Myśl dnia
Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości,
niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali,
da pewność i wiarę w siebie.
Antoni Kępiński
**********
św. Jan Maria Vianney
************
WTOREK XVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I
PIERWSZE CZYTANIE (Lb 12,1-13)
Bóg karze szemranie przeciw Mojżeszowi
Czytanie z Księgi Liczb.
Miriam i Aaron mówili źle o Mojżeszu z powodu Kuszytki, którą wziął za żonę. Rzeczywiście bowiem wziął za żonę Kuszytkę. Mówili: „Czyż Pan mówił z samym tylko Mojżeszem? Czy nie mówił również z nami?” A Pan to usłyszał. Mojżesz zaś był człowiekiem bardzo skromnym, najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi. I zwrócił się nagle Pan do Mojżesza, Aarona i Miriam: „Przyjdźcie wszyscy troje do Namiotu Spotkania”.
I poszli wszyscy troje, a Pan zstąpił w słupie obłoku, zatrzymał się u wejścia do namiotu i zawołał na Aarona i Miriam. Gdy obydwoje podeszli, rzekł: „Słuchajcie słów moich: Jeśli jest u was prorok, objawię mu się przez widzenia, w snach będę mówił do niego. Lecz nie tak jest ze sługą moim, Mojżeszem. Uznany jest za wiernego w całym moim domu. Twarzą w twarz mówię do niego, w sposób jawny, a nie przez wyrazy ukryte. On też postać Pana ogląda. Czemu ośmielacie się o moim słudze, o Mojżeszu, źle mówić?” I zapalił się gniew Pana przeciw nim. Odszedł Pan, a obłok oddalił się od namiotu, lecz oto Miriam stała się nagle biała jak śnieg, od trądu.
Gdy Aaron do niej się zwrócił, spostrzegł, że była trędowata. Wtedy rzekł Aaron do Mojżesza: „Proszę, panie mój, nie karz nas za grzech, któregośmy się nierozważnie dopuścili, i jesteśmy winni. Nie dopuść, by ona stała się jak martwy płód, który na pół zgniły wychodzi z łona swej matki”. Wtedy błagał Mojżesz głośno Pana: „O Boże, spraw, proszę, by znowu stała się zdrowa”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 51,3-4.5-6.12-13)
Refren: Zmiłuj się, Boże, bo jesteśmy grzeszni.
Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, *
w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy *
i oczyść mnie z grzechu mojego.
Uznaję bowiem nieprawość swoją, *
a grzech mój jest zawsze przede mną.
Przeciwko Tobie zgrzeszyłem
i uczyniłem, co złe jest przed Tobą, +
abyś okazał się sprawiedliwy w swym wyroku *
i prawy w swoim sądzie.
Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 130,5)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Pokładam nadzieję w Panu,
ufam Jego słowu.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Mt 14,22-36)
Jezus kroczy po jeziorze
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.
Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.
Wtedy Jezus odezwał się do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.
Na to odpowiedział Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”.
A On rzekł: „Przyjdź”.
Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”.
Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”
Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Oto słowo Pańskie.
**************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ
Klęska i wiara
Panie, moje wołanie o pomoc jest tak częste. Tak wiele razy wątpię. Ale Ty wciąż mnie wyciągasz z moich kryzysów i stawiasz na nowo na nogi. Jezu, bądź moim ratunkiem.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Edycja Świętego Pawła
************
Na dobranoc i dzień dobry – Mt 14, 22-36
Mariusz Han SJ
Kroczymy po “mgle niepewności”…
Jezus chodzi po jeziorze
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.
Lecz o czwartej straży nocnej8 przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: “Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!”
Na to odezwał się Piotr: “Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” A On rzekł: “Przyjdź!” Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa.
Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: “Panie, ratuj mnie!” Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: “Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”
Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: “Prawdziwie jesteś Synem Bożym”. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret.
Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Opowiadanie pt. “Fata morgana”
Z grupą przyjaciół przemierzaliśmy pustynie Arizony. Słońce paliło niemiłosiernie, żar uniemożliwiał oddech. Dookoła widać było jedynie piasek, kurz i skały. Nagle… jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ukazał się naszym oczom szemrzący strumień wody, a potem owiane chłodem jezioro, połyskujące kaskadą żywego srebra. Trudno wyrazić uczucie świeżości, jakiego doznaliśmy w trakcie zbliżania się do brzegu jeziora. Jego chłodną toń czuliśmy przez skórę. Coś niewyobrażalnego i cudownego!
Jednak tak samo szybko i tajemniczo, jak pojawił się w momencie, gdy oczarowani nim staliśmy w piaskach pustyni, obraz ten rozpłynął się i zniknął nagle z pola widzenia. Niestety, nie była to krystaliczna, życiodajna woda, ale złudny miraż! Padliśmy ofiarą złudnego zjawiska zwanego “fata morgana”. Słońce wydało się nam jeszcze bardziej rozpalone, a pustynia bardziej martwa. Ot, nieziszczone ludzkie nadzieje…
Refleksja
Nie lubimy niepewności, bo często wywołuję ona w nas lęk. To on “podpowiada” nam, że nie mamy wpływu na to co robimy i jak żyjemy. Tymczasem często jest tak, że trzeba zaufać Temu, od którego tak wiele przecież zależy. To On jest dawcą życia i przecież do Niego należymy. Tymczasem nasza ludzka ambicja podpowiada nam, że wszystko zależy od nas i że mamy moc absolutną. Tymczasem człowiek jest sam stworzeniem i to co jest, zostało mu poddane, powierzone i dane, aby się tym opiekował. Zatem sługami jesteśmy Tego, który nas stworzył…
Kroczymy często po jeziorze naszych niepewności i bez wiary w końcowy sukces. Tymczasem mimo to, że sługami jesteśmy, to wiele mamy do powiedzenia. Bo przecież to człowiek jest tu na ziemi panem stworzenia, któremu wszystko jest poddane. Mamy zatem wczytuwać się w Jego wolę, aby wszystko co robimy było zgodne z planem Ojca. On jest naszym Panem, a my Jego robotnikami. Dlatego tak ważne jest, abyśmy mu zaufali całym naszym sercem, bo On wie, co dla nas jest dobre…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy niepewności w naszym życiu?
2. Dlaczego zaufanie jest podstawą naszego bycia z Bogiem?
3. Dlaczego bycie sługą nie jest łatwe?
I tak na koniec…
Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie (Antoni Kępiński)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,342,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-14-22-36.html
**********
Św. Jana Marii Vianneya
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 14, 22-36
Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Wtedy Jezus odezwał się do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się». Na to odpowiedział Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie». A On rzekł: «Przyjdź». Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie». Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym». Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali posłańców po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Wyobraź sobie, że jesteś razem z uczniami w tej łodzi. Jest środek nocy, wszyscy są zmęczeni, bo walczą z falami i przeciwnym wiatrem. Może uczniowie zadawali sobie pytania: po co my tam płyniemy, skoro Jezus został po drugiej stronie? Na co nam całe to zmęczenie?
Zapewne i w twoim życiu są czasem sytuacje, których możesz nie rozumieć. Nawet jeśli wierzysz w Boga i się modlisz, to wcale nie oznacza, że zawsze będziesz rozumieć wszystko, co dzieje się w twoim życiu. Być może uczniowie potrzebowali zmierzyć się z własną słabością i zmęczeniem. Jezus jest doskonałym pedagogiem i dobrze wie, że własne doświadczenie może nauczyć znacznie więcej niż wiele słów.
Jezus zaskakuje swoich uczniów, tak że zlękli się bardzo i krzyknęli. W tym momencie mówi „Odwagi, ja jestem”. Nie chce ich przestraszyć, ale przychodzi do nich z pomocą. Dla Piotra będzie to wielka szkoła wiary – chodzenia po wodzie. Słuchając raz jeszcze tekstu Ewangelii, postaraj się zobaczyć Boga, który zaskakuje cię z miłości do ciebie, by nauczyć cię prawdziwej wiary i chodzenia po wodzie.
Podziękuj Jezusowi, że nieustannie cię wychowuje i daje ci okazje, w których możesz uczyć się prawdziwego zaufania Mu. Proś o odwagę, byś wszystko, co spotyka cię w życiu, przyjmował z wdzięcznością.
Refleksja katolika
Wołamy w takich mrocznych chwilach do Pana: – Jeśli jesteś, wybaw nas, jeśli kochasz ratuj.
Człowiek pyta:
Gdy odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś?
J 6,25
http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html
********
Refleksja maryjna
Zabierzmy Maryję ze sobą jak Jan
Kto mógłby określić, co znaczyło dla umiłowanego przez Jezusa ucznia mieć przy sobie w domu, dzień i noc, Maryję? Modlić się razem z Nią, spożywać posiłki, mieć Ją przed sobą jako słuchaczkę, kiedy mówił do wiernych, celebrować razem z Nią tajemnicę Pana? Czyż można pomyśleć, że Maryja przebywała w kręgu umiłowanych uczniów Jezusa nie wywierając żadnego wpływu na ich intensywną pracę, która doprowadziła do opracowania czwartej Ewangelii?
Wydaje się, że w starożytności Orygenes dzięki swojej intuicji dostrzegł sekret, który krył się pod tym faktem, któremu uczeni, krytycy i inni poszukujący źródeł czwartej Ewangelii nie poświęcili należytej uwagi. Orygenes napisał: “Protoplastą Ewangelii jest Ewangelia Jana, której głębokiego sensu nie może pojąć ten, kto nie położył głowy na piersi Jezusa i nie otrzymał od Niego Maryi za Matkę. Ten, który będzie następnym Janem, powinien zostać wybranym przez Jezusa jak Jan. Jeśli faktycznie nie ma innego syna Maryi oprócz Jezusa, według opinii tych, którzy myślą prawidłowo o Niej, Jezus mówi do swojej Matki: “Oto syn Twój”, a nie: “Oto także on jest Twoim synem”, to oznacza, że: “Ten [Jan] jest Jezusem, którego zrodziłaś”. Zaiste ten, kto jest doskonały, nie on żyje, lecz żyje w nim Chrystus (por. Ga 2, 20), a ponieważ w nim żyje Chrystus, mówiąc o nim Maryi, mówi się: “Oto syn Twój”, czyli Chrystus.”
