Myśl dnia
Johann Scheffler
Najbardziej cierpi ten, kto nie znalazł swojej duszy
(Victor Frankl)
Jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza
(Ps 131, 2)
ŚRODA XIX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Pwt 34,1-12)
Śmierć Mojżesza
Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa.
Mojżesz wstąpił z równiny Moabu na górę Nebo, na szczyt Pisga, naprzeciw Jerycha. Pan zaś pokazał mu całą ziemię Gilead aż po Dań; całą ziemię Neftalego, ziemię Efraima i Manassesa, całą krainę Judy aż po Morze Zachodnie; Negeb, okręg doliny koło Jerycha, miasta palm, aż do Soaru.
Rzekł Pan do niego: „Oto kraj, który poprzysiągłem Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi tymi słowami: «Dam go twemu potomstwu». Dałem ci go zobaczyć własnymi oczami, lecz tam nie wejdziesz”.
Tam, w krainie Moabu, według postanowienia Pana umarł Mojżesz, sługa Pana. I pochowano go w dolinie krainy Moabu naprzeciw Bet-Peor, a nikt nie zna jego grobu aż po dziś dzień. W chwili śmierci miał Mojżesz sto dwadzieścia lat, a wzrok jego nie był przyćmiony i siły go nie opuściły. Synowie Izraela opłakiwali Mojżesza na stepach Moabu przez trzydzieści dni. Potem skończyły się dni żałoby po Mojżeszu.
Jozue, syn Nuna, pełen był ducha mądrości, gdyż Mojżesz włożył na niego ręce. Słuchali go synowie Izraela i czynili, jak im rozkazał Pan przez Mojżesza.
Nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz, ani równy we wszystkich znakach i cudach, które polecił mu Pan czynić w ziemi egipskiej wobec faraona, wszystkich sług jego i całego jego kraju; ani równy mocą ręki i całą wielką grozą, jaką wywołał Mojżesz na oczach całego Izraela.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 66,1-3a.5 i 8.16-17)
Refren: Błogosławiony Bóg, co daje życie.
Z radością sławcie Boga wszystkie ziemie, *
opiewajcie chwałę Jego imienia,
cześć Mu wspaniałą oddajcie. *
Powiedzcie Bogu: „Jak zadziwiające są Twe dzieła!”
Przyjdźcie i patrzcie na dzieła Boga: *
zadziwiających rzeczy dokonał wśród ludzi.
Błogosławcie, ludy, naszemu Bogu *
i rozgłaszajcie Jego chwałę.
Przyjdźcie i słuchajcie wszyscy, którzy boicie się Boga, *
opowiem, co uczynił mej duszy.
Do Niego wołałem moimi ustami, *
chwaliłem Go moim językiem.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 5,19)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą,
nam zaś przekazał słowo jednania.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 18,15-20)
Braterskie upomnienie
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Upominać z szacunkiem
Jezu, polecam Twojemu miłosierdziu wszystkie osoby, które pobłądziły w swoim życiu i wciąż nie potrafią uznać swoich błędów. Dotknij ich serc swoją uzdrawiającą łaską.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Jak postępować ze złym człowiekiem?
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.
Komentarz do Ewangelii
Gdy ktoś nas skrzywdzi, nie powinniśmy zamykać się na tego człowieka. Jeśli to możliwe, powinniśmy upomnieć go w cztery oczy. Jeśli nie usłucha, powinniśmy upomnieć go razem z kimś. A wszystko tylko po to, by “pozyskać” go, a nie na przykład po to, by mu udowodnić, że jest złym człowiekiem, albo po to, by mu pokazać swoją wyższość nad nim. Jeśli nie uda nam się go pozyskać, powinniśmy traktować go jak “poganina” lub “celnika”, to znaczy powinniśmy kochać go i chętnie z nim się spotykać (jeśli nas zaprosi), bo i Jezus kochał celników i chętnie do nich chodził, gdy Go zapraszali.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2524,ewangelia-jak-postepowac-ze-zlym-czlowiekiem.html
***********
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 18, 15-20
Mariusz Han SJ
Życzliwość jest podstawą…
Upomnienie braterskie
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich».
Opowiadanie pt. “O tym, jak powstają wojny”
– Tatusiu – zapytał pierwszoklasista – jak właściwie powstają wojny? – Moje dziecko, to jest tak: weźmy na przykład, że Anglia spiera się o coś z Ameryką… – Nie pleć głupot, Anglia i Ameryka nigdy się nie będą o nic spierać – wtrąciła się matka. – Tego wcale nie twierdzę. Ja tylko chciałem podać jakiś przykład – bronił się ojciec.
– Takimi nonsensami przewracasz tylko dziecku w głowie – ciągnęła swoje kobieta: – Co? Ja przewracam? Jeśli chodzi o to, to z twojej głowy by w ogóle nic nie wyszło! – Coś ty powiedział? Zabraniam ci w tej chwili, abyś…
Na to włącza się synek:Dziękuję, tato, teraz już wiem, jak powstają wojny.
Refleksja
Życzliwość w naszej relacji z drugim człowiekiem jest podstawą naszych relacji międzyludzkich. Jeśli jej nie ma, wtedy burzą się wszelkie relacje i pozostaje tylko “kwas uprzedzeń”, który będzie trzeba któregoś dnia z niesmakiem wypić. Brak życzliwości wobec innych ludzi objawia się min. obmową, kłamstwami, manipulacją, cichymi dniami, krzykiem, nieżyczliwością i widzeniem wszystkiego w czarnych kolorach. Potrzeba nam zatem choć trochę przebaczenia, aby zawrócić z tej chorej relacji na właściwy tor otwartości serca…
Jezus zachęca nas, abyśmy nasze konflikty załatwiali bezpośrednio z osobami zainteresowanymi. Nie da się bowiem zażegnać napięcia, jeśli próbujemy je załatwić z wszystkim, oprócz osoby tym najbardziej zainteresowanej. Powinniśmy zatem być otwarci na spotkanie i dialog. Konflikty zatem najlepiej załatwiać bezpośrednio bez pośredników, aby wyeliminować ewentualne nieporozumienia i nadinterpretacje. Niech wasza mowa będzie krótka: “tak-tak, nie-nie”. Tak powiedział i wskazał nam drogę sam Jezus…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego życzliwość jest tak ważna w naszych relacjach?
2. Dlaczego trzeba zwalczać w sobie “kwas uprzedzeń”?
3. Dlaczego nasza mowa powinna być krótka: “tak-tak, nie-nie”?
I tak na koniec…
Ironista, nie mogąc – skutkiem swojej ogromnej dumy – okazać swego podziwu dla prostoty, zazdrości i zatruwa, deprecjonuje i jeży się. Dlatego o wiele prawdziwsza wydaje mi się ironia gorzka, tragiczna i agonalna, niż pogodna, która płynie z łatwego sceptycyzmu lubującego się w ulotnościach, mgiełkach i dwuznacznikach, silącego się na jasność i życzliwość (Emil Cioran)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,717,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-18-15-20.html
*********
UPOMINANIE
by Grzegorz Kramer SJ
Napominanie dla nikogo nie jest sprawą prostą. Szczególnie w dzisiejszym świecie, w którym większość z nas cierpi na „chroniczne przewrażliwienie na swoim punkcie”, które przerzucamy na innych, mówiąc o ich chamstwie.
