“Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych” – Czwartek, 20 sierpnia 2015 św. Bernarda, opata i doktora Kościoła, wspomnienie

Myśl dnia

Większa mądrość znajduje się w przyrodzie aniżeli w książkach.

św. Bernard

Najważniejszym środkiem do rozeznania woli Bożej jest modlitwa.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Prawda, nim staniemy z nią twarzą w twarz, wprzódy pokazuje się nam
po kawałeczku (jakże nieczytelnym) w błędach tego świata.
Mariusz Han SJ
Wybrani będą tylko ci, którzy będą odpowiednio do życia w Niebie przygotowani.
Niezbędny jest “strój weselny”, czyli postawa miłości.
Mieczysław Łusiak SJ
Złe oko nie widzi dobra. Złe oko widzi tylko krzywdę i to rzekomą, urojoną.
Wszędzie widzi krzywdę – swoją krzywdę.
W pewien sposób jest nienasycone. Oko, które nie widzi dobra, nie umie być wdzięczne.
Nie dostrzeże również Dawcy dobra, nie dostrzeże samego Dobra,
bo jeden jest tylko dobry – Ojciec (jak powiedział sam Jezus).
Grzegorz Ginter SJ
************
vincent
Vincent van Gogh “Jedzący kartofle”

Pomnij Mario, Matko miła,
Że od wieków nie słyszano,
Byś grzesznika opuściła,
Co Twe święte wielbi miano;
Nikt od Ciebie w cierpień nocy
Nie odchodził bez pomocy.
Tą nadzieją ożywieni,
Uciekamy się do Ciebie,
Przystępujem ukorzeni
Przed Twój święty tron na niebie.
Drżąc, wzdychamy w grzechu męce:
„Nie gardź nami, podaj ręce!”.
Matko Słowa Przedwiecznego,
Racz wysłuchać nędznych głosy,
Co z padołu płaczu tego
Łaski Twojej żebrzą rosy;
Bądź pomocą w życia znoju,
Bądź zwycięstwem w śmierci boju.

Święty Bernard z Clairvaux

***********************************************************************************************************************

CZWARTEK XX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

Duchu Święty, który jesteś nam dany, abyśmy z Twoją pomocą rozeznawali wolę Bożą, oświeć moje serce, umysł i wolę, aby decyzje, które podejmuję w życiu, były właściwe.

PIERWSZE CZYTANIE  (Sdz 11,29-39a)

Nierozumny ślub Jeftego

Czytanie z Księgi Sędziów.

Duch Pana był nad Jeftem, który przebiegał ziemie Gileadu i Manassesa, przeszedł przez Mispa w Gileadzie, z Mispa w Gileadzie ruszył przeciwko Ammonitom. Jefte złożył też ślub Panu: „Jeżeli sprawisz, że Ammonici wpadną w moje ręce, wówczas ten, kto pierwszy wyjdzie od drzwi mego domu, gdy w pokoju będę wracał z pola walki z Ammonitami, będzie należał do Pana i złożę z niego ofiarę całopalną”.
Wyruszył więc Jefte przeciw Ammonitom zmuszając ich do walki i Pan wydał ich w ręce jego. Rozgromił ich na przestrzeni od Aroeru aż do okolic Minnit, co stanowi dwanaście miast, i dalej aż do Abel-Keramim. Była to klęska straszna. Ammonici zostali poniżeni przez Izraela.
Gdy potem wracał Jefte do Mispa, do swego domu, oto córka jego wyszła na spotkanie, tańcząc przy dźwiękach bębenków, a było to dziecko jedyne; nie miał bowiem prócz niej ani syna, ani córki. Ujrzawszy ją rozdarł swe szaty, mówiąc: „Ach, córko moja! Wielki ból mi sprawiasz! Tyś też wśród tych, co mnie martwią! Oto bowiem nierozważnie złożyłem wobec Pana ślub, którego nie będę mógł odmienić!”
Odpowiedziała mu: „Ojcze mój! Skoro ślubowałeś Panu, uczyń ze mną zgodnie z tym, co usta twoje wyrzekły, skoro Pan pozwolił ci dokonać pomsty na twoich wrogach, synach Ammona!”
Nadto rzekła do swego ojca: „Pozwól mi uczynić tylko to jedno: puść mnie na dwa miesiące, a ja udam się na góry z towarzyszkami moimi, aby opłakiwać moje dziewictwo”.
„Idź!” – rzekł do niej. I pozwolił jej oddalić się na dwa miesiące.
Poszła więc ona i towarzyszki jej i na górach opłakiwała swoje dziewictwo. Minęły dwa miesiące i wróciła do swego ojca, który wypełnił na niej swój ślub.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 40,5.7-8a.8b-10)

Refren: Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę.

Szczęśliwy człowiek, *
który nadzieję pokłada w Panu,
a nie naśladuje pysznych *
i skłonnych do kłamstwa.

Nie chciałeś ofiary krwawej ani płodów ziemi, *
lecz otwarłeś mi uszy,
nie żądałeś całopalenia i ofiary za grzechy. *
Wtedy powiedziałem: „Oto przychodzę. Refren.

W zwoju księgi jest o mnie napisane: +
Radością jest dla mnie pełnić Twoją wolę, mój Boże, *
a Twoje prawo mieszka w moim sercu”.
Głosiłem Twą sprawiedliwość w wielkim zgromadzeniu *
i nie powściągałem warg moich, o czym Ty wiesz, Panie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 95,8ab)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych,
lecz słuchajcie głosu Pańskiego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 22,1-14)

Przypowieść o zaproszonych na ucztę

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

„Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu:
« Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.
Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali.
Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.
Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.
Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».
Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.

Oto słowo Pańskie.

 

 **********************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

Właściwe rozeznanie

Możemy ze zdziwieniem zapytać, jak to możliwe, że ludzie zaproszeni na wystawną ucztę nie przyszli na nią. Uznali, że inne sprawy są dla nich ważniejsze, źle rozeznali sytuację. W życiu duchowym bardzo ważne jest rozeznanie. Potrzebujemy światła Ducha Świętego, aby wybierać to, co jest dla nas dobre. Najważniejszym środkiem do rozeznania woli Bożej jest modlitwa. Gdy się modlimy przed podjęciem ważnej decyzji życiowej, Bóg, który chce naszego dobra, z pewnością w sobie właściwi sposób ukierunkuje nas i nie pozostawi naszej prośby bez odpowiedzi.

Duchu Święty, który jesteś nam dany, abyśmy z Twoją pomocą rozeznawali wolę Bożą, oświeć moje serce, umysł i wolę, aby decyzje, które podejmuję w życiu, były właściwe.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 22, 1-14

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. dalager / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial 2.0 Generic / CC BY-NC 2.0)

Nie przyjąć zaproszenia…

 

Przypowieść o uczcie królewskiej
Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu:  «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.

 

Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: “Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę”.

 

Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.

 

Wtedy rzekł swoim sługom: “Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.

 

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: “Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?”. Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: “Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych».

 

Opowiadanie pt. “O znakach prawdy”
Jednym z największych bestsellerów lat osiemdziesiątych była powieść włoskiego autora Umberta Eco pt. “Imię róży”. Pierwsze jej słowa wzięte są z czwartej Ewangelii. Pierwszy akapit jest gorącą zachętą do modlitewnego odczytywania znaków świata:

 

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Było ono na początku u Boga i powinnością bogobojnego mnicha jest powtarzać dzień po dniu, jednostajnie i z pokorą, ów jedyny i niezmienny fakt, z którego dobyć można niezbitą prawdę.

 

Ale videmus nunc per speculum et in aenigmate (teraz widzimy poprzez symbol i zagadkę), a prawda, nim staniemy z nią twarzą w twarz, wprzódy pokazuje się nam po kawałeczku (jakże nieczytelnym) w błędach tego świata. Winniśmy zatem odczytywać z mozołem jej wierne znaki również tam, gdzie jawią się nam jako niejasne i podsunięte przez wolę, prawie bez reszty oddaną złu.

 

Refleksja
Zawsze jesteśmy zapraszani do stołu, który jest dla nas specjalnie zastawiony przez Pana. Możemy tym zaproszeniem wzgardzić, odmówić, czy zlekceważyć. Nie powinniśmy być jednak wtedy zdziwieni, że za konkretną decyzją, idą konkretne konsekwencje. Przecież nie będziemy zapraszani w nieskończoność. To my musimy wysłać sygnał, że chcemy nadal współpracować i nadal wspólnie działać…

 

Jezus zachęca, abyśmy zawsze byli gotowi podjęcia się uczestnictwa w Jego uczcie. Aby tak było, musimy być wciąż przygotowani i gotowi do tego spotkania. Praca nad sobą i otwartość serca są podstawowymi elementami tego przygotowania. Bez nich nie ma możliwości na spotkanie. Dwie strony powinny pragnąć tego samego. Każde zamknięcie serca i nieufność niszczą naszą relacją z drugim człowiekiem…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie wolno kimś wzgardzać ?
2. Dlaczego współpraca jest tak ważna?
3. Dlaczego praca i otwartość są gwarantem porozumienia?

 

I tak na koniec…
Wie los, że rośnie ma wzgarda dla niego,
Im więcej pragnie wyrządzić mi złego
(William Shakespeare, Antoniusz i Kleopatra)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,725,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-22-1-14.html

***********

#Ewangelia: Czy tęsknota Boga się spełni?

Mieczysław Łusiak SJ

Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: “Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawi ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali.

       

Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.

       

Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».

       

Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.

 

Rozważanie do Ewangelii

Bóg powołuje do życia w Niebie wszystkich ludzi. Takie jest przeznaczenie, czyli sens życia wszystkich. Nie wszyscy jednak zostaną wybrani do tego życia. Wybrani będą tylko ci, którzy będą odpowiednio do tego życia przygotowani. Niezbędny jest “strój weselny”, czyli postawa miłości. Bez niej człowiek nie może być wybrany do życia w Niebie, nawet jeśli został do niego powołany już w chwili swego zaistnienia.

To wszystko nie zmienia faktu, że Bóg tęskni za nami – za naszą obecnością w Niebie (czyli u Niego w domu) przez całą wieczność. Ta tęsknota nie zostanie zaspokojona, jeśli wybierzemy inny rodzaj życia niż Miłość.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2534,ewangelia-czy-tesknota-boga-sie-spelni.html

********

Przyjdźcie na Ucztę!

Słowo uczta – choć dziś rzadziej używane – wciąż uruchamia naszą wyobraźnię i potrąca jakąś czułą strunę duszy. Do niej odwołują się reklamy, gdy mówią np. o uczcie kinomana i sportowca, czy też o uczcie dla ucha lub podniebienia itp.

Wszyscy tęsknimy za czymś, co oderwałoby nas od szarej codzienności i przeniosło w świat zachwytu, podziwu, świętowania i radości. We wszelkim ucztowaniu jakoś przeczuwany istnienie wspaniałego i tajemniczego „innego wymiaru”, daleko wykraczającego poza to wszystko, co wypełnia zwykły dzień pracy.

Jezus też mówi o uczcie. I to wyjątkowej.

 

Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę! Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy [ich], pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. 

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego? Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych (Mt 22,1-14).

Zaproszeni na Ucztę

W Jezusowej alegoryzującej przypowieści dosłownie wszystko jest wyjątkowe: uczta wydawana jest przez samego króla; powodem są zaślubiny jego syna; liczba osób zaproszonych jest ogromna. I niebywałe jest zachowanie wielu zaproszonych!

A co jest Najważniejsze w Jezusowej przypowieści?

  •  Oczywiście, Królestwo niebieskie, czyli owa duchowa przestrzeń, w której Bóg jest „wszystkim we wszystkich” (por. 1 Kor 15, 28)!
  • Ta ostateczna Rzeczywistość olśniewa samego Jezusa i pochłania Jego uwagę.
  • Nas ludzi też powinno „to” zainteresować, i to w stopniu najwyższym.

 Chyba mamy tego świadomość, że właśnie Królestwo Boże (zwane zamiennie niebieskim) jest głównym tematem Jezusowej Ewangelii. Gdy wczytujemy się w cztery Ewangelie, to nabieramy głębokiego przekonania, że Misja Jezusa nieustannie grawituje właśnie wokół Królestwa Bożego.

  • I co jest niebywałe, fascynujące: Bóg Ojciec pragnie widzieć w tym Królestwie każdą ludzką osobę, stworzoną na Jego obraz i podobieństwo. Całą ludzką rodzinę wszystkich pokoleń Bóg Ojciec pragnie zgromadzić w swoim Królestwie.

Olśnieni Królestwem

 W Jezusowych słowach i czynach nie ma dla nas ludzi niczego wspanialszego i ważniejszego niż wiadomość o tym, że w Domu Ojca jest mieszkań wiele (por. J 14, 2), i że z wielką Miłością Boskie Osoby oczekują na nasze wejście do wspaniałych mieszkań w Domu Ojca!

 Można to wyrazić jeszcze tak: Wcielony Boży Syn przyszedł z woli Ojca i rozbił w widzialnej postaci swój namiot pośród nas, by podbić nasze serca, poślubić nas, wziąć za rękę (czy nawet na ręce) i poprowadzić (czy nawet zanieść) do Domu Ojca. A gdy Ojciec ujrzy Syna z taką Oblubienicą wyda wieczną ucztę. Zaczną się gody weselne, które końca mieć nie będą!

  •  Można śmiało powiedzieć, że wszystko inne w słowach i czynach Jezusa jest tej wspaniałej Rzeczywistości przyporządkowane! Dosłownie wszystko. Długo można by wyliczać, co składa się na owo „wszystko”.
  • Samo Wcielenie Syna Bożego, Jego pełna ofiarnej Miłości Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie – wszystko to i wszystko inne służy temu i zmierza do tego, żeby Bóg Ojciec mógł nas mieć na wieczność w swoim Domu i mógł podzielić się z nami Swoim Boskim życiem i szczęściem!

„Daleko w polu”

 W tym miejscu moglibyśmy przerwać rozważanie, ale tylko pod tym jednym warunkiem, że już wszyscy codziennie wyskakujemy z radości z powodu trzymanego w garści zaproszenia na wieczną Ucztę w Królestwie Ojca. Nie potrzebowalibyśmy rekolekcji, gdybyśmy od rana do wieczora czuli się bardzo kochani przez Boga Ojca i czuli smak zaślubin z Bożym Synem. I gdybyśmy Eucharystię wraz z Komunią świętą przeżywali jako rozkoszny przedsmak wiecznej Komunii z Bogiem w Niebie.

 Domyślam się, że (bodaj) wszyscy jesteśmy jeszcze „daleko w polu”…

  • Obym się mylił, ale chyba wszyscy mamy jeszcze wiele do zrobienia, a jeszcze więcej do … przyjęcia!
  • Czeka nas fascynująca asymilacja nieprzebranych bogactw, ukrytych w Ewangeliach i w Jezusowym Sercu.

 – A tymczasem my się jeszcze się wahamy. Jeszcze nie dowierzamy. Jeszcze zalewają nas fale smutku i zwątpienia. Ponadto bywamy nieraz brutalnie atakowani przez tytaniczne pokusy. Walczymy. Uczymy się rozeznawać świat duchów i przepaście, jakie dzielą piękno życia z Bogiem – od życia zamkniętego w samej doczesności i w ograniczonym horyzoncie potrójnej pożądliwości (por. 1 J 2, 16), którą świat i demon przedstawiają jako szczyt ludzkich możliwości.

 Co jeszcze warto powiedzieć (w tak krótkim rozważaniu), by pomóc sobie w zrobieniu choćby jednego kroku w dobrą stronę: ku żywej wierze w cudną i cudowną Obietnicę, daną nam przez Jezusa Chrystusa? Na pewno powinniśmy zwrócić uwagę na to, co sam Jezus akcentuje i podkreśla. A co Jezus podkreśla i akcentuje?

  •  – Na pewno On, całym Sobą, uwydatnia przejasny i najłaskawszy Zamysł miłującego nas Ojca, pragnącego dać nam wieczne szczęście.
  • Bóg chce, by źródłem i przyczyną tego szczęścia było aż „to”, co uszczęśliwia Boskie Osoby.
  • A tym jest Miłość! Wymiana miłości. Komunia Osób.

„Punktowani” za lekceważenie

 Jednak Jezus jest Zbawicielem pełnym realizmu, dlatego „punktuje” to, co nam najbardziej zagraża. W rozważanej przypowieści uświadamia nam, że wspaniałej Woli Boga my ludzie (potężnie kuszeni przez demony) potrafimy okazać lekceważenie.

 Bóg Stwórca, Bóg Król mówi: Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę. Przyjdźcie na ucztę! Bóg mówi to na wiele sposobów. Prosi, zaprasza, komunikuje. Uwiarygodnia swoje wielkie zaproszenie, manifestując zarówno Swoje wielkie możliwości jak i Swoją miłosną pokorę i pokorną miłość!

 – A co na to mówią zaproszeni? W przypowieści Jezus skarży się na Żydów Starego Testamentu i Jemu współczesnych, gorzko stwierdzając: Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy [ich], pozabijali. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że postawy Żydów są powielane w każdym pokoleniu, a w obecnych czasach z jakimś niebywałym natężeniem.

