Słowo Boże na dziś – 4 sierpnia 2015 r. – wtorek – Św. Jana Marii Vianneya – Jezu, bądź moim ratunkiem

Myśl dnia

Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości,

niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali,

da pewność i wiarę w siebie.

Antoni Kępiński

**********

Człowiek został stworzony przez Miłość, dlatego ona tak bardzo go pociąga.

św. Jan Maria Vianney

 

************

WTOREK XVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE  (Lb 12,1-13)

Bóg karze szemranie przeciw Mojżeszowi

Czytanie z Księgi Liczb.

Miriam i Aaron mówili źle o Mojżeszu z powodu Kuszytki, którą wziął za żonę. Rzeczywiście bowiem wziął za żonę Kuszytkę. Mówili: „Czyż Pan mówił z samym tylko Mojżeszem? Czy nie mówił również z nami?” A Pan to usłyszał. Mojżesz zaś był człowiekiem bardzo skromnym, najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi. I zwrócił się nagle Pan do Mojżesza, Aarona i Miriam: „Przyjdźcie wszyscy troje do Namiotu Spotkania”.
I poszli wszyscy troje, a Pan zstąpił w słupie obłoku, zatrzymał się u wejścia do namiotu i zawołał na Aarona i Miriam. Gdy obydwoje podeszli, rzekł: „Słuchajcie słów moich: Jeśli jest u was prorok, objawię mu się przez widzenia, w snach będę mówił do niego. Lecz nie tak jest ze sługą moim, Mojżeszem. Uznany jest za wiernego w całym moim domu. Twarzą w twarz mówię do niego, w sposób jawny, a nie przez wyrazy ukryte. On też postać Pana ogląda. Czemu ośmielacie się o moim słudze, o Mojżeszu, źle mówić?” I zapalił się gniew Pana przeciw nim. Odszedł Pan, a obłok oddalił się od namiotu, lecz oto Miriam stała się nagle biała jak śnieg, od trądu.
Gdy Aaron do niej się zwrócił, spostrzegł, że była trędowata. Wtedy rzekł Aaron do Mojżesza: „Proszę, panie mój, nie karz nas za grzech, któregośmy się nierozważnie dopuścili, i jesteśmy winni. Nie dopuść, by ona stała się jak martwy płód, który na pół zgniły wychodzi z łona swej matki”. Wtedy błagał Mojżesz głośno Pana: „O Boże, spraw, proszę, by znowu stała się zdrowa”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 51,3-4.5-6.12-13)

Refren: Zmiłuj się, Boże, bo jesteśmy grzeszni.

Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, *
w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy *
i oczyść mnie z grzechu mojego.

Uznaję bowiem nieprawość swoją, *
a grzech mój jest zawsze przede mną.
Przeciwko Tobie zgrzeszyłem
i uczyniłem, co złe jest przed Tobą, +
abyś okazał się sprawiedliwy w swym wyroku *
i prawy w swoim sądzie.

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 130,5)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Pokładam nadzieję w Panu,
ufam Jego słowu.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 14,22-36)

Jezus kroczy po jeziorze

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.
Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.
Wtedy Jezus odezwał się do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.
Na to odpowiedział Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”.
A On rzekł: „Przyjdź”.
Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”.
Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”
Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 
Klęska i wiara

Piotr jest przykładem człowieka, który choć wierzy w Jezusa, przeżywa także chwile załamania i wątpliwości. Gdy idzie po jeziorze, w pewnym momencie zaczyna tonąć, bo na widok silnego wiatru wątpi, że da radę dojść do celu. Ile razy my w naszym życiu, wobec trudności, jakie na nas spadają, wątpimy. Nie dowierzamy, że Bóg jest przy nas i nie da nam utonąć w falach odmętu. Wołanie Piotra: „Panie! Ratuj mnie!” to modlitwa człowieka zatrwożonego. Ale to także modlitwa kogoś, kto na nowo uwierzył. Jezus wyciągnął Piotra z opresji, a wydarzenie to dodało wiary pozostałym uczniom, którzy tę scenę obserwowali z łodzi. Czasem musimy doświadczyć jakiejś klęski i porażki, aby bardziej uwierzyć.

Panie, moje wołanie o pomoc jest tak częste. Tak wiele razy wątpię. Ale Ty wciąż mnie wyciągasz z moich kryzysów i stawiasz na nowo na nogi. Jezu, bądź moim ratunkiem.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html?data=2015-8-4

************

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 14, 22-36

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Thomas Hawk / Foter / CC BY-NC)

Kroczymy po “mgle niepewności”…

 

Jezus chodzi po jeziorze
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.

 

Lecz o czwartej straży nocnej8 przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: “Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!”

 

Na to odezwał się Piotr: “Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” A On rzekł: “Przyjdź!” Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa.

 

Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: “Panie, ratuj mnie!” Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: “Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”

 

Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: “Prawdziwie jesteś Synem Bożym”. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret.

 

Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.

 

Opowiadanie pt. “Fata morgana”
Z grupą przyjaciół przemierzaliśmy pustynie Arizony. Słońce paliło niemiłosiernie, żar uniemożliwiał oddech. Dookoła widać było jedynie piasek, kurz i skały. Nagle… jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ukazał się naszym oczom szemrzący strumień wody, a potem owiane chłodem jezioro, połyskujące kaskadą żywego srebra. Trudno wyrazić uczucie świeżości, jakiego doznaliśmy w trakcie zbliżania się do brzegu jeziora. Jego chłodną toń czuliśmy przez skórę. Coś niewyobrażalnego i cudownego!

 

Jednak tak samo szybko i tajemniczo, jak pojawił się w momencie, gdy oczarowani nim staliśmy w piaskach pustyni, obraz ten rozpłynął się i zniknął nagle z pola widzenia. Niestety, nie była to krystaliczna, życiodajna woda, ale złudny miraż! Padliśmy ofiarą złudnego zjawiska zwanego “fata morgana”. Słońce wydało się nam jeszcze bardziej rozpalone, a pustynia bardziej martwa. Ot, nieziszczone ludzkie nadzieje…

 

Refleksja
Nie lubimy niepewności, bo często wywołuję ona w nas lęk. To on “podpowiada” nam, że nie mamy wpływu na to co robimy i jak żyjemy. Tymczasem często jest tak, że trzeba zaufać Temu, od którego tak wiele przecież zależy. To On jest dawcą życia i przecież do Niego należymy. Tymczasem nasza ludzka ambicja podpowiada nam, że wszystko zależy od nas i że mamy moc absolutną. Tymczasem człowiek jest sam stworzeniem i to co jest, zostało mu poddane, powierzone i dane, aby się tym opiekował. Zatem sługami jesteśmy Tego, który nas stworzył…

 

Kroczymy często po jeziorze naszych niepewności i bez wiary w końcowy sukces. Tymczasem mimo to, że sługami jesteśmy, to wiele mamy do powiedzenia. Bo przecież to człowiek jest tu na ziemi panem stworzenia, któremu wszystko jest poddane. Mamy zatem wczytuwać się w Jego wolę, aby wszystko co robimy było zgodne z planem Ojca. On jest naszym Panem, a my Jego robotnikami. Dlatego tak ważne jest, abyśmy mu zaufali całym naszym sercem, bo On wie, co dla nas jest dobre…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy niepewności w naszym życiu?
2. Dlaczego zaufanie jest podstawą naszego bycia z Bogiem?
3. Dlaczego bycie sługą nie jest łatwe?

 

I tak na koniec…
Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie (Antoni Kępiński)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,342,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-14-22-36.html

**********

 

Św. Jana Marii Vianneya

0,15 / 11,19
Kiedy ostatnio ktoś cię zaskoczył? Pamiętasz taką sytuację? Słuchając dzisiejszego tekstu Ewangelii, spróbuj sobie wyobrazić, co mogli czuć uczniowie Jezusa.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 14, 22-36
Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Wtedy Jezus odezwał się do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się». Na to odpowiedział Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie». A On rzekł: «Przyjdź». Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie». Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym». Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.

Wyobraź sobie, że jesteś razem z uczniami w tej łodzi. Jest środek nocy, wszyscy są zmęczeni, bo walczą z falami i przeciwnym wiatrem. Może uczniowie zadawali sobie pytania: po co my tam płyniemy, skoro Jezus został po drugiej stronie? Na co nam całe to zmęczenie?

Zapewne i w twoim życiu są czasem sytuacje, których możesz nie rozumieć. Nawet jeśli wierzysz w Boga i się modlisz, to wcale nie oznacza, że zawsze będziesz rozumieć wszystko, co dzieje się w twoim życiu. Być może uczniowie potrzebowali zmierzyć się z własną słabością i zmęczeniem. Jezus jest doskonałym pedagogiem i dobrze wie, że własne doświadczenie może nauczyć znacznie więcej niż wiele słów.

Jezus zaskakuje swoich uczniów, tak że zlękli się bardzo i krzyknęli. W tym momencie mówi „Odwagi, ja jestem”. Nie chce ich przestraszyć, ale przychodzi do nich z pomocą. Dla Piotra będzie to wielka szkoła wiary – chodzenia po wodzie. Słuchając raz jeszcze tekstu Ewangelii, postaraj się zobaczyć Boga, który zaskakuje cię z miłości do ciebie, by nauczyć cię prawdziwej wiary i chodzenia po wodzie.

Podziękuj Jezusowi, że nieustannie cię wychowuje i daje ci okazje, w których możesz uczyć się prawdziwego zaufania Mu. Proś o odwagę, byś wszystko, co spotyka cię w życiu, przyjmował z wdzięcznością.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********

Refleksja katolika

Wiara okazująca się nie-wiarą. W chwilach kryzysów, dramatycznych przeżyć, trudnych doświadczeń życiowych jesteśmy jak uczniowie w łodzi na pełnym jeziorze, zmagający się z wysokimi falami i przeciwnym wiatrem. Słyszą słowa Pana – „Odwagi, ja jestem, nie bójcie się.” Te słowa kierowane są do każdego, kto myśli, że za chwilę fale życiowych utrapień i dramatów dokończą dzieła i pochłoną jego życie.
Jak się nie bać, gdy wyobraźnia podsuwa najgorsze scenariusze, gdy wszystko wymyka się z rąk?
Wołamy w takich mrocznych chwilach do Pana: – Jeśli jesteś, wybaw nas, jeśli kochasz ratuj.
Piotr woła: – Jeśli to Ty, każ mi przyjść do siebie po wodzie.
Pan odpowiada : „Przyjdź”.
Wezwanie, powołanie.
Pełen euforii, Piotr stawia pierwsze kroki, idzie, wydaje się mu, że mocno wierzy Panu. Pierwsze krople wody na twarz, woda pod stopami nie zmienia się w twardą drogę nadal jest wodą, wiatr podnosi kolejne fale. Nic się nie zmieniło. Zaraz utonę, euforia znika w konfrontacji z doświadczaną fizycznie rzeczywistością. Na jedną chwilę zapominamy, Kto nas wezwał i to wystarcza, aby zacząć tonąć. Wołamy „Panie, ratuj”. I wyciągani z wody słyszymy „Czemu zwątpiłeś/zwątpiłaś małej wiary?”. Dopiero gdy wsiadają do łodzi, wiatr się ucisza.
Nie wcześniej.
Często oczekujemy, że wysłuchanie naszej modlitwy, spowoduje, że burzliwe jezioro zamieni się w asfaltową drogę, wichura ustąpi miejsca chłodzącemu wietrzykowi. Gdy tak się nie dzieje, wiara w obecność i działanie Boga znika, ginie.
Brakuje nam zewnętrznych potwierdzeń i zabezpieczeń. Bez nich zaczynamy wątpić, tracimy ufność i odwagę. Iluż z nas wtedy nie chce już zawołać o ratunek i mówi, Pan mnie opuścił, chce abym utonął i zginął, obiecał i zostawił swojemu losowi.
Jeszcze mocniej pogrążają się w swojej niewierze. Większość woła jednak do Pana dalej, znękana, przerażona. Pan podtrzymuje ich, już nie toną, ale warunki wokół nie ulegają zmianie. Nie wiedzą co mają odpowiedzieć na pytanie – czemu zwątpiłeś?
Jak przyznać się, że oczekiwało się zupełnie czegoś innego od Pana, jak przyznać się, że wiara bazująca jedynie na uczuciach okazuje się w chwilach próby, niewystarczająca, okazuje się niewiarą, jak przyznać że wciąż potrzebujemy dla naszej wiary wygodnego statku, a nie ledwo trzymającej się na falach śliskiej deseczki…
Pan to wie, ale jak przyznać się przed sobą samym… i uznać, że wciąż brakuje nam wiary w Niego, że wciąż pomimo tak wielu cudów w naszym życiu, nie ufamy naszemu Panu, Bogu?
Budowanie wiary na Słowie, nieustanna pamięć o Jego obecności w naszym życiu, w każdej sytuacji i w każdych warunkach, stopniowe pozbywanie się zewnętrznych ludzkich zabezpieczeń… to chodzenie po burzliwych wodach naszego życia.
To działanie z mocą Bożą w trudnej i niesprzyjającej codzienności. Tak pełnił swoją służbę dzisiejszy Patron dnia św. Jan Maria Vianney – patron wszystkich księży proboszczów.
Ja sama nieustannie podziwiam i dziękuję Panu za Jego cierpliwość i ratowanie mnie gdy woda zalewała mi głowę…
Jeszcze nie chodzę po wzburzonej wodzie, …ale jakby rzadziej tonę.
Niektórzy zamiast chybotliwej lodzi, narażonej na niebezpieczeństwa żeglugi, wybierają luksusowe statki, które gwarantują podróż bez żadnych zagrożeń. Czy jednak wszystkie zdążają do tego samego portu…?
Czy cel podróży owych statków jest taki sam, jak Chrystusowej Łodzi?
Barbara Karpińska
http://bog-w-moim-balaganie.blog.onet.pl/
***

Człowiek pyta:

Gdy odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś?
J 6,25

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

********

Refleksja maryjna

Zabierzmy Maryję ze sobą jak Jan
Kto mógłby określić, co znaczyło dla umiłowanego przez Jezusa ucznia mieć przy sobie w domu, dzień i noc, Maryję? Modlić się razem z Nią, spożywać posiłki, mieć Ją przed sobą jako słuchaczkę, kiedy mówił do wiernych, celebrować razem z Nią tajemnicę Pana? Czyż można pomyśleć, że Maryja przebywała w kręgu umiłowanych uczniów Jezusa nie wywierając żadnego wpływu na ich intensywną pracę, która doprowadziła do opracowania czwartej Ewangelii?

Wydaje się, że w starożytności Orygenes dzięki swojej intuicji dostrzegł sekret, który krył się pod tym faktem, któremu uczeni, krytycy i inni poszukujący źródeł czwartej Ewangelii nie poświęcili należytej uwagi. Orygenes napisał: “Protoplastą Ewangelii jest Ewangelia Jana, której głębokiego sensu nie może pojąć ten, kto nie położył głowy na piersi Jezusa i nie otrzymał od Niego Maryi za Matkę. Ten, który będzie następnym Janem, powinien zostać wybranym przez Jezusa jak Jan. Jeśli faktycznie nie ma innego syna Maryi oprócz Jezusa, według opinii tych, którzy myślą prawidłowo o Niej, Jezus mówi do swojej Matki: “Oto syn Twój”, a nie: “Oto także on jest Twoim synem”, to oznacza, że: “Ten [Jan] jest Jezusem, którego zrodziłaś”. Zaiste ten, kto jest doskonały, nie on żyje, lecz żyje w nim Chrystus (por. Ga 2, 20), a ponieważ w nim żyje Chrystus, mówiąc o nim Maryi, mówi się: “Oto syn Twój”, czyli Chrystus.”

Powyższy tekst Orygenesa, opierając się na doktrynie ciała mistycznego i doskonałego chrześcijanina, który jest “drugim Chrystusem” (alter Christus), interpretuje słowa umierającego Jezusa jako skierowane nie tylko do Jana, ale do każdego ucznia.

R. Cantalamessa

teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

*********

DRUGIE JEST PODOBNE PIERWSZEMU

O Boże, spraw, abym jak prawdziwe dziecko był Twoim naśladowcą, żyjąc w miłości (Ef 5,1)

Zaledwie Jezus skończył mówić o miłości Boga, o „największym i pierwszym przykazaniu”, dodał: „A drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22, 38-40). Wielka nowość, którą przyniósł Jezus, leży w tym, że połączył i jakby zlał w jedno przykazanie miłości Boga i miłości bliźniego, ukazując je jako podstawę wszystkich innych. Miłość jest jedna w swoim źródle, w Bogu; jest jedna także w chrześcijaninie, w którym została rozlana na chrzcie świętym jako stworzony udział w nieskończonej miłości, którą Bóg miłuje siebie samego, Dobro najwyższe, i miłuje ludzi, stworzenia swojej miłości. „Pan Jezus — twierdzi Sobór — na wszystkich zesłał Ducha Świętego, który miał ich wewnętrznie pobudzić, aby miłowali Boga z całego serca, z całej duszy, z całej myśli i z całej mocy swojej i aby siebie wzajemnie tak miłowali, jak Chrystus ich umiłował” (KK 40). W miłości Chrystusa zawiera się miłość Ojca, Boga w trójcy jedynego.

Miłość w chrześcijaninie ma ten sam kierunek co w Bogu: miłość do Boga i miłość do ludzi. Nie można oddzielić miłości należnej Bogu od tej, którą się winno ludziom; znaczyłoby to zniszczyć ją. Św. Jan, apostoł-teolog miłości, mówi o tym swoim gorącym, przejrzystym, dosadnym stylem. „Nie jest z Boga ten… kto nie miłuje swego brata… Jeśliby ktoś mówił: «miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 3,10; 4, 20). Człowiek jest żywym obrazem Boga; cała jego istota nosi na sobie Jego znamię; kto gardzi człowiekiem, gardzi też Bogiem. Sam fakt istnienia człowieka mówi, że Bóg go chciał, że go umiłował i miłuje; każdy człowiek — nawet najbiedniejszy, najnędzniejszy, najniegodniejszy — jest dziełem Jego miłości; zamknąć serce dla człowieka znaczy zamknąć je dla miłości Boga. Odrzucić człowieka, nawet jednego, znaczy odrzucić Boga. Wniosek sam się narzuca: przykazanie miłości Boga nie będzie zachowane, jeżeli nie zachowa się także i przykazania miłości bliźniego.

