiają jej głębię i za Piotrem mówią: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego.
Jesteśmy narzędziem w ręku Pana
Są prawdy wiary, w które wierzymy i nie da się ich do końca zrozumieć. Dlatego Bóg po Wniebowstąpieniu swojego Syna posyła Ducha Świętego. To On dopełnia w nas dzieła, które zapoczątkował Ojciec, a wypełnił Syn. Dzięki Jego łasce mamy dostęp do Bożych tajemnic. To On daje nam potrzebne dary duchowe – charyzmaty, abyśmy, pomimo naszej niedoskonałości, mogli być narzędziem w ręku Pana dla wypełnienia misji Kościoła. Jak relacjonuje dzisiejszy fragment Ewangelii, wielu uczniów nie wytrzymało i odeszło od Jezusa. Bo wiara jest wymagająca, ale jak podkreśla św. Piotr, tylko Jezus daje słowa życia wiecznego.
Jezu, ofiaruję Ci tych wszystkich, którzy odrzucili Twoją naukę i nie poszli za Tobą. Miej miłosierdzie nad nimi.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Wprowadzenie do liturgii
JEŚLI CHCESZ
Zostać czy nie zostać do końca? Oto jest pytanie!
Wielu sądzi, że nie uczestnicząc w życiu Kościoła ani w Eucharystii, nie modląc się i krytykując innych wierzących, zrobią komuś na złość. A podnosząc głos, zamanifestują swoją wolność, niezależność i racjonalność, bo któż „w XXI wieku jeszcze wierzy w «te bajki»!?”. Wychodząc urażeni z kościoła w trakcie kazania, ostentacyjnie trzasną drzwiami i powiedzą: „Co Kościół może o tym wiedzieć…!?”.
Szkodę uczynią przede wszystkim sobie. U innych może pojawić się zakłopotanie, zamyślenie, może zakłuje sumienie. Niewykluczone, że przez grzeszność, nie dość silne świadectwo życia, czy zwykłą ludzką ułomność, nie dopełniliśmy słów: „A ty, kiedy się nawrócisz, umacniaj twoich braci!” (Łk 22,32).
Nikogo na siłę nie można przyprowadzić do Pana Boga ani przy Nim na siłę zatrzymać! Mamy wskrzeszać wiarę i ją pielęgnować, abyśmy trwając w wierze, z niej czerpali. Nawet gdy będzie trudno żyć. To Pan rzekł: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24,13). Przez pokolenia słychać z kościelnych ambon, zza kratek konfesjonału, te same słowa: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (Ewangelia). A Chrystus pyta: „Czyż i wy chcecie odejść?”.
Trudna jest nauka Chrystusa. Zmusza do walki z grzechem, odrywa naszą uwagę od rzeczy przyziemnych i kieruje ku życiu wiecznemu, pośród tak wielu wyrzeczeń.
Bóg nigdy się nie narzuca. Proponuje, poucza i wspiera. Od wieków mówi: „Jeśli chcesz…”. A my chcemy! „A my właśnie uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Chrystus jest Świętym Boga”.
ks. Przemysław Pokorski
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/938
*********
Liturgia słowa
Jezus Chrystus jest nieustannie z nami. Nigdy nas nie opuszcza. Jest nam wierny. My często zapominamy o Jego obecności, pochłonięci naszymi codziennymi sprawami. Jezus, wiedząc o tym, raz w tygodniu przypomina w sposób szczególny o swej obecności. W niedzielę zaprasza, abyśmy przyszli do Niego. Abyśmy z Nim byli. To Msza św., która daje możliwość odkrycia Bożej obecności w naszym życiu.
PIERWSZE CZYTANIE (Joz 24,1-2a.15-17.18b)
Bóg objawił swemu narodowi, że jest Bogiem jedynym. Od tego czasu każdy ma codzienny wybór, komu chce służyć: Bogu czy bożkom? To walka między wiernością i niewiernością. Jest ona wciąż aktualna. W obecnych czasach nasze bożki to: rzeczy, idee, przyjemności. Pan Bóg pragnie, aby człowiek wybierał w sposób wolny i świadomy. Aby codziennie odpowiadał sobie na pytanie: Kto jest moim Panem? Komu służę?
Czytanie z Księgi Jozuego
Jozue zgromadził w Sychem wszystkie pokolenia Izraela. Wezwał też starszych Izraela, jego książąt, sędziów i przełożonych, którzy stawili się przed Bogiem. Jozue przemówił wtedy do całego narodu: «Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu chcecie służyć, czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście. Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu».
Naród wówczas odrzekł tymi słowami: «Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć obcym bóstwom. Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem».
PSALM (Ps 34,2-3.16-17.18-19.20-21.22-23)
Jesteśmy narodem wybranym. W dzień naszego chrztu św. Pan Bóg przyjął nas na swą wyłączną własność. On nas prowadzi, On nas osłania. Lecz nie czyni tego automatycznie. Bóg czeka na znak od nas, że pragniemy Jego pomocy, Jego opieki. Ten znak to nasza modlitwa, to nasza wierność Jego przykazaniom. Pan Bóg zaprasza nas do takiej właśnie współpracy.
Refren: Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą. Ref.
Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
by pamięć o nich wymazać z ziemi. Ref.
Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu. Ref.
Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, *
ale Pan go ze wszystkich wybawia.
On czuwa nad każdą jego kością *
i żadna z nich nie zostanie złamana. Ref.
Zło sprowadza śmierć na grzesznika, *
wrogów sprawiedliwego spotka kara.
Pan odkupi dusze sług swoich, *
nie zazna kary, kto się doń ucieka. Ref.
DRUGIE CZYTANIE (Ef 5,21-32)
W Starym Testamencie niejednokrotnie przedstawiano relację Boga do swego narodu jak relację męża do żony. Bóg był ukazywany jako mąż zawsze wierny swej żonie, narodowi Izraela. Święty Paweł przenosi to porównanie do Nowego Testamentu. Pan Jezus jest Głową Kościoła. On tę relację męża i żony uświęcił. W sakramencie małżeństwa Chrystus tworzy jedność dusz i ciał małżonków. Jezus jest Głową Kościoła, my ten Kościół tworzymy. I Jezus buduje jedność Kościoła z naszej różnorodności.
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Bracia:
Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus Głową Kościoła: On Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom we wszystkim.
Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to jest wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.
ŚPIEW PRZED EWANGLEIĄ (J 6,63b.68b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem.
Ty masz słowa życia wiecznego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 6,54.60-69)
W dniu chrztu św. zstąpił na nas Duch Święty. Od tego dnia zaprosił nas do współpracy. To Duch Święty daje nam możliwość przyjęcia słowa Bożego, które towarzyszy nam przez całe życie. Słyszymy je podczas Mszy św., czytamy, otwierając Pismo Święte. Dzięki Duchowi Świętemu odkrywamy moc słowa i odkrywamy na nowo Jezusa Chrystusa: Słowo, które ciałem się stało!
Słowa Ewangelii według świętego Jana
Ucząc w synagodze w Kafarnaum, Jezus powiedział: «Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym».
A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?».
Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą». Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać.
Rzekł więc: «Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca».
Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodzili.
Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?».
Odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga».
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/938/part/2
*********
Katecheza
Pielgrzymka okupiona męczeństwem
Pozostał po nich kamienny pomnik i pamięć. Wędrowali do Matki Bożej na Jasną Górę, ale nigdy tam nie dotarli. Ich śmierć do dziś owiana jest tajemnicą.
Na leśnym dukcie między Krasicami a Wolą Mokrzeską (powiat częstochowski) można napotkać wysoki, granitowy nagrobek. Widnieje na nim napis: „Tu spoczywa Kompania Warszawska wraz z księdzem wymordowana w 1792 r.”. Ponad 200 lat temu doszło tu do prawdziwej masakry.
Kiedy na początku XVIII w. Warszawę nawiedziła epidemia dżumy, mieszkańcy stolicy postanowili błagać Pana Boga o ratunek i w tej intencji wyruszyli na Jasną Górę. Organizatorem inicjatywy było Bractwo Pięciorańskie, działające przy paulińskim kościele Świętego Ducha. Z czasem zaraza opuściła Warszawę, ale tradycja wędrowania do Królowej Polski pozostała. Kiedy przyszły zabory, pielgrzymi napotkali opór ze strony najeźdźców, którzy wydali zakaz gromadzenia się i opuszczania miejsca zamieszkania. Warszawiacy pozostali jednak nieugięci i pomimo przeszkód ruszali na pątniczy szlak. Tak było i w 1792 r. Kiedy szli przez las, a od Jasnej Góry dzieliło ich mniej więcej 30 km, niespodziewanie zostali zaatakowani przez wojsko. Do dziś nie wiadomo, czy były to oddziały pruskie, czy rosyjskie. Wymordowano całą grupę. Nie wiemy, ile osób liczyła i kto w niej wędrował. Nikt nie ocalał. Ciała pątników od razu zakopano na miejscu tragedii. Ich śmierci nie odnotowano nawet w księgach miejscowej parafii Żuraw. Wydarzenie potraktowano jako akcję polityczno-wojskową. Po jakimś czasie postawiono tam krzyż z napisem „1792”. W roku 1935 wzniesiono granitowy pomnik. Jego fundatorką była wieloletnia pątniczka − Kazimiera Stępniakowa, która w ten sposób chciała podziękować za łaskę uzdrowienia.
Groby Pątnicze, bo tak nazwano to miejsce, do dziś są stałym punktem na szlaku Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej.
Agnieszka Wawryniuk
http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/938/part/3
*********
Rozważanie
Czyż i wy chcecie odejść? (J 6, 67).
Wielu spośród tych, którzy szli za Jezusem, nie mogąc zrozumieć Jego trudnej nauki, odeszło rozczarowanych. Jezus, szanując wolność człowieka, pyta każdego: „Czy i ty chcesz odejść?”. Czasem wydaje się, że porzucenie wszystkiego rozwiąże nasze problemy. Także w życiu religijnym, w modlitwie, relacji z Bogiem pojawia się zniechęcenie. Bierze się ono z naszej słabości, niewierności uczynionym postanowieniom, często wynika z naszej skażonej grzechem i podatnej na podszepty złego ducha ludzkiej natury. W tym jednak przypadku porzucenie wszystkiego byłoby najgorszym rozwiązaniem. Jezus pozwala, aby w naszym życiu były momenty trudne, chwile ciemności, kiedy wydaje się, że Pan Bóg nas nie słucha, że Go nie ma. Jezus pozwala na to, bo jest to część wyzwalającej drogi oczyszczenia. W takich chwilach jeszcze mocniej trzeba przylgnąć do Jezusa, tylko On wyprowadza z mroku zwątpienia, tylko On ma słowa życia wiecznego.
Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła
Dwudziesta Pierwsza Niedziela Zwykła
J 6, 54. 60-69
Ucząc w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: «Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym». A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?». Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą». Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: «Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca». Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodzili. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?». Odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga».
Jezus daje nam swoje ciało i krew, byśmy mieli życie wieczne. Są one prawdziwym pokarmem dla duszy, a nie tylko jakimś symbolem czy znakiem wyrażającym naszą wiarę. Przyjrzyj się twojej wierze w obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Czy pragniesz przyjmować komunię jako pokrzepienie twojej duszy?
By kroczyć za Jezusem, potrzebujemy łaski od samego Boga. Nasza wiara nie jest tylko rozumowym uznaniem istnienia Boga, nie zależy ona od nas. Czy potrafisz pokornie przyjąć wiarę jako dar, ale też jako zadanie? Wiara pociąga za sobą konkretne czyny.
„Czyż i wy chcecie odejść” – to pytanie słyszą apostołowie. Ale jest ono skierowane również do ciebie. Jezus daje nam wolność. Wiara nie może być czymś wynikającym z przymusu. Wierzę, bo mi inni każą. Na wiarę odpowiada się w wolności i potwierdza się ją czynami. Trwając dalej przy Jezusie.
Proś Jezusa, aby pomógł ci wierzyć jeszcze bardziej, byś swoimi czynami potwierdzał, że pragniesz trwać przy Bogu.
Święta Róża z Limy, dziewica | |
Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik | |
Błogosławiony Władysław Findysz, prezbiter i męczennik | |
Święty Filip Benicjusz, prezbiter |
oraz:
świętych Abbondiusza i Ireneusza (+ III w.); świętych Archelausa i Cyriaka (+ III w.); świętych męczenników w Cylicji: Asteriusza, braci Klaudiusza i Neona, Donwiny i Teonili (+ 303); św. Flawiana, biskupa Autun (+ V/VI w.); bł. Jakuba, zakonnika (+ 1301); świętych męczenników Kwiriaka, biskupa, Maksyma, przebitera, i Archelausa, diakona (+ pocz. III w.); św. Teonasa, biskupa Aleksandrii (+ 300); bł. Wiktora, biskupa (+ V w.); św. Zacheusza, biskupa Jerozolimy (+ II w.)
