Myśl dnia
Chcąc stać się mądrym człowiekiem – owszem, słuchaj innych i korzystaj z ich mądrości,
ale przede wszystkim idź własną autorską drogą twórcy.
ks. Paweł Prüfer
*****
SOBOTA V TYGODNIA WIELKANOCNEGO
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 16,1-10)
Paweł zabiera z sobą Tymoteusza
Czytanie z Dziejów Apostolskich.
Paweł przybył także do Derbe i Listry. Był tam pewien uczeń imieniem Tymoteusz, syn wierzącej Żydówki i ojca Greka. Bracia z Listry dawali o nim dobre świadectwo. Paweł postanowił zabrać go z sobą w podróż. Obrzezał go jednak ze względu na Żydów, którzy mieszkali w tamtejszych stronach. Wszyscy bowiem wiedzieli, że ojciec jego był Grekiem. Kiedy przechodzili przez miasta, nakazywali im przestrzegać postanowień powziętych w Jerozolimie przez apostołów i starszych. Tak więc utwierdzały się Kościoły w wierze i z dnia na dzień rosły w liczbę. | Przeszli Frygię i krainę galacką, ponieważ Duch Święty zabronił im głosić słowo w Azji. Przybywszy do Myzji, próbowali przejść do Bitynii, ale Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do Troady. W nocy miał Paweł widzenie: jakiś Macedończyk stanął przed nim i błagał go słowami: „Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!” Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 100,1-2.3.4ab-5)
Refren: Niech cała ziemia chwali swego Pana.
Wykrzykujcie na cześć Pana wszystkie ziemie, *
służcie Panu z weselem!
Stawajcie przed obliczeni Pana *
z okrzykami radości.
Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, *
On sam nas stworzył.
Jesteśmy Jego własnością, *
Jego ludem, owcami Jego pastwiska.
W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, *
z hymnami w Jego przedsionki.
Albowiem Pan jest dobry, +
Jego łaska trwa na wieki, *
a Jego wierność przez pokolenia.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Kol 3,1)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Jeśli razem z Chrystusem powstaliście z martwych,
szukajcie tego, co w górze,
gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (J 15,18-21)
Nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem
Słowa Ewangelii według świętego Jana.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.
Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: «Sługa nie jest większy od swego pana». Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Dźwigać krzyż z Chrystusem
Przyjęcie Bożej miłości wiąże się z przyjęciem na siebie wszystkiego, co ta miłość ze sobą niesie. Nie jest to zatem tylko przyjemność, ale także zobowiązanie. Jesteśmy gotowi do ofiary i dźwigania Chrystusowego krzyża. Ofiara jednak nie jest pusta i pozbawiona celu. Jezus odkupił świat. My, włączając się w Jego mękę i śmierć, współuczestniczymy w Jego cierpieniach, wypraszając łaski dla tych, za których je ofiarowujemy. Gdy cierpimy, nie cierpmy w beznadziei i lęku. Włączmy to wszystko w cierpienia Chrystusa. Wówczas nasze krzyże staną się częścią odkupieńczego Krzyża Jezusa.
Panie, który umarłeś na krzyżu, aby odkupić nas z niewoli grzechu i śmierci, naucz nas przyjmować krzyże, jakie nas spotykają, i traktować je jako cześć Twojego chwalebnego Krzyża.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Edycja Świętego Pawła
Wezwanie do męczeństwa, 41-42
Jeśli „ze śmierci przeszliśmy do życia” (J 5,24), to jest od bezbożności do wiary, nie dziwmy się, że świat nas nienawidzi. Kto bowiem nie przeszedł ze śmierci do życia, ale trwa w śmierci, ten nie może miłować tych, którzy z mrocznych siedzib śmierci, że tak powiem, przeszli do budowanych z żywych kamieni jasnych przybytków życia…
Oto nadszedł dla nas, o chrześcijanie, czas chwały. Powiada bowiem Apostoł: „Chlubimy się z ucisków wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość wypróbowaną cnotę, wypróbowana zaś cnota – nadzieję. A nadzieja zawieść nie może”. Oby tylko „miłość Boża rozlana była w naszych sercach przez Ducha Świętego” (Rz 5, 3-5)…
„Podobnie bowiem jak obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też doznajemy odeń obfitej pociechy” (2Kol 1,5). A zatem z największą gorliwością przyjmijmy cierpienia Chrystusa. Niech obfitują w nas, skoro pragniemy obfitej pociechy. Dostępują jej wszyscy, którzy płaczą. Wszakże niejednakowo wszyscy. Gdyby bowiem jednakowa miała być pociecha, nie byłoby napisane: „Jak obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też doznajemy obfitej pociechy” (2Kor 1,7).
Na dobranoc i dzień dobry – J 15, 18-21
Mariusz Han SJ
I was też będą prześladować…
Nienawiść świata. Świadectwo Ducha świętego
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.
Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał.
Opowiadanie pt. “O elekcji królewskiej”
Pewnego razu wszelkie ptactwo powietrzne postanowiło dokonać elekcji króla. Paw – jak ten najpiękniejszy – rościł sobie jedyne prawo do tego urzędu. Inne ptaki wycofały więc pospiesznie swoje kandydatury.
Kiedy ptasi sejmik elekcyjny rzeczywiście wybrał pawia na króla, zafrasowana kawka zapytała elekta: – Jeżeli teraz orzeł wpadnie na pomysł, aby nas prześladować, ciekawam, jak ty nas będziesz bronił?
Refleksja
Chrześcijaństwo jest najbardziej prześladowaną religią świata. Prześladowania indywidualnych osób i wspólnot chrześcijańskich obejmuje dziś 75 państw na całym świecie. Wielu chrześcijan zostało zabitych, brutalne bitych i prześladowanych lub też stale są dyskryminowani. Co roku słyszymy o ok. 150 tys. zamordowanych chrześcijan. Ok. 200 mln wciaż jest prześladowanych, a 350 mln poddawanych różnym formom dyskryminacji. Te liczby szokują zwłaszcza teraz, kiedy tak często mówi się o wolności każdej jednostki ludzkiej…
Prześladowani możemy być za wszystko. Trzeba być na to przygotowanym. I często tak jest na świecie, że ludzie doświadczają ucisku tylko dlatego, że chcą być wolni w swojej wierze. Dziś chrześcijanie nadal są prześladowani za swoją wiarę w Jezusa. Kościół wciąż jest niezrozumiany i napotyka na wiele przeciwności. Rzucane są mu kłody na których nie trudno się przewrócić. Tak było od początku powstania pierwszych gmin chrześcijańskich i tak jest i teraz, bo Ci, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie spotykają liczne prześladowania. Wielu z nich oddaje swoje życie za Chrystusa, który jest zmartwychwstaniem i życiem…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Co znaczy prześladować kogoś?
2. Czy spotykasz niezrozumienie i przeciwności w związku z wyznawana przez Ciebie wiarą?
3. Czy wierzysz i znaczy dla Ciebie, że Chrystus jest zmartwychwstaniem i życiem?
I tak na koniec…
Wielu biednych ludzi musi chodzić boso, ponieważ nie stać ich na buty. Stwórca skorzystał ze sposobności. Zauważę mimochodem, że on zawsze zwraca uwagę na biednych. Dziewięć dziesiątych swych chorobowych wynalazków przeznaczył dla biednych i oni je otrzymują. (…) Nie podejrzewajcie mnie, że mówię lekkomyślnie, bo to nieprawda; ogromna masa niosących nieszczęście wynalazków Stwórcy jest specjalnie przeznaczona do prześladowania biednych (Mark Twain)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,248,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-15-18-21.html
******
#Ewangelia: Bądźmy nie z tej ziemi
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.
Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: «Sługa nie jest większy od swego pana». Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał”.
[J 15, 18-21]
Komentarz do Ewangelii
To jest może dziwne, ale świat faktycznie nie lubi “odmieńców”, czyli ludzi niedopasowujących się do otoczenia, a jednocześnie świat bardzo potrzebuje takich ludzi, bo bez nich nie byłoby postępu. Świat wymusza konformizm, a jednocześnie brzydzi się nim. Świat z uwagą słucha ludzi niosących odnowę, a jednocześnie boi się ich.
Jezus proponuje nam dziś, abyśmy nie przejmowali się światem i jego opinią, abyśmy nie byli więcej “własnością świata” i abyśmy dali się “wybrać ze świata”. Człowiek wybrany przez Boga to ktoś “nie z tego świata”. Świat potrzebuje takich ludzi, bo doskonale przeczuwa, że bez odniesienia do czegoś transcendentnego, czyli czegoś, co pochodzi z zewnątrz i jest ponad człowiekiem, nie zrozumie siebie.
Pozwólmy Jezusowi, by nas wybrał!
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2422,ewangelia-badzmy-nie-z-tej-ziemi.html
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
9 MAJA
*******
Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik | |
Święta Katarzyna Mammolini, dziewica | |
Święty Jerzy Preca, prezbiter | |
Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter | |
Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik |
W Ittingen koło Schaffhausen, w Szwajcarii – bł. Jana Wagnera. Był kartuzem. Zmarł jednak jako pustelnik w roku 1516.
oraz:
św. Geroncjusza, biskupa z Cervii i męczennika (+ 501); św. Hermasa z Rzymu (+ I/II w.); bł. Marii Teresy od Jezusa (Gerhardinger), zakonnicy (+ 1879)
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-09.php3
**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
Jak czytać Pismo Święte?
Leon Knabit OSB
W najnowszym odcinku “Ojca Leona słów kilka” wraca do nas temat niezwykle ważny – lektura Pisma Świętego. Kontakt ze Słowem Bożym jest sprawą fundamentalną; “Na początku było Słowo!” – tym cytatem z Ewangelii Jana ojciec Knabit rozpoczyna dzisiejsze rozważania.
Chrystus jest Słowem wcielonym – przyszedł na świat w ludzkim ciele, dał się poznać ludziom zarówno poprzez cuda, jak i przez codzienne czynności. O tym czytamy w Ewangelii, która oczywiście należy do kanonu Pisma. Lecz cała Biblia również jest przejawem wcielenia Słowa – oto Ono pozostało wśród nas, zgodnie z Jego wolą Kościół przechował natchnione przez Boga księgi i rozważa je po dziś dzień.
Pismo Święte jest bazą, na której wspiera się nauka Kościoła, ale jest też żywym Słowem, do którego poznawania wezwany jest każdy wierny. “Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” – dla autora tych słów, św. Hieronima, kwestia była zupełnie jasna. Podobnie jest i z ojcem Leonem, który mówi, iż “sięganie do Pisma Świętego ma sens bardzo, bardzo głęboki!”. Kontakt z Biblią jest spotkaniem z Panem, który pragnie mówić do nas każdego dnia.
Karty Pisma niosą treści bardzo różnorakie – czytamy w nim o tym, “co mówili prorocy, co o nich mówiono, i co z tego wynika dla Nowego Testamentu; a co z obu Testamentów, z 72 ksiąg, wynika dla nas wszystkich”. Opowiadając o Biblii ojciec Knabit zwraca uwagę, że lektura i rozważanie Pisma Świętego jest czymś charakterystycznym dla tradycji monastycznej. Nie jest to jednak kwestia obowiązku. Tyniecki benedyktyn podkreśla, że warto czytać Pismo, by po prostu “być człowiekiem”.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1837,jak-czytac-pismo-swiete.html
******
“Aborcja jest poważnym grzechem ciężkim”
“Franciszek jest Papieżem miłosierdzia i chce pokazać łaskawość Kościoła wobec grzeszników, lecz na pewno nie jest jego zamiarem odwołanie grzechu aborcji” – to słowa kard. Velasio De Paolis, cenionego znawcy prawa kościelnego, z wywiadu udzielonego włoskiemu portalowi Quotidianonet.
Wywiad odnosi się do licznych, nierzetelnych informacji w mediach, które omawiały ogłoszenie przez Ojca Świętego Roku Miłosierdzia. Niektóre informacje sugerowały wręcz, że Papież chce rozluźnić dyscyplinę kościelną dotyczącą aborcji.
“Nie rozumiem tego całego zgiełku w mediach” – powiedział kard. De Paolis i dodał, że na temat aborcji nie może być żadnych nieporozumień: jest to poważny grzech ciężki, który ściąga na każdego, który go popełnia karę ekskomuniki. Nieprawdą jest też, co sugerowały media, że misjonarze miłosierdzia, czyli kapłani wyznaczeni przez Ojca Świętego na czas Roku Jubileuszowego, będą mieli jakieś wyjątkowe prawo do odpuszczania grzechu aborcji, którego nie miał nikt wcześniej.
Kardynał przypomniał, że w rzeczywistości takie prawo, jak również prawo zdjęcia ekskomuniki, ma każdy biskup, jak i kapłani, którym biskup takie prawo przekaże. Dla przykładu w diecezji warszawsko-praskiej takie prawo mają: proboszczowie, członkowie kapituły, kapłani zatrudnieni w kurii biskupiej, dziekani, kapłani spowiadający w katedrze i w kościołach, w których jest całodzienny dyżur w konfesjonale, przełożeni domów zakonnych. W wyjątkowych sytuacjach: podczas rekolekcji, misji, spowiedzi wielkanocnych, wizytacji biskupich, w czasie odpustów, spowiedzi narzeczonych przed ślubem, żołnierzy, więźniów, chorych w szpitalach i w domu oraz kobiet ciężarnych, z kary ekskomuniki mogą zwalniać wszyscy spowiednicy. Podobne zasady panują w innych polskich diecezjach.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3012,aborcja-jest-powaznym-grzechem-ciezkim.html
******
Wysłannicy papieża będą mogli odpuścić grzech aborcji
PAP / es
Podczas Roku Świętego, zaczynającego się 8 grudnia, papież Franciszek wyśle do diecezji “misjonarzy miłosierdzia”, czyli kapłanów, którzy będą mogli odpuścić grzech aborcji – ogłosił przewodniczący Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji abp Salvatore Fisichella.
W rozmowie z włoską agencją Ansa watykański dostojnik, który jest głównym koordynatorem wydarzeń Roku Świętego Miłosierdzia, zapytany o to, pod jakim warunkiem będzie mogło dojść do przebaczenia grzechu aborcji przez wysłanników Franciszka, odparł: “pod wszystkimi warunkami”.
Abp Fisichella przypomniał, że podczas sakramentu pokuty kara ta może zostać odpuszczona przez penitencjarza na terenie danej diecezji. Niekiedy prawo to – dodał – rozszerza się także na innych kapłanów. W tym przypadku to papież przyznaje je swoim wysłannikom – misjonarzom – wyjaśnił.
Na pytanie, czy ta decyzja Franciszka jest nowością, podkreślił, że to nowy aspekt posługi misjonarzy, którzy otrzymali taki mandat.
Grzech aborcji może w takich sytuacjach być odpuszczony nie tylko kobiecie, która poddała się temu zabiegowi, ale także wykonującym go lekarzom, całemu personelowi medycznemu i wszystkim osobom, które się do tego przyczyniły.
Abp Fisichella poinformował, że papiescy wysłannicy zostaną skierowani do wszystkich diecezji. – Papież wyśle ich jako konkretny znak tego, jaki powinien być kapłan; musi być człowiekiem przebaczenia, bliskości ze wszystkimi – dodał.
Aborcja została zakwalifikowana do grupy przestępstw kanonicznych wymierzonych przeciwko życiu i wolności człowieka. Według prawa kanonicznego osoba, która powoduje przerwanie ciąży, podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22069,wyslannicy-papieza-beda-mogli-odpuscic-grzech-aborcji.html
******
Nie jesteś więźniem swojej przeszłości!
Arnold A. Lazarus, Clifford N. Lazarus, Allen Fay / slo
Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić. Musisz tylko nauczyć się nowych sposobów rozwiązywania problemów tu i teraz, by przezwyciężyć stare “prawdy” i wyobrażenia.
C. rozpoczyna dziesiąty rok terapii. Miała nieszczęśliwe dzieciństwo, a spowodowała to dominująca postawa ojca i ” męczeństwo” matki. Będąc jedyną dziewczynką w rodzinie, w wieku pięciu lat doszła do przekonania, że jej bracia są bardziej kochani i szanowani przez rodziców, natomiast ona jest zaniedbywana i ignorowana. Narzeka, że jej bracia rzadko byli dla niej mili. “Prawdopodobnie nigdy nie zapomnę tych przeżyć “, stwierdziła. Ma czterdzieści trzy lata.