  • O miłości, ty nie szukasz niczego dla siebie, lecz szukasz tylko chwały i czci imienia Boga przez zbawienie dusz, nie szukasz bliźniego swego dla siebie, lecz tylko dla Boga. Ty jesteś matką, która karmi własną piersią dzieci cnót; ponieważ bez ciebie żadna cnota nie może żyć… Ty miłujesz to, co Bóg miłuje, i masz w nienawiści to, czego Bóg nienawidzi. Dlatego kto cię posiada, wyzbywa się starego człowieka… a przyodziewa się w człowieka nowego, w słodkiego Jezusa Chrystusa; obejmuje Go, stosując się do Jego nauki…
    Ciebie nie ogarnia oburzenie, lecz cierpliwie znosisz wady bliźniego swego, nie ulegasz gniewowi, lecz jesteś łaskawa… Z wielką troską służysz bliźniemu swemu, okazując mu te miłość, jaką masz dla Boga. Bogu nie możesz przynieść żadnej korzyści, dlatego starasz się przynieść ją temu, kogo Bóg bardzo miłuje, to znaczy rozumnemu stworzeniu, które On postawił jako środek. Prawdziwie jesteś słodka, o matko miłości, w tobie nie ma żadnej goryczy, lecz zawsze dajesz radość sercu tego, kto cię posiada (św. Katarzyna ze Sieny).
  • Udziel mi łaski, o najłaskawszy Boże, abym miłował Ciebie ponad wszystko, tak jak mi nakazujesz i jak jest sprawiedliwe; ponadto spraw, abym miłował bliźniego nie mniej niż siebie samego, jak to również mi nakazujesz. Istotnie, jest rzeczą bardzo słuszną i rozumną, że winniśmy miłować Ciebie ponad wszystko, również więcej niż siebie samych, gdyż Ty nas umiłowałeś, zanim byliśmy, z miłości nas stworzyłeś, a stworzywszy nas, zatroszczyłeś się, by nas przyprowadzić do poznania Twojego najświętszego imienia. My natomiast nie posiadamy nic prócz tego, co nam dałeś, nie mamy nawet zdolności miłowania Cię ani żadnego innego dobra.
    Słusznie także nakazujesz nam miłować naszego bliźniego jak siebie samych… Stworzyłeś nas bowiem wszystkich równo miłując; powodowany tą samą miłością ku wszystkim, poszedłeś na mękę, dla wszystkich bez różnicy przygotowałeś życie wieczne.
    Ojcze najłaskawszy, udziel wszystkim, którzy wyznają prawdziwą wiarę, aby żyli godnie i święcie i nie zbaczali nawet na krok od Twoich przykazań; i tym także, którzy jeszcze nie wierzą w Ciebie, udziel przed śmiercią wiary i miłości Twojego najświętszego imienia i spraw, aby je dochowali nienaruszone i niepokalane aż do końca (św. Anzelm).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 19

http://mateusz.pl/czytania/2015/20150804.htm

**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
4 SIERPNIA
********
Święty Jan Maria Vianney, prezbiter
Święty Jan Maria Vianney Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat.
Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.Święty Jan Maria Vianney Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to.
Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.
Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał.Święty Jan Maria Vianney Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-04a.php3
***********
Myśli Proboszcza z Ars

Jan Maria Vianney (fr. Jean-Marie Baptiste Vianney; 1786–1859) – francuski duchowny katolicki, mistyk, święty Kościoła katolickiego.

  • Aby być świętym, trzeba być szalonym. Trzeba stracić głowę. To, co nas powstrzymuje od świętości, to brak refleksji, zastanowienia, modlitwy, zjednoczenia z Bogiem, którego do świętości koniecznie potrzeba.
    • Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 204
  • Anioł jest przyjacielem Boga, lecz kapłan Go zastępuje.
  • Błogosławione są czyste dusze, które mają szczęście jednoczyć się z Jezusem przez Komunię.
  • Choroby, pokusy, kłopoty są także krzyżami, które prowadzą do nieba.
  • Człowiek został stworzony dla nieba, szatan złamał drabinę, która tam prowadziła.
  • Człowiek został stworzony przez miłość, dlatego ona tak bardzo go pociąga.
  • Diabeł kusi przede wszystkim piękne dusze.
  • Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znowu kapłan… Po Bogu kapłan jest wszystkim!… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie.
    • Źródło: B. Nodet, Le curé d’Ars. Sa pensée – Son coeur. Présentée par l’Abbé Bernard Nodet, éd. Xavier Mappus, Paris 1995, 97–99.
  • Gdybyśmy wiedzieli, jak bardzo kocha nas nasz Bóg, umarlibyśmy z radości! Nie wierzę, że są serca tak twarde, że nie kochają, kiedy widzą się tak kochane.
    • Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 94.
  • Jak wielką rzeczą jest poznawać, kochać i służyć Bogu! Na tym świecie nie mamy nic ważniejszego do zrobienia. Wszystko inne jest stratą czasu. Działać mamy jedynie dla Boga, składając nasze dzieła w Jego ręce.
  • Jedynym szczęściem, jakie mamy na ziemi, jest kochać Boga i wiedzieć, że On nas kocha.
  • Jeśli znalibyśmy wartość chociaż jednej Mszy św., to umarlibyśmy ze szczęścia.
    • Źródło: ks. Karl Stehlin, Zawsze wierni prawdzie katolickiej – Prawdzie jedynej, Te Deum, Warszawa 2003, s. 114.
  • Kapłaństwo to umiłowanie Serca Jezusowego.
  • Kiedy chce się zniszczyć religię, zaczyna się od ataków na kapłanów, bo tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary i religii.
  • Kiedy mamy dwie rzeczy do zrobienia, dajmy pierwszeństwo tej, która nam się mniej podoba.
  • Kiedy przychodzą nam do głowy dobre pomysły, znaczy to, że nawiedza nas Duch Święty.
  • Kiedy przychodzi śmierć, dobra tego świata tylko przeszkadzają. Nie zabierzemy z sobą niczego.
  • Kochajmy wszyscy Boga i bliźniego – do tego nie trzeba ani bogactw, ani nauki. Serce ma każdy, a do miłości Bożej to wystarcza.
    • Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 228.
  • Kocham Cię, o mój Boże, i moim jedynym pragnieniem jest kochać Cię aż do ostatniego tchnienia mojego życia. Kocham Cię, o mój Boże, nieskończenie godny miłości, i wolę umrzeć kochając Cię, niż żyć bez kochania Cię. Kocham Cię, Panie, i jedyna łaska o jaką Cię proszę, to kochać Cię wiecznie… Boże mój, jeśli mój język nie jest w stanie mówić w każdej chwili, iż Cię kocham, chcę, aby moje serce powtarzało Ci to za każdym moim tchnieniem.
    • Źródło: Modlitwa, [cyt. za:] Katechizm Kościoła Katolickiego, II wyd. popr., Pallottinum, Poznań 2002, s. 610.
  • Krzyż jest darem, który dobry Bóg zsyła swoim przyjaciołom.
    • Źródło: jako zawołanie na stronie RUaH.pl.
  • Ludzie są ślepi i nieuświadomieni, ponieważ nikt im nie powiedział, jak ważne jest Słowo Boże.
  • Matka Boża zrodziła nas dwa razy: we Wcieleniu i u stóp krzyża; jest więc podwójnie naszą Matką.
  • Miłość Boga jest przedsmakiem nieba.
  • Msza Święta jest tą samą ofiarą, ale bezkrwawą, którą Pan Jezus złożył z siebie w Wielki Piątek na krzyżu. Zachodzi ta tylko różnica, że wtedy można było widzieć oczyma ciała, jak Pan Jezus cierpiał i krew swoją przelewał, zaś we Mszy Świętej ofiaruje się Jezus Chrystus swojemu Ojcu w sposób niewidzialny i bezkrwawy. Msza Święta jest szczytną ofiarą: Ona rozwesela cały dwór niebieski, pomaga bidnym duszom czyśćcowym, sprowadza na ziemię wszelkie błogosławieństwo i więcej chwały przynosi Bogu, niż cierpienia wszystkich męczenników, niż umartwienia wszystkich pustelników, niż wszystkie łzy pokutników, przelane od początku świata, aż do końca wieków.
    • Źródło: Kajetan Rajski, Prawdziwy mężczyzna… czyli kto?, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 41, 42.
  • Na czym polega miłość bliźniego? Po pierwsze, na tym, żeby chcieć dla bliźniego dobra. Po drugie, na tym, żeby świadczyć mu dobro przy każdej nadarzającej się okazji. Po trzecie, żeby znosić i usprawiedliwiać błędy bliźniego.
    • Źródło: ks. Marian Polak, Kochaj i rób, co chcesz, Petrus, Kraków 2011, s. 59.
  • Nasze winy są jak ziarenka piasku wobec wysokiej góry miłosierdzia Bożego.
  • Nie zabierzemy z sobą niczego.
  • Oziębły chrześcijanin nie potrafi zrozumieć pięknej nadziei osiągnięcia nieba, która daje pociechę.
  • Pismo Święte Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolno by nam było tego uczynić. (…) Choćbyśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolno by go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki.
    • Źródło: Kazania niedzielne i świąteczne, t. I, Lwów 1906, s. 138-139, 140-141.
  • Poza Panem Bogiem nic nie jest trwałe. Życie przemija.
  • Próby, dla tych, których Bóg kocha nie są karami, ale łaskami.
  • Przeciw pokusie są konieczne absolutnie trzy rzeczy: modlitwa, aby nas oświecić; sakramenty, aby nas umocnić, i czujność, aby nas ustrzec.
    • Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 205.
  • Przekazujemy nasze modlitwy przez ręce Maryi, Ona nasyci je wonią.
  • Przyjmujący Komunię zwraca się do Boga jak kropla wody w oceanie. Nie sposób ich rozdzielić.
  • Przykazania Boże są jak znaki drogowe wiodące do nieba, jak napisy z nazwami umieszczone na rogach ulic, żebyśmy wiedzieli, którędy idziemy.
  • Serce Maryi ma dla nas tyle miłości, że serca wszystkich ziemskich matek zebrane razem są przy nim niczym bryłka lodu.
  • Śmierć dla naszego ciała jest tylko generalnym pragnieniem.
  • Tak samo jak ziemia nie może nic wydać, jeżeli słońce jej nie użyźni, tak samo my nie możemy nic zrobić dobrego bez łaski dobrego Boga.
    • Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 254.
  • Wartość naszej duszy poznajemy po wysiłku, jaki czyni zły duch, by ją zgubić.
  • Znakiem wyróżniającym wybranych jest miłość, znakiem potępionych – nienawiść.
  • Żyjemy na tym świecie jak we mgle. Ale wiara jest wiatrem rozwiewającym mgłę.

O świętym Janie Marii Vianney

  • Proboszcz z Ars nie był uczonym ani intelektualistą. Ale swoim przepowiadaniem poruszył ludzkie serca, bo jego serce było poruszone.
    • Autor: Benedykt XVI
    • Źródło: Tomasz Terlikowski, Koń trojański w mieście Boga, Wydawnictwo AA, Kraków 2012, s. 89.
  • Śliczny przykład tej głębokiej znajomości Chrystusa, która się kryje w samej świętości kapłana, dał nam św. Jan Vianney, proboszcz z Ars, który najpierw brakiem zdolności w kłopot wprawiał swych profesorów, nato aby potem dzięki swej świętości wprawiać w zachwyt swych parafjan, już nie tylko przykładem życia, ale i pełnem miłości i światła nadprzyrodzonego nauczaniem. Samo wykształcenie bez świętości życia, zdobytej wychowaniem, nigdy do takich rezultatów nie doprowadzi i na tem to polega wyższość wychowania nad nauczaniem, jeśli je chcieć sobie przeciwstawić.
    • Uwaga: pisownia oryginalna, właściwa polszczyźnie z początków XX wieku.
    • Autor: o. Jacek Woroniecki, Królewskie kapłaństwo, Wydawnictwo Antyk – Marcin Dybowski, Komorów 2009, s. 68.

     

https://pl.wikiquote.org/wiki/Jan_Maria_Vianney

********

Św. Jan Vianney o zbawieniu

dodane 2009-12-21 11:49

Wielu chrześcijan żyje, jakby nie wiedzieli, po co znaleźli się na tym świecie.

– Boże, dlaczego kazałeś mi tu żyć? – pytają. – Ponieważ chcę cię zbawić – odpowiada Pan. – A dlaczego chcesz mnie zbawić? – nie dowierzają. – Bo cię kocham. Bóg nas stworzył i umieścił na tym świecie, ponieważ nas kocha. Chce nas zbawić, ponieważ nas kocha. Aby zostać zbawionym, trzeba poznawać Boga, kochać Go i Mu służyć. Jakże wielką jest rzeczą poznawać Boga, kochać Go i służyć Mu! Na tym świecie nie mamy nic ważniejszego do zrobienia. Wszystko inne jest stratą czasu. Działać mamy jedynie dla Boga, składając nasze dzieła w Jego ręce. Budząc się rano, trzeba mówić: „Dla Ciebie, Boże, chcę dziś pracować! Poddam się wszystkiemu, co na mnie ześlesz, i oddam Ci to w ofierze. Bez Ciebie nic nie mogę uczynić, pomóż mi!”. W godzinie śmierci żałować będziemy każdej chwili przeznaczonej na przyjemności, na niepotrzebne rozmowy, na odpoczynek, a nie wykorzystanej na umartwienie, modlitwę, dobre uczynki, na rozważanie własnej nędzy i opłakiwanie swoich żałosnych grzechów! Przekonamy się bowiem w tej godzinie, że nic nie zrobiliśmy dla nieba.Dzieci moje, jakież to smutne. Trzy czwarte chrześcijan zabiega jedynie o zaspokojenie potrzeb ciała, które i tak wkrótce zgnije w ziemi, a wcale nie myślą o potrzebach duszy, która będzie szczęśliwa lub nieszczęśliwa przez całą wieczność. Brak im rozumu i zdrowego rozsądku, aż ciarki przechodzą. Oto człowiek, który zabiega o sprawy doczesne, ugania się za nimi, robiąc przy tym wiele hałasu, który nad wszystkim chce panować i uważa, że jest kimś. Gdyby mógł, rzekłby słońcu: „Usuń się i pozwól mi oświecać świat zamiast ciebie”. Przyjdzie czas, że z tego pyszałkowatego człowieka zostanie niewiele więcej niż szczypta prochu, który spłynie rzekami do morza. (…) Ludzie bezbożni mówią, że zbyt trudno jest się zbawić. A przecież nie ma nic łatwiejszego: zachowywać Boże i kościelne przykazania, unikać siedmiu grzechów głównych, czynić dobro, a zła nie czynić – to wszystko! Dobrzy chrześcijanie, którzy pracują nad zbawieniem i dbają o zaspokojenie potrzeb swojej duszy, zawsze są szczęśliwi i zadowoleni. Cieszą się już w tym życiu zadatkiem przyszłego szczęścia. Ludzie ci będą szczęśliwi przez całą wieczność. Źli chrześcijanie zaś, którzy idą na potępienie, są godni pożałowania: stale narzekają, są smutni i robią z siebie strasznie nieszczęśliwych. Tacy też będą przez całą wieczność. Widzicie różnicę! Dobrym sposobem postępowania jest robić tylko to, co można ofiarować Bogu. A przecież nie można Mu ofiarować oszczerstw, obmawiania innych, niesprawiedliwości, złości, bluźnierstw, nieskromności, zabaw i tańców. A czyż istnieją częstsze zajęcia na tym świecie? (…)Widzicie więc, dzieci, że trzeba myśleć przede wszystkim o swojej duszy, która ma być zbawiona, i o wieczności, która nas wszystkich czeka. Ten świat, z jego bogactwami, przyjemnościami i zaszczytami, przeminie, lecz niebo i piekło nigdy nie przeminą. Pamiętajmy o tym! Nie wszyscy święci dobrze zaczynali, ale każdy z nich dobrze skończył. My też nie zaczęliśmy dobrze naszego życia, więc przynajmniej starajmy się dobrze je zakończyć i dołączyć do świętych w niebie.Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.

********

Św. Jan Maria Vianney o modlitwie

dodane 2009-12-21 11:36

Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.

Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.

**********

Św. Jan Maria Vianney o Komunii Świętej

dodane 2009-12-21 11:27

Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić.

Pan Jezus powiedział: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię Moje (J 16,23b). Czy kiedykolwiek przyszłoby nam do głowy prosić Boga, aby dał nam swojego własnego Syna? Bóg uczynił jednak to, co człowiekowi nawet się nie śniło. To, czego człowiek nie byłby w stanie sam wymyślić ani nie ośmieliłby się wypowiedzieć, Bóg w swojej miłości wymyślił, wypowiedział i zrealizował. Czy odważylibyśmy się prosić Boga, aby wydał za nas na śmierć swojego Syna i aby dał nam Jego Ciało do spożywania i Krew do picia? Gdyby to wszystko nie było prawdą, czy człowiek mógłby wymyślić coś, czego Bóg nie byłby w stanie uczynić? Czyż potrafiłby posunąć się w miłości dalej niż sam Bóg? To wykluczone. Bez Eucharystii nie istniałoby szczęście na ziemi, życie nasze byłoby czymś nieznośnym. Kiedy przyjmujemy Komunię, otrzymujemy radość i szczęście.Dobry Bóg, pragnąc oddać się nam w sakramencie miłości, obdarzył nas tak wielkimi pragnieniami, które tylko ON SAM potrafi zaspokoić. Wobec tak wspaniałego sakramentu jesteśmy jak człowiek umierający z pragnienia na brzegu strumienia (a wystarczyłoby tylko nachylić głowę), jak żebrak siedzący u wrót otwartego skarbca (a wystarczyłoby tylko sięgnąć ręką). Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić. Gdybyśmy się nad tym zaczęli zastanawiać, całą wieczność moglibyśmy rozważać przepaść tej miłości. W dniu Sądu ujrzymy blask uwielbionego Ciała Pana Jezusa w uwielbionych ciałach tych, którzy za życia na ziemi godnie przyjmowali je w Komunii, podobnie jak widać bryłki złota w grudce miedzi albo srebro w bryle ołowiu.Gdyby po Komunii ktoś zapytał cię: „Co zabierasz ze sobą do domu?”: możesz [bez wahania] odpowiedzieć: „Zabieram niebo”. Pewien święty powiedział kiedyś, że jesteśmy żywym tabernakulum. To prawda, lecz brakuje nam wiary. Nie pojmujemy własnej godności. Odchodząc nakarmieni od Stołu Pańskiego, moglibyśmy czuć się tak szczęśliwi jak trzej królowie, gdyby dane im było zabrać ze sobą Dzieciątko Jezus, któremu [oni] przyszli oddać pokłon.Weźcie butelkę szlachetnego trunku i dobrze ją zakorkujcie, a uda się wam zachować trunek na długo. Podobnie, jeśli po Komunii będziecie umieli trwać w skupieniu, jeszcze długo potem będziecie czuć w sercu ów trawiący ogień, który będzie skłaniał was ku czynieniu dobra i budził wstręt do złego.
Kiedy przyjmujemy Boga do serca, powinno ono zapłonąć [miłością]. Czyż serca uczniów w drodze do Emaus nie pałały na sam głos Jego nauk?