Gdy przyjaciel odchodzi
Marta Jacukiewicz
Bycie w relacji przyjacielskiej sprawia, że czujemy się ważni i potrzebni dla drugiej osoby, ale też mamy poczucie, że ten ktoś potrzebuje nas. I nagle to wszystko znika i nigdy się już nie powtórzy…
Marta Jacukiewicz: Przyjaźń jest szczególną więzią. Przyjaciel to ktoś wyjątkowy. Ktoś, kto zna nas bardzo dobrze. I nagle, w codziennym zabieganiu dostajemy wiadomość, że nasz Przyjaciel nie żyje…
Marcin Korowaj: Tak przyjaźń możemy nazwać szczególną więzią, w której ludzie obdarowują siebie akceptacją, zaufaniem, wsparciem, pomocą w trudnych chwilach. Bycie w relacji przyjacielskiej sprawia, że czujemy się ważni i potrzebni dla drugiej osoby, ale też mamy poczucie, że ten ktoś potrzebuje nas. Przyjaźń to wspólny czas, śmiech, smutek, wspólne wspomnienia. I nagle to znika i nigdy się już nie powtórzy…
Nagle jakby i nasze życie się zatrzymuje… Niedowierzanie, żal, złość, płacz… Zwykle w takich momentach słyszymy: “Taki młody, mógł jeszcze żyć…”. Wydaje się – słowa pocieszenia, które jeszcze bardziej bolą…
W takich sytuacjach pierwszą reakcją jest niedowierzanie czy zaprzeczanie, że nasz przyjaciel nie żyje. Nie dopuszczamy tego do siebie, do swojej świadomości tego co się stało – chcemy żeby to nie była prawda. Później pojawia się złość. Zadajemy sobie pytanie dlaczego on, dlaczego to się stało, jaki to ma sens – najczęściej te pytania pozostają bez odpowiedzi. Szukamy wyjaśnień i zrozumienia tego co się stało. Kierujemy swoją złość na innych, na Boga, na siebie. Często nasi bliscy, znajomi próbują nas pocieszyć, podtrzymać na duchu (a przynajmniej tak im się wydaje, że to robią), sprawić by cierpienie znikło mówiąc “taki młody, mógł jeszcze żyć …” takie słowa mogą nam uświadamiać nam jeszcze bardziej jaka stratę ponieśliśmy, zastanawiamy się co było jeszcze przed nami razem co nas mogło by czekać. Częstymi słowami, które nie pomagają są też “musisz się wziąć w garść”, “czas leczy rany” czy “jesteś młoda/dy musisz żyć”. Takie słowa nie sprawią, ze osobie w żałobie poczuje się lepiej czy będzie jej lżej. Takie słowa padają bo bardzo często boimy się mówić o śmierci czy nie wiemy jak to zrobić. Poprzez śmierć przyjaciela, osoby bliskiej, doświadczamy wielkiej straty wszystkiego co wiązało się z tą osobą, straty ważnego kawałka naszego życia z czym związany jest duży ból. To tak jakby wyjąć jedno koło zębate z mechanizmu zegarka gdzie reszta kół przestaje funkcjonować sprawnie co powoduje, że zegarek przestaje dobrze działać. Strata tworzy ranę, która powoduje ból. Jeśli zostawimy ranę i nie będziemy próbować jej opatrzyć prawdopodobnie ból będzie się ciągle nasilał i rana będzie się słabo goić. Opatrzeniem rany po stracie będzie przeżywanie żałoby w postaci akceptacji własnych emocji, nie odrzucaniu ich, wyrażaniu ich i nazywaniu, płakaniu jeśli ma się taką potrzebę. Dlatego też najlepszym sposobem na pomoc w sytuacji żałoby jest bycie przy tej osobie, wysłuchanie jej bez ocen oraz akceptacji tego co przeżywa.
Czasem mamy żal sami do siebie, że nie mogliśmy być przy naszym przyjacielu w ostatnich dniach czy godzinach jego życia. Ten żal mimo upływu czasu – nie ustaje. Co jest przyczyną takiego zachowania?
Często takie myślenie pojawia się w sytuacji gdy nasz przyjaciel (osoba bliska) długo choruje, czy leży w szpitalu a my akurat w chwili śmierci byliśmy w innym miejscu, bo zmusiły nas do tego inne okoliczności, które nie pozwoliły nam być tego dnia przy naszej osobie bliskiej. Po takiej sytuacji mamy poczucie winy, że zawiedliśmy, że nie pożegnaliśmy się, że mieliśmy jeszcze tyle do powiedzenia i że nigdy więcej już nie będziemy mieli okazji tego zrobić. Zdarza się też, że najzwyczajniej w świecie boimy się towarzyszyć w ostatnich chwilach naszej osoby bliskiej – przyjaciela. Pojawia się bezradność, że nie możemy nic z tą sytuacją zrobić czy myślenie życzeniowe, że jak udamy, że wszystko jest w porządku to sytuacja problemowa zniknie. Bardzo dobrze opisuje taką sytuację E.E. Schmidt w swojej najsłynniejszej powieści “Oskar i pani Róża”. Autor pokazuje strach rodziców, którzy unikają rozmowy o śmierci ze swoim umierającym dzieckiem.
W takich momentach niekiedy może mamy wyrzuty sumienia, że zbyt mało czasu poświęciliśmy tak wyjątkowej osobie. A może nie zdążyliśmy właśnie powiedzieć jak ważne miejsce zajmuje w naszym życiu… Jak radzić sobie z takimi wyrzutami, myślami?
W takich sytuacjach warto pamiętać, że mamy prawo się bać i jest to naturalne, że w takiej sytuacji pojawia się strach czy bezradność, że nie mogliśmy przewidzieć momentu śmierci przyjaciela, i że nie mamy takiej mocy żeby to kontrolować. Warto też pamiętać, że przeszliśmy długą i wyjątkową drogę wspólnie z naszym przyjacielem i to ona jest najważniejsza. Można powiedzieć, że żaden moment nie jest dobry na pożegnanie gdyż nie chcemy dopuścić do naszej świadomości, że tracimy ważną dla nas osobę, pojawia się myślenie, że jak wrócimy z pracy czy z zakupów to na pewno jeszcze porozmawiamy ze sobą. Moim zdaniem nie da się przygotować na odejście bliskiej nam osoby nawet posiadając wiedzę o tym, że jest to nieuchronne. W sytuacji gdzie pojawia się poczucie winy i utrzymuje się przez długi czas, warto skorzystać z pomocy terapeuty, który pomoże zobaczyć własne emocje i spróbować je wyrazić, zmierzyć się z nimi, przyjrzeć się nim.
Mimo, że od śmierci naszego przyjaciela mijają kolejne miesiące, lata – nam wciąż ciężko pogodzić się z jego przedwczesnym odejściem. Powracamy do archiwum wiadomości, SMS. Jest to jeden ze sposobów na “zatrzymanie” tego człowieka?
Takie zachowanie może się pojawić w drugiej fazie w przeżywaniu żałoby, gdzie występuje tak zwana dezorganizacja emocjonalna. Chodzimy do miejsc gdzie wspólnie bywaliśmy, przeglądamy wspólne zdjęcia, czytamy wspólna korespondencje czy wiadomości. Jest to próba zatrzymania osoby, która odeszła jeszcze na jakiś czas – jest to trochę traka próba walki z nieodwracalnym, próba zaprzeczaniu rzeczywistości. Może wtedy pojawić się myślenie, że przyjaciel tylko wyjechał i zaraz wróci i wszystko będzie jak dawniej. Taki stan może trwać jakiś czas, aż do kolejnej fazy żałoby, która charakteryzuje się przeżywaniem smutku, osamotnienia, depresji. Jeśli stan poszukiwania zmarłej nam osoby trwa lata i osoba nie przechodzi do fazy przeżywania smutku warto zastanowić czy nie potrzebna byłaby pomoc specjalisty np. terapeuty. Tylko przejście przez cały proces żałoby prowadzi do akceptacji i pogodzenia się ze stratą, prowadzi do tak zwanego stanu równowagi.
Jakiś czas temu znalazłam taki cytat: “Ci, których kochamy nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna”. Zgodzi się Pan z tymi słowami?
Uważam, że osoby które obdarowujemy miłością stają się częścią nas jeszcze za życia. Mają wpływ na to jak postrzegamy różne obszary naszego funkcjonowania. Jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość, jak postrzegamy nas samych i jakich dokonujemy wyborów. Miłość polega na wymianie – dajemy, ale też otrzymujemy różne rzeczy od bliskich nam osób (przyjaciół). To co otrzymamy staje się częścią nas i żyje w nas.
Żałoba – i od razu w myślach mamy czarne ubrania, smutną twarz… Tymczasem żałobę można przeżywać w sercu. Nie trzeba przecież chodzić na czarno w czasie żałoby?
W każdej kulturze, społeczeństwie są obecne symbole, które zostały wytworzone umownie przez członków danej społeczności, funkcjonujące od wielu pokoleń. W kulturze chrześcijańskiej (i nie tylko) – kolor czarny funkcjonuje jako kolor śmierci, ale np. w kulturze romskiej na pogrzeb zakłada się ubrania w kolorze czerwonym co symbolizuje ochronę przed złymi duchami. U niektórych plemion wschodnich europejskich na czas żałoby kobiety ubierały się wyłącznie na biało. Odstąpienie od pewnej umowy społecznej (jaką jest symbol) jest traktowany jako brak identyfikacji z wydarzeniem (w tym przypadku śmierci), co może się spotykać z ostracyzmem ze strony społeczeństwa. Nie ma nigdzie przymusu zakładania czarnych ubrań, lecz dana osoba naraża się wtedy na posądzenie iż nie przeżywa smutku po stracie, a śmierć osoby bliskiej traktuje lekceważąco.
*Marcin Korowaj – pedagog, terapeuta, trener. Pracuje m.in. z osobami z depresją, w żałobie, z lękami. Prowadzi gabinet psychoterapii “Czas na zmianę”, www.marcinterapie.com.pl
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,775,gdy-przyjaciel-odchodzi.html
*********
Niedziela to nie tylko Eucharystia
Stanisław Biel SJ
Dla znakomitej większości współczesnych chrześcijan świętowanie niedzieli stanowi obowiązek uczestnictwa we Mszy, pozostały czas ma już wymiar “świecki”, prywatny.
Czasem, aby wcześniej zadośćuczynić temu przykremu obowiązkowi, uczestniczą w liturgii sobotniej. Całą niedzielę mają wówczas “dla siebie”. Jest to małe nieporozumienie. Cała niedziela ma wymiar świąteczny, nie tylko Eucharystia.
Niedziela nie jest tylko przerwą w pracy. Jej świąteczny charakter ma promieniować na cały tydzień, nadając mu wartość i sens. Święto ma na celu “naładować nas” w inny sposób. Musimy zgromadzić energię duchową. Trzeba nakarmić ducha. Ponownie zaopatrzyć się w bogactwa, które nie są materialne, byśmy zmierzyli się z tygodniem, mając inną wizję życia, inne nastawienie, nowego ducha (A. Pronzato). Bardzo ładnie napisał Cyprian Kamil Norwid: odpocząć oznacza począć na nowo. Dzień świąteczny jest czasem odpoczynku, nabieraniem duchowej energii, by rozpoczynać nowy tydzień; przeżywać go nie tylko w rutynie codzienności, ale przede wszystkim w służbie dobru i miłości.
Minimum niedzielnego odpoczynku stanowi wstrzymanie się od niepotrzebnych prac, nie tylko fizycznych. Wyjątki stanowi praca konieczna i społecznie użyteczna, obowiązki rodzinne, a także zaangażowania społeczne, kulturalne czy sportowe. Nowy katechizm przestrzega jednak, by nie stały się one nawykiem czy wymówką przed właściwym świętowaniem niedzieli (KKK, 2185).
Zaprzeczeniem świątecznego odpoczynku jest pracoholizm. Pracoholik określa siebie przez swą wydajność i przydatność. Nie ważne, kim jest (jako osoba), ale co czyni. Angażując się maksymalnie, nabiera poczucia własnej wartości; pragnie w ten sposób zagłuszyć wewnętrzną pustkę i niepokój oraz zdobyć akceptację innych. Pra-coholika cechują: nieustanny pośpiech; perfekcjonizm i brak zadowolenia z własnej pracy; kontrola pracy innych (podwładnych); ciągły niepokój, niecierpliwość i irytacja; systematyczne zwiększanie “normy” pracy; zaniedbanie relacji międzyludzkich, w tym rodzinnych i przyjaźni; luki w pamięci i chwile “nieobecności” w czasie rozmów; brak troski o siebie (posiłki, wypoczynek, sport) (B. Robinson). Pracoholik nie wypoczywa nigdy. Uzależniony od pracy, zabiera ją ze sobą do łóżka, nie rozstaje się z nią nawet w czasie weekendów i urlopu – jednym słowem, nigdy, gdyż stanowi ona jego sposób na życie (C. Guerreschi). Nie jest w stanie świętować niedzieli.
