Myśl dnia
ks. Marek Dziewiecki
ŚRODA XVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Lb 13,1-2a.25-14,1.26-29.34-35)
Kara Boża za szemranie
Czytanie z Księgi Liczb.
Na pustyni Paran Pan przemówił do Mojżesza: „Poślij ludzi, aby zbadali kraj Kanaan, który chcę dać synom Izraela”.
Po czterdziestu dniach wrócili z rozpoznania kraju. Przyszli na pustynię Paran do Kadesz i stanęli przed Mojżeszem i Aaronem oraz przed całym ludem izraelskim, złożyli przed nimi sprawozdanie oraz pokazali owoce kraju. I tak mu opowiedzieli: „Udaliśmy się do kraju, do którego nas posłałeś. Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód, a oto jego owoce. Jednakże lud, który w nim mieszka, jest silny, a miasta są obwarowane i bardzo wielkie. Widzieliśmy tam również Anakitów. Amalekici zajmują okolice Negebu; w górach mieszkają Chetyci, Jebuzyci i Amoryci, Kananejczycy wreszcie mieszkają nad morzem i nad brzegami Jordanu”.
Wtedy próbował Kaleb uspokoić lud, który zaczął się burzyć przeciw Mojżeszowi, i rzekł: „Trzeba ruszyć i zdobyć kraj, na pewno zdołamy go zająć”. Lecz mężowie, którzy razem z nim byli, rzekli: „Nie możemy wyruszyć przeciw temu ludowi, bo jest silniejszy od nas”.
I rozgłaszali złe wiadomości o kraju, który zbadali, mówiąc do Izraelitów: „Kraj, któryśmy przeszli, aby go zbadać, jest krajem, który pożera swoich mieszkańców. Wszyscy zaś ludzie, których tam widzieliśmy, są wysokiego wzrostu. Widzieliśmy tam nawet olbrzymów, Anakici pochodzą od olbrzymów, a w porównaniu z nimi wydaliśmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach”. Wtedy całe zgromadzenie zaczęło wołać podnosząc głos. I płakał lud owej nocy.
Pan przemówił znów do Mojżesza i Aarona: „Jak długo mam znosić to przewrotne zgromadzenie szemrzące przeciw Mnie? Słyszałem szemranie Izraelitów przeciw Mnie. Powiedz im: «Na moje życie – mówi Pan – postąpię z wami według słów, któreście wypowiedzieli przede Mną. Trupy wasze zalegną tę pustynię. Wy wszyscy, którzy zostaliście spisani w wieku od dwudziestu lat wzwyż, wy, którzyście przeciwko Mnie szemrali, na pewno nie wejdziecie do kraju, w którym uroczyście poprzysiągłem wam zamieszkanie, na pewno nie wejdziecie, z wyjątkiem Kaleba, syna Jefunnego, i Jozuego, syna Nuna. Poznaliście kraj w ciągu czterdziestu dni; każdy dzień teraz zamieni się w rok i przez czterdzieści lat pokutować będziecie za winy i poznacie, co to znaczy, gdy Ja się oddalę. Ja, Pan, powiedziałem! Zaprawdę w ten sposób postąpię z tą złą zgrają, która się zebrała przeciw Mnie. Na tej pustyni zniszczeją i tutaj pomrą»”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 106,6-7a.13-14.21-22.23)
Refren: Przebacz, o Panie, swojemu ludowi.
Grzeszyliśmy razem z naszymi ojcami, *
popełniliśmy nieprawość, żyliśmy występnie.
Ojcowie nasi w Egipcie *
nie pojęli Twych cudów.
Szybko zapomnieli o Jego czynach, *
nie czekali na Jego radę.
Pożądaniem pałając na pustyni *
wystawili tam Boga na próbę.
Zapomnieli o Bogu, który ich ocalił, *
który wielkich dzieł dokonał w Egipcie,
rzeczy przedziwnych w krainie Chama, *
zdumiewających nad Morzem Czerwonym.
Postanowił ich zatem wytracić, *
gdyby nie Mojżesz, Jego wybraniec;
on wstawił się do Niego, *
aby gniew Jego odwrócić, aby ich nie zniszczył.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 7,16)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Wielki prorok powstał między nami
i Bóg nawiedził lud swój.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 15,21-28)
Wiara niewiasty kananejskiej
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.
Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”.
A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Oto słowo Pańskie.
*************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Wołaj Jezusa
Wiara w Chrystusa daje siłę do tego, abyśmy przekraczali ludzkie granice i przechodzili ponad tym, co nas dzieli. Wielu z nas nosi w sobie zranienia. Wynikają one z niewłaściwych relacji, przemocy i uprzedzeń. Być może masz teraz przed oczami jedną z tych sytuacji, które tak bardzo Cię kiedyś dotknęły i z którą wciąż nie możesz sobie poradzić. Spróbuj tak jak kobieta kananejska zawołać głośnio w kierunku Jezusa: „Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawida!”. Pamiętaj, ważne jest to, abyś wołał Zbawiciela. Tylko w Jego imieniu jest uzdrowienie i On wyzwala Cię z grzechów.
Jezusie, Synu Dawida, oddaję Ci moje zranienia. Proszę, abyś wkroczył ze swoją uzdrawiającą łaską w najbardziej ukryte przed oczami świata zakątki mojego zranionego serca.
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 15, 21-28
Mariusz Han SJ
Uwierzyć w każdej sytuacji…
Wiara kobiety kananejskiej
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha.
Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Opowiadanie pt. “O utracie wiary”
Jean-Paul Sartre (1905-1980), francuski filozof i pisarz, w swej autobiografii pt. “Słowa” wspomina również o drodze do niewiary.
Powiada m.in. tak: – Do niewiary nie przywiodły mnie sprzeczności dogmatów, lecz życie. Bo przecież wierzyłem – co dnia klękając w koszuli na łóżku odmawiałem złożywszy ręce, swój pacierz, alem o Bogu myślał coraz rzadziej. Kilka lat utrzymywałem jeszcze z Wszechmocnym stosunki oficjalne prywatnie jednak zaprzestałem składania Mu wizyt… A On coraz rzadziej na mnie spoglądał. I w końcu odwrócił oczy…
Refleksja
Wiara jest bardzo ważna w naszym życiu, bo to ona nadaje mu sens. Bez wiary nic nie moglibyśmy zrobić, bo przecież to ona jest naszą nadzieją przeżycia następnego dnia. Wiara bez uczynków martwa jest. W tych uczynkach realizujemy to, w co wierzymy. I mimo, ze czasem “nie wyjdzie”, jak to często mówimy, to warto próbować, wszak przecież wciąż dążymy do doskonałości…
Wiara dla niejednego człowieka była i jest ostoją bez której niemożliwe byłoby dalsze życie. Nieszczęścia, kataklizmy, wojny, nienawiść, to one potrafią zrujnować to, co dotychczas było tak piękne. Wiara daje i podtrzymuje równowagę i balans w życiu, którego tak każdy potrzebuje, aby normalnie żyć. Od nas zależy jak ta wiara wygląda, bo mimo, że jest to wiara naszych przodków, podtrzymywana przez pokolenia, to jednak jest ona indywidulna, każdego z nas. Warto, abyśmy i dziś nadal o nią zadbali tak, jak tylko potrafimy najlepiej, abyśmy nie zostali na naszej drodze sami…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego wiara jest tak ważna?
2. Dlaczego wiara bez uczynków martwa jest?
3. Dlaczego wiara daje balans naszemu życiu?
I tak na koniec…
Starość we wszystko wierzy. Wiek średni we wszystko wątpi. Młodość wszystko wie (Oscar Wilde)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,344,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-15-21-28.html
*******
Dzień powszedni
Mt 15, 21-28
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha». Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami». Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela». A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: «Panie, dopomóż mi». On jednak odparł: «Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom». A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz». Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Kananejska kobieta postępuje wbrew obowiązującym zasadom – w czasach Jezusa kobiety nie odzywały się do obcych mężczyzn, Żydzi nie rozmawiali z poganami. Ona jednak nie dba o opinię otoczenia, liczy się dla niej tylko spotkanie z Jezusem.
#Ewangelia: Nikogo nie przekreślajmy!
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: “Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: “Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.
Lecz On odpowiedział: “Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: “Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: “Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”.
A ona odrzekła: “Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: “O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Komentarz do Ewangelii
Słowa Jezusa: “Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom” nie oznaczają, że owa kobieta była dla Niego psem. Gdyby tak było, to odprawiłby ją, zgodnie z namową uczniów. Jezus szybko się zorientował, że wielka jest wiara tej kobiety i chciał uświadomić wszystkim świadkom tego wydarzenia, że ktoś kto dla nas jest “psem” może okazać się kimś wyjątkowym i godnym naśladowania. Kobieta, traktowana przez wielu Izraelitów jak pies, okazała się wzorem wiary, ale też niezwykłej pokory.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2516,ewangelia-nikogo-nie-przekreslajmy.html
********
OBRAŻANIE (SIĘ)
by Grzegorz Kramer SJ
Są chrześcijanie (również księża), którzy kochają dzisiejszy fragment z Ewangelii. Do niego dokładają jeszcze drugi, ten o perłach i świniach.
O, jak łatwo wejść w „skórę” Jezusa i powiedzieć komuś (niekoniecznie wprost): „ty psie”. Zawsze się znajdzie ktoś, kto inaczej wierzy, kto inaczej postrzega moralność, kto jest z innego narodu, kto myśli i mówi inaczej. I wtedy łatwo – w imię czystości religii, „zagrożeń duchowych”, różnic etnicznych, społecznych – powiedzieć komuś, że jest psem. Chyba zbyt łatwo przychodzi mi oceniać serce drugiego człowieka, wiedzieć z góry, że to człowiek niewierzący, tylko dlatego, że nie spełnia „jakichś kryteriów”, nawet jeśli są one bardzo katolickie.
I w drugą stronę. Ta kobieta mogła poczuć się „urażona”, to takie modne słowo ostatnio w Polsce. Ona była kobieta dojrzałą. Nie była rozwydrzonym nastolatkiem, który myśli, że wie, na czym polega życie, a kiedy ktoś dotknie tego jego „idealnego świata”, krzyczy o urażonych uczuciach. Dla niej ta dość kłopotliwa sytuacja była początkiem nowego życia.
Wśród księży, biskupów i ludzi bez święceń pełno jest takich, którzy kochają się obrażać. Mało jest takich, którzy zobaczą w obrażających Boga, który przychodzi do nich z trudnym słowem i to słowo podejmą, jak ta obrażana przez Jezusa kobieta.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/05/obrazanie-sie/
********
Wielka WIARA kobiety kananejskiej
autor: Krzysztof Osuch SJ
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka została uzdrowiona (Mt 15,21-28).
… Na pewno wysoce naganne wydaje się zachowanie uczniów Jezusa. Słysząc wołanie kobiety oraz widząc tajemnicze milczenie Mistrza, za najwłaściwsze uznali poproszenie Nauczyciela o to, by ją odprawił. Jej głośne wołanie i żarliwą prośbę nazwali nieco pogardliwie „krzyczeniem za nimi”.
– Wiem, w tym momencie niejeden z nas powie: Co tam uczniowie! To tylko (ciągle uczący się) uczniowie… Prawdziwie gorszące zachowanie (czyli takie, że można się na nim porządnie potknąć) prezentuje sam Jezus! Najpierw milczy (wydaje się, że niepotrzebnie i nazbyt długo); następnie widać, że w danym wyjaśnieniu wyraźnie faworyzuje swoich ziomków. A do tego jeszcze ten zda się fatalny język obrazów i porównań: że chleb jest dla dzieci a nie psów…
Tak, są zapewne różne komentarze i wyjaśnienia, które potrafią wyprowadzić (nas) z zakłopotania czy wręcz gorszenia się początkowym zachowaniem Pana i niektórymi słowami „Syna Dawida”. Sam w tej chwili te „niewygodne” kwestie pominę, bo sądzę, że warto (i należy) koncentrować się na czymś innym. – Na czym?
- Najpierw na szczęśliwym finale: jej córka została uzdrowiona! To po pierwsze,
- a po drugie, nie możemy nie zauważyć wielkiej pochwały, którą Jezus skierował do Kananejki: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!
– To w świetle tych dwóch „rzeczy” (uzdrowienia i pochwały) należy czytać całą dzisiejszą ewangelię. […]
- Nic bardziej niemądrego niż chcieć się zatrzymać (ze zgorszoną miną) na tym, co na pierwsze wejrzenie właśnie nas gorszy i czego nie pojmujemy!
- Kananejka, mocno współcierpiąca ze swą córką i bardzo ją kochająca, postąpiła bardzo mądrze. Ani uczniom, ani wystawiającemu ją na próbę zachowaniu Jezusa nie dała się zbić z tropu. Ona wiedziała swoje! Musiała sobie pomyśleć: Co tam przeszkody i trudności. Kierowała się miłością do córki i pełną ufności wiarą wobec Jezusa! Wiedziała o Nim już zbyt dużo, by z niczym od Niego odejść. Była pewna Jego mocy i dobroci. Dobroci i Mocy, emanujących z tylu Jego wspaniałych nauk i czynów miłosierdzia. Dlatego nie miała wątpliwości i wahań.
- Była pewna, że nie może dać się zniechęcić; że nie może dać się ponieść urażonej dumie czy pysze. To byłby fałszywy trop. Ślepa uliczka. Żadnej oczekiwanej odmiany losu jej i jej dziecka!
Zdumiejmy się: Jak ta niby (mało oświecona) poganka trafnie czyta rzeczywistość i świetnie się w niej orientuje. Wie, że my tu na ziemi, biedni ludzie, nie możemy „chojrakować” (wg SJP: zachowywać się zuchwale, popisywać się swoją odwagą i tężyzną fizyczną; brawurować, szarżować). Jesteśmy ubodzy, a jedna z piękniejszych definicji słusznie twierdzi, że „człowiek jest istotą wspomaganą” (Cz. Miłosz). Skoro tak, to raz po raz wychodźmy na spotkanie z Tym, który jako pierwszy przyszedł od Boga Ojca, by nas radykalnie wspomóc. Podźwignąć. Otoczyć najdelikatniejszą Miłością.
Na początku dziejów (w raju) zraniliśmy Stwórcę, a także siebie samych – strasznym w skutkach aktem nieufności, podejrzliwością, sprawdzaniem i niewiarą wobec Najlepszego Ojca. Od takiego czynu (grzechu) zawalił się pierwotny świat międzyosobowych relacji, które Boskie Osoby pomyślały pięknie i z bezgraniczną Miłością.
- Dzięki Jezusowi Chrystusowi dokonuje się mozolne odbudowywanie tego, co było „na początku”. Powracamy do Raju, do Nieba.
- Istotną cząstką tego wielkiego procesu Odbudowy i Powrotu, zwanego Zbawieniem, jest cudna wiara – pełna zaufania do Boga Ojca, do Jezusa Chrystusa.
- Właśnie tę cudną wiarę dostrzegł Jezus u Kananejki. I ją – po umiejętnie przeprowadzonej próbie – wydobył, uwydatnił, publicznie pochwalił.
Czy my już (i ile razy) zasłużyliśmy na podziw i uznanie ze strony Jezusa? Z powodu okazanej Mu ufnej i niezachwianej wiary! Także, a nawet szczególniej wtedy, gdy On ją (może dłuższy czas) próbował, niejako hartował i szlifował…
- Jezus i Jego Ojciec wraz z Duchem Świętym naprawdę zasługują na naszą ufną wiarę. Bezgraniczną. „Na przepadłe”. Od niej świat naszych relacji – z Bogiem i z ludźmi, ze światem – znów staje się uładzony, lepszy, piękny.
- A bez niej grozi nam zamknięcie (w świecie i w sobie samych), brak perspektyw i Boskiej Dali, stagnacja, smutek, zwątpienie, śmierć.
- Trzeba wybierać! Po to jest wolność. Trud wolności i powaga wolności.
Niech Bóg się zmiłuje nad nami i nam błogosławi,
niech nam ukaże pogodne oblicze.
Aby na ziemi znano Jego drogę,
Jego zbawienie wśród wszystkich narodów.Niech się narody cieszą i weselą,
bo rządzisz ludami sprawiedliwie
i kierujesz narodami na ziemi.
Niechaj nam Bóg błogosławi,
niech się Go boją wszystkie krańce ziemi (Ps 67).
Częstochowa, 17 sierpnia 2014 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
http://osuch.sj.deon.pl/2014/08/17/kobieta-kananejska/
********
Po wstąpieniu na tron Oswald wprowadził chrześcijaństwo do Northumbrii. Gorliwie w tej misji wspierali go zakonnicy z wyspy Iona. Wyróżniał się wśród nich św. Aidan, mianowany biskupem. Dla utrwalenia wiary Oswald założył drugi klasztor w Lindisfarne o regule św. Kolumbana. Tam również była stolica biskupa. Według bowiem zwyczaju irlandzkiego opaci byli równocześnie biskupami-ordynariuszami diecezji. Król sprowadzał z różnych stron kapłanów i zakonników, stawiał kościoły i fundował ośrodki parafialne. Przysłużył się Anglii także tym, że zjednoczył w swoim kraju skłócone dzielnice. Za małżonkę obrał sobie Cyneburgę, córkę Cynegilda, panującego nad Wessexami. Zdołał go także pozyskać dla wiary. Na pół pogańscy panowie poczuli się zagrożeni. W nowej religii upatrywali niebezpieczeństwo, że zostaną pozbawieni dotychczasowej władzy na korzyść króla. Dlatego zmówili się z królem sąsiedniej Mercji, Pendą, i wypowiedzieli wojnę Oswaldowi. W bitwie pod Maserfield (Shropshire) 5 sierpnia 642 r. Oswald poległ w wieku zaledwie 38 lat. Jego ciało porąbano na kawałki, a głowę zawieszono na żerdzi. Po 8 latach w tej części Anglii na nowo zapanowało pogaństwo. Na szczęście nie miało to trwać długo, gdyż Northumbria powróciła niebawem na łono Kościoła. Posiew krwi króla-męczennika nie był daremny.
Kult św. Oswalda rozpowszechnili po Europie mnisi irlandzcy. Ze czcią zebrali sprofanowane szczątki króla i rozmieścili je w swoich klasztorach. Oswald stał się bohaterem eposów, zwłaszcza w Niemczech. Jest patronem angielskiej rodziny królewskiej, krzyżowców i żniwiarzy.
W ikonografii św. Oswald jest przedstawiany jako król w suto układającym się płaszczu. Jego atrybutami są m. in.: gałązka palmowa, kłosy pełne ziarna, kruk na ręku lub na księdze, pierścień w dłoni.
Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.
W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.
W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.
Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.
Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.
SŁOWA OJCA ŚWIĘTEGO FRANCISZKA
Bazylika Matki Boskiej Większej w Rzymie
Sobota, 4 maja 2013
Dziękuję czcigodnemu Archiprezbiterowi tej bazyliki za słowa wypowiedziane na początku. Dziękuję Księdzu Kardynałowi, bratu i przyjacielowi, nasza przyjaźń narodziła się w kraju na końcu świata! Dziękuję bardzo. Dziękuję za obecność Kardynałowi Wikariuszowi, Kardynałom, Biskupom, Kapłanom. I dziękuję wam, bracia i siostry, którzy przybyliście dzisiaj, by modlić się do Maryi, do Matki, do Salus Populi Romani. Dziś wieczorem bowiem stoimy tutaj przed Maryją. Modliliśmy się pod Jej macierzyńskim przewodnictwem, by nas prowadziła do coraz większego zjednoczenia ze swoim Synem Jezusem; przynieśliśmy Jej nasze radości i nasze cierpienia, nasze nadzieje i nasze trudności; zwracaliśmy się do Niej, tytułując Ją pięknie Salus Populi Romani i modląc się za nas wszystkich, za Rzym i świat, by nam dała zdrowie. Tak, bo Maryja daje nam zdrowie, jest naszym zdrowiem.
Jezus Chrystus przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie przynosi nam zbawienie, daje nam łaskę i radość, że jesteśmy dziećmi Bożymi, że możemy w prawdzie zwracać się do Niego słowem Ojciec. Maryja jest matką, jest matką, która troszczy się przede wszystkim o zdrowie dzieci, potrafi czuwać nad nim z wielką i czułą miłością. Matka Boża strzeże naszego zdrowia. Co to znaczy, że Matka Boża strzeże naszego zdrowia? Myślę przede wszystkim o trzech aspektach: pomaga nam wzrastać, stawiać czoło życiu, być wolnymi: pomaga nam wzrastać, pomaga nam stawiać czoło życiu, pomaga nam być wolnymi.