  • Lekceważenie i wzgarda okazane samemu Bogu są czymś arcypoważnym. Dlatego Bóg nie puszcza tego płazem. Przypowieść wyraźnie o tym mówi. Biblia o tym mówi. Ludzkie dzieje opisane w historii różnych narodów pokazują, że wiele muszą wycierpieć ci, którzy lekceważą Boga.
  • Ludzie pozbawieni wielkiej perspektywy wiecznego przebywania z Bogiem nie budują świata, w którym żyje się szczęśliwie. Po iluzjach szczęśliwego życia na ziemi, obiecywanego a to jakiejś rasie, a to jakiejś klasie społecznej, dziś dojrzewa globalny totalitaryzm, który – lekceważąc Boga i pysznie Mu się sprzeciwiając – roztacza iluzje niby to lepszego życia dla … wszystkich. A jakże, dla wszystkich. Tyle że bolesne fakty (ogrom cierpienia, nędza, pogarda okazywana małym i słabym) bardzo temu przeczą… Kolejna pyszna „wieża Babel” już doznaje wielkich wstrząsów. I na pewno się zawali, jeśli pozostanie bez-bożna!

 Całe Objawienie Boże, szczególniej Księga Apokalipsy zapowiada triumf pokornego Branka, Jezusa Chrystusa:

wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu, i wszystko, co w nich przebywa, usłyszałem, jak mówiło: Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków! (Ap 5, 13).

Tak się nawracajmy

 Słowo Ojca świętego niech będzie swoistym podsumowaniem, a także potwierdzeniem naszego rekolekcyjnego trudu, by w modlitwie medytacyjnej otwierać serce na najwspanialszą Rzeczywistość: na wieczne Królestwo Boże.

 „W naszych czasach człowiek często jest pochłonięty przez wiele czynności i obowiązków, trosk i problemów; stara się zapełnić cały dzień, nie pozostawiwszy sobie ani jednej chwili na refleksję, rozwijanie życia duchowego i kontakt z Bogiem. – Maryja uczy nas, jak niezbędne jest znalezienie w ciągu dnia chwil skupienia i ciszy, by medytować o tym, czego Bóg chce nas nauczyć, w jaki sposób uobecnia się i działa w świecie oraz w naszym życiu. Św. Augustyn porównuje medytację Bożych misteriów do trawienia pokarmu, jego przeżuwania. Boże tajemnice mają bowiem w nas nieustannie rozbrzmiewać, aż się z nimi oswoimy, aż będą kierować naszym życiem i nas posilać niczym pokarm, który jest niezbędny do życia”.

  • „Benedykt XVI podkreślił, że wiele jest metod medytacji.
  • Ich punktem wyjścia może być fragment Pisma Świętego bądź lektura duchowa.
  • Modlitwą medytacyjną jest również różaniec.
  • Przedmiotem rozważania mogą być też słowa, które utkwiły w nas na niedzielnej Eucharystii.
  • Istotne jednak jest, aby regularnie oddawać się medytacji. A wtedy sam Bóg pozwoli nam zasmakować w swych misteriach i słowach, w Jego obecności i działaniu” (środowa audiencja, 17.08.2011, za KAI).

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/20/przyjdzcie-na-uczte/

********

SZOK

by Grzegorz Kramer SJ

Jezus dziś znów szokuje, bo Bóg jest szokujący.

Jeśli Bóg, w którego wierzysz, nie szokuje i nie porusza cię, bo już się do Niego przyzwyczaiłeś, to raczej to już nie Bóg, a wyobrażenie o Nim. Jeśli tak jest, to jest to niebezpieczny moment, w którym zaczynamy wierzyć w zabobony, a nie w Boga żywego.

Bóg w tej Ewangelii okazuje się bardzo groźnym. Odrzucony – wybija swoich przeciwników. To nic innego jak obraz tego, że to naprawdę jest poważna sprawa, która musi nas zmieniać i przenikać wszystko. Wielu odrzuciło zaproszenie. Nie przyszli. Jednak uwaga: król wśród tych, którzy przyszli znalazł, jednak kogoś, kto nie był przygotowany. Niech nasza obecność w chrześcijaństwie nie sprawia, że nie będziemy już dbali o jakość.

Na drodze Boga najważniejsza jest odwaga. Wierzyć to być odważnym – odważnym, by żyć inaczej. Odwaga do wzięcia udziału w walce, ale w walce nie o katolickość, ale serce pełne miłosierdzia dla ludzi, szczególnie tych innych. Odwaga do wzięcia udziału w walce o Boga, nie w TV, urzędzie, ale w swoim sercu. Tam jest najtrudniej.

Jeśli zawalczymy o Niego w sercu, będzie to widać na zewnątrz: w uśmiechu, nadziei oraz w naszym decydowaniu i działaniu. Inaczej walczymy tylko o dziwne sprawy, które zabijają, a nie dają życia.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/20/szok/

*********

 

Św. Bernarda

0,21 / 10,03
Wyobraź sobie ucztę weselną, na niej króla, jego syna oraz gości. Są różni, lepiej lub gorzej ubrani. Pośród nich jest człowiek, który nie ma odświętnego stroju.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 22, 1-14
Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: „Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę”. Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: „Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?”. Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych».Jezus opowiada o królestwie, które porównuje do uczty weselnej. Uczta weselna obejmuje dużą ilość osób. Mimo że prawdopodobnie zaproszenia były dostarczone dużo wcześniej, goście nie odpowiadają na nie. Nie przychodzą. Co innego jest dla nich ważniejsze.Jezus pragnie zbawienia wszystkich ludzi. Nie raz zaprasza nas do modlitwy. Do spotkania z drugim człowiekiem, który potrzebuje wsparcia. Potrzeba światła Ducha Świętego, aby wybierać to, co jest dla nas dobre. Na poznanie Boga i podjęcie decyzji bycia z Nim trzeba przeznaczyć czas. Być może nawet często trzeba skorygować bieżące plany i priorytety. W jaki sposób dokonujesz swoich wyborów? Czy podczas dokonywania decyzji kierujesz się zasadą „Na większą chwałę Bożą”?Wsłuchując się w tekst Ewangelii, zastanów się nad ostatnimi słowami wypowiedzianymi przez Jezusa, że „wielu jest powołanych, ale mało wybranych”. Co one dla ciebie znaczą? Do czego cię zapraszają w twojej sytuacji życiowej?

Podziękuj za czas tej modlitwy i możliwość usłyszenia głosu Boga w sobie, a także pośród codzienności życia.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********
Św. Jakub z Sarug (ok. 449-521), mnich i biskup syryjski
Homilia o zasłonięciu twarzy przez Mojżesza
 
„Przyjdźcie na ucztę”

Kobiety nie są tak blisko złączone z mężami jak Kościół z Synem Bożym. Jaki inny mąż, poza naszym Panem, kiedykolwiek umarł dla swojej żony i jaka żona kiedykolwiek wybrała ukrzyżowanego na męża? Kto kiedykolwiek ofiarował krew swojej żonie, oprócz Tego, który umarł na krzyżu i przypieczętował swój związek małżeński własnymi ranami? Czy kiedykolwiek widziano martwego, leżącego na uczcie swoich zaślubin, a u jego boku małżonkę, która tuli się do niego, szukając pociechy? W czasie jakiego innego święta, na innej uczcie, rozdano zaproszonym ciało małżonka, pod postacią chleba?

Śmierć oddziela żony od mężów, ale jednoczy Oblubienicę z jej Umiłowanym. Umarł na krzyżu, pozostawił swoje ciało chwalebnej Oblubienicy, która teraz, przy Jego stole, bierze je na pokarm… Karmi się nim pod postacią chleba, który spożywa i pod postacią wina, które pije, aby świat poznał, że nie są już dwoje, ale jedno.

*****************

W Bożej otwartości jest nasza nadzieja (20 sierpnia 2015)

boza-otwartosc-komentarz-liturgiczny-622x402

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przypowieść o uczcie stwarza wiele kłopotów, przede wszystkim z tego powodu, że Ewangelista złączył ze sobą dwie przypowieści zupełnie różne, mówiące o zupełnie innych sprawach. Niemniej każda z nich jest dla nas zaskakująca.

Pierwsza przypowieść mówi o zaproszeniu na ucztę. Odpowiada jej przypowieść z Łk 14,16–24. Dziwne jest dla nas samo odmawianie królowi. Jakie były tego motywy? Jakie mogły być? Normalnie nie jest to dla nas zrozumiałe. Bo takie rzeczy się nie dzieją w zwykłych warunkach. Pomijając nawet samą godność i nobilitację zaproszonych, które powinny ich skłonić do przyjęcia zaproszenia, pozostawała jeszcze obawa, że władca mógłby odmowę przyjąć jako zniewagę i się zemścić, co zresztą następuje. Dlaczego więc zaproszeni odmawiali?! Jest to przedziwne, jednak w przypowieści nie chodzi o realizm w tej materii. Jest to przypowieść alegoryczna, w której Pan Jezus chciał powiedzieć Żydom, że nie przyjmując Go jako Mesjasza i Syna Bożego, odrzucają zaproszenie samego Boga na ucztę weselną i dlatego będą odrzuceni.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Sdz 11, 29-39a; Mt 22, 1-14

Historia ze znieważaniem sług i zabiciem ich, w zwykłych realiach niewyobrażalna, w istocie się realizowała, bo przecież sam Jezus został wyrzucony z miasta i zabity. To samo spotkało i Jego uczniów, poczynając od św. Szczepana. Święty Łukasz podaje dla tej przypowieści właściwą puentę: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty (Łk 14,24). Z historii wiemy, że zapowiedź zburzenia miasta realizowała się później, gdy Rzymianie zburzyli Jerozolimę.

W ten sposób ta nierealna przypowieść w rzeczywistości się zrealizowała w sposób bardzo konkretny! Trzeba pamiętać, że to samo odnosi się do naszego życia. Także zupełnie bezsensowne działania, takie jak odmowa przyjęcia zaproszenia na ucztę królewską, stale się w naszym życiu powtarzają. Wystarczy pomyśleć o naszym zaangażowaniu w Eucharystię, która jest właśnie tą ucztą. Ilu w ogóle się nią nie przejmuje i na nią nie chodzi, bo mają „ważniejsze spawy”. A jeżeli na nią przychodzimy, to o czym podczas niej myślimy? Jak często poddajemy się rozproszeniu: myślimy o swoich sprawach, tak jak gdyby były one ważniejsze od spotkania z Bogiem! A przecież wiemy, że tutaj jest obecny sam Bóg i nie tylko zaprasza nas do ucztowania z Nim, ale się nam ofiarowuje! W swoich deklaracjach pewnie powiemy, że Eucharystia jest najważniejszym momentem naszego dnia i centrum życia, ale jak jest w naszym autentycznym przeżywaniu? I rzeczywiście, uznając swoją głupotę i niegodność, widzimy, jak Bóg rzeczywiście zaprasza wszystkich z opłotek. Sami zresztą do nich należymy. W tej Bożej otwartości jest nasza nadzieja. Istotne jest, by to uznać.

Druga przypowieść mówi o innym aspekcie uczty: konieczności pewnego minimum, którego symbolem jest szata godowa. Boże wymagania względem nas są naprawdę niewielkie. Jeżeli ich nie wypełniamy, to w istocie lekceważymy Go. I dlatego został wyrzucony z uczty człowiek, który nie miał tej szaty. Niestety, wielkim problemem dzisiejszej pobożności jest niepoważne traktowanie Boga. Chcemy Go mieć takiego, jaki nam odpowiada. Kiedy pojawiają się jakieś wymagania, przez nas niechciane, uważamy, że to tylko staroświeckie przekonania i zmieniamy sobie obraz Boga na taki, który nam pasuje, czyli na taki, który niczego nie wymaga. Bardzo mocno mówi o tym dzisiaj papież Benedykt XVI. Uważa on, że jest to choroba naszego czasu. O tym przypadku mówi druga przypowieść o uczcie. Jesteśmy niepoważni, niepoważnie traktujemy Boga, co wychodzi także w pierwszej przypowieści, natomiast o sobie samych mamy wysokie mniemanie – uważamy, że się nam należy udział w uczcie. Tutaj trzeba, aby każdy z nas zrobił sobie rachunek sumienia, na ile poważnie traktuje Boga.

http://ps-po.pl/2015/08/19/w-bozej-otwartosci-jest-nasza-nadzieja-20-sierpnia-2015/

**********

 

https://youtu.be/AmMRv7lxcyM

 

**********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

20 SIERPNIA

*******

Święty Bernard z Clairvaux,
opat i doktor Kościoła

Święty Bernard z Clairvaux Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki.
Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu.
Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich.

Francisco Goya: Święty Bernard przyjęty do cystersów Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie.

Święty Bernard z Clairvaux - gorliwy czciciel Maryi Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem.
Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego.
Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”.

Święty Bernard z Clairvaux - czciciel Męki Pańskiej Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci.

W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul.

 

 

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-20a.php3

*********

http://rodzinakatolicka.pl/index.php/magisterium/43-pius-xii/16569-pius-xii-doctor-mellifluus-o-witym-bernardzie-z-clairvaux?format=pdf

*********

św. Bernard z Clairvaux
O dwunastu stopniach pychy

http://www.ekspedyt.org/space/2013/04/13/11041_sw-bernard-z-clairvaux-o-dwunastu-stopniach-pychy-wersja-pelna.html

*********

św. Bernard z Clairvaux
Strona internetowa poświęcona temu Świętemu

http://www.bernard.cystersi.pl/

*********

Cysterski król – św. Bernard z Clairvaux

dodane 2008-12-02 14:52

ks. Tomasz Jaklewicz

Bernard uczył, że do Boga człowiek zbliża się raczej przez pokorę i miłość niż przez rozum.

Cysterski król - św. Bernard z Clairvaux   Fra Bartolomeo: “Wizja św. Bernarda ze św. Benedyktynem i św. Janem Ewangelistą”

Św. Bernard z Clairvaux

Uważaj!

Matki ukrywały synów, by poruszeni mową Bernarda nie zechcieli, broń Boże, wstąpić do cystersów!

Jego płomienne kazania porywały tłumy. Kroniki podawały, że matki ukrywały synów, by poruszeni jego mową nie zechcieli, broń Boże, wstąpić do cystersów! Nic dziwnego, że Bernard z Clairvaux zyskał tytuł Doktora Miodopłynnego. „Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Oj, trzeba się wziąć za zmywanie naczyń…” – czytam w najnowszej książce trapisty o. Michała Zioło. Tęskniąc za przyjściem Jezusa, za Jego dotykiem, czekamy na jakieś wyjątkowe wydarzenie.

Tymczasem – podkreśla o. Michał – istnieją piękne średniowieczne opowieści, w których Jezus zaskakuje cysterskich mnichów swoją mistyczną, rozpalającą serce obecnością w najbardziej zwykłych miejscach: w drewutni przy rąbaniu drewna, w stajni, na pastwisku przy pilnowaniu wołów… Bądź uważny. Bóg przychodzi, kiedy chce, często robi takie właśnie psikusy, że przychodzi, gdy kompletnie nie jesteśmy do tego przygotowani. Nie jesteśmy ani umyci, ani dobrze ubrani, jesteśmy w trakcie przebierania się na modlitwę i wtedy jest dotknięcie. Mocne dotknięcie.

W komentarzach do Pieśni nad pieśniami Bernard z Clairvaux pisał często o nawiedzeniu mnichów przez Słowo (tak nazywał Jezusa). „Słowo przyszło – notował – nie wiem, kiedy. Nie wiem, jak. Ale było. I nagle odeszło”. Urodził się dokładnie 920 lat temu w rodzinie arystokratycznej, na zamku Fontaine koło Dijon we Francji. Choć jako mnich nauczał, by w życiu duchowym nie czekać na owoce, sam widział ich mnóstwo. Wystarczy spojrzeć na statystyki. Gdy młodziutki arystokrata został w 1112 roku mnichem w klasztorze cystersów w Cîteaux, przekonał do tego samego pięciu swoich braci, a także wuja i 30 innych mężczyzn.