Inną formą nieumiejętnego wypoczynku jest bezmyślne marnowanie czasu. Znam rodziny, dla których wypoczynek świąteczny sprowadza się do ślęczenia godzinami przed telewizorem i bezmyślnego gapienia się na wątpliwej wartości programy. Młodzi z kolei wybierają Internet, wirtualne rozrywki i czaty. Pamiętam, że za mojego dzieciństwa najpierw był obowiązek niedzielnej Eucharystii, niezależnie od oferty telewizyjnej. Dzisiaj wybiera się czas najmniej zakłócający inne rozrywki.
Współczesnym problemem są galerie handlowe i hipermarkety. Stanowią one źródło rozbicia świąt i rodziny. Przemysł rozrywkowy i konsumpcyjny “troszczy się”, aby wymiar duchowy i religijny niedzieli i świąt zastąpić stopniowo treściami świeckimi. W przeszłości, w czasach “Solidarności”, walczono o wolne soboty i niedziele. Dzisiaj walczy się o możliwość niedzielnego handlu. Nie tylko nawyk robienia niedzielnych zakupów staje się coraz powszechniejszy. Chrześcijańskie rodziny spędzają całe godziny w centrach handlowych, adorując bożki współczesnego świata. Nie zastanawiają się przy tym, że jest to możliwe kosztem innych. Pracownicy handlu bywają wyzyskiwani, pracując za głodowe pensje. Pracodawcy niewiele troszczą się o ich prawo do niedzielnego wypoczynku, mimo takiego obowiązku. Są to formy współczesnego niewolnictwa, które należy potępiać i zwalczać.
Właściwe świętowanie niedzieli zakłada czas dla Pana Boga, bliźnich i siebie. Wśród bliźnich najważniejsza jest rodzina. W ciągu tygodnia bywa ona rozproszona. Brakuje czasu na spotkanie, rozmowę, dialog. Dom często jest traktowany jak hotel. W takiej sytuacji ważne jest podjęcie wysiłku, zwłaszcza przez rodziców, by czas niedzielny na nowo scalał rodzinę. Wspólny obiad, spokojny czas i radość beztroskiej rozmowy przy stole, rodzinny spacer albo dłuższa wycieczka są prostymi środkami zbliżającymi do siebie.
Niedziela jest również czasem świadczenia miłości i miłosierdzia bliźnim. Jest szczególnym dniem solidarności z ubogimi, cierpiącymi i potrzebującymi. Gdy byłem w nowicjacie jezuitów w Starej Wsi, naszym co-niedzielnym obowiązkiem było odwiedzanie chorych. Spędzaliśmy z nimi do dwóch godzin, rozmawiając. Na ich twarzach, mimo nieraz ogromnego cierpienia, można było wyczytać wielką radość i wdzięczność. Dla niektórych z nich były to jedyne odwiedziny w tygodniu.
Jan Paweł II w liście o świętowaniu niedzieli zachęca do wychodzenia z egoizmu i otwarcia się na innych, szczególnie w dni świąteczne, wskazując na konkretne przykłady: Niech rozejrzy się dokoła, aby odszukać ludzi, którzy mogą potrzebować jego solidarności. Może się zdarzyć, że w jego najbliższym sąsiedztwie albo w kręgu znajomych są ludzie chorzy, starzy, dzieci, imigranci, którzy w niedzielę szczególnie boleśnie odczuwają swoją samotność, ubóstwo i cierpienie. Oczywiście, troska o nich nie może się wyrażać w sporadycznych działaniach, podejmowanych tylko w niedziele. Ale także wówczas, gdy jest to działalność bardziej systematyczna, czyż nie można uczynić z niedzieli dnia szczególnie poświęconego solidarności, wykorzystując wszelkie twórcze energie chrześcijańskiego miłosierdzia? Niewątpliwie formą wsparcia ubogich jest niedzielna ofiara składana na ubogich czy potrzeby Kościoła. Niemniej gesty materialne nie są najistotniejsze. Lepiej dawać siebie, swój czas, swoje serce, dzielić się głębią swego ducha. Już święty Jan Chryzostom w pierwszych wiekach Kościoła zwracał uwagę na pewne nieporozumienie: Cóż z tego, że stół eucharystyczny ugina się od złotych kielichów, skoro On umiera z głodu? Najpierw nakarm Go, gdy jest głodny, a potem możesz ozdobić ołtarz tym, co ci pozostanie.
Niedziela jest dniem radosnym. Radość zmartwychwstania i świętowania Eucharystii winna przekładać się na życie. Znana jest historia młodych ludzi, którzy wracając z wielkanocnej rezurekcji wyrażali radość śpiewem i wybuchami radosnego śmiechu. Handlarka dewocjonaliami, zaciekawiona ich zachowaniem, spytała z ożywieniem, co się stało. Zdziwieni odparli: Nie wie pani? Chrystus zmartwychwstał! Na twarz kobiety powrócił poprzedni wyraz znudzenia i zmęczenia. E tam, też mi nowina! – mruknęła pod nosem.
Nawrócony na chrześcijaństwo pisarz Julien Green lubił obserwować ludzi wychodzących z kościoła. Sądził, że po nabożeństwie ich twarze powinny emanować radością. Tymczasem były zwykle nijakie, bezbarwne, smutne. I komentował: “Schodzą z Kalwarii i ziewając rozmawiają o pogodzie” (A. Pronzato). Brak radości wewnętrznej, dzielonej spontanicznie z innymi, świadczy, że relacja z Bogiem jest zewnętrzna, wypływająca z obowiązku, powinności, przykazania, ale nie z potrzeby serca. Taka relacja wcześniej czy później zakończy się lub wybuchnie pretensjami i żalami do Boga. Podobnie jak u starszego syna z przypowieści Jezusa (por. Łk 15, 25-32). Głęboka duchowa radość nie jest owocem dobrego charakteru czy naturalną cechą osobowości. Jest darem Ducha Świętego (Ga 5, 22) i wynikiem przyjaźni z Jezusem. Przenika całą egzystencję człowieka. Daje moc i siłę w sytuacjach trudnych, a nawet ekstremalnych. Radości nie należy mylić z przelotnym doznaniem zaspokojenia i przyjemności, które często upaja zmysły i uczucia, później jednak pozostawia w sercu niedosyt, a czasem gorycz. Radość rozumiana po chrześcijańsku jest o wiele trwalsza i przynosi głębsze ukojenie: wedle świadectwa świętych potrafi przetrwać nawet ciemną noc cierpienia i w pewnym sensie jest “cnotą”, którą należy rozwijać (Jan Paweł II).
Świętowanie niedzieli wymaga również ciszy, refleksji, zatrzymania się. Jest to czas dla siebie. W codzienności, pośpiechu i zabieganiu brakuje czasu dla ducha. I może się zdarzyć, że mimo rozwoju fizycznego, psychicznego czy intelektualnego duch karleje. Duch również wymaga “odżywki”. Jest nią medytacja, refleksja, dobra lektura czy muzyka, cisza i kontemplacja piękna natury albo sztuki. Dzięki takim wartościom duch rozwija się, nabiera piękna, głębi, jest “pociągany” ku Absolutowi, pięknu i miłości Boga, nieśmiertelności. Pozwala również kochać siebie i innych i dostrzegać w każdym cień miłości absolutnej, Bożej.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1876,niedziela-to-nie-tylko-eucharystia.html
***********
Franciszek wprawił wszystkich w osłupienie przy grobie Piusa X
PAP / slo
Papież Franciszek zaskoczył w piątek duchowieństwo i wiernych uczestniczących w bazylice watykańskiej we mszy przy grobie świętego Piusa X – podały media.
Papież przyszedł nieoczekiwanie na mszę, usiadł w ławce z innymi i stał w kolejce do komunii.
Mszę przy ołtarzu Piusa X, reformatora Kościoła, który stał na jego czele w latach 1903-1914, odprawiono z okazji jego wspomnienia liturgicznego, obchodzonego 21 sierpnia.
O niezapowiedzianym udziale Franciszka we mszy media poinformowały dzień później, dowiedziawszy się o tym od uczestników liturgii.
Franciszek przyszedł rano do bazyliki pomodlić się przy grobie papieża kanonizowanego w 1954 roku i gdy dowiedział się o rozpoczynającej się chwilę później mszy, postanowił na niej zostać. Mszę dla małej grupy zakonnic, księży i wiernych odprawiał włoski ksiądz z watykańskiego Sekretariatu Stanu.
Papież usiadł w ławce razem z innymi. Księdzu, który odprawiał mszę, Franciszek wyznał po jej zakończeniu, że jest czcicielem świętego Piusa X i wyjaśnił, że w jego ojczystej Argentynie jest on patronem katechetów.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3329,franciszek-wprawil-wszystkich-w-oslupienie-przy-grobie-piusa-x.html
*********
Rzym a Bractwo Kapłańskie św. Piusa X
KAI / ptsj
Rzym nie zamierza narzucać kapitulacji lefebrystom – powiedział abp Guido Pozzo, sekretarz Papieskiej Komisji “Ecclesia Dei”, zajmującej się kontaktami z Bractwem Kapłańskim św. Pius X. W wywiadzie dla francuskiego tygodnika “Famille chrétienne” hierarcha zaznaczył, że wciąż trwają rozmowy z Bractwem, których celem jest pełne pojednanie.
Przypomniał, że w 2009 r. Benedykt XVI zdjął ekskomuniki z biskupów Bractwa, które zaciągnęli przez fakt przyjęcia sakry z rąk abp. Marcela Lefebvre’a bez zgody papieża. Chciał w ten sposób otworzyć drogę do rozpoczęcia “konstruktywnego dialogu”. Zdjęcie ekskomuniki było bowiem jedynie posunięciem dyscyplinarnym, pozostały natomiast do wyjaśnienia kwestie doktrynalne, bez czego Bractwo nie ma statusu kanonicznego w Kościele, a jego księża nie pełnią posługi kapłańskiej w sposób uprawniony – wskazał abp Pozzo. Dodał, że kontrowersje dotyczą z jednej strony oceny sytuacji Kościoła i przyczyn pewnych zawirowań teologicznych i duszpasterskich w okresie po Soborze Watykańskim II, z drugiej zaś ekumenizmu, dialogu z innymi religiami i wolności religijnej.
Podkreślił, że rozmowy między Papieską Komisją i Bractwem nigdy nie ustały. Była natomiast tymczasowa przerwa w spotkaniach związana ze zmianą na stanowisku prefekta Kongregacji Nauki Wiary, który z urzędu jest przewodniczącym Komisji “Ecclesia Dei”, i wyborem nowego papieża. Dialog został wznowiony jesienią 2013 r. serią spotkań nieformalnych, po czym 23 września kard. Gerhard Müller, prefekt Kongregacji przyjął przełożonego Bractwa, bp. Bernarda Fellay’a.
Abp Pozzo przyznał, że w przypadku “pełnego pojednania” Bractwo otrzymałoby od Stolicy Apostolskiej status prałatury personalnej [jaki ma obecnie tylko Opus Dei – KAI]. Jednak koniecznym warunkiem kanonicznego uznania Bractwa jest uprzednie rozwiązanie problemów natury doktrynalnej. Sprecyzował przy tym, że nie wyklucza to istnienia zastrzeżeń Bractwa co do spraw należących nie do dziedziny wiary, ale do duszpasterstwa lub – jak się wyraził – “roztropnościowego nauczania” Kościoła. Nie muszą więc one być “odwołane lub anulowane” przez Bractwo. Wciąż “możliwe i pożądane” jest kontynuowanie dyskusji i pogłębiania tematów stanowiących trudność dla Bractwa “w celu ich dalszego uściślania i wyjaśniania”.
Sekretarz Papieskiej Komisji wskazał jednocześnie, że negocjacjom nie podlega przyjęcie Wyznania wiary i zasada, że autentyczna – “czyli z autorytetem Chrystusa” – interpretacja spisanego i przekazywanego słowa Bożego należy tylko do Magisterium Kościoła. – To jest doktryna katolicka, przypomniana przez Sobór Watykański II (“Dei Verbum”, 10), ale już wyraźnie nauczana przez Piusa XII encyklice “Humani generis”. Oznacza to, że Magisterium, choć oczywiście nie stoi ponad Pismem Świętym i Tradycją – jest autentyczną instancją, która ocenia interpretacje Pisma i Tradycji, skądkolwiek pochodzą – zaznaczył abp Pozzo.
Podkreślił, że nie jest prawdą jakoby Stolica Apostolska chciała narzucić kapitulację Bractwu. – Przeciwnie, wzywa je, by stanęło u jej boku w tych samych ramach zasad doktrynalnych niezbędnych do zapewnienia tego samego przylgnięcia do wiary i doktryny katolickiej nt. Magisterium i Tradycji, zostawiając jednocześnie przestrzeń dla badania i pogłębiania zastrzeżeń, jakie podnosi ono wobec niektórych aspektów i sformułowań dokumentów Soboru Watykańskiego II, jak również niektórych reform, które po nim nastąpiły, ale które nie dotyczą tematów dogmatycznie i doktrynalnie nie podlegających dyskusji – powiedział włoski hierarcha.