Powyższy tekst Orygenesa, opierając się na doktrynie ciała mistycznego i doskonałego chrześcijanina, który jest “drugim Chrystusem” (alter Christus), interpretuje słowa umierającego Jezusa jako skierowane nie tylko do Jana, ale do każdego ucznia.
R. Cantalamessa
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2000
www.salwator.com
http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
*********
DRUGIE JEST PODOBNE PIERWSZEMU
O Boże, spraw, abym jak prawdziwe dziecko był Twoim naśladowcą, żyjąc w miłości (Ef 5,1)
Zaledwie Jezus skończył mówić o miłości Boga, o „największym i pierwszym przykazaniu”, dodał: „A drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22, 38-40). Wielka nowość, którą przyniósł Jezus, leży w tym, że połączył i jakby zlał w jedno przykazanie miłości Boga i miłości bliźniego, ukazując je jako podstawę wszystkich innych. Miłość jest jedna w swoim źródle, w Bogu; jest jedna także w chrześcijaninie, w którym została rozlana na chrzcie świętym jako stworzony udział w nieskończonej miłości, którą Bóg miłuje siebie samego, Dobro najwyższe, i miłuje ludzi, stworzenia swojej miłości. „Pan Jezus — twierdzi Sobór — na wszystkich zesłał Ducha Świętego, który miał ich wewnętrznie pobudzić, aby miłowali Boga z całego serca, z całej duszy, z całej myśli i z całej mocy swojej i aby siebie wzajemnie tak miłowali, jak Chrystus ich umiłował” (KK 40). W miłości Chrystusa zawiera się miłość Ojca, Boga w trójcy jedynego.
Miłość w chrześcijaninie ma ten sam kierunek co w Bogu: miłość do Boga i miłość do ludzi. Nie można oddzielić miłości należnej Bogu od tej, którą się winno ludziom; znaczyłoby to zniszczyć ją. Św. Jan, apostoł-teolog miłości, mówi o tym swoim gorącym, przejrzystym, dosadnym stylem. „Nie jest z Boga ten… kto nie miłuje swego brata… Jeśliby ktoś mówił: «miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 3,10; 4, 20). Człowiek jest żywym obrazem Boga; cała jego istota nosi na sobie Jego znamię; kto gardzi człowiekiem, gardzi też Bogiem. Sam fakt istnienia człowieka mówi, że Bóg go chciał, że go umiłował i miłuje; każdy człowiek — nawet najbiedniejszy, najnędzniejszy, najniegodniejszy — jest dziełem Jego miłości; zamknąć serce dla człowieka znaczy zamknąć je dla miłości Boga. Odrzucić człowieka, nawet jednego, znaczy odrzucić Boga. Wniosek sam się narzuca: przykazanie miłości Boga nie będzie zachowane, jeżeli nie zachowa się także i przykazania miłości bliźniego.
- O miłości, ty nie szukasz niczego dla siebie, lecz szukasz tylko chwały i czci imienia Boga przez zbawienie dusz, nie szukasz bliźniego swego dla siebie, lecz tylko dla Boga. Ty jesteś matką, która karmi własną piersią dzieci cnót; ponieważ bez ciebie żadna cnota nie może żyć… Ty miłujesz to, co Bóg miłuje, i masz w nienawiści to, czego Bóg nienawidzi. Dlatego kto cię posiada, wyzbywa się starego człowieka… a przyodziewa się w człowieka nowego, w słodkiego Jezusa Chrystusa; obejmuje Go, stosując się do Jego nauki…
Ciebie nie ogarnia oburzenie, lecz cierpliwie znosisz wady bliźniego swego, nie ulegasz gniewowi, lecz jesteś łaskawa… Z wielką troską służysz bliźniemu swemu, okazując mu te miłość, jaką masz dla Boga. Bogu nie możesz przynieść żadnej korzyści, dlatego starasz się przynieść ją temu, kogo Bóg bardzo miłuje, to znaczy rozumnemu stworzeniu, które On postawił jako środek. Prawdziwie jesteś słodka, o matko miłości, w tobie nie ma żadnej goryczy, lecz zawsze dajesz radość sercu tego, kto cię posiada (św. Katarzyna ze Sieny).
- Udziel mi łaski, o najłaskawszy Boże, abym miłował Ciebie ponad wszystko, tak jak mi nakazujesz i jak jest sprawiedliwe; ponadto spraw, abym miłował bliźniego nie mniej niż siebie samego, jak to również mi nakazujesz. Istotnie, jest rzeczą bardzo słuszną i rozumną, że winniśmy miłować Ciebie ponad wszystko, również więcej niż siebie samych, gdyż Ty nas umiłowałeś, zanim byliśmy, z miłości nas stworzyłeś, a stworzywszy nas, zatroszczyłeś się, by nas przyprowadzić do poznania Twojego najświętszego imienia. My natomiast nie posiadamy nic prócz tego, co nam dałeś, nie mamy nawet zdolności miłowania Cię ani żadnego innego dobra.
Słusznie także nakazujesz nam miłować naszego bliźniego jak siebie samych… Stworzyłeś nas bowiem wszystkich równo miłując; powodowany tą samą miłością ku wszystkim, poszedłeś na mękę, dla wszystkich bez różnicy przygotowałeś życie wieczne.
Ojcze najłaskawszy, udziel wszystkim, którzy wyznają prawdziwą wiarę, aby żyli godnie i święcie i nie zbaczali nawet na krok od Twoich przykazań; i tym także, którzy jeszcze nie wierzą w Ciebie, udziel przed śmiercią wiary i miłości Twojego najświętszego imienia i spraw, aby je dochowali nienaruszone i niepokalane aż do końca (św. Anzelm).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 19
http://mateusz.pl/czytania/2015/20150804.htm
Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów. Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to.
Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.
Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał. Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.
Jan Maria Vianney (fr. Jean-Marie Baptiste Vianney; 1786–1859) – francuski duchowny katolicki, mistyk, święty Kościoła katolickiego.
- Aby być świętym, trzeba być szalonym. Trzeba stracić głowę. To, co nas powstrzymuje od świętości, to brak refleksji, zastanowienia, modlitwy, zjednoczenia z Bogiem, którego do świętości koniecznie potrzeba.
- Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 204
- Anioł jest przyjacielem Boga, lecz kapłan Go zastępuje.
- Błogosławione są czyste dusze, które mają szczęście jednoczyć się z Jezusem przez Komunię.
- Choroby, pokusy, kłopoty są także krzyżami, które prowadzą do nieba.
- Człowiek został stworzony dla nieba, szatan złamał drabinę, która tam prowadziła.
- Człowiek został stworzony przez miłość, dlatego ona tak bardzo go pociąga.
- Diabeł kusi przede wszystkim piękne dusze.
- Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znowu kapłan… Po Bogu kapłan jest wszystkim!… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie.
- Źródło: B. Nodet, Le curé d’Ars. Sa pensée – Son coeur. Présentée par l’Abbé Bernard Nodet, éd. Xavier Mappus, Paris 1995, 97–99.
- Gdybyśmy wiedzieli, jak bardzo kocha nas nasz Bóg, umarlibyśmy z radości! Nie wierzę, że są serca tak twarde, że nie kochają, kiedy widzą się tak kochane.
- Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 94.
- Jak wielką rzeczą jest poznawać, kochać i służyć Bogu! Na tym świecie nie mamy nic ważniejszego do zrobienia. Wszystko inne jest stratą czasu. Działać mamy jedynie dla Boga, składając nasze dzieła w Jego ręce.
- Jedynym szczęściem, jakie mamy na ziemi, jest kochać Boga i wiedzieć, że On nas kocha.
- Jeśli znalibyśmy wartość chociaż jednej Mszy św., to umarlibyśmy ze szczęścia.
- Źródło: ks. Karl Stehlin, Zawsze wierni prawdzie katolickiej – Prawdzie jedynej, Te Deum, Warszawa 2003, s. 114.
- Kapłaństwo to umiłowanie Serca Jezusowego.
- Kiedy chce się zniszczyć religię, zaczyna się od ataków na kapłanów, bo tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary i religii.
- Kiedy mamy dwie rzeczy do zrobienia, dajmy pierwszeństwo tej, która nam się mniej podoba.
- Kiedy przychodzą nam do głowy dobre pomysły, znaczy to, że nawiedza nas Duch Święty.
- Kiedy przychodzi śmierć, dobra tego świata tylko przeszkadzają. Nie zabierzemy z sobą niczego.
- Kochajmy wszyscy Boga i bliźniego – do tego nie trzeba ani bogactw, ani nauki. Serce ma każdy, a do miłości Bożej to wystarcza.
- Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 228.
- Kocham Cię, o mój Boże, i moim jedynym pragnieniem jest kochać Cię aż do ostatniego tchnienia mojego życia. Kocham Cię, o mój Boże, nieskończenie godny miłości, i wolę umrzeć kochając Cię, niż żyć bez kochania Cię. Kocham Cię, Panie, i jedyna łaska o jaką Cię proszę, to kochać Cię wiecznie… Boże mój, jeśli mój język nie jest w stanie mówić w każdej chwili, iż Cię kocham, chcę, aby moje serce powtarzało Ci to za każdym moim tchnieniem.
- Źródło: Modlitwa, [cyt. za:] Katechizm Kościoła Katolickiego, II wyd. popr., Pallottinum, Poznań 2002, s. 610.
- Krzyż jest darem, który dobry Bóg zsyła swoim przyjaciołom.