1. Mama pomaga dzieciom rozwijać się i chce, by rosły dobrze; dlatego wychowuje je tak, by nie ulegały lenistwu – które bierze się też z pewnego dobrobytu – by nie poprzestawały na wygodnym życiu, zadowalając się tylko posiadaniem samych rzeczy. Mama pielęgnuje dzieci, aby rozwijały się coraz bardziej, by rosły silne, potrafiły brać na siebie odpowiedzialność, angażować się w życiu, dążyć do wielkich ideałów. Ewangelia św. Łukasza mówi, że w Rodzinie Nazaretańskiej Dziecię Jezus «rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim» (Łk 2, 40). Matka Boża to właśnie czyni w stosunku do nas, pomaga nam wzrastać w człowieczeństwie i w wierze, stawać się silni i nie ulegać pokusie bycia ludźmi i chrześcijanami w sposób powierzchowny, lecz żyć odpowiedzialnie i dążyć do coraz wyższych celów.
2. Mama myśli też o zdrowiu dzieci, ucząc je stawiania czoła życiowym trudnościom. Nie wychowuje się, nie troszczy się o zdrowie unikając problemów, jak gdyby życie było autostradą bez przeszkód. Mama pomaga dzieciom patrzeć w sposób realistyczny na problemy życiowe i nie pogrążać się w nich, lecz odważnie mierzyć się z nimi, nie ulegać słabości, potrafić je przezwyciężać, zachowując zdrową równowagę, której matka „ma poczucie”, między bezpieczeństwem a ryzykiem. I mama to potrafi! Nie prowadzi dziecka zawsze bezpieczną drogą, bo w ten sposób dziecko nie może wzrastać, ale i nie zostawia go tylko na drodze ryzyka, bo to jest niebezpieczne. Mama potrafi wszystko wyważyć. Nie istnieje życie bez wyzwań, i chłopiec lub dziewczyna, którzy nie potrafią stawić im czoła, podejmując ryzyko, to chłopiec i dziewczyna bez kręgosłupa! Przypomnijmy przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie: Jezus nie stawia za wzór postępowania kapłana i lewity, którzy nie udzielają pomocy człowiekowi napadniętemu przez zbójców, lecz Samarytanina, który widzi sytuację tego człowieka i stawia jej czoło w konkretny sposób, również narażając się. Maryja zaznała wielu trudnych chwil w swoim życiu, od narodzin Jezusa, kiedy «nie było dla nich miejsca w gospodzie» (Łk 2, 7), aż po Kalwarię (por. J 19, 25). I jak dobra matka jest blisko nas, abyśmy nigdy nie tracili odwagi w obliczu życiowych przeciwności, w obliczu naszej słabości, w obliczu naszych grzechów: daje nam siłę, wskazuje nam drogę swojego Syna. Jezus z krzyża mówi do Maryi, wskazując Jana: «Niewiasto, oto syn Twój», a do Jana: «Oto Matka twoja» (por. J 19, 26-27). Ten uczeń reprezentuje nas wszystkich: Pan powierza nas w pełne miłości i czułości ręce Matki, abyśmy czuli Jej wsparcie, gdy stawiamy czoło trudnościom pojawiającym się na drodze, którą idziemy jako ludzie i chrześcijanie i abyśmy je pokonywali; abyśmy się nie lękali trudności, stawiali im czoło z pomocą mamy.
3. I ostatni aspekt: dobra mama nie tylko towarzyszy rosnącym dzieciom, nie unikając problemów, życiowych wyzwań; dobra mama pomaga także podejmować ostateczne decyzje w wolności. To nie jest łatwe, ale mama potrafi to robić. Co jednak znaczy wolność? Nie znaczy na pewno robić wszystko, co się chce, ulegać namiętnościom, przechodzić od jednego doświadczenia do drugiego bez rozeznania, iść za obowiązującą modą; wolność nie oznacza, że tak się wyrażę, wyrzucania wszystkiego, co się nam nie podoba, przez okno. Nie, to nie jest wolność! Wolność jest nam dana, abyśmy potrafili dokonywać w życiu dobrych wyborów! Maryja jako dobra matka wychowuje nas tak, byśmy byli, tak jak Ona, zdolni do dokonywania ostatecznych wyborów; ostatecznych wyborów w tej chwili, kiedy panuje, żeby tak powiedzieć, filozofia tymczasowości. Jest tak trudno zaangażować się w życiu definitywnie. A Ona nam pomaga dokonywać ostatecznych wyborów z ową pełną wolnością, z którą odpowiedziała «tak» na Boży plan odnośnie do Jej życia (por. Łk 1, 38). Drodzy bracia i siostry, jak trudno jest w naszych czasach podejmować decyzje ostateczne! Wszystkich nas pociąga to, co tymczasowe. Padamy ofiarą tendencji skłaniającek nas do prowizoryczności… jakbyśmy chcieli zatrzymać się na etapie dojrzewania. Jest to trochę urok bycia w wieku młodzieńczym, i to przez całe życie! Nie bójmy się zobowiązań na całe życie, zobowiązań, które angażują i obejmują całe życie! W ten sposób życie będzie owocne! I to jest wolność: mieć odwagę podejmować te decyzje w sposób wielki.
Cała egzystencja Maryi jest hymnem na cześć życia, hymnem miłości do życia: zrodziła Jezusa w ciele i towarzyszyła narodzinom Kościoła na Kalwarii i w Wieczerniku. Salus Populi Romani jest Mamą, która daje nam zdrowie, kiedy rośniemy, daje nam zdrowie potrzebne, by stawiać czoło problemom i je rozwiązywać; daje nam zdrowie, ucząc wolności dokonywania ostatecznych wyborów; mamą, która uczy, jak przynosić owoce, otwierać się na życie i zawsze przynosić owoce dobra, owoce radości, owoce nadziei, jak nie tracić nigdy nadziei, ofiarowywać życie innym, życie fizyczne i duchowe.
O to Cię prosimy dziś wieczorem, Maryjo, Salus Populi Romani, dla mieszkańców Rzymu, dla nas wszystkich: daj nam zdrowie, które tylko Ty możesz nam dać, abyśmy byli zawsze znakami i narzędziami życia. Amen.
Po wyjściu z bazyliki Ojciec Święty zatrzymał się i skierował następujące słowa do zgromadzonych przed nią wiernych:
Bracia i siostry! Dobry wieczór! Dziękuję wam za przybycie do domu Mamy Rzymu, naszej Matki. Niech żyje Salus Populi Romani. Niech żyje Matka Boża. Ona jest naszą Matką. Zawierzajmy się Jej, ponieważ Ona opiekuje się nami jak dobra mama. Modlę się za was, ale proszę was, byście się modlili za mnie, ponieważ tego potrzebuję. Trzy Zdrowaś Maryjo za mnie. Życzę wam udanej niedzieli jutro. Do widzenia. Udzielę wam teraz błogosławieństwa – wam i waszym rodzinom. Niech was błogosławi Ojciec Wszechmogący… Udanej niedzieli.
© Copyright – Libreria Editrice Vaticana
http://w2.vatican.va/content/francesco/pl/speeches/2013/may/documents/papa-francesco_20130504_santo-rosario.html
*********
Historia słynącego łaskami Obrazu
Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej
Według tradycji klasztoru, obraz poświęcony i obdarowany odpustami miał być podarowany przez papieża Urbana VIII do nowo ufundowanego klasztoru i kościoła w roku 1634.
Przedstawia on cud z jakim związana jest budowa Bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie w roku 431. Znajduje się tam obraz Matki Bożej Salus Populi Romani – Wybawienie Ludu Rzymskiego, jest najbardziej ukochaną i czczoną ikoną maryjną w Rzymie. Od najdawniejszych czasów to właśnie przed tę ikonę przybywali ludzie aby prosić Maryję o pomoc i wstawiennictwo Historia owego wydarzenia jest następująca: Za czasów papieża Liberiusza (rządził Kościołem w latach 352 — 366), patrycjusz rzymski Jan ze swą małżonką, nie mając potomstwa, postanowili uczynić Najświętszą Maryję Pannę spadkobierczynią swego wielkiego majątku. Oboje małżonkowie prosili gorąco, by wola Najświętszej Panny co do dobrego zużytkowania ich posiadłości została im w jakiś sposób objawiona. Maryja wysłuchała ich próśb i potwierdziła to następującym cudem:
Dnia 5 sierpnia, kiedy w Rzymie bywają największe upały, nocą, część wzgórza Eskwilińskiego pokryła się śniegiem. Tejże nocy, Najświętsza Panna objawiła we śnie obojgu małżonkom, każdemu z osobna życzenie, aby tam, gdzie znajduje się śnieg na wzgórzu, ku Jej czci zbudowali kościół. W taki właśnie sposób chciała zostać ich spadkobierczynią. Patrycjusz Jan powiadomił o tym papieża Liberiusza, który również miał taki sam sen. Toteż udał się on rano otoczony klerem i ludem w uroczystej procesji na śniegiem pokryte wzgórze i tam oznaczył miejsce na budowę kościoła Panny Maryi.
Maryja okazała się Zwycięską Panią i Opiekunką nie tylko klasztoru, ale i całego Krakowa, przychodząc z cudowną pomocą w czasie kilkakrotnych pożarów, czy oblężenia przez Szwedów (w 1655 roku). Toteż obraz Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej otoczony był przez wieki nieustanną czcią ludu krakowskiego.
Około roku 1820 przy klasztorze działał malarz krakowski Michał Stachowicz. On to prawdopodobnie przemalował obraz N.M.P. Śnieżnej, zmieniając np. kolor włosów Matki Bożej z bardzo jasnych na ciemniejsze, domalowując berło w Jej dłoni. Do roku 1931 obraz przykrywały srebrne sukienki, zdjęte dla odnowienia obrazu dokonanego w tymże roku przez braci Pochwalskich. Ostatniej konserwacji dokonano podczas remontu kościoła w 1970 roku.
Ponadto z Obrazem wiąże się tradycja, że ukazywano go tylko na większe uroczystości. Na dzień powszedni był zasłonięty wizerunkiem M.B. Różańcowej z klęczącymi u Jej stóp św. Dominikiem i św. Katarzyną ze Sieny. “Wtedy to, jak podaje czasopismo “Dzwon niedzielny” z roku 1928 nie widywano w wielkim ołtarzu w dni powszednie łaskawej Panny Śnieżnej. Gdy się weszło do kościoła na jakieś większe święto, gdy uroczyście podnoszono zasłonę obrazu, czuło się, że to nie zwyczajny Obraz, lecz że tu Maryja zasiadła nie tylko jako Pani wielkiego majestatu z berłem w dłoni, lecz że znalazło się tutaj Matkę wszelkiej łaski i miłosierdzia wielkiego”.
i poprzedzającym ją triduum przypada w dniu 5 sierpnia.
Matka Boża Śnieżna. (Salus Populi Romani)
W kaplicy Matki Bożej znajduje się obraz Matki Bożej Salus Populi Romani – Wybawienie Ludu Rzymskiego. Od najdawniejszych czasów to właśnie przed tę ikonę przybywali ludzie aby prosić Maryję o pomoc i wstawiennictwo. Jest to jedna z ikon tak starych, że otoczonych czcigodną tradycją przypisującą autorstwo tej ikony samemu św. Łukaszowi. Inną ciekawostką tego miejsca jest to, że na polecenie Jana Pawła II na początku jego pontyfikatu, przed ikoną dzień i noc płonie lampka oliwna. Znak ustawicznej pamięci serca.
Bazylika Matki Bożej Większej została rozbudowana właśnie po Soborze Efeskim (431 r.) – kiedy to w odpowiedzi na kontrowersje wywołane przez patriarchę Konstantynopola Nestoriusza Papież Sylwester III zatwierdził tytuł przypisany Maryi – Theotokos – Boża Rodzicielka.
Te różne tradycje i wspomnienia mogą na różny sposób stanowić okazję dla pogłębienia naszej osobistej relacji z Maryją, Bożą Matką. Historia patrycjusza Jana i jego żony może nam przypomnieć, że wszystko otrzymaliśmy od Pana Boga właśnie po to, abyśmy właśnie Jemu tym służyli. Jemu i Jego przyjaciołom, poczynając od Bożej Matki i świętych, poprzez naszych braci i siostry w wierze, którzy czasem potrzebują naszej pomocy. Jesteśmy rodziną, skoro mamy jednego Boga Ojca i jedną Matkę niebieską. Nie czując się przymuszeni, bo radosnego dawcę miłuje Bóg, warto czasem przyjść z pomocą jedni drugim, raczej niż dać się zwieść wyścigowi za pieniądzem, który jest środkiem, a nie celem. Środkiem, którym można pozyskiwać przyjaciół; i to szczególnie przyjaciół dla Boga.
Dalej dla Boga i Bożej Matki nie ma nic niemożliwego. Warto prosić z wiarą nawet o te rzeczy, które wydają się niemożliwe. Pod tym warunkiem jednak, że ta nasza modlitwa jest do pogodzenia z prośbami modlitwy Pańskiej. Nie możemy prosić o nic, co nie przyniosłoby chwały imieniu Boga Ojca, co w jakiś sposób nie służyłoby Jego królestwu, nie stanowiłoby Jego woli. A tą wolą jest podwójne przykazanie miłości: Boga i bliźniego. Jeżeli te warunki będą spełnione, nasza modlitwa może wyprosić cuda.
Warto często zapalać lampkę serca przywołując lub nawiedzając, choćby duchowo przez wyobraźnię, miejsca Bogu i Jego Matce poświęcone. Bóg i tak pamięta o nas częściej i bardziej, niż wieczna lampka płonąca przy Jego ołtarzach. Jego miłość bowiem nie ma początku ani końca. Jest od zawsze i na zawsze.
„Bogurodzica” to jedna z najstarszych pieśni w naszym języku. To pieśń naszych korzeni. O wiele bardziej jest to prawdą w odniesieniu do tytułu Maryi, która jest także naszą Matką w porządku łaski wiary. Stąd biorą się nasze korzenie nie tylko polskiej, ale i chrześcijańskiej tożsamości. Potrzebujemy Matki, która pomaga nam stać się sobą. Przyjaciółmi Boga i drugiego człowieka poprzez dobro promieniujące z serca przenikniętego wiarą. Abyśmy umieli szarość i brutalność naszych ulic i ludzkich spraw ubogacić delikatnością płatków śniegu i kwiatów dobra, przemieniających ten świat poprzez wierność Słowu Ewangelii, i rodzących owoc dany nam przez Ducha Świętego do rozdawania nadziei. Z zawierzeniem Mamie, żeby nas prowadziła do prawdziwego Domu.
Michał Mrozek OP
http://www.liturgia.dominikanie.pl/dokument.php?id=1041
Zapraszam na Forum Ks. Marka Bałwasa
www.forum.dobreprzeslanie.pl
************
Błogosławiony Fryderyk Janssoone, prezbiter
Fryderyk Janssoone urodził się 19 listopada 1838 r. w Ghyvelde, we francuskiej Flandrii, jako trzynaste dziecko bardzo bogobojnych rodziców. Studia przerwał, aby wspomagać owdowiałą matkę. Pracował wówczas jako wędrowny agent-sprzedawca. Gdy matka zmarła, podjął na nowo studia. W roku 1864 wstąpił w Amiens do franciszkanów. W sześć lat później otrzymał święcenia kapłańskie.
W czasie wojny prusko-francuskiej był kapelanem wojskowym. Potem zarządzał konwentem w Bordeaux. W roku 1876 wysłano go do Ziemi Świętej. Został tam wikarym Kustodii. W tym charakterze w roku 1881 udał się do Kanady, aby zbierać jałmużny. Tam już pozostał do śmierci, Kanadę uznając za swoją drugą ojczyznę. Pracował przede wszystkim w sanktuarium Notre-Dame-du-Cap, które w roku 1909 uznano za sanktuarium narodowe. Tam też rozpoznano w nim męża nieprzeciętnej cnoty.
Zmarł w Montrealu 4 sierpnia 1916 r. Pozostawił po sobie nieco pism. Jego pogrzeb w Trois-Rivières stał się triumfem i pierwszym objawem oddawanej mu czci. Św. Jan Paweł II beatyfikował go w roku 1988.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-05c.php3
**********
św. Afry, męczennicy (+ 304); św. Eusigniusza, męczennika (+ poł. IV w.); św. Kasjana, biskupa w Autun (+ IV w.); św. Memiusa, biskupa (+ III/IV w.); św. Nonny (+ 374) – matki św. Grzegorza z Nazjanzu; św. Parysa, biskupa w Teano (+ 346)
Zrozumieć wiarę – książka
Prawdy wiary to fascynująca przygoda duchowa i intelektualna. Ta książka jest tego dowodem. (ks. Robert J. Woźniak)
Robert M. Rynkowski, Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2015, s. 192.
Rozważania Roberta Rynkowskiego przenika pulsująca autentycznym, a przy tym subtelnym dramatyzmem spolaryzowana narracja o pragnieniu człowieka szukającego Boga i o „ukrywającym się” Bogu poszukującym człowieka. (Albert Gorzkowski)
Ta książka to zarówno krótkie wprowadzenie do dogmatyki, jak i przewodnik życia duchowego. Teologia rozumiana jako bosko-ludzki dialog oraz egzystencjalny charakter prawd wiary to dwa przekonania, które przenikają Zrozumieć wiarę i sprawiają, że staje się ona obowiązkową lekturą dla wszystkich, których fascynuje teologia. (ks. Robert J. Woźniak)
Recenzje
Juliusz Gałkowski
Te same pytania wciąż od nowa. Pytania podstawowe…
„Kleofas” 13.06.2015
Jednym z najczęściej powtarzanych twierdzeń na temat dziejów duchowości chrześcijańskiej jest opinia, że duchowość początków Kościoła, nader często utożsamiana z okresem patrystycznym, została zastąpiona podporządkowaniem się systemowi prawa rzymskiego. Co ciekawe, przekonanie to podzielają zarówno osoby, które uważają to za coś pozytywnego i prawidłowy krok w rozwoju Kościoła, jak i ci, których niepokoi ten (prawdziwy bądź pozorny) formalizm.
Takie myślenie znajduję w książce Roberta Rynkowskiego Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem. I jest to dla autora z całą pewnością zjawisko bardzo negatywne. Pisze na ten temat bardzo kategorycznie:
Jeśli jurydyzacja chrześcijaństwa i teologii będzie dalej trwała, ani my sami z naszej wiary niczego nie zrozumiemy, ani nie pozwolimy czegokolwiek pojąć innym. (…) Prawo i moralistyka nie zastąpią autentycznej teologii dążącej do przezwyciężenia nieuchronnej różnicy między osobami ludzkimi i Boskimi w rozmowie, której szczytem jest modlitwa. (s. 39)
Autor – powołując się na Stinissena, Rahnera i Heschela –przeciwstawia formalizmowi i jurydyczności mistykę pojmowaną jako modlitewna więź z Bogiem. Zatem książka Roberta Rynkowskiego jest książką o modlitwie jako sposobie rozmowy z Bogiem oraz o języku modlitwy i wiary.
Język, rozmowa, dialog to niecodzienne dary Boga. Jednak to przede wszystkim dzięki naszej pracy przyobleczonej pokorą będziemy w stanie je docenić i właściwie spożytkować w codziennej rzeczywistości. Jest to konieczne, jeśli chcemy zarówno zbliżyć swoje światy, jak i zbliżyć się do świata Boga. (s. 42)
Celem, jaki stawia sobie autor, jest uzdrowienie „słowa” – chodzi o nasz język modlitwy i poznania Boga. Słowo zamieszkało między nami, nie poniżajmy Go naszymi pseudosłowami. Jest to tym bardziej potrzebne, że Bóg jest Dialogiem, jedna z Jego Osób jest Słowem, a sposobem porozumiewania się jest miłość.
Rynkowski, wychodząc (przecież nie odchodząc), od słów Akwinaty o działaniu rozumu i woli w relacjach wewnątrztrynitarnych, stara się podążyć dalej, wskazuje teksty teologów XX wieku, ale przede wszystkim powraca do Heschela, i zdecydowanie obstaje przy pojmowaniu Trójcy jako Dialogu. Czy słusznie? Z całą pewnością tak, ale – i jest to wyraźne zagrożenie – nie może być to jedyny sposób pojmowania Niepojmowalnego Boga. Nie wątpię, że autor ma tego świadomość, lecz szkoda, że wyraźnie tego nie pisze.
Jest to zresztą jedno z wielu niedopowiedzeń w książce – oczywiście doskonale wiadomo, że nie da się napisać wszystkiego, jednakże gdy autor stawia taki obraz jako najdoskonalej prezentujący trynitarny charakter Ojca-Syna-Ducha, to musi to budzić istotne zastrzeżenia.
Z owego dialogicznego pojmowania Trójcy wyprowadza Rynkowski szereg arcyciekawych wniosków, a właściwie należałoby napisać, że przeprowadza szereg ciekawych rozumowań.
Pierwszym jest odpowiedź na pytanie: Cur Deus Homo? Czemu Bóg stał się człowiekiem? Bo pytanie o Wcielenie w gruncie rzeczy należy sprowadzić do tego radykalnego – czyli podstawowego – zagadnienia. Rynkowski stara się odpowiedzieć, czy było ono odpowiedzią na grzech, czyli czy grzech był warunkiem koniecznym, aby Stwórca stał się jednym ze stworzeń. Jeżeli tak, to wina Adama była rzeczywiście błogosławiona. Ale autor zadaje pytanie inaczej: jak na gruncie owej dialogicznej teologii należy rozumieć konieczność tego, że Słowo stało się ciałem? Przy okazji warto zwrócić uwagę, jak interesujące wnioski eucharystyczne można wyciągnąć na podstawie tego sposobu rozumowania.
