Szanowni Państwo.
Minęło trochę czasu od poprzedniej notki.
Czy coś się wydarzyło?
Bardzo wiele.
Czyli jeszcze bardziej nic.
Czy jakoś na odwrót…
Niezmiennie i wciąż nasiąkamy tym przedziwnym stanem. Kto by pomyślał, że przerażenie może tak fascynować.
Próbuję znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. Z racji tego, że lubię (mało napisane) przyrodę, postanowiłem, że wypada swoje przemyślunki zakotwiczyć ot chociażby o cykl pór roku. Tuszę, iż sensowniejsze w obecnych czasach zaczynają być dywagacje “co tam panie w pogodzie” niż pianobitne i stale modne “co tam panie w polityce”.
Po jako takim lecie nadeszła jakby znienacka jesień. Kasztany (biedne znowu chorowały) już dawno wyzbierane. Zaraz liście skończą się kolorwać i spadną. I zima. Nawet unia nie da rady zarządzić by było inaczej. Właśnie – dlaczego nie dostrzegamy, że cały czas istnieją i trwają, potężne i na dodatek jakże piękne bastiony antysystemu. Zgoda – mgła. Ale czymże jest jedna mgła wobec ogólnonarodowego wystrzału krokusów?
No i ta zima już parę lat z rzędu, była więcej niż znośna. A jaka będzie tym razem?
Najgorzej, jak będzie gorąca.
Wychodząc naprzeciw tym niejasnościom zrobiłem przegląd garderoby (znaczy się!… na potrzeby tej notki tak tą sferę mojej bytowości mocno na wyrost nazwijmy). Przypomniałem sobie, że od kilku sezonów utrzymuje się wakat na stanowisku ciepłych rękawic. Takich na prawdę ciepłych towarzyszy, których żal gubić.
Jest tylko jeden rodzaj placówki handlowej, w której wyda się najmniej otrzymując najwięcej (oczywiście gdy chodzi o odzież chłopską). Są to mianowicie sklepy tzw. demobilowe. I do takiego właśnie się udałem.
Oglądam, przeglądam.
I nareszcie ku płonnej uciesze subiekta – przymierzam. No i niby mogłyby być, ale dopytuję marudnie:
– A będzie inny rozmiar, albo może jakiś inny model by się znalazł?
– ?!… Tylko te mi zostały. Nic innego już nie będę miał.
– Ale, że jako to? Chyba nie kończy Pan działalności…
Bo faktycznie w tak kategorycznym tonie odpowiedź otrzymałem, że się zdziwiłem.
I oto jakie usłyszałem wyjaśnienie:
– Nic już nie jestem w stanie u nikogo zamówić. Wszystko idzie na Ukrainę. Nawet ode mnie odkupują Ukraińcy.
W kontrapunkcie opowiastka druga. Dobry Pan Bóg sprawia, że zawsze jest.
Poniekąd kontynuacja incjatywy przedstawionej powyżej.
Tym razem inny sklep. Na środku którego strachowróbluję w workowatym rozmiarze kurtki. Również ostatnia. Ki czort?!
Kalkulacje czy odfrunie mnie większy zefirek i czy aby kieszenie są dość duże na ceglany balast zajmowały mi przydługie chwile.
Obok zakupów dokonywali bardziej rozgarnięci i bardziej dożywieni klienci.
Jeden z nich – pan wyczerpujący termin elegancki – podczas płacenia zapytał o drogę:
– A jak panowie najłatwiej dojechać stąd do X?
Owo X jest bardzo bliskie memu sercu więc gdy pytanie to chcąc nie chcąc podsłyszałem wypaliłem:
– O! Jak miło spotkać X-men’a… Ja też za chwilkę się tam wybieram, tyle, że koleją.
– A po co pociągiem jak możesz ze mną samochodem…
Zaproszeniem tym nieznajomy tylko potwierdził – stwierdzoną już podczas pierwszej obserwacji – swą eleganckość.
Niespodziewanie szybko wzajemne rozkminiania (Państwo wybaczą to gimnazjalne zapożyczenie ale bywa, że jest jak ulał) w trybie – czy on mnie do lasu i na nerki vs on mi w łeb i po samochodzie – uleciały. Zastąpiła je niepowszednio szczera rozmowa. O tzw. życiu.
Dobre sobie! Powiedzieć wszystko w pół godziny.
A jednak.
Dowiedzieliśmy się o sobie wszystkiego.
Bo ja się dowiedziałem, że elegancki pan ze sklepu, w typie biznesmen znaczego biznesu/szef kancelarii notarialnej zawierzył siebie i rodzinę Matce Bożej.
A ja, nie będąc dłużny odparłem, żeśmy na ordynansach u tej samej Królowej.
Erga nie będzie. Zbyt szczupłe ramy na tak ogromne ergo.
Bo jak się między ludzi pójdzie to się spotka człowieka, a jak się spotka człowieka to się okazuje, że serce i dusza to u nas jedno. Wystarczy tylko zaufać i okazać życzliwość.
Piękna puenta.
Ale właśnie. To tego trzeba dorosnąć. Domądrzeć.
Pokochać starą babę siedzącą naprzeciwko w autobusie…
Bóg zapłać.
Nie wiem, co napisać, by wyrazić, jak ważne jest dla mnie to świadectwo.
Wodzu kochany!
To ja Boga proszę, by Ci wypłacił obficie za Twą życzliwość.
Wysmarowałem jak zwykle pokraczną noteczkę, leżała sobie z boczku a tu nagle pudło…
Jeszcze raz dziękuję.
Dziękuję za nie swoje co najważniejsze. Bo dla Bohatera, z drugiej części, się należą podziękowania!
Zredagowałem tylko niewielką część, choć najistotniejszą, naszego spotkania. Ze względu na dobro zachowania prywatności.
____________________________
Proszę, patrzcie Państwo przychylnym okiem na te moje dykteryjki.
Wiadomo, że nieporadne. Forma chodnikowa.
Nie mam głowy do egzegezowania i kwantowania.
Ale właśnie.
Życzyłbym sobie, abyśmy więcej baczyli na chodnik. Na kolejki w sklepie i sąsiadów spod szóstki.
Bo tam dzieje się życie. Nie w telewizorach, portalach, choć to też kusi.
Większość z nas ma uszy i oczy a dziwnie rzadko ich używa.
Ja z każdej wyprawy do banku, do fryzjera (nareszcie poszedłem ostatnio!) staram się wytargać jak najwięcej.
Chodzi mi o to, że frazesy o tym, że Bóg jest wszędzie i w każdym człowieku rozumiem dosłownie. No bo tak jest. Czy nie jest?!…
A już najlepsze efekty są, jak się staramy przmóc wobec osób dawniej nam szczególnie nieapetycznych…
Przysłowiowa kolejka:
– Co za buc! I będzie mi się wpychał…
A może żona mu rodzi, huragan ma, czy inny tajfun?
Poza tym.
Jak się zareaguje zaproszeniem:
– Ależ bardzo proszę!…śmiało…
To wyraz twarzy nieszczęsnego wpychacza czy wpychaczki jest znacznie ciekawszy niż największe awantury. Których i tak mamy w bród.
Naiwne to i głupie.
Ale po jakimś czasie wchodzi w krew. Ani się nie obejrzymy, a zaczniemy puszczać nie jedną osobę a całe tabuny ofiar tajfunów i pełnych pęcherzy.