Według niego “nie ma wątpliwości, że stopień autorytetu i zobowiązujący charakter nauczania Vaticanum II jest bardzo różny w zależności od tekstu”. – Na przykład konstytucje “Lumen gentium” o Kościele i “Dei Verbum” o objawieniu Bożym mają charakter stwierdzenia doktrynalnego, choć nie ma w nich definicji dogmatycznych. Podczas gdy deklaracje o wolności religijnej, o dialogu z religiami niechrześcijańskimi, dekret o ekumenizmie mają inny i niższy stopień autorytetu i zobowiązujący charakter – wyjaśnił arcybiskup.
Zastrzegł zarazem, że nie można dziś wskazać precyzyjnego terminu zakończenia rozmów z Bractwem. – Nasze zaangażowanie i, jak zakładam, także Bractwa polega na posuwaniu się etapami, bez nagłych skrótów, ale z jasno określonym celem wspierania jedności w miłości Kościoła powszechnego, prowadzonego przez następcę Piotra – podkreślił abp Pozzo.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,20359,rzym-a-bractwo-kaplanskie-sw-piusa-x.html
***********
Bractwo św. Piusa X ma prawie 600 księży
KAI / mm
Bractwo Kapłańskie św. Piusa X, założone w 1970 przez abp. Marcela Lefebvre’a i skupiające księży sprawujących liturgię według rytu św. Piusa V (przedsoborową), liczy 589 kapłanów, 187 seminarzystów i 32 tzw. preseminarzystów. Prowadzi ono 6 seminariów duchownych, ma 1 dom generalny (w Menzingen w Szwajcarii) i 2 domy autonomiczne oraz dzieli się na 14 dystryktów i 163 przeoraty, w tym jeden w Polsce.
Z tych i innych najnowszych danych, ogłoszonych na stronie internetowej Bractwa wynika ponadto, że prowadzi ono 2 instytuty studiów wyższych typu uniwersyteckiego, ponad sto szkół różnych typów, z tego jedną szkołę podstawową oraz gimnazjum i liceum w Polsce, a także 7 domów opieki dla osób w starszym wieku.
Do Bractwa należy również 103 braci zakonnych (nie będących kapłanami) oraz jest z nim związanych 186 sióstr w 25 domach. Działają też 4 klasztory karmelitańskie, stosujące na co dzień życie i reguły zakonne bez zmian, wprowadzonych przez Sobór Watykański II.
Wspólnota, zwana na co dzień “lefebvrystami”, jest obecna w 37 krajach a dalsze 33 kraje są obsługiwane przez księży urzędujących na co dzień w innych – oznacza to, że swój apostolat sprawują oni łącznie w 70 państwach. Poza tym na całym świecie w takiej czy innej formie związanych jest z lefebvrystami szereg dalszych zakonów męskich i żeńskich zarówno łacińskich, jak i tradycji wschodniej, pielęgnujących życie konsekrowane według przepisów i wzorów, niezmienionych po Vaticanum II.
Od wielu lat utrzymuje się mniej więcej stała liczba wstąpień do 6 seminariów duchownych Bractwa na całym świecie (Niemcy, Argentyna, Francja, Włochy, Szwajcaria i Stany Zjednoczone, ponadto w Australii istnieje niższe seminarium duchowne a na Filipinach preseminarium): między 40 a niespełna 60 rocznie.
W ubiegłym roku (2013) przyjęto 43 kandydatów do kapłaństwa, rok wcześniej – 51, w 2011 – 55 i w 2010 – 47. Najwięcej chętnych w ostatnim 15-leciu rozpoczęło naukę w seminariach w 2003: 60.
Liczba święceń nowych kapłanów również jest stała i waha się między 20 a 30. W 2013 Bractwo otrzymało 29 księży i była to najwyższa liczba od 1999. W 2012 święcenia przyjęło 21 prezbiterów, w 2011 – 20 a w 21010 – 25.
Bractwo Kapłańskie św. Piusa X (FSSPX) założył 1 listopada 1970 w miejscowości Ecône w szwajcarii miejscowy biskup François Charrière. W rzeczywistości jednak jego twórcą był francuski arcybiskup ze Zgromadzenia Ducha Świętego (duchaczy) Marcel Lefebvre (29 XI 1905-25 III 1991), w latach 1955-62 arcybiskup stolicy Senegalu – Dakaru. Nie zgadzał się on ze zmianami wprowadzonymi przez Sobór Watykański II, chociaż sam podpisał wszystkie jego dokumenty. Nowe stowarzyszenie stawiało sobie za zadanie pielęgnowanie dotychczasowej liturgii mszalnej, tzw. trydenckiej oraz kształcenie w tym duchu nowych księży.
Jego sprzeciw dotyczył zresztą nie tylko Mszy, ale także m.in. ekumenizmu, dialogu z innymi religiami, zasady wolności religijnej czy soborowej zachęty do tworzenia krajowych konferencji biskupich. Wszystkie te zjawiska świadczyły – zdaniem arcybiskupa – o wyrzekaniu się przez Kościół katolicki dotychczasowej zasady jedynozbawczości i o słabnięciu jego posłannictwa w świecie.
Działalność Bractwa szybko spotkała się z ostrą krytyką ze strony zarówno Kościoła w Szwajcarii, jak i Stolicy Apostolskiej i osobiście Pawła VI. Po całej serii ostrzeżeń i upomnień ze strony Watykanu, 22 lipca 1976 papież zawiesił arcybiskupa w czynnościach kapłańskich, co jednak nie powstrzymało tego ostatniego od dalszej działalności duszpasterskiej.
Po śmierci Pawła VI i wyborze Jana Pawła II wydawało się, że stosunki Bractwa z Watykanem poprawią się, m.in. dlatego, że nowy papież uchodził w oczach wielu środowisk kościelnych za konserwatystę i przybywał z kraju, w którym seminaria duchowne były pełne, a Kościół katolicki nie przeżywał takiego kryzysu, jak na Zachodzie. W grudniu 1978 spotkał się nawet z arcybiskupem.
Tymczasem 30 czerwca 1988 abp Lefebvre udzielił sakry biskupiej czterem kapłanom swego Bractwa bez zgody i upoważnienia Stolicy Apostolskiej. Byli to Francuzi: Bernard Fellay i Bernard Tessier de Mallerais, Amerykanin Richard Williamson i Argentyńczyk Alfonso de Galarreta. Ściągnęło to automatycznie karę ekskomuniki na samego arcybiskupa, pozostałych konsekratorów, nowych biskupów i wszystkich uczestników tej ceremonii i oznaczało akt schizmy.
W odpowiedzi na to grupa kapłanów i seminarzystów Bractwa z rektorem seminarium w Ecône ks. Josefem Bisigiem na czele opuściła arcybiskupa, aby zachować jedność ze Stolicą Apostolską a zarazem wierność tradycji trydenckiej.
2 lipca 1988, a więc w dwa dni po wspomnianej sakrze, Jan Paweł II ogłosił list apostolski motu proprio “Ecclesia Dei adflicta” (Kościół Boży zasmucony), w którym wyrażał głęboki ból całego Kościoła z powodu tego wydarzenia, wzywał osoby związane “z ruchem arcybiskupa Lefebvre’a” do pozostania “w jedności z Zastępcą Chrystusa w zjednoczeniu z Kościołem katolickim i by w żaden sposób nie wspierali już tego ruchu”. Wreszcie powoływał Komisję “Ecclesia Dei” w łonie Kurii Rzymskiej, aby ułatwić pozostanie w Kościele dotychczasowych zwolenników arcybiskupa i ewentualnie nowych zwolenników tego ruchu.
18 lipca 1988 w Hauterive (Szwajcaria) grupa byłych seminarzystów “od św. Piusa X” powołała podobne, ale pozostające w jedności ze Stolicą Apostolską, Bractwo Kapłańskie św. Piotra (FSSP), zatwierdzone przez Watykan 18 października tegoż roku. Później, również chcąc ułatwić pojednanie z lefebvrystami, Benedykt XVI wydał 7 lipca 2007 motu proprio “Summorum pontificum” zezwalające na odprawianie “przedsoborowych” Mszy św. bez konieczności uzyskiwania zezwoleń na to od miejscowych biskupów, a 21 stycznia 2009 zdjął z 4 biskupów, konsekrowanych przez abp. Lefebvre’a ciążącą na nich od tamtego czasu ekskomunikę.
Mimo to podział w Kościele na tle stosunku do liturgii, ekumenizmu, zasady wolności religijnej, dialogu z innymi religiami i kilku innych spraw spornych nadal istnieje. Powolny, ale stały rozwój Bractwa św. Piusa X wskazuje zaś, że ma się ono dobrze i nieprędko pojedna się z Watykanem.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,19477,bractwo-sw-piusa-x-ma-prawie-600-ksiezy.html
**********
Abp Lefebvre – kapłan nieznany
Krzysztof Wołodźko
Wybory, jakich dokonał arcybiskup Marcel Lefebvre, były trudne dla niego i dla Kościoła. Trzeba jednak bez uprzedzeń patrzeć na tego kapłana.
Zbliża się Wielki Post, zatem warto oddalić się nieco od polityki. Dziś krótka refleksja o książce, która zajmuje mnie od początków grudnia. Myślę o blisko ośmiuset stronicowej biografii “Marcel Lefebvre. Życie”, pióra Bernarda Tissier de Mallerais. To książka erudycyjna, napisana z wielką empatią, ale rzetelna, wierna faktom. Apologia, tak to ujmę, pisana bez apologetycznych uproszczeń.
Przygotowuję zresztą dla jednego z portali obszerniejszą recenzję tej publikacji i przyznam, że rzecz idzie wyjątkowo opornie. I materia trudna i materiał znaczny, a kwestia odpowiedzialności za słowo i wierność własnym przekonaniom sprawy nie ułatwiają. Bo biografia arcybiskupa to książka, nad którą dużo trzeba myśleć.
Nie tylko dla wielu katolików sprawa oceny arcybiskupa Lefebvra jest bardzo łatwa i stereotypowo krzywdząca: w najgorszym razie fundamentalista, w najlepszym “człowiek nieżyciowy”, tępo krytyczny wobec ożywczego “ducha Aggiornamento”. Nieciekawa figura. Aż dziw bierze, że kogoś takiego uczyniono Asystentem Tronu Papieskiego…
Bernard Tissier de Mallerais ukazuje nam kapłana i zakonnika świetnie uformowanego pod względem duchowym i intelektualnym, gorliwego misjonarza w Afryce, bardzo praktycznego i innowacyjnego w sprawach określanych mianem “nowinek technicznych”, dobrego znajomego doktora Alberta Schweitzera, protestanta; człowieka o wielkiej gorliwości misyjnej, bardzo bliskiego ludziom powierzonym przez Kościół jego pasterskiej trosce, a przy tym odpowiedzialnego i znakomicie funkcjonującego w meandrach wielkiej polityki hierarchę Kościoła, człowieka bardzo pracowitego, wymagającego więcej od siebie, życzliwego innym. Trzeba przy tym wiedzieć, że na Czarny Ląd ksiądz Lefebvre trafił w roku 1932, od roku 1948 pełnił funkcję delegata apostolskiego na francuską Czarną Afrykę i Madagaskar, a w roku 1955 został mianowany arcybiskupem Dakaru. Do ojczystej Francji wrócił dopiero w 1962, na biskupstwo w Tulle.
Lektura biografii arcybiskupa pozwala przypuszczać, że tak bogate doświadczenia pracy misyjnej na terytoriach, gdzie katolicy otoczeni byli żywiołem islamskim i pogańskim nie mogły pozostać bez wpływu na jego wizję Kościoła rzymskokatolickiego. Kościoła, który mocą miłości i wierności samemu sobie, dla dobra dusz musi zachować i pielęgnować własną tożsamość i samoświadomość, nie poddając ich korektom deformującym jego naturę i przeznaczenie. Arcybiskup Lefebvre miał w przyszłości – odwołując się do Tradycji – odrzucić wiele reform liturgicznych, “nowy porządek Mszy”, nie godził się na wizję odejścia od nauczania o “państwie katolickim”, przyjętej przez Kościół wizji rozdziału państw od Kościoła, odrzucał także wiele aspektów ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego jako naruszających zasadę głoszącą, że “poza Kościołem nie ma zbawienia”.
