Słowo Boże na dziś – 21 Maja 2015 r. – Czwartek – Świętych męczenników Krzysztofa Magallanesa, prezbitera, i Towarzyszy

Myśl dnia

Jak długo istnieje życie, tak długo istnieje nadzieja.

Teokryt

Przyjaźń to rozległa przestrzeń, która prowadzi do jedności.
Piotr Augustyn Faliński
*********
CZWARTEK VII TYGODNIA WIELKANOCNEGOPIERWSZE CZYTANIE (Dz 22,30;23,6-11)Paweł przed Sanhedrynem

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

W Jerozolimie trybun rzymski, chcąc się dowiedzieć dokładnie, o co Żydzi oskarżali Pawła, zdjął z niego więzy, rozkazał zebrać się arcykapłanom i całemu Sanhedrynowi i wyprowadziwszy Pawła stawił go przed nimi.
Wiedząc zaś, że jedna część składa się z saduceuszów, a druga z faryzeuszów, wołał Paweł przed Sanhedrynem: „Jestem faryzeuszem, bracia, i synem faryzeuszów, a stoję przed sądem za to, że spodziewam się zmartwychwstania umarłych”.
Gdy to powiedział, powstał spór między faryzeuszami i saduceuszami i doszło do rozdwojenia wśród zebranych. Saduceusze bowiem mówią, że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha, a faryzeusze uznają jedno i drugie. Zrobiła się wielka wrzawa, zerwali się niektórzy z uczonych w Piśmie spośród faryzeuszów, wykrzykiwali wojowniczo: „Nie znajdujemy nic złego w tym człowieku. A jeśli naprawdę mówił do niego duch albo anioł?”
Kiedy doszło do wielkiego wzburzenia, trybun obawiając się, żeby nie rozszarpali Pawła, rozkazał żołnierzom zejść, zabrać go spośród nich i zaprowadzić do twierdzy. Następnej nocy ukazał mu się Pan i powiedział: „Odwagi! Trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie tak, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 16,1-2a i 5.7-8. 9-10.11)

Refren: Strzeż mnie, o Boże, Tobie zaufałem.

Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się u Ciebie, *
mówię do Pana: „Tyś jest Panem moim”.
Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, *
to On mój los zabezpiecza.

Błogosławię Pana, bo dał mi rozsądek, *
bo serce napomina mnie nawet nocą.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, *
On jest po mojej prawicy, nic mną nie zachwieje.

Dlatego cieszy się moje serce i dusza raduje, *
a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie,
bo w krainie zmarłych duszy mej nie zostawisz *
i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie.

Ty ścieżkę życia mi ukażesz, *
pełnię Twojej radości
i wieczną rozkosz *
po Twojej prawicy.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 17,21)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Aby wszyscy stanowili jedno,
jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie,
aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 17,20-26)

Aby stanowili jedno

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami:
„Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.
I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś.
Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.
Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

 

KOMENTARZ

Prośba o jedność

Jezus modlił się w czasie Ostatniej Wieczerzy, aby jego uczniowie żyli w jedności. Szatan, który pragnie rozbić wspólnotę, będzie stawiał przed każdym z nas wiele pokus, które mają doprowadzić do podziałów i nieporozumień. Dlatego Jezus tak gorliwie modli się za swój Kościół, a my w każdej Eucharystii ponawiamy nasze prośby o jedność. Kiedy rodzina, wspólnota, naród czy Kościół są podzielone, stają się słabe i narażone na dalsze podziały.Panie, obdarz nas darem jedności i oddal wszelkie pokusy, które się jej sprzeciwiają. Proszę Cię, otocz opiekę moją rodzinę, małżeństwo, wspólnotę. Wylej na nas nowego Ducha, który nas umocni i zjednoczy. Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

#Ewangelia: Dziwny “prezent”

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. asenat29 / Foter / CC BY)

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: “Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.

 

I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.

 

Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Bóg Ojciec dał nas Jezusowi. Czyż nie dziwny “prezent”? Przede wszystkim sprawiający dużo kłopotu. Jednak Jezus cieszy się z tego “prezentu”. I chce, abyśmy byli z Nim na zawsze.
Ludzie nie raz odwracają się od nas. Robią tak, ponieważ nie spełniliśmy ich oczekiwań. Bóg nie odwraca się od nas nigdy. Wręcz przeciwnie: walczy o nas. I to pomimo tego, że my często odwracamy się od Niego. Warto to zauważyć i dobrze sobie zapamiętać. Świadomość tego przyda się w trudnych chwilach.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2435,ewangelia-dziwny-prezent.html
*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 17, 20-26

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. macinate / Foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic / CC BY 2.0)

Aby byli jedno…

 

Prośba za przyszły Kościół
W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu modlił się tymi słowami: Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie!

 

Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy!

 

Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.

 

Opowiadanie pt. “O czterech ludziach”
Było sobie czterech ludzi, którzy się zwali: KAŻDY, KTOŚ, KTOKOLWIEK i NIKT. Mieli do wykonania bardzo ważne zadanie i KAŻDY był pewien, że KTOŚ się do niego na pewno zabierze. Mógł to wprawdzie zrobić KTOKOLWIEK, ale nie zrobił tego też NIKT. Wtedy KTOŚ wpadł w gniew, gdyż było to zadanie dla KAŻDEGO. KAŻDY zaś myślał, że wykona je może KTOŚ, w dodatku NIKT nie wiedział, że owego dzieła nie wykonał KTOKOLWIEK. Na koniec KAŻDY oskarżał KOGOKOLWIEK, podczas gdy NIKT nie zrobił tego, czego dokonać mógł KAŻDY.

 

Refleksja
Bycie w jedności to nie lada wyczyn. Sami łapiemy się na tym, że gdzie dwóch się spotyka, to nie ma tam nie tylko jednej opinii, ale czasami jest ich nawet trzy… Dogadanie się w sprawach spornych jest dziś sztuką, którą posiedli tylko nieliczni. Uczymy się dialogu przez całe życie, które jeśli jest oparte na otwartości, wtedy jest szansa na wzajemne porozumienie…

 

Jezus miał świadomość, że tylko w jedności z Ojcem jest możliwe przejście drogi, która jest jego “przeznaczeniem”. To tylko jedność gwarantowała, że misja Jezusa możliwa była do wykonania. Jedność umysłów i serc to gwarancja końcowego sukcesu. Tylko poprzez zaufanie potrafimy żyć w jedności dzieci bożych, które wciąż śpiewają “Abba Ojcze”…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego życie w jedności jest tak ważne?
2. Jak dogadać się w kwestiach spornych?
3. Dlaczego warto uczyć się dialogu przez całe życie?

 

I tak na koniec…
Przyjaźń to rozległa przestrzeń, która prowadzi do jedności (Piotr Augustyn Faliński)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,628,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-17-20-26.html

*******

Świętego Krzysztofa Magallanesa i Towarzyszy

0,22 / 10,20
Otwórz swoje serce na słowa Ewangelii. Dzisiaj Duch Święty chce cię nauczyć nowych rzeczy o Królestwie Bożym. Wyobraź sobie Jezusa modlącego się w wieczerniku, za chwilę usłyszysz słowa, które on wtedy wypowiedział.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 17,20-26
W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: «Ojcze Święty, nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich».W usłyszanej przed chwilą modlitwie Jezusa wybrzmiewa pragnienie Jedności. Pomyśl teraz o jedności, jaką stanowi On z Ojcem. Co to oznacza? Jezus doskonale wypełniał wolę Ojca, był z Nim „jednego Ducha”. Wszystkie Jego dzieła świadczyły o miłości pomiędzy Nimi.

Pomyśl o pragnieniu Jezusa, by Jego uczniowie stanowili Jedno. Najpierw każdy chrześcijanin, by stanowił jedno z Jezusem, a przez to i z Ojcem. A dalej, wszyscy uczniowie Jezusa ze sobą nawzajem. Jak ta jedność się objawia? Wspólna modlitwa? Wspólnie wyznawana wiara? Współpraca na rzecz ubogich? Jak widzisz tę jedność w swoim życiu?

Być może są na „świecie” osoby, którym jedność jest obojętna. Jednak wielu jest również ludzi dobrej woli, którzy uznają braterstwo całej rodziny ludzkiej; którzy pragną sprawiedliwości i pracują na rzecz godności wszystkich osób. Pomyśl, czy widzisz takie starania w swoim życiu? Czy znasz ludzi, którzy nie są chrześcijanami, a jednak pracują na rzecz Królestwa Bożego?

Podziękuj Bogu za wszystkich ludzi dobrej woli, którym bliskie są sprawy pokoju, sprawiedliwości, godności osób. Poproś Pana, byśmy jako chrześcijanie byli znakiem jedności w świecie.

Muzyka:
Ojcze spraw, Schola DOL
Andakten, Erik Ask Upmark
http://modlitwawdrodze.pl/home/
********
Symeon Nowy Teolog (ok. 949-1022), mnich grecki
Etyka, 1, 6-8

„Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”

Ciało Kościoła Chrystusowego, pochodzącego od harmonijnego zgromadzenia świętych od początku czasów, osiąga swój zrównoważony i całkowity skład w jedności synów Bożych, pierworodnych zapisanych w niebie (por. Łk 10,20)… Nasz Zbawiciel-Bóg sam objawia nierozerwalny i niepodzielny charakter jedności z Nim, mówiąc do apostołów: „Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu; a wy we Mnie i Ja w was” (J 10,38; 14,20). Wyjaśnia to, dorzucając: „I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno!” I na nowo: „Aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”…

Co za cud, ta niewyrażalna pobłażliwość miłości, którą ukazuje nam Bog, ten przyjaciel człowieka! (Mdr 1,6) To, co z natury należy do Ojca, jest nam także przyznane, dzięki przybraniu i łasce… Chwała dana Synowi przez Ojca, jest nam nadana przez Syna, dzięki łasce Bożej. Jeszcze lepiej: podobnie jak On jest w Ojcu, a Ojciec w Nim, tak samo Syn Boży będzie w nas, a my w Synu, jeśli tego pragniemy, dzięki łasce. Jak tylko stał się do nas podobny dzięki ciału, sprawił, że staliśmy się uczestnikami Jego boskości i wcielił nas w siebie. Zresztą, boskość, w której uczestniczymy przez tą komunię nie jest podzielna kawałki. Wynika z tego, że i my, jeśli prawdziwe uczestniczymy w tej boskości, stajemy się nierozerwalnie złączeni z jedynym Duchem, tworząc jedno ciało z Chrystusem.

*******

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
21 MAJA
**********
Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter,
i Towarzysze, męczennicy
Święci Krzysztof Magallanes i Towarzysze Krzysztof (Cristóbal) Magallanes Jara urodził się w 1869 r. w Meksyku, w rodzinie rolników: Rafaela Magallanes i Klary Jara. W młodości był pasterzem. W wieku 19 lat wstąpił do seminarium duchownego. Po przyjęciu święceń (w roku 1899) został proboszczem parafii w Totatiche (Meksyk). Podjął tam dzieło budowy szkół, drukarni prasy, centrów katechizacji dla dzieci i dorosłych. Zorganizował także budowę elektrowni. Przygotowywał okolicznych rolników do podjęcia współpracy z mieszkańcami miast. Dla indian Huichol założył misję w Azqueltán. Słynął z nabożeństwa do Matki Bożej.
Kiedy antychrześcijański rząd Meksyku nakazał likwidację wszystkich seminariów duchownych, Krzysztof zebrał alumnów i otworzył własne seminarium. Zostało ono jednak wkrótce wykryte i zamknięte. Magallanes nie zniechęcił się – otwierał kolejne seminaria. Gdy ta metoda okazała się nieskuteczna, zorganizował prywatne zajęcia dla kandydatów do kapłaństwa.
Fałszywie oskarżony o sprzyjanie siłom rewolucyjnym rebelii Cristero, został aresztowany 21 maja 1927 roku podczas podróży do jednego z gospodarstw, gdzie miał odprawić Eucharystię. Rozdał swój ostatni majątek wykonawcom wydanego na niego wyroku, udzielił im rozgrzeszenia, a następnie, bez żadnego procesu, został zastrzelony 25 maja 1927 r. w Colotitlan (Meksyk). Do ostatniej chwili umacniał rozstrzelanego razem z nim wikariusza, o. Augustyna Caloca. Beatyfikował go w 1992 r. św. Jan Paweł II; osiem lat później, 21 maja 2000 r., dokonał on też jego kanonizacji.Początek XX w. to czas prześladowania Kościoła w Meksyku. Kapłani, którzy decydowali się na pracę na tych terenach, świadomi byli nieuchronnej śmierci. Mimo to nie brakło misjonarzy. W latach dwudziestych XX w. na terenie Meksyku zginęło 25 wspominanych dzisiaj świętych – kapłanów i osób świeckich. Żaden z nich nie miał wytoczonego procesu, żaden nie mógł się bronić. Łączyła ich szczególne umiłowanie Eucharystii, nabożeństwo do Maryi oraz posługa biednym.
W 2012 roku na ekrany wybranych kin wszedł film “Cristiada”, opowiadający historię chrześcijan w Meksyku w tamtym czasie.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-21b.php3

Jan Paweł II

W ŻYCIOWYCH PRÓBACH WSPOMAGAŁA ICH MOC WIARY I NADZIEI

Msza św. kanonizacyjna na placu św. Piotra 21.05.2000

W V Niedzielę Wielkanocną, 21 maja, Jan Paweł II kanonizował na placu św. Piotra 27 błogosławionych meksykańskich. Byli to: Krzysztof Magallanes Jara (1869-1927) i 24 towarzyszy męczenników (22 kapłanów i 3 młodych mężczyzn świeckich — ofiary prześladowań Kościoła i wiary katolickiej w Meksyku, którzy ponieśli śmierć w latach 1915-1937); kapłan Józef Maria de Yermo y Parres (1851-1904), założyciel zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusa i Ubogich; zakonnica Maria od Jezusa Sakramentalnego Venegas de la Torre (1868-1959), założycielka zgromadzenia Córek Najświętszego Serca Jezusa. Męczennicy i zakonnica zostali poprzednio beatyfikowani przez Jana Pawła II na placu św. Piotra 22 listopada 1992 r., natomiast Józef Maria de Yermo został zaliczony w poczet błogosławionych również przez Jana Pawła II w bazylice Matki Bożej w Guadalupe 6 maja 1990 r.

W kanonizacji uczestniczyło ponad 20 tys. pielgrzymów z Meksyku. Na czele narodowej pielgrzymki stali trzej meksykańscy kardynałowie: Adolfo Antonio Suárez Rivera, Juan Sandoval lńiguez i Norberto Rivera Carrera oraz ok. 60 biskupów, ponadto koncelebrowało z Papieżem ok. 350 kapłanów, w większości Meksykanów. Wśród zgromadzonych obecni byli krewni kanonizowanych męczenników i zakonnice ze zgromadzeń założonych przez nowych świętych.

Na początku liturgii prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp José Saraiva Martins wraz z dwoma postulatorami przedstawił Papieżowi prośbę o kanonizację 27 błogosławionych i odczytał ich krótkie biografie. Po odśpiewaniu przez zgromadzenie Litanii do Wszystkich Świętych Jan Paweł II wygłosił formułę kanonizacyjną. Przy aplauzie wiernych przy ołtarzu złożono relikwie nowych świętych. W procesji z darami postulatorzy kanonizacji ofiarowali Ojcu Świętemu m.in. 80 srebrnych medali upamiętniających jego urodziny, statuy Chrystusa Króla i Matki Bożej z Guadalupe, szaty liturgiczne, dwa kielichy z onyksu i dwa złote różańce.

Na zakończenie liturgii Jan Paweł II przewodniczył maryjnej modlitwie «Regina caeli», którą poprzedził krótkim rozważaniem, po czym przejechał otwartym samochodem przez plac, pozdrawiając i błogosławiąc wiernych.

1. «Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą» (1 J 3, 18). Te słowa św. Jana, zaczerpnięte z drugiego czytania dzisiejszej liturgii, wzywają nas, byśmy naśladowali Chrystusa, a zarazem żyli w ścisłym zjednoczeniu z Nim. Także sam Jezus powiedział to nam w Ewangelii przed chwilą odczytanej: «Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie — jeśli nie trwa w winnym krzewie — tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie» (J 15, 4).

Poprzez głębokie zjednoczenie z Chrystusem, które bierze początek z chrztu i karmi się modlitwą, sakramentami i praktyką ewangelicznych cnót, mężczyźni i kobiety wszystkich czasów, jako synowie i córki Kościoła, osiągali świętość. Są świętymi, ponieważ postawili Boga w centrum swego życia, a motywem swego istnienia uczynili poszukiwanie i rozszerzanie Jego Królestwa; są świętymi, bo ich dzieła wciąż mówią nam o ich bezgranicznej miłości do Boga i braci, przynosząc obfite owoce dzięki ich żywej wierze w Jezusa Chrystusa i woli miłowania nawet nieprzyjaciół, tak jak On nas umiłował.

2. W dniu jubileuszowej pielgrzymki Meksykanów Kościół z radością ogłasza świętymi synów i córki Meksyku: Krzysztofa Magallanesa i 24 towarzyszy męczenników, kapłanów i świeckich; Józefa Marię de Yermo y Parresa, kapłana, założyciela zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusa i Ubogich, oraz Marię od Jezusa Sakramentalnego Venegas de la Torre, założycielkę zgromadzenia Córek Najświętszego Serca Jezusa.

Aby uczestniczyć w tej uroczystej liturgii i oddać cześć pamięci tych znakomitych synów i córek Kościoła i waszej ojczyzny, wy, pielgrzymi meksykańscy, przybyliście tu bardzo licznie wraz z dużą grupą biskupów. Wszystkich was bardzo serdecznie witam. Kościół w Meksyku raduje się, że może liczyć na tych nowych orędowników w niebie, którzy idąc śladami Jezusa stali się wzorami najdoskonalszej miłości. Wszyscy oddali swoje życie Bogu i braciom, ponosząc śmierć męczeńską lub poświęcając się ofiarnie służbie potrzebującym. Moc wiary i nadziei wspomagała ich w wielorakich próbach, jakim zostali poddani. Są oni cennym dziedzictwem, owocem wiary zakorzenionej na ziemi meksykańskiej. U zarania trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa winniście tę wiarę zachowywać i ożywiać, abyście nadal byli wierni Chrystusowi i Kościołowi jak w przeszłości. Meksyk zawsze wierny!

3. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy, jak Paweł działał w Jerozolimie, «przemawiając otwarcie w imię Jezusa. (…) Przemawiał też i rozprawiał z hellenistami, którzy usiłowali go zgładzić» (por. Dz 9, 27-29). Misja Pawła jest przygotowaniem do rozwoju Kościoła, który zaniesie ewangeliczne orędzie na wszystkie strony świata. Na drodze tego rozwoju nie brakło nigdy prześladowań i aktów przemocy, wymierzonych przeciw głosicielom Dobrej Nowiny. Jednakże mimo przeszkód stawianych przez ludzi Kościół może zawsze liczyć na pomoc Bożą. Dlatego, jak słyszeliśmy, «Kościół cieszył się pokojem (…). Rozwijał się i żył bogobojnie, i napełniał się pociechą Ducha Świętego» (Dz 9, 31).

Ten fragment Dziejów Apostolskich można też odnieść do sytuacji, w jakiej żył Krzysztof Magallanes i jego 24 towarzysze, męczennicy pierwszego trzydziestolecia XX w. Większość należała do duchowieństwa diecezjalnego, a trzej z nich to ludzie świeccy, gorliwie wspomagający kapłanów. Nie porzucili swojej odważnej posługi, kiedy wzmogły się prześladowania na ziemi meksykańskiej, budząc nienawiść do wiary katolickiej. Wszyscy dobrowolnie i spokojnie przyjęli męczeństwo jako świadectwo swej wiary, publicznie przebaczając swoim prześladowcom. Byli wierni Bogu i wierze katolickiej, głęboko zakorzenionej w ich kościelnych wspólnotach, którym służyli, zabiegając także o ich dobrobyt materialny. Dzisiaj są wzorem dla całego Kościoła, a zwłaszcza dla społeczeństwa meksykańskiego.

Po bolesnych próbach, jakie Kościół w Meksyku przeszedł w tamtych burzliwych latach, dzisiaj chrześcijanie meksykańscy, umocnieni także świadectwem tych świadków wiary, mogą żyć w pokoju i zgodzie, przynosząc społeczeństwu bogactwo wartości ewangelicznych. Kościół wzrasta i rozwija się, jest bowiem środowiskiem, w którym rodzą się liczne powołania kapłańskie i zakonne, w którym rodziny kształtują się zgodnie z zamysłem Bożym i w którym młodzi, stanowiący znaczną część narodu meksykańskiego, mogą dorastać z nadzieją na lepszą przyszłość. Niech świetlany przykład Krzysztofa Magallanesa i jego towarzyszy męczenników pomoże wam odnowić waszą wierność Bogu, zdolną nadal przemieniać meksykańskie społeczeństwo, aby zapanowała w nim sprawiedliwość, braterstwo i powszechna zgoda.

4. «Przykazanie zaś Jego jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał» (1 J 3, 23). Najważniejsze przykazanie, jakie Jezus pozostawił swoim uczniom, każe nam miłować się po bratersku, jak On sam nas umiłował (por. J 15, 12). W drugim czytaniu, którego wysłuchaliśmy, przykazanie to jest ukazane w dwóch aspektach: mamy wierzyć w Osobę Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, wyznając Go w każdym momencie, oraz miłować siebie nawzajem, ponieważ sam Chrystus nam to nakazał. To przykazanie ma tak fundamentalne znaczenie dla życia wierzącego, że staje się jak gdyby niezbędnym warunkiem zamieszkania w nim Boga. Wiara, nadzieja i miłość prowadzą do egzystencjalnego przyjęcia Boga jako niezawodnej drogi do świętości.

Można powiedzieć, że tę właśnie drogę wybrał Józef Maria de Yermo y Parres, który przeżywał swoją kapłańską konsekrację Chrystusowi dążąc ze wszystkich sił do zjednoczenia z Nim, a zarazem wyróżniał się postawą przede wszystkim modlitewną i kontemplacyjną. W Sercu Chrystusa znalazł drogowskaz dla swojej duchowości, a rozmyślając nad Jego nieskończoną miłością do ludzi, zapragnął ją naśladować, czyniąc z niej regułę swego życia.

Nowy święty założył zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusa i Ubogich: w tej nazwie zawarł swoje dwie największe miłości, które wyrażają w Kościele jego ducha i charyzmat. Umiłowane córki św. Józefa Marii de Yermo y Parresa: ofiarnie wprowadzajcie w życie bogate dziedzictwo waszego założyciela, najpierw przez budowanie siostrzanej jedności we wspólnocie, a z kolei przez miłosierną miłość do braci, praktykowaną czynnie, z pokorą i prostotą, nade wszystko zaś w doskonałym zjednoczeniu z Bogiem.

5. «Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. (…) Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić» (J 15, 4-5). W Ewangelii, której wysłuchaliśmy, Jezus wezwał nas do trwania w Nim, abyśmy mogli zjednoczyć z Nim wszystkich ludzi. To wezwanie każe nam urzeczywistniać nasze zobowiązanie chrzcielne, żyć Jego miłością, czerpać natchnienie z Jego słowa, karmić się Eucharystią, przyjmować Jego przebaczenie, a kiedy trzeba — nieść krzyż razem z Nim. Oddzielenie od Boga to największa tragedia, jakiej może doświadczyć człowiek. Odżywcze soki, które docierają do latorośli, pozwalają jej wzrastać. Dzięki łasce, którą otrzymujemy od Chrystusa, wzrastamy i stajemy się dojrzali, abyśmy mogli przynosić owoce życia wiecznego.

Św. Maria od Jezusa Sakramentalnego Venegas, pierwsza kanonizowana święta meksykańska, umiała trwać w zjednoczeniu z Chrystusem przez długie lata swego ziemskiego życia i dlatego wydała obfite owoce życia wiecznego. Jej duchowość wyróżniała się szczególną pobożnością eucharystyczną, bo jest oczywiste, że kto szuka Chrystusa, wielbi Go i miłuje w najświętszej tajemnicy Jego rzeczywistej obecności w Sakramencie Ołtarza, ten zmierza nieomylną drogą do jedności z Nim.

Aby zapewnić ciągłość swemu dziełu, założyła zgromadzenie Córek Najświętszego Serca Jezusa, które nadal realizuje dziś w Kościele jej charyzmat miłości do ubogich i chorych. Miłość Boża jest powszechna i pragnie dotrzeć do wszystkich ludzi. Nowa święta rozumiała, że ma obowiązek ją szerzyć, spiesząc z posługą wszystkim aż do końca swoich dni, nawet wówczas gdy opuszczały ją już siły fizyczne, a trudne próby, jakie przeszła w ciągu swego życia, nadwątliły jej zdrowie. Przestrzegając wiernie konstytucji, okazując szacunek biskupom i kapłanom, troszcząc się gorliwie o seminarzystów, św. Maria od Jezusa Sakramentalnego stała się wyrazistym przykładem całkowitego poświęcenia się służbie Bogu i cierpiącej ludności.

6. Ta uroczysta liturgia przypomina nam, że wiara oznacza głęboką więź z Bogiem. Nowi święci uczą nas, że prawdziwi naśladowcy i uczniowie Jezusa to ci, którzy pełnią wolę Boga i są z Nim zjednoczeni przez wiarę i łaskę.

Słuchać słowa Bożego, wprowadzać ład do swojego życia, przyznając pierwsze miejsce Chrystusowi, aż ludzkie życie upodobni się do Niego: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was» — takie jest niezmienne wezwanie Jezusa, które powinno nieustannie rozbrzmiewać we wnętrzu każdego z nas i w naszym otoczeniu. Św. Paweł przyjął to wezwanie i dlatego mógł wołać: «Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20). Niech słowo Boże ogłoszone podczas tej liturgii sprawi, aby nasze życie było autentyczne, by pozostawało egzystencjalnie zjednoczone z Chrystusem, byśmy miłowali nie tylko słowem, ale czynem i prawdą (por. 1 J 3, 18). Wówczas nasze życie będzie prawdziwie «przez Chrystusa, z Nim i w Nim».

Obchodzimy Wielki Jubileusz Roku 2000. Jednym z jego celów jest «rozbudzenie w każdym wierzącym prawdziwej tęsknoty za świętością» (por. Tertio millennio adveniente, 42). Niech przykład nowych świętych, ten dar Kościoła w Meksyku dla Kościoła powszechnego, nakłoni wszystkich wiernych, aby wszelkimi dostępnymi sposobami, a nade wszystko z pomocą łaski Bożej, odważnie i zdecydowanie dążyli do świętości.

Niech Matka Boża z Guadalupe, którą męczennicy przyzywali w szczytowym momencie swojej ofiary, a którą św. Józef Maria de Yermo i św. Maria od Jezusa Sakramentalnego Venegas otaczali tak żarliwą pobożnością, wspomaga macierzyńską opieką dobre postanowienia tych, którzy dzisiaj oddają cześć nowym świętym. Niech wspomaga tych, co naśladują ich przykład, niech prowadzi też Kościół i strzeże go, aby jego działalność ewangelizacyjna oraz chrześcijańskie świadectwo wszystkich jego synów oświecało drogę ludzkości w trzecim tysiącleciu chrześcijaństwa. Amen.
opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (10/2000) and Polish Bishops Conference

Cristiada – czyli potęga wiary

Przewodnik Katolicki

Ryszard Gromadzki

(fot. materiały prasowe)

Cristiada to przejmujący hymn o potędze wiary, o świętości. Obraz, który ma ogromne problemy z dystrybucją na całym świecie, do polskich kin trafi prawdopodobnie na początku kwietnia. Tego filmu nie powinniśmy przegapić.

 

Powstanie “cristeros” było reakcją na brutalne represje, które spadły na Kościół katolicki w Meksyku w połowie lat 20. XX w. Ówczesny prezydent tego kraju, Plutarco Elias Calles, owładnięty był obsesyjną nienawiścią do katolików. Obarczał Kościół winą za wszystkie nieszczęścia swojego kraju. W 1926 r. ogłoszono tzw. Prawa Callesa, na mocy których z Meksyku wygnano wszystkich biskupów i zagranicznych duchownych i zakazano używania konfesjonałów. Nieruchomości kościelne zostały skonfiskowane, a katolickie szkoły upaństwowiono. Zakazano nowych święceń. Księży pozbawiono prawa wyborczego. Nie mogli też nosić sutann. Miarą antykatolickiego obłędu Callesa było objęcie grzywną wszystkich używających na co dzień odwiecznego hiszpańskiego pożegnania Adios (Z Bogiem). Prezydent Calles, który wprowadził te drakońskie prawa bez jakichkolwiek konsultacji społecznych, nie ukrywał, że jego celem jest całkowite zniszczenie Kościoła katolickiego w Meksyku. Prześladowania, które spadły na katolików w tym kraju, można porównać do terroru wobec chrześcijan w bolszewickiej Rosji i ogarniętej wojną domową Hiszpanii.
Niech żyje Chrystus Król
Meksykańscy katolicy rozpoczęli pokojowe protesty przeciwko polityce gwałtu Callesa. Pod petycją do Senatu domagającą się zniesienia represji wobec Kościoła podpisało się milion wiernych, przez cały kraj przetoczyły się demonstracje. Prezydent całkowicie zignorował ten pokojowy ruch. Wówczas jego inicjatorzy podjęli ekonomiczny bojkot rządu. Calles odpowiedział jeszcze bardziej brutalnymi represjami. Wojsko federalne zaatakowało uczestników nabożeństwa w kościele w Guadalajarze. Zginęło 18 osób. Ten mord był punktem zwrotnym. W różnych częściach Meksyku zaczęły powstawać oddziały partyzanckie, które podjęły walkę z rządem w obronie wiary i praw katolików. Powstańców nazwano “cristeros”, bo ich bojowym wezwaniem były słowa “Viva Cristo Rey!” (“Niech żyje Chrystus Król!”). Na czele niektórych oddziałów partyzanckich stanęli księża. Wojska Callesa w walce z “cristeros” stosowały politykę spalonej ziemi. Wobec masowych represji, które spadły na ludność wspierającą powstanie, wydawało się, że ruch zostanie zdławiony. Sytuacja zmieniła się, kiedy do partyzantów dołączyli nowi dowódcy, Victoriano Ramirez, a przede wszystkim generał Enrique Gorostieta. “Cristeros” rośli w siłę, po kilku latach walk ich oddziały liczyły już ponad 50 tys. ludzi. Stało się jasne, że rząd nie jest w stanie zdusić powstania. W 1929 r., wskutek amerykańskiej mediacji, zawarto rozejm. Calles musiał wycofać się z najbardziej dotkliwych represji wobec Kościoła. Po trzech latach we wszystkich świątyniach Meksyku znów zabrzmiały dzwony.
Western o świętości
Cristiada w poruszający, pełen dramatycznej siły sposób opowiada o tym bardzo mało znanym w Europie epizodzie meksykańskiej historii. Film Deana Wrighta to także opowieść o żarliwej, niecofającej się nawet przed największym złem wierze. Sceny męczeństwa nastoletniego Jose Sancheza czy jednego z przywódców pokojowych protestów Ancaleto Floresa (obydwu beatyfikował papież Benedykt XVI w 2005 r.) są wstrząsające. “Patrząc  na nie, myślałem, jak mała i słaba jest moja wiara. Twórcom Cristiady udała się rzecz niezwykła – w konwencji relegijnego westernu (niektóre ze scen i postaci jako żywo przypominają klasykę gatunku, filmy Sama Peckinpaha czy Sergia Leone) zrealizować dzieło głęboko religijne w wyrazie. Tego wrażenia nie psuje nawet hollywoodzki rozmach i gwiazdorska obsada. A gwiazdy w Cristiadzie dopisały. Eva Longoria, Peter O’Toole, a przede wszystkim świetny Andy Garcia w roli generała Enrique Gorostiety, agnostyka dojrzewającego do nawrócenia, to kolejne atuty filmu. Uwagę zwracają znakomite, wysmakowane zdjęcia, podkreślające feerię kolorów meksykańskiego krajobrazu.
Zakazany film
Cristiada miała swoją premierę w marcu ubiegłego roku. Film ma jednak ogromne problemy z dystrybucją na całym świecie. Podczas premierowego pokazu w papieskim Instytucie Patrystycznym Augustinianum w Rzymie, przy wypełnionej po brzegi sali, producent filmu Pablo Jose Barroso skarżył się na powszechną niechęć dystrybutorów do rozpowszechniania Cristiady. Jej powodu możemy się tylko domyślać. Temat i przesłanie meksykańskiego filmu stoi w tak jaskrawej sprzeczności z duchem naszych czasów, iż trudno się dziwić, że jego twórcy spotykają tyle przeszkód w dotarciu do szerszej widowni. Cristiada dla wielu widzów może być duchowym wstrząsem. Ten film zasługuje na to, żeby go rozdystrybuować na całym świecie. Na szczęście w Polsce znalazł się dystrybutor dla Cristiady. Firma FT Films zapowiada, że film trafi do naszych kin na początku kwietnia. Nie można go przegapić.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,637,cristiada-czyli-potega-wiary.html

***

Kościół i katolicy w Meksyku

2013-05-09 14:52

Ks. Józef Dębiński

Od 5 kwietnia w polskich kinach możemy zobaczyć film „Cristiada” opowiadający historię prześladowań, jakich doświadczyli katolicy w lewicowym Meksyku

Fot. www.cristiada.pl

Scena z filmu „Cristiada”

Fabuła filmu przybliża skrywane przez lata prawdziwe wydarzenia powstania Cristeros, które w latach 1926-29 wstrząsnęło Meksykiem. W ciągu kilku lat w walce z socjalistami zginęło ok. 90 tys. ludzi. Film ukazuje grupę kobiet i mężczyzn (w większości postaci autentyczne), z których każdy decyduje się na podjęcie największego ryzyka dla dobra swoich rodzin, wiary i przyszłości swojego kraju. W 1992 r. bł. Jan Paweł II beatyfikował 25 męczenników Cristiady. Jego następca Benedykt XVI w 2005 r. wyniósł do chwały ołtarzy kolejnych 13 męczenników, którzy poświęcili swoje życie, ogłaszając publicznie, że Chrystus jest jedynym Królem i w chwili śmierci wybaczali swoim oprawcom. Przedstawiamy więc zarys bolesnej historii Kościoła w Meksyku

Meksyk to kraj o głębokiej katolickiej tradycji okupionej krwią męczenników. Na ok. 117 mln ludności przeważającą większość stanowią katolicy – ok. 96 mln (89%), pozostali to protestanci, hinduiści i wyznawcy innych religii. W ramach Kościoła katolickiego funkcjonuje 18 metropolii i 91 diecezji. Kościół prowadzi m.in. szkoły (prawie 9 tys.), w których uczy się ponad 1,8 mln dzieci i młodzieży, a także liczne ośrodki służby zdrowia oraz instytucje opiekuńcze (m.in. 257 szpitali, 1,6 tys. przychodni i ponad 2,1 tys. ośrodków pomocy rodzinie i obrony życia).