- Źródło: jako zawołanie na stronie RUaH.pl.
- Ludzie są ślepi i nieuświadomieni, ponieważ nikt im nie powiedział, jak ważne jest Słowo Boże.
- Matka Boża zrodziła nas dwa razy: we Wcieleniu i u stóp krzyża; jest więc podwójnie naszą Matką.
- Miłość Boga jest przedsmakiem nieba.
- Msza Święta jest tą samą ofiarą, ale bezkrwawą, którą Pan Jezus złożył z siebie w Wielki Piątek na krzyżu. Zachodzi ta tylko różnica, że wtedy można było widzieć oczyma ciała, jak Pan Jezus cierpiał i krew swoją przelewał, zaś we Mszy Świętej ofiaruje się Jezus Chrystus swojemu Ojcu w sposób niewidzialny i bezkrwawy. Msza Święta jest szczytną ofiarą: Ona rozwesela cały dwór niebieski, pomaga bidnym duszom czyśćcowym, sprowadza na ziemię wszelkie błogosławieństwo i więcej chwały przynosi Bogu, niż cierpienia wszystkich męczenników, niż umartwienia wszystkich pustelników, niż wszystkie łzy pokutników, przelane od początku świata, aż do końca wieków.
- Źródło: Kajetan Rajski, Prawdziwy mężczyzna… czyli kto?, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 41, 42.
- Na czym polega miłość bliźniego? Po pierwsze, na tym, żeby chcieć dla bliźniego dobra. Po drugie, na tym, żeby świadczyć mu dobro przy każdej nadarzającej się okazji. Po trzecie, żeby znosić i usprawiedliwiać błędy bliźniego.
- Źródło: ks. Marian Polak, Kochaj i rób, co chcesz, Petrus, Kraków 2011, s. 59.
- Nasze winy są jak ziarenka piasku wobec wysokiej góry miłosierdzia Bożego.
- Nie zabierzemy z sobą niczego.
- Oziębły chrześcijanin nie potrafi zrozumieć pięknej nadziei osiągnięcia nieba, która daje pociechę.
- Pismo Święte Starego i Nowego Zakonu przestrzega nas przed kłamstwem. Czynią to i Święci, mówiąc, że nawet dla uratowania świata całego od zagłady nie należałoby kłamać. Choćby nawet przez kłamstwo można z piekła uwolnić potępionych i wprowadzić ich do nieba, nie wolno by nam było tego uczynić. (…) Choćbyśmy mogli kogoś uchronić od śmierci kłamstwem, nie wolno by go popełnić. (…) Dla ocalenia życia i majątku nie wolno zasmucać Boga, bo życie i majątek trwają do czasu, a Bóg i szczęśliwość duszy trwać będą na wieki.
- Źródło: Kazania niedzielne i świąteczne, t. I, Lwów 1906, s. 138-139, 140-141.
- Poza Panem Bogiem nic nie jest trwałe. Życie przemija.
- Próby, dla tych, których Bóg kocha nie są karami, ale łaskami.
- Przeciw pokusie są konieczne absolutnie trzy rzeczy: modlitwa, aby nas oświecić; sakramenty, aby nas umocnić, i czujność, aby nas ustrzec.
- Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 205.
- Przekazujemy nasze modlitwy przez ręce Maryi, Ona nasyci je wonią.
- Przyjmujący Komunię zwraca się do Boga jak kropla wody w oceanie. Nie sposób ich rozdzielić.
- Przykazania Boże są jak znaki drogowe wiodące do nieba, jak napisy z nazwami umieszczone na rogach ulic, żebyśmy wiedzieli, którędy idziemy.
- Serce Maryi ma dla nas tyle miłości, że serca wszystkich ziemskich matek zebrane razem są przy nim niczym bryłka lodu.
- Śmierć dla naszego ciała jest tylko generalnym pragnieniem.
- Tak samo jak ziemia nie może nic wydać, jeżeli słońce jej nie użyźni, tak samo my nie możemy nic zrobić dobrego bez łaski dobrego Boga.
- Źródło: Marta Żurawiecka, Z księdzem Twardowskim 2014, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2013, s. 254.
- Wartość naszej duszy poznajemy po wysiłku, jaki czyni zły duch, by ją zgubić.
- Znakiem wyróżniającym wybranych jest miłość, znakiem potępionych – nienawiść.
- Żyjemy na tym świecie jak we mgle. Ale wiara jest wiatrem rozwiewającym mgłę.
O świętym Janie Marii Vianney
- Proboszcz z Ars nie był uczonym ani intelektualistą. Ale swoim przepowiadaniem poruszył ludzkie serca, bo jego serce było poruszone.
- Autor: Benedykt XVI
- Źródło: Tomasz Terlikowski, Koń trojański w mieście Boga, Wydawnictwo AA, Kraków 2012, s. 89.
- Śliczny przykład tej głębokiej znajomości Chrystusa, która się kryje w samej świętości kapłana, dał nam św. Jan Vianney, proboszcz z Ars, który najpierw brakiem zdolności w kłopot wprawiał swych profesorów, nato aby potem dzięki swej świętości wprawiać w zachwyt swych parafjan, już nie tylko przykładem życia, ale i pełnem miłości i światła nadprzyrodzonego nauczaniem. Samo wykształcenie bez świętości życia, zdobytej wychowaniem, nigdy do takich rezultatów nie doprowadzi i na tem to polega wyższość wychowania nad nauczaniem, jeśli je chcieć sobie przeciwstawić.
- Uwaga: pisownia oryginalna, właściwa polszczyźnie z początków XX wieku.
- Autor: o. Jacek Woroniecki, Królewskie kapłaństwo, Wydawnictwo Antyk – Marcin Dybowski, Komorów 2009, s. 68.
https://pl.wikiquote.org/wiki/Jan_Maria_Vianney
********
Św. Jan Vianney o zbawieniu
dodane 2009-12-21 11:49
Wielu chrześcijan żyje, jakby nie wiedzieli, po co znaleźli się na tym świecie.
Św. Jan Maria Vianney o modlitwie
dodane 2009-12-21 11:36
Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.
Św. Jan Maria Vianney o Komunii Świętej
dodane 2009-12-21 11:27
Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić.
Kiedy przyjmujemy Boga do serca, powinno ono zapłonąć [miłością]. Czyż serca uczniów w drodze do Emaus nie pałały na sam głos Jego nauk?
Nie podoba mi się, gdy ktoś zaraz po Komunii zabiera się do czytania swojego modlitewnika. Na co zdadzą się słowa ludzkie, kiedy w tej chwili przemawia do nas sam Pan Bóg? Trzeba w tej chwili uważnie się w Niego wsłuchiwać, gdyż Bóg stoi na progu naszego serca i chce do nas mówić. Po Komunii Świętej czujecie, że wasze dusze są oczyszczone, że zanurzają się w miłości Bożej. Czujecie coś niezwykłego, spokój rozchodzi się po całym ciele i dociera do samych jego krańców.
Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.
Św. Jan Maria Vianney o nadziei
dodane 2009-12-21 11:33
To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje.
Nadzieja jest największym szczęściem człowieka na ziemi. Jedni ludzie mają jej nadmiar, innym jej brakuje. Niektórzy mówią sobie: „Zgrzeszę jeszcze raz. Co za różnica, czy powiem na spowiedzi, że popełniłem ten grzech trzy, czy cztery razy?”. To tak, jakby dziecko powiedziało do ojca: „Jeszcze raz uderzę cię w twarz. Co za różnica, czy spoliczkuję cię trzy, czy cztery razy, i tak wiem, że mi wybaczysz”.
Oto jak postępujemy wobec Boga. Mówimy sobie: „W tym roku jeszcze się pobawię, a nawrócę się w przyszłym roku. Jak tylko zechcę wrócić do Boga, na pewno przyjmie mnie z powrotem”. To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje. Co powiedzielibyście o ojcu, który w taki sam sposób traktuje dziecko grzeczne i psotnika? Powiedzielibyście: „Ojciec jest niesprawiedliwy, nie czyniąc różnicy między tymi, którzy mu wiernie służą, a tymi, którzy Go obrażają”.
W obecnych czasach tak mało jest w ludziach wiary, że albo grzeszą zuchwałą nadzieją, albo zwątpieniem. Czasem ktoś mówi: „Za wiele złego w życiu zrobiłem; Bóg nie może mi przebaczyć”. To jest ciężkie bluźnierstwo, gdyż zakłada, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, podczas gdy ono nie ma żadnych granic, jest nieskończone. Gdybyście popełnili tyle grzechów, że wystarczyłoby ich, aby zgubić całą parafię, to jeśli się wyspowiadacie, żałujecie za grzechy i macie szczerą wolę już nigdy więcej ich nie popełnić, Bóg wam wybaczy. Był kiedyś kapłan, który w swoich kazaniach często mówił o nadziei i Bożym miłosierdziu. Innych podnosił na duchu, lecz sam wątpił. Gdy skończył kazanie, podszedł do niego młody człowiek i poprosił o spowiedź. Kapłan zgodził się i młodzieniec wyznał mu swoje grzechy, a potem dodał: „Ojcze, wyrządziłem tyle zła, na pewno będę potępiony”. „Przyjacielu, co ty mówisz? Nigdy nie wolno tracić nadziei”. Młody człowiek wstał od kratek konfesjonału i odparł: „Ojcze, mnie przestrzegasz przed zwątpieniem, a sam w nim trwasz”. Do serca spowiednika wpadł promień światła i kapłan natychmiast wyrzucił stamtąd zwątpienie, wstąpił do klasztoru i został wielkim świętym. Bóg zesłał mu anioła pod postacią młodzieńca, aby pouczyć go, że nigdy nie należy poddawać się zwątpieniu.