Nie podoba mi się, gdy ktoś zaraz po Komunii zabiera się do czytania swojego modlitewnika. Na co zdadzą się słowa ludzkie, kiedy w tej chwili przemawia do nas sam Pan Bóg? Trzeba w tej chwili uważnie się w Niego wsłuchiwać, gdyż Bóg stoi na progu naszego serca i chce do nas mówić. Po Komunii Świętej czujecie, że wasze dusze są oczyszczone, że zanurzają się w miłości Bożej. Czujecie coś niezwykłego, spokój rozchodzi się po całym ciele i dociera do samych jego krańców.

Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.

*********

Św. Jan Maria Vianney o nadziei

dodane 2009-12-21 11:33

To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje.

Nadzieja jest największym szczęściem człowieka na ziemi. Jedni ludzie mają jej nadmiar, innym jej brakuje. Niektórzy mówią sobie: „Zgrzeszę jeszcze raz. Co za różnica, czy powiem na spowiedzi, że popełniłem ten grzech trzy, czy cztery razy?”. To tak, jakby dziecko powiedziało do ojca: „Jeszcze raz uderzę cię w twarz. Co za różnica, czy spoliczkuję cię trzy, czy cztery razy, i tak wiem, że mi wybaczysz”.
Oto jak postępujemy wobec Boga. Mówimy sobie: „W tym roku jeszcze się pobawię, a nawrócę się w przyszłym roku. Jak tylko zechcę wrócić do Boga, na pewno przyjmie mnie z powrotem”. To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje. Co powiedzielibyście o ojcu, który w taki sam sposób traktuje dziecko grzeczne i psotnika? Powiedzielibyście: „Ojciec jest niesprawiedliwy, nie czyniąc różnicy między tymi, którzy mu wiernie służą, a tymi, którzy Go obrażają”.

W obecnych czasach tak mało jest w ludziach wiary, że albo grzeszą zuchwałą nadzieją, albo zwątpieniem. Czasem ktoś mówi: „Za wiele złego w życiu zrobiłem; Bóg nie może mi przebaczyć”. To jest ciężkie bluźnierstwo, gdyż zakłada, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, podczas gdy ono nie ma żadnych granic, jest nieskończone. Gdybyście popełnili tyle grzechów, że wystarczyłoby ich, aby zgubić całą parafię, to jeśli się wyspowiadacie, żałujecie za grzechy i macie szczerą wolę już nigdy więcej ich nie popełnić, Bóg wam wybaczy. Był kiedyś kapłan, który w swoich kazaniach często mówił o nadziei i Bożym miłosierdziu. Innych podnosił na duchu, lecz sam wątpił. Gdy skończył kazanie, podszedł do niego młody człowiek i poprosił o spowiedź. Kapłan zgodził się i młodzieniec wyznał mu swoje grzechy, a potem dodał: „Ojcze, wyrządziłem tyle zła, na pewno będę potępiony”. „Przyjacielu, co ty mówisz? Nigdy nie wolno tracić nadziei”. Młody człowiek wstał od kratek konfesjonału i odparł: „Ojcze, mnie przestrzegasz przed zwątpieniem, a sam w nim trwasz”. Do serca spowiednika wpadł promień światła i kapłan natychmiast wyrzucił stamtąd zwątpienie, wstąpił do klasztoru i został wielkim świętym. Bóg zesłał mu anioła pod postacią młodzieńca, aby pouczyć go, że nigdy nie należy poddawać się zwątpieniu.

Bóg jest równie skory do tego, aby nam przebaczyć, gdy Go o to prosimy, jak matka, która biegnie ratować swoje dziecko, które wpadło w ogień. Pan jest dla nas jak matka, która nosi swoje dziecko na rękach. Malec jest nieznośny, kopie ją, gryzie i drapie, lecz ona nie przejmuje się tym. Wie bowiem, że gdyby je postawiła na ziemi, upadłoby, gdyż jeszcze nie umie samo chodzić. Tak też postępuje z nami Bóg. Znosi nasze złe traktowanie, naszą arogancję i przebacza nam wszystkie wybryki, lituje się nad nami, pomimo że Mu się sprzeciwiamy.

Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.

http://kosciol.wiara.pl/doc/491127.Sw-Jan-Maria-Vianney-o-nadziei
**********
Święty Rajner, biskup
Rajner był najpierw mnichem kamedulskim w Fonte Avellana. W roku 1154 powołano go na małe biskupstwo w Cagli, w Umbrii (Włochy). Gdy na skutek walk między gibelinami a gwelfami jego rządy zaczęły natrafiać na wiele przeciwności, papież przeniósł go w roku 1175 na drugi brzeg Adriatyku i mianował arcybiskupem Splitu. Rychło zasłynął tam ze swej pasterskiej gorliwości. Przyszło mu też bronić dóbr kościelnych, co przysporzyło mu wrogów.
Gdy w lecie 1180 r. przebywał w sprawach majątkowych na górze Massarion, niedaleko Splitu, napadło na niego kilku górali słowiańskich i zabiło go kamieniami. Stało się to 4 sierpnia 1180 r. Jego ciało przeniesiono do miasta i uroczyście pochowano w kościele św. Benedykta, który znany był później pod nazwą San Rainerio. Rychło otoczono go też czcią. Kult ten zatwierdziła Stolica Apostolska: dla Splitu w roku 1690, dla Cagli zaś – w 1819 r.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-04b.php3
************
Błogosławiony Henryk Krzysztofik,
prezbiter i męczennik
Błogosławiony Henryk Krzysztofik Józef urodził się 22 marca 1908 r. we wsi Zachorzów, ok. 10 km od Opoczna w rodzinie średniozamożnych rolników. Po sześciu klasach szkoły powszechnej w 1925 r. rozpoczął naukę w Kolegium św. Fidelisa w Łomży, prowadzonym przez kapucynów. Wstąpił w ich szeregi w sierpniu 1927 r. w Nowym Mieście nad Pilicą, przyjmując imię Henryk i wkładając habit. Po złożeniu czasowych ślubów w 1928 r. przełożeni wysłali br. Henryka do seminarium w Breust-Eijsden w Holandii. Po dwóch latach i ukończeniu studiów filozoficznych, Henryk wysłany został w 1930 r. do Rzymu na studia teologiczne na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. W Rzymie złożył śluby wieczyste w 1931 r., a dwa lata później otrzymał święcenia kapłańskie.
Po zdobyciu tytułu licencjata w 1935 r. wrócił do Polski i zaczął pracę duszpasterską w Lublinie. Został wykładowcą w seminarium kapucyńskim. Wykładał teologię dogmatyczną, apologetykę i Regułę zakonu. Niebawem został rektorem seminarium i wikariuszem w swoim lubelskim klasztorze. Często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób, które go znały, zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości.
Pod koniec 1939 r., wskutek II wojny światowej, z klasztoru zostali wyrzuceni posługujący w nim bracia z Holandii. Wyjechał też dotychczasowy gwardian, o. Jezuald Willemen. Obowiązki gwardiana i rektora seminarium przejął o. Henryk. 25 stycznia 1940 r. gestapo, w ramach akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa, aresztowała kapucynów z lubelskiego klasztoru. 8 kapłanów i 15 kleryków uwięziono na Zamku Lubelskim. Tam o. Henryk zdołał zorganizować, dzięki kontaktom ze strażnikami, dodatkowe racje żywności. Pozyskał też hostie i wino. Dzięki temu w przepełnionej więziennej celi codziennie była odprawiona Eucharystia. Bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.
18 czerwca 1940 r. Henryk i jego współbracia przewiezieni zostali do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, założonego na terenie byłej wioski olimpijskiej z 1936 r. Stamtąd 14 grudnia 1940 r. wywieziono ich do Dachau, gdzie Niemcy zgromadzili tysiące polskich kapłanów. Ojciec Henryk otrzymał numer (tzw. winkiel – trójkąt na ubraniu więźnia obozowego) 22637.
Umarł z głodu i wyczerpania 4 sierpnia 1942 r. Jego ciało Niemcy spalili w obozowym krematorium. Potem już żaden z braci i kleryków kapucyńskich nie zginął w niemieckich obozach śmierci. Został beatyfikowany wraz z czterema innymi kapucynami: Anicetem Koplińskim, Fidelisem Hieronimem Chojnackim, Florianem Stępniakiem i Symforianem Duckim przez św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-04c.php3

Bł. Henryk Krzysztofik

 

środa, 7 kwietnia 2010


Lepiej krótko płonąć, niż długo kopcić

Kazania na pniu
Józef urodził się w 1908 r. Pochodził z niewielkiego Zachorzewa, leżącego kilka kilometrów od Opoczna, w rodzinie średniozamożnych rolników. W Zachorzewie ukończył 6 klas szkoły powszechnej. I być może nie różniłby się zbytnio od swoich rówieśników gdyby nie specyficzne hobby. Jedną z jego zabaw było… „odprawianie” Mszy. W czasie takiej „liturgii” wchodził na pień ściętego drzewa i wygłaszał kazania. Podobno zdarzało mu się nawet spowiadać kolegów. W 1925 r. przyjechał do Łomży, gdzie rozpoczynało działalność Kolegium św. Fidelisa. Było to niższe seminarium duchowne prowadzone przez braci kapucynów. To tu poznał zakonne życie od środka. Wychowanie w niższym seminarium stwarzało możliwość bezpośredniego kontaktu z zakonnikami i uczestniczenia w ich życiu. Gdzie młody Józef poznał kapucynów? Być może w znanym dzięki o. Honoratowi klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą, położonym kilkadziesiąt kilometrów od Zachorzewa.

Pełen ognia
Już w trakcie nauki w zakonnym gimnazjum Józef poprosił prowincjała o. Honorata Adamczyka, o przyjęcie do zakonu. W roku 1927 rozpoczął nowicjat w Nowym Mieście i przyjął imię Henryk. Ponieważ w tym czasie kapucyni nie mieli własnego seminarium, z powodu kasat i I wojny światowej, młodego zakonnika wysłano do seminarium w Breust-Eysden w Holandii. Po ukończeniu filozofii w tym miejscu, w roku 1930, rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. W tym czasie składa śluby wieczyste oraz przyjmuje święcenia kapłańskie. W roku 1935 zakończył Gregorianum uzyskaniem licencjatu z teologii dogmatycznej. Zaraz po ukończeniu studiów w Rzymie, o. Henryk został skierowany do klasztoru na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie. Został wykładowcą w nowo utworzonym seminarium kapucyńskim. Wykładał teologię dogmatyczną, apologetykę i regułę zakonu. Niedługo potem został rektorem seminarium i wikarym klasztoru. Był mocno zaangażowany duszpastersko – często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób które go znały zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości. Jego nerwowość łagodziło radosne usposobienie. Ideał życia ewangelicznego zaproponowany przez św. Franciszka był dla niego fundamentem, na którym budował swoje zakonne życie w sposób piękny – było ono przepełnione miłością do drugiego człowieka. W takim klimacie upływały o. Henrykowi kolejne lata w Lublinie. Aż do wybuchu II wojny światowej. Z końcem roku 1939 opuścili lubelski klasztor bracia z Holandii. Dotychczasowym gwardianem był jeden z nich – o. Jezuald Willemen. Od teraz obowiązki gwardiana i rektora seminarium spoczywały na barkach o. Henryka.

Póki mamy trzeźwy umysł…
Mimo działań wojennych na początku września i trwającej okupacji, kapucyńskie seminarium rozpoczęło kolejny rok akademicki. W przemówieniu inauguracyjnym o. Henryk wypowiedział znamienne zdanie: „Lepiej krótko płonąć, niż długo kopcić”. Te słowa wybrzmiały bardzo mocno w bardzo ciężkich warunkach w jakich znajdowali się bracia. Sposób w jakich funkcjonowało seminarium w czasie okupacji hitlerowskiej możemy poznać z Prywatnej kroniki, prowadzonej przez jednego z braci. Wykłady odbywały się w normalnym toku, działały także koła seminaryjne: samokształceniowe, misyjne i abstynenckie. Bracia wspomagali rannym w szpitalu wojskowym – zanosili im żywność i własnoręcznie „wyprodukowane” papierosy z tytoniu zebranego na kweście. W styczniu 1940 r. rozpoczęły się wizyty i prowokacje gestapo w kapucyńskim klasztorze. 25 I 1940 r. nastąpiło aresztowanie braci przez gestapo, w ramach szerszej akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa. Bracia – 8 kapłanów i 15 kleryków – zostali umieszczeni w więzieniu na Zamku Lubelskim. O. Henryk powiedział wtedy braciom: „Póki mamy trzeźwy umysł, zróbmy dobrą intencję. Cokolwiek nas w przyszłości spotka, niech każdy ofiaruje to Bogu w jakiejś intencji”.

Szklanka zamiast kielicha
O. Henryk z chwilą aresztowania nie przestał być gwardianem – strażnikiem braci. Bardzo o nich dbał. Potrafił zorganizować dodatkowe racje żywności. Było to możliwe dzięki kontaktom ze strażnikami więzienia. Dzięki nim również udało mu się pozyskać hostie i wino. Zadbał o to, żeby prawie codziennie w przepełnionej więziennej celi była odprawiona Eucharystia. Po wcześniejszym wstaniu i zwinięciu materacy z podłogi bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.

Franciszkanin tak nie robi
Obóz koncentracyjny w Sachsenhausen, niedaleko Berlina, przeznaczony był do eksterminacji duchowieństwa z ponad 20 krajów. Tu bracia trafili 18 VI 1940. Obóz stanowiła przystosowana do tego celu wioska olimpijska – w 1936 Niemcy byli gospodarzami letniej olimpiady. Obozowe warunki były fatalne – ciągły głód, wycieńczająca praca, bicie i szykany, ciągnące się w nieskończoność apele… Mimo coraz gorszego położenia o. Henryk nadal czuł się odpowiedzialny za grupę braci. Bardzo ubolewał nad tym, że nie może zdobyć dla nich pożywienia. Zadziwia jego sposób bycia w obozie. Bracia, którzy byli razem z Henrykiem w obozie wspominają, że gdy widział któregoś z nich odkładającego chleb na później, mawiał: „Nie wierzysz w Opatrzność Bożą? Franciszkanin tak nie robi. Nie bójcie się, nie zginiemy z głodu”. Kiedy otrzymał trochę pieniędzy nie troszczył się o nie, bracia ostrzegali go wtedy, że mogą zostać skradzione. Odpowiadał: „Jak to, czy św. Franciszek chował pieniądze?”. Kiedy po powrocie z pracy szukał zostawionego w szafie chleba, ktoś powiedział, że chleb został skradziony. Jednak o. Henryk nie wierzył, że któryś z mieszkańców baraku, a były to osoby duchowne, mógł ukraść chleb. Szukał dalej, jednak bez skutku. Wielkie wrażenie zrobiła na współwięźniach kapucynów następująca scena. Któregoś razu za otrzymane skądś pieniądze kupił 2 bochenki chleba i rozdzielił je na 25 części – dla każdego brata. Zaprosił ich do jedzenia mówiąc: „No, bracia, pożywajmy Boże dary. Czym chata bogata, tym rada”. W czasie głodu mało kto potrafiłby zdobyć się na taki gest.

Spotkamy się w niebie
O. Kajetan Ambrożkiewicz, jeden z kleryków kapucyńskich, którzy razem z o. Henrykiem przebywał w obozie, w taki sposób mówił o nim w kazaniu poświęconym braciom zmarłym w obozach, w Lublinie w 1947 r.: „Mam jeden zarzut przeciwko Tobie mój Ojcze Dyrektorze. Tyś nie powinien był się dostać do obozu, należałeś bowiem do tych więźniów, o których pół żartem, pół z płaczem mówiło się, że nie nadawali się do obozu. Kiedyśmy zimą z ’41 na ’42 rok, dzień w dzień, od wczesnego ranka do późnego wieczoru, na mrozie i o głodzie pracowali przy śniegu, nie umiałeś się nigdy tak jakoś zawinąć, by dostać do rąk lekką łopatę do ładowania śniegu, lecz byłeś wiecznie wśród tych, którym zostawały ciężkie niemiłosiernie taczki. I z tymi taczkami nie umiałeś sobie radzić, nie umiałeś ich rzucić w śnieg, gdy nikt nie widział i schronić się w jakiś cieplejszy kąt, choćby na jedno przedpołudnie. Nie umiałeś odpocząć sobie, gdy oko esesmana lub złego kapo nie spoczywało na Tobie. Nie posiadałeś niezbędnej do życia obozowego sztuki udawania, że coś się robi nie robiąc. Byłeś za prostolinijny. Zbyt jawną, zbyt franciszkową duszę miałeś, by taczki rzucić, by ulżyć sobie w pracy. Nie nadawałeś się do obozu. Pracowałeś za sumiennie i za dużo. Największa Twoja niedola, a zarazem i Twoja wielkość to to, że i w obozie nie umiałeś kopcić, ale tylko palić się i płonąć. I spłonąłeś szybko. Gdy już taki słaby byłeś, że z pracy nie mogłeś wrócić o własnych siłach, gdy Cię półprzytomnego Twoi współbracia zaprowadzili do szpitala, gdy zdrowy rozum nakazywał nie pokazywać tych ostatnich resztek sił tlejących w obumierającym organizmie (tylko nieprzytomnych i konających przyjmowano w tym czasie do szpitala), to Ty skoro posłyszałeś gniewny krzyk sanitariusza, zażartego wroga księży, ostatnim wysiłkiem woli stanąłeś sam na nogach. I musiałeś wrócić na blok podtrzymywany i niesiony przez współbraci. Czułeś już, że się dopalasz, bo powiedziałeś nam: „Jak umrę to się będę za was modlił, by was Bóg wyprowadził z obozu i byście nigdy nie byli głodni”. Za kilka dni byłeś już tak słaby, że i krzyki nieludzkiego sanitariusza nie pomogły i na nogi Cię nie postawiły. Przyjęto Cię do szpitala w ostatnim stadium wyczerpania organizmu. Niedługo już tam żyłeś. Nie widzieliśmy Cię na łóżku szpitalnym. Ale przed samą śmiercią napisałeś do nas, do swej ukochanej grupki kleryckiej, list pożegnalny, list który jest zarazem Twoim testamentem. Umiem go do dziś na pamięć. (…) Pisałeś w nim tak: ‘Drodzy bracia! Jestem w rewirze na siódmym bloku. Strasznie schudłem bo woda opadła. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za was i cierpienia swoje Bogu za was ofiaruję.(…)Wiem, że umrę i na ziemi się nie zobaczymy. Spotkamy się za to w niebie. Żegnam was i wszystkich całuję. Wasz brat w Chrystusie Henryk.”