Dziś nie każdemu można zwrócić uwagę. Można zostać posądzonym o brak poszanowania wolności. Można (na przykład) w szkole, na spotkaniach z rodzicami dużo mówić o wymaganiach, kulturze, zasadach. I wszyscy przyklasną. Jednak kiedy przyjdzie moment upomnienia konkretnego dziecka, zaczyna się problem, bo to naruszenie prywatności czy wtrącanie się w „prywatne sprawy”. Delikatną sprawą jest upominanie, dlatego też Jezus mówi o pewnych zasadach.
Najpierw rozmowa w cztery oczy. Kiedy ktoś cię zrani, zgrzeszy przeciw tobie, najłatwiej jest pogadać o tym z kimś innym. Ładnie to nazywamy „pożalić się”, tymczasem obmawiamy, wyrabiamy w kimś trzecim opinię o tym, kto nas zdradził. A Jezus mówi – idź pogadaj z tym człowiekiem w cztery oczy. Idź, sam się zepnij i powiedz mu, co ci na „wątrobie leży”. To jest trudne, bo trzeba się powstrzymać, bo trzeba zagryźć zęby. Trudne, ale najlepsze.
Jeśli to nie poskutkuje, podejmij kolejny krok. Krok świadków. Nie kogoś, kogo wcześniej negatywnie do tego człowieka nastawisz, ale kogoś bezstronnego, niezaangażowanego. Dopiero kolejnym krokiem jest doniesienie wspólnocie.
Napominanie jest wyrazem mojej troski o drugiego. Jest wyrazem miłości do niego, nie do siebie. To bardzo ważny szczegół – jaka jest moja intencja upominania. Czy chodzi mi tylko o moją urażoną dumę, poczucie „przegranej”, czy dobro tego, kto mnie skrzywdził. Tu musi być szczerość „do bólu”; jeśli nie ma we mnie czystej intencji, staję się gorszy od tego, kto mnie zranił.
Wspomniałem już o „poprawności politycznej”, która nie pozwala nam na upominanie, ale jest i inna postawa. Obojętność. Historia stara jak człowiek. Od Księgi Rodzaju. Kain swego czasu wyrzekł słowa, które my często wypowiadamy: czy jestem stróżem brata mego? To wygodna postawa, która pod płaszczykiem szanowania wolności i niezależności innych, pozwala nam schować się w wygodnym nienarażaniu się. A tak naprawdę nie chcemy wziąć odpowiedzialności za kogoś, bo nasz mały światek jest wygodny, więc po co brać coś jeszcze na siebie. A może ze strachu, że kiedy ja odważę się kogoś upomnieć, to ten ktoś mi zada proste pytanie: „a ty jak żyjesz, jesteś idealny”? A może upomnienie kogoś każe mnie samemu zadać sobie pytanie o jakość mojego życia. Więc żeby nie ruszać w sobie spraw niewygodnych, przymykam oko na zło?
I na końcu słowo komentarza do celnika i poganina. Prawda – Jezus tak powiedział. Jednak ten sam Jezus chodził na wspólne kolacje do celników, a poganom uzdrawiał dzieci. Morał z tego taki, że trzeba brać cały pakiet wskazówek o tym, jak się zachowywać, nie tylko kawałki wygodne. Powodzenia w zapraszaniu na kolacje i uzdrawianiu dzieci.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/12/upominanie/
**********
Św. Joanny Franciszki de Chantal
Okres zwykły, Mt 18, 15-20
Mt 18, 15-20
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich».W słowach Chrystusa możemy odczytać dokładną instrukcję postępowania z człowiekiem, który nas skrzywdził. Chrystus mówi o bracie, czyli kimś, kto jest bliski naszemu sercu. Tym trudniejsze może być podejście do takiej osoby i upomnienie jej. Czy jesteś w stanie pokonać swój strach i wykazać się taką miłością, by upomnieć człowieka, który grzeszy?
Dzisiejszy fragment pokazuje nam, jak wielką władzę otrzymali apostołowie i jak ważny dla każdego chrześcijanina powinien być Kościół. Gdy grupa wierzących ludzi zwiąże lub rozwiąże coś na ziemi, w tym samym czasie i w taki sam sposób będzie to związane lub rozwiązane w niebie. Osoba żyjąca w grzechu i podająca się za chrześcijanina, wystawia na pośmiewisko nie tylko Kościół, ale i samego Chrystusa.
Słuchając kolejny raz tekstu Ewangelii, spróbuj usłyszeć dzisiejsze wezwanie Chrystusa do działania: nie pozostawaj bierny, jeśli zostałeś skrzywdzony – idź i upomnij swego brata. Jeśli uczynisz to z miłością i szacunkiem, pozyskasz go dla nieba, bo każdy grzech we wspólnocie to wielki cios i każde przewinienie oddala nas i naszych braci od zbawienia.
Proś Jezusa, aby dał ci odwagę do wypełniania swoim życiem Jego Słowa i dostrzeżenia tego, jak wielka siła tkwi we wspólnocie ludzi wierzących.
O muzyce
Utwór: Elevation Tierce en Taille-Craig Hanson, Messe a l’usage des Couvents
Wykonanie: Craig Hanson
Utwór: Canzona Seconda Detta La Bernadina (Frescobaldi), Sonatas For Trumpet And Organ
Wykonanie: Jonathan Freeman-Attwood and Iain Simcock
http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3928
**********
Komentarz do Ewangelii:
Izaak ze Stella (? – ok. 1171), mnich cysterski
Kazanie 11, §11-14; PL 194, 1729; SC 130
Wszystko jest wspólne między Oblubieńcem i Jego oblubienicą, to znaczy między Chrystusem i Kościołem: zaszczyt wysłuchania spowiedzi i moc odpuszczenia grzechów. Taki jest powód tego słowa: „Idź, pokaż się kapłanowi” (Mt 8,4)… Kościół nie może niczego odpuścić bez Chrystusa, a Chrystus niczego nie chce odpuścić bez Kościoła. Kościół może odpuszczać jedynie penitentowi, to znaczy temu, który został wpierw dotknięty przez Chrystusa, a Chrystus nie chce dać rozgrzeszenia tym, którzy gardzą Kościołem.
Chrystus, który jest wszechmocny, może wszystko sam zrobić: chrzcić, konsekrować Eucharystię, wyświęcać, odpuszczać grzechy i wiele innych; ale ponieważ jest pokornym i wiernym Oblubieńcem, niczego nie chce uczynić bez swojej oblubienicy. „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19,6); „to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła” (Ef 5,32)… Strzeż się zatem by nie oddzielać Głowy od ciała (Kol 1,18), co mogłoby przeszkodzić Chrystusowi w pełnym istnieniu. Ponieważ Chrystus nigdzie nie istnieje w całości bez Kościoła, tak jak Kościół nie istnieje nigdzie w całości bez Chrystusa. Albowiem cały Chrystus to Głowa i ciało.
***********
**********
Egoświaty …
Napisał MKD
All rights reserved!
___________________
Każde z nas ma swój…
łatwo z niego nie rezygnuje,
nie przyjmuje, nie wychodzi
poza ogrodzony własnym ego…
W zakątkach swoich światów zagubieni –
trwamy…
… po nic, po horyzont pustych myśli,
głęboko zapieczonych goryczy,
znielubionych przyzwyczajeń,
niespełnionych tęsknot –
za innym, nieodkrytym
marząc…
…………………….. aż spotkamy…
________________________________ mkd ___ II.2015
http://www.wierszemkd.pl/?p=18891
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
12 SIERPNIA
****************
W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę.
Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej.
W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi. W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego.
28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638).
Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza.
Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne.
• Błogosławiony Izydor Bakanja, męczennik
• Błogosławiony Karol Leisner, prezbiter i męczennik
• Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina, zakonnica i męczennica
• Błogosławiony Florian Stępniak, prezbiter i męczennik
• Błogosławiony Józef Straszewski, prezbiter i męczennik
świętych męczenników w Nikomedii Aniceta i Fotina (+ ok. 305); świętych męczennic Digny, Euprepil i Eunomii, oraz Hilarii, męczennicy – matki św. Afry (+ 304); św. Herkulana, biskupa w Brescii (+ VI w.); świętych męczenników Juliana, Krescencjana, Kwiriaka, Largiona i Nimii (+ 304); świętych męczenników w Syrii Juliana i Makarego (+ IV w.); św. Porkariusza, opata i męczennika (+ VIII w.)
**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********
Miłość, wszędzie miłość
Dlaczego tak trudno przepłynąć między Scyllą straszenia piekłem i potępieniem a Charybdą niedostrzegania zła i grzechu?
W ostatnim wpisie Przepis na blog pozwoliłem sobie dać ironiczne rady, dzięki którym blog będzie pisał się niemal sam. Dwie z nich można streścić tak: pisz, że należy pokazywać Miłość Boga, bo dopiero, gdy człowiek ją zobaczy, będzie mógł się nawrócić, że Bóg jest nam bliski, że kocha nas bezwarunkowo, że największym problemem Boga jest to, że człowiek nie przyjmuje Jego miłości, że Bóg kocha nas w naszej grzeszności, że nie zależy mu na tym, byśmy nie grzeszyli, ale na tym, byśmy mu zaufali, że nas nie rozlicza, nie grozi, ale nas kocha, bo gdyby było inaczej, nie byłaby to miłość; podkreślaj, że nasze zbawienie jest Jego problemem. Na Facebooku czytelniczka zapytała jednak, czy gdy w 1 Liście Jana czytamy, że „Bóg jest miłością” (4, 8.16), to nie wywołuje to niechęci podobnej do tej wywoływanej przez krytykowanych blogerów, którzy piszą to samo.
Problem w tym, że krytykowani blogerzy, czy inni podobni im autorzy, nie piszą tego samego. Całe podobieństwo sprowadza się bowiem w gruncie rzeczy do słów „Bóg jest miłością”. Nawet sam 4 rozdział Listu Jana, w którym znajdują się wskazane słowa, mówi o konieczności wzajemnej miłości, którą uzasadnia to, że Bóg tak nas umiłował, że „posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1J 4,10). Ale przecież w liście tym znajdują się również inne rozdziały, a w nich chociażby takie słowa: „Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego” (3,15). Autor listu przekonuje wprost, że kto trwa w Bogu, nie grzeszy, a „kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku” (1J 3,8). Czyli chyba grzech i miłość trochę jednak się wykluczają.
W krytykowanych tekstach, a napotykam ich w internecie – zwłaszcza w nim – wiele, przeraża naiwność i pewna jednostronność w rozumieniu miłości Boga. W skrajnej postaci sprowadza się ona do tego, że Bóg w zasadzie niczego od nas nie wymaga (inaczej nie byłaby to miłość), no, może z wyjątkiem tego, byśmy łaskawie pozwolili Mu zaprowadzić się do nieba. Tymczasem autor 1 Listu Jana mówi trochę co innego: „Przykazanie zaś Jego jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim” (3,23-24); „Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga” (4,7). Wygląda więc na to, że jednak wymaga się od nas czegoś więcej niż tylko zaufania i powierzenia się miłości Bog. Znakiem narodzenia się z Boga jest miłość bliźniego.
W niedawno wydanej książce Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem pytałem, czy poglądy zwolenników nadziei powszechnego zbawienia – według których ludzie jawią się jako ci, którzy nawet jeśli czynią zło, nie są na tyle zamknięci na Boga, by niemożliwe było przekonanie ich siłą miłości do opowiedzenia się za Nim, a popełnione zło jest najczęściej wynikiem zranień z dzieciństwa, zła strukturalnego, układów społecznych, każdemu zaś w zasadzie udało się zrobić coś dobrego, więc nikt nie jest z gruntu zły, niemożliwe jest zamknięcie człowieka na Boga na wieki, a ten, kto w pełni rozumie konsekwencje swoich wyborów i wolny jest od zniewolenia przez zwodnicze iluzje i grzeszne pragnienia, nie będzie skłonny do odrzucenia Bożego daru zbawienia – nie onaczają, że człowiek jest taki sam jak Bóg, że jest to wizja „człowieka miłości”. Jednak jeśli nawet taka wizja „człowieka miłości” w tych poglądach zwolenników nadziei powszechnego zbawienia się kryje, to jest ona niczym w porównaniu z wizją „człowieka hipermiłości”, w której o czynieniu zła i grzechu wspomina się z pewnym zażenowaniem, bo przecież miłość, wszędzie miłość.
Oczywiście na drugim biegunie jest wizja, zgodnie z którą grzech, wszędzie grzech. Zastanawiające jest jednak to, dlaczego tak trudno, mimo że przecież takie ujęcie problemu obecne jest w Piśmie Świętym, przepłynąć między Scyllą straszenia piekłem i potępieniem a Charybdą niedostrzegania zła i grzechu. Czy może dlatego, że łatwo zwolnić się z odpowiedzialności i wszystko przerzucić na Boga?
http://rynkowski.blog.deon.pl/2015/08/11/milosc-wszedzie-milosc/
************
PATRZ NA JEZUSA
· by Marek Krzyżkowski CSsR
Noszę w sobie ostatnimi tygodniami naprawdę wiele spraw. Ten czas był i jest dla mnie wyjątkowo inny. Cały czas zostaje zaskakiwany. Ktoś się nagle pojawia i znika bez powodu. Coś mam i nagle wszystko tracę. Chyba pierwszy raz w życiu tak mocno doświadczam niemocy w planowaniu życia i ogarnięcia tego, co się w nim dzieje. Nigdy w tak krótkim czasie nie wydarzyło się co teraz. Bywały takie dni, gdy pytałem się i co jeszcze? Jako odpowiedź i jednocześnie lekarstwo przyszło mi wczorajsze, niedzielne czytanie św. Pawła napisanego do wspólnoty w Efezie. Zapraszam do lektury.
(Ef 4,30-5,2)
Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważenie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Pamiętam jak dosyć niedawno byłem w Krościenku w ramach Dnia Wspólnoty, który przeżywały wspólnoty rekolekcji oazowych. Pamiętam mój stan wtedy. Chyba bardziej sucho już nie dało się być. Jak wysuszony badyl stałem na Mszy z pytaniem do Boga – no ciekawe co mi powiesz? I wtedy tak niespodziewanie – nawet już o to nie prosiłem, bo nie śmiałem – On wlał w moje serce jakiś taki pokój. Poczułem jak przenika mnie powoli. Ta Eucharystia na długo zapadnie w mojej pamięci. I choć nic z niej nie pamiętam to był to czas, gdy czułem jak On przychodził i koił i nawadniał to, co sam sobie wysuszyłem. I przyszło życie i znów zająłem się suszeniem życia i serca. I gdy wczoraj usłyszałem słowa Pawła, by nie zasmucać Bożego Ducha Świętego to zrozumiałem, że to są słowa do mnie i o mnie. Zawsze, gdy wracam do starego życia zasmucam Ducha Świętego. Zawsze, gdy patrzę wstecz w swoje grzechy i badziewia życiowe zasmucam Bożego Ducha. Zawsze, gdy mówię sobie, że dam już rady i się poddaje to zasmucam Tego, który został mi dany. Zawsze, gdy narzekam i celebruje gorycz to zaprzeczam sobie i temu, co doświadczyłem przez 31 lat mojego życia.
Wczoraj w nocy napisałem tu na blogu (wybacz, że to wykasowałem) wiele rzeczy, które towarzyszą mi od wielu miesięcy. A może inaczej – napisałem to, co mi się wydawało, że to jest. Skupiłem się na goryczy, która spowodowana jest wieloma aktualnymi wydarzeniami. Widzę, że zbyt często towarzyszy mi złość, uniesienie czy gniew – na siebie, innych, a często i na Boga. Piękne jest to czytanie o Eliaszu. Przecież ja też taki jestem. Tyle rzeczy Bóg w moim życiu uczynił, a ja się poddaje i uciekam, gdy pojawi się jakaś mała porażka życiowa. Patrząc na niego mówię sobie – przecież to ja, przecież ja tak samo się zachowuje. Dziś przychodzi do mnie światło słowa, podpowiadające, że Bóg jest niedaleko, ale zobaczę Go dopiero w totalnej ciszy i w totalnym osamotnieniu. Wtedy dopiero zapłonie we mnie ogień mocy Ducha Bożego. To jest dla mnie nadzieja, która daje mi siłę, by nie siedzieć w tych poranionych i głupich myślach. Ta nadzieja to nadzieja Ducha Świętego. Ale najpierw trzeba mi pójść do Bożej Góry Horeb – ale mocą pokarmu, czyli Eucharystii.
Dlaczego o tym piszę? Bo ja stale chcę, by Bóg mi udowadniał, że jest. Potrzebuję wydarzeń i jasnych wielkich cudów i znaków. Gdy jechałem w połowie lipca na rekolekcje oazowe to chciałem, by działy się tam rzeczy wielkie, żeby ludzie od pierwszego dnia czuli Jego moc. Chciałem, by słyszane Słowo poruszało nasze serca tak, że nie będziemy mogli wyjść z podziwu. No i działo się, ale zupełnie inaczej niż ja chciałem. Była totalna cisza. Osoby z II stopnia mówiły o wielkim spokoju i ciszy. Dla mnie to też był czas wielkiej walki. Od pierwszego dnia Bóg postawił mnie w takim miejscu, bym zobaczył kim naprawdę jestem i jak bardzo Go potrzebuje. Nigdy w życiu nie czułem w sercu tak przerażającej samotności i jednocześnie nigdy tak jasno nie dostawałem odpowiedzi i natchnień od Ducha Świętego. Wiem i jestem przekonany, że były to natchnienia, bo gdy krzyczałem w modlitwie o odpowiedź to stale i z uporem maniaka dostawałem prozaiczną może, ale dla mnie najważniejszą odpowiedź – Mareczku, JA JESTEM. Te trzy słowa są dla mnie najważniejszymi słowami mojego życia. Trzy proste słowa – może dlatego tak łatwo mi przychodzi o nich zapomnieć. Wróciłem z rekolekcji jednak z odpowiedzią i wiem, że ja po te trzy słowa pojechałem do Łomnicy.
Dalej Paweł wzywa do tego, byśmy sobie nawzajem przebaczali. Patrzę na siebie i widzę jak pierwszy oceniam ludzi. Szybko osądzam, a trudniej przychodzi mi zrozumieć. Trudno mi zobaczyć innych, a wolę patrzeć na to co dla mnie jest najlepsze – bo przecież mi się należy, bo ja chcę, bo tak mi źle itd.
Chciałbym dzisiaj wstać i pójść do wielu osób, które pojawiły się w moim życiu. Chciałbym podejść z miską wody i umyć im nogi w geście przebaczenia. Chciałbym zburzyć mury, które wybudowałem w swoim życiu pomiędzy sobą i ludźmi, którzy kiedyś byli. Jest we mnie wielkie pragnienie zasypania dołów i rowów wspólnie wykopanych przez głupie i nieprzemyślane decyzje.
Ostatnio wpada w moje ręce wiele przeróżnych artykułów na temat kim ma być ksiądz i od czego ma być specjalistą. Hmm i dochodzę do wniosku, że kiepsko mi wychodzi w byciu specjalistą od spraw duchowych i prowadzenia do Boga. Nie umiem za bardzo prowadzić czy doradzać tak, by w rzeczywistości to komuś pomogło. Ale wiem jedno i proszę cię bracie, siostro – choć ja nie poprowadzę cię nigdzie to idź za Jezusem, a dojdziesz do celu. Ja to mogę zaprowadzić, ale w kozi róg i wtedy co dalej. Słuchaj, patrz i idź tylko za Jezusem. Rób w życiu to co On. To jest przepis i wskazówka jak żyć.