Bóg jest równie skory do tego, aby nam przebaczyć, gdy Go o to prosimy, jak matka, która biegnie ratować swoje dziecko, które wpadło w ogień. Pan jest dla nas jak matka, która nosi swoje dziecko na rękach. Malec jest nieznośny, kopie ją, gryzie i drapie, lecz ona nie przejmuje się tym. Wie bowiem, że gdyby je postawiła na ziemi, upadłoby, gdyż jeszcze nie umie samo chodzić. Tak też postępuje z nami Bóg. Znosi nasze złe traktowanie, naszą arogancję i przebacza nam wszystkie wybryki, lituje się nad nami, pomimo że Mu się sprzeciwiamy.
Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009.
Gdy w lecie 1180 r. przebywał w sprawach majątkowych na górze Massarion, niedaleko Splitu, napadło na niego kilku górali słowiańskich i zabiło go kamieniami. Stało się to 4 sierpnia 1180 r. Jego ciało przeniesiono do miasta i uroczyście pochowano w kościele św. Benedykta, który znany był później pod nazwą San Rainerio. Rychło otoczono go też czcią. Kult ten zatwierdziła Stolica Apostolska: dla Splitu w roku 1690, dla Cagli zaś – w 1819 r.
prezbiter i męczennik
Po zdobyciu tytułu licencjata w 1935 r. wrócił do Polski i zaczął pracę duszpasterską w Lublinie. Został wykładowcą w seminarium kapucyńskim. Wykładał teologię dogmatyczną, apologetykę i Regułę zakonu. Niebawem został rektorem seminarium i wikariuszem w swoim lubelskim klasztorze. Często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób, które go znały, zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości.
Pod koniec 1939 r., wskutek II wojny światowej, z klasztoru zostali wyrzuceni posługujący w nim bracia z Holandii. Wyjechał też dotychczasowy gwardian, o. Jezuald Willemen. Obowiązki gwardiana i rektora seminarium przejął o. Henryk. 25 stycznia 1940 r. gestapo, w ramach akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa, aresztowała kapucynów z lubelskiego klasztoru. 8 kapłanów i 15 kleryków uwięziono na Zamku Lubelskim. Tam o. Henryk zdołał zorganizować, dzięki kontaktom ze strażnikami, dodatkowe racje żywności. Pozyskał też hostie i wino. Dzięki temu w przepełnionej więziennej celi codziennie była odprawiona Eucharystia. Bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.
18 czerwca 1940 r. Henryk i jego współbracia przewiezieni zostali do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, założonego na terenie byłej wioski olimpijskiej z 1936 r. Stamtąd 14 grudnia 1940 r. wywieziono ich do Dachau, gdzie Niemcy zgromadzili tysiące polskich kapłanów. Ojciec Henryk otrzymał numer (tzw. winkiel – trójkąt na ubraniu więźnia obozowego) 22637.
Umarł z głodu i wyczerpania 4 sierpnia 1942 r. Jego ciało Niemcy spalili w obozowym krematorium. Potem już żaden z braci i kleryków kapucyńskich nie zginął w niemieckich obozach śmierci. Został beatyfikowany wraz z czterema innymi kapucynami: Anicetem Koplińskim, Fidelisem Hieronimem Chojnackim, Florianem Stępniakiem i Symforianem Duckim przez św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Bł. Henryk Krzysztofik
środa, 7 kwietnia 2010
Lepiej krótko płonąć, niż długo kopcić
Kazania na pniu
Józef urodził się w 1908 r. Pochodził z niewielkiego Zachorzewa, leżącego kilka kilometrów od Opoczna, w rodzinie średniozamożnych rolników. W Zachorzewie ukończył 6 klas szkoły powszechnej. I być może nie różniłby się zbytnio od swoich rówieśników gdyby nie specyficzne hobby. Jedną z jego zabaw było… „odprawianie” Mszy. W czasie takiej „liturgii” wchodził na pień ściętego drzewa i wygłaszał kazania. Podobno zdarzało mu się nawet spowiadać kolegów. W 1925 r. przyjechał do Łomży, gdzie rozpoczynało działalność Kolegium św. Fidelisa. Było to niższe seminarium duchowne prowadzone przez braci kapucynów. To tu poznał zakonne życie od środka. Wychowanie w niższym seminarium stwarzało możliwość bezpośredniego kontaktu z zakonnikami i uczestniczenia w ich życiu. Gdzie młody Józef poznał kapucynów? Być może w znanym dzięki o. Honoratowi klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą, położonym kilkadziesiąt kilometrów od Zachorzewa.
Pełen ognia
Już w trakcie nauki w zakonnym gimnazjum Józef poprosił prowincjała o. Honorata Adamczyka, o przyjęcie do zakonu. W roku 1927 rozpoczął nowicjat w Nowym Mieście i przyjął imię Henryk. Ponieważ w tym czasie kapucyni nie mieli własnego seminarium, z powodu kasat i I wojny światowej, młodego zakonnika wysłano do seminarium w Breust-Eysden w Holandii. Po ukończeniu filozofii w tym miejscu, w roku 1930, rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. W tym czasie składa śluby wieczyste oraz przyjmuje święcenia kapłańskie. W roku 1935 zakończył Gregorianum uzyskaniem licencjatu z teologii dogmatycznej. Zaraz po ukończeniu studiów w Rzymie, o. Henryk został skierowany do klasztoru na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie. Został wykładowcą w nowo utworzonym seminarium kapucyńskim. Wykładał teologię dogmatyczną, apologetykę i regułę zakonu. Niedługo potem został rektorem seminarium i wikarym klasztoru. Był mocno zaangażowany duszpastersko – często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób które go znały zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości. Jego nerwowość łagodziło radosne usposobienie. Ideał życia ewangelicznego zaproponowany przez św. Franciszka był dla niego fundamentem, na którym budował swoje zakonne życie w sposób piękny – było ono przepełnione miłością do drugiego człowieka. W takim klimacie upływały o. Henrykowi kolejne lata w Lublinie. Aż do wybuchu II wojny światowej. Z końcem roku 1939 opuścili lubelski klasztor bracia z Holandii. Dotychczasowym gwardianem był jeden z nich – o. Jezuald Willemen. Od teraz obowiązki gwardiana i rektora seminarium spoczywały na barkach o. Henryka.
Póki mamy trzeźwy umysł…
Mimo działań wojennych na początku września i trwającej okupacji, kapucyńskie seminarium rozpoczęło kolejny rok akademicki. W przemówieniu inauguracyjnym o. Henryk wypowiedział znamienne zdanie: „Lepiej krótko płonąć, niż długo kopcić”. Te słowa wybrzmiały bardzo mocno w bardzo ciężkich warunkach w jakich znajdowali się bracia. Sposób w jakich funkcjonowało seminarium w czasie okupacji hitlerowskiej możemy poznać z Prywatnej kroniki, prowadzonej przez jednego z braci. Wykłady odbywały się w normalnym toku, działały także koła seminaryjne: samokształceniowe, misyjne i abstynenckie. Bracia wspomagali rannym w szpitalu wojskowym – zanosili im żywność i własnoręcznie „wyprodukowane” papierosy z tytoniu zebranego na kweście. W styczniu 1940 r. rozpoczęły się wizyty i prowokacje gestapo w kapucyńskim klasztorze. 25 I 1940 r. nastąpiło aresztowanie braci przez gestapo, w ramach szerszej akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa. Bracia – 8 kapłanów i 15 kleryków – zostali umieszczeni w więzieniu na Zamku Lubelskim. O. Henryk powiedział wtedy braciom: „Póki mamy trzeźwy umysł, zróbmy dobrą intencję. Cokolwiek nas w przyszłości spotka, niech każdy ofiaruje to Bogu w jakiejś intencji”.
Szklanka zamiast kielicha
O. Henryk z chwilą aresztowania nie przestał być gwardianem – strażnikiem braci. Bardzo o nich dbał. Potrafił zorganizować dodatkowe racje żywności. Było to możliwe dzięki kontaktom ze strażnikami więzienia. Dzięki nim również udało mu się pozyskać hostie i wino. Zadbał o to, żeby prawie codziennie w przepełnionej więziennej celi była odprawiona Eucharystia. Po wcześniejszym wstaniu i zwinięciu materacy z podłogi bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.
Franciszkanin tak nie robi
Obóz koncentracyjny w Sachsenhausen, niedaleko Berlina, przeznaczony był do eksterminacji duchowieństwa z ponad 20 krajów. Tu bracia trafili 18 VI 1940. Obóz stanowiła przystosowana do tego celu wioska olimpijska – w 1936 Niemcy byli gospodarzami letniej olimpiady. Obozowe warunki były fatalne – ciągły głód, wycieńczająca praca, bicie i szykany, ciągnące się w nieskończoność apele… Mimo coraz gorszego położenia o. Henryk nadal czuł się odpowiedzialny za grupę braci. Bardzo ubolewał nad tym, że nie może zdobyć dla nich pożywienia. Zadziwia jego sposób bycia w obozie. Bracia, którzy byli razem z Henrykiem w obozie wspominają, że gdy widział któregoś z nich odkładającego chleb na później, mawiał: „Nie wierzysz w Opatrzność Bożą? Franciszkanin tak nie robi. Nie bójcie się, nie zginiemy z głodu”. Kiedy otrzymał trochę pieniędzy nie troszczył się o nie, bracia ostrzegali go wtedy, że mogą zostać skradzione. Odpowiadał: „Jak to, czy św. Franciszek chował pieniądze?”. Kiedy po powrocie z pracy szukał zostawionego w szafie chleba, ktoś powiedział, że chleb został skradziony. Jednak o. Henryk nie wierzył, że któryś z mieszkańców baraku, a były to osoby duchowne, mógł ukraść chleb. Szukał dalej, jednak bez skutku. Wielkie wrażenie zrobiła na współwięźniach kapucynów następująca scena. Któregoś razu za otrzymane skądś pieniądze kupił 2 bochenki chleba i rozdzielił je na 25 części – dla każdego brata. Zaprosił ich do jedzenia mówiąc: „No, bracia, pożywajmy Boże dary. Czym chata bogata, tym rada”. W czasie głodu mało kto potrafiłby zdobyć się na taki gest.