Dotrzymał słowa
O. Henryk powiedział braciom, że po śmierci będzie się za nich modlił, żeby żaden z nich nie umarł z głodu. O. Ambroży Jastrzębski, również jeden z kleryków o. Henryka, napisał: „Umarł z wyczerpania i głodu, abyśmy my nie umarli z głodu, jak sam powiedział przed śmiercią. (…) Dotrzymał też słowa. Modlił się za nas kleryków, bośmy wszyscy (jeden umarł przed nim) przetrwali obóz w Dachau i odzyskali wolność”. Do zobaczenia w niebie bracie Henryku!

br. Szymon Janowski

https://www.kapucyni.pl/index.php/biografie/kapucyni/2293-b-henryk-krzysztofik-

MODLITWA DO 108 BŁOGOSŁAWIONYCH MĘCZENNIKÓW

Uwielbiając miłosiernego Ojca w niebie za to, że przez beatyfikację 108 Męczenników dał Ludowi Bożemu na polskiej ziemi, na nasze czasy, możnych orędowników i żywe wzory, jak zwyciężać w Chrystusie, przyzywajmy dziś z ufnością Ich wstawiennictwa.

Bł. Julianie (Nowowiejski), pasterzu Kościoła płockiego, błogosławieni Władysławie (Goral) i Leonie (Wetmański), biskupi z Lublina i Płocka; Pan wam powierzył przewodzenie Ludowi Bożemu w wierze i miłości, tak w życiu, jak i śmierci męczeńskiej;

Uproście dla pasterzy Kościoła na polskiej ziemi wielką czujność i męstwo w strzeżeniu go przed siłami ciemności.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy kapłani, rektorzy seminariów duchownych z Włocławka, Poznania, Kielc i Warszawy: bł. Henryku (Kaczorowski), Romanie (Sitko), Józefie (Pawłowski), Romanie (Archutowski); animatorzy kultury chrześcijańskiej, profesorowie wychowawcy: bł. Emilu (Szramek) z Katowic, Antoni (Zawistowski) z Lublina, Henryku (Hlebowicz) i Franciszku (Rosłaniec) z uniwersytetów w Wilnie i Warszawie;

Przez swoją ofiarę krwi, orędujcie za tymi, którym powierzona jest misja formowania umysłów, serc i sumień powołanych do kapłaństwa.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, duszpasterze z Ikaźni i Dryssy: bł. Władysławie (Maćkowiak), Stanisławie (Pyrtek) i Mieczysławie (Bohatkiewicz); dał wam Pan złożyć ofiarę z życia pod znakiem opieki św. Kazimierza;

Uproście nam wielką łaskę wyznawania razem z wami w czasie naszych prób i doświadczeń, że tylko Chrystus jest Panem i Królem.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, żarliwi czciciele Bożej Matki: bł. o. Piusie (Bartosik) i o. Antoninie (Bajewski) z Niepokalanowa, kapłanie Józefie (Kowalski) z rodziny zakonnej św. Jana Bosko; bł. siostry Marto (Wołowska) i Ewo (Noiszewska) z rodziny Sióstr Niepokalanek; bł. o. Alfonsie Mario (Mazurek), karmelito z Czernej, o. Ludwiku (Mzyk), werbisto z Chludowa, bł. Antoni (Świadek), kapłanie z Bydgoszczy;

Prowadźcie nas przez Niepokalaną do Bożego Syna.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Bł. Czesławie (Jóźwiak), Edwardzie (Klinik), Franciszku (Kęsy), Edwardzie (Kaźmierski), Jarogniewie (Wojciechowski) z Oratorium Salezjańskiego z Poznania;

Proście Pana za młodymi Polakami, by nie zgasili w sobie światła wiary, z którego płynie wielka, ofiarna miłość ojczyzny.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, kapłani Wielkiego Piątku: bł. Marianie (Górecki) i Bronisławie (Komorowski) z Gdańska, Piotrze (Dańkowski) z Zakopanego, Narcyzie (Putz) z Poznania, bł. ojcowie kapucyni Anicecie (Kopliński), Henryku (Krzysztofik) i Florianie (Stępniak);

Uproście nam umiłowanie krzyża w służbie Kościołowi.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, którzy z miłości do Boga poszliście na śmierć za braci: bł. o. Hilary (Januszewski) z krakowskiego Karmelu na Piasku, br. Grzegorzu (Frąckowiak) z zakonu werbistów, br. Józefie (Zapłata) z rodziny Braci Najświętszego Serca Jezusowego, Marianno (Biernacka) jednocząca rodziny Bożym pokojem;

Uproście nam łaskę szacunku dla Bożego daru życia.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Kapłani duszpasterze, którzy nie opuściliście ludu w niebezpieczeństwie śmierci, bł. Antoni (Beszta-Borowski) z Bielska Podlaskiego, Leonie (Nowakowski) z Bytonia, Marianie (Skrzypczak) z Płonkowa, Zygmuncie (Pisarski) z Gdeszyna, Kazimierzu (Sykulski) z Końskich, Zygmuncie (Sajna) z Góry Kalwarii, współbracia marianie z Rosicy, Jerzy (Kaszyra) i Antoni (Leszczewicz), ojcowie franciszkanie z Iwieńca, Achillesie (Puchała) i Hermanie (Stępień), o. Michale (Czartoryski) z zakonu św. Dominika;

Proście za nami o męstwo wiary na naszych drogach życia.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, którzy złożyliście swe życie, by ratować „starszych braci w wierze” — Żydów: bł. s. Julio (Rodzińska), dominikanko zwana matką sierot, s. Klemenso (Staszewska), urszulanko z Rokicin Podhalańskich, bł. kapłanie Michale (Piaszczyński) z Łomży;

Uczcie nas patrzeć oczami Chrystusa na ludzi innych narodów i przekonań.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, założyciele zgromadzeń zakonnych: bł. Antoni (Rewera), kapłanie z Sandomierza, o. Anastazy (Pankiewicz) z łódzkiej dzielnicy Doły, opiekunie biednej i odrzuconej młodzieży; przewodnicy na drogach formacji życia zakonnego: bł. o. Józefie (Cebula) z rodziny oblatów Maryi, o. Alojzy (Liguda) z zakonu werbistów;

Gdy naszą cywilizację coraz bardziej ogarnia duch praktycznego ateizmu, konsumizmu i obojętności; wypraszajcie młodym ludziom wezwanym do służby Bożej odwagę do stawania się czytelnymi znakami Boga w świecie.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, wychowawcy dzieci i młodzieży: bł. bracia (Grelewscy) Kazimierzu i Stefanie z Radomia, prefekci z Wielunia, bł. Maksymilianie (Binkiewicz) i Ludwiku (Gietyngier), Edwardzie (Detkens) z Warszawy, Franciszku (Dachtera), prefekcie z Bydgoszczy, Marianie (Konopiński) z Poznania, s. Mario Antonino z rodziny Sióstr Szkolnych z Mikuliczyna;

Ratujcie swym wstawiennictwem polskich nauczycieli; upraszajcie dla nich mądrość otwierania młodych serc na dobro i prawdę oraz męstwo w zmaganiach z zakusami zła.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, duszpasterze wiernego ludu ziemi wielkopolskiej i Kujaw: bł. Janie Nepomucenie (Chrzan) z Żerkowa, Stanisławie (Kubski) z Inowrocławia, Władysławie (Mączkowski) z Łubowa, Aleksy (Sobaszek) z Siedlemina; bł. Józefie (Kut) z Gościeszyna; bł. Edwardzie (Grzymała) z Włocławka, Dominiku (Jędrzejewski) z Gosławic;

Orędujcie za kapłanami, by mieli serca gotowe do ofiarnej posługi cierpiącym, biednym, nieporadnym, odsuniętym na margines życia społecznego.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennice, siostry zakonne, które złożyły życie na ofiarę za nawrócenie błądzących, bł. s. Katarzyno Celestyno (Faron), służebniczko ze Starej Wsi, i bł. Mieczysławo (Kowalska), mniszko klarysko-kapucynko z Przasnysza;

Uproście łaskę nadziei dla cierpiących z powodu błędów swoich bliskich.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, świetlane wzory kapłańskiego braterstwa: proboszczu i wikariuszu z Osięcin, bł. Wincenty (Matuszewski) i Józefie (Kurzawa), proboszczu z Kutna, bł. Michale (Woźniak) i ks. Michale (Oziębłowski) wikariuszu, bł. Adamie (Bargielski), prefekcie z Myszyńca, który oddałeś swą wolność za uwolnienie proboszcza;

Wyjednajcie swym wstawiennictwem przed Panem, by kapłani mieli dla siebie wzajemnie serca pełne miłości Bożej i ofiarnej służby.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Alumni męczennicy, bł. Bronisławie (Kostkowski) i Tadeuszu (Dulny) z seminarium włocławskiego; bł. br. Fidelisie (Chojnacki) z klasztoru kapucynów w Lublinie, gorące pragnienie kapłaństwa otwierało wasze serca na przyjęcie każdej ofiary dla Chrystusa;

Uproście alumnom naszych seminariów ducha żarliwej miłości Chrystusa i Kościoła.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, apostołowie miłości ojczyzny: bł. kapłani Józefie (Stanek), pallotynie, kapelanie powstańców z Warszawy, Władysławie (Miegoń), kapelanie żołnierzy marynarzy, Władysławie (Demski), nauczycielu z Inowrocławia, Franciszku (Rogaczewski), duszpasterzu Gdańska, bł. siostro Alicjo (Kotowska), zmartwychwstanko z Wejherowa;

Proście Pana za nami o mądrość i odwagę ofiarnej służby dla ojczyzny.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, świeccy apostołowie: bł. Stanisławie (Starowieyski), niestrudzony organizatorze Akcji Katolickiej na Lubelszczyźnie, bł. Natalio (Tułasiewicz), nauczycielko z Poznania, bł. Franciszku (Stryjas), katecheto dzieci z podkaliskich wiosek;

Uproście nam mądrość, jak przenikać tkanki życia społecznego i politycznego Ewangelią Chrystusa.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy, duszpasterze oddani posłudze miłosierdzia i wychowania: bł. Władysławie (Błądziński) i Wojciechu (Nierychlewski) ze zgromadzenia św. Michała Archanioła, bł. Józefie (Czempiel), apostole trzeźwości z Chorzowa, bł. Włodzimierzu (Laskowski), proboszczu z Lwówka, bł. Józefie (Straszewski) z Włocławka, bł. Stanisławie (Mysakowski) i Kazimierzu (Sykulski) z Lublina, bł. Bolesławie (Strzelecki), apostole dobroci z Radomia;

Proście Bożego Mistrza za wychowawcami, którzy w imię miłości Boga i ojczyzny przez wytrwały trud i własny przykład formują dusze młodych do odpowiedzialności i służby człowiekowi.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Męczennicy z rodzin zakonnych: franciszkanie z Włocławka, bł. o. Krystynie (Gondek) i Narcyzie (Turchan), bracia Marcinie (Oprządek) i Brunonie (Zembol), bł. Stanisławie (Kubista), werbisto z Górnej Grupy, bł. o. Innocenty (Guz), spowiedniku z Niepokalanowa o anielskiej cierpliwości, bracia franciszkanie z drukarni o. Maksymiliana Tymoteuszu (Trojanowski) i Bonifacy (Żukowski), br. Symforianie (Ducki), kapucynie, obrońco masakrowanych w Oświęcimiu;

Orędujcie za powołanymi do życia w zakonach, by mogli jak najgłębiej odkryć piękno człowieczeństwa oddanego bez reszty Bogu i ogarniętego Jego łaską.

Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!

Panie i Boże nasz, który obdarzyłeś łaską męczeństwa sługi Twoje, synów i córki z polskiej ziemi, bądź uwielbiony za dar ich wiary i miłości, za ich ufność w potęgę modlitwy, za kapłańską posługę, za umiłowanie ludzi i ziemi ojczystej.

Bądź uwielbiony za to, że z Twoim słowem miłosierdzia i pojednania niestrudzenie przekraczali wszelkie granice ludzkich podziałów, aby wszyscy stanowili jedno w wysławianiu Twojej miłości.

Bądź uwielbiony za ich heroiczną miłość, dla jakiej przyjęli cierpienie i śmierć męczeńską, naśladując Ofiarę Boskiego Mistrza.

Boże w Trójcy Świętej jedyny, niech będzie uwielbione Twoje święte Imię przez Błogosławionych Męczenników z naszej polskiej ziemi, teraz i na wieki.

opr. mg/mg

Copyright © by Gość Niedzielny (44/2000)

***********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Pesaro, we Włoszech – bł. Franciszka Cacco. Ten franciszkański tercjarz-pustelnik uczynił wiele dla złagodzenia nędzy. Zmarł w roku 1350.

oraz:

św. Arystarcha, biskupa Tesalonik (+ I w.); św. Eufroniusza, biskupa Tours (+ 573); świętych męczenników Justyna i Krescencjusza (+ 258); św. Tertuliana, prezbitera i męczennika (+ poł. III w.)