Z psychologicznego punktu widzenia, wczesne lata naszego życia oraz wyposażenie genetyczne są podstawą rozwoju naszej osobowości. Wydarzenia z dzieciństwa mogą mieć wyraźny wpływ na dorosłość i skłonność do powtarzania wciąż tych samych wzorców zachowań. Większość z nich nie musi jednak zamykać nas w przeszłości, chyba że im na to pozwolimy, opierając się wciąż na tych samych schematach.
C. pozwoliła przeszłości zdobyć nad sobą ogromną władzę, nie rozumiejąc, że to, co było, już odeszło i nie ma magicznego wpływu na teraźniejszość czy przyszłość. Jako dziecko C. nie potrafiła przeciwstawić się swemu dominującemu ojcu tyranowi. Po trzydziestu latach wciąż czuje, że musi się mu podporządkowywać. Wiele osób wychowanych w domach o złej atmosferze długo jeszcze czuje się bezsilnymi i złymi. Dwudziestotrzyletnia B. ujęła to w ten sposób: “Jak miałabym kiedykolwiek poczuć się dobrze lub dobrze o sobie pomyśleć? Mimo wszystko jestem dzieckiem alkoholika! Również ci, którzy jako dzieci byli stale bici lub molestowani seksualnie, często stają się więźniami własnej przeszłości.
Ludzie jednakże mogą wymazać szkodliwe efekty przeszłości. Istnieją dowody, iż nawet w najbardziej skrajnych przypadkach nie musisz pozostawać bezsilną ofiarą minionych wydarzeń, zwłaszcza jeżeli znajdzie się oddaną i profesjonalną pomoc. Niektóre nawyki i uczucia mogą być trudne do przezwyciężenia – trudne, ale nie niemożliwe. Zawsze jest nadzieja. Jeżeli, tak jak C., nie walczysz z błędnymi wyobrażeniami o sobie, lecz uznajesz je za prawdę, to nie uda ci się uwolnić od bolesnej przeszłości. Musisz nauczyć się nowych sposobów rozwiązywania problemów tu i teraz, by przezwyciężyć stare “prawdy” i wyobrażenia.
Jeżeli jako dziecko byłeś poniżany, twój umysł przechowuje wszystkie tamte upokorzenia i regularnie je odtwarza. Rezultatem tego negatywnego “kodowania”, są przede wszystkim negatywne uczucia. Zmiana zabarwienia owego “kodu” z negatywnego na pozytywne istotnie pomaga zmienić również uczucia negatywne w pozytywne. Jedna z najbardziej skutecznych form psychoterapii, terapia poznawcza, w dużym stopniu opiera się na założeniu o silnym wpływie sposobu, w jaki ujmujemy rzeczywistość. Jeśli powtarzasz sobie wystarczająco często, że coś się nie uda, to prawdopodobnie tak będzie, a przynajmniej będziesz czuł, że się nie uda, zanim nawet spróbujesz. Lecz jeśli powiesz sobie, że podołasz trudnościom, to ogromnie zwiększysz szanse powodzenia. Zbyt proste? Być może. Jednak pozytywne przekonania w dużym stopniu wpływają na pozytywne uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszą im rozważne próby realizacji pragnień.
Oto pewna technika zmiany negatywnego myślenia o sobie. Najpierw spiszcie wszystkie upokorzenia, których doznaliście i które możecie sobie przypomnieć. Następnie, rozważając je wszystkie jedno po drugim, sprawdźcie ich sensowność. Zobaczmy, czy istnieją dla nich jakieś faktyczne podstawy. To ćwiczenie zabiera trochę czasu i wysiłku, lecz taki powrót do przeszłości i przewartościowanie jej jest tym, co może doprowadzić do zmian. Nawet jeśli kiedyś robiłeś głupie, szkodliwe czy lekkomyślne rzeczy, nie znaczy to, że jesteś głupią, szkodliwą czy lekkomyślną osobą.
Zwróć uwagę na sytuację, kiedy przypisujesz sobie negatywne cechy: “Psuję wszystko, do czego się zabiorę!”, “Po co się starać? Nic nie potrafię zrobić dobrze!”, “Jestem kompletnym idiotą!”, “Zupełnie się do tego nie nadaję!”, “Nie zasługuję na to, aby być szczęśliwym!”.
Zastępuj takie negatywne oceny, stale powtarzanymi pozytywnymi określeniami: “Jestem całkiem bystry”, “Dobrze sobie radzę”, “Jestem dobrym sprzedawcą”, “Mogę być interesujący i bardzo zabawny”, “Mam nadzieję, że mi się uda, lecz nawet jeśli nie, to jakoś sobie poradzę”. Dbaj o to, aby te pozytywne uwagi były prawdziwe – okłamywanie się nie pomoże – unikaj jednak nadmiernej samokrytyki i skup się na jaśniejszych stronach rzeczywistości.
Ponadto, aby przeciwdziałać negatywnemu kodowaniu, energicznie zwalczaj przekonanie, że jesteś na zawsze więźniem własnej przeszłości. Skutecznym na to sposobem jest powrót do konkretnych nieszczęśliwych doświadczeń z dzieciństwa, kiedy jest się głęboko zrelaksowanym. Spróbuj powtarzać sobie na przykład następujące stwierdzenia: “To jest już tylko dawno miniona historia. Teraz jestem już dorosły”. Możesz także spróbować technik wizualizacji. Wyobraź sobie bolesne zdarzenia z dzieciństwa i przywołaj obraz osób, które cię skrzywdziły i upokorzyły. Ćwiczenia te, powtarzane regularnie, często łagodzą ból minionego cierpienia. Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Połączenie aktywnej refleksji, wizualizacji i dodatkowo jeszcze skutecznych działań (np. wymuszanie na sobie dojrzałych zachowań asertywnych, nawet jeżeli ze strachu drżą ci kolana) może uwolnić od udręk przeszłości. Jeżeli z czasem konsekwentnie zamienisz negatywną samokrytykę na pozytywną samoakceptację i będziesz ćwiczyć asertywność, ten nowy sposób myślenia i działania stanie się integralną częścią twojej osobowości. Zmienisz też minione porażki na teraźniejsze i przyszłe powodzenie.
Przeszłość dawno minęła; mogę pozwolić jej odejść i zrobię to. Teraz jestem już człowiekiem dorosłym, a nie przestraszonym dzieckiem. Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić. Nie będę niepotrzebnie koncentrował się na tym, co było; skupię się natomiast na tym, co jest i co może się zdarzyć. Będę postępował jak asertywny dorosły, nawet jeśli czasami czuję się jak przestraszone dziecko. Jeśli zauważę, że sam siebie deprecjonuję, będę ćwiczył zmianę sposobu mówienia, zastępując negatywne wyrażenia pozytywnymi. Możesz się uwolnić od bolesnej przeszłości.
Więcej w książce: Jak nie wpaść w depresję. 40 szkodliwych przesądów, które zatruwają nam życie – Arnold A. Lazarus, Clifford N. Lazarus, Allen Fay
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,38,nie-jestes-wiezniem-swojej-przeszlosci.html
******
Nadzieja – czy da się ją jakoś zmierzyć?
Agnieszka Uczyńska / slo
Kompetencją “ego” która rozwija się od najwcześniejszych lat naszego życia, jest nadzieja. W potocznym rozumieniu oznacza ona przekonanie, że mnie/nam będzie dobrze. Nadzieja na sukces osobisty jest rodzajem pozytywnego egocentryzmu. Nadzieja może też wyrażać się w przeświadczeniu o pewnych stałych cechach świat.
– Ludzie, którzy mają tę cechę, chcą wierzyć, że świat ma uniwersalny porządek i jest przychylny człowiekowi – mówi prof. Jerzy Trzebiński ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, naukowiec który zmierzył siłę tzw. “nadziei podstawowej”.
Kryzys może nuczyć nas nadziei
Ideą, która zainteresowała zespół psychologów społecznych pod kierunkiem prof. Trzebińskiego, jest teoria rozwoju osobowości. Mówi ona, że w wyniku przechodzenia przez sytuacje kryzysowe człowiek nabiera pewnych “kompetencji ego”. Kompetencje te to m.in. mądrość, miłość, a także nadzieja.
Profesor zajmuje się zagadnieniem nadziei podstawowej w sytuacjach przełomowych. W jego opinii, życiowe przełomy to nie tylko wydarzenia tragiczne, ale również nowe sytuacje, które zmieniają warunki, w jakich człowiek dotychczas funkcjonował.
– Nadzieja podstawowa – definiuje profesor – to wynik wczesnych doświadczeń dziecka w rodzinie. Istnieniu tej kompetencji sprzyja przewidywalność zdarzeń, jakie zachodzą w świecie dziecka i zaspokajanie wszystkich jego potrzeb. Rodzina stanowi “pierwotny model świata”. Ponieważ jednak różne są sposoby wychowania i różne sytuacje rodzinne, ludzie różnią się siłą swej nadziei podstawowej.
Według prof. Trzebińskiego, nadzieja może zmieniać swą siłę na przestrzeni życia jednostki. Uczestnictwo w praktykach kulturalnych i religijnych może podtrzymywać siłę nadziei podstawowej i aktywizować ją.
Zmierzyć to, co pozornie niezmierzalne
Zespół prof. Trzebińskiego podjął próbę zmierzenia siły nadziei podstawowej, jako stopnia akceptacji wiedzy potocznej, wiary w triumf dobra, sprawiedliwość świata i życzliwość ludzi. Jak wyjaśnia ekspert, psychologię egzystencjalną sprowadzono do poziomu eksperymentu. Zaznacza, że w eksperymencie tym odróżniono nadzieję podstawową od optymizmu i wiary we własną skuteczność.
– Badaliśmy poziom nadziei w sytuacjach dramatycznych, w warunkach życiowej zmiany (pozytywnej) i w sytuacji chronicznych niepowodzeń – wymienia psycholog.
Okazało się, że w sytuacjach porażki słabsza nadzieja podstawowa wiąże się z silniejszą tendencją do wycofania. – A zatem większy poziom nadziei motywuje do podejmowania dalszych prób. Nadzieja podstawowa umożliwia przełamanie cyklu porażek, sprzyja zaangażowaniu w zagrożony, ale możliwy do osiągnięcia cel – wnioskuje naukowiec.
Jednocześnie badanie pokazało, że w sytuacji straty tendencja do wycofania wiąże się z silną nadzieją podstawową. Oznacza to, że nadzieja ta umożliwia nam wycofanie się z rzeczy, na które nie mamy wpływu. Z obserwacji psychologów wynika, że osoby z silną nadzieją mniej się angażują w sytuacje nieodwracalne.
– Jeżeli człowiek ma poczucie, że świat jest sensowny, kontrolowalny, generalnie pozytywny, to łatwiej jest mu akceptować nieodwracalne zmiany, budować nowy ład po stracie. Nadzieja podstawowa jest warunkiem otwartości na nowe doświadczenia. Wspomaga rozwojowe zmiany osobowości po wystąpieniu zdarzeń traumatycznych – podsumowuje profesor.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,296,nadzieja-czy-da-sie-ja-jakos-zmierzyc.html
******
Papież przyjął zielonoświątkowych pastorów
KAI / slo
Papież Franciszek przyjął grupę około stu pastorów zielonoświątkowych z różnych stron świata, którzy wyrazili życzenie odwiedzenia go. Do tego prywatnego spotkania doszło 7 maja po południu w sali przy Auli Pawła VI w Watykanie.
Grupie przewodniczył pastor Giovanni Traettino, którego wspólnotę papież odwiedził w ub.r. w Casercie.
Serdecznie spotkanie odbyło się w duchu modlitwy o jedność chrześcijan – informuje komunikat Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej. Franciszkowi towarzyszył kard. Kurt Koch, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3009,papiez-przyjal-zielonoswiatkowych-pastorow.html
******
Sutanna z zamachu na Jana Pawła II w Krakowie
KAI / slo
Do Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie trafi wyjątkowa relikwia Ojca Świętego – papieska sutanna, którą Jan Paweł II miał na sobie 13 maja 1981 r. w czasie zamachu na jego życie na Placu św. Piotra w Rzymie.
– Zakrwawioną sutannę do sanktuarium będącego częścią papieskiego Centrum “Nie lękajcie się!” zdecydował się przekazać wieloletni sekretarz Ojca Świętego kard. Stanisław Dziwisz – mówi Piotr Sionko. Rzecznik krakowskiego Centrum “Nie lękajcie się!” informuje, że sutanna oficjalnie zostanie zaprezentowana podczas konferencji prasowej na terenie sanktuarium w dniu 34. rocznicy zamachu, tj. w najbliższą środę 13 maja. Od tego momentu cenna relikwia zostanie wystawiona na widok publiczny w jednej z kaplic kościoła górnego.
Inną tragiczną pamiątkę cudownego ocalenia z zamachu na placu przed bazyliką św. Piotra w Rzymie – przestrzelony pas sutanny – 19 czerwca 1983 r. Jan Paweł II złożył na Jasnej Górze. Od 2004 roku relikwia jest udostępniona pielgrzymom w Kaplicy Matki Bożej Jasnogórskiej.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22094,sutanna-z-zamachu-na-jana-pawla-ii-w-krakowie.html
******
Skąd On wiedział, że Mur Berliński upadnie?
slo
W czasach komunizmu ludzie z Europy Środkowowschodniej doskonale rozumieli Jana Pawła II. Wiem, że czytał go i rozumiał również Michaił Gorbaczow – opowiada Joaquín Navarro-Valls, były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej.
9 listopada będziemy wspominać 25-lecie upadku Muru Berlińskiego. Navarro-Valls towarzyszył Janowi Pawłowi II w czasie tych wydarzeń.
“Św. Jan Paweł II był ciekawy, jakby się tego spodziewał, bo rzeczywiście uwzględniał taki bieg wypadków – powiedział Radiu Watykańskiemu były współpracownik Papieża. – Tak że dla niego to nie była żadna sensacja, choć było w tym trochę zaskoczenia, jeśli chodzi o samą datę. On jednak pracował nad tym od 10 lat, od pierwszej podróży do Polski. Wracał do Polski, wytrwale przekazywał swe przesłanie, a upadek muru berlińskiego był zwieńczeniem tego wielkiego dzieła. Ale on już od samego początku, od pierwszej podróży do Polski głosił, że najpoważniejszym błędem realnego socjalizmu był błąd antropologiczny. Zdumiewało to zachodnie rządy, które o komunizmie myślały w kategoriach dyktatury, mocarstwa. On rozumiał, że błąd leży u podstaw antropologicznych, czyli błędna koncepcja człowieka. Nowy człowiek, którego komunizm chciał stworzyć, był mitem, był po prostu błędem. Dlatego czekał na upadek komunizmu i wytrwale przekazywał swoje przesłanie, które ludzie w całej Europie Środkowowschodniej doskonale rozumieli”.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,20456,skad-on-wiedzial-ze-mur-berlinski-upadnie.html
******
Co nam pozostało do realizacji z nauczania Jana Pawła II
KAI / psd
– Święty Jan Paweł II przekazywał Ewangelię na czasy jemu współczesne, a jednocześnie ponadczasowo, jak każdy z papieży. Ponieważ ciągle mamy problemy z wcieleniem w życie Ewangelii, mamy też problemy z nauczaniem papieskim. Tak naprawdę bardzo niewiele z niego zrealizowaliśmy. To, co dotyczy spraw społecznych, nadal jest aktualne, mimo że czasy się zmieniły. Wciąż pozostaje do zrealizowania jego nauczanie o solidarności, o trosce o najsłabszych, o tym, żeby w Polsce było miejsce dla wszystkich.
Ta lekcja pozostaje do odrobienia, co nie znaczy, że nic nie zrobiono. Dzieje się bardzo wiele, ale jednocześnie wciąż za mało. Nie ma ani ze strony Kościoła, ani tym bardziej ze strony państwa spójnej wizji tego, jak praktykować solidarność. Jest tylko szarpanina, są jakieś pojedyncze akcje, bardzo często niewypracowane poprzez dialog społeczny.