Spotkamy się w niebie
O. Kajetan Ambrożkiewicz, jeden z kleryków kapucyńskich, którzy razem z o. Henrykiem przebywał w obozie, w taki sposób mówił o nim w kazaniu poświęconym braciom zmarłym w obozach, w Lublinie w 1947 r.: „Mam jeden zarzut przeciwko Tobie mój Ojcze Dyrektorze. Tyś nie powinien był się dostać do obozu, należałeś bowiem do tych więźniów, o których pół żartem, pół z płaczem mówiło się, że nie nadawali się do obozu. Kiedyśmy zimą z ’41 na ’42 rok, dzień w dzień, od wczesnego ranka do późnego wieczoru, na mrozie i o głodzie pracowali przy śniegu, nie umiałeś się nigdy tak jakoś zawinąć, by dostać do rąk lekką łopatę do ładowania śniegu, lecz byłeś wiecznie wśród tych, którym zostawały ciężkie niemiłosiernie taczki. I z tymi taczkami nie umiałeś sobie radzić, nie umiałeś ich rzucić w śnieg, gdy nikt nie widział i schronić się w jakiś cieplejszy kąt, choćby na jedno przedpołudnie. Nie umiałeś odpocząć sobie, gdy oko esesmana lub złego kapo nie spoczywało na Tobie. Nie posiadałeś niezbędnej do życia obozowego sztuki udawania, że coś się robi nie robiąc. Byłeś za prostolinijny. Zbyt jawną, zbyt franciszkową duszę miałeś, by taczki rzucić, by ulżyć sobie w pracy. Nie nadawałeś się do obozu. Pracowałeś za sumiennie i za dużo. Największa Twoja niedola, a zarazem i Twoja wielkość to to, że i w obozie nie umiałeś kopcić, ale tylko palić się i płonąć. I spłonąłeś szybko. Gdy już taki słaby byłeś, że z pracy nie mogłeś wrócić o własnych siłach, gdy Cię półprzytomnego Twoi współbracia zaprowadzili do szpitala, gdy zdrowy rozum nakazywał nie pokazywać tych ostatnich resztek sił tlejących w obumierającym organizmie (tylko nieprzytomnych i konających przyjmowano w tym czasie do szpitala), to Ty skoro posłyszałeś gniewny krzyk sanitariusza, zażartego wroga księży, ostatnim wysiłkiem woli stanąłeś sam na nogach. I musiałeś wrócić na blok podtrzymywany i niesiony przez współbraci. Czułeś już, że się dopalasz, bo powiedziałeś nam: „Jak umrę to się będę za was modlił, by was Bóg wyprowadził z obozu i byście nigdy nie byli głodni”. Za kilka dni byłeś już tak słaby, że i krzyki nieludzkiego sanitariusza nie pomogły i na nogi Cię nie postawiły. Przyjęto Cię do szpitala w ostatnim stadium wyczerpania organizmu. Niedługo już tam żyłeś. Nie widzieliśmy Cię na łóżku szpitalnym. Ale przed samą śmiercią napisałeś do nas, do swej ukochanej grupki kleryckiej, list pożegnalny, list który jest zarazem Twoim testamentem. Umiem go do dziś na pamięć. (…) Pisałeś w nim tak: ‘Drodzy bracia! Jestem w rewirze na siódmym bloku. Strasznie schudłem bo woda opadła. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za was i cierpienia swoje Bogu za was ofiaruję.(…)Wiem, że umrę i na ziemi się nie zobaczymy. Spotkamy się za to w niebie. Żegnam was i wszystkich całuję. Wasz brat w Chrystusie Henryk.”
Dotrzymał słowa
O. Henryk powiedział braciom, że po śmierci będzie się za nich modlił, żeby żaden z nich nie umarł z głodu. O. Ambroży Jastrzębski, również jeden z kleryków o. Henryka, napisał: „Umarł z wyczerpania i głodu, abyśmy my nie umarli z głodu, jak sam powiedział przed śmiercią. (…) Dotrzymał też słowa. Modlił się za nas kleryków, bośmy wszyscy (jeden umarł przed nim) przetrwali obóz w Dachau i odzyskali wolność”. Do zobaczenia w niebie bracie Henryku!
br. Szymon Janowski
https://www.kapucyni.pl/index.php/biografie/kapucyni/2293-b-henryk-krzysztofik-
MODLITWA DO 108 BŁOGOSŁAWIONYCH MĘCZENNIKÓW
Uwielbiając miłosiernego Ojca w niebie za to, że przez beatyfikację 108 Męczenników dał Ludowi Bożemu na polskiej ziemi, na nasze czasy, możnych orędowników i żywe wzory, jak zwyciężać w Chrystusie, przyzywajmy dziś z ufnością Ich wstawiennictwa.
Bł. Julianie (Nowowiejski), pasterzu Kościoła płockiego, błogosławieni Władysławie (Goral) i Leonie (Wetmański), biskupi z Lublina i Płocka; Pan wam powierzył przewodzenie Ludowi Bożemu w wierze i miłości, tak w życiu, jak i śmierci męczeńskiej;
Uproście dla pasterzy Kościoła na polskiej ziemi wielką czujność i męstwo w strzeżeniu go przed siłami ciemności.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy kapłani, rektorzy seminariów duchownych z Włocławka, Poznania, Kielc i Warszawy: bł. Henryku (Kaczorowski), Romanie (Sitko), Józefie (Pawłowski), Romanie (Archutowski); animatorzy kultury chrześcijańskiej, profesorowie wychowawcy: bł. Emilu (Szramek) z Katowic, Antoni (Zawistowski) z Lublina, Henryku (Hlebowicz) i Franciszku (Rosłaniec) z uniwersytetów w Wilnie i Warszawie;
Przez swoją ofiarę krwi, orędujcie za tymi, którym powierzona jest misja formowania umysłów, serc i sumień powołanych do kapłaństwa.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, duszpasterze z Ikaźni i Dryssy: bł. Władysławie (Maćkowiak), Stanisławie (Pyrtek) i Mieczysławie (Bohatkiewicz); dał wam Pan złożyć ofiarę z życia pod znakiem opieki św. Kazimierza;
Uproście nam wielką łaskę wyznawania razem z wami w czasie naszych prób i doświadczeń, że tylko Chrystus jest Panem i Królem.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, żarliwi czciciele Bożej Matki: bł. o. Piusie (Bartosik) i o. Antoninie (Bajewski) z Niepokalanowa, kapłanie Józefie (Kowalski) z rodziny zakonnej św. Jana Bosko; bł. siostry Marto (Wołowska) i Ewo (Noiszewska) z rodziny Sióstr Niepokalanek; bł. o. Alfonsie Mario (Mazurek), karmelito z Czernej, o. Ludwiku (Mzyk), werbisto z Chludowa, bł. Antoni (Świadek), kapłanie z Bydgoszczy;
Prowadźcie nas przez Niepokalaną do Bożego Syna.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Bł. Czesławie (Jóźwiak), Edwardzie (Klinik), Franciszku (Kęsy), Edwardzie (Kaźmierski), Jarogniewie (Wojciechowski) z Oratorium Salezjańskiego z Poznania;
Proście Pana za młodymi Polakami, by nie zgasili w sobie światła wiary, z którego płynie wielka, ofiarna miłość ojczyzny.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, kapłani Wielkiego Piątku: bł. Marianie (Górecki) i Bronisławie (Komorowski) z Gdańska, Piotrze (Dańkowski) z Zakopanego, Narcyzie (Putz) z Poznania, bł. ojcowie kapucyni Anicecie (Kopliński), Henryku (Krzysztofik) i Florianie (Stępniak);
Uproście nam umiłowanie krzyża w służbie Kościołowi.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, którzy z miłości do Boga poszliście na śmierć za braci: bł. o. Hilary (Januszewski) z krakowskiego Karmelu na Piasku, br. Grzegorzu (Frąckowiak) z zakonu werbistów, br. Józefie (Zapłata) z rodziny Braci Najświętszego Serca Jezusowego, Marianno (Biernacka) jednocząca rodziny Bożym pokojem;
Uproście nam łaskę szacunku dla Bożego daru życia.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Kapłani duszpasterze, którzy nie opuściliście ludu w niebezpieczeństwie śmierci, bł. Antoni (Beszta-Borowski) z Bielska Podlaskiego, Leonie (Nowakowski) z Bytonia, Marianie (Skrzypczak) z Płonkowa, Zygmuncie (Pisarski) z Gdeszyna, Kazimierzu (Sykulski) z Końskich, Zygmuncie (Sajna) z Góry Kalwarii, współbracia marianie z Rosicy, Jerzy (Kaszyra) i Antoni (Leszczewicz), ojcowie franciszkanie z Iwieńca, Achillesie (Puchała) i Hermanie (Stępień), o. Michale (Czartoryski) z zakonu św. Dominika;
Proście za nami o męstwo wiary na naszych drogach życia.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, którzy złożyliście swe życie, by ratować „starszych braci w wierze” — Żydów: bł. s. Julio (Rodzińska), dominikanko zwana matką sierot, s. Klemenso (Staszewska), urszulanko z Rokicin Podhalańskich, bł. kapłanie Michale (Piaszczyński) z Łomży;
Uczcie nas patrzeć oczami Chrystusa na ludzi innych narodów i przekonań.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, założyciele zgromadzeń zakonnych: bł. Antoni (Rewera), kapłanie z Sandomierza, o. Anastazy (Pankiewicz) z łódzkiej dzielnicy Doły, opiekunie biednej i odrzuconej młodzieży; przewodnicy na drogach formacji życia zakonnego: bł. o. Józefie (Cebula) z rodziny oblatów Maryi, o. Alojzy (Liguda) z zakonu werbistów;