Ważnym wydarzeniem w życiu Kościoła było objawienie się Najświętszej Maryi Panny Aztekowi św. Juanowi Diego w Guadalupe (1531 r.). Od tamtego czasu Kościół katolicki położył wielkie zasługi w rozwoju kraju, troszcząc się o los Indian, łagodząc twardą władzę hiszpańskich gubernatorów i przyczyniając się do rozwoju przemysłu, handlu i szkolnictwa.

Sytuacja uległa radykalnej zmianie po uzyskaniu przez Meksyk niepodległości w 1821 r. i ogłoszeniu republiki. Wówczas pod wpływem masonerii nastąpił wybuch nastrojów antyklerykalnych, który w głównej mierze był spowodowany próbą przejęcia ziemi będącej w posiadaniu Kościoła. Wobec katolików stosowano różnego rodzaju represje; wprowadzono małżeństwa cywilne, świeckie szkolnictwo i radykalny rozdział Kościoła od państwa. W tej sytuacji w 1867 r. Stolica Apostolska zerwała stosunki dyplomatyczne z Meksykiem, które nawiązano dopiero w 1992 r.

Do natężenia walki z Kościołem doszło szczególnie za rządów owładniętego nienawiścią do Kościoła masona prezydenta Plutarco Elias Callesa (1924-35), który sam o sobie mówił, że jest „osobistym wrogiem Boga” i „antychrystem”. Rozwiązano wtedy wszystkie zakony i zabroniono wszelkich form życia zakonnego. Prezydent obwiniał Kościół za wszystkie nieszczęścia kraju. Na mocy tzw. Prawa Callesa (1926 r.) wygnano z kraju wszystkich biskupów i zagranicznych duchownych. Zakazano używania konfesjonałów. Księży pozbawiono prawa wyborczego oraz prawa noszenia sutanny, skonfiskowano wszystkie nieruchomości kościelne, a szkoły upaństwowiono. Zabroniono nawet słowa pożegnania Adios (z Bogiem). Zakres prześladowań można porównać tylko z prześladowaniami chrześcijan za Nerona czy Dioklecjana lub w czasach bolszewickiej Rosji.

Odpowiedzią Kościoła na represje rządzącej od 1915 r. masonerii była podziemna działalność ok. 110 księży, którzy potajemnie sprawowali Eucharystię i udzielali sakramentów, a wśród nich był o. Michał Augustyn Pro Juárez; w przypadku dekonspiracji groziła im śmierć. W okresie prześladowań (1915-37) zginęło 22 kapłanów i 3 świeckich należących do Akcji Katolickiej, beatyfikowanych potem przez bł. Jana Pawła II. 17 kapłanów zostało rozstrzelanych, pozostałych powieszono albo brutalnie pobito, doprowadzając do śmierci. W sytuacji tak wielkich represji katolicy meksykańscy rozpoczęli najpierw pokojowe protesty, a gdy to nie pomogło, podjęli bojkot ekonomiczny. Punktem zwrotnym był mord dokonany przez władze federalne na18 osobach uczestniczących w nabożeństwie w Guadalajarze. Nie mogąc dłużej znieść mnożących się ograniczeń i szykan, wierni Kościoła tzw. cristeros, przede wszystkim chłopi, wystąpili zbrojnie w 1926 r. w obronie wiary i Kościoła. Ich bojowym wezwaniem były słowa: „Viva Cristo Rey” („Niech żyje Chrystus Król”). W szczytowym momencie liczba powstańców osiągnęła 50 tys. i objęła połowę terytorium kraju. Zacięta walka w obronie religii trwała 3 lata. Rokowania rządu z Episkopatem Meksyku, za pośrednictwem Stanów Zjednoczonych, zakończyły się podpisaniem umowy w czerwcu 1929 r., na mocy której władze zawiesiły postanowienia konstytucji z 1917 r. oraz zwróciły część upaństwowionych świątyń. Zawarty rozejm trwał jednak krótko. W 1931 r. rozpoczęły się kolejne prześladowania. Ponownie zamknięto wiele kościołów, a liczbę księży ograniczono do 300. Zamknięto też wszystkie seminaria duchowne, a parlament uchwalił wygnanie z kraju wszystkich biskupów. Do szkół od 1934 r. wprowadzono wychowanie socjalistyczne o charakterze antychrześcijańskim. Rządy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, której twórcą był prezydent Plutarco Elias Calles, właściwie trwały w Meksyku do 2000 r. Bł. Jan Paweł II pięciokrotnie odwiedził Meksyk II (1979, 1990, 1993, 1999 i 2002). A ponieważ przepisy z czasów prześladowania Kościoła formalnie obowiązywały jeszcze w czasie jego pierwszej pielgrzymki, wystawiono papieżowi mandat karny za to, że był w sutannie.

O sytuacji religijnej Meksyku tamtego okresu i bohaterskim powstaniu katolickiego ruchu „cristeros” przeciwko masońskiemu rządowi w połowie lat 20. XX wieku opowiada godny obejrzenia film pt. „Christiada – czyli potęga wiary”.

Obecnie władzę w Meksyku sprawuje centrowa Partia Akcji Narodowej, która musi uporać się z groźnymi zjawiskami, jak kartele narkotykowe, rozkład rodziny (rodzice nie mają prawa do wychowywania dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami) i różne formy korupcji. Dochodzą do tego napady rabunkowe na kościoły. Tylko w ciągu ostatnich 17 lat liczba napadów na świątynie wzrosła o 600%. Szacuje się, że w każdym tygodniu okradanych jest 26 kościołów, a zyski z tego procederu sięgają 8 mln dolarów rocznie. W stolicy Meksyku zalegalizowano też w 2007 r. cywilne związki homoseksualne, a w ostatnim czasie zalegalizowano je we wszystkich stanach.

W tej sytuacji niezwykle ważna w swej wymowie była ostatnia pielgrzymka (23-26 marca 2012 r.) do Meksyku Benedykta XVI, który przybył pod hasłem: „Uczniowie Jezusa razem w nadziei”. Nazywając się pielgrzymem wiary, nadziei i miłości, papież podkreślał, że życie zgodne z Ewangelią jest fundamentem dobrego współżycia społecznego. Ratunkiem dla Meksyku, jak wyraził się następca św. Piotra u stóp wzgórza Cubilete, na którym stoi 22-metrowa i ważąca 80 ton figura Chrystusa z otwartymi ramionami (wzniesiona w 1944 r., bo pierwotna statua, postawiona w 1923 r., została zniszczona na rozkaz walczącego z Kościołem prezydenta Callesa), jest nawrócenie się do Boga i przemiana serc. Tylko pojednanie z Bogiem i żarliwa modlitwa mogą pozwolić społeczeństwu odnowić się od samych podstaw, aby osiągnąć życie godne, sprawiedliwe i w pokoju.

Na oficjalnej stronie filmu (www.cristiada.pl) można zobaczyć listę kin grających „Cristiadę”. Na terenie naszej diecezji film o bohaterskich męczennikach z Meksyku możemy zobaczyć w Grudziądzu

Edycja toruńska 19/2013 , str. 6-7E-mail: torun@niedziela.pl
Adres: ul. Łazienna 18, 87-100 Toruń
Tel.: (56) 622-35-30 w. 39, fax (56) 621-09-02

http://www.niedziela.pl/artykul/105904/nd/Kosciol-i-katolicy-w-Meksyku

****

Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik

Święty Jan Nepomucen Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji.
Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk.
Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej.
Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.

W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-21a.php3

Jan Nepomucen


Jan Nepomucen
Pierwowzorem przedstawień Jana Nepomucena jest 2,5-metrowa brązowa figura świętego z 1683 r., która stoi na moście Karola w Pradze. Wg 41-centymetrowego terakotowego bozzetta z roku 1681 (obecnie w zbiorach Národní galerie) autorstwa wiedeńskiego rzeźbiarza Matthiasa Rauchmüllera, wyrzeźbił ją w drewnie w 1682 r. Johann Brokoff. Dziś ta rzeźba znajduje się w ołtarzu głównym w praskim kościele Jana Nepomucena na Skałce na Nowym Mieście. Na jej wzór, w Norymberdze w pracowni ludwisarskiej Wolfganga Hieronymusa Heroldta odlano figurę w brązie. Fundatorem był Freiherr (baron) Matthias Gottfried von Wunschwitz, który dzięki cudownej pomocy św. Jana wydostał się z tureckiej niewoli.


Święty Jan Nepomucen, Jan Nepomucký, Iohannes de Pomuk, Johannes von Nepomuk, Ján Nepomucký, Nepomuki Szent János, Ioan de Nepomuc, Giovanni Nepomuceno, San Juan Nepomuceno, John Nepomuk, Ioannes Nepo­mu­cenus, Jan z Pomuka (Pomuku), Jan z Ne­po­muka [1], Nepomuk (familiarnie), błędnie Jan z Pomuk (liczba mnoga).

Urodził się ok. 1340 roku. Jego ojcem był pomucki rychtar Welfin [2]. Jan osiągnął m.in. godność kanonika Kapituły Wyszehradz­kiej (przy kościele św. Piotra i św. Pawła) i generalnego wikariusza arcybiskupa Jana z  Jenšteina.

Jan z Pomuku został zamęczony 20 marca 1393 r., a jego ciało wrzucono do Wełtawy [3] w miejscu, gdzie dziś na moście Karola stoi figura (z 1683 r.) św. Jana – dzieło barokowego rzeźbiarza Johanna Brokoffa (szczegóły obok). W kamienny postument wmurowane są metalowe płyty ze scenami spowiedzi królowej Zofii i zrzucania Jana Nepomucena przez królewskich żołdaków do Wełtawy. Turyści nagminnie dotykają tych wizerunków z nadzieją na spełnienie życzeń i dzięki temu reliefy błyszczą złotym kolorem [4].

31 maja 1721 r. papież Innocenty XIII ogłosił Jana Nepomucena błogosławionym, a 19 marca 1729 r. Benedykt XIII dokonał jego kanonizacji. Ciało św. Jana spoczywa w praskiej katedrze św. św. Wita, Wacława i Wojciecha. Kult Jana Nepomucena rozprzestrzenił się na sąsiednie kraje. Święto czeskiego męczennika obchodzone jest w Kościele 16 maja, a w Polsce 21 maja (bowiem 16 maja jest świętem polskiego męczennika Andrzeja Boboli). Uznanie u nas 16 i 21 maja za dni wolne od pracy mogłoby doprowadzić do ekstremalnego wydłużenia tzw. długiego wekendu aż do trzech tygodni.

Rzeźby i obrazy św. Jana Nepomucena napotkać możemy nie tylko w Europie, ale i w Ameryce Łacińskiej. Liczba jego wizerunków rzeźbiarskich w samej Europie szacowana jest na trzydzieści tysięcy. Poświęcono mu mnóstwo kościołów i kaplic. Pisano o nim książki, prace naukowe i sztuki teatralne. A oto stosowne modlitwy do Jana Nepomucena:

Svatý Jene z Nepomuku,
drž nad námi svoji ruku,
by nám Bůh dal, co dal Tobě,
by náš jazyk neshnil v hrobě.
Sankt Johann von Nepomuk,
Deine Hand halt’ Böses z’ruck,
Geb uns Gott, was er dir gab:
unversehrt die Zung’ im Grab.
 [5]
Święty Janie, coś zmarł w męce,
trzym nad nami swoje ręce,
by nam Bóg dał, co dał Tobie,
by nasz język nie zgnił w grobie.

Zapracowany święty

Z racji sposobu swej męczeńskiej śmierci w nurtach Wełtawy św. Jan Nepomucen opiekuje się przede wszystkim groźnym żywiołem wody – być może również pod postacią śniegów(?). Ma w swej gestii rzeki, strumienie, jeziora i stawy. Stróżuje przy mostach, groblach, fosach, przeprawach rzecznych (brodach i promach), wodopojach, rozdrożach. Ratuje tonących, chroni od rozmaitych nieszczęśliwych wypadków na wodzie. Zapobiega zagrożeniom spowodowanych przez wodę lub jej brak – powodziom, oberwaniom chmur, gradobiciom, suszom – ale i innym klęskom żywiołowymi. Opiekuje się studniami i źródłami (chroni przed ich wysychaniem) – a dzisiaj chyba też wodociągami. Chłopi wierzyli w opiekę świętego nad łąkami, polami i zasiewami poprzez zarządzanie przezeń opadami i roztopami. Św. Jan potrafi również usprawnić gospodarkę wodną organizmu, likwidować obrzęki i opuchlizny. Portugalscy i hiszpańscy żeglarze oraz korsarze zdobili dzioby swych żaglowców rzeźbami Św. Jana Nepomucena.

 

Historya z 1740 r.
Historya zycia, męczenstwa, y cudow S. Iana Nepomucena (…) Roku 1740 wydrukowana


Jest orędownikiem marynarzy, flisaków, rybaków, „podróżujących statkami wodnymi”, płetwonurków, nurków, wioślarzy, żeglarzy, pływaków, miłośników wszelkich innych wodnych sportów, ratowników wod­nych, prawników, peniten­tów, umierających, księży, spowiedników, zakonu jezuitów, młynarzy (wedle tradycji ludowej, święty miał zostać wrzucony do rzeki z przywiązanym kamieniem młyńskim), a w Siedmio­grodzie czuwa nad górnikami.

Jest symbolem milczenia, odwagi, lojalności. Chroni tajemnice i pomaga w ich dotrzymaniu. Ochrania przed zniesławieniem, sprawuje opiekę nad honorem, a podobnież i nad pożyciem małżeńskim.

Jest patronem dobrej sławy (sławy ludzkiej), szczerej spowiedzi, Czech (obok św. Wacława i św. Wojciecha) i narodu czeskiego, imperium austriackiego i rodu Habsburgów, Bawarii, Banatu, patronem oficjalnym lub mniej oficjalnym rozmaitych miejscowości z Pragą na pierwszym miejscu – również np. Frampola na Roztoczu, Jastrzębia-Zdroju na Górnym Śląsku, Nepomuka w Czechach, Opatówka w Wielkopolsce, Passau w Bawarii, Trok (Trakai) i Onikszt (Any­kščiai) na Litwie, San Juan Nepomuceno w Paragwaju i w Kolumbii, diecezji Kościoła katolickiego (np. archdiezezji praskiej, rożniawskiej na Słowacji, Nanjing w Chinach, Regensburg w Bawarii), języka czeskiego (češtiny) – chociaż z pochodzenia był Niemcem i nie ma dowodów, że mówił po czesku. Jest patronem bezpiecznego podróżowania i szczęśliwego powrotu – np. w Biłgoraju uznawany jest za patrona długich podróży.

Można sądzić, iż czuwa nad tymi, którzy za dużą mówią i nie potrafią utrzymać języka za zębami, czyli nad kobietami, przewodnikami bądź politykami. W Polsce miał też konotacje prasowo-polityczne jako „patron prosto z mostu”. W dobie unijnej chyba zajmie się przyjaźnią czesko-niemiecką i – szerzej – słowiańsko-germańską, a może nawet awansuje na patrona Europy, czego mu szczerze życzymy. Powinien to być zasadniczy cel prezydencji Czech w 1. poł. 2009 roku.

Strój i atrybuty Jana Nepomucena

Oto wyliczenie tego, co może mieć święty Jan na sobie, w rękach lub obok siebie (np. w dłoniach uczynnych aniołków).

 

Prezentacja atrybutów Jana Napomucena
Wzorcowy Nepomuk rozto­czański z Huty Różanieckiej
prezentuje swoje atrybuty.


Szaty kapłańskie:

  • Sutanna czarna (rzadko fioletowa).
  • Komża biała, sięgająca do kolan, obszyta dołem i na rękawach koronką (rokieta).
  • Peleryna często podszyta gronostajowym futrem (mantolet), zwykle zawiązywana ozdobnym sznurem.
  • Biret na głowie, czarny z czterema rogami. Gdy figura stoi w kościele lub obok niego – nakrycie głowy może być zdjęte.
  • Stuła na ramionach – oznaka spowiednika.

Krzyż odpustowy na godzinę śmierci, najczęściej przyciskany do piersi (trzymany w ramionach) bądź unoszony nad głową. Rzadko krzyż może trzymać towarzyszący św. Janowi aniołek. Krzyż przypomina o szczególnym nabożeństwie świętego do Ukrzyżowanego – przez długie godziny codziennie modlił się, kontemplując Mękę Chrystusa.

Aureola (wieniec) z pięcioma gwiazdami (promieniami) – które ukazały się nad ciałem świętego płynącym Wełtawą i rozświetliły miejsce na rzece, gdzie rybacy je znaleźli. Gwiazdy symbolizują też pięć ran Chrystusowych, pięć cnót Janowych – pobożność, pokorę, dyskrecję, pilność i miłosierdzie, a także pięć liter łacińskiego słowa „tacui” (milczałem), które razem z palcem na ustach (zob. niżej) przypominają o dochowaniu tajemnicy spowiedzi. Wg niektórych wersji żywota Jana Nepomucena pięć gwiazd przekazała świętemu Maryja. Św. Jan Nepomucen jest oprócz Najświętszej Panny Marii jedynym świętym, przedstawianym z gwiazdami wokół głowy.

Liść palmy – symbol męczeńskiej śmierci, trzymany zazwyczaj w ręku. Czasami umieszczony jest pod krzyżem lub trzyma go aniołek u stóp świętego.

Palec wskazujący prawej ręki na ustach, symbolizujący tajemnicę spowiedzi oraz inne symbole milczenia i dyskrecji: zapieczętowany list, zamknięta kłódka, klucz, napis „tacui”, ryba, kwiat róży (łacińskie „sub rosa” czyli „pod różą” znaczy – w dyskrecji, w tajemnicy) i przede wszystkim język – trzymany w dłoni lub osobno przedstawiony na cokole [6].

Most – z którego zrzucono św. Jana do Wełtawy – i woda, a niekiedy lilie wodne i ryby przypominają o rodzaju śmierci, jaką poniósł.

Zamek przypomina o pełnionych przez św. Jana rozmaitych funkcjach sprawowanych na dworze biskupim i królewskim. Atrybut ten może też wskazywać na jego uwięzienie w lochach zamku królewskiego przed męczeńską śmiercią.

Atrybuty wieku dojrzałego: broda z bokobrodami i wąsy.

Inne atrybuty: księga – znak uczonego i teologa, pióro – oznaczające wikarego (generalnego wilkariusza), starobolesławskie palladium – cudowny wizerunek Matki Bożej, do którego miał pielgrzymować i św. Jan Nepomucen, kotwica, klucz – znak uwięzienia, modlitewnik, różaniec, postać biedaka – któremu święty dał jałmużnę.

Roztoczańskie Nepomuceny

O roztoczańskich Nepomukach tak napisał dr Piotr Kondraciuk z Muzeum Zamojskiego w Zamościu: W ordynacji zamojskiej i na Roztoczu kult św. Jana Nepomucena datuje się bardzo wcześnie. Wydaje się, iż zaraz po Śląsku na tym obszarze mamy do czynienia z najstarszym, tak intensywnie rozwijającym się kultem świętego na ziemiach polskich. (…) W pejzaż tego regionu św. Jan wpisał się już na stałe, i trudno sobie wyobrazić Roztocze bez stojących wśród łąk, lasów i rozlewisk wodnych jego figur i kapliczek. Kult świętego, zainicjowany przez ordynata Tomasza Antoniego Zamoyskiego, silnie wrósł w kulturę miejscowego ludu, który do dziś pozostaje jej wierny [7].

Zdaniem austriackiego historyka sztuki prof. Aldemara Schiffkorna z Linzu: (…) przestrzeń kulturową „Środkową Europę” można zobrazować jako obszar, w którym szerzy się kult Jana Nepomucena. Innymi słowy: środkowa Europa jest tam, gdzie Jan Nepomucen jest znany, czczony i gdzie znajdują się obrazy i rzeźby tego świętego [8]. Poniżej przedstawiam listę miejsc kultu Jana Nepomucena na Roztoczu i w naj­bliższej okolicy [9] oraz tutejsze jego wizerunki. Mnogość roztoczańskich Nepomuków dowodzi, że i bez traktatu lizbońskiego Roztocze leżało i leży w Europie.


Kościoły pod wezwaniem św. Jana Nepomucena: Frampol (św. Jana Nepomucena i Matki Bożej Szka­plerznej), Kościaszyn, Susiec, Zwierzyniec.

Nepomuki dwuwymiarowe (obrazy i polichromie): Basznia Dolna – w kapliczce przy skrzyżowaniu drogi Horyniec-Lubaczów z drogą do Baszni Górnej, Cieszanów – obraz malarza Sydora z Przemyśla, w kapliczce przy ul. Mickiewicza, Dub – w ołtarzu bocznym w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, Frampol – obraz i witraż w kościele św. Jana Nepomucena i Matki Bożej Szka­plerznej, Goraj – na płd. ścianie w kościele św. Bartłomieja, Górecko Kościelne – feretron w kaplicy „na wo­dzie”, Janów Lubelski – w ołtarzu bocznym w kościele św. Jana Chrzciciela, Józefów nad Wisłą – nad konfesjonałem w kościele Bożego Ciała, Kościaszyn – w kościele św. Jana Nepomucena, Kraśnik – w ołtarzu bocznym w kościele Św. Ducha, Kryłów – obraz pochodzący ze skasowanego klasztoru reformatów, Krzeszów – w ołtarzu bocznym w kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny, Lubaczów – obraz w Muzeum Kresów pochodzący z cerkwi w Łówczy, Łukowa – w ołtarzu bocznym w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, Olbięcin – w ołtarzu bocznym w kościele parafialnym św. św. Piotra i Pawła, Potok Jaworowski – na płn. ścianie w kościele Trójcy Przenajświętszej, Pysznica – oleodruk w przydrożnej kapliczce, Rachanie – na zach. ścianie w kościele Przemienienia Pańskiego, Susiec – w głównym ołtarzu w kościele św. Jana Nepomucena, Szczebrzeszyn – na zasuwie w ołtarzu bocznym w kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej, Tarnogród – w ołtarzu bocznym w kościele Przemienienia Pańskiego, Tomaszów Lubelski – wycięty z deski, w ołtarzu bocznym kościoła Zwiastowania Najświętszej Marii Pannie, Turobin – na zasuwie w głównym ołtarzu w kościele św. Dominika, Urzędów – w prezbiterium w kościele św. Mikołaja i św. Otylii, Zaklików – w ołtarzu bocznym w kościele Trójcy Przenajświętszej i w prezbiterium w kościele św. Anny, Zwierzyniec – polichromia Łukasza Smuglewicza w kościele św. Jana Nepomucena [10] oraz obraz w zakrystii w tymże kościele.


Nepomuki trójwymiarowe (rzeźby): Annopol (pow. Hrubieszów), Annopol (pow. Kraśnik), Bełżec, Biała Druga, Biłgoraj, Bodaczów, Boiska-Kolonia, Borów, Brody Duże, Bukowina, Bystrzyca, Cetynia, Chłaniów, Chomęciska Małe, Chyżowice, Ciosmy, Czartowczyk, Czernięcin Poduchowny, Cześniki-Kolonia, Dorosze­wszczy­zna (Szperówka), Drogojówka, Drohiczany, Dyniska, Dzierążnia, Dzwola, Gdeszyn, Gliniska, Goraj, Gorajec, Gorajec-Stara Wieś, Gościeradów Plebański, Górecko Kościelne, Grabowiec, Gródek, Gruszka Duża, Gruszka Zaporska, Frampol, Hamernia, Horodło, Horoszczyce, Horyszów Polski, Horyszów-Stara Kolonia, Hucisko, Huszczka Duża, Huta Różaniecka, Janów Lubelski, Janówka Wschodnia, Józe­fów, Kalinowice, Komarów-Osada, Korchów Pierwszy, Korhynie, Kościaszyn, Krasnobród, Krowica Sama, Kryłów [11], Kryszyn, Księżomierz, Lipa, Łabunie, Łaszczów, Łosiniec, Łukowa, Majdan Górny, Majdan Nowy, Majdan Sitaniecki, Majdan Sopocki Drugi, Malice, Mojsławice, Momoty Górne, Morgi, Moroczyn, Nadrzecze, Narol [12], Niedzieliska, Niemstów, Niewirków, Nowiny Horynieckie, Odletajka, Oleszyce, Orłów Murowany-Kolonia [13], Ostrów [14], Oszczów, Otrocz, Panasówka [15], Płazów, Pniówek, Podborcze, Polichna Pierwsza, Ponikwy, Popkowice, Potoczek, Potok Górny, Potok Wielki, Potoki (bez głowy), Prawno, Pukarzów, Putnowice Górne, Pysznica [16], Rachanie, Radostów (bez głowy), Rozdoły, Ruda Wołoska, Ruszów, Siedlisko, Sitaniec-Kolonia, Skorczyce, Słodków Trzeci, Stara Wieś, Staszic, Sulów, Sułówek, Susiec, Szczebrzeszyn, Rzeczyca Długa, Targowisko, Tarnogóra, Tarnogród, Tarnowola (z głową Chrystusa), Tomaszów Lubelski, Turobin, Tyszowce, Uchanie, Udrycze-Koniec, Ulanów, Urzędów, Werbkowice, Wierzba, Wierzchowiska Pierwsze, Wilkołaz Drugi, Wirkowice Pierwsze, Władysławów, Wojciechów-Kolonia, Wożuczyn, Wólka Orłowska, Wólka Panieńska, Wywłoczka, Wyżnica, Zadębce-Kolonia, Zaklików, Zakrzówek, Załuże, Zamość, Złojec, Zrąb, Zwiartów-Kolonia, Zwierzyniec, Zwódne, Żniatyn.


Kapliczki ponepomuckie: Antoniówka, Biłgoraj, Chłaniów-Kolonia, Godziszów, Gródki, Harasiuki, Korytków Duży, Lipiny Dolne-Kolonia, Lubaczów, Płusy, Stojeszyn Pierwszy, Stróża-Kolonia, Średnia Wieś, Wólka Wieprzecka.


Niektóre wizerunki św. Jana Nepomucena z Roztocza i okolic w zbiorach muzealnych

Muzeum im. ks. Stanisława Staszica w Hrubieszowie – ul. 3 Maja 11, 22-500 Hrubieszów
www.muzeum-hrubieszow.com.pl

Drewniana rzeźba z XIX w. Drewniana rzeźba z XIX w. Drewniana rzeźba z XIX w. Drewniana rzeźba z XIX w.