Forma dialogu i forma głoszenia prawdy jest też bardzo daleka od sposobu, w jaki robił to Jan Paweł II. Wciąż jeszcze potrzebujemy wspólnego wroga, żeby się jednoczyć. A kiedy tego zewnętrznego wroga, jakim był komunizm, nie mamy – trudno nam współdziałać dla wspólnego dobra. To wielki ból, że nie jednoczy nas Ewangelia.
Ludzie Kościoła podejmują rozmaite działania na rzecz ubogich, ale czy one nas jednoczą? Na pewno tak, choć bywa, że wzajemnie obrażamy się, tylko dlatego że to “nie ja to robię”. Mamy z tym ogromny problem. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że w obliczu cudzego nieszczęścia powinniśmy współpracować ze wszystkimi ludźmi dobrej woli. Człowiek ubogi jest w jakimś sensie sakramentem, a przecież każdy dobry czyn pochodzi od Boga.
To Jan Paweł II jest autorem określenia “cywilizacja miłości”. Ona sama nie przyjdzie. Tu mamy lekcję do odrobienia: w najmniejszych punktach okazywać solidarność, np. przez gest życzliwości okazany ekspedientce w sklepie.
Zobacz co pozostało do realizacji z nauczania Jana Pawła II:
>> o społeczeństwie pisze o. Maciej Zięba
>> o Europie pisze ks. prof. Piotr Mazurkiewicz
>> o kobiecie pisze dr Monika Waluś
>> o rodzinie pisze ks. Mieczysław Drąg
>> o polityce pisze bp Piotr Jarecki
>> o teologii ciała pisze Zbigniew Nossowski
>> o kapłaństwie o. Józef Augustyn
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21730,co-nam-pozostalo-do-realizacji-z-nauczania-jana-pawla-ii.html
*******
Jan Paweł II we wspomnieniach swojego sekretarza
Marta Jacukiewicz
“Czasami Ojciec Święty lubił też sobie żartować przez włączanie alarmu dla wszystkich, jakby chciał nas obudzić i mieć blisko siebie”. Dzisiaj obchodzimy 10. rocznicę śmierci papieża Polaka.
Księże Arcybiskupie, jak wyglądało życie Ks. Mieczysława zanim został drugim osobistym sekretarzem Ojca Świętego Jana Pawła II?
Jako studenci mieliśmy wakacje, czasami również soboty i niedziele wolne. Korzystałem z okazji żeby zobaczyć troszeczkę Włoch, odwiedzić niektórych kolegów. Czasami też wyjeżdżałem z kolegami ze studiów. Były to najczęściej wyjazdy do sanktuariów, ale również – na Sycylię, Sardynię – bardziej w celach turystycznych. Czasem zajmowaliśmy się odprowadzeniem grup. A kiedy przyjeżdżał ktoś z Polski – była okazja żeby pokazać Rzym. W czasie wakacji wyjeżdżałem na kurs języka niemieckiego do Niemiec. Wieczorami chodziłem z kolegami na pizzę. Staraliśmy się też znaleźć wolną chwilę dla siebie, żeby przyjemnie spędzić czas wśród grona swoich kolegów czy znajomych.
Kiedy pierwszy raz zobaczył Ksiądz Ojca Świętego?
Pierwsze spotkanie było w 1979 roku, kiedy Ojciec Święty przyjechał do Krakowa. Wtedy pojechałem z pielgrzymką autokarową do Polski. Oczywiście mieliśmy bilety w sektorach bardzo odległych i nawet między sektorami, kiedy Ojciec Święty przyjeżdżał – nie można go było wiele zobaczyć. Mogłem go zobaczyć jedynie przez lusterko. Chłopcy mieli różne lusterka kieszonkowe, zauważyłem, że obok mnie niektórzy właśnie trzymają lusterka i podglądają, co tam się dzieje. W taki sposób “śledzili” Ojca Świętego, który przejeżdżał między sektorami. I dzięki temu go widzieli. Również w ten sposób i ja “śledziłem” Ojca Świętego, jednak było to bardzo daleko od ołtarza…
Radość z wyjątkowego spotkania z Ojcem Świętym miała wpływ również na powrót do domu?
Na pielgrzymkę pojechałem z siostrą, mieliśmy się trzymać za rękę. Nie byłem podporządkowany (uśmiech). Już wtedy byłem w szkole średniej. Oczywiście zgubiliśmy się w tłumie. Siostra wróciła autokarem cała zapłakana, że zgubiła brata, a ja długo nie czekając – wsiadłem w pociąg i przyjechałem do domu (uśmiech).
A kolejne spotkanie było już bardziej bezpośrednie…
Następne spotkanie było w 1991 roku, kiedy Ojciec Święty przyjechał do Lubaczowa. Byłem odpowiedzialny także za przygotowanie liturgii. Jako sekretarz abpa Jaworskiego miałem możliwość być troszeczkę bliżej Ojca Świętego. I kolejne spotkanie było w czasie studiów, kiedy byłem zaproszony również na Mszę świętą, przez bpa Jaworskiego. Ks. biskup był też osobistym gościem Ojca Świętego. Kiedy towarzyszyłem biskupowi czy to z lotniska do Ojca Świętego, czy później na lotnisko – czasami mieliśmy możliwość spotkania się z Ojcem Świętym albo jego sekretarzem. I w ten sposób myślę, że Ojciec Święty miał możliwość poznać mnie bliżej.
Jakie wydarzenie związane z Ojcem Świętym utkwiło Księdzu najbardziej w pamięci?
Ojciec Święty w czasie wakacji bardzo dużo czasu przebywał także w ogrodach, wśród przyrody. Wychodził do ogrodu, siadał na ławeczce gdzieś w cieniu i tam sobie pisał i czytał, ale zawsze jakiś odcinek trasy przechodził. Pamiętam, kiedyś opowiadał mi w czasie naszego pierwszego spaceru, że kiedy tutaj przyjechał na początku do Castel Gandolfo, pierwsze lata, pierwsze wakacje, gdzie jest można powiedzieć 40 hektarów ogrodu, to mówił: “Schodziłem tutaj każdy zakątek, bo brakowało mi Bieszczad“. W ogrodach były różne laski, krzaczki, jakieś zgliszcza, góry, wzniesienia, pagórki. Można powiedzieć, że Ojciec Święty zaglądał wszędzie, bo jakby ciągle brakowało mu Bieszczad, gdzie bardzo często spacerował.
Czyli Ojciec Święty tęsknił za górami?
Tak, Ojciec Święty tęsknił za górami. Tutaj czuł się troszeczkę jakby ograniczony przestrzenią. On wyrażał też swoją tęsknotę za taką można by powiedzieć większą swobodą, którą miał za czasów kardynała. Pamiętam jeden taki spacer… Papież Pius XII założył gospodarstwo rolne. Były tam krowy, cielaki, był też drób i malutka przetwórnia – mleczarnia. Masło i mleko było sprzedawane w sklepach watykańskich. Kiedyś spacerowałem tamtędy z Ojcem Świętym i tam, w zagrodzie pasły się krówki z małymi cielakami. Kiedy już szliśmy alejką, to te zwierzęta podchodziły do drogi bliżej, zaciekawione, że ktoś tamtędy idzie. Podchodziły jeszcze coraz bliżej do drogi. I mówię: “Proszę Ojca Świętego, krowy przyszły przywitać swojego gospodarza“. Wtedy Ojciec Święty się tak bardzo roześmiał (uśmiech).
Często chodził Ksiądz z Ojcem Świętym na spacery?
Codziennie wychodziliśmy. Nie zawsze sami, bo były też inne osoby.
Ksiądz Arcybiskup miał czas dla siebie?
Tak, mieliśmy czas wolny od ok. 15.00 do 17.00. I później dopiero po 21.00. Z tym, że w późniejszym czasie, kiedy już Ojciec Święty był słabszy – trzeba było być zawsze w pogotowiu. Mieszkaliśmy piętro wyżej, ale Ojciec Święty miał dzwonek. W późniejszym okresie, kiedy Ojciec Święty już chętnie słuchał, kiedy miał trudności z czytaniem to w wolnym czasie, każdego dnia od około 15.00 do 17.00 było czytanie książek. Co drugi dzień – w jeden dzień czytałem ja, w drugi – siostra. I podobnie wieczorem, po 21.00 do 22.30 też w jeden wieczór była siostra, w drugi – ja. Wtedy tego czasu prywatnego było bardzo, bardzo mało.
A były jakieś zabawne sytuacje podczas wakacji?
Dużo było takich sytuacji, ale na przykład w Castel Gandolfo – dzwonek był bardzo głośny. W czasie wakacji dziedziniec był zamknięty, było otwarte tylko okno. Kiedy dzwonek dzwonił – echo było dość mocne. Któregoś dnia była cisza, szwajcarzy pełnili swoją funkcję. Straż była w bramie, jeden był zawsze na dziedzińcu – czyli można powiedzieć, że słyszeli wszystkie ruchy Ojca Świętego. Ojciec Święty wzywając czasem sekretarzy czy siostry dość długo dzwonił, można powiedzieć, że bawił się tym dzwonkiem. Sam słyszał też głos dzwonka i czasami szwajcarzy patrzyli się co się dzieje, albo mówili: “O ktoś się spóźnia, nie ma… Ojciec Święty ich długo woła…“. Żołnierze, którzy mieli do nas zaufanie żartowali:
“O ksiądz musiał gdzieś być daleko, albo nie słuchał Ojca Świętego, bo wiele razy musiał dzwonić” (uśmiech). Kiedy już troszeczkę byliśmy zaniepokojeni o zdrowie Ojca Świętego każdy dzwonek był dla nas takim alarmem. Kiedy Ojciec Święty zadzwonił po jednego sekretarza, dzwonek słyszeliśmy wszyscy i jednocześnie – prawie przy wejściu spotykaliśmy się – dwaj sekretarze i siostra. Czasami Ojciec Święty lubił też sobie żartować przez włączanie alarmu dla wszystkich, jakby chciał nas obudzić i mieć blisko siebie.
Spędził Ksiądz dziewięć lat u boku Ojca Świętego Jana Pawła II. Jak dziś, z perspektywy czasu patrzy Ksiądz Arcybiskup na tę niezwykłą posługę?
Mogę powiedzieć jak ważną rolę odgrywa biskup Rzymu, kim jest św. Piotr, kim jest Piotr naszych czasów. Na nim spoczywa ciężar całego Kościoła, oczy całego świata zwrócone są na Rzym. Od tego, jaki kierunek obierze Papież zależy jaki będzie Kościół. Ojciec Święty może nadać pewien ton, pewien kierunek. Ojciec Święty Jan Paweł II był wielkim duszpasterzem, miał szerokie spojrzenie praktyczne, duszpasterskie. I wiele inicjatyw, które on podejmował, były przenoszone z diecezji rzymskiej na diecezje w poszczególnych krajach. Wielu biskupów wzorowało się na duszpasterstwie, na programach duszpasterskich Jana Pawła II. I miał tą właśnie szeroką wizję duszpasterstwa. Od zdolności, od umiejętności Papieża zależy jakość, funkcjonowanie i skuteczność Kościoła. Wiemy, że wszystko zależy od łaski Bożej, ale także od przygotowania i od duchowości konkretnego papieża – także rozwój człowieka, rozwój duchowości, Kościoła.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,994,jan-pawel-ii-we-wspomnieniach-swojego-sekretarza.html
******
Meteora ciągle żyje
Jan Gać / slo
Jest miejsce w Tesalii, które wprawia w zachwyt nawet najbardziej oschłe umysły, przywykłe do traktowania wszelkich cudowności ze spokojem godnym mędrca. To przedziwny zespół średniowiecznych monasterów zawieszonych pod niebem na gigantycznych ostańcach.
Skały Meteory – bo o nich tu mowa – przybierają kształt głów cukru, pinakli, wieżyc, maczug, przy których nasza Maczuga Herkulesa z Doliny Prądnika wygląda jak zapałka. Piękno przyrody, odległość od ludzkich siedzib i naturalna obronność skalnych formacji – oto zewnętrzne walory umożliwiające podjęcie życia pustelniczego. Jak na Bizancjum to dość późno, bo dopiero w połowie XIV wieku, ustronie to na równinach Tesalii odkryli pustelnicy dążący nie tylko do izolowania się od świata. Poszukiwali także miejsc z natury pięknych, bo już samo piękno otoczenia porywa duszę ku Stwórcy. Niczym po szczeblach mistycznej drabiny duchowego rozwoju Jana Klimaka podjęli wspinaczkę po skałach, na podobieństwo ptasich gniazd w skalne szczeliny wciskali sklecone z byle czego szałasy – kelliony. W samotności poszukiwali sposobów doskonalenia się.
Anachoreta – cenobitą
Tak jak w tylu innych miejscach, tak i tu pustelnicy stawali się z czasem ofiarą swego pustelnictwa. Wieść o świętości ich życia i heroicznych czynach rozchodziła się po okolicy, dołączali do nich podobni im zapaleńcy, szukający przewodników duchowych na drodze samodoskonalenia się. Niebawem otoczony uczniami anachoreta stawał się zasadźcą wspólnoty – cenobitą.
Do takich należał pewien Atanazy, jeden z wędrujących po Grecji samotników, który w poszukiwaniu miejsca dla siebie, odwiedziwszy najpierw Konstantynopol, Kretę, Atos i wiele pomniejszych ośrodków życia zakonnego w Bizancjum, za radą biskupa dotarł do Meteory, do wysokich skał założonych – jak powiadano – przez Demiurga na początku świata. Towarzyszył mu inny zapaleniec uświęcania się w pojedynkę, Grzegorz Stylita. Osiedliwszy się w tym bajecznie urodziwym zakątku Grecji, nie mieli już odwrotu. Musieli poświęcić ideał życia anachoreckiego na rzecz zawiązującej się wokół nich wspólnoty. Tak powstał w Meteorze pierwszy klasztor z kościołem pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego – Metamorfosis. Po nim wznoszono kolejne, tak iż druga połowa XIV wieku to czas wielkiej budowy na skalnych ostańcach Meteory.
Ciągłość tradycji monastycznej
Zbiegło się to z wydarzeniami politycznymi. Stulecie XIV to początek upadku Bizancjum, upadku spowodowanego z jednej strony wojną domową, z drugiej – zagrożeniem ze strony Turków, którzy podbiwszy Anatolię, przekroczyli już Dardanele i weszli do Europy. Panujący w Konstantynopolu cesarz nie był w stanie zapewnić integralności terytorialnej swojego państwa. Spod jego władztwa odpadały kolejne prowincje, także te rdzennie greckie, jak właśnie Tesalia. Nad Tesalią, niemal u samych wrót Konstantynopola, rozciągnął panowanie wielki car serbski Stefan Duszan, twórca potężnej Serbii. Marzył o uratowaniu Bizancjum, ale pod swoim berłem, dążył do ocalenia przed muzułmanami tysiącletniego cesarstwa chrześcijańskiego. To on właśnie, a po nim jego następcy na serbskim tronie otoczyli opieką i wsparciem budujące się na skalnych wierzchołkach Meteory monastery.
Podobno było ich ponad dwadzieścia, mniejszych i większych, nie licząc setek pustelni. Zachowała się dawna rycina, przedstawiająca owe ostre górki, o profilach tak dobrze znanych z malarstwa ikonowego. Każda z nich zajęta jest przez mocno rozbudowany kompleks klasztorny. Do podwieszonych jakby pod niebem zabudowań można się było dostać tylko za pomocą drabin i sieci wciąganych na linie kołowrotem. Cierpiącym na zawrót głowy pasażerom zawiązywano oczy nad przepaściami.