Gdy trzy lata później założył klasztor w Clairvaux i został jego pierwszym opatem, świątynia przeżywała nieprawdopodobny rozkwit. Przykład życia mnichów tak porywał młodych Francuzów, że jak grzyby po deszczu wyrastały nowe klasztory. Powstało ich aż sto sześćdziesiąt osiem! Bernard zreformował macierzystą regułę, kładąc większy nacisk na kontemplację. Znany był też ze swej miłości do Maryi. Legenda głosi, że gdy któregoś dnia pozdrowił ją jak zwykle: „Ave Maria!”, ta uśmiechnęła się: „Salve Bernardzie!”.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490529.Cysterski-krol-sw-Bernard-z-Clairvaux/2

*********

Modlitwa św. Bernarda

Krystyna Dolczewska

Modlitwa św. Bernarda znajduje się w każdej książeczce do nabożeństwa. Ach, przepraszam, przecież teraz nie używa się książeczek do nabożeństwa, więc ta modlitwa jest znana tylko osobom ze starszego pokolenia i może niektórym ze średniego. Podam jej tekst z najstarszego modlitewnika, jaki posiadam w domu (początek XX w.), zachowując oryginalną pisownię.
„Pomnij o najmiłosierniejsza Panno Maryo! iż od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek, co się pod Twoją obronę uciekał, o Twoje wstawienie błagał i żebrał wspomożenia Twego, od Ciebie był opuszczony. Taką ufnością ożywiony, o Panno nad Pannami, Matko! do Ciebie biegnę, przed Tobą stawam w mej nędzy i grzesznik płaczący rzucam się pod stopy Twoje. O Matko słowa wcielonego, nie gardź wołaniem mojem, ale je usłysz łaskawie i wysłuchaj. Amen”.
Zwracamy się do Matki Bożej, przypominając Jej, że nikt, kto się do Niej modlił, nie zawiódł się. Podobnie zwracali się psalmiści do Pana Boga, choćby w Psalmie 25: „Wspomnij na swe miłosierdzie Panie, na swoją miłość, która trwa od wieków”. Jakie to ludzkie, bo przecież tak naprawdę ani Panu Bogu, ani Matce Najświętszej przypominać o tym nie trzeba.
Teksty w różnych modlitewnikach trochę się różnią, np. zamiast „najmiłosierniejsza” jest „najdobrotliwsza” albo nie ma „wołaniem”, a jest „słowami”. Nic dziwnego, skoro ta modlitwa liczy sobie ponad 850 lat! Dlatego też nie razi mnie to, że jest nasycona zwrotami wyrażającymi pokorę i nędzę duchową modlącego się. Być może w modlitwie współczesnej przyjęłabym to z oporami.
Chociaż w żadnej książeczce do nabożeństwa nie podano, który św. Bernard jest autorem tej modlitwy, to jednak przypuszczać należy, że ułożył ją najsławniejszy i najbardziej czczony z ponad 40 znanych świętych o tym imieniu – Bernard z Clairvaux (1090-1153). „Był to mąż tak ogromnej aktywności, a zarazem tak bogatej twórczości literackiej, iż jest rzeczą niemożliwą scharakteryzować go w krótkich słowach”. Tak określa go autor Księgi imion i świętych ks. Henryk Fros. Św. Bernard pełnił funkcję opata cystersów, stale podróżował po całej Europie. Łagodził spory w Kościele, nawet zapobiegł schizmie. Udzielał rad papieżowi, biskupom (także biskupowi krakowskiemu) i władcom. Zajmował się też działalnością kaznodziejską. Przy tym bardzo dużo pisał. Kanonizowany był już w roku 1174, a w 1830 r. ogłoszony został Doktorem Kościoła.
Odmawiając jego modlitwę, uzyskujemy 300 dni odpustu, a jeżeli to czynimy codziennie, uzyskujemy raz w miesiącu odpust zupełny pod warunkiem spowiedzi i Komunii św. Tak zarządził papież Pius IX 11 grudnia 1846 r.
Może nie wszyscy wiedzą, że istnieje też pieśń oparta na tekście modlitwy św. Bernarda. Brzmi ona tak:

Pomnij Mario, Matko miła,
Że od wieków nie słyszano,
Byś grzesznika opuściła,
Co Twe święte wielbi miano;
Nikt od Ciebie w cierpień nocy
Nie odchodził bez pomocy.
Tą nadzieją ożywieni,
Uciekamy się do Ciebie,
Przystępujem ukorzeni
Przed Twój święty tron na niebie.
Drżąc, wzdychamy w grzechu męce:
„Nie gardź nami, podaj ręce!”.
Matko Słowa Przedwiecznego,
Racz wysłuchać nędznych głosy,
Co z padołu płaczu tego
Łaski Twojej żebrzą rosy;
Bądź pomocą w życia znoju,
Bądź zwycięstwem w śmierci boju.

Osobiście odmawiam współczesną wersję tej modlitwy, ale uczyniłam z niej modlitwę specjalną. Odmawiam ją tylko w intencji osób, którym grozi niebezpieczeństwo moralne (nie fizyczne), są zagubione lub przyszłość ich jest niepewna. Bywa więc, że nie odmawiam jej przez bardzo długi czas, i bywa, że codziennie. Dlaczego tak? Sama nie wiem. Każdy z nas może korzystać z wielkiego skarbca duchowego pozostawionego przez świętych według swego uznania! Do jeszcze jednej rzeczy się przyznam: Opuszczam słowo „płaczący”. Jeżeli nigdy nie płaczę przy odmawianiu tej modlitwy, to dlaczego mam mówić, że płaczę?

Edycja zielonogórsko-gorzowska 47/2003E-mail: aspekty@kuria.zg.pl
Adres: pl. Powstańców Wielkopolskich 2, 65-075 Zielona Góra
Tel.: (68) 451-23-56http://www.niedziela.pl/artykul/22013/nd/Modlitwa-sw-Bernarda*********

Pomoc Matki Bożej

dodane 2009-08-19 08:09

Leszek Śliwa

Filippino Lippi, “Wizja św. Bernarda”, olej na płótnie, 1486, kościół Badia Fiorentina, Florencja.

Pomoc Matki Bożej   Filippino Lippi, “Wizja św. Bernarda”, olej na płótnie, 1486, kościół Badia Fiorentina, Florencja.

Święty Bernard z Clairvaux, założyciel zakonu cystersów i doktor Kościoła, przerywa na chwilę pisanie kolejnego traktatu teologicznego. Jest wyraźnie zmęczony. Podnosi oczy i widzi stojącą przed nim Maryję.

Otoczona aniołami jak gromadką dzieci Matka Boża patrzy łagodnie na świętego i podtrzymuje ręką karty jego traktatu. To dodaje mu sił do dalszej pracy. Skalisty krajobraz, w którym pracuje Bernard, symbolizuje wstrzemięźliwość świętego. Prowadził on surowe, pełne wyrzeczeń życie, wystrzegał się też wszelkiego blichtru. Zakazywał nawet dekorowania klasztornych kościołów. Na skale nad głową Bernarda artysta namalował karteczkę z łacińską dewizą, którą święty powtarzał za rzymskim filozofem Epiktetem z Hierapolis: Sustine et abstine (cierp i panuj nad sobą).

W tle po prawej stronie widzimy cystersów przy swych codziennych zajęciach – modlitwie i pracy. Poniżej, za plecami świętego, w skalnej rozpadlinie siedzą dwa demony. Jeden z nich gryzie z wściekłością łańcuch, którym są skute. To symbol grzechów, poskromionych przez Maryję i św. Bernarda.

Jeszcze niżej, na pierwszym planie, jakiś mężczyzna pobożnie składa ręce. To zamożny mieszczanin z Florencji, Francesco del Pugliese, ojciec fundatora dzieła. Jego syn Piero postanowił udekorować rodzinną kaplicę we florenckim kościele Badia Fiorentina i zamówił u Filippino Lippiego to malowidło.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489413.Pomoc-Matki-Bozej

**********

Zobacz także:
**********
Samuel, prorok
Prorok Samuel Samuel to postać znana z kart Starego Testamentu. Był nie tylko prorokiem; lektura Pierwszej Księgi Samuela pokazuje, że był także wodzem, politykiem, kapłanem, sędzią, orędownikiem i nazirejczykiem.
Wywodził się z pokolenia Efraima, z rodziny osiadłej w Rama. W sanktuarium w Szilo ofiarowano go na służbę Bożą. Doznał tam objawienia, które uczyniło zeń proroka. Przyczynił się do wyniesienia na tron Saula, któremu też potem przepowiedział upadek. Po zniszczeniu Szilo stał się patriotycznym wędrownym piewcą. Ożywił wówczas zarówno zapał powstańców, jak i entuzjazm całych rzesz prorockich. Wszedł w kontakt z rozmaitymi środowiskami, a przy ustanawianiu i stabilizowaniu władzy królewskiej zatroszczył się o to, aby była ona władzą ograniczoną wymaganiami Jahwe i wolą samego ludu. Potem stał się rzecznikiem interesów narodowych i – choć nie bez żalu – zerwał z Saulem. Usunął się wówczas do Rama i tam po pewnym czasie namaścił młodego Dawida. Jego panowania już nie śledził. Pochowano go w Rama.
Wspominano go potem u Jeremiasza (Jr 15, 1), w Pierwszej Księdze Kronik (1 Krn 9, 22), u Syracha (Syr 46, 13-20), a także w Dziejach Apostolskich (Dz 3, 24) i w Liście do Hebrajczyków (Hbr 11, 32). Wszystko to świadczy o jego miejscu w zbiorowej świadomości Izraela. Nawiązywali też do tego chrześcijanie. Za rządów cesarza Arkadiusza (395-408) rzekome relikwie proroka przeniesiono do Konstantynopola, co z entuzjazmem odnotował św. Hieronim. Beda wprowadził go do Martyrologium pod dniem 20 sierpnia. Tego samego dnia wspominają go Grecy.
Warto dodać, że księgi kanoniczne nazwane imieniem Samuela nie są jego autorstwa. Zaczynają się jednak jego historią, która obejmuje dwanaście rozdziałów. Na początku rozdziału dwudziestego piątego pojawia się wiadomość o śmierci Samuela i jego pogrzebie.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-20d.php3
***********

Katecheza o Samuelu – ks. Stanisław Wypych

Katecheza o Samuelu

Samuel nie jest wprawdzie postacią tak barwną i wyrazistą jak patriarchowie czy Mojżesz, ale jego duchowa i moralna sylwetka namalowana na kartach Biblii zawiera przesłanie ważne dla naszej wiary i dla naszej kapłańskiej posługi. Wydobycie najważniejszych elementów tego przesłania jest celem niniejszej katechezy.

Imię Samuela noszą dwie księgi Pisma św. – 1 i 2 Księga Samuela. Jednak jego dzieje zapisane są tylko w pierwszej z tych ksiąg. Wynika to zapewne z faktu, że spod pióra ostatecznego redaktora wyszła jedna Księga Samuela. Tak twierdzą znawcy tematu: „Podział całości na dwie księgi wyniknął zapewne z potrzeby przepisywania utworu na dwóch zwojach”1. Zachowanie imienia Samuela w nazwie drugiej księgi zapewne ma sens głębszy. Osoba proroka jest ściśle związana z wielkim przełomem w religijnym i politycznym życiu Izraela, jakim było przejście od epoki sędziów do monarchii. I chociaż wydarzenia opisane w 2 Sm miały miejsce po jego śmierci, to jednak dokonywały się one wedle zamysłu, który Bóg przekazał Izraelowi przez niego. Mamy tu do czynienia z czymś, co można by nazwać dziedzictwem Samuela.
Dziedzictwo to musiało być znaczące i dla następnych pokoleń, skoro autor Księgi Syracha znajduje dla niego miejsce w galerii „mężów sławnych”: Pan sprawił w nich wielką chwałę, wspaniałą swą wielkość od wieków (Syr 44, 1–2). Odnoszący się do Samuela tekst księgi trzeba przeczytać w całości, gdyż wyszczególnia najważniejsze sprawy, na które i nam trzeba zwrócić uwagę: Umiłowany przez swego Pana, Samuel, prorok Pański, ustanowił królestwo i namaścił władców nad Jego ludem. Według Prawa Pańskiego sądził zgromadzenie, nawiedził bowiem Pan Jakuba. Przez swą prawdomówność okazał się rzeczywiście prorokiem, a prawdziwość widzenia uznana została dzięki jego słowom. Wezwał Pana Wszechmogącego, ofiarując Mu jagnię jeszcze ssące, gdy zewsząd na niego nacierali wrogowie. I zagrzmiał Pan z nieba, a w potężnym echu dał słyszeć swój głos; starł zwierzchników nieprzyjacielskich i wszystkich książąt Filistynów. Przed czasem spoczynku wiecznego oświadczył przed Panem i Jego pomazańcem: Pieniędzy ani niczego, ani sandałów od nikogo nie wziąłem. I nikt go nie mógł oskarżyć. A nawet po swym zaśnięciu prorokował, oznajmił los królowi i z [głębi] ziemi głos swój podniósł w przepowiedni, by usunąć nieprawość ludu (Syr 46, 13–20). Najważniejsze są pierwsze dwa zdania. Możemy je potraktować jako rodzaj konspektu, wedle którego spróbujemy odczytać przesłanie zawarte w postaci Samuela.

Umiłowany przez Pana…

Samuel jest jedną z nielicznych postaci biblijnych, które wchodzą na arenę historii zbawienia jeszcze przed swoim urodzeniem, a nawet przed poczęciem. Spośród najważniejszych można tu wymienić Izaaka, Jakuba, Józefa, Jana Chrzciciela, a przede wszystkim samego Jezusa. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z pewną regułą, z jednym ze „sposobów działania Boga sprawiedliwego i miłosiernego w stosunku do ludzi” (Verbum Dei, 15). Ilekroć bowiem Pismo św. rozpoczyna opis historii jakiegoś człowieka przed jego poczęciem, oznacza to nadejście nowego etapu historii zbawienia związanego z tą postacią. Człowiek taki okazuje się wybrańcem umiłowanym przez Pana. Taki jest zamysł Pana, za który psalmista wielbi Pana: Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał (Ps 139, 14–16).
Istotnym elementem wszystkich tych historii jest poczęcie i narodzenie z bezpłodnej matki. Wyjątkiem jest poczęcie i narodzenie Jezusa z Maryi, ale jest to wyjątek, którego głęboka wymowa staje się bardziej wyraźna na tle pozostałych. Płodność Maryi jakościowo przekracza wymiar natury; jest wyrazem i realizacją nie zniekształconej przez grzech pierworodny płodności Boga.
Anna, żona Elkany z pokolenia Efraima, przez swą bezpłodność znajduje się w jednym szeregu świętych żon i matek patriarchów: Sary, Rebeki i Racheli. Anna cierpi upokarzana i gnębiona systematycznie przez rywalkę, drugą żonę swojego męża. Jej sytuacja ma odniesienie do historii Izraela, która doszła do szczególnie trudnego momentu: W owym czasie rzadko odzywał się Pan, a widzenia nie były częste (1 Sm 3, 1). Izrael zawsze bardzo boleśnie przeżywał taki czas, tym bardziej że wiązało się to zwykle z uciskiem i zagrożeniem od wrogów. W tym czasie byli to Filistyni. Zapewne i wtedy wracało pytanie, które ongiś zadał Bogu Gedeon: Jeśli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam ojcowie nasi? (Sdz 6, 13). Udręczona Anna jest symbolem zgnębionego Izraela. Jest też figurą Kościoła, przede wszystkim Kościoła cierpiącego, dla którego jedynym ratunkiem jest wylanie duszy przed Panem (por. 1 Sm 1, 15).
W swoim cierpieniu Anna dojrzewa do wiary dojrzałej, czyli do zrozumienia istoty działania Boga w życiu człowieka. Kiedy otrzymuje łaskę macierzyństwa, nie ma żadnej wątpliwości, że jej dziecko jest darem Bożym. Oddała go na służbę w przybytku zgodnie ze ślubem, który złożyła Bogu, gdy wylewała przed nim swą duszę. Czy miała prawo decydować o losie swojego dziecka w ten sposób? My, przesiąknięci ideą tzw. praw człowieka, które traktujemy jako swego rodzaju dogmat życia, jako ważniejsze niż prawa Boga, możemy mieć tego rodzaju wątpliwości. Ale w postępowaniu Anny oznacza to coś całkowicie innego.
Mamy tu do czynienia z wypełnieniem Prawa Przymierza w pełnym tego słowa znaczeniu, to znaczy z wypełnieniem ducha i litery tegoż prawa. Wedle tego prawa każde pierworodne dziecko płci męskiej było własnością Boga: Poświęćcie Mi wszystko pierworodne. U synów Izraela do Mnie należeć będą pierwociny łona matczynego (Wj 13, 2). Jednak wykonanie tego prawa z wielu względów nie było możliwe. Dlatego Bóg dał rozwiązanie niejako zastępcze. Do służby w przybytku a potem w świątyni przeznaczone było plemię Lewiego, które nie otrzymało ziemi przy jej podziale. Lewici pełnili służbę w miejsce pierworodnych synów Izraela2. Po urodzeniu pierworodnego syna rodzice byli zobowiązani przedstawić go Panu, złożyć za niego ofiarę, a dziecko zabierali do domu.
Wymowa tego, co Anna przyrzekła Bogu i co zrobiła, jest bardzo głęboka. Tu również widzimy ją w roli figury Maryi i Kościoła. Każda kobieta, a zwłaszcza matka, jest figurą Kościoła3, również przez to, że rodzi dzieci nie dla siebie. Jakimś fundamentalnym zniekształceniem macierzyństwa jest zaborczość matek. Wiemy dobrze, że to nie teoria. O miłości macierzyńskiej mówi się i pisze wiele i dobrze. Nie można jednak pomijać i tej prawdy, że miłość ta bywa zaborcza i nie można nie widzieć złych skutków tej zaborczości. Prawo Przymierza miało przede wszystkim sens zbawczy, miało oczyszczać miłość rodzicielską, zwłaszcza macierzyńską od tej zaborczości. Rozwiązanie zastępcze, chociaż praktycznie niezbędne, faktycznie odbierało temu prawu ostrość.
Anna przez swoje cierpienie dojrzała duchowo do tego, aby to Prawo Przymierza wypełnić w całej jego ostrości. Stała się przez to figurą Maryi, która w sposób doskonały wypełniła to Prawo. Dzięki temu Anna stała się jedną z kluczowych postaci historii zbawienia. Bóg dał jej sławę największych ludzi na ziemi (2 Sm 7, 9). Zapewne nie przez przypadek jej imię Tradycja nadaje matce Maryi.
W hymnie, który Anna śpiewa w przybytku po wypełnieniu danego Bogu przyrzeczenia, uderza jej duchowa dojrzałość. Anna po prostu rozumie swoją historię, w której doświadczyła tyle upokorzenia i wyśpiewuje Bogu wdzięczność, którą przepełniona jest jej dusza. Widoczne są analogie tego hymnu z hymnem Magnificat.
To zrozumienie swojego życia, jako historii realizowanej przez Boga i jako ogniwa wielkiej historii zbawienia rodzaju ludzkiego oraz z głębi serca wyrastająca wdzięczność, to główne rysy duchowej sylwetki Anny. Jest to ważne, bo w tej atmosferze wzrastał mały Samuel. Na jego duchowym rozwoju nie zaciążył nawet cień szemrania przeciwko Bogu. Trzeba wspomnieć jeszcze i to, że był synem rodziców, którzy się wzajemnie kochali4. To były potężne łaski, których Pan obficie udzielił swemu umiłowanemu, ale też żadna z tych łask nie została dana na próżno.
Zbliżał się nieuchronnie jeden z najbardziej przełomowych momentów historii zbawienia, a Samuel był tym człowiekiem, przez którego Bóg zamierzał dokonać najważniejszych dzieł epoki przełomu. On miał przeprowadzić Lud Boży przez ten trudny etap jego historii.