Muzeum Zamojskie – ul. Ormiańska 30, 22-400 Zamość
www.muzeum-zamojskie.pl

Polichromowana drewniana rzeźba z XIX w. Polichromowana drewniana rzeźba z XIX w. Drewniana rzeźba z XIX w. z Józefowa Drewniana rzeźba z XIX w. z Józefowa Mocno zniszczona drewniana rzeźba z XIX w. Mocno zniszczona drewniana rzeźba z XIX w. Polichromowana  drewniana kapliczka z XIX w. z Tarnogrodu Polichromowana  drewniana kapliczka z XIX w. z Tarnogrodu

Muzeum Archidiecezjalne Sztuki Religijnej w Lublinie – ul. Królewska 10, 20-109 Lublin
www.kuria.lublin.pl/muzeum

Drewniana rzeźba z Dzierzkowic (XVIII w.) Drewniana rzeźba z Dzierzkowic (XVIII w.) Drewniana rzeźba z Dzierzkowic (XVIII w.) Drewniana rzeźba z Dzierzkowic (XVIII w.) Obraz z 1840 r. pędzla Aleksandra Danielewicza z kościoła cmentarnego św. Anny w Zaklikowie Obraz z 1840 r. pędzla Aleksandra Danielewicza z kościoła cmentarnego św. Anny w Zaklikowie

Niektore niestniejące lub zaginione wizerunki św. Jana Nepomucena z Roztocza i okolic

Bukowina Chomęciska Gorajec-Stara Wieś Górecko Kościelne Harasiuki Łabunie Tomaszów Lubelski

Piśmiennictwo

  • Babuchowski Andrzej, Jan Nepomucen, „Wielcy Ludzie Kościoła”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007.
  • Balbín Bohuslav, kněz Tovaryšstva Ježíšova, (z latiny přeložil P. Alfons Sauer), Život svatého Jana Nepomuckého, pražského chrámu metropolitního u sv. Víta kanovníka, kněze a mučedníka, „Dobré dílo”, svazek 16, vyd. Antonín Ludvík Stříž, Stará Říše 1914.
  • Balbino Bohuslao [Bohuslav Balbín], Vita S. Joannis Nepomuceni sigilli sacramentalis protomartyris conscripta primum a p. Bohuslao Balbino S. J. nunc aucta ex actis processuum, ipsaque solemnitate canonizationis ejusdem s. martyris: illustrata iconismis XXXIII. Praecipua divi acta exhibentibus, secundo incisis, auctisque, anno, quo beatus Nepomucenus festo Iosephi sacra apotheosi donatus fuit [quo beatVs nepoMVCenVs festo IosephI saCra apotheosI DonatVs fVIt (=1729)]. Cum licentia superiorum. Augustae Vindelicorum, sumptibus et cura Joannis Andreae Pfeffel [Johann Andreas Pfeffel], Caesarei Chalcographi, [Augsburg] 1730.
  • Baranowski Zenon Łukasz, Figury, krzyże i kapliczki przydrożne w powiecie janowskim, „Janowskie Korzenie. Pismo regionalne ziemi janowskiej”, nr 9, 11 listopada 2007, s. 61–91.
  • Bauer Jan, Měl Jan Nepomucký zázračný jazyk?, „Epocha speciál”, léto–podzim 2007, s. 51–54.
  • Birke Veronika, Mathias Rauchmiller. Leben und Werk, Herder, Wien/Freiburg/Basel 1981.
  • Blažíček Oldřich, Ferdinand Brokof, „České dějiny”, svazek 47, Odeon, Praha, 1976.
  • Bondyra Wiesław, Lorentz Ewa, Prusicka-Kołcon Ewa, Korzeniowski Mariusz, Dzieje miejscowości gminy Zamość, Gmina Zamość, Zamość 2010.
  • Breviarium romanum ex decreto Sacrosancti Concilii Tridentini restitutum S. Pii V. Pontificis Maximi Jussu editum Clementis VIII. & Urbani VIII. Auctoriate recognitum cum Officiis Sanctorum Novissime per Summos Pontifices usque ad hanc diem concessis; in quatuor Anni Tempora divisum. Pars verna. A Dominica prima Quadragesima usque ad Sabbatum post Dominicam Pentecostes. Ex Typographia Balleoniana. MDCCXCIX [1799].
  • Calino Cesar, (trad. Xavier Mariano Clavigero), Compendio de la vida, muerte, y milagros de San Juan Nepomuceno, Imprenta Real y más antiguo Colegio de S. Ildefonso, Mexico 1762.
  • Červenka Michal, Svatý Jan Nepomucký, legenda a skutečnost, 25.11.2003, [publikováno 20.05.2007], http://www.valka.cz/newdesign/v900/clanek_12145.html, [w:] Valka.cz, http://www.valka.cz.
  • Drhovský Karel, Jiří Gruša, Johanna von Herzogenberg, Aldemar Schiffkorn, Václav Vokolek, Johannes von Nepomuk. Der Heilige Mitteleuropas. Světec střední Evropy. The Saint of Middle Europe. Internationales Symposium. Plasy 1999–2002, „Edition Grenzgänger”, Folge 36, Museum Moderner Kunst – Stiftung Wörlen, Passau 2002.
  • Dučák Karol, Ani jeden prorok nie je vzácny vo svojej vlasti,
    http://www.magnificat.sk/htm02/svjanne.pdf, [23.04.2010], [w:] Magnificat Slovakia, mariánske spravodajstvo / vydavatel’stvo, http://www.magnificat.sk.
  • Ebendorfer Thomas, Chronica regum Romanorum, Herausgegeben von Harald Zimmermann, „Monumenta Germaniae historica. Scriptores rerum Germanicarum. Nova series”, 18, Hahnsche Buchhandlung, Hannover 2003.
  • Garbacz Krzysztof, Na szlaku biłgorajskich kapliczek i krzyży przydrożnych, Agencja Wydawnicza „PDN”, Zielona Góra 2009.
  • Grytner Piotr, Dwie figury (Figury świętych Jana Nepomucena i Józefa w Orłowie Murowanym), „Spotkania z Zabytkami”, nr 5, 2001, s. 30.
  • Hargaš Michal, Katom mu bol král’, „M Rosa. Časopis Panny Márie Spoluvykupitel’ky – vládkyne sveta”, 15. ročník, číslo 5/2007, s. 28.
  • Herben Jan, Jan z Pomuku a Jan z Nepomuku, František Píša, Hradec Králové 1910.
  • Historya zycia, męczenstwa, y cudow S. Iana Nepomucena Kanonika Pragskiego. Dlá Sákrámentálnego Spowiedźi Sekretu nie przełamánym státkiem. Dochowanego w rzece Mołdáwie utopionego. Z pozwoleniem starszych. Ná stárey Prádze, w Drukárni Karola Iana Hrábá. Drukiem podana. Roku 1729. A teraz z Łáćińskiego po Polsku przetłumaczona y Na Iásney Gorze Częstochowskiey Roku 1740 wydrukowana, tłum. Stanisław Wincenty Jabłonowski, druk. Paulinów, Częstochowa, 1740.
  • Hochleitner Janusz, Kult św. Jana Nepomucena na pograniczu polsko-litewsko-białoruskim, [w:] Marek Kietliński, Krzysztof Sychowicz, Wojciech Śleszyński (red.), Kościoły a państwo na pograniczu polsko-litewsko-białoruskim. Źródła i stan badań, Wydawnictwo Prymat, Białystok 2005, s. 187–195.
  • Hochleitner Janusz, Św. Jan Nepomucen jako katolicki bohater kulturowy, „Studia Ełckie”, t. 11, 2009, s. 123–136.
  • Hora-Hořejš Petr, Toulky českou minulostí. Díl 4. Od bitvy na Bílé hoře (1620) do nástupu Marie Terezie (1740), Baronet, Praha 1995.
  • Kasprzysiak Ireneusz, Partyzancki święty, „Nasza Polska”, nr 16(703), 21.04.2009, s. 17.
  • Kawałko Danuta, Ośrodek kamieniarski w Józefowie, [w:] Maria Fornal, Danuta Kawałko, Stanisław Orlowski (red.), Przyczynki do etnografii Zamojszczyzny. Materiały ogólnopolskiej sesji popularno-naukowej. Zamość, 22–24. IX. 1995, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze. Oddział w Zamościu, Zamość 1995, s. 55–71.
  • Kondraciuk Piotr, Fundacje sakralne Zamoyskich w okresie baroku, „Zamojski Kwartalnik Kultu­ralny”, nr 1–2(82), 2005, s. 52–70.
  • Kondraciuk Piotr, „Roztoczański patron”. Kaplice i figury św. Jana Nepomucena w pejzażu kulturo­wym Roztocza, http://muzeum-zamojskie.pl/wp-pdf/nepomucen.pdf, [26.08.2010], [w:] Muzeum Zamojskie w Zamościu oraz Muzeum Barwy i Oręża „Arsenał”, http://muzeum-zamojskie.pl.
  • Kotra Michał, Komentarz do: „Nepomuceny w powiecie brzeskim” oraz niektórych wiadomości zawartych na stronie: www.nepomuk.w.pl (obecnie http://nepomuk.w.waw.net.pl),
    http://www.brzesko.ws/_Brzesko/documents/Historia/nepomuceny_mk.asp, [23.04.2010],
    [w:] Nieoficjalny Portal Miasta Brzeska i Okolic, http://www.brzesko.ws.
  • Kubátová Eva, Jan Nepomucký, „Čelem vzad”, číslo 9, únor 2001,
    http://www.celemvzad.cz/clanek/jan-nepomucky/?cislo=9, [23.04.2010].
  • Marecki Józef, Rotter Lucyna, Jak czytać wizerunki świętych. Leksykon atrybutów i symboli hagiograficznych, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas, Kraków 2009.
  • Michalczyk Zbigniew, Malowidła w kościele Św. Jana Nepomucena w Zwierzyńcu i ich projekt autorstwa Łukasza Smuglewicza, „Zamojski Kwartalnik Kulturalny”, nr 3(96), 2008, s. 31–37.
  • Monumenta Vaticana res gestas bohemicas illustrantia, t. III, Acta Urbani V. 1362–1370, (ed. B. Jenšovský), Typis Gregerianis, Pragae 1944.
  • Nepomuki, http://nepomuk.w.waw.net.pl, [31.12.2008].
    Potem: http://nepomuki.pl/nepomuk, [1.12.2009].
  • Ondruš Rajmund, SJ, Blízki Bohu i l’uďom, Tatran, Bratislava 1991.
  • Pamiątka z Częstochowy. Monografia ilustrowana czyli opis kościołów rzymsko-katolickich w Kró­lestwie Polskiem, Drukarnia Edward Nicz i S-ka, Warszawa 1908.
  • Polc Jaroslav V., Svatý Jan Nepomucký, Zvon, Praha 1993.
  • Powiłańska-Mazur Danuta, Patron powodzian, tonących, spowiedników i mostów. O rzeźbach św. Jana Nepomucena w regionie lubelskim, „Twórczość Ludowa”, nr 4(59), 2004, s. 16–18.
  • Svatý Jan Nepomucký, http://www.sjn.cz, [31.12.2008].
  • Szykuła Agnieszka, Kapliczki i figury przydrożne św. Jana Nepomucena na terenie gminy Łabunie, „Zamojski Kwartalnik Kulturalny”, nr 1-2(86-87), 2006, s. 62–68.
  • Szykuła Agnieszka, Kto jest autorem figury Jana Nepomucena z Kryłowa, „Nad Bugiem – Kryłów i Okolice. Pismo Towarzystwa Przyjaciół Kryłowa i Okolic”, nr 2(5), grudzień 2009, s. 25–28.
  • Szykuła Agnieszka, Nieznane dzieje figur z Orłowa, „Nestor. Czasopismo Artystyczne”, nr 3(5), 2008, s. 61–62.
  • Szykuła Agnieszka, Obiekty sakralne i figury św. Jana Nepomucena w krajobrazie gminy Zamość, „Zamojski Kwartalnik Kulturalny”, nr 3(96), 2008, s. 18–21.
  • Szykuła-Żygawska Agnieszka, Figura z Narola, „Skarby Podkarpackie”, nr 3(28), maj–czerwiec 2011, s. 32–33.
  • Šotola Jiří, Svatý na mostě, Československý spisovatel, Praha 1978.
  • Typek Barbara, Kapliczki, figury i krzyże na terenie gminy Rachanie, „Zamojski Kwartalnik Kultu­ralny”, nr 1(98), 2009, s. 27–32.
  • Vlček Emanuel, Jan z Pomuku (Sv. Jan Nepomucký). Jeho život, umučení a slavné působeni ve světle současné historie a antropologie, Vesmír, Praha 1993.
  • Vlnas Vít, Jan Nepomucký. Česká legenda, edice „Kolumbus”, Mladá fronta, Praha 1993.
  • Waldstein-Wartenberg Angelus, Obtíže s patronem země České,
    http://www.kohoutikriz.org/data/w_walds.php, [18.12.2008], [w:] Jan Mareš, Kohoutí kříž. Šumavské ozvěny. ‘S Hohnakreiz. Des Waldes Widerhall, Jihočeská vědecká knihovna v Českých Budějovicích, 2001–2008, http://www.kohoutikriz.org.
  • Wieczorek Edward, Kult św. Jana Nepomucena w Polsce. Studium historyczno-liturgiczne, maszynopis pracy doktorskiej, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1981.
  • Wnuk Anna, Rzeźbiarz i malarz Kazimierz Bieńkowski, który pozostawił ślady na ziemi urzędowskiej, „Głos Ziemi Urzędowskiej Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej”, 2007.
  • Żurawski Henryk, Historia parafii rzymskokatolickiej w Kryłowie, Towarzystwo Przyjaciół Kryłowa i Okolic, Kryłów 2009.
  • Życzyńska-Bajek Zofia, Bajek Mariusz, Perełki architektury. Kapliczki okolic Stalowej Woli, Wydaw­nictwo Sztafeta, Stalowa Wola 2005.

Piotr Szucki,   31.12.2008–28.08.2011–25.10.2013


Przypisy

[1]  Pomuk od 1348 r. razem z Přesanicami tworzy miejscowość Nepomuk (kraj Plzeňský, okres Plzeň-jih).

[2]  Iohannes natus quondam Welflini de Pomuk, Monumenta Vaticana … (1944).

[3]  Wg: Hochleitner (2005), s. 190.
W tym czasie wybuchł konflikt w sprawie nowo wybranego benedyktyńskiego opata w Kladrubach. Wbrew planom króla wikariusz generalny zatwierdził nowego opata. Ponadto Jan ośmielił się rzucić klątwę na wicekanclerza królewskiego za publiczne bluźnierstwa z wiary i Kościoła. Konflikt ten doprowadził do królewskiego gniewu. Wacław IV nakazał uwięzić trzech kapłanów, wśród nich Jana z Pomuk. Z tej trójki zginął tylko wikariusz generalny. Skatowanego kapłana zrzucono z mostu Karola do Wełtawy. Legenda dodaje, że podczas pływania zwłok w rzece, dookoła głowy pojawiło się pięć płomieni na wzór gwiazd tworzących świetlistą aureolę. (…) Nie zdołano do końca wyświetlić przyczyn surowego wyroku Wacława IV nad wikariuszem generalnym arcybiskupa praskiego. Może była nią odważna obrona immunitetu Kościoła albo zatwierdzenie, bez wcześniejszej aprobaty króla, opata w Kladrubach, a może przyczyną śmierci było zachowanie przez Jana tajemnicy spowiedzi św.? Idea męczeństwa w obronie tajemnicy spowiedzi pojawiła się 60 lat po tragedii. Około 1450 r. Tomasz Ebendorfer z Haselbach pisał, że Jan był spowiednikiem królowej Zofii (…). Wacław jakoby pragnął poznać szczegóły spowiedzi, milczącego kapłana ukarał więc śmiercią.

Wg Bohuslava Balbína – Balbín (1914), s. 40, 41; Balbino (1730), s. 12.
Bohuslav BalbínBohuslav Balbín

Wg: Historya zycia … (1740), s. 72, 74.
Historya
Historya
[ powrót ]

[4]  Na moście Karola w Pradze.

[ powrót ]

[5]  Karel Havlíček Borovský, První jenerální schůzka Českého Národního Museum 1847. Cyt. za Waldstein-Wartenberg (2001–2008).

[6]  O perypetiach z językiem świętego: Hora-Hořejš (1995), s. 192; Bauer (2007), s. 54; Obyczaje, cuda, przesądy, święta nepomuckie, http://nepomuki.pl/nepomuk/obyczaje.htm, [31.12.2008], [w:] Nepomuki.

[7]  Kondraciuk [2010], s. 2 i 17.

[8]  Aldemar Schiffkorn, Johannes von Nepomuk – Der Heilige Mitteleuropas, [w:] Drhovský et al. (2002), s. 7.
Przykładowe europejskie Nepomuki można zobaczyć na stronie http://nepomuki.it.home.pl.

[9]  Ewidencjonowaniem objęto wyszczególnione niżej gminy i miasta z następujących powiatów:

w województwie lubelskim –

  • powiat Biłgoraj (cały powiat) – gminy Aleksandrów, Biłgoraj, Biszcza, Frampol, Goraj, Józefów, Księżpol, Łukowa, Obsza, Potok Górny, Tarnogród, Tereszpol, Turobin, miasto Biłgoraj;
  • powiat Hrubieszów (cały powiat) – gminy Dołhobyczów, Horodło, Hrubieszów, Mircze, Trzeszczany, Uchanie, Werbko­wice, miasto Hrubieszów;
  • powiat Janów Lubelski (cały powiat) – gminy Batorz, Chrzanów, Dzwola, Godziszów, Janów Lubelski, Modliborzyce, Potok Wielki, miasto Janów Lubelski;
  • powiat Krasnystaw – gminy Izbica, Rudnik, Żółkiewka;
  • powiat Kraśnik (cały powiat) – gminy Annopol, Dzierzkowice, Gościeradów, Kraśnik, Szastarka, Trzydnik Duży, Urzędów, Wilkołaz, Zakrzówek, miasto Kraśnik;
  • powiat Lublin – gminy Wysokie, Zakrzew;
  • powiat Opole Lubelskie – gmina Józefów;
  • powiat Tomaszów Lubelski (cały powiat) – gminy Bełżec, Jarczów, Krynice, Lubycza Królewska, Łaszczów, Rachanie, Susiec, Tarnawatka, Telatyn, Tyszowce, Tomaszów Lubelski, Ulchówek, miasto Tomaszów Lubelski;
  • powiat Zamość (cały powiat) – gminy Adamów, Grabowiec, Komarów-Osada, Krasnobród, Łabunie, Miączyn, Nielisz, Radecznica, Sitno, Skierbieszów, Sułów, Stary Zamość, Szczebrzeszyn, Zamość, Zwierzyniec;
  • powiat grodzki Zamość;

w województwie podkarpackim –

  • powiat Lubaczów (cały powiat) – gminy Cieszanów, Horyniec-Zdrój, Lubaczów, Narol, Oleszyce, Stary Dzików, Wielkie Oczy, miasto Lubaczów;
  • powiat Nisko – gminy Harasiuki, Jarocin, Krzeszów, Ulanów;
  • powiat Stalowa Wola – gminy Pysznica, Radomyśl nad Sanem, Zaklików.

 

Gminy Roztocza i okolicy
[10]  Michalczyk (2008).

[11]  Szykuła (2009).

[12]  Szykuła-Żygawska (2011).

[13]  Grytner (2001), Szykuła, Nieznane dzieje figur z Orłowa (2008).

[14]  Kapliczka jest dziełem rzeźbiarza i malarza Kazimierza Bieńkowskiego (1907–1993). Powstała ona na miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się stara, przydrożna figura. Bieńkowski wyrzeźbił postać Jana Nepomucena, którą umieszczono w drewnianej obudowie przytwierdzonej do drzewa. Przy tej przydrożnej kapliczce modliła się okoliczna ludność, szczególnie podczas nabożeństw majowych. W 2006 roku kapliczka została odnowiona z inicjatywy młodzieży i Rady Duszpasterskiej Parafii Popkowice. Cyt. za Wnuk (2007).

[15]  Na granicy Panasówki i Hedwiżyna. O figurze zob. Kasprzysiak (2009).

[16]  Życzyńska-Bajek, Bajek (2005), s. 21–23.

 

http://it.home.pl/roztocze/texts/oso001.htm

Święty Jan Nepomocen, męczennik. (1330 – 1383.)    W roku 1330 urodził się św. Jan w miasteczku Nepomuk, dziesięć mil od Pragi; stąd przydomek Nepomocen. Bogobojni jego rodzice długo żyli bezdzietnie; dopiero modlitwami, ślubami i pielgrzymkami, nabożeństwem do Najśw.Maryi Panny wybłagali sobie syna, który pierwszym miał być męczennikiem za tajemnicę świętej spowiedzi.
Dziecię było słabowite; zdawało się, że ulegnie chorobom; znowu ofiarowanie małego Jana Najśw. Maryi Pannie zachowało go przy życiu; oczywista opieka Boża na nim spoczywała. Dorastający chłopczyna jaśniał postępami w cnotach i naukach. Codziennie bywał obecny na kilka Mszach św. w klasztorze Cystersów, gdzie znajdował się obraz Matki Boskiej cudami słynący. Tutaj rodzice sobie Jana od Boga wyprosili, tutaj zdrowie mu wybłagali. Pierwsze początki nauk otrzymał chłopczyna w domu rodzicielskim, dalsze w szkołach miasta Saaz, a później na wszechnicy w Pradze, którą Karól IV. cesarz rzymski i król czeski był założył na wzór uczelni w Paryżu i Padwie. W teologii i w prawie kanonicznem zdobył sobie Jan Nepomocen stopnie akademickie.
Idąc za głosem powołania poświęcił się stanowi duchownemu; nauką i częstemi Komuniami św. zdołał nabrać siły i mocy, aby sprostać przyszłym obowiązkom; po całomiesięcznem skupieniu na pobożnych ćwiczeniach przyjął nakoniec święcenia kapłańskie.
Głośny już wtenczas wiedzą i wymową, otrzymał urząd kaznodziejski przy kościele Matki Boskiej w Pradze. Wobec zasług, które przez kazania swe położył, kiedy niestrudzony nawracał całe tłumy Czechów, uczonych i prostaczków, a także i jawnogrzeszników, otrzymał Jan godność kanonika katedralnego.
Tumczasem umarł r. 1378 ku powszechnemu żalowi Karól IV.; na tron wstąpił 16 letni Wacław IV., który upojony swą godnością rozwiozłe prowadził życie. Przebywał głównie w Pradze; słysząc tedy o zaletach Jana, wezwał go z kazaniami na swój dwór królewski. I na monarchę zrobił świątobliwy kapłan takie wrażenie, że otoczył go najwyższym szacunkiem, a nawet ofiarował mu opróżnione właśnie biskupstwo w Lutomierzycach. Skromność Jana nie pozwoliła mu przyjąć tej godności. W przekonaniu, że odmowa ma swe źródło w obawie wielkiej odpowiedzialności, ofiarował mu Wacław pierwszą w Czechach prałaturę, bo prepozyturę na Wyszehradzie, z którą i obfite dochody i urząd kanclerstwa królewskiego były połączone. Ale i od tego zaszczytu zdołał się Jan wymówić. Później przyjął obowiązek jałmużnika królewskiego w tym celu, aby na dwór tem skuteczniejszy wywierać wpływ. Na nowem stanowisku zdziałał bardzo wiele dobrego, bo był opiekunem dla biednych i uciskanych, był sędzią w sprawach zawikłanych, a wyrokami swymi zapobiegał niepotrzebnym procesom i kończył długoletnie nieraz swary.
Królowa Joanna, córka Alberta bawarskiego, niewiasta pełna cnoty, obrała sobie św. Jana na stałego spowiednika. Miłowana przez króla, cierpieć musiała nieraz wskutek jego podejrzeń niesłusznych; doświadczenia te, a rady św. Jana były dla niej drogą do coraz większej doskonałości. Natomiast w Wacławie coraz to nowe rodziły się podejrzenia przeciw małżonce; najwznioślejsze jej czyny miłosierdzia, odwiedzanie ubogich, pobyt w kościele tłomaczył sobie na jej niekorzyść; sam rozwiozły, oddany wszelakiej niewstrzemięźliwości nie wahał się i Joanny posądzać o niewierność.
Dręczony podejrzeniami, a bez dowodów na ich stwierdzenie, zażądał od św. Jana, aby złamał tajemnicę spowiedzi i wyjawił mu wszystko, co królowa w trybunale pokuty wyznaje; wydawał mu się ten środek najpewniejszym, aby się przekonać o wierności czy niewierności małżonki. Jan przerażony niesłychanem żądaniem odmówił. Król pokrył swój gniew wobec oporu kapłana; był przywykły do tego, że wszelkie rozkazy jego natychmiast się spełniały. Z wyrazu twarzy przewidywał jałmużnik królewski, że sprawa groźny może wziąść dla niego obrót.
Kiedy król po niedługim czasie, niezadowolony z potraw przygotowanych do uczty, nakazał w porywczym gniewie sługę odpowiedzialnego ogniem umęczyć, a Jan starał się zapobiegnąć niesprawiedliwemu wyrokowi, podniecony do ostateczności Wacław skorzystał z nadarzającej się sposobności i z zemsty za doznany dawniej zawód kazał wtrącić niewinnego kapłana do ciemnicy.
Król chwalił się przed dworzanami początkowo z postępku swego; po kilku dniach namysłu kazał uwolnić Jana z więzienia; żałował swej porywczości; na znak pozornej zgody wezwał Jana nawet do zamku; niestety tutaj znowu rozpoczął nakłaniać spowiednika, aby zechciał wyjawić grzechy Joanny i tym sposobem przyczynić się do ukojenia wewnętrznych w władzcy niepokojów. Nadaremne były wysiłki królewskie: kapłana nie nęciły ani nagrody obiecane ani go nieprzeraziły zagrożone męki. Wrzucony powtórnie do więzienia, poddać się musiał okrutnym katuszom. Wyciągnięte ciało na torturach zbiry gorejącemi przypalały pochodniami; Jan znosił cierpienia siłą Bożą; usta jego nie otwierały się do jęków; jedynie ciche było słychać wzywania Jezusa i Maryi. Na wiadomość o losie świętego kapłana, królowa wstawiła się za nim; prośbami i łzami zmiękczyła serce małżonka i uzyskała uwolnienie swego spowiednika.
Jan nikomu nie zdradził zaciętości królewskiej; wyleczony z swych ran, sprawiał dalej swe obowiązki, bywał na dworze, jakoby żadnej nie było przyczyny do ostrożności lub żalu. Pomimo to głos wewnętrzny się w nim odzywał, że śmiercią przypłaci swą stałość w obowiązkach kapłańskich.
Gotował się na śmierć. W niedzielę przed Wniebowstąpieniem Pańskim wygłosił naukę na temat słów Zbawiciela: Maluczko, a nie ujrzycie mnie. Powtarzał te słowa tak częto i z takim naciskiem i w takim związku, że słuchacze poznali, jako mówi o sobie i bliskiej swej śmierci. Pod koniec kazania wpadł św.Jan w uniesienie i w proroczym duchu wśród łez obfitych opowiedział nieszczęścia, jakie spadnąć miały na Czechy przez Husytów. Pożegnał się też z wiernymi, pożegnał się z duchowieństwem w przeczuciu, że ostatni raz był wstąpił na kazalnicę.
Na uproszenie sobie łaski szczęśliwej śmierci odprawił pielgrzymkę w dzień przed Wniebowstąpieniem do Bunzlau, aby ubłagać sobie opiekę Matki Boskiej, której obraz tam już od czasów św. Cyryla i Metodego miał być umieszczony. Wracającego do Pragi wieczorem Jana spostrzegł król z zamku. Odezwała w nim się zaciętość; kazał sprowadzić do siebie kapłana i stawił mu do wyboru albo wyjawienie grzechów Joanny albo natychmiastową śmierć. Jan milczał. Król nastawał. Jan oświadczył się gotowym na śmierć. Wtedy Wacław kazał kapłana przetrzymać na zamku aż do nocy, a potem wrzucić z mostu do Wełdawy. Było to 16. maja r. 1383.
Światłość wielka zwróciła uwagę mieszkańców i królowy na spełnioną zbrodnię. Król przerażony opuścił Pragę, aby ujść wyrzutów czynionych mu słusznie przez małżonkę. Duchowieństwo uroczyście podjęło zwłoki, które woda była wyrzuciła na mieliznę, i złożyło je w katedrze. Królowa z żalu nad zgonem męczeńskim wiernego spowiednika umarła r. 1386. Wacława zaś złożyli książęta rzeszy z tronu r. 1400, obwołali cesarzem Frydryka z Brunswiku, a po nim Ruperta bawarskiego; Wacław życie zakończył nagłą śmiercią.
Przy grobie św. Jana Nepomocena liczne działy się cuda; jego przyczynie przypisują odzyskanie Czech dla cesarstwa niemieckiego przez bitwę pod Pragą roku 1620. Wniosek o kanonizacyą męczennika stawili cesarze Ferdynand II. i III., przeprowadził ją Karól VI. Kiedy r. 1719 otworzono grób św. Jana, znaleziono tylko kości; na czaszce znać było ślady gwałtownego upadku; język jedynie był nienaruszony zgnilizną. Benedykt XIII. uroczyście policzył św. Jana Nepomocena r. 1729 w poczet świętych.
Są ślady, że król Wacław r. 1393 powtórnej się dopuścił zbrodni na innym kanoniku przez utopienie, który także nosił imię Jana. W każdym razie męczennikiem za tajemnicę spowiedzi jest wedle akt kanonizacyjnych jedynie św. Jan Nepomocen, utopiony w Wełdawie r. 1383.
   Nauka

   Św. Jan jest wzorem wstrzemięźliwości w mowie. Liczne grzechy popełniamy przez to, że mówimy rzeczy niepotrzebne w nieodpowiednim czasie lub na niestosownem miejscu. Szarpiemy dobrą sławę bliźniego, wyjawiamy jego błędy, przywary, winy. Popełniamy i grzechy przez to, że milczymy tam i wtenczas, kiedy uwagi byłyby konieczne i niezbędne. W milczeniu słuchamy obmowy, oszczerstwa. Niestety nieraz i przez wstyd i milczenie popełniają się i przy spowiedzi świętej świętokradztwa.
Jest czas milczenia i czas mówienia, powiada Pismo św. (Eklez.3.7), a św.Grzegórz dodaje: Bacznie należy czas i sposobność rozróżniać; trzeba trzymać język na uwięzi, kiedy czas milczenia; skoro czas mówienia, nie należy się krępować, inaczej może się spełnić skarga Jezejasza proroka (6.5): Biada mnie, iżem milczał. Rozum, powiada św. Jan Chryzostom, powinien otwierać usta nasze; milczenie bowiem nieraz lepsze niż obfitość słów, ale nieraz i obfitość mowy może być pożyteczniejszą niż nieodpowiednie milczenie.
Św. Jan wzorem zachowania tajemnicy ze spowiedzi św. Każdy kapłan do tej zobowiązany tajemnicy; nie było dotąd przypadku, aby ją kiedykolwiek złamano. Tajemnica ta najlepszą ochroną i zachętą dla każdego grzesznika. Wyznane grzechy wiecznym zostaną pokryte milczeniem, a odpuszczone nigdy się nie wyjawią, ani nawet na sądzie ostatecznym. Nie wstydź się, napomina księga Eklezyastyka (4.24-25) mówić prawdy za duszę swoją; bo jest wstyd przywodzący grzech, a jest wstyd przywodzący sławę i łaskę. Przypomnieć nie zawadzi, że i spowiadający winni zachować tajemnicę tego, co słyszy na spowiedzi i nie rozszerzać niepotrzebnych o spowiedzi wieści.

http://siomi1.w.interia.pl/16.maja.html

****

Żywot świętego Jana Nepomucena,
Męczennika

(Żył około roku Pańskiego 1380)

 

Wśród wielkiego grona świętych Męczenników, którzy krwią przez siebie wylaną dali świadectwo o prawdzie świętej nauki katolickiej, wsławił się święty Jan Nepomucen tym, że wolał ofiarować życie za tajemnicę, którą mu wyjawiono jako kapłanowi przy spowiedzi świętej, niż ją zdradzić.

Pewne leciwe małżeństwo w Nepomuku w Czechach, żyjące długi czas w bojaźni Boga, było bezdzietne. Gorąco życząc sobie potomka, błagali co dzień Najświętszą Maryję Pannę, aby się za nimi wstawiła do Boga, iżby im dał tę pociechę. Pan Bóg wynagrodził ich ufność ku Najświętszej Pannie, bo w roku 1340 urodził im się syn, któremu dali na imię Jan. Wkrótce po urodzeniu dziecię śmiertelnie zachorowało. Gdy wyzdrowiało, pobożni rodzice, widząc w tym skutek swoich gorących modlitw, postanowili je ofiarować na służbę bożą. Mały Jan robił szybkie postępy w nauce, a dzięki bogobojnemu wychowaniu wszystek czas wolny spędzał na modlitwie, jako też żadnego dnia nie opuścił Mszy świętej i z największą chęcią często do niej służył. Ukończywszy nauki w miejscowych szkołach udał się na uniwersytet do Pragi, gdzie niezadługo uzyskał godność doktora św. teologii i prawa kościelnego, a większą jeszcze sławę zyskał przez swą pokorę, niewinność i nabożność.

Zostawszy kapłanem, sprawował przez kilka lat ważny urząd publicznego notariusza arcybiskupiego, i to tak sumiennie, że niezadługo uzyskał godność kanonika, a następnie mianowany został generalnym wikariuszem arcybiskupa praskiego.

Jednocześnie zasłynął jako mówca i duszpasterz. W kazaniach swoich odważnie wytykał błędy tak potężnym panom i bogaczom, jak i pospolitemu ludowi, bacząc tylko na to, kto grzesznik, a nie patrząc w jakim stanie żyje. Nauki jego były tak głębokie i trafne, że wielu wysoko wykształconych ludzi chętnie chodziło do niego do spowiedzi świętej, a w końcu sam król Wacław IV, człowiek zresztą bardzo niemoralny, powołał go z ciekawości na czas adwentowy w roku 1380 na kaznodzieję kościoła nadwornego. Jan kazaniami swymi w krótkim czasie tyle dokazał, że nawet król wszedł w siebie, zaniechał na pewien czas lekkiego trybu życia i mianował Jana swoim jałmużnikiem nadwornym.

Świątobliwy kapłan stał się teraz ucieczką nieszczęśliwych, opiekunem ubogich, pojednawcą zwaśnionych i doradcą wszystkich, tak znakomitych i możnych, jak i prostaczków.