Gdy naszą cywilizację coraz bardziej ogarnia duch praktycznego ateizmu, konsumizmu i obojętności; wypraszajcie młodym ludziom wezwanym do służby Bożej odwagę do stawania się czytelnymi znakami Boga w świecie.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, wychowawcy dzieci i młodzieży: bł. bracia (Grelewscy) Kazimierzu i Stefanie z Radomia, prefekci z Wielunia, bł. Maksymilianie (Binkiewicz) i Ludwiku (Gietyngier), Edwardzie (Detkens) z Warszawy, Franciszku (Dachtera), prefekcie z Bydgoszczy, Marianie (Konopiński) z Poznania, s. Mario Antonino z rodziny Sióstr Szkolnych z Mikuliczyna;
Ratujcie swym wstawiennictwem polskich nauczycieli; upraszajcie dla nich mądrość otwierania młodych serc na dobro i prawdę oraz męstwo w zmaganiach z zakusami zła.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, duszpasterze wiernego ludu ziemi wielkopolskiej i Kujaw: bł. Janie Nepomucenie (Chrzan) z Żerkowa, Stanisławie (Kubski) z Inowrocławia, Władysławie (Mączkowski) z Łubowa, Aleksy (Sobaszek) z Siedlemina; bł. Józefie (Kut) z Gościeszyna; bł. Edwardzie (Grzymała) z Włocławka, Dominiku (Jędrzejewski) z Gosławic;
Orędujcie za kapłanami, by mieli serca gotowe do ofiarnej posługi cierpiącym, biednym, nieporadnym, odsuniętym na margines życia społecznego.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennice, siostry zakonne, które złożyły życie na ofiarę za nawrócenie błądzących, bł. s. Katarzyno Celestyno (Faron), służebniczko ze Starej Wsi, i bł. Mieczysławo (Kowalska), mniszko klarysko-kapucynko z Przasnysza;
Uproście łaskę nadziei dla cierpiących z powodu błędów swoich bliskich.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, świetlane wzory kapłańskiego braterstwa: proboszczu i wikariuszu z Osięcin, bł. Wincenty (Matuszewski) i Józefie (Kurzawa), proboszczu z Kutna, bł. Michale (Woźniak) i ks. Michale (Oziębłowski) wikariuszu, bł. Adamie (Bargielski), prefekcie z Myszyńca, który oddałeś swą wolność za uwolnienie proboszcza;
Wyjednajcie swym wstawiennictwem przed Panem, by kapłani mieli dla siebie wzajemnie serca pełne miłości Bożej i ofiarnej służby.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Alumni męczennicy, bł. Bronisławie (Kostkowski) i Tadeuszu (Dulny) z seminarium włocławskiego; bł. br. Fidelisie (Chojnacki) z klasztoru kapucynów w Lublinie, gorące pragnienie kapłaństwa otwierało wasze serca na przyjęcie każdej ofiary dla Chrystusa;
Uproście alumnom naszych seminariów ducha żarliwej miłości Chrystusa i Kościoła.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, apostołowie miłości ojczyzny: bł. kapłani Józefie (Stanek), pallotynie, kapelanie powstańców z Warszawy, Władysławie (Miegoń), kapelanie żołnierzy marynarzy, Władysławie (Demski), nauczycielu z Inowrocławia, Franciszku (Rogaczewski), duszpasterzu Gdańska, bł. siostro Alicjo (Kotowska), zmartwychwstanko z Wejherowa;
Proście Pana za nami o mądrość i odwagę ofiarnej służby dla ojczyzny.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, świeccy apostołowie: bł. Stanisławie (Starowieyski), niestrudzony organizatorze Akcji Katolickiej na Lubelszczyźnie, bł. Natalio (Tułasiewicz), nauczycielko z Poznania, bł. Franciszku (Stryjas), katecheto dzieci z podkaliskich wiosek;
Uproście nam mądrość, jak przenikać tkanki życia społecznego i politycznego Ewangelią Chrystusa.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy, duszpasterze oddani posłudze miłosierdzia i wychowania: bł. Władysławie (Błądziński) i Wojciechu (Nierychlewski) ze zgromadzenia św. Michała Archanioła, bł. Józefie (Czempiel), apostole trzeźwości z Chorzowa, bł. Włodzimierzu (Laskowski), proboszczu z Lwówka, bł. Józefie (Straszewski) z Włocławka, bł. Stanisławie (Mysakowski) i Kazimierzu (Sykulski) z Lublina, bł. Bolesławie (Strzelecki), apostole dobroci z Radomia;
Proście Bożego Mistrza za wychowawcami, którzy w imię miłości Boga i ojczyzny przez wytrwały trud i własny przykład formują dusze młodych do odpowiedzialności i służby człowiekowi.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Męczennicy z rodzin zakonnych: franciszkanie z Włocławka, bł. o. Krystynie (Gondek) i Narcyzie (Turchan), bracia Marcinie (Oprządek) i Brunonie (Zembol), bł. Stanisławie (Kubista), werbisto z Górnej Grupy, bł. o. Innocenty (Guz), spowiedniku z Niepokalanowa o anielskiej cierpliwości, bracia franciszkanie z drukarni o. Maksymiliana Tymoteuszu (Trojanowski) i Bonifacy (Żukowski), br. Symforianie (Ducki), kapucynie, obrońco masakrowanych w Oświęcimiu;
Orędujcie za powołanymi do życia w zakonach, by mogli jak najgłębiej odkryć piękno człowieczeństwa oddanego bez reszty Bogu i ogarniętego Jego łaską.
Błogosławieni Męczennicy, módlcie się za nami!
Panie i Boże nasz, który obdarzyłeś łaską męczeństwa sługi Twoje, synów i córki z polskiej ziemi, bądź uwielbiony za dar ich wiary i miłości, za ich ufność w potęgę modlitwy, za kapłańską posługę, za umiłowanie ludzi i ziemi ojczystej.
Bądź uwielbiony za to, że z Twoim słowem miłosierdzia i pojednania niestrudzenie przekraczali wszelkie granice ludzkich podziałów, aby wszyscy stanowili jedno w wysławianiu Twojej miłości.
Bądź uwielbiony za ich heroiczną miłość, dla jakiej przyjęli cierpienie i śmierć męczeńską, naśladując Ofiarę Boskiego Mistrza.
Boże w Trójcy Świętej jedyny, niech będzie uwielbione Twoje święte Imię przez Błogosławionych Męczenników z naszej polskiej ziemi, teraz i na wieki.
opr. mg/mg
Copyright © by Gość Niedzielny (44/2000)
***********
oraz:
św. Arystarcha, biskupa Tesalonik (+ I w.); św. Eufroniusza, biskupa Tours (+ 573); świętych męczenników Justyna i Krescencjusza (+ 258); św. Tertuliana, prezbitera i męczennika (+ poł. III w.)
Flickr (cc)
Wyjaśnienie istoty szóstego grzechu głównego wymaga najpierw rozróżnienia dwóch odmiennych znaczeń, jakie posiada słowo gniew. Jako emocjonalne przeżycie nie jest on zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby.
Gniew wygrywa wtedy, kiedy przegrywa miłość.
Gniew: uczucie czy postawa?
Otóż w języku polskim słowo to odnosi się najpierw do przeżyć emocjonalnych, a te ze swej natury nie podlegają ocenie moralnej. „Uczucia same w sobie nie są dobre ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” (KKK, 1767).
Gniew może zatem oznaczać spontaniczną, a przez to niezależną od świadomości i wolności, emocjonalną reakcję człowieka na błędne postępowanie innych ludzi albo na zło popełniane przez samego siebie. Słowo „gniew” może jednak oznaczać nie tylko spontanicznie pojawiający się stan emocjonalny, ale też świadomą postawę, czyli zależny od rozumu i woli sposób odnoszenia się człowieka do innych ludzi lub do samego siebie. Jedynie gniew rozumiany w tym drugim znaczeniu – a zatem jako świadoma i dobrowolna postawa – podlega negatywnej ocenie moralnej i jest zaliczany do grzechów głównych.
Emocjonalny ból a miłość
Gniewna reakcja emocjonalna człowieka w obliczu zła nie jest winą moralną. Przeciwnie, gniew w tym znaczeniu jest emocjonalną formą protestu wobec zła, połączoną ze smutkiem, bólem i rozczarowaniem. Jest zatem potwierdzeniem wrażliwości moralnej danej osoby oraz przejawem jej cierpienia w obliczu krzywdy i grzechu.
Gniew jako emocjonalne przeżycie nie jest zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby. Gdyby miłość była uczuciem, to byłaby podobnie zmienna i nieobliczalna jak uczucia i nie wolno byłoby jej ślubować. Nie możemy bowiem nikomu gwarantować tego, że będziemy w przyszłości przeżywać określone stany emocjonalne. Człowiek, który kocha, zawsze przeżywa silne uczucia, ale są to bardzo różne uczucia: od wielkiej radości do dramatycznego cierpienia, w zależności od tego, co się dzieje z osobami, które kocha. Właśnie dlatego Jezus przeżywał nie tylko radość i wzruszenie, ale także zagniewanie, smutek i lęk, mimo że był wolny od grzechu.
Wyrażanie emocjonalnego gniewu może być czasem wręcz potrzebne, zwłaszcza wobec tych, którzy poważnie krzywdzą innych ludzi czy samych siebie i którzy nie reagują na słuszne upomnienia ani na żadne rzeczowe argumenty. W odniesieniu do takich ludzi – na przykład dzieci czy osób zdemoralizowanych – gniewna reakcja emocjonalna bywa często jedyną formą motywowania ich do zmiany zachowania. Wiedzą o tym dobrze niektórzy rodzice czy nauczyciele.
Miłość i prawda czy tolerancja i akceptacja?