Samuel, prorok Pański…

Tak brzmi następny punkt zapisu w Księdze Syracha, który traktujemy jako konspekt naszego rozważania poświęconego postaci Samuela. Rzeczywiście posłannictwo prorockie stanowi jeden z trzech istotnych elementów misji powierzonej mu przez Boga. Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków (Hbr 1, 1). To określenie posłannictwa prorockiego z Listu do Hebrajczyków jest bardzo konkretne i wydaje się najbardziej właściwe dla zrozumienia tego, co Bóg dokonał przez Samuela jako proroka. Na kartach Pierwszej Księgi Samuela jest ukazany przede wszystkim jako prorok w tym znaczeniu, aczkolwiek występuje jako przewodniczący grupy proroków znajdujących się w stanie ekstazy5. Ten aspekt jego prorokowania jest jednak potraktowany marginesowo.
Prorok jest przede wszystkim tym, poprzez którego Bóg mówi, a więc najpierw tym, który słucha. W przypadku Samuela jest to bardzo wyraźnie pokazane od początku, od pierwszego „widzenia” a właściwie „słuchania”. Opis tego wydarzenia6 jest znany i jest ważny z kilku powodów. Jest to najpierw jakieś dopowiedzenie ofiarowania Samuela przez matkę. Było to zrobione w jego dzieciństwie, a więc bez jego zgody. Ponadto opis ofiarowania przez matkę7 nie wspomina o powołaniu przez Boga; a przecież nie są to sprawy równoznaczne. Ofiarowanie bez powołania i bez zgody zainteresowanego nie miałoby żadnego znaczenia. Człowiek bowiem nie może niczego Bogu narzucać, nawet w imię bardzo pobożnych i wzniosłych ideałów. Teraz Bóg powołuje Samuela i to jest najważniejsze. Bóg czekał z tym od czasu, gdy Samuel był jeszcze mały (1 Sm 1, 24), to znaczy nie był w stanie odpowiedzieć w sposób wolny i świadomy, do czasu gdy był już młody (1 Sm 3, 1) i mógł to zrobić.
Chociaż Samuel był młodym człowiekiem, który jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione (1 Sm 3, 7), to widoczna jest jego dojrzałość duchowa; wyraża się ona w otwartości na słowo Boże, w pewnej łatwości słyszenia tego słowa. Opis podkreśla, że nauczył go tego Heli. Przy okazji warto zwrócić uwagę na tragiczną postać tego starego kapłana, który w historii zbawienia spełnił swoją rolę bardzo pozytywną. Chociaż okazał się nieudolnym ojcem w odniesieniu do swoich synów, to jednak zostało mu powierzone wychowanie jednej z najważniejszych postaci tejże historii i wywiązał się z tego wzorowo. Nauczył Samuela trzech ważnych rzeczy: pewnej staranności w służbie liturgicznej, umiejętności słuchania słowa Boga i odwagi w jego przekazywaniu. W czasie pierwszego widzenia Samuel usłyszał zapowiedź kary mającej dotknąć dom Helego, dlatego obawiał się oznajmić Helemu o widzeniu (1 Sm 3, 15). Zrobił to wyraźnie przynaglony. A [Heli] rzekł: On jest Panem! Niech czyni, co uznaje za dobre (1 Sm 3, 18). To była reakcja najmądrzejsza. Nie skarcił go ani nie zgasił. Jednym najwłaściwszym zdaniem zakorzenił w Bogu odwagę Samuela. To się okaże bezcenne. Później jako prorok Samuel będzie niejednokrotnie w sytuacji „sam przeciw wszystkim”, będzie musiał wielokrotnie przekazywać nieprzyjemne słowa i ludowi i możnym tego świata. Jedni i drudzy bardzo tego nie lubią. Myślę, że tragiczna postać Helego przynosi dobrą nowinę nam wszystkim w sytuacji, gdy na jakichś odcinkach naszej posługi kapłańskiej okazujemy się nieudolni, to możemy okazać się przydatni, a nawet wzorowi na innych.
Umiejętność słuchania Boga, owo: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha, okaże się niezwykle ważne i cenne w całym posłannictwie Samuela, pozwoli do końca życia zachować dobre relacje z Bogiem na płaszczyźnie osobistej i zabezpieczy wierne i dokładne wypełnienie całego posłannictwa. Trzeba tu wspomnieć o niebezpieczeństwie zejścia na drogę fałszywego prorokowania. Jest to zjawisko poważne o dużym zasięgu. Znawcy tematu zwracają uwagę, że zagrażało to każdemu prorokowi i że pokusa ta zawarta jest niejako w naturze prorokowania: „Nie powinno się sądzić, że byli to prorocy «fałszywi» w tym sensie, że rozmyślnie i świadomie udawali kogoś, kim nie są. Byli oni raczej prorokami, którzy dali się zwieść przez własne prorockie działania, błądzącymi w osądach, mylącymi własne nadzieje i aspiracje z autentycznymi słowami Jahwe (por. Iz 28, 7; Jr 23, 5nn). Nie można wykluczyć, że ten sam prorok głosił na przemian prawdę i fałsz”8.
Przynajmniej dwa razy Samuel znalazł się w takiej sytuacji. W pierwszym przypadku była to sytuacja najpoważniejsza z poważnych; był to sam moment przełomu. Oto najważniejsze zdania z opisu tej sytuacji: Zebrała się cała starszyzna izraelska i udała się do Samuela do Rama. Odezwali się do niego: ustanów nad nami króla, aby nami rządził, tak jak to jest u innych narodów. Nie podobało się to Samuelowi… A Pan rzekł do Samuela: Wysłuchaj głosu ludu we wszystkim, co mówi do ciebie, bo nie ciebie odrzucają, lecz Mnie odrzucają jako króla nad sobą (1 Sm 8, 4–7). Samuel miał swoją ocenę sytuacji i Bóg ją potwierdził. Ale decyzja podjęta na podstawie tej oceny byłaby niewłaściwa. Rozwiązanie właściwe mógł znaleźć tylko Bóg i tylko On mógł podjąć właściwą decyzję, bo tylko On mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za jej konsekwencje.
W podobnej sytuacji Samuel znalazł się wtedy, gdy został posłany do domu Jessego, aby namaścić na króla jednego z jego synów. Był przekonany, że jest nim Eliab. Pomylił się i umiał to uznać. W tych decydujących momentach Bogu potrzebny był człowiek, którego stać było na odłożenie na bok swoich osobistych przekonań i wykonanie otrzymanego polecenia. Samuel był takim człowiekiem.
Był też odważny odwagą proroka: Przyszło mu stawać przed ludem i starszyzną izraelską z posłannictwem, które im się nie podobało (1 Sm 8, 4–22; 12, 1–25). Najbardziej jednak wyraziście jest to pokazane w dwóch scenach, gdzie Samuel staje przed Saulem: Rzekł Samuel do Saula: Popełniłeś błąd (…) Panowanie twoje nie ostoi się. Pan wyszukał sobie człowieka według swego serca: nie zachowałeś bowiem tego, co ci Pan polecił (1 Sm 13, 13–14). Druga scena to opis odrzucenia Saula (1 Sm 15). Trzeba to koniecznie przeczytać. Przyjdzie czas, że za takie słowa następcy Samuela bedą prześladowani a nawet zapłacą życiem: Któregoż z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? (Dz 7, 52). Formalnie ten szereg zamyka Jan Chrzciciel, ale faktycznie pozostanie on otwarty do końca. Powołanie kapłańskie oznacza niejednokrotnie konieczność stawania w tym szeregu, dlatego pytania o odwagę prorocką nie da się uniknąć.
Bardzo pouczająca jest lektura 12 rozdziału Pierwszej Księgi Samuela. W Biblii Tysiąclecia mamy tytuł „Pożegnalne przemówienie Samuela”. Naprawdę jest to kerygmat. Samuel okazuje się prorokiem, który rozumie historię i poszczególne jej wydarzenia jako działanie Boga. Umie to przekazać ludowi: Podejdźcie teraz, a będę wiódł z wami spór w obecności Pana w sprawie dobrodziejstw Pana, jakie świadczył wam i waszym przodkom (1 Sm 12, 7). Samuel mówi prawdę, ale nie moralizuje. To, co mówi, jest twarde, ale przepełnione miłością do ludu i troską o jego przyszłość.

Ustanowił królestwo i namaścił władców…

W rozważaniu tej misji Samuela wypadnie nam jeszcze mówić o jego posłannictwie prorockim, gdyż te obydwie sprawy są ze sobą ściśle powiązane i nakładają się na siebie wzajemnie.
Samuel otwiera nową epokę w historii Izraela a także w historii zbawienia. Przez jego posługę przygotowanie na przyjście Mesjasza wchodzi w nową fazę. Nowa sytuacja oznaczała zmianę w każdej dziedzinie życia, od politycznej po religijną. Zmienią się relacje do Boga całego narodu i poszczególnego człowieka a także relacje międzyludzkie. Pojawią się nowe instytucje polityczne, gospodarcze i religijne (król jako pomazaniec Pański). W nowej sytuacji znalazł się cały naród i poszczególny człowiek. Te historie są opisane w 1 Sm, ale trzeba wiedzieć, że nie jest to kronikarski zapis, a raczej wybór dokonany wedle pewnego klucza, na podstawie różnych źródeł i tradycji, w które wgląd miał ostateczny redaktor. Problemów związanych z nadejściem nowych czasów było na pewno znacznie więcej. Trzeba też zdać sobie sprawę, że te wszystkie sprawy i problemy przeszły jakoś przez głowę i serce Samuela, a przecież nie był to człowiek w pełni sił, gdyż to, co najważniejsze zaczęło się, kiedy Samuel się postarzał (1 Sm 8, 1). Jest to pewien paradoks, na który chyba tylko Bóg może sobie pozwolić. Normalnie bowiem motorem wszelkich przemian są ludzie młodzi. Wielkie przemiany, których Bóg jest autorem, widocznie lepiej są realizowane przez ludzi sędziwego wieku. Tak było w przypadku Mojżesza, a w czasach najnowszych – Jana XXIII. Doświadczenie życiowe na pewno pomogło Samuelowi sprostać tym wszystkim wyzwaniom i w każdej sytuacji znaleźć właściwe rozwiązanie, ale nie to było decydujące. Warto przyjrzeć się zachowaniu Samuela w takich momentach. Najpierw trzeba jeszcze raz wrócić do sytuacji, którą omawialiśmy w poprzednim punkcie niniejszego rozważania, gdy starszyzna izraelska zwróciła się do niego z żądaniem ustanowienia króla. Samuel uznał, że nie jest w stanie podjąć właściwej decyzji. Modlił się więc Samuel do Pana. A Pan rzekł do Samuela: «wysłuchaj ich głosu, tylko wyraźnie ich ostrzeż i oznajmij im prawo króla» (1 Sm 8, 6b. 9). Samuel przekazuje ludowi słowa Boga a potem słowa ludu Bogu: Samuel wysłuchał wszystkich słów ludu i powtórzył je uszom Pana. A Pan rzekł do Samuela: Wysłuchaj ich żądania i ustanów im króla! (1 Sm 8, 21–22). Potem następuje opis wyboru i namaszczenia pierwszego króla.
I ta sprawa przechodzi przez ręce Samuela: W dniu jutrzejszym o tym czasie poślę do ciebie człowieka z ziemi Beniamina. Jego namaścisz na wodza ludu mego izraelskiego (1 Sm 9, 16).
Samuel po prostu pyta Boga, jak ma postąpić i otrzymuje odpowiedź, albo też otrzymuje polecenie bez zadawania pytania i je wypełnia albo przekazuje9.
Namaszczenie dwóch królów uczyniło Samuela szafarzem niezwykłej łaski im udzielonej. Oznaczało to pojawienie się osoby ważniejszej od niego i konieczność uznania jej władzy i autorytetu. Mógł to zrobić tylko człowiek autentycznie pokorny. I zrobił. Uderza gorliwość, z jaką Samuel służy sprawie królestwa, co do której jeszcze niedawno miał osobiste i uzasadnione zastrzeżenia. Jest to widoczne przede wszystkim w relacji o wyszukaniu, wyborze i namaszczeniu pierwszego króla.
Bardzo trudna była posługa prorocka względem Saula, gdyż pierwszy król Izraela okazał się człowiekiem wyjątkowo opornym na słowo Boże i nieposłusznym. Doprowadziło to do jego odrzucenia przez Boga. Samuel był zmuszony wiele razy przekazywać mu słowo twarde, a na końcu słowo odrzucenia. Sam wtedy cierpiał. Jakże wymowny są dwa krótkie zapisy: Pan skierował do Samuela takie słowa: Żałuję tego, że Saula ustanowiłem królem, gdyż ode Mnie odstąpił i nie wypełniał moich przykazań. Smuciło to Samuela, dlatego całą noc modlił się do Pana… Smucił się [Samuel], iż Pan pożałował tego, że Saula uczynił królem nad Izraelem (1 Sm 15, 10–11. 35). Musiał ten smutek głęboko tkwić w sercu Samuela, skoro polecenie namaszczenia nowego króla Bóg zaczyna od słów: Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula?

Według Prawa Pańskiego sądził zgromadzenie…

Samuel był sędzią wcześniej niż ustanowił królestwo i namaścił władców, ale poświęcony mu fragment Księgi Syracha, który traktujemy jak konspekt niniejszego rozważania, zachowuje taką kolejność. Jest możliwe, że znajduje tu swój wyraz przekonanie, że najważniejszym życiowym dokonaniem Samuela było jednak ustanowienie królestwa. Również Pierwsza Księga Samuela zdaje się traktować jego „sędziowanie” jako punkt wyjścia do tego, co w jego życiu okazało się najważniejsze.
Księga przekazuje nam informację, że Samuel sprawował sądy nad Izraelem przez cały ciąg swego życia (1 Sm 7, 15). Były to ostatnie lata trwającej prawie dwieście lat epoki sędziów. Wydarzenia tego okresu, a przede wszystkim relacje między Bogiem i Jego ludem, Księga Sędziów ujmuje w pewien schemat, który cały czas się powtarza: Izraelici popełniali to, co złe w oczach Pana (…) I znów zapłonął gniew Pana przeciw Izraelowi. Wydał więc ich w ręce (…) Wołali więc Izraelici do Pana i Pan sprawił, że powstał wśród Izraelitów wybawiciel (Sdz 3, 7–9 nn)10. Można powiedzieć, że był to swego rodzaju „system wychowawczy”, który stosował Bóg, aby leczyć duszę narodu, przede wszystkim z grzechu bałwochwalstwa.
Ten schemat jest zastosowany w opisie spraw, gdy sądy nad Izraelem sprawował Samuel, chociaż sama formuła nie jest tu zapisana. Wiele miejsca zajmuje opis nieszczęść, którym Pan poddał Izraelitów. Byli gnębieni przez Filistynów. Nieszczęścia nie odwróciło nawet przyniesienie Arki na pole bitwy. Samuel sam rozumiał i potrafił wytłumaczyć to ludowi, że zewnętrzne relacje do Boga nie wystarczą: powiedział do całego domu Izraela: Jeśli chcecie się nawrócić do Pana z całego serca, usuńcie spośród siebie wszystkich bogów obcych i Asztarty, a skierujcie wasze serca ku Panu, służcie więc tylko Jemu, a wybawi was z rąk Filistynów. Synowie Izraela usunęli Baalów i Asztarty i służyli tylko samemu Panu (1 Sm 7, 3–4). Rada okazała się trafna: Filistyni zostali pokonani, tak że nie wkraczali już odtąd do krainy izraelskiej. Ręka Pańska zawisła nad Filistynami po wszystkie dni życia Samuela (1 Sm 7, 13).

Uwagi końcowe

Nie znamy prywatnego i rodzinnego życia Samuela. Jakby mimochodem wspomniani są jego synowie: Kiedy Samuel się postarzał, sędziami nad Izraelem ustanowił swoich synów. Jednak synowie jego nie chodzili jego drogą: szukali własnych korzyści, przyjmowali podarunki, wypaczali prawo. Zebrała się więc cała starszyzna izraelska i udała się do Samuela do Rama. Odezwali się do niego: Oto ty się zestarzałeś, a synowie twoi nie postępują twoimi drogami: ustanów raczej nad nami króla, aby nami rządził, tak jak to jest u innych narodów (1 Sm 8, 1. 3–5). Jakby się powtarzał scenariusz, wedle którego przed laty Samuel znalazł się na najważniejszych kartach historii zbawienia. Jemu, podobnie jak Helemu, nie udało się wychowanie synów i nieudana okazała się próba zrobienia z nich „ważnych ludzi”. Ich grzechy, podobnie jak grzechy synów Helego, stały się bezpośrednią przyczyną uruchomienia ciągu wydarzeń, które i tak miały nadejść.
Zapewne Samuel cierpiał z tego powodu. Jest to jednak moment przywołujący pewną zasadniczą prawdę i określający miejsce każdego człowieka przed obliczem Boga. Kimkolwiek ten człowiek jest i jakimkolwiek ważnym powołaniem zostanie obdarowany, pozostaje grzesznikiem. Nawet jeśli przez jego posługę inni otrzymują zbawienie, to i sam pozostanie tym, który zbawienia potrzebuje. Prawdziwe zbawienie mieni się wszystkimi kolorami grzechu i łaski.
Kościół współczesny pełni swoją misję sytuacji przełomu, bardzo przypominającej czasy Samuela. Dla tych, którym została powierzona jakakolwiek odpowiedzialność w tym Kościele, Samuel jest postacią bardzo aktualną. Pozostaje życzyć wszystkim, by była to postać bliska.