Kolejnym pytaniem, na które stara się odpowiedzieć autor, jest pytanie o wolność. Czy dialog z Bogiem nas zniewala, czy czyni wolnymi? A skoro jest to dialog z Istotą wszechmocną, to chyba nie ma mowy o wolności, gdy stajemy wobec tak ogromnej dysproporcji sił. Stajemy także wobec ciekawego problemu logicznego: nasze decyzje, nasza wolność dokonują się w czasie, podczas gdy Bóg jest poza czasem, jest w wieczności. Czy czeka On na nasze decyzje, by potem zaledwie na nie reagować? Rynkowski stara się ten dylemat rozwiązać poprzez próbę odpowiedzi, czym owa wolność jest.
(…) wolność nie ogranicza się do konkretnych czynów, do aktów woli. Owszem, jest ona zdolnością do aktualizowania, ale nie tyle poszczególnych działań, ile wieczności. Jest to więc aktualizowanie spełnienia w Bogu, samourzeczywistnienia. Człowiek wolny może osunąć się w niespełnienie, które będzie jednak nie tyle wynikiem sumy poszczególnych wyborów (chociaż ich oczywiście w jakimś stopniu też), ile po prostu nieurzeczywistnienia się osoby, niezaktualizowania wieczności. W takim ujęciu wolność nie sprowadza się zatem do wyboru między kradzieżą w sklepie a jej zaniechaniem. Jest ona raczej aktualizowaniem w tym konkretnym czynie (kradzież – niekradzież) wieczności, spełnienia w Bogu. (s. 79)
Musi w tej książce paść także pytanie o obraz Boga. Bo kim jest Ten, z Kim rozmawiamy? W gruncie rzeczy od tego, jaki obraz Boga stoi przed oczyma wierzącego, zależy to, jaką teologię on uprawia. W tym miejscu Rynkowski pokazuje w pełni, że jego teologia oparta jest na fundamentach, które wybudował Wacław Hryniewicz i jego nadzieja powszechnego zbawienia.
Pytanie o obraz Boga i korony Jego stworzenia (czyli człowieka – jakby ktoś zapomniał) staje się zaledwie przedsionkiem do podstawowego pytania egzystencjalnego: Unde Malum? – Skąd Zło? A także do pytań ostatecznych. Teologia dialogiczna, chociaż ukazywana w sposób popularny, staje się teologią eschatologiczną w każdym tego słowa wymiarze. Padają pytania o Szeol, cierpienie, piekło, czyściec i Niebo. A skoro niebo, to musi pojawić się Świętych Obcowanie.
Cały tok rozumowania prezentowany w Zrozumieć wiarę w sposób konsekwentny i logiczny prowadzi nas do tej prawdy wiary. I jest to oczywiste, przecież nasze zbawienie, nasza obecność przed Stwórcą będzie niewątpliwie wspaniałym dialogiem, rozmową z Tym, Który Jest.
I właśnie pytanie o rzeczy ostateczne ukazuje wartość książki Rynkowskiego. Pozwala ona bowiem na rozwiązanie pewnego pastoralnego dylematu. Nie ukrywajmy, od początku głoszenia Dobrej Nowiny uczniowie Jezusa musieli odpowiadać (sobie i swoim uczniom) na podstawowe pytanie: po co być zbawionym? Czym jest zbawienie?
Trudność związana z tym pytaniem była rozwiązywana przez zdumiewającą w swej niekonsekwencji odpowiedź: idziemy do zbawienia, ponieważ chcemy uniknąć potępienia. Ta niekonsekwencja, połączona z nieumiejętnością zrozumienia Słowa (zarówno Wcielonego, jak i spisanego), skutkowała ową wskazaną na początku recenzji jurydyzacją chrześcijaństwa. Skoro istotą naszej molarności jest unikanie kary, to logiczną konsekwencją jest spisywanie grzechów i przewinień, wraz z odpowiednimi karami. Unikamy kar, idziemy za Zbawicielem.
Książka Rynkowskiego jest natomiast doskonałą egzemplifikacją, jak można wyrwać się z tego błędnego koła. Dobro i zło, Zbawienie i Potępienie, Bóg i Człowiek wreszcie – są porządkowani we właściwym układzie i ukazywani we właściwych proporcjach. I to jest dobre…
Ale w swej antyjurydyczności poszedł uczony autor jednak mocno za daleko. A właściwie pomylił przyczynę ze skutkiem. To nie rzymski porządek prawny był przyczyną owego ujęcia wiary w paragrafy. On był tylko narzędziem. Należy chwalić Boga, że dał nam to wspaniałe narzędzie, jakim było prawo rzymskie. Ostatecznie odchodzenie od owego rygoryzmu prawnego skutkowało nieraz eksplozjami okrucieństwa.
Jezus przewidział sytuację niezrozumienia istoty zbawienia , bo – jak mówi Pismo – pytał: „Czy Syn Boży znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”.
Akurat w owym rozumieniu zbawiania omawiana książka może być przydatna. Autor, wykorzystując swoją dialogiczną teologię, naprawdę porządkuje nasze pojmowanie rzeczy ostatecznych.
Musimy więc dostrzec fakt, że podobnie wpływa na nas wyprawa na odkrywanie Boga w dialogu, na odkrycie słów, na przemienienie się w słowa. Nie musimy być wybitnymi intelektualistami, by wyruszyć na taką wyprawę, tak jak nie był na nią gotowy Bilbo Baggins.
Niebo może więc być rzeczywistością atrakcyjną i pożądaną, nawet jeśli nie będzie się ono składało z ogródków z grillami. Warunkiem jest znalezienie odpowiedniego sposobu mówienia o nim.
Teologia musi dokonać tego wysiłku, jeśli nie chce, by nasze wyobrażenia o niebie opierały się na różnej wartości literaturze w stylu „historia człowieka, który był w niebie”. Być może wtedy również nasi kapłani znajdą w sobie odwagę, by w kościołach mówić o niebie, a my nie będziemy z zakłopotaniem milczeć, gdy ktoś zwróci się do nas o uzasadnienie tej nadziei, która w nas jest (por. 1P 3, 15). (s. 169)
Oprócz niezrozumienia – w moim przekonaniu – przyczyn i istoty jurydyzacji jest w książce Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem jeszcze jeden watek, który budzi we mnie niezgodę. Chodzi oczywiście o kwestię czyśćca i piekła (a piekła przede wszystkim). Wspomniałem już, że teologia Rynkowskiego bazuje na nauce jego mistrza – Wacława Hryniewicza. I widać to bardzo wyraźnie w roztrząsaniu rzeczy ostatecznych. Ale nie wydaje mi się, abym w niniejszej recenzji mógł napisać coś więcej, niż tylko przypomnieć o wielkim sporze na temat tego, czym jest piekło i jak je pojmować, którego stroną niewątpliwie jest Hryniewicz. Robert Rynkowski nie powtarza jak papuga za swoim mistrzem, ale przejął od niego dużo. Czytelnik będzie sam umiał wyciągnąć wnioski oraz wskazać, w jakich momentach z autorem się zgadza, a w jakich należy spisać protokół rozbieżności.
W tym momencie powiem tylko tyle, że w moim konkretnym przypadku jest on naprawdę rozległy i pewnie jeszcze kilka razy odwołam się do tej książki i będą to teksty polemiczne. Być może wniknie z nich jakaś sympatyczna dyskusja. Niemniej nie mogę jednak nie polecić jej jako lektury odświeżającej. Zrozumieć wiarę jest dowodem na to, że polska teologia żyje.
*******
Jak zabić seksualność po katolicku?
W pięciu punktach.
[tekst dla ludzi dojrzałych emocjonalnie]
Seks jest zły? Wątpię. Nie mam też przekonania co do tego, że kobiety powinny chodzić zakamuflowane w hidżab, aby nie wzbudzać pożądania czy nie pokazywać kolan (które o dziwo dla niektórych katolików są bardzo seksowne!). Nie wiem, czy dobrze jest mówić o seksualności jedynie na drodze nakazów i zakazów. To nie budzi wolności, a jedynie lęk.
Nie lubię też popadania w skrajności. Jedni sprowadzają seksualność do wstrzemięźliwości, drudzy do zezwierzęcenia, instynktu. Nie opowiem się po żadnej ze stron, bo prawda leży gdzieś po środku. Człowiek jest całością, a nie jedynie duchem, więc tak należy na niego patrzeć. Nie oszukujmy się – nawet ultra-katolik na widok pięknego ciała „jakoś” zareaguje, nie tylko duchowo. To samo w sobie nie jest złe, pytanie co zrobi z tym dalej.
Nie jestem za tym, żeby próbować wszystkiego, ze wszystkimi i wszędzie. Jednak uciekanie od własnej seksualności, co jest częstszym przypadkiem wśród katolików, też nie jest dobre. Wiele osób patrzy właśnie tak: jesteś wierzący – jesteś aseksualny, jakby to stanowiło dla siebie synonim, a nie powinno. Nie dziwię się jednak, jeśli np. rady dla początkujących par to: pierwszy pocałunek dopiero po zaręczynach czy ślubie (link dla niewierzących, że takie coś jest), a dla małżeństw, że seks służy jedynie do robienia dzieci.
Przez to, że katolicka seksualność jest zazwyczaj opatrzona pytaniem: księże, a czy to jeszcze wolno, czy to już jest grzech?, chciałbym obalić kilka mitów, bo wierzący ma być gorący, nie tylko w kościele. Poniższe punkty to jednak odpowiedź na pytanie: jak zabić seksualność po katolicku? Oto ona:
-
Pokazać, że ciało jest grzeszne
W stosunku do swojego chłopaka odczuwam namiętność. Zaczynam odczuwać potrzeby seksualne. Zaczynam pragnąć swojej dziewczyny, nie tylko duchowo. – i co teraz? Nic. To znak, że jesteś zdrowym człowiekiem.
Nie każde podniecenie musi prowadzić do grzechu. Nie każda potrzeba musi być całkowicie zrealizowana. A namiętność? To znak, że w związku wszystko idzie w dobrym kierunku. Gorzej, gdyby było odwrotnie.
Nie rozumiem trochę tej obawy o biologię. Że ciało reaguje. Że psychika reaguje. Że dusza reaguje. Kiedy poznajemy głębiej drugą osobę, to naturalne, że człowiek pragnie całkowitej jedności, także na płaszczyźnie fizycznej. Gdy poprzez spotkania i rozmowy, dwoje ludzi zaczyna psychicznie oraz duchowo do siebie przylegać, tak samo ciało domaga się tego.
Zazwyczaj księża radzą, że w chwili namiętności lepiej odpuścić. Ja powiem tak – każdy wie najlepiej, czy przekroczy daną granicę, więc jeśli jest w stanie świadomie przeżyć daną chwilę, nie stanie się mu nic złego. Człowiek ciągle uczy się kontroli nad swoim organizmem i go poznaje. Jeśli teraz nauczy się mówić „stop”, to i w małżeństwie nie będzie sfrustrowany, kiedy druga strona powie „nie dzisiaj, kochanie”. A jeśli upadnie… cóż, uczymy się na błędach.
Poczucie winy, które rodzi się w chwilach namiętności (bez oczywistego grzechu) często nie wynika z niego samego, a z tego co usłyszało się na ambonach albo z obrazu Boga. Gdzie fizyczność zostaje włożona do tabelki i opatrzona pieczęcią, tam nie ma miejsca na wolność. Granice są ważne, ale nie najważniejsze.
-
Seks małżeński tylko w celach prokreacji
Problemem nie jest to, że mówi się o celu, jakim jest dziecko. To wartościowa myśl. Jednak w pozostałych kwestiach, jaką jest pogłębienie bliskości, wartości czy sprawienie przyjemności drugiej osobie, nie mówi się za wiele lub nic. Wystarczyłoby inaczej rozłożyć akcenty, by na nowo odkryć piękno małżeństwa.
Bliskość
Jeśli sprowadzić seks wyłącznie do poczęcia życia, nie różnimy się niczym od zwierząt (poza świadomym przeżywaniem przyjemności). Jednak co nas wyróżnia to to, że możemy budować bliskie relacje, także za pomocą dotyku, fizyczności. Żeby pozwolić komuś się zbliżyć, trzeba naprawdę zaufać, że druga osoba Cię nie skrzywdzi i nie porzuci. To wymaga odwagi i zrozumienia, że bez tego nie można zbudować głębokiej relacji. Człowiek, który ma problem z bliskością, najczęściej ma problem z zaufaniem.
Przyjemność
Zdarza się też tak, że małżeństwa wyobrażają sobie Boga jako tego, który wisi nad łóżkiem i martwi się, kiedy widzi to, co w nim wyprawiają – przecież to nie jest pozycja misjonarska. Bóg, który każe za jeden wytrysk za dużo, za orgazm nierównoczesny, za niegodną pozycję, za dni płodne, za namiętność, za biologię – to Jego obraz na forach katolickich, kiedy chodzi o seks (na szczęście nie jedyny). Takie coś to najprostsza droga do tego, aby zacząć żyć w ciągłym lęku i sprowadzić Boga do roli materaca. Nie chodzi o to, żeby się nie pytać i nie przejmować, ale nie czynić z tego swojego bożka.
-
Atrakcyjna jest tylko dusza
M. napisała mi, że czasem facet, zamiast recytować Pieśń nad pieśniami, powinien zamknąć się i przytulić swoją kobietę.
Piękne słowa, romantyczne kolacje, wspomnienia, których pozazdrościć mogą wszystkie przyjaciółki, ale… coś jest nie tak. Kiedy facet nie wie, że to nie słowa, a czyny są weryfikatorem tego, jak bardzo kochamy drugą osobę (słowa tylko o tym zapewniają), po jakimś czasie nie znajduje uznania w oczach kobiety. Zamiast być dla niej wsparciem, staje się ciężarem, bo nie zapewnia jej bezpieczeństwa, którego ona potrzebuje. Słowami „pomodlę się za Ciebie” nie załatwi się wszystkiego. W takich sytuacjach poczucie bliskości jest tym, które pozwala przetrwać, bo miłość zaczyna nadawać sens tam, gdzie go zwyczajnie nie można odnaleźć.
Tu kryje się odpowiedź na pytanie – dlaczego kobiety wolą wybrać zdecydowanych mężczyzn, niż chłopców o dobrym serduszku? To proste. To ten pierwszy facet sprawi, że ona poczuje się zdecydowanie bardziej atrakcyjna w swoich oczach. Że pociąga kogoś fizycznie. Dzięki temu dostrzeże swoje piękno.
To rozwiązanie buduje poczucie, że ktoś zadba o Twoje potrzeby, nie tylko duchowe czy intelektualne. Lepiej zaryzykować taką znajomość, niż żyć całe życie w poczuciu bycia niedowartościowaną lub odrzuconą, bo facet nie potrafi poradzić sobie sam ze sobą. Kobieta, która czuje się atrakcyjna, jest zdecydowanie bardziej zadowolona z życia i przyciąga większą uwagę otoczenia, bo… lubimy przebywać w gronie ludzi szczęśliwych.
Przeprowadziłem kiedyś eksperyment – kobiety, nawet te mało atrakcyjne fizycznie, które zauroczą się lub czują, że znalazły właściwego faceta, podświadomie zaczynają się lepiej ubierać, bardziej kobieco. Chcą go przyciągnąć i wiedzą, że to nie dusza odgrywa pierwszorzędną rolę, ale stopień atrakcyjności w oczach danej osoby. Zresztą, faceci mają to samo. Dobre pierwsze wrażenie zwiększa ryzyko zauroczenia się w Tobie o jakieś siedemdziesiąt pięć procent. Atrakcyjność zewnętrzna wysyła prosty komunikat: warto mnie poznać, ponieważ staram się być w pełni wartościowym człowiekiem, nie tylko w duszy. I najważniejsze – będę się starać być piękna dla Ciebie.
-
Wolno czy nie wolno?
Takie pytania i problemy tworzą ludzie, którzy poszukują potwierdzenia swoich przekonań. Rozmawiałem wczoraj z Aleksem na ten temat i powiedział mi kilka mądrych zdań. – Kiedy ktoś pyta, czy „coś” jeszcze wolno, czy to już grzech, najczęściej poszukuje usprawiedliwienia. Sięga po konferencje, słowa jakiegoś autorytetu z nadzieją, ze ten rozgrzeszy go bardziej, aniżeli on sam. Jeśli jednak zrobi to mniej, niż ktoś oczekiwał, racjonalizuje powody, dlaczego on nie podpada pod ten przypadek, o którym właśnie słyszał. Zamiast skupić się na poznaniu drugiej osoby, czego wynikiem jest chęć uszczęśliwienia jej, zaczyna szukać przyjemności. Nie chodzi więc o to, aby naprawdę zbliżyć się do kogoś, ale uciszyć sumienie i nie musieć iść do spowiedzi. – stwierdził.
Chodzi więc o intencje, które masz w danej sytuacji. Jeśli nie pragniesz wyłącznie własnej przyjemności, kosztem drugiej osoby, to nie masz się czym przejmować. Kiedy relacja stwarza możliwości do okazania sobie miłości, także w wymiarze fizycznym, to niedojrzałością jest uciekanie od tego. Osoba, z którą jesteś, ma pełne prawo do tego, żeby być kochaną i otrzymywać to uczucie na każdym z trzech poziomów.
Po chwili dodał: Szczęście rozwija się wewnątrz nas, nie na zewnątrz. Można uprawiać seks, nie czując nic lub „miłość” (niedojrzałą) do konkretnej osoby. Jednak rano obudzimy się z tym samym poczuciem pustki, które mieliśmy wczoraj. Nie pragnęliśmy szczęścia, a przyjemności. – nie chodzi więc o to „co”, ale „dlaczego” to robię.
Jeśli ktoś nie jest pewny, niech zada sobie te pytania: jak mogę sprawić, aby nasza relacja stała się bliższa, dojrzalsza? Jak mogę jego/ją uszczęśliwić? Wystarczy pamiętać, że nie zawsze musi się to odnosić do sfery intymnej.
-
Przyjemność to skupianie się na sobie
Czy w związku może być „za przyjemnie”? Nie może.
Czy jeśli odczuwam „tak” dużą przyjemność, to już grzech? Niekoniecznie.
Czy jeśli mój mąż, chłopak pragnie mojego szczęścia, powinnam mu na to pozwolić w ramach ustalonych granic? Jeśli chcesz.
Czy grzechem jest, jeśli skupiam się na własnej przyjemności? Wątpię.
Przyjemność sama w sobie nie przynosi pożytku – to prawda. Jednak w odniesieniu do relacji jest czymś, co pozwala na budowanie jej oraz na to, że jeden może obdarowywać drugiego i odwrotnie, dzięki czemu miłość się umacnia. Przyjemność nie jest niczym złym, a stwierdzę nawet więcej – jest dobra, potrzebna i wnosi wartość do relacji, której nie da się zastąpić. Dzięki niej rodzi się przywiązanie, bo pragniemy być tak traktowani już zawsze, przez tę konkretną osobę.
W wielu osobach pokutuje pewne przekonanie, że wierzący powinien ciągle pościć – szczególnie sferze seksualnej. Jeśli komuś byłoby za przyjemnie, to powinien natychmiast przestać. Jeśli zaczyna choć przez chwilę myśleć bardziej o sobie, niż o kimś innym, też powinien to zakończyć. Jeśli ma jakiekolwiek potrzeby, to powinien je wyprzeć dla „dobra” związku. Jeśli…
Miłość (i przyjemność) nie ma limitu wtedy, kiedy angażuje wszystkie sfery – fizyczną, psychiczną i duchową. Nie ma więc takiego zjawiska w przyrodzie jak „ jest mi za przyjemnie”, itd. Ludziom wierzącym wyjaśnię to na prostym przykładzie – doświadczenie Boga przerasta wyobrażenia oraz jest głębokie, intymne i piękne. Tak samo jest wtedy, kiedy ktoś doświadcza miłości ze strony drugiego człowieka, ale odczuwa to w zupełnie inny sposób. Nie gorzej, a inaczej. To nic złego.
Jedyne co się różni w przeżywaniu przyjemności to rodzaj i intensywność. Inaczej zachowuje się para po miesiącu, a inaczej małżeństwo – granice powinny być naturalne, wynikać z dojrzałości relacji (i dwóch osób), a nie z jakiegokolwiek nakazu. To jednak ciągłe dążenie do ideału, bo dojrzewamy tak naprawdę do końca życia.
Podsumowanie
Nie żyjemy w podwójnym świecie, więc rozdźwięk pomiędzy ciałem, a duszą nie jest aż tak ogromny, jak go malują. Wręcz przeciwnie – ten, kto zaspokoi ciało, zaspokoi też duszę (i odwrotnie). Ciało i dusza są jednością.
