Myśl dnia
Friedrich Theodor Vischer
Kto się przywiązuje, jest niewolnikiem, czyli ma bardzo ograniczone możliwości.
Mieczysław Łusiak SJ
Swoje życie poświęcamy ułudzie posiadania, które niszczy wpierw od wewnątrz (duchowo), a potem także i na zewnątrz (fizycznie) w naszych relacjach z drugim człowiekiem. W ten sposób gotujemy sobie marny los…
Mariusz Han SJ
Prawdziwe pójście za Chrystusem prowadzi do pięknych spotkań z ludźmi.
Włodzimierz Zatorski OSB
WTOREK XX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
Panie, proszę Cię o taką duchową wolność, która nie pozwoli mi uzależnić się od rzeczy materialnych.
PIERWSZE CZYTANIE (Sdz 6,11-24a)
Powołanie Gedeona
Czytanie z Księgi Sędziów.
Oto przyszedł anioł Pana i usiadł pod terebintem w Ofra, które należało do Joasza z rodu Abiezera. Gedeon, syn Jego, młócił na klepisku zboże, aby je ukryć przed Madianitami. I ukazał mu się anioł Pana i rzekł mu: „Pan jest z tobą, dzielny wojowniku!”
Odpowiedział mu Gedeon: „Wybacz, Panie mój! Jeżeli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam ojcowie nasi, mówiąc: «Czyż Pan nie wywiódł nas z Egiptu»? A oto teraz Pan nas opuścił i poddał nas pod jarzmo Madianitów”.
Wtenczas Pan zwrócił się ku niemu i rzekł do niego: „Idź z tą siłą, jaką posiadasz, i wybaw Izraela z ręki Madianitów. Wiedz, że Ja ciebie posyłam”.
Odpowiedział Mu Gedeon: „Proszę Cię, Panie mój, jakże wybawię Izraela? Ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca”.
Pan mu odpowiedział: „Ponieważ Ja będę z tobą, pobijesz Madianitów jak jednego męża”. Odrzekł mu na to: „Jeżeli jesteś mi życzliwy, daj mi jakiś znak, że to Ty mówisz ze mną. Nie oddalaj się stąd, proszę Cię, aż wrócę do Ciebie. Przyniosę moją ofiarę i położę ją przed Tobą”. A On na to: „Poczekam tu, aż wrócisz”.
Gedeon oddaliwszy się przygotował koźlę ze stada, a z jednej efy mąki przaśne chleby. Włożył mięso do kosza, a polewkę do garnuszka i przyniósł to do Niego pod terebint i ofiarował. Wówczas rzekł do niego anioł Pana: „Weź mięso i chleby przaśne, połóż je na tej skale, a polewkę rozlej”. Tak uczynił. Wówczas anioł Pana wyciągnął koniec laski, którą trzymał w swym ręku, dotknął nią mięsa i chlebów przaśnych i wydobył się ogień ze skały. Strawił on mięso i chleby przaśne. Potem zniknął anioł Pana sprzed jego oczu.
Zrozumiał Gedeon, że to był anioł Pana, i rzekł: „Ach, Panie mój, Panie! Oto anioła Pańskiego widziałem twarzą w twarz!” Rzekł do niego Pan: „Pokój z tobą! Nie bój się niczego. Nie umrzesz!” Gedeon zbudował na tym miejscu ołtarz dla Pana i nazwał go: „Pan jest pokojem”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 85,.11-12.13-14)
Refren: Pan głosi pokój swojemu ludowi.
Będę słuchał tego, *
co mówi Pan Bóg:
oto ogłasza pokój ludowi i świętym swoim, *
którzy zwracają się ku Niemu swym sercem.
Łaska i wierność spotkają się ze sobą, *
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
Wierność z ziemi wyrośnie, *
a sprawiedliwość spojrzy z nieba.
Pan sam obdarzy szczęściem, *
a nasza ziemia wyda swój owoc.
Przed Nim będzie kroczyć sprawiedliwość, *
a śladami Jego kroków zbawienie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 8,9)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Jezus Chrystus, będąc bogatym, dla was stał się ubogim,
aby was swoim ubóstwem ubogacić.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 19,23-30)
Nagroda za wyrzeczenie podjęte dla Chrystusa
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”.
Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: „Któż więc może się zbawić?”
Jezus spojrzał na nich i rzekł: „U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe”.
Wtedy Piotr rzekł do Niego: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”
Jezus zaś rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzyście poszli za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.
Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.”
Oto słowo Pańskie.
**********************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Wolni od pieniądza
Panie, proszę Cię o taką duchową wolność, która nie pozwoli mi uzależnić się od rzeczy materialnych.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Wolność wielbłąda
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Zaprawdę powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”.
Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: “Któż więc może się zbawić?”
Jezus spojrzał na nich i rzekł: “U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe”.
Wtedy Piotr rzekł do Niego: “Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”
Jezus zaś rzekł do nich: “Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzyście poszli za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.
Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi”. (Mt 19, 23-30)
Rozważanie do Ewangelii
“Ucho igielne” to była podobno bardzo wąska brama w murach Jerozolimy, tak wąska, że przeprowadzając przez nią wielbłąda trzeba było zdjąć z niego bagaż. Człowiek bogaty, o którym dziś mówi Jezus, to człowiek, który nie potrafi zdjąć z siebie bagażu, czyli stracić tego, co posiada. Dlatego jest gorszy od wielbłąda, który nigdy nie stawia oporu, gdy zdejmuje się z niego bagaż.
Ludziom bogatym trudno wejść do królestwa niebieskiego nie dlatego, że są bogaci, ale dlatego, że często przywiązują się do tego, co posiadają. Kto się przywiązuje, jest niewolnikiem, czyli ma bardzo ograniczone możliwości. Brońmy się przed tym! Bądźmy raczej podobni do wielbłąda.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2532,ewangelia-wolnosc-wielblada.html
********
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 19, 23-30
Mariusz Han SJ
Opuścić wszystko i iść za Nim…
Niebezpieczeństwo bogactw
Jezus powiedział do swoich uczniów: Zaprawdę, powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego.
Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe. Wtedy Piotr rzekł do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?
Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.
Opowiadanie pt. “O bogactwie”
Pewien biedak musiał przez dwie bite godziny czekać na rozmowę z księdzem, gdyż w kancelarii proboszcza przebywał znany bogacz.
Wreszcie ksiądz przyjął go, i nie wdając się w dłuższą rozmowę, wręczył mu zasiłek pieniężny i pożegnał. – Proszę księdza – dziwił się biedak – z bogaczem rozmawialiście przez dwie godziny, a biedaka odprawiacie po minucie.
Ksiądz uśmiechnął się. – Zamieniłem z tobą parę słów i od razu wiem, że jesteś biedny. A z tamtym musiałem rozmawiać dwie godziny, aby w końcu przekonać się o tym samym!
Refleksja
Bogactwo ma to do siebie, że daje tylko pozorne i teoretyczne poczucie siły. Dobra materialne łudzą nas tym, że jeśli będziemy je posiadać, to będziemy ludźmi niezależnymi i wolnymi. Tymczasem to od nich się uzależniamy i to ich tak bardzo pragniemy, że nasze życie podporządkowujemy w sposób absolutny materii, która dziś jest, a jutro jej nie ma. Swoje życie poświęcamy zatem ułudzie posiadania, które niszczy wpierw od wewnątrz (duchowo), a potem także i na zewnątrz (fizycznie) w naszych relacjach z drugim człowiekiem. W ten sposób gotujemy sobie marny los…
Jezus ma świadomość, że świat i bogactwa mają kuszącą moc przyciągania człowieka. Nie jeden z nas uległ pokusie gromadzenia, zdobywania i iluzji siły związanej z posiadanym pieniądzem czy bogactwem. Sami wiemy, że jest to droga do nikąd, bo człowiekowi nigdy nie wystarcza to, co już ma i posiada. Chce on bowiem zawsze więcej i więcej. W ten sposób staje się niewolnikiem tego, nad czym powinien panować…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego bogactwo daje pozorne poczucie siły?
2. Dlaczego poddanie się materializmowi zniekształca człowieczeństwo?
3. Dlaczego bogactwa nas kuszą swoim światem?
I tak na koniec…
Dużo czasu musiało minąć, nim ludzie pojęli, że bogactwo rozumu przewyższa bogactwo materialne czy też bogactwo władzy (Dorota Terakowska)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,358,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-19-23-30.html
*********
Dzień powszedni
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 19, 23-30
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Zaprawdę powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego». Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: «Któż więc może się zbawić?» Jezus spojrzał na nich i rzekł: «U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe». Wtedy Piotr rzekł do Niego: «Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?» Jezus zaś rzekł do nich: «Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzyście poszli za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.»
Wszelkie dobra materialne, jak wskazuje na to ich nazwa, są dobre. Złem jest przestawienie hierarchii wartości i stawianie dóbr materialnych ponad duchowymi i osobowymi. Gdzie jest twój skarb? Do czego przywiązujesz największą wagę w życiu?
U Boga wszystko jest możliwe. Ta Boża moc i Boża dobroć jest każdemu potrzebna do zbawienia, biednemu i bogatemu, faryzeuszowi i celnikowi, synowi marnotrawnemu i jego starszemu bratu, cudzołożnicy i jej oskarżycielom. Boża wszechmoc jest wszechmocą miłości, Bóg chce każdego mieć po swojej prawicy.
Bóg nie da się prześcignąć w hojności – na każdy dar naszego serca odpowiada darem stokrotnym, a ostatecznie nieskończonym – zmartwychwstaniem i przebóstwionym życiem wiecznym. Nie musisz się bać, że zostaniesz oszukany czy wykorzystany, możesz zawierzyć Mu w pełni i powierzyć Mu siebie, swoje radości i smutki. Im więcej dajesz – tym więcej masz.
Poproś Jezusa o większą wiarę w Jego Miłość, którą najpełniej okazał na krzyżu.
Kazanie 9
Powinniśmy żyć w oderwaniu od naszych dóbr i własnej woli, jeśli pragniemy iść za Tym, który „nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Łk 9,58) i który przyszedł, aby „nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Go posłał” (J 6,38)… Wtedy doświadczymy tego, co obiecuje Prawda każdemu, kto zostawia wszystko i idzie za Nią: „Otrzyma stokroć więcej teraz…, a życie wieczne w czasie przyszłym”(Mk 10,30). Zaprawdę, dar stokrotny jest nam pociechą w drodze, a posiadanie życia wiecznego uszczęśliwi nas na zawsze w naszej niebieskiej ojczyźnie.
Ale czym jest to „stokroć więcej”? Zwyczajnie, pociechy Ducha słodkiego jak miód, Jego nawiedzenia i owoce. To świadectwo naszego sumienia, to szczęśliwe i radosne oczekiwanie sprawiedliwych, to pamięć o obfitych łaskach Boga i to także głębia Jego łagodności. Ci, którzy otrzymali te dary, nie potrzebują, aby im o nich opowiadać, a któż inny mógłby je opisać w najprostszych słowach tym, którzy tego nie doświadczyli?
**********
**********
Bogactwo ludzkiej miłości (18 sierpnia 2015)
Bogatemu trudno będzie wejść do królestwa niebieskiego (Mt 19,23).
W Ewangelii według św. Marka Pan Jezus bardziej precyzyjnie mówi: Jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność (Mk 10,24). W ten sposób Pan Jezus wskazuje na to, co w bogactwie przeszkadza wejść do królestwa Bożego. W tym przypadku bogactwo oznacza pokładanie ufności w dostatku. Przy takim określeniu bogactwa mogą nim być naznaczeni także ci, którzy nie posiadają wiele dóbr ziemskich, ale są nastawieni na ich zdobywanie i marzą o nich.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Sdz 6, 11-24a; Mt 19, 23-30
W Piśmie Świętym istnieje także pozytywne pojęcie bogactwa. Czytamy w nim, że Bóg jest „bogaty w miłosierdzie” (zob. Ef 2,4). Bogactwo w tym przypadku nie polega na tym, że Bóg wiele posiada, ale na tym, że wiele daje. Bogactwo jest w tym przypadku hojnością. Bogaty jest nie ten, kto wiele posiada, ale ten, kto wiele daje. Pan Jezus nas wzywa do takiego bogactwa przed Bogiem (zob. Łk 12,21), to znaczy do tego, byśmy potrafili autentycznie dawać. Pan Jezus mówi o tym bogactwie w dalszej części dzisiejszej Ewangelii:
Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy? Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy (Mt 19,27–29).
Zasiądą w królestwie Bożym na dwunastu tronach, to znaczy: otrzymają władzę w niebie. Ale oni także otrzymują już tutaj na ziemi swoiste bogactwo: bogactwo ludzkiej miłości. I tak się rzeczywiście dzieje z tymi, którzy „opuszczają wszystko” swoje, by pójść za Chrystusem. Niezależnie od tego, czy będzie to kształt życia zakonnego, czy świeckiego, prawdziwe pójście za Chrystusem prowadzi do pięknych spotkań z ludźmi.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo ważny, pozytywny element dzisiejszej Ewangelii, który ujawnia po raz kolejny odmienność naszych ludzkich perspektyw i Bożego miłosierdzia. Pan Jezus powiedział: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego (Mt 19,24), na co św. Piotr jęknął: Któż więc może być zbawiony? (Mt 19,25). W odpowiedzi usłyszał: U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe (Mt 19,26).
Bóg może więc zbawić także człowieka bogatego, którego zaślepiły dobra tego świata. Kiedy często modlimy się o nawrócenie naszych bliskich, którzy się zagubili na różne sposoby, pamiętajmy o tym zdaniu Pana Jezusa: u Boga wszystko jest możliwe. Nawet to, co wydaje się niemożliwe. O tym trzeba pamiętać także w przypadku nas samych. Bóg może zbawić i mnie – takiego grzesznika!
Włodzimierz Zatorski OSB
http://ps-po.pl/2015/08/17/bogactwo-ludzkiej-milosci-18-sierpnia-2015/
********
O. Adam Szustak OP – Gedeon, czyli jak odnaleźć swoją drogę
************
Gedeon – Film Biblijny Religijny Historyczny Lektor
Gedeon, Jerubbaal (hebr. גִּדְעוֹן ten, który ścina) — postać biblijna opisana w Księdze Sędziów, 6-8.
Gedeon wzmiankowany w Księdze Sędziów pochodził z plemienia (pokolenia) Manassesa, był izraelskim sędzią oraz przywódcą wojskowym.
Jego ojcem był Joasz. Słowa Gedeona skierowane do Anioła Pana: “O Panie, a czymże ja wyzwolę Izraelitów? Widzisz przecież, że mój ród jest najuboższy z całego pokolenia Manassesa, a ja sam — najmniejszy w domu mojego ojca.” wskazują na to, że pochodził z ubogiej rodziny, w której on sam był najmłodszy.
Urząd sędziego sprawował przez okres lat 40. Pobił Madianitów i Amalekitów uwalniając Izrael. Zwalczał kult Baala, stąd też nazywany jest jako Jerubbaal czyli Niech Baal się przed nim broni (lub Niech Baal walczy z nim): I od tego dnia nazwano Gedeona “Jerubbaal”, mówiąc: «Niech Baal z nim walczy, bo zburzył jego ołtarz» Sdz 6,32. Powołany przez Jahwe podczas młócki zboża na sędziego (wodza), walczył i pokonał Madianitów (silny szczep siejący spustoszenie i grozę w Kanaanie). A oto przyszedł Ani
Historia Gedeona pokazuje, że człowiek całkowicie ufający Bogu odniesie zwycięstwo nawet wtedy kiedy sprawa wydaje się beznadziejna.
*********
wiecej na : http://www.youtube.com/user/crewEKS
W 285 r. mąż Heleny udał się do Galii. Podążyła za nim Helena. Konstancjusz Chlorus musiał wykazać się niezwykłymi zaletami wodza, skoro 1 marca 293 r. został wyniesiony do godności cesarskiej przez Dioklecjana. Stary cesarz dla zapewnienia bezpieczeństwa w imperium rzymskim wobec naciskających coraz groźniej barbarzyńców germańskich podzielił imperium rzymskie pomiędzy współcesarzy: Maksymiana Herkulesa, któremu oddał w zarząd Italię; Konstancjusza Chlorusa, który otrzymał odcinek najbardziej zagrożony – Galię, Brytanię i część Germanii; Galeriusza, który otrzymał Wschód. Dla siebie cesarz zatrzymał Bliski Wschód ze stolicą w Nikomedii. Wiosną 289 r. Konstancjusz poślubił pasierbicę cesarza Maksymiana, Teodorę. Wtedy też odsunął od siebie Helenę, wstydząc się jej niskiego pochodzenia. Wyrachowanie polityczne i nacisk ze strony prawej żony wzięły górę nad uczuciem. Dla Heleny i jej syna nastały bolesne dni. Na dworze cesarskim w Trewirze byli w cieniu, ledwie tolerowani jako niepożądani intruzi.
W 306 r. Konstancjusz umarł, a w jego miejsce legiony obwołały cesarzem Konstantyna. Cesarz natychmiast po swoim wyniesieniu wezwał do siebie matkę. Odtąd dzielił z nią rządy przez 20 lat. Dla wynagrodzenia Helenie krzywd, uczynił ją pierwszą po sobie osobą. Z biegiem lat pokonał swoich rywali i został jedynowładcą całego imperium rzymskiego. Najpierw doszło do wojny z Maksencjuszem, synem Maksymiana Herkulesa. Chrześcijanie opowiedzieli się za Konstantynem, gdyż Maksencjusz, podobnie jak jego ojciec, okazywał im jawną nienawiść. 28 października 312 r. doszło do bitwy o Rzym na moście Milwińskim, gdzie zginął Maksencjusz, a jego wojsko poniosło zupełną klęskę. Jako akt wdzięczności dla chrześcijan, którzy poparli go w tej wojnie, Konstantyn ogłosił w roku 313 w Mediolanie edykt tolerancyjny, deklarujący chrześcijanom całkowitą swobodę kultu, anulujący wszystkie dotychczasowe dekrety prześladowcze, wymierzone przeciwko Kościołowi. Po tym zwycięstwie Konstantyn przeniósł się do Rzymu. W 323 r. odniósł decydujące zwycięstwo nad władcą całej wschodniej części imperium, Licyniuszem. Stał się w ten sposób panem całego imperium rzymskiego. Tymczasem Helena – prawdopodobnie około roku 315 – przyjęła chrzest. W roku 324 Helena otrzymała od syna najwyższy tytuł “najszlachetniejszej niewiasty” i “augusty”, czyli cesarzowej, jak też związane z tym tytułem honory. W znalezionych monetach z owych czasów widnieje popiersie cesarza z popiersiem Heleny, jego matki. Jej głowę zdobi korona-diadem, który nałożył na głowę matki sam kochający ją syn. Dokoła widnieje napis: “Flavia Helena Augusta”. Na innej monecie, znalezionej pod Salerno, można przeczytać inny, zaszczytny napis: “Babka cesarzy”. Byli nimi Konstans I i Konstancjusz II.
Pod wpływem matki Konstantyn otaczał się na swoim dworze tylko chrześcijanami. Spośród nich mianował oddanych sobie urzędników, a w czasie orężnej rozprawy z Maksencjuszem pozwolił na sztandarach umieścić krzyże. Zakazał kary śmierci na krzyżu, kapłanów katolickich zwolnił od podatków i od służby wojskowej, wprowadził dekret o święceniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan (321). W duchu kościelnym unormował prawo małżeńskie i zakazał trzymania konkubin (326), ograniczył też rozwody (331). Biskupom przyznał prawo sądzenia chrześcijan, nawet w sprawach cywilnych.
W 326 roku Helena udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Korzystając ze skarbca cesarskiego, wystawiła wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej. Wstrząśnięta profanacją, jakiej na Kalwarii dokonał cesarz Hadrian, umieszczając na miejscu odkupienia rodzaju ludzkiego ołtarz i posąg Jowisza, nakazała oczyścić to miejsce i wystawiła wspaniałą bazylikę. Pilnym poszukiwaniom Heleny chrześcijaństwo zawdzięcza odnalezienie relikwii Krzyża Chrystusowego. Piszą o tym szczegółowo św. Ambroży (+ 397), św. Paulin z Noli (+ 431), Rufin (+ 410), św. Jan Chryzostom (+ 407), Sokrates (+ 450), Teodoret (+ 458) i inni. Ku czci św. Lucjana, męczennika, Helena wystawiła bazylikę w Helenopolis, a także w Trewirze i w Rzymie ku czci św. Piotra i św. Marcelina.
Helena zasłynęła także z hojności dla ubogich. Szczodrze rozdzielała jałmużny dla głodnych, uwalniała więźniów, troszczyła się o powrót skazanych na banicję. Wpłynęła na syna, aby wydał osobne ustawy, gwarantujące ze strony państwa opiekę nad wdowami, sierotami, porzuconymi dziećmi, jeńcami i niewolnikami.
Cesarzowa Helena zmarła między 328 a 330 rokiem w Nikomedii, gdzie chwilowo się zatrzymała. Jej ciało przewieziono do Rzymu, gdzie w pobliżu bazyliki św. Piotra i św. Marcelego, męczenników, cesarz wystawił jej mauzoleum. Od samego początku w całym Kościele doznawała czci liturgicznej. Euzebiusz, który jako kanclerz cesarski znał ją osobiście, nazywa ją “godną wiecznej pamięci”. Św. Ambroży nazywa ją “wielką panią”. Św. Paulin z Noli wychwala jej wielką wiarę. Jest patronką m.in. diecezji w Trewirze, Ascoli, Bambergu, Pesaro, Frankfurcie, miasta Bazylei; farbiarzy, wytwórców igieł i gwoździ.
W ikonografii święta Helena przedstawiana jest w stroju cesarskim z koroną na głowie lub w bogatym wschodnim stroju, czasami w habicie mniszki. Jej atrybutami są: duży krzyż stojący przy niej, krzyż, który otacza ramieniem, mały krzyż w dłoni, trzy krzyże, krzyż i trzy gwoździe, model kościoła.
Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”.
Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu.
W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak:Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia.
Już jako młodzieniec odwiedzał w każdą niedzielę najbiedniejsze dzielnice miasta. W 1917 r. chciał wstąpić do jezuitów – poradzono mu jednak, aby zaopiekował się matką. Albert podjął więc pracę, a jednocześnie zaczął studiować prawo. W sierpniu 1923 r. wstąpił do nowicjatu jezuitów. Studiował w Argentynie, Hiszpanii i Belgii, zdobywając m.in. doktorat z pedagogiki. Święcenia kapłańskie przyjął w Lowanium w dniu 24 sierpnia 1933 r. Trzy lata później wrócił do Chile i zaczął uczyć religii w swym dawnym kolegium. Wykładał też pedagogikę na uniwersytecie katolickim. W 1941 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Ufundował dom rekolekcyjny w Santiago de Chile. W 1942 został asystentem kościelnym młodzieżowej Akcji Katolickiej. Pełnił te misję przez dwa lata. Jego największe dzieło to istniejący do dziś, a zapoczątkowany w 1944 r. ruch społeczny “El Hogar de Cristo” (Ognisko Chrystusa), zajmujący się budową domów dla osób ubogich i bezdomnych. Dzięki pomocy dobroczyńców i przy aktywnej współpracy osób świeckich o. Hurtado otworzył najpierw dom dla młodzieży, następnie dla kobiet, a potem także dla dzieci. Podejmował jednocześnie pracę pisarską, szerząc chrześcijańską naukę społeczną. W latach 1947-1950 napisał trzy ważne książki: o związkach zawodowych, o humanizmie społecznym i o chrześcijańskim porządku społecznym. W 1947 r. z inicjatywy o. Alberta w Chile powstały chrześcijańskie związki zawodowe.
W 1952 r. o. Albert zachorował nagle na nowotwór trzustki. Po krótkiej chorobie zmarł 18 sierpnia 1952 r. w Santiago de Chile. Ojciec Albert, nazywany “apostołem Chile”, został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 16 października 1994 r., a kanonizowany w ostatnim dniu Synodu Biskupów na temat Eucharystii – 23 października 2005 r. – przez Benedykta XVI.
Kiedy na początku 1795 r. postanowiono ich uwolnić, okazało się, że z 892 więźniów zmarła ponad połowa, dokładnie 547 osoby. Pochowano ich na wyspach Aix i Madame.
Ich proces beatyfikacyjny rozpoczął się w diecezji La Rochelle w 1932 r. Nie o wszystkich osobach udało się zebrać wystarczające dokumenty i świadectwa w tej sprawie. W dniu 1 października 1995 r. św. Jan Paweł II beatyfikował 64 spośród męczenników Rochefort. Było wśród nich dwóch franciszkanów konwentualnych: Ludwik Armand Adam (1741-1794) i Mikołaj Savouret (1733-1794), trzech kapucynów i trzech karmelitów bosych.Jan Ludwik z Besancon (Jan Chrzciciel Loir), urodzony 11 marca 1720 roku, habit kapucyński przywdział w maju 1740 roku w klasztorze nowicjackim w Lyonie. Po święceniach kapłańskich zasłynął jako spowiednik i kierownik duchowy. Był zakonnikiem odznaczającym się szlachetnością ducha, uprzejmością, pokorą, cierpliwością, spokojem. Promieniował franciszkańską radością. Umarł 19 maja 1794 roku.Protezy z Séez (Jan Bourdon), urodzony 2 kwietnia 1747 roku, przywdział habit kapucyński w nowicjacie w Bayeux 26 listopada 1767 roku. Po otrzymaniu święceń kapłańskich był sekretarzem prowincjalnym, kaznodzieją i rektorem sanktuarium. Imponował swą postawą fizyczną, moralną i duchową. Odznaczał się stałością w wierze, roztropnością, obserwancją zakonną i innymi cnotami. Zmarł 23 sierpnia 1794 roku.Sebastian z Nancy (Franciszek François), urodzony 17 stycznia 1749 roku, przywdział habit kapucyński w nowicjacie w Saint-Mihiel 24 stycznia 1768 roku. Po święceniach kapłańskich był spowiednikiem, kaznodzieją i pomocnikiem proboszcza. Wiódł wzorowe życie zakonne, odznaczał się wyjątkową pobożnością. Zmarł 10 sierpnia 1794 roku.Jan Chrzciciel Duverneuil, w zakonie o. Leonard, urodził się w roku 1737 lub 1759. Do Karmelu wstąpił jako kapłan diecezjalny. Zmarł 1 lipca 1794 r.
Michał Alojzy Brulard urodził się 11 czerwca 1758 roku w Chartres. Do karmelitów bosych wstąpił po ukończeniu studiów teologicznych na uniwersytecie w Paryżu. Zmarł 25 lipca 1794 r.
Jakub Gagnot, w Zakonie o. Hubert od św. Klaudiusza, urodził się we Frolois 2 lutego 1753 roku. Otrzymawszy w Karmelu święcenia kapłańskie, pracował jako kaznodzieja i spowiednik. Zmarł 10 września 1794 r.
Homilia papieża Jana Pawła II na Placu św. Piotra (Watykan), wygłoszona 1 października 1995 roku podczas Mszy św. połączonej z beatyfikacją 110 sług Bożych, w tym mnichów cysterskich – ofiary okresu rewolucji francuskiej.Wyznawali wiarę aż do męczeństwa1. «Chwal, duszo moja, Pana» (Ps 146 [145], 1).Kościół podejmuje to wezwanie psalmu w dniu beatyfikacji męczenników, którzy poświadczyli krwią swoją wierność Chrystusowi w czasie rewolucji francuskiej i w okresie wojny domowej w Hiszpanii.Męczeństwo jest niezwykłym darem Ducha Świętego: darem dla całego Kościoła. Znajduje zwieńczenie w dzisiejszej liturgii beatyfikacyjnej, w której oddajemy w szczególny sposób chwałę Bogu: Te martyrum candidatus laudat exercitus. Bóg, który poprzez uroczysty akt Kościoła – to znaczy przez beatyfikację – wieńczy nagrodą ich zasługi, zarazem ujawnia łaskę, którą ich obdarował, jak głosi liturgia: Eorum coronando, tua dona coronas (Missale Romanum, Praefatio de Sanctis I).
2. W nowych błogosławionych w szczególny sposób objawia się Chrystus: bogactwo Jego paschalnej tajemnicy, krzyża i zmartwychwstania. «Jezus Chrystus, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić» (por. 2 Kor 8, 9).A oto imiona nowych błogosławionych, których Kościół wynosi dziś do chwały ołtarzy, polecając ich czci wiernych jako dojrzały owoc paschalnej tajemnicy Odkupiciela: Anzelm, Filip, Piotr Ruiz, Jan Chrzciciel, Dionizy, Piotr, Karol, Fidel, Jezus, s. Angeles, Wincenty i cała rzesza towarzyszy i towarzyszek męczeństwa.3. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za wiarą» (por. 1 Tm 6, 11). Te słowa apostoła Pawła znajdują wypełnienie w postaciach nowych błogosławionych – Anzelma Polanco, biskupa Teruel, i Filipa Ripolla, jego wikariusza generalnego.Anzelm Polanco, augustianin, jako swoje motto biskupie wybrał słowa: «Ja zaś bardzo chętnie poniosę wydatki i nawet siebie samego wydam za dusze wasze» (2 Kor 12, 15). W dniu objęcia rządów w diecezji powiedział jakby kierowany przeczuciem: «Przyszedłem, aby dać życie za owce». Dlatego wraz z Filipem Ripollem pragnął pozostać ze swoją owczarnią mimo grożących niebezpieczeństw i dopiero przemocą został od niej oderwany. Gdy nowi błogosławieni stanęli wobec wyboru: odrzucić nakazy wiary albo umrzeć za wiarę, zostali umocnieni łaską Boga i złożyli swój los w Jego ręku. Męczennicy rezygnują z obrony nie dlatego, że nisko cenią sobie życie, ale dlatego że ponad wszystko umiłowali Jezusa Chrystusa. Mieszkańcy diecezji Teruel, Palencii i wszyscy augustynianie radują się dziś tą beatyfikacją wraz z całym Kościołem.4. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za pobożnością» (por. 1 Tm 6, 11). Dziewięciu beatyfikowanych dziś członków Bractwa Kapłanów Robotników od Serca Jezusa, z o. Piotrem Ruizem de los Pańos y Angel na czele, poniosło męczeństwo po latach pracy – zgodnej z ich powołaniem – na polu formacji przyszłych kapłanów w różnych seminariach Hiszpanii i Meksyku.
Jako kontynuatorzy apostolskiego dzieła bł. Manuela Domingo y Sol wyrażali swą głęboką kapłańską duchowość przez pracę powołaniową; dlatego ich życie, ukoronowane palmą męczeństwa, przypomina nam, jak bardzo potrzebny jest ten apostolat. Piotr Ruiz de los Paños wzbogacił także Kościół przez założenie zgromadzenia Uczennic Jezusa, zajmującego się apostolatem powołaniowym. Wielka jest dziś radość zakonnic tego zgromadzenia, a także radość Kościoła w Kastylii, Katalonii i autonomicznym regionie Walencji, skąd pochodzili nowi błogosławieni. 5. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za wytrwałością» (por. 1 Tm 6, 11). Zakon Szkół Chrześcijańskich ogląda dziś w chwale czternastu swoich członków, o. Piotra Casaniego, pierwszego towarzysza św. Józefa Kalasantego, i trzynastu męczenników, którzy zginęli podczas prześladowań religijnych w 1936 r. w Hiszpanii. Piotr Casani, rodem z Lukki, przyłączył się w 1614 r. do św. Józefa Kalasantego, aby «wychowywać w pobożności i nauce» młodzież rzymską. Był pełen miłości bliźniego i całkowicie poświęcił się wychowaniu ubogich dzieci. Przed śmiercią powtarzał wielokrotnie: «Cierpliwość i modlitwa mogą zdziałać wiele» (list z 22 września 1646 r.). Dionizy Pamplona i jego towarzysze to nie bohaterowie wojny prowadzonej przez ludzi, ale wychowawcy młodzieży, którzy pomni na to, że są zakonnikami i nauczycielami, przyjęli swój tragiczny los jako prawdziwe świadectwo wiary, dając nam swym męczeństwem jakby ostatnią «lekcję» swojego życia. Niech ich przykład i wstawiennictwo służy całej rodzinie kalasancjańskiej! 6. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za łagodnością» (por. 1 Tm 6, 11). Męczennicy z Towarzystwa Maryi, Karol Eraña, Fidel Fuidio i Jezus Hita, pełni wiary i oddania sprawie chrześcijańskiego wychowania dzieci i młodzieży, naśladowali Chrystusa aż po ofiarę z własnego życia. Jako marianiści uczyli się kochać gorąco Maryję i przez całe życie powierzali się Jej szczególnej opiece». Bez sprzeciwu przyjęli męczeństwo, dając najwyższy wyraz swego oddania Jezusowi i Maryi, i tak jak wielu przed nimi, umarli przebaczając, przekonani, że i w ten sposób naśladują Chrystusa. Niech kościelne wspólnoty w Kraju Basków i w La Rioja – skąd pochodzili nowi błogosławieni, oraz wspólnoty z Ciudad Real – ziemi zroszonej ich krwią, trwają mocno w wierze, którą oni żyli, której nauczali i dali świadectwo swoim męczeństwem! 7. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za miłością» (por. 1 Tm 6, 11). Ta zachęta Pawłowa znalazła wypełnienie w męczeństwie m. Angeles de San José Lloret Martí i szesnastu Sióstr Nauki Chrześcijańskiej. Gdy wiele wspólnot zgromadzenia ulegało rozproszeniu, m. Angeles de San José zgromadziła w prywatnym mieszkaniu siostry nie mające rodziny ani przyjaciół, którzy mogliby je przyjąć. Tam właśnie, żyjąc na co dzień braterską miłością, odkryły, że prześladowanie, ubóstwo i cierpienie też mogą się stać drogami wiodącymi do Boga. Praktykując to, czego tyle razy nauczały podczas lekcji katechizmu, siostry przeżyły swoje ostatnie miesiące szyjąc odzież dla tych, którzy mieli je zabić. Ich śmierć i wyniesienie do chwały mówią nam zatem o mocy Zmartwychwstałego i o konieczności podjęcia z poświęceniem zadania ewangelizacji. Autonomiczny Region Walencji i Katalonia wpisują dziś nowe imiona do swego martyrologium. 8. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością» (por. 1 Tm 6, 11). Martyrologium Walencji wzbogacił także urodzony w mieście Manises bł. Wincenty Vilar David, który uwieńczył męczeństwem swoje życie bez reszty oddane Bogu i bliźniemu oraz dążeniu do sprawiedliwości w świecie pracy, zwłaszcza w Szkole Ceramiki i w Patronacie Akcji Katolickiej. Modlitwa i głęboka pobożność eucharystyczna były pokarmem jego całego życia, dzięki czemu także jego praca nosiła znamię Bożej obecności. Stan małżeński, praca zawodowa, życie typowe dla ludzi świeckich – wszystko to są drogi wiodące do świętości, jeśli człowiek przeżywa je w prawdzie i z ewangelicznym zaangażowaniem, spełniając zobowiązania wynikające z chrztu.
9. Dzisiejszego poranka, drodzy bracia i siostry, wspominamy sześćdziesięciu czterech kapłanów francuskich, którzy wraz z kilkuset innymi znaleźli śmierć w «pływających więzieniach w Rochefort». Idąc za Pawłową zachętą, skierowaną do Tymoteusza, «walczyli w dobrych zawodach o wiarę» (por. 1 Tm 6, 12). Aby dochować wierności swojej wierze i Kościołowi, przeszli długą drogę krzyżową. Umarli, ponieważ pragnęli aż do końca dać świadectwo trwałej jedności z papieżem Piusem VI.Pogrążeni w głębokiej samotności moralnej, starali się zachować ducha modlitwy. «Pogrążeni w mękach» (por. Łk 16, 23) głodu i pragnienia, ani jednym słowem nie okazali nienawiści swoim oprawcom. Stopniowo utożsamili się z ofiarą Chrystusa, którą sprawowali na mocy otrzymanych święceń. Dzisiaj zatem zostają nam ukazani jako żywe znaki mocy Chrystusa, która działa poprzez ludzką słabość.Na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne. Możemy więc z radością powtórzyć dziś za Pismem Świętym: dusze tych sprawiedliwych są w ręku Boga. «Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście (…), a oni trwają w pokoju» (Mdr 3, 2-3).10. «Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością! Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i [o nim] złożyłeś dobre uznanie wobec wielu świadków» (1 Tm 6, 11-12).Wyznanie wiary, które nowi błogosławieni złożyli przez ofiarę z własnego życia, tworzy – jak stwierdza Apostoł – szczególne więzi między każdym ze świadków (martyres), a Chrystusem, który był pierwszym Świadkiem (Martyr) «za Poncjusza Piłata» (1 Tm 6, 13).
11. Sam Chrystus, jedyny Pan całego wszechświata, Król królów i Pan panów (por. Ap 17, 14) – jest chwałą męczenników. Jest bowiem «jedynym, mającym nieśmiertelność, który zamieszkuje światłość niedostępną» (por. 1 Tm 6, 16). «Jemu cześć i moc wiekuista!» (tamże). Jemu, który dla nas stał się ubogi, aby nas wzbogacić swoim ubóstwem, niech będzie chwała i cześć w nowych błogosławionych męczennikach, którzy dziś stają się nową skarbnicą łaski i świętości dla całego Kościoła.
Źródło: “L’Osservatore Romano, wydanie polskie” 1 (179)/1996, s. 23-24.
|
Kajetan Rajski
Przedziwny Bóg w świętych swoich
Świętość Kanonizowana – tom 4.
Wybrane rozmowy: |
---|
Rozmowa siódma
Rewolucja francuska i powrót męczenników — ofiar systemów totalitarnych
14 lipca 1789 roku wybucha Wielka Rewolucja Francuska, głosząca hasła „Wolność, równość, braterstwo”. Charakterystyczne jest to, że ta wolność, równość i braterstwo obejmowała wszystkich, oprócz katolików. W imię tych jakże dziwnie i w specyfi czny sposób pojętych haseł mordowano księży, zakonników i zakonnice. W książce Listy krwią pieczętowane Stanisław Romuald Rybicki FSC, w rozdziale Rewolucja francuska, opisuje ich straszne męczeństwo. Chciałbym Ojca zapytać o męczenników tego okresu wywodzących się spośród karmelitów i karmelitanek bosych.
Rzeczywiście, rewolucja francuska, wbrew hasłu „liberté, egalité, fraternité”, które było tylko frazesem czy pustosłowiem, 12 lipca 1790 roku uchwaliła tzw. konstytucję cywilną kleru, marginalizującą i całkowicie podporządkowującą Kościół władzom państwowym, która miała doprowadzić go do całkowitego unicestwienia, poprzez oderwanie Kościoła od Rzymu, zniesienie zakonów czy wprowadzenie przysięgi duchownych „na wierność tejże konstytucji”. Kto tej przysięgi nie złożył, bo pragnął pozostać wierny papieżowi, uważany był za buntownika i skazywano go na gilotynę. Tak zginęło siedemnaście mniszek karmelitanek bosych z klasztoru w Compiegne. Aresztowano je 24 czerwca 1794 roku. Przyjęły to z całkowitym poddaniem się woli Bożej, a nawet z radością, dając heroiczny przykład czerpania mocy ducha z miłości Boga. Za wierność Kościołowi i papieżowi zostały skazane na śmierć. Na miejsce stracenia szły ze śpiewem, odnowiwszy swe zakonne śluby na ręce przeoryszy, Teresy od św. Augustyna. Zostały ścięte w Paryżu dnia 17 lipca 1794 roku. Papież Pius X beatyfikował je w roku 1906, jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej. Słynny Georges Bernanos napisał o ich męczeństwie dramat Dialogi karmelitanek, przetłumaczony na wiele języków i często prezentowany na światowych scenach teatralnych. Wypada też wspomnieć, że w Polsce pierwszy opis męczeństwa swych współsióstr w powołaniu karmelitańskim opublikował z racji ich beatyfikacji św. Rafał Kalinowski.
Podczas rewolucji straciło też życie wielu francuskich karmelitów bosych. Chwały ołtarzy przez beatyfikację, dzięki posłudze sługi Bożego Jana Pawła II, dostąpiło jednak tylko trzech spośród nich, mianowicie o. Jan Chrzciciel Duverneuil, o. Michał Ludwik Brulard i o. Jakub Gagnot. Przynależą oni do grupy 64 duchownych francuskich, tzw. „opornych”, którzy nie podpisali deklaracji lojalności wobec władz rewolucyjnych i w konsekwencji zostali zgrupowani na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, zakotwiczonych w pobliżu wyspy Aix i przetrzymywani przez kilka miesięcy. Wszystkich uwięzionych kapłanów było 829. Umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie się modlić. Gdy umierali, grzebano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych mogiłach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych. W oczekiwaniu na deportację do Gujany Francuskiej zmarło łącznie 547 kapłanów. Beatyfikacja grupy „opornych” odbyła się w Rzymie 1 października 1995 roku.
Czy mógłby Ojciec ukazać nam postacie jeszcze innych świętych i błogosławionych, ofiar krwawego terroru rewolucji francuskiej?
Ciekawe, ale do dziś nie znajdujemy żadnego z męczenników rewolucji francuskiej w gronie świętych, wielu natomiast zostało błogosławionymi, m.in.: piętnaście sióstr urszulanek z Valenciennes i cztery siostry szarytki z Arras, zamordowane w Cambrais i beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku; trzydzieści dwie siostry zakonne z Orange (16 urszulanek, 13 sakramentek, dwie cysterki i jedna benedyktynka), beatyfikowane 10 maja 1922 roku; męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) — 191 osób (trzech biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, dwóch diakonów, jeden kleryk, jeden brat zakonny i pięciu świeckich), beatyfikowani 17 października 1926 roku; 13 męczenników z Laval, beatyfikowanych 19 czerwca 1955 roku przez Piusa XII i męczennicy z Angers — 99 osób (księży, zakonnic, osób świeckich, głównie kobiet, także matek z dziećmi) beatyfikowanych przez Jana Pawła II dnia 19 lutego 1984 roku.
Nie zapominajmy, że w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpatrywanych jest jeszcze 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790- 1800 dotyczących 541 osób.
W marcu 1793 roku dochodzi do wybuchu powstania w Wandei. Paradoksalnie za broń w obronie wiary i króla chwycili biedni chłopi, czyli ci, dla których według ideologów, rewolucja miała przynieść polepszenie ich warunków życia. Większość na piersiach miała zawieszony krzyż lub obrazek Najświętszego Serca Jezusowego, do ubrania zwierzchniego przypinano wyhaftowane na kawałku płótna czerwone serce z napisem „Bóg i Król”. Do boju powstańcy szli z modlitwą na ustach. Nazwali siebie Wielką Armią Katolicką i Królewską. W straszliwy sposób rozprawiły się z powstańcami i ludnością Wandei wojska rewolucyjne. Rzezie te nazywane są pierwszym ludobójstwem w nowożytnej historii. Czytałem, że niejako zasiewu pod to, że mieszkańcy Wandei stanęli w obronie Boga i króla dokonał na tych ziemiach św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, który przemierzał te tereny w pierwszych latach XVIII wieku.
W czasie swoich wędrówek wygłosił św. Ludwik około dwustu rekolekcji i misji. Każda misja trwała do pięciu tygodni: uczył śpiewów religijnych, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół Krzyża. Zmarł też w czasie głoszenia misji w małej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, 28 lipca 1716, będąc zaledwie w 43 roku życia. Tam też został pochowany. Beatyfikowany był w 1888 roku przez papieża Leona XII, a w 1947 roku kanonizował go Pius XII.
W centrum swej duchowości osobistej i apostolskiej Ludwik Grignion postawił kult Najświętszej Maryi Panny i wierność przyrzeczeniom chrztu świętego. Aby dać temu wyraz przybrał jako drugie imię „Maria”, a do swego nazwiska dodał „Montfort”, od nazwy parafii, w której przez chrzest stał się dzieckiem Bożym.
W 1996 roku Saint-Laurent-sur-Sevre odwiedził i modlił się przy grobie świętego Jan Paweł II, który z traktatu św. Ludwika o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny zaczerpnął swe maryjne motto „Totus Tuus”, będące dewizą jego pontyfikatu.
Od czasów rewolucji francuskiej każda następna, czy to komuna paryska z 1871 roku, rewolucja meksykańska z lat 1910-1917, czy rewolucja październikowa 1917 roku, swoją szczególną agresję kierowała wobec Kościoła. Jak Ojciec sądzi, dlaczego?
Dlatego, że Kościół zawsze bronił godności i praw człowieka, i to nie z racji konwencjonalnych, ale teologicznych, przypominając doktrynalną podstawę i teologiczny fundament tej godności i wynikających z niej praw, tj. stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go — w Chrystusie — Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. Nadto, broniąc praw człowieka, Kościół przypominał mu także o jego obowiązkach i tym samym bronił praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony, a nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg. Dyktatorzy zaś, nieważne czy biali, czy czerwoni, chcieli być jedynymi „panami” swoich społeczeństw, dlatego Kościół i jego ludzi eliminowali jako wrogów pierwszej klasy…
W latach 30-tych XX wieku dochodzi w Hiszpanii do krwawych wydarzeń. W 1931 roku proklamowano republikę i Kościół stał się obiektem pierwszych ataków. Później, dzięki temu, że w wyborach w 1933 roku odniosły sukces partie prawicowe, doszło do pewnej poprawy sytuacji. Niestety, w 1936 roku w wyniku sfałszowanych wyborów zwyciężył tzw. Front Ludowy złożony z socjalistów, marksistów, anarchistów, szeroko był w nim reprezentowany liberalizm antykościelny i masoneria. Dało to początek olbrzymiej fali wystąpień skierowanych przeciwko Kościołowi. Ks. dr Józef Alonso, Hiszpan, kapłan z Prałatury Opus Dei, w rozmowie ze mną powiedział, że w sumie śmierć męczeńską poniosło 11 biskupów, ponad 16 tysięcy księży i zakonników, kilkaset zakonnic oraz 200 tysięcy osób świeckich z powodu wyznawanej wiary. Zburzonych i spalonych zostało ponad 22 tysiące kościołów i klasztorów. Dodał, że wtedy „walczono z wszelkimi objawami religii katolickiej. Profanowano tabernakula, relikwiarze i inne precjoza. Palono obrazy”. Wywlekano z grobowców pochowanych zakonników, a ich głowami grano w piłkę. Kolejny przykład totalnego zdziczenia i obłędu na punkcie niszczenia czegokolwiek, co tylko jest związane z wiarą katolicką… Poprzez te wydarzenia Kościół hiszpański dał nam olbrzymią rzeszę błogosławionych.
Rzeczywiście. Dodajmy jeszcze, że komunistów hiszpańskich wspierali sowieci i brygady międzynarodowe, w tym także — co jest jedną z czarnych plam naszej historii — około pięciotysięczny batalion Polaków, dowodzony przez prosowieckiego generała Karola Świerczewskiego, ps. „Walter”. W czasach PRL wykreowano go na niezłomnego bohatera walk z faszyzmem, „człowieka, co kulom się nie kłaniał”. Jednak — jak przypomina Bartłomiej Kozłowski — „komunistyczni biografowie Waltera raczej nie pisali o takich cechach tej postaci, jak pijaństwo i okrucieństwo”. Osobiście torturował i rozstrzelał on wiele ofiar, zwłaszcza spośród duchownych.
Mnie uderza bardzo to, że wielu spośród męczenników hiszpańskich było ludźmi bardzo młodymi. Często nie liczyli jeszcze trzydziestu lat życia. Byli wśród nich liczni członkowie Akcji Katolickiej, seminarzyści, czy zakonnicy, będący jeszcze w okresie formacji. Niektórzy klerycy zakonni tyle co powrócili do swej ojczyzny po studiach teologicznych z Rzymu, z Francji, z Ziemi Świętej lub z innych krajów. Wielu Marysiom powracającym z Francji nie pozwolono nawet swobodnie opuścić okrętu, ale aresztowano ich już w porcie w Barcelonie i bezwzględnie zamordowano. W gronie 498 męczenników hiszpańskich beatyfikowanych 28 października 2007 roku było aż 18 nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 19 lat życia, a najmłodszy, salezjanin Federico Cobo Suárez, liczył ich zaledwie 16.
Z ogromnej liczby męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii chwałą ołtarzy cieszy się 977, z których 471 beatyfi kował, a 11 potem także kanonizował Jan Paweł II. Czterech z nich było biskupami, 43 księżmi diecezjalnymi, 379 osobami konsekrowanymi i 45 świeckimi.
W dniu 29 października 2005 roku odbyła się pierwsza beatyfikacja męczenników hiszpańskich za pontyfikatu Benedykta XVI. W poczet błogosławionych zostało wtedy wpisanych siedmiu księży diecezjalnych z Urgell i jedna siostra zakonna.
Najliczniejszą grupę męczenników hiszpańskich wyniesionych na ołtarze podczas jednej ceremonii liturgicznej stanowi wspomniana już beatyfikacja 498 spośród nich, która miała miejsce 28 października 2007 roku: błogosławionymi zostało ogłoszonych dwóch biskupów, 23 kapłanów diecezjalnych, 462 zakonników i zakonnic, dwóch diakonów, jeden subddiakon, jeden seminarzysta i siedem osób świeckich.
Czy wśród męczenników hiszpańskich wydarzeń znajdujemy także członków Waszego zakonu?
Tak, i to licznych. Pierwszymi beatyfikowanymi męczennicami prześladowania religijnego w Hiszpanii były właśnie trzy mniszki karmelitanki bose z Guadalajary: Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles. Jan Paweł II przyznał im chwałę ołtarzy 29 marca 1987 roku. Do dziś w prawie tysięcznej grupie męczenników hiszpańskich, którzy zostali wpisani w poczet świętych i błogosławionych, znajduje się 84 tych, którzy żyli duchowością Karmelu, mianowicie: 31 karmelitów bosych (OCD), cztery karmelitanki bose (OCD), 16 karmelitów i jedna karmelitanka dawnej obserwancji (OCarm), cztery karmelitanki misjonarki (CM), przełożona generalna i 24 siostry karmelitanki od miłości (CCV), jedna siostra ze zgromadzenia św. Teresy (STJ), założyciel i jedna siostra z instytutu terezjańskiego (IT). Wśród tych męczenników było kilku kleryków, jeden nowicjusz i jeden wykładowca Papieskiego Instytutu Duchowości „Teresianum” w Rzymie, który przebywał w Hiszpanii, by w okresie wakacji odwiedzić swoich najbliższych.
Bł. Apolonię Lizarraga Ochoa de Zabalegui, przełożoną generalną karmelitanek od miłości, zamordowano w Barcelonie ćwiartując ją jeszcze za życia i dając jej ciało na pożarcie dla świń. Nadto dwóch z beatyfikowanych karmelitańskich męczenników hiszpańskich było związanych z Polską, z Krakowem, gdzie pracowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Są to bł. Eufrazjusz Barredo Fernández, karmelita bosy i bł. Anastazy Dorca Coromina, karmelita. Obaj przybyli do Polski, aby wspomóc nasze klasztory, dźwigające się do życia po zaborach i po pierwszej wojnie światowej.
Bł. Eufrazjusz Barredo Fernández pracował w Krakowie w latach 1926-1928. Przyjechał zaledwie cztery lata po przyjęciu święceń kapłańskich. Wykładał teologię w tutejszym Kolegium Teologicznym Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej. Latem 1928 roku powrócił do Hiszpanii, gdyż utworzono tam nową prowincję zakonną Burgos, która potrzebowała własnej kadry wychowawczej. Mianowano go wykładowcą teologii ascetycznej i mistycznej w Oviedo oraz dyrektorem ukazującego się w Burgos kwartalnika „El Monte Carmelo”. W 1933 roku został wybrany przeorem oviedańskiego klasztoru karmelitów bosych, gdzie w roku następnym spotkała go męczeńska śmierć ze strony zaślepionych komunistyczną ideologią rodaków. Miał wtedy tylko 37 lat i 8 miesięcy.
W jego listach z Krakowa pisanych do Hiszpanii znajdujemy wiele ciekawostek. Narzekał m.in. na polskie śniegi i mrozy. Nie mógł się też nadziwić, że do klasztoru w Czernej, na imieniny o. przeora Sylwestra Gleczmana „jechali wozem bez kół”, czyli saniami, których wcześniej w gorącej Hiszpanii nie znał. W tutejszym naszym klasztorze mamy po nim miłą pamiątkę. Przed chórem zakonnym, czyli przed kaplicą, w której zakonnicy odmawiają brewiarz i swoje zakonne modlitwy, wisi duży obraz św. Jana od Krzyża. Był on namalowany w 1927 roku, a malarzowi pozował właśnie o. Eufrazjusz. Nietrudno jest zauważyć podobieństwo, gdy patrzymy na ten obraz i na zdjęcie o. Eufrazjusza. W kronice klasztoru, opisując odpust ku czci św. Jana od Krzyża z 1927 roku, zaznaczono, że „na ołtarzu był umieszczony wielki obraz, świeżo wykonany, przedstawiający nader pięknie św. Jana od Krzyża, przyciskającego do serca wielki krzyż. Pozował do obrazu wielebny o. Eufrazy, zabity potem od komuny w Oviedo. Jest nadzieja, że ten ojciec, znany u nas w Polsce, może rychle dostąpi zaszczytów błogosławionych. Już się mu to może znaczyło przez to, że na obraz św. Jana od Krzyża, on, jako nabożna postać hiszpańska i mądrość doktorska, posłużył za model”. A w jednej hiszpańskiej książce czytamy: „Dobrze uczyniłeś krakowski malarzu, że wybrałeś na model dla twego płótna, na którym odtworzyłeś św. Jana od Krzyża, naszego karmelitę z Hiszpanii. Podziwiałeś w nim psychiczne cechy świętego Reformatora, którymi zawsze żył o. Eufrazjusz, zarówno jako nowicjusz, zakonnik i przeor, co potwierdził swoją śmiercią męczennika, śmiercią świętego”.
Zakonnicy naszego klasztoru ubolewali, gdy o. Eufrazjusz wracał z Krakowa do Hiszpanii. Kronika odnotowała: „Żal nam go było bardzo. Mozolił się on u nas 2 lata z młodzieżą. Mógłby być wychowawcą, by większy wpływ wywierać na naszych kleryków, jeszcze dostatecznie w świętości swej nie wybielonych i nie wyanielonych zakonnie”. A gdy nadeszła wiadomość o jego męczeństwie, kronikarz pisał o nim jako o „człowieku wielkiej nauki i nie mniejszej cnoty”, żywiąc równocześnie nadzieję, że „będzie się on za nami i za Polską naszą wstawiał się przed Bogiem tak samo, jak za swą ojczyzną — Hiszpanią”
Co więcej, latem 1927 roku bł. Eufrazjusz był na odpoczynku w karmelitańskim klasztorze wadowickim, gdzie poznał o. Alfonsa Mazurka, dyrektora Niższego Seminarium. Łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań, jak np. praca wychowawcza i zamiłowanie do muzyki. Żaden z nich nie przypuszczał chyba jednak, że w przyszłości połączy ich jeszcze męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. O. Alfons zaproponował gościowi wykonanie wspólnego, grupowego zdjęcia z wychowankami alumnatu. Zdjęcie to przetrwało do naszych dni. W listopadzie 1999 roku, tj. w kilka miesięcy po beatyfikacji o. Alfonsa, opublikował je hiszpański dwumiesięcznik świeckiego zakonu karmelitańskiego „Carmelo seglar” z Burgos, wraz z obszernym komentarzem pt.: „La irradiación de los Santos” („Promieniowanie świętych”). Czytamy tam m.in. że „miał rację ten, kto powiedział, że XX wiek był wiekiem świętych Karmelu. Niewiele zakonów widziało się bowiem napełnionych i ukoronowanych tyloma swoimi synami i córkami, którzy uświęcili się wśród nas, czerpiąc życiodajne soki z Reguły karmelitańskiej. Rzeczywiście, w XX w. troje świętych Karmelu zostało ogłoszonych doktorami Kościoła, św. Edyta Stein współpatronką Europy a św. Rafał Kalinowski patronem Sybiraków. Nadto wielu karmelitów i karmelitanek bosych było beatyfikowanymi i kanonizowanymi”. Następnie autor wspomnianego artykułu informuje hiszpańskich czytelników, że „ Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie wraz ze 107. towarzyszami o. Alfonsa Mazurka, polskiego karmelitę bosego” i kreśli jego biografię, zaznaczając, że „był on wychowankiem św. Rafała Kalinowskiego”. Niezwłocznie jednak dodaje, że „św. Rafał nie był jedynym świętym, którego o. Alfons poznał w swym życiu, bo spotkał się on także z o. Eufrazjuszem Barredo Fernándezem, na którego beatyfikację oczekujemy. Spotkanie to dokumentuje zdjęcie obu męczenników, wykonane latem 1927 r. w Wadowicach, w otoczeniu wychowanków niższego seminarium. Obaj zakonnicy zostali potem przeorami i obaj ponieśli jako przeorzy śmierć męczeńską. Jako pierwszy zginął z rąk komunistów o. Eufrazjusz; o. Alfonsowi zadali natomiast śmierć naziści. O. Alfons cieszy się już chwałą ołtarzy, o. Eufrazjusz jeszcze czeka na tę chwilę, ale jedno jest pewne — konkluduje autor hiszpańskiego artykułu — że zdjęcie to jest jedyne: dwóch świętych Karmelu obok siebie! Jeden Hiszpan, a drugi Polak! Słusznym jest więc wyjściowe określenie promieniowanie świętych, bo u boku jednego świętego wzrasta świętych wielu”.
O. Eufrazjusz też doczekał się beatyfikacji owego 28 października 2007 roku w Rzymie, razem z 497. męczennikami prześladowania komunistycznego na Półwyspie Iberyjskim z lat 1934-1939. Należy do nich wspomniany już, związany z Polską o. Anastazy Dorca Coromina. Po studiach doktoranckich w Rzymie, gdzie przyjął także święcenia kapłańskie, w 1931 roku został skierowany do Polski i zamieszkał w klasztorze karmelitów na Piasku w Krakowie, wykładając teologię. Po dwóch latach powrócił do Katalonii i pracował w klasztorze w Olot. Zasłynął jako dobry kaznodzieja i zakonnik zaangażowany na polu socjalnym, w myśl encyklik społecznych „Rerum novarum” Leona XIII i „Quadregesimo anno” Piusa XI. Zamordowano go latem 1936 roku.
Wspomniał ojciec o bł. Alfonsie Mazurku, męczenniku hitleryzmu. W drugiej wojnie światowej polskie duchowieństwo złożyło Bogu i Ojczyźnie wielką daninę. Według książki o. Władysława Szołdrskiego CSsR Martyrologium duchowieństwa polskiego pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945 (Rzym, 1965) straty osobowe Kościoła w Polsce wyniosły 2 579 księży diecezjalnych i zakonnych, kleryków, braci zakonnych i sióstr zakonnych. Z kolei w wydanym w 1977 roku w Warszawie nakładem Akademii Teologii Katolickiej pierwszym wolumenie pięciotomowego dzieła opracowanego na polecenie Episkopatu Polski przez dwóch salezjanów: ks. Wiktora Jacewicza i ks. Jana Wosia Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945 straty polskiego duchowieństwa są wyższe o 222 osoby i wynoszą 2 801. Z informacji, które uzyskałem w innych opracowaniach wynika, że i ta liczba nie jest liczbą ostateczną i na pewno uległa podwyższeniu. Czy może Ojciec powiedzieć, czy znane są już obecnie dokładne straty polskiego duchowieństwa?
Ustalenie dokładnej liczby zamordowanych nie jest nigdy czymś łatwym, tym bardziej, że zawieruchy wojenne czy rewolucyjne uniemożliwiają prowadzenie dokładnych statystyk. Wracając jeszcze do liczby męczenników hiszpańskich, historycy nie są zgodni co do dokładnej ich liczby. Mówią o dziesięciu tysiącach ofiar ślepego prześladowania religijnego. Dlatego cyfry wskazane przez ks. dr. Alonso trochę mnie zaskoczyły. Według studium abpa Antoniego Montero Moreno, opublikowanego w 1960 roku, zamordowanych duchownych było 6832, wśród których 12 biskupów, jeden administrator apostolski, 4184 księży diecezjalnych, wielu seminarzystów (diakonów, subdiakonów, alumnów), 2 365 zakonników i 238 sióstr zakonnych. Dane te potwierdzają badania i obliczenia Wincentego Cárcel Ortí, jakich się podjął z okazji przygotowywania Martyrologium XX wieku, o którego opracowanie z okazji Wielkiego Jubileuszu Dwutysiąclecia Chrześcijaństwa prosił sługa Boży Jan Paweł II. Według niego do wspomnianej liczby prawie siedmiu tysięcy duchownych należy dodać ponad trzy tysiące świeckich, głównie z Akcji Katolickiej, co daje łączną sumę dziesięciu tysięcy ofiar.
Wracając do pytania o liczbę strat polskiego duchowieństwa w czasie ostatniej wojny światowej, nie wiem czy kiedykolwiek poznany ją w detalach. Bo przecież oprócz męczenników hitleryzmu istnieje cała rzesza tych, którzy zostali zamordowani przez reżim sowiecki i szowinizm ukraiński, a nadto przez komunistów polskich w czasach PRL. Do wskazanych przez Ciebie pozycji o. Władysława Szołdrskiego, redemptorysty, i księży Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, salezjanów, należy dodać bezcenne opracowania ks. Romana Dzwonkowskiego, pallotyna, sięgające czasów pierwszej wojny światowej i obejmujące też lata PRL, tj. książkę pt. Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939 oraz Leksykon duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988 (Lublin 2003). W 1992 roku Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie wydało Martyrologia Duchowieństwa Polskiego 1939-1956, a w latach 2002-2006 w Wydawnictwie Księży Werbistów „Verbinum” ukazał się trzytomowy Leksykon Duchowieństwa Represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, pomordowani, więzieni, wygnani, opracowany pod redakcją ks. prof. Jerzego Myszora, jako odpowiedź na apel Ojca Świętego Jana Pawła II, który wzywał, „ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”.
„Nasz Dziennik” publikuje regularnie w swej rubryce „Księża niezłomni” biogramy bohaterskich kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed prześladowaniem i dochowali wierności Chrystusowi i Kościołowi, nawet za cenę utraty życia. Ostatnio w tym samym cyklu, jakkolwiek pod tytułem „Kościół niezłomny” odnotowywane są także prześladowane przez reżim komunistyczny siostry zakonne, a sądzę, że przyjdzie też czas na przywołanie w tym cyklu również osób świeckich, które nie ugięły się przed szykanami i pomimo dyskryminacji za poglądy religijne, trwały w wierności Chrystusowi i Kościołowi.
W końcu ks. prof. Zdzisław Aleksander Jastrzębiec-Peszkowski oraz dr inż. Stanisław Zygmunt Maria Zdrojewski wydali w 2002 r. monumentalne, poprzedzone słowem wstępnym Prymasa Polski dzieło pt. Katoliccy duchowni w Golgocie Wschodu. W sumie, zestawiając dane, wolno mówić o kilku tysiącach polskiego duchowieństwa, które swą wierność Panu przypłaciło męczeństwem w XX wieku.
W numerze 5 Biuletynu „Męczennicy” w artykule „Salezjanie w Auschwitz” możemy przeczytać opisy męczeństwa księży salezjanów. Przytoczę tutaj jeden z nich:
W wigilię patronalnego święta Zgromadzenia Salezjańskiego, w przeddzień uroczystości Wspomożycielki Wiernych ks. Jan Świerc został aresztowany razem z innymi współbraćmi. Był wieczór, 23 maja 1941 r. Z Konfederackiej przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia Montelupich. Tam miały miejsce przesłuchania, bicie, szczucie psami i wreszcie zaimprowizowany sąd i wyrok — obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.
Więźniów przywieziono skutych kajdanami po dwóch transportem inteligencji krakowskiej i żydów, 26 czerwca 1941 roku. Było ich dwunastu — 11 księży i koadiutor. Na placu apelowym zdjęto im kajdanki i po „krwawym chrzcie” przeznaczono do karnej kompanii na bloku śmierci w Oświęcimiu. Dowódca karniaka, esesman o szczurzym wyrazie twarzy i czarnych krogulczych oczach, każdego nowo przybyłego pytał o zawód. „Ksiądz katolicki” — padała odpowiedź. Wściekał się, kopał butem w brzuch, bił batogiem po twarzy, po głowie, aż krew rudymi strużkami spływała na szyję i plecy. Posypały się obelgi i przekleństwa. „Tyś ksiądz? Tyś Pfaffe, złodziej, obłudnik.” Następnie wygłosił przemówienie powitalne, które kończyło się apostrofą: „Zdechniecie tu wszyscy, świńskie psy! Jedyna nadzieja dla was to krematorium”.
Następnego dnia obóz wyruszył do pracy. Z kotłowiska ludzi na placu uformowały się oddziały i przeszły przez bramę. Więźniowie niewyspani, głodni, jakby zaczadzeni oparami krwi i trupich dymów, które wydobywały się ognistymi pióropuszami z kominów krematoryjnych. Kompania karna pracowała w dołach żwirowych. Księży i Żydów odłączono i oddano pod szczególniejszą opiekę esesmanów i kapo-sadysty. Każdy otrzymał żelazną taczkę, łopatę i kilof. Praca polegała na rozbijaniu kilofem kamieni i żwiru, ładowaniu na taczki i wożeniu do dołu głębokiego na osiem metrów. Prace należało wykonywać „biegiem”, czego pilnowali uzbrojeni w styliska specjalni przodownicy pracy. Bili bez litości, a szczególnie znęcali się nad księżmi. Po krótkim czasie krwawymi odciskami pokrywały się dłonie i zmęczenie zaczęło ogarniać obolałe kości.
Pierwszy upadł ks. Jan Świerc, dyrektor i proboszcz domu i parafi i salezjańskiej w Krakowie na Dębnikach. „Robić ci się nie chce! — odezwał się okrutny kapo. — Zaraz ci pomogę — i grubym styliskiem uderzał po głowie, po plecach”. Ksiądz Jan chwycił naładowaną ciężkimi kamieniami taczkę i zwolna posuwał się ku dołowi. Za nim kroczył zwyrodniały kapo, zmuszał do pośpiechu, okładał strasznymi razami, kopał w brzuch. Ilekroć nieszczęśliwiec upadł na ziemię, kopniakami zmuszany był do powstania. Ksiądz Jan czuł, że zbliżają się ostatnie chwile jego życia. Żegnał się ze światem, ku niebu kierował swe myśli.
„O Jezu, Jezu — wzdychał za każdym uderzeniem”. To doprowadzało kapo do szału. Błyskawice zapaliły się w jego oczach. „Ja ci pokażę Jezusa! — krzyczał rozwścieczony. — Tu nie ma Boga! On cię z rąk moich nie wyrwie!” Po tych słowach zaczął miotać straszne bluźnierstwa. W pewnym momencie twardym batogiem uderzył z całej siły w twarz tak fatalnie, że oko wypłynęło na wierzch. Na jednym ścięgnie kołysało się na policzku, a z czarnej jamy ocznej sączyła się ciemną strugą krew. Zmasakrowana twarz pokryła się zakrzepłą krwią. Ksiądz Jan żył jeszcze, modlił się. Dochodziły do nas przytłumione jęki: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!…” Po raz ostatni odwrócił ku nam twarz i żegnał nas niemym spojrzeniem. Krwawy kapo postanowił zadać swej ofierze cios śmiertelny. Podniósł księdza z ziemi i całą siłą pchnął na taczkę z kamieniami, tak iż złamał mu krzyż. Zwisającą głowę zmiażdżył kamieniem.
„Po mistrzowsku to zrobiłeś” — rozległ się okrzyk i chichot stojących esesmanów. Ksiądz Jan nie żył. Ciało jego, jeszcze ciepłe, zawieziono na taczce do krematorium, a dusza kapłana-męczennika poszła po palmę zwycięstwa do Tego, za Którego on krew swą przelał.
Ksiądz Jan Świerc, pierwsza ofiara tego pamiętnego dnia, 27 czerwca 1941 r., zginął na słynnym żwirowisku. Odszedł do Pana po nagrodę za wierność powołaniu salezjańskiemu i kapłańskiemu.
Zginął w 64. roku życia, 42. ślubów zakonnych i 38. kapłaństwa.
Numer obozowy 17 352.
Wstrząsający to opis męczeństwa. Takich opisów w różnych publikacjach możemy znaleźć setki tysięcy… Śmierć żołnierza, walczącego nawet z przeważającymi siłami wroga, ale z bronią w ręku, jest zrozumiała. Ale na pewno nie jest zrozumiała śmierć człowieka torturowanego w więzieniu, zamęczonego w niemieckim obozie koncentracyjnym, czy w łagrze sowieckim…
Tak, ale komunizm i nazizm — ateistyczne i totalitarne systemy XX wieku — zamierzały programowo zniszczyć religię i zamiar ten brutalnie realizowały, bo na miejscu Boga chciały postawić system oraz uosabiającego go wodza wraz z aparatem ciemiężycielskiej władzy. Oba systemy były okrutne. Nie liczyły się z człowiekiem, jego godnością i wrodzonymi prawami, ale słały sobie drogę do celu milionami ofi ar i oceanem cierpienia, wyciskając również swe brutalne piętno na Polsce, gdzie ze szczególnym okrucieństwem prześladowano Kościół katolicki.
Jednak gdy ogromne szkody wyrządzone mu przez nazizm hitlerowski były za czasów PRL badane i opisywane, co leżało w interesie władz komunistycznych, represje i zbrodnie komunistów względem Kościoła były zatajane i niedostępne dla jakichkolwiek badań historyków, a tym bardziej dla publikacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wraz z przemianami ustrojowymi.
Przytoczyłeś opis męczeństwa sługi Bożego ks. Jana Świerca. Pozwól, że przytoczę ze swej strony opis męczeństwa bł. Alfonsa Mazurka. Gdy latem 1944 roku losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Wmawiano cynicznie Polakom, że chodzi o obronę Polski i zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji przed zalewem sowieckiego komunizmu. Oczywiście, argumentacja ta nie przynosiła żadnego skutku i ludzie szli do tej pracy z wielkim oporem, dlatego często urządzano obławy, łapanki, a także dokonywano morderstw w celu zastraszenia.
Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem w tym sensie okazał się 28 sierpień. Przed południem Niemcy, zamordowawszy kilka osób w pobliskich wioskach i w samej Czernej, zjawili się w klasztorze. Nakazali zakonnikom udać się do punktu zbiorczego w Czernej i krzyczeli, że nie obędzie się bez kilku pogrzebów. O. Alfons, jako przełożony, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła, pomodlił się przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść na platformę samochodu i odjechano razem z nim, maltretując go, w kierunku Krzeszowic, a potem w stronę Nawojowej Góry. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano jego męczeństwa. Zepchnięto go z samochodu i rozkazano iść przed siebie. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Upadł, ale podniósł się jeszcze, jak gdyby chciał iść dalej. Runął jednak ponownie i jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym do Rudawy, spotkał kolumnę czernian i zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden ze współbraci kapłanów udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia. Ciało męczennika, przykryte słomą, udało się przywieźć do klasztoru, gdzie nazajutrz, 29 sierpnia o zmierzchu, mimo zastraszenia i terroru ze strony Niemców, odbył się pogrzeb, w którym obok współbraci zakonnych uczestniczyła też spora gromada wiernych, pogrążonych w smutku i płaczu. Zamordowanego przeora pochowano obok nowicjusza, sługi Bożego Franciszka Powiertowskiego, którego Niemcy zastrzelili cztery dni wcześniej, i który został włączony do procesu beatyfikacyjnego drugiej grupy polskich męczenników hitleryzmu.
Wielu męczenników hitleryzmu mamy już wśród świętych i błogosławionych Kościoła, jak np.: św. o. Maksymilian Maria Kolbe, bł. ks. bp Michał Kozal, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, błogosławione Męczenniczki z Nowogródka — Nazaretanki oraz 108 błogosławionych na czele z ks. abp. Antonim Julianem Nowowiejskim. Obecnie od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny kolejnej dużej grupy męczenników, która liczy ponad 100 sług Bożych. Wiem także, że jezuici prowadzą proces 16 męczenników….
Wybacz, że wchodzę Ci w słowo, ale chciałbym tutaj dodać jedną ciekawostkę, jakże aktualną w tych dniach, kiedy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz pogwałcenie „wolności religijnej uczniów”. Chodzi o proces beatyfikacyjny ks. Gerarda Hirschfeldera z Kłodzka, w który zostałem urzędowo zaangażowany. Kapłan ten, który przez siedem lat pracował jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w Kudowie-Czermnej w diecezji świdnickiej, i gdzie też spoczywają jego prochy krematoryjne, żył w latach 1907-1942. Tamtejsze tereny należały do Niemiec i sam był Niemcem. Sprzeciwił się jednak ideologii nazistowskiej, i stanął w obronie krzyża. Podczas kazania, po zbezczeszczeniu przez faszyzującą młodzież krzyża stojącego przy drodze do wsi Wyszki, pomimo wcześniejszego zastraszania, a nawet i pobicia przez faszystowskich bojówkarzy, powiedział odważnie: „Kto wyrywa z serc młodzieży wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem!”. Został więc aresztowany i uwięziony w Kłodzku, skąd po czterech miesiącach skierowano go obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł z wycieńczenia w równy rok od dnia aresztowania, tj. 1 sierpnia 1942 r. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 19 września 1998 r. w Münster, gdzie mieszka wielu Niemców wywodzących się z Ziemi Kłodzkiej. Grób sługi Bożego otaczany jest opieką przez dzisiejszych parafian Czermnej, naszych rodaków, a Gość Świdnicki (dodatek diecezjalny Gościa Niedzielnego) nazwał go „naszym przyszłym świętym diecezjalnym”. Święci oferują zawsze przesłanie pokoju i jedności.
Dziękuję za to dopowiedzenie. Wracając do wcześniejszego wątku, gdy porównuję zaangażowanie naszego Kościoła w Polsce w beatyfikacje męczenników II wojny światowej do owocnych starań Kościoła hiszpańskiego, który doczekał się uwielbienia tej rzeszy męczenników z lat 30-tych XX wieku, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, to przyznam, iż mam wrażenie, że trochę jakby zaniedbano, czy też zaniechano możliwość wyniesienia do chwały ołtarzy polskich męczenników drugiej wojny światowej, zwłaszcza męczenników komunizmu…
Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zawiera się już częściowo w moich wcześniejszych wypowiedzianych. O męczennikach komunizmu nie wolno było mówić… A nadto do pontyfi katu Jana Pawła II nie został wyniesiony na ołtarze żaden męczennik wojny hiszpańskiej, niemieckiego hitleryzmu czy sowieckiego komunizmu. Przecież sam o. Maksymilian Kolbe, męczennik Oświęcimia, beatyfikowany był przez Pawła VI jako wyznawca… Wprawdzie Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej „Lumen Gentium” (nr 49-50), traktując o powszechnym powołaniu do świętości i wskazując równocześnie na różnorodne formy jej realizacji i na środki do niej wiodące, przywołał męczenników, „którzy przelawszy krew swoją, dali najwyższe świadectwo wiary i miłości” tuż po Najświętszej Maryi Pannie i Aniołach, to jednak w latach posoborowych nie wynoszono męczenników na ołtarze. Wyjątek stanowi kanonizacja męczenników z Ugandy z lat 1885-1887, na czele z Karolem Lwangą, której dokonał Paweł VI w 1964 roku, podczas trzeciej sesji Soboru. Dopiero nadejście Jana Pawła II sprawiło, że podjęto dogłębną refleksję dotyczącą problematyki męczeństwa. Ojciec Święty zawsze, tj. od pierwszych dni pontyfikatu był świadomy tego, co później napisał w Tertio millennio adveniente (nr 37), że w „XX wieku wrócili męczennicy” i „zginęło ich w tym wieku więcej niż we wszystkich dziewiętnastu stuleciach od narodzenia Chrystusa”. Refleksja ta wydała obfite owoce w wypracowaniu nowych kryteriów męczeństwa w procedurze kanonizacyjnej, co reasumuje w swej monografii i pt. Koncepcja męczeństwa w praktyce Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych (Wrocław-Rzym 1992) ks. dr Józef Lisowski. Analizując dogłębnie zagadnienie męczeństwa, wychodząc od samej etymologii greckiego słowa martyr — świadek i martyrion — świadectwo, poprzez baptismus sanguinis — chrzest krwi, aż po współczesne rozumowanie zagadnienia odium fidei — nienawiści do wiary ze strony prześladowcy i powiązania tegoż motywu z motywami ubocznymi, jak np. kwestie polityczne, rasowe, narodowościowe, ks. Lisowski przywołuje fakt wypracowania w najnowszej procedurze kanonizacyjnej tzw. elementu przeważającego — motivum praevalens, co oznacza, że można udowodnić heroiczne męczeństwo także wtedy, gdy w przyczynie męczeństwa ze strony prześladowcy jego nienawiść do wiary nie jest jedyną, ale jest przeważającą.
Nadto w kwestii samego rozumowania kim jest prześladowca, zostały wprowadzone poważne zmiany z tradycyjną koncepcją i oprócz tradycyjnych prześladowców w sensie osób fizycznych, od procesu kanonizacyjnego św. Maksymiliana M. Kolbe, dzięki zaangażowaniu o. Joachima Bara OFMConv., rozpoznaje się prześladowcę zbiorowego w postaci wrogiego religii systemu totalitarnego, jak właśnie narodowy socjalizm (faszyzm) w Niemczech, dyktatorskie rządy komunistyczne w Meksyku czy w Hiszpanii, czy w końcu dyktatura proletariatu także i u nas. Pierwszym procesem doprowadzonym do beatyfikacji męczennika polskiego komunizmu było wyniesienie na ołtarze bł. ks. Władysława Findysza z diecezji rzeszowskiej. Nie doczekał jego beatyfi kacji Jan Paweł II, ale w grudniu 2004 r. podpisał dekret o jego heroicznym męczeństwie za wiarę, zadanym przez komunistów.
Trwają, jak wiemy, kolejne procesy wprowadzane w tym kluczu przez niektóre diecezje polskie, archidiecezję lwowską, a nadto przez konferencję biskupów katolickich Federacji Rosyjskiej. Mianowicie w archidiecezji warmińskiej trwa proces beatyfikacyjny 16 sióstr katarzynek, które poniosły śmierć za wiarę w Chrystusa z rąk żołnierzy sowieckich w 1945 roku, a w 2007 roku rozpoczęto tam proces 34 innych męczenników II wojny światowej, tj. ks. Bronisława Sochaczewskiego i 5 towarzyszy — ofiar nazizmu oraz ks. Józefa Steinki i 27 towarzyszy — ofiar komunizmu. Zaś we wspomnianej archidiecezji lwowskiej w 2006 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ośmiu dominikanów, męczenników NKWD z Czortkowa. Dużo wcześniej, bo 31 maja 2003 r. — i sięgamy tu daleko poza Polskę — rozpoczął się w Sankt Petersburgu, pod auspicjami biskupów Federacji Rosyjskiej obrządku łacińskiego, proces beatyfikacyjny abp. Edwarda Proffi tlicha, jezuity i 15 towarzyszy, męczenników komunizmu sowieckiego, wśród których, oprócz wspomnianego, abp Proffitlicha (zmarłego w 1942 r. w więzieniu w Kijowie), znajduje się bp Antoni Malecki (zmarły w 1935 r. w Warszawie, na skutek udręczeń doznanych w łagrach), trzech kapłanów ze zgromadzenia księży marianów, tj. Fabian Abrantowicz (zmarły w 1946 r. w więzieniu w Moskwie), Janis Mendriks (rozstrzelany w 1953 r. w Workucie) i Andrzej Cikoto (zmarły w łagrze pod Tajszetem w 1952 r.), jeden pallotyn — Stanisław Szulmiński (zmarły w lagrze w mieście Uchta w 1941 r.) i siedmiu kapłanów diecezjalnych, mianowicie Epifanij Aleksandrowicz Akułow (który przeszedł na katolicyzm z prawosławia i został rozstrzelany w 1937 r.), Konstanty Romuald Julianowicz Budkiewicz (rozstrzelany w Moskwie w samą noc paschalną 1923 r.), Franciszek Budrys (rozstrzelany w 1937 r. w Ufie), Piotr Potapij Andriejewicz Emeljanow (zmarły z wyczerpania w sierpniu 1936 na stacji kolejowej Nadwojcy, gdy wracał na wolność z łagru na Sołowkach, gdzie przebywał od 1927 r.), Jan Janowicz Trojgo (zmarły w więzieniu w Sankt Petersburgu w 1932 r.), Paweł Siemionowicz Chomicz (rozstrzelany w 1942 r. w Sankt Petersburgu) i Antoni Czerwiński (rozstrzelany w 1938 r. we Władykaukazie). W grupie są nadto trzy kobiety: Kamila Nikolajewna Kruszelnicka, osoba świecka, która udostępniała swój dom na spotkania religijne młodzieży, za co została zesłana na Sołowki i w 1937 r. rozstrzelano ją na uroczysku Sandromoch pod Miedwieżjegorskiem oraz dwie siostry dominikanki — Anna Katarzyna Iwanowna Abrikosowa, zmarła w 1936 r. w szpitalu więziennym w Moskwie i Halina Róża Fadiejewna Jętkiewicz, zmarła w 1944 roku w Kazachstanie.
Także w Czechach, a dokładniej na Morawach, diecezja brneńska prowadzi proces beatyfikacyjny trzech księży straconych w 1951 i 1952 roku na podstawie zarzutów spreparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Sprawa dotyczy ks. Jana Buli, ks. Václava Drboli i ks. Frantiska Parila. W procesach rewizyjnych w 1990 roku kapłanów tych całkowicie rehabilitowano.
Wracając do Polski, przypomnijmy, że z dniem podpisania dekretu o heroicznym męczeństwie, co nastąpiło 19 grudnia br., zakończył się praktycznie znany powszechnie proces beatyfikacyjny czcigodnego sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, i w najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona data i miejsce rychłej jego beatyfikacji. A z tutejszego, krakowskiego środowiska, nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, będącej już w Rzymie sprawy ks. Michała Rapacza, zamordowanego przez komunistów w niedalekich Płokach w nocy z 11 na 12 maja 1946 roku. Nadto, jak niedawno, tj. pod koniec listopada, podała Katolicka Agencja Informacyjna, trwają przygotowania do rozpoczęcia zbiorowego procesu beatyfikacyjnego męczenników, którzy w latach 1917-1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski odpowiada za nie ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, kapucyn i ordynariusz drohiczyński, który powołał już Ośrodek Dokumentacji Kanonizacyjnej i mianował postulatora procesu w osobie ks. dr. Zdzisława Jancewicza. „Kandydaci na ołtarze — czytamy słusznie w komunikacie przesłanym KAI przez postulatora — powinni cieszyć się opinią męczeństwa, czyli powszechnym przekonaniem, że oddali oni swoje życie za wiarę w Chrystusa lub za jakąś cnotę wypływającą z tejże wiary, przyjmując cierpliwie śmierć, obecnie zaś towarzyszą im znaki i cuda dokonane przez Boga za ich wstawiennictwem i wiele osób wzywa ich wstawiennictwa w różnych potrzebach”.
Nie znam jednak jeszcze sprawy (przynajmniej nie udało mi się zdobyć takiej informacji), by w tym kluczu, tj. w kluczu męczeństwa, był prowadzony jakiś proces, w którym prześladowcą zbiorowym byłby szowinizm ukraiński, przy udowodnieniu, że motivus praevalens tkwił jednak w kwestiach religijnych, a nie narodowościowych.
Oczywiście, przy sprawach beatyfikacyjnych prowadzonych na drodze męczeństwa nie bez znaczenia jest też całe wcześniejsze życie męczennika, jego, moglibyśmy powiedzieć, dalsze przygotowanie do męczeństwa, nastawienie na obronę prawd wiary i gotowość na dobrowolne przyjęcie śmierci jako wyrazu najwyższej miłości do Chrystusa, a w samym momencie śmierci wewnętrzna wolność i przyjęcie śmierci bez oporów. Sposób zadania śmierci przez prześladowcę nie musi być oczywiście chwilowy, bo do udowodnienia męczeństwa stosuje się także pojęcie ex aeruminis carceris czy aerumenae in carceris, tzn. z powodu udręk i wycieńczenia w więzieniu czy w obozie, jak to miało miejsce w przypadku św. Maksymiliana Kolbe, bł. Michała Kozala, wielu męczenników z grupy 108 beatyfikowanych w 1999 r., czy — z rąk prześladowcy komunistycznego — w przypadku bł. ks. Władysława Findysza, który zmarł na wolności, w kilka miesięcy po wypuszczeniu go z więzienia, ale z powodu braku leczenia i udręk zadanych w komunistycznym więzieniu, czyli ex aeruminis carceris.
Tak więc Kościołowi polskiemu należy zawdzięczać wypracowanie nowych kryteriów do beatyfikacji męczenników — kryteriów, które po raz pierwszy zastosowano do kanonizacji o. Maksymiliana Kolbe, ogłoszonego świętym 10 października 1982 roku, a następnie do gloryfikacji innych ofiar hitleryzmu (jak np. św. Edyta Stein, beatyfikowana 1 maja 1987 i bł. Rupert Mayer, beatyfikowany 3 maja 1987), męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii (pierwsza beatyfikacja w roku 1987) czy ofiar komunizmu w wydaniu sowieckim (pierwsza beatyfikacja we Lwowie 27 czerwca 2001, gdzie błogosławionym został ogłoszony także pochodzący spod Sanoka biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947), bazylianin, ordynariusz przemyski obrządku greko-katolickiego) i PRLowskim (beatyfikacja ks. Findysza 19 czerwca 2005), a nadto, jeszcze wcześniej, w wydaniu jugosławiańskiego reżimu Józefa Tito, albowiem już 3 października 1998 roku Jan Paweł II beatyfikował podczas wizyty w Chorwacji kard. Alojzego Stepinaca, prześladowanego przez Tito arcybiskupa Zagrzebia, a 4 października 2008 roku w Trieście został wpisany w poczet błogosławionych ks. Franciszek Jan Bonifacio, zamordowany przez ten sam reżim 11 września 1946 r. Niedawno, bo 31 października 2009 w Ostrzyhomiu na Węgrzech w poczet błogosławionych został wpisany bp Zoltán Lajos Meszlényi, męczennik komunistów węgierskich, zmarły z wycieńczenia w obozie w Kistarcsy 4 marca 1951 r.
Ojcze Szczepanie, dziękuję za tak dokładne przybliżenie problemu beatyfikacji męczenników XX wieku.
opr. mg/mg
Copyright © by Wydawnictwo Karmelitów Bosych
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/swietosckan4_07.html
*******
Kiedy kapitał staje się bożkiem i kieruje decyzjami człowieka, to rujnuje społeczeństwo, a człowieka czyni niewolnikiem. Papież Franciszek stanął na czele “spokojnej rewolucji”.
“Przesłanie Franciszka długo będzie przywoływane zarówno przez biskupów i księży, jak i polityków” – stwierdził pracujący w Boliwii polski ksiądz Szymon Żurek, komentując dla Radia Watykańskiego tygodniową podróż papieża do trzech najuboższych państw Ameryki Łacińskiej. Dlaczego polityków? Ponieważ w czasie wizyty na ojczystym kontynencie Franciszek głosząc Ewangelię, nie bał się poruszać spraw, które uważają oni za swoją domenę. Mówił o tym nie tylko w wymiarze lokalnym, południowoamerykańskim, ale również globalnym. Dotykał kwestii systemowych, ustrojowych. “International New York Times” zwrócił uwagę, że papież podczas lipcowej podróży na nowo dokonał ostrej krytyki kapitalizmu, krytyki, z którą już wielokrotnie występował podczas swojego pontyfikatu. Ten aspekt pielgrzymki Franciszka wyakcentowało wiele gazet, stacji radiowych i telewizyjnych oraz portali internetowych na całym świecie.
Che Guevara i “łajno szatana”
Szczególne wrażenie zrobiło spotkanie papieża z uczestnikami II Światowego Kongresu Ruchów Ludowych, które odbyło się 9 lipca w jednej z hal centrum wystawowego w Santa Cruz de la Sierra. Jak relacjonowało Radio Watykańskie, wśród tłumu, który znajdował się w sektorach poza halą, byli przedstawiciele różnych organizacji związkowych, ekolodzy, robotnicy i przedstawiciele ruchów społecznych. Wielu z nich trzymało w dłoniach emblematy kojarzone z partiami lewicowymi lub rewolucją kubańską. Boliwijski prezydent Evo Morales ubrany był w kurtkę, na której z daleka można było rozpoznać postać słynnego argentyńskiego rewolucjonisty Che Guevary.
Najpierw odczytano manifest, który potwierdził polityczny charakter spotkania. Zawierał on sprzeciw wobec wszelkich form wykluczenia i niesprawiedliwości. Nawiązywał do ekologii, niesprawiedliwości systemu kapitalistycznego, sprzeciwu wobec przemocy czy walki z wszelkimi przejawami dyskryminacji. W podobnym duchu wypowiedział się prezydent Morales. Fragmenty zaskakująco długiego wystąpienia Franciszka cytowali w następnych dniach dziennikarze ze wszystkich zakątków globu. W Polsce media szczególnie wyakcentowały, że papież w ostrych słowach skomentował tzw. nowy kolonializm, a niepohamowany kapitalizm nazwał “łajnem szatana”.
Potrzebujemy zmiany
Podstawowym tematem papieskiego przemówienia była kwestia, o której od wielu miesięcy mówi się również z Polsce. “Zacznijmy od uznania, że potrzebujemy zmiany” – powiedział Franciszek i wyjaśnił, że mówi o problemach wspólnych wszystkim mieszkańcom Ameryki Łacińskiej, ale również ogólnie, o całej ludzkości. Poruszał problemy, które mają formę globalną i których dziś żadne państwo nie może rozwiązać na własną rękę. Między innymi mówił o tym, że nie jest dobra sytuacja w świecie, “w którym jest tylu chłopów bez ziemi, tyle rodzin bez domu, tylu pracowników bez praw, tyle osób zranionych w swej godności”.
Franciszek wskazywał, że ta destrukcyjna rzeczywistość wynika z jakiegoś systemu, który stał się światowym. “Czy uznajemy, że system ten narzucił logikę zysku za wszelką cenę, nie myśląc o wykluczeniu społecznym lub zniszczeniu natury?” – pytał. W tym kontekście mówił o potrzebie prawdziwej zmiany, zmiany struktur. “Ten system jest już nie do wytrzymania, nie mogą go znieść chłopi, pracownicy, wspólnoty, narody… Nie znosi go już ziemia, siostra i Matka Ziemia, jak mawiał św. Franciszek”.
Jako główną przyczynę istniejącego stanu rzeczy papież wymienił “niepohamowaną ambicję pieniądza”. Jego zdaniem to jest ów tak nagłośniony przez media “gnój diabła”. Sprawia, że służba na rzecz dobra wspólnego schodzi na dalszy plan. “Kiedy kapitał staje się bożkiem i kieruje decyzjami człowieka, kiedy zachłanność na pieniądze sprawuje kontrolę nad całym systemem społeczno-gospodarczy, to rujnuje społeczeństwo, skazuje człowieka, czyni go niewolnikiem, niszczy braterstwo międzyludzkie, popycha naród przeciw narodowi i, jak widać, zagraża także temu naszemu wspólnemu domowi, naszej siostrze i matce Ziemi” – wyliczał Franciszek.
Nie tylko Franciszek
Trudno mieć wątpliwości. Papież mówił o współczesnej postaci kapitalizmu. To ten system nazwał subtelną, wyrafinowaną dyktaturą. Kilka dni później, w Asunción, podczas spotkania z przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego, określił go mianem bałwochwalczego wzorca gospodarczego, który potrzebuje składania istnień ludzkich w ofierze na ołtarzu pieniądza i zysku.
Opierając się na doniesieniach światowych mediów, można odnieść wrażenie, że Franciszek jest absolutnym pionierem w Kościele, jeśli chodzi o krytyczne spojrzenie na kapitalizm. Dość często można spotkać się z przekonaniem, że Kościół katolicki kapitalizm bezwarunkowo popiera i lansuje. W rzeczywistości Kościół już dawno zwracał uwagę na słabości tego systemu. Także ustami papieży.
Leon XIII chciał reformować kapitalizm już w XIX stuleciu, kładąc nacisk na konieczność rozwiązania “kwestii robotniczej”. Pius XI wskazywał, że fundamentalne dla tego systemu wolny rynek i wolna konkurencja muszą być podporządkowane sprawiedliwości i miłości społecznej. Jan XXIII podkreślał w encyklice Mater et magistra z roku 1961 m.in. potrzebę szerokiego dostępu do prywatnego posiadania takich rzeczy, jak np. trwałe dobra konsumpcyjne, dom mieszkalny, narzędzia pracy, udziały pieniężne w średnich czy wielkich przedsiębiorstwach. Paweł VI stanowczo krytykował “technokratyczny kapitalizm”, który uznaje zysk za główną normę działalności gospodarczej. Podkreślał pierwszeństwo osoby ludzkiej w ekonomii.
Okiem Polaka
W Polsce bardzo długo w kwestiach społeczno-gospodarczych traktowano Jana Pawła II przede wszystkim jako tego, który zwalczał i obalił socjalizm i komunizm. Dlatego niejeden dopiero teraz odkrywa, jak bardzo papież z Polski był krytyczny wobec kapitalizmu i że wskazywał środki zaradcze, mające doprowadzić do ustroju pracy, który “przezwycięża antynomie pracy i kapitału, starając kształtować się wedle przedstawionej wyżej zasady merytorycznego i faktycznego pierwszeństwa pracy, podmiotowości ludzkiej pracy oraz jej sprawczego udziału w całym procesie produkcji, i to bez względu na charakter wykonywanych przez pracownika zadań” (encyklika Laborem exercens). Upowszechniał też chrześcijańską koncepcję własności, w której prawo osobistego posiadania jest podporządkowane prawu powszechnego używania.
Warto zauważyć, że w Polsce znany z nieprzejednanego stanowiska wobec socjalizmu i komunizmu Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński, zanim został biskupem, wiele uwagi poświęcił krytycznej analizie kapitalizmu. “Powstała nowa religia – pieniądza i bogactwa. Jej dogmaty – to nieograniczona wolność gospodarcza, wolna konkurencja, rozdział kapitału i pracy, najemnictwo, prawo podaży i popytu, mechanizm cen. Jej moralność – to brak wszelkiej moralności, przewaga kapitału nad człowiekiem i pracą, dobro produkcji, zysk jako dobry uczynek. Jej ołtarze – to wielkie fabryki, maszyny, narzędzia, kartele, syndykaty, banki, gdzie za cenę chciwości ofiarowywano życie ludzkie. Cel ostateczny – błogosławiony bogaty. Bogatymi bądźcie za wszelką cenę – kto może i jak tylko może! Oto bóg świata – spoganiały kapitalizm” – pisał. Co więcej, twierdził, że taki grzeszny kapitalizm jest “rodzonym ojcem wszystkich kierunków rewolucyjno-społecznych: socjalizmu, komunizmu, bolszewizmu”.
Od wielu lat słychać w Polsce głosy mówiące o powrocie dzikiego, XIX-wiecznego kapitalizmu, o kapitalizmie kolonialnym. Doświadczamy wielu negatywnych skutków “globalizacji zysku, wykluczenia, obojętności”.
Franciszek, jak zauważają niektórzy, stanął na czele “spokojnej rewolucji”. Twardo zaznaczając, że połączenie marksistowskiego sierpa i młota z krucyfiksem “nie jest dobre”, równocześnie mówi do wszystkich, którzy ponoszą koszty i negatywne skutki błędnego systemu: “Jesteście siewcami zmian”. Wzywa do procesu zmian, którym towarzyszy szczere nawrócenie postaw i serca. I daje gwarancję pełną nadziei: “Bądźcie pewni, że wcześniej czy później zobaczymy owoce”. To zapewnienie adresowane jest także do nas, w Polsce.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1028,balwochwalczy-system.html
**********
J. Vanier: Bóg wybiera tych, którzy są pogardzani
Jean Vanier / Sean Salai SJ / kw
Kiedy w latach 60. XX wieku Jean Vanier po raz pierwszy zetknął się z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie w państwowym szpitalu we Francji, doszedł do wniosku, że są to “najbardziej prześladowane osoby na Ziemi”.
Jean Vanier jest kanadyjskim filozofem i działaczem społecznym. Założył L’Arche, międzynarodową sieć 147 wspólnot pomagającym niepełnosprawnym intelektualnie w 35 krajach świata.
Vanier założył też wraz z Marie-Hélène Mathieu organizację Wiara i światło (Faith and Light), sieć grup wsparcia istniejących w 82 krajach. Ich celem jest promowanie solidarności między ludźmi pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi.
Jest zwycięzcą nagrody Templetona za duchowe przesłanie swojego życia. Nagrodę wartą 1,7 mln dolarów Jean Vanier chce przekazać na cele L’Arche.
Kilka miesięcy później zaczęła działać pierwsza wspólnota L’Arche. Wszystko się rozpoczęło, gdy Vanier zaprosił Raphaela Simi i Philippa Seux, by porzucili swoją dotychczasową pracę i zamieszkali z nim w domu w Trosly-Breuil. W tym położonym niedaleko Paryża miasteczku dom L’Arche znajduje się do dzisiaj.
Jean Vanier uzyskał tytuł doktora filozofii w Instytucie Katolickim w Paryżu, gdzie obronił swoją pracę na temat pojęcia szczęścia u Arystotelesa. Jest autorem ponad 30 książek.
Poniższy wywiad został przygotowany przez Sean Salaia, SJ. Pytania w języku francuskim zadawała Isabelle Aumont.
Prezentujemy pełną wersję rozmowy z Jeanem Vanierem, która ukazała się w najnowszym numerze America Magazine:
Sean Salai SJ: 15 marca dowiedzieliśmy się, że otrzymał pan nagrodę Templetona 2015. Dlaczego chce pan przekazać 1,7 miliona dolarów na leczenie osób niepełnosprawnych intelektualnie?
Jean Vanier: Ależ to bardzo proste: dlatego, że to dzięki nim wygrałem tę nagrodę. Została mi ona przyznana, ponieważ L’Arche oraz Wiara i Światło rozprzestrzeniły się po całym świecie, a osoby niepełnosprawne zmieniły innych ludzi. To oczywiste, że dzięki nim właśnie otrzymałem nagrodę, więc musi ona wrócić do nich. W ten sposób będą mogli nadal działać i zmieniać serca ludzi, prowadzić ich do Jezusa.
Co mogą dać osoby niepełnosprawne intelektualnie społeczeństwu?
Mają one piękne serce, ale niewielkie głowy. Nie są osobami, które chcą wiedzieć więcej, poznawać rzeczy. To, co chcą wiedzieć, to odpowiedź na pytanie: “Czy mnie kochasz?”. Może to jest to, co my wszyscy chcemy wiedzieć: “Czy mnie kochasz?” Może to jest też rdzeń chrześcijańskiego przekazu: że Jezus nas pokochał i w tym tkwi źródło radości.
Tak naprawdę to pokazują nam ludzie niepełnosprawni. Tylko to jest istotne – żeby pokazać nam jak bardzo Jezus nas kocha.
Czym jest miłość?
Miłość pokazuje drugiemu: “jesteś piękny i masz swoją wartość”. To jest sekret miłości.
Wcale nie chodzi w niej o to, by robić coś dla innych – bo w tym możemy odnajdywać swoją chwałę. Sekret miłości tkwi w pokazaniu innym, że to oni “są cenni”, że “są piękni”.
Sporo mówiłeś o “tyranii normalności” oraz o “religii sukcesu”. Co miałeś wtedy na myśli?
Żyjemy w kulturze sukcesu i zdobywania, kulturze władzy i wiedzy. Kiedy skupiamy się na wiedzy, którą musimy zdobyć, kiedy skupiamy się na naszym indywidualnym sukcesie, wówczas bardzo często porzucamy tych, którzy są słabsi.
Ewangelie pokazują nam jednak coś zupełnie nowego: że misją Chrystusa jest głoszenie Dobrej Nowiny ubogim.
Czym jest Dobra Nowina?
Nie chodzi w niej tylko o to, że “Bóg cię kocha”, ale jeszcze o to, że “ja cię kocham”.
Przekaz Jezusa miał na celu pokazać biednym jak bardzo są cenni. My zaś mieszkamy w społeczeństwach, które odsuwają ich na bok.
Byłeś profesorem filozofii na St. Michael’s College w Toronto zanim założyłeś L’Arche. Zamieniłeś jednak wygodną karierę akademicką na życie z niepełnosprawnymi intelektualnie. Co cię do tego skłoniło?
Sądzę, że to jest bardzo proste. Czułem, że Jezus chce tego ode mnie. Czułem, że przyciąga mnie tajemnica ludzi niepełnosprawnych, szczególnie wtedy, gdy widziałem jak bardzo są zdruzgotani, zniszczeni.
Wszyscy pamiętamy setki instytucji, w których byli zamykani w Stanach Zjednoczonych. Bogu dzięki, że byli tam tacy ludzie jak Wolf Wolfensberger i inni. Ich misją było otwarcie tych instytucji. Pomogli nam odkryć, że kobiety i mężczyźni z intelektualną niepełnosprawnością są piękni.
Musimy też pamiętać o tym, co powiedział św. Paweł: “Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć” (1 Kor 1,27). Bóg wybrał tych, którzy są najbardziej pogardzani. A jeśli to On ich wybrał, to znaczy, że Jezus chciał też bym był właśnie z nimi!
Jaka jest filozofia L’Arche?
Jest bardzo prosta. Ważną rzeczą jest to, aby pokazać, że ludzie, którzy zostali odsunięci i upokorzeni, są tak naprawdę bardzo cenni. Zatem robimy to właśnie: poprzez życie razem we wspólnocie pokazujemy sobie nawzajem: “jesteś cenny”.
Wspaniałą sprawą w życiu z osobami niepełnosprawnymi jest nie tylko to, że one się zmieniają odkrywając że są kochane. My również się zmieniamy. W tym tkwi sekret filozofii L’Arche: że zmieniamy się wszyscy poprzez wzajemną pomoc. Przez to stajemy się bardziej ludźmi, bardziej jak Jezus Chrystus.
Jaką rolę w L’Arche gra wiara katolicka?
Pierwsze ziarno L’Arche zostało zasiane na gruncie Kościoła Katolickiego. Jednakże stało się ono bardzo szybko dziełem ekumenicznym i międzyreligijnym. Przyjmowaliśmy ludzi niepełnosprawnych należących do różnych denominacji i religii. L’Arche zawsze korzystało z rytuału obmycia stóp jako uniwersalnego symbolu tego, czym jest przywództwo służebne, jedność i wspólnota mimo różnic.
Katolicki oznacza “uniwersalny” i Jezus naucza nas uniwersalnej miłości. Wiara, religia czy kultura znajdują swój najgłębszy wyraz w tym, jak bardzo pozwalają nam związać się z Bogiem. Bogiem miłości i współczucia, który daje nam mądrość, by poznać innych od nas ludzi jako osoby.
Każda osoba – jaka by nie była jej kultura, religia, wartości, sprawności i niepełnosprawności – jest cenna i ważna dla Boga.
Kim są ludzie, na których wzorujesz się w swojej katolickiej wierze?
Prawdziwym wzorem jest Jezus, którego ukazują nam Ewangelie. Widzimy jak żył, jakie przypowieści głosił. Na przykład weźmy przypowieść o Dobrym Samarytaninie, w której Jezus mówi: “idź, i czyń podobnie” – mówi nam zatem, żebyśmy współodczuwali. Jezus jest niesamowitym wzorem.
Naucza nas, byśmy kochali siebie tak, jak On nas pokochał. Musimy tylko patrzeć na Jezusa poprzez treść Ewangelii, aby zobaczyć do jakiego życia jesteśmy powołani.
Czego nauczyłeś się w życiu z niepełnosprawnymi intelektualnie?
Nauczyłem się tego, że przekaz Jezusa jest tak naprawdę pytaniem o pokorę. Niezwykłą rzeczą w Jezusie jest to, że był z Bogiem oraz to, że był Bogiem, a zstąpił i stał się człowiekiem. Co więcej, nie tylko stał się człowiekiem, ale też zaakceptował swoje odrzucenie i ukrzyżowanie.
Niesamowite jest to, że ci mali ludzie uczą nas jak wzrastać w pokorze. Jest ona narzędziem do wejścia w relację z ludźmi, którzy zostali upokorzeni. To piękna droga, aby uczyć się życia Ewangelią.
W jaki sposób się modlisz?
To dziwne pytanie! “Jak się modlisz?” znaczy tak naprawdę: “jaka jest twoja relacja z Jezusem?”. Bo tym jest właśnie modlitwa: relacją.
Jest to rozmowa twarzą w twarz z Jezusem. Jan, umiłowany uczeń, spoczywał na Jego piersi. Modlitwa oznacza więc bycie z Nim, odpoczynek z Jezusem. To bardzo ważne, by czasem pozostać z Nim samemu, aby znaleźć czas na wysłuchanie Go.
Posłuchaj słów Apokalipsy: “Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3, 20).
Modlitwa jest zatem w pewnym sensie usłyszeniem Jezusa, przyjęciem Jego zaproszenia, czy też raczej zaproszeniem Jezusa do naszych serc. Tak, abyśmy stali się Jego przyjaciółmi. Modlitwa zatem polega na byciu przyjacielem Jezusa.
Nazwa wspólnoty “L’Arche” pochodzi od arki Noego z Księgi Rodzaju. Który z fragmentów Pisma jest twoim ulubionym?
Sądzę, że codziennie zmienia się mój ulubiony fragment. Nie wiem, czy mógłbym znaleźć taki jeden ulubiony fragment. Sercem Ewangelii jest przekaz Jezusa: “Wytrwajcie w mojej miłości” (J 15, 9). Nie mogę powiedzieć, że któryś z fragmentów był moim ulubionym, bo każdy z nich taki jest.
Oczywiście są dni, w których niektóre siedzą głębiej w moim sercu. Są dni, w których mniej. Może jednym z tych fragmentów, który skupia wszystkie inne jest właśnie ten: “wytrwać w miłości Jezusa”.
Gdzie w swoim życiu znalazłeś Jezusa Chrystusa?
On jest w moim sercu. Jest taki niezwykły tekst w Ewangelii wg św. Jana (14, 23): “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”.
Zatem darem jest odnalezienie Jezusa w moim własnym sercu. Ta więź i obecność musi być karmiona codziennie. Poprzez odnajdywanie Jezusa w Słowie Bożym, w Eucharystii i w Kościele. Poprzez odkrycie, że Jezus żyje we mnie, a ja w Nim.
Jakie jest twoje największe pragnienie dzisiaj?
Być wiernym Jezusowi, żyć tym co najistotniejsze, czyli trwać w Jego miłości. Potrzebuję Jego pomocy nawet w tym, aby dochować wierności i podążać tą drogą. To jest szczególnie prawdziwe, kiedy staje się coraz bardziej kruchy.
Mam już 87 lat i jutro będę jeszcze starszy. Potem tak samo. Potrzebuję Jego pomocy, żeby żyć tym, do czego zostałem powołany w Duchu Jezusa. Potrzebuję Jego siły, bym mógł być tym, kim On chce żebym był. Codziennie.
Co chciałbyś, aby ludzie odebrali jako przekaz L’Arche?
Mam nadzieję, że naprawdę odkryją, że niepełnosprawni są pięknymi ludźmi. Nie chodzi tu o robienie dla nich jakichś rzeczy, ale o prawdziwą przyjaźń. O to, aby inni stali się ich przyjaciółmi.
Być może to jest sercem przekazu Ewangelii: aby stać się przyjacielem Jezusa. Sercem przekazu L’Arche jest stanie się przyjacielem osób niepełnosprawnych. Kiedy ktoś staje się naszym przyjacielem, to nas to zmienia. Otwieramy się i odkrywamy, że każda osoba jest cenna.
Gdybyś mógł przekazać jedną rzecz papieżowi Franciszkowi, to co by to było?
Dziękuję!
Jakie są twoje nadzieje na przyszłość?
Moją przyszłością jest powolne wzrastanie w słabości. Jest to też czas odkrywania, że w sercu tej słabości jest obecność Boga.
Poza tym, wzrastanie w słabości wiąże się też z jeszcze większą słabością. Jest nią spoczęcie w ramionach Boga, gdy umrzemy.
Myśl na koniec?
Niech Bóg nam wszystkim błogosławi!
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1031,j-vanier-bog-wybiera-tych-ktorzy-sa-pogardzani.html
*********
Medytować to… być wytrwałym [cz.1]
Medytacja chrześcijańska wymaga podjęcia pewnego wysiłku, trudu. Nie przychodzi ona łatwo, czasami trzeba nawet o nią walczyć. Jednak nie powinniśmy ulegać różnym drogom, które będą nas prowadzić jak najdalej od tej praktyki, do innej rzeczywistości, niekoniecznie dla nas szczęśliwej. Przecież nie chcielibyśmy tego. Chcąc prawdziwie cieszyć się medytacją potrzeba trwania w niej. Tak najzwyczajniej. Może wydawać się to proste, ale jakże jest skuteczne! W dzisiejszym świecie, tak dynamicznie zmieniającym swoją postać, medytacja jest szansą, aby dać człowiekowi pewną stałość i oparcie. Ona pomoże zachować dystans wobec tylu zmian, które wokół nas zachodzą, a za którymi nie jesteśmy w stanie nadążyć. Medytacja chrześcijańska może dać nam coś, czego nie może dać nam świat… Ona jest drogą, którą na pewno dojdziemy do celu naszej podróży, tej ziemskiej podróży… Medytacja daje inne spojrzenie na rzeczywistość świata widzialnego. Wskazuje, że jest coś, co otwiera nam perspektywę na zupełnie inny świat.
Z drugiej strony medytacja nie jest czymś, dzięki czemu od razu osiągamy to, co chcemy. Ona uczy pokory i cierpliwości. Ona uczy tego, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Nie daje niczego w tani i szybki sposób. W przeciwnym wypadku byłaby tylko jedną z ofert na światowym rynku. Medytacja nie jest też doczesną rozrywką, dzięki której mamy się odprężyć, naładować akumulatory, aby potem móc znowu porwać się wirowi współczesności. Ona wskazuje na skutki zbytniego pochłonięcia się sprawami dnia codziennego. Dzięki medytacji odkrywamy, że pędząc w narzuconym nam tempie nie przybliżamy się do upragnionego celu. Ona daje sygnał, aby choć na trochę zatrzymać się i zastanowić nad tym, jakie naprawdę jest moje życie.
Wydaje się, że w dobie kultury masowej proponowany styl życia jest przeciwny takiej refleksji.
Brak propozycji spojrzenia we własne wnętrze, odpowiedzi na pytanie o przyczynę mego istnienia. To powoduje, że możemy czuć się obco, jakby nie w swoim kraju (choć możemy mieszkać w ojczyźnie). W takiej sytuacji trudno o poważną refleksję nad początkiem swego istnienia. To jednak, co jest źródłem mego życia nie może zostać pominięte. Nawet w najbardziej zapracowanym i materialistycznie nastawionym człowieku przychodzi taka chwila, kiedy odczuwa on silną wewnętrzną potrzebę spojrzenia w głąb siebie i powrotu do harmonii z sobą samym, stworzeniem i jego Stwórcą.
Medytacja uczy autentycznego zatrzymania się w kołowrocie życia. Każe spojrzeć na to, co jest obok nas, co jest przed nami, na to, co na nas czeka. Nie jest to tylko zatrzymanie się w sposób zewnętrzny, fizyczny, poprzez praktykowany bezruch. To jedynie początek do wejścia w inną rzeczywistość, w coś, co nie do końca dostrzegamy, rozumiemy, a zarazem nie jesteśmy w stanie w pełni poznać. To otwarcie się na źródło naszego istnienia. To zastanowienie się nad tym, kim tak naprawdę jestem i co myślę o swoim życiu, o świecie. To próba odpowiedzi na pytanie o sens mojego życia, sens, w który być może zwątpiłem, w który już nie wierzę. Medytacja jawi się tutaj, jako coś, co może mi pokazać początek mego istnienia. Regularna praktykowanie medytacji, trwanie w niej, nie pozostawia mnie obojętnym na świat, którego nie widzę. Każe spojrzeć dalej, poza to, co doświadczają zmysły mego ciała.
W zewnętrznym obrazie może się wydawać, że medytacja nie przedstawia niczego atrakcyjnego. Nie ma tu spontanicznej modlitwy uwielbienia czy radosnych śpiewów. Co więcej, może sprawiać wrażenie czegoś nudnego. Przecież tutaj pozornie nic się nie dzieje. Widać tylko siedzącą osobę. Nic więcej. Czy to ma być zachęcające? To ma prowadzić do modlitwy? Jednak w postawie medytacyjnej człowiek może odnaleźć coś, co sprawi, że nie będzie już pochłonięty bez reszty tempem życia. To tu może odnaleźć pokój, radość, miłość…
Dlaczego tak może się stać? Czy jest to zasługa medytującego? Bynajmniej. Odpowiedź znajdujemy w Ewangelii z ostatniej niedzieli. Trwanie w medytacji może dać ukojenie naszego serca, ponieważ jest to trwanie w Chrystusie. „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity” (J 15,5).
Człowiek medytujący przedstawia osobę zawierzenia, która złożyła swoją nadzieję nie w sobie samym, ale w Tym, do Kogo się zwraca. To dzięki Chrystusowi możemy przemienić swoje serce. Sami nie posiadamy takiej mocy. Trwanie w medytacji prowadzi do przekonania, że nie ode mnie wszystko zależy, ze to nie ja uzdrowię ten świat. Chrystus mówi nam wyraźnie: „beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Trwanie w medytacji pozwala na połączenie rzeczywistości widzialnej z niewidzialną. To otwarcie się na perspektywę, dzięki której możemy dokonać nieskończenie wiele dobra. „Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni” (J 15,7). Radość z dokonanego dobra nie będzie tylko nasza, ale również samego Boga: „Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami” (J 15,8). Jeżeli więc trwamy w medytacji, trwamy w tej modlitwie serca, to możemy być pewni, że nadzieja nas nie zawiedzie, ponieważ zapewnia nas o tym sam Chrystus. „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10, 22b).
Brunon Koniecko OSB
http://ps-po.pl/2015/05/08/medytowac-to-byc-wytrwalym/
*********