Czasy bezpośrednio po Soborze Watykańskim II przyniosły radykalizację nastrojów i postaw, bynajmniej nie tylko arcybiskupa – uczestnika Vaticanum II. Znaczna część biografii wprowadza zatem czytelników w niuanse tych sporów; ukazuje nam “Watykan od kuchni”, co samo w sobie jest pożyteczną i arcyciekawą lekturą. Co jednak istotne, widzimy także w jak dużym napięciu duchowym, wzbudzonym przez zabiegi o zachowanie łączności z Rzymem, działał arcybiskup Lefebvre. A przecież – upraszczając – logika wydarzeń, nastrój tamtych czasów, mnóstwo nieporozumień i niejasności, zaskakujące dla wszystkich “novum” sytuacji prowadziły go ku decyzji o udzieleniu święceń biskupich w Econe, w roku 1988, bez zgody Papieża. To przesądziło o losach dzieła arcybiskupa, Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Przypomnijmy, że samowolne wyświęcenie biskupów wiązało się z fiaskiem negocjacji między Stolicą Apostolską a arcybiskupem Lefebvrem: z punktu widzenia Watykanu opór Bractwa m.in. wobec “nowego porządku Mszy” i trudności z ustaleniem statusu tej instytucji uniemożliwiał kompromis. Z kolei ze strony Bractwa sprawy nie ułatwiało coraz bardziej zdecydowane odrzucenie posoborowych reform. Konsekwencją była ekskomunika, zdjęta z biskupów Bractwa w styczniu 2009 roku przez Benedykta XVI, co jednak nie daje jeszcze Bractwu pełnej łączności z Rzymem.
Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że atmosfera tamtej epoki, gdy Kościół cieszył się Soborem Watykańskim II, nie sprzyjała “malkontentom”, którzy “wiosnę Kościoła” potraktowali z daleko idącym dystansem, nie bez sarkazmu nawołując do Papieży, by pozwolili na “eksperyment Tradycji”. Co istotne, eksperymentowano przecież dużo i lekkomyślnie, co stwierdzają dziś nie tylko “tradycjonaliści”.
Kardynał Joseph Ratzinger stwierdził dzień po wpomnianych święceniach w Econe: “Musimy zastanowić się nad faktem, iż spora liczba katolików, o wiele wykraczająca poza wąski krąg Bractwa Lefebvre’a, postrzega tego człowieka jako w pewnym sensie przewodnika, a przynajmniej jako użytecznego sprzymierzeńca. Nie da się przypisać wszystkiego motywom politycznym, nostalgii czy mniej ważnym czynnikom kulturowym. Przyczyny te nie są w stanie wyjaśnić przyciągania odczuwanego nawet przez młodych – szczególnie przez młodych – pochodzących z wielu całkowicie różnych narodów, otoczonych przez całkowicie odmienne rzeczywistości polityczne i kulturowe. Wprawdzie prezentują oni to, co z każdego punktu widzenia jest oglądem ograniczonym i jednostronnym, ale bez wątpienia fenomen tego rodzaju byłby nie do pomyślenia, gdyby nie działały tu dobre elementy, elementy, które, ogólnie rzecz biorąc, nie znajdują dostatecznej możliwości życia w dzisiejszym Kościele” (“Uwagi do biskupów Chile” – konferencja z 13 lipca 1988).
W Polsce bardzo mało dyskutuje się nad biografią arcybiskupa Lefebvra. Czy jego osoba wciąż stanowi tabu w Kościele tak chlubiącym się dziś swą otwartością? Książkę tak intrygującą, bogatą w fakty, zmuszającą do namysłu, przeczytać trzeba. Jej lekturę warto poprzedzić dwoma tekstami, stanowiącymi zdecydowanie solidniejsze omówienie i refleksję, niż niniejszy felieton: “Książka, która wiele wyjaśnia“, redaktora Pawła Milcarka i “Przekazałem to, co otrzymałem“, Sławomira Cenckiewicza.
Wiele sił duchowych na Wielki Post życzę moim czytelnikom i sobie. I dobrych lektur zamiast telewizji.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,630,abp-lefebvre-kaplan-nieznany.html
*********
„Przekazałem to, co otrzymałem”
- Opublikowano: niedziela, 19, luty 2012 17:46
“Dwadzieścia lat po śmierci biskupa Lefebvre historia coraz częściej przyznaje mu rację. Benedykt VI coraz częściej piętnuje relatywizm doktrynalny, upadek dyscypliny i destrukcję liturgii w Kościele. Jeszcze zanim Joseph Ratzinger wstąpił na Tron Piotrowy diagnozował kryzys w Kościele w sposób, który zbliżał go do stanowiska Bractwa Św. Piusa X. Osobiście powrócił nawet do liturgii trydenckiej, którą publicznie odprawiał m. in. we Francji i w Niemczech. Jednocześnie już od lat osiemdziesiątych kardynał Ratzinger mówił, że mimo Soboru Watykańskiego II, który zapowiadał „wiosnę Kościoła”, doszło do „zapaści w wielu sferach”, które sięgają „samych korzeni Kościoła”-pisze dr.hab Sławomir Cenckiewicz
Oni mają kościoły, ale to my zachowaliśmy wiarę” – powiedział w kazaniu przeciwko arianom św. Atanazy Wielki. Słynne słowa Doktora Kościoła, który w IV wieku niemal w pojedynkę prowadził walkę z zabójczą herezją Ariusza, dla tysięcy katolików po Soborze Watykańskim II stały się drogowskazem i zachętą do walki przeciwko współczesnym błędom. Stąd też wielu z nich, w osobie i postępowaniu arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a upatruje nowego św. Atanazego, zaś posoborowy kryzys Kościoła porównuje do „nocy ariańskiej”, która za przyzwoleniem hierarchii zatriumfowała ówcześnie w całym świecie chrześcijańskim. Podobnie zdaje się uważać bp Bernad Tissier de Malerais – autor opublikowanej właśnie naukowej, ale i wyjątkowej biografii swojego duchowego ojca. Jej lektura jest konieczna dla wszystkich, którzy pragną zrozumieć złożoność obecnie prowadzonych rozmów teologicznych-kanonicznych Bractwa Św. Piusa X i Stolicy Apostolskiej.
Zwyczajny ksiądz
Marceli Lefebvre (ur. 1905 r.) stronił zawsze od porównań do św. Atanazego. Był skromny i nieśmiały. Powtarzał często, że wyjątkowa sytuacja, w jakiej znalazł się Kościół i jego wierni na przełomie lat 60. i 70., zmusiły go do roli przywódcy katolickich tradycjonalistów. Od pierwszych chwil swojego kapłańskiego powołania „widział się w roli duchowego ojca, przywiązanego do swoich parafian i wpajającego im wiarę i chrześcijańskie obyczaje”. „Taki był mój ideał” – mówił. To jego pobożni rodzice – świątobliwa Gabriela i Rene Lefebvre, wskazali Marcelowi inną drogę. W 1923 r. postanowili by dołączył do swojego starszego brata – również Rene, który wybrał kapłaństwo i studiował w Rzymie. „Twój brat jest w Rzymie i ty też pojedziesz do Rzymu, nie ma o czym mówić, nie zostaniesz w diecezji” – mówił stanowczo ojciec przyszłego arcybiskupa. W ten sposób 18-letni Marcel trafił do Seminarium Francuskiego w Rzymie, które od połowy XIX wieku prowadzili misjonarze ze Zgromadzenia Ducha Świętego pod wezwaniem Najświętszego i Niepokalanego Serca Maryi Panny.
Odraza dla prawd umniejszonych…
Marcelego na całe życie ukształtowały dwie szkoły – rodzinna i seminaryjna. Katolickie wychowanie, jakie dali mu rodzice, którzy ofiarowali na służbę Bogu pięcioro swoich dzieci, zostało ubogacone w Seminarium Francuskim w Rzymie. To tam Marceli stał się żołnierzem Chrystusa. Zawdzięczał to przede wszystkim ks. Henrykowi Le Floch, który od 1904 r. kierował seminarium i „wpajał uczniom wiarę zarówno w zasady, jak i w praktyczną skuteczność prawdy katolickiej”. Łączył wielką pobożność i bogate życie wewnętrzne z apologetyką i obroną Kościoła. Pewien mnich ze słynnego opactwa w Solesmes powiedział o nim: „Nauczyłeś nas, Ojcze, szacunku dla pełnej prawdy i odrazy dla prawd umniejszonych…”. „Dziękuję mu z całego serca, bo to on pokazał nam drogę Prawdy” – powtarzał przy różnych okazjach wyświęcony w 1929 r. na księdza Marceli Lefebvre – „To on nauczył nas, kim dla świata i Kościoła byli papieże i czego nauczali przez półtora stulecia: antyliberalizmu, antymodernizmu, antykomunizmu, całej doktryny Kościoła w tych kwestiach. Naprawdę pozwolił nam zrozumieć i żyć walką prowadzoną przez kolejnych papieży z niezłomną konsekwencją w celu uchronienia Kościoła i świata przed plagami, które nas dzisiaj gnębią. Było to dla mnie objawienie”.
Kierunek Gabon
Otrzymana w Seminarium Francuskim solidna formacja kapłańska predestynowała młodego ks. Lefebvre’a do znaczącej roli w Kościele. W 1930 r. był już doktorem filozofii i teologii. Nie chciał jednak piąć się po szczeblach watykańskiej lub francuskiej hierarchii. Zrodziło się w nim misjonarskie powołanie i pasja, których konsekwencją było wstąpienie do Zgromadzenia Ducha Świętego („duchaczy”). Fascynacja duchowością ojca Jakuba Libermanna, studiowanie dzieł św. Tomasza z Akwinu i ćwiczenia duchowe św. Ignacego Loyoli kierowały jego myśli w stronę ludzi wciąż nieznających Chrystusa. „Życie zakonnika ze Zgromadzenia Ducha Świętego – pisał w 1931 r. – powinno być kontemplacją oddającą się działaniu. Należy usunąć, na ile to możliwe, rozdział pomiędzy modlitwą i pracą. Nie porzucajmy Boga, aby Go dać naszym braciom”. Stąd też w 1932 r. ks. Marceli Lefebvre wsiadł na statek w Bordeaux i udał się Gabonu. Podróżował w buszu, budował kościoły i seminaria dla gabońskich księży, zwalczał pogański kult i składanie ofiar z ludzi, udzielał sakramentów, egzorcyzmował, katechizmował dorosłych i dzieci, walczył z żółtą febrą, głodem, poligamią, handlem żywym towarem… Był – jak wówczas mówiono – przełożonym od wszystkiego, ale zawsze z różańcem w ręku. Jego misjonarskiego zapału nie ostudziły nawet smutne wieści o śmierci matki (1938 r.), upadku Francji (w 1940 r.) i losach ojca, którego w 1942 r. Niemcy zamordowali w obozie w Sonnenburgu (aktualnie Słońsk). Już wówczas legenda Lefebvre’a rozszerzała się po całym Gabonie. „Mamy szczęście, że Bóg zesłał nam tego człowieka! Cóż to za wspaniały człowiek!” – powtarzali tubylcy. To również dzięki niemu, w latach 1932-1945 liczba gabońskich katolików wzrosła z 33 do 85 tys.!
Niedoszły kardynał
Gorliwość i zasługi misyjne ks. Marcelego Lefebvre szybko dostrzeżono w Świętej Kongregacji Krzewienia Wiary i Sekretariacie Stanu. W 1947 r. papież Pius XII mianował go biskupem i wikariuszem apostolskim w Dakarze. Odpowiadał wówczas za całą Francuską Afrykę Zachodnią, zamieszkiwaną przez 20 milionów ludzi. W tym zagłębiu muzułmańskim bp Lefebvre kontynuował swoją pracę misyjną szczególnie dbając o trzy dzieła – szkołę średnią, seminarium duchowne i zakonne zgromadzenia złożone z tubylców, którzy w perspektywie czasu mieli przecież objąć stery Kościoła w Afryce. Wciąż odróżniał się pracowitością, na tyle, że po niespełna roku od objęcia wikariatu Dakaru Pius XII podniósł Lefebvre’a do godności delegata apostolskiego. Od tej pory Lefebvre odpowiadał już nie tylko za Afrykę Zachodnią, ale również Kamerun, Francuską Afrykę Równikową i Somalię, nie licząc Maroka, Sahary, Madagaskaru i Reunion. W specjalnym breve papież pisał: „Rządził ojciec tak roztropnie, mądrze i aktywnie wikariatem apostolskim w Dakarze i z tak wielką gorliwością rozszerzał królestwo Chrystusa, że sądzimy, iż będzie dobrym wyborem powierzenie ojcu kierownictwa delegaturą, w całkowitym przekonaniu, że szczególne talenty ojca, a zwłaszcza sprawdzona już gorliwość oraz inne zdolności, które predestynują ojca do objęcia tego stanowiska, będą wielkim i zbawiennym pożytkiem dla tej delegatury”. Lefebvre erygował nowe parafie i diecezje, fundował klasztory, bierzmował, wyświęcał kapłanów i konsekrował biskupów. Dbał o czystość katolickiej doktryny i piękno liturgii, której powagę strzegł przed fałszywą inkulturacją – pogańskimi tańcami i „tam-tamami”. W 1955 r. został pierwszym arcybiskupem Dakaru. Gdyby nie śmierć Piusa XII w 1958 r. abp Lefebvre zostałby zapewne wkrótce kardynałem…
W obliczu „odnowy”
Jan XXIII zapoczątkował zupełnie nowy kurs w dziejach Kościoła. Janowe „aggiornamento” szybko dosięgło osobiście abp Lefebvre. Jako „konserwatysta” już w 1959 r. został pobawiony funkcji delegata apostolskiego. Trzy lata później musiał opuścić Dakar, by objąć na krótko rządy w małej diecezji Tulle. Wciąż był jednak ważną postacią życia kościelnego. W 1962 r. został mianowany Asystentem Tronu Papieskiego, doradcą Świętej Kongregacji Rozkrzewiania Wiary i przełożonym generalnym Zgromadzenia Ducha Świętego. Był doskonale przygotowany do walki, jaką miał stoczyć siedząc w ławach Soboru Watykańskiego II. Już w pierwszych dniach soboru wyraził publicznie swój niepokój, kiedy na liście ekspertów teologicznych zauważył nazwiska obłożonych cenzurą i karami kościelnymi niewiernych nauce Kościoła duchownych – o. Yves’a Congara, o. Henri de Lubac’a i o. Karla Rahnera. Później, u boku kilku kardynałów, stoczył prawdziwy bój w obronie mszy św., którą nowatorzy pozbawić chcieli ofiarnego charakteru przesuwając akcent na błędnie pojętą aktywizację wiernych i „sprawowanie Wieczerzy Pańskiej”. Spór wokół konstytucji o liturgii był jedynie zapowiedzią wojny, która rozgorzała pomiędzy ojcami soboru. Skupione wokół Międzynarodowego Zgromadzenia Ojców konserwatywne skrzydło Kościoła, liczące około 200 biskupów, przegrywało w praktyce większość soborowych bitew stoczonych wokół rozumienia wolności religijnej, ekumenizmu, misji, kolegialnej władzy w Kościele, potępienia współczesnych herezji, komunizmu, godności osoby ludzkiej… „Byliśmy świadkami zaślubin Kościoła z ideami liberalnymi” – powiedział na zakończenie soboru abp Lefebvre – „W ten sposób zostały naruszone podstawy wiary, moralności i dyscypliny kościelnej, przed czym ostrzegali wszyscy papieże”.