Nie ma też dwóch takich samych par. Nie ma jednej recepty. Każdy ma inny temperament, inne potrzeby. Nie można więc generalizować czy potępiać tego, co dla jednych jest dobre, a dla innych jest już przesadą (bo wynika z innego temperamentu). Nie ma więc potrzeby ustalać dokładnych zasad tam, gdzie nie jest to możliwe. To nie prawo budowlane, nie wymierzysz tego co do centymetra. Warto pamiętać tę jedną regułę:
Miłość nie ma limitu, kiedy angażuje wszystkie sfery.
http://rafael.blog.deon.pl/2015/08/03/jak-zabic-seksualnosc-po-katolicku/
**********
Małżeństwo nie jest odpowiedzią na samotność
Christopher Ash /br
Myślisz, że Bóg dał nam małżeństwo, żeby zaspokajać nasze potrzeby? Poznaj dwa ważne argumenty, które uświadomią Ci, że jesteś w błędzie.
Powód pierwszy: Rdz 2, 18 – Pan Bóg rzekł: “Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” – należy odczytywać w kontekście, w jakim się znajduje.
Po pierwsze, przedstawiony wyżej pogląd jest fałszywy dlatego, że opiera się na zdaniu wyrwanym z kontekstu, jakim jest całość historii zawartej w drugim rozdziale Księgi Rodzaju. Wers osiemnasty nie pojawia się znikąd, lecz jest częścią dramatu, który rozpoczyna się w wersie czwartym. Już na samym początku drugiego opisu stworzenia pojawia się problem: nie ma człowieka, który by uprawiał ziemię (wers 5). Bóg stwarza więc człowieka po to, żeby opiekował się Jego światem (wers 7). Z Księgi Rodzaju (1, 26-28) dowiadujemy się, że taki właśnie jest cel istnienia rodzaju ludzkiego. Bóg umieszcza człowieka w ogrodzie i poleca mu, żeby “uprawiał go i doglądał”. Adam ma być ogrodnikiem, któremu powierzona została ogromna odpowiedzialność doglądania ogrodu Boga.
Sytuacja wygląda więc następująco: Bóg przygląda się uważnie ogrodowi, który stworzył, i małemu Adamowi stojącemu pośrodku tego ogrodu w zadziwieniu, po czym mówi: “Widzę, że nie jest dobrze powierzać to zadanie jemu samemu”. Nie jest dobrze nie dlatego, że Adam jest samotny (może jest, a może nie!), ale po prostu dlatego, że praca, którą ma wykonać, przerasta go. Dlatego Adam otrzymał “pomoc”, a nie “towarzystwo”. Gdyby był samotny, wtedy rzeczywiście potrzebowałby towarzysza. Siedzieliby razem na ogrodowej ławce, trzymaliby się za ręce itd. Chociaż jednak Ewa z pewnością byłaby doskonałą “towarzyszką” (a w Księdze Malachiasza, 2, 14, żona rzeczywiście tak jest nazwana), to jest dana Adamowi jako “pomoc”, czyli po prostu jako ktoś, kto pracuje u jego boku, aby wspólnymi siłami wypełniali powierzone im zadanie.
Warto oczywiście zapytać, dlaczego Bóg stworzył kobietę, a nie drugiego mężczyznę, skoro Adam potrzebował pomocy. Musimy przecież przyznać, nawet narażając się na zarzut trywialności lub niepoprawności politycznej, że z czysto statystycznego punktu widzenia mężczyzna byłby silniejszy! Dlaczego zatem kobieta?
W pierwszych dwóch rozdziałach Księgi Rodzaju podane są dwa powody. W rozdziale pierwszym dowiadujemy się, że chodziło o dzieci (1, 28). To naprawdę ma sens. Przecież skoro jeden ogrodnik nie poradzi sobie z tak wielkim ogrodem, to i dwóch (czy dwoje) nie wystarczy. Muszą zatem dać początek całej rodzinie ogrodników!
W rozdziale drugim znajdujemy jednak jeszcze jeden powód, którym jest rozkosz seksualnej intymności. W wersie dwudziestym trzecim Adam wydaje na widok Ewy pełen zachwytu okrzyk: “Ta dopiero jest…!”. Dopiero ona jest odpowiedzią na jego tęsknotę za odpowiednią pomocą, która wraz z nim może pracować w pełnej rozkoszy wspólnocie, ciesząc się przywilejem służenia Bogu w Jego ogrodzie.
W ciągu stuleci wielu panów młodych powtarzało okrzyk zachwytu Adama opisany w Księdze Rodzaju 2, 23. W tym okrzyku (podobnie jak w wersie 25) wyrażona została naturalna, pozytywna odpowiedź na seksualne pragnienie i rozkosz niezepsuta jeszcze poczuciem wstydu. Jednak nawet tutaj kontekst każe nam pamiętać, że intymność seksualna nie jest celem ostatecznym. Jest to bowiem rozkosz prowadząca do realizacji wspólnego celu, intymność wyrażająca jedność dążenia i partnerstwo w wypełnianiu zadania, które wykracza poza granice związku jednej pary. Radując się wraz z kochankami w ogrodzie, nie możemy zapominać, że mają oni pracę do wykonania. Trzeba przecież pielęgnować ogród. Świat stworzony przez Boga wymaga uważnych starań i starannej pracy. Ludzie, którzy żyją w stanie wolnym, będą pełnić owocną służbę Bogu na różne sposoby, dostępne wyłącznie osobom niezamężnym (nieżonatym). Natomiast ludzie żyjący w małżeństwie będą wykonywać tę pracę we dwoje. Na podstawie rozdziału drugiego Księgi Rodzaju można więc w odniesieniu do małżeństwa sformułować takie samo hasło, jak na podstawie rozdziału pierwszego: “Seks w służbie Bogu”.
Należy wspomnieć, że doglądanie ogrodu (stosując konsekwentnie powyższą symbolikę) nie jest zastrzeżone wyłącznie dla mężczyzn i kobiet pozostających w związku małżeńskim. Osoba niezamężna jest w równym stopniu powołana do służenia Bogu. Ja po prostu chcę zwrócić uwagę na fakt, że kiedy żenimy się bądź wychodzimy za mąż, powołanie to nadal pozostaje aktualne. Zmienia się tylko sposób, w jaki pełnimy naszą służbę. Para małżeńska wnosi swój wkład w “pracę w ogrodzie”, wykonując pewne szczególne zadania.
Powód drugi: Pozostała część Pisma Świętego nie potwierdza tej teorii.
Pogląd, zgodnie z którym Bóg stworzył małżeństwo zasadniczo jako lekarstwo na samotność, można uznać za błędny także dlatego, że w dalszej części Pisma Świętego nie znajduje on potwierdzenia. Gdyby rzeczywiście w Księdze Rodzaju (2, 18) zawarta była taka nauka, moglibyśmy oczekiwać, że pozostała część Biblii ją potwierdzi. Tymczasem napotykamy tylko na głuchą ciszę.
Pismo Święte często wprawdzie wspomina o tęsknotach ludzkich serc, ale tęsknoty te niekoniecznie mają znaleźć ukojenie w małżeństwie. Powinny raczej realizować się we wspólnocie z ludźmi, w odbywaniu podróży przez życie w towarzystwie innych istot ludzkich. Przede wszystkim bowiem przeznaczeniem wszystkich ludzi (żyjących w stanie wolnym i w małżeństwie) jest pełne radości zespolenie z Bogiem, który nas kocha. Jesteśmy również stworzeni do życia w serdecznej wspólnocie z braćmi i siostrami w jednej Bożej rodzinie. Taką właśnie obietnicę dał nam Jezus Chrystus.
Oczywiście również małżeństwo powinno być wspólnotą, w której panuje przyjaźń i radość. Związek małżeński dwojga ludzi rzeczywiście powinien leczyć ich z samotności. Małżeństwo jednak nie jest jedynym lekarstwem na samotność. Każda ludzka wspólnota powinna być takim lekarstwem. Nie wszyscy ludzie mogą wchodzić w związki małżeńskie, ale wszyscy są zaproszeni do wspólnoty z Bogiem i ze sobą nawzajem w Jezusie Chrystusie.
Umieszczając rozważany fragment (Rdz 2, 18) w kontekście rozdziału drugiego oraz porównując go do nauczania pozostałej części Pisma Świętego widzimy, że nie ma w nim mowy o tym, iż celem małżeństwa jest uleczenie samotności. Dewiza odnosząca się do rozdziału drugiego brzmi: “Seks w służbie Bogu”. Kobieta i mężczyzna wchodzą do ogrodu po to, by wspólnie pracować. Bóg stworzył małżeństwo po to, żeby ludzie, którzy żyją w małżeństwie, służyli Mu w tym związku i poprzez niego (podobnie jak osoby nieżonate i niezamężne służą Mu w swoim wolnym stanie).
Widzimy zatem, że małżeństwo nie jest odpowiedzią Boga na samotność. Bóg nie dał nam małżeństwa po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby. Chcielibyśmy tak myśleć, ale Bóg ma większe cele dla tego świata niż spełnianie naszych potrzeb. Jeżeli spodziewamy się, że małżeństwo spełni nasze potrzeby, to znaczy, że nie zrozumieliśmy prawdziwej natury miłości i siejemy ziarno destrukcji w naszych małżeństwach.
Więcej w książce: Złączeni przez Boga i dla Boga. Jak osiągnąć doskonałość w małżeństwie – Christopher Ash
http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,63,malzenstwo-nie-jest-odpowiedzia-na-samotnosc.html
********
Dlaczego chrześcijańskie małżeństwo jest wyjątkowe?
Bernard Cooke/br
Często trudno jest odnaleźć prawdziwy sens relacji między mężczyzną i kobietą. Porównaj i zobacz, dlaczego sakrament małżeństwa to znacznie więcej niż ceremonia w kościele.
W naszych czasach toczy się zacięta dyskusja dotycząca sposobu, w jaki kobiety i mężczyźni powinni się do siebie odnosić. Wiele mówi się o radykalnej zmianie w podejściu do instytucji małżeństwa. Jeszcze nigdy tak mocno nie podważano ról, które mają spełniać obie strony związku. Małżeństwo coraz częściej postrzega się jako dobrowolną wspólnotę osób, a nie jako regulowaną przepisami instytucję społeczną, która ma służyć dobru ogółu. Nie podkreśla się już konieczności poszanowania patriarchalnej władzy, natomiast kładzie się nacisk na równość obojga partnerów. Niejednokrotnie więc ludziom bardzo trudno jest odnaleźć prawdziwy sens relacji między mężczyzną i kobietą, a właściwie sens przyjacielskich relacji między osobami.
Oczywiście, zadawanie pytań o relacje damsko-męskie, a przede wszystkim o relacje między mężem i żoną, nie jest zjawiskiem nowym. W wielu starożytnych kulturach to, co obecnie nazywamy małżeńską miłością, było rzadkim zjawiskiem. Małżeństwo było społecznym kontraktem zawieranym w celu przedłużenia istnienia rodu. Wcale nierzadko przepaść pomiędzy miłością a seksualnością była tak ogromna, że mąż traktował żonę jak swoją własność i porzucał ją, jeżeli nie mogła dać mu dzieci. Mężczyźni szukali towarzystwa poza domem. Małżeństwa, w których istniało coś zbliżonego do prawdziwej przyjaźni, należały do rzadkości.
Sakramentalny wymiar małżeństwa w Izraelu
W starożytnym Izraelu, co najmniej osiemset lat przed Chrystusem, pojawiła się bardzo interesująca tendencja. Chociaż Żydów otaczały kultury i religie, w których wielbiono potęgę ludzkiej seksualności, konsekwentnie odrzucali oni pomysły nadania ich Bogu, Jahwe, jakichkolwiek cech seksualnych. Trzeba podkreślić, że sąsiednie religie, w których erotyka odgrywała znaczącą rolę, były dla Żydów nieustanną pokusą. Wielcy prorocy raz po raz występowali przeciw uczestniczeniu Żydów w rytualnej prostytucji w kananejskich świątyniach. W tym kontekście zadziwiający wydaje się fakt, że prorok Ozeasz odwołuje się do przykładu miłości męża do żony, kiedy opisuje miłość Jahwe do narodu żydowskiego.
Od chwili zastosowania przez Ozeasza porównania do relacji między mężem i żoną, obraz ten stał się podstawowym sposobem opisu związku między Jahwe a narodem wybranym. Niestety, prorocy często musieli używać go w negatywnym znaczeniu. Oto Izrael jest niewierną żoną, która porzuca Jahwe, uciekając do “fałszywych kochanków”, czyli bóstw sąsiednich religii płodności. Jednak mimo tej niewierności Jahwe pozostaje Bogiem miłosiernym, który dochowuje wierności wybrance. “Wierność” staje się głównym przymiotem Boga Izraela.
W jaki sposób zastosowanie tego obrazowania wpłynęło na zmianę podejścia do małżeńskiego związku?
Sposób, w jaki pojmowano Boga, Jahwe, oraz Jego relację z ludźmi, głębię i wierność Jego miłości, jak również zbawczą moc tej relacji, powoli stawał się elementem wyobrażenia idealnego małżeństwa. “Sens Jahwe” stał się więc elementem sensu relacji małżeńskiej. Zmianie uległ sakramentalny charakter miłości między mężem i żoną, a małżeństwo stało się bezpośrednim znakiem Boga, który mógł się w nim objawiać. Związek małżeński zyskał głębsze znacznie. Oznaczało to, że osobowy aspekt tej relacji należało uważać za najważniejszy. Kobiety nie można było posiadać ani traktować przedmiotowo. Dochowywania wierności oczekiwano zarówno od mężczyzn, jak i od kobiet. Proces “ustanawiania sakramentu małżeństwa” zaczyna się więc już w Starym Testamencie.
Małżeństwo jako sakrament chrześcijański
Chrześcijaństwo nadało relacji między mężem i żoną jeszcze inny wymiar: chodzi mianowicie o sens tego związku wynikający ze śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. To nowe, głębsze znaczenie można by zilustrować wieloma fragmentami Nowego Testamentu. Jednak przypuszczalnie największe znaczenie ma fragment Listu do Efezjan (5, 21-31), który tradycyjnie stanowi część liturgii sakramentu małżeństwa:
“Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem”.
List do Efezjan wyraża jednak pogląd, że tę strukturę władzy należy rozumieć i przeżywać w zupełnie nowy sposób. Relacja między zmartwychwstałym Chrystusem a chrześcijańską wspólnotą musi stanowić przykład dla opartej na miłości relacji między chrześcijańskimi małżonkami.
Przytoczony tekst zawiera drogocenny skarb w postaci sakramentalnej i chrystologicznej koncepcji, która w niewielkim stopniu została poddana teologicznej refleksji. Zawarty w omawianym fragmencie opis wzajemnego dawania siebie drugiej osobie – nie tylko w małżeńskim stosunku seksualnym, lecz również w innych formach wspólnego życia, które tworzą dojrzałą relację miłości – ukazuje to, czego dokonał Jezus poprzez swoją śmierć i zmartwychwstanie. Jezus dał siebie samego tym, których kocha. W miłości przyjął śmierć, jako środek przejścia do nowego życia, które będzie dzielił z osobami przyjmującymi Go z wiarą.
W piątym rozdziale Listu do Efezjan dowiadujemy się, że ofiarę, jaką Jezus składa z samego siebie, powinniśmy rozumieć w kategoriach cielesnej ofiary składanej z siebie w miłości przez męża i żonę. I odwrotnie – sens małżeńskiego samoofiarowania powinniśmy odczytywać poprzez pryzmat pełnej miłości ofiary, którą Jezus złożył w swojej śmierci i zmartwychwstaniu.
Celem i wewnętrzną konsekwencją zmartwychwstałego życia jest dzielenie się nim z innymi. Zmartwychwstały Pan dzieli się zmartwychwstałym życiem, dając ludziom dostęp do źródła tego życia, czyli do swojego Ducha. Dla Jezusa istnienie w zmartwychwstaniu oznacza pełną otwartość na Ducha i posiadanie Go w pełni. Dzielenie się nowym życiem z przyjaciółmi oznacza więc dawanie im swojego Ducha.
Chrześcijańska para małżeńska powinna więc również rozpocząć nowy i w pewnym sensie niespodziewany sposób wspólnego istnienia, który może pojawić się tylko wtedy, kiedy obie strony gotowe są umrzeć dla dotychczasowego stylu życia, który miał bardziej indywidualistyczny charakter i w mniejszym stopniu opierał się na wzajemnych relacjach.
Miłość, troska i ofiara z samego siebie to “słowo” wyrażające miłość Chrystusa do każdego z nich. Wierność małżonków jest znakiem, który w konkretny sposób uwiarygodnia ich chrześcijańską nadzieję w wierność Chrystusa. Kochając i będąc kochanym, człowiek uczy się uczciwej samooceny, która stanowi psychologiczną podstawę wiary w niewiarygodną dobrą nowinę o miłości Boga do człowieka. We wzajemnej relacji małżonkowie są sakramentem dla siebie nawzajem oraz dla ludzi, którzy ich znają, o tyle o ile w danych okolicznościach ich związek rzeczywiście jest wyrazem Chrystusowej ofiary z samego siebie. Małżonkowie są wyrazem niestworzonej łaski, czyli samoofiarowania się Boga. Ta pełna miłości obecność Boga oczywiście zawiera element tajemnicy, jednak jej nowy sens objawia się w żywej relacji między chrześcijańskim mężem i żoną.
W chrześcijańskim związku sakramentalnym kobieta i mężczyzna naprawdę są dla siebie “łaską”. Zaufanie, którego wymaga bezwarunkowa intymność, jak również towarzysząca tej intymności nadzieja na autentyczną akceptację, umożliwia osiągnięcie nowego poziomu osobistej dojrzałości. Jednak podstawą tego zaufania i nadziei jest wynikające z chrześcijańskiej wiary przekonanie, że miłość otwarta na inną osobę może być źródłem nowego, bogatszego życia. Schodząc na jeszcze bardziej podstawowy poziom, możemy zaryzykować stwierdzenie, że chrześcijańska para jest w stanie poświęcić się temu związkowi, ponieważ wierzy, że nie zostanie on ostatecznie zanegowany przez śmierć. Chrześcijańska nadzieja na zmartwychwstałe życie wspiera niemal instynktowne przeczucie kochanków, że “miłość jest silniejsza niż śmierć”.
Badania psychologiczne wyraźnie dowodzą, że dojrzały związek małżeński, który łączy seksualny i osobowy wymiar miłości, przyczynia się do rozwoju dwojga ludzi. Warto natomiast zwrócić uwagę, że według tych samych badań nieodzownym elementem rozwoju tej relacji jest ciągła i stale pogłębiana komunikacja. W małżeństwie chrześcijańskim komunikacja powinna polegać na dzieleniu się wiarą i nadzieją w zbawienie, które pochodzi od Jezusa. Chrześcijańska rodzina powinna być fundamentalnym przykładem chrześcijańskiej wspólnoty, czyli ludzi, których łączy wspólna relacja ze zmartwychwstałym Jezusem.
Nie ma lepszego sposobu na podtrzymanie wiary niż odkrycie, że jest się kochanym przez drugiego człowieka
Jeżeli chrześcijański światopogląd nie jest tylko powierzchownym przyjęciem religijnego wzorca, lecz autentyczną wiarą, może napotkać na różne wyzwania. W miarę upływu lat wyzwania te mogą przybierać formę cierpienia, rozczarowania, poczucia nudy lub konieczności zmierzenia się z nieuchronnością śmierci. W podobnych chwilach kryzysu, kiedy wiara słabnie lub wzmacnia się, świadectwo dawane przez ukochaną osobę może mieć ogromną siłę, a czasami okazuje się niezbędnym środkiem głoszenia dobrej nowiny.
Człowiekowi najtrudniej chyba przychodzi uwierzyć, że jest na tyle ważny, aby Bóg mógł go pokochać. Nie ma lepszego sposobu na podtrzymanie tej wiary niż odkrycie, że jest się kochanym przez innego człowieka i ma się dla niego znaczenie. Wierność ukochanej osoby – nie tylko w niezwykle istotnej sferze seksualności, lecz również szerzej pojmowane niedopuszczanie się zdrady poprzez egoizm, wykorzystywanie, małostkowość, nieuczciwość, brak zainteresowania i czułości – uwiarygodnia chrześcijańską wiarę w niezawodną opiekę Boga.
Chrześcijański sakrament małżeństwa to znacznie więcej niż ceremonia zaślubin w kościele. Ślub jest tylko jedną z istotnych części tego sakramentu. Małżeństwo to kobieta i mężczyzna w rozwijającej się relacji wobec siebie nawzajem jako chrześcijan. Są oni sakramentalnym znakiem dla siebie nawzajem, dla swoich dzieci i dla wszystkich, którzy ich poznają. Sens ich wspólnego istnienia powinien stać się dla nich i dla innych ludzi kluczowym aspektem sensu człowieczeństwa.
Więcej w książce:
SAKRAMENTY. Między ołtarzem a codziennością – Bernard Cooke
Chrystus, Kościół, przyjaźń, wierność, symbole, rytuały. Czym w istocie są? Na czym polega ich fundamentalne znaczenie?
Wiedza teologiczna o sakramentach to wciąż dla wielu tajemnica i wyzwanie. Bernard Cooke w swojej książce – odwołując się także do historycznego kontekstu – przybliża sakramenty i pokazuje ich wymiar w życiu codziennym. Dzięki temu przekonujemy się, że nie ograniczają się one wyłączenie do formalnych rytuałów religijnych. Są także stanowczo czymś więcej niż tylko liturgicznymi obrzędami.
Tematy do dyskusji, rozbudowana bibliografia, historyczne i teologiczne uwagi zawarte w książce to świetny punkt wyjścia do pracy grupowej i edukacji osób dorosłych. Doskonała lektura dla każdego, kto chce w pełni zrozumieć i przyjąć sakramenty.
http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,64,dlaczego-chrzescijanskie-malzenstwo-jest-wyjatkowe.html
*********
Modlitwa do św. Józefa o dobrego męża i dobrą żonę
DEON.pl
Mało kto wie, że św. Józef jest bardzo skutecznym orędownikiem “sercowym”. Może warto poprosić go o pomoc w poszukiwaniach drugiej połowy? Oto dwie modlitwy, które możecie wykorzystać.
Modlitwa o dobrą żonę
Święty Józefie, przeczysty Oblubieńcze Bogarodzicy Maryi! Bóg uczynił Cię najszczęśliwszym małżonkiem, dając Ci za towarzyszkę życia Najświętszą i Niepokalaną Dziewicę, Matkę samego Boga. Przez piękno i świętość Twojego życia stałeś się Patronem wszystkich małżonków. Proszę Cię o szczęśliwy wybór i łaskę dobrej, wiernej, roztropnej i świętej żony, której mógłbym powierzyć moje serce i złączyć się z nią mocą łaski sakramentu małżeństwa. Uproś jej mądrość życia, szerokość serca, pobożność, aby promieniowała dobrocią i kształtowała życie rodziny według zamysłów Przedwiecznego. Amen.
Modlitwa o dobrego męża
Święty Józefie, Oblubieńcze Bogarodzicy! Na progu dojrzałego i samodzielnego życia zwracam się do Ciebie o pomoc w podjęciu trudnej decyzji małżeństwa i wyboru odpowiedniego męża. Świadomość, że sama Najświętsza Maryja Panna – Matka Boża, znalazła w Tobie najlepszego towarzysza życia i wiernego Oblubieńca, sprowadza mnie dziś w tej sprawie do Ciebie. Proszę Cię o łaskę dobrego męża, wiernego towarzysza życia, z którym mogłabym związać się węzłami sakramentalnej łaski, założyć rodzinę Bogiem silną, dzielić losy w powodzeniu i niedoli, we wzajemnym zrozumieniu, szacunku, miłości i poświęceniu się oraz budować szczęście życia rodzinnego na zasadach Ewangelii. Amen.
Modlitwa pochodzi z książki “Cuda świętego Józefa. Świadectwa i modlitwy”
Józef jest “opiekunem”, gdyż umie słuchać Boga, pozwala się prowadzić Jego woli. Właśnie dlatego jeszcze bardziej troszczy się o powierzone mu osoby, potrafi realistycznie odczytywać wydarzenia, jest czujny na to, co go otacza i umie podjąć najmądrzejsze decyzje. W nim widzimy, drodzy przyjaciele, jak się odpowiada na Boże powołanie – będąc dyspozycyjnym, gotowym. Widzimy również, kto stoi w centrum chrześcijańskiego powołania: Chrystus!
(Papież Franciszek, z homilii na inaugurację pontyfikatu, 19 marca 2013 r.)
http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,43,modlitwa-do-sw-jozefa-o-dobrego-meza-i-dobra-zone.html
**********
Wszystko dzięki św. Józefowi
Maria Bieńkowska-Kopczyńska
Byłam ateistką przez 40 lat. Świadomie wybrałam życie bez Boga. Moje małżeństwo też było bez Boga, bez Bożego błogosławieństwa. Po latach okazało się, że bez Boga nie sposób żyć. Nie można się zakorzenić ani w życiu, ani w małżeństwie. Następuje pustka, a zamiast szczęścia doświadcza się dramatu.
Po tych trudnych latach niewiary, przypadkowo pojechałam z pielgrzymką do Włoch i u św. Michała Archanioła na górze Gargano przeżyłam gwałtowne nawrócenie. Do domu wróciłam napełniona wiarą. Początkowo mój mąż był zadziwiony moją przemianą i chociaż był niewierzący, towarzyszył mi co niedziela we Mszy św. Zamieszkaliśmy w osobnych pokojach, bym mogła przystępować do sakramentów świętych. Byłam zachwycona postawą męża i wraz z nim miałam nadzieję na rychłe jego nawrócenie. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Minęło pięć lat, a Bóg nie reagował. W końcu doszło do konfliktu między nami. Małżeństwo obumarło. Przyszły trudne rozmowy o przerwaniu tego niesakramentalnego związku, o rozstaniu się. Był to trudny i bolesny czas dla mnie. Nie wiedziałam co robić. Bałam się rozwodu. Nie wiedziałam na co mam się zgodzić? Wcześniej odmówiłam pojedynczego ślubu, a teraz po trzydziestu latach wspólnego życia nie umiałam podjąć żadnej decyzji. Nie potrafiłam zgodzić się na rozstanie i nie mogłam zgodzić się na życie bez sakramentu. Oddałam wszystko Bogu. Prosiłam o pomoc w tej sprawie.
Pewnego dnia we wrześniu znalazłam modlitwę Jana Pawła II do Świętej Rodziny z Nazaretu. Od razu wiedziałam, że za moją rodzinę, za jej uratowanie muszę się modlić do Świętej Rodziny. Patrząc na Świętą Rodzinę z Nazaretu, pomyślałam o św. Józefie. Przecież on jest patronem rodzin. To on był opiekunem Świętej Rodziny i on pomoże mi w tym trudnym czasie. Postanowiłam, że codziennie będę się modliła do Świętej Rodziny i codziennie będę odmawiała Litanię do św. Józefa. Wyznaczyłam sobie też czas trwania mojej modlitwy. Ustaliłam, że będę się modlić w tej sprawie do świąt Bożego Narodzenia. Potem Pan Bóg miał rozstrzygnąć sprawę mojego małżeństwa. Do modlitwy dołączyłam piątkowy post o chlebie i wodzie. Teraz miałam pewność, że nie jestem sama, że jest ze mną św. Józef ze swoją Rodziną. To Bóg wybrał św. Józefa na opiekuna dla Jezusa i Jego Matki. To św. Józef troszczył się o Jezusa i Maryję. Oni ufali mu we wszystkim. Święty Józef był dla Nich opoką. A więc skoro wybrałam sobie św. Józefa na opiekuna mojej rodziny, na pewno przyjdzie mi z pomocą.
Tak, jak postanowiłam, modliłam się codziennie. Był to trudny czas nie tylko w małżeństwie, ale i w domu. Brakowało pieniędzy. Zbliżało się Boże Narodzenie i perspektywa ubogich świąt. Pomyślałam, by św. Józefa prosić o finanse – przecież to on troszczył się o byt swojej Rodziny. Chociaż miałam namalowanych dużo obrazów, to brakowało kupców na nie. Niebawem do mojej pracowni przyszedł mój znajomy i zabrał z niej trzy obrazy dla swojego przyjaciela w celu zakupu ich. Ucieszyłam się tą perspektywą, ale obrazy nie zostały zakupione. Ja modliłam się nadal za małżeństwo i o zakup obrazów. Upłynęło kilka tygodni, a obrazy nie zostały zakupione. W końcu straciłam cierpliwość. Po porannej modlitwie w sposób kategoryczny powiedziałam do św. Józefa: “Święty Józefie, to ja się modlę i modlę do Ciebie, a Ty nic i nic. Już więcej do Ciebie modliła się nie będę”. Po upływie pięciu godzin dostaję telefon, że wszystkie trzy obrazy zostały zakupione. Kochany św. Józef odpowiedział błyskawicznie na ten mój bunt. Zawstydziłam się sobą, ale też niezmiernie ucieszyłam się jego hojnością. Miałam mieszane uczucia. Byłam zawstydzona moją nachalnością, niecierpliwością, tym wymuszaniem mojej woli. W tym zawstydzeniu i skruszeniu pomyślałam, że nie potrzebuję naraz tak dużo pieniędzy, że połowa tego wystarczyłaby mi.
Gdy tak martwiłam się nadmiarem gotówki, Pan szybko dał mi odpowiedź na co są przeznaczone te zbędne pieniądze. Jest to suma potrzebna na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W jednej chwili zdecydowałam się na wyjazd. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy wylądowałam w Ziemi Świętej w dniu święta Świętej Rodziny. Był to dla mnie znak z nieba, że Święta Rodzina ze św. Józefem przyjęli moją modlitwę. Chociaż Bóg nie przyszedł z ostatecznym rozwiązaniem mojego problemu, to wyraźnie widziałam, że jest ze mną, że On panuje nad wszystkim, że mogę Mu ufać. Ja dopełniłam mojej obietnicy, jaką dałam Bogu. Wypełniłam mój ślub. Wiedziałam, że Bóg też odpowie w swoim czasie na moją prośbę.
Minął rok i znów zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Tymczasem mój mąż zbliżył się do Boga i zapragnął pojechać do Ziemi Świętej. Zgłosiłam nasz wyjazd na pielgrzymkę. Przyszłam do organizatorki pielgrzymki, a ona zadała mi pytanie o rocznicę naszego ślubu, by w Kanie Galilejskiej odnowić przyrzeczenia ślubne. Przyznałam się, że nie mamy ślubu kościelnego, tylko kontrakt cywilny. “A więc jest to najwyższy czas, by wziąć ślub kościelny. Zapytam w Kanie Galilejskiej, czy nie udałoby się, byście wzięli tam ślub podczas pielgrzymki”. Byłam zaskoczona oczywistością, z jaką mówiła “organizatorka” już nie pielgrzymki, ale naszego ślubu. Nie wiedziałam, jak mam o tym powiedzieć mężowi. Przez trzydzieści lat nie było takich rozmów między mną a mężem, a jeśli one pojawiły się po moim nawróceniu, to przecież nie chciałam brać ślubu tylko dla tradycji. Przez tych trzydzieści lat naszego związku, który był bez błogosławieństwa rodziców i błogosławieństwa Boga, nasze życie było wręcz nieznośne, niespokojne, rozdarte. Nie byliśmy wciąż otwarci na siebie. Choć mieliśmy dużo wspólnego ze sobą – podobne widzenie świata, podobny stosunek do ludzi, podobne gusty i upodobania, to jednak nie było w nas pełni. Żyliśmy w ciągłym rozdarciu, wewnętrznym rozbiciu i wzajemnym niezrozumieniu. Z byle powodu następowały podziały między nami. Łatwe odchodzenie od siebie. Żyliśmy przecież w grzechu, bez błogosławieństwa. A teraz, nagle, ktoś nie znając naszej decyzji, decyduje za nas dzwonić do Kany Galilejskiej i uzgadniać datę naszego ślubu!
Byłam tym tak bardzo zaskoczona i nieprzygotowana, że nawet nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym mężowi. Wspólnie z organizatorką podjęłyśmy decyzję o odprawieniu nowenny przed rozmową z mężem. Ona odmawiała nowennę do Bożego Miłosierdzia, ja do św. Józefa. Sprawa została oddana Bogu i św. Józefowi, patronowi rodzin. To nie w moich rękach ani w rękach mojego męża były decyzje o naszym ślubie. Były w rękach Boga. Przez dziewięć dni trwania nowenny nic nie mówiłam mężowi. Nowennę skończyłyśmy w święto Matki Bożej Miłosierdzia i w tym samym dniu mój mąż ponowił pytanie o pielgrzymkę. Dopiero wtedy powiedziałam o planowanym naszym ślubie. Prawie nie zareagował. Ja nie naciskałam. Przyszłam zapłacić za pielgrzymkę w ostatnim terminie i wtedy dowiedziałam się, że mamy ustalony termin ślubu w Kanie Galilejskiej na 30 grudnia o 8.00 rano w sobotę, w wigilię święta Świętej Rodziny. I chociaż organizatorka pielgrzymki do końca nie miała naszej decyzji, to siostra zakonna opiekująca się tym Sanktuarium Zaślubin powiedziała stanowczo, że datę ślubu należy ustalić!
Data została ustalona; papiery do wypełnienia formalności wysłane. Byłam oszołomiona tymi natychmiastowymi decyzjami, a zwłaszcza tą oczywistością. Najdziwniejsze dla mnie było to, że tą niezwykłą dla mnie, zaskakującą wiadomość, której początkowo nie umiałam przekazać mężowi, on przyjął również jako… oczywistą! Niczego nie trzeba było wyjaśniać, niczego tłumaczyć. Nagle wszystko stało się proste, a najważniejsze było to, że ani on, ani ja nie musieliśmy podejmować decyzji. Spadło to na nas z góry, z nieba, jako oczywistość! Nagle też zapanował w nas pokój, zgoda we wszystkim. Pojawiło się też pewnego rodzaju podekscytowanie, ciekawość i oczekiwanie na to, co nam przygotował Bóg. To była Jego decyzja! On tego chciał. On chciał nam pobłogosławić. On usuwał wszelkie przeszkody, jakie napotykaliśmy po drodze, byśmy w tak krótkim czasie mogli przygotować się do zawarcia sakramentalnego ślubu.
Za zgodą kanclerza, ksiądz udzielił nam potrzebnych dyspens. Przyjechaliśmy do Kany Galilejskiej. Był wczesny ranek. Wszyscy pielgrzymi – a tego dnia goście weselni – uczestniczyli w naszej radości. Pomogli mi ułożyć bukiet ślubny z tutejszych kwiatów. Nie wiedziałam, że prawdziwy bukiet ślubny z białych lilii i róż czeka na mnie w kościele. To był prezent od pielgrzymów. Ołtarz udekorowany był bukietami z białych i czerwonych goździków. Klęczniki obleczone białym materiałem; przybrane były białymi różami. Przed ołtarzem oddano mnie mężowi, jak oddaje się narzeczoną panu młodemu. Mszę św. celebrowało czterech kapłanów. Zaśpiewano hymn do Ducha Świętego. Czytana była Ewangelia św. Jana o cudzie w Kanie Galilejskiej, o przemienieniu wody w wino. Odbyła się ceremonia zaślubin, podczas której Jezus i Maryja zaznaczyli swoją żywą obecność. Byli z nami. Oni zawsze tu są. Włożyliśmy na palce złote obrączki, które przez trzydzieści lat leżały w szufladzie. Nie były poświęcone, jak nasz związek nie był pobłogosławiony. Teraz otrzymaliśmy błogosławieństwo Boga Ojca. Przy Marszu Mendelssohna uroczyście wyszliśmy z kościoła, witani entuzjastycznie okrzykami i brawami, przez pielgrzymujących Włochów. Piliśmy wszyscy wino zaraz po wyjściu z kościoła. Wina nie mogło zabraknąć! Byliśmy przecież w Kanie na weselu!
Tutaj wino jest szczególnym znakiem przemiany. Wiedziałam, że za tą przemianą wody w wino kryje się coś więcej – przemiana serca, przemiana życia. Odrodzeni, odmłodzeni i przemienieni pojechaliśmy na Górę Błogosławieństw po błogosławieństwo. To, czego nie otrzymaliśmy od rodziców, otrzymaliśmy od kapłanów. Tak jak powinny nas błogosławić ręce czworga rodziców, pobłogosławiły nas ręce czterech kapłanów. Z rąk kapłanów otrzymaliśmy błogosławieństwo od Boga Ojca. Spełniło się to, co powinno się spełnić trzydzieści lat wcześniej. W ślubnych strojach popłynęliśmy po Jeziorze Galilejskim. I tu odbyło się nasze wesele. Wszyscy tańczyliśmy. Cały dzień świętowaliśmy, chodząc w ślubnych strojach, przyjmując życzenia od spotkanych ludzi. Wieczorem, już w Nazarecie uczestniczyliśmy w procesji różańcowej ze świecami. My, jako para nowo poślubiona, odmawialiśmy dziesiątkę różańca po polsku. Cały dzień nosiłam ślubny bukiet, by na zakończenie procesji złożyć go w Grocie Zwiastowania, gdzie Archanioł Gabriel pozdrowił Maryję i oznajmił Jej, że znalazła Ona łaskę u Boga. A czy i ja nie doświadczyłam tu łaski Bożej? Czy i ja nie znalazłam łaski u Boga? Wyruszyliśmy z Groty. Wciąż wzbudzaliśmy wielki entuzjazm u ludzi. Zagrano nam walca, by wesele trwało nadal. Tańczyliśmy przed Sanktuarium na ulicach Nazaretu – w mieście Jezusa, Maryi i Józefa. Zaczynało się święto Świętej Rodziny.
Następnego roku, w pierwszą rocznicę naszego ślubu, znów pojechaliśmy do Ziemi Świętej. Tym razem była to pielgrzymka dziękczynna. W Nazarecie w kościele św. Józefa, w wigilię święta Świętej Rodziny została odprawiona dla nas Msza św. dziękczynna. W kościele tym jest duży obraz przedstawiający Świętą Rodzinę – św. Józef przy pracy, dorastający Jezus pomagający św. Józefowi i Maryja roztaczająca ciepło i zatroskanie o Rodzinę. Obraz inny niż te, do których przywykliśmy. Scena pełna zwyczajności – bez zbędnych upiększeń i idealizacji. Scena pełna codzienności – jak w każdej zwykłej rodzinie. Prawdziwy obraz zmagania się z codziennością – obraz naszego życia. I chociaż spotykają nas różne cudowne zdarzenia, to są one wplecione w naszą codzienność pełną trosk i zabiegania. Obraz ten noszę w mym sercu, by pamiętać o cudach, jakie Bóg uczynił w moim życiu, by pamiętać o Jezusie i Jego Matce obecnych na moim weselu, by pamiętać o św. Józefie, który nieustannie wstawia się u Boga za każdą rodziną, by nasze rodziny były na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Od tej pory św. Józef stał się patronem mojej rodziny. Zrobiłam jego figurę, która stoi na ganku przed wejściem -i św. Józef strzeże naszego domu.
Maria Bieńkowska-Kopczyńska, malarka
Świadectwo pochodzi z książki “Cuda świętego Józefa. Świadectwa i modlitwy”
http://www.deon.pl/slub/duchowosc/art,35,wszystko-dzieki-sw-jozefowi.html
*********
Cuda świętego Józefa
Wydawnictwo WAM
Józef jest “opiekunem”, gdyż umie słuchać Boga, pozwala się prowadzić Jego woli. Właśnie dlatego jeszcze bardziej troszczy się o powierzone mu osoby, potrafi realistycznie odczytywać wydarzenia, jest czujny na to, co go otacza i umie podjąć najmądrzejsze decyzje. W nim widzimy, drodzy przyjaciele, jak się odpowiada na Boże powołanie – będąc dyspozycyjnym, gotowym. Widzimy również, kto stoi w centrum chrześcijańskiego powołania: Chrystus! Papież Franciszek, z homilii na inaugurację pontyfikatu, 19 marca 2013 r.
Książka zawiera pięćdziesiąt autentycznych świadectw oraz modlitwy. Różnorodność uzyskanych łask od nawróceń, uzdrowień, poprzez znalezienie pracy, współmałżonka, domu… aż po naprawę komputera potwierdza misję św. Józefa jako opiekuna. Książka umacnia w wierze i nadziei, że Pan Bóg nikogo nie zostawia w potrzebie bez pomocy. Dołączone dokumenty papieskie – encyklika Leona XIII Quamquam pluries oraz adhortacja apostolska Jana Pawła II Redemptoris custos przybliżają osobę i misję św. Józefa.
Katarzyna Pytlarz
Moja historia spotkania św. Józefa zaczęła się już jakiś czas temu, kiedy to po maturze pojechałam po raz pierwszy z mamą do Krakowa. Był to czas podjęcia decyzji: co dalej, jakie studia, czy w ogóle je podjąć? Przy okazji przyjazdu do Krakowa mama chciała znaleźć kościół, w którym znajduje się figurka Dzieciątka Koletańskiego. Obrazek figurki ktoś jej kiedyś podarował. Wiedziałyśmy tylko, że znajduje się ona w kościele św. Józefa. Niestety nie wiedziałyśmy, gdzie on jest. Ale nie tylko my miałyśmy problem z lokalizacją tego kościoła. Ludzie, których pytałyśmy, nie byli w stanie udzielić nam informacji. W ten sposób ruszyłyśmy na zwiedzanie wszystkich kościołów znajdujących się w okolicach krakowskiego Rynku. Niestety, nasze poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Trzeba było wracać.
W drodze na dworzec dziwnym trafem zabłądziłyśmy na ul. Poselską, gdzie na murze klasztornym zobaczyłyśmy napis: Wstąp i odmów modlitwę. Nie codziennie spotyka się takie napisy na murach (oczy nasze przyzwyczajone są raczej do nieco innych), więc zachęcone, wstąpiłyśmy na modlitwę. Ci, którzy lepiej znają Kraków, wiedzą, gdzie wtedy trafiłyśmy – do klasztoru Sióstr Bernardynek, u których była poszukiwana przez nas figurka. Znajduje się ona w lewym bocznym ołtarzu, a w ołtarzu głównym widnieje łaskami słynący obraz św. Józefa. Czy był to przypadek? Dziś wiem, że nie. To on nas odnalazł i przyprowadził do siebie.
Rok później rozpoczęłam studia w Krakowie i często bywałam na ul. Poselskiej u niezawodnego Pomocnika – św. Józefa. Orędował w moich sprawach, wspierał w troskach, wybawiał w trudnych sytuacjach oraz pomagał podejmować dobre i trafne decyzje. To do niego wiele razy udawałam się przed egzaminami, prosząc o wsparcie i pomoc. Obraz św. Józefa zabrałam później do mojego miejsca pracy. Święty Józef zaczął działać i tam, pomagał wszystkim pracownikom zespołu nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym.
Czuję jego nieustanną opiekę i działanie w moim życiu. Jest moim patronem. Nie jestem jednak jedyną osobą, która doświadczyła opieki św. Józefa, o czym świadczą choćby poniższe świadectwa. Jest wiele osób zaprzyjaźnionych ze św. Józefem, które udając się do niego po wsparcie, nigdy się nie zawiodły. Kierowały prośby w różnych sprawach: znalezienia pracy, podjęcia trudnych decyzji, ratowania rodziny przed rozpadem, zdania egzaminów, znalezienia dobrego męża itp. Święty Józef działał zawsze i nie zostawiał proszących go o pomoc bez odpowiedzi. Często działał prawie natychmiast ku zaskoczeniu proszących, rozwiązując problemy i załatwiając sprawy, które latami nie mogły być wyjaśnione. Prośby niewłaściwe zaś nieraz owocowały osiągnięciem większego dobra. Świadkami wielu cudów i łask, jakie ludzie otrzymywali przez wieki za pośrednictwem św. Józefa, licznych uzdrowień z chorób, ocalenia od śmierci, nawrócenia są m.in. siostry bernardynki.
Wspólnie z koleżanką zebrałyśmy świadectwa, by wydać je w formie książki. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie pomoc wielu osób, które Bóg postawił na naszej drodze. Książka jest formą podziękowania za otrzymane łaski św. Józefowi od tych wszystkich, którzy wzywali jego wstawiennictwa, doświadczyli jego interwencji oraz opieki i zaświadczyli o tym. Ma także służyć szerzeniu jego kultu, by osoby, które nie znają go jeszcze jako niezawodnego patrona i orędownika, przekonały się, że słowa pieśni: Szczęśliwy, kto sobie Patrona, Józefa ma za Opiekuna. Niechaj się niczego nie boi, Bo święty Józef przy nim stoi. – Nie zginie, są prawdziwe. Nikt kto się do niego ucieka nigdy się nie zawiódł. Święty Józef znajduje w przedziwny sposób dostęp do serca Boga i możliwość rozwiązania naszych problemów. Kiedy się do niego zwracamy i zalewamy go potokiem słów, on nas słucha, jak słuchał sąsiadów w Nazarecie przychodzących naprawiać drewniane rzeczy. Tłumaczyli mu jak ma to zrobić, a on się uśmiechał i robił to po swojemu, tak by było jak najlepiej. Dziś uśmiecha się z nieba do nas, gdy zanosimy do niego nasze modlitwy i prośby, bo wie, że i tak to co mu przedstawiamy, musi wziąć w swoje ręce, obejrzeć, iść z tym do Jezusa i zrobić tak, żeby było najlepiej. Wołajmy więc za św. Bernardynem ze Sieny: Pomnij przeto na nas, św. Józefie, i twoimi modlitwami wstawiaj się u Tego, który uchodził za twojego Syna. Spraw także, aby łaskawa dla nas była twoja Oblubienica Najświętsza Maryja Dziewica, Matka Tego, który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
W Tobie nadzieja – świadectwo s. Lilianny
Święty Józef to niezawodny Pomocnik i Opiekun. Orientuje się we wszystkim. Pomaga mi odkręcać słoiki z kompotem, zamyka ciężkie drzwi, radzi sobie z pordzewiałymi kłódkami, w których klucz ani rusz nie chce się przekręcić. Świetnie zna się na elektryczności i urządzeniach AGD, nieobcy mu komputer. Przyjaźnimy się od dawna. Pozdrawiam go codzienną Litanią do niego i modlitwą: Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze Maryi Dziewicy… Jeszcze nigdy nie odmówił mi swej pomocy.
Tak na dobre moja przygoda ze św. Józefem rozpoczęła się w liceum. Codziennie przed lekcjami i po zajęciach zachodziłyśmy z koleżankami do kolegiaty na krótką modlitwę. Nasza pobożność oczywiście wzrastała przed klasówkami i wystawianiem ocen na koniec semestru. Święty Józef był bardzo wyrozumiały dla naszych uczniowskich problemów, zawsze pomagał i podnosił na duchu.
Na początku nowego roku szkolnego, w maturalnej klasie, odwiozłam swoją starszą o rok przyjaciółkę do klasztoru. Wszystko bardzo mi się tam podobało: i uśmiechnięte, cicho stąpające zakonnice, i uroczysta atmosfera panująca wśród starych murów, i donośny dzwonek przy furcie, i kanapki ze świeżym twarogiem. Zapragnęłam pozostać. Siostry były jednak nieugięte: “Kończysz liceum i dopiero wtedy przyjeżdżasz”. Myślałam sobie: po co mi ta matura? I bez tego mogę obierać kartofle w klasztornej kuchni… Trzeba jednak było wracać. Wróciłam więc i zaczęłam się naprzykrzać św. Józefowi: Zrób coś, proszę. Wiem, że możesz coś wymyślić.
Czekać cały rok wydawało mi się wiecznością. Zdawałam sobie sprawę z niezręcznej sytuacji, w jakiej stawiałam mojego Orędownika, bo co niby miał ze mną zrobić w ciągu roku? Do klasztoru słałam tęskne listy i wypytywałam moją przyjaciółkę o szczegóły jej nowego życia. Och, jak bardzo chciałam już TAM być!
Tymczasem minęła złota polska jesień, biała zima i nadchodziła wiosna. Jednego dnia listonosz przyniósł mi tajemniczy telegram: “Wizyta u lekarza 19 marca. B.”. To siostry informowały mnie, kiedy mogę przyjechać złożyć dokumenty do zakonu. Pobiegłam do wychowawczyni, aby zwolnić się z dwóch dni nauki i pojechać do klasztoru. Były to czasy realnego socjalizmu i sprawa musiała pozostać w tajemnicy.
– Pani profesor, proszę mnie zwolnić z lekcji w piątek i poniedziałek, muszę jechać do Krakowa. Właśnie otrzymałam telegram.
Obejrzała blankiet, a potem przyjrzała mi się uważnie.
– Co ci dolega?
Zrobiłam nieokreślony gest ręką.
– Takie tam sprawy…
– No dobrze, jedź.
I tak w swoje święto św. Józef zaprowadził mnie do klasztoru. Oczywiście wróciłam, by zdać maturę i dopiero w czerwcu pojechałam na stałe. To było ponad 20 lat temu…
Święty Józef lubi podróżować. To mu pozostało po Egipcie. Chętnie też towarzyszy w podróżach swoim czcicielom. Przekonałam się o tym wielokrotnie.
Wysłano mnie do Francji na studia. Miałam szczęście modlić się w Lourdes, La Salette i w wielu innych sanktuariach, a mnie marzyła się Fatima. Józefie..?
Pewnego wieczoru Siostra Przełożona oznajmiła, że otrzymałyśmy dwa darmowe bilety na samolot do Fatimy. Pielgrzymkę organizowała grupa francuskojęzycznych Kanadyjczyków i chcieli zabrać z sobą jakieś zakonnice. Gdyby któraś z sióstr zechciała, a jeszcze tam nie była… Jedynym mankamentem wyjazdu było to, że miał trwać aż 10 dni. Mankamentem? Dobry Boże! Potem okazało się, że większość grupy stanowią parafianie parafii św. Józefa z Montrealu. Józefie…
Od kilku lat pracuję na Ukrainie w parafii… św. Józefa. Piękny neogotycki kościół obchodzić będzie wkrótce stulecie swego istnienia. Oczywiście komuniści zdążyli go zamknąć (1935 r.) i zamienić na fabrykę łożysk tocznych. Strącili krzyż z wieży kościelnej, wieżę ścięli, sprzęty zagrabili lub zniszczyli, w środku wybudowali trzy piętra. Do naszych czasów nie wiadomo jakim sposobem zachowała się jedynie alabastrowa figura św. Józefa dłuta Cypriana Godebskiego.
Mieszkamy w chacie podobnej do innych, różniącej się jedynie wyposażeniem, bo mamy niektóre użyteczne sprzęty elektryczne. Sęk w tym, że w razie awarii nikt nie potrafi ich naprawić. Gdy nie da się tego zrobić za pomocą drutu i gwoździa, “mechanikom” ręce opadają. Cóż pozostaje? Oczywiście niezawodny św. Józef!
Większość domów nie ma bieżącej wody. Ludzie wędrują z wiadrami do wykopanej pod lasem studni. My w piwnicy mamy przywiezioną z Polski pompę tłoczącą wodę do domu. Pewnego dnia urządzenie przestało działać. Nikt nie umiał nam pomóc. Święty Józefie, w Tobie jedyna nadzieja… Przyniosłyśmy małą gipsową figurkę Świętego i ustawiłyśmy na półce w piwnicy. Krótka modlitwa, pokropienie wodą święconą i… pompa ruszyła! To było trzy lata temu. Święty Józef stoi tam nadal, a wysłużona pompa ciągle pracuje.
Na komputerach się nie znam, więc w pewną sobotę byłam niepocieszona, gdy komputer odmówił mi posłuszeństwa. Usiłowałam sobie przypomnieć, jak jeszcze można spróbować go naprawić, ale około północy miałam już dość. Od czego jednak św. Józef? Przyniosłam figurkę, postawiłam na komputerze i mówię mu: Kochany święty Józefie, wprawdzie w Twoich czasach nie było tego typu wynalazków, jednak jestem pewna, że mi pomożesz. Wiesz dobrze, że jesteś moją jedyną nadzieją.
Odmówiłam modlitwę, pokropiłam komputer wodą święconą i spokojnie poszłam spać. Nazajutrz rano, jeszcze przed pójściem do kościoła, sprawdzam, co św. Józef zrobił. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu – komputer nadal nie działa. Nie może być, Józefie, czyżbyś się na tym nie znał? W poniedziałek rano znów zasiadam przy biurku i… wielkie nieba! Wszystko w porządku! Mój Boże, że też wcześniej na to nie wpadłam: przecież wczoraj była niedziela, św. Józef świętował!
Jak w większości tutejszych budynków do ogrzewania domu mamy kocioł gazowy. Zimą bywa dość zimno. W styczniu zapowiadali nadejście wielkich mrozów, a u nas coś się stało z kotłem i temperatura w domu nie przekraczała 13-14 stopni. Chodziłyśmy więc opatulone we wszystko, co się dało, bezskutecznie usiłując dodzwonić się do “służby gazowej”. I tym razem św. Józef przyszedł nam z pomocą: po modlitwie do niego s. Przełożona jeszcze raz poszła obejrzeć piec i nieświadomie nacisnęła przycisk, który z miejsca spowodował, że wszystko zaczęło normalnie funkcjonować. Miałyśmy szczęście, następnej nocy rozpoczęła się iście syberyjska zima…
Mogłabym opowiadać wiele jeszcze takich różnych historyjek, które ktoś może uznać za przypadek lub zbieg okoliczności. Dla mnie jednak jest to pewne: św. Józef jest niezawodny i zawsze pomaga!
Cuda świętego Józefa. Świadectwa i modlitwy
Książka zawiera pięćdziesiąt autentycznych świadectw oraz modlitwy. Różnorodność uzyskanych łask od nawróceń, uzdrowień, poprzez znalezienie pracy, współmałżonka, domu… aż po naprawę komputera potwierdza misję św. Józefa jako opiekuna.
Książka umacnia w wierze i nadziei, że Pan Bóg nikogo nie zostawia w potrzebie bez pomocy. Dołączone dokumenty papieskie – encyklika Leona XIII Quamquam pluries oraz adhortacja apostolska Jana Pawła II Redemptoris custos przybliżają osobę i misję św. Józefa.
http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,665,cuda-swietego-jozefa.html
********
No to już po świętach… A skoro tak uroczyście uczciliśmy Pana naszego, Jezusa Chrystusa narodzonego w betlejemskim ubóstwie, jeśli ponownie wstąpiła w nas odrobina nadziei na odkupienie świata i gotowości do życia godnego synów i córek Bożych, kiedy już zjedliśmy tego nieszczęsnego karpia i też roladę makową, gdy odśpiewaliśmy stosowne kolędy i dobrze nam było w rodzinnym gronie, jeśli wreszcie odpoczęliśmy po tym nieco, to teraz posłuchajmy przez chwilę o największym bodajże milczku wśród wszystkich świadków misterium Zbawienia.
O świętym Józefie zatem mówić będziemy, o Oblubieńcu Najświętszej Maryi Panny. A że kultowi Matki Bożej w naszych audycjach poświęciliśmy już kiedyś obszerne miejsce, i że o Panu naszym Jezusie Chrystusie mówimy zawsze, to teraz – choćby dla równowagi – niech będzie o tym, jak na Opiekuna Pańskiego patrzyli nasi bracia i siostry w starożytności chrześcijańskiej, co o nim mówili i jak go czcili.
Jak zwykle najpierw są ewangelie, te kanoniczne, w których spotykamy Józefa jako tego, które dzielnie służy za sprawiedliwego towarzysza Maryi, jako wizjonera mającego dziwne sny i wykonawcę Bożych wyroków przekazywanych mu przez anioła, milcząco zdziwionego tym, co go spotkało, nieobecnego przy Poczęciu i zaledwie asystującego przy Narodzeniu. Potem niemniej ofiarnie Józef zabiera całą tę swoją Świętą Rodzinę do Egiptu, co wcale nie miało być wycieczką, ale właśnie ucieczką przed siepaczami Heroda. A wreszcie, tak jak milcząco służy na tych pierwszych kartach Ewangelii, tak też bez jednego słowa z niej znika i nic więcej o Józefie ze Świętej Księgi się nie dowiemy.
Za to we wczesnochrześcijańskiej literaturze apokryficznej świętego Józefa spotykamy na poczytnym miejscu już w tak zwanej Protoewangelii Jakuba z połowy drugiego wieku, będącej najciekawszym bodaj przykładem narracji o Bożym Narodzeniu; czytaliśmy ją już kiedyś w naszych audycjach. O Józefie sporo mówi także apokryficzna Ewangelia Pseudo-Mateusza, spisana chyba w V wieku, oraz Ewangelia Dzieciństwa Pana, jakoby autorstwa św. Tomasza, gdzie Józef nie wypada najlepiej, obok zresztą całkiem przemądrzałego Jezusika: to tam mały Zbawiciel lepi ptaszki z gliny i arogancko odpowiada swemu przybranemu ojcu, który zupełnie nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.
Jest też pewien tekst zwany „Legendą o Józefie Cieśli”. W istocie jest on opowieścią osnutą na biblijnych motywach i włożoną w usta samego Chrystusa, który na Górze Oliwnej wyjaśnia Apostołom tajniki swojego życia; gatunek nota bene w literaturze apokryficznej popularny, tutaj wykorzystany dla opowieści o świętym Opiekunie. Tekst ten, spisany po grecku już w głębokiej starożytności, do naszych czasów zachował się w przekładzie na język koptyjski. Był zatem znany w środowisku egipskim, które od zawsze charakteryzowało się szczególną maryjnością, nic zatem dziwnego, że na „tapetę” wzięto także Jej czystego Oblubieńca. Tłumaczenia utworu dokonano pewnie pod koniec IV wieku. Chociaż Legenda ta jest prosta w swej wymowie i konstrukcji, i chociaż widzimy w niej niespójności, to jednak jest też przykładem całkiem udanej próby wyjaśnienia tego, co w ewangeliach kanonicznych nie zostało dopowiedziane, ale bez zbytniego naginania świętego tekstu, bez jego teologicznej deformacji, tak by nakarmić pobożność, zaspokoić ciekawość i zarazem przekazać zdrową naukę Kościoła.
Święty Józef został w niej przedstawiony jako czcigodny wdowiec z Betlejem, samotnie wychowujący małe jeszcze dzieci, którego kapłani z Jerozolimy zeswatali z maleńką jeszcze Maryją, oddaną im na wychowanie. W Legendzie o Józefie Cieśli czytamy zatem o ich zaślubinach zgodnie z obyczajem żydowskim i o tym, jak po dwóch latach się okazało, że Maryja jest w stanie błogosławionym, a Józef nie wiedział co robić, bo przecież dziecko nie było jego. Potem jest ewangeliczny sen z aniołem w roli głównej i wyprawa do Betlejem w czasie spisu powszechnego, a wreszcie Boże Narodzenie przy grobie Raheli, żony patriarchy Jakuba. Po powrocie z egipskiego wygnania do Nazaretu Zbawiciel szanuje swego przybranego ojca, jest mu posłuszny i darzy go szczerą miłością.
A potem przychodzą dni śmierci Józefa, jak postanowiono każdemu człowiekowi. I tu się zaczyna część Legendy o świętym Józefie najbardziej oryginalna. Oto bowiem anioł zapowiada mu rychłą śmierć, więc idzie stary już Józef do Jerozolimy i pięknie modli się przed ołtarzem Pana, prosząc by anioł Boży był przy nim w godzinie odejścia z tego świata. Potem zachorował i umarł z modlitwą na ustach, opłakiwany przez Maryję i Jezusa, a jego przejście to opis prawdziwej walki, jaką aniołowie światła i ciemności toczą o duszę Oblubieńca, zresztą bardzo ciekawy i przepełniony apokaliptyczną symboliką.
Bo oto na przykład Jezus widzi w zachwyceniu, jak aniołowie wzięli duszę Józefa i zawinęli ją w prześcieradło z czystego jedwabiu, a Michał i Gabriel nad nią czuwali, podczas gdy inni aniołowie wyśpiewywali psalmy. Do opisu chwalebnego odejścia Józefa dodano jeszcze zapowiedź wielu łask, jakie niechybnie spadną na każdego, kto uczci świętego w dniu jemu dedykowanym, czyli 26 egipskiego miesiąca epep, czemu odpowiada 2 sierpnia w kalendarzu gregoriańskim. Bo Józef miał wypełnić swoim życiem odwieczny plan Boży, przygotowany od założenia świata, plan towarzyszenia Jezusowi w Jego ziemskiej egzystencji, miał być świadkiem wcielenia i narodzenia Boga przedwiecznego, Jego opiekunem i pomocnikiem. Bo cała historia świata to dzieje Zbawienia, w co szczerze wierzymy, nawet jeśli – tak jak Józef – nie zawsze o tym głośno mówimy.
http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,181,jak-sw-jozefa-opisywano-w-starozytnosci.html
**********
Święty Józef przedsiębiorca
o. Jacek Gniadek SVD
W brewiarzowym wprowadzeniu do wspomnienia czytamy, że św. Józef był z zawodu cieślą i opiekunem Najświętszej Rodziny z Nazaretu, a dzisiaj jest patronem ludzi pracy. W Kościele katolickim wspomnienie św. Józefa Rzemieślnika zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII w 1955 r. jako alternatywa dla laickiego Święta Pracy. Św. Józef, Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny, zawsze fascynował wyznawców chrześcijan, którzy darzyli go niezwykle wielkim nabożeństwem.
W każdej epoce był odkrywany jako wzór ojcostwa i pracowitości, a sama Święta Rodzina jako wzór dla rodziny chrześcijańskiej. Spróbujmy odkryć św. Józefa na nowo jako patrona dla naszych czasów.
Złota rączka
Jaki był zawód św. Józefa? Hebrajski wyraz charasz oznacza rzemieślnika, wykonującego pracę w drewnie, w metalu lub w kamieniu. Św. Mateusz mówi o Jezusie «syn cieśli» (Mt 13, 55), a św. Marek mówi «cieśla, syn Maryi» (Mk 6, 3). Św. Justyn (ok. 100-166), który żył blisko czasów Apostołów, a więc mógł wiedzieć coś o tradycji chrześcijańskiej, pisał, że św. Józef wykonywał drewniane pługi i jarzma na woły. Odpowiada to bardzo dobrze rolniczemu charakterowi Nazaretu i wskazują na to wykopaliska. W ten sposób piszą o św. Józefie też Ojcowie Kościoła.
Greckim słowem użytym na określenie stolarza u św. Marka jest tékton. Ale słowo to oznacza coś więcej niż tylko prostego pracownika w drewnie. U Homera słowo to występuje na określenie kogoś, kto potrafił budować statki, domy i świątynie. W dawnych czasach można było znaleźć w małych miastach i wsiach rzemieślnika, który był w stanie zbudować nie tylko klatkę na kurczaki, ale również dom. Był to rodzaj złotej rączki, która potrafiła zrobić z drewna wszystko przy pomocy prostych narzędzi. Te informacje pomagają zrozumieć lepiej, kim był św. Józef.
Głowa rodziny
Ewangeliści nic nie wspominają o kłopotach finansowych Świętej Rodziny. Św. Józef musiał więc sobie świetnie radzić jako stolarz, prowadząc własne małe przedsiębiorstwo. Ale św. Józef znakomicie potrafił poradzić sobie również jako ojciec rodziny, która była wyjątkowa. Pod jednym dachem zamieszkał Bóg i człowiek. Musiał sam z pomocą Bożej łaski stawiać czoła przeciwnościom i wyzwaniom, które niosło życie w tamtych czasach. Nie mógł też nikomu powiedzieć prawdy o Jezusie, gdyż i tak nikt w to by nie uwierzył. Może dlatego wybrał milczenie, jako najlepszy środek do zrealizowania celu, czyli opieki nad Świętą Rodziną.
Na jego głowie były sprawy całej rodziny. Problemy, które musiał rozwiązać, pojawiły się już na początku jego ojcowskiej misji. Musiał znaleźć miejsce na nocleg dla brzemiennej Maryi i na poród Syna w pasterskiej szopie. Gdy nad Jezusem zawisło niebezpieczeństwo śmierci z ręki Heroda, podjął decyzję o czasowej emigracji z całą rodziną do Egiptu. Gdy niebezpieczeństwo ustało, wrócił, ale nie poszedł do Judei. W obawie o los Jezusa osiadł w Galilei, w Nazarecie. Widzimy, że św. Józef nie bał się podejmować ryzykownych decyzji. Potrafił umiejętnie dobierać dostępne mu środki dla realizacji życiowego celu. A celem tym nie była tylko opieka nad Świętą Rodziną. Św. Józef zdawał sobie sprawę, że wypełnienie woli Boga pozwoli mu na osiągniecie celu jego życia, a było nim Jego życie wieczne.
Ludzkie działanie i niepewność
Ludwig von Mises, austriacki filozof i ekonomista żyjący w ubiegłym stuleciu pisał, że przedsiębiorca to człowiek, który podejmuje decyzje i działa w trudnej do przewidzenia przyszłości. Niepewność towarzyszy każdemu ludzkiemu działaniu. Widzimy więc, że przedsiębiorczość jest atrybutem każdego ludzkiego działania i dotyczy każdego człowieka, gdyż w obliczu nieprzewidywalnej przyszłości wszyscy musimy podejmować ryzyko. Wszyscy jesteśmy spekulantami, gdyż nie da się przewidzieć wszystkich zdarzeń, mogących mieć wpływ na realizację danego działania. Człowiek musi więc dostosować swoje działanie do warunków, w jakich jest ono realizowane. Austriacki ekonomista podkreśla jeszcze jedną ważną cechę przedsiębiorcy na wolnym runku. Przedsiębiorcą zostaje ten, kto potrafi lepiej niż inni ludzie przewidzieć przyszłe potrzeby konsumentów.
Prowadząc zakład stolarski, św. Józef sprawdził się jako dobry przedsiębiorca, gdyż cieszył się poważaniem lokalnej społeczności. Musiał nie tylko ciężko pracować, ale odznaczał się zapałem, wytrwałością i cierpliwością, gdyż te cechy są niezbędne, by stworzyć nowe przedsiębiorstwo i utrzymać je. Św. Józef potrafił również dostroić się do wymagań i potrzeb ludzi, z którymi żył i którym służył. Dobrze sobie radził nie tylko z decyzjami dotyczącymi produkcji, czyli gdzie i jakie kupić drewno, ale także z decyzjami, które wymagały planowania dalszej przyszłości i losów Świętej Rodziny. Żył w czasach, gdy nie było sytemu ubezpieczeń społecznych i obowiązku szkolnego. Mógł wprawdzie liczyć na wsparcie rodziny i lokalnej wspólnoty, ale tylko wtedy, gdyby z powodu poważnej choroby nie mógł sam zadbać o rodzinę. Do głównych obowiązków izraelskiego ojca należało zapewnienie swemu synowi solidnego wykształcenia. Św. Józef jako dobry ojciec wprowadził Jezusa w tajniki pracy w drewnie.
Kościół uważa dzisiaj przymusową migrację i bezrobocie za prawdziwą klęskę społeczną nie tylko ze względu na moralne skutki, jakie niesie ono dla życia społecznego, ale przede wszystkim dlatego, że uderzają one w godność osobową człowieka. Zmiana miejsca zamieszkania i pracy nie przeszkodziła jednak św. Józefowi w osiągnięciu świętości. Miał do zrealizowania cel i wszystkie swoje działania podporządkował opiece Świętej Rodziny. Św. Józef nie tylko uciekł przed Herodem do Egiptu, ale później nie wrócił do swojego rodzinnego Betlejem. Wymagało to od niego po raz kolejny zbudowania nowego domu i założenia nowego warsztatu pracy w nieznanym mu wcześniej środowisku. Przedsiębiorcy są nie tylko wytworami własnej kultury, ale nadają ton innowacjom i przekształcają świat.
Świat bez przedsiębiorców
Św. Józef jako przedsiębiorca jest wyzwaniem dla naszych czasów. Dzisiaj żyjemy w świecie, w którym jest coraz mniej przestrzeni dla wolnej przedsiębiorczości, a tym samym do realizacji życiowego powołania. Pod pozorem zabezpieczenia przeciwko podstawowym ryzykom życia, wprowadziliśmy w życie idę państwa opiekuńczego, w którym wydatki socjalne finansowane są wysokimi podatkami, a państwo rości sobie prawa do ingerowania niemalże w każdy aspekt naszego życia. Taki system ekonomiczny ogranicza ludziom swobodne korzystanie z ich przedsiębiorczych zdolności. Jesús Huerta de Soto, hiszpański ekonomista i przedstawiciel austriackiej szkoły ekonomii definiuje taki system ekonomiczny jako antyhumanitarny. Jest on złem, ponieważ uniemożliwia człowiekowi dążenie do odkrytych przez niego celów i z użyciem takich środków, które zgodnie z jego wiedzą są najwłaściwsze do osiągnięcia tych celów, a także są dla niego dostępne.
Przedsiębiorcy zostali wyparci z życia współczesnego świata, ale wcześniej nastąpiło to już w ekonomii, jako dziedzinie nauki. Współczesna ekonomia nie zajmuje się już realnym ludzkim działaniem, ale wymyślonym przy biurku, nieistniejącym modelem człowieka, który zawsze dąży do maksymalizacji osiąganych zysków i działa wyłącznie z pobudek ekonomicznych. Taki homo oeconomicus jest zdaniem Misesa fikcyjnym obrazem człowieka, który nie ma swojego odpowiednika w rzeczywistości. Austriacki ekonomista uważa, że ekonomia nie może naśladować fizyki lub innych nauk ścisłych. Istnienie wolnej woli i zdolności wyboru wyklucza studiowanie ludzkiego działania w taki sam sposób, jak bada się obiekty nieożywione. W ludzkim działaniu nie ma żadnych stałych i nie odpowiada ono matematycznym zasadom.
Życie wieczne
Św. Józef potrafił wyśmienicie połączyć życie zawodowe z życiem rodzinnym i duchowym. Tych sfer życia człowiek nie może od siebie oddzielić, gdyż wszystkie muszą być podporządkowane jednemu nadrzędnemu celowi. Człowiek nie funkcjonuje raz jako człowiek ekonomiczny, a innym razem jako człowiek religijny. Opiekun Świętej Rodziny był przedsiębiorcą, który zainwestował w całe swoje życie i odniósł sukces.
Oficjum o św. Józefie zostało wprowadzone do brewiarza rzymskiego dopiero w roku 1479, ale kult św. Józefa na dobre zaczął propagować dopiero papież Pius IX, który w 1870 r. ogłosił go Opiekunem Kościoła. Następnie Pius XII ogłosił go patronem robotników, a bł. Jan XXIII patronem Soboru Watykańskiego II. Może jeszcze długo przyjdzie nam czekać, kiedy św. Józef zostanie ogłoszony patronem przedsiębiorców. Niech na razie dla każdego z nas będzie patronem dobierania odpowiednich środków, potrzebnych do osiągnięcia zamierzonego celu i zmierzania do niego z wytrwałością w połączeniu z nadzieją pokładaną w przyszłości. Dla chrześcijanina tym celem jest życie wieczne, do którego prowadzą różne drogi.
Jacek Gniadek SVD – Urodzony 31 X 1963 w Tarnowie; 1984 wstąpił do Zgromadzenia Słowa Bożego (SVD); studiował filozofię i teologię; 1988-90 odbył praktykę pastoralną (OTP – Overseas Training Programme) w Zairze (dzisiaj Demokratyczna Republika Konga); 1998-2004 praca misyjna w Botswanie; 2004-2005 wolontariusz dla Jezuickiej Służby Uchodźcom (JRS – Jesuit Refugee Service) i kapelan ludności wewnętrznie przesiedlonej w obozach k. Monrowii w Liberii; 2006-2009 duszpasterz uchodźców i migrantów w werbistowskim Ośrodku Migranta Fu Shenfu w Warszawie; 2009 uzyskał doktorat z teologii moralnej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; 2010 wyjechał na misje do Zambii.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,642,swiety-jozef-przedsiebiorca.html
***********
Święty na nasze czasy
Błażej Tobalski
Czasy mamy trudne. Ze wszystkich stron jest atakowana i niszczona rodzina, zabijane są miliony nienarodzonych dzieci, opluwa się Kościół, wiarę i tradycję, a zły duch niewyobrażalnie rozpanoszył się w świecie i w ludzkich sercach. Stąd potrzeba nam na te czasy naprawdę potężnego patrona.
Dlaczego właśnie on? Patronem na nasze czasy nazwał wprost św. Józefa bł. Jan Paweł II w swojej adhortacji apostolskiej Redemptoris Custos z 1989 r., poświęconej temu świętemu i jego posłannictwu w życiu Chrystusa i Kościoła. Mocnym argumentem powinien być dla nas fakt, że św. Józefowi zaufał sam Bóg, powierzając mu pieczę nad swoim Synem i Jego Matką. Tak jak wówczas wywiązał się z tego zadania, tak i dziś strzeże Kościoła – mistycznego Ciała Chrystusa. Jako opiekun Świętej Rodziny jest tym samym w sposób szczególny patronem mężczyzn i wzorem dla nich. Zarówno dla ojców, jak i tych, którzy dopiero założą własne rodziny. Patronuje także wychowawcom i ludziom pracy. Bł. Jan Paweł II nazwał go też “pierwszym obrońcą życia”, gdyż to on ocalił życie Dziecięcia Jezus, kiedy oprawcy króla Heroda chcieli Je zamordować w Betlejem.
Św. Józef wspiera też swoim orędownictwem tych wszystkich, którzy podejmują dzieło misji czy ewangelizacji, gdyż to on pierwszy zaniósł Jezusa do ziemi pogan, do Egiptu. Jednocześnie bliski jest mu los każdego migranta, bo sam zmuszony był uciekać z rodziną z własnego kraju. Tak więc, chociaż Ewangelia nie przekazuje nam żadnego słowa wypowiedzianego przez tego “milczącego świętego”, jak się go niekiedy nazywa, mówią za niego jego czyny. Nie bez powodu też św. Józef nazywany jest w litanii “Postrachem duchów piekielnych” – szatan bowiem ma się czego obawiać.
W najstarszym polskim mieście
Warto więc “zaprzyjaźnić” się z tym świętym, a gdzie najlepiej to uczynić, jeśli nie w jego sanktuarium – miejscu uświęconym modlitwą wielu pokoleń. A że nie ma ich w naszym kraju tylu co sanktuariów maryjnych, skierujmy się od razu do duchowego centrum kultu św. Józefa w Polsce. Znajduje się ono w Kaliszu, najstarszym polskim mieście, gdzie już od wieków czczony jest ten święty w cudownym obrazie Świętej Rodziny z Nazaretu, umieszczonym w bocznej kaplicy kolegiaty kaliskiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jej początki sięgają XIII w., jednak obecną, gotycką świątynię wzniesiono w 1353 r. Wizerunek ten, jak podaje tradycja, ufundował w 1670 r. uzdrowiony za wstawiennictwem św. Józefa mieszkaniec miejscowości Solec (dziś Szulec). Namalowano go według wskazań przekazanych w widzeniu przez samego świętego, a przedstawia on całą Świętą Rodzinę. W 1770 r. został uznany przez komisję prymasowską za cudowny, a 26 lat później ukoronowany koronami papieskimi. Wtedy to, po raz pierwszy w dziejach Kościoła, korony nałożono nie tylko na głowy Dzieciątka Jezus i Maryi, ale także na głowę św. Józefa.
Pewny i sprawdzony sposób
Od wieków do św. Józefa Kaliskiego przybywają nie tylko Polacy z całego kraju, ale także ci mieszkający poza granicami ojczyzny, aby powierzać mu siebie i swoje sprawy. Tysiące intencji, zarówno próśb, jak i podziękowań, napływa tu również każdego tygodnia za pośrednictwem internetu. Bardzo wymowny jest także napis na ścianie kaplicy cudownego obrazu, zachęcający pielgrzymów: “Idźcie do Józefa”. – To pewny i sprawdzony sposób, kiedy napotykamy w życiu sytuacje nie do rozwiązania, wobec których stajemy bezradni. Kto poszedł za tym wezwaniem, nie zawiódł się – zapewnia kustosz sanktuarium ks. prałat Jacek Plota, dodając, że o wielce skutecznym orędownictwie św. Józefa, cierpliwie słuchającego próśb i obdarzającego łaskami swoich czcicieli, świadczy zaprowadzona w sanktuarium już w XVI w. Księga Łask i Cudów. Jak przekonuje kustosz, nie są to tylko “dawne historie i przekazy”. Cuda za sprawą św. Józefa dokonują się bowiem także obecnie. – U św. Józefa Kaliskiego pomocy szuka ponad 300 tys. pielgrzymów rocznie. Pośród różnorodnych spraw powierzanych przez nich temu świętemu, wiele próśb dotyczy pomocy w znalezieniu pracy, dobrego współmałżonka, opieki nad rodzinami czy narodzenia długo oczekiwanego dziecka – wymienia kustosz sanktuarium, pokazując jednocześnie ogromne ilości nadesłanych świadectw i podziękowań za otrzymane w tym miejscu łaski.
Najstarsza Józefowa parafia
Równie “starożytny”, choć nie tak rozpowszechniony, jest kult tego świętego w poznańskim kościele oo. karmelitów bosych pw. św. Józefa Oblubieńca NMP. Został on wzniesiony na Wzgórzu św. Wojciecha w latach 1618-1621 i jest pierwszą świątynią pod tym wezwaniem w Polsce. Burzliwe dzieje zakonu w stolicy Wielkopolski spowodowały, że w tym miejscu, o czym daje świadectwo spisywana od XVII w. kronika tutejszego konwentu, czczono św. Józefa w wielu kolejnych wizerunkach. Ostatni z nich, znajdujący się w ołtarzu głównym, został namalowany w latach 90. ubiegłego wieku przez Jerzego Kumalę z Krakowa. Jest to kopia wykonanego w 1668 r., a słynącego łaskami obrazu flamandzkiego artysty, brata Łukasza Charles’a Sibrecque’a, karmelity bosego, mieszkającego w Rzymie w klasztorze Santa Maria della Scala. Św. Józef przedstawiony jest na nim jako ostatni z patriarchów Starego Testamentu, który nie tylko doczekał się spełnienia przepowiedni proroków o Mesjaszu, ale sam stał się przybranym ojcem Chrystusa. Patrząc na jego wizerunek, widzimy mężczyznę w sile wieku, zamyślonego, lecz promieniującego dobrocią, troskliwością i szczęściem. Podtrzymując Jezusa na lewym ramieniu, prawą ręką wskazuje on na Tego, który jest Zbawicielem, Drogą, Prawdą i Życiem. Jaśniejące Dziecko Jezus trzyma w prawej ręce rajskie jabłka – symbol zbawienia, a w lewej różę – symbol Zbawiciela.
Koronacja w Poznaniu
– Kult Opiekuna Świętej Rodziny w Poznaniu cały czas trwa, mimo kasaty zgromadzenia przez władze pruskie w okresie zaborów i zaginięcia czczonego pierwotnie w tym miejscu obrazu św. Józefa – wyjaśnia o. Karol Milewski, przeor tutejszej wspólnoty karmelitów bosych. Z tego też powodu metropolita poznański abp Stanisław Gądecki ustanowił w 2009 r. tę świątynię Archidiecezjalnym Sanktuarium św. Józefa Oblubieńca NMP. Wyraził przy tym pragnienie, aby “to sanktuarium stało się nowym Nazaretem Archidiecezji Poznańskiej” i “przestrzenią odnowy wiary”. W tym roku natomiast, 23 marca – w pierwszą niedzielę po uroczystości św. Józefa, ozdobi on głowy świętego i Dzieciątka z czczonego tu obrazu koronami będącymi symbolem wdzięczności i zawierzenia temu świętemu. Jak zaznacza ojciec przeor, inicjatywa wystąpienia z prośbą do metropolity poznańskiego o koronację wizerunku św. Józefa na prawie diecezjalnym wyszła ze strony jego czcicieli i wspólnoty zakonnej. – Myślę, że korony, oprócz tego, że stanowią wyraz naszej czci dla św. Józefa, będą także dla wielu osób pretekstem do nawiedzenia sanktuarium. Ufam też, że stanie się ono bardziej obecne w świadomości wiernych jako miejsce pojednania z Bogiem i łask wypraszanych tu szczególnie dla rodzin – mówi karmelita.
Miejsce modlitwy
Przygotowaniem do tej uroczystości była dziewięciotygodniowa Nowenna do św. Józefa, której towarzyszyło hasło “Św. Józef nauczyciel modlitwy”. Od 15 stycznia, co tydzień na wspólnej modlitwie przed cudownym wizerunkiem gromadzili się wierni, przede wszystkim mieszkańcy Poznania i najbliższych okolic, wraz ze swoimi duszpasterzami. – Co tydzień też w sposób szczególny do udziału w nowennie zaproszeni byli członkowie innych wspólnot czy grup duszpasterskich, tak aby różne środowiska miały okazję lepiej poznać to miejsce i zbliżyć się do otaczanego tu kultem św. Józefa – podkreśla o. Milewski, dopowiadając, że modlitwa, z którą łączy się nawiązanie przyjaźni z Bogiem i pojednanie z Nim, to szczególny charyzmat karmelitów. – Ku temu staramy się też prowadzić ludzi, a nasz kościół znany jest wśród poznaniaków, jako szczególne miejsce posługi w konfesjonale – przekonuje przeor.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1367,swiety-na-nasze-czasy.html
*********
Plany świętego Józefa
Iwona
Jeśli nie wiesz co w życiu zrobić, masz jakąś trudną sprawę, to udaj się do św. Józefa. Tym zdaniem chciałam rozpocząć moje świadectwo, ponieważ ja się do niego udałam w trudnej sprawie, a on ją rozwiązał, szybciej niż bym mogła przypuszczać, że się da.
Ja, mój mąż Wojciech i dwóch naszych synów kilka lat temu znaleźliśmy się w trudnej sytuacji mieszkaniowej. Chcieliśmy z mężem mieć własny dom, ale nie było to takie łatwe. Pojawiły się problemy z działką, którą chcieliśmy sprzedać; jak się okazało, nikt nie mógł sprawy załatwić od 30 lat. Długo trwało postępowanie sądowe. Jedna ze współwłaścicielek działki bowiem zmarła, a spadkobiercy nie byli znani. Sprawa ciągnęła się więc latami.
Straciliśmy nadzieję, że tę sprawę da się rozwiązać. Opowiedziałam koleżance z pracy o moich troskach, a ona namówiła mnie, bym udała się do św. Józefa na ul. Poselską. Powiedziała mi ze spokojem i pewnością w głosie, że “Święty Józef rozwiązuje wszystkie trudne sprawy”. Ja doznałam jakby olśnienia, że jeszcze z tej strony nie szukałam pomocy. Jeszcze tego samego dnia zaraz po pracy udałam się do św. Józefa.
Prosiłam go o pomoc w mojej sprawie. Wieczorem tego samego dnia udałam się do parafialnego kościoła; był to październik i pierwszy piątek miesiąca. Byłam tego dnia do spowiedzi i uczestniczyłam we Mszy św., a Komunię św. otrzymałam w postaci dwóch hostii naraz. Nie wiem jak to się stało. Nigdy wcześniej to mi się nie przytrafiło, ale był to dla mnie znak od św. Józefa. Poczułam wtedy, że nie muszę się martwić, że Święty mi pomoże.
Następnego dnia mąż odebrał telefon od adwokata, który powiedział, że sąd poinformował go o odnalezieniu spadkobiercy części działki. W poniedziałek opowiedziałam z przejęciem koleżance o tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich 60 godzin. Ona wcale nie była zdziwiona, miała już wiele doświadczeń interwencji św. Józefa w różnych sprawach. Powiedziała mi wtedy, pamiętam jak dziś, że św. Józef musi mieć jakieś plany w stosunku do mnie, skoro tak szybko zadziałał. 27 października na imieniny dostałam od niej wizerunek św. Józefa, który dałam do oprawy. Odbierałam go w grudniu na Mikołaja i obiecałam wtedy Świętemu, że jak uda się nam rozwiązać sprawy ze sprzedażą działki, kupimy jakiś dom lub mieszkanie, to będzie miał honorowe w nim miejsce. W okolicach świąt Bożego Narodzenia okazało się, że jestem w ciąży. Czułam, że to są te plany św. Józefa względem mnie.
Mój mąż natomiast był zaskoczony i przerażony tą nowiną, miał już 39 lat, a ja 38. Mieliśmy już też dwóch synów: Karola w wieku 7 lat oraz Filipa w wieku 6 lat. Całkowite zaskoczenie i niespodzianka. Z rodziną nie podzieliliśmy się tą wiadomością szybko, trzymając ją w tajemnicy do momentu kiedy wiedzieliśmy, że ewentualne zagrożenia minęły. Postanowiłam wtedy, że córka będzie miała na drugie imię Józefa, czułam, że będzie to dziewczynka. Ciąża rozwijała się prawidłowo, ja też czułam się bardzo dobrze, chodziłam do pracy do samego rozwiązania. Poród był najlżejszy z trzech, które miałam, urodziłam między 15.00-16.00, a więc w godzinie Miłosierdzia. Lekarz też był zadowolony, gdyż rany goiły się wyjątkowo szybko i po dwóch dniach z Jadwigą Józefą byłyśmy w domu.
W tym czasie sytuacja z nieruchomością zmieniała się z minuty na minutę. W maju, gdy byłam już w ósmym miesiącu ciąży, kupiliśmy dom, działkę bowiem udało się sprzedać początkiem roku. Z braku czasu, nie mogłam sobie pozwolić na budowę domu od podstaw, byliśmy więc zainteresowani domem w surowym stanie. Święty Józef pomógł i tym razem. Sprawa nie była łatwa, mnie podobał się jeden dom, mąż nie był do niego przekonany. Święty Józef zadziałał wtedy przez kolejną koleżankę, która miała znajomego pracownika biura nieruchomości.
Miał w ofercie dom, który nam pokazał. Spodobał się nam i w 15 minut zdecydowaliśmy o jego kupnie. Taki łańcuszek osób postawił nam na drodze św. Józef, by udało się kupić nasz nowy wymarzony dom. Dom był w stanie surowym, zamkniętym, niewiele więc zostało nam do zrobienia, zajęło nam to tylko cztery miesiące. 16 października odbył się chrzest Jadwigi Józefy, a my przyjęcie zrobiliśmy już w nowym domu. Święty Józef w swoim wizerunku został oczywiście umieszczony na głównej ścianie w salonie. Od tego czasu upłynęło już siedem lat, Jadwiga idzie do pierwszej klasy, my nie wyobrażamy sobie życia bez niej, jest też oczkiem w głowie swojego tatusia. Bóg jego lęk przemienił w wielką radość z bycia ojcem po raz kolejny. Nadal też doświadczamy opieki św. Józefa. Mój mąż, który prowadzi własny zakład blacharsko-dekarski, często zwraca się do niego z prośbą o pomoc, mówiąc: “Święty Józefie pomóż mi, Ty też byłeś rzemieślnikiem i rozumiesz mnie najlepiej”. A św. Józef pomaga mu w różnych sprawach dotyczących jego pracy.
Pierwszy powiernik Tajemnicy Paschalnej
Bronisław Mokrzycki SJ
W dniu 19 marca wraz z całym Kościołem przeżywamy Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Wspominamy wielkiego Świętego, którego Bóg, wypełniając swój odwieczny plan odnowy i usynowienia człowieka oraz chwalebnej przemiany wszechświata skażonego przez grzech, postawił w najważniejszym, szczytowym punkcie realizacji tego planu i obdarzył wyjątkowym zadaniem.
Chrystus jedyną drogą zbawienia
Konieczność wiary w Chrystusa Paschalnego
Najdoskonalsze wzorce wiary
Święty Józef – “zwierciadłem” Chrystusowej Paschy
http://www.wydawnictwowam.pl/zapowiedzi/?Page=info&Id=417
***********
Św. Józefie, wejrzyj na ojców, mężów i braci
Józef Augustyn SJ
Wielkość człowieka rodzi się w obliczu trudnych wyzwań, w jakich stawia go życie. Św. Józef był właśnie postawiony w niezwykle wymagających okolicznościach. Czeka na zaślubiny z ukochaną kobietą. Marzy mu się proste ludzkie szczęście. Ale oto nagle okazuje się, że Jego oblubienica już do niego nie należy.
Św. Józefie, wejrzyj na naszych ojców, mężów, synów i braci
W powieści Romana Brandstaettera “Jezus z Nazaretu” to Zachariasz, krewny Maryi, oznajmia Józefowi, że Miriam jest w stanie błogosławionym: “Miriam, Twoja oblubienica – rzekł Zachariasz, i tu głos jego nieco zadrżał – znalazła się w stanie błogosławionym za sprawą Elohim”. Józef, który to usłyszał, zdrętwiał, a kubek z winem, który podnosił do ust, wypadł mu z ręki.
Najtrudniejsze dla Józefa, zdaniem Brandstaettera, było odczucie, że oto ktoś zabrał mu kochaną kobietę. Poczuł się ograbiony. Marzenia i obrazy pięknej przyszłości, które zapowiadały szczęście, teraz stały się dla Józefa torturą. A gdy pomyślał (jeszcze zanim anioł pański powiedział mu, by wziął Miriam za żonę), że mógłby przecież żyć u boku Miriam, opiekować się jej dzieckiem, pracować na ich utrzymanie, zdało mu się, że to byłoby kłamstwo przed ludźmi, stwarzanie świętokradczych pozorów; sądził, że będzie udawał, iż ma żonę, syna, ale kobieta nie będzie do niego należeć, a on nie będzie nigdy rodzonym ojcem dla swego syna. Oto dylematy Józefa, w które wkracza Bóg. On je wyjaśnia, prostuje, a Józef jest Mu posłuszny.
Św. Józef uczy nas wrażliwości na działanie Boga. Dzięki swojej przejrzystości serca był w stanie odczytać każde najmniejsze skinięcie Boga, najsłabszy podmuch Jego Ducha. Józef uczy nas, jak godzić się na to, by Bóg wkraczał w nasze życie i wywracał wszystko do góry nogami; uczy nas pokornej, cichej, milczącej służby.
Choć św. Józef był tak ważną postacią dla Maryi i Jezusa, Ewangeliści nie wkładają w jego usta ani jednego słowa. Józef milczy u wszystkich czterech Ewangelistów. Oto symbol cichej i pokornej służby. Ewangelie nie odnotowują nawet jego śmierci. Józef, mąż Maryi, przybrany ojciec Jezusa, to najlepszy przykład “nieużytecznego sługi”, o którym mówi Jezus: “Wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17, 10). Ewangeliczny nieużyteczny sługa to synonim męża sprawiedliwego.
Na ikonach Narodzenia Jezusa Kościoła wschodniego Józef umieszczany jest (w pomniejszonych proporcjach w stosunku do głównej sceny) jako zafrasowany i zamyślony. Pośród owego zafrasowania, zamyślenia i zakłopotania rodzi się jego bezgraniczne oddanie Elohim, jego czystsza miłość do Miriam, bezinteresowna miłość do przybranego Syna.
Modlitwa do św. Józefa za mężczyzn
Św. Józefie, Głowo Najświętszej Rodziny, powierzamy Twojej opiece nasze rodziny, w sposób szczególny mężczyzn: ojców, mężów, synów i braci; wszystkich mężczyzn, z którymi jesteśmy związani.
Daj im męską odwagę, dzięki której potrafiliby szanować i bronić swoje matki, żony, córki i siostry. Wyproś dla nich serca wrażliwe i czyste, by wszystkie kobiety, które im zaufały, kochali miłością bezinteresowną, współczującą i dyskretną. Taka miłość nie szuka własnej korzyści, ale pragnie jedynie ofiarować siebie w darze. Otocz swoją szczególną pieczą mężów i ojców rodziny; niech będą dla swoich żon i dzieci troskliwi, opiekuńczy i delikatni. Niech dają im oparcie i poczucie bezpieczeństwa.
Św. Józefie, wejrzyj na ojców, mężów, synów i braci naznaczonych ułomnością, która degraduje ich męską siłę i czyni nieodpowiedzialnymi za siebie i powierzonych im bliskich. Niech pokonują pokusę zamykania się w sobie, posługiwania się przemocą; niech podejmują wysiłek naprawienia wyrządzonych krzywd.
Módl się, Wierny Stróżu Świętej Rodziny, za tych mężów i ojców, których miłość rodzinna zgasła i którzy stali się obojętni na własne żony i dzieci.
Nadziejo Chorych, w szczególny sposób polecamy Twojej pieczy rodziny, w których ojcowie, mężowie i synowie nadużywają alkoholu, pogrążając się w autodestrukcji. Niech uznają ze skruchą swoją chorobę, niech szukają pomocy oraz ludzkiego i Boskiego wsparcia. Wyproś im łaskę pokornej modlitwy, by w tej trudnej sytuacji całym sercem zwrócili się do Boga z prośbą o miłosierdzie i pomoc.
Pociecho Nieszczęśliwych, powierzamy Twojej pieczy mężczyzn żyjących samotnie, rozwiedzionych, tych, których porzuciły żony, dzieci, przyjaciele; tych, którzy czują się odrzuceni, skrzywdzeni i rozżaleni. Niech nie poddają się pokusie zniechęcenia i rozpaczy; niech podejmują wysiłek odbudowania swego życia, dzięki któremu mogliby na nowo stworzyć więzi małżeńskie i rodzinne.
Troskliwy Obrońco Jezusa i Żywicielu Syna Bożego, powierzaj Twemu przybranemu Synowi młodych mężczyzn i chłopców. Wypraszaj im u Niego pragnienie poznawania, miłowania i naśladowania Ciebie, by stawali się coraz odważniejsi, mocniejsi duchem, bezinteresowni, wrażliwi na ludzi potrzebujących pomocy.
Zwierciadło Sprawiedliwości, Wzorze Pracujących, módl się za wszystkich sprawujących władzę. Wypraszaj im serca wrażliwe na ubogich i oddane służbie obywatelom, by opierali się pokusie egoizmu oraz żądzy zysku i władzy. Niech pragną służyć wszystkim obywatelom; niech nie zawiodą nadziei, jaką ludzie w nich pokładają.
Św. Józefie, Patronie Umierających, powierzamy Twojej czujnej pieczy osoby ciężko chore i umierające. Powierzamy Ci także naszą śmierć. Spraw, abyśmy naszą śmiercią uwielbili Boga, jak Ty uwielbiłeś Go swoją. Obdarz nas tą łaską, byśmy odchodzili z tego świata w objęciach Twojego przybranego Syna, w obecności Twojej Oblubienicy Maryi.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,600,sw-jozefie-wejrzyj-na-ojcow-mezow-i-braci.html
**********
Jaka jest tajemnica świętego Józefa?
ks. Adam Błyszcz CR
Gdzie znajdują się źródła naszej wiary i naszej wiedzy o świętym Józefie?
Pius IX 8 grudnia 1870 roku ogłasza świętego Józefa patronem Kościoła Powszechnego. Niespełna rok później ten sam papież publikuje list apostolski Inclytum patriarcham, w którym wspomina swoich poprzedników, w których nauczaniu postać świętego Józefa zyskała szczególne znaczenie: Sykstusa IV, Grzegorza XV, Klemensa X, Klemensa XI, Benedykta XII. Historia doda później jeszcze kolejnych papieży: Leona XIII, Benedykta XV, Piusa XII, Jana XXIII, który świętego Józefa ustanowił patronem II Soboru Watykańskiego oraz błogosławionego Jana Pawła II, który Oblubieńcowi Błogosławionej Dziewicy poświęca adhortację apostolską Redemptoris Custos. [1]
Kiedy czytamy dokumenty papieży poświęcone postaci świętego Józefa to odnosimy wrażenie, że próbują odczytać tajemnicę tej postaci w potrójnym świetle: pierwsze światło rzuca historia patriarchy Józefa, syna Jakuba, o którym opowiada Księga Rodzaju – czyni tak chociażby Pius IX w swoim dekrecie Quemadmodum Deus (8 grudnia 1870 r.); następnym kluczem interpretacyjnym jest małżeństwo Józefa z Maryją a następnie fakt, że Józef, jako potomek rodu dawidowego, usynowił Jezusa z Nazaretu.
Wspominam o tym, bo w nauczaniu papieży można dostrzec pewną zmianę. Otóż Pius IX, ten, który ustanowił świętego Józefa patronem Kościoła, swój dekret rozpoczyna od przywołania patriarchy Józefa, a później wspomina fakt, że święty Józef był Oblubieńcem Błogosławionej Dziewicy i wśród ludzi uchodził za ojca Jezusa, natomiast błogosławiony Jan Paweł II w swoim dokumencie (o wiele obszerniejszym niż dekret Piusa IX) ani razu nie przywołuje wprost postaci patriarchy Józefa. Po trosze tak, jakby ten snop światła nie był już potrzebny.
Czym jest spowodowana ta zmiana akcentów? Patrzenie na świętego Józefa przez pryzmat Jego dziewiczego małżeństwa z Maryją i Jego opieki nad Synem Bożym stawia na pierwszym planie teologię małżeństwa i teologię ojcostwa. Czy powodem takiego przestawienia akcentów nie jest kryzys małżeństwa i kryzys ojcostwa, jakich doświadcza współczesny człowiek i rodzina? To oczywiście rodzi pytanie, na ile nasza lektura postaci świętego Józefa uwarunkowana jest naszą kulturą, naszą cywilizacją? I czy ten kryzys jest jedynym kluczem interpretacyjnym, którego współczesność dostarcza, gdy przychodzi nam się zmierzyć z historią świętego Józefa?
Moment krytyczny
Kiedy przyglądamy się dzisiejszej mentalności, uświadamiamy sobie wyjątkową wrażliwość człowieka współczesnego na historię. Żyjemy w dobie diarystyki i blogów. Kto żyw próbuje uchwycić i ocalić upływający czas. Musimy przyznać, że nie ułatwia nam to zadania szerzenia kultu Oblubieńca Błogosławionej Dziewicy.
To nie tylko kwestia tego, że – na pierwszy rzut oka- wydaje się, że nie mamy materiału do medytacji nad postacią świętego Józefa. Co o Nim wiemy oprócz Jego imienia i kilku zdarzeń związanych z dzieciństwem Jezusa? Ewangelie nie przynoszą ani jednego Jego słowa. Jego językiem jest milczenie. [2]
To również, a może przede wszystkim kwestia tego, że te skąpe informacje dotyczące postaci pokornego rzemieślnika z Nazaretu podporządkowane są dwom nadrzędnym celom (widać to zwłaszcza w mateuszowej narracji dzieciństwa Jezusa): obronie dziewictwa Maryi i wpisaniu Jezusa w dom dawidowy. Podejrzliwość współczesnego człowieka prowadzi do pytania, czy czynnik teologiczny nie zdominował czynnika historycznego. A przecież “z teologicznego punktu widzenia trzeba powiedzieć, że gdyby historyczności istotnych słów i wydarzeń rzeczywiście nie można było dowieść w sposób naukowy, wiara straciłaby swą podstawę. [3]
Źródła
W pewnym momencie swojej adhortacji poświęconej świętemu Józefowi błogosławiony Jan Paweł II odwołuje się do argumentu z logiki: “Ponieważ nie można sobie wyobrazić, by człowiek, który otrzymał tak wzniosłe zadanie, nie posiadał odpowiednich cech, niezbędnych dla wypełnienia go, należy przyjąć, że św. Józef “mocą szczególnego daru Niebios” otaczał Jezusa “całą naturalną miłością i czułą troskliwością, jaka może się zrodzić w sercu ojca”. (RC 8)
Gdzie znajdują się zatem źródła naszej wiary i naszej wiedzy o świętym Józefie?
Odpowiedź, że w Piśmie świętym, że w początkowych rozdziałach ewangelii Mateusza i Łukasza nie stanowi jednak odpowiedzi, która mogłaby zadowolić ów krytyczny zmysł historii, o którym wspomniałem. Zresztą, z istoty tej wrażliwości na historię zdaje sobie sprawę teologia. Słowa Benedykta XVI są tego najlepszym przykładem.
W naturze ojcowskiego serca? I ta odpowiedź razi pewną jednostronnością, gdyż została obwarowana tą tajemniczą klauzulą “szczególnego daru Niebios”.
Więc gdzie?
Wymiar paschalny historii świętego Józefa
Chciałbym na samym końcu zatrzymać naszą uwagę na paschalnym wymiarze postaci Oblubieńca Błogosławionej Dziewicy.
Anioł nakazuje Józefowi zabrać dziecko i Jego Matkę, i uchodzić do Egiptu, gdyż Herod Wielki będzie chciał zgładzić Syna Bożego. Został użyty grecki czasownik apollymi – zgładzić, zniszczyć, zabić. Ten sam czasownik zostanie ponownie użyty w XXVII rozdziale tej samej ewangelii Mateusza, gdzie mowa jest o tym, że arcykapłani i starsi przekonali tłum, aby domagał się od Piłata zgładzenia Jezusa.
To prawda, że święty Józef związany jest z cyklem opowiadającym dzieciństwo Jezusa Chrystusa. I potem znika z kart Ewangelii. Ale jest też prawdą, że opowieść o dzieciństwie Jezusa podporządkowana jest logice Misterium Paschalnego. Logice ogołocenia, wyzucia się ze wszystkiego.
Można powiedzieć, że pierwszą ofiarą tego ogołocenia jest właśnie Józef. Po ludzku rzecz biorąc pozbawiony zostaje wszystkiego. Pozbawiony zostaje małżeństwa, bo wchodząc w związek z Maryją musiał planować to wspólne życie (i planował je zapewne zgodnie z Tradycją Ojców, czyli po bożemu), a przecież scenariusz został napisany przez Kogoś Innego. Pozbawiony zostaje dzieci, bo one były wpisane w projekt żydowskiego małżeństwa, a przecież obecność Syna – Nie – Syna nie stwarza dla nich przestrzeni.
Kiedy przyglądam się postaci Józefa i kiedy słyszę, że jest On człowiekiem głębokiej wiary nie mogę nie myśleć o Abrahamie – wzorze wiary. O Abrahamie, który gotów był Bogu ofiarować swojego syna Izaaka i to wszystko, co Izaak znaczył dla swojego starego ojca.
Życie świętego Józefa (z perspektywy człowieczej rzecz jasna) zostaje zdemolowane przez tajemniczą obecność Słowa. Ta paschalność naszego patrona uwidacznia się jeszcze bardziej w konfrontacji z Maryją, bo kiedy Matka Boża odsądzana od czci i podejrzewana o zdradę przeżywa swój dramat, to jeszcze może się chwycić Jezusa i tuląc go powtarzać – mój syneczku, mój skarbie. Cóż ma powiedzieć i zrobić święty Józef?
Czy milczenie świętego Józefa nie stanowi antycypacji, zapowiedzi szeptu umierającego Nazarejczyka, który przybity do krzyża, żalił się Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
________________________________________
[1] Jan Paweł II jest autorem 15 adhortacji, z których dwie są wyłączną inicjatywą Papieża. Jedna z nich dotyczy tajemnicy życia zakonnego w Kościele (Redemptionis donum z 25 marca 1984 roku), druga poświęcona jest właśnie postaci świętego Józefa (Redemptoris Kustos z 15 sierpnia 1989).
[2] por. Paweł VI, Homilia na uroczystość świętego Józefa, 27 marca 1969.
[3] Joseph Ratzinger/Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, Kielce 2011, str. 117
http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,274,jaka-jest-tajemnica-swietego-jozefa.html
**********
Jak najskuteczniej zmotywować faceta?
ks. Piotr Pawlukiewicz
Jak najskuteczniej zmotywować faceta? zastanawialiście się kiedyś nad tym? Czy wszyscy znają odpowiedź?
Publikujemy szóstą część konferencji “Droga wojownika”.
Ks. Piotr Pawlukiewicz – wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.
Jak najskuteczniej zmotywować faceta? zastanawialiście się kiedyś nad tym? Czy wszyscy znają odpowiedź?
Publikujemy szóstą część konferencji “Droga wojownika”.
Ks. Piotr Pawlukiewicz – wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.
************
Dodaj komentarz