W jakiś czas później królowa Zofia, druga żona Wacława, a córka księcia bawarskiego Jana, pani piękna i młoda, a przy tym bardzo pobożna, obrała sobie Jana swoim spowiednikiem. Wybór ten był dziełem Opatrzności Boskiej, albowiem królowej potrzebny był tak święty i rozumny spowiednik, gdyż nieraz z powodu wielkich przykrości, jakich doznawała od niemoralnego małżonka, była bliska rozpaczy.

Podczas gdy królowa przy takim doradcy jak święty Jan stawała się coraz cnotliwszą, król staczał się coraz niżej w otchłań grzechów i stawał się coraz okrutniejszym. Królowa zadawała sobie dużo starań, aby go zawrócić z tej pochyłej drogi, pościła zatem, modliła się i często się spowiadała. Te częste spowiedzi wzbudziły w umyśle króla podejrzenie, że małżonka nie dochowuje mu wierności. Chcąc za wszelką cenę dociec prawdy, wezwał do siebie świętego Jana i zażądał, aby mu wyjawił, z czego się królowa przed nim spowiadała, a za zdradzenie tej tajemnicy obiecał mu hojną nagrodę pieniężną i wysoki urząd.

Świątobliwy kapłan, oburzony tym bezbożnym żądaniem, oświadczył mu otwarcie, że jego żądanie sprzeciwia się przepisom Boskim i jest bluźnierstwem wobec Boga.

Król, nienawykły do tego, aby mu w czymkolwiek stawiano opór, kazał go wtrącić do więzienia. W trzy dni później stanął przed Janem jeden z dworzan, który mu oświadczył, że król uznaje, że się posunął zbyt daleko i prosi o przebaczenie, a zarazem wzywa go, aby przybył na ucztę.

Gdy uczta zbliżała się do końca, król wziął Jana na bok i odezwał się do niego: “Nie będę miał spokoju dopóty, dopóki nie wyjawisz mi tego, z czego się żona moja przed tobą tak często spowiada. Wyjaw mi wszystko otwarcie, a ja cię po królewsku obdarzę. Jeżeli zaś będziesz się wzbraniał uczynić zadość memu życzeniu, to wiedz, że ciężko cię ukarzę”. Jan, nie wzruszony ani prośbą ani groźbą, oświadczył mu na to, że powinen wiedzieć, iż tajemnica spowiedzi jest nienaruszalna, i napominał go, aby tych grzesznych żądań wyrzekł się raz na zawsze. Wtedy tyran, uniósłszy się niepohamowanym gniewem, kazał Jana wziąć na tortury i z zadowoleniem przyglądał się katuszom, jakie mu zadawano, widząc jednak, że Jan znosi je z niezachwianą cierpliwością, kazał go puścić wolno. Wyleczywszy się z ran, zaczął Jan z powrotem pełnić obowiązki kapłańskie z dawną gorliwością i przykładnością, a jednocześnie, znając nieprzejednaną mściwość króla, przygotowywał się na śmierć. W ostatnią niedzielę przed Wniebowstąpieniem Pańskim, jakby proroczym duchem wiedziony, pożegnał się ze słuchaczami w kościele, przepowiadając przy tym, że niezadługo już go nie zobaczą, i że wkrótce niewiara i kacerstwo rozmnożą się w kraju. Słowa te wszystkich głęboko poruszyły.

Wieczorem przed Wniebowstąpieniem Pańskim powrócił był Jan z pielgrzymki jaką odbył do Starych Bolesławie na uproszenie szczęśliwej godziny śmierci. Zaledwie stanął w domu, wezwany został do króla. Na widok świątobliwego kapłana ogarnął bezbożnego króla szalony gniew. “Klecho! – wrzasnął – umrzesz, jeśli mi zaraz nie powiesz, z czego się moja żona przed tobą spowiada!” a gdy Jan nic nie odpowiedział na te obraźliwe słowa, kazał zawołać kata i wziąć go na tortury. Gdy się okazało, że najsroższe nawet katusze nie zdołają przełamać jego milczenia, wydał oprawcom rozkaz, aby go wrzucili do rzeki Wełtawy. Oprawcy związali go w pałąk, zatkali mu usta i o godzinie 3 w nocy cisnęli go z mostu Karola w nurty Wełtawy.

Święty Jan Nepomucen

Król chciał zemsty dokonać w ciszy nocnej – ale Bóg pokrzyżował jego plany. Oto gdy ciało Świętego runęło w wodę, ukazało się nad nim pięć wielkich świateł, jaśniejących jak gwiazdy. Światła te unosiły się nad zwłokami Świętego przez całą noc i wydały straszliwą zbrodnię króla Wacława, gdyż przyprowadziły do nich rybaków, którzy nad ranem wyjechali na połów. Ludzie ci wydobyli zwłoki Męczennika z wody i wynieśli na brzeg, skąd przeniesiono je do katedry i uroczyście pochowano.

Czesi czczą odtąd świętego Jana jako patrona kraju, a całe chrześcijaństwo wzywa jego pośrednictwa przeciwko oszczerstwu, a zarazem czci go jako patrona od klęsk powodzi; stąd właśnie pochodzi zwyczaj stawiania jego posągów na mostach i nad brzegami rzek.

W roku 1719 otworzono uroczyście trumnę św. Jana. Ciało zupełnie spróchniało, kości jednak były dobrze zachowane i złączone z sobą, a język nie tylko nie uległ zepsuciu, lecz zachował pewną świeżość. Jan Nepomucen został policzony w poczet Świętych Pańskich przez papieża Benedykta XIII w roku 1729.

O tajemnicy spowiedzi świętej

Święty Jan znany jest w całym chrześcijaństwie jako Męczennik za tajemnicę spowiedzi św. Czyn ten w dziejach Kościoła świętego zapisany jest jako dowód, jak wiernie spowiednicy dochowują powierzonych tajemnic. Kościół święty uczy że spowiednik powinien nawet życie położyć w obronie tej tajemnicy. Duchowny słucha spowiedzi jako przedstawiciel Boga. Bóg grzechów spowiadającego nie chce ujawnić, tylko utopić je w wiecznej niepamięci, przeto gdyby ksiądz nie zachował grzechów wyznanych mu na spowiedzi w wiecznej tajemnicy, wykroczyłby przeciwko miłosierdziu Boskiemu. Katechizm uczy: “Spowiednik obowiązany jest do zupełnego milczenia pod najsroższą karą kościelną i zagrożeniem grzechu śmiertelnego”. Dlatego każdy grzesznik winien mieć przekonanie, że wyznając grzechy, nie wyznaje ich publicznie, i to upewnienie niechaj każdemu będzie zachętą do szczerej, otwartej spowiedzi.

Modlitwa

Boże, któryś świętego Jana mężnym zachowaniem tajemnicy sakramentalnej, Kościół Twój nową koroną męczeńską przyozdobić raczył, daj nam za jego wstawieniem się i przykładem raczej wszelkie ponieść w tym życiu przykrości, aniżeli duszy naszej przez niewstrzemięźliwość w mowie przynieść szkodę. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

św. Jan Nepomucen, Męczennik
urodzony dla świata 1340 roku,
urodzony dla nieba 1393 roku,
kanonizowany 1729 roku.
wspomnienie 21 maja

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/j/jann.htm

************
Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup
Święty Eugeniusz de Mazenod Karol Józef Eugeniusz de Mazenod urodził się 1 sierpnia 1782 roku w Aix, stolicy Prowansji. Następnego dnia otrzymał chrzest. Jego ojcem był Karol Antoni de Mazenod, prawnik i prezes izby rozrachunkowej w Aix; matką – Maria Róża Joannis, córka profesora Akademii Królewskiej. Kiedy Karol miał 9 lat, wybuchła rewolucja francuska. Ojciec nie chciał narażać życia swojego i rodziny, dlatego potajemnie opuścił Francję (1791) i udał się najpierw do Nicei, potem do Turynu. W wieku 10 lat Karol przystąpił do pierwszej Komunii świętej. Z Turynu państwo Mazenodowie przenieśli się do Wenecji. Wreszcie po chwilowym zatrzymaniu się w Neapolu znaleźli się w pałacu królewskim w Palermo (1798). Schronienia udzieliła im jedna z pań dworu królewskiego. Po 11 latach wygnania rodzina Mazenodów wróciła do Francji (1802).
Syn przeżył jednak drugą, o wiele boleśniejszą tragedię: rozwód rodziców. Pozostał sam, gdy miał 20 lat. Postanowił wejść w związek małżeński, ale nie mógł zdecydować się na wybór odpowiedniej dla siebie osoby. Przeżywał też kryzys duchowy: opadły go wątpliwości religijne. Czytał dzieła wytrawnych teologów katolickich i to one wyprowadziły go z ciemności do wiary. Modlił się w tym czasie bardzo wiele. W Wielki Piątek 1807 roku przeżył swoje nawrócenie; postanowił zostać kapłanem. Zapisał się więc do seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu (1808). Po jego ukończeniu nie chciał jednak przyjąć święceń z rąk kardynała Maury, który rządził diecezją paryską bez kanonicznej instalacji jako zwolennik Napoleona. Karol udał się więc do biskupa Amiens i z jego rąk otrzymał święcenia prezbiteratu 21 grudnia 1811 roku. Miał wtedy 29 lat. Biskup poznał się na niezwykłych zaletach neoprezbitera i chciał go zatrzymać, a nawet proponował mu urząd wikariusza generalnego. Otwierała się więc przed młodym kapłanem kariera kościelna. Karol jednak podziękował biskupowi za zaufanie i oddał się pracy wśród najuboższych miast i wsi: głosił z zapałem misje i rekolekcje. Były one jak najbardziej na czasie, gdyż od XVIII w. lud francuski, przeżarty propagandą encyklopedystów i ich epigonów, popadł w zupełną obojętność i ignorancję religijną.
Niedługo przyłączyło się do Mazenoda kilku podobnie apostolsko nastawionych kapłanów. Zamieszkali razem w pokarmelickim klasztorze w Aix, wiodąc życie wspólne (1816). Do misji, które prowadził, wniósł o. Karol dwie nowości: przed misją obchodzono poszczególne domy z zachętą do odprawienia misji. Ponadto wprowadził zwyczaj, że w czasie misji była do dyspozycji sala, w której zbierano ochotników i dyskutowano na interesujące ich tematy. Jeszcze w roku 1816 nowa rodzina zakonna przyjęła nazwę “Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej” (OMI). W dwa lata potem (1818) o. Karol de Mazenod złożył śluby zakonne, a wraz z nim uczyniło to 8 ojców i kleryków. Nowe zgromadzenie w roku 1828 zatwierdził papież Leon XII.
W roku 1823 o. Karol został mianowany wikariuszem generalnym w Marsylii. Zaproponował mu tę godność i urząd jego stryj, Fortunat de Mazenod, biskup Marsylii. Świątobliwy kapłan zgodził się w nadziei, że będzie mógł się w ten sposób przysłużyć nie tylko diecezji, ale również młodemu zgromadzeniu. Spotkał go jednak właśnie dlatego bolesny zawód. W szeregach zgromadzenia znaleźli się malkontenci, którzy zaczęli zarzucać Założycielowi, że dla godności i dla zaspokojenia ambicji władzy zaniedbał własne zgomadzenie, narzucając członkom regułę, której sam nie zachowuje. Wtedy Karol zdecydował się na stanowczy krok: usunął niezadowolonych. Kiedy jednak ferment pozostał i nadal się szerzył, o. Karol zwołał całe zgromadzenie, wygłosił osobiście rekolekcje, po nich nakazał zgaszenie świateł, rozebrał się do pasa i “wśród powszechnego płaczu i łkania obecnych biczował się do krwi”. Gdy wszyscy wychodzili z sali, położył się na progu, “nakazując wszystkim w imię posłuszeństwa, żeby po nim deptali nogami”. Było to w roku 1824. Nauka poskutkowała, zakon przetrwał.
W roku 1837 zmarł stryj Mazenoda i na jego miejsce Stolica Apostolska mianowała ordynariuszem Marsylii o. Karola, dotąd biskupa pomocniczego. Z całą energią nowy biskup zabrał się do odbudowy moralnej tej portowej diecezji. Wystawił katedrę i gmach seminarium duchownego. Zainicjował sanktuarium maryjne Notre Dame de la Garde, które do dziś jest chlubą miasta, górując z pobliskiego wzgórza nad Marsylią. Szczególną uwagę poświęcił grupom cudzoziemców, pozbawionych dotąd opieki religijnej.
W tak rozlicznych zajęciach biskupich nie zapomniał o własnym zgromadzeniu. W 1841 r. biskup Montrealu przybył do Marsylii, by prosić o misjonarzy. Założyciel natychmiast posłał mu 6 swoich synów duchowych. Najpierw pracowali oni wśród francuskich emigrantów, a od roku 1845 rozpoczęli na dalekiej północy pracę wśród robotników leśnych i Indian. Dzieło tak pięknie zaczęło się rozwijać, że już w trzy lata potem papież Pius IX otworzył wikariat. Ordynariuszem został mianowany pierwszy oblat. Biskup żądał dokładnych wiadomości o pracy misyjnej, posyłał wszelkiego rodzaju pomoc, gratulował sukcesów, zachęcał do wytrwania. Praca na tych niezmierzonych kanadyjskich obszarach była bardzo ciężka. Misjonarzom dokuczało też nieznośnie zimno obszarów podbiegunowych i prymitywność życia ludności tubylczej.
Dzieło wielkiego serca spotkało się z pełnym uznaniem i powszechnym podziwem. Cesarz Napoleon III posłał Karolowi order Legii Honorowej i mianował go senatorem państwa. Przedstawił także kandydaturę biskupa Marsylii do purpury kardynalskiej. Papież Pius IX mianował Karola asystentem tronu papieskiego i posłał mu paliusz arcybiskupi.
Niemniej pięknie rozwijało się jego zgromadzenie zakonne. Oblaci pracowali gorliwie niemal we wszystkich częściach Kanady, a zwłaszcza na jej terenach północnych, dotąd najbardziej zaniedbanych. Do Polski oblaci przybyli w roku 1920.
Pełen zasług, Karol zmarł w wieku 79 lat w dniu 21 maja 1861 roku w godzinach porannych, kiedy jego synowie duchowi śpiewali Salve Regina. Do chwały ołtarzy wyniósł sługę Bożego papież Paweł VI w roku świętym 1975, a kanonizował go św. Jan Paweł II w 1995 r.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-21c.php3
*******
ks. Kazimierz Zdziebko OMI
Koncepcja ewangelizacji i katechezy
św. Eugeniusza de Mazenoda (format PDF)

 

http://www.wtl.us.edu.pl/e107_plugins/wtl_ssht/index.php?numer=32&str=219-248

 

************
Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik
Błogosławiony Jacek Maria Cormier Henryk Cormier urodził się 8 grudnia 1832 r. w Orleanie, we Francji, w rodzinie zamożnych kupców. Jego ojciec zmarł, gdy on i jego brat Eugeniusz byli jeszcze dziećmi. Po śmierci męża matka chłopców zamieszkała z nimi w pobliżu swojego wuja, który był księdzem. Eugeniusz zmarł wkrótce potem.
Początkowo Henryk uczył się w domu, potem studiował w szkole Braci Chrześcijan, aż wstąpił do seminarium duchownego w Orleanie, gdzie ukończył szkołę średnią, a potem studiował filozofię i teologię. Będąc klerykiem, został przyjęty do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego.
17 maja 1856 r. przyjął święcenia kapłańskie. Potem, za zgodą biskupa ordynariusza, wstąpił do Zakonu Braci Kaznodziejów – dominikanów. Wstępując do nowicjatu w Flavigny, przyjął imię Jacek (Hiacynt). 29 czerwca 1856 r. otrzymał habit. Podczas nowicjatu stan jego zdrowia pogorszył się na tyle, że postanowiono wysłać go do domu, ale wizytujący klasztor w Flavigny o. Aleksander Vincent Jandel wysłał go do klasztoru św. Sabiny na Awentynie, gdzie niedawno powstał międzynarodowy nowicjat. Jacek Cormier wyzdrowiał dopiero po złożeniu ślubów wieczystych w dniu 23 maja 1859 r. na Awentynie. Został prywatnym sekretarzem generała zakonu, o. Jandela (po latach, samemu pełniąc najwyższą funkcję w Zakonie, podobną opieką otoczył polskiego dominikanina, Sługę Bożego o. Jacka Woronieckiego, któremu choroba utrudniała odbycie nowicjatu).
Następnie mianowano o. Cormiera mistrzem nowicjuszy w klasztorze św. Sabiny, a po dwóch latach wybrano go przeorem klasztoru Corbora na Korsyce. W następnych latach został pierwszym prowincjałem odnowionej Prowincji Tuluzy (1865), przeorem w Marsylii, Tuluzie i Saint-Maximin (Francja). W 1888 r. powierzono mu budowę kościoła i założenie nowego klasztoru w Biarritz (we francuskich Pirenejach). 24 lipca 1896 roku został mianowany konsultorem Kongregacji Świętego Oficjum. W 1899 r. papież Leon XIII chciał nominować ojca Cormier na kardynała, ale nie udało się, bo rząd francuski nie patrzył na to przychylnie. Od maja 1896 do 1904 r. był prokuratorem generalnym Zakonu, a następnie w latach 1904-1916 – generałem Zakonu.
Jako generał doprowadził do odnowienia prowincji dominikańskich w Czechach, na Sycylii, w Kolumbii i w Aragonii oraz do powstania nowych – w Kanadzie i w Kalifornii. Wznowił działalność założonego przez św. Dominika klasztoru dominikanek w Prouille we Francji (i wykupił dla Zakonu jego teren). Przyłączył do Zakonu 32 zgromadzenia żeńskie. W 1908 r. doprowadził do tego, że dominikańskie kolegium Angelicum w Rzymie stało się Międzynarodowym Instytutem Papieskim z wydziałami filozofii, teologii i prawa kanonicznego (obecna nazwa: Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu).
17 maja 1916 r. obchodził sześćdziesiątą rocznicę swoich święceń kapłańskich, a kadencję generała ukończył w dniu Pięćdziesiątnicy tego roku. 3 sierpnia 1916 r. jego następcą na stanowisku generał wybrano o. Louisa Theisslinga.
Jacek Cormier wydał wiele pism, w tym przede wszystkim listy dotyczące formacji duchowej i zakonnej oraz dzieła ascetyczne, pedagogiczne i żywoty świętych. Był cenionym powiernikiem papieża Piusa X.
Zmarł po krótkiej chorobie, w swojej celi w klasztorze św. Klemensa w Rzymie, 17 grudnia 1916 r. Pogrzeb odprawiono uroczyście 20 grudnia w bazylice Santa Maria sopra Minerva. Msza św. była śpiewana przez generała Zakonu Braci Mniejszych (franciszkanów), w obecności licznych kardynałów, biskupów, prałatów i generałów zakonów i zgromadzeń. Papież wysłał list kondolencyjny do o. Theisslinga przez kardynała sekretarza stanu. Ciało o. Cormiera zostało pochowane w grobie Zakonu Kaznodziejskiego na cmentarzu Campo Verano w Rzymie. W grudniu 1934 r. szczątki przeniesiono do kościoła uniwersyteckiego świętych Dominika i Sykstusa w Rzymie, należącego do Angelicum.
Proces beatyfikacyjny Jacka Marii Cormiera został rozpoczęty w 1945 r. Beatyfikował go 20 listopada 1994 r. papież św. Jan Paweł II. Jego święto jest obchodzone w rocznicę wyboru na generała Zakonu Dominikanów.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-21d.php3
**********
Święty Iwo z Chartres, biskup
Święty Iwo z Chartres Iwo z Chartres przyszedł na świat ok. roku 1040 w pobliżu Beauvais (we Francji). Jego zamożni rodzice: Hugo z Auteuil i Ilmenberga dołożyli starań, by syn mógł otrzymać możliwie wysokie wykształcenie. Po ukończeniu szkoły w Beauvais Iwo udał się na dalsze studia do Paryża, a potem jeszcze do słynnego opactwa benedyktynów w Le Bec, w Normandii, gdzie za mistrza miał słynnego uczonego, bł. Lanfrancka (+ 1089), a za współucznia św. Anzelma (+ 1109), późniejszych prymasów Anglii w Canterbury.
Po zakończeniu studiów biskup Beauvais powołał Iwona na przełożonego opactwa kanoników regularnych św. Augustyna w Saint-Quentin. Na czele klasztoru stał przez 12 lat (1078-1090). Uczynił to opactwo ośrodkiem kultury i nauki. W 1090 roku został zdjęty z urzędu za symonię biskup Chartres, Gotfryd. Miejscowe duchowieństwo i lud obrało na jego miejsce Iwona. Król francuski Filip I ówczesnym zwyczajem wręczył mu pastorał na znak, że na jego wybór się zgadza. Ponieważ metropolita Sens, Richer, nie chciał udzielić Iwonowi sakry biskupiej (wskutek zamieszania wywołanego odwołaniem się Gotfryda do papieża), Iwo udał się do Rzymu dla wyjaśnienia sprawy. Papież bł. Urban II był wtedy w trakcie wojnie z cesarzem Henrykiem IV i musiał uciekać do Kapui. Tam udał się więc Iwo. Papież udzielił mu sakry biskupiej (1090).
Zaczęły się jednak nowe kłopoty. Na początku roku 1092 król francuski Filip wszedł w nieprawy związek małżeński z Bertrandą di Montfort (oboje byli zaślubieni innym osobom). Iwo przeciwko temu stanowczo zaprotestował i obłożył oboje klątwą kościelną. Król nakazał aresztować odważnego biskupa i więził go przez szereg miesięcy. Dopiero w 1104 roku król przyrzekł rozejść się z nielegalną małżonką. Na skutek tej obietnicy Iwo zwolnił króla i jego nałożnicę z ekskomuniki. Król wszakże pod naciskiem opinii musiał uwolnić Iwona z więzienia wcześniej. W roku 1095 Iwo witał papieża bł. Urbana II na ziemi francuskiej. W tym bowiem czasie papież udawał się do Clermont, by ogłosić pierwszą krucjatę do Ziemi Świętej. W 1100 roku uczestniczył Iwo w synodzie w Poitiers, któremu przewodniczył legat papieski. W 1107 roku witał w Chartres papieża Paschalisa II.
Pod koniec roku 1107 Iwo zwołał synod do Troyes, nie mógł już mu jednak przewodniczyć ze względu na stan zdrowia. Do końca pełnił obowiązki dobrego pasterza owczarni. Pożegnał ziemię dla nieba za panowania Ludwika VI Grubego 23 grudnia 1116 roku. Zaraz po śmierci diecezje Beauvais i Chartres zaczęły szerzyć jego kult. Papież św. Pius V zatwierdził teksty brewiarzowe dla kanoników regularnych św. Augustyna ku czci św. Iwona i ogłosił go ich współpatronem.
Iwo pozostawił ważną spuścizną literacką. Szczególnie istotne są jego listy, które pozwalają wejść w sytuację polityczną i religijną, jaka panowała za jego czasów. Dają nam one poznać również osobowość biskupa. Ujawnia się w nich jego niezłomny charakter oraz gorliwość o chwałę Bożą i dobro Kościoła Chrystusowego. Iwo wydał szereg cennych prac także z dziedziny prawa; prace te zjednały mu sławę największego prawnika w Kościele do czasów Dekretów Gracjana (1140). Dlatego Bossuet nazwał św. Iwona największym i najświętszym biskupem swoich czasów.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/05-21e.php3

Z cyklu: J. Salij, Wybierajmy życie

DAWNI CHRZEŚCIJANIE WOBEC ZABIJANIA PŁODU

Kiedy w roku 1985 przygotowywałem do druku Rozmowy ze świętym Augustynem, umieściłem na końcu tej książki prośbę do czytelników o pomoc w dotarciu do przypisywanej temu świętemu wypowiedzi, jakoby aborcja w pierwszych tygodniach ciąży nie budziła poważniejszych sprzeciwów moralnych. Wypowiedź tę spopularyzował Boy Żeleński w swoim Piekle kobiet, a ponieważ podawał ją w formie cytatu („Nie jest dzieciobójczynią ta, która sprowadza poronienie, zanim dusza wstąpi w ciało”), a nawet w łacińskim oryginale (Non est homicida, qui abortum procurat, antequam anima corpori sit infusa), jej autentyczność wydawała się nie pozostawiać wątpliwości.

Zanim zdecydowałem się publicznie poprosić o pomoc w zidentyfikowaniu tego tekstu, spędziłem wiele czasu na wertowaniu w dziełach świętego Augustyna oraz w różnych indeksach patrystycznych. Bez rezultatu. Również wspomniany apel okazał się nieskuteczny. Sprawa była dla mnie o tyle ważna, że zwolennicy prawa aborcyjnego ciągle ten tekst przywoływali na poparcie swojej tezy, jakoby — cytuję teraz Boya – „poglądy Kościoła w tej mierze były niegdyś o wiele bardziej tolerancyjne niż dziś”

Dopiero kiedy przyszła era komputerów, mogłem sprawdzić elektronicznie wszystkie dwieście dwadzieścia jeden tomów Patrologia Latina i okazało się, że święty Augustyn z całą pewnością takiego zdania ani w ogóle takiego poglądu nigdy nie wygłosił. Owo przypisywane mu zdanie w końcu jednak znalazłem, mianowicie u żyjącego sześćset lat później Iwona z Chartres. Zresztą Boy kompletnie sens jego przeinaczył. Ale o tym potem.

Zacznijmy jednak nasz temat od początku. Jak wiadomo, już przysięga Hipokratesa (IV wiek przed Chr.) zobowiązuje lekarzy, aby nigdy nie byli sługami śmierci i aby szanowali życie ludzkie już od samych jego początków. Jeżeli jednak zakazuje ona lekarzom dokonywania poronień, wynika stąd, że niestety już wówczas niektórzy proceder ten uprawiali. Tak było w Grecji i zapewne w niejednym kraju starożytnym.

Otóż zupełnie inaczej było u Żydów. W całym zespole ksiąg biblijnych nie znajdziemy żadnej aluzji, żadnego śladu, z którego można by wnioskować o istnieniu w narodzie wybranym postaw wrogości wobec poczętego życia. Przeciwnie, znajdziemy tam mnóstwo świadectw żywiołowej radości z powodu pojawiającego się dziecka, mnóstwo opisów tęsknoty za dzieckiem. Jakiekolwiek działanie mające nie dopuścić do urodzenia się poczętego już dziecka po prostu przekraczało wyobraźnię ludzi biblijnych, nie znane im były nawet pokusy na ten temat.

Owszem, zdarzało się, że brzemienna żona, pragnąc osłonić swojego męża w bójce z sąsiadem, sama została pobita i poroniła (Wj 21,22); w czasie wojen wrogowie bywali aż tak rozpasani, że rozpruwali brzuchy brzemiennym matkom (Oz 14,1); szczególnie zaś potwornym grzechem tego narodu było składanie dzieci w ofierze Molochowi. Jednakże powtarzam — sama idea niedopuszczenia do urodzin poczętego dziecka była zupełnie obca Izraelitom, i to przez cały długi okres historii biblijnej.

Pójście z Ewangelią do Greków oraz do innych narodów — a zaczęło się to przecież już w czasach apostolskich — bardzo szybko zmusiło Kościół do zajęcia wyraźnego stanowiska wobec sztucznych poronień, procederu zwykle w tamtych narodach potępianego, ale jednak znanego i praktykowanego. Już dwa najwcześniejsze pisma starochrześcijańskie, Nauka Dwunastu Apostołów oraz List Barnaby (oba pochodzą prawdopodobnie z końca I wieku po Chr.), wymieniają dzieciobójstwo jako znak kroczenia drogą śmierci.

Pierwsze z tych pism powiada jeszcze ogólnikowo, że śmierć sprowadzają na siebie „dzieciobójcy, niszczyciele obrazu Bożego” (5,2). Bardzo głębokie to spostrzeżenie, że zabicie istoty ludzkiej jest zniszczeniem obrazu Bożego; a więc — dokończmy tę myśl — przed samym Bogiem zda sprawę każdy, kto niszczy Jego obraz.

Natomiast List Barnaby przestrzega już wyraźnie: „Nie zabijaj płodu, nie odbieraj też życia dziecku nowo narodzonemu” (19,5) — smutny to dowód, że nie wszyscy ówcześni chrześcijanie, którzy przez przyjęcie chrztu porzucili pogaństwo, porzucili tym samym swoje pogańskie obyczaje. W każdym razie pokusa takiego grzechu groziła już wówczas niektórym chrześcijanom i trzeba było przed nim przestrzegać.

Odtąd — a więc od kiedy tylko Kościół zetknął się praktycznie z tym problemem — nauczyciele wiary głosili jednoznacznie, że wszelkie działanie przeciwko zaczynającemu się życiu ludzkiemu jest czynem niegodziwym. „Raczej w ogóle nie powinien się żenić — pisał w roku ok. 200 Klemens Aleksandryjski — kto nie chce posiadać potomstwa, niżby z nieumiarkowanego pożądania rozkoszy miał się stać dzieciobójcą. Dlatego w prawodawstwie rzymskim, w wypadku skazania na śmierć kobiety brzemiennej, przewidziane jest wstrzymanie kary aż do chwili porodu. Prawo wręcz zabrania zabijać na ofiarę zwierzęta w okresie ich brzemienności, zawczasu zapragnąwszy położyć tamę lekkomyślności tych, którzy godzą w ludzkie potomstwo” (Kobierce, lib.2, c.93).

Podobnie, choć inaczej pisał następca Klemensa na stanowisku rektora szkoły aleksandryjskiej, Orygenes: „Bóg nakazał małżonkom wychowywać wszystkie bez wyjątku dzieci, jakimi obdarzyła ich Opatrzność, i żadnemu z nich nie pozwolił odbierać życia” (Przeciw Celsusowi, lib.8 c.55).

Apokryf z II wieku, Apokalipsa Piotra, zawiera dosadny opis kar piekielnych, jakim poddane będą kobiety, które targnęły się na poczęte w nich życie: „a krew sięgała po gardła ich. A naprzeciwko nich siedziało wiele dzieci zrodzonych przed czasem i płakało. I padały od nich błyskawice ognia i biły w oczy tych kobiet. To były te, co poza małżeństwem począwszy, spędziły płód swój” (rozdz. 8).

Oczywiście, tekstów starochrześcijańskich na ten temat jest znacznie więcej. Stosunek starożytnego Kościoła do sztucznych poronień najbardziej oficjalnie odzwierciedlał się w orzeczeniach prawnych. Otóż ówczesne prawo kościelne było w tym zakresie nieprawdopodobnie wręcz surowe. W okresie prześladowań, obowiązywało ni mniej, ni więcej, tylko następujące prawo: „Jeżeli jaka kobieta pod nieobecność męża zajdzie w ciążę z cudzołóstwa, a po dokonaniu tego przestępstwa zabije płód, postanawiamy aż do końca życia nie dawać jej Komunii, dlatego że [zamiast dziecka] urodziła zbrodnię” (kanon 63 synodu w Elwirze, rok 305).

Po ustaniu prześladowań prawo to złagodzono. Oto co orzeka synod w Ancyrze (dzisiejsza Ankara) w roku 314: „Kobietom, które cudzołożąc poczęły w łonie i płód spędziły, oraz trudniącym się preparowaniem jadów uśmiercających dzieci, dawne postanowienie zabraniało przyjmowania Komunii aż do końca życia; więc zgodnie z tym się postępuje. W poszukiwaniu zaś środków bardziej łagodnych, postanowiliśmy, aby takowe odbywały dziesięcioletnią pokutę, na zasadzie ustalonych stopni” (kanon 21).

Spróbujmy zinterpretować te dwa teksty. W obu mówi się o zabiciu płodu poczętego z cudzołóstwa. Albo więc w ówczesnych małżeństwach chrześcijańskich praktycznie nie zdarzały się przypadki nieprzyjęcia poczętego dziecka, albo też prawo bierze pod szczególną ochronę życie dzieci najbardziej zagrożonych. Jeśli wziąć pod uwagę występowanie tego szczegółu również w niektórych tekstach pozaprawnych (por. Apokalipsa Piotra), bardziej prawdopodobna wydaje się pierwsza ewentualność.