I powiem ci coś jeszcze – przeżyłem mimo wszystko najpiękniejszą niedzielę. To bowiem, co się stało jest największym cudem dnia. Usłyszałem słowo, wstrząsnęło mną i na koniec nakarmiłem się Ciałem Boga. Zostawiam gorycz i złość, gniew i wrzaskliwość.
I ostatnia myśl. Ostatnio dużo jeżdżę na rowerze. Korzystam z ostatnich tygodni pobytu w Szczecinku. Przebywanie w takich pięknych okolicznościach przyrody sprzyja wielu przemyśleniom. Tak było przedwczoraj, gdy szczerze zadałem sobie pytanie lub lepiej powiedzieć stanąłem w prawdzie – dlaczego mimo tylu rzeczy, które się podziały ja tu jeszcze jestem i jestem tym kim jestem. Co za moc mnie trzyma. I złapałem się na tym, że ja choć może czasem nie mam siły się modlić i jestem ja wysuszony badyl na pustyni, jak kamień leżący gdzieś w osamotnionym miejscu to jest Ktoś, kto nieustannie jest i jest wierny temu, co powiedział. Powiem wam, że ja przez ten cały czas słuchałem Słowo. Gdy nie miałem sił czytać, to zakładałem słuchawki i puszczałem sobie ludzi, którzy mówili mi o Bogu. Żyje tylko i jestem tylko dlatego, że On jest. Pamiętam jak w czasie rekolekcji przychodziło zniechęcenie i z jakim oporem szedłem na Eucharystię. Wiem dzisiaj, że to On mnie ciągnął przed ołtarz, posyłał i posyła wciąż mi swego anioła, by mnie kopał, prowokował. Eucharystia za każdym razem przemienia moje serce. Czas rekolekcji mogłem przeżyć tylko dzięki Eucharystii. Potrafiłem przebaczyć tylko dzięki mocy tego świętego Pokarmu. Nie wiem kim bym był i co by się ze mną podziało gdyby nie Jezus, gdyby nie Jego Słowo i to, że mogę codziennie Go mieć w swoim sercu. Naprawdę nie wiem czy bym jeszcze tu był gdyby nie Jezus.
Cokolwiek dzieje się w Twoim życiu to proszę Cię o jedno – patrz na Jezusa, słuchaj (próbuj chociaż usłyszeć) to, co On do Ciebie mówi, skup swoje myśli na Nim i karm się tylko Bogiem. Nie patrz na mnie – patrz tylko na Jezusa.
Dobrego dnia + Pamiętaj, On jest!
http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/08/10/patrz-na-jezusa/
**********
Przypisy:
Przypisy:
Pastores 67(2)2015
Flickr (cc)
______________________
Przypisy:
[13] T. Szpidlik SJ, Czy znasz Ojca?, tłum. ks. A. Duda CR, Wydawnictwo Zmartwychwstańców ALLELUJA, Kraków 1999, s. 43.
Flickr (cc)
Najbardziej cierpi ten, kto nie znalazł swojej duszy
(Victor Frankl)
Jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza
(Ps 131, 2)
Zostanie tu podjęta próba odróżnienia infantylizmu od postawy dziecięctwa. Próba ta podobna jest do spaceru ulicami starego miasta, gdzie każdy krok odsłania nowe uliczki i zaułki zapraszające do zwiedzania. Nie wszystko można zobaczyć w tak krótkim czasie, ale pozostanie być może pragnienie powrotu do tego tematu i nowe inspiracje. Pozostanie także ciche przekonanie, że linia podziału pomiędzy tym, co infantylne, a tym, co dziecięco-dojrzałe, nie przebiega tylko na zewnątrz – pomiędzy ludźmi, lecz w głębi człowieka.
W Psalmie 131 odnajdujemy słowa: Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza (Ps 131, 2). W osobie, która wypowiada słowa tej modlitwy, odróżnić można jak gdyby dwie postaci: tę, która mówi, i tę, o której mówi – niemowlę. To antropologiczne rozróżnienie (dorosły – dziecko) ukazuje w człowieku wewnętrzny dialog, intymną relację pomiędzy dzieckiem (wręcz niemowlęciem) a tym, który powinien się nim opiekować. Postać dziecka znajduje się w głębi człowieka – w jego duszy (“jak niemowlę jest we mnie moja dusza”), postać dorosłego (opiekuna) – jak gdyby na zewnątrz, tworząc reprezentacyjno-ochronną osłonę. Im bardziej wchodzimy w głębię człowieka, tym mniejsze jest to metaforyczne dziecko – aż po bezradne niemowlę, aż po nicość.
W pierwszym rozdziale Ewangelii św. Jana znajdują się słowa o Chrystusie, Jednorodzonym Bogu, który jest w łonie Ojca i o Nim pouczył (por. J 1, 18). Na łonie Ojca jest dziecko – niemowlę, na “zewnątrz” – dorosły mężczyzna, gotowy oddać życie. W życiu i nauczaniu Chrystusa wielokrotnie można zauważyć wewnętrzną strukturę osoby: dorosły-dziecko. Pedagogia chrześcijańska oparta jest na tym antropologiczno-teologicznym rozróżnieniu.
Dziecko czy sierota?
Różnica pomiędzy infantylizmem a postawą dziecięctwa ma swoje zakorzenienie w relacji dziecko-dorosły. W dojrzałej postawie dziecięctwa “wewnętrzne niemowlę” otrzymuje nieustannie troskę, zainteresowanie i opiekę ze strony “dorosłego”. To on modli się (por. Ps 131) i powierza Bogu swoją wewnętrzną wrażliwość. Wie, że nie jest na tyle dojrzały, aby unieść odpowiedzialność za losy tego “niemowlęcia”, i dlatego – analogicznie jak Maryja – przynosi swoje dziecię do świątyni, aby powierzyć je Bogu.
Wewnętrzna relacja “dorosły-dziecko” jest jak rodzinny album fotograficzny, który przywołuje całą historię życia człowieka. Tak jak człowiek był traktowany jako dziecko przez swoich rodziców, opiekunów, kulturę, tak traktuje dzisiaj siebie. Infantylizm może być z jednej strony spowodowany brakiem miłości, a z drugiej – jej nadmiarem, który nie pozwolił stać się dorosłym: “Będziesz zawsze naszym maleńkim dzieckiem, nie pozwolimy ci stać się dorosłym, nigdy nas nie opuścisz”. Nadopiekuńcza miłość jest subtelną formą jej braku. A gdy w końcu “przeterminowanemu dziecku” uda się opuścić dom, czuje się jak sierota otoczona obcym światem.
Zauważ mnie!
Infantylizm zakorzenia się w braku odpowiedzialnej troski o dziecko, jest utrwalonym wołaniem sieroty: “Zauważ mnie, pokochaj mnie wreszcie”. Osoba infantylna robi wszystko, aby być zauważoną i nieustannie wyczekuje na kogoś, kto ją pokocha. Infantylizm jest niedojrzałą, regresywną formą powrotu do pozostawionej przed laty sieroty, której doświadczenie braku miłości jest na tyle silne, że nie pozwala rozwinąć się dorosłej postaci – nieustannie zakłóca jej dojrzały rozwój. Dorosła, kochająca postać musi przyjść najpierw z zewnątrz, aby mogła się pojawić w wewnętrznej strukturze człowieka. Poziom dojrzałości wewnętrznego opiekuna jest taki, jaki był lub jest u opiekunów zewnętrznych.