Prawdziwe aggiornamento
Wielu duchownych traciło zapał i oczekiwało upragnionej emerytury. Zaniepokojony obrotem spraw i postawą Pawła VI, kardynał Alfredo Ottaviani wyznał pod koniec soboru, że wolałby jak najszybciej umrzeć by mieć pewność, że umiera jeszcze w Kościele katolickim. Marceli Lefebvre nie zamierzał bezczynnie przyglądać się tej „odnowie” i ratował co mógł – wciąż wizytował misje prowadzone przez „duchaczy”, reorganizował seminaria i stawiał na formację kapłanów. Ponad wszystko stał jednak na straży czystości wiary i dyscypliny kościelnej. Był zaniepokojony postępującą rebelią. Wielu coraz częściej mówiło o potrzebie zastąpienia „misji” w „dialog ekumeniczny”. Postępowała laicyzacja życia kapłańskiego. Lefebvre przypominał, że sutanna „oznacza oddzielenie od świata i zawiera świadectwo dane Naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi”. „Strój świecki, rezygnacja z jakiegokolwiek świadectwa dawanego poprzez strój wyraźnie oznacza brak wiary w kapłaństwo, brak szacunku dla zmysłu wiary bliźnich, a ponadto tchórzostwo, brak odwagi w bronieniu własnych przekonań”. „Naszego aggiornamento – wołał Lefebvre w 1965 r. – nie przeprowadzajmy w duchu neoprotestantyzmu niszczącego źródła świętości. Niech kierują nami święte pragnienia, które były motorem życia wszystkich świętych dokonujących reform i odnowy z miłości do Chrystusa Ukrzyżowanego, zachowujących posłuszeństwo, ubóstwo i czystość. W ten sposób zdobyli ducha poświęcenia, ofiary i modlitwy, które uczyniły z nich apostołów”. Pod koniec 1968 r. „duch odnowy” na dobre zagościł w Zgromadzeniu Ducha Świętego. Nie mogąc się z tym pogodzić abp Lefebvre złożył dymisję.
W obronie mszy
W tym czasie pod wodzą zaprzyjaźnionego z papieżem ks. Annibale Bugniniego eksperymentowano z liturgią mszalną. Kiedy podczas synodu biskupów w 1967 r. ów prałat zaprezentował efekty swojej pracy wielu biskupów było zdumionych tym, co zobaczyli, a niektórzy z nich – jak kardynał Josyf Slipij – w proteście opuścili Kaplicę Sykstyńską. Całość tego eksperymentu przypominało raczej protestanckie nabożeństwa, które są jedynie „pamiątką Ostatniej Wieczerzy”, a nie uobecnieniem tej samej ofiary, jaką na Kalwarii złożył Pan Jezus. Usunięcie z mszy modlitw pokutnych, znaków krzyża, odwołań do Trójcy Przenajświętszej, wyrzucenie tzw. Kanonu sięgającego czasów apostolskich, odłączenie ołtarza od tabernakulum i usytuowanie kapłana tyłem do Najświętszego Sakramentu, a nawet zmiana formuły konsekracyjnej niszczyły dwutysiącletnią tradycję liturgiczną Kościoła i miały zbliżyć katolików do protestantów. Max Thurian z ekumenicznej wspólnoty w Taizé szczerze wyznał: „jednym z owoców tego będzie fakt, iż wspólnoty niekatolickie będą mogły celebrować Wieczerzę Pańską, używając tych samych modlitw, co Kościół katolicki. Teologicznie jest to możliwe”. Wśród oglądających kolejne wersje mszy przygotowanej przez papieskiego liturgistę był także abp Lefebvre. „Słuchając tego godzinnego wykładu – wspominał – mówiłem sam do siebie: «To niemożliwe, żeby ten człowiek cieszył się zaufaniem Ojca Świętego, że to właśnie jego Papież wybrał, aby przeprowadzić reformę liturgii!» Mieliśmy przed sobą człowieka, który z pogardą i wręcz niewyobrażalną bezceremonialnością deptał wielowiekową liturgię. Byłem zdruzgotany. Zwykle dość łatwo przychodzi mi publiczne zabieranie głosu, jak to czyniłem na przykład podczas soboru. Ale tym razem nie miałem sił, aby podnieść się z miejsca. Słowa uwięzły mi w gardle”. Protestowali inni – zakonnicy, biskupi i kardynałowie. Na nie wiele się to zdało. Paweł VI i tak wprowadził nowy obrzęd mszy, którą określił mianem „zgromadzenia ludu Bożego, który jednoczy się pod przewodnictwem kapłana, aby celebrować pamiątkę Pańską”. Wstrząśnięci tym kardynałowie Antonio Bacci i Alfredo Ottaviani napisali do papieża, że nowa msza „tak w całości, jak w szczegółach, wyraźnie oddala się od katolickiej teologii mszy świętej”.
„Biskup faszystów”
Opór przeciwko mszy Pawła VI legł u podstaw założenia w latach 1969-1970 Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. Wspierany przez wielu kapłanów i hierarchów (również w Watykanie) przy aprobacie dwóch lokalnych biskupów, abp Lefebvre założył w Szwajcarii pierwszy dom i otworzył seminarium duchowne. Do tego czasu katolicki ruch tradycjonalistyczny na całym świecie działał w rozproszeniu, choć skupiał dziesiątki tysięcy wiernych i setki kapłanów. Lefebvre chciał przede wszystkim ratować kapłaństwo i mszę: „zasadniczą przyczyną obecnego kryzysu Kościoła jest bowiem osłabienie kapłaństwa. Kapłaństwo zaś jest skoncentrowane na Świętej Ofierze Mszy”. Otwarciu seminarium w Econe od samego początku towarzyszyły kłopoty. Dyscyplina, noszenie sutanny, tradycyjna teologia, „stara liturgia” a nade wszystko rzesze wiernych i dziesiątki powołań kapłańskich, zaniepokoiły wielu kościelnych liberałów, których „odnowione” seminaria opustoszały a kościoły świeciły pustkami. Za ich namową Paweł VI zażądał od abp. Lefebvre’a „przyjęcia nowego mszału jako konkretnego znaku posłuszeństwa”. O tym jednak nie mogło być mowy. Zatwierdzone wcześniej statuty Bractwa Św. Piusa X gwarantowały odprawianie mszy wyłącznie według rytu trydenckiego. W 1976 r. Paweł VI oznajmił, że nowy mszał „zastąpił” dawną liturgię i potępił arcybiskupa. Lefebvre stał się wówczas wrogiem publicznym. Zgodnie atakował go episkopat francuski, kurialiści rzymscy, postępowi katolicy w PRL spod znaku „Tygodnika Powszechnego”, a sowiecka „Izwiestia” określiła mianem „biskupa faszystów i nietolerancji”.
Duch Asyżu
Jednak postępujący ekumenizm jedynie utwierdzał Marcela Lefebvre’a w obranej drodze. Kardynałowie i biskupi, zgromadzeni w bazylice św. Pawła za Murami, zostali po raz pierwszy pobłogosławieni przez anglikańskiego „prymasa”. Paweł VI zaczął propagować potępioną przez swoich poprzedników ideę „Kościołów siostrzanych”, uznając, że Kościół jest rzekomo „wewnętrznie podzielony”. „Ekumenizm nie jest misją Kościoła – odpowiadał Lefebvre – Kościół nie jest ekumeniczny, Kościół jest misyjny. Kościół misyjny ma na celu nawracanie, Kościół ekumeniczny ma zaś na celu szukanie prawdy pośród błędów i tym się zadowala. Oznacza to zaprzeczenie prawdzie głoszonej przez Kościół. Z uwagi na ów ekumenizm, nie mówi się już o wrogach Kościoła. Ci, którzy tkwią w błędach, są teraz naszymi braćmi. W konsekwencji nie ma już potrzeby walki z błędami. Mówi się nam: «zaprzestańmy walk!»”.
Niepokornemu arcybiskupowi wydawało się, że gorzej już być nie może. Dlatego też z nadzieją powitał wybór kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Papież pochodził z Polski, a więc uchodził za konserwatystę. Już w listopadzie 1978 r. Jan Paweł II przyjął Lefebvre’a, który zapewnił, że jest gotów „zaakceptować Sobór odczytywany w świetle Tradycji”. Papież wydawał się dość otwarty na „eksperyment Tradycji”. Jednak, ku zdumieniu wielu tradycjonalistów „polski papież” nie tylko kontynuował dialog ekumeniczny, ale wprowadził go na zupełnie nowe tory. Spotkanie religii w Asyżu w 1986 r. było dla wielu prawdziwym wstrząsem. Wikariusz Chrystusa zrównany z wyznawcami innych religii. Animiści przynieśli swoje węże, Indianie oddawali się czarom i wzywali duchy, a w jednym z kościołów przeznaczonych na ów „dialog” uczniowie Dalajlamy postawili na tabernakulum posąg Buddy! „Poważne zgorszenie, we właściwym rozumieniu tego słowa, oznacza nakłanianie do grzechu – grzmiał Lefebvre – Poprzez ekumenizm, poprzez uczestnictwo w kulcie fałszywych religii, chrześcijanie tracą wiarę. I to jest zgorszenie. Katolicy nie wierzą już, że jest tylko jedna prawdziwa religia, jeden prawdziwy Bóg, Trójca Święta i Nasz Pan Jezus Chrystus”.
Operacja przetrwanie
Doświadczenie Asyżu na tyle poruszyło sumienie abp. Marcelego Lefebvre i jego przyjaciela z Brazylii – bp. Antonio de Castro Mayera, że zdecydowali się oni wyświęcić biskupów. O swoim zamiarze poinformowali Stolicę Apostolską. Rozpoczęły się długie rozmowy z kardynałem Josephem Ratzingerem, które w istocie zakończyły się fiaskiem. Podirytowany kolejną rundą rozmów z Ratzingerem, który zabiegał o akceptację przez tradycjonalistów nowej mszy, Lefebvre odpowiedział: „Wasza działalność zmierza do dechrystianizacji społeczeństwa i Kościoła, my zaś pracujemy nad jego chrystianizacją. Dla nas Nasz Pan Jezus Chrystus jest wszystkim, jest naszym życiem. Kościół to Nasz Pan Jezus Chrystus. Kapłan to drugi Chrystus, Msza jest tryumfem Jezusa Chrystusa poprzez Krzyż. Nasze seminarium jest całkowicie ukierunkowane na panowanie Naszego Pana Jezusa Chrystusa. A wy czynicie coś zupełnie przeciwnego: Eminencja właśnie chciał mi dowieść, że Nasz Pan nie może i nie musi panować w społeczeństwie”. Decyzja została podjęta. 30 czerwca 1988 r. abp. Lefebvre i bp. de Castro Mayer bez mandatu papieskiego konsekrowali czterech biskupów za co spotkała ich ekskomunika. „Przekazałem wam, to co otrzymałem” – powiedział Lefebvre – Wydaje mi się, że słyszę głosy wszystkich papieży, począwszy od Grzegorza XVI, Piusa IX, Leona XIII, św. Piusa X, Benedykta XV, Piusa XI, Piusa XII mówiące: „Co wy robicie z naszym nauczaniem, z naszą pracą apostolską, z wiarą katolicką, chcecie ją porzucić? Czy pozwolicie jej zniknąć z tej ziemi? Chrońcie skarb, który wam powierzyliśmy. Nie porzucajcie wiernych, nie porzucajcie Kościoła! Zachowajcie ciągłość Kościoła! Od czasów bowiem Soboru, władze rzymskie przyjęły i wyznają to, co my potępiliśmy”.