Odmowa Komunii aż do końca życia nam, ludziom współczesnym, wydaje się karą nieludzką. Nie zapominajmy jednak, że prawo spełnia funkcję nie tylko wychowawczą i represyjną, ale również profilaktyczną. Nie jest wykluczone, że prawo aż tak surowe zapobiegało praktycznie wszystkim przestępstwom tego rodzaju. Dopiero kiedy Kościół stał się bardziej masowy, nawet surowe prawo nie powstrzymywało niektórych chrześcijan przed dzieciobójstwem i trzeba było prawo tak zmodyfikować, aby nie uniemożliwiało ono powrotu do Boga.

Analogicznie, jak sądzę, należy interpretować wcześniejsze (począwszy od końca II w.) napięcia w Kościele wokół pytania, czy jakiekolwiek wielkie grzechy, popełnione po nawróceniu, mogą być odpuszczone. Złagodzone na synodzie w Ancyrze prawo nie od razu zostało powszechnie przyjęte. Jeszcze w sześćdziesiąt lat po tym synodzie, w roku 374, św. Bazyli nawołuje, aby porzucić starą zasadę postępowania wobec winnych zabicia płodu i dostosować się do nowych zasad:

„Kobieta, która rozmyślnie niszczy płód, podlega takiej karze, jak za zabójstwo. Nie do nas należy wnikliwe dochodzenie, czy płód był już ukształtowany, czy jeszcze bezkształtny. W tym przypadku bowiem sprawiedliwości domaga się nie tylko mająca urodzić się istota, ale na wymiar sprawiedliwości zasłużył również ten kto knuł przeciw niej zło, jako że, jak to często bywa, kobiety umierają przy podobnych zabiegach. Do tego dochodzi zniszczenie płodu, a to już drugie zabójstwo, przynajmniej w intencji tych, którzy poważają się na taki czyn. Nie należy jednak pokuty tych kobiet przeciągać aż do ich śmierci, ale winny one otrzymać wymierzoną im pokutę na lat dziesięć, zaś poprawę ich winno się określać nie czasem, ale sposobem, w jaki przejawiają skruchę” (List 188,2).

Zwróćmy uwagę na znajdujące się w tym tekście rozróżnienie płodu „już ukształtowanego” i „jeszcze bezkształtnego”. Pochodzi ono od Arystotelesa (O rodzeniu się zwierząt 2,3,736b), który sądzi, że embrion jest zbyt niedoskonały, aby od samego początku być istotą ludzką; że dusza prawdziwie ludzka ożywia embrion dopiero odpowiednio ukształtowany. Arystoteles nie znał, oczywiście, współczesnej embriologii ani genetyki, taki sąd był w owych czasach usprawiedliwiony i dość powszechnie przyjęty. Dla nas ważne jest to, że nawet niepewność, czy od samego początku zarodek jest prawdziwie ludzką istotą, w niczym nie wpłynęła na stanowisko ówczesnego Kościoła, że niszczenie go jest bardzo ciężkim grzechem przeciwko życiu ludzkiemu.

A teraz zobaczmy, na jaką manipulację pozwolił sobie Boy Żeleński, przypisując świętemu Augustynowi pogląd, że „nie jest dzieciobójczynią ta, która sprowadza poronienie, zanim dusza wstąpi w ciało”. Jedno tylko jest w przekazie Boya prawdziwe: łacińskie brzmienie tego zdania. Bo nie święty Augustyn, tylko Iwo z Chartres jest autorem tamtego zdania. I nie dotyczy ono kobiety dokonującej aborcji, tylko mężczyzny, który podczas bójki z innym mężczyzną przypadkowo spowodował poronienie u kobiety, która próbowała ich rozdzielić.

Ale może wyjaśnijmy po kolei. Iwo z Chartres, jeden z największych średniowiecznych prawników, w ósmej księdze swojego dzieła pt. Panormia przedstawia obowiązujące wówczas prawa oraz zwyczaje prawne dotyczące zabójstwa człowieka. Otóż w rozdziale dwunastym owej ósmej księgi wyjaśnia stosowane wówczas rozstrzygnięcie prawne, że: Non est homicida, qui abortum procurat, antequam anima corpori sit infusa, którego sens jest ponad wszelką wątpliwość następujący: „Nie jest [w obliczu prawa] zabójcą, kto spowodował poronienie, zanim ciało otrzymało duszę”(PL 161,1307).

Dlaczego nie ma najmniejszej wątpliwości, że nie mówi się tam o kobiecie dokonującej aborcji, ani w ogóle o dokonywaniu aborcji? Bo cały wywód Iwona z Chartres odwołuje się do wersetu z Księgi Wyjścia 21,22. Werset dotyczy poronienia, które nastąpiło u kobiety, próbującej rozdzielić bijących się mężczyzn. W swoim zaś objaśnieniu Iwo inspiruje się wykładem, jaki dał na ten temat — i tu leży przyczyna, dlaczego Boy właśnie jemu przypisał cytowane zdanie – święty Augustyn w dziełku pt. Pytania dotyczące Siedmioksięgu (lib.2, c.80).

Co zaś wykłada tam Augustyn, a w ślad za nim Iwo z Chartres? W przekładzie Biblii, jakiej używał św. Augustyn, tłumacz odczytał w tym wersecie — niezgodnie zresztą z hebrajskim oryginałem — znane nam już arystotelesowskie rozróżnienie płodu ukształtowanego i bezkształtnego: „jeśli poroniła płód jeszcze nie ukształtowany, ten, co ją uderzył, poniesie karę, jaką naznaczy mąż kobiety; jeśli zaś był ukształtowany, odda duszę za duszę”. Otóż św. Augustyn zastanawia się, skąd taka różnica w karze. I dochodzi do wniosku, że w pierwszym wypadku nie należało karać jak za zabójstwo, „bo nie da się sprawdzić, czy płód miał już duszę” (quia nec examinatum dici potest, si adhuc animam non habebat). Zaiste, trzeba było bardzo dużo wyobraźni, żeby w tekście tym dopatrzyć się pozwolenia na zabijanie płodu w pierwszych miesiącach ciąży!

A swoją drogą, jak jednoznaczny był sprzeciw starożytnego chrześcijaństwa wobec aborcji! Ludzie walczący o jej bezkarność zrobili dosłownie wszystko, żeby znaleźć dla swoich poglądów choćby cień oparcia w świadectwach starochrześcijańskich — i bez manipulacji i przeinaczeń okazuje się to nieosiągalne. Drugim, podobnie zmanipulowanym i przeinaczonym argumentem, jaki pojawia się w pismach zwolenników bezkarnej aborcji, jest wyciąganie niewiarygodnie wręcz nieuprawnionych wniosków z marginalnej wzmianki świętego Tomasza z Akwinu o poglądach Arystotelesa na temat animacji płodu.

Zupełnie trzeciorzędny tekst św. Augustyna przyczynił się jednak do sformułowania rozwiązań, z których jako chrześcijanie możemy być naprawdę dumni. Powiedzieliśmy już, że zawsze było poza wszelką dyskusją, iż zabicie płodu — w każdym stadium jego rozwoju – jest niedopuszczalnym zamachem na życie ludzkie. Jednakże dopiero współczesna nauka rozstrzygnęła ostatecznie, że od samego początku zarodek ludzki jest odrębną jednostką, należącą niewątpliwie do gatunku homo sapiens. Dzisiaj nie mamy już wątpliwości, że nawet zabicie dopiero co poczętego zarodka jest zabiciem istoty ludzkiej.

Jak na pytania o istotę tego czynu odpowiadano dawniej? Otóż odpowiedź była podwójna: Jeśli istnieją wątpliwości co do charakteru przestępstwa, inaczej należy je rozstrzygać na płaszczyźnie prawa, inaczej w sumieniu. Na płaszczyźnie prawa — wątpliwości należy rozstrzygać zawsze na korzyść oskarżonego, w sumieniu jednak należy trzymać się drogi bardziej pewnej.

Co to znaczy praktycznie? „Jeśli płód nie był jeszcze ukształtowany — powiada św. Rajmund z Pennafort (zm. 1275) — winowajca nie zaciąga konsekwencji prawnych za zabójstwo, ale powinien pokutować jako za zabójstwo.” W tym samym duchu rozstrzygał, jak widzieliśmy, już Iwo z Chartres (1040-1116). Zresztą tak samo wątpliwości, dotyczące tych bolesnych zjawisk, rozstrzyga się dzisiaj. Jeśli na przykład kobieta podejmowała zabiegi przeciw poczętemu w niej życiu, ale nie miała całkowitej pewności, że jest w ciąży — przed Bogiem odpowiada za grzech przeciwko życiu, nie zaciąga jednak ekskomuniki, w jaką popadają wszyscy, którzy niewątpliwie zabili poczęte dziecko lub się do tego przyczynili.

W myśl rozstrzygnięć, które tak szczęśliwie, choć przecież bezwiednie, zapoczątkował św. Augustyn, sformułowano również pouczenie w Deklaracji o dokonywaniu poronień, wydanej w roku 1974 przez Stolicę Apostolską: „Nawet gdyby istniała wątpliwość, czy owoc poczęcia już jest osobą, byłoby obiektywnie ciężkim grzechem samo podejmowanie ryzyka popełnienia zabójstwa”.
opr. aw/aw

Copyright © by o. Jacek Salij OP

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/wybierajmy_zycie/dawniej-abor.html

 

************
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Egipcie – św. Serapiona Syndonity. Przydomek otrzymał dlatego, że przez całe życie spowijał się w ten sam całun. Był jednym z wielkich ascetów, którymi w IV stuleciu zaludniły się pustynie egipskie. Szeroko o nich opowiada Palladiusz w swej Historii Luzjańskiej.W Vienne nad Rodanem – św. Teobalda, biskupa. Stolicę swą objął prawdopodobnie już w roku 957. W roku 994 z jego inicjatywy w Anse pod Lyonem odbył się synod, na którym omawiano sprawę celibatu księży. Zmarł w roku 1001. Jego cześć zaaprobował dopiero Pius X (1903).

oraz:

św. Hospicjusza (+ VI w.); świętych trybunów męczenników Nikostrata i Antiocha (+ IV w.); świętych męczenników Polieukta, Wiktoriusza i Donata (+ III w.); św. Sekunda, prezbitera i męczennika (+ IV w.); św. Sekundyna, męczennika (+ ok. 260); świętych męczenników Synezjusza i Teopompa (+ III w.)

***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
******

O. Schulz SJ o wyzwaniach stojących przed ruchami katolickimi w Polsce

KAI / ptt

(fot. shutterstock.com)

Rozwój duchowy w małżeństwach i rodzinach, pomoc parom niesakramentalnym, odnowa charyzmatów ruchów, otwarcie się na młodzież, odkrycie powołania i misji świeckich, zaangażowanie w życie społeczne i polityczne oraz ewangelizacja w życiu codziennym – to zdaniem o. Adama Schulza SJ, przewodniczącego Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich, wyzwania, przed którymi stoją Kościół i ruchy katolickie w Polsce.

 

Spotkanie z o. Schulzem odbyło się w redakcji tygodnika katolickiego “Niedziela”, wieczorem 20 maja w ramach V Kongresu Ruchów, Stowarzyszeń i Bractw Archidiecezji Częstochowskiej, który odbywa się w Częstochowie w dniach 15-24 maja pod hasłem “Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.

 

W spotkaniu wzięli udział m.in. Lidia Dudkiewicz, redaktor naczelna Tygodnika Katolickiego “Niedziela”, ks. inf. Ireneusz Skubiś, honorowy redaktor naczelny “Niedzieli”, ks. Dariusz Nowak, asystent kościelny Rady Ruchów, Stowarzyszeń i Bractw, Artur Dąbrowski, prezes Akcji Katolickiej Archidiecezji Częstochowskiej oraz przedstawiciele ruchów, stowarzyszeń i bractw archidiecezji częstochowskiej.

 

– Czy w Kościele są świeccy? – mówił Artur Dąbrowski przypominając pytanie znanego szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthasara i dodał za tym znanym teologiem, że “świeccy to Lud Boży, który pielgrzymuje ramię w ramię z pasterzami”.

 

Następnie o. Adam Schulz zwrócił uwagę, że w Polsce jest ponad 3 mln członków ruchów i stowarzyszeń katolickich, a także ponad 1 mln małżeństw w ruchach. – Badania statystyczne potwierdzają również, że ruchy katolickie stanowią największy kapitał społeczny w Polsce. Obserwuje się także duże zaangażowanie społeczne członków ruchów, co pokazuje, że katolickie ruchy i stowarzyszenia są bardziej prospołeczne niż inne organizacje świeckie – mówił o. Schulz.

 

Mówiąc o wyzwaniach jakie stoją przed ruchami katolickimi w Polsce o. Schulz wskazał na rodzinę i małżeństwo i przypomniał o środkach rozwoju duchowego w rodzinach i małżeństwie, którymi są: wspólna Eucharystia, wspólna modlitwa w rodzinie oraz prowadzenie dialogu małżeńskiego. – Struktury ruchów muszą być bardziej elastyczne i dostosowane do uczestnictwa w nich całych rodzin – mówił o. Schulz i dodał, że “potrzeba także małżonków, którzy we właściwy sobie sposób żyją radami ewangelicznymi”.

 

Prelegent podkreślił, że wyzwaniem naszych czasów jest pomoc parom niesakramentalnym. – Trzeba wyjść naprzeciw tych ludzi. Wciąż zbyt mało robi się dla tych par w Kościele – zauważył prelegent i wskazał na konieczność zwrócenia uwagi na komunię duchową, która jest “wielkim potencjałem duchowym”. – Ci ludzie są bardzo często głodni Boga. Musimy być obecni przy nich w sposób roztropny i mądry – dodał.

 

Mówiąc o kolejnym wyzwaniu jakim jest odnowa charyzmatów w ruchach gość Kongresu przypomniał słowa papieża Franciszka, który mówił jak ważna jest świeżość charyzmatów i przestrzegał przed pokusą wygodnictwa. – Ważne jest ciągłe świeże odczytanie charyzmatu mojego ruchu i postawienie pytania jak dzisiaj mój ruch ma wyglądać – mówił o. Schulz.

 

Dodał, że “konieczne jest otwarcie się na niespodziewane działanie Ducha Świętego i na młodzież”. – Nowym zjawiskiem w Polsce są ruchy katolickie powstające wokół portali internetowych, na serwisach społecznościowych, a także wokół wolontariatu – stwierdził prelegent.

 

Przewodniczący Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich wskazał także na konieczność odkrycia piękna powołania i misji człowieka świeckiego. – Trzeba uwierzyć, że Bóg działa w świecie. Świeccy w sercu świata winni działać na zasadzie zaczynu, który prowadzi do przemiany świata i jego uświęcenie poprzez zwyczajną codzienną pracę – powiedział. Dodał, że “ważna jest codzienna świętość”. – Im bardziej świat staje się zły, tym bardziej trzeba ludzi świętych, skutecznych i pragmatycznych.

 

O. Schulz wskazał również na zaangażowanie katolików w politykę i za papieżem Franciszkiem przypomniał, że polityka jest “rodzajem męczeństwa” – “męczeństwa codziennego”, polegającego na dążeniu do wspólnego dobra bez ulegania korupcji” oraz “formą miłości społecznej”.

 

Mówiąc o ewangelizacji o. Schulz przypomniał jak ważne jest “łączenie kerygmatu apostołów, czyli głoszenie Osoby Jezusa Chrystusa z kerygmatem Jezusa Chrystusa, czyli głoszenie prawdy o królestwie Bożym”.

 

Podczas dyskusji po referacie uczestnicy spotkania zwracali uwagę na konieczność otwarcia się duszpasterzy na świeckich w Kościele, ale także na to, by świeccy byli impulsem dla działań duszpasterskich.

 

Przedstawiciele ruchów mówili o konieczności bardziej komunikatywnego języka kazań a także o wzajemnym poznaniu się ruchów i charyzmatów.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22236,o-schulz-sj-o-wyzwaniach-stojacych-przed-ruchami-katolickimi-w-polsce.html

***********

Bp Grzegorz Ryś o hojności małżeńskiej

youtube.com /Poratl Deon.pl/ br

Czy małżeństwo to tylko kontrakt? O tym, co wspólnego ma hojność małżeńska z hojnością samego Boga mówi Bp Grzegorz Ryś.

 

 

*********

 

Żółty kolor też jest ładny

ks. Paweł Prüfer

(fot. sparktography/flickr.com/CC)

“Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” – pobrzmiewa ewangeliczne zapewnienie. O jaką wytrwałość chodzi? Czy o taką, by jak najdłużej przetrzymać czas “cichych dni” w małżeństwie? A może o wytrwałość w lekturze książki, która mnie wcale nie pociąga, a odłożyć jej nie chcę, bo wytrwałość każe mi doczytać do ostatniej strony?

Albo o upór, gdy prowadząc samochód, zauważam, że ktoś inny chciałby mnie wyprzedzić, ale ja nie chcę być wyprzedzany, więc daję wytrwale gaz do dechy? Czy to jest wytrwałość?

Wytrwałość, zwłaszcza w Bożej perspektywie, jest cnotą. Wiąże się z zaufaniem. Także wobec spraw ostatecznych: “Kiedy stąd odejdę?”. “Kiedy zakończy się to wszystko, co nazywają światem?”. Ale czy faktycznie chcielibyśmy to wiedzieć? Czy znajomość daty finału wszystkiego nie przeraziłaby nas albo i nie uśpiła zupełnie? Po cóż nam więc o tym wiedzieć? Czy nie warto zaufać i wytrwale pięknie żyć?
Czekanie na powrót do zdrowia bliskiej osoby nie jest sprawą łatwą. Ale dobrze wiesz, że nie sposób przyspieszyć leczenia, które samo przez się wymaga czasu, regularnych kontroli, cierpliwego czekania na korytarzu przed gabinetem lekarskim, życzliwego spoglądania na pacjentów, którzy są przed tobą. Wytrwałość i zaufanie. Ufając lekarzowi i medycynie, cierpliwe czekaj na moment, kiedy usłyszysz w końcu: “Tak, już można wrócić do domu i obowiązków zawodowych”. Zaufałeś i cierpliwie czekałeś – tę próbę wygrałeś.
Czasem chcielibyśmy, żeby Pan Bóg nadal miał nas za bardzo inteligentne istoty (którymi jesteśmy), ale z zastrzeżeniem, aby sprawy wiary były proste, jasne i zrozumiałe. Sprawa miałaby przypominać spotkanie dwóch osób. Jedna z nich, trzymając torbę z zakupami, zadaje drugiej “trudną” zagadkę: “Zgadnij -mówi – ile mam pomarańczy w reklamówce? A jak zgadniesz, to dostaniesz wszystkie siedem”. Pan Bóg być może mówi do nas trochę na zasadzie: “Zgadnij”. Ale także: “Zaufaj Mi, uwierz Moim słowom i bądź wytrwały”. Wiara nie jest bezpośrednim poznawaniem, ale wyczuwaniem, przeczuwaniem, dostrzeganiem przez mgłę, wyciąganiem ręki w kierunku, który do przedmiotu wiary prowadzi.
Nasza Bosko-ludzka wytrwałość jest przede wszystkim tą wytrwałością, która pozwala na przetrwanie trudnych doświadczeń. Dzięki której wierność sumieniu i zasadom nie pozwala ugiąć się przed jedną czy drugą porażką. Tę wytrwałość mamy w sobie. Gdyby tak nie było, nigdy byśmy się nie modlili. Bo czy mało było takich naszych modlitw, które, jak się wydaje, nie zostały wysłuchane? Gdyby nie stać nas było na wytrwałość, nie byłoby szans na to, by pozdrowić sąsiada, z którym jakiś czas temu miało się jakieś spięcie. Wytrwałość jest bliska innym pięknym postawom, wśród których jest cierpliwość, przebaczenie, pokój i troska.
Sposób, w jaki Pan Bóg prowadzi człowieka przez życie, niewiele ma wspólnego z unoszeniem nas w górę, abyśmy butów sobie nie pobrudzili, abyśmy nie weszli w kałużę. Skoro nam dał stopy do stąpania, każe nam chodzić na własnych nogach. Cóż za taktyka delikatności pomieszana z nauką samodzielności! I niewiele mająca wspólnego z metodą, której głównym założeniem jest usuwanie przez dorosłych (rodziców zwłaszcza) jakichkolwiek przeszkód – na drodze dziecka wiodącej do dojrzałości.
Gdy Chrystus szedł drogą krzyżową, nie wyręczał Go Ojciec ani nie unosił nad ziemią Duch Święty. Niósł krzyż sam, tylko niechętny Szymon z Cyreny na chwilę Mu pomógł. Lecz przecież szedł, pomimo bolesnych potknięć, bo czuł wsparcie i cel. Bo wiedział, dla jakich spraw Bosko-ludzkich idzie. Rozumiał więź i solidarność z tymi, którzy jeszcze przed chwilą szydzili z Niego i z nieukrywaną nienawiścią chcieli się Go pozbyć. Na razie im się to udało. Udaje nam się odstraszyć od siebie ludzi, którzy niczego nam ukraść nie chcieli, a jedynie mieli odwagę podpowiedzieć, że w niewłaściwym kierunku zmierzamy.
Możemy się zastanowić, jak wiele dla nas znaczą bliskie osoby, które czasem nasze sprawy, także te bolesne, czynią własnymi. Nikt z nas raczej nie jest pozbawiony doświadczenia miłości bliźniego. Bez bliźnich niewiele byśmy zdziałali, niedługi czas przetrwali. Każda chwila wymaga, żeby bezgranicznie zaufać innym i temu wszystkiemu, co inni skonstruowali (Sztompka 2007: 13-17). Zaufać systemom, strukturom i powietrzu, którym oddychamy? Mało racjonalne, lecz w zaufaniu nie wszystko jest racjonalne. Czy bylibyśmy wytrwali, gdyby nie myśl, że przecież nasza wytrwałość ma najczęściej wzgląd na innych? Płyniesz pod prąd, który próbuje znosić cię trochę w inną stronę, niż zamierzasz teraz płynąć, bo oto w odległości rzutu kamieniem dostrzegłeś nieszczęśnika, który się topi. Sił masz niewiele, ale płyniesz nadal pod prąd, bo ratujesz jego jako człowieka i swoją człowieczą osobowość.
Wiara, którą ludzie przeżywają, nie jest tylko doświadczeniem chwili. To także cel, który Chrystus przybliża w Ewangelii: cel spraw ostatecznych. Wiara pozwala najpełniej pojąć, jak wielkie sprawy Pan Bóg przygotowuje człowiekowi, także pogubionemu i powątpiewającemu we wszystko, czego nie jest w stanie dotknąć i sprawdzić. Powołuje do wielkości i piękna. Teraz jest podobieństwo do Niego. A że tak faktycznie jest, pozostaje tylko wytrwale ufać i wierzyć Jemu. Kiedyś będzie ogląd, doświadczenie, przeżywanie, stan: ja i Bóg, ci, których kocham, i Bóg. Stąd nie sposób czynić swojej wiary tylko swoją. Z miłości bliźniego i ze względu na obietnice Pana Boga można uczynić bardzo wiele, aby innych do Niego przyprowadzać, aby o Nim opowiadać, aby ku Niemu zapraszać. Zasadniczo się to nie udaje wtedy, kiedy zabraknie zafascynowania się Nim na nowo. Gdy jednak stanie się On naszym osobistym wyborem, efektem kolejnej wytrwałej próby wiary, a więc gdy zostanie poznany i do życia zaproszony, my – Jego świadkowie – bez trudu pokażemy Go innym ludziom. Ci z kolei zrozumieją, że nie mówi się im o sprawach banalnych i mitach, lecz o Życiu, które już się objawiło. Nawet jeśli sprawa nieraz otrze się o kpinę czy po prostu niezrozumienie, uda się opowiedzieć innym Ewangelię.
Nie chodzi o to, że komuś zdarzy się przestąpić próg Jego świątyni, żeby na chwilę wyjść z domu, zrobić sobie przerwę podczas niedzielnego spaceru, po przebudzeniu, po kawie i śniadaniu. W Ewangelię można wejść ze swoim życiem. Wielu tak robi. A także wejść z Ewangelią w życie swoje i innych. To dość pasjonująca aktywność. Nici jednak zostaną, same nici tylko, jeśli pierwszym i ostatnim odruchem będą słowa: “To nie dla mnie, ja jestem niecierpliwy i nieufny”. Cierpliwości, wytrwałości i ufności nabywa się w trakcie prób. Bycie dla siebie staje się cierpliwym akceptowaniem własnych ograniczeń w ufnej otwartości i gotowości na korektę.
Radzą niektórzy, że jeśli chce się ocalić od zapomnienia swe refleksje, należy zapisać je choćby na skrawku papieru. To nic, że za jakiś czas pożółknie. Żółty kolor też jest ładny. A będzie ci przypominał, jaki byłeś kiedyś, i powie ci, jaki jesteś teraz, również dla siebie, dla własnego dalszego rozwoju i dla własnej świadomości, że nadal stać cię na wiele i na znacznie więcej niż do tej pory.

 

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: W poszukiwaniu recepty na życie

Ks. Paweł Prüfer w swojej książce umiejętnie łączy Ewangelię z codziennością. Widzi w niej ciągle zapisywaną księgę, pełną spraw powszednich, oczywistych, ale też skrywanych i lekceważonych. Z empatią i humorem prowokuje do refleksji. Z optymizmem zadaje niełatwe pytania. Wszystkim złaknionym sensu w zwyczajności pomaga w jego poszukiwaniu.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1126,zolty-kolor-tez-jest-ladny.html

*********

Adalbert de Vogüé OSB

Czy należy mieć nadzieję? Między tak i nie

Moja nadzieja, prowadzona tymi i wieloma innymi obrazami, przemierzyła dziesięciolecia, stawiając opór głosom, które próbowały ją zagłuszyć. Około 1950 roku, kiedy zalewani byliśmy myślą marksistowską, słowo „alienacja” zdawało się dyskwalifikować wszelkie spojrzenie wykraczające poza ziemski horyzont. Należało budować historię i całkowicie zaangażować się w ziemskie działanie, nie śniąc o wieczności. Pod wpływem tego prądu nawet chrześcijanie zaczęli się obawiać „wyalienowania” za sprawą nadziei na wieczność.

 

W perspektywie chrześcijańskiej podobny strach nie ma jednak podstaw. Św. Paweł, wzór skutecznego działania i apostoł par excellence, ożywiany był gorącym pragnieniem spotkania z Panem w chwale. Nadzieja ta nie tylko nie hamowała jego działań, lecz była wręcz ich siłą napędową. Pragnienie bycia z Chrystusem uwalnia Bożego człowieka od nędznych namiętności, które zakłócają działanie, i staje się źródłem niesłabnącego dynamizmu i niespożytej energii.

Jedno jeszcze słowo, choć mające inny wydźwięk, docierało często do moich uszu, podsuwając mi tę samą myśl. Było to słowo „ucieczka”. Słyszałem je często w odniesieniu do mojego powołania zakonnego, zaś w szerszym zakresie używano go, by napiętnować wszelkie oczekiwanie eschatologiczne. Dążyć ku temu, co jest poza tym światem, gdzie indziej, czyż to nie odejście od tego, co jest tu i teraz, od miejsca i chwili, w których dane nam jest działać, czyż to nie jest „ucieczka”?

Po namyśle jednak stwierdzam, że to słowo zawsze mnie dziwiło. Dla jeńca ucieczka jest dowodem odwagi i sprytu. W języku wojskowym nie oznacza hańby, lecz żołnierski wyczyn. Jeżeli chce się zdyskredytować nadzieję chrześcijańską lub życie zakonne, powinno się raczej użyć słowa „dezercja”. „Ucieczka” natomiast dobrze oddaje zwycięski charakter działania zmierzającego do oswobodzenia człowieka uwięzionego w ziemskich pragnieniach i do otwarcia przed nim nieskończonej Boskiej przestrzeni.

„Alienacja”, „ucieczka”: przejdźmy teraz od tych dwóch wariacji na ten sam temat do innego zarzutu, wyrażanego słowem „egoizm”. Dla pewnego typu duchowości, całkowicie oddanego miłości i służbie bliźniemu, pragnienie życia wiecznego może się wydać zwrotem ku sobie, wywołanym pragnieniem osobistego szczęścia. Zamiast dawać z siebie wszystko dla innych tu i teraz, zachowujemy siebie dla lepszego świata, w którym mamy nadzieję znaleźć własne spełnienie.

Zarzut ten wywołuje co najmniej dwie odpowiedzi. Po pierwsze, nie chodzi o moje egoistyczne szczęście, lecz o wolę Bożą. Bóg nas kocha, Bóg dał nam swojego Syna i chce, abyśmy się do obrazu Syna ukrzyżowanego i zmartwychwstałego dla nas upodabniali na wieczność. Mieć nadzieję to kochać tę wolę Bożą, to pragnąć spełnienia Jego planu, ogarniającego wszystkich moich braci, tych innych synów Boga, z którymi ja sam pozostaję w nierozerwalnej więzi.

Ponadto ważne, by zrozumieć, że życie wieczne nie jest czymś, lecz kimś. Jeśli wierzyć pismom Janowym, „życie” i „życie wieczne” są imionami Chrystusa. Ja jestem drogą i prawdą, i życiem, mówi sam Chrystus w czasie Ostatniej Wieczerzy (J 14,6). On zaś jest (…) Życiem wiecznym, mówi na zakończenie wspaniały list Jana (1 J 5,20). Zatem pragnąć życia wiecznego to pragnąć Chrystusa. Celem nadziei, jakże dalekiej od narcystycznych aspiracji do superego, jest ten Inny, w najwyższym stopniu kochający i kochany: Chrystus, nasze życie, jak nazywa Go również święty Paweł (Kol 3,4).

Rozumiemy teraz, że dla tego samego Pawła życie wieczne polega na byciu zkimś. Pragnę odejść, a być z Chrystusem (Flp 1,23): oto wszystko, czego pragnie dla siebie. Ta sama nadzieja powraca, w liczbie mnogiej, kiedy myśli o swych braciach: zawsze będziemy z Panem (1 Tes 4,17). To dlatego Chrystus jest naszą nadzieją, tak jak jest naszym życiem. Pisma Pawłowe nadają Mu ten tytuł: Chrystus pośród was — nadzieja chwały (Kol 1,27).

Powraca mi teraz w pamięci, wraz z melodią, która je niosła, wyrażenie, z którego uczyniłem tytuł jednego z poprzednich paragrafów, ze starej liturgii łacińskiej: Surrexit Christus spes mea. „Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja”. To zdanie z hymnu paschalnego jest dla nas ważne nie tylko w dniu święta Zmartwychwstania. Opiewa ono wiekuistą istotę i niezmienną prawdę mojej nadziei, która jest nie tyle marzeniem o moim osobistym, przyszłym szczęściu, co czekaniem na spotkanie z Boską Osobą, żyjącą zarówno w teraźniejszości, jak i w przyszłości.

Inna trudność nawiedziła niedawno mój umysł: życie wieczne to dla nas za dużo, nie jesteśmy do tego stworzeni. Nasz umysł, zasadniczo doczesny, czuje się zbyt mały, by objąć coś tak niewyobrażalnego. Całe nasze doświadczenie i nasze widzenie życia zakładają jakiś określony czas. Przypuścić, że coś może trwać bez końca, to tyle, co zagubić się w przestrzeni bez granic i punktów odniesienia. Rozważanie podobnej zmiany naszego istnienia ma w sobie coś niepokojącego.

Nie będę filozofował nad wiecznością i czasem, aby odpowiedzieć na to zastrzeżenie. Wystarczy, że czuję w sobie, wzmocnione Słowem Bożym, nieodparte pragnienie, by żyć wiecznie. Pragnienie równie oczywiste jak niemożność wyobrażenia sobie tego życia bez końca. Nie przeczę, że pokładanie nadziei w nieskończoności to utrata gruntu pod nogami, ale to również zatracenie się w istocie nieskończenie kochającej i kochanej. Chrystus, chwalebna podstawa naszego życia — umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2,20) — obecny będzie nadal w naszej niebiańskiej wizji: będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3,2). Życie otulone Chrystusową miłością nie powinno nas więc przestraszać, lecz przyciągać. Zresztą Ten, który napełnia nas takim pragnieniem, potrafi je także zaspokoić: to Duch Święty. Nie bez powodu napisał św. Benedykt: całą pożądliwością duchową pragnąć życia wiecznego.