*************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********
Antoni Skowroński

Podróż do siebie

Głos Ojca Pio

Możemy odwiedzić wiele znanych świętych miejsc, odbyć wiele podróży i pielgrzymek, ale jeśli nie zdołamy skontaktować się z własnymi uczuciami, pragnieniami i tęsknotami, będzie nam się żyło coraz trudniej.
Hamulec
Ojciec Pio powiedział, że wybieranie się w jakąkolwiek podróż bez ustalenia celu wędrówki nie ma sensu: „Nie zastanawiaj się nad drogą, którą idziesz. Patrz zawsze na Tego, który cię prowadzi, patrz w ojczyznę niebieską”. Jednak aby odbyć podróż pomyślnie, oprócz celu podróży (niebo) i niezawodnego przewodnika (Zbawiciel) potrzebujemy jeszcze sprawnego pojazdu. Ale w naszym pojeździe mamy zaciągnięty hamulec ręczny i tempo podróży jest ślamazarne. Kiedy chcemy przyspieszyć, wzrasta tylko zużycie paliwa (energii), a przyspieszenie nie następuje. Aby rozpoznać, czym jest ten zaciągnięty w każdym z nas hamulec, pierwszy etap naszej podróży ku niebu poprowadzi nas w głąb siebie.
Obszar tajemnic
Aby zidentyfikować wewnętrzne przeszkody, spróbujmy przyjrzeć się konstrukcji naszej osoby. W pierwszym rzędzie uznajmy z pokorą, że świadomość obejmuje jedynie część naszej osoby.
Mnóstwo sprzecznych ze sobą pragnień i instynktów, przywiązań i ambicji, fałszywych obrazów Boga i siebie, a także uczuć i zranień, z których nasza świadoma część w ogóle nie zdaje sobie sprawy, kryje się w tajemniczym obszarze zwanym podświadomością. Ma ona ogromny wpływ zarówno na samopoczucie, jak i na nasze postępowanie. Tutaj znajdziemy wytłumaczenie dla problemów, z którymi często nie możemy poradzić sobie przez całe życie, np. stałych skłonności do porównywania się z innymi, odruchów zazdrości, gniewu, lęku czy rozpaczy.
Nie okłamujmy się, podświadomość ma w sobie każdy z nas. Najprościej ten dramat ludzkiego istnienia wyraża obraz starego i nowego człowieka. Choć bardzo pragniemy utożsamiać się tylko z nowym, to jednak wbrew naszej woli, wbrew temu, czego chce nasza świadomość, stary człowiek co jakiś czas w nas odżywa, przejmując nad nami kontrolę. Gdy zapytamy o przyczyny tego stanu, teologowie wskażą na grzech, szczególnie pierworodny. Spróbujmy ukazać ten problem także z innej perspektywy – nie przeczy ona pierwszej, jedynie ją uzupełnia.
Pierwsze pęknięcie
Większość z nas doświadczyła w dzieciństwie poczucia bezradności i izolacji we wrogim – jak go wtedy odbieraliśmy – świecie. Odczucia te miały swe źródło w takich doświadczeniach dziecka, jak na przykład: zbyt mocna dominacja rodziców, obojętność lub brak szacunku otoczenia dla części jego indywidualnych potrzeb, przejawy lekceważenia, brak uczuciowego ciepła czy stałych zasad; a na przeciwnym biegunie: przejawy przesadnego hołubienia i idealizowania, niedostrzeganie wad dziecka i pobłażanie mu. Do błędów najgłębiej raniących dziecko należy manipulowanie jego poczuciem winy – obarczanie odpowiedzialnością za przykre uczucia rodziców. Innym równie głębokim i bardzo powszechnym zranieniem jest samodzielne odkrycie przez dziecko hipokryzji w otaczającym je świecie, moralności zależnej od sytuacji.
Ból, będący wynikiem zranień, zostaje przez dziecko instynktownie wyparty ze świadomości. W ten sposób powstaje podświadomość – przestrzeń wewnętrzna, która gromadzi wszystko, co bolało, czego nie chcieliśmy doświadczać. Istnieje też podświadomość pozytywna, na przykład ogromny potencjał twórczy, często niestety nierozwinięty, ale nie podejmiemy tutaj tego tematu.
Ku, przeciw i od
Zranienia z okresu dzieciństwa sprawiają, że jako ludzie dorośli żyjemy w wewnętrznych –nieświadomych – uzależnieniach. Najłatwiej zauważyć je w postawach: ku ludziom, przeciw ludziom i od ludzi.
Część z nas nie umie żyć bez wsparcia i akceptacji innych, dlatego kieruje się ku ludziom, wciąż zabiegając o ich uznanie (tzw. „zadowalacz”). Drugi typ zniewolenia wynika z przeświadczenia, że inni nam zagrażają. Osoby, które je żywią, przybierają postawę przeciw ludziom – nieustannej walki, zamiłowania do manipulacji (tzw. typ „agresywny”). Jeszcze inni, nosząc od dziecka poczucie niezrozumienia ze strony innych, izolują się od ludzi i jednocześnie – raczej nieświadomie – wywyższając się nad innych (tzw. typ „wyizolowany”).
Wszystkie opisane wyżej typy osobowości doświadczają cierpienia w wyniku braku wolności – ich działaniami powodują nieuświadomione, wewnętrzne przymusy. Tacy ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, zwalczają jakąś część samych siebie: „zadowalacz” tłumi gniew i instynkt samorealizacji, typ „agresywny” uczucia wyższe (współczucie i czułość), a typ „wyizolowany” większość uczuć i popęd seksualny – stara się zredukować siebie jedynie do rozumu i woli. Oczywiste jest, że każde z powyższych wewnętrznych zniewoleń rodzi szereg wad.
Ostrzenie piły
Walcząc z pojedynczymi wadami, a nie rozumiejąc ich głębszych przyczyn, zużywamy dużo energii, osiągając marne rezultaty. Przypominamy człowieka piłującego drzewo, który w miarę tępienia się piły, zwiększa wysiłek. Tymczasem, gdyby przerwał, odpoczął i – po prostu – naostrzył piłę, osiągnąłby swój cel szybciej i mniejszym nakładem sił.
Ostrzenie piły polega między innymi na przyswajaniu sposobów poznawania swojej podświadomości. Nie zdziałamy niczego dopóki – w miejsce identyfikowania się ze swymi uczuciami lub zwalczania ich – nie nauczymy się ich obserwować, a następnie dystansować się od naszych przekonań – konstruktów umysłu. Warto nauczyć się również wychwytywania mechanizmu projekcji, o którym mówi Jezus w pouczeniu o drzazdze w oku bliźniego i o belce we własnym, czy dystansowania się od własnego wyidealizowanego obrazu, czyli uwalniania się od pychy.
Przedstawione powyżej umiejętności to sposoby odkrywania – zakrytych dotąd – wewnętrznych uzależnień, ran, oporów i grzechów; to stopniowe zwalnianie zaciągniętego hamulca. Przyswojenie wiedzy o podświadomości nie wystarcza, dopiero szczere i realne wejście w siebie pozwala stopniowo poznawać swe wnętrze. W pierwszym okresie, zwykle kilkuletnim, owo poznawanie jest nieprzyjemne, ponieważ spostrzegamy głównie bezmiar swej grzeszności, ale nie należy tracić ducha, gdyż „Bóg chrześcijan jest Bogiem przemiany. Wrzućcie do Jego wnętrza ból, a wydobędziecie pokój, wrzućcie rozpacz, a zobaczycie, jak budzi się nadzieja” (Ojciec Pio).
Niechciane błogosławieństwo
Człowiek nie może naprawdę odkryć Boga, jeżeli nie dotknie swoich granic, swoich głębokich ran, wewnętrznych oporów i zniewalających go grzechów: „Im bardziej dusza poznaje swą nędzę i niegodność przed Bogiem, tym cenniejsza staje się łaska, która ją oświeca, by poznawała siebie” (Ojciec Pio). Doświadczanie słabości jest błogosławieństwem. Otwiera nas na działanie miłości, która podnosi, przebacza i uzdrawia. Proces naprawy naszego „zepsutego” wnętrza zaczyna się od stanięcia w absolutnej prawdzie i szczerości wobec siebie i Boga. Poznanie siebie i późniejsze uzdrowienie są przejawami działania łaski. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” – oto czego doświadczamy na przełomie pierwszego i drugiego etapu podróży ku niebu.
Przebaczanie
Odkrycie prawdy o sobie stanowi początek wyzwolenia. Jeśli zrozumiemy, że Bóg wybacza nam zawsze, jeśli tylko szczerze o to prosimy, to zdołamy Jego miłosierne przebaczenie przyjąć. Aby nasze rany mogły być uzdrowione, trzeba jeszcze przebaczenie i miłosierdzie okazać samemu sobie. Należy przestać być dla siebie surowym sędzią, gdyż miłość siebie jest trudniejsza od miłości Boga i bliźniego. Bez niej tamte dwie pozostają jednak bezowocne.
Kiedy łaska pozwoli nam doświadczyć podwójnego przebaczenia (od Boga i od siebie samego), wtedy zrodzi się w nas wdzięczność, która jest już zalążkiem miłości. Wtedy przebaczymy Bogu wszystko, o co – raczej nieświadomie – oskarżaliśmy Go. Choć wzdragamy się przed tą myślą, to jednak nasze serce kłamliwie uznało Go kiedyś za winnego w określonej dziedzinie naszego życia.
Ostatnim elementem drugiego etapu naszej podróży jest udzielenie przebaczenia bliźniemu. Nie będziemy jednak do tego zdolni, jeśli nie doświadczymy wcześniej przebaczenia Boga. Ten trudny akt wyzwala – nasze serce na zawsze traci potrzebę obwiniania kogokolwiek.
Uzdrowienie
Proces przejścia przez kolejne etapy przebaczenia: sobie, Bogu i bliźniemu ma moc uzdrawiającą i w istocie ostatecznie odblokowuje hamulec. Nie jest to jednak jednorazowy akt – trwa on zwykle całe lata, a najczęściej przez całe życie. Skutek pojednania z Ojcem to uzdrowienie wewnętrzne: odkrycie w sobie (a nie wypracowanie decyzją rozumu i wysiłkiem woli) zdolności do współczucia, empatii i miłości. Wyzwolenie z wewnętrznych ograniczeń umożliwia bezgraniczne zdanie się na Boga.
Wejście w siebie, choć niesie takie niebezpieczeństwo, nie musi prowadzić do egocentrycznego zniewolenia, nie chodzi w nim bowiem o nużącą samoobserwację, lecz odkrycie tego, kim jesteśmy i jaki jest sens naszej egzystencji.
Antoni Skowroński
„Głos Ojca Pio” (nr 28/2004)
fot. Broo_am (Andy B) Witnessing the sun fading and disappearing behind the horizon from up high
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/podroz-do-siebie,24966,416,cz.html
*********
ks. Marek Dziewiecki

Gniew oddala od miłości

Przewodnik Katolicki

Wyjaśnienie istoty szóstego grzechu głównego wymaga najpierw rozróżnienia dwóch odmiennych znaczeń, jakie posiada słowo gniew. Jako emocjonalne przeżycie nie jest on zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby.

Gniew wygrywa wtedy, kiedy przegrywa miłość.

Gniew: uczucie czy postawa?

Otóż w języku polskim słowo to odnosi się najpierw do przeżyć emocjonalnych, a te ze swej natury nie podlegają ocenie moralnej. „Uczucia same w sobie nie są dobre ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” (KKK, 1767).

Gniew może zatem oznaczać spontaniczną, a przez to niezależną od świadomości i wolności, emocjonalną reakcję człowieka na błędne postępowanie innych ludzi albo na zło popełniane przez samego siebie. Słowo „gniew” może jednak oznaczać nie tylko spontanicznie pojawiający się stan emocjonalny, ale też świadomą postawę, czyli zależny od rozumu i woli sposób odnoszenia się człowieka do innych ludzi lub do samego siebie. Jedynie gniew rozumiany w tym drugim znaczeniu – a zatem jako świadoma i dobrowolna postawa – podlega negatywnej ocenie moralnej i jest zaliczany do grzechów głównych.

Emocjonalny ból a miłość

Gniewna reakcja emocjonalna człowieka w obliczu zła nie jest winą moralną. Przeciwnie, gniew w tym znaczeniu jest emocjonalną formą protestu wobec zła, połączoną ze smutkiem, bólem i rozczarowaniem. Jest zatem potwierdzeniem wrażliwości moralnej danej osoby oraz przejawem jej cierpienia w obliczu krzywdy i grzechu.

Gniew jako emocjonalne przeżycie nie jest zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby. Gdyby miłość była uczuciem, to byłaby podobnie zmienna i nieobliczalna jak uczucia i nie wolno byłoby jej ślubować. Nie możemy bowiem nikomu gwarantować tego, że będziemy w przyszłości przeżywać określone stany emocjonalne. Człowiek, który kocha, zawsze przeżywa silne uczucia, ale są to bardzo różne uczucia: od wielkiej radości do dramatycznego cierpienia, w zależności od tego, co się dzieje z osobami, które kocha. Właśnie dlatego Jezus przeżywał nie tylko radość i wzruszenie, ale także zagniewanie, smutek i lęk, mimo że był wolny od grzechu.

Wyrażanie emocjonalnego gniewu może być czasem wręcz potrzebne, zwłaszcza wobec tych, którzy poważnie krzywdzą innych ludzi czy samych siebie i którzy nie reagują na słuszne upomnienia ani na żadne rzeczowe argumenty. W odniesieniu do takich ludzi – na przykład dzieci czy osób zdemoralizowanych – gniewna reakcja emocjonalna bywa często jedyną formą motywowania ich do zmiany zachowania. Wiedzą o tym dobrze niektórzy rodzice czy nauczyciele.

Miłość i prawda czy tolerancja i akceptacja?

Przeżywanie gniewu jako emocjonalnego bólu w obliczu zła nie koliduje zatem z miłością. Przeciwnie, może być potwierdzeniem miłości. W tym właśnie znaczeniu Pismo Święte mówi o gniewie Boga (por. Wj 15, 7). Z gniewnym bólem reagował Jezus na przykład wtedy, gdy stanowczo upominał bankierów handlujących w świątyni i gdy wywracał im stoły (por. Mt 21, 12).

Zaprzeczeniem miłości nie jest emocjonalny ból, lecz emocjonalna obojętność. Sprzeczna z miłością jest także tolerancja rozumiana na zasadzie: „rób, co chcesz!”. Tego typu postawa oznacza w praktyce, że „tolerancyjny” człowiek jest pobłażliwy w obliczu zła, a w konsekwencji okazuje się obojętny na los człowieka, który błądzi. Tolerancja jako podstawa relacji międzyludzkich byłaby rozsądna jedynie wtedy, gdyby swoim zachowaniem człowiek nigdy nie krzywdził innych ludzi ani samego siebie. Tymczasem po grzechu pierworodnym każdy człowiek potrzebuje prawdy, która wyzwala go z iluzji, że każdy sposób postępowania jest równie dobry. Potrzebuje też miłości, która daje siłę, by się nawracać i żyć w świętości dzieci Bożych. Właśnie dlatego w Biblii nie znajdziemy ani razu słowa „tolerancja” czy „akceptacja”.

Gniew i słuszna karaPostawy gniewu nie da się usprawiedliwić tym, że błądzący człowiek zasługuje na słuszną karę. Postawa gniewu nie jest też tym samym, co troska o korygowanie błędów drugiej osoby. Rodzic, nauczyciel czy sędzia nakładający na kogoś zasłużoną karę za wyrządzone zło powinien odnosić się z życzliwością i szacunkiem wobec karanej osoby. Błądzącego człowieka przemieniać może jedynie nasza miłość, a nie strach przed naszym gniewem.Adam, który w swych błędnych wyobrażeniach sądził, że Bóg szuka go po to, by się na nim zemścić, ukrył się przed Stwórcą, zamiast uznać swój grzech i zmienić swoje postępowanie. Zupełnie inaczej zachował się syn marnotrawny z przypowieści Jezusa. On uwierzył w to, że ojciec, który wychodzi na drogę, nie szuka zemsty, lecz że współcierpi z błądzącym i że liczy na jego powrót. Właśnie dlatego syn marnotrawny miał odwagę nie tylko zastanowić się nad swoimi błędami, ale też powrócić do ojca.

Kto kocha, ten nie gniewa się na człowieka, który błądzi, lecz cierpi z powodu jego błędów oraz upomina go z miłością i pomaga mu uwolnić się od zła.

Zabójczy gniew

Czymś zupełnie innym niż bolesne odczucie zagniewania w obliczu dostrzeżonego zła jest świadoma i dobrowolna postawa gniewu wobec błądzącego człowieka. Taka postawa jest grzechem nawet wtedy, gdy ten drugi człowiek czyni coś bardzo złego. Pismo Święte nie zostawia nam w tym względzie żadnych wątpliwości. Jezus stanowczo wyjaśnia swoim uczniom, że każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5, 22).

Gniew jako sposób odnoszenia się do bliźniego nie jest wyrazem miłości, czyli troski o tę drugą osobę, lecz przeciwnie, jest przejawem agresywnego odrzucenia i wrogości wobec niej. Zwykle postawa gniewu wiąże się z pogardą, z zatwardziałością serca i zawiścią, a często też z szukaniem odwetu, z pragnieniem zemsty i życzeniem komuś zła. Gniew w tym znaczeniu w sposób drastyczny narusza piąte przykazanie i w żaden sposób nie da się pogodzić z przykazaniem miłości bliźniego.

„Jeśli gniew posuwa się do dobrowolnego pragnienia zabójstwa lub ciężkiego zranienia bliźniego, wtedy stanowi poważne wykroczenie przeciw miłości” (KKK 23,02). Postawa gniewu w skrajnej postaci oznacza zatem to, że pragniemy nieszczęścia i krzywdy drugiej osoby. Najbardziej przewrotną formą gniewu jest odnoszenie się z wrogością do kogoś, kto postępuje w sposób zdecydowanie bardziej szlachetny niż my. W takiej sytuacji gniew jest połączony z zazdrością i zawiścią. Jest wyrazem cynizmu i prowadzi do okrucieństwa. To właśnie taka postawa zawistnego gniewu doprowadziła do pierwszego morderstwa, jakie opisuje Biblia (por. Rdz 4, 2-8).

Przed gniewem chroni modlitwa i miłość

Nawet wobec grzesznika i nieprzyjaciela uczeń Chrystusa nie zajmuje postawy gniewu czy wrogości, lecz potrafi roztropnie kochać. Jezus wyjawia nam swoje pragnienie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44). Modlitwa za błądzącego człowieka to najpewniejsze potwierdzenie tego, że się o niego naprawdę troszczymy i że nie ulegamy postawie gniewu, która jest odwołaniem miłości, prowadzi do nienawiści, uniemożliwia proces przebaczenia i pojednania. Gdy zdajemy sobie sprawę z emocjonalnego gniewu, wtedy możemy nad nim zapanować i nie pozwolić, by chwilowe, spontaniczne przeżycie emocjonalne zamieniło się w trwałą, grzeszną postawę.

Najlepszym dla nas wzorem dojrzałej postawy wobec grzeszników jest Bóg wierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy (por. Wj 34, 6). Kto dojrzale kocha, ten nie skupia się na swoich przeżyciach i reakcjach emocjonalnych, lecz mobilizuje błądzących do zmiany postępowania. Gdy błądzący nie korzysta z jego interwencji, wtedy dojrzały człowiek nie popada w zagniewanie czy zniechęcenie, ale czyni to, co w danej sytuacji jest możliwe, a mianowicie chroni przed krzywdzicielem siebie i innych ludzi. Zasada ta odnosi się zwłaszcza do nauczycieli i innych wychowawców, którzy nie powinni ulegać ideologicznemu mitowi o wychowaniu bez stresów, które w praktyce oznacza, że nauczyciele nie upominają uczniów, którzy swoim niewłaściwym zachowaniem stresują innych uczniów.

Człowiek dojrzały potrafi ustrzec się postaw skrajnych wobec ludzi błądzących. Pierwsza skrajność to agresywny gniew, połączony z postawą nienawiści i z pragnieniem zemsty. Skrajność druga – bardzo obecnie promowana w laickich mediach, gdyż „poprawna” politycznie! – to dobrotliwa naiwność wobec ludzi błądzących, aż do akceptowania zła i grzechu. Ta druga skrajność to forma wyrafinowanego szantażu ze strony tych wszystkich, którzy mają jakieś poważne zło na sumieniu i którzy chcą zamknąć usta tym, którzy to zło dostrzegają i nazywają po imieniu.

Najlepszym lekarstwem na powyższe skrajności jest dojrzała miłość, jakiej uczy nas Chrystus. Jest to miłość mądra, czyli wyrażana w sposób dostosowany do zachowania drugiej osoby. Jezus wspierał ludzi szlachetnych, stanowczo upominał błądzących oraz odważnie demaskował cyników i krzywdzicieli. Naśladowanie Chrystusa w tym względzie to najlepszy sposób, by w kontakcie z błądzącymi ludźmi ustrzec się zarówno grzesznego gniewu, jak i niebezpiecznej naiwności.

ks. Marek Dziewiecki

http://www.katolik.pl/gniew-oddala-od-milosci,23339,416,cz.html?s=2
**********

Włochy: dekalog rodziców w sprawie gender

dodane 2015-08-03 20:23

RADIO WATYKAŃSKIE |

Włoscy rodzice dalej walczą o prawo do decydowania o wychowaniu swoich dzieci i niepoddawaniu ich w placówkach edukacyjnych ideologicznej kolonizacji.

Włochy: dekalog rodziców w sprawie gender   Henryk Przondziono /Foto Gość Włoscy rodzice dalej walczą o prawo do decydowania o wychowaniu swoich dzieci i niepoddawaniu ich w placówkach edukacyjnych ideologicznej kolonizacji

Choć po Marszu w obronie rodziny, w którym w Rzymie wzięło udział ponad milion osób, pewne normy zostały przez rząd wycofane i przyznano rodzicom prawo do decydowania o edukacji dzieci, ci nie czują się do końca usatysfakcjonowani i obawiają się, że gender i tak wejdzie do szkół tylnymi drzwiami. Stąd też Komitet „Chrońmy nasze dzieci”, który zorganizował rzymską manifestację przygotował obecnie vademecum dla rodziców. Ma ono pomóc im bronić najmłodszych przed ideologią gender. Dokument, ze względu na dziesięć punktów, w jakich został spisany, okrzyknięto rodzicielskim dekalogiem antygender.