Pośmiertny triumf?
Abp Marcel Lefebvre zmarł w marcu 1991 r. Jego zgromadzenie liczy dziś ponad 500 księży, 300 zakonnic i zakonników, blisko 1000 kościołów i kaplic, 6 seminariów duchownych i działa na wszystkich kontynentach. „Nie miałem specjalnego objawienia – przyznał wcześniej Lefebvre – i niestety nie jestem mistykiem. Działałem tak, jak wynikało z okoliczności”. Często powtarzał, że nie chce nic robić od siebie i dla siebie, chciał być zawsze sługą Chrystusa i Jego Kościoła, kochał ludzi i jednocześnie bronił prawdy katolickiej. „Co go pobudzało do działania?” – zastanawia się autor jego biografii, by za chwilę odpowiedzieć: „Bez wątpienia upór, dziedziczna cnota Flamandów, którą ten zaradny faber (robotnik, rzemieślnik, kowal) obdarzony był w dwójnasób, na co od trzech stuleci wskazywało nazwisko i zajęcia Lefebvrów. Można by chyba uznać to wręcz za klucz do wyjątkowego losu tego dostojnika, przedstawianego w mediach jako typowy „samotny rycerz”, mimo, że on sam zawsze podkreślał, że nigdy nie zwykł postępować wedle osobistego uznania”.
Dwadzieścia lat po jego śmierci historia coraz częściej przyznaje mu rację. Benedykt VI coraz częściej piętnuje relatywizm doktrynalny, upadek dyscypliny i destrukcję liturgii w Kościele. Jeszcze zanim Joseph Ratzinger wstąpił na Tron Piotrowy diagnozował kryzys w Kościele w sposób, który zbliżał go do stanowiska Bractwa Św. Piusa X. Osobiście powrócił nawet do liturgii trydenckiej, którą publicznie odprawiał m. in. we Francji i w Niemczech. Jednocześnie już od lat osiemdziesiątych kardynał Ratzinger mówił, że mimo Soboru Watykańskiego II, który zapowiadał „wiosnę Kościoła”, doszło do „zapaści w wielu sferach”, które sięgają „samych korzeni Kościoła”. Nie wahał się wyznać, że nastąpił wręcz „wewnętrzny rozłam Kościoła”, który stał się „jednym z najpilniejszych problemów naszych czasów”. „Jesteśmy zajęci ekumenizmem i zapominamy przy tym, że Kościół podzielił się w swoim wnętrzu” – mówił Ratzinger. Ubolewał przy tym, że „rozumienie Kościoła zostało u katolików zrelatywizowane. Nie chcą oni dalej uznawać, że Kościół daje im autentyczną gwarancję prawdy”. Najbardziej dramatyczny opis stanu Kościoła sformułował niemal w przededniu swojego wyboru na Stolicę Piotrową. Dnia 25 marca 2005 r. odczytano tekst rozważań, które kardynał Ratzinger przygotował na wielkopiątkową drogę krzyżową w rzymskim Koloseum. Dla wielu słowa te brzmiały wręcz szokująco: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy! To my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach. Zmiłuj się nad Twoim Kościołem”. Nie przypadkowo tekst rozważań opisujący kondycję współczesnego Kościoła trafił rychło na sztandary katolickich tradycjonalistów, a w rozmowach ze Stolicą Apostolską odwoływał się do nich bp Bernard Fellay – przełożony generalny Bractwa Św. Piusa X.
W 2007 r. ogłosił motu proprio Summorum Pontificum, które bez ograniczeń zezwala każdemu księdzu na odprawianie mszy trydenckiej. Na początku 2009 r. następca św. Piotra polecił ogłosić dekret o „zwolnieniu” z kary ekskomuniki biskupów wyświęconych przez abp. Lefebvre w 1988 r. Papież zaprosił Bractwo Św. Piusa X do rozmów, które mimo burz i wichur wciąż trwają…
Sławomir Cenckiewicz (ur. w 1971 r.) – historyk, autor wielu publikacji naukowych i źródłowych. Opublikował m.in.: “Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów aparatu bezpieczeństwa PRL” (nagroda w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza w 2005 r. oraz wyróżnienie w Konkursie Literackim im. Brutusa w 2005 r.), “Tadeusz Katelbach (1897-1977). Biografia polityczna” (Nagroda im. Jerzego Łojka w 2006 r.), “Sprawa Lecha Wałęsy” (wyróżniona nagrodą w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza w 2009 r.), “Śladami bezpieki i partii. Studia. Źródła. Publicystyka i Gdański Grudzień ‘70. Rekonstrukcja. Dokumentacja. Walka z pamięcią”, “Anna Solidarność”.
Bernad Tissier de Malerais, Marcel Lefebvre. Życie, Dębogóra 2010, ss. 740
Tekst pojawił się również na fronda.pl
**********
Św. Augustyn o grzechu, który Bóg przemienia w dobro
św. Augustyn / ks. Przemysław Szewczyk
Święty Augustyn kieruje do nas zaskakujące słowa: “Oto zło Judasza zostało odwrócone na dobro. Jeśli więc Bóg potrafi dobrze wykorzystać złe dzieła samego diabła, to zły posługując się złem samemu sobie szkodzi, ale dobroci Boga nie potrafi przeszkodzić. Bóg jak artysta, i to wielki artysta, potrafi z tego wszystkiego skorzystać.”
“Odtąd wielu Jego uczniów odeszło od Niego i już z Nim nie chodzili” (J 6,66). Odeszli idąc za szatanem, a nie za Chrystusem. (…) Później już z Nim nie chodzili. Oto odcięci zostali od ciała i utracili życie, ponieważ prawdopodobnie nigdy nie byli w ciele. Musimy ich zaliczyć do tych, którzy nie uwierzyli, chociaż nazywani byli uczniami. Odeszło nie kilku, ale wielu. Być może stało się tak dla naszego pocieszenia, ponieważ czasem się zdarza, że człowiek mówi prawdę, ale ludzie nie rozumieją tego, co mówi, albo nawet jego słuchacze gorszą się i odchodzą. Wtedy człowiek może pożałować, że powiedział prawdę, mówi bowiem sobie: “Nie powinienem tak powiedzieć, nie powinienem tego mówić”. Oto Panu się coś takiego przydarzyło: powiedział i stracił wielu, a pozostało kilku. On się tym nie martwił, ponieważ od początku wiedział, którzy uwierzyli, a którzy nie uwierzyli, my zaś się martwimy. Pocieszenie znajdziemy w Panu, ale mimo to ostrożnie wypowiadajmy słowa. (Homilie na Ewangelię Jana, XXVII, 8).
Pan Jezus powiedział więc: “Czy nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem…” (J 6,70). Skoro więc powiedział: “wybrałem dwunastu”, to czy także diabeł jest wybrany i znajduje się między wybranymi? Zazwyczaj mówi się o wybraniu w sensie pozytywnym… Czy możliwe jest, że wybrany w tym sensie został także Judasz, przez którego – wbrew jego zamiarowi i bez jego wiedzy – stało się wielkie dobro?
To jest rzecz właściwa Bogu, odwrotność tego, co robią ludzie nieprawi. Jak bowiem nieprawi źle używają dobrych dzieł Boga, tak przeciwnie, Bóg dobrze używa złych dzieł nieprawych ludzi.
Układ członków naszego ciała jest dobry, dokonany w niedościgły sposób przez Boga Stwórcę. A jednak jak źle rozpusta potrafi korzystać z oczu! Kłamstwo potrafi źle korzystać z języka! Czy fałszywy świadek nie niszczy przede wszystkim swoim językiem własnej duszy, a potem jeszcze próbuje duszę drugiego ugodzić po tym, jak swoją złamał? Można źle używać języka, ale z tego powodu język nie jest zły. Język jest dziełem Boga, ale nieprawość źle używa dobrego działa Boga. Jak używają nóg ci, którzy śpieszą się do zbrodni? Jak używają rąk mordercy? I jak źli ludzie używają dobrych stworzeń Boga, których jest pełno wokół Niego?! Przy pomocy złota korumpuje się sędziów, uciska niewinnych.
Samego światła ludzie źli potrafią źle używać: żyjąc w sposób zły nawet światłem, dzięki któremu widzą, posługują się w celu dokonania swoich występków. Idąc bowiem zrobić coś złego zły człowiek, który wewnątrz już upadł i oślepł, bierze z sobą światło, aby nie upaść: czego obawia się w ciele, już przydarzyło mu się w sercu. Kto jest zły, potrafi źle używać każdego dobra Bożego – żeby nie wchodzić za bardzo w szczegóły – natomiast przeciwnie, kto jest dobry, potrafi korzystać dobrze ze złych czynów złych ludzi. A któż jest tak dobry jak jeden Bóg? Tym bardziej że sam Pan powiedział: “Nikt nie jest dobry, tylko jeden Bóg” (Mk 10,18).
O ile On jest lepszy, o tyle lepiej potrafi wykorzystać nawet nasze złe czyny. Kto był gorszy od Judasza? Między wszystkimi towarzyszami Nauczyciela, spośród dwunastu jemu powierzona została skarbona oraz zadanie rozdawania wsparcia ubogim: niewdzięczny wobec takiego przywileju i tak wielkiego zaszczytu wziął pieniądze i zgubił sprawiedliwość. Będąc umarłym zdradził życie. Jako wróg prześladował tego, którego jako uczeń naśladował. Całego tego zła dopuścił się Judasz, ale Pan zrobił dobry użytek z jego zła.
Dał się zdradzić i odkupił nas. Oto zło Judasza zostało odwrócone na dobro. (…) Jeśli więc Bóg potrafi dobrze wykorzystać złe dzieła samego diabła, to zły posługując się złem samemu sobie szkodzi, ale dobroci Boga nie potrafi przeszkodzić. Bóg jak artysta, i to wielki artysta, potrafi z tego wszystkiego skorzystać. Jeśli bowiem nie potrafiłby czegoś użyć, nie pozwoliłby temu zaistnieć. (Homilie na Ewangelię Jana, XXVII,10)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2536,sw-augustyn-o-grzechu-ktory-bog-przemienia-w-dobro.html
***********
Humanizm bez Boga niszczy człowieka
Zdzisław Klafka CSsR / Radia Maryja / TV Trwam
“Nikt nie może zostać zmuszony do robienia czegoś, co jest przeciw jego sumieniu, co jest niesprawiedliwością przeciw życiu, przeciw ciału, przeciw cielesnej nienaruszalności, przeciw wolności człowieka” – powiedział w wywiadzie udzielonym TV Trwam i Radiu Maryja Ks. Kard. Gerhard Ludwig Müller, Prefekt Kongregacji Nauki Wiary.
“Do nowoczesnego państwa prawa i prawdziwie wolnej demokracji należy także akceptacja faktu, że obywatel słucha swojego sumienia, którego podstawą jest prawo naturalne” – podkreślił watykański hierarcha. Rozmowę z okazji zbliżającego się Nadzwyczajnego Zgromadzenia Synodu Biskupów przeprowadził o. Zdzisław Klafka CSsR.
Jesteśmy Eminencji bardzo wdzięczni, że przy okazji kolejnego pobytu w Polsce znalazł czas dla widzów Telewizji Trwam i słuchaczy Radia Maryja. W kontekście bliskiego już Zgromadzenia Nadzwyczajnego Synodu Biskupów pragnę zapytać: na czym polega różnica miedzy synodem zwyczajnym a nadzwyczajnym? Jakiej szczególnej łaski spodziewa się Ksiądz Kardynał od Kościoła po odbyciu dwóch synodów poświęconych rodzinie?
Do udziału w Nadzwyczajnym Zgromadzeniu Synodu Biskupów zaproszeni są głównie przewodniczący Konferencji Episkopatów poszczególnych krajów, natomiast na Zwyczajne Zgromadzenie Synodu Biskupów zaproszone są delegacje z tych Konferencji. Myślę, że jest czymś bardzo ważnym, by ta dyskusja była również duchowo wspierana przez cały Kościół.