Dziś pielgrzym lub turysta nie doświadczy podobnych podróży podnoszących poziom adrenaliny. Miejsce sieci i drabin zajęły wykute w skałach tunele i schody, a nad przepaściami przerzucono mostki. Bo do sześciu żyjących monasterów ciągną nieprzebrane tłumy. I chcę wierzyć, że nie tylko turystów spragnionych egzotyki, ale i ludzi świadomie poszukujących chrześcijańskiej duchowości. Wielka Meteora (czyli Metamorfosis), Barlaam, Hagia Triada, Hagios Stefanos i Rousanou przez wieki przechowały po dziś dzień całe bogactwo chrześcijaństwa wschodniego. Monastery zasiedlone są nie tylko starszymi, ale i młodymi mnichami. Zachowują obserwancję zakonną i sprawują codzienną liturgię. I trzeba ujrzeć owe wspaniałe freski od XV wieku kładzione na wszystkich ścianach i sklepieniach katolikonów, owe cudownie rzeźbione w drewnie i wyzłocone ikonostasy, owe kolekcje ikon, sprzętów liturgicznych, ksiąg i relikwiarzy, żeby zrozumieć, że to nie relikt przeszłości. Meteora ciągle żyje.
http://www.deon.pl/po-godzinach/podroze-wycieczki/art,134,meteora-ciagle-zyje.html
******
Singiel szuka singielki… w Kościele
KAI / Maria Jernajczyk / br
“Singli jest coraz więcej”, “lawinowo wzrasta liczba jednoosobowych gospodarstw domowych”, “ludzie nie chcą, albo nie potrafią się wiązać” – mówią socjologowie i psychologowie, a za nimi media. Jak to jest być singlem w Kościele?
Kiedyś jego miejsce wydawało się jasne. W czasie Wielkiego Postu uczestniczył w rekolekcjach dla młodzieży. Potem przez wiele lat jeździł do innej parafii na rekolekcje akademickie. Tak było jeszcze kilka lat po studiach, aż do momentu, gdy uświadomił sobie, że te kilka lat to już prawie dziesięć. W ostatnią niedzielę w parafii zapowiadano rekolekcje. “Na godzinę 19 zaproszone są małżeństwa, na 20 – młodzież. Samotni i emeryci – na 9 rano”. Nie przyjdzie. O 9 rano musi być w pracy, gdzie zresztą spędza większość dnia. Poza tym nie jest samotny – po prostu nie założył rodziny i nie jest w żadnym związku. Chciałby, ale jak na razie to się nie udało. Takich ludzi jest już w Polsce 5 milionów.
“Singli jest coraz więcej”, “lawinowo wzrasta liczba jednoosobowych gospodarstw domowych”, “ludzie nie chcą, albo nie potrafią się wiązać” – mówią socjologowie i psychologowie, a za nimi media. Według narodowego spisu powszechnego z 2002 r. w stosunku do roku 1988 liczba samotnych mężczyzn wzrosła o 32 proc, a samotnych kobiet – o 38 proc. Ta tendencja będzie się utrzymywać. Socjologowie prognozują, że w 2030 r. w Polsce będzie już 7 mln. singli w wieku od 25 do 40 lat. Podobnie jest w Europie. Eurostat podaje, że 160 mln. Europejczyków żyje bez partnera lub partnerki. Singlem jest co trzeci Amerykanin.
Singiel szuka powołania
Jak to jest być singlem w Kościele? “Czasem trudno jest odnaleźć swoją duchowość, własny styl duchowości”, “singiel w Kościele to taki ktoś ‘bez przydziału’, “niełatwo jest mu odnaleźć własną tożsamość”, “po prostu nie bardzo wiadomo, jak realizować swoje powołanie” – mówią ludzie. Czy jest powołanie do samotności? – to pytanie w dziesiątkach wersji przewija się na rozmaitych katolickich forach internetowych. Część singli to osoby, które odkrywają w sobie powołanie do miłości realizowane poprzez zaangażowanie społeczne, przyjaźnie czy pracę. Często jednak pytanie to zadają ci, którzy głęboko pragną założenia rodziny, a jednak z różnych względów nie mogą tego pragnienia zrealizować. Bycie singlem traktują jako nieznośnie przedłużający się stan przejściowy, stan zawieszenia, rodzący szereg psychologicznych i duchowych trudności, w których z reguły brak im duszpasterskiego wsparcia.
“Księża się nami denerwują” – mówi Ania z Warszawy. “Może dlatego, że nie za bardzo wiedzą, co zrobić. Ja np. spotykałam się z naciskami, żeby w końcu coś postanowić: albo wychodzisz za mąż, albo decydujesz się na życie konsekrowane…Ale przecież nie mogę wstąpić do zakonu dlatego, że ‘już najwyższy czas coś postanowić’, albo założyć, że w ciągu najbliższego roku znajdę męża” – dodaje.
Jak się odnaleźć?
“Widzę, jakie dramaty towarzyszą często młodym poszukującym kogoś, kogo mogliby uczynić swoją najbliższą osobą” – twierdzi ks. Jarosław Szymczak z Instytutu Studiów nad Rodziną. Podkreśla, że ze szczególnymi trudnościami borykają się właśnie ci, którym nie wystarcza partner “na jedną noc”, albo “na trochę”, tacy, którzy pragną zbudować rodzinę opartą na trwałych wartościach. “We współczesnym świecie takim ludziom coraz trudniej się odnaleźć” – zwraca uwagę kapłan. “Może jeszcze łatwo spotkać się katolikom w Warszawie, gdzie działa tyle duszpasterstw akademickich, czy ruchów. Ale na prowincji? Przy parafii często zupełnie nic się nie dzieje, a młodzi jeżdżą po miasteczkach poszukując miłości na poziomie pubowo – dyskotekowym. Co mają robić?” – mówi ks. Szymczak.
Okazuje się jednak, że w dużych miastach wcale nie jest prosto. “Brakuje środowisk, w których ludzie mogliby nawiązywać relacje prowadzące do małżeństwa, więzi, które mogłyby się rozwinąć w małżeństwo.” – twierdzi o. Mirosław Pilśniak OP, duszpasterz młodzieży i duszpasterz rodzin. Zwraca uwagę, że rolę takich środowisk mogłyby pełnić chociażby duszpasterstwa akademickie, ale doświadczenie pokazuje, że tak nie jest. Niewielki procent członków duszpasterstw nawiązuje tam przyjaźnie prowadzące do małżeństwa. “Oczywiście, ludzie mają potrzebę budowania takich relacji, ale jakby nie umieją” – podkreśla.
Dobra wola i… bezradność
Jego zdaniem pęknięcie specyficznej aury, jaką społeczeństwo niegdyś otaczało relacje damsko – męskie dotyka, choć w innym wymiarze, również Kościoła i ludzi wierzących. “Jeszcze sto lat temu sama znajomość między chłopakiem a dziewczyną otoczona była w odbiorze społecznym jakby matrymonialną aurą. Zakładała możliwość wejścia w relację małżeńską” – stwierdza o. Pilśniak. “Dziś taka znajomość może być totalna, można przebywać ze sobą, mieszkać razem, współżyć, mieć razem dzieci – i jeszcze niektórym na myśl nie przychodzi, że można zawrzeć małżeństwo.
Nawet nie traktują tego jako narzeczeństwo, bo przecież nie wiadomo, czy się pobiorą, czy będą razem” – dodaje. “Żyjemy w świecie relacji płytkich, więzi ludzkich na poziomie spotkania przy piwie. Takie są często relacje między kobietą a mężczyzną, także w sferze seksu. Jeśli ktoś jest zdecydowany współżyć na drugiej randce, to oznacza, że utracił zdolność rozumienia, czym jest spotkanie z drugim człowiekiem” – mówi duszpasterz.
Zwraca uwagę, że wiele osób wierzących nie akceptuje takiego stylu życia. Chcą budować głębsze relacje, ale nie mają wyraźnych wzorów. Dom rodzinny bywa albo antywzorem lub wzorem niedoskonałym. Wyraźnych odniesień brakuje także w ludziach widzianych w Kościele.
“Mam wrażenie, że w naszych duszpasterstwach następuje nadmierne przesunięcie akcentów. Aktywność i relacje przyjacielskie promowane są być może w odpowiedzi na zepsucie otaczającego świata. Często buduje się tam relacje między mężczyznami i kobietami z założenia przyjacielskie i tylko przyjacielskie. I to piękne, że są czyste przyjaźnie, w których ludzie po prostu starają się być razem, współpracować i niekoniecznie są nastawieni na relacje erotyczne, ale jednak dobrze jeśli znajomości damsko – męskie są w jakiś sposób otwarte na małżeństwo, a nie zamknięte na tę perspektywę” – podkreśla o. Pilśniak.
Błędy formacji?
Uwrażliwienie na te kwestie jest, według o. Pilśniaka, ważnym zadaniem dla duszpasterzy. Mogą pomagać młodym w nabywaniu umiejętności budowania relacji otwartych na poważny związek jako zamiar realizacji powołania życiowego. “W duszpasterstwach kładzie się nacisk na modlitwę, wiedzę religijną i społeczną, wykształcenie i relacje towarzyskie. Brakuje chyba jednak więzi, w których ludzie decydują się walczyć razem o głębszą, prawdziwszą relację. Wiara pomaga człowiekowi zapragnąć głębokiego związku, ale nie zastąpi pracy nad sztuką budowania związku, a wreszcie – nie zastąpi trudu budowania relacji” – zaznacza dominikanin.
“Ja jestem owocem dziesięcioletniej formacji w jednym z ruchów katolickich – zwierza się Ania z Warszawy – i tak się złożyło, że w tym ruchu nie spotkałam kogoś, z kim mogłabym się związać na całe życie. Natomiast stałam się osobą bardzo zaangażowaną w Kościół. I przez te wszystkie lata osoby, które mnie formowały, księża, duszpasterze mówili, że właśnie o to chodzi, że bardzo dobrze, że trzeba być zaangażowanym, podejmować odpowiedzialność itp.
Natomiast czas mijał i w pewnym momencie – pamiętam tę rozmowę… – jeden kapłan mi powiedział: Ania, jeśli chcesz wyjść za mąż, to będzie ci trudno w tym ruchu znaleźć mężczyznę, ponieważ zachowujesz się jak ‘kościelna matka’, zachowujesz się jak osoba konsekrowana… Nie chcę niczego ‘zwalać’ na tę formację, choć w pewnym sensie to ona doprowadziła do takiej sytuacji. Wiem, że nie ma nic trudniejszego, niż formowanie człowieka, ale faktem jest, że w takim prowadzeniu, przy najlepszych intencjach, można coś bardzo ważnego przegapić” – podkreśla dziewczyna.
Osobną sprawą pozostaje fakt, że w większości duszpasterstw, ruchów i wspólnot znaczący procent stanowią kobiety. “Niektórzy śmieją się, że nasz Kościół jest żeńskokatolicki” – stwierdza ks. Jarosław Szymczak. – “Coś w tym jest. Co więcej wydaje się, że wśród świeckich zaangażowanych w Kościół kobiety stają się coraz silniejsze, a mężczyźni coraz słabsi. Tacy mężczyźni reagują lękowo na kobiecą dominację” – zwraca uwagę kapłan.
Oddolna inicjatywa internetowa: prawie dwieście zakochanych par!
“Byłem sam. Chciałem to zmienić, ale zależało mi na tym, żeby poznać wierzącą dziewczynę, żebyśmy mieli jakąś wspólnotę wartości. I to wcale nie było takie proste…” – opowiada Maciej Koper, który na pewno nie należy do mężczyzn zalęknionych. Być może dlatego właśnie, wraz z dwójką innych singli, zdecydował się, by w tej niełatwej sytuacji “coś zrobić”. Inspiracją była amerykańska strona internetowa Avemariasingles.com, serwis powołany po to, by kojarzyć samotnych, którzy pragną zbudować chrześcijańskie małżeństwo.
Portal Przeznaczeni.pl powstał we wrześniu 2005 r. Bilans tej już ponad półtorarocznej działalności to 15 małżeństw, 68 planowanych ślubów i prawie 200 zakochanych par. Przez ten czas w portalu określanym też jako “Strefa ludzi z wartościami” zarejestrowało się ok. 20 tys. osób czyli prawie dwa razy więcej niż w portalu Avemiariasingles.
“Są to ludzie bardzo zróżnicowani. Bogactwem tego miejsca jest m.in. właśnie niesłychana różnorodność osób” – podkreśla Agnieszka Rogalska, współtwórczyni portalu, która dzięki strefie poznała swego męża. Dolną granicą wieku dopuszczalności rejestracji w strefie jest 18 lat. Górnej bariery nie ma, zdarza się więc, że w portalu rejestrują się i siedemdziesięciolatkowie. Najwięcej strefowiczów to jednak osoby między 25 a 35 rokiem życia, najczęściej po studiach wyższych. “Strefowicze są finansistami, lekarzami, dziennikarzami, nauczycielami. To często osoby bardzo aktywne zawodowo i maksymalnie zabiegane! Często nie mają czasu, żeby ułożyć sobie życie, choć pragną stworzyć chrześcijańską rodzinę” – podkreśla Maciej Koper.
Chcemy tworzyć świat pełen szczęśliwych małżeństw
Twórcy serwisu dedykują go Janowi Pawłowi II. “Chcemy tworzyć świat pełen szczęśliwych małżeństw i rodzin zbudowanych na dojrzałej miłości ludzkiej i na Bogu, który sam jest Miłością.” – stwierdzając, podkreślając, że ich działanie jest odpowiedzią na apele, jakie kierował do młodych Ojciec Święty. Dlatego portal nie jest zwykłym serwisem randkowym. “Jeśli szukasz wielu przypadkowych znajomości, łatwej rozrywki, przyjemnych flirtów, zabawy w “miłość”, partnera do seksu jeśli wiara i religia nie mają dla Ciebie znaczenia i z założenia odrzucasz Kościół katolicki albo wybiórczo akceptujesz Jego nauczanie jeśli już masz za sobą ślub kościelny i rozwód cywilny to źle trafiłeś.” – piszą twórcy portalu. Sfera przeznaczona jest przede wszystkim dla tych, którzy szukają współmałżonka, pragną i mogą zawrzeć małżeństwo w Kościele katolickim.
Trzeba się spotkać naprawdę
“Kiedy myśleliśmy o tym, jak urządzić ten portal, poszukiwaliśmy rozmaitych inspiracji. Szukaliśmy też wiele w tekstach Jana Pawła II. Tam było bardzo wyraźnie napisane, że docieranie do ludzi jedynie przez Internet – to za mało. W Internecie nie nawiążą się relacje, dlatego z Internetu trzeba jak najszybciej wyjść – do świata realnego. Tak narodził się pomysł na Kalendarz Spotkań” – opowiada Agnieszka Rogalska. Kalendarz umożliwia każdemu ze strefowiczów zaproponowanie jakiegoś spotkania lub dopisanie się do spotkania, czy inicjatywy organizowanej przez kogoś innego. Są to inicjatywy przeróżne – od towarzyskich rozmów przy kawie, po wspólne Msze św., wspólne wyjazdy, wyprawy rowerowe, kajaki, wycieczki piesze, czy górskie wspinaczki. “W ciągu 14 miesięcy działania Kalendarza odbyło się już 600 takich spotkań – wymyślonych, zaproponowanych, zorganizowanych i zrealizowanych oddolnie, przez samych strefowiczów” – podkreśla Maciej Koper.
Zwraca uwagę, że niejako “produktem ubocznym” strefy jest powstanie zwartego środowiska, charakteryzującego się określoną tożsamością i być może zdolnego do twórczej obecności w społeczeństwie – poprzez dawanie świadectwa i manifestację swoich poglądów. Na co dzień w strefie aktywnie działa ok. 6 tys. osób. “Tam niesamowicie widać bogactwo Kościoła, jego różnorodność” – opowiada strefowiczka Ania Olesiak.
“Dziś Internet jest miejscem spotkań jak każde inne. Strefa jest szansą. Stworzeniem szansy do spotkania dla określonej grupy ludzi o określonych wartościach. I tyle. Reszta należy do nich samych i do Pana Boga.” – stwierdza Ania Olesiak. Zwraca uwagę, że problemy ludzi, którzy poznają się w strefie są takie same, jak tych, którzy poznają się przy innych okazjach, ale jest jeden plus: “Zaczynamy rozmowę z pewnej płaszczyzny. Na takim podstawowym poziomie wiemy, jakie są nasze oczekiwania, pragnienia i wyznawane wartości – i że zasadniczo są one zbieżne” – podkreśla.
“Łączenie określonej grupy społecznej, ludzi wyznających te same wartości i pragnących nawiązania trwałych więzi jest niewątpliwie zaletą portalu, wiążą się z tym też jednak pewne słabości” – stwierdza o. Mirosław Pilśniak. “Strefa w nieunikniony sposób gromadzi ludzi o podobnych problemach” – wyjaśnia.
Przytulny kącik, czy praca nad sobą?
Zdanie o. Pilśniaka potwierdza Maciej Koper: “Strefa nie jest lekiem na całe zło. Jeśli ktoś ma problemy, żeby wyjść do innych, żeby się przełamać, dojrzeć, podejść poważnie do związku – to może się nawet 5 razy zalogować w strefie i do niczego to nie doprowadzi” – zaznacza. “O tym, że są problemy świadczy chociażby proporcja między liczbą zalogowanych, a tych, którym udało się w strefie szczęśliwie zakochać…” – dodaje Ania Olesiak. Jedna ze strefowiczek zwraca uwagę, że wiele osób rejestrujących się w portalu bardzo się tego wstydzi.
“Trudno jest im się przyznać otwarcie, że szukają pomocy. Logują się, ale trochę tak, jakby to nie dotyczyło ich samych” – podkreśla. “To nie ułatwia przełamywania internetowej anonimowości. Niestety, w takiej sytuacji łatwo jest ranić innych i również samemu zostać zranionym” – dodaje.
“A jednak obserwujemy, że sama obecność w strefie jest dla wielu ludzi katalizatorem rozwoju” – zauważa Agnieszka Rogalska. “Po pierwsze w jakiś sposób zdobywają się na odwagę, by przyznać się przed sobą i innymi, że czegoś potrzebują, że nie chcą się wpisywać w kulturę singli, nie chcą być sami, pragną prawdziwej rodziny. Po drugie mają szansę w jakiś sposób przewartościować swoje życie, zastanowić się, jak znaleźć czas dla drugiej osoby i jak wyjść z getta myślenia o sobie jako o kimś, kto na pewno nikogo nie znajdzie” – zaznacza.
Zdaniem twórców portalu osoby samotne i poszukujące współmałżonka cierpią z powodu zbyt małego wsparcia duszpasterskiego w Kościele, a jednak wsparcie to należy im zaofiarować w sposób mądry. Nie chodzi o tworzenie zakonserwowanych duszpasterstw, w których ludzie mają możliwość schować się przed światem, ale raczej zachęcenie do formacji, która pozwoliłaby wyjść na zewnątrz. “To w ogóle jest pytanie o nasze myślenie na temat tego, czym jest dla nas wspólnota Kościoła” – podkreśla Maciej Koper. “Czy to ma być miejsce, w którym ja czuję się dobrze ze wszystkimi moimi kompleksami, bo nikt mi nie dokucza, a wszyscy wokół tworzą ciepłe, przyjazne środowisko, które zapewnia, że wszystko jest ze mną ok., bo Pan Bóg mnie kocha? Czy też raczej wspólnota to źródło, z którego czerpię siły do działania, do zmieniania siebie i otaczającego mnie świata na lepsze?” – pyta. Zdaniem Ani Olesiak coraz częstsze “wypychanie” z duszpasterstw akademickich osób, które już skończyły studia jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. “Księża się orientują, że to jest czas na wychodzenie, zakładanie rodziny, a nie chowanie się w duszpasterstwie” – stwierdza.
Gdy singiel nie potrafi szukać
O. Mirosław Pilśniak podkreśla jednak, że w tej i w innych sytuacjach “grupa wsparcia” bywa bardzo potrzebna. “Oczywiście grupa wparcia rozumiana nie jako “grajdołek” ale miejsce, gdzie świadomie pracuje się nad pewnym problemem” – zaznacza.
Przykładem takich grup mogą być jego zdaniem niektóre duszpasterstwa postakademickie, które często, niejako naturalnie ewoluują w stronę duszpasterstw singli. “Na takich ludzi wywierane są rozmaite presje – rodziny, otoczenia. Pojawia się też presja wewnętrzna i związany z nią lęk podjęcia ryzyka, które może nie przynieść spodziewanego rezultatu; lęk okazania się nieskutecznym; lęk, że straci się uciekający nieubłaganie czas” – podkreśla. Stwierdza, ze tego rodzaju presje bardzo ograniczają wolność w budowaniu związku i dlatego osoby poddawane naciskom wsparcia potrzebują. “Taką grupą wsparcia jest też portal Przeznaczeni.pl” – dodaje zakonnik.
“Zależy nam, by w perspektywie jednego czy półtora roku strefa była nie tylko miejscem, gdzie ludzie mogą się poznać, ale też konkretnie pracować nad sobą, nad wychodzeniem do innych, nad nawiązywaniem relacji” – podkreśla Maciej Koper. “Chcielibyśmy np. proponować profesjonalne warsztaty, dla wszystkich chętnych, myślimy o stworzeniu własnej grupy pielgrzymkowej itp. Już teraz promujemy rozmaite pojawiające się coraz częściej inicjatywy pomocy osobom, które odkrywają swoje powołanie do małżeństwa, ale nie mogą się w nim bezpośrednio realizować” – dodaje.
Jedną z takich inicjatyw jest np. Mistrzowska Akademia Miłości pomyślana jako “latający uniwersytet” poświęcony m.in. właściwemu przeżywaniu kobiecości i męskości, a także budowaniu relacji. “To mają być rozmowy z osobami, które są świadkami żywej miłości” – twierdzi Mira Jankowska, pomysłodawczyni Akademii, dziennikarka radia Józef i m.in. autorka “Fitnessu duchowego”, popularnego dodatku do tygodnika Ozon. – Chcemy, żeby ludzie, którzy żyją w małżeństwach, albo byli długo samotni i wreszcie się odnaleźli i umieją o tym opowiadać, podzielili się tym doświadczeniem” – dodaje.
Zdaniem Miry Jankowskiej pytania o kobiecość i męskość są stawiane zdecydowanie za rzadko. “Również w Kościele o tych sprawach mówi się przede wszystkim językiem filozoficznym lub w kontekście płodności” – podkreśla. Brakuje natomiast podejścia prostego, egzystencjalnego, które dotykałoby podstawowych potrzeb i podstawowych pytań człowieka. Okazuje się, że zapotrzebowanie na tego rodzaju warsztaty jest olbrzymie. Na spotkanie pt. “Singiel szuka singielki” zorganizowane w ramach Akademii 8 marca w Warszawie przyszło kilkaset osób.
Singli jest coraz więcej. Z punktu widzenia rynku to znakomicie. Są doskonałymi konsumentami, kreują nowe potrzeby, na które skwapliwie odpowiada rynek poprzez kursy gotowania w pojedynkę, czy wycieczki dla samotnych. A jak na te potrzeby powinien odpowiadać Kościół?
Bóg przychodzi pośród zwyczajności
Dariusz Michalski SJ
Wyżej należy cenić zaparcie się własnej woli, niż wskrzeszanie umarłych.
Czytając Ewangelię, możemy się zastanowić, dlaczego Jezus tylko trzykrotnie dokonał wskrzeszenia umarłych. Przecież miał wystarczającą moc, aby uchronić przed śmiercią więcej osób, niż tylko córkę przełożonego synagogi, syna wdowy z Nain czy Łazarza. Ta sentencja jest wyrazem głębokiej intuicji św. Ignacego dotyczącej tego, co stanowi trzon duchowości chrześcijańskiej. Od samego początku człowiek był kuszony do dokonywania spektakularnych czynów. Już w Raju szatan kusił, aby człowiek stał się jak Bóg. Wymogiem potrzebnym do zmiany statusu na boski miało być skosztowanie owocu z drzewa poznania dobra i zła. Na przestrzeni historii ludzkości obserwujemy nieustanną walkę o nasze serca. Jesteśmy ciągle kuszeni do dokonywania rzeczy cudownych pod pozorem dobra. W Księdze Rodzaju możemy przeczytać, jak ludzie zdecydowali się dokonać czegoś nadzwyczajnego: zbudować wieżę Babel -wieżę sięgającą nieba. To kolejna okazja, by stać się jak Bóg. Co w tym złego? – możemy zapytać. Złe nie było samo budowanie. Złe było to, że ludzie zdecydowali się to uczynić bez porozumienia z Bogiem. Na własną rękę, nie pytając o zdanie samego Boga. Zupełnie tak samo jak Adam i Ewa w Raju, którzy postanowili działać po swojemu, bez porozumienia z Bogiem. Tym samym postawili Boga w cieniu, na marginesie swego życia.
W dzisiejszym świecie jesteśmy kuszeni do luksusowego życia. Jeśli wakacje – to tylko za granicą. Jeśli miłość – to tylko pełna emocji i romantyzmu. A najlepiej tylko sam stan zakochania tak powszechnie i bezkonfliktowo ukazywany w filmach. Jeśli praca – to tylko z ogromnym wynagrodzeniem i na najwyższym stanowisku. Jeśli komputer – to tylko z najlepszymi parametrami. I tak dzień po dniu jesteśmy bombardowani pokusami życia cudownego, nadzwyczajnego, na wysokim poziomie. A gdzie w tym wszystkim miejsce na zwyczajność, na powszedniość? Czy życie musi zawsze płynąć wartko? Czy musi dostarczać nam nieustannie kolejnych bodźców i szybkiej gratyfikacji? Przecież nie wszystkie dni są słoneczne! Życie, o czym dobrze wiemy, składa się z dni słonecznych i pochmurnych. Oprócz lata są jeszcze inne pory roku: jesień, zima, wiosna. A baczny obserwator dostrzeże także przedwiośnie i inne rzadziej wymieniane pory roku. Biada temu, kto wpadnie w sztucznie napędzony rytm bodźców i atrakcji. Takie nakręcenie sprawia, że stajemy się niewolnikami zewnętrznych atrakcji i stopniowo zaczynamy oddalać się od Boga, od bliźnich i od samych siebie, skupiając się tylko na tym, co zewnętrzne i miłe. Jest to prosta droga do egoizmu i stawiania siebie w centrum świata. Podążając tą drogą, wcześniej czy później zaczniemy się skupiać na tym, aby nasza wola była mniej lub bardziej usatysfakcjonowana. Trudno nam będzie wtedy zrozumieć Jezusa, który zmierza do Jerozolimy, aby tam oddać swoje życie dla naszego zbawienia.
Także nam grozi to, czemu nie oparł się Apostoł Piotr. Jak on będziemy namawiali Jezusa, aby żył tak, by nie spadło na Niego żadne nieszczęście. Gdy Jezus zapowiada uczniom swoją mękę, Piotr podchodzi do Niego i przestrzega Go: “Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16, 22). W odpowiedzi Jezus ostro go karci. To skarcenie jest potrzebne! Jezus czasem karci także nas. Czyni to wtedy, kiedy próbujemy uciec przed swoim krzyżem. Czasem robimy to w bardzo pobożny sposób – pod przykrywką dobra. Potrafimy czynić wiele dobra, ale zawsze tak, aby nasza własna wola została usatysfakcjonowana w sposób niewidoczny dla innych. Niekiedy oszukujemy nawet samych siebie. Nasze działania wyglądają z pozoru na bezinteresowne i szczere. I rzeczywiście przynoszą wiele dobra bliźnim, ale niestety sprawiają, że nasza wola zostaje postawiona w centrum. A przecież w centrum życia człowieka ma stać Bóg!
Wcześniej czy później Bóg doprowadza nas do takich sytuacji, kiedy nie możemy postąpić wedle naszej woli. Są to sytuacje, gdy doświadczamy własnej bezradności, gdy wydaje się nam, że nic już nie możemy uczynić. I wtedy właśnie może się dokonać najwięcej dobra dla nas samych, a bywa, że i dla naszych bliźnich. Bo największą wartość dla Boga mają nie sytuacje, gdy działając, potrafimy dokonać spektakularnych czynów, ale te, w których całkowicie zdajemy się na Niego. Gdy Jemu całkowicie poddajemy naszą wolę. Aby to największe dobro mogło się stać naszym udziałem, musimy dobrowolnie zrezygnować z własnej woli. I to właśnie jest dla nas najtrudniejsze, ale też najbardziej owocne. Oczyszcza nasze serca i duszę z naleciałości egoizmu i samooszukiwania się. To istota nawrócenia: poddać woli Boga swoją wolę.
Jezus także doświadczył poddawania woli Ojca swojej woli. W Ogrodzie Oliwnym modlił się gorąco do Ojca: “Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26, 39). Co znaczą dosłownie słowa tej modlitwy? Moglibyśmy przełożyć je następująco: “Ojcze, jeśli jest możliwe, aby zbawienie świata dokonało się bez mojego cierpienia, to proszę, niech tak się stanie. Jednak ostatecznie Tobie się poddaję i niech się stanie tak, jak Ty tego pragniesz”. Jakże ciężko jest nam wypowiedzieć takie słowa! Ale to właśnie całkowite poddanie się Jezusa woli Ojca przyniosło nam zbawienne skutki. W tych słowach i następujących po nich wydarzeniach -gdy Jezus poddaje się swoim oprawcom, ale przede wszystkim poddaje się Ojcu, pełen pokory i miłości do nas – w tej postawie Jezusa wyraża się Jego miłość do nas. Pan umiłował nas do końca, a przez to uwolnił z okowów śmierci wiecznej.
I tu znajdujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego Jezus uratował od śmierci tylko trzy wspomniane na początku osoby. On naprawdę uratował cały świat! Uratował ciebie i mnie! Każdego człowieka, który uzna Go za swego Zbawiciela. To właśnie jest prawdziwy ratunek. To jest prawdziwe życie, które rodzi się w nas w chwili, gdy decydujemy się nasze własne plany powierzyć woli Bożej.
I może jeszcze jedno wyjaśnienie dotyczące sformułowania “zaparcie się własnej woli”. Czy własna wola jest czymś złym? Sama w sobie nie. Jeśli jednak przestaje być poddana Bogu, wtedy, owszem, zaczyna działać na naszą zgubę. Warto dokonać ważnego rozróżnienia. Otóż, w każdym z nas istnieje zarówno “ja prawdziwe”, jak i “ja fałszywe”. Pod pojęciem “ja prawdziwego” rozumiemy wszystko to, co nas prowadzi do Boga. Jest nim nasza prawdziwa tożsamość dzieci Bożych oraz życie w godności i wedle zasad miłości na wzór umiłowanych synów i córek Boga. Natomiast pojęciem “ja fałszywe” określamy taki styl życia, który jest zaprzeczeniem godności dziecka Bożego. “Ja fałszywe” jest życiem na własny rachunek, które wcześniej czy później prowadzi do niszczenia w człowieku dobra. To życie niezgodne z wolą Bożą. To życie, w którym Bóg nie stoi na pierwszym miejscu. Jego miejsce zajęła chęć zysku, pokazania się, dokonania wielkich rzeczy, pragnienie sukcesu, nieustannego wyróżniania się czy błyszczenia, a czasem pragnienie świętego spokoju, schowania się przed wszystkimi, przed całym światem, i życie tak, jakby innych nie było. “Fałszywe ja” może przybierać najróżniejsze formy, zarówno te mające na celu zdobywanie rozmaitych rzeczy, obrastanie w dobra, jak i te mające na celu niszczenie siebie samego. Jednak zawsze aktywność “fałszywego ja” będzie prowadzić do oddalania się od Boga, od bliźnich i od własnego serca i sumienia.
Jezus zwraca nam uwagę na rozbieżność w dążeniach “ja fałszywego” i “ja prawdziwego”, gdy mówi: “Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16, 26). Innymi słowy, istnieje dążność duszy – “ja prawdziwego” i dążność do światowego zysku – “ja fałszywego”.
Warto zadać sobie pytanie: Czy w stylu duchowości, który praktykuję, jest miejsce na to, co zwyczajne, powszednie i codzienne? Czy przypadkiem nie wybieram sobie takich wspólnot, które skupiają się wyłącznie na charyzmatach? One mają ważną rolę do spełnienia, ale winny także prowadzić do pogłębionej duchowości zgodnie ze słowami św. Pawła, który mówi o większym darze (por. 1 Kor 12, 31).
Sam Jezus pokazał nam drogę pokory, o której często zapominamy. Jest nią nie tylko Jego życie publiczne, ale także, a może przede wszystkim cały okres tzw. życia ukrytego. Trzydzieści zwykłych, prostych lat, na które składają się Jego dzieciństwo, młodość i dorastanie. Czas, kiedy nikt o Nim nie słyszał, nie był nikim znanym. Gdy był zwykłym mężczyzną żyjącym w Palestynie, niczym niewyróżniającym się od innych, poddanym tradycji religijnej, w której wzrastał. To pokora, która może leczyć nasze często niespokojne serca goniące za tym, co wielkie, albo co przerasta nasze siły. Swoim życiem ukrytym Jezus uświęcił wszystkie nasze dni powszednie i pokazał nam, że nie ma nic złego w zwykłym, a czasem monotonnym życiu. Nie musimy nieustannie bombardować się silnymi bodźcami. To właśnie w zwyczajności możemy odnaleźć zagubiony pokój i harmonię jak nakarmione i uspokojone dziecko w ramionach swej matki (por. Ps 131).
Fragment książki: Mądrość życia według św. Ignacego Loyoli
Bądź mądry i pisz… cokolwiek
ks. Paweł Prüfer
Słyszy się o ludziach, którzy jadą na drugi koniec Polski, żeby kogoś zobaczyć, posłuchać. W Ewangelii pojawiają się słowa Chrystusa o tym, że królowa z Południa (“z krańców ziemi”) przybyła swego czasu, żeby posłuchać Salomona, jego mądrości. Chcesz być mądry? Co za pytanie? Oczywiście, że tak. Chociaż czujemy, że samo kumulowanie wiedzy nie wystarcza do mądrości.
Co jeszcze jest potrzebne, aby zyskać mądrość? Może spryt? Jasio, znany powszechnie bohater dowcipów, zapytany przez panią w szkole, dlaczego nie napisał wypracowania z języka polskiego, odpowiedział z nieukrywanym żalem, że został napadnięty przez groźnego człowieka z pistoletem w ręku. Empatyczna nauczycielka ze współczuciem, ale i ciekawością brnie dalej w pytaniach: “I co było dalej? Co się dalej stało?”. Nasz bohater miał gotową i wszystko wyjaśniającą odpowiedź: “zabrał mi zeszyt z wypracowaniem”. Mądry Jaś – sprytny Jaś. Nie dokonując oceny wartościującej, można by rzec, iż uratował się z tonącego statku.
Myśląc i mówiąc o mądrości, pójdźmy za skojarzeniami. Mądrość, jej zdobywanie kojarzyć się może z osobami z tzw. wyższej półki. To ci, którym udało się już przejść różne etapy selekcji, którzy poddani zostali procesom weryfikacji i formacji intelektualnej, a więc ci, którzy sumiennie inwestowali we własny rozwój, poddając się chętnie (lub niechętnie) oddziaływaniu innych bądź decydując się na indywidualną drogę. Florian Znaniecki, wybitny i ceniony na całym świecie polski socjolog początku XX wieku, zdecydowanie stwierdza, że szczyt indywidualnego rozwoju nie osiąga się przez wychowanie, ale przez samokształcenie niekontrolowane i nienadzorowane przez wychowawców (Znaniecki 2001b: 253). Czyli chcąc stać się mądrym człowiekiem – owszem, słuchaj innych i korzystaj z ich mądrości, ale przede wszystkim idź własną autorską drogą twórcy. Jak do tej pory Ewangelia, która dotyczy wszelkich aspektów codzienności, lansuje niebywale szeroką i różnorodną koncepcję zdobywania szczęścia i świętości. Mądrość ewangeliczna – mądrością poukładanej rozmaitości.
Na co dzień nie sposób uniknąć i ominąć struktur i instytucji, które raz lepiej, raz gorzej ułatwiają człowiekowi realizację jego żywotnych potrzeb. Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu ich użytkowników, że uprzykrzają codzienną egzystencję, są czymś w rodzaju olbrzymów, na których barkach stajemy, by wziąć dla siebie to, co już zostało dla nas przygotowane. zaoszczędzony nam zostaje trud budowania wszystkiego od początku (Babbie 2004: 31). Z pewną przesadą rzec by można, iż są to miejsca, z których czerpie się teoretyczną i praktyczną mądrość. Dlaczego więc w szkole i na uczelni, gdy nie ma zajęć i lekcji, “beneficjenci instytucjonalnej mądrości” przeżywają większą radość niż wówczas, gdy zajęcia normalnie się odbywają? Przecież wszyscy oni chcą być mądrzy, mądrzejsi i najmądrzejsi.
Oddajmy – ku potwierdzeniu tej praktycznej niejasności egzystencjalnej – głos naszemu Jasiowi. Pewnego słonecznego dnia przybiegł wyjątkowo podekscytowany na stację benzynową, krzycząc: “Szybko, natychmiast proszę napełnić mi cały kanister benzyną!”. Spokojny pracownik stacji na wszelki wypadek zapytuje ospałym głosem: “A co, pali się?”. “Tak! Szkoła! Ale tak jakby powoli już przygasa!”. Cóż, trudno nie ucieszyć się wolną chwilą, niespodziewanie zastępującą intensywne zajęcia. Nie sposób uradować się brakiem stresów, kiedy spodziewano się ich wiele. Jeśli z jakiegoś powodu – zwłaszcza niezawinionego – komuś nie uda się w wyznaczonej chwili wykonać tego, co miał zaplanowane, jego zasoby mądrości nie zostaną nadmiernie uszczuplone.
Jest także mądrość wiary lub jeszcze inaczej: mądrość płynąca z wiary. Nie odnosząc tego stwierdzenia bezpośrednio do Ewangelii, przywołajmy amerykańskiego socjologa Earla Babbiego, który słusznie zauważa, że większość wiedzy, jaką zdobywamy, jest kwestią umowy i wiary (Babbie 2004: 29-31). Ufamy ekspertom w to, co mówią o świecie i człowieku. Nie wszystko, co stanowi zakres naszych informacji, jest przez nas poznawane w osobistym doświadczeniu. Niewiele więc w tym empirycznego oglądu rzeczywistości. To, że Ziemia jest okrągła, wiemy – i nie tylko dlatego, że wszyscy o tym wiedzą – od innych, od tych, którzy ten fakt zbadali, zaobserwowali. Nas ominął trud odkrywcy. Zaufaliśmy ekspertom. I dobrze, bo znów mamy więcej czasu na sprawy, których osobiste próbowanie jest niezbędne dla prawdziwego ich poznania. Poza tym każde poznanie jest partykularne, ograniczone, stąd tak potrzebna jest pokora badacza.
Wierzący wie, że jego wiedza może też oprzeć się na wierze. Oprócz tego wszystkiego, z czego korzysta się na co dzień, a co domaga się od nas wiary i zaufania, wiara stanowi fundamentalny element życia. Choć czasem wydaje się nam, że jest tylko kolorową, cukierkową odskocznią, pięknym snem, który kończąc się, czasem wywołuje szok i wściekłość na myśl o przerażających wyzwaniach nowego dnia. Wyczerpująca się wiara, wyślizgująca się ze słabo zaciśniętej dłoni i ulatująca w chmury była chyba jedynie namiastką. Przejawem autentyczności wiary jest między innymi skalistość silnej podpory, zapory i zwornika, który, nie dość że sam jest odporny na zewnętrzne ciosy, jest taki także dla innych, stojących obok i nieco dalej. Poza tym wiara, przekazywana i rozdzielana, pęcznieje, rośnie i nabiera soczystości dojrzałego owocu. Odważnie i z przekonaniem niesiona między ludzi, solidaryzuje jej wyznawców, ale każąc im szukać kolejnych. Jest więc – tak jak u jej ewangelicznego początku – zaobserwowana, potem spisana, żeby stać się otwartym zapisem, nieustannie odżywającym przez czytanie. Tak jak autor tych słów próbuje nieśmiało o wierze pisać, tak równie nieśmiało zachęca, by i czytelnik przeżył przygodę napisania choćby zdania o wierze, o czymkolwiek, byle szczerze. Pisząc, doświadcza się także czegoś, co można nazwać samopoznaniem. Jestem więc dla siebie twórcą i odkrywcą.
Rozważanie pochodzi z książki: W poszukiwaniu recepty na życie
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,992,badz-madry-i-pisz-cokolwiek.html
******
Spróbujmy porozmawiać inaczej
Roman Bielecki OP
Nikt nie chce życia zmieniać. Nie jesteśmy zainteresowani konkretnymi zobowiązaniami, bo wtedy musielibyśmy przestać kłamać, a my kochamy to robić – z Michałem Zioło OCSO rozmawia Roman Bielecki OP
Roman Bielecki OP: Co to jest smutek?
Michał Zioło OCSO: To naturalny stan życia. Radość przeżywana głęboko i prawdziwie zmusza nas do wyjścia poza siebie. Jest czasem wyjątkowym i świątecznym. Natomiast smutek to spokój. Czas skupienia. Smucimy się, bo próbujemy objąć umysłem otaczający nas świat, który jest trudny i ciężki. Uczymy się całe życie, że w jego istotę wpisana jest strata, to znaczy świadomość tego, że nie osiągniemy wszystkiego, co byśmy chcieli w życiu osiągnąć, bo albo jest już za późno i nie mamy tyle sił i możliwości, albo jest jeszcze za wcześnie i musimy poczekać. Trafnie opisuje to napięcie Kohelet, mówiąc, że jest czas radości i jest czas smutku, czas budowania i burzenia, milczenia i mówienia, szukania i tracenia.
I to jest dobra nowina?
Ależ tak! Bo Dobra Nowina jak potężna rzeka niesie w sobie mądrość Pierwszego Przymierza. A poza tym jest nie tylko dobra, ale też piękna i prawdziwa – te trzy boskie strumienie się w niej splatają. Takie jest chrześcijaństwo. Za Koheletem stoi doświadczenie życia. Długo podpatrywał on zachowania ludzi i dlatego może spokojnie powiedzieć, że wszystko jest marne. Na przykład władza. Funkcje do pewnego momentu są zaszczytem, a potem zaczynają być ciężarem i albo ktoś nas z nich zwalnia, albo sami odchodzimy ze względu na zdrowie lub wiek. Marność nad marnościami. Albo weźmy urodę. Najpierw biegamy, trenujemy sporty, ludzie się za nami oglądają, a potem ręka drży, ledwo laskę może utrzymać, a wejście po trzech schodach to gigantyczny wysiłek. Marność nad marnościami. Nie da się na tym nic zbudować. I to jest dowód na wartość smutku, czyli stanu ducha, który ćwiczy nas w umiejętnym wybieraniu. Żeby nasza radość była prawdziwa, trzeba odsuwać od siebie fałszywe radości i rezygnować ze strategii przetrwania.
To znaczy, z czego?
Mogę się na przykład upić albo najeść ponad miarę, albo chodzić nałogowo na zakupy, żeby zapomnieć o swoim cierpieniu. Mogę mieć mały sukces życiowy lub żyć od książki do książki. Wyznaczam sobie doraźne cele i w ten sposób nadaję sens mojemu życiu. I jeden sukces próbuję przekuć w następny. To jest jednodniowa strategia przetrwania, która nie ma nic wspólnego z życiem. To próba oswojenia i opanowania rzeczywistości.
Jeśli jednak takiego planu nie ma, to życie przecieka przez palce.
Za takim myśleniem kryje się obawa przed byciem bezproduktywnym. Każda minuta musi być “po coś”, bo inaczej jesteśmy sfrustrowani, że nie służymy ludziom i jesteśmy leniwi. Rzecz nie w tym, by nie robić planów, ale żeby być elastycznym i umieć przyjąć nieprzewidywalne, które w życiu zdarza się co chwilę. Już wychodzimy z konfesjonału, a tu facet wyskakuje zza filaru i chce spowiedzi, bo nie był trzydzieści lat w kościele. I co? Powiemy mu, że mamy inne plany, że na obiad teraz idziemy, więc jeśli chce, to niech poczeka albo przyjdzie później? Nie przyjdzie. On chciał teraz i dzisiaj.
Trzeba odróżnić życiowe zorganizowanie, bycie na czas, w pogotowiu, w wirze niezwykle ważnych i najważniejszych spraw, od otwartości na nieprzewidywalne. Bo nagle Pan Bóg mówi, na przykład przez chorobę, która nas dotyka: Spróbujmy porozmawiać inaczej.
Przez chorobę to raczej wymierza nam karę, niż chce rozmawiać.
Taka jest nasza pierwsza reakcja. Ale Pan Bóg naprawdę w takich sytuacjach mówi: Porozmawiajmy, kim ty właściwie jesteś. Bo ta choroba czy utrata stanowiska pokazują, że świat nie jest taki, jak go sobie zaplanowałeś. Uderza cię coś, czego nie przewidziałeś – to może być coś bardzo prostego. Ktoś się z ciebie naśmiewa, niszczy twoje dobre imię, wyprowadza cię z równowagi. Możesz udawać, że cię to nie obchodzi, kryjąc się za maską obojętności, albo możesz dbać o równowagę ducha, czyli smutek pojęty jako pewien rodzaj powagi w bólu i zmienności świata.
Jak się uczyć tej równowagi ducha, o której mówisz?
Przypominać sobie i medytować spotkanie Pana Jezusa z Nikodemem. W ich dialogu jest dużo powagi, bo ta nocna rozmowa dwóch rabinów dotyczy spraw zasadniczych. Nikodem słyszy, że ma się powtórnie narodzić. Nie rozumie tego lub nie chce zrozumieć. Może przeczuwa, że narodzenie z Ducha jest zarówno wielką radością, jak i wielką niepewnością. Narodzenie to wyjście nago z łona matki. Gdy się rodzimy z Ducha, jest podobnie – jesteśmy nadzy, zależni we wszystkim od Boga, który każe wybrać to, co najważniejsze, a resztę pogodnie zostawić. To posłuszeństwo Bogu i ponawianie wyboru “tego, co najważniejsze” jest fundamentem równowagi ducha. W tej rozmowie smuci się nie tylko Nikodem, ale i Jezus – Narodzony z Ducha, bo wie, że na Kalwarii zostanie wywyższony ponad ziemię nagi – Jego ręce, które uzdrawiały, zostaną przybite, stopy posłańca przygwożdżone, serce kochające przebite, pozostanie Jego ufność Ojcu. Radość zmartwychwstania, która później nastąpi, to owoc tego samotnego zmagania.
Może świadomość tej samotności podpowiada nam, żeby uważać ze smutkiem?
To raczej lęk przed pozostaniem z samym sobą, swoim życiem i swoimi problemami, lęk przed decyzją zasadniczą – postanowieniem poprawy, nawróceniem, narodzeniem. Kiedy pojawia się taka szansa, nie wiemy, jak się zachować. Przeczuwamy, że będziemy musieli odpierać pokusy szatana, który będzie nas brutalnie oskarżał lub wyśmiewał, bo skoro mamy wszystko, co jest potrzebne do szczęścia, to czego nam jeszcze trzeba, obawiamy się reakcji naszych bliskich, wyobrażamy sobie zdziwione oczy kolegów z pracy. Dlatego wolimy być w ruchu i budować na ulotnych radościach. I jeśli słyszymy, że trzeba się zatrzymać i zrobić rekolekcje, to odpowiadamy, że zwariujemy. A to jest unik przed konfrontacją z wewnętrzną przeciętnością i naszymi ograniczeniami. Nikt nie chce zmieniać życia. Nie bądźmy naiwni, z grzechem można się jakoś poukładać i jest w tym jakaś grzeszna przyjemność. Nie jesteśmy zainteresowani konkretnymi zobowiązaniami, bo wtedy musielibyśmy przestać kłamać, a my kochamy to robić.
Weźmy spowiedź, w której wyznaczamy sobie ambitne cele, ale nie dobieramy właściwych środków, żeby je zrealizować. Mówimy, że chcemy się więcej modlić, ale na modlitwę możemy poświęcić tylko drobny kawałek codziennego czasu. To się nie udaje, więc szybko wpadamy w amok i od razu mówimy, że to nie ma sensu. Chcemy tak zrobić, żeby coś przestawić, ale tak naprawdę, żeby nic się nie zmieniło. I smutek, który na nas spada, pokazuje nam nasze kłamstwo: żyję w obłędzie, bo oczekuję odmiennych efektów przy niezmienionych działaniach.
Tischnerowski “nieszczęsny dar wolności”. Zdajemy sobie sprawę z konieczności wysiłku, jednocześnie licząc, że może jednak uda się inaczej i przechytrzymy życie.
Wolność, jeśli ją przyjmiemy w całości, doprowadzi nas prędzej czy później do świadectwa. Będziemy musieli się przyznać przed sobą i przed Bogiem – kim jesteśmy. Czy w danej sytuacji zachowaliśmy się jak ludzie wolni, czy jak konformiści. Rzeczywiście musimy przechytrzyć życie i znaleźć na nie sposób. Jeden z nich znajdziemy w Drugim Liście do Koryntian: “Radosnego dawcę miłuje Bóg”. To znaczy tego, który zdaje sobie sprawę, że udana egzystencja to nic innego jak “wydzieranie się” ze swojego egoizmu. Dlatego myślę, że będziemy umierać z poczuciem ogromnej wdzięczności dla Pana Boga, który nas – konformistów i czasami bohaterów – przeprowadził jednak przez to cholerne życie, pozwalając usłużyć innym, a zarazem z takim smutkiem, że mogło być lepiej, inaczej. Wiele przegraliśmy, a teraz wszystko w rękach miłosiernego Boga.
Niewesoła perspektywa. Czy można się z nią jakoś pogodzić?
Za tym pytaniem stoi w gruncie rzeczy kwestia woli Pana Boga. To znaczy tego, czy jestem tam, gdzie On by chciał, żebym był.
Jak to odkryć?
Zacząć od tego, jak pisała Emily Dickinson, że nie można mieć wszystkiego. Zamiast oceanu, mamy jedną kroplę, zamiast całego lasu, kawałek wrzosu. Dzisiejszy świat jest fabryką niekończących się pragnień. Chcemy coś po sobie zostawić, chcemy dać miłość i chcemy ją przyjąć. Chcielibyśmy mieć czas na kontemplację wszystkich kościołów Rzymu, Florencji i Wenecji, a na koniec pojechać do Paryża i do zamków nad Loarą, bo tam też jest pięknie. To niemożliwe. Nie damy rady. Stąd w stanie powagi, który objawia się smutkiem, w końcu zaczynamy słuchać.
Na przykład?
Bóg mówi do nas na przykład przez decyzję przełożonego, który zwykle nas przecenia albo nie docenia. Mówi: Od dzisiaj będziesz się zajmował tym i tym. Często się nam to nie podoba i obrażamy się na tę decyzję. W takich sytuacjach trzeba sobie przypomnieć zdanie skierowane do kardynała Karola Wojtyły podczas konklawe tuż przed wyborem na papieża: “Pan tu jest i woła Cię”. I wtedy trzeba wstać, odwiesić swój żal i rozgoryczenie i spróbować.
W regule świętego Benedykta jest fragment dotyczący powierzania braciom funkcji, które ich przerastają. Jeśli mnich czuje, że zadanie wyznaczone przez opata przekracza jego możliwości, może mu o tym powiedzieć. Ale jeżeli powtórnie usłyszy od przełożonego, że ma się danym zadaniem zająć, to powinien je przyjąć i potraktować jako głos ze strony Boga, z ufnością, która wcale nie jest łatwa.
Dziwna ta logika benedyktyńska, mało zwracająca uwagę na osobiste predyspozycje.
Ale ja to nie tylko moje zdolności i talenty. Oczywiście, że w tym się wyrażam. To są środki i dary, które mam. Ale pomyślmy, co wtedy, kiedy nagle znajdę się w szpitalu podpięty do kroplówki i nie będę w stanie ruszyć swoimi kończynami i używać mózgu. Czy wtedy będę kimś gorszym? Wciąż będę człowiekiem. Przyparty do muru człowiek woła: Szanujcie mnie nie z tego powodu, że jestem znanym piosenkarzem, pisarzem, menadżerem czy zakonnikiem. Szanujcie mnie, bo jestem człowiekiem. W przeciwnym razie z powodu braku produktywności trzeba byłoby mnie wyeliminować, co już się kiedyś w świecie stało. A logika benedyktyńska może i dziwna jest, ale ile pięknych i trwałych dzieł zbudowała na niej Europa.
Czy to wystarczy do odgadnięcia woli Bożej?
Trzeba pamiętać, że istnieje w życiu moment, kiedy my mówimy i kiedy mówi do nas Pan Bóg. Uczono nas, że to się odbywa równocześnie. Kiedy ja mówię, zjawia się Pan Bóg, obejmuje mnie i w takim objęciu dalej toczy się ten dialog. A jednak tak nie jest. Spojrzenie realistyczne podpowiada, że są momenty, kiedy On nic nie mówi, bo może zwyczajnie nie ma nam nic do powiedzenia. W takiej sytuacji odsyła nas do tego, co już wcześ- niej nam powiedział. Na przykład do naszego pierwotnego powołania, którym jest bycie bratem kaznodzieją albo mężem czy żoną. Kokieterią jest mówić w takiej sytuacji, że nie wiem, co mam robić. Wiesz, bo dostałeś powołanie. Masz głosić ewangelię albo zajmować się rodziną. Koniec. Kropka.
W porządku, a co wtedy, kiedy nie ma się pracy, to gdzie tu wola Boża, gdzie pierwotne powołanie. Co wtedy powiedzieć?
Po pierwsze, nie bać się mówić. Mamy w sobie bardzo szlachetną cechę solidaryzowania się w bólu, ale to za mało. Nie wystarczy trwać w niemym osłupieniu, że to straszne, że nie masz pracy. To niechrześcijańskie. Podobnie jak pytanie, dlaczego jej nie masz. To jest pytanie do menadżerów albo psychologów. Pytanie chrześcijańskie jest takie: nie masz pracy i co z tego dla ciebie wynika? Wiem, jesteś w stanie zawieszenia, zależności i upokorzenia. Czujesz się poniżony i coraz gorzej o sobie myślisz. Czyli gdy miałeś pracę, to myślałeś o sobie dobrze. No ale to przecież dalej jesteś ty sam, we własnej osobie. Pewien chrześcijanin, którego wylali z roboty, tak podsumowuje pożytki z doznanego szoku: Dawniej myślałem, że mam być “lepszy od”, teraz wiem, że mam być “lepszy dla”.
Tyle, że przez pracę często realizujemy swoje talenty.
Zgoda, jej brak bywa niszczący, ale nie powinien być destrukcyjny dla ciebie, bo jesteś chrześcijaninem, czyli kimś, kto próbuje znaleźć drugie dno w tym, co się dzieje. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo wysoko postawiona poprzeczka, ale jako chrześcijanie musimy grać na całość i pytać, co dla mnie z tego wszystkiego wynika, jaki to jest sygnał. Miałeś fart, to go teraz nie masz, miałeś poczucie bycia wybranym, to go teraz nie masz, szło ci gładko, teraz nie idzie. Co mówi ci przez to Pan Bóg? Dlaczego tak cię uderzył?
Właśnie, “dlaczego”?
Bo może często czułeś się jak On, a ty Bogiem nie jesteś. Bo może teraz musisz odpocząć. Przyjmij ode Mnie ten sygnał. Zastanów się, jaka jest twoja nowa droga. Jak wykorzystasz tę szansę? To jest taki sprawdzian z nadziei. Bo albo Mi służysz i wierzysz, że jestem z tobą, albo nie masz tej dziecięcej ufności. Czy teraz potrafisz się cieszyć? Teraz urządzamy ci święto braku pracy. Brodski, który swoje przeżył, nie waha się wyznać, że z ust jego nie zejdzie dziękczynienie, dopóki ich nie zatka gruda ziemi, czyli śmierć.
Spróbujmy tak tylko powiedzieć, to natychmiast narazimy się na falę krytyki i obelżywych komentarzy. Bo jak ojciec jest taki cwaniak, to niech sam spróbuje posiedzieć na bezrobociu. A my naprawdę musimy zadawać sobie powyższe pytania po to, by ocalić naszą relację z Bogiem.
A co z tymi, którzy są samotni? Lata mijają i nic. Też są smutni.
W takich wypadkach nie chowajmy się za tajemnicę, mówiąc, że nie wiemy, dlaczego tak się dzieje. Trzeba stwierdzić, że tak jest, to jest opis tej sytuacji. Jesteś sam, choć bardzo chcesz być z kimś. Jeżeli możesz szukać, jesteś przystojny, niczego ci nie brakuje i dalej jesteś samotny, to masz odpowiedź.
To jest bardzo mocne stwierdzenie. I nie chodzi o wyrokowanie o ludzkich sercach, ale trzeba mieć odwagę powiedzieć, że być może nie znajdziesz nikogo, kto cię pokocha, i do końca życia zostaniesz sam. A ja mogę ci obiecać jedynie to, że jeżeli z całą odwagą i smutkiem zadasz sobie pytanie, czy przypadkiem nie masz być sam, to osiągniesz pokój, choć oczywiście będzie on naznaczony cierpieniem.
To okrutne.
Ale tylko tak jesteś w stanie zobaczyć swój krzyż, który masz nieść, nawet za cenę niezrozumienia, dlaczego tak się stało. W perspektywie zaufania Jezusowi jesteś gotowy przyjąć go bez obwiniania siebie, że może za mało chodziłeś po klubach nocnych, niewystarczająco często zapraszałeś kogoś do łóżka.
A kiedy smutek zaczyna być grzeszny?
Wtedy, kiedy nie dopuszczam do siebie momentów radości i bronię stanu ducha, w którym nikomu i w żaden sposób nie dam się pocieszyć. Wolę mówić, że świat jest zły i niedobry, a ja jestem skrzywdzony. I zapadam się coraz bardziej w sobie.
Bóg to jest ogromna dynamika i energia. On nie lubi całej tej naszej celebracji siebie, swojego nieszczęścia, jako jedynego i wyjątkowego. Przedłużamy je i wyolbrzymiamy często w sposób sztuczny, wmawiając sobie, że jeśli damy się pocieszyć, będzie to dowód niewierności wobec własnych przekonań i doświadczeń. A w którymś momencie trzeba powiedzieć: Dziś z tym kończę i chcę zacząć żyć dalej.
Pan Jezus przez całą Ewangelię wypycha nas z takiej podszytej strachem medytacji nad złem tego świata i kręcenia się wokół siebie. Weźmy niesamowite w swej dramaturgii sceny męki Jezusa. Kiedy w Ogrójcu atmosfera robi się gęsta, a uczniowie tracą nadzieję i uciekają w sen, On nagle mówi “Wstańcie, chodźmy!”. To jest kontrapunkt tej sceny. Musimy stanąć twarzą w twarz ze złem. Teraz. To jest chrześcijaństwo. Bo nagle człowiek się prostuje i jest w stanie dokonać rzeczy, o które by się nigdy nie podejrzewał.
Ale dalej się boję.
To nic nie zmienia. Bo kiedy już wejdziemy na drogę zaufania, to wtedy zaczną się dziać w naszym życiu cuda Pana Boga, a my zaczynamy być świętymi. Ludzie się z nas śmieją i obgadują za plecami, a my mówimy, że to nic. I nie jest to z naszej strony dowód nonszalancji, ale element współczucia wobec tych, którzy nas oskarżają. Zaczynamy rozumieć, i to bez żadnej wyższości, że im musi być w życiu strasznie niewygodnie i że bardzo cierpią, skoro muszą tak mówić. To my zaczęliśmy patrzeć na życie z poczuciem wewnętrznego spokoju serca, na różnych poziomach doświadczając intymności z Bogiem. Nie zawsze z poczuciem Jego obecności, ale w łączności z Nim samym, nawet jeżeli odbywa się to w pustce emocjonalnej.
Mówisz o braku poczucia obecności Boga. Czy wiara bez tego nie jest sucha?
Obecność, w sensie poczucia, może nam narobić wiele szkody. Stare wygi duchowości mówią, że lepiej żeby się nic nie działo, niż żeby się działo za dużo. Opowieści o ojcach pustyni przynoszą historię o tym, jak mnisi odesłali szatana, który pojawił się pod postacią anioła, mówiąc mu, że oni nie wzywali anioła. To znaczy nie dali się oszukać. Diabeł jest w tej historii symbolem tego, co stworzone. Do poczucia, które należy do porządku stworzenia, łatwo się przywiązać. I można być zwiedzionym i sfrustrowanym, kiedy go nie ma. A Bóg jest Bogiem, jest ponad rzeczami stworzonymi, ponad odczuciami. A jednak po ludzku potrzebujemy Jego bliskości. I jest na to sposób.
Tym, którzy mają w domach krzyże z Jezusem, proponuję powtórzenie gestu Jana Pawła II z Wielkiego Piątku, kiedy nie mógł już iść w drodze krzyżowej. Wtedy był tylko przytulony do krzyża. Zróbmy podobnie i nie wstydźmy się tego gestu. Co czujemy, kiedy Chrystus na krzyżu znajduje się w bliskości klatki piersiowej, ust i głowy? To jest właśnie Bóg. Z drewna, twardy, z gwoźdźmi. Jeśli chcesz poczuć Boga, to tak zrób. Niby to trochę prymitywne, ale to przecież jest bliskość. Myślę, że podobnym ćwiczeniem duchowym jest wielkopiątkowa adoracja krzyża. Każdy może podejść, klęknąć, objąć i ucałować. Szalenie intymny moment. Zamiast nieustannego mówienia ludziom o tym, jaki jest Pan Bóg, trzeba ich uczyć konkretnych gestów, które zbliżą do Niego.
Na przykład przez śpiew. Napisałeś kiedyś, że wielkopostne nabożeństwo gorzkich żali w najpiękniejszy sposób opisuje to, co stało się z Chrystusem na krzyżu i co dzieje się z ludźmi w ich ostatnich godzinach.
To jest nabożeństwo, które porusza, bo odnajdujemy w tej narracji nasz los, nasze upokorzenie i nasze lęki. Nie ma w nim agresji, nie ma siłowej odpowiedzi na życiowe poniżenie. W tym nabożeństwie pada pytanie o to, czy chcesz, żeby twoje cierpienie nie było zwierzęce, nie doprowadziło cię do samobójstwa, żeby wołało do nieba jak krew Abla i Jezusa, który idzie przez gorzki żal. Jeśli tak, to musisz przyjąć postanowienie bycia do Niego podobnym i odziać się w Niego. Codziennie mamy milion takich okazji, jeśli tylko chcemy. Ktoś nas poniża, ktoś upokarza, ktoś nas niszczy decyzjami, kpi, podważa sensowność naszych zachowań i działań. Jak niedużo nam trzeba, żeby znaleźć się w przedsionkach piekła. Zaczynamy analizować, zastanawiać się, mierzyć i ważyć. I dochodzimy do wniosku, że możemy oddać i się zemścić, a możemy przejść przez cały dzień w purpurowej szacie głupca i modlić się za prześladowców.
Jeżeli człowiek utożsami się z gorzkimi żalami, to zobaczy Jezusa, który przeszedł tę drogę, ale też ciągle nią idzie, z nami. Nasz los to postać Szymona z Cyreny. Kogoś wziętego z łapanki, niewinnego i zagonionego na siłę do pomocy skazańcowi. Wbrew sobie podnosi krzyż i zaczyna go nieść. Jest upokorzony i ośmieszony. Ale idzie. Choć tak naprawdę to Jezus trochę niesie i on trochę niesie. Idą razem. To o nas. Wszyscy myślą, że przegrywasz i że cię nie ma. A ty wygrywasz. Bo to jest pascha, nowe życie.
Michał Zioło – ur. 1961, drogę zakonną rozpoczął w 1980 roku, wstępując do dominikanów, święcenia kapłańskie przyjął w roku 1987; od 1995 roku w zakonie trapistów, obecnie przebywa w opactwie Notre Dame d’Aiguebelle we Francji; laureat nagrody wydawców katolickich Feniks 2009, napisał m.in. Dziennik Galfryda, Bobry Pana Boga, Mamo, mamo, ile kroków mi darujesz?, Lekarstwo życia, Jedyne znane zdjęcie Boga, Liście, listki, listy, Inne sprawy.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,655,sprobujmy-porozmawiac-inaczej.html
*****
Cztery sposoby radzenia sobie ze złością
Peter M. Kalellis / slo
Złość jest zdolna utrzymywać nas w poczuciu nieszczęścia. Zawsze jednak możemy dostrzec jej destrukcyjny potencjał i zrobić, co w naszej mocy, żeby ograniczyć jej wpływ na nas; w przeciwnym razie będzie wielkim zagrożeniem dla wielu sfer naszego życia – także dla związku z najbliższą osobą.
Oto cztery sposoby możliwie skutecznego radzenia sobie z własną złością.
Przyznaj się do niej
Chodzi o to, żebyś umiał powiedzieć partnerowi coś w rodzaju: “Złości mnie to, co mi teraz mówisz”. Taka precyzyjna uwaga, określająca, co sprawia ci przykrość, powinna zastąpić wywołaną przez gniew złośliwość, sarkazm czy wybuch wściekłości; skupienie się na konkretnej rzeczy, która cię denerwuje, jest zachowaniem delikatniejszym, a zresztą i łatwiejszym.
W niektórych rodzinach złość uważana jest za coś głęboko nagannego, co sprawia, że partnerzy wstydzą się lub czują zakłopotanie, gdy mają się do niej przyznać przed sobą nawzajem. Tymczasem komunikat “jestem zły o coś” powinien przychodzić równie łatwo i naturalnie, jak inne podobne wypowiedzi: “jestem przestraszony”, “cierpię”, “jestem zmęczony”, “jestem smutny (podniecony, wdzięczny, szczęśliwy)”. Dla poprawy, utrzymania czy też wzmocnienia związku ważne jest, aby przekazywać partnerowi uczucia już wtedy, kiedy się pojawiają.
Powściągaj złość
Nie znaczy to, że nie masz do niej prawa. Uczucie złości rodzące się adekwatnie do sytuacji i we właściwym momencie może nawet uratować cię emocjonalnie czy materialnie. Dzięki niej możesz postawić na swoim wtedy, kiedy powinieneś i tam, gdzie powinieneś, dać należytą od-powiedź na niesprawiedliwość, krzywdę, zachowanie aspołeczne. Kiedy uczucie złości pojawia się w związku partnerskim, jest bardzo ważne, żeby skłócone strony pohamowały się w porę i przygotowały emocjonalnie na to, by możliwie rozsądnie z ową złością się uporać.
Przełam się
Co właściwie chcesz osiągnąć przez tę złość? Ukarać partnera? Uważasz, że cię zranił i chcesz w ten sposób wyrównać rachunki? Chcesz pokazać, że to ty masz rację? A czy nie chcesz być szczęśliwy? Jeśli pragniesz szczęśliwego związku, powinieneś zmienić nastawienie do partnera.
Na początek zwróć uwagę, że to jest twój partner, a nie przeciwnik. Jeśli będziecie odnosić się do siebie jak wrogowie, żadnemu z was nic to nie pomoże. Ale jesteś na niego zły, tak? Więc powiedz: “Jestem zły na to, co powiedziałeś czy zrobiłeś – ale nie chcę się złościć. Nie akceptuję w sobie tej złości na ciebie. Kiedy czuję, że się od ciebie oddalam, boleję nad tym. Chciałbym czuć, że cię gorąco kocham i że jestem przy tobie”.
Powściągając swą złość, zapobiegasz złości, którą w rewanżu okazałby pewnie twój partner. Będzie ci na pewno przyjemniej, jeśli spokojnie zaprosisz go do negocjacji nad porozumieniem.
Poproś partnera o pomoc
Bez tego niewiele możesz zdziałać. Jest to krok, który wymaga od ciebie pewnej pokory, pomyśl jednak, że gdy podejdziesz do partnera skruszony, z prośbą o pomoc, najprawdopodobniej cię nie odtrąci. Kiedy partner przyjmie wyciągniętą przez ciebie rękę, rozproszy to twoją złość i uwolni cię od negatywnych uczuć wobec niego.
Musisz przedtem trochę odczekać, uświadomić sobie, że jesteś teraz wściekły. Kiedy pierwszy atak złości minie, skup się na tym, co cię w nią wpędziło. Jeśli chcesz zgody i miłości między wami, w twoim interesie (a także twojego partnera) leży wyjaśnienie sytuacji i znalezienie trwałego rozwiązania.
Wiecej w książce: ODBUDOWYWANIE ZWIĄZKÓW. 5 rzeczy których winieneś spróbować zanim powiesz: żegnaj – Peter M. Kalellis
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,442,cztery-sposoby-radzenia-sobie-ze-zloscia.html
*******
U stóp Boga
bł. Karol de Foucauld / tłum. Bolesław Dyduła SJ
W naszym życiu, czy to prywatnym, czy publicznym, miejmy czas na odpoczynek, na samotność spędzaną w towarzystwie Jezusa…
Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. […] Uświęć ich w prawdzie. […] Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie (J 17, 15-19).
Jakże dobry jesteś, Panie mój, że tak długo usiłowałeś słowem i przykładem rozniecić w naszych sercach “ogień miłości” do Boga, który przyniosłeś na ziemię i podjąłeś ostatni wysiłek, by na niej zapłonął!… Jak dobry jesteś, że ukazujesz nam w ten sposób, co trzeba czynić, by spełniać wszystko, czego Bóg od nas oczekuje, że w tym celu odkrywasz przed nami wszystkie środki leżące w naszej mocy, wszystkie środki, które On nam oddaje do dyspozycji (łącząc je zawsze z modlitwą, tak jak Ty się modliłeś przez całe swoje życie). Gdy te wszystkie środki zawiodą lub okażą się niewystarczające albo gdy nie można ich użyć, wtedy każesz nam się uciec do jeszcze intensywniejszej modlitwy, ponieważ przez nią czerpiemy ze źródła Bożej wszechmocy, podczas gdy bez niej wszystkie inne środki są tylko słabością i niemocą. Nie powinniśmy nigdy podejmować jakichkolwiek działań bez modlitwy (ta zasada obowiązuje zawsze) ani modlić się bez uczynków, gdy mamy możliwość ich spełniania; zatem jeśli możemy działać, działajmy modląc się, a jeśli nie mamy żadnych możliwości działania, zadowólmy się modlitwą…
Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani (Mt 6, 7).
Co chcesz powiedzieć, Boże mój, zalecając nam modlić się kilkoma słowami, a nie wieloma jak poganie? Słowa nie są zakazane, ponieważ Kościół zaleca i nakazuje modlitwy ustne, nawet dosyć długie. Poganie jednak wierzyli, że wystarczy wymawiać je ustami, tymczasem Ty chcesz, by serce modliło się zawsze tak jak wargi. Zachęcając nas do modlitwy, mówisz nam o trzech sprawach. Po pierwsze – że modlitwy ustne nie są godne miana modlitwy zdolnej Tobie się podobać, jak tylko wtedy, gdy razem z wargami modli się serce. Po drugie – że nie powinniśmy czuć się zobowiązani do recytowania modlitw ustnych, lecz że wystarczy mówić do Ciebie wewnętrznie w modlitwie myślnej. Po trzecie – że aby modlić się do Ciebie, nie jest nawet konieczne wymawiać wewnętrznie słowa w modlitwie myślnej, ale wystarczy trwać z miłością u Twoich stóp, kontemplując Cię, wyrażając oddanie, uwielbienie, pragnienie Twojej chwały i pocieszania Ciebie, ofiarowując Ci miłość i wszystko, czym inspiruje ona człowieka. Ten trzeci sposób modlitwy, tyleż dyskretny, co gorący, jest wspaniały. Modlitwa, jak mówi św. Teresa, polega nie na tym, by wiele mówić, ale by bardzo kochać. Potwierdzają to również Twoje słowa, Panie.
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne (Łk 4, 42).
Ta nieustanna modlitwa nie wystarcza. Trzeba jeszcze, jak nas poucza nasz Pan, w całym życiu, nawet w życiu poświęconym służbie bliźniego, znaleźć trochę czasu na skupienie, milczenie i samotną modlitwę u stóp Boga. Tego wymaga szacunek względem naszego Stwórcy, miłość względem Umiłowanego, posłuszeństwo przykładom Jezusa, potrzeba naszej duszy, która zawsze winna zwracać się z prośbą do Pana, by spływały na nią niezbędne do życia “strumienie wody żywej”, której źródło jest tylko w Nim.
Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco (Mk 6, 31).
Prowadzisz, Panie, swoich Apostołów na miejsce pustynne, żeby, jak mówisz, wypoczęli. Jaki jesteś dobry, Boże mój, że chcesz, aby ewangeliczni robotnicy od czasu do czasu odpoczywali. Jakże słodki i zbawienny to odpoczynek z Tobą na pustyni! Jakże dobry jesteś, Panie, że chcesz, by od czasu do czasu mieli oni odpoczynek w swoim życiu apostolskim, że im to nakazujesz i dajesz tego przykład, ponieważ Ty sam będziesz z nimi wypoczywał. Jak dobry jesteś, że tak jasno im pokazujesz, iż winien nastać także czas spoczynku, samotności i odosobnienia w Twoim towarzystwie.
W naszym życiu, czy to prywatnym, czy publicznym, miejmy czas na odpoczynek, na samotność spędzaną w towarzystwie Jezusa… (jest to potrzebne w każdym życiu, ale im bardziej jest ono zaangażowane w sprawy publiczne, tym bardziej jest to konieczne). Odprawiajmy rekolekcje i niech mają one trzy charakterystyczne cechy, wskazane nam przez Jezusa. Po pierwsze – niech będą odpoczynkiem, a więc nie czasem utrudzenia, napięcia, pracy męczącej ducha, ale czasem uspokojenia, z którego wychodzimy bez duchowego wyczerpania, wypoczęci i odświeżeni przez słodki odpoczynek u stóp Jezusa. Po drugie – niech to będzie czas odosobnienia, bo im bardziej będziemy sam na sam z Jezusem, tym więcej będziemy się Nim rozkoszować. Przecież zakochani lubią być sam na sam; im mniej będziemy przebywać w świecie z innymi, tym więcej będziemy mogli poświęcić naszego czasu, naszych myśli, całego naszego serca tylko miłości i kontemplacji Jezusa i z tym większą słodyczą i pełniej cieszyć się naszym Umiłowanym. Po trzecie – niech to będzie czas samotności w towarzystwie Jezusa, nieustannie z Nim, bez zajmowania się czymkolwiek innym, tylko Nim, trwając słodko u Jego stóp, patrząc na Niego bez słów albo zadając Mu pytania, zawsze ciesząc się Nim jak Najświętsza Dziewica czy św. Magdalena, gdy były sam na sam z tym Boskim i umiłowanym Jezusem… Częste rekolekcje, na ogół doroczne, powinny być odpoczynkiem, odosobnieniem, czasem kontemplacji i rozmyślań u stóp Jezusa. W kontemplacji pytajmy Go o to, co powinniśmy czynić, mówić i myśleć, żeby być Mu posłusznym. Kontemplacje zawsze, a czasami rozmyślanie są zgodne z tym, co daje i wskazuje Jezus; trzeba podążać za Jego Duchem.
Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem się pomodlę (Mk 14, 32).
Jezus się modli… Jezus modli się z Apostołami… A jednak modli się w osamotnieniu, z dala od nich… To są trzy przykłady… Całe nasze życie jest modlitwą, miłosną i wielbiącą kontemplacją Jezusa, której nie powinno nic przerywać… W ciężkich chwilach, kiedy musimy podejmować trudne decyzje, gdy czekają nas ważne wydarzenia, a zwłaszcza w ostatniej godzinie, modlitwę trzeba wzmóc bardziej niż kiedykolwiek; trzeba się wtedy rzucić w objęcia modlitwy, zanurzyć się w niej i od Boga, jedynej Istoty, jedynej siły, oczekiwać wszelkiej pomocy. Jeśli możemy, to w takich chwilach nie módlmy się sami, ale z jakimiś żarliwymi duszami, ponieważ “kiedy zbierze się dwóch albo trzech, żeby się razem modlić, Jezus jest wśród nich i udziela tego, o co proszą…”. Gdy modli się nas wielu, prosząc o to samo, módlmy się w milczeniu, wylewając w ciszy u stóp Boga troski naszych serc. Módlmy się razem, ale w osamotnieniu, pozwalając naszym sercom wyrażać się z pełną swobodą, wznosić się ku Bogu bez najmniejszego rozproszenia, bez żadnych wspomnień o otaczającej nas rzeczywistości, z całą prostotą, z naturalnym porywem, z największą ufnością, z pełnym oddaniem.
Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu (Mt 6, 5).
Nasz Pan daje nam tu nakaz samotnej modlitwy: mamy się zamknąć w naszym pokoju i w odosobnieniu zanosić modlitwy do Ojca, który widzi nas w ukryciu. Tak więc obok ukochanej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem, obok modlitwy wspólnotowej, gdzie nasz Pan jest pośród tych, którzy się gromadzą, aby modlić się do Niego, kochajmy i praktykujmy każdego dnia modlitwę w samotności, tę modlitwę, podczas której widzi nas tylko Ojciec Niebieski, kiedy jesteśmy absolutnie sami z Nim, gdy nikt nie wie, że się modlimy, w sekretnym i rozkosznym sam na sam z naszym Ojcem, daleko od wzroku innych ludzi, na klęczkach wylewając przed Nim w całkowitej wolności nasze serce. Oto trzy rodzaje modlitwy, wszystkie wielce doskonałe, wszystkie trzy godne praktykowania.
Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 18, 19).
Jakże bardzo powinniśmy po takim zapewnieniu starać się zanosić do Boga modlitwy nie tylko sami, ale także z kimś drugim, z kilkoma lub wieloma osobami, obecnymi duchowo bądź fizycznie, i w ten sposób razem prosić Boga o to, co pragniemy od Niego otrzymać. Najważniejsza jest jedność duchowa: nie wystarczy być razem, trzeba prosić o tę samą rzecz. Trzeba, aby z dwóch serc wznosiła się do Boga jedna modlitwa. Bliskość fizyczna, choć nie tak konieczna, jest także bardzo pożyteczna. Wskazuje na to następny po zacytowanym wiersz Ewangelii mówiący, że racją, dla której wspólna modlitwa będzie zawsze wysłuchana, jest to, iż tam, gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię naszego Pana, tam On sam jest pośród nich.
Gdy więc chcemy wyprosić coś u Boga, starajmy się to czynić z możliwie jak największą liczbą dusz w jednej lub kilku grupach, modląc się z nimi głośno lub w milczeniu o tę samą rzecz. W takiej wspólnocie będzie Jezus i Bóg na pewno wysłucha zanoszonej modlitwy. W taki sposób trzeba postępować nie tylko w przypadku osobistych próśb, ale także szczególnie, gdy modlimy się o jakieś dobro wspólne. Tak należy postępować tym bardziej, im o większą chodzi sprawę, a już na pewno trzeba dołożyć wszelkich starań, gdy modlimy się za wszystkich ludzi, za Kościół święty, o nawrócenie grzeszników, w intencjach Ojca świętego, w końcu także w tych wszystkich istotnych potrzebach, które winny stanowić treść naszych modlitw, tak jak były treścią modlitw naszego Pana.
To właśnie wówczas, bardziej niż kiedykolwiek, trzeba nam się gromadzić w możliwie największej liczbie, by razem prosić Boga z całego serca, głośno lub w milczeniu, o wszystkie potrzebne światu łaski, te niezmierne łaski, które rozpalają nasze serce i serce naszego Pana, gdy widać, jak się rozlewają po ziemi. Starajmy się zatem gromadzić się jak najliczniej, żeby modlić się razem przez wiele godzin za wszystkich ludzi, w intencjach Ojca świętego (co obejmuje wszystkie intencje naszego Pana), o nawrócenie grzeszników itd. Niech wszystkie nasze dni wypełnia pięć do sześciu godzin wspólnej modlitwy, głośno lub w milczeniu, w tej samej intencji, by prosić Boga o te same rzeczy. Gdy nasze ciała zgromadzone są razem, niech nasze serca proszą o tę samą rzecz.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1461,u-stop-boga.html
*******
Dodaj komentarz