Zachęca on do przede wszystkim do uważnego śledzenia programów szkolnych i sprawdzania, czego dzieci są naprawdę uczone. Wyjaśnia zarazem prawa rodziców, gdy chodzi o kontrolowanie przygotowywanego przez każdą szkołę program planu formacji, a także tłumaczy zasady nieposyłania dzieci na zajęcia sprzeczne z wyznawanymi przez nich zasadami. Przypomina się m.in., że ideologia gender serwowana jest głównie na zajęciach z przygotowania do życia w rodzinie i walki z przemocą. Twórcy dekalogu zwracają jednak uwagę, że pewne treści próbuje się przemycać na lekcjach biologii. Także w tym przypadku rodzice mają prawo do wyrażenia swego sprzeciwu, który powinien być zgłoszony na piśmie w sekretariacie szkoły. Po całej serii dodatkowych rad, jak obronić dziecko przed gender w szkole, tekst kończy się przypomnieniem, że prawo do wychowania  dzieci zgodnie z wyznawanymi przez siebie wartościami gwarantuje rodzicom włoska konstytucja. Dekalog można znaleźć na www.difendiamoinostrifigli.it.

Komitet „Chrońmy nasze dzieci” zapowiada kolejne inicjatywy antygender. We wrześniu ma się odbyć m.in. kolejny Marsz w obronie rodziny.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2619963.Wlochy-dekalog-rodzicow-w-sprawie-gender

*********

Avila: doktorat honoris causa dla św. Teresy

dodane 2015-08-03 20:23

RADIO WATYKAŃSKIE |

Katolicki Uniwersytet w Avili nadał św. Teresie Wielkiej tytuł doktora honoris causa.

Jozef Wolny /Foto Gość Św. Teresa z Avila

Niecodzienna uroczystość odbyła się tam podczas międzyuniwersyteckiego kongresu pt. „Święta Teresa od Jezusa – Mistrzyni życia”. Bierze w nim udział ponad 450 osób z 26 krajów świata.

Uroczystość rozpoczęła się od odczytania dekretu senatu Katolickiego Uniwersytetu w Avili. Tytuł doktora honoris causa został nadany św. Teresie od Jezusa m. in. z racji jej wielkiego dzieła jako pisarki i reformatorki Karmelu, roli, jaką odegrała w historii Hiszpanii i Kościoła, oraz jej znaczenia jako nauczycielki modlitwy i kontemplacji. W laudacji kard. Antonio Cañízares podkreślił wkład świętej  z Avili do historii literatury i mistyki. Jej „katedra mądrości” jest wciąż aktualna, a jej doświadczenie duchowe przyciąga ludzi z całego świata. Dyplom doktora honoris causa odebrał o. Saverio Cannistrà, przełożony generalny karmelitów bosych. On też podziękował w imieniu Świętej za przyznany tytuł.

Warto przypomnieć, że tytuł doktora honoris causa został przyznany św. Teresie po raz pierwszy w 1922 r. przez Papieski Uniwersytet w Salamance. Z kolei papież Paweł VI w 1970 r. ogłosił ją doktorem Kościoła.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2619957.Avila-doktorat-honoris-causa-dla-sw-Teresy

*********

Łukasz Mrózek

Chwalcie Pana w waszym ciele (Kor 6,20)

Wychowawca

Wysiłek fizyczny wpływa na rozwój zalet charakteru, zmniejszenie nerwowości i frustracji, sposób podejmowania decyzji, bardziej świadome dokonywanie wyboru działania, rozszerzenie kontaktów międzyludzkich oraz większą kontrolę nad uczuciami lęku i strachu.
W Liście Konferencji Episkopatu Włoch z 1995 roku czytamy: „Sport: niesamowita i fascynująca pasja ludzkiego potencjału i możliwości, a jednocześnie całkowicie bezpłatna; […] aktywność głęboko ludzka, ratująca osobę przed zamknięciem się w świecie konsumpcji i utylitaryzmu” (List Konferencji… 1995: 7). Konsekwencją tych słów wydaje się zakwalifikowanie owego zjawiska w poczet współczesnych „areopagów”, czyli miejsc oczekujących na szansę nowej ewangelizacji, do której nawoływał papież Jan Paweł II (Redemptoris missio 37).
W dobie smartfonów, tabletów i coraz liczniejszych „gadżetów” aktywność fizyczna staje się tematem zastępczym, traktowanym „po macoszemu”. Winę za taki stan rzeczy ponoszą nie tylko producenci owych nowości. Bić się w piersi powinni także rodzice, którzy często zwalniają dzieci z zajęć wychowania fizycznego, i to bez podania konkretnej przyczyny. Z drugiej strony, coraz liczniejsza grupa nauczycieli nie wnosi w te zajęcia żadnej innowacyjności i atrakcyjności. Zamiast spędzać czas na aktywnej pracy z dziećmi, pozostawiają ich samych sobie, „odbębniając” lekcje wf.Lęk o przyszłość
Konsekwencją naszych błędnych zachowań może być fakt, że młodzi ludzie patrzą w przyszłość z lękiem. Ich drogi są tak liczne, jak możliwości, które stawia przed nimi świat (Zwoliński 2008: 15). Zadają pytania, próbują odnaleźć się w społeczeństwie, w którym takie wartości jak uczciwość i prawość przestają się już liczyć. Za wszelką cenę chcą zostać zauważeni, stąd też wychowywanie nie powinno skupiać się na osobistym sukcesie, ale zobaczeniu wokół siebie innych ludzi (List Pasterski… 2013). Świat o wiele bardziej potrzebuje dzisiaj drogowskazów niż słupów telegraficznych.
Nauka Kościoła nie pozwala nam zapominać o ciągłym poszukiwaniu nowych form humanizacji i ewangelizacji, ponieważ tylko ta droga daje możliwość dotarcia do nowych grup i środowisk pluralistycznego społeczeństwa (Zuziak 2002: 11). Dekret o apostolstwie świeckich (15) mówi o różnych drogach prowadzenia pracy apostolskiej (Sobór Watykański II 2002). Świeccy mogą prowadzić swoją działalność bądź to indywidualnie, bądź zrzeszeni w różnych wspólnotach i stowarzyszeniach. „Działanie społeczne może zakładać wielość konkretnych dróg” (KKK 2442), człowiek natomiast w całym swoim człowieczeństwie powinien stanowić „drogę wiodącą go ku świętości” (Geoffroy-Marie 2012: 27), a jego wewnętrzne życie ma stawać się siedzibą „rozwijającej się w nim boskości” (tamże). Potwierdza to także Dekret o działalności misyjnej Kościoła (28): wszyscy „wierni Chrystusowi, ponieważ posiadają różne dary (por. Rz 12,6), powinni współpracować w dziele ewangelizacji, każdy zależnie od okoliczności, możliwości, darów łaski i urzędu (por. 1 Kor 3,10); wszyscy zatem, którzy sieją i żniwują (por. J 4,37), którzy sadzą i podlewają, winni być jedno (por. 1 Kor 3,8), aby zdążając w sposób wolny, a zarazem według przepisanego porządku do tego samego celu zgodnie przykładali się do budowy Kościoła” (Sobór Watykański II 2002).
Co dzisiejszy nauczyciel może zaproponować dziecku, oprócz szeroko rozumianego „programu wychowawczego”? Gdzie kończy się dla niego nieprzekraczalna granica? Czy jeden krok „poza” jego kompetencje jest możliwy? Zmian pragnie przede wszystkim dziecko, znudzone trzymaniem „sztywnej ramy”, która w coraz mniejszym stopniu przekłada się na skuteczność wychowawczą. Brak autorytetu i brak motywacji to bolączki współczesnego sytemu edukacji. Wszystko to przypomina uzupełniony już zeszyt ćwiczeń, przekazywany przez uczniów z rąk do rąk, z roku na rok – gotowe arkusze, którymi wymieniają się na portalach internetowych.
Lekarstwem na wyjście z tego letargu zdaje się być aktywność, która potrafi połączyć zarówno fizyczne, jak i duchowe aspekty ludzkiej działalności. Szerokie spektrum wartości społecznych, jakie daje sport, umożliwia człowiekowi wejście w niesamowitą i fascynującą przygodę – pasję ludzkiego potencjału i możliwości. Wartości te trzeba jednak ukazać tak, by wyciągnęły się do nich nie tylko ludzkie pragnienia i myśli, ale również wola, serce i ręce. Dopiero wtedy są one w stanie kształtować człowieka, stając się elementem jego osobowości i postawy życiowej.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić? Niekoniecznie! Najprostszy przykład – szkolna sala lekcyjna. Czy propozycja jednominutowej aktywności uczniów, polegającej na poruszaniu głową i rękoma jest czymś skrajnie niebezpiecznym? Czy przekracza to możliwości i zakres obowiązków nauczyciela? Idźmy dalej… Czas wolny to czas jak najbardziej aktywny, także po zajęciach szkolnych! Czy zorganizowanie dzieciom wartościowych, edukacyjnych wycieczek (niekoniecznie poza miasto), przy asyście chętnych rodziców, jest zadaniem niemożliwym do zrealizowania?
„Zarażenie” młodzieży bakcylem zdrowej rywalizacji, chęci poprawiania wyników sportowych otworzy im drzwi nie tylko do lepszych uczelni, ale przede wszystkim do lepszego życia. Stypendia sportowe, spotkania z ciekawymi ludźmi (idolami), rywalizacja na szczeblu międzynarodowym, wyjazdy za granicę – to zwłaszcza dla ubogiej i uzdolnionej młodzieży ogromny krok w rozwoju, motywacja do przekraczania własnych granic, wyrwania się z niejednokrotnie smutnej sytuacji życiowej.
Wysiłek fizyczny, poprzez właściwe ukierunkowanie i odpowiednią motywację, może mieć także charakter terapeutyczny. Poprawia on nie tylko postrzeganie własnej osoby, ale przede wszystkim wydolność całego ciała; poprawia sylwetkę, która bardzo często jest dla młodych osób wielkim kompleksem i barierą, zamykającą ich we własnych czterech ścianach. Ogromne znaczenie ma również uświadamianie wychowankom tematu „zdrowego trybu życia” i właściwego sposobu odżywiania. Dieta nie oznacza przecież od razu odchudzania! To sposób na życie, który będzie miał swoje konsekwencje w przyszłości, w myśl zasady, że „jesteś tym, co jesz”. Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, co w drugą stronę nie jest już możliwe, tzn. wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu…
Sport a jakość życia dziecka
Sport może być cenną formą spędzania wolnego czasu, o której wspomina M. Ostrowski (Funkcje czasu…): „Człowiek dąży więc do oderwania się od pracy i napięć z nią związanych. Poszukuje odpoczynku, który stanie się dla niego reprodukcją sił fizycznych i psychicznych oraz rozmaitych nadwątlonych energii życia. Pozwoli mu to powrócić do pracy i spełniać ją z nową dynamiką”.
Wysiłek fizyczny wpływa na rozwój zalet charakteru, zmniejszenie nerwowości i frustracji, sposób podejmowania decyzji, bardziej świadome dokonywanie wyboru działania, rozszerzenie kontaktów międzyludzkich oraz większą kontrolę nad uczuciami lęku i strachu.
Systematyczny trening zwiększa odporność na trudności pojawiające się w trakcie realizacji postawionych sobie celów. W przypadku gier zespołowych uczy współpracy w grupie, powoduje odczuwanie więzi z innymi ćwiczącymi. Stając się częścią czegoś „większego”, kształtujemy w sobie poczucie wyższej wartości i pewność siebie. Uczymy się cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do celu, determinacji i systematycznej pracy, poznając swoje mocne i słabe strony.
Trening jest świetną formą rozładowania energii, która nieopanowana, przeradza się często w nadmierną agresję. Każdy może dzisiaj pod okiem wykwalifikowanego instruktora w odpowiedni sposób wykorzystać te pokłady drzemiącej i nagromadzonej w nas siły.
Sport hartuje cały organizm. Człowiek uczy się stopniowo znosić ból, który pojawia się w początkowych fazach treningu. Nabiera postawy walecznej, nie okazując tchórzostwa i słabości. Właściwy trening poprawia naszą koordynację ruchową, szybkość reagowania na zmieniające się warunki, rozwija gibkość i zwinność, poszerza zakres ruchu w stawach, wpływa na elastyczność ścięgien i mięśni..
Życie skłania nas do nieustannej walki i podejmowania wyborów. Sport uczy wytrwałości w dążeniu do celu. Można obwiniać wszystko i wszystkich, ale znacznie lepiej zmierzyć się po prostu z codziennością, pokonując samego siebie, swoje wewnętrzne słabości. Dzięki treningowi mamy możliwość „zatrzymania się” w gonitwie życia, które stale nam towarzyszy. Sport daje nam poczucie wolności i prawdziwy ładunek pozytywnej energii, która mobilizuje nas do pracy i przykładnego życia (Ostrowski, Chrześcijańskie…).
Sport to nie tylko aspekt fizyczny, zdrowotny i sprawnościowy. To prawdziwy początek czegoś większego, co rodzi się w nas już po pierwszym treningu. Jak zaznacza M. Ostrowski (Funkcje…): „Człowiek powinien starać się o własne ciało, o jego tężyznę, integralność i kompleksowy rozwój, gdyż wiąże się to z dbałością o jego człowieczeństwo”. Nie bójmy się aktywności fizycznej! To prawdziwa okazja do poznania czegoś nowego.
Apel do rodziców – posyłajcie swoje dzieci na zajęcia sportowe! Nie zapomnijcie jednak zasięgnąć wcześniej informacji o prowadzącym takie zajęcia (popytajcie znajomych, przeczytajcie fora internetowe, dotrzyjcie do kompetentnego, sprawdzonego instruktora). Wykażcie minimum zaangażowania, podobnie jak np. przy wyborze szkoły językowej dla własnego dziecka. Bardzo szybko zauważycie, że to jedna z najlepszych decyzji w waszym życiu! Słuchajcie własnego dziecka, rozmawiajcie z nim. Tylko wtedy będziecie pewni, że bierzecie odpowiedzialność za jego właściwe wychowanie i robicie wszystko, by uchronić je przed stagnacją i zbyt wczesną rezygnacją z marzeń i osobowości, która dopiero się rozwija.
Sport jest pełen zdolności terapeutycznych i zdrowotnych; staje się również coraz bardziej precyzyjnym narzędziem diagnostycznym – „lustrem naszego czasu”. W nim odbija się wiele charakterystycznych rysów współczesności: kult ciała, przywiązanie do wyglądu zewnętrznego, dyscyplina będąca formą laickiej ascezy, nowe spojrzenie na relację pracy i czasu wolnego, przekonanie o nieskończonych możliwościach rozwoju. Sport to przede wszystkim aktywność głęboko ludzka, która ratuje osobę przed zamknięciem się w świecie konsumpcji i utylitaryzmu. To również możliwość pracy nad własnym ciałem, ukierunkowanej nie tylko na polepszenie tężyzny fizycznej, ale przede wszystkim na rozwój charakteru i oryginalnej osobowości. Posiadając wielki potencjał edukacyjny, sport stanowi prosty sposób integralnego wychowania człowieka.
Łukasz Mrózek
Wychowawca 7-8/2015
fot. Stuart Seeger Home Plate 
Flickr (cc)
______________________________________
Bibliografia:
Geoffroy-Marie P. 2012. Ewangelizować siebie, Wrocław.
Jan Paweł II, Redemptoris missio, www.opoka.org [dostęp 21.05.2015]
Katechizm Kościoła Katolickiego. 1994. Poznań: Pallottinum.
List Konferencji Episkopatu Włoch, Sport a życie chrześcijańskie, Mediolan 1995, www.sport.episkopat.pl [dostęp 21.05.2015]
List Pasterski Episkopatu Polski z okazji III Tygodnia Wychowania (15-21 września 2013 r.), Wychowywać do wartości, www.episkopat.pl [dostęp 21.05.2015]
Ostrowski M. Chrześcijańskie walory czasu wolnego; Funkcje czasu wolnego; Teologia czasu wolnego, www.pastoralna.pl [dostęp 21.05.2015]
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. 1996. Poznań: Pallottinum.
Sobór Watykański II. 2002. Dekret o apostolstwie świeckich Apostolicum actuositatem; Dekret o działalności misyjnej Kościoła Adgentes divinitus, [w:] Konstytucje, dekrety, deklaracje, Poznań: Pallottinum.
Zuziak W. 2002. Kościół na tle przemian społeczno-moralnych w Polsce, [w:] Andryszczak P., Chrześcijanin wobec… zagadnień społecznych, Kraków
Zwoliński A. 2008. … aby nie wybrać źle, Kraków.
http://www.katolik.pl/chwalcie-pana-w-waszym-ciele–kor-6-20-,24965,416,cz.html
*********
ks. Bogdan Czupryn

Koniec czy rozwój człowieka?

Cywilizacja

To dramatyczne w swym wyrazie pytanie nie jest tanim gestem teatralnym, ani też celebryckim zabiegiem obliczonym na wywołanie zainteresowania, lecz dotyczy twardej rzeczywistości ludzkich zmagań. Nie pojawia się bowiem w próżni ideowej, ale odnosi do konkretnej sytuacji cywilizacyjnej. A tę wyznacza dzisiaj filozofia czy raczej ideologia gender. Pytamy zatem, czy droga genderowa wiedzie człowieka do rozwoju, czy raczej wieści jego upadek? [1]
Mamy świadomość, że odpowiedź na to pytanie może dzielić, wiele bowiem zależy od tego, jak rozumiemy właściwy człowiekowi rozwój czy też postawę decydowania o sobie. Aby uniknąć sporów na tej płaszczyźnie, należy sięgnąć głębiej, do fundamentów antropologicznych zaproponowanego rozwiązania. Trzeba zatem pokazać, na jakiej wizji człowieka zbudowana została omawiana ideologia. Następnie rozstrzygnąć, czy jest to wizja prawdziwa. Jeżeli nieprawdziwa, jeżeli popełniono błąd antropologiczny, to konsekwentnie wyprowadzone z niej konkretne rozwiązania, w ostatecznym rozrachunku, mimo odmiennych deklaracji, obrócą się przeciw człowiekowi. Okaże się tym samym, że droga genderowa zamiast na szczyty – prowadzi człowieka do przepaści i w tym sensie można mówić o jego końcu. Innymi słowy, jeżeli koncepcja rozwoju bazuje na fałszywym rozumieniu człowieka, to prędzej czy później go niszczy. Zawarte w tytule pytanie stawiane wobec drogi genderowej jest zatem jak najbardziej zasadne.
Wydaje się, że taki sposób dyskusji z gender gwarantuje rzetelną ocenę, a przynajmniej określa jej kierunek; temu też zasadniczo będzie poświęcone niniejsze przedłożenie. Ostatecznie spróbujemy rozstrzygnąć, czy propozycja gender rzeczywiście ułatwia decydowanie o sobie. Jest to istotna kwestia, bo przywołując to przekonanie, coraz powszechniej – właśnie w imię dobra człowieka, aby mógł bardziej o sobie stanowić – wprowadza się standardy gender do porządku administracyjno-prawnego.
 