W relacji do Boga sierota pozostawiona jest sama sobie albo musi liczyć na niedojrzałą pomysłowość swojego opiekuna. Osoby infantylne są, pomimo wszelkich pozorów, łatwowierne i niedojrzale refleksyjne. Niepostrzeżenie manipulują innymi, ale nade wszystko nimi samymi łatwo można manipulować. Duchowe drogi nie zawsze trafiają do celu. Naznaczone są “teologicznymi” zabobonami wewnętrznego opiekuna, który często pozbywa się swojego dziecka, karmiąc je fanatyczno-sekciarskimi potrawami. Ich gorliwe pielgrzymki nie zawsze trafiają do właściwej świątyni, a sierocy głód napina duchowe życie pomiędzy wyczerpującym “mistycyzmem” a dezintegrującym zniechęceniem.
Nadzieja i sen
To, co bardzo wyraźnie przynależy do świata dziecka, to nadzieja i zaufanie. Dziecko śpi, ponieważ ufa, że jest bezpieczne. Budzi się ze snu i ma nadzieję, że będzie kochane, że otrzyma wystarczająco wiele miłości, by żyć. Nadzieja dziecka jest poza obszarem jego świadomej refleksji. Ukryta jest głęboko, należy do istoty dziecka. Nadzieja dziecka, jego ufność jest tak wielka, że można powiedzieć, że dziecko jest nadzieją, jest “archetypem nadziei” (Ferdinad Ulrich). Dziecko zasypia wtulone w matkę albo w ojca, ponieważ kołysanie jest zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, że o poranku przywita je życzliwy świat.
Największą krzywdą uczynioną dziecku jest podeptanie jego nadziei. Ludzie infantylni to ci, których nadzieja i ufność zostały skrzywdzone. Na zewnątrz, w pierwszym kontakcie, mogą się jawić jako ludzie o naiwno-dziecięcej ufności. Za tą powłoką znajduje się jednak pesymizm, lęk, brak zaufania i jakby wdrukowany zbyt głęboko przekaz brzmiący jak niepodważalny dogmat: “I tak ci się w życiu nic nie uda, na końcu czeka zawsze jakaś beznadziejna katastrofa”. Naiwna ufność, często zbyt mocno eksponowana na zewnątrz, ma ukryć wewnętrzny pesymizm. Osoba infantylna jest w głębi bardzo nieszczęśliwa. Nierzadko sama doprowadza do dramatu, który służy potwierdzeniu przekazu ukrytego w głębi. Naiwna ufność prowokuje wręcz sytuacje kończące się porażką, aby wykazać beznadziejność wszelkiej nadziei i poprawność wewnętrznego “dogmatu”. Ostatecznie nigdy nie jest zadowolona, rozsiewa wewnętrzny pesymizm, jest jak dziecko, któremu “przygrywano, a nie tańczyło, a gdy słyszało żal innych, nie zawodziło” (por. Mt 11, 16-19). Paraliżuje je coraz bardziej zmęczenie, ponieważ nie potrafi zasnąć, a gdy mu się w końcu uda, budzi je lęk i cicho opowiada o urojonych i nieurojonych koszmarach, które na nie czekają.
W życiu duchowym osoby infantylne swój brak nadziei okazują Bogu, ukrywając się często za maską podejrzanie silnie wyeksponowanej dziecięcej ufności. Podejmują się zadań, które przerastają ich możliwości, których cel jest na tyle urojeniowy, że porażka jest często niemożliwa do uniknięcia. Ostatecznie, najczęściej nieświadomie, chcą skompromitować Boga, któremu “bezgranicznie zaufali”, a który im nie pomógł. W postawie dziecięctwa Bożego “miłujący dorosły” zna swoje możliwości i ograniczenia – nie gonię za tym, co wielkie albo co przerasta moje siły (Ps 131, 1) i rozpoznaje w Bogu źródło wszelkiej nadziei – Izraelu, pokładaj w Panu nadzieję (Ps 131, 3).
Zaciekawienie i zadziwienie
Dziecko, które się rodzi, nie ma przeszłości. Wszystko jest dla niego nowe, interesujące i nieznane. Z zaciekawieniem przyjmuje nowe doświadczenia: pierwszy śnieg, pierwsze spotkanie z kotem sąsiada, pierwszą wędrówkę na plac zabaw, pierwsze spotkanie z innymi dziećmi. Jego zadziwione oczy kontemplują otaczający świat dużo wcześniej, zanim pojawią się pojęcia, logiczne osądy i zdania. Jego dziecięce spojrzenie, ufne i wolne jeszcze od wszelkich uprzedzeń, dotyka być może samej istoty rzeczy -wrażliwej na miłość. Gdy dziecko doświadcza miłości ze strony dorosłych, zaciekawione spojrzenie pozostaje i nierozerwalnie łączy się z kreatywnością. Ci, którzy potrafią się zainteresować, sami stają się interesujący. Zdolność do twórczości, zainteresowanie światem, odpowiedzialna kreatywność są znakami postawy dziecięctwa.
Gdy dziecko nie doświadcza w sposób wystarczający miłości, wtedy jego spojrzeniom przekazana zostaje informacja, że istota bytu nie jest wypełniona miłością i dlatego nie jest interesująca. Otaczający świat przestaje być ciekawy, zanika zainteresowanie i zachwyt. Osoby infantylne eksponują często wyjątkowe zainteresowanie światem: “Jestem zainteresowany muzyką Mahlera, malarstwem Tycjana, poezją Celana”. Robią to jednak po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Za tym zainteresowaniem kryje się przelękniony apel sieroty: “Zobacz, jaki jestem oczytany, zauważ mnie wreszcie, pokochaj mnie”. Gdzieś w głębi potwornie się nudzą, a jeśli są czymś zainteresowane, to jedynie sobą. Wewnętrzny brak zainteresowania, brak zaciekawienia i lęk odbierają odwagę i pragnienie twórczości. Ludzie infantylni są najczęściej odtwórcami, a nie kreatorami rzeczywistości. Wszelkie próby kreatywności, pozbawione dojrzałego namysłu wewnętrznego opiekuna, skazane są zazwyczaj na porażkę i kpinę otoczenie. Najczęściej obwiniają wtedy innych i ewentualnie od ich zmiany uzależniają swoje dalsze próby.
W przestrzeni duchowej postawa dziecięctwa manifestuje się pragnieniem modlitwy kontemplacyjnej. Zaciekawione spojrzenie skierowane na sprawy Boże otwiera drogę do zrozumienia i działania. Odwaga chrześcijańskiego czynu, podjęcie ryzyka kreatywnego zaangażowania w Kościele i świecie są owocem modlitwy kontemplacyjnej. Osoby infantylne boją się samodzielności i ryzyka podejmowania decyzji. Dlatego często rezygnują z wolności na rzecz “posłuszeństwa” Bogu. “Kontemplując” swój własny obraz Boga, jako “dzieci Boże” oczekują od Niego precyzyjnych decyzji i nadużywają sformułowania: “Pan mi powiedział”.
Przejrzysta obecność
W postawie dziecięctwa uwidacznia się umiejętność bycia “tu i teraz” – zaciekawienie otaczającym światem, ufność wobec tego, co się jawi, zakorzenia w chwili, która jest. Pomiędzy doświadczeniem miłości a przeczuciem własnej wartości istnieje nierozerwalny związek: “Jestem kochany, jestem cenny, mam prawo być, nie jestem zbędnym przedmiotem, który zajmuje tylko miejsce w autobusie”. Umiejętność bycia “tu i teraz” jest owocem przeczucia własnej wartości i zadziwienia otaczającym światem. W tej postawie nie istnieje potrzeba udowadniania swojej wartości poprzez chowanie się za tytułami i pozycjami społecznymi – Nie gonię za tym, co wielkie (Ps 131, 1). Wewnętrzne przeświadczenie o swej wartości promieniuje poprzez proste, jednoznaczne słowa, czynności i uczucia.
Postawa ludzi infantylnych nie jest przejrzysta. Na zewnątrz przesadnie miła, łagodna, kryje w głębi dużo lęku, agresji i egocentryzmu, co ostatecznie budzi niepokój i agresję u osób najbliższych. Trudność z zakorzenieniem w chwili obecnej, sieroca tęsknota, każe szukać w przeszłości albo w marzeniach obiecuje lepszą przyszłość.
Dziecięca, niejasna maska pełni rolę ochronną (“Dziecka się nie bije”) albo jest formą ucieczki od realności, od odpowiedzialności: “Mój mąż – opowiadała pewna kobieta – to takie duże dziecko, z niczym sobie nie radzi”.
Ten brak przejrzystości ujawnia się także w życiu duchowym. “Często myślę o Bogu, ale mało z Nim rozmawiam” – zwierzał się pewien mężczyzna. Niepewność swojej wartości wiąże się z niepewnością do prawa bycia przed Bogiem “tu i teraz”. Ukrywane uczucia – takie jak lęk, agresja, żal – dosięgają także Boga. Powoduje to jeszcze większe poczucie winy i “ekskomunikowanie” siebie z chwili, która jest: “Stanę przed Bogiem wtedy, gdy będę dobrym człowiekiem – wtedy spojrzę Mu w oczy”. Oczywiste jest, że człowiek, który czeka, aż będzie bez skazy i grzechu, aby stanąć przez Bogiem, nigdy przed Nim nie stanie. U podstaw życia duchowego jest zapewnienie Boga, które On wypowiada w czasie chrztu i nieustannie powtarza: “Ty jesteś moim dzieckiem umiłowanym, w tobie mam upodobanie, jesteś wartościowy w moich oczach” (por. Łk 3, 22).
Wrażliwość i wspólnota
Człowiek infantylny jest istotą niezwykle wrażliwą – ostatecznie na punkcie swojej własnej osoby. Ta wrażliwość staje się dla otoczenia drażliwa. Najczęściej mamy do czynienia z “zamaskowanym infantylizmem” – na początku człowiek infantylny jawi się jako ktoś absolutnie bezinteresowny, miły, dojrzały, kompetentny w każdej dziedzinie i urzekająco wrażliwy na potrzeby i krzywdy innych. Po pewnym czasie okazuje się, że czyni coś tylko dlatego, by otrzymać to samo, a gdy tak się nie stanie, obraża się na obdarowanych i zrywa z nimi kontakt. Ludzie infantylni podczas pierwszych spotkań jawią się jako mistrzowie wspólnoty. Gdy jednak natrafiają na trudności, na inność drugiej osoby, jej granice i inne od swoich oczekiwania – tracą grunt po nogami. Nie umieją żyć w związkach partnerskich. Wchodzą w związki “skośne”: matka – syn albo syn – matka. Dziecko chce mieć matkę na własność i uporczywie głosi tezę, że prawdziwego przyjaciela ma się tylko jednego. Infantylizm prowadzi do izolacji, do “tyranii intymności”, stopniowo rozbija każdą więź. Infantylne “ja” nie dorosło jeszcze do “my”.
Postawa dziecięctwa Bożego charakteryzuje się pragnieniem i umiejętnością budowania więzi – tworzenia wspólnoty. Dotyczy to relacji z człowiekiem, ale nade wszystko relacji z Bogiem, która – w przypadku osób infantylnych – skazana jest często na krótkotrwałą, symbiotyczną intensywność. W specyficznym znaczeniu powierza się Bogu “wszystko” – jak niemowlę. Lecz człowiek to nie tylko wewnętrzne “niemowlę”. Istnieje w nim jeszcze ten, który mówi: “jak niemowlę jest we mnie moja dusza”. To właśnie on zostaje wyłączony z modlitwy, gdyż jest zbyt słaby, by dojść do głosu, lub zbyt skonfliktowany z “dzieckiem” i w poczuciu winy woli się Bogu nie pokazywać na oczy. Więź z Bogiem, często bardzo intensywna, kończy się rozczarowaniem dziecka albo buntem opiekuna, dla którego ta wewnętrzna schizofrenia jest trudna do utrzymania.
Dar i daremność
Cechą ludzi infantylnych jest duży egocentryzm. Często bywa on ukryty pod maską niezwykłej i przesadnie eksponowanej chęci obdarowywania innych. Ta gotowość bycia bezinteresownym darem dla innych budzi zwykle niepokój, wręcz agresję, ponieważ to pragnienie “obdarowywania” innych jest często zbyt nachalne, nie puka do drzwi i jest ostatecznie formą manipulacji, by postawić w centrum uwagi swoje zatroskane o siebie “ja”. Ludzie infantylni dużo więcej obiecują, niż dają. Gdy ktoś da się oszukać ich “bezinteresowną proegzystencją”, wtedy bardzo szybko przemieniają się w bezwzględnych, egocentrycznych “biorców”. Dają się oszukać najczęściej inne osoby infantylne, zbyt mocno spragnione miłości.
Istnieje ścisły związek pomiędzy darem i daremnością. Obdarowujący przyjmuje, że jego dar może okazać się daremny. Akceptuje, że to, co daje, może zostać nieprzyjęte, wręcz odrzucone. Ofiarowując dar, ofiarowuje wraz z nim jego daremność. U osób infantylnych doświadczenie daremności rodzi zniechęcenie, pretensje, żal i agresję. Często stawia pod znakiem zapytania dalsze próby obdarowywania.