Ks. Stanisław WYPYCH

1.        Katolicki komentarz biblijny, Warszawa 2001, 242.
2.        Por. Lb 3, 12–13
3.        Por. Ef 5, 21–32.
4.        Por. 1 Sm 1, 5.8.
5.        Por. 1 Sm 19, 20–24.
6.        1 Sm 3, 1–18.
7.        1 Sm 1, 24–28.
8.        Katolicki komentarz biblijny, dz. cyt., 598.
9.        Por. 1 Sm 15, 1. 11; 16, 1. 7. 12.
10.       Por. Sdz 3, 12–15; 4, 1–3; 6, 1–7; 10, 6–13; 13, 1nn;

http://sfd.kuria.lublin.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1484:katecheza-o-samuelu-ks-stanisaw-wypych&catid=38:medytacje-biblijne&Itemid=68

**************

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Noirmoutier, we Francji – św. Filiberta, opata. Założył także drugie opactwo w Jumieges; w rozwoju życia mniszego odegrało ono rolę niepoślednią. Zmarł około roku 685.oraz:świętych męczenników Leowigilda, mnicha, i Krzysztofa, mnicha (+ 852); św. Lucjusza, senatora, męczennika (+ IV w.); św. Maksyma z Chinon, wyznawcy (+ V w.); św. Manetta, zakonnika (+ 1206); świętych męczenników Memenona i Sewera (+ III/IV w.)
**************

 

**********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Oddać w całości

Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy… Mt 20, 1 – 16a

Bóg nie czyni mi krzywdy. W żadnym momencie mojego życia. Ten tekst wywraca do góry nogami moje pojęcie sprawiedliwości, tej elementarnej prawdy, że każdemu należy się adekwatnie… zaraz, czy cokolwiek mi się należy? Ci robotnicy uważali, że należy im się więcej – „zrównałeś nas z tamtymi, a przecież my więcej pracowaliśmy”.

Bóg chce wszystkim dać to samo. Chce mieć wszystkich w swoim domu, niezależnie od tego, czy się napracował dużo, czy mało. Ta pretensja ma swoje echo w innej przypowieści – o synu marnotrawnym. Tam również starszy brat wysuwa podobną pretensję: „tyle lat Ci służę, tyle się zaharowuję dla Ciebie, a mnie nigdy nie dałeś koźlęcia…”. Zazdrość, która niweluje wszelką wdzięczność i darmowość łaski.

Nic mi się nie należy, bo to nie jest moje. Bóg może ze swoim uczynić, co zechce. Jest wolny i suwerenny w swoich decyzjach. Tylko ja się czasem buntuję, jakby mi ktoś zabierał „moje zabawki”. I więcej jeszcze. Mogę patrzeć złym okiem na to, że On jest dobry. Mogę patrzeć złym okiem na dobro. Złe oko nie widzi dobra. Złe oko widzi tylko krzywdę i to rzekomą, urojoną. Wszędzie widzi krzywdę – swoją krzywdę. W pewien sposób jest nienasycone. Oko, które nie widzi dobra, nie umie być wdzięczne. Nie dostrzeże również Dawcy dobra, nie dostrzeże samego Dobra, bo jeden jest tylko dobry – Ojciec (jak powiedział sam Jezus).

Bóg chce mi dać to samo, co innym. Tak naprawdę chce dać mi siebie i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Tylko czy ja daję Mu siebie w całości? Tę przypowieść odczytuję także od wewnątrz. Te wszystkie postacie są we mnie. I niektóre części mnie są już Bogu oddane, niektóre może w połowie, a niektóre ledwo co. Jak ci robotnicy, z których niektórzy pracują długo, a inni krótko. Bóg chce mnie mieć całego i dlatego choćbym długo nie chciał Mu czegoś oddać, On będzie cierpliwie czekał, nawet do jedenastej godziny. Bo On – dając siebie całego, chce mnie całego, chce, by wszystko we mnie było Mu oddane, ofiarowane, złożone w Jego ręku. Tylko wtedy będę naprawdę szczęśliwy – pośród trudów i utrapień tego życia. Tylko wtedy w moim sercu będzie pokój – pośród niepokojów i lęków tego świata.