Antropologiczne podstawy gender
To zagadnienie zostało dość szczegółowo przedstawione w kilku ważnych publikacjach środowiska gender. Na szczególną uwagę zasługuje dwutomowa praca wydana przez Uniwersytet Warszawski Gender. Perspektywa antropologiczna [2]. W oparciu o te publikacje spróbujemy pokazać, oczywiście w bardzo ogólnym zarysie, koncepcję człowieka przyjmowaną przez gender. Ta koncepcja została wypracowana w ramach antropologii kulturowej, przy znaczącym udziale P. Singera i jego zwolenników.
Na pytanie: kim jest człowiek? gender odpowiada: performatywnym samoświadomym bytem kulturowym. Świadomość, a właściwie samoświadomość decyduje o tym, że człowiek jest osobą oraz jaką osobą jest; w tym drugim przypadku chodzi o tożsamość podmiotu. Pojawienie się świadomości w człowieku jest uwarunkowane stanem jego mózgu, a zatem świadomość powstaje w wyniku przetworzenia materii ludzkiej; mamy więc tutaj do czynienia z redukcjonizmem biologicznym. Jeżeli zatem stan mózgu nie gwarantuje powstania lub trwania świadomości – nie ma podstaw, by takiemu człowiekowi przypisywać osobowe istnienie. Nie każdy człowiek jest zatem osobą. Istnieją więc ludzie, którzy jeszcze osobami nie są, chodzi o dzieci, które nie mają właściwie ukształtowanego mózgu, oraz tacy, którzy już nie są. W tym ostatnim przypadku wskazuje się na ludzi starych lub chorych, których mózg nie gwarantuje utrzymania samoświadomości [3].
W sensie ścisłym człowiek jest osobą, gdy posiada samoświadomość, to znaczy, gdy wie, że jest osobą, czyli ma samoświadomość tego faktu. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym utożsamieniem porządku poznawczego z ontycznym: poznawać = istnieć. Nietrudno zauważyć, że takie stanowisko jest usprawiedliwieniem zarówno dla aborcji (jeszcze nie osoba), jak i dla eutanazji (już nie osoba) [4].
Kształtowanie samoświadomości na poziomie treściowym, czyli budowanie tożsamości podmiotu ma wyłącznie charakter kulturowy. Wszystko, co dociera do świadomości, jest faktem kulturowym. Dotyczy to zwłaszcza wymiaru płciowości, który traktowany jest jako podstawowy dla kształtowania omawianej tożsamości. Bardzo znamienna w tym względzie jest następująca wypowiedź S. J. Yanogisako, J. F. Collier, jednych z najbardziej znaczących przedstawicielek gender: „Choć nie zaprzeczamy istnieniu biologicznych różnic między kobietami i mężczyznami (podobnie jak istnieniu biologicznych różnic wśród mężczyzn i wśród kobiet), nasza strategia analityczna polega na podaniu w wątpliwość uniwersalnych podstaw kulturowych kategorii «męskie» i «kobiece». Innymi słowy nasze argumenty wymierzone są przeciw rozumieniu międzykulturowej zmienności kategorii płci (gender) oraz nierówności między płciami jako rozmaitych przetworzeń i rozwinięć jednego i tego samego faktu przyrodniczego” [5]. Dla podmiotu, który się tworzy, nie ma więc obiektywnych faktów przyrodniczych, są tylko wzorce kulturowe. Dlatego też, w zależności od tego, jakie zostaną przyjęte przez człowieka, takim się staje. W ten sposób kształtuje się przede wszystkich tożsamość płciowa. Inaczej mówiąc, w zależności od tego, jakie wzorce kulturowe ulokują się w świadomości, taka tożsamość płciowa zostanie ukształtowana. Sam sposób przyjmowania wspomnianych wzorców określa się dość tajemniczym zwrotem interpelacji, który pojawia się m.in. u J. Butler: „Zarówno tożsamość płciowa, jak i bunt przeciw narzuconej tożsamości odbywają się na zasadzie interpelacji – odpowiedzenia na zawołania nadchodzące ze sfery publicznej” [6]. Co decyduje jednak o tym, że jedne „zawołania” są przyjmowane, inne odrzucane? Z szerszego kontekstu przytoczonej wypowiedzi można wywnioskować, że decydujący głos w tej sprawie ma aktualny stan świadomości ukształtowany przez wcześniejsze „zawołania”. Nie ma zatem podstaw, aby przyjąć, że podmiot ma jakiś ogólny, ramowy plan dla siebie i wypełnia go sukcesywnie treściami przychodzącymi z zewnątrz. Raczej należałoby w tym miejscu mówić o dialektycznym oddziaływaniu aktualnego stanu samoświadomości na propozycje kulturowe. W tej sytuacji, osobowe ja – jeżeli w ogóle o takim można mówić – staje się bardziej obserwatorem tego, co się z nim lub w nim dzieje, niż faktycznym twórcą własnej świadomości. Tożsamość podmiotu ciągle się tworzy i nigdy nie można mówić o takim jej stanie, który pełniłby rolę stałego punktu odniesienia dla dalszego budowania. Dotyczy to zwłaszcza podstawowego wymiaru tożsamości, jakim jest płciowość. Widać to bardzo wyraźnie w myśli J. Butler: „Podstawowym postulatem na temat płci w myśli Butler jest stwierdzenie, że płeć jest performatywna, czyli bezustannie odgrywana przez jednostkę we wszystkich jej działaniach. Performatywność jest głównym mechanizmem podmiotowości: tworzenie się tożsamości jest procesem, a podmiot pozostaje podmiotem przez ciągłe powtarzanie i reartykulację siebie jako podmiotu” [7]. Tworzenie tożsamości płciowej dokonuje się ramach „bezustannego odgrywania” pewnych ról, które jako wzorce kulturowe docierają do świadomości. Stąd też podmiot ciągle się staje, nigdy zaś jest.

_________________________________
Przypisy: 
[1] Określenie „droga genderowa” świadomie nawiązuje do tytułu pracy G. Kuby, Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności, tłum. M. Urban, D. Jankowska, Kraków 2007. Droga genderowa jest bowiem logiczną konsekwencją rewolucji genderowej.
[2] Zob. Gender. Perspektywa antropologiczna, t. 1, Organizacja społeczna, pod red. nauk. R. E. Hryciuk, A. Kościańskiej, Warszawa 2007. Obok tej pracy warto wymienić kilka innych: L. Brannon, Psychologia rodzaju. Kobiety i mężczyźni: podobni czy różni, przekł. M. Kacmajor, Gdańsk 2002; Płeć w życiu publicznym. Różnorodność problemów i perspektyw, pod red. M. Jezińskiego, M. Wincławskiej, B. Brodzińskiej, Toruń 2009.
[3] Koncepcję P. Singera przedstawia bardzo zwięźle B. Wald. Zob. B. Wald, Błąd antropologiczny i jego konsekwencje we współczesnej filozofii, w: Błąd antropologiczny, red. nauk. A. Maryniarczyk, K. Stępień, Lublin 2003, s. 130–132.
[4] B. Wald stwierdza: „Peter Singer wykorzystuje ów dualizm bycia człowiekiem i bycia osobą dla uzasadnienia aborcji i eutanazji. Tylko osoby mają niezbywalne prawo do życia, podczas gdy ludzie nie będący osobami podporządkowani są interesom osób i w razie konfliktu interesów mogą być nawet uśmierceni” (tamże, s. 132).
[5] S. J. Yanogisako, J. F. Collier, O ujednoliconą analizę płci kulturowej i pokrewieństwa, w: Gender. Perspektywa antropologiczna, s. 23.
[6] K. Więckowska, Płeć a sfera publiczna. Koncepcja relacji między płcią a sferą publiczną w myśli Judith Butler, w: Płeć w życiu publicznym, s. 16.
[7] Tamże, s. 14.
Bardzo wyraźne potwierdzenie tego wniosku znajdujemy w wypowiedzi K. Więckowskiej. „Jednym słowem, według współczesnych krytyków kultury i socjologów – twierdzi ona – mężczyzną się nie «jest», lecz ciągle się nim staje, odrzucając to, co leży u podstaw tożsamości męskiej, lecz co jednocześnie jest definiowane przez społeczeństwo jako zagrażające «prawdziwej męskości» [8]. Ogólnie zatem można powiedzieć, że człowiek nie uzyskuje nigdy stałej tożsamości płciowej, nie uzyskuje też stałej tożsamości siebie w ogóle. Nieustannie pracuje nad tym poprzez wspomniane wcześniej „powtarzanie i reartykulację”. Czy można je potraktować jako faktyczne tworzenie siebie, jako rzeczywiste decydowanie o sobie? Podstawowym warunkiem faktycznego podmiotowania musi być świadomość siebie: muszę wiedzieć kim jestem, abym mógł siebie kształtować. W przypadku gender trudno mówić o takiej sytuacji. Podmiot ma bowiem jedynie świadomość tego, że ciągle staje się podmiotem; nie wiem zatem kim jestem, wiem natomiast, że kimś się staję. Ale czy mogę wiedzieć kim się staję, nie wiedząc kim jestem? Skąd wiem, że to ciągle jestem „ja” w drodze do bycia mężczyzną czy kobietą? Te pytania ujawniają rzeczywisty problem gender, a mianowicie: na podstawie czego można twierdzić, że jestem stałym podmiotem, skoro ciągle staję się podmiotem i wszystko, co składa się na budowanie podmiotowości podlega nieustannym zmianom?Ten problem ujawnia się równie wyraźnie przy dalszym tworzeniu tożsamości podmiotu, na którą składają się bardziej szczegółowe przekonania dotyczące rodziny czy prokreacji w ogóle. One wypełniają samoświadomość podobnie jak w przypadku płciowości, czyli na sposób kulturowy. W zależności od tego, jakie wzorce kulturowe przyjmuję do świadomości, takie przekonania choćby o znaczeniu aborcji posiadam. Odkulturowe pochodzenie przekonań sprawia, że mają one charakter zmienny. Tak jak zmienia się podstawowa tożsamość podmiotu, a więc ta dotycząca płciowości i wynikających zeń podstawowych ról społecznych, tak zmieniają się przekonania, które ją również współtworzą. Czy w tej sytuacji podmiot faktycznie kształtuje swoje przekonania, czy raczej jedynie rejestruje i ustala stan swojej świadomości? Wydaje się, że tylko do tego sprowadza się podmiotowanie w gender. Ciągle bowiem brakuje stałej świadomości siebie, ponieważ człowiek ujawnia się przed samym sobą jako twór kulturowy, czyli w praktyce nie wie, kim jest. Wie jedynie, w jakiej formie kulturowej siebie odbiera, jaką rolę odgrywa. Ta ostatnia ujawnia aktualny stan jego świadomości; aktualny – nie oznacza bynajmniej pełny, a tym bardziej ostateczny. Skoro ciągle odgrywa jakieś role – można zapytać – to czy potrafi rozeznać, kim jesteśmy naprawdę? Czy ma podstawę, aby powiedzieć: teraz rzeczywiście jestem sobą? Wydaje się to nierealne, tym bardziej, że również scena okazuje się niestabilna, bo fakty biologiczne, które mogłyby zapewnić przynajmniej względną stabilizację, w gruncie rzeczy są ujmowane jako wytwór kulturowy. Czy można rzeczywiście decydować o sobie, nie wiedząc kim się jest i nie dysponując odniesieniem do stałej rzeczywistości?
Ta niestabilna – najdelikatniej określając – wizja człowieka nie powinna dziwić, bo stanowi naturalną konsekwencję relatywizmu, a ten jest naturalnym tworzywem gender, niejako matecznikiem ideowym, żeby nie powiedzieć podstawowym dogmatem. W przyjmowanej przez gender koncepcji człowieka osiągnął swoje apogeum: nie ma stałych zasad, bo nie ma stałego człowieka. Nie tylko zasady są tworem kultury, ale i sam człowiek jest w swej istocie tworem kultury. Kultura tworzy zasady, ale też kultura tworzy człowieka. Gender nie kwestionuje porządku biologicznego, faktów biologicznych, takich, jak choćby płeć, przyjmuje natomiast, że one same z siebie nie kształtują samoświadomości, czy też tożsamości podmiotowej. Docierają bowiem do świadomości w otoczce kulturowej i to ona decyduje o tym, jak są przyjmowane. Stąd też uzasadnione staje się utożsamienie faktu biologicznego z faktem kulturowym. Następuje tym samym przedziwna transformacja: stały fakt biologiczny dociera do świadomości w zmiennej otoczce kulturowej. Tym samym człowiek widzi go i przyswaja jako zmienny. To wszystko pokazuje, że gender poniekąd odbiera człowiekowi te wymiary, które są niezbędne, aby faktycznie być podmiotem i rzeczywiście o sobie decydować.
Błąd antropologiczny gender
 
Z przedstawionej powyżej koncepcji człowieka wynika, że zasadniczy problem gender dotyczy kształtowania rzeczywistej tożsamości podmiotu, która byłaby fundamentem faktycznego decydowania o sobie. Przeprowadzone analizy pokazały, że na lotnych piaskach relatywizmu trudno zbudować stabilne podmiotowanie. Problem o tyle jest ważny, że przecież gender nieomal programowo deklaruje drogę, która ma zagwarantować jak najpełniejsze decydowanie o sobie. Dlaczego zatem nie udało się tego osiągnąć, gdzie popełniono błąd?
Podstawowym błędem, można powiedzieć nieco patetycznie: grzechem pierworodnym – jest apoteoza relatywizmu, który na płaszczyźnie seksualności, a ta w gender wybija się na pierwsze miejsce, szczególnie dobrze się sprzedaje [9]. Ale obok tego, mniej lub bardziej świadomie odrzucono podstawowe ludzkie doświadczenie, ten pierwszy stan świadomości – jeśli można tak powiedzieć – w którym to człowiek odkrywa się przed samym sobą w tym, co dla niego najbardziej fundamentalne. To musi dziwić, że mówiąc tyle o budowaniu samoświadomości, zrezygnowano z sięgnięcia do podstawowego jej doświadczenia. Przypomina to sytuację budowania bez fundamentów. Aby zatem dokładniej odsłonić błąd gender, trzeba sięgnąć do podstawowego doświadczenia siebie, gdzie człowiek odkrywa swoje rzeczywiste osobowe istnienie. Te zagadnienia zostały bardzo szeroko opracowane w wielu publikacjach M. A. Krąpca oraz K. Wojtyły. Pomijając zatem pełną prezentację omawianego problemu, skoncentrujemy się jedynie na tych aspektach, które są ważne w dyskusji z genderową koncepcją człowieka.
W bezpośrednim samopoznaniu człowiek odkrywa najpierw obiektywne istnienie siebie jako „ja”; „ja” – jestem, tak można określić podstawowy stan świadomości. Istnieć obiektywnie oznacza istnieć niezależnie od innych bytów, ale też od rozmaitych przedmiotów, które w różny sposób na nie oddziałują. Ujęte w ten sposób „ja” ma charakter beztreściowy, czyli nie utożsamia się z żadną moją treścią, która ujawnia się w moich działaniach, ani też z żadną treścią, która stanowi faktyczny kontekst mojej egzystencji [10]. Tak rozumiane „ja” obecne w każdym moim działaniu jest zarazem transcendentne wobec wszystkiego, co moje. Skoro jest transcendentne wobec wszystkiego, co moje, co ze mnie jako źródła wypływa, tym bardziej przekracza wszystko, co „nie-moje”. Obecne w każdym moim działaniu „ja” jawi się jako stałe i dlatego gwarantuje stabilność i tożsamość podmiotu. Ontycznym uzasadnieniem owej stabilności jest obiektywny akt istnienia bytu człowieka. Z powyższego wynika, że człowiek odkrywa siebie jako obiektywne „ja”, a nie tworzy własnego „ja”, jak chce gender. Konsekwentnie, człowiek stwierdza, że jest osobą, a nie, że staje się osobą.

 
_________________________________
Przypisy: 
[8] Tamże, s. 16.
[9] Bardzo słusznie zauważa G. Kuby: „Najważniejszym polem bitwy relatywizmu jest seksualność” (G. Kuby, Rewolucja genderowa, s. 57).
[10] Według o. Krąpca „«Ja» jawi się zawsze jako «beztreściowy» spełniacz i podmiot bytujący, właśnie samobytujący, podczas gdy akty są aktami-emanatami tego beztreściowo i bezpośrednio stwierdzonego «ja»” (M. A. Krąpiec, Ja – człowiek. Zarys antropologii filozoficznej, wyd. 2, Lublin 1979, s. 112).
Skoro „ja” obejmuje całość bytu ludzkiego, to treściowe kształtowanie dokonuje się najpierw w obrębie bytu. Samoświadomość kształtuje się zatem w dialogu z obiektywną rzeczywistością własnego bytu. Trudno byłoby uzasadnić konieczność pośredniczącej roli kultury w tym dialogu. Za „bezkulturowym” kształtowaniem samoświadomości opowiada się R. T. Flewelling. „Można z pewnością przyjąć – stwierdza – jako fakt prawdziwy dla wszelkiego doświadczenia, że to, co nazywamy jaźnią bądź «ja» buduje doświadczenie ze świadomych reakcji na świat fizyczny zewnętrzny i wewnętrzny. Będąc głęboko pod wpływem świata doznań, grając na impulsach ugruntowanych w prawdziwej naturze funkcji fizycznych, podmiotowe «ja» ma ciągle siłę podporządkowania ich swoim wyższym celom” [11]. To nieco obrazowe określenie o graniu na impulsach natury fizycznej wskazuje na dynamiczny wewnętrzny dialog „ja”, który zachodzi w obrębie bytu człowieka. Mamy zatem prawo powiedzieć, że skoro człowiek doświadcza siebie jako obiektywnej rzeczywistości „ja”, to z tego faktu wynika, że utreściowienie „ja” dokonuje się przede wszystkim w relacji do obiektywnej rzeczywistości „mnie”. Dotyczy to również, a pewnie lepiej byłoby powiedzieć, przede wszystkim, kształtowania tożsamości płciowej. Budowanie samoświadomości polega w gruncie rzeczy na odkrywaniu tych treści, które mnie obiektywnie stanowią: być samoświadomym, to wiedzieć, kim obiektywnie jestem. Nie ma zatem żadnych podstaw, aby twierdzić, że doświadczanie własnej cielesności „moich faktów biologicznych” dokonuje się za pośrednictwem kultury. Jeżeli przyjmiemy, że człowiek jest jednością – a z tym trudno dyskutować, zwłaszcza redukcjonistom – to dlaczego pomijać na poziomie świadomości fakty biologiczne?
Wspomniana wcześniej immanencja „ja” – to samo „ja” jest obecne we wszystkim, co moje – jawi się jako warunek konieczny rzeczywistej samoświadomości, bo ta musi być identyczna i ciągła. W przeciwnym razie trudno będzie ją zidentyfikować jako świadomość „mnie”. Tylko na beztreściowym „ja” można budować taką świadomość [12]. W koncepcji gender, gdzie podmiot ciągle tworzy swoją tożsamość odgrywając coraz to nowe role wyznaczone przez wzorce kulturowe, praktycznie nie ma podstaw gwarantujących wspomnianą identyczność i ciągłość. Czy zatem istnieją jakiekolwiek racje, aby mówić w tym ujęciu o rzeczywistej samoświadomości? Stąd też na pytanie: kim jesteś? konsekwentny zwolennik gender powinien odpowiedzieć: nie wiem; mogę jedynie określić, kogo aktualnie gram.
Podsumowanie
W podsumowaniu powyższych analiz możemy sformułować następujące wnioski. Związane z obiektywnym istnieniem bytu człowieka i dlatego autentycznie stabilne „ja” gwarantuje przede wszystkim faktyczne podmiotowanie. Po wtóre, stanowi podstawę do budowania rzeczywistej samoświadomości. Wreszcie po trzecie, umożliwia osiąganie rzeczywistej wielkości, polegającej na aktualizowaniu tych możliwości, które stanowią obiektywne uposażenie natury ludzkiej. W tym procesie istotną rolę ogrywają wzorce kulturowe; mogą wspomagać, ale też utrudniać wspomniany rozwój. Jednak ich wpływ ma charakter wtórny, można by powiedzieć, niejako narzędziowy. Absolutyzacja wpływu wzorców społecznych i swoista mitologizacja kultury – to ostatnie sformułowanie dotyczy genezy występującej w niej zasad – nie ma żadnego uzasadnienia. Ostatecznie to człowiek tworzy wzorce zachowań, a nie odwrotnie. Tak rozumiany osobowy rozwój, oparty na stałym fundamencie obiektywnego istnienia jako „ja” ujawnia właściwą człowiekowi transcendencję: jest on wielki tym, że tworzy kulturę, która zarazem wyraża przysługującą mu godność i ułatwia jej pomnażanie.
Przeprowadzone powyżej, z konieczności dość pobieżnie, analizy podstawowego samopoznania, pokazały jednak wystarczająco jasno, że zasadniczy błąd antropologii genderowej polega na tym, iż nie uwzględnia podstawowego doświadczenia, które ujawnia człowieka jako rzeczywisty podmiot. Wszelkie dalsze błędy są już tylko konsekwencją tego pierwotnego zaniedbania. Trudno bowiem wprowadzić kogoś na szczyty człowieczeństwa odbierając mu już na początku drogi możliwość samodzielnego chodzenia. Używając nieco obrazowego języka należałoby powiedzieć, że na barkach kultury można jedynie pokręcić się w miejscu. W tej sytuacji nie sposób nie zapytać, dlaczego tego tak oczywistego faktu, dostępnego każdemu, nie uwzględniono. Czyżby chodziło o zwykłe przeoczenie? Oczywiście, że nie. To pominięcie jest jak najbardziej świadome i zaplanowane. Chodzi o to, aby z definicji pozbawić człowieka jakichkolwiek stałych fundamentów, bo bez nich łatwiej dowolnie go kształtować według własnych projektów. To prawda, że fundamenty ograniczają możliwości dalszego budowania, ale też stabilizują budowlę. Czy lepiej wybudować solidny, choć może skromny dom, ale na stałych fundamentach, czy też ekstrawagancki, ale bez odpowiedniej podwaliny? Pozornie, ta druga możliwość bardziej pociąga, zwłaszcza dzisiaj, gdy dziwaczność i niepospolitość zostały podniesione przez media do rangi najwyższej cnoty. W rzeczywistości każdy zdrowo myślący chciałby mieszkać w domu, który gwarantuje bezpieczeństwo, a nie tylko zachwyt, zwłaszcza u tych, którzy patrzą z zewnątrz, a nie w domu, w którym nie da się spokojnie mieszkać. Odbierając człowiekowi stałość zasad burzy się poczucie bezpieczeństwa i powoduje zamieszanie. Czy idąc taką drogą rzeczywiście dojdziemy do dojrzałości osobowej? Czy człowiek, który ciągle musi baczyć, aby się nie przewrócić, bo ciągle nie wie, jakimi siłami rozporządza, a i droga stale go zaskakuje, rzeczywiście decyduje o sobie? Te w gruncie rzeczy retoryczne pytania pokazują, iż droga genderowa jest drogą donikąd, a to dlatego, że buduje na fałszywym obrazie człowieka. Jako taka stanowi wręcz klasyczny przypadek błędu antropologicznego.
Na zakończenie warto jeszcze odnieść się do jednej istotnej konsekwencji gender. Otóż, odbierając człowiekowi stałość natury i stałość zasad, w praktyce niszczy się realne podstawy jego odniesienia do Boga, który jest ostatecznym źródłem obiektywnego porządku rzeczy. Świadomość tej konsekwencji powinna skłaniać do odpowiedzi na proste skądinąd pytanie: czy lepiej być dziełem Boga czy tworem kultury?
Koniec czy rozwój człowieka?
Artykuł poszukuje odpowiedzi na pytanie o wpływ ideologii genderowej na rozwój człowieka i sposób decydowania o sobie; przedstawia antropologiczne podstawy tej ideologii oraz charakteryzuje błąd leżący u jej fundamentów.
ks. Bogdan Czupryn
 
_________________________________
Przypisy: 
[11] R. T. Flewelling, Osobowość twórcza, przekł. B. Gacka, E. Reutt, Warszawa 1998, s. 185.

[12] Szczegółową analizę tej sytuacji znajdujemy u R. T. Flewellinga. Zob. tamże, s. 179-182.

http://www.katolik.pl/koniec-czy-rozwoj-czlowieka-,24269,416,cz.html?s=3
***********
o. Albert Wach OCD

Upomnienie braterskie

Głos Karmelu

Jedno z najtrudniejszych zadań

Upomnienie braterskie jest jednym z najtrudniejszych zadań ucznia Chrystusa. Być może nawet – jeśli wierzyć świętym – jest zadaniem najtrudniejszym. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała wprost: Co mnie najwięcej kosztuje, to zwracanie uwagi na błędy […]. Wolałabym sama być tysiąc razy upomniana, niż upominać innych (Rps C, 23r).
I nie była w tym gołosłowna. Jej własne doświadczenie mistrzyni nowicjuszek pokazuje, że robiła wszystko, by w życiu wspólnotowym unikać upominania: Dawniej, gdy coś nie podobało mi się w postępowaniu którejś z sióstr i wydawało mi się przeciwne regule, mówiłam sobie: O! gdybym mogła jej powiedzieć, co o tym myślę, wykazać jej, że błądzi, jakąż by mi to przyniosło ulgę. Odkąd stało się to poniekąd moim zawodem, zapewniam Cię, moja Matko, że zupełnie zmieniłam zdanie. Teraz, kiedy zobaczę, że któraś z sióstr czyni coś, co wydaje mi się niedoskonałym, mówię sobie z uczuciem ulgi: Co za szczęście, że to nie nowicjuszka; nie mam obowiązku jej upominać. I staram się natychmiast wytłumaczyć siostrę przypisując jej dobrą intencję, którą niewątpliwie miała! (Rps C, 27v).

Wewnętrzna wolność

“Wytłumaczenie siostry” było, jak się okazuje, jej zwyczajnym sposobem rozwiązywania trudnych problemów w relacjach wspólnotowych i jednocześnie metodą na zdobywanie wewnętrznej wolności. Upomnienie natomiast było ostatecznością. Stosowała je jedynie “z obowiązku”.

Warto podkreślić to ostatnie słowo, gdyż stanowi ono praktyczne kryterium rozeznania, kiedy możemy stosować upomnienie, a kiedy lepiej go zaniechać, jakiemu upomnieniu możemy zaufać, a jakiemu nie. Dzięki niemu wiemy na przykład, że bardzo wątpliwe i niepewne jest to upomnienie, które pochodzi z naszej natury zranionej grzechem, i które często nosi znamiona zwykłego wyładowania się i znalezienia ujścia dla swoich zawikłanych stanów emocjonalnych.
Bywa wszakże, że zbyt lekko zabieramy się do upominania i nawet próbujemy je tłumaczyć wzniosłymi celami, np.: “To dla twojego dobra”, podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia ze zwykłą chęcią ulżenia sobie. Św. Teresa była w tym względzie jednoznaczna: Kiedy działa się pod wpływem natury, jest rzeczą niemożliwą, by dusza, której błędy się odkrywa, zrozumiała swój brak słuszności (Rps C, 23r).

Upomnienie braterskie nie polega zatem na folgowaniu swojej naturze przez bezduszne wytykanie cudzych wad i wyciąganie ich na światło dzienne. A już żadną miarą nie można mówić o upomnieniu braterskim wówczas, kiedy wprost pojawia się chęć górowania, dominowania, “odgrywania”, upokarzania lub zawładnięcia drugim. Na czym zatem polega ten trudny obowiązek ucznia Chrystusa?

Wydarzenie bolesne

Nim odpowiemy na postawione wyżej pytanie, musimy zadać jeszcze jedno, mianowicie – czy jesteśmy gotowi cierpieć? Jest to wprawdzie pytanie retoryczne, ale w rzeczywistości chodzi o kwestię bardzo praktyczną. Jeżeli bowiem upomnienie jest obowiązkiem trudnym, to musimy mieć pełną świadomość, ile nas ono kosztuje. A cena jego, w moim przekonaniu, jest wyższa niż innych środków, przy pomocy których docieramy do brata. Jest wyższa niż, na przykład, cena rady lub pociechy, które także stanowią nasze chrześcijańskie zadanie i budują wspólnotę (“obowiązek”, to znaczy “związek obu” stron relacji braterskiej).

W przypadku upomnienia płacimy bowiem całym naszym życiem. Stajemy tutaj przecież w samym ogniu walki ze złem. Ono zagląda nam niejako w oczy. Nie ma tu czasu ani na spokojną refleksję, jaką przeprowadzamy przy udzielaniu rady, ani na wielką czułość, do której odwołujemy się przy pocieszaniu. I nie ma też miejsca na wyreżyserowanie czegokolwiek, gdyż przestrzeń wolności jest znacznie bardziej ograniczona niż w przypadku rady i pociechy. Tutaj trzeba być gotowym na przyjęcie każdego ciosu, nawet śmiertelnego. Bój bowiem jest otwarty.

Jest to bój nie przeciw jakiemuś abstrakcyjnemu złu, ale przeciw temu, które zadomowiło się w sercu brata i zaczyna zżerać go od środka. Wypowiedzenie mu walki, nawet przy zachowaniu z naszej strony największej ostrożności, prowadzi niechybnie do konfliktu i napięcia również w relacjach z bratem, który ze złem zdążył się już zżyć „na dobre”. A ponieważ w wypełnieniu naszego obowiązku zmierzamy do oderwania go od niego i ponownego związania z nami, upomnienie braterskie staje się wydarzeniem bolesnym.

Zrozumiałe jest też, że ruszenie zła w tak delikatnym punkcie, jakim jest serce ludzkie, uruchamia natychmiast cały szereg mechanizmów obronnych, które jedynie wzmagają walkę. One są obecne nie tylko w bracie, ale też i we mnie. Brat próbuje za wszelką cenę nie dopuścić do zniszczenia wytworzonego przez siebie
autowizerunku lub dobrej sławy, którą cieszy się w otoczeniu, i dlatego trzyma się kurczowo zdobytych pozycji. Ja natomiast, widząc “co się święci”, staram się na różne sposoby usprawiedliwić zaniechanie upominania lub jego odłożenie na później, co bynajmniej nie prowadzi do pokoju między nami. Przeciwnie, czyni walkę bardziej wyrafinowaną i złowrogą.

Teoretyczny cel naszej wspólnej walki – przy założeniu, że obaj widzimy pozytywną wartość upomnienia braterskiego – jest jednak jeden: chodzi o wymanewrowanie wspomnianych mechanizmów obronnych, zarówno własnych, jak i brata, i dojście do samego centrum, gdzie ma być zadana decydująca rana. W tym sensie upomnienie ma również charakter terapeutyczny i leczniczy. Dobry lekarz będzie wiedział, w którym miejscu i w jaki sposób zadać konieczne cięcie. Raz wykona je delikatnie i prawie z uśmiechem, innym razem zdecydowanie i z wielką stanowczością. Nie wycofa się jednak nigdy przed wypełnieniem swego obowiązku. Jego najwyższym dobrem jest bowiem pacjent.

Niezbędna wrażliwość

Nieobeznani ze sztuką lekarską powinni pamiętać, że dotknięcie chorych i bolesnych miejsc powinno spowodować jakieś reakcje. Wprawdzie współczesna medycyna ma sposoby na uśmierzanie bólu, a zatem i na niwelowanie owych bodźców, jednak w świecie relacji międzyludzkich nie można dopuścić do ich zagłuszenia. Wrażliwość jest nieodzowna, by ocalić nasze człowieczeństwo.

Najpierw powinna się ona pojawić u osoby upominającej, to znaczy u mnie. I nie chodzi tutaj o jakąkolwiek wrażliwość. Św.Teresa od Dzieciątka Jezus zostawiła nam w tym względzie jasne kryterium: upomnienie musi sprawiać “przykrość” upominającemu (Rps C, 23r). Nowicjuszkom mówiła: Jeżeli zwrócenie uwagi sprawiło ci przyjemność, to źle albo niepotrzebnie zwróciłaś tę uwagę. Nie mogę zatem dać się zwieść własnym często gładkim i okrągłym słowom, które rodzą samozadowolenie i łatwo mogą mnie upoić.To samo dotyczy osoby upominanej, to znaczy brata. Naturalną jego reakcją powinna być jakaś forma samoobrony, która będzie znakiem, że zranione serce jest całościowo zdrowe i otwarte na proces własnej przebudowy. Biblijnym przykładem zdrowej reakcji na upomnienie był smutek Koryntian. Apostoł Paweł cieszy się tym smutkiem, gdyż wie, że chodzi tutaj o smutek, który jest z Boga, [i który] dokonuje nawrócenia ku zbawieniu (2 Kor 7, 10). Brak reakcji na upomnienie stawia natomiast pod znakiem zapytania skuteczność przeprowadzonej operacji.Misja braterskaRzecz jasna, nie wystarczy otworzyć rany i patrzeć na reakcje – nawet gdyby czyniło się to z największą wrażliwością i czułością. Naszym obowiązkiem jest doprowadzenie całego procesu oczyszczenia do końca. Nie jest to zadanie łatwe. Chodzi tutaj bowiem o coś więcej niż tylko o umiejętne pokierowanie duchowym i emocjonalnym światem brata, który musi przezwyciężyć gniew, smutek lub niechęć, jaką mogą budzić w nim nasze (czasami twarde) słowa upomnienia. Tego rodzaju psychologiczne działania, jak najbardziej słuszne, mają jednak swój ograniczony zasięg i skuteczność. Zatrzymanie się na ich poziomie rodzi ponadto ryzyko przedwczesnego “pozszywania” tego, co zostało przecięte.Uczeń Chrystusa zdaje sobie sprawę, że proces oczyszczenia, a więc i ponownego zawiązywania relacji braterskich, nie dokonuje się jedynie przy pomocy ludzkich sił. Potrzebna jest jeszcze interwencja Boga. Tylko świadome zostawienie miejsca dla Jego działania sprawia, że upomnienie staje się “braterskie” w chrześcijańskim tego słowa znaczeniu: Jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi (Mt 23, 8).

Staje się ono takim także wówczas, gdy relacje nie mają charakteru partnerskiego, jak na przykład w przypadku rodziców i dzieci, wychowawców i wychowanków czy przełożonych i podwładnych. Poczucie chrześcijańskiego braterstwa jest wówczas sprawą zasadniczą. Chroni ono same fundamenty relacji międzyludzkich przed wszelkimi wypaczeniami. Jest to ogromnie ważne szczególnie w sytuacjach krańcowych, gdy upomnienie staje się bezwzględnie konieczne, a jednocześnie pojawia się pokusa okazania swojej wyższości czy wręcz użycia siły.

U podstaw upomnienia braterskiego musi zatem zawsze leżeć bezinteresowna miłość wzorowana na miłości boskiego Pasterza, który nie przyciąga owiec do siebie, ale prowadzi je do Ojca Niebieskiego. Taka miłość nie szuka samej siebie, lecz ma na uwadze jedynie Boga, dla którego chce być całkowicie przejrzysta. Jeszcze raz św. Teresa od Dzieciątka Jezus zostawia nam świadectwo i naukę, które nie mają sobie równych: Moje baranki mogą mówić, co się im podoba; w głębi jednak czują, że je kocham miłością prawdziwą, że nigdy nie naśladowałabym “najemnika, który widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka” (por. J 10, 12). Gotowa jestem oddać za nie życie, ale moja miłość jest tak czysta, że nawet nie pragnę, by była im znana. Nigdy, za łaską Jezusa, nie ubiegałam się o pozyskanie ich serca dla siebie, rozumiałam, że moją misją jest prowadzić je do Boga (Rps C, 32v).

Obowiązek upomnienia braterskiego polega zatem na prowadzeniu brata do Boga. W takim ujęciu “upomnienie braterskie” staje się “misją braterską”.

o. Albert Wach OCD

http://www.katolik.pl/upomnienie-braterskie,2712,416,cz.html?s=3
**************************************************************************************************************************************
Grafika w ikonie wpisu: Verbum Dei: Słowo Boże na dziś

O autorze: Judyta