Ten związek “dar – daremność” dotyczy także przyjęcia daru. Akceptuję to, że przyjęty przeze mnie dar może się okazać daremnie przyjęty. To często nieświadome przeświadczenie budzi u osób infantylnych lęk przed przyjęciem daru.
Weź dwa
Pojawia się wtedy niezrozumiała dla otoczenia sprzeczność pomiędzy ogromnym pragnieniem bycia obdarowywanym a lękowym odrzucaniem daru czy chęcią manifestowania swojej samowystarczalności. Lęk przed daremnością jest lękiem przed odrzuceniem. Lepiej więc może nie przyjmować, aby nie rozczarować obdarowującego. Przelękniony opiekun nie pozwala więc “wewnętrznemu dziecku” przyjmować, aby uchronić go w ten sposób od lękowo przewidywanej krzywdy. Dziecko musi więc wykradać, manipulować – na przykład pod pozorem “bezinteresownej” służby karmić swoje własne potrzeby. Pewien zakonnik opowiadał o chłopcu i jego ojcu, który nie pozwalał mu na żadne przyjemności. Pewnego dnia chłopiec zakradł się do takiego pomieszczenia w domu, w którym przechowywane były cukierki. Gdy ojciec zorientował się, co się stało, zapytał: “Co ci Bóg powiedział, gdy kradłeś cukierka?”. Chłopiec odparł: “Bóg mi powiedział: «Jesteśmy sami. Weź dwa»“.
To zakłócenie “tradycji miłości” (przyjęcie – danie) uobecnia się w relacji do Boga. Jego dary przyjmowane są wybiórczo i lękowo. Można się cieszyć darem kwiatka na łące i śpiewem ptaka, a nie zauważyć daru powołania. Mężczyzna może się zachwycać darem “niebiańskiej muzyki organowej”, a nie zauważyć daru swojego syna. Wszystkie dary Boga kierowane w stronę “dorosłego” są dla niego zagrożeniem, dlatego często się przed Nim chowa. Szuka Boga, ale jest zadowolony, gdy Go nie znajduje.
Ojcostwo i macierzyństwo
Postawa dziecięctwa Bożego objawia się poprzez zdolność do ojcostwa i macierzyństwa. Miłosna troska o dziecko, zakorzeniona w ojcostwie Boga, prowadzi – poprzez cały proces wychowawczy – do narodzenia ojcostwa i macierzyństwa. Wewnętrzna postawa dziecka, chroniona postawą dorosłego, który na swoich dojrzałych dłoniach poleca swoją niemowlęcą słabość Bogu, zachowuje życiodajną więź z “łonem Ojca” i ostatecznie jawi się poprzez promieniowanie Ojcostwa.
Infantylność jest “bezpłodna” i prowadzi do śmierci. Samotne, niezrozumiałe przez siebie i innych dziecko nie chce stać się ojcem czy matką, ponieważ jego własne potrzeby nie zostały jeszcze zaspokojone. Powstrzymuje narodzenie ojcostwa i macierzyństwa, ponieważ nie zna prawdziwej odpowiedzialności, nie widziało mądrej troski, nie doświadczyło ojcostwa i macierzyństwa. Boi się, ponieważ nie wie, co ma ofiarować. “Trzeba uważać ze stwierdzeniem, że ludzie nie chcą kochać – mówiła pewna kobieta – często nie potrafią”. Infantylizm jest ucieczką od odpowiedzialności życia – a ostatecznie (często w pobożnej masce) od Boga – Misterium Ojcostwa i Macierzyństwa.
Metafora dwóch postaci w człowieku (jak niemowlę jest we mnie moja dusza), ich obecność, wzajemne odniesienia i dojrzałość są kluczowe w odróżnieniu infantylizmu od postawy dziecięctwa. Trzeba dużo odwagi, pokory i męstwa, aby zobaczyć i zaakceptować w sobie bezgraniczną słabość, która miesza się z nicością. Potrzeba ludzkiej i nieludzkiej siły, aby unieść ukryte w głębi jestestwa “niemowlę”, które obdarowane tylko ludzką troską ostatecznie NIC nie może uczynić (por. J 15, 5). Znakiem największej dojrzałości człowieka jest ofiarowanie – w dojrzałych, silnych, ludzkich dłoniach – wewnętrznej wrażliwości, ofiarowanie jej Bogu i ukrycie w głębi Jego “łona”. Tylko ci, którzy doświadczyli dziecięctwa Bożego, zdolni są do męstwa, odważnego zaangażowania w świecie, ponieważ wiedzą, że “ich życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu” (por. Kol 3, 3).
Sierota jest dzieckiem
Jeszcze jedno ważne dopowiedzenie. Pytanie: “Dziecko czy sierota?” zostało prowokacyjnie źle postawione. Sierota jest dzieckiem. Nikt nie rodzi się z zamiarem bycia osobą infantylną – w tle kryje się często nieludzka krzywda, przed którą ludzie wrażliwi chylą głowę. Jestem przekonany, że Bóg w sposób wyjątkowy kocha swoje infantylne dzieci i nie uzależnia swojej miłości od przebiegu fachowej psychoterapii. Kocha ich puste, bezradne dłonie, pachnące chlebem jałmużników. I tak jak kiedyś zadziwił zaradnych uczniów rozmnożeniem chlebów, tak często i dzisiaj zadziwia, przemieniając zapach dłoni swoich bezradnych sierot w nieoczekiwane dary.
Ks. Krzysztof Grzywocz
http://www.katolik.pl/infantylizm-a-postawa-dzieciectwa,2399,416,cz.html?s=3
Witamy nowego Autora, choć znamy się chyba nie od dziś :-) Oprócz ciekawych myśli dnia i bezmiaru mądrości zawartej w Słowie Bożym, znalazłem dzisiaj jeszcze inną prawdziwą perłę, tj. wywiad z prof. Stefanem Swieżawskim.
Buddyzm skupia się w medytacji na “ja”, czyli jest to coś totalnie przeciwnego do duchowości chrześcijańskiej, chrystocentrycznej. Filozofia od Kartezjusza (myślę, więc jestem) skupiła się na myśleniu jako jedynym pewniku i jego podmiocie “ja”, i cały krąg współczesnej filozofii podmiotu ma w centrum “ja”, łącznie z fenomenologią, zapominając o tym, co jest faktycznie w centrum.
Zobaczcie, jaka różnica. Filozofia, która w centrum ma “ja”, dochodzi do wniosku, że rzeczywistość jest niepoznawalna i generalnie Bóg jest tylko ideą, a metafizyka, która w centrum ma byt, prowadzi prostą drogą do istnienia Boga.
W taki sposób tradsi zmodernizowali nam wnętrze kościoła ;-)
Jak powiedział ks. prof. Guz, pytanie, czy zajmować się filozofią, już jest filozofowaniem :-)