http://ginter.sj.deon.pl/oddac-w-calosci/

*********

Sławomir Zatwardnicki

Pokusa fundamentalizmu biblijnego

Kwartalnik Homo Dei

Wprowadzenie
Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej Interpretacja Biblii w Kościele [1] mówi o metodach egzegetycznych, przez które rozumie zespół naukowych dociekań zastosowanych do wyjaśnienia biblijnego tekstu. Autorzy dokumentu informują również o podejściach kontekstualnych, które nie stanowią odrębnej metody naukowej, a z którymi mamy do czynienia wtedy, gdy badania są prowadzone pod jakimś szczególnym punktem widzenia (np. związanym z feminizmem czy teologią wyzwolenia).
Lekturze fundamentalistycznej poświęcono odrębną część dokumentu: nie tylko że nie stanowi ona metody naukowej, ale nie można jej nawet zaliczać do uprawnionych podejść interpretacyjnych. Jest więc ona czymś odrębnym, na co – zarówno ze względu na jej istotę, jak i związane z tego typu lekturą niebezpieczeństwa – trzeba było zwrócić uwagę. Również w adhortacji Verbum Domini [2] znalazło się miejsce dla wskazania zagrożeń i ukazania błędów związanych z fundamentalizmem biblijnym.
Dla polskiego czytelnika problem lektury fundamentalistycznej nie jest li tylko teoretyczny. Pokusa fundamentalizmu pojawia się bowiem nie tylko na gruncie amerykańskim, ale również europejskim, i nie ogranicza się jedynie do protestantyzmu, ale dotyka również członków katolickich wspólnot, i to zarówno z zewnątrz (częste przypadki „ratowania” przez sekty bazujące na fundamentalizmie biblijnym niebiblijnych rzekomo katolików z ich błędnych doktryn), jak i wewnątrz nich, kiedy nierzadko nieświadomi katolicy czytają Pismo Święte nie inaczej niż biblijni fundamentaliści, a często w oparciu o ich materiały formacyjne.
I w końcu refleksja na temat fundamentalizmu jest o tyle istotna, że zapoznanie czytelnika z charakterystyką fundamentalizmu stanowi dla niego niejako lustro, w którym może się on przejrzeć: na ile dojrzale rozumie, że Pismo Święte jest mową Bosko-ludzką, i czy potrafi z tego wyciągnąć konieczne wnioski. Przy okazji niejako czytelnik odrzuci tę karykaturę fundamentalizmu, jaką rysują „popularnonaukowe” pozycje apologetyki katolickiej [3]: nie taki prostacki fundamentalizm, jak go one malują!
Jakkolwiek byłoby interesującym ukazać fundamentalizm typu religijnego nie wyizolowany, ale w powiązaniu z fundamentalizmami innego rodzaju (filozoficznym, kulturowym czy społeczno-politycznym), autor zmuszony jest z tego zrezygnować [4]. W tekście wskazano jedynie na powiązanie fundamentalizmu z kondycją współczesności, której fundamentalizm chciałby się sprzeciwić. Autor nie będzie też poszukiwał ewentualnych paraleli między fundamentalizmem protestanckim a katolickim (integryzm, tradycjonalizm); byłby to temat tyleż godny uwagi, co przekraczający założone ramy.
Celem artykułu jest bowiem jedynie przedstawienie charakterystyki oraz ocena fundamentalizmu biblijnego, dla którego to celu realizacji autorowi wydało się właściwe nie pomijać całkowitym milczeniem historii i genezy fundamentalizmu protestanckiego, gdyż właśnie w jego łonie pojawiło się interesujące nas tu zjawisko.
Fundamentalizm jako znak czasu i współczesna pokusa
Fundamentalizm religijny jako znak czasu
Współczesna kultura relatywizmu nie godzi się na żadne absoluty i uznaje wszelkiego rodzaju prawdy, czy to filozoficzne, czy moralne, za niedostępne dla ludzkiego poznania, a może nawet za iluzoryczne. Świat, który wcześniej wydawał się harmonijny, teraz został zdefragmentaryzowany, a to, co kiedyś było uświęcone przez religię, dziś wymyka się spod jej wpływu. Sekularyzacja nie jest, jak wcześniej uważano, prostą konsekwencją modernizacji, ale na pewno modernizacja prowadzi do daleko idących przemian społecznych i religijnych – pojawia się wszechobecny pluralizm, który sięga każdej sfery życia, także religii.
Czy człowiek tego chce, czy nie, zostaje postawiony przed koniecznością nie kończących się nigdy wyborów; każe mu się wybierać nawet w „supermarkecie przekonań religijnych”, w odróżnieniu od jego przodków, którym dane było jeszcze pozostawać w ustalonej, wydawałoby się raz na zawsze, hierarchii wartości. Podważenie wcześniejszych struktur wiarygodności (najpierw religii, a potem idei świeckiego postępu) powoduje, że ludzie czują się zagubieni.
Efekt netto owej przemiany można podsumować następująco: „Pewność staje się o wiele trudniejsza do osiągnięcia”. […] Następuje, często rozpaczliwe, poszukiwanie pewności, a tam gdzie jest popyt, znajdzie się i podaż. To jest właśnie moment, w którym na scenę wkraczają fundamentaliści [5].
W tej perspektywie można by uważać fundamentalizm za proste przeciwieństwo modernizmu; jak rozhuśtane wahadło, które musi się wychylać w dwie strony, tak fundamentalizm byłby reakcją na relatywizm współczesności, którą chciałby na nowo „zaczarować”, i wtedy nic nie stoi już na przeszkodzie, by po jasełkowym uproszczeniu złożoności ludzkich spraw i sprowadzeniu ich do diabelstwa lub anielstwa wziąć własne uproszczenia i bezmyślenie za wyraz mocnej wiary [6]. Wynika z tego – odwołuję się po raz wtóry do diagnozy cenionego socjologa i teologa – że jakkolwiek tradycyjna byłaby jego retoryka, fundamentalizm jest z samej swej istoty zjawiskiem nowoczesnym; nie jest on tradycją [7], bo w niej, jeśli nie została zakwestionowana, po prostu się trwa, a nie wybiera się ją w reakcji na jej kwestionowanie.
Dlatego fundamentalizm nie jest jakąś enklawą anowoczesnej religijności, ale zjawiskiem powstałym w nowoczesności i pozostającym w interakcji z jej zjawiskami. Rysuje się tu, zrazu oczywista, opozycja obu zjawisk. Wszelako wzajemna relacja nowoczesności i fundamentalizmu jest bardziej skomplikowana i ma charakter nie tyle antytetyczny, ile dialektyczny [8].
Właśnie na szerszym tle spięcia tendencji modernistycznych z reakcją na nie trzeba rozpatrywać fundamentalizm religijny, który można, za ks. Marianem Ruseckim, zdefiniować szeroko jako ruch zmierzający do zachowania wąsko pojmowanej tożsamości wyznaniowej poszczególnych wspólnot chrześcijańskich i krytycznie ustosunkowany do pozytywnie rozumianej ewolucji dogmatów [9]. W węższym sensie nazwę „fundamentalizm” należałoby zastosować do ruchu powstałego w amerykańskim protestantyzmie w reakcji na postępujące procesy sekularyzacji (modernizacji) protestantyzmu [10].
Zacytujmy tu też definicję zaproponowaną przez Dominikę Motak: Pod pojęciem fundamentalizmu klasycznego (fundamentalizmu w ścisłym sensie) rozumieć należy ponadwyznaniowy ruch w łonie dominujących wyznań protestanckich USA, zorientowany na obronę autorytetu i bezbłędności tekstu Biblii, zakwestionowanych przez rozwój nauk przyrodniczych i historycznych oraz przez modernistyczną teologię i historyczno-krytyczną egzegezę biblijną [11].
Geneza i charakterystyka fundamentalizmu protestanckiego
Niestety, nie miejsce tu, żeby opisać genezę powstania fundamentalizmu [12], ale przedstawmy przynajmniej kilka faktów, tak żeby ta historia z przełomu wieków XIX i XX mogła się rzeczywiście stać nauczycielką życia, a przede wszystkim by przysłużyła się lepszemu zrozumieniu współczesnego fundamentalizmu. Wspomnieć należy więc, po pierwsze, o teologach z prezbiteriańskiego seminarium w Princeton, którzy są twórcami doktryny werbalnej inspiracji całego tekstu Pisma Świętego, z której to doktryny wynika literalna egzegeza biblijna, będąca reakcją na egzegezę historyczno-krytyczną.
____________________________________________
Przypisy:
[1] W tekście korzystam z: Interpretacja Biblii w Kościele. Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej z komentarzem biblistów polskich, seria „Rozprawy i Studia Biblijne” 4, red. i tłum. R. Rubinkiewicz, Warszawa 1999 (dalej: IBwK).
[2] Benedykt XVI, Adhortacja Verbum Domini.
[3] Część nielicznej literatury dotyczącej fundamentalizmu religijnego wydaje się dyskutować nie tyle z amerykańskim fundamentalizmem biblijnym, co z jego mutacją przeniesioną na grunt europejski przez różnego rodzaju organizacje religijne czy sekty. Jest to usprawiedliwione z punktu widzenia duszpasterskiego – książki te mogą stanowić narzędzie apologetyczne, jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że fundamentalizm biblijny stanowi zjawisko nie tak prymitywne, jak może się to wydawać w docierającej do nas jego sprymitywizowanej formie.
[4] Zainteresowany tematem czytelnik może sięgnąć do: A. Bronk, Zrozumieć świat współczesny, Lublin 1998; tenże, Fundamentalizm, w: Leksykon teologii fundamentalnej, red. M. Rusecki, K. Kaucha, I. S. Led¬woń, J. Mastej, Lublin / Kraków 2002, s. 411-415.
[5] P. L. Berger, Między relatywizmem a fundamentalizmem, „W drodze” nr 9 (409) 2007, s. 11.
[6] J. Kracik, Święty Kościół grzesznych ludzi, Kraków 1998, s. 353.
[7] P. L. Berger, Między relatywizmem…, dz. cyt., s. 12.
[8] D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm. Ruchy antymodernistyczne w chrześcijaństwie, Kraków 2002, s. 14.
[9] M. Rusecki, Fundamentalizm, w: Encyklopedia katolicka, Lublin 1989, t. V, s. 763.
[10] A. Bronk, Fundamentalizm, dz. cyt; s. 412.
[11] D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 64.
[12] Odsyłam do solidnego opracowania, z którego korzystałem: D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 67–97.
Wnioski wypracowane przez tych uczonych legły u podstaw skrypturalizmu, który zakłada bezbłędność i nieomylność tekstu Biblii. Po drugie, trzeba podkreślić, że konserwatywni protestanci utworzyli wspólny ruch z premillenarystami, stosującymi literalno-profetyczną egzegezę Biblii i oczekującymi na ponowne przyjście Chrystusa, który na zmierzającym ku upadkowi świecie zaprowadzi swoje tysiącletnie królestwo.
Bazę doktrynalną ruchu stanowiło czternaście dogmatów wiary, które w 1895 r. zostały zrekapitulowane w „pięciopunktowym credo”, antycypującym poniekąd słynne „pięć punktów” fundamentalizmu [13]. Chodzi o zasadnicze tematy poruszane w kluczowych dla wyłaniającego się ruchu fundamentalistycznego publikacjach, które w formie broszur ukazywały się w latach 1910–1915 [14] pod tytułem The Fundamentals. A Testimony to the Truth.
Wymieńmy je: (I) werbalna inspiracja tekstu Biblii i jego bezbłędność; (II) narodziny Jezusa z Dziewicy [15]; (III) zastępczy charakter ofiary Chrystusa; (IV) zmartwychwstanie Chrystusa w ciele; (V) rychły powrót Chrystusa na ziemię.
W wersji ogłoszonej przez Kościół prezbiteriański ten ostatni („premillenarystyczny”) punkt zmieniono na Chrystusową moc czynienia cudów, co mogło przysporzyć fundamentalistom zwolenników, bo sprawiało wrażenie, że rzeczywiście wyznają oni tradycyjne protestanckie treści doktrynalne.
To właśnie owe prezbiteriańskie „pięć punktów fundamentalizmu” (The Five Points of Fundamentalism), ogłoszone w 1910 r., uznano za istotę fundamentalizmu, którego to ruchu nazwa upowszechniła się jednak dopiero od roku 1920, kiedy Curtis L. Laws, redaktor baptystycznego pisma, użył terminu „fundamentalista” jako samookreślenia tych, co pragną ratować zagrożone podstawy chrześcijaństwa, przeciw któremu sprzysiągł się nowoczesny świat: pooświeceniowy, liberalny, zagrażający wierze ojców, sprzyjający moralnemu upadkowi społeczeństwa [16].
Wbrew temu, co twierdzą sami fundamentaliści, wyznawana przez nich doktryna tylko w części zgadza się z protestancką ortodoksją, pozostała część stanowi wyraz przekonań przejętych z innych, młodszych od reformacji chrześcijańskich nurtów. Wiara w narodziny Jezusa z Dziewicy nie stanowi bynajmniej punktu wyjścia dla mariologii fundamentalistów [17], ale i pozostałe wyznaczniki doktrynalne nie tyle wyrażają jakieś szczególne zainteresowanie fundamentalistów doktryną, co stanowią pewnego rodzaju „test na ortodoksyjność” czy inaczej sprawdzian podzielania poglądów wyczytanych wprost z Biblii (stąd właśnie wątek dziewictwa Maryi).
W praktyce fundamentaliści będą nawiązywać do teorii rewiwalistycznych [18], ewangelikalnych i millenarystycznych i kłaść nacisk na: indywidualizm i pietyzm, wyrażające się w prowadzeniu ludzi do osobistego nawrócenia, zwanego „ponownymi narodzinami”; związaną z tym ponadwyznaniowość, przejawiającą się w odmawianiu znaczenia soteriologicznego istniejącym Kościołom; skrypturalizm, widzący w Biblii jedyny kierunkowskaz – nie tylko w kwestiach duchowych, ale wręcz wszelkich; eschatologię i walkę duchową w dualistycznie podzielonym na dobro i zło świecie.
Sami fundamentaliści będą traktować siebie jako „prawdziwych chrześcijan”, w przeciwieństwie do tych, którzy nie mogą sobie rościć pretensji do tej nazwy; za nowy uznawać będą fundamentalizm tylko w tym znaczeniu, że podejmuje nowy wysiłek przywrócenia starego, tradycyjnego chrześcijaństwa.
Problem autorytetu Biblii i natchnienia stanowił jedynie część szerokiego zakresu doktryn, którymi zajmowały się „The Fundamentals”. Mimo to fundamentalizm jako ruch skojarzono szczególnie z pewnym poglądem na Biblię – [19] zwykle mówi się o tym, że fundamentaliści odczytują Pismo Święte według litery, choć w gruncie rzeczy nie tyle o literalność im chodzi, ile o obronę bezbłędności Biblii.
I w reakcji do egzegezy określanej jako „liberalna” czy „modernistyczna” fundamentaliści odrzucają postulaty nowoczesnej krytyki biblijnej, widząc w nich jeśli nie bezpośrednie, to na pewno pośrednie zakwestionowanie fundamentów chrześcijaństwa, w tym nawet bóstwa Chrystusa. Można by szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie inne nurty chrześcijańskie, ale właśnie fundamentalizm, w reakcji na metodę historyczno-krytyczną, stosowaną powszechnie w naukowych badaniach Biblii, kładzie nacisk na skrypturalizm – wydaje się, że rację ma Motak, gdy pisze o wyżej wspomnianych korzeniach, którymi są związana z millenaryzmem hermeneutyka literalno-profetyczna oraz teologia wypracowana przez uczonych z Princeton [20].
Wiara autentyczna a pokusa fundamentalizmu
Oczywiście jest uproszczeniem i nadużyciem, kiedy ludzi zaangażowanych autentycznie w swą religijność nazywa się pejoratywnie fundamentalistami tylko dlatego, że biorą na serio prawdy swej wiary i starają się konsekwentnie przestrzegać jej norm moralnych [21]. W takim ujęciu problem fundamentalizmu dotyczyłby każdego z nas wierzących.
A jeśli jeszcze uwzględnimy sytuację kulturową, w jakiej żyjemy – świat fragmentaryczny, pozbawiony trwałych przekonań, za to pełen niepokojów i sprzecznych opinii – wtedy staje się jeszcze bardziej oczywiste, że nie możemy orzekać o fundamentalizmie jako zjawisku zewnętrznym, ponieważ dotyczy on również nas samych, uzewnętrzniając w specyficznej formie również nasze niepokoje [22]. Wszyscy bowiem ludzie, nie wyłączając chrześcijan (a może nawet szczególnie oni?), szukają pewnego fundamentu dla swojego życia, a w takim poszukiwaniu są narażeni na pokusę (i zarzut) fundamentalizmu.
Czy jednak da się oddzielić – mówiąc językiem biblijnym – pszenicę (pragnienie poważnego wyznawania swojej wiary) od chwastu (pokusa pewności za wszelką cenę)? Wydaje się, że mimo cennych narzędzi poznania, jakie oferuje nam psychologia czy socjologia, nie mogą one stanowić dobrego narzędzia (a już na pewno nie będzie to narzędzie najważniejsze) pozwalającego przeprowadzić granicę między zdrową wiarą a fundamentalizmem. Owszem, nauki humanistyczne mogą pomóc w interpretacji tego, co można by nazwać „ciałem” fundamentalizmu, ale jego „duszy” nie sięgają.
Mimo że fundamentalista jest bytem cielesno-duchowym, do ewaluacji fundamentaliz¬mu bardziej stosowne wydaje się jednak kryterium teologiczne, uwzględniające świat duchowy, w którym fundamentalista uczestniczy, bo przecież nawet jeśli czynniki psychologiczne czy socjologiczne mają na niego wpływ, to jednak głównej determinanty należałoby poszukać w jego życiu duchowym.
Dodatkowo taki wybór ma i tę zaletę apologetyczną, że diagnoza oparta na wierze (przyjmuję, że siłą rzeczy rozumnej, jeśli ma to być wiara godna człowieka) może stanowić punkt wyjścia do dialogu z fundamentalistą, który posądzony o „reakcyjność psychologiczną czy socjologiczną”, nie podjąłby rozmowy z tego prostego faktu, że właśnie przestrzeń wiary (a może tylko język wiary?) stanowi (a może mu się tak tylko wydaje?) miejsce jego funkcjonowania.
W świetle tego, co wyżej napisano – że fundamentalizm jest pokusą właściwie każdego – niniejszy artykuł może pełnić również funkcję rozmowy z sobą samym czy nawet swoistego rachunku sumienia; będzie to próba konfrontacji, na ile poważnie traktuje się wzrastanie w dojrzałości wiary i jej rozumieniu, a na ile wiara ta stanowi budowanie na piasku własnych lęków czy nadmiernie uproszczonej rzeczywistości, tak że zamiast życia w prawdzie (niechby i „ryzykownej”) okaże się, że człowiek zamieszkuje w niewoli fałszu (za to „bezpiecznego”).
____________________________________________
Przypisy:
[13] Tamże, s. 71.
[14] Mark Corner podaje z kolei lata 1909–1915 – por. M. Corner, Fundamentalizm, w: Słownik hermeneutyki biblijnej, red. R. J. Coggins, J. L. Houlden, Warszawa 2005, s. 225.
[15] Podaję za: D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 75, ale różnie przedstawiają to różne opracowania; dodaje się na przykład jeszcze w punkcie (ii) „Bóstwo Chrystusa”, z kolei wiąże się punkt (iv) z (v) – por. np: IBwK, I, F [Enchiridion Biblicum. Documenti della Chiesa sulla Sacra Scriptura. Edizione bilingue, Bologna 1994, nr 1382 (dalej EB)]; M. Bednarz, Urząd Nauczycielski Kościoła odrzuca fundamentalistyczną interpretację Pisma Świętego, w: Początek świata – Biblia a nauka, red. M. Heller, M. Drożdż, Tarnów 1998, s. 60.
[16] J. Kracik, Święty Kościół…, dz. cyt., s. 340.
[17] Rzecz w tym, że nawet podstawowe prawdy, które wypunktowują, nie stanowią materiału do dalszej refleksji, a jedynie wyznacznik tego, czy ktoś przyjmuje prawdy zaczerpnięte z Pisma Świętego; stąd właśnie np. Maryja Dziewica, bo tak mówi Pismo, ale już brak refleksji teologicznej nad tym faktem.
[18] Teorie rewiwalistyczne to idee „przebudzeniowe” wypracowane w środowiskach protestanckich, kładące główny akcent na osobiste przeżycie nawrócenia, zwane „nowym narodzeniem”. Do najgłośniejszych przedstawicieli kaznodziei przebudzeniowych należą: John Wesley, duchowny anglikański, którego działalność spowodowała powstanie metodystów, oraz Jonathan Edwards, który odegrał istotną rolę w rozwoju ruchu w USA.
[19] M. Corner, Fundamentalizm, dz. cyt., s. 2
[20] Por. D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 103–104.
[21] A. Bronk, Zrozumieć…, dz. cyt., s. 175.
[22] A. Mrozek-Dumanowska, Wstęp, w: W poszukiwaniu prawdziwej wiary. Współczesne ruchy odnowy religijnej w krajach pozaeuropejskich, red. A. Mrozek-Dumanowska, Warszawa 1995, s. 5.
Lektura fundamentalistyczna w perspektywie rozumu i wiary
Ramy dla charakterystyki i oceny fundamentalistycznej interpretacji Pisma Świętego z perspektywy wiary i rozumu sporządzono w niniejszym artykule na podstawie jednego numeru adhortacji apostolskiej Benedykta XVI Verbum Domini, poświęconego interesującemu nas problemowi [23]. Zostały one wypełnione treścią zaczerpniętą z dostępnej literatury w języku polskim, przy czym oczywiście szczególną uwagę zwrócono na dokument Papieskiej Komisji Biblijnej, do którego wspomniana adhortacja się odwołuje.
Właśnie Interpretacja Biblii w Kościele, maksymalnie otwarta na pozytywne strony nowych metod i podejść egzegetycznych, staje się nieprzejednana, jeśli chodzi o lekturę fundamentalistyczną [24]. Postarano się przy tym uniknąć pewnego uproszczenia, którego w jakimś stopniu dokonali twórcy kościelnych dokumentów, a które powtarza się niemal w każdej pozycji dotyczącej interesującego nas tematu: to stereotyp antynaukowości fundamentalizmu, co zresztą nie sprawi, iż ostateczny wniosek co do analizowanego zjawiska się zmieni.
Dysharmonia między rozumem i wiarą
Jeśli nie jest pokusą fundamentalizmu całkowite odrzucenie rozumu, to jest nią na pewno położenie tak silnego akcentu na wiarę, że równowaga między nią a rozumem zostaje zachwiana. Problem to stary jak świat – relacja rozumu i wiary – tyle że w tym przypadku, w reakcji na współczesne roszczenia rozumu, odrzucającego wszystko, co nadprzyrodzone, wahadło fundamentalizmu wychyla się w stronę antyintelektualizmu. Wylawszy dziecko (rozum) z kąpielą, fundamentalizm staje się podatny na pływanie w irracjonalizmie.
W podejściu do Biblii irracjonalizm taki polegać będzie na tym, że odrzuciwszy wpierw metodę historyczno-krytyczną w egzegezie biblijnej, wszelki wysiłek naukowy w badaniach Biblii traktuje się jako niepotrzebny (czytaj: niebezpieczny), zakładając, że Biblia może być rozumiana ot tak po prostu.
Jeżeli szesnastowieczni reformatorzy musieli wyrwać Biblię z pewnego rodzaju kościelnej tyranii, to ich dwudziestowieczni naśladowcy muszą wyrwać Biblię z tyranii uczonych. Problemem jest dzisiaj nie elita kościelna, która określa sens Pisma, ale elita akademicka [25] – uważają fundamentaliści, którym należy bez oporów przyznać rację, jeśli idzie o „zafiksowanie się” współczesnej egzegezy na punkcie naukowych zasad egzegetycznych z pominięciem zasad teologicznych [26], ale stanowczo nie wolno pozwolić na wyciągnięcie wniosków, jakoby Biblia nie potrzebowała naukowej interpretacji (stanowiłaby zatem, według fundamentalistów, jakiś cudowny wyjątek w regule potrzeby badań starożytnej literatury).
Ale myliłby się ten, kto w fundamentalistach chciałby widzieć przeciwników nauki en bloc! Wręcz przeciwnie, fundamentalista stanowi typowe dziecko współczesności, które nie wyobraża sobie prawdy niemożliwej do udowodnienia metodami empirycznymi; tak że gdy z jednej strony będzie próbował bronić starożytnych kosmogonii, jako że znajdują się one w Biblii, to z drugiej wykaże się niesamowitym zacięciem w tłumaczeniu wydarzeń nadprzyrodzonych naukami przyrodniczymi, byle dowieść prawdziwości Biblii; co tam, że w tej metodzie gubi się wymiar wiary!
Fundamentalista usiłuje stwierdzić, że tekst jest dokładnym zapisem naukowym; jednak ceną za takie podejście jest obalenie cudu w samym procesie wykazania jego autentyczności [27]. Zauważmy to ciekawe połączenie: odrzucenie naukowych metod w badaniu Biblii z wykorzystywaniem osiągnięć nauk przyrodniczych w tłumaczeniu faktów nadprzyrodzonych, a do tego realizacja misji ewangelizacyjnej w świecie przy użyciu najnowszych technologii (kazus telekaznodziejów) – fundamentalista jest nie jakimś egzotycznym okazem archaicznego myślenia, ale raczej dzieckiem swojej epoki.
Warto z kolei zwrócić uwagę na to, że to zaufanie do nauki wąsko pojmowanej nie idzie w parze z wiarą w ludzki rozum. Ale może w przypadku fundamentalisty nawet nie tyle chodzi o przeciwstawienie wiary rozumowi, co o postawienie ponad wszystkim Biblii, odczytywanej w charakterystyczny i na pewno nierozumny sposób.
Brzemienne w skutki jest to aprioryczne postawienie na fundamentalistycznie rozumianą lekturę Biblii – kto spotkał w swoim życiu osoby poddane wpływom fundamentalizmu, ten na pewno zgodzi się z następującą mocną oceną: Fundamentalizm zachęca, nie mówiąc o tym, do pewnej formy samobójstwa myśli. Wprowadza do życia fałszywą pewność, ponieważ nieświadomie myli ludzkie ograniczenia biblijnego orędzia z Boską treścią tegoż orędzia [28].
Jak wytłumaczyć ten lęk fundamentalizmu przed rozumem? Narzucają się oczywiście tłumaczenia mechanizmami psychologicznymi, ale odpierając tę pokusę, zwróćmy uwagę tylko na to, że u podstawy okopania się na pozycjach wiary walczącej z rozumem znajduje się założenie filozoficzne, które można by określić nazwą fideizmu; ale może lepiej należałoby nazwać taką postawę ideologiczną, trudno bowiem sądzić, że silna wiara bałaby się krytycznych badań naukowych.
Kościół zwraca uwagę na harmonię rozumu i wiary: Z jednej strony, potrzebna jest wiara, która zachowując właściwą relację z prawym rozumem, nie przerodzi się nigdy w fideizm. […] Z drugiej strony, potrzebny jest rozum, który badając obecne w Biblii elementy historyczne, będzie otwarty i nie odrzuci a priori wszystkiego, co przekracza jego miarę [29].