Adalbert de Vogüé OSB, Pragnąć życia wiecznego, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. mg/mg

Copyright © by Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

******

Homilia: Wzniósł się do nieba Pan chwały.

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

17/05/2015

Katedra Poznańska – 17.05.2015

 

b99a0b_6c00fac5b2834e1cb56c2294370ce47a.jpg_srb_p_395_255_75_22_0.50_1.20_0.00_jpg_srb

 

Czterdziestego dnia po zmartwychwstaniu Chrystusa przeżywamy uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, która kończy Jego misję w ludzkim ciele na ziemi.

 

Otoczon świetnem gronem Aniołów,

dziwiąc triumfem świat cały;

spośrodka wiernych Swych Apostołów

wzniósł się do nieba Pan chwały

(Otoczon świetnych gronem Aniołów)

 

1.         CHRYSTUS

 

a.        Wniebowstąpienie pozostawiło niezatarty ślad w pamięci apostołów. W Dziejach Apostolskich znajduje się dość szczegółowe opowiadanie o tym wydarzeniu: „Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy uporczywie wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: ‘Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba’. Wtedy wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną, która leży blisko Jerozolimy, w odległości drogi szabatowej” ( Dz 1,9-12).

 

Apostołowie wzrokiem odprowadzali unoszącego się w górę Chrystusa, lecz nie wiadomo, czy w tym momencie zdawali sobie sprawę z tego, że oto ukazuje się im ostateczny cel ziemskiego pielgrzymowania człowieka: „A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14,1-3). Być może zrozumieli to dopiero wtedy, kiedy zostali oświeceni przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy. Być może dopiero wtedy zrozumieli, iż pożyteczne było dla nich Jego odejście: „Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was” (J 16,7).

 

b.         Siedząc po prawicy Ojca, Chrystus dalej prowadzi swoje dzieło powszechnego Pośrednika zbawienia. Wstawia się za nami nieustannie u Ojca. Posyła nam swojego Ducha i ofiaruje nam nadzieję, że pewnego dnia znajdziemy się razem z Nim na wieki.

 

Wniebowstąpienie Pańskie jest jednocześnie poręczeniem powtórnego przyjścia Chrystusa na ziemię: „Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11). Chrystus powróci dla ostatecznego tryumfu dobra. Wróci, by oddać wszystko swojemu Ojcu. Aby zgromadzić wszystkich i wszystko w powszechnym Kościele Boga (Lumen gentium, 2).

 

2.        KOŚCIÓŁ

 

Wniebowstąpienie jest ostatnią sceną Ewangelii a zarazem pierwszą sceną z życia Kościoła. Rozpoczyna ono okres nowego sposobu obecności Chrystusa w Kościele.

 

a.         Chrystus blisko każdego człowieka

 

Wniebowstąpienie nie jest podróżą w kosmos – ku najdalszym gwiazdom; ponieważ, w gruncie rzeczy, również gwiazdy – podobnie jak ziemia – składają się z elementu materialnego. Wniebowstąpienie oznacza, że Zbawiciel nie należy już do świata zepsucia i śmierci, który warunkuje nasze życie, On należy całkowicie do Boga. Nie oddalił się od nas, lecz – dzięki swemu przebywaniu z Ojcem – jest blisko każdego z nas, na zawsze. Jest wszędzie tam, gdzie dwaj albo trzej gromadzą się w Jego imię (por. Mt 18,20). On stale pozostaje w zasięgu naszego głosu a chociaż my możemy oddalić się od Niego wewnętrznie, to jednak On zawsze na nas czeka (por. Benedykt XVI, Homilia na objęcie katedry Rzymu – 7.05.2005). Możemy spotkać Go w naszym sercu, zapewnił nas przecież: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać” (J 14,23). Modlitwa, Słowo Boże, sakramenty to różne sposoby naszego spotkania z uwielbionym Panem. „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

 

Tak wiec, choć Chrystus wstąpił do nieba, to jednak nie odszedł od nas. On dalej cierpi na ziemi, ilekroć my, Jego członki, doznajemy utrapień. Daje nam tego dowód, gdy woła z nieba: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” oraz „Byłem głodny, a daliście Mi jeść”.

 

b.        uświęcenie w Chrystusie

 

Dzięki swojemu Wniebowstąpieniu Chrystus już teraz „uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol 1,13; por. Kol 1,12). Już teraz nas „wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie” (Ef 2,6).

 

Z tej racji Wniebowstąpienie wzywa nas dzisiaj do niebiańskiego sposobu życia. „W dniu dzisiejszym nasz Pan, Jezus Chrystus, wstąpił do nieba: podążajmy tam sercem razem z Nim. Posłuchajmy Apostoła, który mówi: ‘Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi’… Czemuż to i my tak nie wysilamy się tu na ziemi, aby dzięki wierze, nadziei i miłości, które łączą nas z Nim, z Nim też radować się pokojem niebios?” (św. Augustyn, Homilia o Wniebowstąpieniu Pańskim, 98,1-2). Nasze wstępowanie ku niebu dokonuje się tyle razy, ile razy zdobywamy się na akt autentycznej miłości, bo niebo to doskonała miłość. Każdy nasz czyn, każde słowo, każda myśl o drugim człowieku, o świecie, o Bogu – jeśli jest aktem miłości – jest zarazem krokiem w stronę nieba. Tylko droga w stronę wiecznej miłości jest piękna.

 

c.        ewangelizacja

 

Ale oprócz tego duchowego wymogu wspinania się „w górę”, odchodzący do nieba Chrystus pozostawił nam także drugie zadanie: „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami […] aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). Te słowa są wyzwaniem dla każdego człowieka, który przyznaje się do Chrystusa.

 

„Czemu patrząc tu stoicie?

Czy słów Mistrza nie pomnicie?

‘Idąc w cały świat pogański,

Głoście mu testament Pański’ ”

 

(Chrystus Pan w niebo wstępuje)

 

Niebagatelną częścią tego świadectwa jest praktykowanie szacunku dla własnego życia oraz dla życia drugiego człowieka. Te właśnie wartości promuje dzisiejszy, poznański „Marsz dla życia”, będący manifestacją przywiązania do wartości rodzinnych i poszanowania życia każdej osoby, od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Na tym marszu pod hasłem „Czas na życie” spotkali się ludzie, którym przyświeca jeden cel – . promować rodzinne szczęście oraz zwrócić uwagę na ochronę życia i rodziny. Bardzo dziękuję wszystkim jego organizatorom, a w szczególności Katolickiemu Stowarzyszeniu Młodzieży Archidiecezji Poznańskiej.

 

d.         szacunek do własnego życia

 

Problem szacunku dla własnego życia wiąże się najpierw z uszanowaniem wartości własnego człowieczeństwa. To przede wszystkim problem miłości do siebie samego, czyli kierowanie się pragnieniem własnego szczęścia. Św. Augustyn uczy: „Kto nie umie kochać siebie, nie umie też kochać bliźniego” (Sermo, 368). Dojrzały szacunek do własnego życia oznacza najpierw troskę o własny rozwój, o realizację własnych możliwości. Jest wyrazem stałego wysiłku wydobywania z siebie całego bogactwa piękna, prawdy, dobra, wrażliwości, wytrwałości i nadziei.

 

Szacunek do własnego życia wyrasta zazwyczaj z doświadczenia miłości we własnym życiu. Z doznania miłości ze strony rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, wychowawców. Ostatecznie jednak i przede wszystkim wyrasta z doświadczenia miłości Boga.

 

Nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć słów św. Jana Pawła II: „Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca — nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty — musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie ‘przyswoić’, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym” (Redemptor hominis, 10).

 

Umożliwia to wsłuchiwanie się w głos sumienia, osobista modlitwa z codziennym rachunkiem sumienia, regularne czytanie Pisma świętego, uczestnictwo w katechezie, w Eucharystii, regularna spowiedź i częsta Komunia święta. Tylko ten, kto żyje w przyjaźni z Chrystusem, kto żyje w Jego obecności, tylko ten potrafi kierować się wolą Bożą we własnym życiu. Tylko ten staje się zdolnym bardziej słuchać Boga niż ludzi, niż siebie samego.

 

e.        szacunek do życia drugiego człowieka

 

Szacunek dla życia jest autentyczny, gdy jest otwarty nie tylko na własne życie, ale również na życie drugiego człowieka. Taki szacunek, jeśli jest szczery – uczył Benedykt XVI – wyraża się spontanicznie w preferencyjnej trosce o najsłabszych. Do tego właśnie zmierza najpierw troska Kościoła o rodzące się życie; najbardziej kruche i najbardziej zagrożone przez egoizm dorosłych. Życie należy chronić od samego poczęcia. Za Tertulianem możemy powtórzyć: „Już jest  człowiekiem ten, kto ma nim być” (Apologetico, IX, 8). W obliczu niesprawiedliwości popełnianych w stosunku do życia człowieka na tym etapie warto przypomnieć słowa z Evangelium Vitae: „Szanuj, broń, miłuj życie i służ życiu –  każdemu życiu ludzkiemu! Tylko na tej drodze znajdziesz sprawiedliwość, rozwój, prawdziwą wolność, pokój i szczęście!” (EV, 5). Z tej też racji papież Benedykt XVI wzywał zajmujących się polityką, ekonomią i społecznym przekazem, aby uczynili wszystko co w ich mocy w celu promocji kultury szanującej zawsze ludzkie życie, aby tworzyli sprzyjające warunki i sieć ośrodków pomocy w jego przyjmowaniu i rozwoju (por. Szacunek dla każdego rodzącego się ludzkiego życia. Homilia podczas pierwszych Nieszporów Adwentu, Watykan – 27.11.2010).

 

W tym momencie trzeba zwrócić uwagę na aspekt ewolucyjny związany z biologią rozwoju każdego gatunku, w tym również z rozwojem człowieka.

 

Istotą procesu zapłodnienia jest połączenie materiału genetycznego znajdującego się w plemniku z materiałem genetycznym komórki jajowej. Proces ten nosi nazwę kariogamii w wyniku czego powstaje zygota i od tego momentu rozpoczyna się rozwój osobnika. Powstała w wyniku zapłodnienia zygota posiada materiał genetyczny od obojga rodziców oraz określoną płeć, która zależy od rodzaju chromosomów płciowych znajdujących się w plemniku.

 

Z punktu widzenia ewolucji można wyróżnić rozwój osobniczy (czyli ontogenezę), zaczynający się w momencie zapłodnienia a kończący się wraz ze śmiercią oraz rozwój rodowy (czyli filogenezę), związany z kolejnymi pokoleniami.

 

Samowolne i beztroskie ustalanie początku rozwoju organizmu ludzkiego w sposób wygodny dla jakiejś sprawy czy grupy ludzi jest sprzeczne nie tylko z naukami biologicznymi, ale również ze zdrowym rozsądkiem, ponieważ rozwój organizmu zaczyna się zawsze w momencie zapłodnienia. Gdyby było inaczej, wówczas nastąpiłaby przerwa w rozwoju osobniczym, czyli w ontogenezie i dany gatunek przestałby istnieć, gdyż nie byłoby ciągłości rozwoju następujących po sobie pokoleń.

 

Z kolei, używanie zarodków do zapłodnienia „in vitro” to nic innego jak używanie żywych organizmów, które w przypadku nieudanej implantacji giną. Zarodek zamrożony jest również żywym organizmem a dowodem tego jest właśnie udana implantacja w macicy matki. Niestety w procesie „in vitro” zarodek jest traktowany jak gdyby był przedmiotem, a nie żywym organizmem, posiadającym już cały materiał genetyczny, pozwalający na wykształcenie się dziecka. Tak więc osoby praktykujące zapłodnienia „in vitro” bądź decydujące o kształcie dotyczącej tego tematu ustawy, winny sobie zdawać sprawę z tego, że w tej technice reprodukcji mamy do czynienia z żywymi organizmami.

 

Embrion, płód, noworodek, niemowlę, dziecko, człowiek dorosły, starzec to są tylko określenia poszczególnych biologicznych etapów rozwoju jednego i tego samego człowieka.

 

Niestety – również po narodzeniu – życie bywa zwykle narażone na opuszczenie, głód, nędzę, choroby, nadużycia, przemoc i wykorzystywanie. Papież Franciszek uczy: „Podobnie jak przykazanie «nie zabijaj» stawia jasną granicę, by chronić wartość życia ludzkiego, tak dzisiaj musimy powiedzieć «„nie” dla ekonomii wykluczenia i nierówności społecznej». Ta ekonomia zabija. […] Dzisiaj wszystko poddane jest prawom rywalizacji i prawu silniejszego, gdzie możny pożera słabszego. W następstwie tej sytuacji wielkie masy ludności są wykluczone i marginalizowane: bez pracy, bez perspektyw, bez dróg wyjścia. Samego człowieka uważa się za dobro konsumpcyjne, które można użyć, a potem wyrzucić. Daliśmy początek kulturze «odrzucenia», którą wręcz się promuje. Nie chodzi już tylko o zjawisko wyzysku i ucisku, ale o coś nowego: przez wykluczenie zraniona jest w samej swej istocie przynależność do społeczeństwa, w którym człowiek żyje, ponieważ nie jesteśmy w nim nawet na samym dole, na peryferiach czy pozbawieni władzy, ale poza nim. Wykluczeni nie są «wyzyskiwani», ale są odrzuceni, są «niepotrzebnymi resztkami» (Evangelii Gaudium, 53).

 

Z kolei, w odniesieniu do życia ludzi starszych – papież Franciszek usilnie prosi, aby ci, którzy pomogli nam się rozwijać, nie zostali opuszczeni właśnie wtedy kiedy najbardziej potrzebują naszej pomocy, naszej  wrażliwości i naszej miłości. „Niepokojący jest fakt, że liczni starcy, zwłaszcza chorzy i samotni, są opuszczani przez rodziny i krewnych, uważani za problem i ciężar, skąpi się im kontaktu i opieki. Społeczeństwo, które odrzuca starców jest bez przyszłości i nadziei. […] Chodzi o to, byśmy „wszyscy tak wierzący, jak też inni – wzbudzili w sobie na płaszczyźnie osobistej i kolektywnej poczucie odpowiedzialności za naszych rodziców, dziadków i inne osoby starsze. Dać im odczuć w naszych rodzinach, wspólnotach i społeczeństwach, że mamy zawsze dług wdzięczności wobec nich, to skuteczny sposób, by rzucić wyzwanie kulturze «odrzucania” (Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego, Przesłanie do dźinistów – 31.03.2015).

 

ZAKOŃCZENIE

 

Czas kończyć. Gdy więc dzisiaj Chrystus ponownie zaprasza każdego z nas na naszą górę Oliwną, pójdźmy za Nim duchowo tam, skąd nas pośle do ludzi i powie: „Nieś niebo drugiemu człowiekowi. Nieś mu życie wieczne!”

http://www.przewodniczacy.info/#!Homilia-Wzni%C3%B3s%C5%82-si%C4%99-do-nieba-Pan-chwa%C5%82y-Uroczysto%C5%9B%C4%87-Wniebowst%C4%85pienia-Pa%C5%84skiego/chng/5558c0a20cf2adc1ad3b651c

*******

b99a0b_da48d41b424d48b1924eb58d39826368.jpg_srb_p_756_469_75_22_0.50_1.20_0.00_jpg_srb

Homilia: Aby wszyscy stanowili jedno. Eucharystia Zakonu Maltańskiego

16/05/2015

Jasna Góra – 16.05.2015

(fot. BR)

Wielce Szanowny Panie Prezydencie Związku Polskich Kawalerów maltańskich,

Jego Ekscelencjo, Główny Kapelanie ZPMK, księże biskupie Andrzeju,

Kapelanie Konwentualny ad honorem fr Marku,

Księża kapelani, Michale, Henryku i Janie,

Członkowie Zarządu,

Damy i kawalerzy,

Drodzy Goście z Austrii, wolontariusze i opiekunowie wraz z chorymi,

Wszyscy drodzy, obecni przed obrazem Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski.

 

W dniu dzisiejszym spotykamy się w jasnogórskim sanktuarium na Dorocznej Pielgrzymce Związku Polskich Kawalerów Maltańskich. Po konferencji, Drodze Krzyżowej na Jasnogórskich Wałach przyszedł czas najważniejszy, czas poświęcony na Eucharystię przed obrazem MB Częstochowskiej.

 

Na tym obrazie Maryja, Przewodniczka wiary, wskazuje dłonią na Jezusa – Drogę, Prawdę i Życie.

 

EGZEGEZA

 

I właśnie On – nasza Droga, Prawda i Życie –  przypomina nam dzisiaj swoją prośbę skierowaną do Ojca o jedność chrześcijan. Jego prośba koncentruje się najpierw na uwielbieniu Ojca (ww. 1-8), następnie przechodzi we wstawiennictwo za uczniów (ww.9-19) wreszcie we wstawiennictwo za Kościół, czyli wszystkich wierzących wszystkichczasów (ww. 20-23).

 

Najpierw modlitwa Jezusa jest uwielbieniem Ojca, opartym na świadomości, że oto nadeszła ostateczna chwila, w której spełni się najważniejsza część Jego misji  oraz zostanie zakomunikowany najważniejszy element objawienia; istota życia wiecznego.

 

Drugi element modlitwy Jezusa to błaganie za uczniami (ww. 9-19). Jezus wstawia się za nimi, gdyż zostają w świecie, który jest do nich wrogo nastawiony. Świat nienawidzi uczniów za to, że przynależą do Boga. A zatem, uczniów spotyka ten sam los, który spotkał Jezusa. A jednak – chociaż są odrzuceni i znienawidzeni przez świat – to podobnie jak Syn są umiłowani przez Ojca. Komunia między Jezusem a uczniami – a także dzięki Jezusowi między Ojcem a uczniami – jest więc pełna i wielopłaszczyznowa. Obejmuje zarówno prześladowania na świecie, jak i Bożą chwałę.

 

Modlitwa wstawiennicza za uczniów, których Jezus powołał podczas swego ziemskiego życia, prowadzi bezpośrednio do trzeciego wątku: mianowicie do modlitwy za przyszły Kościół. Ten wątek wydaje się najważniejszy. Jezus prosi o jedność obejmującą Ojca,Syna i Kościół. Odejścia i zdrady nie niweczą tej jedności, podobnie jak zdrada Judasza nie zniszczyła relacji Jezusa z Jego uczniami.

 

Gdy Jezus modli się o jedność, nie chodzi Mu o jedność byle jaką, lecz o taką, która oparta jest na wzorze jedności, jaką jest Trójca Przenajświętsza. On prosił, abyśmy stanowili jedno, tak jak On stanowi jedno ze swoim Przedwiecznym Ojcem. Nigdy dośćprzypominania, że Ojciec i Syn, odrębne Osoby Boskie, stanowią jedno, bo jest w Nichjedna i ta sama osobowa Miłość, ten sam Duch Święty. Zatem modląc się o to, aby Jegouczniowie stanowili jedno, tak jak On z Ojcem jest jedno, Jezus modlił się o Ducha Świętego dla nas.

 

DZISIAJ

 

Ta Wielkoczwartkowa modlitwa Jezusa ogromnie nas dzisiaj zawstydza, ponieważ nie wypełniliśmy tego, co było Jego największym pragnieniem i prośbą skierowaną do nas. Skoro rozdarcie trwa nadal, to znaczy że ciągle inne sprawy są dla nas ważniejsze. Tymczasem brak jedności chrześcijan stanowi ciągle ogromne zgorszenie i antyświadectwo.

 

Z pewnością swoją rolę w tym rozbiciu odgrywa zły duch. Metodę jego walki przybliżył nam jasno św. Augustyn: “Kościół wciąż jest prześladowany przez diabła, który krąży raz niby lew ryczący, a innym razem wślizguje się niby smok. I bardziej trzeba się obawiać, gdy diabeł usypia i wprowadza w błąd, niż wtedy, gdy zastrasza. Kiedyś zmuszał on siłą chrześcijan, aby wyparli się Chrystusa. Za naszych czasów uczy, jak Chrystusa negować, jak Chrystusowi odmawiać racji. Kiedyś przemoc – dzisiaj rozumowanie. Dziś ucieka się do podstępu; dziś pułapki zastawia, pokazuje się wrażliwy i delikatny. Kiedyś krążył jak lew ryczący i trzymaliśmy się od niego z daleka. Dzisiaj trudno go rozeznawać, bo wślizguje się i służalczo płaszczy. Kiedyś, gdy zmuszał, by zaprzeć się Chrystusa – wiadome było, że zwyciężymy, gdy Chrystusa wyznamy. Dzisiaj, gdy uczy on Chrystusa negować – to tym łatwiej wprowadzić mu w błąd, że ci, którzy mu ulegają, nie spostrzegają, iż oddalają się od Chrystusa” (Komentarz do Psalmu 37).

 

RODZINA

 

Co zatem mamy robić? Trzeba rozpocząć od budowania jedności poczynając od

najmniejszej wspólnoty, jaką jest małżeństwo i rodzina. To właśnie jest mały Kościół

domowy.

 

Co jest na przeszkodzie tworzenia jedności w rodzinie? Zazwyczaj są to błędne

postawy, jakie przyjmujemy w stosunku do drugiego człowieka.

 

a.. Najpierw jest to życie ponad drugą osobą – to nic innego jak kontrolowanie,

kierowanie, sprawowanie nad drugą osobą nią całkowitej władzy. Ta postawa

przypomina rodzica, który wszystko trzyma pod nadzorem i karami lub podniesionym głosem daje znać, kto tu rządzi.

 

b.. Potem będzie to życie druga osobą – jest to pochłaniająca miłość,

nadopiekuńcza troskliwość. Taka postawa może przydarzyć się, kiedy żona nie

posiadając dobrej relacji ze swoim mężem,  przelewa wszystkie swoje uczucia na

syna.

 

c.. Życie dla drugiej osoby – to z kolei branie za kogoś całkowitej, zamiast

wspólnej odpowiedzialności. “Ochraniający parasol” rodzica nad dzieckiem, aby

czasami nie doświadczyło konsekwencji swego złego postępowania np.: “Mama pójdziedo szkoły i wszystko załatwi”.

 

d.. Życie za plecami drugiej osoby – to nic innego jak pasożytnicze przylgnięcie

do drugiej osoby. Taką postawę przyjmują czasami mężowie, którzy nie mając

projektu na życie małżeńskie oraz wychowawcze swoich dzieci, wycofują się i

składają wszystkie decyzje w ręce swojej żony. W razie błędu żony, mogą wytknąć

jej nieumiejętność, sami nie ponosząc odpowiedzialności.

 

e.. Życie poniżej drugiej osoby – to poddańcza zależność, robienie z drugiej osoby

bożka. Brakuje tu właściwego dystansu i krytycyzmu wobec siebie, któryby pomógł

wspólnie dostrzegać wady i zalety, a dzięki temu pomógłby wzrastać.

 

f.. Życie bez drugiej osoby – to izolacja, odrzucenie drugiej osoby, wycofywanie

się. Stwarza się wtedy np. pozory udanego małżeństwa. W towarzystwie zdaje się, że

mamy do czynienia z miłymi ludźmi, tymczasem w domu, na co dzień, jest nie do

wytrzymania.

 

g.. Życie przeciw drugiej osobie – to postawa wrogości, robienie z drugiej osoby

przeciwnika. Ta postawa objawia się walką o dominację w małżeństwie, w domu, w

wychowaniu dzieci.

 

h.. Życie pomimo drugiej osoby – to skrajny indywidualizm. “Sam sobie poradzę w

życiu”.

 

Wszystkie wymienione do tej pory relacje są chore i nie pozwalają nam wzrastać

duchowo. Są one przyczyną regresu intelektualnego, duchowego i psychicznego w

człowieku. Jeśli zaś podejmujemy je świadomie, to są one moralnie grzeszne.

 

Jedyną właściwą postawą jest życie z drugą osobą – bez stawiania jej niżej lub wyżej

od siebie samego. Wyraża się ona w trosce o drugiego człowieka, w chęci podejmowania

rozmowy, wyjaśniania problemów i dzielenia się własnymi przeżyciami. Duch Święty

nadaje tej postawie właściwy kierunek duchowego wzrastania.

 

ZAKOŃCZENIE

 

O taki właśnie wzrost dla wszystkich obecnych w tej jasnogórskiej kaplicy prośmy

najpierw błogosławionych i świętych Zakonu Maltańskiego.

 

Błogosławionego Gerarda z Jerozolimy, założyciela zakonu,

Błogosławionego Nuno Alvaresa Pereirę – przeora,

Błogosławionego Gerarda Mecatii z Villamagna – zakonnika,

Błogosławionego Gerlanda – zakonnika,

Błogosławionego Adriana Fortescue – męczennika,

Błogosławionego Dawida Gunston’a – męczennika,

Błogosławionego Piotra Pattarini z Imoli – przeora,

Świętego Jana Chrzciciela,

Świętego Jana Jerozolimskiego,

Świętą Ubaldeskę z Pizy – dziewicę,

Świętą Florę z Beaulieu – dziewicę,

Świętego Nikasii – męczennnika,

Świętą Toscanę z Werony – wdowę i męczennicę,

Świętego Hugona z Genui – zakonnika,

 

O Maryjo czczona w ikonie z Filermo, Patronko i Wzorze świętości członków Zakonu

Maltańskiego, Królowo serc rycerskich. Dopomóż nam w pielęgnowaniu boskiej jedności. Spraw, aby ten zakon charakteryzował się coraz większą miłością do Twojego Syna. By wzrastał w świętym postępowaniu dla obrony świętej wiary katolickiej, służby Kościołowi i w trosce o chorych i cierpiących.

 

O Częstochowska Pani,

 

“Królowo Polski, Królowo aniołów! …

Nie daj nas sieciom piekielnym na połów!

Nieśmiertelnymi na śmierć zbrojna leki,

Wykaż znów śmierci na nas, że jest niczem,

Wskrześ nas, o Pani, przed świata obliczem”

 

(Zygmunt Krasiński, Hymn).

http://www.przewodniczacy.info/#!Homilia-Aby-wszyscy-stanowili-jedno-Eucharystia-Zakonu-Malta%C5%84skiego/chng/5557a1070cf298b2d3c1518c

********

Łukasz Stec OFMCap

Prowadzi mnie Maryja

Głos Ojca Pio


 

