Słowo Boże na dziś – 28 lipca 2015 r. – wtorek – św. Sarbeliusza Makhlufa (Charbela), prezbitera

Myśli dnia

Geniusz oznacza nieskończoną zdolność pokonywania trudności.

Arthur Conan Doyle

*********
Niebo jest stanem, w którym jesteśmy na zawsze oddzieleni od zła, bo jest to stan dla ludzi całkowicie dojrzałych,
którzy wyrośli już z wszelkiego zainteresowania złem.
Mieczysław Łusiak SJ
*********
“Nie być dla nikogo kimś szczególnym i kochać wszystkich – bo to jest prawdziwa miłość” (A. de Mello SJ).
*********
Diabeł się przebiera za anioła, gdy chce duszę ludzką na zgubę wyprowadzić (Józef Ignacy Kraszewski)

************

Gdyby ludzie nauczyli się żyć z Bogiem, ludzkość mogłaby wyzbyć się 50% swoich najboleśniejszych urazów.

Psychiatria zyskałaby bardzo owocną pomoc.

Silvio Crosina

************

Tam gdzie nie ma otwartości, miłości i wolności, tam jest śmierć. (…)

Nie śmierć, ale życie wpisane jest w naszą egzystencję. Życie to nie kończy się tu na ziemi.

Warto o tym pamiętać, zanim szatan nam tego nie będzie próbował wmówić…

  Mariusz Han SJ

************

Chlebem Boga jest sam Jezus. Podejmując komunię z Nim, otrzymujemy w sobie Jego życie

i stajemy się synami Ojca niebieskiego oraz braćmi między sobą.

Papież Franciszek

*************

WTOREK XVII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 33,7-11;34,5-9.28)

Bóg obcuje z Mojżeszem w Namiocie Spotkania

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Mojżesz wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem.
Ile zaś razy Mojżesz szedł do namiotu, cały lud stawał przy wejściu do swych namiotów i patrzył na Mojżesza, aż wszedł do namiotu. Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy Pan rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem. Potem wracał Mojżesz do obozu, sługa zaś jego, młodzieniec Jozue, syn Nuna, nie oddalał się z wnętrza namiotu.
A Pan zstąpił w obłoku i Mojżesz zatrzymał się koło Niego, i wypowiedział imię Pana. Przyszedł Pan przed jego oczyma, i wołał: „Pan, Pan, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający bez ukarania go, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia”. I natychmiast skłonił się Mojżesz aż do ziemi i oddał pokłon, mówiąc: „Jeśli łaskaw jesteś dla mnie, Panie, niech pójdzie Pan w pośrodku nas. Jest to wprawdzie lud o twardym karku, ale przebaczysz winy nasze i grzechy nasze i uczynisz nas swoim dziedzictwem”.
I był tam Mojżesz u Pana czterdzieści dni i czterdzieści nocy, nie jadł chleba i nie pił wody. I napisał na tablicach słowa przymierza Dziesięć Słów.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 103,6-7.8-9.10-11.12-13)

Refren: Pan jest łaskawy, pełen miłosierdzia.

Dzieła Pana są sprawiedliwe, *
wszystkich uciśnionych ma w swojej opiece.
Drogi swoje objawił Mojżeszowi, *
swoje dzieła synom Izraela.

Miłosierny jest Pan i łaskawy, *
nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy.
Nie zapamiętuje się w sporze, *
nie płonie gniewem na wieki.

Nie postępuje z nami według naszych grzechów, *
ani według win naszych nam nie odpłaca.
Bo jak wysoko niebo wznosi się nad ziemią, *
tak wielka jest łaska Pana dla Jego czcicieli.

Jak odległy jest wschód od zachodu, *
tak daleko odsunął nasze od nas winy.
Jak ojciec lituje się nad dziećmi, *
tak Pan lituje się nad tymi, którzy się Go boją.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ziarnem jest słowo Boże, a siewcą jest Chrystus,
każdy, kto Go znajdzie, będzie żył na wieki.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 13,36-43)

Wyjaśnienie przypowieści o chwaście

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: „Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście”. On odpowiedział :
Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie.
Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego.
Kto ma uszy, niechaj słucha”.

Oto słowo Pańskie.

 ***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Podążać drogą światłości

Żyjemy na ziemi, gdzie toczy się walka pomiędzy siłami dobra i zła. Nie przerażajmy się tym, ale też nie ignorujmy tego. Jezus przyszedł na ziemię, aby pokonać moce ciemności i otworzyć nam bramy do raju. Dokonał tego, oddając swoje życie na krzyżu i zmartwychwstając trzeciego dnia. Zostaliśmy wybawieni z mocy ciemności i śmierci raz na zawsze. Mamy jednak wolną wolę i wciąż możemy wybierać. Możemy iść drogą światłości, ale także wybrać ciemności grzechu. Dobrze jest każdego dnia robić sobie rachunek sumienia i pytać siebie o to, jaką drogą dziś szedłem. Czy było w moim życiu więcej dobra, czy też zła.

Panie, naucz mnie dobrze wybierać i pozostać wiernym wyborom, które dokonałem w swoim życiu. Umacniaj mnie swoją łaską, niech Twój święty anioł będzie mi przewodnikiem.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

**********

#Ewangelia: O prawdziwej dojrzałości

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. FarbenfroheWunderwelt / Foter / CC BY-ND)

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: “Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście”. On odpowiedział:

       

“Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Na tym świecie żyjemy po to, by wzrastać i dojrzewać do życia w Niebie. Wszyscy jesteśmy z natury dobrym nasieniem i powinno wyróść z nas coś bardzo dobrego, ale możemy “zmutować” i stać się chwastem. Dzieje się tak, bo jesteśmy wolni i “geny zła” są w zasięgu naszej ręki, aby nasze wzrastanie w dobru było wolnym wyborem.

 

W Niebie zła już w ogóle nie ma. Niebo jest stanem, w którym jesteśmy na zawsze oddzieleni od zła, bo jest to stan dla ludzi całkowicie dojrzałych, którzy wyrośli już z wszelkiego zainteresowania złem.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2508,ewangelia-o-prawdziwej-dojrzalosci.html

Dla kogo jest Niebo?

Komentarz do Ewangelii  z dnia 25 lipca 2015r.

Dla kogo Bóg Ojciec przygotował miejsce w Niebie? Dla tych, którzy mają serce należycie przysposobione do życia w Niebie, czyli są pełni Miłości i są zupełnie oczyszczeni z egoizmu.

 

Niemożliwe jest oczyszczenie się z egoizmu, jeśli nie akceptuje się roli sługi i chce się być pierwszym i ważnym. “Nie być dla nikogo kimś szczególnym i kochać wszystkich – bo to jest prawdziwa miłość” (A. de Mello SJ).

 

Jeszcze lepiej niż rola sługi oczyszcza nas z egoizmu cierpienie. Dlatego warto “pić kielich”, który jest nam dany i zadany.

 

Owo “wypicie kielicha” musi jednak oznaczać znoszenie cierpienia i trudu z pełną akceptacją. W przeciwnym razie ten “kielich” nie przysposobi nas do życia w Niebie, zmarnujemy jego zawartość.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2504,ewangelia-dla-kogo-jest-niebo.html

 

********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 13, 36-43

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Piero Sierra / Foter / CC BY-NC-SA)

Mamy nieprzyjaciela pośród nas…

 

Wyjaśnienie przypowieści o chwaście
Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście!

 

On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie.

 

Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha!

 

Opowiadanie pt. “Wspólnota życia”
Znany austriacki lekarz psychiatra Silvio Crosina zapytany, jak można usunąć groźbę chorób psychicznych, będących dziś poważnym problemem społecznym, odparł, że mniej byłoby chorych, gdyby ludzie przebywali z Bogiem tak, jak z codziennym swym towarzyszem.

 

Zdaniem tego lekarza, ludzie żyjący niezależnie od Niego, ignorujący Go lub obywający się bez Niego, owładnięci zostają szybko przez strach i cierpienia. Wielu staje się hipochondrykami.

 

Boją się oni wszystkiego: rozstroju nerwowego, nieładu i zamieszek, raka, zapalenia wyrostka robaczkowego, choroby umysłowej. Miliony ludzi dosłownie lękają się obłędu psychicznego.

 

Oto jest – twierdzi Crosina – przyczyna popularności i znaczenia psychiatrii w naszych czasach. Gdyby ludzie nauczyli się żyć z Bogiem, ludzkość mogłaby wyzbyć się 50% swoich najboleśniejszych urazów. Psychiatria zyskałaby bardzo owocną pomoc.

 

Refleksja
Rolą diabła (złego) jest to, aby oddzielić nas od Boga. Wprowadza zatem w nasze serca wątpliwość, która potem wzrasta w naszych zalęknionych sercach, odbierając życiodajną moc do życia – funkcjonowania w codzienności. Pojawia się rozgoryczenie, strach i lęk, które krepują ludzki umysł, serce i duszę do tego stopnia, że człowiek boi się podjąć jakąkolwiek decyzję. W poczuciu takiego “osaczenia” nie da się już żyć w wolności. Człowiek poddaje się myśleniu niewolnika, gdzie podjęcie każdej decyzji życiowej napawa go lękiem i obawą. W ten sposób wstępuje na drogę złego…

 

Jezus uczy nas, że droga, którą przyjął diabeł jest droga do nikąd. Każde królestwo wewnętrznie skłócone nie ma szans przetrwania. Tam gdzie nie ma otwartości, miłości i wolności, tam jest śmierć. Tam nie ma życia, a właśnie szatan jest tym, który odbiera nam to życie. Bóg jest zaś tym, który stwarza i daje życie. Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo samego Boga, czy zatem jest czego się bać? Nie śmierć, ale życie wpisane jest w naszą egzystencję. Życie to nie kończy się tu na ziemi. Warto o tym pamiętać, zanim szatan nam tego nie będzie próbował wmówić…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego diabeł chce oddzielić nas od Boga?
2. Dlaczego szatan chce z nas zrobić niewolnika?
3. Czy z szatanem warto rozmawiać?

 

I tak na koniec…
Diabeł się przebiera za anioła, gdy chce duszę ludzką na zgubę wyprowadzić (Józef Ignacy Kraszewski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,336,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-13-36-43.html

*********

Św. Sarbeliusza Makhluf

0,15 / 10,54
Wyobraź sobie korzenie jakiejś rośliny. Zobacz, jak się rozwija, zagłębia coraz bardziej.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 13, 36-43
Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: «Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście». On odpowiedział: «Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha».Święty Ignacy z Loyoli pisze, że nasze myśli mogą mieć trzy źródła: my sami, duch dobry i duch zły. Zostawia tym samym miejsce działaniu wolnej woli. Brak tego elementu mógłby doprowadzić do sytuacji, że nagle całe zło i odpowiedzialność za nie zrzucamy na diabła. Jesteśmy współuczestnikami tego, co dzieje się w naszym życiu. Zastanów się, co Jezus powiedziałby o twojej wolności?

Zły sieje chwasty, które mogą zagłuszyć to, co dobre. Czy nie taką sytuację obserwujemy w świecie, gdy informacje o nieszczęściach i złu zagłuszają dobre rzeczy? Czy nie słyszymy częściej o skandalach, niż o pozytywnej postawie ludzi? Próbuj w swoim życiu dostrzegać to, co dobre: czy to w sobie, czy to w innych ludziach.

Dobro pochodzi od Jezusa, ale musimy chcieć je przyjąć. Jezus rzuca dobre nasienie w obfitości i zaprasza nas do przyjęcia go, a gdy je przyjmiemy, rozrasta się także na innych. Twoje dobre czyny pomagają innym. Zobacz dobro, które dzieje się przez ciebie w twoim otoczeniu.

Proś o dary Ducha Świętego, by w twoim życiu pomagał tobie w rozrastaniu się dobra, które Jezus czyni.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********
Św. Grzegorz Palamas (1296-1359), mnich, biskup i teolog
Homilia 26; PG 151, 340-341

„Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego”

Istnieją żniwa dla kłosów zboża i żniwa dla kłosów obdarzonych rozumem, to znaczy dla rodzaju ludzkiego. To żniwo ma miejsce u niewiernych i gromadzi w wierze tych, którzy przyjmują Dobrą Nowinę. Robotnicy tego żniwa to apostołowie Chrystusa, potem ich następcy i wreszcie, z biegiem czasu, doktorzy Kościoła. O nich mówił Chrystus: „Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne” (J 4,36)…

Ale istnieje także inne żniwo: to przejście z tego życia do życia przyszłego, co dla każdego z nas dokonuje się przez śmierć. Robotnikami tego żniwa nie są apostołowie, ale aniołowie. Mają większą odpowiedzialność niż apostołowie, ponieważ po żniwie oddzielają złych od dobrych, jak to się robi chwastem i dobrym ziarnem… My, od dzisiaj, jesteśmy „wybranym plemieniem…, narodem świętym” (1P 2,9), Kościołem Boga żywego, wybrani spośród bezbożnych i niewiernych. Obyśmy mogli zostać oddzieleni od chwastu tego świata w podobny sposób w przyszłym życiu i przyjęci do rzeszy zbawionych w Chrystusie, naszym Panu, błogosławionym na wieki.

*********

Kilka słów o Słowie 28 VII 2015

Michał Legan

Michał Legan

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

28 LIPCA

**********

Święty Sarbeliusz Makhluf, prezbiter
Święty Sarbeliusz Makhluf Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Sarbela (Szarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat.
W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu.
Święty Sarbeliusz Makhluf Sarbeliusza beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Sarbeliusza 9 października 1977 r.

 

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-28b.php3

Pustelnik z Libanu – św. Sarbeliusz Makhluf

dodane 2009-06-22 07:48

Ernst Joseph Görlich

Życie ojca Sarbeliusza otacza aura anegdot. Nie nazywamy ich legendami: to określenie tutaj nie pasuje, ponieważ historie, jakie opowiada się o nim, pochodzą wszystkie z wiarygodnych źródeł i w większości przypadków mogą być zweryfikowane.

Pustelnik z Libanu - św. Sarbeliusz Makhluf   Autor nieznany (PD) Św. Sarbeliusz

Każdy wielki człowiek sprawia, że się o nim mówi. Na jego temat krążą anegdoty i historyjki. Niektóre są prawdziwe, inne – nie. Lecz do większości z nich można zastosować przysłowie włoskie: Se non e vero, e ben trovato. Nawet jeżeli nie jest to prawda, to oddaje to dobrze istotę rzeczy.

Święci są również wielkimi ludźmi, większymi od mężów stanu, generałów, poetów i artystów, którym stawia się pomniki i którym poświęca się mnóstwo miejsca w czasopismach. Lecz trudno jest docenić wielkości świętych, ponieważ oczy tego świata zwykły dostrzegać tylko rzeczy przyziemne. Owe anegdoty – to coś, co nazywa się „legendą” świętych. Również życie ojca Sarbeliusza otacza aura anegdot. Nie nazywamy ich legendami: to określenie tutaj nie pasuje, ponieważ historie, jakie opowiada się o nim, pochodzą wszystkie z wiarygodnych źródeł i w większości przypadków mogą być zweryfikowane. Oto kilka z nich:

Pewnego dnia ojciec Sarbeliusz pracował z innymi zakonnikami w winnicy. Był już późny wieczór, gdy opat, ojciec Nehmetallah Nehme przyszedł sprawdzić wykonaną pracę. Ojciec Sarbeliusz Makhluf pracował samotnie w jakimś kącie, gdzie nikt go nie widział. Wiedząc, że nie jada on, chyba że za wyraźnym zaproszeniem, ojciec przeor zapytał go:
– Ojcze, czy nie zakończyłeś jeszcze postu?
– Nie – odpowiedział ojciec Sarbeliusz – nikt mi jeszcze nie wydał takiego polecenia.

*****

Po podróży, jaką odbył po łańcuchu gór Libanu na polecenie przeora, żeby odwiedzić chorego, mnich Michał Abi-Ramia zapytał go:
– Co widziałeś i co się zdarzyło podczas twej podróży?
– Poszedłem jedną drogą, a wróciłem drugą – odpowiedział krótko ojciec Sarbeliusz.

*****

Pewien posłaniec przybył z polecenia opata prosić go, żeby mu towarzyszył do pewnego chorego. W połowie drogi ojciec zatrzymał się nagle i rzekł:
– Zawróćmy, chory właśnie umarł.
I okazało się to prawdą.

*****

W Ehmej żył pewien nieszczęśnik, chory psychicznie, który bardzo cierpiał ze strony swego otoczenia. Ojciec Sarbeliusz kazał mu kiedyś iść do kaplicy klasztornej. Chory posłuchał spontanicznie, lecz jego oczy zdradzały cały niepokój, jaki go ogarnął.
– Uklęknij – rozkazał ojciec.
Biedny chory ponownie usłuchał i rozpostarł ramiona, jak czynią to aniołowie. Ojciec Sarbeliusz wzywał Bożej pomocy dla niego i nieszczęśnik wrócił do niego całkowicie uzdrowiony.

*****

Pewnego razu ojciec Sarbeliusz poprosił swego opata, żeby dał mu nową chusteczkę do nosa.
– Dlaczego nie wziąłeś sobie jednej? – zapytał opat. – Ludzie przynoszą tyle podarków i darów.
– Nie mam zwyczaju brać czegokolwiek bez pozwolenia przełożonych – odpowiedział.
*****

Innym razem pewien złośliwy służebny z klasztoru chciał zrobić ojcu Sarbeliuszowi kawał. Gdy przyszedł on napełnić swoją lampę oliwą, żartowniś nalał mu wody zamiast oliwy. Ojciec wrócił do swej celi, zapalił lampę i zaczął czytać przy swoim światełku, niczego nie podejrzewając. Około północy nagle zjawił się opat. Niedawno wydał polecenie, by wydzielano mniejsze ilości oliwy, żeby oszczędzić na wydatkach.
– Po raz pierwszy nie byłeś posłuszny – rzekł do ojca Sarbeliusza.
Chociaż niewinny, ten nie zaprotestował, lecz prosił pokornie przełożonego, żeby przebaczył mu błąd, który rzekomo popełnił. Tymczasem nadszedł służebny, który pomagał przy rozdzielaniu oliwy. Wyjaśnił, że chciał zrobić psikusa ojcu Sarbeliuszowi. Zdziwiony opat sprawdził zawartość lampy. Była tam w istocie czyściutka woda, która paliła się dwie godziny ponad ustalony czas!

*****

Wiał zimny i porywisty wiatr. Ojciec Sarbeliusz jak zwykle przygotowywał się do sprawowania Mszy Świętej o godzinie jedenastej. Wszystko już było w kaplicy gotowe, brakowało tylko ministranta. Czyżby zapomniał? Gdy wybiła godzina jedenasta ministrant niósł właśnie u siebie bardzo rozgrzany piecyk przenośny. W tym momencie piecyk został mu wyrwany z rąk przez gwałtowny podmuch wiatru. Natychmiast pomyślał o mszy, o której zapomniał. Pobiegł jak tylko mógł najszybciej do kaplicy, znajdując tam ojca Sarbeliusza, bladego i szczękającego z zimna zębami. Ministrant spodziewał się solidnej reprymendy, lecz ojciec powiedział mu tylko:
– Zapomniałeś o mszy!

*****

Innego dnia ojciec Sarbeliusz zapytał współbraci, ile wołów pracuje w ogrodach klasztornych. Pytanie to wprawiło zakonników w osłupienie, zważywszy na to, że ojciec Sarbeliusz każdego dnia obrabiał razem z nimi ten sam kawałek ogrodu i nigdy nie interesował się tym, co się wokół działo.

*****

Pewnego dnia Wardah, jedna z jego bratanic, przybyła do swego wuja, żeby skonsultować się z nim w kwestii spadku.
– Ja już nie mam nic wspólnego z tym światem – oświadczył jej ojciec Sarbeliusz. – Zupełnie tak jak mój brat, który umarł w tym roku, ja umarłem w chwili, gdy opuściłem Bekaa Kafra. A ten, który umarł, nie musi niepokoić się o sprawy spadkowe.
Następnie Wardah ofiarowała mu pieniądze, żeby odprawił msze za jej zmarłego ojca.
– Chętnie odprawię Msze Święte, lecz pieniądze powinnaś oczywiście zanieść opatowi – odpowiedział jej uprzejmie.

*****

Pewnego dnia opat zapytał go:
– Powiedz mi, czy nie kochasz nowicjuszy ze swojej wioski bardziej niż innych?
– Nie, kocham ich jednakowo. Nie czynię między nimi żadnej różnicy.

***
Tekst pochodzi z książki “Pustelnik z Libanu”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Exter.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490877.Swiety-Sarbeliusz-Makhluf-Pustelnik-z-Libanu/2

*********

Polski film o libańskich świętych

“Kręciliśmy przez tydzień. Największym problemem technicznym była bariera językowa; przy wywiadach potrzebowałem szybkich tłumaczeń z arabskiego. Byliśmy w wielu miejscach, przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów, m.in. z patriarchą Antiochii, który stał się przewodnikiem tego filmu. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Wozili nas ojcowie maronici, “wspinaliśmy” się – na szczęście busem – krętymi drogami, wąwozami i zboczami, często we mgle, na wysokość 2 tys. metrów, do lasów cedrowych.”