Przeżywanie gniewu jako emocjonalnego bólu w obliczu zła nie koliduje zatem z miłością. Przeciwnie, może być potwierdzeniem miłości. W tym właśnie znaczeniu Pismo Święte mówi o gniewie Boga (por. Wj 15, 7). Z gniewnym bólem reagował Jezus na przykład wtedy, gdy stanowczo upominał bankierów handlujących w świątyni i gdy wywracał im stoły (por. Mt 21, 12).
Zaprzeczeniem miłości nie jest emocjonalny ból, lecz emocjonalna obojętność. Sprzeczna z miłością jest także tolerancja rozumiana na zasadzie: „rób, co chcesz!”. Tego typu postawa oznacza w praktyce, że „tolerancyjny” człowiek jest pobłażliwy w obliczu zła, a w konsekwencji okazuje się obojętny na los człowieka, który błądzi. Tolerancja jako podstawa relacji międzyludzkich byłaby rozsądna jedynie wtedy, gdyby swoim zachowaniem człowiek nigdy nie krzywdził innych ludzi ani samego siebie. Tymczasem po grzechu pierworodnym każdy człowiek potrzebuje prawdy, która wyzwala go z iluzji, że każdy sposób postępowania jest równie dobry. Potrzebuje też miłości, która daje siłę, by się nawracać i żyć w świętości dzieci Bożych. Właśnie dlatego w Biblii nie znajdziemy ani razu słowa „tolerancja” czy „akceptacja”.
Kto kocha, ten nie gniewa się na człowieka, który błądzi, lecz cierpi z powodu jego błędów oraz upomina go z miłością i pomaga mu uwolnić się od zła.
Zabójczy gniew
Czymś zupełnie innym niż bolesne odczucie zagniewania w obliczu dostrzeżonego zła jest świadoma i dobrowolna postawa gniewu wobec błądzącego człowieka. Taka postawa jest grzechem nawet wtedy, gdy ten drugi człowiek czyni coś bardzo złego. Pismo Święte nie zostawia nam w tym względzie żadnych wątpliwości. Jezus stanowczo wyjaśnia swoim uczniom, że każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5, 22).
Gniew jako sposób odnoszenia się do bliźniego nie jest wyrazem miłości, czyli troski o tę drugą osobę, lecz przeciwnie, jest przejawem agresywnego odrzucenia i wrogości wobec niej. Zwykle postawa gniewu wiąże się z pogardą, z zatwardziałością serca i zawiścią, a często też z szukaniem odwetu, z pragnieniem zemsty i życzeniem komuś zła. Gniew w tym znaczeniu w sposób drastyczny narusza piąte przykazanie i w żaden sposób nie da się pogodzić z przykazaniem miłości bliźniego.
„Jeśli gniew posuwa się do dobrowolnego pragnienia zabójstwa lub ciężkiego zranienia bliźniego, wtedy stanowi poważne wykroczenie przeciw miłości” (KKK 23,02). Postawa gniewu w skrajnej postaci oznacza zatem to, że pragniemy nieszczęścia i krzywdy drugiej osoby. Najbardziej przewrotną formą gniewu jest odnoszenie się z wrogością do kogoś, kto postępuje w sposób zdecydowanie bardziej szlachetny niż my. W takiej sytuacji gniew jest połączony z zazdrością i zawiścią. Jest wyrazem cynizmu i prowadzi do okrucieństwa. To właśnie taka postawa zawistnego gniewu doprowadziła do pierwszego morderstwa, jakie opisuje Biblia (por. Rdz 4, 2-8).
Przed gniewem chroni modlitwa i miłość
Nawet wobec grzesznika i nieprzyjaciela uczeń Chrystusa nie zajmuje postawy gniewu czy wrogości, lecz potrafi roztropnie kochać. Jezus wyjawia nam swoje pragnienie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44). Modlitwa za błądzącego człowieka to najpewniejsze potwierdzenie tego, że się o niego naprawdę troszczymy i że nie ulegamy postawie gniewu, która jest odwołaniem miłości, prowadzi do nienawiści, uniemożliwia proces przebaczenia i pojednania. Gdy zdajemy sobie sprawę z emocjonalnego gniewu, wtedy możemy nad nim zapanować i nie pozwolić, by chwilowe, spontaniczne przeżycie emocjonalne zamieniło się w trwałą, grzeszną postawę.
Najlepszym dla nas wzorem dojrzałej postawy wobec grzeszników jest Bóg wierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy (por. Wj 34, 6). Kto dojrzale kocha, ten nie skupia się na swoich przeżyciach i reakcjach emocjonalnych, lecz mobilizuje błądzących do zmiany postępowania. Gdy błądzący nie korzysta z jego interwencji, wtedy dojrzały człowiek nie popada w zagniewanie czy zniechęcenie, ale czyni to, co w danej sytuacji jest możliwe, a mianowicie chroni przed krzywdzicielem siebie i innych ludzi. Zasada ta odnosi się zwłaszcza do nauczycieli i innych wychowawców, którzy nie powinni ulegać ideologicznemu mitowi o wychowaniu bez stresów, które w praktyce oznacza, że nauczyciele nie upominają uczniów, którzy swoim niewłaściwym zachowaniem stresują innych uczniów.
Człowiek dojrzały potrafi ustrzec się postaw skrajnych wobec ludzi błądzących. Pierwsza skrajność to agresywny gniew, połączony z postawą nienawiści i z pragnieniem zemsty. Skrajność druga – bardzo obecnie promowana w laickich mediach, gdyż „poprawna” politycznie! – to dobrotliwa naiwność wobec ludzi błądzących, aż do akceptowania zła i grzechu. Ta druga skrajność to forma wyrafinowanego szantażu ze strony tych wszystkich, którzy mają jakieś poważne zło na sumieniu i którzy chcą zamknąć usta tym, którzy to zło dostrzegają i nazywają po imieniu.
Najlepszym lekarstwem na powyższe skrajności jest dojrzała miłość, jakiej uczy nas Chrystus. Jest to miłość mądra, czyli wyrażana w sposób dostosowany do zachowania drugiej osoby. Jezus wspierał ludzi szlachetnych, stanowczo upominał błądzących oraz odważnie demaskował cyników i krzywdzicieli. Naśladowanie Chrystusa w tym względzie to najlepszy sposób, by w kontakcie z błądzącymi ludźmi ustrzec się zarówno grzesznego gniewu, jak i niebezpiecznej naiwności.
ks. Marek Dziewiecki
Włochy: dekalog rodziców w sprawie gender
dodane 2015-08-03 20:23
RADIO WATYKAŃSKIE |
Włoscy rodzice dalej walczą o prawo do decydowania o wychowaniu swoich dzieci i niepoddawaniu ich w placówkach edukacyjnych ideologicznej kolonizacji.
Choć po Marszu w obronie rodziny, w którym w Rzymie wzięło udział ponad milion osób, pewne normy zostały przez rząd wycofane i przyznano rodzicom prawo do decydowania o edukacji dzieci, ci nie czują się do końca usatysfakcjonowani i obawiają się, że gender i tak wejdzie do szkół tylnymi drzwiami. Stąd też Komitet „Chrońmy nasze dzieci”, który zorganizował rzymską manifestację przygotował obecnie vademecum dla rodziców. Ma ono pomóc im bronić najmłodszych przed ideologią gender. Dokument, ze względu na dziesięć punktów, w jakich został spisany, okrzyknięto rodzicielskim dekalogiem antygender.
Zachęca on do przede wszystkim do uważnego śledzenia programów szkolnych i sprawdzania, czego dzieci są naprawdę uczone. Wyjaśnia zarazem prawa rodziców, gdy chodzi o kontrolowanie przygotowywanego przez każdą szkołę program planu formacji, a także tłumaczy zasady nieposyłania dzieci na zajęcia sprzeczne z wyznawanymi przez nich zasadami. Przypomina się m.in., że ideologia gender serwowana jest głównie na zajęciach z przygotowania do życia w rodzinie i walki z przemocą. Twórcy dekalogu zwracają jednak uwagę, że pewne treści próbuje się przemycać na lekcjach biologii. Także w tym przypadku rodzice mają prawo do wyrażenia swego sprzeciwu, który powinien być zgłoszony na piśmie w sekretariacie szkoły. Po całej serii dodatkowych rad, jak obronić dziecko przed gender w szkole, tekst kończy się przypomnieniem, że prawo do wychowania dzieci zgodnie z wyznawanymi przez siebie wartościami gwarantuje rodzicom włoska konstytucja. Dekalog można znaleźć na www.difendiamoinostrifigli.it.
Komitet „Chrońmy nasze dzieci” zapowiada kolejne inicjatywy antygender. We wrześniu ma się odbyć m.in. kolejny Marsz w obronie rodziny.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2619963.Wlochy-dekalog-rodzicow-w-sprawie-gender
*********
Avila: doktorat honoris causa dla św. Teresy
dodane 2015-08-03 20:23
RADIO WATYKAŃSKIE |
Katolicki Uniwersytet w Avili nadał św. Teresie Wielkiej tytuł doktora honoris causa.
Niecodzienna uroczystość odbyła się tam podczas międzyuniwersyteckiego kongresu pt. „Święta Teresa od Jezusa – Mistrzyni życia”. Bierze w nim udział ponad 450 osób z 26 krajów świata.
Uroczystość rozpoczęła się od odczytania dekretu senatu Katolickiego Uniwersytetu w Avili. Tytuł doktora honoris causa został nadany św. Teresie od Jezusa m. in. z racji jej wielkiego dzieła jako pisarki i reformatorki Karmelu, roli, jaką odegrała w historii Hiszpanii i Kościoła, oraz jej znaczenia jako nauczycielki modlitwy i kontemplacji. W laudacji kard. Antonio Cañízares podkreślił wkład świętej z Avili do historii literatury i mistyki. Jej „katedra mądrości” jest wciąż aktualna, a jej doświadczenie duchowe przyciąga ludzi z całego świata. Dyplom doktora honoris causa odebrał o. Saverio Cannistrà, przełożony generalny karmelitów bosych. On też podziękował w imieniu Świętej za przyznany tytuł.
Warto przypomnieć, że tytuł doktora honoris causa został przyznany św. Teresie po raz pierwszy w 1922 r. przez Papieski Uniwersytet w Salamance. Z kolei papież Paweł VI w 1970 r. ogłosił ją doktorem Kościoła.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2619957.Avila-doktorat-honoris-causa-dla-sw-Teresy
*********
Flickr (cc)
Przypisy:
Przypisy:
Przypisy:
[12] Szczegółową analizę tej sytuacji znajdujemy u R. T. Flewellinga. Zob. tamże, s. 179-182.
Jedno z najtrudniejszych zadań
Upomnienie braterskie jest jednym z najtrudniejszych zadań ucznia Chrystusa. Być może nawet – jeśli wierzyć świętym – jest zadaniem najtrudniejszym. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała wprost: Co mnie najwięcej kosztuje, to zwracanie uwagi na błędy […]. Wolałabym sama być tysiąc razy upomniana, niż upominać innych (Rps C, 23r).
I nie była w tym gołosłowna. Jej własne doświadczenie mistrzyni nowicjuszek pokazuje, że robiła wszystko, by w życiu wspólnotowym unikać upominania: Dawniej, gdy coś nie podobało mi się w postępowaniu którejś z sióstr i wydawało mi się przeciwne regule, mówiłam sobie: O! gdybym mogła jej powiedzieć, co o tym myślę, wykazać jej, że błądzi, jakąż by mi to przyniosło ulgę. Odkąd stało się to poniekąd moim zawodem, zapewniam Cię, moja Matko, że zupełnie zmieniłam zdanie. Teraz, kiedy zobaczę, że któraś z sióstr czyni coś, co wydaje mi się niedoskonałym, mówię sobie z uczuciem ulgi: Co za szczęście, że to nie nowicjuszka; nie mam obowiązku jej upominać. I staram się natychmiast wytłumaczyć siostrę przypisując jej dobrą intencję, którą niewątpliwie miała! (Rps C, 27v).
Wewnętrzna wolność
“Wytłumaczenie siostry” było, jak się okazuje, jej zwyczajnym sposobem rozwiązywania trudnych problemów w relacjach wspólnotowych i jednocześnie metodą na zdobywanie wewnętrznej wolności. Upomnienie natomiast było ostatecznością. Stosowała je jedynie “z obowiązku”.
Warto podkreślić to ostatnie słowo, gdyż stanowi ono praktyczne kryterium rozeznania, kiedy możemy stosować upomnienie, a kiedy lepiej go zaniechać, jakiemu upomnieniu możemy zaufać, a jakiemu nie. Dzięki niemu wiemy na przykład, że bardzo wątpliwe i niepewne jest to upomnienie, które pochodzi z naszej natury zranionej grzechem, i które często nosi znamiona zwykłego wyładowania się i znalezienia ujścia dla swoich zawikłanych stanów emocjonalnych.
Bywa wszakże, że zbyt lekko zabieramy się do upominania i nawet próbujemy je tłumaczyć wzniosłymi celami, np.: “To dla twojego dobra”, podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia ze zwykłą chęcią ulżenia sobie. Św. Teresa była w tym względzie jednoznaczna: Kiedy działa się pod wpływem natury, jest rzeczą niemożliwą, by dusza, której błędy się odkrywa, zrozumiała swój brak słuszności (Rps C, 23r).
Upomnienie braterskie nie polega zatem na folgowaniu swojej naturze przez bezduszne wytykanie cudzych wad i wyciąganie ich na światło dzienne. A już żadną miarą nie można mówić o upomnieniu braterskim wówczas, kiedy wprost pojawia się chęć górowania, dominowania, “odgrywania”, upokarzania lub zawładnięcia drugim. Na czym zatem polega ten trudny obowiązek ucznia Chrystusa?
Wydarzenie bolesne
Nim odpowiemy na postawione wyżej pytanie, musimy zadać jeszcze jedno, mianowicie – czy jesteśmy gotowi cierpieć? Jest to wprawdzie pytanie retoryczne, ale w rzeczywistości chodzi o kwestię bardzo praktyczną. Jeżeli bowiem upomnienie jest obowiązkiem trudnym, to musimy mieć pełną świadomość, ile nas ono kosztuje. A cena jego, w moim przekonaniu, jest wyższa niż innych środków, przy pomocy których docieramy do brata. Jest wyższa niż, na przykład, cena rady lub pociechy, które także stanowią nasze chrześcijańskie zadanie i budują wspólnotę (“obowiązek”, to znaczy “związek obu” stron relacji braterskiej).
W przypadku upomnienia płacimy bowiem całym naszym życiem. Stajemy tutaj przecież w samym ogniu walki ze złem. Ono zagląda nam niejako w oczy. Nie ma tu czasu ani na spokojną refleksję, jaką przeprowadzamy przy udzielaniu rady, ani na wielką czułość, do której odwołujemy się przy pocieszaniu. I nie ma też miejsca na wyreżyserowanie czegokolwiek, gdyż przestrzeń wolności jest znacznie bardziej ograniczona niż w przypadku rady i pociechy. Tutaj trzeba być gotowym na przyjęcie każdego ciosu, nawet śmiertelnego. Bój bowiem jest otwarty.
Jest to bój nie przeciw jakiemuś abstrakcyjnemu złu, ale przeciw temu, które zadomowiło się w sercu brata i zaczyna zżerać go od środka. Wypowiedzenie mu walki, nawet przy zachowaniu z naszej strony największej ostrożności, prowadzi niechybnie do konfliktu i napięcia również w relacjach z bratem, który ze złem zdążył się już zżyć „na dobre”. A ponieważ w wypełnieniu naszego obowiązku zmierzamy do oderwania go od niego i ponownego związania z nami, upomnienie braterskie staje się wydarzeniem bolesnym.
Zrozumiałe jest też, że ruszenie zła w tak delikatnym punkcie, jakim jest serce ludzkie, uruchamia natychmiast cały szereg mechanizmów obronnych, które jedynie wzmagają walkę. One są obecne nie tylko w bracie, ale też i we mnie. Brat próbuje za wszelką cenę nie dopuścić do zniszczenia wytworzonego przez siebie
autowizerunku lub dobrej sławy, którą cieszy się w otoczeniu, i dlatego trzyma się kurczowo zdobytych pozycji. Ja natomiast, widząc “co się święci”, staram się na różne sposoby usprawiedliwić zaniechanie upominania lub jego odłożenie na później, co bynajmniej nie prowadzi do pokoju między nami. Przeciwnie, czyni walkę bardziej wyrafinowaną i złowrogą.
Teoretyczny cel naszej wspólnej walki – przy założeniu, że obaj widzimy pozytywną wartość upomnienia braterskiego – jest jednak jeden: chodzi o wymanewrowanie wspomnianych mechanizmów obronnych, zarówno własnych, jak i brata, i dojście do samego centrum, gdzie ma być zadana decydująca rana. W tym sensie upomnienie ma również charakter terapeutyczny i leczniczy. Dobry lekarz będzie wiedział, w którym miejscu i w jaki sposób zadać konieczne cięcie. Raz wykona je delikatnie i prawie z uśmiechem, innym razem zdecydowanie i z wielką stanowczością. Nie wycofa się jednak nigdy przed wypełnieniem swego obowiązku. Jego najwyższym dobrem jest bowiem pacjent.
Niezbędna wrażliwość
Nieobeznani ze sztuką lekarską powinni pamiętać, że dotknięcie chorych i bolesnych miejsc powinno spowodować jakieś reakcje. Wprawdzie współczesna medycyna ma sposoby na uśmierzanie bólu, a zatem i na niwelowanie owych bodźców, jednak w świecie relacji międzyludzkich nie można dopuścić do ich zagłuszenia. Wrażliwość jest nieodzowna, by ocalić nasze człowieczeństwo.
Staje się ono takim także wówczas, gdy relacje nie mają charakteru partnerskiego, jak na przykład w przypadku rodziców i dzieci, wychowawców i wychowanków czy przełożonych i podwładnych. Poczucie chrześcijańskiego braterstwa jest wówczas sprawą zasadniczą. Chroni ono same fundamenty relacji międzyludzkich przed wszelkimi wypaczeniami. Jest to ogromnie ważne szczególnie w sytuacjach krańcowych, gdy upomnienie staje się bezwzględnie konieczne, a jednocześnie pojawia się pokusa okazania swojej wyższości czy wręcz użycia siły.
U podstaw upomnienia braterskiego musi zatem zawsze leżeć bezinteresowna miłość wzorowana na miłości boskiego Pasterza, który nie przyciąga owiec do siebie, ale prowadzi je do Ojca Niebieskiego. Taka miłość nie szuka samej siebie, lecz ma na uwadze jedynie Boga, dla którego chce być całkowicie przejrzysta. Jeszcze raz św. Teresa od Dzieciątka Jezus zostawia nam świadectwo i naukę, które nie mają sobie równych: Moje baranki mogą mówić, co się im podoba; w głębi jednak czują, że je kocham miłością prawdziwą, że nigdy nie naśladowałabym “najemnika, który widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka” (por. J 10, 12). Gotowa jestem oddać za nie życie, ale moja miłość jest tak czysta, że nawet nie pragnę, by była im znana. Nigdy, za łaską Jezusa, nie ubiegałam się o pozyskanie ich serca dla siebie, rozumiałam, że moją misją jest prowadzić je do Boga (Rps C, 32v).
Obowiązek upomnienia braterskiego polega zatem na prowadzeniu brata do Boga. W takim ujęciu “upomnienie braterskie” staje się “misją braterską”.
o. Albert Wach OCD
Dodaj komentarz