Za każdym razem cieszę się, że mogę spotkać znane twarze na szlaku, powrócić do omawianych wcześniej tematów, posłuchać, jak Pan Bóg działa w życiu innych ludzi. Dostrzegam wtedy sens życia, który On niekiedy pokazuje w sposób dla nas niepojęty.
Młodzieńcza fascynacja wędrówką
Wszystko zaczęło się przed rozpoczęciem szkoły średniej, kiedy mój tato wybrał się na pierwszą tarnowską pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę (1983). Opowiedziane przez niego doświadczenie zachęciło mnie i moją siostrę do spróbowania sił. Kiedy nadszedł sierpień kolejnego roku, wziąłem gitarę i ruszyliśmy w drogę. Szybko się okazało, że tego właśnie potrzebowałem. Była to druga piesza pielgrzymka tarnowska.
Pamiętam, że nie przeżycia religijne były dla mnie wtedy najważniejsze, ale fakt dzielenia się nimi z ludźmi takimi jak ja, z młodzieżą, która entuzjastycznie przeżywa swoją wiarę. Jako ministrant, lektor, codziennie obecny na Eucharystii, zobaczyłem, że chcę wiarę przeżywać właśnie tak – we wspólnocie młodych ludzi, jakby poszerzając moje dotychczasowe doświadczenie, związane w zasadzie tylko z parafią.
Powody wyruszenia na moją pierwszą pielgrzymkę daleko odbiegały od prawdziwie chrześcijańskich. Chciałem przede wszystkim znaleźć grupę ludzi odczuwających tak jak ja, chciałem błysnąć grą na gitarze i śpiewem, może poznać ciekawą dziewczynę, a przy okazji się pomodlić. Motywacje religijne były, jak to dzisiaj oceniam, drugorzędne. Po pierwszej pielgrzymkowej przygodzie rozpoczął się także mój związek z Ruchem Światło-Życie, który trwał cztery lata. W ten sposób przeżyłem czasy licealne. Moja formacja chrześcijańska to zasadniczo parafia, Oaza i pielgrzymowanie.
W tym czasie pojawiło się w moim życiu wiele innych doświadczeń, które przeżywałem równolegle: młodzieńcze miłości, gra w zespole heavymetalowym, zawsze obecny w moim życiu sport itp. Owe doświadczenia nie wykluczały się nawzajem. Raczej je łączyłem. Dzisiaj uważam, że było to dobre.
Poszukiwanie drogi życiowej
W miarę fizycznego i duchowego wzrostu zaczęło się rodzić w moim sercu (wraz z wszystkimi innymi pragnieniami nastoletniego mężczyzny) powołanie zakonne. Każdy rok szkoły średniej kończyłem pielgrzymką, na której dziękowałem Maryi za wstawiennictwo u jej Syna i prosiłem o światło na następny rok. Moje słabości w tym czasie były tak wielkie (przynajmniej tak je przeżywałem), że nie pozostawało mi nic innego, jak tylko zawierzenie. Czułem, że pomimo pewnych osobistych słabości mogę Maryi przedstawić dosłownie wszystko, aby Ona z kolei mogła za mną orędować u swego Syna. Także w sferze ducha uczyłem się łączyć pragnienia duchowe i moją osobistą kruchość. Teraz widzę w tym rękę Boga, która mnie prowadziła. Tak było przez cztery lata – trzy szkoły średniej i rok studiów.
Po ukończeniu szkoły średniej postanowiłem wstąpić do Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Kiedy już się zdecydowałem, dostałem odpowiedź odmowną ze względu na zbyt późny termin zgłoszenia. Jednocześnie zasugerowano mi, że powinienem dobrze przemyśleć swoją decyzję. Szczególnie ta druga argumentacja była dla mnie przekonująca. Zobaczyłem jasno, że nie mogę podejmować tak ważnej decyzji „z marszu”. Rozpocząłem studia. Zrobiłem to tylko dlatego, żeby mnie nie wzięli do wojska (były to ostatnie lata komunizmu w Polsce). Ten rok studiów był pod szczególną opieką Maryi. W sierpniu 1988 roku nie mogłem pójść na pielgrzymkę, ponieważ byłem już w postulacie Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Czułem żal z rezygnacji z pielgrzymowania, ale wydawało mi się oczywiste, że pewne sprawy (było ich bardzo dużo) muszę pozostawić, jeśli chcę iść za Chrystusem drogą Franciszka z Asyżu.
Od tego momentu skończyło się moje regularne pielgrzymowanie na Jasną Górę. Stało się tak również dlatego, że czas studiów filozoficzno-teologicznych spędziłem za granicą. Był jednak jeden rok (1994), kiedy czas mojego wakacyjnego wypoczynku zbiegł się z pielgrzymką. Oczywiście wykorzystałem tę okazję i jako diakon znów wyruszyłem na szlak pielgrzymki tarnowskiej, powierzając Matce Bożej moje kapłaństwo.
Powrót do pielgrzymowania
Dalszy pobyt za granicą, a potem różne obowiązki duszpasterskie i formacyjne w zakonie sprawiły, że kolejna przerwa w pielgrzymowaniu była jeszcze dłuższa. Na szlak wróciłem dopiero w 2007 roku, kiedy kończyłem posługę magistra nowicjatu. Tym razem wyruszyłem z pielgrzymką krakowską. Namówił mnie mój współbrat, ojciec Bolesław Kanach, który od trzydziestu lat dzielnie pielgrzymuje z diecezją krakowską. Nasza grupa 3’, pod wezwaniem św. Ojca Pio, składała się z braci i sióstr z kapucyńskich klasztorów Sędziszowa Małopolskiego i Krosna oraz okolic.
W ciągu ostatnich ośmiu lat tylko raz zdarzyło się, że nie mogłem uczestniczyć w wędrówce do Częstochowy. Cała sprawa jest dla mnie trochę tajemnicza, jakby nie przeze mnie prowadzona. Po tym, jak uznałem, że ten młodzieńczy sposób przeżywania wiary już się zakończył, pielgrzymka sama wróciła do mnie. Ojciec Bolesław nigdy mnie zbytnio nie namawiał. Ja także nigdy niczego nie obiecywałem, ale jakoś tak wychodziło, że znajdował się czas i przychodziło pragnienie. Myślę, że sama Maryja chce mnie na tych pielgrzymkach. Chce, żebym szedł do niej i przypomina mi o sobie oraz o miejscu, jakie chce zajmować w moim życiu.
Oczywiście szybko zdałem sobie sprawę, że pielgrzymowanie może mi zaoferować o wiele więcej, niż sądziłem, kiedy próbowałem ograniczyć jego funkcję w moim życiu tylko do młodzieńczego sposobu przeżywania wiary. Zrozumiałem, że pielgrzymka jest metaforą życia. Odkrycie to harmonizowało także z moim kapucyńskim powołaniem. Nasze konstytucje zakonne podkreślają, że mamy być jak pielgrzymi i przechodnie na tym świecie w drodze do Królestwa. Motyw pielgrzymowania razem z Ludem Bożym, blisko ludzi jest w naszej tradycji zakonnej bardzo mocny. Doświadczenie spotkań z ludźmi pokazało mi, że oni chcą nawiązywać z nami relacje braterskiej bliskości, może nawet pewnej dobrze rozumianej swobody. My natomiast także czujemy się w tej bliskości dobrze i pomaga nam ona w przeżywaniu naszego charyzmatu w Kościele.
Odnajdywanie śladów Pana Boga
Może zabrzmi to dziwnie, ale pielgrzymuję ze względu na możliwość poznania ludzi i przeżywania życia przez kilka dni tak jak oni. Pielgrzymuję nie tylko i nie przede wszystkim jako kapłan dla ludzi, ale głównie jako chrześcijanin, osoba wierząca. Potrzebuję zobaczyć na własne oczy złożony w braciach i siostrach przez samego Boga ich charyzmat, szczególny dar, powołanie. Oczywiście wiąże się to z wysiłkiem patrzenia z wiarą na historię każdego człowieka i odnajdywania w niej śladów obecności Najwyższego. Dla mnie, jako kapłana, jest to doświadczenie życiodajne. To okazja doświadczenia wielkich dzieł Boga, wielbienia Go, dziękczynienia za Jego dary, za bogactwo, jakie każdy z nas wnosi do Kościoła. Daję sobie prawo, żeby przede wszystkim czerpać, uczyć się i posługiwać. Historia mojego życia jest pokarmem dla mojej wiary, a dzieje życia moich braci i sióstr – umocnieniem.
Za każdym razem cieszę się, że mogę spotkać na szlaku znane twarze (często te same osoby, nawet tak samo ubrane), powrócić do omawianych wcześniej tematów, posłuchać jak Pan Bóg działa w życiu innych ludzi. Dostrzegam wtedy sens życia, który On niekiedy pokazuje w sposób dla nas niepojęty.
Prowadzi mnie Maryja
Czas pielgrzymki daje możliwość pozostawienia miejsca posługi i codziennej aktywności, by wyruszyć (jak Maryja do Elżbiety) ku innym. Odejście od swoich zajęć i kontakt z człowiekiem oraz naturą owocują później większym spokojem, harmonią, dystansem do siebie, innych ludzi, do spraw, które wydają się czasem najważniejsze i do załatwienia wyłącznie przez siebie samego.
Klimat pielgrzymowania jest szczególny także dlatego, że patronuje mi Maryja. Ten piękny rys charakterystyczny dla Kościoła katolickiego może na pielgrzymce zajaśnieć w pełni: to Maryja, pokorna Służebnica Pańska, we właściwy sobie sposób gromadzi całe bogactwo Kościoła, wszystkie stany, różne grupy, ruchy i stowarzyszenia. Ta jedność jest możliwa właśnie w klimacie maryjnym, pełnym cichości, zasłuchania, otwartości, robienia miejsca drugiemu. Także ten rys duchowości maryjnej jest mi bliski, bo przecież św. Franciszek wybrał małość (minoritas) jako jedyną słuszną postawę człowieka wobec Boga, drugiego brata i siostry oraz stworzenia.
Jest jeszcze jeden wątek maryjny, który szczególnie przeżywam na pielgrzymce. Myślę o wydarzeniu w Wieczerniku po zmartwychwstaniu Chrystusa, kiedy wraz z apostołami oczekiwała na Ducha Świętego (Dz 1,14). Ten moment pokazuje, że Maryja była obecna już u początków pielgrzymowania Kościoła. Ta, która, jak mówi św. Franciszek, „stała się Kościołem”, wciąż pielgrzymuje ze swoimi dziećmi i uczy życia we wspólnocie.
Maryja w ikonie jasnogórskiej wskazuje na swego Syna. Nie chce zatrzymywać naszej uwagi na sobie, nie chce przesłaniać sobą Jezusa, ale do Niego kierować. Z Maryją Ewangelia staje się bardziej zrozumiała i prosta. Z Maryją można najłatwiej spotkać Tego, który nazwał siebie Drogą (J 14,6).
Łukasz Stec OFMCap
Głos ojca Pio 93/3/2015
fot. Linus Statue of the Virgin Mary, Spring Grove Cemetery, Cincinnati, Ohio 

Flickr (cc)

 http://www.katolik.pl/prowadzi-mnie-maryja,24803,416,cz.html?s=2
********
Ewa Kiedio

Być silnym, żeby być łagodnym

Więź

Z s. Małgorzatą Chmielewską rozmawia Ewa Kiedio

Powiedziała Siostra kiedyś: „Nasz Bóg jest słaby, bo utożsamia się z cierpiącymi, ułomnymi, prześladowanymi”. Jak to rozumieć? Wierzymy przecież w Boga, który jest wszechmogący. Czy zamiast utożsamiać się ze słabymi, nie powinien po prostu im pomóc?

Jak zwykle musimy wrócić do katechizmu. Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, a ponieważ Bóg jest miłością, człowiek został stworzony do miłości. Miłość natomiast zakłada jedną podstawową rzecz – wolną wolę, a więc także możliwość wybrania zła. Dlatego stawiane często pytanie, gdzie był Bóg, gdy trwał Holokaust, nie ma sensu. W świetle wiary chrześcijańskiej to wolna wola człowieka doprowadziła do tej tragedii. Tak samo jest w przypadku dramatycznych wydarzeń, które rozgrywają się dziś – przemocy, mordów. Owszem, Bóg mógłby stworzyć automaty doskonale Mu posłuszne, ale nie byłaby to wtedy miłość.
Skoro Bóg nas kocha, nie może chyba na te cierpienia patrzeć spokojnie.
Oczywiście, gdy dziecko schodzi na złą drogę, to kochającego go rodzica to boli. Tak samo jest z Bogiem, bo przecież miłość między ludźmi (prawdziwa, dobra miłość) jest odbiciem miłości Boga do człowieka. Bóg nie chce, żeby ten świat pozostał taki, jaki jest. Co to by była za miłość, która by tylko użalała się, a nie zrobiła nic, żeby zmienić sytuację. I Chrystus tę sytuację zmienił. Już bardziej nie można. Ale zmienił ją nie w ten sposób, że wytępił wszystkich złych albo że odebrał nam wolną wolę. Jezus skupił na sobie wszystkie cierpienia i świństwa człowieka z przeszłości oraz przyszłości i przez swoje zmartwychwstanie przemienił je w miłość. Tę moc miłości i przebaczenia płynącą ze zmartwychwstania każdy chrześcijanin ma w sobie od czasu chrztu świętego. Dostajemy w ten sposób narzędzie do przemiany świata – mamy nad nią współpracować z Bogiem.
Czyli można powiedzieć, że Bóg z miłości ogranicza swoją wszechmoc, nie wykorzystuje swoich możliwości?
To nie działa na takiej zasadzie. Jeżeli rodzice widzą, że ich dorosłe dziecko robi coś złego, a mimo to nie chcą odebrać mu wolności, tylko tłumaczą i przekonują, to nie znaczy, że się samoograniczają. To jest logika miłości, która pozwala człowiekowi wzrastać samodzielnie. Bóg także nie mógłby działać w inny sposób, bo wtedy nie byłby miłością. Nazywamy to słabością Boga, ale w rzeczywistości jest to Jego siła. Cały dowcip polega na tym, że trzeba być niezwykle silnym, żeby być łagodnym. Trzeba być niezwykle mocnym, żeby przebaczyć do końca. Trzeba być niezwykle wielkim, żeby nie odpowiedzieć złem na zło. To wszystko widzimy u Chrystusa umierającego na krzyżu. Ale znamy przecież także historie różnych ludzi, którzy znaleźli w sobie taką siłę. Św. Maksymilian Kolbe został zabity w okrutny sposób. Wydawałoby się, że było to zwycięstwo przemocy, grzechu, zła. O jego oprawcach nikt jednak nie pamięta, a św. Maksymilian wciąż inspiruje ludzi swoją postawą. Dobro wynikające z jego ofiary działa na zasadzie kuli śniegowej – szerzy się na całym świecie. Powstały liczne organizacje działające w duchu św. Maksymiliana. Nie jest więc tak, że logika Ewangelii nie sprawdza się w życiu.
Takie myślenie o słabości i sile nie jest jednak szczególnie popularne – obawiam się, że także wśród chrześcijan.
Cała logika świata jest zupełnie przeciwna logice Królestwa Bożego – Chrystus mówił o tym wyraźnie. W Królestwie niebieskim VIP-ami nie są ci, którzy jeżdżą mercedesami, a przed nimi pędzi policja na sygnale. VIP-em jest tam ten, kto miłością przezwycięża zło – to właśnie pokazał nam Chrystus. Niezwykle trudno to jednak zrozumieć. Już dwa tysiące lat chrześcijanie próbują to pojąć i ciągle jesteśmy daleko od pełnego zrozumienia.
Jezus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Czemu Bóg postawił na ludzi słabych? Gdy zaczynam rozmawiać z kimś potrzebującym, cierpiącym, mam poczucie zetknięcia z czymś wręcz mistycznym. Zdarzyło mi się w ostatnim czasie rozmawiać z kilkoma osobami bezdomnymi. Zabrzmi to pewnie patetycznie, ale to spotkanie, stanięcie przed sobą twarzą w twarz miało w sobie coś z dotknięcia Boga.
Bóg nie wyróżnia ludzi bezdomnych, w każdym razie nie taka jest optyka Wspólnoty „Chleb Życia”. Wróćmy raz jeszcze do katechizmu. Wszyscy ludzie ochrzczeni są ze sobą zjednoczeni – św. Paweł mówił, że jesteśmy mistycznym ciałem Chrystusa. Kiedy kogoś boli palec, to boli go całe ciało. Gdy boli ząb, zaledwie malutki kawałeczek kości, to cały człowiek jest do niczego. Podobnie jest z ciałem Chrystusa – jeżeli jeden z członków ciała Chrystusa cierpi, to cierpi całe ciało. A więc nie może mi być obojętne, czy drugi człowiek marnuje swoje życie, niszczy siebie lub jest przez innych niszczony. Człowiek brudny, uzależniony, głodny, śmierdzący, poniżony, zniewolony nosi w sobie cierpiącego Chrystusa. Nie może być dla mnie nieistotne to, że oblicze Boga zostało w tym człowieku zniekształcone. To właśnie od nas Bóg oczekuje, że przywrócimy w tych ludziach Jego obraz. Oczywiście, musimy zrobić to mocą Bożą, a nie swoją, bo jak próbujemy to robić na własną rękę, na ogół źle się kończy.

Bo… sami jesteśmy słabi?
Tak, musimy przede wszystkim dbać o obraz Boga w nas samych, bo przecież wcale nie jest tak, że my jesteśmy silni. Poza tym musimy pamiętać, że jeśli mieliśmy to szczęście, że nie żyjemy na ulicy, nie giniemy w Somalii z głodu, nie mordują nas jak naszych braci koptów w Egipcie, nie jesteśmy niepełnosprawni umysłowo, mamy dwie ręce i dwie nogi, to nie jest to żadna nasza zasługa, tylko zadanie, które dostaliśmy. Nic więcej. Zdamy z niego sprawę na końcu. To nie jest rzecz, którą mamy konsumować bezpiecznie, tylko zobowiązanie, depozyt. Będziemy z niego rozliczeni, jak też z tego, czy zostawiliśmy miejsce dla słabszych, czy pazernie nie zagarnęliśmy wszystkiego, nie pozwalając im godnie żyć.
Bóg jest bardzo silny, ale to jest siła miłości. Problem w tym, że my byśmy chcieli, aby tą siłą zmiótł wszystkich naszych wrogów, dał nam powszechny dobrobyt i idealną władzę według naszego pomysłu. Chcielibyśmy urządzić świat po swojemu, czyli wyeliminować słabość. Szczególnie widoczne jest to w konsumpcyjnym społeczeństwie, które przelicza również wartość ludzkiego życia na pieniądze. Na czym polega kwestia zabijania osób niepełnosprawnych w łonie matek? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Proszę poczytać w internecie komentarze pod informacjami o osobach niepełnosprawnych. Piszą je jacyś durnie, ale w rzeczywistości są one odbiciem myślenia wielu ludzi.
Czytałam. Na przykład taki wpis: „Głupi rodzice, to i głupie dzieci”.
Właśnie. Zaraz pojawia się argument, że za nasze pieniądze są utrzymywani, bo to z naszych podatków idą ich renty. Co więcej, niedawno jeden ze znajomych księży udzielał komunii niepełnosprawnemu chłopcu, bo proboszcz tego odmówił. Pytanie, dlaczego Kościół, który mimo wszystko ma ogromny wpływ na myślenie ludzi, nie mówi o problemach ludzi chorych, wykluczonych, najuboższych.
Ależ mówi, jest całe morze pięknych słów…
Oczywiście, mam na myśli praktyczny wymiar. Jeśli mówimy – i słusznie – o tym, że należy chronić każde życie, to pytam: gdzie są rodzice, którzy adoptują niepełnosprawne dzieci? Dzieci z zespołem Downa czekają na adopcję od lat i jeżeli ktokolwiek je adoptuje, to rodziny z zagranicy, wcale nie katolickie. Bo adopcja zagraniczna może dotyczyć tylko dziecka niepełnosprawnego. Mamy do czynienia z kompletną niekonsekwencją i pozostawaniem na poziomie pięknych haseł, jeśli za słowami ludzi Kościoła nie idą konkrety w każdej parafii, w życiu każdego chrześcijanina. Sprzeciwiamy się eutanazji – dlaczego więc z rodziną nie pójdziemy do najbliższego domu pomocy społecznej, nie zaprzyjaźnimy się ze staruszką, która zostanie babcią dla naszych dzieci? Jeśli my sami, chrześcijanie, nie robimy miejsca dla słabszych, to nie mamy prawa oczekiwać tego od innych.
Naturalnie, obraz nie jest wyłącznie negatywny. Po 1989 r., powstało wiele ruchów i stowarzyszeń dla ludzi niepełnosprawnych, także niepełnosprawnych umysłowo. Przede wszystkim mobilizują się rodzice. Piękne świadectwo daje Arka Jeana Vaniera, gdzie ludzie, nie tylko chrześcijanie, także niewierzący czy muzułmanie, żyją razem z niepełnosprawnymi. Arka ma swoje domy także w Polsce. Znam księży, którzy są na te problemy wyczuleni, i parafie, w których podejmuje się działania na rzecz potrzebujących.

Ale z reguły są to chyba działania oddolne, które powstają z inicjatywy jakiegoś zapaleńca.
Jeśli chodzi o oficjalne nauczanie, nadawanie kierunku wiernym, to rzeczywiście ten temat się nie pojawia albo jest go zbyt mało. Daj Boże, żeby było inaczej, ale od lat nie słyszałam homilii o tym, że należy się posunąć i zrobić miejsce dla najsłabszych, że niekoniecznie trzeba mieć kolejne nowe buty, że może by te buty kupić dzieciom. Jest ogromnie dużo polityki, pustosłowia, walenia się po głowie, tupania nogami, ale brakuje praktycznych wskazówek, jak realizować w życiu wskazania Boga – pierwsze: czyńcie sobie ziemię poddaną i drugie: cokolwiek uczyniliście tym najmniejszym, Mnieście uczynili.
Sytuacja wygląda więc tak: z jednej strony ludzie Kościoła robią bardzo wiele, tworzą hospicja, domy pomocy dla niepełnosprawnych, schroniska dla osób bezdomnych. Większość działań tego rodzaju stanowią właśnie te inspirowane Ewangelią. Z drugiej strony, nie podaje się tego typu przedsięwzięć jako przykładu dla wiernych, czasami wręcz się je deprecjonuje, jak w przypadku Janki Ochojskiej.
Współczesna kultura nie sprzyja budowaniu wrażliwości na słabość. Jak w takim razie się na nią wyczulać?
Są dwa źródła takiej wrażliwości. Po pierwsze ludzka solidarność – trzeba sobie uświadomić, że któregoś dnia to ja mogę znaleźć się w sytuacji osoby potrzebującej, słabej. Człowiek wierzący zaś powinien kierować się jeszcze głębszymi pobudkami, o których mówiłam wcześniej.

Ale jak to się robi w praktyce?
W Tarnobrzegu w Liceum im. Mikołaja Kopernika katechetka mobilizuje dwa razy do roku trzystu uczniów do stania w supermarkecie i zbierania żywności dla mojej wspólnoty. To jest młodzież, która – tak jak wszędzie – w większości katechizację olewa. Oni mają dosyć trucia o miłości bliźniego, ale kiedy zaproponuje się coś konkretnego, lecą jak na skrzydłach. Pamięta pani Skrzypka na dachu i rozmowę między Tewjem a jego żoną?
Tę wspaniałą scenę, gdy Tewje pyta Gołdę: „Czy mnie kochasz?”?

Tak, a ona mu odpowiada: przecież piorę ci gacie, urodziłam ci dzieci, gotuję im obiady, a ty jeszcze mnie głupio pytasz, czy cię kocham. Miłość ma wymiar niezwykle praktyczny. Cała rzecz w tym, żeby o tym pamiętać.

Przykład papieża Franciszka także pokazuje, jak pozytywnie jest przyjmowane to, gdy ktoś nie tylko mówi, ale także działa. Papież błyskawicznie zyskał ogromne zaufanie ludzi, także niewierzących.
Oczywiście, dlatego że ludzie chcą prawdy. Ale jak mamy pokazać, że Chrystus żyje, jeśli nie wcielamy w życie Jego nauki? Chrystus jest życiem. Mówi o sobie: jestem drogą, prawdą i życiem. Czyli trzeba tym żyć. Proste.
Wizyta papieża Franciszka na Lampedusie była symbolem w skali całego świata. Przypomniała o tym, że część ludzkości żyje w koszmarnej nędzy, a część umiera z przejedzenia, nie wie, co robić z pieniędzmi i wymienia po raz dziesiąty złote klamki w swoich pałacach.
Są też opinie, że papież za dużo mówi o biednych, że to się robi nudne.
Jan Paweł II też mówił o biednych. Mam wyciąg jego wypowiedzi na ten temat, tylko wtedy byliśmy zachwyceni ciastkami i nie słuchaliśmy. Żył w innych realiach, ale mówił konkretnie o ubogich, natomiast Franciszek mówi już prosto w oczy, bo zmieniła się sytuacja geopolityczna. To rzeczywiście jest nudne jak cholera… Współczuję… Ile razy można słuchać, że jesteśmy od tego, żeby służyć? To się nudzi chrześcijanom już od dwóch tysięcy lat.
W adhortacji o powołaniu świeckich Jan Paweł II cytował słowa Orędzia Synodu Biskupów z 1987 r.: „Liczymy na wasze świadectwa, aby uczyć świat, czym jest miłość”. Adresatami tego wezwania byli „chorzy, ułomni, ubodzy, głodni, emigranci, uchodźcy i więźniowie, bezrobotni, starcy, dzieci opuszczone i osoby samotne, ofiary wojny i wszelkiego rodzaju przemocy”. Często powołuje się Siostra na te słowa. Czego te osoby mogą nas nauczyć? Jakie to może być świadectwo?
Gdyby panią postawić w obozie uchodźców na Lampedusie, to pytanie, jak pani by się zachowała. Ci ludzie mimo wszystko walczą i usiłują zachować swoją godność. Wysiłek człowieka uzależnionego od alkoholu, który walczy zaciekle od lat, żeby żyć godnie, jest bez porównania większy niż mój. Matka, która marznie całą zimę po to, żeby córka, która przyjeżdża z internatu, miała ciepło w domu, a w sumie obydwie żyją za niecałe 500 zł, to chyba jest przykład miłości? To są ludzie, którzy po to, żeby żyć godnie, żeby wychować i wykształcić dziecko, żeby móc przeżyć, muszą walczyć tak bardzo, jak nam się nawet nie śni. I pytam: kto tu jest bohaterem? Dla mnie to są bohaterowie. Matka, która samotnie wychowuje niepełnosprawne dziecko i na głowie staje, walcząc ze wszystkim: z urzędnikami, obojętnością, brakiem pieniędzy, chorobą dziecka – czy to nie jest większe bohaterstwo niż zdobycie któregoś z himalajskich szczytów? Powiedziałabym: bohaterstwo, które ma większy sens. Kiedy ma się wszystko i nie trzeba się wysilać, to łatwo jest mówić o miłości i robić „buźki, buźki”. Inna sprawa, kiedy trzeba padać na pysk. Nie zapomnę pewnej kobiety z Poznania. Miałam tam rekolekcje u zmartwychwstańców w bardzo biednej dzielnicy. Ta kobieta była na porannej Mszy św., a potem podeszła do mnie i mówi: siostro, przepraszam, ja już nie zostanę na konferencji, bo opiekuję się chorą i mogę wyjść z domu dosłownie na dwadzieścia minut, żeby przyjąć komunię. To nie ona potrzebowała rekolekcji, to ja mogłabym od niej rekolekcje pobierać. Tylko że nie zwracamy na takie osoby uwagi. Musimy mieć 50 tys. osób na stadionie i obietnicę wskrzeszenia umarłego. Dopiero to nas poruszy.
Rekolekcje z o. Johnem Bashoborą, do których Siostra nawiązuje, dla wielu były dowodem na siłę Boga. I na moc samego Kościoła.
Wydarzenie na stadionie to nie jest moja bajka. Jestem daleka od tego typu duchowości, choć to może być początek nawrócenia. Na tym jednak nie wolno poprzestać, bo miłość to nie emocje. Miłość to wierność. Na tym rzecz polega, że próbujemy miłość – także do męża, do żony – skończyć na etapie emocji, a to jest dopiero początek.
Skoro te 50 tys. osób na stadionie nie jest według Siostry miarą sukcesu Kościoła, to co nią jest?
Annalena Tonelli, Włoszka, która porzuciła karierę prawniczą, by żyć z najbiedniejszymi, i która zakładała w Afryce szkoły oraz szpitale, powiedziała: „Jezus Chrystus nie mówił o rezultatach. On mówił o miłości wzajemnej, umywaniu nóg i przebaczeniu”. Jeżeli biskup żąda od proboszcza statystyki, ile osób zostało bierzmowanych, i ocenia proboszcza na tej podstawie, to jest to głęboka pomyłka. Miarą sukcesu Kościoła absolutnie nie jest liczebność. Sukcesem Kościoła jest uratowanie życia. Sukcesem jest to, że jeden z naszych mieszkańców – skazany na niebyt, wychowany w domu dziecka, kompletnie porąbany – po iluś latach pracuje, ma mieszkanie i być może nawet uda mu się tam utrzymać. To nie jest mój sukces, to jest sukces całego Kościoła.

Tych, którzy trafiają do Wspólnoty „Chleb Życia”, szukając pomocy, nazywa Siostra prorokami. „To Chrystus ich do nas przysyła i sprawdza, czy widzimy Go w drugim człowieku” – pamiętam takie słowa. Skoro słabość tych osób przynosi ze sobą jakieś dobro, to znaczy, że Bóg jej chce? Czy raczej wykorzystuje coś złego w dobrym celu?
Oczywiście, to drugie. Śmierć Chrystusa na krzyżu była najlepszym przykładem tego sposobu działania. Mówiłam już o tym, że Bóg nie chciał naszego cierpienia. Ale skoro pojawiło się ono na świecie, to może nas uczyć m.in. akceptacji drugiego człowieka, zrozumienia jego sytuacji. W ten sposób objawia się też nasza własna słabość, kiedy uważamy siebie za świetnych, dojrzałych i wspaniałych, a okazuje się, że przychodzi homoseksualista i nagle włos nam się jeży na głowie. Mówimy: „Nie, taki to nie, absolutnie. Odpada z listy”. Nie chodzi o to, że ja popieram homoseksualizm, tylko rozumiem, że taki człowiek jest również człowiekiem i jego nieuporządkowanie jest dokładnie takie samo jak nieuporządkowanie tego, kto kradnie, pije czy zmienia żony jak rękawiczki. Nie jest nigdzie powiedziane, że ten grzech jest gorszy niż inne.

Jeśli ktoś nie widzi w sobie grzechu, konsekwentnie musiałby powiedzieć, że nie potrzebuje Zbawiciela. Może najgorsze jest nie widzieć swojej słabości…
Jezus opowiadał uczniom o faryzeuszu i celniku. Jeden mówił: „Dziękuję ci Panie, że nie jestem taki jak inni”. A drugi mówił: „Panie, wybacz mi, grzesznikowi”. Dobrze wiemy, który według Jezusa dobrze się modlił. Jeśli nie dźwigamy tak wielkich problemów jak wspomniane, to dziękujmy Bogu i nie uważajmy się za lepszych. Jak mówiła św. Teresa od Dzieciątka Jezus, może Pan Bóg uznał, że jesteśmy słabsi i nie dawał nam takich pokus.

Rozmawiała Ewa Kiedio

 http://www.katolik.pl/byc-silnym–zeby-byc-lagodnym,23693,416,cz.html?s=3
********
Krzysztof Wons SDS

Jezus w jaskini zbójców

Pastores

Dosyć często na stronicach Ewangelii spotykamy Jezusa, który nie kryje swoich uczuć: wzrusza się głęboko, płacze nad grobem Łazarza (zob. J 11,38 n.), raduje się w Duchu (zob. Łk 10,21 n.), wyznaje gorące pragnienie (zob. Łk 22,15), smuci się śmiertelnie i odczuwa trwogę (zob. Mt 26,37), jest tak udręczony, że aż poci się krwią (zob. Łk 22,44). Bliskość człowieka, którego głos i ciało drżą ze wzruszenia, zawsze nas peszy. Czujemy się niezręcznie. Zaskoczeni, nie wiemy, jak się zachować. A co powiedzieć, gdy wzrusza się i szlocha sam Bóg-Człowiek. Ewangeliści wiedzieli, że potrzebujemy spotkań z Jezusem, który nie kryje swoich uczuć: smuci się, lęka, cały drży, ma oczy zalane łzami, gniewa się. Potrzebujemy ich zwłaszcza, gdy kryjemy twarz pod maską udawania, grzęźniemy w niesłusznym samozadowoleniu. Potrzebujemy ich, „by podważyły nasze zadowolenie, by skorygowały naszą pewność siebie, by zakwestionowały naszą uczciwość, odkryły plamy na naszym «dobrym sumieniu»” (A. Pronzato). Jezus wzrusza się, aby poruszyć nas do głębi…

Skarga, płacz i gniew Jezusa

Tak jest w przypadku trzech wydarzeń zapisanych przez Łukasza, które będą w centrum naszych rozważań. Spotykamy w nich Jezusa, który nie próbuje ukryć swoich uczuć. Wręcz je manifestuje. Jakby chciał nam dać odczuć, że narasta w Nim bolesne napięcie: najpierw się żali (zob. 13,34 n.), potem płacze (zob. 19,41 nn.), aż wreszcie wybucha gniewem (zob. 19,45). Nie przywykliśmy do takich zachowań Jezusa. Dlaczego tak radykalnie manifestuje On swój ból i niezadowolenie? Powód za każdym razem jest ten sam. Chodzi o Jerozolimę i o świątynię, które „przestały być domem Boga”. Chodzi o najświętsze miejsce, które miało być domem zażyłych spotkań synów i córek z Ojcem, a nim nie jest. Dom (oikos) – miejsce wesela, otwarte „dla wszystkich narodów” (Iz 56,7), miało przypominać o tęsknocie Boga za każdym człowiekiem. Tymczasem Jego dom został zdemolowany przez ludzką zarozumiałość i fałszywą religijność. Zamienił się w jaskinię zbójców, dlatego zamiast weselem wypełnił się skargą, płaczem i gniewem Jezusa.

Musimy koniecznie zatrzymać się przy trzech wydarzeniach, aby spotkać się z przeżyciami Jezusa: usłyszeć, jak się żali, jak zanosi się od płaczu, jak, rozgniewany, podnosi głos. Musimy „dotknąć” Jego drżących warg i zapłakanej twarzy, poczuć, jak nasza dłoń staje się mokra od Jego łez. Musimy zobaczyć, jak wyrzuca nasze „stoły”, które zasłaniają ołtarz, a nawet poczuć na sobie uderzenie Jego bicza (zob. J 2,15). To także jest Dobra Nowina dla naszego zbawienia. Zacznijmy od początku, aby choć w części odczytać przeżycia Jezusa i rozważyć, co chciał powiedzieć, gdy zaczął się żalić, płakać, gdy wybuchnął w świątyni świętym gniewem. Od samego początku pytajmy też o siebie: jakie przeżycia wywołuje w nas Jego żal, płacz, gniew? Pytajmy Jezusa: jak czuje się w naszym „mieście życia”, w naszym „domu modlitwy”?

Bóg nierozpoznany we własnym domu

W Ewangelii Łukaszowej od początku do końca przewija się pewien bolesny wątek. Na obliczu Jezusa widać cierpienie, ponieważ nie zostaje rozpoznany w Nim Bóg, który przychodzi do swojego domu. Choć wszyscy są w domu, czekają na Niego, słuchają Jego słowa, składają Mu ofiary i celebrują przymierze z Jahwe, nie rozpoznają Go. Rozmijają się z Bogiem w Jego własnym domu. Czekają na własnego wyimaginowanego Boga. Czytając Łukaszową Ewangelię, ma się wrażenie, że im bliżej Jerozolimy, tym bardziej oblicze Jezusa staje się zapłakane. Już wcześniej, zaraz na początku misji, został wyrzucony z synagogi, gdzie czytał i wyjaśniał Izajasza (zob. 4,28-29). Wie, że wyrzucą Go także za mury świętego miasta. Co boleśniejsze, Jego orędzie zostanie odrzucone przez kapłanów i teologów, którzy mieli stać się Jego pierwszymi świadkami i głosicielami. Jest odrzucane w świętym mieście, w którym codziennie pielgrzymuje się do świątyni Jahwe, czyta Torę i Proroków, składa ofiary przebłagania za grzechy i wyczekuje Mesjasza.

Zatrzymajmy się najpierw przy dwóch fragmentach, które dobitnie ukazują cierpienie Jezusa i dramat miasta, nierozpoznającego czasu łaski od Pana. W 13. rozdziale spotykamy się z Jezusem, który skarży się na święte miasto: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto dom wasz tylko dla was pozostanie. Mówię zaś wam: nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (13,34-35). Skarga pełna troski i zaniepokojenia w 19. rozdziale przechodzi w głośny płacz Jezusa nad Jerozolimą: „Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: «O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia»” (19,41-44).

Umiejscowienie tych dwóch wydarzeń z punktu widzenia struktury Ewangelii Łukaszowej jest zastanawiające: skarga Jezusa daje się słyszeć jakby w samym centrum Jego działalności, gdy konsekwentnie „utwierdzony” w swojej decyzji, zmierza do Jerozolimy, głosząc w drodze Ewangelię. Natomiast płacz Jezusa słyszymy na progu świętego miasta, na krótko przed męką. Widzimy pewne napięcie i narastającą dramaturgię między tymi rozdziałami.