ROZMOWA z ks. JAROSŁAWEM CIELECKIM, dyrektorem agencji informacyjnej Vatican Service News – o filmie dla papieża. 
Dlaczego polski ksiądz pracujący i mieszkający we Włoszech kręci film o libańskich świętych? I dlaczego – akurat teraz?
– Ten temat tkwił we mnie od kilku lat. Odkąd usłyszałem o libańskim świętym, ojcu Charbel, który w pewnym sensie jest odpowiednikiem europejskiego św. o. Pio, miałem zamiar nakręcić o nim film. Próbowałem przekazywać scenariusz w różne miejsca, ale wciąż nie mogłem znaleźć sponsorów. Pewnego razu rozmawiałem w Watykanie o moich planach z kardynałem Ivanem Diasem, b. prefektem do spraw ewangelizacji narodów, z którym od kilku miesięcy współpracuję i który stał się dla mnie duchowym przewodnikiem. Przyniósł on relikwie św. Charbela i modliliśmy się wspólnie. Mówił, że jeśli taka będzie wola Boża, to zrobię ten film. Ale z banku, do którego m.in. zwracałem się o sponsorowanie, przyszła negatywna odpowiedź. Posmutnieliśmy; widocznie nie ma takiej woli Bożej… Kilka dni później, gdy byłem na północy Włoch, gdzie przewodniczę wspólnocie, kardynał zadzwonił, bym natychmiast skontaktował się z jednym z ojców maronitów, o. Elja, z głównej postulacji świętych maronitów w Rzymie. Bardzo zainteresował się moim projektem, uznając, że byłby to wspaniały dar dla papieża. Uniwersytet w Bejrucie podjął się sfinansowania filmu. Ale w Libanie zbierały się jeszcze komisje, które miały podjąć ostateczną decyzję. Była już połowa lipca. Przed wyjazdem z Rzymu do Polski, odprawiając mszę św. przy grobie bł. Jana Pawła II, gorąco Go prosiłem, żeby sprawa się rozstrzygnęła. Dojechałem do Wadowic i gdy – jeśli tak można powiedzieć – zniecierpliwiony, że decyzji wciąż nie ma, odchodziłem od pomnika Jana Pawła II, dostałem wiadomość na “tak”. Trzeba było się bardzo śpieszyć. Zaprosiłem do realizacji ekipę z Gdańska, dysponującą bardzo dobrym sprzętem i 21 lipca z Berlina polecieliśmy do Bejrutu.

Jak długo trwały zdjęcia? Na jakie problemy napotykał Ksiądz jako reżyser?

– Kręciliśmy przez tydzień. Największym problemem technicznym była bariera językowa; przy wywiadach potrzebowałem szybkich tłumaczeń z arabskiego. Byliśmy w wielu miejscach, przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów, m.in. z patriarchą Antiochii, który stał się przewodnikiem tego filmu. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Wozili nas ojcowie maronici, “wspinaliśmy” się – na szczęście busem – krętymi drogami, wąwozami i zboczami, często we mgle, na wysokość 2 tys. metrów, do lasów cedrowych. Byliśmy też w klasztorze św. Franciszka, gdzie przez 45 dni przebywał Juliusz Słowacki. Ponieważ niektóre sceny są fabularyzowane, potrzebny był ktoś podobny do o. Charbel. Dowiedziałem się, że w górach mieszka 90-letni zakonnik, który wygląda prawie tak samo, ale nigdy nie pozwala się filmować. Pojechaliśmy tam i udało mi się namówić go do zagrania w filmie – dla Ojca Świętego. Najwięcej scen kręciliśmy w Annaya, gdzie żył św. Charbel i gdzie znajduje się jego grób. Przybywają tam rocznie 4 miliony pielgrzymów (czyli tylu, ile liczy ludność Libanu!). Zarejestrowanych cudów za jego wstawiennictwem jest już ponad 27 tysięcy.
Kim był ojciec Charbel?
– Św. Charbel urodził się w 1828 roku w maronickiej wiosce. Mając 23 lata, wstąpił do zakonu, skończył studia teologiczne i filozoficzne, a po święceniach został wysłany do klasztoru maronitów w Annaya. Po 23 latach życia we wspólnocie zamieszkał w pustelni, na wysokości 1400 m n.p.m. Jego cela miała 6 m kw. Był w niej materac, stół, kamień służący za krzesło, lampa oliwna oraz książki do modlitwy. Jadał raz dziennie, proste potrawy, bez mięsa i owoców. Pił tylko wodę. Gdy zmarł w 1898 r., nad jego grobem zaczęło pulsować w nocy światło jaśniejsze niż dzienne. Gdy wydobyto i otwarto trumnę, okazało się, że ciało jest nienaruszone. W takim stanie pozostało aż do dnia beatyfikacji, tj. do 5 grudnia 1965 roku. Trumnę św. Charbela otwierano kilkakrotnie, ostatni raz na rok przed kanonizacją, która nastąpiła 9 października 1977 roku. Wtedy, po uniesieniu wieka, ukazały się kości koloru czerwonego. Kanonizacja nastąpiła po zatwierdzeniu cudu uzdrowienia kobiety chorej na raka. Należy zauważyć, że wśród wielu osób, które doznały cudu za wstawiennictwem św. Charbela, znajdują się prawosławni, muzułmanie, wyznawcy innych religii, jak również niewierzący.

Czy rozmawiał Ksiądz z kimś, kto doznał uzdrowienia?

– Tak – z Nohat Al Hami, która przyjeżdża na grób św. Charbela 22. dnia każdego miesiąca. W 1993 roku doznała wylewu i paraliżu lewej strony ciała. Jej syn udał się do klasztoru w Annaya, by prosić św. Charbela o wstawiennictwo, a jedna z jej córek przyłożyła ziemię z grobu świętego do szyi matki. Nohat we śnie zobaczyła dwóch mnichów. Jednym z nich był ojciec Charbel. Zoperował ją. Jak mówi kobieta, ten sen był bardzo rzeczywisty. Kiedy się obudziła, siedziała na łóżku, tak jak widziała się we śnie, mogła normalnie ruszać lewym ramieniem i nogą. Kiedy podeszła do lustra, zobaczyła po dwóch stronach szyi 12-centymetrowe cięcia, z których wychodziła nić chirurgiczna. Św. Charbel przyszedł do niej we śnie po raz drugi. Powiedział: “Zostawiłem ci te cięcia na szyi z woli Bożej, aby wszyscy, którzy je będą widzieć, zwłaszcza ci, którzy są daleko od Boga i Kościoła, wrócili na drogę wiary. Proszę cię, abyś 22. każdego miesiąca, na pamiątkę twojego uzdrowienia, udawała się do pustelni i byś tam uczestniczyła w mszy świętej. Tam bowiem jestem zawsze obecny”. Od tego dnia Nohat co miesiąc przybywa do pustelni i tam właśnie z nią rozmawiałem. Na jej szyi do dzisiaj widać czerwone blizny, które jednak już nie krwawią jak dawniej.

Czy film będzie tylko o tym świętym?

– Przede wszystkim, ale będzie mówił również o trojgu innych znanych na całym świecie świętych. Są nimi św. Nimatulla, św. Rafqa oraz bł. Stefan. Przedstawi również sytuację Kościoła w Libanie.

Liban kojarzy się nam z walkami, z brakiem stabilizacji i niebezpieczeństwem. Czy odczuwaliście to podczas pobytu w tym kraju?
– Widzieliśmy wprawdzie wojsko, fortyfikacje, ale nie było niebezpiecznych sytuacji. W oczy rzuca się duża dysproporcja między bogatymi a biednymi i wielka religijność. Mówił też o niej nuncjusz papieski, którego znam z Rzymu i który bardzo mnie wspierał, gdy uruchamiałem VSN. Spotkaliśmy się z nim w nuncjaturze, widziałem, że bardzo cieszy się z tego, co robimy. Filmem zainteresował się też ambasador Polski w Libanie, który obiecał nawet pomoc przy zorganizowaniu muzyki do niego. Jest to tym bardziej obiecujące, że dyrygentem Filharmonii w Bejrucie jest Polak.

Kiedy papież odwiedzi Liban?

– Będzie tam od 14 do 16 września. Dla tamtejszych chrześcijan ma to ogromne znaczenie, wyczekują go z niecierpliwością. Chrześcijanie stanowią w Libanie około 40 procent ludności – większość z nich to maronici, którzy przyjęli imię od św. Marona Pustelnika, żyjącego w IV wieku. Utworzył on Katolicki Kościół Wschodni, nigdy nie odłączony od Kościoła rzymskiego.

Na jakim etapie jest teraz realizacja filmu?

– Z Bejrutu pojechałem prosto do Gdańska i tam pracujemy przy montażu. Pod koniec sierpnia, w Warszawie, zostanie udźwiękowiony. Nagrany będzie w 4 wersjach językowych: po włosku, hiszpańsku, angielsku i francusku. Chcę jak najszybciej przygotować też wersję polską. Jest co robić, bo film będzie trwał ponad godzinę – ważne jest to, że maronici dali mi pełną swobodę działania. Gotowy film – 1000 egzemplarzy na DVD, z papieskim herbem – najpierw zawiozę do Rzymu. Stamtąd, już na pokładzie papieskiego samolotu, zostanie przewieziony do Libanu; otrzyma go najbliższe otoczenie Benedykta XVI, dziennikarze. Ja sam mam go osobiście wręczyć Ojcu Świętemu w nuncjaturze. Już sama świadomość tego i fakt, że w jakimś stopniu wpisuję się w historię Libanu sprawia, że to jeden z ważniejszych momentów mojego życia.Rozmawiała BARBARA ROTTER-STANKIEWICZ

Źródło: www.dziennikpolski24.pl

Opublikowano , autor: Edyta
http://polskiecedry.blogspot.com/2012/09/polski-film-o-libanskich-swietych.html

Pan Bóg wybiera niektórych ludzi, aby w nadzwyczajny sposób przypominali światu o Jego istnieniu, Jego wszechmocnej miłości oraz nieskończonym miłosierdziu. Święty Charbel Makhlouf jest jednym z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi zachwyt i powszechne zdziwienie z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, które się dokonały za pośrednictwem jego osoby.

Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzice jego byli katolikami obrządku maronickiego. Dzieci Makhloufów wzrastały w radosnej atmosferze wzajemnej miłości, która wynikała z codziennej modlitwy oraz ciężkiej pracy na roli. W tych czasach Liban był pod panowaniem otomańskim.

Kiedy Józef miał 3 lata, umarł mu ojciec. Aby zapewnić dzieciom utrzymanie i wykształcenie, matka decyduje się powtórnie wyjść za mąż – za uczciwego i pobożnego Ibrahima, który był stałym diakonem. W wieku 14 lat Józef po raz pierwszy odczuł powołanie do życia zakonnego. Dopiero jednak w 1851 r. decyduje się na wstąpienie do klasztoru w Maifug. Odbywa tam postulat i pierwszy rok nowicjatu. Na początku drugiego roku nowicjatu przenosi się do klasztoru w miejscowości Annaya, gdzie 1 listopada 1853 r. składa pierwsze śluby zakonne. Przybiera imię zakonne Charbel – jest to imię antiocheńskiego męczennika z 107 roku. Kończy studia teologiczne i 23 lipca 1859 r. otrzymuje święcenia kapłańskie.

Jako młody ksiądz w 1860 r. jest świadkiem strasznej masakry przeszło 20 000 chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Bojówki muzułmańskie bez żadnej litości mordowały całe rodziny chrześcijan, plądrowały, grabiły i paliły kościoły, konwenty, gospodarstwa i domy. Setki uciekinierów – głodnych, poranionych, przerażonych tym, co się stało i co mogło ich jeszcze spotkać – szukało schronienia w klasztorze w Annai. Ojciec Charbel całym sercem pomagał uciekinierom oraz modlił się, pościł i stosował surowe praktyki pokutne, ofiarując siebie Bogu w duchu ekspiacji za popełnione zbrodnie i błagając o Boże miłosierdzie dla prześladowców i prześladowanych.

Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.

15 lutego 1875 r., po 17 latach pobytu we wspólnocie zakonnej w Annai, o. Charbel otrzymuje pozwolenie na przeniesienie się do eremu św. św. Piotra i Pawła, aby tam – w całkowitym milczeniu, przez modlitwę, pracę i jeszcze surowsze umartwienia – całkowicie zjednoczyć się z Chrystusem. Erem ten był pustelnią położoną na wysokości 1350 m n.p.m. i mieszkało w nim trzech zakonników.

Cela o. Charbela miała tylko 6 metrów kwadratowych; pod habitem libański eremita nosił zawsze włosiennicę, spał tylko kilka godzin na dobę, jadł bardzo skromne potrawy bez mięsa, i to tylko jeden raz na dzień. Centrum jego życia była Eucharystia. Codziennie odprawiał Mszę św. w kaplicy eremu; długo się do niej przygotowywał, a po jej skończeniu przez 2 godziny trwał w dziękczynieniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu; medytował także teksty Pisma św., nieustannie modlił się i pracował. W ten sposób o. Charbel całkowicie oddawał się do dyspozycji Boga, aby Stwórca oczyszczał jego serce, by uwalniał go od wszelkich złych skłonności i egoizmu – czyli czynił go świętym, to znaczy takim, jakim Jezus pragnął, aby się stał. Jego zakonni współbracia już za życia uważali go za świętego, gdyż widzieli, że w heroiczny sposób naśladował Chrystusa. Tylko niektórych ludzi Chrystus powołuje na taką drogę życia, jaką przeszedł św. Charbel, ale wszystkich powołuje do świętości. Po to żyjemy na ziemi, aby dojrzewać do miłości, do nieba – czyli uczyć się kochać tak, jak kocha nas Chrystus, i wcielać w swoim codziennym życiu Jego największe przykazanie: “abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34).

Ojciec Charbel był tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że w spotkaniu z każdym człowiekiem promieniował radością czystej miłości, a Jezus przez jego pośrednictwo mógł dokonywać różnych znaków i cudów. Spośród wielu cudów libańskiego zakonnika warto przypomnieć zdarzenie, kiedy to w 1885 r. na polach rolników mieszkających w wioskach w pobliżu klasztoru w Annai osiadła potężna chmura szarańczy, która niszczyła uprawy rolne. Dla miejscowych ludzi była to straszna plaga, prowadząca do wielkiego głodu. Przełożony polecił o. Charbelowi, aby natychmiast udał się na pola zajęte przez szarańczę i by się tam modlił, błogosławił i kropił wodą święconą. Ze wszystkich pól, które udało się zakonnikowi pobłogosławić, szarańcza zniknęła, a zbiory zostały uratowane.

W 1873 r. o. Charbel z polecenia swojego przełożonego został zawieziony do pałacu księcia Rachida Beika Al-Khoury, aby się pomodlić nad jego synem Nagibem, który umierał zarażony tyfusem. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Ojciec Charbel udzielił choremu sakramentu chorych, a następnie pokropił go święconą wodą -wtedy w jednym momencie, ku wielkiej radości wszystkich obecnych, Nagib całkowicie odzyskał zdrowie. Po skończeniu studiów medycznych rozpoczął praktykę lekarską i stał się jednym z najsławniejszych lekarzy w Libanie. W małym miasteczku Ehmej żył człowiek psychicznie chory, bardzo niebezpieczny dla siebie i innych. Kilku mężczyzn z wielkim trudem przywiozło go do klasztoru w Annai, lecz nie było w stanie wprowadzić go do kościoła, ponieważ opierał im się z nadludzką siłą. Wtedy zbliżył się •do niego o. Charbel i rozkazał mu pójść za sobą oraz klęknąć przed tabernakulum. Człowiek ów uspokoił się i pokornie wykonał polecenie mnicha. Po modlitwie, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, o. Charbel odczytał nad głową chorego fragment Ewangelii. Wtedy stał się cud: psychicznie chory mężczyzna odzyskał zdrowie. Później ożenił się, a kiedy miał już liczną rodzinę, przeniósł się do USA. (Jest jeszcze wiele innych relacji o cudownych zdarzeniach w życiu św. Charbela, ale najwięcej dokonało się już po jego śmierci).

Ojciec Charbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 r., podczas nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Współbracia zakonni znaleźli go rano leżącego na posadzce kaplicy; widzieli, jak z tabernakulum promieniowało przedziwne światło, które otaczało ciało zmarłego. Był to dla nich oczywisty znak z nieba. Na dworze padał wówczas obfity śnieg i wiał mroźny wiatr. Wszystkie drogi do eremu zostały całkowicie zasypane, zatem nikt z klasztoru nie mógł zawiadomić mieszkańców okolicznych wiosek o śmierci świętego pustelnika. Stała się jednak rzecz niezwykła: otóż wszyscy okoliczni mieszkańcy otrzymali tego dnia wewnętrzne przekonanie o narodzeniu się o. Charbela dla nieba. Młodzi mężczyźni wyruszyli z łopatami, aby odgarnąć śnieg, by można było dotrzeć do eremu i przenieść ciało do klasztoru w Annai. “Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – napisał o. przeor. “Módlmy się, aby Bóg uczynił go naszym patronem, który będzie nas strzegł i prowadził przez ciemności ziemskiego życia”.

25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, o. Charbel został pochowany we wspólnym zakonnym grobie. W pierwszą noc po pogrzebie zauważono nad miejscem pochówku zakonnika oślepiające, tajemnicze światło, widoczne w całej dolinie, które świeciło nieustannie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Fakt ten wywołał wielkie poruszenie w całej okolicy. Tysiące chrześcijan i muzułmanów przybywało do grobu, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Niektórym z przybyłych udało się otworzyć grób i zabrać ze sobą jako relikwię kawałek ubrania czy kilka włosów z brody eremity. Patriarcha maronitów, poinformowany o tym, co się działo przy grobie pustelnika, ze względów bezpieczeństwa nakazał przeniesienie ciała do klasztoru. Grób o. Charbela został otwarty w obecności lekarza i innych urzędowych świadków. Była w nim woda z mułem, ale zwłoki świętego pustelnika pozostały nienaruszone. Po wyjęciu z grobu ciało poddano badaniom; stwierdzono, że nie miało ono najmniejszych śladów pośmiertnego rozkładu i wydzielało wspaniały zapach oraz płyn nieznanego pochodzenia (pewien rodzaj surowicy z krwią). Do dnia dzisiejszego płyn ten wypływa z ciała Świętego i jest znakiem Chrystusowej mocy uzdrawiania. Ciało o. Charbela zostało obmyte, ubrane w nowe szaty i włożone do otwartej trumny, która została złożona w klasztornym schowku, niedostępnym dla wiernych. Co dwa tygodnie zakonnicy musieli zmieniać szaty na ciele o. Charbela z powodu nieustannie wydzielającego się płynu.

Dopiero 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym. Ponieważ w 1950 r. z tego grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie otwarcia grobu i ekshumacji zwłok. Dokonano tego w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Oczom zebranych ukazał się niesamowity widok: ciało świętego pustelnika wyglądało tak, jak w chwili śmierci – było zachowane w idealnym stanie. Tajemniczy płyn nieustannie wydzielający się z ciała całkowicie skorodował metalową trumnę i przedziurawił marmur grobowca. Po obmyciu i ubraniu w nowe szaty zwłoki św. Charbela zostały przez kilka dni wystawione na widok publiczny, a później w nowej trumnie złożone do grobowca i zacementowane. Tego roku zanotowano w Annai rekordową liczbę cudownych uzdrowień i nawróceń. Klasztor w Annai stał się celem pielgrzymek nie tylko dla chrześcijan, ale także dla muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań.

7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok o. Charbela w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie, który się nieustannie z niego wydobywał. Ponownie wystawiono je na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia tego roku. Różnymi sposobami próbowano powstrzymać wydzielanie się płynu ze zwłok, między, innymi usunięto z nich żołądek i jelita, ale wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Ludzkie działania nie były w stanie powstrzymać Bożej mocy działającej w ciele świętego eremity.

Znany libański prof. medycyny Georgio Sciukrallah w ciągu 17 lat 34 razy szczegółowo badał ciało św. Charbela. Naukowiec tak podsumował swoje kilkunastoletnie analizy: “Ile razy badałem ciało Świętego, zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby było zaraz po śmierci. To, co szczególnie mnie zastanawiało, to płyn nieustannie wydzielający się z ciała. Podczas moich wielu wyjazdów konsultowałem się z profesorami medycyny w Bejrucie i w różnych miastach Europy, ale nikt z nich nie potrafił mi tego wyjaśnić. Jest to rzeczywiście zjawisko jedyne w całej historii. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to wtedy w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kilo, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne, gdyż w ciele człowieka znajduje się około 5 litrów krwi i innych płynów. Opierając się na dotychczasowych badaniach, doszedłem do przekonania, że ciało św. Charbela zachowuje się w stanie nienaruszonym, wydzielając tajemniczy płyn, dzięki interwencji samego Boga”.

W 1965 r. o. Charbel został beatyfikowany, a 9 października 1977 r. kanonizowany na placu św. Piotra w Rzymie przez Ojca św. Pawła VI. Nikt nie sfotografował św. Charbela ani nikt nie namalował za życia jego portretu. 8 maja 1950 r. wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż kilku misjonarzy maronitów zrobiło sobie grupowe zdjęcie przed grobem świętego pustelnika. Po wywołaniu fotografii okazało się, że znalazła się na niej dodatkowa, tajemnicza postać mnicha. Dopiero starsi zakonnicy rozpoznali w niej o. Charbela. Od tej pory na podstawie tego właśnie zdjęcia maluje się portrety świętego pustelnika.

Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem – Źródłem Miłości – przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.
Ks. Mieczysław Piotrowski TChr
źródło: “Miłujcie się!” 2006

http://www.jp2w.pl/pl/34391/0/Sw._Charbel.html
*********
Święty Wiktor I Święty Wiktor I, papieżWedług Liber Pontificalis Wiktor był synem Feliksa i pochodził z cesarsko-rzymskiej Afryki Prokonsularnej; według św. Hieronima – z południowej Italii. Biskupem rzymskim został po św. Eleuteriuszu. Jego pontyfikat trwał 10 lat (189-198).
W Rzymie za czasów Wiktora I już częściej stosowano w liturgii język łaciński, który wypierał grekę. Rozpoczynający się wtedy proces tzw. latynizacji Kościoła przejawił się w sporze o datę Wielkanocy. Na Wschodzie świętowano dzień zbieżny z datą żydowskiej Paschy, na Zachodzie pamiątkę Zmartwychwstania obchodzono w niedzielę. Wiktor I zaangażował się w ten spór na tyle energicznie, że groziło to odłączeniem się gmin chrześcijańskich Azji Mniejszej od Rzymu. By rozstrzygnąć tę kwestię, Wiktor I zwołał synody, które poparły jego opinię. Tylko biskupi z Azji Mniejszej, kierowani przez Polikratesa, biskupa Efezu, nie zaakceptowali tych ustaleń. Papież wykluczył zatem te gminy – nie tylko ze wspólnoty z Kościołem rzymskim, ale z całego Kościoła. Sytuację załagodził dopiero św. Ireneusz z Lyonu.
Za pontyfikatu Wiktora I wzrósł autorytet biskupa Rzymu, ze względu na sukcesję apostolską. Sukcesję propagował Ireneusz (140-202), biskup Lugdunum (Lyonu), który ustalił także imienną listę biskupów rzymskich, poczynając od Piotra.
Papież występował przeciwko ówczesnym herezjom – gnozie i monarchianizmowi. Bardzo energicznie zajął się sprawą gnostyka, Floryna, którego złożył z urzędu, oraz Teodota – za sprzyjanie herezji monarchianizmu, błędnej nauki odnośnie do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Wykluczył go ze społeczności wiernych.
Wiktor I był pierwszym papieżem łacińskojęzycznym, który miał kontakt z dworem cesarskim przez chrześcijankę Marcję, metresę cesarza Kommodusa (180-192). Dzięki niej udało się uwolnić wielu chrześcijan, w tym przyszłego papieża Kaliksta I.
Euzebiusz z Cezarei i św. Hieronim wspominają, że św. Wiktor zostawił także pisma. Żadne jednak z nich nie ocalało do naszych czasów. Nie wiemy również, jaką śmiercią zakończył życie. Liber Pontificalis zwie go męczennikiem. Pochowany został na Watykanie.
Błogosławiony Jan Soreth Błogosławiony Jan Soreth, prezbiterJan Soreth urodził się w Normandii w 1394 roku. Jako młodzieniec wstąpił do zakonu karmelitańskiego i złożył śluby zakonne. Był magistrem teologii oraz rektorem studiów w Paryżu. Został także prowincjałem prowincji francuskiej. W roku 1451 wybrano go na przełożonego generalnego zakonu; urząd ten pełnił aż do śmierci. Odnowił życie zakonne. W jednym ze swoich dzieł wspaniale objaśnił Regułę karmelitańską. W 1462 roku poprawił konstytucje i wydał je drukiem. Przyczynił się do powstania żeńskiej gałęzi zakonu oraz uformowania Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego.
Zmarł w opnii świętości w wieku 77 lat 25 lipca 1471 roku w Angers (zachodnia Francja). Beatyfikował go papież Pius IX w roku 1866.
Błogosławiona Maria Teresa Kowalska Błogosławiona Maria Teresa Kowalska, dziewica i męczennicaMieczysława Kowalska urodziła się 1 stycznia 1902 roku w Warszawie. W 1923 r. wstąpiła do klarysek kapucynek w Przasnyszu, przyjmując imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Pięć lat później złożyła śluby wieczyste. Mimo że była chorowita, pełniła w klasztorze liczne obowiązki – m.in. zakrystianki, furtianki, bibliotekarki, a także mistrzyni nowicjatu.
2 kwietnia 1941 r. Niemcy aresztowali całą wspólnotę klasztorną z Przasnysza. Maria Teresa została osadzona w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Po ciężkiej chorobie zmarła tam śmiercią męczeńską 25 lipca 1941 r. Jej pełne spokoju oddanie życia dodało wiary siostrom. Dwa tygodnie po śmierci s. Marii Teresy kapucynki zwolniono z obozu. W przekonaniu sióstr, to właśnie ofiara cierpienia i męczeńskiej śmierci Marii Teresy wyjednała im uwolnienie i przeżycie koszmaru II wojny światowej.
Mniszka z Przasnysza została beatyfikowana w gronie 108 męczenników II wojny światowej przez św. Jana Pawła II podczas Mszy sprawowanej w Warszawie w dniu 13 czerwca 1999 r.
Święta Alfonsa od Niepokalanego Poczęcia Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnicaAnna Muttathuopadathu urodziła się 19 sierpnia 1910 r. w Kudumalorze w Kerali (Indie). Od narodzin jej życie było naznaczone cierpieniem. Dzieciństwo spędziła u dziadków. W 1920 r. zamieszkała u swojej ciotki Anny Murickal, która okazała się kobietą bardzo surową i despotyczną. Ciotka starała się nakłonić Annę do małżeństwa, odwodząc ją od pójścia do zakonu. Anna wykazała się jednak ogromną siłą ducha i nie uległa namowom opiekunki.
Nawiązała kontakt z Klaryskami od Wieczystej Adoracji. W 1928 r. rozpoczęła u nich postulat, przyjmując imię Alfonsa od Niepokalanego Poczęcia. Śluby zakonne złożyła 12 sierpnia 1936 r.
Przez większość życia zakonnego znosiła ciężkie choroby i cierpienia duchowe, ofiarując je Najświętszemu Sercu Jezusa. Nigdy się nie skarżyła. Zmarła 28 lipca 1946 r. w Bharananganam. Jej wstawiennictwu przypisywana jest seria cudownych uzdrowień, do których dochodziło wśród modlących się u jej grobu. W corocznych pielgrzymkach na grób św. Alfonsy biorą udział katolicy, muzułmanie, a także Hindusi.
Święty Jan Paweł II beatyfikował ją, jako pierwszą Hinduskę, 8 lutego 1986 r., podczas swojej podróży apostolskiej do Indii. Papież Benedykt XVI kanonizował ją w Rzymie 12 października 2008 r.
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Dol, w Bretonii – św. Samsona, biskupa i opata. Pochodzić miał z Walii. Wcześnie znalazł się wśród mnichów iroszkockich. Przybywszy na półwysep bretoński, działał zarówno w charakterze przełożonego mniszej wspólnoty, jak i biskupa nastawionego na działalność misyjną; w owych czasach nie należało to do wyjątków. Zmarł około roku 565.W Tonkinie, w Indochinach – bł. Melchiora Garcia Sampedro, męczennika. Pochodził on z hiszpańskiej prowincji Oviedo. Z niemałym trudem odbył swe studia, po czym wstąpił do dominikanów. Posłano go na Filipiny, a następnie do Annamu. Gdy wybuchło prześladowanie, wyniesiono go do godności biskupiej i mianowano pomocnikiem wikariusza generalnego. Wycierpiawszy wiele w więzieniu, został ścięty w roku 1858. Beatyfikował go w roku 1951 Pius XII.

oraz:

św. Akacjusza, męczennika (+ ok. 310); bł. Antoniego della Chiesa, zakonnika (+ 1459); świętych męczenników Nazariusza i Celsa (+ III w.)

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-28.php3

 

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ, POSŁUCHAĆ, OBEJRZEĆ

*********

Biskupi jadą na Woodstock i nie mają zamiaru potępiać

Piotr Żyłka

Piotr Żyłka

Możemy mówić, że Woodstock to zło. Możemy też mówić, że Jurek Owsiak to wróg. Ale czy to sprawi, że ktokolwiek zapragnie przyjść do kościoła albo zakocha się w Jezusie? Raczej nie. Dlatego zdecydowanie bardziej podoba mi się postawa dwóch biskupów.

Co roku to samo. Kiedy zbliża się Woodstock, zaczyna się ostra dyskusja. Jedni przekonują, że to straszne miejsce, gdzie młodzież jest demoralizowana, gdzie dzieje się samo zło i trzeba robić wszystko, żeby tam nikt związany z Kościołem nie jeździł. Inni starają się argumentować, że rzeczywistość nie jest czarno-biała, że tam też się dzieją dobre rzeczy, że przecież w Kostrzynie nad Odrą występowały Arka Noego i Luxtorpeda Roberta Litzy, a ich chyba do worka z napisem “Samo zło” nie da się wrzucić. Albo na przykład w tym roku – będzie można tam spotkać księdza Jana Kaczkowskiego i Jankę Ochojską.
Sam byłem na Woodstocku i różne rzeczy tam widziałem. Pozytywne i negatywne. Budujące i niepokojące. Najważniejsze były spotkania z ludźmi, poznawanie ich historii. Często bardzo trudnych i skomplikowanych.
Czy jest to dobre miejsce dla młodych ludzi? Nie mam zamiaru tego kategorycznie rozstrzygać. Ja kiedyś byłem, nie żałuję tego, nic złego też mi się nie stało. Ale doskonale rozumiem też zaniepokojenie tych, którzy obawiają się, że młody człowiek może tam pojechać i się pogubić albo wpakować w jakieś paskudztwo. Bo na Woodstocku – co jest nieuniknione przy tak ogromnych imprezach – pojawiają się różni ludzie, z różnych środowisk. Również takich, które – mówiąc delikatnie – z chrześcijaństwem zbyt wiele wspólnego nie mają.
Z tego czarno-białego schematu bycia za lub przeciw wyłamują się też organizatorzy Przystanku Jezus. Ludzie, którzy angażują się w to dzieło, powtarzają, że ich celem jest ewangelizacja skierowana do młodych uczestniczących w Przystanku Woodstock, mówienie o Jezusie Zmartwychwstałym, który przynosi dar zbawienia, świadczenie, modlenie się za potrzebujących i rozmawianie z rówieśnikami.
Niedawno na temat Woodstocku wypowiedziało się dwóch biskupów, którzy w tym roku będą po raz kolejny obecni na Przystanku Jezus. Ich sposób myślenia jest chyba najlepszą wskazówką, jak my chrześcijanie powinniśmy myśleć i działać w kontekście imprezy organizowanej przez Jurka Owsiaka.
Biskup Edward Dajczak, współorganizator Przystanku Jezus:

 

 

Biskup Grzegorz Ryś, przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji:

 

 

W wypowiedziach biskupów możemy znaleźć wiele ważnych myśli i wskazówek, które mogą nam pomóc zrozumieć, jak skutecznie ewangelizować (nie tylko na Woodstocku). Tak naprawdę wszystko sprowadza się do trzech fundamentalnych zasad.
Po pierwsze – najpierw sami musimy doświadczyć w naszym życiu działania kochającego nas za darmo Boga. Bez tego nie ma sensu, żebyśmy szli do kogokolwiek i gdziekolwiek. Nie masz doświadczenia, nie wychodź do ludzi. Z pustego i Salomon nie naleje.
Po drugie – po prostu mamy dawać świadectwo. Dzielić się tym, co sami wcześniej od Boga dostaliśmy. Nie oceniać, nie wywyższać się, nie moralizować, ale właśnie dzielić się radością, wolnością, pokojem i miłością, którą dał na Jezus.
Po trzecie – jeśli nie kochamy autentycznie tych, do których idziemy, to lepiej zostańmy w domu. Jeżeli ktoś ma zamiar potępiać, a nie iść, żeby ludzi kochać, pokazać że Bóg jest miłością, to takie działanie naprawdę nie ma najmniejszego sensu.
I jeszcze jedna myśl – kontakt z ludźmi niewierzącymi może być dla nas bardzo pouczający. Bo kiedy wychodzimy do drugiego człowieka i go słuchamy, to możemy dowiedzieć się, dlaczego tak wielu młodych ludzi jest zniechęconych do Kościoła, zrozumieć, co robimy źle. I jeśli podejdziemy do takich lekcji z pokorą, to możemy wyciągnąć z tego wiele ważnych wniosków na przyszłość.

 

 

Piotr Żyłka – publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i polskiego profilu papieża Franciszka. Jego projekty można znaleźć na blogu autorskim

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2073,biskupi-jada-na-woodstock-i-nie-maja-zamiaru-potepiac.html

 

***********

 

Bp Ryś: Jezus ucieka na samą taką propozycję

bp Grzegorz Ryś / Przystanek Jezus

Dlaczego Chrystus nie zostanie królem w doczesnym wymiarze? Dlaczego nie będzie porządkował naszej rzeczywistości i zapewniał nam materialnego dostatku? Co może nas nasycić naprawdę? – mówi bp Grzegorz Ryś

 

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1929,bp-rys-jezus-ucieka-na-sama-taka-propozycje.html

*********

Święci grzesznicy i grzeszni święci

America Magazine

James Martin SJ

(fot. shutterstock.com)

– Kościół kanonizował ludzi świętych, nie doskonałych – o problemach ze świętością i jej rozumieniem pisze James Martin SJ.

 

Jeden z najbardziej zaskakujących momentów w mojej pracy dla “America Magazine” nastąpił dawno – w 1995 roku. Wówczas to ateista i pisarz, Christopher Hitchens, opublikował obszerny atak na bł. Matkę Teresę. Hitchens zwrócił w ten sposób na siebie bardzo uwagę, szczególnie oskarżając Matkę Teresę o przyjmowanie pieniędzy od skorumpowanych polityków. Wtedy jeden z naszych ówczesnych redaktorów – John Donohue SJ – zdradził mi, że przygotowuje odpowiedź na tekst Hitchensa. “Świetnie! Dokopmy mu!” – brzmiały wówczas moje mało chrześcijańskie słowa.
Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie, gdy przeczytałem wyczekiwany artykuł Johna. Zamiast systematycznej obrony Matki Teresy, autor przyjął inną taktykę. Obronę punkt po punkcie uznajął za zadanie zbyt absurdalne, by poświęcić mu swoją uwagę. Jego podejście można streścić w zdaniu: jeśli myślisz, że to było złe, to mało wiesz o świętych.

 

“Hitchens” – jak pisał ojciec Donohue – “wydaje się zakładać, że jeśli ktoś kiedykolwiek popełniał błędy lub postępował niejednoznacznie, to nie zasługuje, by nazywać go świętym”. Następnie wyliczył trochę niecnych występków dobrze znanych nam świętych. Między innymi krewkiego św. Hieronima czy św. Jana Kapistrana, którzy “częściej zachowywali się jak generał Patton (amerykański dowódca z czasów II wojny światowej, słynący – oprócz licznych sukcesów militarnych – ze swojej arogancji i niesubordynacji – przyp. tłum.) niż Franciszek z Asyżu”.

 

Moim ulubionym przykładem był św. Cyryl z Aleksandrii, którego John opisał jako “odważnego, ale czasem zbyt gwałtownego, wręcz agresywnego”. Cyryl przybył bowiem na sobór w Efezie (431 rok) z bandą niezdyscyplinowanych zwolenników, a następnie wygnał jednego z towarzyszących mu tam arcybiskupów, Nestoriusza. Po soborze jednak Cyryl zaczął prowadzić spokojne życie. John dodał do tego komentarz: “I nie wiemy nic o 10 ostatnich latach życia Cyryla. Prawdopodobnie to były te lata, w których został świętym”.
Myślałem o artykule Johna, gdy papież Franciszek ogłosił, że kanonizuje bł. Junipero Serrę podczas swojej wrześniowej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Bł. Junipero był niestrudzonym misjonarzem, ale jest również oskarżany o najgorsze występki, które towarzyszyły hiszpańskim kolonialistom w XVII-wiecznej Kalifornii. Jego spuścizna jest też trudniejsza przez to, że jego krytycy często łączą ze sobą trzy następujące fakty:

 

  • po pierwsze to, co koloniści rzeczywiście robili;
  • po drugie to, co Junipero sam zatwierdził;
  • i po trzecie to, czego sam błogosławiony dokonywał;

 

To, co niestety wydaje się dziś oczywiste to fakt, że Junipero tolerował bicie lokalnej ludności przez hiszpańskich kolonizatorów.
Podobne oskarżenia pojawiły się w ostatnich latach w odniesieniu do św. Tomasza Morusa w popularnej powieści autorstwa Hilary Mantel pt. “Wolf Hall”. W ostatnim roku telewizja BBC wyprodukowała też serial oparty na tej książce. Mantel przedstawia w niej Morusa jako religijnego fanatyka, intryganta, mizogina i “żądnego krwi hipokrytę”, zajmującego się torturowaniem protestantów w swojej piwnicy. Eamon Duffy, badaczka z uniwersytetu w Cambridge, pokazała jednak, że w swoich czasach święty Tomasz Morus był postrzegany jako miłosierny, mimo że w sposób bezwzględny potępiał herezje. Duffy pisze, że “nie był on ani żądnym krwi, ani hipokrytą. Był jednak człowiekiem swoich czasów, nie naszych”.
Nawet jednak ci święci, których nie oskarża się o tak okropne czyny jak pobicia czy tortury, nie prowadzili doskonałego życia. Święci byli ludźmi, którzy nawet po nawróceniu cały czas grzeszyli. I wiedzieli o tym lepiej niż inni!
Dlatego też kanonizacja nie oznacza, że Kościół uznaje daną osobę za doskonałą. Można więc zapytać: czy są jakieś rzeczy, które nie pozwalają na kanonizację danego człowieka? Oczywiście. A jakie to rzeczy? I jak należy je ocenić używając współczesnych kryteriów moralnych? Niektóre powszechne dziś zachowania (np. jedzenie mięsa) mogą w niedalekiej przyszłości okazać się potworne, nie do zaakceptowania. Czy będą mogły stanowić blokadę do kanonizacji jednej lub jednego z nas? Podobnie, może niektóre rzeczy, które dziś wydają się przeszkadzać w kanonizacji – np. późny romans Thomasa Mertona z młodą pielęgniarką – będą nieistotne już niedługo?

 

Sądzę, że uczciwa odpowiedź na te pytania brzmi: nie mam pojęcia. Kościół jednak nieustannie będzie kanonizował niedoskonałych świętych. Być może więc lepiej byłoby zapytać: co chcemy pochwalać i co naśladować, a także czego unikać i co potępiać, gdy  kontemplujemy życie i czyny świętych kobiet i mężczyzn?
Błogosławiona Tereso z Kalkuty, święty Cyrylu z Aleksandrii, błogosławiony Juniperro Serra, święty Tomaszu Morusie i Tomaszu Mertonie, módlcie się za nami.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1926,swieci-grzesznicy-i-grzeszni-swieci.html

JEZUICKI PRZEWODNIK PO PRAWIE WSZYSTKIM

James Martin SJ

 

New York Times Bestseller

 

Nie jest to przewodnik umożliwiający zrozumienie wszystkiego o wszystkim.
To raczej przewodnik pokazujący, jak dostrzec Boga we wszystkich rzeczach i w każdej osobie.

 

Jezuicki przewodnik to napisana lekkim piórem i z poczuciem humoru, pełna przykładów i anegdot książka o duchowości codziennego życia. Zawiera praktyczne wskazówki do stawania się autentycznym, rozwijania relacji i podejmowania decyzji. Jej przesłanie może być inspiracją do pełniejszego i bardziej szczęśliwego życia zarówno dla wierzących, wątpiących, jak i agnostyków. Duchowość św. Ignacego z Loyoli, o której opowiada James Martin, od blisko 500 lat inspiruje pokolenia. Wszystko uważa za ważny element życia zarówno nabożeństwa, modlitwę, działalność dobroczynną, jak i pracę, związki, seks, cierpienie, czy muzykę. Nie zna tematów nie do ruszenia. Przekonaj się sam, że…
BOGA MOŻNA ODNAJDYWAĆ WE WSZYSTKIM

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1926,swieci-grzesznicy-i-grzeszni-swieci.html

********

Watykan: poszukiwani misjonarze miłosierdzia

Radio Watykańskie

ak

(fot. Asher Isbrucker / Foter / CC BY)

Watykan poszukuje misjonarzy miłosierdzia, których Ojciec Święty pośle ze specjalną misją przebaczenia na wszystkie kontynenty. Chodzi o kapłanów, którzy mają być żywym znakiem Ojca przyjmującego wszystkich szukających Bożego przebaczenia.

 

Inicjatywa wpisuje się w obchody ogłoszonego przez papieża Franciszka Nadzwyczajnego Roku Świętego Miłosierdzia. Księża zostaną rozesłani przez papieża w przypadającą w czasie jubileuszu Środę Popielcową. Podkreśla się, że mają oni być “przekonującymi głosicielami miłosierdzia i zwiastunami radości przebaczenia”.

Misjonarze będą zaproszeni przez biskupów diecezjalnych w swoich krajach do animowania misji ludowych lub konkretnych inicjatyw związanych z Jubileuszem, ze szczególnym odniesieniem do celebracji sakramentu pojednania. Ojciec Święty w związku z tym da im również władzę odpuszczania grzechów zastrzeżonych Stolicy Apostolskiej.

 

Formularz dla kapłanów chcących zostać misjonarzem miłosierdzia:

http:// www.iubilaeummisericordiae.va/content/gdm/pl/partecipa/missionari/diventamissionario.html

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22948,watykan-poszukiwani-misjonarze-milosierdzia.html

*********

Przebaczyć mamie i tacie

Leslie Leyland Fields, Jill Hubbard / slo

(fot. shutterstock.com)

Nasi rodzice. Uczymy się dzięki ich zaletom i ich błędom. Nikt z nas nie potrzebuje idealnych rodziców. Wszystko, czego potrzebujemy, to – cytując D.W. Winnicotta – “wystarczająco dobre matkowanie”*.

 

Jednak, jak widzieliśmy, wielu z nas miało niewystarczająco dobrych rodziców. W prawidłowym toku rozwojowym dziecko, odczuwając frustrację, uczy się tolerancji oraz umiejętności odraczania gratyfikacji. Ale zbyt wiele frustracji, chaosu i nieprzewidywalności prowadzi do większej lub mniejszej traumy. Im większa trauma, tym silniejsza potrzeba wykształcenia w sobie mechanizmów obronnych oraz umiejętności radzenia sobie z trudną sytuacją. Wydaje się, że w dłuższej perspektywie psychika potrafi wiele rzeczy skompensować. Jednak to, co kiedyś chroniło psychikę, może stać się przeszkodą w późniejszym życiu. Jesteśmy zarówno ofiarami, jak i twórcami naszej natury, a w konsekwencji naszej słabości. Gdy udaje nam się dostrzec nasze własne człowieczeństwo, a potem przenieść ten punkt widzenia na innych ludzi – w tym naszych rodziców – stajemy się świadkami ich życia, ich opowieści, miejsca i roli w historii.
Nasi rodzice byli kiedyś dziećmi, mieszkali w swoim rodzinnym domu. Kim byli w młodości, jakie mieli marzenia i nadzieje? Czy uda nam się dostrzec w nich ludzi, odrębnych względem nas, borykających się z własną historią? Przecież gdyby nie byli naszymi rodzicami, połączonymi z nami tą silną więzią, wykształconą w okresie, gdy od nich zależało nasze przetrwanie, moglibyśmy łatwiej dostrzec ich niepowtarzalną osobowość.
Jednak niezależnie od tego, co przeżyli w dzieciństwie, nasi dorośli już rodzice stali się odpowiedzialni za radzenie sobie ze swoimi doświadczeniami i zranieniami. By nie przenosić ich na nas – następne pokolenie. Stąd i nas wezwano do podjęcia podróży ku uzdrowieniu. I jesteśmy odpowiedzialni za poziom naszej świadomości.
Nie oznacza to, że należy ignorować ból lub unikać gniewu na to, co jest złem. Zmierzenie się z rzeczywistością to ważny, wręcz niezbędny, krok w procesie przebaczenia. Mogą w nas kłębić się emocje związane z niesprawiedliwością, ale musimy przy tym wyzbyć się mrzonek o sprawiedliwym świecie. Fałszywe przebaczenie to postępowanie zgodnie z literą prawa, kierowanie się wyłącznie impulsami płynącymi z umysłu. To także zmuszanie się do przestrzegania nakazów procesu wybaczenia, zbyt szybkie przechodzenie do porządku dziennego nad przeżyciami z dzieciństwa; powiedzenie: “Rodzice robili wszystko najlepiej, jak potrafili” bez dostrzeżenia ich ułomnego człowieczeństwa.
Niekiedy podchodzimy do rodziców z nadzieją, że uda nam się wreszcie dostać od nich to, czego pragnęliśmy w dzieciństwie. To niezaspokojone pragnienie może hamować nasz wewnętrzny rozwój, dowodząc, że wciąż potrzebujemy aprobaty, szukając u rodziców potwierdzenia własnej wartości, czekając z utęsknieniem na ich zapewnienie: “Kocham cię”, “Jesteś moją kochaną córką”, “Jesteś moim dobrym synem”. Pamiętajmy jednak, że można wybaczyć i obdarzyć miłością w duchu miłosierdzia, a nie w uznaniu “zasług”.
Ostrzeżenie: zbliżenie się do nieobliczalnego rodzica, gdy nie jesteś emocjonalnie stabilny, może odbić się niekorzystnie na twojej psychice. Jeżeli czujesz się znerwicowany, rozbity, masz nagłe zaniki pamięci, zaciera ci się granica między przeszłością a teraźniejszością, nie jesteś w stanie normalnie funkcjonować (pracować, wstać z łóżka, zająć się dziećmi), albo jeżeli ludzie dokoła ciebie martwią się twoim stanem – mogą to być objawy stresu pourazowego. Takie symptomy wymagają interwencji specjalisty, nawet jeżeli już wcześniej korzystałeś z pomocy psychologa lub psychiatry. A przynajmniej potrzebujesz silnego systemu pomocy, takiego jak grupa wsparcia, w której można swobodnie porozmawiać o traumatycznych przeżyciach rodzinnych.
Bardzo pomocne w trudnych chwilach mogą okazać się grupy oparte na Programie dwunastu kroków, zachęcające do szukania Boga albo czegoś, co jest większe od nas samych – takie jak Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA), Dorosłe Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych (DDD), Grupy Rodzinne Al-Anon czy Dorosłe Dzieci Kazirodztwa (DDK). Oczywiście jeżeli przebywanie z rodzicem niesie ze sobą niebezpieczeństwo przemocy fizycznej, dalszego maltretowania albo wywołania wstrząsu psychicznego, nie będziecie chcieli podejmować ryzyka i narażać swoich dzieci na takie zachowanie. Stanowczo nie byłby to krok naprzód w stronę przebaczenia i miłosierdzia.
Musimy stać się dla siebie nawzajem świadkami – w naszym człowieczeństwie i w człowieczeństwie naszych rodziców. Jeżeli potrafimy obserwować siebie i innych – pamiętając, że każdy z nas jest w pełni odrębną jednostką – możemy spróbować zbliżyć się do naszych rodziców i więcej się o nich dowiedzieć. Spotkaj się z ludźmi, którzy znają ich historię, a przynajmniej jej część. Jeżeli to możliwe, spróbuj odnaleźć tych, którzy mogą stać się świadkami twoich rodziców i ich życia: znajomych, rodzeństwo, przyjaciół z młodości. Może ci to pomóc w spojrzeniu na nich z większym obiektywizmem (pamiętając jednak, że inni także mają swoje uprzedzenia i urazy, choć mogą się one różnić od naszych).
W ostatnich dniach życia mój dziadek (miał wtedy niemal osiemdziesiąt dziewięć lat, ale wciąż samodzielnie prowadził samochód) poprosił o spotkanie z najmłodszym z czworga swoich dzieci, synem, którego nie widział od lat – moim ojcem. Ale spotkał się ze mną, moim bratem i naszymi dziećmi, których nigdy wcześniej nie poznał. Kilka lat wcześniej dziadek i tato rozstali się w gniewie, podobnie jak ja (w wieku dwudziestu pięciu lat) i mój brat (jeszcze wcześniej) rozstaliśmy się z naszym ojcem. Tato miał w zwyczaju wyrzucać najbliższych ze swojego życia, jednego po drugim, aż w końcu nie było nikogo, kto wiedziałby, gdzie teraz mieszka. Po pogrzebie dziadka siedziałam z rodzeństwem mojego taty: jedyną siostrą i najstarszym bratem – ostatnią osobą, która miała kontakt z moim niegdyś towarzyskim ojcem. Niepytani, oboje zaczęli mi wyjaśniać, dlaczego ich zdaniem zniknął z życia nas wszystkich. Po pierwsze, nie chciał być odnaleziony, a po drugie, jego narastający gniew, gorycz i paranoja mogły doprowadzić do choroby psychicznej. Wprawdzie to była tylko jedna z możliwych interpretacji wydarzeń, ale cieszyłam się, że dwoje ludzi, którzy z nim dorastali, próbuje wyjaśnić zagadkę niedającą nam wszystkim spokoju. Poza tym podniosło mnie na duchu, że wujek i ciocia, którzy znali mnie od dziecka, potrafili przyznać, że nie wszystko w moim świecie było w porządku. W ten sposób stali się moimi świadkami.
My również zostaniemy może kiedyś wezwani na świadków dzieci, z którymi mamy kontakt. Przypomina mi się krewny mojego męża, który przez kilka lat mieszkał w naszym domu, a jego synowie, wówczas pięcio-i ośmioletni, przychodzili często pobawić się z naszymi dziećmi. Rodzice tych chłopców się rozwiedli, i nie było to tylko rozejście się drogi życiowej dwojga dorosłych oraz podzielenie się opieką nad synami; była to emocjonalna walka na śmierć i życie, zakończona definitywnym wykluczeniem jednego z rodziców nie tylko z życia swoich synów, ale również ze społeczeństwa. Spodziewam się, że któregoś dnia spotkam tych dwóch chłopców, jako dorosłych już mężczyzn, gdyż będą chcieli poznać całą prawdę o tym, co wydarzyło się między ich rodzicami. Będę czekać na nich z otwartymi ramionami, żeby rzucić światło na wydarzenia i ludzi, którzy na zawsze odmienili bieg ich życia. Takie historie mogą stanowić temat opery mydlanej, ale jest to również prawdziwe życie – moje i twoje.

*The Good Enough Mother, Changing Minds.org, http://changingminds.org/ disciplines/psychoanalysis/concepts/good-enough_mother.htm.

 

Więcej w książce: PRZEBACZYĆ MAMIE I TACIE – Leslie Leyland Fields, Jill Hubbard

 


 

 

 

PRZEBACZYĆ MAMIE I TACIE – Leslie Leyland Fields, Jill Hubbard

Istnieje wiele sposobów ucieczki, lecz bez względu na to, jak szybko biegniesz – przeszłość cię dogoni. Kiedy uciekasz od swojej historii, uciekasz przed samym sobą, co nigdy nie jest bezpieczne. Łatwo wtedy przegapić moment, kiedy możesz odbić się od dna.

Może właśnie tu i teraz zdobędziesz się na odwagę, zatrzymasz się, popatrzysz wstecz i rozpoczniesz nowy rozdział życia?

Nawet jeżeli masz żal do swoich rodziców, bo przepełnili twoje życie goryczą i odebrali ci beztroskę dzieciństwa – możesz zrezygnować z poczucia krzywdy i przejąć kontrolę nad swoim życiem. Możesz kurczowo trzymać się swojego bólu lub przystać na Bożą propozycję: przebacz, wraz z Nim, uwolnij się i zacznij żyć pełnią życia. Wybierz wolność, odnajdź samego siebie.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,743,przebaczyc-mamie-i-tacie.html
**********

“Jezus to pełnia życia dla zgłodniałego człowieka”

KAI / ak

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

– Uczestnictwo w Eucharystii oznacza wejście w logikę Jezusa, logikę bezinteresowności, dzielenia się – powiedział papież Franciszek w rozważaniu poprzedzającym południową modlitwę “Anioł Pański”, jaką odmówił z wiernymi zgromadzonymi na placu św. Piotra w Watykanie.

 

Podkreślił, że Jezus daje nam pełnię życia, gdyż zaspokaja “nie tylko głód materialny, ale ten najgłębszy, głód sensu życia, głód Boga”.
Oto tekst papieskiego rozważania w tłumaczeniu na język polski:

 

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

 

Ewangelia dzisiejszej niedzieli (J 6,1- 15) przedstawia wielki znak rozmnożenia chlebów, w narracji ewangelisty Jana. Jezus jest na brzegu Jeziora Galilejskiego, otoczony przez “wielki” tłum, przyciągnięty “znakami, jakie czynił dla tych, którzy chorowali” (w. 2). Działa w Nim miłosierna moc Boga, który uzdrawia od wszelkiego zła ciała i ducha. Ale Jezus jest nie tylko uzdrowicielem, lecz jest również nauczycielem: w istocie wchodzi na wzgórze i siada w typowej postawie nauczającego nauczyciela: wstępuje na tę naturalną “katedrę”, stworzoną przez Jego Ojca Niebieskiego. W tym momencie Jezus, który dobrze wie, co zamierza uczynić, wystawia na próbę swoich uczniów. Co zrobić, by nakarmić tych wszystkich ludzi? Filip, jeden z Dwunastu, dokonuje ​​szybkiego obliczenia: organizując zbiórkę można zebrać maksymalnie dwieście denarów, aby kupić chleba, ale nie wystarczyłoby to jednak, żeby nakarmić pięć tysięcy ludzi.

 

Uczniowie myślą w kategoriach “rynku”, ale Jezus logikę kupna zastępuje logiką daru. I oto Andrzej, inny z Apostołów, brat Szymona Piotra, przedstawia chłopca, który oddaje do dyspozycji wszystko, co ma: pięć chlebów i dwie ryby; ale Andrzej mówi, że oczywiście jest to nic w obliczu tłumu (por. w. 9). Lecz Jezus na to właśnie czekał. Nakazał swoim uczniom, aby ludzie usiedli, a następnie wziął te chleby i ryby, złożył dziękczynienie Ojcu i je rozdzielił (por. w. 11). Gesty te uprzedzają to, co wydarzy się podczas Ostatniej Wieczerzy, gesty które nadadzą chlebowi Jezusa jego najgłębszy i najprawdziwszy sens. Chlebem Boga jest sam Jezus. Podejmując komunię z Nim, otrzymujemy w sobie Jego życie i stajemy się synami Ojca niebieskiego oraz braćmi między sobą.

 

Przyjmując Komunię św. spotykamy się z Jezusem prawdziwie żywym i zmartwychwstałym. Uczestnictwo w Eucharystii oznacza wejście w logikę Jezusa, logikę bezinteresowności, dzielenia się. I niezależnie od tego, jak bardzo bylibyśmy ubodzy wszyscy możemy coś dać. Przyjmować Komunię św. oznacza również czerpanie z łaski Chrystusa, która pozwala nam dzielić się z innymi tym, czym jesteśmy i co posiadamy.

 

Tłum poruszony jest cudownym rozmnożeniem chleba; lecz dar jaki daje Jezus to pełnia życia dla zgłodniałego człowieka. Jezus zaspokaja nie tylko głód materialny, ale ten najgłębszy, głód sensu życia, głód Boga. W obliczu cierpienia, samotności, ubóstwa i trudności tak wielu ludzi, cóż my możemy uczynić? Narzekanie niczego nie rozwiązuje, ale możemy zaoferować to niewiele, co mamy, jak chłopiec z Ewangelii. Na pewno mamy kilka wolnych godzin, jakiś talent, pewną kompetencję… Któż z nas nie ma swoich “pięciu chlebów i dwóch ryb”? Jeśli jesteśmy gotowi, aby umieścić je w rękach Pana, wystarczą one, aby w świecie było trochę więcej miłości, pokoju, sprawiedliwości i radości. Bóg może pomnożyć nasze małe gesty solidarności i uczynić nas uczestnikami swego daru.

 

Niech nasza modlitwa wspiera wspólny trud, by nikomu nie brakowało Chleba z nieba, który daje życie wieczne i tego, co konieczne do godnego życia, aby umacniała się logika dzielenia się i miłości. Niech Maryja Panna nam towarzyszy ze swoim macierzyńskim wstawiennictwem.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/aniolpanski/art,87,jezus-to-pelnia-zycia-dla-zglodnialego-czlowieka.html

********

Spowiedź, ale po co?

Abp Bruno Forte

(fot. Andrzej Sochacki)

Jest to pytanie, które powraca w różnych formach: dlaczego trzeba iść do księdza i powiedzieć mu, jakie mam grzechy, a nie można tego zrobić bezpośrednio wobec Boga, który zna nas i rozumie lepiej niż jakikolwiek rozmówca-człowiek?

 

Dlaczego mam mówić o moich sprawach, zwłaszcza o tych, których się wstydzę nawet przed sobą samym, z kimś, kto tak jak ja jest grzesznikiem i kto być może w całkiem inny sposób niż ja ocenia to, co przeżyłem, albo w ogóle tego nie rozumie? Czy on wie, czym dla mnie jest grzech? Ktoś może dodać: a czy grzech istnieje naprawdę, czy może jest tylko wymysłem księży, stworzonym w tym celu, aby utrzymać nas w ryzach? Na to ostatnie pytanie można odpowiedzieć od razu i bez obawy rozminięcia się z prawdą: grzech istnieje i nie tylko jest złem, ale także czyni zło. Wystarczy spojrzeć na codzienne wydarzenia na świecie, w którym tak wiele przemocy, wojen, niesprawiedliwości, ucisku, egoizmu, zazdrości i aktów zemsty (przykładów takiego “dziennika wojennego” dostarcza nam każdego dnia prasa, radio, telewizja i Internet).

 

Ten, kto wierzy w miłość Bożą, postrzega jako grzech również taką miłość, która zwraca się ku samej sobie (w średniowieczu nazywano ją amor curvus), niewdzięczność tego, kto odpowiada na miłość obojętnością lub odrzuca ją. Takie odrzucenie ma konsekwencje nie tylko dla kogoś, kto go doświadcza bezpośrednio, ale także dla całej wspólnoty, ponieważ w ten sposób tworzy się odpowiedni klimat do rozwoju egoizmu i przemocy, którymi łatwo “zarazić” innych ludzi i w tak zaczynają umacniać się prawdziwe “struktury grzechu” (pomyślmy tylko o niesprawiedliwości społecznej, o tym, co dzieli kraje bogate i biedne, o wielkim zgorszeniu, jakim jest panujący na świecie głód…). Właśnie dlatego należy z naciskiem podkreślić, że wielkim złem jest zarówno tragedia grzechu, jak i utrata poczucia grzechu – które jest zgoła czymś innymi niż choroba duszy, którą nazywamy “poczuciem winy” – osłabia bowiem serce wobec działania zła i pokus szatana, wroga, który usiłuje oddzielić nas od Boga.

Doświadczenie przebaczenia.

 

Mimo wszystko nie chcę stwierdzić, że świat jest zły, a czynienie dobra jest bezużyteczne. Przeciwnie, jestem przekonany, że dobro istnieje i że jest o wiele większe niż zło, że życie jest piękne i że naprawdę warto żyć uczciwie, dla miłości i z miłością. Prawdziwym powodem, który każe mi myśleć w ten sposób, jest miłosierdzie Boże, którego doświadczam w sobie samym i które widzę, jak tli się w sercach wielu ubogich ludzi: jest to doświadczenie, które przeżyłem wiele razy, zarówno sprawując sakrament przebaczenia jako szafarz Kościoła, jak i oczyszczenie to otrzymując. Od lat spowiadam się regularnie, robię to kilka razy w miesiącu i robię to z radością. Owa radość pochodzi z poczucia, że jestem na nowo kochany przez Boga za każdym razem, kiedy Jego przebaczenie dociera do mnie za pośrednictwem kapłana, który mi go udziela w Jego imieniu. Jest to radość, którą bardzo często widziałem na twarzy osób, które przychodziły się wyspowiadać: nie jest to banalne poczucie lekkości kogoś, kto zrzucił ze swych ramion ciężar (spowiedź nie daje poczucia psychicznej ulgi, nie jest też pocieszającym spotkaniem, albo przynajmniej wyłącznie do tego się nie ogranicza), ale jest to pokój płynący z tego, że czujemy się dobrze “w naszym wnętrzu”, że czujemy się dotknięci w sercu przez miłość, która uzdrawia, pochodzi z góry i która nas odmienia. Prosić z przekonaniem, przyjmować z wdzięcznością oraz hojnie dawać przebaczenie to źródło nieocenionego pokoju – i dlatego słusznie robi ten, kto się spowiada. Chciałbym, aby wszyscy ci, do których uda mi się dotrzeć za pośrednictwem tego listu, stali się uczestnikami tej radości.

Spowiadać się u kapłana?

 

Zapytasz mnie zatem: dlaczego trzeba wyznać księdzu własne grzechy, a nie można tego zrobić bezpośrednio wobec Boga? Jestem pewny, że to do Boga zwracamy się za każdym razem kiedy wyznajemy własne grzechy. To, że trzeba jednak uczynić to również wobec kapłana, daje nam do zrozumienia sam Bóg: postanawiając posłać swojego Syna w ludzkim ciele, pokazuje, że chce się z nami spotkać w bezpośrednim doświadczeniu, że chce mówić z nami przez znaki i językiem właściwym dla człowieka. Tak jak On wyszedł od Ojca i przyszedł, aby nas “dotknąć” w ludzkim ciele, tak samo my jesteśmy wezwani do tego, aby wyjść z miłości do Niego “wyjść z siebie” i z pokorą i wiarą pójść do tego, który może słowem i gestem udzielić nam przebaczenia w Jego imię. Tylko odpuszczenie grzechów, którego udziela kapłan w sakramencie, może dać wewnętrzną pewność, że prawdziwie ci przebaczono i że zostałeś przyjęty przez Ojca, który jest w niebie – dzieje się tak dlatego, ponieważ Chrystus udzielił szafarzom Kościoła władzy wiązania i rozwiązywania, usuwania poza wspólnotę przymierza i włączania do niej (por. Mt 18, 17). To On, powstały z martwych, powiedział do Apostołów: “Przyjmijcie Ducha Świętego! Tym, którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone; którym zatrzymacie, są zatrzymane” (J 20, 22). Dlatego spowiedź u kapłana jest czymś zupełnie innym niż spowiadanie się w cichości serca, które narażone jest na wiele niepewności i dwuznaczności, jakich nie brakuje w życiu i w historii. Sam nigdy nie będziesz pewien czy dotknęła cię łaska Boża, czy to twoje emocje; czy wybaczyłeś sobie ty sam, czy to Bóg ci wybaczył. Rozgrzeszony przez tego, którego Pan wybrał i posłał jako szafarza przebaczenia, doświadczysz wolności, jakiej tylko sam Bóg udziela, i zrozumiesz, dlaczego spowiedź jest źródłem pokoju.

Bóg bliski naszej słabości.

 

Spowiedź jest zatem spotkaniem z Bogiem przebaczającym. Przebaczenie to dane jest nam w Jezusie, a przekazane za pośrednictwem szafarzy Kościoła. W tym wyraźnym znaku łaski, w spotkaniu z nieskończonym Miłosierdziem, objawia się nam oblicze Boga, który jak nikt inny zna człowieka i kochając go, staje blisko niego. Świadczą o tym niezliczone epizody z życia Jezusa, od spotkania z Samarytanką po uzdrowienie paralityka, od przebaczenia cudzołożnicy po łzy w obliczu śmierci przyjaciela Łazarza… Bardzo potrzebujemy tej czułej i pełnej współczucia bliskości Boga, widać to w każdej chwili naszego życia: każdy z nas boryka się z własną słabością, ułomnością, staje wobec śmierci, musi zmierzyć się z pytaniami, jakie rodzą się w obliczu wszystkich tych przeciwności. Choćbyśmy ze wszystkich sił pragnęli czynić dobro, to jednak słabość, kruchość, która cechuje nas wszystkich, nieustannie naraża nas na uleganie pokusom. Apostoł Paweł szczegółowo opisał to doświadczenie: “W mojej mocy jest pragnienie dobra, ale nie jego wykonanie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę” (Rz 7, 18-19). Jest to wewnętrzny konflikt, z którego rodzi się wołanie: “Któż mnie wyzwoli z ciała śmierci?” (Rz 7, 24).

Szczególną odpowiedzią na nie jest właśnie sakrament pojednania, który gdy jesteśmy w stanie grzechu, przynosi nam uzdrawiającą moc łaski Bożej, odmieniając nasze serce i czyny. Dlatego Kościół nieustannie ofiarowuje nam łaskę tego sakramentu na drodze życia: przez sakrament sam Jezus, prawdziwy niebieski Lekarz, przychodzi, aby wziąć na siebie nasze grzechy i aby nam towarzyszyć, nieustannie prowadząc dzieło uzdrowienia i ocalenia. Tak samo, jak dzieje się w historii każdej miłości, również zawierając przymierze z Panem, trzeba je nieustannie odnawiać: wierność niezmiennie jest nowym zadaniem serca, które się ofiarowuje i które przyjmuje miłość mu ofiarowaną, aż po dzień, w którym Bóg będzie “wszystkim we wszystkich”.

Etapy spotkania z Bogiem przebaczającym.

 

Z woli Boga, który jest tak bardzo “ludzki”, spotkanie z miłosierdziem Jezusa odbywa się w kilku etapach, które odpowiadają etapom życia i stanom serca. Na początku jest słuchanie dobrej nowiny, w której dociera do nas wezwanie Umiłowanego: “Czas się wypełnił i nadchodzi już królestwo Boże! Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (por. Mk 1,15). To przez ten głos Duch Święty działa w tobie, dając słodycz płynącą z przyjęcia Prawdy i wiary w nią. Kiedy jesteś posłuszny temu głosowi i postanawiasz całym sercem odpowiedzieć Temu, który cię wzywa, wchodzisz na drogę, która prowadzi cię do największego, cennego daru, którego pragnienie nakazało Pawłowi powiedzieć: “W zastępstwie Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem!” (2 Kor 5, 20).

 

Pojednanie jest właśnie sakramentem spotkania z Chrystusem, który za pośrednictwem szafarza Kościoła przychodzi z pomocą słabości tego, który zdradził lub odrzucił przymierze z Bogiem, pojednuje go z Ojcem i z Kościołem, mocą Ducha Świętego czyni z niego nowe stworzenie. Sakrament ten zwany jest także sakramentem pokuty, ponieważ wyraża się w nim nawrócenie człowieka, droga serca, które żałuje i wzywa Bożego przebaczenia. Powszechnie używany termin spowiedź odnosi się natomiast do aktu wyznania win wobec kapłana, ale przywołuje także potrójne wyznanie, którego należy dokonać, aby móc w pełni celebrować pojednanie: 1) wyznanie chwały (confessio laudis), w którym odwołujemy się do Bożej miłości, jaka uprzedza nas i nam towarzyszy, wspominamy jej znaki w naszym życiu i w ten sposób lepiej rozumiemy ciężar naszej winy; 2) wyznanie grzechu, w którym przedstawiamy Ojcu nasze pokorne i skruszone serce, uznając jednocześnie nasze grzechy (confessio peccati); 3) wyznanie wiary, w którym otwieramy się na przebaczenie, jakie nas wyzwala i ocala oraz gładzi nasze grzechy (confessio fidei). Z kolei znaki i słowa, przez które wyrazimy dar, który otrzymaliśmy, będą w naszym życiu świadectwem cudów, które są dziełem miłosierdzia Bożego w nas.

Radość spotkania.

 

Na przestrzeni historii Kościoła w różny sposób podchodzono do kwestii pokuty, odprawiano ją we wspólnocie i indywidualnie. Wszystkie formy pokuty mają cechy osobistego spotkania skruszonego grzesznika z żywym Bogiem, jakie dokonuje się za pośrednictwem biskupa lub kapłana. Przez słowa rozgrzeszenia – wypowiedziane przez grzesznego człowieka, który jednak został wybrany i wyświęcony na szafarza – dokonuje tego sam Chrystus, który przyjmuje skruszonego grzesznika i jedna go z Ojcem, a mocą Ducha Świętego odnawia go jako żywego członka Kościoła. Pojednani z Bogiem, zostajemy przyjęci do ożywiającej komunii z Trójcą Bożą i otrzymujemy nowe życie łaski oraz miłość, którą tylko Bóg może wlać w nasze serca. Sakrament przebaczenia odnawia zatem naszą relację z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, w imieniu którego otrzymujemy odpuszczenie win. Jak widzimy to w przypowieści o Ojcu i dwóch synach, kulminację pojednania stanowi uczta, podczas której Ojciec kazał podać najlepsze potrawy, a synowi ubrać nową szatę, pierścień i sandały na nogi (por. Łk 15, 22): są to symbole, które wyrażają radość i piękno daru, jaki został ofiarowany i przyjęty. Trzeba nam uznać słowa Ojca z przypowieści: “Będziemy jeść i bawić się, bo ten syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się” (Łk 15, 23-24). Czyż to nie piękne, że tym synem może być każdy z nas?

Powrót do domu Ojca.

 

W odniesieniu do Boga Ojca pokuta jawi się jako “powrót do domu” (takie jest dosłowne znaczenie hebrajskiego terminu, który oznacza “nawrócenie”). Kiedy uświadamiasz sobie własne winy, wówczas zdajesz sobie sprawę, że jesteś na wygnaniu, daleko od ojczyzny miłości: odczuwasz niepokój i ból, ponieważ rozumiesz, że wina jest złamaniem przymierza z Bogiem, odrzuceniem Jego miłości, że “nie kochasz Miłości” – i właśnie dlatego doświadczenie to staje się również źródłem wyobcowania, jako że grzech odcina korzenie łączące nas z prawdziwym domem, z sercem Ojca. W takim momencie trzeba przypomnieć sobie o domu, w którym Ktoś nas oczekuje. Jeśli nie będziemy pamiętali o miłości, to nie będziemy też mieli zaufania i nadziei, jakie konieczne są do tego, aby podjąć decyzję powrotu do Boga. Kiedy zgrzeszymy, wówczas z pokorą kogoś, kto wie, że nie jest godny, aby nazwano go “synem”, powinniśmy postanowić, że zapukamy do drzwi domu Ojca. Cóż to za niespodzianka, gdy odkryjemy, że Ojciec stoi w oknie, wpatrzony w horyzont i od dawna czeka, kiedy wrócimy! Widząc nasze wyciągnięte ręce i pokorne, skruszone serca, odpowiada bezinteresowną gotowością do przebaczenia, przez które pojednuje nas ze sobą, w pewnym sensie “nawracając” się do nas: “Kiedy jeszcze był daleko, zobaczył go jego Ojciec i ulitował się. Pobiegł, rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20). Z niezwykłą czułością Bóg przywraca nam status dzieci, który dany jest nam w przymierzu ustanowionym w Jezusie.

Z Chrystusem, który umarł i zmartwychwstał dla nas.

 

W odniesieniu do Syna sakrament pojednania daje nam radość ze spotkania z Nim, Panem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, który przez swoją Paschę ofiaruje nam nowe życie, wlewając w nasze serca Ducha Świętego. Spotkanie to dokonuje się według planu, który prowadzi każdego do wyznania naszych win z pokorą i żalem za grzechy oraz do przyjęcia przebaczenia z pełną zadziwienia wdzięcznością. Zjednoczeni w Jezusie, w Jego śmierci krzyżowej, umieramy dla grzechu i dla starego człowieka, w którym grzech triumfował. Jego krew za nas przelana pojednuje nas z Bogiem i z innymi, burząc mur wrogości, który czynił nas więźniami samotności, gdzie nie było miejsca dla nadziei i miłości. Siła Jego zmartwychwstania dociera do nas i nas przemienia: Zmartwychwstały dotyka serca, zapala w nas nową wiarę, która otwiera nasze oczy i pomaga rozpoznać Go, stojącego obok nas, oraz rozpoznać Jego wołanie w tych, którzy nas potrzebują. Całych siebie, grzesznych, zjednoczonych z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, powierzamy Bożemu miłosierdziu, aby doświadczyć uzdrowienia z niepokoju, zrzucić ciężar winy i umocnić się Bożymi darami oraz odnowić się mocą Jego zwycięskiej miłości. Wyzwoleni przez Pana Jezusa, jesteśmy wezwani do tego, aby żyć tak jak On w wolności od lęku, od winy i od pokus zła, aby czynić dzieła prawdy, sprawiedliwości i pokoju.

Nowe życie w Duchu.

 

Dzięki darowi Ducha, który rozlewa w nas miłość Bożą (por. Rz 5, 5), sakrament pojednania staje się źródłem nowego życia, odnowioną komunią z Bogiem i z Kościołem, którego Duch jest duszą i siłą jednoczącą. To właśnie Duch przynagla grzesznika, który doświadczył przebaczenia, aby głosił w życiu pokój, który otrzymał w darze, akceptując jednocześnie konsekwencje popełnionej winy, czyli tak zwaną “pokutę”. Ta ostatnia jest jak skutek choroby grzechu i należy postrzegać ją jako ranę, którą należy leczyć oliwą łaski i cierpliwą miłością, którą powinniśmy mieć wobec siebie. Duch pomaga nam dojrzeć do decyzji wejścia na drogę nawrócenia, wypełnioną konkretnymi dziełami miłości i modlitwy, zaś pokuta zadana przez spowiednika służy temu, aby potwierdzić ten wybór. Nowe życie, do którego odradzamy się w ten sposób, może bardziej niż cokolwiek innego wyrazić piękno i siłę przebaczenia, o które wciąż na nowo prosimy i które otrzymujemy (“przebaczenie” oznacza odnowiony dar; przebaczać znaczy dawać w nieskończoność!). Pytam zatem: dlaczegóż odrzucić tak wielki dar? Przystąp więc do spowiedzi z pokornym i skruszonym sercem i przeżyj ją z wiarą, a ona odmieni twoje życie i przyniesie pokój sercu. Twoje oczy “otworzą” się wtedy i zaczniesz rozpoznawać znaki piękna Boga, obecne w stworzeniu i w historii, a twa dusza wyśpiewa pieśń chwały. Także do ciebie, kapłanie, który mnie czytasz i który tak jak ja jesteś szafarzem przebaczenia, chciałbym skierować zaproszenie z głębi serca: bądź zawsze gotów – kiedy masz czas, a także kiedy nie masz czasu – głosić wszystkim miłosierdzie i dawać temu, kto cię o to prosi, przebaczenie, którego potrzebuje, aby żyć i aby umrzeć. Dla tej osoby może to być godzina ostateczna!

Pojednajmy się z Bogiem!

 

To zaproszenie Apostoła Pawła czynię również moim – aby je wyrazić, posłużę się dwoma przykładami. Pierwszy cytat zaczerpnięty jest z pism Friedricha Nietzschego, który w młodości napisał te gorące słowa, które są znakiem potrzeby Bożego miłosierdzia, którą każdy z nas odczuwa w swym wnętrzu: “Po raz kolejny, zanim wyjadę i zwrócę moje spojrzenie ku górze, zostawszy sam, wznoszę me ręce ku Tobie, do którego się uciekam, któremu w głębi serca poświęciłem ołtarze, aby w każdej godzinie głos Twój powracał do mnie i wzywał mnie… Chcę Cię poznać, Ciebie, Nieznany, który przenikasz głębię mej duszy i niczym burza wstrząsasz moim życiem, którego nawet ja nie pojmuję! Chcę poznać Ciebie, a także służyć Tobie” (Jugendcompositionen, przekł. wł.).

 

Drugi cytat to słowa, które przypisuje się Franciszkowi z Asyżu. Wyrażają on prawdę o życiu odnowionym przez łaskę przebaczenia: “Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju. Niech niosę miłość tam, gdzie jest nienawiść; przebaczenie tam, gdzie jest uraza; jedność tam, gdzie jest niezgoda; prawdę tam, gdzie zbłądzono; wiarę tam, gdzie jest zwątpienie; nadzieję tam, gdzie jej brak; światło tam, gdzie panują ciemności; radość tam, gdzie trwa smutek. Nauczycielu, spraw, abym nie pragnął pocieszenia, ale abym sam pocieszał; abym nie pragnął, aby mnie rozumiano, ale abym sam chciał rozumieć; abym nie pragnął, aby mnie kochano, ale bym kochał”. Takie są owoce pojednania, które od Boga pochodzi i do Niego powraca.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,81,spowiedz-ale-po-co,strona,3.html

********

Adwokat we własnej sprawie

Przewodnik Katolicki

Małgorzata Szewczyk / “Przewodnik Katolicki”

(fot. shutterstock.com)

Nie spadam z nieba, nie mam nad tobą nieograniczonej władzy, ale jestem najbliżej ciebie. Mam też własną historię, której ty jesteś twórcą.

 

Jestem z tobą od początku twojego istnienia. Kształtuję się i rozwijam wraz z tobą. Niemały wpływ na mój stan i obraz mają twoi rodzice, wychowawcy, koledzy, przyjaciele, ale przede wszystkim ty sam. Aby lepiej ci uzmysłowić zasadę mojego działania, posłużę się językiem współczesnej technologii. Zaprogramowano mnie tak, by zawsze odnosić się do obiektywnych wartości i prawdy, które istnieją poza tobą: do Boga i Jego prawa. Prawdą jest, że dopóki konsultujesz się ze mną, dbasz o mnie i nie ignorujesz mojego głosu, dopóki dialogujemy, dopóty przynosi to dobre owoce. Niekiedy jednak wstrzymujesz mój rozwój albo fałszujesz zapisane w nim dane. Sam najlepiej wiesz, jak jest. Chcę służyć ci przez całe życie, ale nie jestem całkowicie autonomiczne i niezależne. Choć wiele razy czynię ci wyrzuty, nie zgadzam się z twoimi decyzjami, wypowiadanymi osądami, czynami, ogólnie z twoim postępowaniem, nie mogę za ciebie orzekać. Odpowiedzialność ponosisz ty sam.

Kim jestem?

W potocznym rozumieniu jestem tożsame z prawem do podejmowania wolnych decyzji.
Bywam różnie nazywane: głosem płynącym z przyzwyczajenia, nawyku, który odzywa się tylekroć, ilekroć postępujesz inaczej niż dotychczas; głosem instynktu etycznego lub po prostu głosem rozumu. (To ostatnie sformułowanie potwierdzałoby arystotelesowskie przekonanie o tym, że niewolnik to człowiek, którego rozum jest poza nim).
W teologii moralnej określa się mnie jako “praktyczny osąd o zgodności postępowania człowieka z obiektywnym dobrem”; jako miejsce, w którym możesz przekraczać samego siebie. Porównywano mnie do światła padającego do ciemnej jaskini lub za Martinem Heideggerem do “milczenia, które jest pełne wymowy”, chociaż nie wyrażają go żadne słowa. Najbardziej podoba mi się jednak definicja ukuta przez ojców Soboru Watykańskiego II – “najtajniejszy ośrodek i sanktuarium człowieka, w którym rozbrzmiewa głos mieszkającego w nim Boga”.
Może nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale jestem po prostu ekspertem w rozpoznawaniu dobra i zła, ale przydatność mojego osądu zależy tylko od ciebie. Mówię ci: to jest dobre, a więc powinieneś tak czynić, albo ostrzegam: to jest złe, a więc nie rób tego. Taką definicję potwierdza mój łaciński źródłosłów: współwiedza dotycząca dobra i zła, z kolei po grecku oznaczam współwidzenie.
Jestem niezwykle delikatne i wrażliwe na przeżyte przez ciebie doświadczenia i sytuacje. Grozi mi nie tylko korozja, zużycie, deformacja, nieczułość, ale i natręctwo myśli. Nie wyciągaj jednak pochopnych wniosków, że pasuje do mnie logiczna prawidłowość: im jestem starsze, tym bardziej zużyte. O, nie. Mam w sobie niebywałą siłę, niestety ty masz nade mną tę władzę, że możesz popsuć mnie w każdym momencie swojego życia. Kiedy działam sprawnie, jestem prawe, pewne i wrażliwe, wyczulone na najmniejszą obłudę czy kłamstwo. Przypominam ci, że są wartości wyższe od ekonomicznych, użytkowych, przyjemności. Odsłaniam nie tylko twoją winę, ale i twoją dobrą wiarę. Potrafię skłonić cię do działania wbrew twoim lękom, zaprowadzić cię na szczyty bohaterstwa, ale i do głębin skruchy. Dzięki mnie czujesz się tym, kim jesteś: twój stosunek do wartości wyciska piętno na twojej egzystencji. Niestety często uciekasz przed moim głosem, wolisz nie słuchać tego, co ci mówię albo po swojemu interpretujesz to, na co wskazuję. W swej pustej gadaninie próbujesz się tłumaczyć albo prowadzisz ze mną jałowy spór, zmierzający tak naprawdę donikąd.

Dbaj o mnie

Bywa, że błędnie mnie kształtujesz. Wówczas staję się szerokie, niepewne albo wąskie.
Znieczulasz mnie chloroforem powierzchowności, kiedy nie dostrzegasz grzechu tam, gdzie on obiektywnie istnieje lub nazywasz grzechem lekkim to, co jest obiektywnie ciężkim przewinieniem. Zacierasz we mnie granice dobra i zła, znajdując sobie we wszystkim jakieś usprawiedliwienie. Nie spowiadasz się z zaniedbywania obowiązków rodzinnych, społecznych, zawodowych, tłumacząc, że inni też tak robią. Nie poczuwasz do naprawienia wyrządzonej szkody, do odwołania rzuconego na kogoś oszczerstwa, bo po co masz robić sobie kłopot i nabywać wrogów. Mawiasz: to tylko drobiazg, mieści się w granicach prawa.
Albo przeciwnie, skupiasz się na sprawach drugorzędnych, nieistotnych. Podobny jesteś wtedy do faryzeuszy widzących niewielką winę bliźniego, a niedostrzegających ciężaru własnych grzechów.
Niekiedy przyjmujesz postawę wygodnej lekkomyślności, braku poczucia odpowiedzialności, moralnego zobojętnienia. Twojemu działaniu towarzyszy niepewność. Nie wiesz, czy dany czyn jest zgodny z właściwą hierarchią wartości, czy też nie, ale nie starasz się z tym nic zrobić. Wysiłek oceny moralnej odkładasz na najwyższą półkę duszy, by ci się przypadkiem nie rzucał w oczy. Wybierasz zdecydowanie bardziej komfortową sytuację zawieszenia danego czynu między dobrem a złem.
Popadasz też w inną skrajność. Masz tendencję widzenia we wszystkim działania szatana. Zadręczysz się, demonizując swą winę, chociaż grzechu nie popełniłeś: pokusa, zmęczenie, niezawiniona niewiedza, zapomnienie, tęsknota nie są tożsame z grzechem. Czujesz się, jakbyś był na stromym urwisku, z którego wszędzie widać jedynie przepaść, a ty nie masz dokąd iść. Każdy twój krok grozi śmiercią. Bojaźń paraliżuje każdy twój ruch. Powtarzasz modlitwy i praktyki pobożne, bo nie wiesz, czy dobrze je odprawiłeś. Drobiazgowo liczysz swoje grzechy, wyolbrzymiasz ich liczbę, odczuwasz lęk przed pominięciem najmniejszej winy. Tworzysz kilometrowe listy grzechów. Natrętne myśli nieustannie wzbudzają twój niepokój. Rozdzierasz szaty i popadasz w rozpacz. Czujesz się tak, jakbyś miał w bucie kamień, który cię uwiera. Pozbywasz się go, ale zaraz masz wrażenie, że pojawił się tam znowu.
Widzisz teraz, jak wiele możesz ze mną zrobić, jak bardzo możesz mnie uszkodzić swym postępowaniem.
Nie utożsamiaj mnie, proszę, z własnym przekonaniem, ze świadomością własnego “ja”, z własną subiektywną pewnością tegoż “ja”. Nie sprowadzaj do dobrego samopoczucia. Nie jestem niejasnym odczuciem, ale racjonalnym sądem biorącym pod uwagę wiele czynników, także zewnętrznych. Kształtujesz mnie, stając w prawdzie przed samym sobą, zachowując dystans do siebie, spoglądając z boku na własne zachowanie i reakcje. Ale lepiej formujesz mnie przez modlitwę, regularną spowiedź, kierownictwo duchowe i żywą relację z Bogiem.
Beze mnie nie ma życia moralnego, i nie zapominaj: nie ma czynów neutralnych moralnie. Każde działanie jest albo dobre, albo złe. Bądź czujny. Poznasz mnie po owocach.
Twoje sumienie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,595,adwokat-we-wlasnej-sprawie.html

*********

Pojednanie – Sakrament największej miłości

Przewodnik Katolicki

Magdalena Guziak-Nowak / “Przewodnik Katolicki”

O duchowych kierownikach, supermarkecie w kościele, grzechach zapomnianych i tych, których nie do końca żałujemy. I czy Jezus na pewno umarł za wszystkie z nich?

 
Magdalena Guziak-Nowak: Wydaje mi się, że często postrzegamy grzech jako coś abstrakcyjnego. Nie ma on zapachu, kształtu, nie można go dotknąć ani zobaczyć. Czasem pewnie nawet nie czujemy, że go popełniliśmy. Po czym rozeznać, czy nasze zachowanie jest grzeszne czy nie?
Ks. dr Piotr Gąsior: Grzech jest abstrakcyjny dopóty, dopóki nie zaczniemy traktować Boga osobowo i na serio. Jeżeli przeżywamy wiarę jako spotkanie prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, grzesząc czujemy, że obrażamy konkretną osobę.
 
Czy grzechy są “obiektywne”? Mam na myśli sytuację, w której grzeszy człowiek zadeklarowany jako niewierzący. Przecież w jego słowniku “grzech” w ogóle nie funkcjonuje.
Człowiek ten nie ma poczucia grzechu, bo brak w jego życiu odniesienia do Boga. Może nawet potocznie mówić, że zgrzeszył, ale tak naprawdę nie przeżywa tego w sobie jako zranienia Serca Jezusa.
 
Zatem pojęcie grzechu pojawia się tylko w relacji do Boga?
Tak. Ostatecznie zawsze chodzi o Boga. Tym niemniej grzechy nasze dotykają także konkretnych ludzi. Jednakże w przypadku osób niewierzących nazywa się to na przykład: błędem, nie trzymaniem się standardów czy mijaniem się z prawdą, bo – jak pani zauważyła – w ich słowniku “grzech” nie ma racji bytu.
 
Zastanawia mnie “prawnicze” podejście do grzechów, rozróżnianie lekkich i ciężkich, szacowanie ich “ciężaru gatunkowego”. Czy mówi o tym Pismo Święte, czy to pomysł Kościoła?
Mówiąc o skutkach grzechów odwołujemy się do Biblii, gdzie w listach św. Jana czytamy, że “Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć” (por. 1 J 5,16). Są zatem i takie, które nie są aż tak niebezpieczne dla naszej duszy. Takie rozróżnienie pomaga człowiekowi ocenić jego postępowanie i stwierdzić, czy jest godny przyjąć Komunię Świętą. Nie każde zranienie Serca Jezusa jest Jego zdradą. Tak jak między ludźmi – nie każde niewłaściwe zachowanie sprawia, że tracimy z kimś kontakt.
 
Czy nie jest to usprawiedliwianie się, od którego blisko już do kombinowania, co mi wolno, a czego już nie?
Moim zdaniem jest to podejście bardzo realistyczne, żeby nie wszystko nazywać grzechem śmiertelnym, ale także, aby nie wszystko bagatelizować. W nas samych dominują dwie tendencje: albo zbyt wielki rygoryzm wobec siebie, albo subiektywne wręcz zbyt dobre samopoczucie kwitowane twierdzeniem “no przecież nic się nie stało”.
 
Czy rozróżnienie na grzechy lekkie i ciężkie jest sprawą indywidualną? Czy oceniając swoje postępowanie wystarczy wszystko rozważyć w swoim sumieniu, czy może jest wykładania Kościoła w tej sprawie?
Kościół tutaj nam bardzo pomaga. Określa, że grzechem ciężkim jest czyn, który popełniamy całkowicie świadomie, dobrowolnie i dotyczy ważnych spraw – tzw. ciężkiej materii – czyli wykroczeń przeciwko Dekalogowi i Przykazaniom Kościelnym. Formacja wierzących idzie w tym kierunku, aby dorosły człowiek rozróżniał te sprawy i umiał już w tzw. sumieniu przeduczynkowym sam ocenić własne postępowanie.
 
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że grzech to wykroczenie przeciw rozumowi. Co to ma wspólnego z wiarą, którą bardziej przeżywa się sercem niż rozumem?
Dziś upowszechniło się myślenie, że serce oznacza jedynie nasze uczucia. Tymczasem wedle biblijnego rozumienia tego słowa serce to po prostu całe nasze wnętrze, w którym jest miejsce również na rozum i wolę. Natomiast grzeszenie jest dlatego w gruncie rzeczy działaniem nierozumnym, gdyż zaprzecza naturze ludzkiej i ją zwyczajnie degraduje.
Jaka jest różnica między “złym postępowaniem” a “grzeszeniem”?
Nie każde złe postępowanie jest automatycznie grzeszne. Tak jest na przykład w sytuacji osób nie do końca poczytalnych lub małych dzieci. Z kolei grzeszenie jest zawsze złym postępowaniem nawet gdyby ktoś twierdził, że jego grzechy nikomu “nie szkodzą”. Zawsze “szkodzą” między innymi: jego własnej godności, duchowej wspólnocie Kościoła, a przede wszystkim obrażają naszego Stwórcę.
 
Na początku Mszy św. w akcie skruchy przepraszamy za grzechy. Czy trzeba się jeszcze z nich wyspowiadać?
Tak, bo kształtuje to wrażliwość naszego sumienia. Grzechów nie zmazuje samo powiedzenie: Spowiadam się Bogu. Jeśli ja rozumiem, iż w konfesjonale spotykam kochającego Jezusa, to chcę Go raz jeszcze za wszystko, co złe przeprosić. Dotykamy tu kwestii naszego stosunku do sakramentu pojednania. Możemy go traktować jak skorzystanie z automatu, który nas rozgrzeszy albo widzieć w nim Jezusa Miłosiernego, który nas do siebie przytula, widząc nasz szczery żal i skruchę.
 
Czy reguła dziewięciu pierwszych piątków miesiąca nie skłania nas właśnie do “supermarketowego” podejścia do spowiedzi?
Niewłaściwie rozumiany zwyczaj pierwszych piątków grozi nam traktowaniem ich jak polisy ubezpieczeniowej – przyjdę dziewięć razy i życie wieczne w Niebie mam zagwarantowane. Bzdura. Przecież jeżeli spotkam się z Jezusem kilkakrotnie i te spotkania dadzą mi szczęście, to po dziewiątym spotkaniu nie dojdę do wniosku, że na tym koniec i odtąd będę żył sam, bez Jezusa. Nie byłoby w tym żadnej logiki. Dlatego ideę pierwszopiątkowego nabożeństwa trzeba tłumaczyć nie tylko małym dzieciom, ale młodzieży i starszym, którzy już wiedzą, na czym polega miłość. Czyż zakochany chłopak powie, że na dziesiątą randkę już nie przyjdzie?
 
Czyli chrześcijanin w spowiedzi powinien widzieć sakrament miłości, w którym namacalnie może poczuć, jak spadają z niego ciężary, które dźwiga.
Tak, chociaż jest to dopiero początek rozumienia sakramentu pokuty. Albowiem to, że być może będzie nam lekko po spowiedzi, nie jest jej głównym celem.
 
Co w sytuacji, kiedy nie czujemy potrzeby spowiadania się? Mimo braku porywów serca regularnie przystępować do konfesjonału?
Praktykowanie sakramentu spowiedzi wedle impulsów uczuciowych jest pułapką. Równie dobrze można powiedzieć: Nie mam potrzeby modlitwy. Nie czuję, żeby mi się chciało czytać Pismo Święte. Żona czy mąż może powiedzieć do swej drugiej połowy: Nie czuję potrzeby mówienia ci, że cię kocham? Dlatego bardziej niż na uczucia w relacji do Boga i ludzi trzeba się nastawić na pragnienie spotkania.
 
A kiedy sytuacja jest odwrotna? Kiedy człowiek jest tak bardzo zraniony, że nawet gdy dostał rozgrzeszenie, sam nie umie sobie przebaczyć?
Trzeba oprzeć całą wiarę i swoje rozumowe przekonania na Słowie Bożym. Należy mocno mieć w pamięci obietnicę Jezusa: Komu odpuścicie grzechy, będą odpuszczone. Natomiast jeśli chodzi o uczucia dopowiedzmy – źródłem pokoju sumienia nie ma być ulga po wyznaniu grzechów, ale obietnica samego Boga.
 
Czy człowiekowi zostaną odpuszczone wszystkie grzechy?
Jeśli autentycznie żałuje – tak. Jezus umarł za każdy z nich.
 
Tak, ale powiedział też, że grzechy popełnione przeciw Duchowi Świętemu nie będą darowane.
Chrystus nas zbawia, ale nie czyni tego bez naszego udziału. Ryzyko Bożej miłości jest tak wielkie, iż można nie chcieć być zbawionym. Grzech przeciw Duchowi Świętemu to właśnie ten problem – człowiek buduje wokół siebie szklany mur i choć widzi miłosiernego Ojca, który wyciąga do niego rękę, odwraca się plecami i mówi, że nie chce Jego pomocy i przebaczającej miłości. Nie chodzi tu więc o to, że Bóg jest zbyt słaby, aby wybaczyć. Po prostu człowiek to przebaczenie odrzuca. Jest kilka form takiego grzechu, na przykład wspomniana niewiara w możliwość uzyskania Bożego przebaczenia.
 
Jakim słowem nazwać grzech człowieka, który żyje całkowicie niezgodnie z Bożymi przykazaniami, ale z myślą, że nawet jeśli postępuje źle, to Bóg i tak mu wybaczy?
Oto jeszcze jedna forma grzechu przeciw Duchowi Świętemu. W takim wypadku człowiek powinien przeprosić Pana Boga najpierw za swój cynizm, a dopiero potem wyznać inne grzechy.
 
Na czym polega tzw. spowiedź z pobożności?
Przyznam, iż to sformułowanie jest mi obce. Może chodzi o to, że ktoś się spowiada, wiedząc, że nie zranił Boga grzechami ciężkimi. Jednak, ponieważ Go kocha, chce przeprosić nawet za małe uchybienia, otwierając się na nową łaskę. Spowiedź bowiem to nie tylko oczyszczenie naszego serca, ale także napełnienie go Bożą miłością.
 
Co Ksiądz sądzi o stałych spowiednikach?
Polecam, aby ich mieć.
 
Jaka jest największa korzyść z posiadania kierownictwa duchowego?
Systematyczność w pracy nad sobą, ułatwienie obydwu stronom towarzyszenia duchowego, uświadomienie, że nie spowiadam się przed człowiekiem, lecz przed Bogiem. Zwykle znikają wówczas również lęki typu: co ksiądz sobie o mnie pomyśli?
 
Czy księża mają swoich kierowników duchowych?
Wielu ma.
 
A Ksiądz?
Mam.
 
Jak często księża się spowiadają?
Nie jest to określone prawnie, jednak wychodząc z seminarium kapłani mają w sobie nawyk regularnej spowiedzi raz na miesiąc, o ile nie częściej.
 
Co jest najtrudniejsze w byciu spowiednikiem?
Jest to bardzo trudne pytanie i proszę mi pozwolić nie odpowiadać na nie.
 
Czy zdarza się tak, że księża w swej wrażliwości bardzo przeżywają sprawy z konfesjonału?
Być może tak jest, a być może otwarcie na łaskę stanu kapłańskiego pozwala im to spokojnie przechodzić.
 
Czy po spowiedzi, ale przed odprawieniem pokuty można przyjąć Komunię Świętą?
Oczywiście, że tak. Są przecież nawet takie pokuty, których nie da się od razu odprawić.
 
A czy można przystąpić do kolejnej spowiedzi bez odprawienia pokuty z poprzedniej?
Można, jednak należy powiedzieć, dlaczego pokuta nie została odprawiona.
 
Jaka jest najlepsza forma pokuty? Post, modlitwa, jałmużna, uczynki miłosierne…?
Nigdy nie myślałem o tym w kategorii dobry, lepszy, najlepszy.
 
Co z grzechami zapomnianymi?
Warto o nich powiedzieć na następnej spowiedzi, żeby mieć pokój serca. Chcę jednak zaznaczyć, że jeśli szczerze wyznaliśmy swoje grzechy, a po spowiedzi sobie o którymś przypomnieliśmy, nie powinno nas to hamować, jeśli chodzi o przyjmowanie Komunii Świętej.
 
Czy będąc człowiekiem wierzącym i czując smutek, bo bliska nam osoba źle postępuje i nie chce się nawrócić, możemy w jakiś sposób przyjąć na siebie jej grzechy i się za nią wyspowiadać?
Grzechy innych ludzi mógł przyjąć na siebie tylko jeden Człowiek – Jezus Chrystus. My możemy wynagradzać Sercu Jezusowemu, ale wyznać czyichś grzechów otrzymując za nie odpuszczenie nie możemy.
 
Jaki rachunek sumienia jest lepszy: medytacja bezpośrednio przed spowiedzią czy przemyśliwanie sprawy już na kilka dni przed?
Jeśli ktoś czyni rachunek sumienia na bieżąco, na przykład codziennie wieczorem, już ma “materiał” do spowiedzi. Rachunek przede wszystkim powinien odpowiadać mojemu stanowi i etapowi życia, na którym się obecnie znajduję.
 
Jak godnie przeżyć sakrament pojednania?
Szczęściem jest, gdy po odejściu od konfesjonału możemy pomyśleć: wyznałem wszystko.
 
Jest tu miejsce na wstyd?
Tak. Wstyd to nawet w pewnym sensie forma pokuty.
 
A gdy tak mocno blokuje człowieka, że ten nie może się wyspowiadać?
Może warto wtedy najzwyczajniej w świecie zacząć spowiedź od powiedzenia, że się bardzo swoich grzechów wstydzimy.
 
Po co się spowiadać, jeśli popełniamy takie same grzechy?
One nigdy nie są takie same. Może nominalnie brzmią identycznie, ale za każdym razem są inne i każdorazowo ranimy nimi Jezusa. Poza tym Bóg widzi, czy mimo popełniania któryś raz podobnego grzechu pracujemy nad sobą czy nie.
 
Ma Ksiądz dobrą receptę na mocne postanowienie poprawy?
Musi być konkretne i najpierw dotyczyć zerwania z grzechami ciężkimi, a dopiero potem z lekkimi i wadami naszego charakteru.
 
Ile o przebytej spowiedzi może innym ludziom powiedzieć kapłan i człowiek?
Ksiądz nie może powiedzieć nic, bo nie jest to wiedza dla niego, ale dla Pana Boga. Człowiek powinien być roztropny i również nie opowiadać o swoich grzechach, aby diabeł więcej już nie triumfował. Według mnie należałoby w ogóle sprawę spowiedzi otoczyć absolutnym płaszczem dyskrecji.
 
Czy gdy ksiądz przygotowuje się do wygłoszenia konferencji lub kazania ma prawo zilustrować je historią usłyszaną w konfesjonale?
Nie. Księża zazwyczaj mają dużo innych doświadczeń z pracy duszpasterskiej, która nie jest objęta tajemnicą i jeśli chcą podawać jakieś przykłady to powinni je czerpać właśnie stąd.
 
Czym się kierować wybierając spowiednika?
Na pewno nie wyglądem (śmiech). Kiedy jeszcze nie byłem księdzem, widziałem jak dwie młode dziewczyny, pewnie licealistki, chodziły od konfesjonału do konfesjonału, zerkały i mówiły do siebie: Tu nie. W końcu stanęły przed jednym z ostatnich i jedna do drugiej powiedziała: E, u tego łysego też nie, idźmy dalej.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,319,pojednanie-sakrament-najwiekszej-milosci,strona,2.html
*********

Trzy kroki ku pokojowi serca – o przebaczeniu

eSPe

o. Mateusz Hinc OFMCap / eSPe

Ciekawe, że w naszych nowoczesnych i skomputeryzowanych czasach spotykamy coraz więcej ludzi, którzy, przeżywają ogromne dramaty związane z poczuciem winy i odrzucenia. Wielokrotnie już słyszałem: “Ojcze, jestem potępiony”. Kiedy pytam dlaczego, otrzymuję bardzo podobne odpowiedzi: “Zgrzeszyłem”, “Jestem słaby”, “Nie można wybaczyć tego, co zrobiłem”.

Niestety, wcale nierzadko takie podejście prowadzi do załamań i dramatów. Natomiast kiedy udaje mi się z tymi osobami “pracować”, okazuje się, że pod tymi dramatami istnieją inne, nieuświadomione przyczyny doświadczanego zagubienia. Można tam znaleźć m.in. bardzo wysokie (nierealne wprost) wymagania, jakie sobie stawiają czy też niewiarę, że Bóg może im wybaczyć (innym tak, ale im nie!), czy wreszcie nienawiść siebie.

Wydaje mi się, że mamy trzy poziomy do przejścia, aby mówić o przebaczeniu czy pojednaniu. Mamy Boga, nas i drugiego człowieka.

Pojednanie z Bogiem

Co do Boga, to nie powinniśmy mieć kłopotów. Jeśli czytamy Pismo św., to odkrywamy, że Bóg nie jest jak człowiek. Wystarczy przypomnieć sobie przypowieść o marnotrawnym synu i dobrym ojcu. Bóg nas kocha i wie, że jesteśmy zranieni przez grzech, że upadamy. Jezus udowodnił, iż nie szedł do doskonałych faryzeuszy, ale do upadających i grzesznych celników.
Co więcej, przebaczenie Boga nie ma granic. Pamiętacie opowiadanie Jezusa o dwóch sługach? Jeden był winien panu 10000 talentów (gdzieś przeczytałem, że to równoważność 20 milionów dolarów). Cały dochód Galilei i Perei z podatków wynosił 200 talentów a roczny dochód Heroda około 900. I pan darował mu ten dług. Współsługa był winien bohaterowi przypowieści 100 denarów, tj. około 40 dolarów, ale nie doczekał się darowania tej należności. Jezus opowiedział to wstrząsające zdarzenie, aby uświadomić wszystkim różnicę pomiędzy skalą przebaczenia Boga, a naszego… A jednak, pomimo tego, że znamy te różnicę, wielu ma poważne trudności z uwierzeniem, że Bóg przebacza!

Przebaczenie sobie

Kwestia druga, i chyba najtrudniejsza, to przebaczenie sobie samemu. Jakoś nie potrafimy dostrzec faktu, że jest z nami jak z drzewem. Jedna uschnięta gałąź, dziupla czy rozrastająca się huba nie świadczy o tym, że drzewo jest złe. Jest to ważne spostrzeżenie gdyż, po pierwsze, każdy z nas nosi w sobie zranienia. A po wtóre, trzeba sobie wreszcie uświadomić, że nasze rany często się nie goją, bo nie potrafimy przebaczyć sobie samemu albo temu, kto nam je zadał. A przecież przebaczenie jest uzdrawiające.
Nie chciałbym upraszczać rzeczywistości, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że często nie wierzymy w Boże przebaczenie, ani nie przebaczmy bliźnim tylko dlatego, że nie potrafimy przebaczyć sobie samym. Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nie ma łatwej i prostej odpowiedzi. Wydaje się, że sporo zaszkodził nam humanizm i jego wiara w nieograniczone możliwości człowieka.
Pomiędzy chrześcijaństwem a humanizmem znajduje się bardzo delikatna i cienka granica. Można jej nie zauważyć. Otóż chrześcijanie zawsze dążyli do doskonałości. Chcieli być jak najlepsi. Wystarczy wspomnieć choćby ojców pustyni z pierwszych wieków. Humanizm również proponuje dążenie do doskonałości. Z małą różnicą: chrześcijanin zawsze liczy na pomoc Boga i wie (albo powinien wiedzieć), że grzech pierworodny sprawił, że jesteśmy ludźmi słabymi i upadamy. Humanizm natomiast uważa, że człowiek może wszystko. Wbrew pozorom, konsekwencje tych różnic są poważne.
Po pierwsze chrześcijanin dąży do doskonałości dla Boga, czyli po to, aby być bliżej Niego, aby mieć z Nim lepszy kontakt, aby otworzyć się na Jego miłość. Humanista zaś dąży do doskonałości dla samego siebie: aby się dobrze z tym czuć, aby ludzie go podziwiali, aby być kimś ważnym dla innych.
Druga konsekwencja opisanej powyżej różnicy jest poważniejsza. Jeśli chrześcijanin popełni grzech, upadnie to rodzi się w nim żal, w centrum którego jest Bóg – Miłość. Człowiek przesiąknięty ideami humanizmu ma poczucie winy ze względu na siebie: to JA zgrzeszyłem, to JA upadłem, to JA zawiodłem. W centrum jestem JA. Takie poczucie winy często niestety prowadzi do załamań, odrzucenia siebie, pogardy. Warto sobie przypomnieć św. Pawła, który pisał w Liście do Rzymian o tym, jak walczą w nim stary i nowy człowiek. Nowy człowiek ma wiele dobrych pragnień, ale kiedy pojawi się “stary człowiek” to Paweł robi to, czego nie chce. Podkreślam ten fragment, gdyż nie ma w nim akceptacji zła i grzechu. Nie jest też łatwym usprawiedliwianiem siebie, ale poddaje nam istotną wskazówkę dotyczącą żalu za grzechy i winy. Otóż, jeśli popełnię zło i zaczynam na siebie krzyczeć, wyzywać siebie samego (“A obiecałem… a czemu znowu to zrobiłem… a jestem taki i owaki…”) to nie ma we mnie żalu. Prowadzi to tylko do poniżania siebie samego, do niszczenia siebie a nie do dojrzałej odpowiedzialności za zło! Zamiast krzyczeć na siebie powinienem powiedzieć jak św. Paweł: “Tak, ja to zrobiłem. To mój grzech. Tobie go Boże oddaję. Pomóż, bo sam nie dam rady…”
Skoncentrowanie na sobie nie prowadzi do prawdziwego ŻALU za winy i grzechy, ale co najwyżej do niszczącego nas POCZUCIA winy.

Pojednanie z bliźnim

Pozostaje nam jeszcze jedna trudna kwestia: przebaczenie drugiemu. Ilu z nas chciałoby by to uczynić, a nie potrafi? Cały czas nosimy w sobie żal, poczucie krzywdy, itd. Często jesteśmy bezsilni. Nie tylko nie potrafimy przebaczyć, ale są i takie chwile, w których nie chcemy CHCIEĆ przebaczyć. Chociaż zacząć należałoby od przypomnienia, że przebaczenie chrześcijańskie jest aktem woli. Wcale nie oznacza, że jeśli przebaczę, to automatycznie zapomnę. Nieprawda! Byłoby to za piękne! Uważam, że warto odróżnić swoje serce, swoją dobrą wolę od pamięci, szczególnie tej emocjonalnej. Bo to, że przebaczę, że modlę się za osoby, które mnie zraniły, nie oznacza, że gdy je widzę, to coś mnie w dołku nie ściska. Do zapomnienia jest bardzo długa i niełatwa droga. Zatem mogę przebaczyć, ale muszę się liczyć z tym, że od czasu do czasu coś mi się przypomni. Bylebym pamiętał, że przebaczyłem!

Etapy przebaczania

A samo przebaczenie, szczególnie trudnych spraw, należy też do ciężkich zadań. Niekiedy pojawia się konieczność podjęcia konkretnych kroków. Pierwszy krok to przeżycie raz jeszcze zadanego nam bólu. Jest to potrzebne, aby wyrwać oścień, jaki w nas tkwi. Nie chodzi o rozdrapywanie ran! Kiedy przeżywamy ponownie to, co się stało, możemy spojrzeć na to inaczej. Możemy wyrazić nasz ból i gniew. Ale do tego potrzebny jest kolejny element: dystans. Kiedy coś stało się chwilę temu, nasze emocje są tak silne, że próba rozwiązania kwestii mogłaby jedynie ją pogorszyć czy pogłębić. Potrzebny jest czas. Oczywiście nie za długi, bo z czasem narastają kolejne emocje, zmieniają się wspomnienia, może dojść do wypaczenia w naszej pamięci całej bolesnej historii. Zatem bez zdrowego dystansu nie jesteśmy w stanie spojrzeć w twarz osobie, która nas skrzywdziła.
Trzecim krokiem jest ocenienie obiektywnie, co właściwie nas zraniło? Czy tylko słowa, czy gest? A może za tymi słowami stało coś innego? Pamiętajmy, że warto sobie samym mówić prawdę, bo tylko ona nas wyzwoli.
Ostatnim, czwartym krokiem może być wyzwolenie się spod władzy tego, kto nas zranił. O co chodzi? Kiedy ktoś nas zrani, zdarza się, że ciągle myślimy o nim, o tym, co ten drugi nam zrobił. W naszym umyśle rodzą się “słodkie” pomysły zemsty, albo długie dialogi z “agresorem”, w których my niby wygrywamy. Ale to nic to nie zmienia. Gorzej, bo pogłębia naszą frustrację i tylko nas zżera, niszczy od środka. Dopóki tak się dzieje, człowiek ten, czy zdarzenie ma przez to cały czas władzę nad nami! Wyzwolenie przychodzi, gdy z nim porozmawiamy, wyjaśnimy czy powiemy: “przebaczam”.
Aby to jednak nastąpiło potrzebne jest przebaczenie sobie samemu i uwierzenie, że Bóg mnie kocha i przebacza. A, i uświadomienie sobie, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi słabymi, którym może przytrafić się błąd i grzech… Ale mamy Ojca, który zawsze przebacza i uzdrawia trędowatych.
 http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,126,trzy-kroki-ku-pokojowi-serca-o-przebaczeniu.html
**********

Kochać w grzechu, czyli sakrament pokuty

Wojciech Jędrzejewski OP

Dobrze przeżyta spowiedź jest cudowną lekcją jak grzeszność prześwietlić miłością. Kto dwa razy do roku formalnie korzysta z tego sakramentu, ma dużą szansę, że nie skorzysta z tej lekcji.

 

Przewrotny doradca
Jestem przekonany, że do każdego wierzącego człowieka zostaje wydelegowany przez Kłamcę jego posłaniec. Ma on za zadanie wytrwale powtarzać pewien rodzaj demagogicznej zachęty. Brzmi ona następująco: “Kochaj Boga, ale tylko swoją doskonałością. Jedynie w chwilach, kiedy udało ci się zwyciężyć pokusę. Wznoś ręce, aby dziękować, że nie jesteś jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy. I że zachowujesz post dwa razy w tygodniu, dajesz dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywasz”(Por: Łk 18,11). Kochaj Go wyłącznie w momentach poważnych z Nim rozmów, gdy prosisz w istotnych dla Ciebie i innych bliźnich sprawach. Nie wolno ci Go kochać w swojej ułomności i nędzy. Jakże byś mógł nawet o tym pomyśleć! Patrz Mu w oczy, gdy uwielbiasz lub prosisz – unikaj zaś Jego spojrzenia, gdy się kajasz. A najlepiej wtedy – idź się powieś”!
Uciekinier


Większość z nas przyznaje, że naprawdę trudno kochać Boga własną słabością, a szczególnie poważnym duchowym lub moralnym rozbiciem. Pomimo “trąb jerychońskich” objawień o Bożym miłosierdziu – świadomość grzechu zamyka nas na spotkanie z Panem. Nie umiemy z Nim wówczas rozmawiać jak z przyjacielem, jak z kimś najdroższym o tym, co nas spotkało. O tym, jak bardzo czujemy się zranieni własną zdradą lub niestałością. Jak bardzo czujemy się tym rozbici i nie umiemy sobie sami poradzić. Mimo że On woła z całą mocą miłości – chowamy się w krzakach duchowego i emocjonalnego chaosu. Niekiedy jest to brnięcie w coraz większe manowce, w coraz większe oddalenie i obcość.
W jednej ze swoich piosenek zatytułowanej “Uciekinier” zespól Myslowitz wprowadza nas w taki oto świat przeżyć.
I znów mój duch połyka lęk
Jak martwy człowiek wchłaniam śmierć
Nie widzę nic, nie słyszę nic
Tracę puls i ciało swe

 

Na drodze krzyż zatrzymał mnie
Kazał mi żyć
Pozwolił wstać, pozwolił iść
Pozwolił mi być

 

To czerwień jest kolorem krwi
Maluje krwią na ciele mym
I wbijam gwóźdź głęboko tak,
By poczuć siłę i poczuć strach

 

Dotknij mnie i powiedz mi
Pozwól mi iść
I napisz krwią na ciele mym,
Że warto żyć!
Stworzony by biec
W pogoni za swoim dniem
Przed lękiem uciec chcę,
By dalej żyć
Stworzony by biec
Nie mogę zatrzymać sie
Na zawsze zostać chcę,
By dalej żyć!

 

Spotkanie
Ukrzyżowany staje na drodze uciekiniera, aby wypisać na nim swoją krwią: “Masz żyć! Nie chcę twojej śmierci, lecz, byś się nawracał i żył!”(Ez 18,23). Pan pragnie usłyszeć nasze confessio – czyli pełne żaru wyznanie, aby porwać nas za sobą. Grzesznik może wołać jak oblubienica z Pieśni nad Pieśniami: “Pociągnij mnie, ukochany, pobiegnijmy!” (Pnp 1,4).
Spowiedź jest genialnym sposobem, jaki wymyślił Bóg, by uczyć nas wyjątkowego spotkania z Nim. Jest to miejsce zatrzymania przy Ukrzyżowanym, nieprzerwanie spragnionym mojego życia. Spowiedź uczy, jak kochać Boga swoją niedoskonałością, grzechem. Uczy czegoś czegoś jeszcze głębszego: jak z tych grzechów uczynić język miłości!
Spowiedź jest spotkaniem z Tym, któremu chcę wyznać moją zranioną miłość. Tak jak w scenie opisanej przez św. Łukasza: gesty uwalnianej od długu śmierci kobiety są gestami czułości, pełne zapachu drogocennego olejku. Ona wyraża miłość łzami wzruszenia, oglądając ogrom obdarowania. Całuje stopy Tego, który wkracza w jej poraniony świat jako Miłosierny (Łk 7,36-48).
Płomień pragnienia

 

Wyznanie, którego uczymy się w spowiedzi sprawią, że, widząc jak połowiczna jest moja miłość do Boga, człowieka i samego siebie, nie załamuję się, lecz pragnę mocniej i pokorniej. Pragnienie zrodzone z przyjętej przez Boga skruchy staje się źródłem siły, by mój wysiłek, asceza, postanowienia, rachunki sumienia stały się również językiem miłości. Tym razem do samego siebie. Pokuta nie może stać się “mową nienawiści” do własnej egzystencji. Własnemu sercu wyznaję, jak ważny jest dla mnie jego stan. Wyznaję wreszcie człowiekowi – temu, którego przepraszam oraz kapłanowi jako przedstawicielowi Wspólnoty, że pragnę zadbać o nadwyrężone więzi.
Dobrze przeżyta spowiedź jest cudowną lekcją, jak grzeszność prześwietlać miłością. Kto dwa razy w roku formalnie korzysta z tego sakramentu, ma duże szanse, że nie skorzysta z tej lekcji.

 

 

Tekst o. Wojciecha Jędrzejewskiego OP jest tekstem otwierającym cykl o sakramentach – “Sakramenty są dla ludzi”.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/sakramenty-sa-dla-ludzi/art,1,kochac-w-grzechu-czyli-sakrament-pokuty.html

*********

Spotkanie dwóch pragnień

Elżbieta Wiater

Jezus w postaciach eucharystycznych jest bezradny i trudno sobie wyobrazić większy dar i większe zaufanie. To dla mnie było wstrząsające odkrycie: Bóg ufa człowiekowi. Wierzy w jego zdolność do miłości, bo co lepiej chroni powierzone sobie dobro niż miłość tego, kto je otrzymał?

 

W zasadzie nie znam ich imion, nie mówiąc o nazwiskach, jednak bardzo dobrze kojarzę twarze. Znam też niektóre nawyki, zwłaszcza te związane z modlitwą. Na ulicy odruchowo im się kłaniam, a oni, o dziwo!, odpowiadają. Znamy się “z mszy”. Siwiutka starsza pani bywa najczęściej na 8.00, mężczyzna w średnim wieku codziennie idzie energicznym krokiem ze swojego osiedla na 12.00, młodą kobietę z krótką, czarną fryzurką mijam, kiedy wychodzi z 7.30…

W jakiś przedziwny, znany tylko Bogu sposób, po latach wspólnego uczestnictwa w Eucharystii staliśmy się wspólnotą. Łączy nas ten sam głód – Ciała i Krwi Chrystusa. W życiu każdego z nas był moment, kiedy On wszedł w nie z mocą i zdecydowaliśmy się uczynić moment spotkania z Nim centrum naszego dnia. “Szczytem i źródłem” jak określa to najczęściej cytowany fragment Konstytucji o liturgii “Sacrosanctum Concilium” II Soboru Watykańskiego. Osią każdej mszy jest spotkanie z Bogiem, ale nie odbywa się ono w próżni, gdyż w naturalny sposób wśród tych, którzy na to spotkanie zostali zaproszeni, tworzy się wspólnota.
Jezus ich też kocha
Jest ona widocznym znakiem nieuchwytnej gołym okiem mistycznej więzi, jaka wynika z karmienia się tym samym Chlebem. W czasie mszy przekazujemy sobie znak pokoju. Bez względu na to, czy jest to tzw. “kiwaczek”, czy podanie ręki, wymowa tego gestu jest jedna: uznajemy wzajemnie swoje prawo do bycia razem, przebaczamy, co jest do przebaczenia i ze względu na Jezusa (to ważne, że właśnie z tego względu) przystępujemy wspólnie do jednego – Bożego – stołu. Trudno jest przenieść to pojednanie poza kościół, ale zawsze moment przekazania tego znaku jest chwilą, od której można zacząć od nowa; spróbować jeszcze raz poskładać naszą pokruszoną jedność.
Wystarczy sobie uświadomić, że jednocząc się z Jezusem w komunii, jednoczę się także z tą niesympatyczną panią spod czwórki, tym hałaśliwym studentem, który mieszka piętro wyżej, nie mówiąc o własnym przysłowiowym męczącym teściu czy “nadaktywnej” teściowej. Trudna prawda i trudna lekcja zapominania o sobie w imię wierności Bogu. Pomyślmy jednak inaczej: Jezus kocha tę panią, tego studenta, teściów. To oznacza, że On, przenikający nasze serca i dusze, widzi w tych ludziach coś dobrego, pięknego i daje im siebie, aby to dobro wzrastało. Jeśli spojrzymy z tej perspektywy, może nasz stosunek do wyżej wymienionych trochę się ociepli, a oczy oprócz ciemności i wad dostrzegą też coś jasnego i na kształt zalet? Zwłaszcza, że sami też karmimy się z tego stołu “nie płacąc za wino i mleko”. Zresztą i tak nie byłoby nas na ten Chleb i Wino stać.
Jezus w postaciach eucharystycznych jest bezradny i trudno sobie wyobrazić większy dar i większe zaufanie. To dla mnie było wstrząsające odkrycie: Bóg ufa człowiekowi. Wierzy w jego zdolność do miłości, bo co lepiej chroni powierzone sobie dobro niż miłość tego, kto je otrzymał? Myślę, że większość niedopatrzeń liturgicznych ma swoje źródło właśnie tutaj: w braku dostatecznej świadomości wielkości powierzonego daru i/lub w braku miłości do Tego, który się daje. Nie jest to na szczęście sytuacja nie do naprawienia.
Leczenie wstydu
Skutecznie z tego leczy adoracja Najświętszego Sakramentu i rozważanie słowa Bożego. Cuda eucharystyczne jednoznacznie wskazują na to, że przeistoczona Hostia staje się tkanką z serca Jezusa. Tak więc Jego serce stoi wystawione na widok publiczny w każdej kaplicy adoracji, podczas procesji w uroczystości Bożego Ciała, w trakcie nabożeństw. Odsłonięte, wydane w nasze ręce, na pastwę naszych oczu. Bóg uczy nas na swoim przykładzie tego, co dobrze rozumieli Adam i Ewa zanim zjedzenie zakazanego owocu nie zmusiło ich do wykonania przepasek i ukrycia się w krzakach – miłość usuwa wstyd. Karol Wojtyła użył w “Miłości i odpowiedzialności” na to doświadczenie określenia “absorpcja wstydu przez miłość” – wstyd zostaje wchłonięty, rozpływa się w miłości. Bóg bezwstydnie, bo kochając bez granic, odsłania siebie; wydaje siebie pod eucharystycznymi postaciami. Ile razy Jego Ciało jest przez nas spożywane, dotykamy tej prawdy bardzo namacalnie. Ile razy adorujemy Jego Ciało, odsłania się przed nami to misterium (bo coś więcej niż tylko tajemnica) Boga, który oszalał z miłości do człowieka i całkowicie wydał się w ludzkie ręce.
Czego to uczy? Dawania siebie Jemu, ze zgodą, że On nas połamie i rozda innym, jak to czyni z samym sobą. Nie chodzi tutaj o zanegowanie swoich pragnień i dążeń, raczej o ich oczyszczenie i wzmocnienie. Bóg miłuje radosnych dawców, a więc dających w sposób wolny, z poszanowaniem własnej woli i dobra, jakim każdy z nas jest. Oznacza to, że daję na własną miarę i tyle, ile mogę w danym momencie dać. W Jego rękach pięć chlebów i dwie ryby karmią tysiące, a serce, które daje, z czasem odkrywa, że staje się coraz hojniejsze i zdolne dawać coraz więcej.
Ponadto, upodabnia się do pierwszego Dawcy w jeszcze jeden sposób: przestaje patrzeć na to, jak dar jest przyjmowany. Nie wszyscy i nie zawsze przyjmują komunię godnie, nie zawsze msza jest godziwie i z szacunkiem sprawowana. Prawda o wielkości Bożego daru zostaje przesłonięta bylejakością. Nasze dary też bywają źle odebrane, gesty źle zrozumiane, postawy tłumaczone opacznie. Jednak to nie znaczy, że mamy ich zaprzestać – jak mówiła bł. Matka Teresa z Kalkuty: dawaj dalej. Bo tak samo czyni Bóg.
Niespodzianka w Egipcie
Wspinaczka na górę Mojżesza, czyli Synaj, trwała kilka godzin. Po dotarciu na szczyt, na chwilę zmrużyliśmy oczy, ale ostre, pustynne powietrze nie pozwoliło na długą drzemkę. Zresztą i tak niebo na wschodzie powoli coraz mocniej odcinało się od ziemi jaśniejącą kreską, z której wyłoniło się wkrótce niecierpliwie oczekiwane słońce. Obejrzeliśmy, co się dało, odbyliśmy obowiązkową sesję na szczycie i to w trakcie niej moja przyjaciółka nagle zawołała: “Patrz, biali!”. Rzeczywiście kilkaset metrów niżej jaśniały na tle czerwonawych skał białe postacie. Z ciekawości, czy to rzeczywiście dominikanie, pobiegłyśmy w dół w tamtym kierunku. Kiedy dotarłyśmy do celu, okazało się, że to msza, sprawowana po włosku. Zdążyłyśmy na podniesienie i korzystając z tego, z pewną nieśmiałością podeszłyśmy po komunię. Ku naszemu zdziwieniu i radości kapłan jej nam udzielił. Kiedy po niej uklękłam, uświadomiłam sobie, że tuż przed naszym wyjazdem na Synaj myślałam z żalem, że chciałabym przyjąć komunię, ale wyjazd miał świecki charakter i nie było z nami księdza. Pomyślałam i zapomniałam. Ale Bóg pamiętał.
To wydarzenie było dla mnie doświadczeniem tego, że nie tylko ja chcę przyjmować Ciało i Krew. Także Jezus chce mi siebie dawać i zrobi wszystko, aby było to możliwe. Na szczęście praktyka częstej komunii nie jest już źle postrzegana i Jezus nie musi przynosić swojego Ciała osobiscie, jak to uczynił wobec św. Katarzyny ze Sieny, ale dobrze jest dostrzec, przekraczając kulturowe nawyki, że Eucharystia jest chwilą, w której spotykają się dwa pragnienia. I oba zostają zaspokojone.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/sakramenty-sa-dla-ludzi/art,6,spotkanie-dwoch-pragnien.html
**********

Tajemnica wiary

Vojtěch Kodet

Eucharystia nie jest przede wszystkim prawdą, którą należy zbadać, ale rzeczywistością, której powinniśmy pozwolić, aby nas porwała. Ostatecznie nie stoimy przed czymś, ale przed Kimś.