Małżeństwo i rodzina są podstawą dla społeczeństwa, a także dla rozwoju poszczególnego człowieka. Rodzina i małżeństwo są fundamentem, natomiast Kościół jest domem. Główny problem, jaki dziś istnieje pośród wielu problemów, to pytanie o właściwą wizję małżeństwa. Czy małżeństwo jest tylko czysto świeckim zjawiskiem? Czy jest to coś, co kształtuje człowiek w dowolny sposób, według własnego uznania i panujących ideologii? Albo czy małżeństwo jest czymś świętym, ustanowionym przez Boga już od czasu stworzenia świata, a w dziele Odkupienia podniesionym przez Chrystusa do rangi sakramentu? Dzięki tej łasce poszczególni ludzie: mąż, żona oraz ich dzieci, zbliżają się do Chrystusa i tą drogą zmierzają do życia wiecznego. Jest to pytanie podstawowe, dlatego oba synody chcą właśnie omówić kryzysową sytuację małżeństwa i całego społeczeństwa. Chcą podkreślić, że dom wspólnoty ludzkiej musi być odbudowany na nowo, poczynając od fundamentu, ponieważ podstawą szczęścia w małżeństwie jest pomoc łaski Bożej. Dzięki niej ludzie stają się świętymi i zdążają do Boga.
Dla nas to wielki zaszczyt, że możemy rozmawiać z Prefektem Kongregacji Nauki Wiary, który u boku Ojca Świętego czuwa nad czystością doktryny katolickiej. Czy mógłby Ksiądz Kardynał, w kontekście nasilającej się laicyzacji, powiedzieć nam, jakie są wzajemne relacje między wiarą, religią i doktryną?
Podczas ostatnich dwóch, trzech wieków Europa znalazła się na złej drodze. Rozpoczął się proces dechrystianizacji i sekularyzacji, a prawdziwa religia została zastąpiona ludzkimi ideologiami, według których to człowiek powinien sam siebie zbawić. I tak powstał homo sovieticus, czy też tzw. “nowy człowiek” według wizji rasizmu lub społeczeństwa bezklasowego. Chrześcijaństwo i etyka chrześcijańska natomiast bazują na Słowie Bożym, przez które zostaliśmy stworzeni i które daje nam wolność. Bóg daje nam rozum i jest gwarantem naszej wolności, szczęścia i możliwości rozwoju wszystkich charyzmatów, darów, które Bóg podarował każdemu człowiekowi, ludzkim wspólnotom, rodzinom, narodom całego świata. Ważne jest więc, aby przeciwstawić się tej ideologii, która dziś panuje i według której człowiek żyje bez Boga; jest to bowiem humanizm bez Boga, który niszczy człowieka. W tej ideologii widzimy destruktywny wpływ życia człowieka bez Boga. My natomiast podkreślamy, że człowiek pochodzi od Boga i z Bogiem będzie prawdziwie wolny. Możemy iść za Chrystusem, gdyż On nie wprowadzi nas w błąd jak wielcy demagodzy XX i XXI wieku.
Polski parlament zamierza ratyfikować europejską konwencję o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, która tak naprawdę promuje ideologię gender. A polskie Ministerstwo Zdrowia chce wprowadzić tzw. ustawę o leczeniu niepłodności, która tak naprawdę ogranicza się tylko do regulacji zasad stosowania technologii in vitro, i to w sposób skrajnie liberalny. Czy w tym kontekście, Eminencjo, możemy zapytać, czy istnieją jakieś alternatywne antropologie?
Parlamenty, demokracje nie mogą proponować zastąpienia religii, lecz powinny szanować i bronić podstaw demokracji. Podstawowe prawa człowieka nie zostały stworzone przez człowieka, ale opierają się na prawie naturalnym. Prawo naturalne pochodzi od Boga. Wszyscy jesteśmy przeciw przemocy, lecz ten dobry cel nie może być płaszczem, przykrywką do wprowadzenia fałszywych ideologii, które okazują się ostatecznie destruktywne. Ideologia gender, w swej ekstremalnej formie, odbiera podstawowe prawo człowieka do bycia tym, kim on jest, biologicznie, kulturowo, w swoim osobistym postępowaniu, a mianowicie, że każdy człowiek ma prawo być mężczyzną lub kobietą. Nie ma jakiegoś abstrakcyjnego człowieka, który potem poprzez przypisanie z zewnątrz lub własną decyzję wybiera taki rodzaj płci, który sam sobie przyznaje. Dlatego jest czymś bardzo słusznym, że podejmuje się konkretne działania, by nie kierować się ideologiami, lecz opierać się na prawach człowieka.
Prawa człowieka w XX wieku były też bardzo często naruszane. Trzeba powiedzieć, że prawa te muszą bazować na społeczeństwie pokojowym. Nikt nie może zostać zmuszony do robienia czegoś, co jest przeciw jego sumieniu, co jest niesprawiedliwością przeciw życiu, przeciw ciału, przeciw cielesnej nienaruszalności, przeciw wolności człowieka. Właściciele niewolników ze Stanów Zjednoczonych podzielali opinię, że czynienie innych niewolnikami jest czymś właściwym i oskarżanie tych, którzy przywracali niewolnikom wolność, było – ich zdaniem – uzasadnione.
Do nowoczesnego państwa prawa i prawdziwie wolnej demokracji należy także akceptacja faktu, że obywatel słucha swojego sumienia, którego podstawą jest prawo naturalne. Prawdziwe państwo prawa można odróżnić od państwa, u którego podstaw leży ideologia, poprzez to, że człowiek ponosi konsekwencje w życiu zawodowym za to, że kieruje się własnym sumieniem.
Założyciel redemptorystów św. Alfons de Liguori swoje dzieło “Theologia Moralis” rozpoczął od sumienia, w którym człowiek może odczytać głos Boga. A Benedykt XVI powiedział, że przed etyką, filozofią jest najpierw spotkanie z Bogiem. W Polsce dyrektor szpitala, który działał zgodnie z klauzulą sumienia, został zwolniony z pracy. Stąd moje pytanie: jak dzisiaj możemy ocalić sumienie – sanktuarium Boga w człowieku – które jest zagrożone?
Sumienie nie oznacza, że każdy może robić to, co chce, co akurat mu się podoba lub co jest dla niego korzystne, lecz wskazuje, że trzeba postępować według obiektywnych kryteriów, a mianowicie czynić dobro i unikać zła. Człowiek wyróżnia się spośród wszystkich stworzeń na świecie właśnie tym, że potrafi on odróżniać prawdę od fałszu i dobro od zła. Istnieją jasne, obiektywne kryteria, które już wymieniłem, szacunek do życia, wolność i nietykalność cielesna człowieka, prawo do samostanowienia. To właśnie musi być zachowane. Jak już powiedziałem, jest wielką niesprawiedliwością, kiedy ktoś zostanie postawiony pod przymusem i musi z tego powodu ponosić konsekwencje zawodowe. Nie jest to dobry sygnał dla nowoczesnego państwa prawa, które bazuje na prawie podstawowym. U podstaw takiej demokracji leży fałszywa wizja, zgodnie z którą demokracja oznacza, iż większość decyduje, co jest słuszne, a co niewłaściwe; co jest dobre, a co złe. Większość może decydować o praktycznych uregulowaniach, lecz ani większość, ani mniejszość, żaden człowiek – czy jest on w mniejszości czy w większości – nie może zmusić ani kwestionować sumienia danego człowieka, które jest skierowane bezpośrednio do Boga, i z tego powodu grozić mu konsekwencjami. To, co się tutaj dzieje, jest niesprawiedliwością.
Wyczuwa się, że Papieżowi Franciszkowi bardzo leży na sercu temat nawrócenia w Kościele. Jakie główne kierunki nawrócenia we współczesnym Kościele uwypukliłby Ksiądz Kardynał?
W Kościele musimy się strzec przed ideologiami i skrajnymi wyobrażeniami tradycjonalizmu czy modernizmu. Prowadzą one bowiem do ideologizacji wiary, a wiara przecież nie jest ideologią, lecz wolną odpowiedzią człowieka na Słowo Boże daną Jezusowi Chrystusowi, który nas prowadzi. My możemy iść za Nim, to On czyni nas wolnymi.
Chodzi też o odnowienie Kościoła, w którym musimy także rozwiązywać konflikty wewnątrzkościelne i kierować się ku Chrystusowi. W ten sposób stajemy się też Kościołem jako znak i narzędzie dla najgłębszego zjednoczenia z Bogiem, a także dla jedności ludzi, narodów, rodzin. Nie ma innego odnowienia Kościoła – podkreśla Sobór – jak tylko w Jezusie Chrystusie i poprzez pójście za Nim.
Jak Eminencja widzi rozwiązanie sytuacji chrześcijan w obliczu radykalnych ugrupowań muzułmańskich? Jak ratować chrześcijan przed współczesnymi prześladowaniami? Czy możliwe jest uzyskanie pomocy politycznej, a nawet militarnej szczególnie ze strony państw zachodnich?
Uważam, że nikt nie może się powoływać na religię i równocześnie mordować innych ludzi w imię Boga. Cóż to jest za Bóg, w którego imię ludzie są terroryzowani, ścina się im głowy, gwałci się kobiety i pali dzieci. Tutaj nie działa Bóg, lecz szatan, który od początku jest mordercą, ojcem kłamstwa, jak jest napisane w Ewangelii. Religia może oznaczać tylko to, co służy Bogu, i związana jest z miłością człowieka, z szacunkiem. Przede wszystkim to, co ostatecznie decyduje, to myślenie o Bogu, który jest ponad nami. A my nie powinniśmy udawać sędziów i decydować o prawie innych do życia. Prawo do życia przyszło od Boga i dlatego istnieją nie tylko militarne możliwości, aby atakować inne kraje, poszerzać teren panowania lub zmuszać inne narody czy grupy ludności do przyjęcia własnej woli politycznej. Dlatego w naszym nowoczesnym rozumieniu państwa prawa i demokracji jest możliwość samopomocy i samoobrony, a także obrony ludzi, którzy zostali bezprawnie zaatakowani. Stąd wspólnota narodów jest też w pełni uprawniona albo nawet zobowiązana, jak mówi Ojciec Święty, do szukania środków, aby zatrzymać tę straszną przemoc i bezpodstawne naruszanie praw ludzkich. To jest moralnie nie tylko uprawnione, ale też wymagane i konieczne.
Ksiądz Kardynał ma wielką sympatię do Polaków. W kontekście naszej dotychczasowej obecności w strukturach Unii Europejskiej jakie cnoty jako Polacy szczególnie powinniśmy pielęgnować? Jako katolicy w czym szczególnie powinniśmy dawać świadectwo?
Polska ma oczywiście swoją długą historię, dlatego też rozwija się historyczna tożsamość narodu. Lecz Polska ma pewną cechę szczególną w swojej nowszej historii; jest nią właśnie doświadczenie związane z gwałtownym atakiem ze strony trzech sił, które podzieliły Polskę, i to aż trzy lub cztery razy, aż do paktu między Stalinem a Hitlerem. W Polakach istniało zawsze pragnienie wolności, wola prezentowania się jako naród i pozostawania razem, wola zachowania prawa naturalnego, własnego języka, kultury, wola wspólnego życia ze swoimi ludźmi, którzy należą do kręgu tego samego języka. Myślę, że Polska powinna także to wnieść do Europy. Polska uchwaliła pierwszą demokratyczną konstytucję w 1791 r. i sprzeciwiła się też niedemokratycznym krajom i monarchiom, jakimi były ówczesne Prusy i Rosja. Teraz Polacy powinni zastanowić się nad własną historią, a nie tylko po prostu myśleć, że trzeba naśladować jakieś ideologie, dlatego że są one w jakiś sposób związane z Unią Europejską i jej niektórymi instytucjami lub że są one traktowane jako nowoczesne. To może prowadzić do zguby, droga do dobra zaś jest zawsze oparta na fundamentach prawa i wzajemnego szacunku. Europa może się rozwinąć jako rodzina narodów, jeżeli tylko nie zostanie odcięta od swoich chrześcijańskich korzeni. Z pozytywnego obrazu człowieka, z chrześcijaństwa lub z prawa naturalnego wyrasta to wszystko, co ludzi łączy. Jeżeli tego nie zniszczymy, lecz po prostu pozytywnie dodamy to, co możemy powiedzieć w takim podstawowym spojrzeniu: że życie jest sensowe, że możemy je ulepszać i to dzięki pomocy Bożej łaski możemy osiągnąć wiele dobrego. Mamy naukę społeczną, mamy naszą podstawową wizję wspólnego życia narodów we wzajemnym poszanowaniu. Myślę, że wobec tego nie ma alternatywy. Nie możemy powracać do wizji imperialistycznych lub do starego jakobinizmu czy do totalitarnego sytemu władzy. Nie ma właściwie niczego, co moralność i etyka mogłyby zburzyć. Mówi się, że większość lub ten, kto ma władzę, decyduje o tym, co jest dobre, a co złe. Lecz większość musi się kierować tym, co dobre, a unikać tego, co jest złe i niszczące.
Bardzo dziękujemy Eminencji za poświęcony nam czas i za to umiłowanie Narodu św. Jana Pawła II. Obiecujemy oczywiście naszą modlitwę w intencji posługi, jaką Ksiądz Kardynał pełni w Kościele.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,942,humanizm-bez-boga-niszczy-czlowieka.html
*********
Więcej kobiet-teologów w Watykanie
KAI / paulus
Dodaj komentarz