Co oznaczają skarga i płacz Jezusa? Odpowiedź znajdujemy w słowach płaczącego Jezusa: „żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”. Oto powód, który doprowadza Go do płaczu. Bóg płacze przed swoim domem! „Sądzę, że tego dnia kamienie Jerozolimy oblały się zimnym potem. Może odtąd wapno już nie wiązało, łuki odczuwały swą kruchość, fundamenty popękały. Tego dnia, gdy Jezus zapłakał, miasto poczuło bliską śmierć. Tego dnia miasto umarło” (Turoldo).

Mury nasiąknięte ludzką perwersją i łzami Jezusa

Tę śmierć miasta Jezus weźmie na siebie. On sam będzie umierał za miasto, aby mogło kiedyś powstać z ruin, do których doprowadził je grzech nierozpoznania czasu nawiedzenia Boga. Łukasz używa słowa „zapłakał”. Sugeruje, że jest to płacz głośny, któremu towarzyszą jęki i skargi, jakby publiczny, ostentacyjny, „psujący” atmosferę święta, uroczystego „hosanna”. Nie jest to płacz kogoś, kto, zaskoczony, reaguje szlochem na bolesną sytuację, której się nie spodziewał. Jezus płacze nad Jerozolimą, a nie nad swoim cierpieniem. Jego płacz jest głoszeniem orędzia miłosierdzia aż do łez. Objawia determinację Boga. Jezus nie zmienia swojej decyzji. Wie, że idzie do miasta, w którym zostanie odrzucony. Bezpośrednio przed skargą nad Jerozolimą, kiedy niektórzy faryzeusze przestrzegają Go przed Herodem chcącym Go zabić, On z mocą odpowiada: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz to niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jeruzalem” (13,33). Jezus mówi: cokolwiek się dzieje, „muszę” iść do Jerozolimy. Idzie zbawiać dom, który zamienił się w jaskinię zbójców. Jego podwójne zawołanie podczas skargi na miasto: „Jeruzalem, Jeruzalem” dla semity może oznaczać słowa sądu, ale mówi także o rozdzierającym cierpieniu kogoś, kto kocha, a kto w odpowiedzi na miłość spotyka się z wrogością. Słyszymy więc skargę, która wypowiadana jest w klimacie sądu i cierpiącej miłości. Sądu jednak nie należy rozumieć w wymiarze czysto ludzkim. Bóg sądzi nie po to, aby potępiać, aby mścić się, ale by zbawiać. Skarga i płacz Jezusa nie przenikają stronic Ewangelii klimatem rozczarowania, złości czy sądnego mszczenia się. Pismo Święte naznaczone jest łzami Boga, który nierozpoznany i odrzucany w swej miłości, cierpiąc, nie przestaje zbawiać. Wydaje siebie do końca. Księga Ewangelii kończy się nie na skardze i płaczu Jezusa, ale na Jego męce, śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

Skarga i płacz potwierdzają, że czas łaski trwa. Jednocześnie ujawniają z ostrością perwersję i nieprzejednanie człowieka wobec miłości Boga, która cierpi, ponieważ nie zostaje rozpoznana i przyjęta. Jezus skarżący i płaczący jakby czyta historię zbawienia z perspektywy miłości miłosiernej Boga, która pozostaje wierna człowiekowi, a nie zostaje przez niego odczytana. Jest wręcz odrzucana. Perwersja ludzi religijnych nie zna granic. W „imię Boga” nie przestają zabijać proroków Jego miłosierdzia. Jezus, Syn Ojca miłosierdzia, podzieli ten los. Ale miłość Boga nie przestaje się objawiać także wobec przewrotności zabijających. Jezus przywołuje poruszający obraz, metaforę ptaka, który gromadzi pisklęta pod swoje skrzydła. W Starym Testamencie obraz ten jest symbolem troskliwej i opiekuńczej miłości Jahwe nad Izraelem. Jezus mówi: „Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście” (13,34). Jezusowe „ile razy”, „ilekroć” podkreśla nieustanne wielokrotne przychodzenie Boga w historii narodu, jak ojciec przychodzący z troskliwą miłością do swego dziecka. Ze stwierdzeniem: „Ile razy chciałem…” kontrastuje pełne bólu: „A nie chcieliście”. Jezus ujawnia swoisty dramat rozgrywający się w sercu Boga. Jest to dramat Boga „kruchego”, który może być odrzucony w swoich najczulszych gestach miłości. Ta kruchość nie wynika z pojętej po ludzku słabości, ale wypływa z Jego niepojętej miłości. Zauważmy napięcie między: „Ile razy chciałem” a: „Nie chcieliście”. Jezus, w swoim Boskim pragnieniu miłości, pozostaje bezbronny wobec ludzkiego: „Nie chcę”. Oto dlaczego płaczący Jezus wyznaje z bólem: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami” (19,42).

W wyznaniu Jezusa zdaje się ujawniać jeszcze większe napięcie niż podczas skargi, ponieważ dotyka ono najgłębszej rany – odrzucenia. Jezus nie tylko się skarży, ale płacze, ponieważ On, który jest Słowem ostatecznym Ojca, przychodzi ogłosić rok łaski od Pana, przychodzi jako Słowo, które „dzisiaj” się spełnia, a tymczasem zostaje odrzucone. Słowo, które służy pokojowi, zostaje odrzucone przez miasto, które paradoksalnie ze swego imienia miało być miastem pokoju (Shalem = Shalom). Jerozolima odrzuca dar pokoju i przyjaźni z Bogiem. Dlatego Jezus dodaje, że „ten dzień”, w którym spełnia się obietnica przychodzenia Boga miłosierdzia, dla niej zamienia się w czas ślepoty i ciemności. Żyje bowiem w samym sercu dziejów historii zbawienia, słyszy orędzie miłosierdzia, a pozostaje ślepa: „teraz zostało to zakryte przed twoimi oczyma”.

Ruina: dom bez Boga

Jezus tłumaczy konsekwencje takiej postawy: przedstawia obraz miasta, które odrzuca dzień łaski. Ukazuje związek między nierozpoznaniem orędzia miłosierdzia a historią miasta. Nierozpoznanie orędzia Ewangelii staje się dla miasta powodem katastrofy. Brak rozeznania słowa zbawienia zamienia je w gruzy, w ziemię pozbawioną życia. Łukasz w redagowaniu Ewangelii ma ciągle na uwadze paschalną perspektywę wydarzeń. Jego wspólnota, która ma przed oczyma ruiny świętego miasta, otrzymuje w tych wersetach odpowiedź na pytanie o obecność Boga w historii. Łukasz pokazuje oczywisty związek, również historyczny, między rozpoznaniem ewangelicznego orędzia a losami miasta. Istnieje bowiem ścisły związek między wiarą i pokojem, między słowem Boga i życiem, między odrzuceniem Dobrej Nowiny a zniszczeniem i śmiercią.

Ten związek nie jest owocem mściwej kary Boga, ale gorzkim owocem odrzucenia orędzia przez mieszkańców miasta. Podczas skargi i podczas swego płaczu, w cierpieniu i bólu, Jezus wylicza nieszczęścia miasta. Jedno z nich jest najbardziej tragiczne, pozostałe są właściwie jego konsekwencją. Jezus, skarżąc się, mówi: „Oto dom wasz tylko dla was pozostanie” (13,35). Dosłowne brzmienie wyraźniej odsłania dramat świętego miasta: „Oto zostawiony jest wam dom wasz”. Chodzi o opuszczenie domu przez Boga. Dom oznacza zarówno świątynię, jak i miasto. Ponieważ słowo Boga nie zostało przyjęte, czas łaski nierozpoznany, miasto, które było mieszkaniem Boga, zamieni się w pustynię. Spełnią się tragiczne zapowiedzi proroków: „Opuściłem swój dom, pozostawiłem swoje dziedzictwo. To, co umiłowałem, oddałem w ręce mych nieprzyjaciół” (Jr 12,7). „I odeszła chwała Pańska z granic miasta” (Ez 11,23). Bóg opuszcza świątynię, miasto, mieszkańców nie dlatego, że nie chce być z nimi, nie dlatego, że się śmiertelnie obraża, ale dlatego, że opuszcza i zostawia Go lud. Bóg opuszcza mury miasta i idzie za ludem aż na wygnanie, aż do grobu. Łukasz, który pisze Ewangelię po zburzeniu Jerozolimy, przypomina wspólnocie słowa Jezusa, które sprawdziły się w historii miasta, gdy Rzymianie pod wodzą Tytusa zamienili je w ruinę. Historia nie wymyka się z rąk Kyriosa. Jezus zmartwychwstał i panuje w niej mocą swego słowa. Łukasz podkreśla, że obraz ruin miasta jest obrazem społeczeństwa, które odrzuca orędzie miłosierdzia. Tak dzieje się z każdym człowiekiem, który nie rozpoznaje w swoim życiu czasu nawiedzenia Boga.

Odrzucenie wiary w Zmartwychwstałego czyni życie ludzkie tragicznym, pustym. On jednak nie przestaje działać i zbawiać także pośród ruin ludzkiej egzystencji. Nie przestaje być Bogiem miłosierdzia, który jak ptak gromadzi pod swe skrzydła Ewangelii każdego, kto chce przyjąć Jego orędzie. Nie jest bezlitosnym sędzią. Nie On wysyła niszczycielskie wojska, nie On zsyła nieszczęścia. Nie chroni jednak sztucznie przed konsekwencjami ludzkich grzechów, złych wyborów z powodu braku rozeznania i rozpoznania. Działa pomimo i pośród tych złożonych wydarzeń świata. Nie przestaje przychodzić. Wychodzi naprzeciw, tak jak to uczynił w Jezusie, aby leczyć ludzkie rany. Ważne jednak jest, by uczeń Go rozpoznał i przyjął. Także w tej tragicznej zapowiedzi zburzenia miasta zostawił obietnicę: „Nie ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (13,35). Orędzie miłosierdzia pozostaje żywym znakiem Jego przychodzenia. Każdy, kto się na nie otworzy, doświadczy Jego zbawczej mocy.

Skarga i płacz Jezusa nie mają w nas budzić jedynie wyrzutów sumienia. Stają się usilnym wezwaniem do rozpoznania czasu Jego nawiedzenia w „mieście naszego życia”. Jeśli będziemy rozmijać się z Nim we własnym „mieście”, rozminiemy się z Nim także w Jego świątyni, w domu modlitwy.

Jezus nawiedza nas z orędziem miłosierdzia w tych wszystkich miejscach naszego życia, w których jeszcze nie zostało ono rozpoznane. Przychodzi do nas ze słowem pokoju i uwolnienia, aby zdjąć z nas ciężary, które nie pozwalają nam żyć w pełni. Chce nam przywrócić tchnienie życia.

Przywracanie Bogu pierwszego miejsca

W relacji Łukasza, podróż Jezusa do Jerozolimy dobiega końca w świątyni. Po uroczystym wjeździe do miasta udaje się On bezpośrednio do domu Ojca: „Wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej” (19,45). Konsternacja. Wybucha bowiem gniewem nieprzewidzianym w tej ceremonii. „Psuje” święto. Skąd taka reakcja u Jezusa? Co takiego wywołało w Nim gniew?

„Świątynia – jak pisze w wymownym komentarzu historyk religii Jean-Paul Roux – od dawna stała się miejscem przyciągającym przekupniów i bankierów: każde miejsce pielgrzymkowe przyciąga tego rodzaju pasożytów. W czasie święta Paschy do świątyni cisnęły się ogromne tłumy, pełno było nie tylko ludzi, lecz także osłów, mułów, i wielbłądów. Przynoszono dziesiątki tysięcy zwierząt ofiarnych. Obok sprzedawców pamiątek tłoczyli się bankierzy: na pieniądzach Żydów z diaspory wybite były wizerunki władców, co nie pozwalało na ich użycie w miejscu świętym, należało je więc wymienić na pieniądz miejscowy. Świątynia, sanktuarium, miejsce skupienia i modlitwy? Przestrzeń poświęcona wielbieniu wielkości Boga? Odzwierciedlenie monoteizmu Żydów, który wydaje się tak niezwykły w świecie starożytnym? Nie. Ociekająca krwią rzeźnia i targowisko, prawdziwe targowisko”.

Zaczynamy rozumieć reakcję Jezusa. Jeśli poszerzymy naszą lectio z Łukasza o relację czwartej Ewangelii, to dowiemy się, że drastyczne zajście w świątyni nie jest wcale pierwszym. Już raz miało ono miejsce. Według relacji Jana było to na początku Jego działalności (zob. J 2,13 nn.). „Po raz drugi wypędził Jezus przekupniów przed swoją ostatnią Paschą. Niektórzy krytycy uważają, że jest to ta sama scena, niezręcznie powtórzona lub też źle umiejscowiona w czasie przez nie dość dokładną pamięć. Tymczasem istnieją racje psychologiczne przemawiające za tym, że Jezus ponowił swój gest: przekupnie nigdy nie zostali definitywnie wypędzeni ze świątyni” (J.-P. Roux).

Każde Jego słowo, gest, zachowanie potwierdzają Jego panowanie i autorytet. Wyrzucenie przekupniów i słowa, które wypowiada, nie pozostawiają wątpliwości: Jezus przychodzi, aby wziąć w posiadanie świątynię, w której ludzie zaczęli się panoszyć. Z całą stanowczością przypomniał, że On jest Panem każdego miejsca na ziemi, także tego, które wskazywane jest jako Święte świętych, miejsce obecności Najwyższego. Jezus staje w centrum najświętszego miejsca, aby przypomnieć, że to On jest punktem odniesienia dla prawdziwej religijności. W centrum jest On, a nie liturgiczne obrzędy, składanie ofiar, zbieranie pieniędzy. Jezus konfrontuje obecnych w świątyni z prawdą o ich chorej religijności. Demaskuje i atakuje nadużycia. Dla przychodzących świątynia była centrum życia duchowego, ale także centrum żydowskiej ekonomii. Wszyscy Hebrajczycy z Palestyny i z diaspory byli związani ze świątynią: tutaj przychodzili dopełnić złożonych ślubów, celebrować doroczne święta, składać ofiary, ale tutaj także deponowali swoje oszczędności. Świątynia była sanktuarium, a zarazem narodowym bankiem, była tronem Boga, a także tronem elit Izraela.

Jezus otwarcie kontestuje taki system życia religijnego. Odrzuca zacieranie granicy między sacrum a profanum. Zmysłem wyobraźni możemy usłyszeć stanowczy ton w zagniewanym głosie Jezusa. Jego słowa mają duży ciężar gatunkowy i obnażają dwuznaczność religijnej postawy wierzących: „Napisane jest: Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście go jaskinią zbójców” (19,46). Mówi jednoznacznie, że religia nie może stawać się pretekstem czy parawanem dla działalności handlowej, dla kupczenia i gromadzenia zysków. To nadużycie Jezus demaskował i zwalczał z całą mocą. Aby dobitnie wyrazić swój ostry sprzeciw, przywołuje słowa proroka Jeremiasza (zob. Jr 7,11), który skarżył się na ślepą wiarę i ufność pokładaną nie w Bogu, lecz w samej świątyni, wykorzystywanej do udzielania schronienia złodziejom i ich złym czynom, do zasłaniania tego, co ohydne, tym, co święte. Jezus swoim gestem zwraca się nie przeciw kultowi w świątyni, ale przeciw takiemu organizowaniu kultu, w którym Bóg nie jest już w centrum; nie jest już czczony, ale używany dla ludzkich celów. Jezus dokonuje oczyszczenia świątyni, to znaczy przywraca jej właściwe miejsce w naszym życiu. Oczyszcza historię naszego życia z zafałszowanych postaw religijnych.

Nagle Łukasz przenosi nasz wzrok z pełnego ekspresji obrazu Jezusa wyrzucającego sprzedających ze świątyni na obraz wyraźnie z nim kontrastujący (zob. 19,47-48). Ta sama świątynia i jakże odmienny klimat… Widzimy nauczającego Jezusa i mnóstwo ludzi, którzy słuchają Go z zapartym tchem. Oto obraz domu modlitwy, w którym przywrócony został porządek. Tak powinno być codziennie: w centrum Bóg i Jego słowo. Przebywanie w świątyni ma służyć Jedynemu. Niestety, z postawą zasłuchanego ludu kontrastuje zachowanie trzech grup, które Łukasz wyraźnie wskazuje. Są to arcykapłani, uczeni w Piśmie i przywódcy ludu – należący do arystokracji społecznej członkowie Sanhedrynu. Prawdopodobnie Łukasz czyni aluzję do współczesnych sobie przywódców Kościoła, którzy nie zawsze spełniali pozytywną rolę we wspólnocie. Charakteryzuje ich opór wobec nauczania Jezusa i podstęp. Czyhali oni bowiem na Jego życie.

Łukasz przedstawia w ten sposób obraz historii ludzkiego życia, w którym ścierają się dwie postawy: z jednej strony przylgnięcie do Ewangelii, z drugiej dwuznaczność, podstęp, ukryte złe intencje. Szczególnie wstrząsający może być fakt, że w opozycji do Jezusa są duchowe autorytety narodu, przekonane zresztą, że działają w imię Boga. Chorują na „dobre samopoczucie” i pewność siebie, budowaną na własnej teologii. Zżera ich triumfalizm. Mają swoją wizję Boga i duszpasterstwa. Wchodzą codziennie do świątyni, aby słuchać głównie siebie, celebrować własną wizję życia, gotowi nawet „nawracać” Jezusa. Sprzeciwiają się Bogu, którego głoszą innym. Podobnie w „tryumfalistycznym chrześcijaństwie jest miejsce dla wszystkich i dla wszystkiego: dla naszej próżności i dla dyplomatów, dla naszego pragnienia władzy i dla karierowiczów, dla naszej pychy i dla zawodowych pochlebców. Nie ma już miejsca dla Jezusa” (A. Pronzato). Gdyby kiedykolwiek „miasto naszego życia” miał zaatakować triumfalizm, już teraz prośmy Jezusa, aby zamienił w ruinę nasze „dobre samopoczucie” i powyrzucał z naszego życia wszystko, co „zagraciło” Jego dom modlitwy i zajęło należne Mu pierwsze miejsce. Niech nauczy nas płakać nad sobą, aż nasze życie stanie się „domem kultu jedynego Boga”.

Krzysztof Wons SDS

http://www.katolik.pl/jezus-w-jaskini-zbojcow,22890,416,cz.html?s=4

******

o. Jacek Prusak SJ

Przeszłość, która nie zerwała z nami

List

Psycholodzy wciąż spierają się o to, do jakiego stopnia kształtuje nas przeszłość, ale wszyscy zgadzają się, że nie można zrozumieć człowieka i jego zachowań w oderwaniu od jego historii. Wydaje nam się często, że zerwaliśmy z naszą przeszłością, ale życie pokazuje – nie tylko w gabinecie psychoterapeuty – że przeszłość wcale nie zerwała z nami. Chcąc uciec przed nią, musielibyśmy uciec przed sobą, a pozostając w przeszłości nigdy byśmy nie stali się dojrzali

Ta psychologiczna prawidłowość odnosi się również do naszej modlitwy. Nasz rozwój duchowy jest często odzwierciedleniem naszej historii: łaska buduje na naturze, nasza przeszłość może nam ułatwiać lub utrudniać modlitwę. “Moje życie – pisał w swoim dzienniku Gabriel Garcia Marquez – jest tym, co i jak z niego zapamiętuję, żeby o nim opowiedzieć” (“Życie jest opowieścią”). Parafrazując jego wypowiedź, skłonny jestem twierdzieć, że modlitwa jest świadectwem tego, co i jak z naszego życia zapamiętujemy, aby opowiedzieć o tym Bogu. Przeszłość kształtuje więc naszą modlitwę najpierw przez pamięć.

Wątpliwe wspomnienia

Zarówno nasza pamięć, jak i modlitwa zakorzenione są w naszej historii. Często być może tak o tym nie myślimy, szczególnie gdy w postawie modlitewnej stajemy przed Bogiem “tu i teraz”, a jednak nawet wtedy nie jesteśmy wolni od przeszłości. Nasze wspomnienia są dla nas czymś bardzo osobistym, są częścią nas. Wspominanie własnej historii życia uświadamia nam, jak wątpliwe są nasze wspomnienia: nie zapamiętujemy bowiem zdarzeń obiektywnie, ale tak jak je przeżyliśmy i tak je interpretujemy. Nie zapamiętujemy czystych faktów, ale przeżycia tych faktów, które wiązały się z silnymi emocjami, uczuciami działającymi w nas jeszcze przez jakiś czas po zaistniałych wydarzeniach. W naszej pamięci zostały one zmienione nie tylko przez późniejsze, ale i wcześniejsze doświadczenia. Tendencją naszej psychiki jest bowiem unikanie bolesnych i nieprzyjemnych uczuć, obrona przed nimi, wypieranie ich.

Dla życia duchowego i rozwoju wewnętrznego niezmiernie ważne jest uzdrowienie wspomnień. Emocje negatywne, takie jak lęk, żal, poczucie krzywdy, mają to do siebie, że trwają, dopóki sytuacja w życiu danej osoby nie ulegnie wyraźnej zmianie. Przykre wspomnienia i negatywne emocje trwają i nie znikają, dopóki nie nastąpi jakaś subiektywna czy obiektywna zmiana. Musimy pamiętać o tym prawie regulującym nasze negatywne emocje, bo intuicyjnie jesteśmy przekonani, że czas leczy rany. Niestety, nie w taki sposób – nie poprzez zapominanie, zaprzeczanie, racjonalizację, minimalizację, upływ czasu w naszym kalendarzu życia. Aby uniknąć bólu, często nieświadomie zafałszowujemy naszą historię, wypierając zbyt bolesne i trudne wspomnienia. Jeśli nawet dokonamy takich zabiegów na własnej pamięci, to nie uchronią nas one przed negatywnymi konsekwencjami, jakie te wspomnienia ze sobą niosą. Wcześniej czy później stłumione treści przenikną do naszego codziennego życia; zaczniemy odczuwać pokusę nieustannego opowiadania o sobie, z podawaniem coraz większej ilości szczegółów, albo będziemy milczeć na swój temat, obawiając się, że inni dowiedzą się “prawdy”.

Uwolnić się od zranień

Przeszłość, wobec której brakuje nam dystansu i wolności, która nie została “rozliczona”, może dojść do głosu w zaburzeniach psychicznych i, niezrozumiałych dla nas, natrętnych myślach, prowadzących do ciągłego zadręczania się; również na modlitwie. Obsesyjne myśli musimy jednak odróżnić od zwykłych rozproszeń. Osoby cierpiące na tego rodzaju przesadne zamartwianie się często nie potrafią się modlić. Dzieje się tak nie dlatego, że trudno się im skupić, tylko dlatego, że “wałkowanie” i ciągłe powracanie do pewnych myśli jest jedyną znaną im próbą obniżenia nieznośnego lęku, którego przyczyna pozostaje dla nich ukryta. Niestety, dla niektórych z nich modlitwa może stać się czynnością rytualną i przymusową, będzie zastępowała prawdziwą konfrontację z ich przeszłością. Pamięć pewnych bolesnych zdarzeń powoduje, że sytuacje podobne do okoliczności, w których doświadczyliśmy jakiejś traumy, wywołują takie same jak wówczas emocje. Nasza pamięć ma bowiem taką nieznośną cechę, że zapisane w niej emocje mogą pojawiać się w pewnych warunkach, mimo że przeżywająca je osoba nie pamięta pierwotnego zdarzenia, które je wywołało.

Człowiek nie jest w stanie siłą woli zabezpieczyć się przed niepożądanymi emocjami. Ma jednak możliwość pozbawić nieprzyjemne zdarzenia z przeszłości mocy wywoływania przykrych emocji. Jak mówi Talmud, “zbawienie jest tajemnicą pamięci”. Konfrontacja teraźniejszości z naszą pamięcią – zarówno z istotnymi jej treściami, jak i z samym procesem przypominania – jest powrotem do Boga działającego w historii. Bóg wyzwala nas wtedy z więzienia naszych wspomnień i wyobraźni oraz przemienia na “krzyżu naszej przeszłości”. Nasze zmartwychwstanie będzie wejściem w teraźniejszość bez lęku o przyszłość.

Modlitwa może uleczyć pamięć, ale może stać się również sposobem ucieczki przed własną historią, bolesną przeszłością, być rodzajem miejscowego znieczulenia. Możemy ją bowiem sprowadzić do monologu na temat swojej rany i krzywdy lub odwrotnie – ukrywać przed Bogiem tę ranę z poczucia winy, lęku i wstydu.

Czasami zdarza się, że osoby szukające modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne mają tego typu motywację, która dla nich samych pozostaje nieświadoma. Uzdrowienie wewnętrzne nie polega jednak na amnezji ani spektakularnych doznaniach, ale najczęściej dokonuje się przez powolny powrót tą samą drogą, którą przeszliśmy przez życie. Jednakże zgoda na wejście w proces uzdrowienia wewnętrznego to nie jakiś zbytek, ale konieczność. Jak mawia brat Rémi, dominikanin, “stawką jest życie lub śmierć duszy a czasem nawet ciała”. Na modlitwie mamy szansę wykorzystać naszą przeszłość, a nawet pozytywnie ją zmienić.

Wszystkie lampki kontrolne

W mniej bolesny sposób – co nie znaczy mniej męczący i drażliwy – przeszłość dotyka naszej modlitwy w postaci różnorakich rozproszeń. Modlitwa wymaga bowiem skupienia, a więc zdolności do bycia w pełni obecnym i skoncentrowanym na tym, co się dzieje “tu i teraz”. Przeciwieństwem skupienia jest nieobecność duchowa i roztargnienie z powodu doświadczania wielu wrażeń jednocześnie. Rozproszenia dotyczą najczęściej przeszłości, którą właśnie “opuściliśmy” dla spotkania z Bogiem, lub przyszłości, która każe nam zapominać o chwili obecnej, gdy próbujemy się modlić.

W naszych rozproszeniach jest obecnych wiele odcieni naszej przeszłości, bowiem opierają się one na naszym nieuświadomionym systemie wartości. “Niektóre myśli – jak naucza trapista o. Tomasz Keating – są dla nas pociągające, ponieważ jesteśmy do nich przywiązani wskutek emocjonalnego zaprogramowania z czasów dzieciństwa. Kiedy takie myśli się pojawiają, zapalają się w nas wszystkie lampki kontrolne z powodu silnego emocjonalnego zaangażowania w wartości, które dane myśli stymulują lub którym zagrażają”.

Żyjemy w świecie wewnętrznych przymusów i przywiązań, które nie dają nam spokoju podczas modlitwy, próbując całkowicie przykuć do siebie naszą uwagę. Bardzo często modlitwa pokazuje nam, jak zniewoleni jesteśmy własnymi opiniami i wartościującymi sądami. Trudno jest nam uwolnić się od posiadania opinii na każdy temat. Do naszych “samo(o)sądów” łatwo angażujemy autorytet Boga, dobro wiary czy chęć “zbawienia drugiego człowieka”.

Nasze gusty mają również wpływ na poszukiwanie doznań duchowych, potwierdzanie swego rozwoju duchowego czy porównywanie się na modlitwie do innych. Szukamy bowiem często nie tego, co nas rozwija, tylko tego, co nam odpowiada, a potem dziwimy się, że przeżywamy strapienia…

Demoniczny obraz Boga

Wyraźny wpływ przeszłości na naszą modlitwę można również zaobserwować w obrazach Boga, jakie posiadamy. Z perspektywy psychologicznej, pojęcie Boga należy do istotnych i najbardziej podstawowych kategorii każdej religii. Najbardziej rozpowszechnionym wyobrażeniem osobowego Boga, jakie przekazuje tradycja chrześcijańska, jest obraz Boga-mężczyzny, posiadającego cechy idealnego ojca. Trzeba jednak pamiętać – na co zwraca uwagę ks. Tomasz Węcławski – że “każde biblijne i konsekwentnie teologiczne użycie słowa »ojciec« w odniesieniu do Boga jest metaforą w pełnym sensie tego określenia”.

Wyobrażenia Boga zaczynają się kształtować w życiu człowieka już we wczesnych etapach jego rozwoju, mają swoje korzenie w najwcześniejszych relacjach dziecka z najbliższymi mu osobami, najczęściej z matką i ojcem. Są także zależne od otoczenia, w jakim dziecko się wychowuje. Powstawanie ludzkich wyobrażeń Boga, jak i rozumienie Jego wizerunków zawartych w Objawieniu, związane jest również z rozwojem poznawczym dziecka, rosnącym zainteresowaniem przyczynowością, pochodzeniem świata, a także procesami społecznymi, np. uczeniem się. Stąd też relacje z negatywnymi, ale kluczowymi wzorcami zachowań ważnych osób w życiu dziecka, np. rodziców, przyczyniają się do tego, że tworzy się u niego, w sposób nieświadomy, negatywny, demoniczny wizerunek Boga. Negatywny obraz Boga zaczyna być traktowany jako Jego “twarz” i dzięki sile swego autorytetu zaczyna kontrolować życie człowieka. Do najczęściej spotykanych demonicznych obrazów Boga należą: karzący Bóg-sędzia, Bóg samowolny, Bóg śmierci, Bóg – stały obserwator, Bóg domagający się wielkich osiągnięć. Takie obrazy Boga są często objawami religijnej nerwicy lękowej, a kryją się za nimi: lęk, przymus i wewnętrzne konflikty.

Dla wielu chrześcijan, zniewolonych demonicznym obrazem Boga, działanie zgodne z Jego wolą oznacza działanie sprzeczne z tym, co akurat mieliby ochotę zrobić. Bardzo ciekawie ukazuje tę “religijną dewiację” dominikanin o. Jean-Marie Gueullette: “Czy słyszałeś o kimś, kto wyruszając w miłym towarzystwie na wymarzone wakacje, twierdziłby, że wypełnia wolę Bożą? Nie, wolę Bożą wypełnia się najlepiej w szpitalu, z wiele mówiącym westchnieniem na ustach. Wola Boża nosi zwykle miano raka lub paraliżu. (…) Wola Boga, taka jaką sobie wyobrażamy, to coś smutnego, co boli”.

Wyznawcy demonicznego obrazu Boga nie są w stanie wyobrazić sobie, że Bóg chce, żeby byli szczęśliwi. Modlitwa, by stać się miejscem duchowego rozwoju i wewnętrznej wolności, musi doprowadzić ich do konfrontacji z tymi demonicznymi wyobrażeniami. Oczyszczanie staje się wtedy drogą ciemnej, ale pewnej wiary.

Pamięć, która przemienia

Dzięki modlitwie pamięć zaprzestaje wypierania, bo ogarnia ją dobroć samego Boga, a wtedy nawet najbardziej bolesna przeszłość będzie mogła ożyć i naprawdę przeminąć. Nie można cofnąć tego, co się zdarzyło, ale można nauczyć się inaczej oceniać i przeżywać. “Przez pamięć – pisze Christa Thomassen – mamy bowiem nie tylko szansę przyjęcia i uwolnienia się od spraw bolesnych i zaniedbań, lecz także powód do radości z tego, co otrzymaliśmy, do wdzięczności za przeżyte życie. Pamięć pomaga nam nadawać wszystkiemu sens i jest tym, co przemienione w zaufanie będzie owocowało kreatywnie w przyszłości. Pamięć może przemienić przeszłość i przyszłość, przygotować podłoże pod podstawowe doświadczenie teraźniejszej obecności”. Jak bowiem mówi Pismo: Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? (Iz 43, 18nn). “Albowiem oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą” – mówi Pan (Iz 65, 17). Takie powinno być doświadczenie naszej modlitwy w kontekście własnej historii i przeszłości.

Jacek Prusak SJ
list 2005/04

fot. Jared Tarbell Jared and the Climbing Rope
Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/przeszlosc–ktora-nie-zerwala-z-nami,996,416,cz.html

***************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta