Pewien mój znajomy bardzo ładnie podsumował optymistyczne statystyki, jakimi szczególnie na przełomie roku raczą nas reżimowe media: jeśli jeden je tylko kapustę, bo na nic innego go nie stać, a drugi obżera się mięsem i wędlinami, to statystycznie obydwaj jedzą bigos.
Tego typu statystyki są o wiele skuteczniejszym i poręczniejszym narzędziem zarządzania i manipulowania opinią publiczną, niż zwykłe kłamstwa, w tym także zafałszowane dane badawcze, bo odwołują się do autorytetu nauki, a poza tym są prawdziwe, choć jest to zawsze prawda niepełna. Wystarczy odpowiednio dobrać kryteria pomiarowe dla badań statystycznych, by przedstawić koszmar jako sielankę i by przekonać indywidualnego odbiorcę takiego przekazu, że jego trudna sytuacja życiowa stanowi wyjątek w skali kraju.
Z publikowanych w reżimowych mediach danych statystycznych dowiemy się, że wzrosły średnie zarobki i przekroczyły 4000 zł brutto, ale nie dowiemy się, jaka jest struktura tych zarobków, ani jak to się przełożyło na siłę nabywczą Polaków (wzrost obciążeń podatkowych i kosztów utrzymania). Nie dowiemy się, że wzrosła strefa ubóstwa i pogłębiło się rozwarstwienie w dochodach miedzy wąską grupą, która „jeszcze bardziej obżera się mięsem i wędlinami”, a coraz szerszą grupą, którą „stać tylko na kapustę” (statystycznie wszyscy jemy coraz bardziej suty bigos). Nie dowiemy się też, że, jak podaje GUS, średnie zarobki pracowników zatrudnionych w produkcji (tworzących PKB) wynoszą nieco ponad 3000 zł miesięcznie, a średnie zarobki pracowników administracji publicznej (przejadających PKB i utrudniających jego tworzenie), których liczbę GUS szacuje na ponad 480 000, wynosi ponad 4300 zł miesięcznie. Siłą rzeczy, również nie dowiemy się, jaka jest dysproporcja między zarobkami szeregowych pracowników administracji, a kadrą kierowniczą, pochodzącą z politycznego nadania (synekury partyjne).
Ze statystyk dowiemy się, że bezrobocie zmalało z 13-u % na początku roku, do 11-u % na końcu. Ale nie dowiemy się, że ten relatywnie „niski” wskaźnik bezrobocia oznacza olbrzymią emigrację zarobkową i jeszcze większą rzeszę ludzi zatrudnionych na umowach śmieciowych i pracujących po 10 – 12 godzin na dobę, za pensje dużo niższe od ustawowej najniższej pensji. Nie dowiemy się też, jak wielu z nich to ludzie z wyższym wykształceniem, o wysokich kwalifikacjach zawodowych i intelektualnych, którzy robią za białych murzynów we własnym kraju, bo system państwa pozbawia ich możliwości znalezienia godziwej pracy, odpowiadającej ich kwalifikacjom, ani możliwości uruchomienia własnego, drobnego biznesu.
Statystyki publikowane w reżimowych mediach powiedzą nam, że konsumpcja utrzymuje się na podobnym poziomie, co w poprzednim roku, a nawet wzrasta. Ale nie dowiemy się, w jakim stopniu jest to realizowane kosztem zadłużania się gospodarstw domowych w bankach i firmach pożyczkowych, które w ostatnich latach mnożą się jak grzyby po deszczu.
Z tych statystyk dowiemy się też, że nasza gospodarka rozwija się i przyspiesza. Ale nie dowiemy się, jaka jest obecnie kondycja małych i średnich rodzimych przedsiębiorstw, które w dużej mierze dźwigają na swoich barkach finansowanie budżetu państwa. Nie znajdziemy też wytłumaczenia pewnego zdumiewającego fenomenu, który możemy zaobserwować w Warszawie, bądź co bądź metropolii. Mam na myśli olbrzymią ilość pustych i wystawionych na wynajem lub sprzedaż lokali użytkowych w samym centrum miasta (jeśli będziecie mieli okazję przejeżdżać Marszałkowską lub Alejami Jerozolimskimi, zachęcam byście zwrócili na to uwagę), co jest prawdziwym kuriozum na skalę europejską, jeśli nie światową.
To tylko kilka z tego typu statystyk, którymi obecnie zasypują nas reżimowe media, a które skutecznie fałszują obraz rzeczywistości. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia (nie mylić z komercyjno-pogańską „Gwiazdką”, która u nas zaczyna się gdzieś pod koniec października), w jednej z codziennych ogólnopolskich gazet znalazłem jeszcze jedną statystykę, która naprawdę mnie urzekła.
Dowiedziałem się z niej, że według danych eurostatu, potwierdzonych przez badania CBOS, czujemy się bezpieczni na ulicach naszych miast, jak nigdy dotąd, i że pod tym względem wyprzedzamy większość krajów europejskich, w tym takich jak Niemcy, Holandia, czy Wielka Brytania, do których tak chętnie emigrują Polacy w poszukiwaniu pracy. Do tego dołączona też była informacja, że według raportów policji, znacząco zmalała przestępczość w Polsce.
Nie mam wątpliwości, że są to prawdziwe dane, bo chyba sami przyznacie, że mieszkając w zamkniętych, ogrodzonych, chronionych i monitorowanych domach (jak obronne twierdze) i poruszając się po ulicach obserwowanych przez setki kamer, oraz liczne patrole straży miejskiej i policji, czujecie się mniej zagrożeni ze strony spotykanych ludzi, niż to było np. w latach 90-ych.
Jednak czy rzeczywiście czujecie się bezpieczni w tym państwie?
Świadomie napisałem „w tym państwie”, bo to nasz kraj, ale nie nasze państwo, tak jak nie naszym państwem było Królestwo Kongresowe i PRL.
Ale wracając do tematu: czy czujecie się bezpiecznie w tym państwie?
Czy polityka tego państwa daje Wam poczucie bezpieczeństwa przed zagrożeniami zewnętrznymi, np. ze strony Rosji lub Niemiec?
Czy czujecie się bezpiecznie, gdy zmuszeni jesteście do korzystania z państwowej opieki zdrowotnej?
Czy posyłając swoje dzieci do szkół publicznych nie macie obaw, że zamiast odebrać tam dobre wychowanie i edukację (poziom nauczania cały czas się obniża, co miało swoje zwieńczenie w katastrofalnych wynikach zeszłorocznych matur), będą indoktrynowane i demoralizowane za sprawą lewackich programów ideologicznych, podstępnie wprowadzanych do szkół?
Czy młodzież czuje się bezpieczna o swoją przyszłość, skoro tak masowo emigruje z naszego kraju lub deklaruje chęć emigracji?
Czy jesteście spokojni o swoje emerytury, mając na względzie zadłużenie państwa i systemu emerytalnego, to co się stało z OFE, „kreatywną księgowość” rządu i podnoszenie wieku emerytalnego, a wszystko to z pełnym lekceważeniem opinii publicznej?
Czy mogą czuć się bezpiecznie ludzie, którzy nie mają żadnych oszczędności, za to są na różne sposoby zadłużeni (w takiej sytuacji jest duża część, jeśli nie większość Polaków)?
Czy mając na względzie przeregulowane, niespójne, niestabilne i nieczytelne prawo, pazerność rządzących, podnoszących ciągle podatki i różnego typu opłaty, całkowitą nieodpowiedzialność instytucji państwa i choćby to, co się stało z firmami budującymi autostrady, właściciele małych i średnich przedsiębiorstw, którzy nie mają układów z władzą, mogą się czuć bezpieczni w tym państwie?
Myślę, że jesteście w stanie znaleźć jeszcze więcej powodów do stwierdzenia, że nie czujecie się zbyt bezpiecznie w III RP.
To samo zresztą dotyczy też raportów dotyczących spadku przestępczości, bo rabunek majątku narodowego (np. „uwłaszczenie nomenklatury”), rozrzutność i niegospodarność, działanie na szkodę firmy (państwo) i pracodawcy (Naród), czy oszustwo i wyłudzenie, którym jest składanie kłamliwych obietnic i poświadczanie nieprawdy w celu uzyskania korzyści materialnej (obietnice wyborcze), przestaje być kwalifikowane jako przestępstwo, gdy dopuszczają się go politycy, chociaż straty, jakie ponosi za ich sprawą społeczeństwo, są bez porównania wyższe niż te, które się mieszczą w katalogu przestępstw uwzględnianych w tego typu statystykach.
Bezpieczeństwo, które tak bardzo się w Polsce poprawiło, to tak naprawdę bezpieczeństwo więźnia, któremu inni współwięźniowie nie zagrażają, bo są, tak samo jak on sam, poddani ścisłemu nadzorowi i kontroli, ale którego nic nie chroni przed jego strażnikami, którzy są akurat największymi i najbardziej bezwzględnymi bandytami w tym towarzystwie.
Jak wspomniałem wcześniej, wystarczy odpowiednio dobrać kryteria pomiarowe dla badań statystycznych, by przedstawić koszmar jako sielankę.
Panie co Pan mi tu !
Ja od rana nie mogę szlochu opanować.
I łączę się w bulu i nadzieji.
[wyprzedzając komentarze przyznam ,że tak, katolik ze mnie marny…)
Ależ to każdy chyba wie co znaczą statystyki.
Jednakowoż są one przydatne, nie do wyciągania wniosków z pojedyńczych danych a do dostrzegania tendencji w czasie (oczywiście gdy metodologia się nie zmienia).
Ale nie o tym chciałem tu pisać. Uwagę moją zwróciła część o poczuciu bezpieczeństwa (prawdę mówiąc nie wiem jak można zbierać i katalogować odczucia ale mniejsza z tym). Na poczucie bezpieczeństwa wpływają przede wszystkim media, więc to one sterują taką statystyką.
Co do poczucia bezpieczeństwa w Polsce w porównaniu z innymi krajami to mam mieszane uczucia oparte na bezpośrednich obserwacjach. W Wielkiej Brytanii (gdzie mieszkam w tej chwili) miasta z reguły nie są bezpieczne, a czasem bardzo niebezpieczne. Gdy porównuję Warszawę z lat 1986-2005 z Glasgow to Warszawa jawi mi się jako oaza spokoju i bezpieczeństwa. Mój brat twierdził, że po Oksfordzie strach nocą chodzić ale już o Edynburgu i Barcelonie miał generalnie dobre zdanie.
Moim zdaniem dobrym wskaźnikiem poczucia bezpieczeństwa jest sposób w jaki nasze dzieci wracają ze szkoły. Gdy się tym zaczynamy przejmować, gdy zaczynamy to w jakiś sposób nadzorować i organizować to znaczy, że nasze poczucie bezpieczeństwa leci w dół.