Tyle tylko, że taka argumentacja – mówiąc językiem kolokwialnym – trafia kulą w płot, bowiem źródła fundamentalistycznego fideizmu trzeba szukać w rozumieniu natchnienia biblijnego – to właśnie werbalne natchnienie Biblii, przyjmowane przez fundamentalistów, prowadzi ich do uznania absolutnej wartości każdej biblijnej wypowiedzi; a z Bogiem przecież się nie dyskutuje.
Biblia postawiona przeciw zdrowemu rozsądkowi musi z nim wygrać! Fundamentalista wytrzyma posądzenie go o brak rozsądku, byleby uszczerbku nie doznał autorytet Biblii. Że to niepotrzebna alternatywa? Owszem, ale dualizm fundamentalistycznego świata nie pozwala mu z niej zrezygnować.
Brak szacunku dla autentycznej natury świętego tekstu
Fundamentaliści w swoim traktowaniu Pisma Świętego są podobni do muzułmanów, przekonanych, że Koran został podyktowany bezpośrednio przez Boga. A przecież literatura biblijna, mimo że spisana pod natchnieniem Ducha (a więc Boga mająca za Autora), powstawała we wspólnocie ludu Bożego, i jako że jest spisana przez ludzi, na sposób ludzki, również człowieka ma za autora.
Nieuwzględnienie tej podwójnej, Bosko-ludzkiej natury jest brakiem szacunku wobec świętego tekstu, a nawet szerzej: wobec Bożej ekonomii zbawienia, próbuje bowiem eliminować czynnik ludzki, niezbędny przecież we współpracy Boga z człowiekiem. Nietrudno usłyszeć w takim podejściu echo reformacyjnego sola gratia.
____________________________________________
Przypisy:
[23] Por. Benedykt XVI, Verbum Domini, nr 44.
[24] Por. IBwK I, F (EB 1381–1390) oraz IBwK, Zakończenie (EB 1556)..
[25] M. Corner, Fundamentalizm, dz. cyt., s. 226.
[26] Por. S. Zatwardnicki, Egzegeza zdrowieje od głowy. Benedykta XVI troska o interpretację Pisma Świętego, „Przegląd Powszechny” nr 1 (1085) 2012, s. 111–119.
[27] M. Corner, Fundamentalizm, dz. cyt., s. 226.
[28] IBwK I, F (EB 1390).
[29] Benedykt XVI, Verbum Domini, nr 36.
Szacunek dla natury świętego tekstu pozwoliłby dostrzec, że Pismo Święte nie jest gotowym systemem wiary, nie stanowi traktatu teologicznego, ale jest pełnym napięcia świadectwem relacji Boga i człowieka. Już z tego wynika, że nie mogę się mechanicznie posługiwać kryterium inspiracji, a także kryterium bezbłędności. Nie można wyciągnąć pojedynczego zdania i powiedzieć: tak, to zdanie znajduje się w wielkim podręczniku Boga, zatem musi być prawdziwe po prostu samo w sobie [30]. Zresztą nawet samo objawienie się Boga jest przecież czymś większym niż świadectwo tego objawienia, którym jest Pismo Święte.
Wiedzieli o tym ojcowie Kościoła i średniowieczni teologowie, nie mogli o tym zapomnieć nawet reformatorzy, według których tekst biblijny (by posłużyć się analogią Lutra) nie tyle „zawiera” słowo Boże niczym szkatułka, która może mieścić drogocenną biżuterię, lecz Pismo – powiada się – jest słowem Bożym [31]. A jednak w przeciwieństwie do tamtych fundamentaliści utożsamiają słowo tekstu ze słowem Bożym – z obawy przed tym, że nieomylna prawda mogłaby być komunikowana omylnym ludzkim medium.
Mają oni tendencję wierzyć, że ponieważ Bóg jest bytem absolutnym, każde z Jego słów ma wartość absolutną, niezależnie od wszelkich uwarunkowań ludzkiego języka [32]. Prawda Boża uległa bardzo prostej materializacji: jest teraz dostępna bezpośrednio w szacie słownej Pisma Świętego. Ma to daleko idące konsekwencje praktyczne. […] Tak rozumiane natchnienie Biblii prowadzi do zrównania wszystkich bez wyjątku orzeczeń biblijnych [33].
Ale mimo że z uporem godnym lepszej sprawy fundamentaliści będą chcieli traktować każdą wypowiedź Pisma jako równie ważną, co w konsekwencji prowadzi do przyznania Biblii autorytetu zarówno doktrynalnego, jak i praktycznego, to podejście takie, co zrozumiałe, musi pozostać jedynie na poziomie deklaracji, bo w praktyce okaże się ono niemożliwe do zrealizowania.
Oczywiście w ten sposób nie rozwiązuje się problemu nieomylności, raczej od niego ucieka, zastępując ideę nieomylnej interpretacji tekstu nieomylnością jego samego – jakby taka nieomylność (załóżmy, że w ogóle możliwa) miała automatycznie prowadzić do poprawnego zrozumienia Pisma. To swoiste zaklinanie nieprostej rzeczywistości Bosko-ludzkiej, aby stała się bardziej „obliczalna”, żeby można na niej było budować pewność przekonań.
W konsekwencji fundamentalista jawi się jako ten, kto ryzyko wiary w „nieobliczalnego” Boga chce tchórzliwie zamienić na „obliczalną” Biblię. Spadkobiercy ruchów przebudzeniowych poprzednich wieków, kiedy to kładło się nacisk przede wszystkim na doświadczenie „ponownych narodzin”, teraz chcieliby wszelkie religijne doświadczenie podporządkować literze Pisma!
Co prawda, w teologii fundamentalistycznej podstawową funkcję soteriologiczną pełni Chrystus jako osobisty zbawiciel; lecz wydaje się, że w praktycznej pobożności większą rolę odgrywa Biblia jako dostępna weryfikacji empirycznej „najwyższa pojmowalna rzeczywistość sakralna”. Tę formę pobożności teolodzy niefundamentalistyczni nazywają nawet „bibliolatrią” lub „biblijnym pozytywizmem” [34].
Subiektywizm, arbitralność i instrumentalizacja interpretacji
Uznanie tekstu biblijnego za tożsamy ze słowem Boga w połączeniu z odrzuceniem naukowych metod badania tekstu prowadzi do powstania hermeneutycznej próżni, która zostaje zastąpiona naiwnym przekonaniem, że Pismo św. jest samo w sobie tak jasne, że każdy człowiek dobrej woli z łatwością i bez niebezpieczeństwa błędów sam i bez pomocy je zrozumie. Dlatego też nie miałoby być potrzebne światło w postaci Tradycji Kościoła i Magisterium papieży i biskupów [35] (na marginesie: taka wiara jest sprzeczna sama w sobie, bo nie ma podstaw biblijnych – por. 2 P 3,16).
Znów więc dociera do nas reformacyjny rezonans, tyle że fundamentaliści okazują się jeszcze bardziej radykalni od reformatorów, tamci bowiem z zasady sola Scriptura nie wyciągali tak prymitywnych wniosków, jakoby interpretacja Pisma Świętego mogła abstrahować od wyznań wiary. Różnice dzielące wyznania nie wywodzą się z Nowego Testamentu – mimo iż można w nim znaleźć uzasadnienia odmiennych dróg; ich przyczyną jest czytanie Nowego Testamentu przez każdą ze stron w świetle innych ojców [36], i jeśli za takich w teologii protestanckiej należy uznać właśnie reformatorów, to dla fundamentalisty „ojcami” będą charyzmatyczni przywódcy (np. telekaznodzieje, jak choćby zmarły niedawno Billy Graham, „niekoronowany papież” [37] protestancki).
Fundamentalizm może nie być spadkobiercą reformacji protestanckiej jako takiej, ale jest na pewno reductio ad absurdum jednego z jej podstawowych twierdzeń: „Scriptura sui ipsius interpress” – Pismo tłumaczy się samo [38]. Oczywiście sama praktyka pokazuje, że rzekomo proste przesłanie Biblii odczytywane jest na niezliczone sposoby, często zresztą sprzeczne ze sobą i prowadzące do kolejnych podziałów wśród tych, którzy zwą się chrześcijanami. Te różnice pokazują ponownie, że autorytatywny tekst bez autorytatywnej metody interpretacji (gwarantowanej przez tradycję Kościoła i jego magisterium, np. w katolicyzmie rzymskim) przynosi w efekcie różne rozumienia [39].
Skoro jednak na nic zdało się pobożne życzenie, jakoby sam Duch Święty miał pomagać pojedynczemu wierzącemu w poprawnym zrozumieniu Pisma, a wciąż nie chce się porzucić błędnego przekonania o tym, jakoby prawda Biblii była tak oczywista, że czytelnik w sposób bierny powinien ją po prostu przyjąć, to interpretacyjnej anarchii zaradzić może już tylko ślepe przylgnięcie do tych opowiadań biblijnych, które uznaje się (co z tego, że często znów arbitralnie i w sposób urągający nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale nawet wierze i samemu Pismu) za ściśle historyczne w naszym rozumieniu historyczności.
Konsekwencją fundamentalistycznego podejścia do Biblii jest religijne barbarzyństwo. Fundamentalistyczne myślenie i postawa nie uznają rozróżnień. Religijne stwierdzenia zamieniają w prosty plakat [40]. Ale fundamentaliście nie wystarczy sztuczne upraszczanie rzeczywistości. Już w samej zasadzie sola Scriptura kryje się zagrożenie, którego wcieleniem jest właśnie fundamentalizm: prędzej czy później (raczej prędzej!) przyjdzie ktoś, kto z miną, której nie sposób podrobić, jeśli nie jest się nawiedzonym ideologiem bez doświadczenia wzrostu życia wewnętrznego (a czy w ogóle z doświadczeniem Boga żywego?…), zapyta: „A gdzie to jest napisane w Biblii?”. W ten sposób, używając miecza słowa Bożego, wycina się w pień zarówno wszelki rozwój doktryny, jak i głębsze zrozumienie jego samego w oparciu o wzrost życia wewnętrznego wierzących.
Fundamentalizm religijny pomija lub przemilcza ogromny dorobek myśli religijnej na przestrzeni wieków [41], macha na niego lekceważącą ręką, kiedy drugą próbuje sięgnąć bezpośrednio do Pisma, jakby ono spadło z nieba, a nie powstało we wspólnocie kościelnej, której służyło i której zostało powierzone zadanie jego interpretacji. Następuje swoiste sprzężenie zwrotne: fundamentalizm, nawiązując do reformacji z jej zasadą sola Scriptura,oddziela interpretację Biblii od Tradycji; z kolei stosowana zasada interpretacji Biblii poza Kościołem prowadzi do antykościelnych wniosków.
To obraca się nie tylko przeciw tradycyjnym chrześcijańskim wyznaniom, ale przeciw wszelkim autorytetom kościelnym, które są badane pod kątem podporządkowania się autorytetowi Biblii. Swoiście rozumiane powszechne kapłaństwo wiernych powoduje, że – jak celnie zauważa Motak – fundamentalizm likwiduje klerykalizm, by wprowadzić klerykalizację laikatu [42], ponieważ świecki wierzący w oparciu o prywatną interpretację Biblii czuje się powołany do rozstrzygania o prawowierności hierarchii kościelnej. Antykościelne interpretacje fundamentalistów nawet nie dziwią, skoro ze „szkatułki” Biblii wyciągnąć można dowolny cytat dowodzący założonej z góry tezy – wszak wszystkie skarby Pisma mają tę samą wartość…
____________________________________________
Przypisy:
[30] Bóg i świat. Wiara i życie w dzisiejszych czasach. Z kardynałem Josephem Ratzingerem Benedyktem XVI rozmawia Peter Seewald, Kraków 2005, s. 139.
[31] M. Corner, Fundamentalizm, dz. cyt., s. 226.
[32] Jan Paweł II, Przemówienie na temat interpretacji Biblii w Kościele, w: IBwK, s. 14.
[33] M. Bednarz, Urząd Nauczycielski…, dz. cyt., s. 65.
[34] D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 101–102.
[35] A. Siemieniewski, Na skale czy na piasku? Katolicy a Biblia, Wrocław 2000, s. 23; ta godna polecenia jako narzędzie duszpasterskie pozycja należy do tych, o których pisałem w przypisie nr 3. Książka powtarza treści zawarte we wcześniejszej pozycji tego samego autora: Między sektą, herezją a odnową. Biblijna wiara a zarzuty fundamentalistów, jak narodzić się na nowo i zostać wolnym chrześcijaninem, Toruń 1998.
[36] J. Ratzinger, Formalne zasady chrześcijaństwa. Szkice do teologii fundamentalnej, Poznań 2009, s. 190.
[37] Określenie to przejąłem od: M. Bednarz, Urząd Nauczycielski…, dz. cyt., s. 66 (przypis nr 28).
[38] M. Corner, Fundamentalizm, dz. Cyt., s. 229.
[39] Tamże, s. 228.
[40] J. Kracik, Święty Kościół…, dz. cyt., s. 358.
[41] A. Mrozek-Dumanowska, U źródeł fundamentalizmu, w: W poszukiwaniu…, dz. cyt., s. 16.
[42] D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 118.
Zdrada sensu dosłownego i duchowego
Tradycyjnie wyróżnia się dwa podstawowe sensy Pisma Świętego: dosłowny i duchowy. Sens dosłowny ,i. jest to sens oznaczany przez słowa Pisma Świętego i odkrywany przez egzegezę, która opiera się na zasadach poprawnej interpretacji [43] innymi słowy, chodzi o takie znaczenie, jakie zostało wyrażone bezpośrednio przez natchnionych autorów ludzkich. Będąc owocem natchnienia, znaczenie to jest również zamierzone przez Boga, głównego Autora [Biblii] [44]. Fundamentaliści, odrzuciwszy narzędzia krytyczno-historyczne, chcieliby jednak odczytywać Pismo nie tyle dosłownie (w powyższym rozumieniu tego słowa), co literalnie, bez podjęcia wysiłku zrozumienia, co naprawdę autor zamierzał wyrazić właściwymi jemu i jego epoce środkami, bez wzięcia pod uwagę historycznych nawarstwień i rozwoju tekstu.
Sens duchowy natomiast to sens wyrażony przez teksty biblijne, kiedy się je czyta pod wpływem Ducha Świętego, w kontekście tajemnicy paschalnej Chrystusa i nowego życia, które z Niego wynika [45]. Wymaga się najpierw dotarcia do sensu dosłownego, aby móc dobrze odczytać sens duchowy. Nie dziwi więc subiektywizm fundamentalistycznej lektury, jeśli opiera się ona na sensie nie dosłownym, lecz literalnym; a zdarza się przecież i tak, że niektórzy fundamentaliści zatrzymują się na tym literalnym sensie, w ogóle nie próbując dotrzeć do duchowego (stąd traktowanie sformułowań prawnych Starego Testamentu jako obowiązujących również chrześcijan).
W ferworze walki o literę wyparowuje z niej duch [46]. Podejście fundamentalistyczne jest wybitnie niebiblijne, ponieważ można bez trudu znaleźć w Nowym Testamencie wypowiedzi Chrystusa czy apostoła Pawła, którzy na pewno nie uprawiali takiej „literalnej” interpretacji Pisma, owszem, ich egzegeza była wprost przeciwieństwem lektury fundamentalistycznej.
Ocenę fundamentalizmu należy jednak nieco zniuansować. Nie tak literalny fundamentalista, jak próbują go malować kościelne dokumenty czy też opracowania dotyczące fundamentalizmu [47], które zajmują się chyba bardziej fundamentalizmem w wersji doprowadzonej do absurdu przez różne wspólnoty religijne (by nie powiedzieć: sekty) niż fundamentalizm „tradycyjnym” (by użyć tego ryzykownego sformułowania).
Temu bowiem zależy nie tyle na ślepej wierności literze, co raczej na upragnionej bezbłędności Biblii, co z kolei prowadzi fundamentalistę do przerzucania się od interpretacji literalnej do przenośnej czy symbolicznej, a tam, gdzie się nie da, tłumaczy on sprzeczności wewnątrzbiblijne w taki sposób, jakby chodziło o różne wydarzenia; byle tylko uratować bezbłędność Biblii, przy czym zawsze jej prawda polegać ma na maksymalnej zgodności relacji biblijnej z wydarzeniami historycznymi i rzeczywistością empiryczną [48] (pamiętamy o tym, że fundamentalista jest dzieckiem swoich czasów!).
Warto w tym miejscu przypomnieć słowa soborowej konstytucji: Skoro wszystko to, co autorzy natchnieni, czyli hagiografowie, twierdzą, należy uważać za stwierdzone przez Ducha Świętego, to z całą mocą należy też wyznać, że księgi Pisma w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Boga została zapisana w księgach świętych dla naszego zbawienia [49].
Na tym tle fundamentalizm jawi się jako reakcyjny, opierający się trudowi refleksji, która byłaby zdolna wziąć pod uwagę współczesną krytykę i wypracować koncepcję natchnienia i bezbłędności Biblii przystającą do nieprostej rzeczywistości, która stopniowo odkrywana, wymaga korekty wcześniejszej interpretacji. Zauważmy, że nowoczesne wyjaśnienie katolickie nie ujmuje nic z pewności oparcia się wierzących na Biblii, a jedynie wskazuje na to, czego należy w niej szukać (prawd związanych ze zbawieniem), a czego nie wolno od niej wymagać (np. prawd przyrodniczych).
Niezdolność przyjęcia w pełni prawdy o Wcieleniu
W zakończeniu Interpretacji Biblii w Kościele raz jeszcze pojawia się odwołanie do fundamentalistów: Wzbraniając się przed pójściem za badaniami egzegetycznymi, nie zdają sobie sprawy, że na skutek godnej pochwały troski o pełną wierność słowu Bożemu w rzeczywistości wstępują na drogę, która ich oddala od dokładnego sensu tekstów biblijnych, jak również od pełnej akceptacji konsekwencji Wcielenia [50]. Autorom dokumentu widać zależy bardzo na podkreśleniu zagrożenia lekturą fundamentalistyczną, przy czym samo nazwanie problemu zdaje się wskazywać również punkt wyjścia do ewentualnej rozmowy z fundamentalistą. Wydaje się, że trzeba by zacząć właśnie od tajemnicy Wcielenia, o której lektura fundamentalistyczna niefrasobliwie zapomina.
Powołując się na św. Jana Chryzostoma, sławiącego „nachylenie się” Boga ku człowiekowi, papież Pius XII mógł napisać w swojej encyklice dotyczącej studiów biblijnych następujące słowa: Jak współistotne Słowo Boże stało się podobne ludziom we wszystkim „prócz grzechu”, tak i słowa Boże wyrażone ludzkim językiem upodobniły się do słów ludzkich we wszystkim z wyjątkiem błędu [51]. Do tej analogii odwołują się również ojcowie Soboru Watykańskiego II: Boże słowa wyrażone ludzkimi językami upodobniły się do ludzkiej mowy, podobnie jak niegdyś Słowo Wiekuistego Ojca, przyjąwszy słabe ludzkie ciało, upodobniło się do ludzi [52].
Idąc dalej tropem tej analogii, możemy powiedzieć, że istnieje również analogia między błędami teologicznymi popełnianymi w stosunku do Jezusa i Pisma Świętego. Błędy dotyczące Jezusa kwestionują bądź Jego człowieczeństwo, bądź Bóstwo. Podobnie jest z Pismem Świętym: kwestionuje się jego Boskie lub ludzkie autorstwo [53], przy czym ten ostatni błąd (a może, jeśli pamiętać o wojnach chrystologicznych toczonych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, należałoby analogicznie powiedzieć: „herezja”?) popełniają właśnie fundamentaliści.
Ciekawe byłoby usłyszeć, jak tłumaczy sobie fundamentalista ten wyłom w żelaznej logice, z jaką niezmienny Bóg lubi (musi?) przecież postępować. Czemu w historii zbawienia, do której przynależą zarówno słowa, jak i czyny, wewnętrznie ze sobą połączone [54], wcielenie Logosu w ciało polega na połączeniu dwu natur – ludzkiej i Boskiej – w jednej Osobie Syna Bożego, ale wcielenie Bożej mowy miałoby „wchłonąć” ludzki język („monofizytyzm biblijny”!), tak że obcując z tekstem Biblii mielibyśmy do czynienia tylko z Boską naturą słowa?
Odrzucając pełnię prawdy o Wcieleniu, fundamentalizm pomija ścisłą relację tego, co Boże, z tym, co ludzkie, w stosunkach z Bogiem [55]. I znów można byłoby doszukiwać się źródła tego pominięcia w czasach reformacji – choćby w akcencie słusznie stawianym na łaskę, ale niesłusznie lekceważącym wymiar ludzki. Sama Biblia powiada jednak, że nikt nigdy Boga nie oglądał (1 J 4,12), i na nic się nie zda powoływanie się na słowa Jezusa wskazujące, że kto widzi Jego, widzi i Ojca (por. J 14,9): wszak byli tacy, którzy Go widzieli, a nie zobaczyli; zresztą sam Jezus wskazał na konieczność łaski w rozpoznaniu Jego tożsamości (por. Mt 16,17).
Czyżby Bóg fundamentalistów potrafił zaprzeczyć samemu sobie i „zmieścił się” w „ciele i krwi”? A może w życiu duchowym fundamentalisty – zakładam w dobrej wierze, że jakieś życie wewnętrzne on ma – Bóg mówi wprost, bezpośrednio, nie „wcielając” swoich słów w ludzką mowę? W takim razie mielibyśmy do czynienia nie tyle z mistycyzmem, co raczej z jakąś chorobą psychiczną, bo pacjent upierałby się przy czymś absolutnie nielogicznym (wszak albo Bóg mówi w Bożym języku, którego człowiek z natury rzeczy słyszeć nie może, albo używa ludzkiej mowy, i tylko w tym przypadku człowiek jest w stanie coś zrozumieć).
Zakończenie: Odpowiedź na fundamentalizm biblijny
Tło malowane przez socjologów na pierwszym planie ukazuje nowoczesność i reakcyjny względem niej fundamentalizm, który nie stanowi oazy ocalałej tradycji, ale opozycję względem nowoczesności, z którą wchodzi w dialektyczny kontakt. Jakkolwiek obraz taki pozwala rzeczywiście lepiej zrozumieć zjawisko fundamentalizmu, to przecież maluje go jedynie świeckimi narzędziami, pomijając teologiczne, na których zależy najbardziej nie tylko fundamentalistom, ale wszystkim wierzącym. W związku z tym trzeba by ocenić przekonania fundamentalistyczne z pozycji rozumu i wiary (czy może rozumnej wiary). W artykule zajęto się jedynie fundamentalistyczną lekturą Biblii, która jest nie do przyjęcia z przyczyn, na które starano się zwrócić uwagę.
Na koniec trzeba by jednak zapytać o postawę racjonalnie myślącego wierzącego wobec metody historyczno-krytycznej, przeciw której kieruje się ostrze fundamentalizmu. Rzeczywiście bowiem nie można ignorować niebezpieczeństwa stosowania tej metody, na które wskazuje w sposób szczególny również obecny papież; pośród wielu zagrożeń Ojciec święty zwraca uwagę na pęknięcie między „historycznym Jezusem” a „Chrystusem wiary”, do czego doprowadziły badania historyczno-krytyczne, co stanowi zagrożenie dla wiary chrześcijańskiej, ponieważ niepewny staje się punkt jej odniesienia: zachodzi obawa, że wewnętrzna przyjaźń z Jezusem, do której przecież wszystko się sprowadza, trafia w próżnię [56].
Jednak w przeciwieństwie do „hermeneutyki lęku” [57] stosowanej przez fundamentalistów Benedykt XVI, w oparciu o soborowe wskazówki [58], pokazuje rozwiązanie dla współczesnej egzegezy, jakim powinna być, według niego, „hermeneutyka wiary”[59]. Jeśli egzegeza ma odpowiadać na Bosko-ludzką naturę Pisma Świętego (znów wracamy do przywołanej w tekście analogii między wcieleniem się Boga w ciało a wcieleniem Boskiej mowy w ludzki język), to potrzebuje uwzględnić zarówno naukowe, jak i teologiczne zasady interpretacji tekstów.
Dlatego w drugiej części książki Jezus z Nazaretu papież wzywa nie do odrzucenia naukowego narzędzia, ale do ewolucji metody historyczno-krytycznej, która powinna dokonać metodologicznie nowego kroku i uznać się ponownie za dyscyplinę teologiczną, nie rezygnując przy tym ze swego charakteru historycznego [60].
Autor książki Jezus z Nazaretu, omawiając drugą pokusę, jakiej został poddany Jezus, powołuje się na Krótką opowieść o Antychryście Władimira Sołowjowa. Pojawia się u niego postać Antychrysta, który zdobywa tytuł doktora teologii i jest wybitnym biblistą. Benedykt XVI nie waha się użyć tego literackiego bohatera za symbol tego rodzaju naukowej egzegezy, która dokonuje destrukcji postaci Jezusa i demontażu wiary.
Antychryst, z miną wielkiego uczonego, mówi nam, że egzegeza, która czyta Biblię w duchu wiary w żywego Boga, […] jest fundamentalizmem [61]. W interpretacji papieża spór między Jezusem a diabłem jest dotyczącą wszystkich czasów dysputą na temat właściwej interpretacji Pisma [62].
Czy więc tylko metoda historyczno-krytyczna narażona jest na diabelskie pokusy, a za fundamentalizmem miałby stać dobry anioł (pozostańmy przy takim dualizmie duchowym, jako że dobrze odpowiada on wojennej retoryce używanej przez fundamentalistów)? Wydaje się, że pokusa fundamentalizmu, jako zjawiska mniej wymagającego intelektualnie, nie potrzebuje diabła doktora, wystarczy jakiś zły duch niżej stojący w piekielnej hierarchii; ot, taki sobie rogaty samouk w interpretacji Biblii.
Moce piekielne lekturę w duchu wiary nazywają fundamentalizmem, a fundamentaliści swoją interpretację literalną, dokonywaną analogicznie do tej stosowanej przez diabła na pustyni (por. Mt 4,1–11), chcieliby uważać za chrześcijańską. Jeden jest ojciec kłamstwa, ale liczne ma potomstwo, skłócone jak reprezentanci fundamentalistycznej i liberalnej metody egzegezy.
Skoro jednak Jezus pokonał Antychrysta uczonego, powinniśmy Jego mocą odeprzeć również pokusę antychrystów niedouczonych, których pojawiło się wielu (por. 1 J 2,18).
Sławomir Zatwardnicki
Homo Dei (2012) nr 4
fot. Lee Pickup Best brick forward
Flickr (cc)
____________________________________________
Przypisy:
[44] IBwK II, B (EB 1407).
[45] IBwK II, B (EB 1413).
[46] J. Kracik, Święty Kościół …, dz. cyt., s. 349.
[47] Por. np. ocenę wyrażoną w: R. Pietkiewicz, Gdy otwierasz Biblię. Podręcznik, seria „Aby lepiej słyszeć Słowo Pana” 1, red. H. Lempa, Wrocław 2000, s. 48: Fundamentalizm biblijny, uznając wyłącznie Boskie autorstwo Pisma Świętego, przyjmuje bezkrytycznie za pewne i prawdziwe wszystkie informacje tam zawarte. Dotyczy to również historii, chronologii, geografii. Mimo tych na gruncie polskim zrozumiałych uproszczeń (por. przypis nr 3) książkę tę należy ocenić jako b. dobre narzędzie do wykorzystania czy to w duszpasterstwie czy też w formacji w kościelnych wspólnotach. 48. D. Motak, Nowoczesność i fundamentalizm, dz. cyt., s. 107.
[49] Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym Dei Verbum, nr 11.
[50] IBwK, Zakończenie (EB 1556).
[51] Pius XII, Encyklika Divino afflante Spiritu, cyt. za: R. Pietkiewicz, Biblia w dokumentach Kościoła, seria „Aby lepiej słyszeć Słowo Pana”, II, red. H. Lempa, Wrocław 1997, s. 104.

[52] Sobór Watykański II, Dei Verbum, nr 1

http://www.katolik.pl/pokusa-fundamentalizmu-biblijnego,25002,416,cz.html?s=5
*************
ks. Marek Dziewiecki

Jak wychowywać chłopców?

Don Bosco

Najważniejszym miejscem wychowania chłopców – podobnie jak i dziewcząt – jest dom rodzinny. To tutaj chłopcy powinni uczyć się wszystkiego, co jest ważne dla ich prawidłowego rozwoju i dla ich dobrej przyszłości.

Integralne wychowanie
Mądre wychowanie to troska o ciało i ducha, bo wychowanek nie jest ani aniołem, ani zwierzęciem.

Realistycznie myśleć, mądrze kochać, solidnie pracować
Zadaniem rodziców jest troska o wszechstronne i harmonijne wychowanie syna.  Każda jednostronność w wychowaniu jest szkodliwa i prowadzi do zaburzenia rozwoju. Celem mądrego wychowania nie jest ani zwycięstwo ducha nad ciałem, bo chłopiec nie jest bezcielesnym aniołem, ani też zwycięstwo ciała nad duchem, bo chłopiec nie jest pozbawionym duchowości zwierzęciem. Wychowanie to zatem respektowanie zasady, że zdrowego ducha najłatwiej jest kształtować w zdrowym ciele. To oznacza, że im zdrowszy ma chłopiec tryb życia, im mądrzej się odżywia, im bardziej jest wysportowany i zaprawiony do wysiłku, tym większe osiągnie sukcesy w rozwijaniu sfer duchowej, moralnej i religijnej. Zasada ta działa też w drugą stronę, gdyż człowiek jest jednością ciała i ducha. Do wychowania odnosi się zatem biblijna zasada, że kto ma, temu jeszcze będzie dodane, a kto nie ma, temu zabiorą i to niewiele, co osiągnął. Jeśli rodzice i inni wychowawcy chcą, by wychowanie chłopca było rzeczywiście wszechstronne, a zarazem harmonijne, to muszą postawić sobie trzy główne cele. Pomaganie chłopcu, by uczył się:
– realistycznie myśleć,
– mądrze kochać,
– solidnie pracować.
Pierwsza metoda wychowawcza: Miłość
Gdy chodzi o metody wychowania, to pierwszą i najważniejszą z nich jest miłość. Najłatwiej wychować tych chłopców, którzy wiedzą, że są bardzo kochani. Zadaniem, zwłaszcza rodziców, jest wystrzeganie się tego, by nie pomylić miłości z naiwnością, z rozpieszczaniem czy z pobłażaniem słabościom syna. Jedną skrajnością jest stawianie wymagań, bez wspierania chłopca miłością cierpliwą, ofiarną i czułą. Wtedy mamy do czynienia z wojskowym drylem czy tresurą, a nie z wychowaniem. Wychowanek, który nie czuje się kochany, traci radość życia i nie znajduje w sobie zapału ani entuzjazmu, który jest konieczny do pracy nad sobą. W takiej sytuacji wychowanek może się jedynie buntować lub załamać, wycofać w samotność albo uciekać od trudnej rzeczywistości w alkohol, narkotyki czy wirtualny świat internetu. Drugą skrajnością jest naiwność i przesadna dobrotliwość rodziców, która przejawia się w tym, że wprawdzie okazują synowi miłość, ale nie stawiają mu wymagań koniecznych do jego rozwoju.
Druga metoda wychowawcza: Perspektywa rozwoju
Metoda druga wychowania wszechstronnego i harmonijnego polega na fascynowaniu chłopców perspektywą pięknego rozwoju. Rolą dorosłych jest pobudzanie u chłopców zdrowej ambicji, mobilizowanie ich do stawiania sobie wysokich, a jednocześnie realistycznych celów, pokazywanie pozytywnych przykładów chłopców i mężczyzn z najbliższego środowiska, opowiadanie o wspaniałych mężczyznach w dziejach ludzkości, począwszy od wielkich postaci biblijnych – Abrahama, Mojżesza, św. Józefa czy św. Piotra. Ogromnie ważne jest fascynowanie chłopców postacią Jezusa, gdyż wcielony Syn Boży to najwspanialszy wzór dla chłopców i mężczyzn wszystkich czasów. Trzeba zatem pomagać wychowankom, by od dzieciństwa poznawali słowa i czyny Jezusa, by coraz lepiej rozumieli Jego mądrość, Jego dobroć i stanowczość, Jego postawę wobec dzieci i kobiet, wobec ludzi szlachetnych i błądzących. Trzeba wręcz zachwycać chłopców upewnianiem ich o tym, że jeśli będą korzystali z pomocy Boga i mądrych ludzi, to staną się tak silnymi i dojrzałymi mężczyznami, że piękne i szczęśliwe dziewczęta będą marzyły o tym, by ich poślubić. Wychowywać chłopców to stanowczo mobilizować ich do stawania się takim mężczyzną, któremu w przyszłości żona i dzieci będą dziękować za miłość i przy kim będą czuć się bezpieczni w każdej sytuacji.
Trzecia metoda wychowawcza: Demaskowanie zagrożeń
Trzecią metodą wychowania chłopów jest demaskowanie zagrożeń. Wychowankowie nie powinni być pozostawieni samym sobie w obliczu demoralizatorów, z którymi mogą zetknąć się dosłownie wszędzie: Wśród sąsiadów i rówieśników, w szkole, na ulicy, w dyskotece, w mediach. Trzeba wyjaśniać chłopcom, że najchętniej i najbardziej nachalnie usiłują uczyć nas sztuki życia ci, którzy sami żyć nie umieją, na przykład politycy, artyści czy osoby znane z mediów, które mają poważne problemy we własnym małżeństwie i rodzinie, albo przedwcześnie umierają, bo wpadają w alkoholizm czy narkomanię. Trzeba wyjaśniać chłopcom, że najgroźniejszą pułapkę zastawiają na nas ci, którzy obiecują nam łatwe i szybkie szczęście.

Czwarta metoda wychowawcza: Reagowanie na zachowania wychowanków
Czwarta metoda to mądre reagowanie na zachowania wychowanków. Jeśli korzystają z pomocy dorosłych, stawiają sobie wymagania, jeśli wzrastają w mądrości i miłości u Boga i ludzi, to wtedy wychowawcy powinni z radością to dostrzegać i mówić im o tym, że razem z nimi cieszą się ich sukcesami. Pamiętajmy, że wsparcia ze strony dorosłych potrzebują nawet ci chłopcy, którzy wspaniale się rozwijają i którzy stają się wręcz wzorem dla swoich rówieśników. Ich też może dopaść zniechęcenie, gdyż praca nad sobą nikomu nie przychodzi łatwo. Jeśli okaże się, że chłopiec nie stawia sobie wymagań, lekceważy własny rozwój, ulega lenistwu, zaczyna wikłać się w złe więzi z toksycznymi rówieśnikami czy wchodzić na drogę uzależnień, to wtedy rodzice i inni wychowawcy powinni reagować już na pierwsze oznaki kryzysu. Im wcześniejsza i bardziej stanowcza będzie ich reakcja, tym większa będzie szansa na to, że chłopiec szybko zrozumie swój błąd, zmobilizuje się i powróci na drogę rozwoju. Gdy wychowanek błądzi, wtedy nie potrzeba stosować kar. Zwykle wystarczy egzekwować naturalne konsekwencje błędów, jakie popełnia. O konsekwencjach mówimy wtedy, gdy pojawiają się one nieuchronnie na skutek błędnego zachowania danego wychowanka, czyli nie wymagają interwencji ze strony wychowawców. W przypadkach, w których konsekwencje popełnianych przez wychowanka błędów nie pojawiają się w tak automatyczny i niemal nieuchronny sposób, konieczne jest zastosowanie rozsądnych sankcji, które tradycyjnie nazywamy karami. Dla przykładu, jeśli wychowanek okradł kolegę w szkole, to skradzione przez niego pieniądze same nie wrócą do właściciela. Podobnie, jeśli sięga po narkotyki, to policja sama się nie pojawi w jego domu czy szkole. Wtedy potrzebna jest interwencja ze strony dorosłych. Chodzi o to, by taka interwencja nie była formą zemsty, ale by mimo to powodowała bolesne konsekwencje – proporcjonalne do czynu – dzięki którym wychowanek będzie mobilizowany do tego, by się zastanowić i zmienić. Optymalną postawą wychowawców jest więc wspieranie wychowanka w tym, co czyni dobrego i dopilnowanie, by ponosił konsekwencje, jeśli błądzi. Pamiętajmy o tym, że gdy wychowanek błądzi i cierpi, to problemem nie jest wtedy to, że cierpi, lecz to, że błądzi. Zadaniem wychowawców jest takie reagowanie, by przestał błądzić, a nie tylko, by przestał cierpieć.
Rodzina podstawowym miejscem wychowania syna
Najważniejszym miejscem wychowania chłopców – podobnie jak i dziewcząt – jest dom rodzinny. To tutaj chłopcy powinni uczyć się wszystkiego, co jest ważne dla ich prawidłowego rozwoju i dla ich dobrej przyszłości.
Parafia, szkoła, a także inne instytucje, jak na przykład harcerstwo czy grupy wolontariatu, mogą pełnić jedynie funkcję pomocniczą w wychowaniu chłopców.
Rodzice powinni aktywnie współpracować z nauczycielami, a także rozmawiać z synem o tym, co dzieje się w szkole – w czasie lekcji, na przerwach, na boisku, w drodze do i ze szkoły. Powinni też zapoznawać się z treściami programowymi, zwłaszcza gdy chodzi o przedmioty humanistyczne, takie jak język polski, historia, wiedza o społeczeństwie czy przygotowanie do życia w rodzinie. Przedmioty te wpływają bowiem na sposób myślenia ich syna, jak również na jego sposób moralnego wartościowania osób, zjawisk i zachowań. W przypadku zauważenia niepokojących zjawisk rodzice powinni otwarcie rozmawiać o tym z nauczycielami i ewentualnie z dyrekcją szkoły.
Ważnym zadaniem rodziców jest dyskretne obserwowanie kolegów i koleżanek, z którymi ich syn się spotyka. Syn powinien rozumieć, że nie każdego rówieśnika można wpuszczać do domu i że nie każdy zasługuje na zaufanie. Wszystkich natomiast należy respektować i za wszystkich należy się modlić.
ks. Marek Dziewiecki
Don BOSCO 2/2015fot. Nisha A Sun, Son and dad…
www.flickr.com
http://www.katolik.pl/jak-wychowywac-chlopcow-,24632,416,cz.html
*********

 

O autorze: Słowo Boże na dziś