Nie dostrzegaj w chlebie i winie prostych i naturalnych elementów, ponieważ Pan sam wyraźnie powiedział, że są Jego Ciałem i Jego Krwią: potwierdza to wiara, chociaż zmysły sugerują ci coś innego – św. Cyryl Jerozolimski
Eucharystia jest mysterium fidei, tajemnicą, która przerasta nasze myśli i może być przyjęta tylko w wierze, jak napisał Jan Paweł II. A żadnej tajemnicy nie możemy naszym rozumem pojąć do końca i wyjaśnić jej naszymi kategoriami.
Założyciel Małych Braci Jezusa Rene Voillaume w czasie rekolekcji w Watykanie w r. 1968 tak to wyjaśnił: “Jezus dał Ją [Eucharystię] Kościołowi i nigdy Jej nie odbierze. Zostawił Ją ludziom, i cokolwiek by uczynili, Ona jest tu i pozostanie z nami aż do skończenia czasów. Ludzie usiłują pojąć, czym Ona jest”.
Jednak bez dążenia, aby zrozumieć, co właściwie przeżywamy i dlaczego, istnieje ryzyko innego rodzaju: możemy wpaść w pusty formalizm, kiedy to Mszę świętą zaczniemy traktować niczym kamyki rzucone do potoku. Obciekają wodą ze wszystkich stron, ale wewnątrz pozostają suche, nietknięte wodą. Albo do przeżywania Eucharystii przystępujemy w sposób magiczny, a mianowicie z tak przesadną nabożnością, że my jesteśmy tylko widzami, a łaska sakramentu “działa” całkiem automatycznie, bez nas. W naszym życiu ani wokół nas nic się wprawdzie nie zmienia, ale mamy poczucie, że samym sprawowaniem Mszy świętej lub obecnością na niej dodajemy światu takiej wartości, że już nic więcej robić nie musimy.
Dlatego od najdawniejszych czasów Kościół prowadzi katechezy, którymi wprowadza chrześcijanina w znaczenie Eucharystii. Nic jednak nie może zastąpić osobistego pragnienia każdego z nas, aby jak najbardziej przybliżyć się do Pana w Eucharystii. Podobnie jak człowiek nie nauczy się modlić przez czytanie książek o modlitwie, ale tylko wtedy, gdy zacznie się modlić i wytrwa w modlitwie, tak samo nie jest możliwe, aby docenić tajemnicę Eucharystii w naszym życiu, dopóki nie znajdziemy czasu, aby osobiście wystawić się na ukrytą obecność Jezusa w Eucharystii; dopóki nie będziemy zainteresowani głębszym znaczeniem tego, co się dzieje, i dopóki w sprawowanie liturgii nie wejdziemy bardziej sercem.
Świętość serca
Do sakramentu Serca Jezusowego w pełnym rozumieniu możemy przystępować tylko z otwartym sercem. Kto przyjmuje sakrament Najświętszego Serca bez przygotowania swojego własnego serca, ten nie zrozumiał Chrystusa – Karl Rahner
Eucharystia nie jest przede wszystkim prawdą, którą należy zbadać, ale rzeczywistością, której powinniśmy pozwolić, aby nas porwała. Ostatecznie nie stoimy przed czymś, ale przed Kimś. Człowiekowi nie pomogą żadne wzniosłe myśli ani znajomość dokumentów kościelnych na temat tajemnicy Eucharystii, jeśli w Eucharystii nie spotka się osobiście i szczerze z Chrystusem, który w tym sakramencie wciąż wydaje się za nas i ofiarowuje nam siebie jako źródło życia.
Żaden z sakramentów Kościoła, nawet Eucharystia, nie działa w sposób magiczny. Przystępowanie do Komunii świętej nigdy nie może nas uwolnić od osobistej odpowiedzialności za nasze życie duchowe i zastąpić naszej osobistej relacji z Chrystusem. Jednakże aby w naszym życiu mogła się rozwinąć ukryta moc sakramentu, należy najpierw przyjąć osobiście to, co Pan sam dla każdego z nas uczynił i czyni nadal w Kościele; należy za każdym razem na nowo otworzyć swoje wnętrze, całkowicie się do Niego nawrócić. Naturalnie wymaga to także naszej decyzji i choćby minimalnego przygotowania na spotkanie z Nim.
Warto zauważyć, że w wielu miejscach odrzuciliśmy tradycyjne zwyczaje przygotowania się do Komunii świętej, modlitwy dziękczynienia czy błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, choć w zamian nie nauczyliśmy się niczego lepszego. Możliwe, że stało się tak z powodu ogólnej niechęci wobec formalizmu lub w obawie przed przestarzałymi formami, a może w jakimś złudzeniu na temat naszej chrześcijańskiej dojrzałości, która dla swojej relacji z Bogiem nie potrzebuje żadnych pośrednich środków. Jednak nie jest pewne, że dziś jesteśmy zdolniejsi do bardziej osobistego i głębszego przeżywania Eucharystii. Z pewnością niechętnie będziemy korzystać z form, które są nam obce, ale może powinniśmy szukać nowych. W każdym razie należy przygotować swoje serce na spotkanie z Tym, który nas kocha i nam się ofiaruje. Tam gdzie człowiek włoży swe serce, gdzie zrobi miejsce na miłość, cześć i wdzięczność, na pewno kształtuje się odpowiednia forma dla wyrażenia tej relacji.
Cześć dla ciała Chrystusa
Pragniesz czcić ciało Chrystusa? Nie lekceważ go, gdy jest nagie. Nie oddawaj mu czci tu, w świątyni, suknem z jedwabiu, aby lekceważyć je potem na zewnątrz, gdzie doświadcza zimna i nagości – św. Jan Chryzostom
Zależność między Ciałem Pańskim na ołtarzu a Ciałem Chrystusa w człowieku cierpiącym, potrzebującym i ubogim leżała na sercu wielu starożytnym Ojcom Kościoła. Jednym z największych obrońców ubogich był patriarcha Konstantynopola Jan Chryzostom, który w jednym ze swych kazań powiedział: “Piłeś Krew Pańską, a nie poznajesz swego brata. Bezcześcisz ten stół właśnie przez to, że myślisz, iż nie jest godzien, aby podzielić się z nim pokarmem, ten, który był uznany za godnego, aby przy tym stole brać udział w uczcie. Bóg cię zbawił od wszystkich twych grzechów i zaprosił cię na tę ucztę. Ale ty nie stałeś się przez to bardziej miłosierny”.
Ten zwolennik Bożej obecności w bliźnim często wskazywał na troskę, z jaką chrześcijanie dbają o wystrój ołtarza, kontrastującą ze stosunkiem do potrzebujących: “Cóż to za korzyść dla Niego, jeśli Jego ołtarz pełen jest złotych kielichów, a On sam umiera z głodu w osobie biedaka? Najpierw nasyć głodnego, a potem z tego, co zostanie, przyozdób także Jego ołtarz. Robisz złoty kielich dla Niego, a szklanki świeżej wody Mu nie podasz? Jakiż z tego pożytek? Ofiarujesz na Jego stół obrusy przetykane złotem, a Jemu samemu nie dasz nawet niezbędnego odzienia?”. I nieco dalej kontynuuje: “Kiedy więc przyozdabiasz Jego dom, nie lekceważ brata w nieszczęściu, gdyż jest on świątynią wspanialszą od tej, którą zdobisz”. Nasza troska o świątynię może być pewnym pięknym obrazem naszego wewnętrznego stosunku miłości i czci do samego Chrystusa, może być także służbą całej kościelnej wspólnocie, ale nigdy nie możemy zapomnieć, że Jezus jest także w tajemniczy sposób obecny w tych najmniejszych (por. Mt 25, 40).
Podobnie i apostoł Paweł nie zapomina, że przystępujemy do stołu Pańskiego niegodnie, jeśli chcemy mieć udział w eucharystycznym Ciele Chrystusa, a przy tym nie rozpoznajemy Ciała Pańskiego także w bliźnich. Twierdzi nawet, że wielu słabych, chorych i umierających w naszej wspólnocie powinno nas skłaniać do zamyślenia się nad tym, że przy sprawowaniu Eucharystii chyba nie działamy właściwie (por. 1 Kor 11, 26-30).
Moc Chrystusowej krwi
Krew Pańska jest dwóch rodzajów: jedna jest cielesna – dzięki tej jesteśmy zbawieni od potępienia; druga duchowa – dzięki tej jesteśmy namaszczeni. Pić krew Jezusa oznacza stać się uczestnikiem niezniszczalności Pana – św. Klemens Aleksandryjski
Już od najdawniejszych czasów w Kościele przekazywane jest ustnie zgodne przekonanie o szczególnej mocy Chrystusowej Krwi, którą Pan przelał za nas na krzyżu i którą możemy przyjmować w sakramencie Eucharystii. Jan Chryzostom w swych katechezach wskazuje na krew baranka, którą były pomazane drzwi Izraelitów w Egipcie (por. Wj 12, 13). Według niego Izraelitów nie ocaliła wtedy krew zwierząt, ale to, że była ona zapowiedzią krwi Chrystusa, przed którą Niszczyciel ucieka. “Jeśli ukażesz diabłowi język zbroczony drogocenną krwią – twierdzi Jan Chryzostom – nie będzie mógł stawiać oporu. Jeśli zobaczy usta zabarwione na kolor szkarłatny, ucieknie jak przestraszona bestia”.
Kilka wieków później w innych słowach to samo podkreśla Albert Wielki, kiedy mówi: “Eucharystia oferuje nam tak wzmacniającą Bożą ucztę, że świat, ciało ani diabeł już nas nie zmogą”.
Wraz z Ofiarą Jezusa na krzyżu kończą się wszystkie krwawe ofiary Starego Testamentu, które były tylko jej modelem. Krwią Jezusa zostaliśmy raz na zawsze wykupieni ze złego sposobu życia (por. 1 P 1, 19), jego niewinna, niesprawiedliwie przelana krew staje się ceną za nasze zbawienie i szczególnym sposobem obmywa nas z naszych grzechów (por. Ap 1, 5). Chroni nas przed atakami Bożego nieprzyjaciela, którego chrześcijanie zwyciężą dzięki mocy krwi Baranka i dzięki słowu swego świadectwa (por. Ap 12, 11).
Jest zatem na miejscu, że w chwilach pokus i w czasie szczególnych ataków nieprzyjaciela Bożego uciekamy się do Krwi Jezusowej, wzywamy jej mocy nad nami i nad tymi, za których się wstawiamy. Tą najpewniejszą ochroną jednak pozostanie na zawsze żywa obecność Jezusa w nas, wtedy gdy z Chrystusem jak najbardziej jednoczymy się i upodabniamy się do Niego także w swoim sposobie myślenia i działania, w swoim sercu i w swoim duchu. Potem rzeczywiście będzie miało wartość to, że jesteśmy naznaczeni krwią Chrystusa na walkę ze złem i na budowanie Jego królestwa.
Na ołtarzu świata
Nawet wtedy bowiem, gdy Eucharystia jest celebrowana na małym ołtarzu wiejskiego kościoła, jest ona wciąż poniekąd sprawowana na ołtarzu świata. Jednoczy niebo z ziemią. Zawiera w sobie i przenika całe stworzenie – Jan Paweł II
W niezwykły sposób Jan Paweł II w swej encyklice o Eucharystii całkiem osobiście wspominał swe kapłańskie lata, kiedy służył do Mszy świętej na górskich ścieżkach, na brzegach jezior, na nabrzeżu morskim, na stadionach sportowych i na placach, a zarazem mógł doświadczyć dosłownie kosmicznego rozmiaru Eucharystii. Obserwować, jak Syn Boży stał się dla nas człowiekiem, “aby w doskonałym obrzędzie chwały na powrót oddał całe stworzenie temu, który stworzył je z niczego”. Świat, który wyszedł z rąk Bożych, odkupiony przez Chrystusa znowu wraca do Ojca.
Ten uniwersalny wymiar Eucharystii zauważył w swej proroczej wizji już Pierre Teilhard de Chardin, nazywający świat kosmiczną Hostią, która we współpracy Boga z człowiekiem jest dana dla konsekracji: “Poczynając od rąk, które zaczyniają chleb, aż do tych, które go konsekrują, wielka Hostia powszechna powinna być przygotowana i brana w ręce nie inaczej jak tylko z adoracją”. W dziele odkupienia rzeczywiście uczestniczy cały stworzony świat, cały kosmos.
Możliwe, że uniwersalny wymiar zbawienia znacznie nas przekracza, ale świadomość tego, że Pan swym wcieleniem, śmiercią i zmartwychwstaniem odkupił i poświęcił cały wszechświat, prowadzi nas przynajmniej do szacunku dla wszelkiego stworzenia. Z całym stworzeniem powinniśmy obchodzić się w duchu adoracji, nie tylko z tym, które przeznaczyliśmy na nabożną liturgię. Jak napisał Yves Congar, “najgorsza zdrada, jakiej można się dopuścić w stosunku do żydowsko-chrześcijańskiego objawienia, to oddzielenie od siebie tego, co jest w nim naturalnie złączone: Boga, człowieka i wszechświat”. Do każdej Mszy świętej możemy zatem włączać całe stworzenie, aby się przemieniło, i doświadczyć tej jedności nieba z ziemią, o której pisał Ojciec Święty Jan Paweł II.
Źródło i szczyt
Eucharystia musi zatopić moje życie – Pierre Teilhard de Chardin
Nie jest łatwo do końca zrozumieć myślenie geniusza, jakim bez wątpienia był francuski jezuita, naukowiec, filozof i teolog Teilhard de Chardin. Na swój sposób wyprzedzał współczesne mu czasy o dziesiątki lat. Spowodowało to zakaz wykładania w Paryskim Instytucie Katolickim, wygnanie i dożywotni zakaz publikacji. W pewnym sensie można mówić o jego dorobku jako o wyjątkowej próbie zjednoczenia wiary i nauki z punktu widzenia ewolucji.
W swym dziele Milieu divin, które mogło być opublikowane dopiero po jego śmierci, proponuje oryginalną syntezę elementu boskiego z ludzkim przy budowaniu Królestwa Bożego. W tym usiłowaniu Eucharystia tworzy prawdziwe źródło, centrum i szczyt. Kiedy ksiądz wymawia słowa konsekracji, która przemienia chleb w Ciało Chrystusa, wielkie sakramentalne działanie nie zatrzymuje się nad tym miejscowym zdarzeniem. Przekracza je i wciąga je do nieustannej duchowej przemiany, która na tej ziemi trwa już od czasów pierwszej Eucharystii sprawowanej przez Chrystusa i będzie kontynuowana aż do wieczności. Po każdym przyjęciu Komunii świętej postacie święte w nas wprawdzie znowu znikną, ale Boża moc nieustannie nas przemienia. W ten sposób Eucharystia stopniowo przemienia całe nasze życie. A przemienia nie tylko nas, ale i całe stworzenie. Ta przemiana całego stworzenia uświęca nas i świat materialny, tak że przez Chrystusa i w Nim wszystko osiąga swoje ostateczne przeznaczenie.
Na to zaproszenie ze strony Bożej należy odpowiedzieć współpracą z łaską Bożą. Poprzez działanie Eucharystii nasze życie staje się niekończącym się i nieograniczonym dotknięciem Bożym. Swym zstąpieniem aż do piekieł i wstąpieniem na niebiosa Pan napełnił cały wszechświat swą obecnością. Należy tylko nauczyć się widzieć Boga we wszystkich rzeczach, tak jak uczył św. Ignacy z Loyoli, i pod kierownictwem Ducha współpracować wJego dziele. Innymi słowy: “Jeśli chcemy rzeczywiście zrozumieć Eucharystię, musimy widzieć ją jako przejaw tej tajemniczej miłości, która niepostrzeżenie przenika nasze życie” (Karl Rahner).
Stań się!
Maryja jest “Niewiastą Eucharystii” w całym swoim życiu – Jan Paweł II
W swej encyklice Ecclesia de Eucharistia Jan Paweł II podkreśla analogię między Maryjnym “fiat”, będącym odpowiedzią na anielskie zwiastowanie, a “amen”, które wypowiada każdy wierzący w momencie przyjmowania Komunii świętej. Głębia tej analogii jest bezgraniczna.
Maryjne fiat nie jest tylko intelektualną zgodą z jakąś abstrakcyjną prawdą, choćby nawet prawdą wiary, tym bardziej nie jest tylko biernym przyjęciem losu. Grecki przekład Jej słów w rzeczywistości mówi: “oby mi się stało według słowa twego!” Maryjne zawołanie jest wyrażeniem zasadniczej i w najwyższym stopniu aktywnej zgody na Boży plan wobec Jej życia. I co więcej, staje się jednocześnie zgodą na Boży plan wobec całej ludzkości.
Wiemy, że Matka Boża jest wyjątkową istotą i w Bożym zamyśle zajmuje wyjątkowe miejsce (por. Rdz 3, 15). Jednocześnie jednak jest tak, że w Bożym planie każdy jest na swoim miejscu niezastąpiony. Każdy z nas jest powołany, aby stać się jak Maryja Bożym przybytkiem i nieść temu światu Chrystusa. Przecież Boże królestwo nie ma współrzędnych geograficznych, rozpościera się ono w ludzkich sercach. Nie rozszerza się poprzez najazdy anielskich czy papieskich wojsk – Pan Jezus wyraził to bardzo jasno, kiedy Piotr wyciągnął miecz w Jego obronie. A powiedział to właśnie tuż przed swą męką na krzyżu, przed swym zasadniczym “tak” Bogu i człowiekowi. Właśnie swoim krzyżem zrealizował maksimum dla Bożego królestwa w ludzkich sercach.

Krótko mówiąc, Boże królestwo nie rośnie dzięki czemu innemu jak tylko poprzez nasze codzienne “stań się” w stosunku do Boga i Jego planów do nas. Odpowiedź “amen” na słowa “Ciało Chrystusa” wyraża wszystko na temat naszej chrześcijańskiej egzystencji, jednym słowem wyraża wielowarstwową prawdę: że wyznaję i przyjmuję Chrystusa w postaci sakramentalnej; że poprzez to mówię swoje “tak” wszystkim braciom i siostrom; a poza tym, że zgadzam się, iż jestem częścią Jego mistycznego Ciała. Innymi słowy, że Mu się w pełni oddaję, że może mną jako swoją częścią dysponować: “A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12, 1-2).

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,664,tajemnica-wiary.html

*********

Reklama czy lekcja patriotyzmu?

tke32 / youtube.com / pk

Chociaż dobra reklama należy do rzadkości, od czasu do czasu, także w świecie reklam można trafić na wartościowe treści. Oto przykład.

Pewien staruszek przechodził obok grupy nastolatków. Choć nikt nie miał złych zamiarów, starszy mężczyzna został niespodziewanie popchnięty. Kim był, dokąd szedł i dlaczego był bardzo przygnębiony? Odpowiedź znajdziesz w tym filmie.
Zobacz ten wyjątkowy materiał i przekonaj się, że reklama i patriotyzm to pojęcia znacznie bliższe, niż się może wydawać.

 

 

http://www.deon.pl/po-godzinach/dobra-reklama/art,69,reklama-czy-lekcja-patriotyzmu.html

********

Ks. Pawlukiewicz mówi to po raz pierwszy

Kazania inne niż wszystkie

ks. Piotr Pawlukiewicz

Historia, której ks. Piotr Pawlukiewicz jeszcze nigdy publicznie nie opowiadał. Daje do myślenia.

 

Prezentujemy fragmenty kazań ks. Piotra Pawlukiewicza, który w jedynie sobie właściwym stylu mówi o Bogu i życiu – przystępnie, zabawnie, a kiedy trzeba – prosto z mostu. Uwaga! Te kazania potrafią uzależnić. Fragment kazania z kościoła św. Anny – 23 lutego 2014.

 

Ks. Piotr Pawlukiewicz – wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.

 

 

**************

Zakochani bez pamięci, czyli jak nie wpaść w emocjonalną pułapkę? (audio)

 

 

*************

Ks. Piotr Pawlukiewicz – W nas są psy dobre i złe, wygra ten którego karmisz

 

 

************

 

O autorze: Judyta